Gorzka Czekolada nr 6

Page 19

RAFINACJA Małgorzaty Ohme amochód, kwadrans po ósmej. To jedyne miejsce i jedyna godzina, kiedy możemy porozmawiać. Odkąd Małgorzata Ohme została naczelną miesięcznika, jej życie polega na nieustannym wybieraniu, co należy zakończyć już, a co może jeszcze poczekać, czego absolutnie szkoda, a co było pracą tylko dla pieniędzy. Nawet dla takiej pracoholiczki jak ona nie są to decyzje łatwe. O godz. 8.15 (dziś jest jej dzień odwożenia syna Jurka do szkoły) wsiadamy do auta, wpinamy się w pasy, ja wyjmuję dyktafon, ale nie włączam go przez pierwsze pół godziny. Najpierw ploty, potem oczywiście „Gaga”, potem różne nasze babskie sprawy i wreszcie mogę wcisnąć czerwony guzik.

Patrzę na moich znajomych i widzę, że coraz więcej wśród nich ludzi wycofanych. Jakby na coś wiecznie czekali. Tkwią w toksycznych związkach, nie wyprowadzają się od mamy, nie zmieniają pracy, w której się męczą… Dlaczego tak jest?

Każda nowa sytuacja, każda zmiana wymaga od człowieka wysiłku – poznawczego, fizycznego, emocjonalnego. Dobrze wiemy, że czeka nas ciężka robota i zaczynamy się tego bać. Przeraża nas, że się nie sprawdzimy, że ujawnią się jakieś nasze cechy, które do tej pory były nieaktywne – to dotyczy zwłaszcza nowych związków. Boimy się, że nagle ludzie zaczną nas inaczej postrzegać, że stracimy argumenty, którymi podpieraliśmy się do tej pory. Zauważ, że bardzo często ci ludzie, o których pytasz, mówią: „ach, gdybym miała inną pracę, gdybym mieszkała w innym miejscu, gdybym miała inną rodzinę, gdybym znała chiński, to bym dopiero pokazała, na co mnie stać!” Proszę bardzo – mąż utrudnia ci zrobienie kariery? Zrób ją! Przynajmniej spróbuj! W większości wypadków okaże się, że na drodze do niej nie stoi mąż, ale takie przeciwności, jak choćby brak predyspozycji, brak kompetencji, lenistwo, bałaganiarstwo, niezorganizowanie, które sprawiają, że nie da się zrobić tej mitycznej kariery. Ci ludzie tak naprawdę nie chcą żadnej zmiany. Tak jak jest, jest fajnie, bo gdybyśmy coś zmienili, utracilibyśmy bezpowrotnie możliwość tego gdybania, które utrzymuje nas w takim bezpiecznym ciepełku i w przeświadczeniu, że jeślibyśmy tylko mieli możliwości, to ho ho!

nie jest przypadkiem pętlą, którą sobie zakłada na szyję. Pewnie szkoda, że fakt, iż ten „troskliwy” mąż poniżał ją latami, nie był znany wśród jej przyjaciół, tylko czy zmieniłoby to ich doraźne myślenie?

Pewnie nie. Co się teraz dzieje z Twoją koleżanką?

No to wracamy do tych słabszych, którym się nie chce, którzy nie mogą, nie potrafią, boją się. Jak ważni są dla nich bliscy ludzie, gdy postanawiają dokonać zmiany swojego życia?

A póki co…

A póki co, utrzymujemy tę „gębę”, bo przecież tyle wysiłku włożyliśmy w to, żebyśmy sami w nią uwierzyli i żeby wszyscy wokół w nią uwierzyli. Często ta „gęba” służy nam również do tego, żeby uzyskiwać coś od ludzi. No bo skoro ja jestem taka biedna, mam byle jaką pracę, kiepskiego partnera, nieudane dzieci, złą sytuację materialną, to ludzie wokół mnie zaczynają się mną zajmować. To jest sytuacja, która wymaga gruntownej analizy. Może wynikać z wyrachowania, a może to postawa „ja inaczej nie umiem”? Może zawsze byłam ofiarą, której się więcej należy? Gdybym nagle pokazała siłę, byłabym jak większość ludzi zadowolonych z życia. A przecież nie o to mi chodzi.

Oczywiście, że nie, jednak jest na tyle częste, żeby o tym mówić. Nie mówimy o ludziach, którzy chcą zmian, ale nie wiedzą, jak się to robi. Większość boi się zmian. Boją się, że nie sprostają nowej pracy, że nie poradzą sobie bez dotychczasowego partnera, że nie znajdą nowego mieszkania i w ogóle co ludzie na TO powiedzą, czyli jak na zmianę ich dotychczasowego życia zareaguje otoczenie. Generalnie albo nic nie powiedzą, albo też będą się bali zmiany. Tego, jak wpłynie ona na ich życie.

Nasze bliskie otoczenie nie lubi zmian.

Dokładnie. Jedna z moich koleżanek rozstała się z mężem. Dla niej nie ulegało wątpliwości, że musi się wyprowadzić. Nie miała dokąd, a poza tym nie chciała, żeby jej córka, która ledwo zaadaptowała się w nowej szkole, nagle musiała ją zmienić. Zaczęła więc szukać mieszkania w tej samej dzielnicy. Byłam jedyną osobą, która jej wtedy pomogła. Zresztą post factum. Nie wiedziałam, co się dzieje w jej życiu. Wszyscy przyjaciele tej dziewczyny pukali się w czoło i jeśli nawet nie mówili, to myśleli: „idiotka, nie mogła sobie znaleźć kochanka? Opuszczać taki wygodny dom i faceta, który przecież się o nią i o dziecko troszczył!”. A ona w tym czasie, sama jak palec, podpisywała umowę wynajmu, nie mając zielonego pojęcia, czy to, co podpisuje,

Bardzo ważni. I wcale nie myślę tu o terapeutach. Inni ludzie są potrzebni po to, żeby pomogli nam przeżyć zmianę. Czegokolwiek by dotyczyła. To nie musi być od razu odejście od męża. Ludzie, którzy nam towarzyszą, muszą wiedzieć, że możemy płakać, bać się, zmieniać zdanie, oskarżać siebie i otoczenie, wpadać w euforię po to, żeby za chwilę pogrążyć się w czarnej rozpaczy. Nie wyrzucajmy sobie, że traktujemy instrumentalnie takiego „towarzysza niedoli”. To normalne, że raz jesteśmy dawcami, raz biorcami. Dziś jesteśmy biorcami i bardzo tego potrzebujemy. Tak się składa, że ci, którzy pomagają nam przejść przez najtrudniejszy moment, później kojarzą nam się z tym trudem, często z nieprzyjemnością. A my chcemy już to mieć za sobą. Jesteśmy przecież nowym człowiekiem. Musi minąć sporo czasu, żeby nasze wzajemne relacje wróciły do stanu „sprzed”. Czasem, niestety, jest to niemożliwe.

Dla diabetyków ważne jest zachowanie dość restrykcyjnej diety i pilnowanie wagi. To wymaga motywacji i dokonania wielu zmian w dotychczasowym życiu. Moja znajoma diabetyczka ma z tym problem. Często słyszę od niej: „jutro na 100 proc. zacznę chodzić do siłowni”. I tak od dwóch lat.

Ale chyba nie dotyczy to wszystkich przypadków?

Za rok przeprowadzi się do własnego mieszkania, zmieniła pracę, ma nowego partnera, będzie miała dziecko. Same pozytywy. Ale to jest bardzo silna kobieta.

A nie słyszysz czasem od niej również zdań typu: „gdybym nie miała nadwagi, zmieniłabym pracę, miałabym więcej przyjaciół, byłabym częściej uśmiechnięta”? To jest klasyczny przykład strategii samoutrudniania (self handicapping strategy), czyli usprawiedliwiania wszystkich naszych życiowych niepowodzeń. W tym przypadku, powiedzmy, nadmierną tuszą. A przecież wiele czynników wymienianych przez kobiety z nadwagą nie ma żadnego związku z otyłością. Weźmy choćby dobry seks, fajne ciało czy powiększenie grona przyjaciół. To wszystko jest tak samo w zasięgu osoby szczupłej, jak i otyłej. Taka kobieta musi sobie uświadomić, dlaczego tak naprawdę coś w jej życiu nie jest takie, jak powinno, musi sobie uświadomić prawdziwe źródło niepowodzeń. Ale z drugiej strony, otyłość ułatwia tak wiele rzeczy… Twoja znajoma potrzebuje wsparcia. Cóż, trzeba iść z nią na tę siłownię raz, drugi i trzeci, dopóki nie „zaskoczy” i nie zacznie chodzić sama.

A czy cukrzyca albo inna przewlekła choroba mogą być wygodnym usprawiedliwieniem dla niepodejmowania działań prowadzących do zmiany?

Oczywiście! Jestem chory, więc nie będę robił nic, żeby zmienić pracę. Jestem chora, więc mąż może mną poniewierać, a ja muszę to znosić. Jesteśmy chorzy, więc się nie odchudzamy, bo przecież chory i tak nic nie może… W takich przypadkach mam ochotę krzyczeć, że choroba nie usprawiedliwia lenistwa! Nie tłumacz wszystkich swoich niepowodzeń i braku decyzji do zmian chorobą. Jak Cię coś uwiera, pozbądź się tego.

19


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.