Może coś Więcej nr 15 / 2015 (41)

Page 1

nr 15 (45) / 2015

20 lipca - 2 sierpnia

ISSN 2391-8535

O spędzaniu wolnego czasu 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ

Wydarzenia i Opinie

O spędzaniu wolnego czasu

Z życia Kościoła

10 Można odlecieć (z tego świata) Mateusz Ponikwia

SPIS TREŚCI

14 Planned Parenthood handluje organami Rafał Growiec

22 Czas wolny w czasach antycznych

48 Szkaplerz karmelitański - co i jak?

Rafał Growiec

Kajetan Garbela

28 Niewolnicy czasu

64 Gienialny Plan Stwórcy po Saletyńsku

Małgorzata Różycka

32 Odpocznij sobie

Myśli Niekontrolowane

18 Państwo - dobro czy narzędzie ucisku? Maciej Puczkowski

Mateusz Ponikwia

36 Jak młodzi ludzie spędzają czas wolny? Emilia Ciuła

Rozmowa numeru

38 Autostopem po Bliskim Wschodzie Andrea Marx

40 Zbieramy wspomnienia Kajetan Garbela

2

Beata Krzywda

66 Matka Przedziwna Mateusz Ponikwia


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Rozmowa kulturalna

Nowości

Spacerownik

60 Co słychać w krakowskim rapie?

70 Siedem pierwszych Bondów (spojlery)

Jarosław Janusz

Łukasz Łój

84 Śladem świętych krakowskich: Felicis Saeculi Cracoviae, cz. 2 Beata Krzywda

Wydarzenia

Filmy

64 5. Festiwal Chrześcijańskie Granie 2015

76 Przybyszewski i Maleńczuk na jednym ekranie

Mateusz Stolarski

Michał Wilk

Kultura

Muzyka

66 Ulica wypełniona teatrem

78 Supermoce Oxona

Beata Krzywda

Refleksje 88 Gimby nie znajo! Emilia Ciuła

Jarosław Janusz

3


O spędzaniu wolnego czasu

WSTĘPNIAK

ŻM

4

Anna Zawalska

W

ielu teraz przeżywa wakacje. Uczniowie odpoczywają po ciężkim roku szkolnym, studenci odpoczywają po ciężkim roku akademickim. Ludzie pracy odpoczywają podczas urlopów po ciężkim roku zarabiania pieniędzy. Ten czas odpoczynku przeżywamy na wiele różnych sposobów. Jedni wybierają relaksacyjny urlop w ciepłych krajach, inni zwiedzają w tym czasie Polskę, jeszcze inni postanawiają zwiedzić różne zakątki świata. Każdy na swój sposób przeżywa wolny czas, który mu się przydarzył. Wolny czas w życiu człowieka jest bardzo istotny. Pomaga się zregenerować, zrelaksować, zebrać siły przed kolejnymi obowiązkami. Jednak wielu ludzi w dzisiejszych czasach narzeka, że tego wolnego czasu ma za mało, a jeśli

yjemy w czasach chronicznego zmęczenia. ając milion rzeczy na głowie nie wiemy za bardzo co zrobić z wolnym czasem kiedy ten nam się przytrafia. Wychodzi na to, że nie potrafimy odpoczywać.

Niestety coraz częściej się zdarza, że zwyczajnie nie potrafimy zagospodarować swojego czasu wolnego. Żyjąc w ciągłym biegu naturalną rzeczą jest to, że ciągle musimy coś robić, coś załatwiać, gdzieś się spieszyć, zrobić coś na wczoraj.

już on nadchodzi to czujemy się z tym tak nieswojo, że kompletnie nie wiemy co z nim zrobić i w jaki sposób owocnie go zagospodarować. Czasem wydaje się również ludziom, że ten czas wolny to coś złego, coś co należałoby

jak najszybciej zapełnić jakąś produktywną pracą, jakimiś nowymi obowiązkami. Tymczasem wielu zapomina, że naturalną koleją rzeczy jest, że po pracy przychodzi czas na zasłużony odpoczynek. Odpoczywanie to nic złego! Oczywiście każdy ma swój sposób na to, by odpoczywać i dla niektórych takim relaksem będzie wylegiwanie się na gorącej plaży, a dla innych wyprawa rowerowa na drugi koniec świata. Jeszcze inny będzie wolał poczytać książkę, a tamten zdecyduje się pójść do kina na film. Jeden będzie spędzał czas na świeżym powietrzu, a drugi postanowi zrobić coś w zaciszu swojego własnego mieszkania. Każdy sposób jest dobry. Byleby tylko odciągał nas chociaż na chwilę od obowiązków i ciągłej pracy. Niestety coraz częściej


źródło: www.pixabay.com

się zdarza, że zwyczajnie nie potrafimy zagospodarować swojego czasu wolnego. Żyjąc w ciągłym biegu naturalną rzeczą jest to, że ciągle musimy coś robić, coś załatwiać, gdzieś się spieszyć, zrobić coś na wczoraj. Dlatego kiedy tylko pojawia się opcja spędzenia czasu w inny sposób, kiedy tylko pojawia się wytchnienie, a na horyzoncie brak sprawunków do jak najszybszego załatwienia, zaczynamy czuć się nieswojo i nie wiemy co z sobą zrobić. Szukamy nowych rzeczy do zrobienia, nowych obowiązków do wypełnienia. Dlatego w tym numerze piszemy coś więcej o odpoczynku, a także o różnych formach spędzania wolnego czasu - nie tylko we współczesności. Wychodzi na to, że w czasach antycznych ludzie też mieli ciekawe sposoby na to,

aby zagospodarować swoje wolne chwile. Czy byli niewolnikami czasu tak jak my teraz? Nie bez przyczyny ciągle gdzieś nam się spieszy, z czymś musimy zdążyć, gonią nas nieustannie terminy. Dlatego podejmujemy refleksję jak z tym zniewoleniem przez czas sobie radzić. Trochę też piszemy o odpoczynku. Wychodzi na to, że umiejętne relaksowanie się to sztuka, która nie każdemu może wychodzić. Ale można się tego nauczyć i odpoczywać tak, by siły zbierać, a nie tracić. Do tego dodajemy mały przegląd różnych sposobów młodych ludzi w jaki sposób aktywnie - i nie tylko - można spędzać wolny czas. Udało nam się także porozmawiać z osobami, które swój wolny czas spędzają w sposób wyjątkowo aktywny. Kto by pomyślał,

że podróże w różnej formie mogą być tak świetnym rozwiązaniem na zagospodarowanie wolnych chwil? Nasi rozmówcy podróżują autostopem na Bliski Wschód, a inni w bardziej tradycyjny sposób zwiedzają świat. Jednak na pewno łączy ich pasja i bardzo kreatywne postrzeganie wolnego czasu. Nic tylko brać z nich przykład! Tymczasem w imieniu części redakcji przesyłam gorące pozdrowienia z Kodnia, z rozpoczynającego się właśnie Festiwalu Życia. Kompania Braci i Sióstr właśnie wyrusza, a dla Was mamy jak co dwa tygodnie, świeżutki numer Może coś Więcej! Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska

5


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska

STOPKA REDAKCYJNA

REDAKTORZY:

6

Aleksandra Brzezicka

Mateusz Ponikwia

Dominik Cwikła

Maciej Puczkowski

Emilia Ciuła

Krzysztof Reszka

Kajetan Garbela

Małgorzata Różycka

Rafał Growiec

Wojciech Urban

Beata Krzywda

Michał Wilk

Mateusz Nowak

Piotr Zemełka


DZIAŁ PROMOCJI: Beata Krzywda

Kajetan Garbela

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Jarosław Janusz Łukasz Lubański Łukasz Łój Tomasz Markiewka Szymon Steckiewicz

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7


8


9


WYDARZENIA I OPINIE

Można odlecieć (z tego świata)

10

O

statnio znowu głośno zrobiło się o polityce antynarkotykowej. Wszystko to za sprawą serii zatruć spowodowanych przez „Mocarza” – trującą substancję zaliczaną do grupy tzw. dopalaczy.

Mateusz Ponikwia

D

opalacze są to chemiczne substancje stymulujące, które zwiększają w sposób niefizjologiczny wydolność organizmu. Do najczęściej spotykanych dopalaczy należy zaliczyć pochodne katynonu należące do tzw. linii amfetaminy i występujące w formie proszków i tabletek. Z kolei pochodne syntetyczne z grupy kannabinoidów można spotkać w postaci mieszanek ziołowych. Choć ulotki zamieszczone na sprzedawanych preparatach informują, że produkt nie nadaje się do spożycia, to wszyscy wiedzą, co się tak naprawdę za tym kryje. Efekty działania dopalaczy są złożone oraz jak na razie słabo poznane. Powodem takiej sytuacji jest nieograniczona inwencja twórców, którzy dostosowują nowotworzone substancje psychoaktywne

Rozhulany rynek narkotykowy na bazie Internetu sprawia, że służby państwowe powołane do walki z narkotykami straciły z oczu rzeczywiste rozmiary zjawiska. Pewne jest, że zażywanie narkotyków projektowanych niesie za sobą wielką niewiadomą związana z efektami ich działania.

do popytu na nie. Historia walki z dopalaczami, która została wypowiedziana w 2010 roku, powraca jak bumerang. Asumptem do ożywienia dyskusji na temat metod zwalczania dostępności niebezpiecz-

nych środków chemicznych jest kolejna (i zapewne nie ostatnia) fala zatruć. Nieefektywne okazują się podejmowane inicjatywy, mające za zadanie ukrócić proceder handlu dopalaczami. Mimo szumnie nagłaśnianych zmian legislacyjnych, pomimo widowiskowych zatrzymań dilerów czy spektakularnych zamknięć punktów udostępniających toksyczne związki i konfiskaty niebagatelnych ilości „produktów kolekcjonerskich”, wciąż nie udało się zaradzić problemowi używania dopalaczy. Żywo toczone dyskusje w sejmowych kuluarach zdają się bowiem mieć niewiele wspólnego z istotą problemu. Warto wszakże zauważyć, że należy zwrócić szczególną uwagę na zwalczanie przyczyn problemu. Przede wszystkim należy


źródło: www.pixabay.com

położyć nacisk na systematyczną edukację ukazującą zagrożenia związane z dopalaczami. Uświadomienie młodego człowieka nie powinno przybrać jednak formy jedynie zakazu: „Nie, bo to jest złe”. Takie działania mogą spowodować efekt zakazanego owocu. Należy wskazywać zagrożenia związane ze stosowaniem dopalaczy, ale w taki sposób, który umożliwi odbiorcy refleksję nad konsekwencjami podejmowanych decyzji. Nie sposób nie zauważyć, że działania ustawodawcy były z góry spisane na niepowodzenie. Na dłuższą metę, bezskuteczne okazało się wprowadzenie listy zakazanych substancji. Sporządzony przez ekspertów enumeratywny wykaz niedozwolonych związków chemicznych miał uniemożliwić obrót dopalaczami Każdy bowiem środek

wpisany na ustawową listę traktowany jest jak narkotyk, zaś produkcja i handel nim karane tak, jak w przypadku obrotu narkotykami. Producenci dopalaczy (podobnie zresztą jak wytwórcy narkotyków) starają się być jednak zawsze o krok przed ustawodawcą. Takie stwierdzenie oznacza, że znając wykaz nielegalnych substancji, dokonują modyfikacji chemicznej struktury produktów. W ten sposób powstaje nowa substancja, która w świetle prawa jest dozwolona. Powstałe w takiej procedurze połączenia są często nazywane narkotykami projektowanymi, które równie silnie oddziałują na życiowo istotne układy w organizmie człowieka. Takie chemiczne eksperymenty mogą doprowadzić do nieprzewidzianych rezultatów. Nowoutworzone związki chemiczne nie

zostały wszakże w żaden sposób przebadane. Nie ma dokładnych danych umożliwiających ocenę ich niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia ludzkiego. Również sposób ich interakcji z komórkami, tkankami i narządami człowieka nie został sprecyzowany i ustalony. To wszystko w powiązaniu z niekontrolowanym obrotem dopalaczami sprawia, że te środki stanowią realne zagrożenie. Spotęgowaniu niebezpieczeństwa sprzyja łączenie kilku związków chemicznych oraz tworzenie mieszanin złożonych z różnych substancji. Taki mix prowadzi do utrudnienia możliwości wykrycia substancji w organizmie, a także spowalnia proces identyfikacji poszczególnych substancji. To z kolei może powodować czasem nieodwracalne skutki. Dzieje się tak w sytuacji, gdy w

11


efekcie zbyt późnego ujawnienia użytych substancji, odpowiednie procedury medyczne nie zostaną wdrożone na czas. Bardzo nieskrępowany dostęp do zasobów, a także rozprowadzanie dopalaczy wśród młodzieży powoduje, że co rusz możemy usłyszeć o zatruciach organizmu. Należy podkreślić, że toksyczne substancje działają niezwykle destrukcyjnie na człowieka, zwłaszcza w okresie dojrzewania i młodzieńczości. Problemem jest także zróżnicowany skład jakościowy i ilościowy dopalaczy. Do obrotu bowiem mogą wchodzić produkty zawierające różnego rodzaju domieszki leków, kofeiny, innych narkotyków czy substancji szkodliwych jak choćby trutka na szczury.

Jak zaznacza prof. dr hab. n. med. Małgorzata Kłys – Kierownik Katedry Medycyny Sądowej CM UJ, niebezpieczeństwo i zagrożenia związane z zażywaniem dopalaczy spotęgowane są przez często prymitywne i niezapewniające sterylności warunki produkcji. Trzeba mieć świadomość, że zabronione substancje powstają w znacznej mierze w nieprzystosowanych do produkcji pomieszczeniach. Także sam proces wytwarzania nie gwarantuje czystości wyrobu. Innymi słowy nie ma żadnej pewności, że w gotowym produkcie nie znajdą się różnego rodzaju zanieczyszczenia takie jak choćby kurz czy inne domieszki. Rozhulany rynek narkotykowy na bazie Internetu

sprawia, że służby państwowe powołane do walki z narkotykami straciły z oczu rzeczywiste rozmiary zjawiska. Pewne jest, że zażywanie narkotyków projektowanych niesie za sobą wielką niewiadomą związana z efektami ich działania. Praktyka sądowo-medyczna dowodzi, że skutki eksperymentowania z narkotykowymi nowinkami mogą zamienić życie jednostek i ich rodzin w koszmar. Użytkownicy są bowiem skłonni do popełniania nawet najcięższych przestępstw. Sięgnięcie po nieznany specyfik sprawia, że jego użytkownik staje się uczestnikiem wielkiego eksperymentu chemicznego na żywym materiale ludzkim. Trzeba więc zawczasu zastanowić się czy warto brać w nim udział. 

źródło: www.pixabay.com

12


13


WYDARZENIA I OPINIE

Planned Parenthood handluje organami

14

N Z F Rafał Growiec

D

woje aktywistów antyaborcyjnej organizacji The Center of Medical Progress (dalej TCMP) umówiło się na rozmowę z Deborą Nucatula, starszym dyrektorem ds. rozwoju medycznego w Planned Parenthood. Przez trzy lata udawali pracowników firmy zajmującej się biotechnologią, by zdobyć zaufanie osób decyzyjnych w PP. Przygotowali nawet fikcyjną stronę internetową, mającą zapewnić im wiarygodność. W czasie lunchu Nucatula bez większych ogródek opowiadała o tym, że stara się w czasie mordowania pozyskiwać organy dla firm zainteresowanych komórkami macierzystymi. Przypomnijmy, że prawo USA zakazuje handlu organami, nie dziwi więc, że choć pracownica Planned Parenthood mówi o tym, że miażdży dolne części ciała, by nie uszkodzić płuc i ne-

ajwiększa sieć klinik aborcyjnych w Stanach jednoczonych, Planned Parenthood ederation, stała się centrum wielkiej afery związanej z podsłuchami. Jedna z pracownic przyznaje się przed ukrytą kamerą, że zabija dzieciak, by nie uszkodzić tych narządów, które można sprzedać.

Blisko połowa z wartego miliard dolarów budżetu Planned Parenthood pochodzi z pieniędzy podatników, a od kilku lat w Stanach Zjednoczonych działa ustawa zwana ObamaCare, zmuszająca pracodawców do płacenia składek zdrowotnych także na aborcje. Niektóre stany walczą z proaborcyjną polityką rządu rek czy że ceny wahają się od trzydziestu do stu dolarów, to nie mówi wprost, że chodzi o handel. Jedna z wypowiedzi aborterki pokazuje, że

polityka PP jest tylko fasadowa: „Każdy provider [dostawca aborcji] ma pacjentki, które chcą podzielić się swoimi tkankami. Chcą to zrobić tak, by nie było to odebrane jako: Ta klinka sprzedaje tkanki. Ta klinika na tym zarabia. W świecie Planned Parenthood są na to bardzo, bardzo wyczuleni. Niektóre oddziały MOGĄ to robić za darmo. Starają się to robić tak, by liczby wyglądały sensownie, żeby starać się to udostępnić.” Oczywiście, taka wypowiedź może oznaczać, że PP dopuszcza dawstwo tkanek, ale tylko nieodpłatnie, ale także, że tylko w niektórych placówkach zajmujących się przekazywaniem organów z aborcji nie jest to traktowane jak biznes. Jak rozumieć staranie się o to, by takich tkanek było dużo? Pozyskiwane one mogą być właściwie tylko przy późnych aborcjach,


źródło: www.pixabay.com

które mają stanowić rzekomo jedynie 1% wszystkich takich zabójstw. Zareagowało już szefostwo Planned Parenthood, twierdząc przez swojego rzecznika, że firma pobiera jedynie opłaty pokrywające jej koszty – np. za przechowywanie zdobytych w wyniku aborcji organów i ich transport. David Duledein z TCMP twierdzi, że koszty organizacji to tylko pobranie organu, a odbiorcy sami je odbierają. Z rozmowy z Nucatula wynika, że organy zabitych dzieci są traktowane jak tkanki ich matek, pozyskiwane na podstawie ich zgody. Aborterzy używają USG, jednak nie pokazują matkom tych obrazów (przecież mogłyby się rozmyślić!). Obraz ultrasonograficzny służy do przeprowadzenia zabiegu tak, by nie uszkodzić or-

ganów na które jest popyt. „Powiem, że mnóstwo ludzi szuka wątroby” – mówi Nucatula, ale zaznacza, że pracownicy jej kliniki są świetni w pozyskiwaniu także serc i płuc. PRAWIE JAK FUNDACJA PRO Wielu odbiorców uderza styl, w jaki wypowiada się aborterka. Bez większego obrzydzenia powiada o pozyskiwaniu organów, miażdżeniu konkretnych części ciała przy okazji lunchu, pijąc i jedząc między jednym a drugim bardzo obrazowym opisem. Gdyby podobne kwestie padły w czasie debaty o aborcji w polskiej telewizji publicznej czy prywatnej, któraś z naczelnych feministek zaraz by się zaśmiała i orzekła, że przecież aborcji dokonuje się, gdy nie ma jeszcze co miażdżyć, że nie ma

jeszcze żadnych organów, rączek, nóżek i tak dalej. Krwawe sceny z rozczłonkowanymi płodami wydają się jedynie fanaberią organizatorów wystaw z serii „Stop aborcji”. A tu taka niespodzianka. Lekarz przeprowadzający aborcje jasno mówi, że placówki PP zajmują się pozyskiwaniem organów, co burzy całą linię ideologiczną polskich obrończych zabijania dzieci. Jedyne, czego stanowczo unika Nucatula to nazwanie płodu dzieckiem. Zgodnie ze zwyczajem strony pro-choice jest to jedynie część ciała matki, nieokreślona „tkanka” lub zlepek komórek (ustawa o in vitro mówi o zarodku jako o „grupie komórek”). Nie jest to pierwsza prowokacja tego typu mająca miejsce w placów-

15


źródło: www.pixabay.com

kach Planned Parenthood. Organizacja Live Action, z którą powiązany jest David Duleiden, założyciel odpowiedzialnego za ostatnie nagranie The Center of Medical Progress. Wcześniejsze dostępne w sieci filmy pokazywały np., że pracownicy PP chętnie przyjmowali datki nawet jeżeli były one przeznaczone na aborcję czarnych dzieci, a motywacją był rasizm. Planned Parenthood już teraz stało się obiektem śledztw w Kongresie USA, ale także na poziomie stanowym w Teksasie i Alabamie, z Kongresu wycofano też ustawę dotyczącą leczenia raka m.in. przy pomocy komórek macierzystych, która powiązana była z tą organizacją. PP jest największą firmą zajmującą się aborcją w USA. Założona została w latach 30. XX w. przez rasistkę Margareth Sanger i przez pewien czas miała w nazwie słowo „Eugenic” i a za cel obrała redukcję populacji murzyń-

16

skiej przez aborcję i sterylizację. Po wojnie przyjęła nową linię ideologiczną – oficjalnie chodzi jej o „zapewnienie kobietom bezpiecznego dostępu do praw reprodukcyjnych”. Obecnie zajmuje się „poradami dla ciężarnych”, jednak zaledwie znikomy procent jej działalności to pomoc przy zorganizowaniu adopcji czy pomoc psychologiczna dla matek – 96% aktywności PP to aborcje. Planned Parenthood ma silne wsparcie polityczne – popiera je obecny prezydent USA Barack Obama i kandydatka Demokratów na jego następczynię, Hilary Clinton. Pierwszy czarnoskóry prezydent posunął się do słów: „God bless you, Planned Parenthood”, a pani Clinton publicznie chwaliła działalność M. Sanger. Po zamieszkach w Ferguson PP przyłączyła się do akcji „Black lives matters”. Blisko połowa z wartego miliard dolarów budżetu Planned Parenthood pocho-

dzi z pieniędzy podatników, a od kilku lat w Stanach Zjednoczonych działa ustawa zwana ObamaCare, zmuszająca pracodawców do płacenia składek zdrowotnych także na aborcje. Niektóre stany walczą z proaborcyjną polityką rządu – Teksas na przykład wprowadził przepisy budowlane uniemożliwiające funkcjonowanie klinik aborcyjnych w normalnych budynkach: nawet najwęższe korytarze w nich muszą mieć co najmniej sześć metrów szerokości. Choć na pewno rząd federalny będzie bronił Planned Parenthood, organizacja ta nie może liczyć na spokojne dni. Trwająca trzy lata akcja Duledeina i jego współpracowników obrodziła znacznie większą ilością filmów. Mają się one okazywać co tydzień i zapewne będą i zapewne będą jak film Hitchcocka: po tym pierwszym trzęsieniu ziemi napięcie będzie tylko rosło. 


17


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E

Państwo - dobro czy narzędzie ucisku?

18

Z Maciej Puczkowski

M

owa już była niejednokrotnie o tym jak powinno wyglądać państwo, że mając człowieka u źródła i u celu powinno być dla niego środowiskiem wzrostu w drodze do szlachetności między innymi gwarantując mu wolność i broniąc jego własności. Czy mieliśmy kiedyś w historii takie państwa? Obserwacje zdają się temu przeczyć. Wydaje się jakby nauki o cnotach, które ma wspierać państwo nie zostały na czas ukończone. Państwa istniały już zanim zaczęliśmy się zastanawiać czym są i czemu służą. Wskazuje to na jakiś naturalny proces przypisany człowiekowi. Można by więc rzec: “Nie ingerujmy w rozwój państw i pozwólmy im rozwijać się w sposób naturalny”. Z drugiej strony ludzki rozum też jest naturalny i nie ma powodu, go nie używać nadając państwom kierunek rozwo-

jednej strony państwo jawi się nam jako rozszerzenie gospodarstwa domowego i służy obywatelom, z drugiej pokazuje oblicze demona, który trzyma człowieka w niewoli systemu. Mówi się, że jako aparat ucisku jest niezbędne do utrzymania porządku i wprowadza ograniczenia wolności, na które wszyscy się godzimy. Czy państwo tworzone przez ludzi dla wspólnych korzyści i państwo zniewalające, to dwie strony tej samej monety?

Skoro państwo jest czymś do czego człowiek z natury swojej dąży, jest jakimś dobrem. Nie może być dla człowieka jednak dobrem to, co przynosi mu niekorzyść. Można więc przypuszczać, że powinno istnieć takie urządzenie państwa, które nie czyni z niego narzędzia zniewolenia.

ju. Ponadto współczesne państwa nie mają już wiele ze swojej naturalności i to wydaje się być poważnym problemem. Państwa nie zaczęły powstawać dlatego, że filozof wymyślił, że są dobre i

przynoszą korzyść. W większości przypadków miały być właśnie jakimś zalegalizowaniem władzy jednych ludzi nad drugimi. Państwa feudalne wydają się najbardziej naturalne, gdyż proces ich powstawania da się łatwo wytłumaczyć za pomocą znanej wiedzy o ludzkiej psychice. Jednak relacja pan - poddany zdaje się stać w niezgodzie z gwarancją wolności dla każdego. Relacja ta oparta jest albo na sile, albo na złudzeniu, które karze sądzić człowiekowi, że bez niej świat, a zwłaszcza cywilizacja, zawaliłby się w posadach. Zatem albo mamy do czynienia z dominacją jednego człowieka lub grupą ludzi nad innymi opartą na zabobonie, albo z jakąś ideologią, która kazała urządzić ustrój tak, a nie inaczej. Ostatecznie dowolna ideologia oparta jest na założeniu, że państwo jest


człowiekowi potrzebne w takim stopniu, że bez niego przestałby niemalże istnieć, a przynajmniej jego życie straciłoby mocno na jakości. W myśl, że każdy porządek nawet taki, który popycha nas do niewoli jest lepszy od kompletnego chaosu ludzie starają się usprawiedliwiać zastany stan rzeczy. Jest to w pewnym sensie odwrócenie przyczyny ze skutkiem. Czy państwa muszą istnieć? Nie muszą, ale tworzą się prędzej czy później. Skoro jednak nie muszą, to znaczy, że ich istnienie domaga się usprawiedliwienia. Skoro nie muszą, to dlaczego powstają? Punktem wyjścia w odpowiedzi na to pytanie jest uświadomienie sobie, że państwa tworzą ludzie

dla samych siebie. W innym wypadku państwo jest raczej jak getto, do którego zostaliśmy siłą wciągnięci i są narzędziem czyjejś nad nami dominacji. Skoro państwo jest czymś do czego człowiek z natury swojej dąży, jest jakimś dobrem. Nie może być dla człowieka jednak dobrem to, co przynosi mu niekorzyść. Można więc przypuszczać, że powinno istnieć takie urządzenie państwa, które nie czyni z niego narzędzia zniewolenia. Czy to oznacza, że istnieje taka ideologia państwa, która przyniosła by mu prawidłowy rozwój? Tak, ale nie mamy doświadczenia z dobrymi ideologiami. Głównie dlatego, że w znacznej części ignorują

one naturę ludzką. Ideologie takie jak socjalizm ignorują zwłaszcza pragnienie wyższego statusu. Wyższy status wiąże się z jakąś dominacją. Ludzie mają w naturze pragnienie dominacji, stąd pojawia się problem. Albo próbujemy to pragnienie utemperować niwelująć różnice społeczne, albo zostawiamy je same sobie i patrzymy na powstawanie nowych drabin feudalnych. Nie należy zapominać, że w domenie ludzkiej natury leży także rozum. Stąd dobrą propozycją byłoby utworzenie takiej ideologii państwa, która opierałaby się na ludzkiej naturze i pozwalała jej działać w sposób nieskrępowany, ale ukierunkowany przez rozum.  źródło: www.pixabay.com

19


20


21


TEMAT NUMERU - O spędzaniu wolnego czasu 22

Czas wolny w czasach antycznych C Rafał Growiec

C

hodzi nam konkretnie o Antiochię Syryjską, zwaną też Antiochią nad Orontesem, Antiochią koło Dafne, a obecnie jest to Antakya w Turcji. Przede wszystkim, było to miasto bogate, gdzie dobrobyt skutkował licznymi okazjami do umilenia sobie czasu wolnego. Jako metropolia stanowiąca stolicę prowincji i często goszcząca cesarzy była wyposażona w liczne budynki przeznaczone do organizacji imprez kulturalnych i sportowych. Co więcej, miała własne igrzyska. Przede wszystkim patrzymy na Antiochię i jej rozrywki dzięki bogatej szkole mówców i pisarzy, których dzieła pozwalają nam zapoznać się nieco bliżej z tym, jak rozluźniali się nie tylko bogacze, ale także prości ludzie. Za najwybitniejszego z antiocheńskich oratorów uważany jest Jan Chryzostom, wybitny ka-

hoć dla niektórych to niewyobrażalne, dawno temu nie było internetu, nie było telewizji, a nawet nie było odtwarzaczy CD. Nie oznacza to jednak, że brakowało różnorakich rozrywek nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Jakich? Spójrzmy na to z perspektywy Antiochii.

Czy jest sens oskarżać o wszystko współczesne technologie i media? Rozrywka i spędzanie wolnego czasu zawsze były obciążone ryzykiem niemoralności, ale to nie znaczy, że teraz jesteśmy skazani na życie pustelnicze.

znodzieja i Ojciec Kościoła, znany z dość wyszukanych metod krytyki co mniej wyszukanych rozrywek. Ogromna spuścizna literacka Chryzostoma pozwala nam zapoznać się z tym, jak widział on teatr, wyścigi rydwanów, uczty czy muzykę. Oczywiście, trudno wierzyć Janowi na słowo – był wszak kaznodzieją, a przemawiał pięknie i do-

sadnie, niekiedy wyolbrzymiając. Miał jednak swój cel, którym było zachęcenie chrześcijan, by spędzali czas wolny w sposób godny i pożyteczny, by nie byli zgorszeniem dla pogan. Co więcej, sposób ujęcia problemu rozrywki przez kapłana z IV wieku naszej ery pozwala nam wciąż aktualizować jego spostrzeżenia do naszych czasów! Myśleliście, że niemoralność, przemoc, kibolstwo i politykierstwo aktorów to wynalazek współczesności? Że dopiero od czasów MTV gwiazdy powodowały kompleksy mniej zgrabnych i gorzej ubranych fanek? Zobaczycie, że to bardzo błędny pogląd! KIBICE NIEMILE WIDZIANI Jak już było wspomniane, Antiochia organizowała własne igrzyska w pobliskiej miejscowości Dafne.


źródło: www.pixabay.com

Co więcej, w IV wieku były one ważniejsze niż ich odpowiednik w greckiej Olimpii. Problem stanowił pogański charakter święta, które starano się delikatnie uczynić tolerowalnym dla chrześcijan – na przykład nie dedykując ich Zeusowi, ale organizując je na cześć prac Herkulesa. Problem stanowiła też instytucja alutarchy, czyli przewodniczącego igrzysk – wszak jego obowiązki miały charakter kultyczny. Igrzyska nie miały też charakteru masowego. Gdy zarządca miasta, Prokulus chciał rozbudować plethrion tak, aby pomieścił większą widownię, zaprotestował przeciwko temu znany pogański mówca Libaniusz. Powód? Widownia przeszkadza uczestnikom i wpływa na sędziów. Kto chciał obejrzeć zawody powinien zachowywać się grzecznie, a sędziowie nie powinni się kierować tym, że fani jakiegoś dyskobola wykrzykują groźby karalne pod adre-

sem arbitrów. Inną, bardziej powszechną rozrywką były wyścigi rydwanów. Antiocheński cyrk mógł pomieścić nawet osiemdziesiąt tysięcy widzów, którzy dopingowali swoje ulubione drużyny: niebieskich i zielonych. Co ciekawe, także i tu rywalizacja bardzo często wychodziła poza mury hipodromu. Drużynom przypisywano sympatie polityczne, teologiczne czy etniczne, a poza cyrkiem dochodziło nieraz do krwawych zajść między antycznymi kibolami (inicjatorami byli często fani drużyny przegranej). Powszechnym wśród widowni zwyczajem było rzucanie „przeklętych” (bo kolczastych) amuletów w stronę nielubianych zawodników. Częste były też wypadki, na które skrycie liczyła publiczność. Niczym niezwykłym było to, że po kraksie woźnica był ciągnięty przez konie (Rzymianie w odróżnieniu od Greków opasywali się

lejcami) tak długo, aż nie umarł lub nie odciął się od zaprzęgu. Antiocheńczycy kochali zawody w cyrku tak bardzo, że mogli o nich rozmawiać godzinami. Denerwowało to Jana Chryzostoma, który narzekał, że gdy przechodzień na ulicy o woźniców czy konie, zaraz będzie mówił i będzie wszystko wiedział, a gdy spyta się o proroków biblijnych zapada niezręczna cisza. Kaznodzieja krytykował tez woźniców, którzy może i nieźle powozili, ale poza tym nie odznaczali się zbyt wysokimi kwalifikacjami moralnymi. Zupełnie jak niektóre dzisiejsze gwiazdy. SZTUKA ÓWCZESNA Jeśli chodzi o teatr, Antiochia posiadała kilka odpowiednich do takiej sztuki obiektów. Część z nich była od początku przeznaczona do występów aktorów – jak teatr na zboczach Silpios oraz teatr w Dafne. Niektóre jednak pełniły pierwotnie

23


inne funkcje. W jednym z teatrów urządzano wcześniej walki gladiatorów, które jeszcze w 375 r. chwalił Libaniusz, choć osobiście preferował wyścigi a samych walk zakazał Konstantyn w 325 r. „Ale skąd kobiety w teatrze?” – spyta ktoś, kogo uczono w liceum, że role żeńskie odgrywali mężczyźni. Otóż za czasów Chryzostoma teatr mocno się zmienił i niezbyt przypominał ten z czasów Sofoklesa. Jednym słowem: podupadł. Tragedia grecka nie była tak atrakcyjna jak „lżejsze” formy rozrywki – wulgarna pantomima i pokazy taneczne. Wyobrażając sobie ówczesne sceny trzeba zapomnieć o śnieżnobiałych kolumnach i stateczności. Chryzostom opisując przestawienia w teatrze wspomina raczej o pokazach żonglerki mieczami, noszenia drąga na czole czy chodzenia po linie. (Nawiasem mówiąc, dręczyło go to, że ludzie poświęcają tyle wysiłku na opanowanie w sumie bezsensownych umiejętności). Teatry miały też wiele możliwości modyfikacji, skoro Chryzostom krytykował tych, którzy szli tam oglądać „pływające kobiety”. A może po prostu nie można było zamknąć dachu w czasie deszczu. Jeśli chodzi o wpływ na widzów, Chryzostom dostrzegał podobne mechanizmy, co współcześni socjologowie gdy chodzi o

24

telewizję. Aktorki teatralne były piękne, poruszały się uwodzicielsko i szczodrze się malowały. Nic dziwnego, że z jednej (męskiej) strony miały wielbicieli nie tylko wśród kawalerów, a z drugiej (kobiecej) strony były wzorem do naśladowania. Mało jednak kogo było stać na takie kreacje. W efekcie Jan Złotousty dostrzega, że uczęszczanie do teatrów sprawia, że mężowie wracając do domu czują się zawiedzeni, bo tam nie ma już tego blichtru, jaki widzieli na scenie. Kaznodzieja atakował też młodzież, która całe dnie spędzała na widowni zamiast zająć się jakąś pracą. Dziś zapewne ci młodzieńcy siedzieliby w internecie a parę lat temu – przed telewizorem. Podobnie jak dziś media, ówczesny teatr nie był wolny od politykierstwa. Dbający o swój wizerunek urzędnicy opłacali trupy teatralne, by wychwalały ich ze sceny, a niekiedy sami aktorzy wysuwali żądania grożąc wyśmianiem postaci publicznie znanej przed widownia. Problemem była też relacja widzów do tego, co widzą na scenie. Niemoralne sceny tłumaczono sobie tak samo jak dzisiaj: „to tylko fikcja”, choć kaznodzieja o aspiracjach pedagogicznych (a takim był Chryzostom) twierdził, że i tak przyczynia się to do upadku obyczajów przez obycie odbiorców


z powszechnymi w fabule cudzołóstwem, przemocą i niskich lotów humorem. Sposób prezentowania kobiet w teatrach Chryzostom uważał za uwłaczający ich płci. Ot, pierwszy feminista. PASOŻYTOWIE PRZY STOLE Co bogatsi Antiocheńczycy nie stronili od imprez. Zasiadano do stołów z okazji uroczystości państwowych, pogańskich, ale też chrześcijańskich świąt. Suto zakrapiany posiłek uświetniały występy tancerek i muzyków. W sztuce imprezowej dominowała najwyraźniej zasada, że ma być lekko, łatwo i przyjemnie dla oka. Chryzostom krytykował więc tancerki za nieskromne ubiory i ruchy, a muzyków za tworzenie piosenek gorszących słuchaczy. I to gorszyły nie w takim sensie, ktoś się burzył, ale przez to, że śpiewał te sprośne kawałki. Najwyraźniej utwory na poziomie „Majteczek w kropeczki” i „Straciłaś cnotę” powstawały dużo wcześniej nim wynaleziono magnetofon. W takiej atmosferze bardzo łatwo było o zdradę małżeńską czy bijatykę. Tancerek Jan z Antiochii nie lubił szczególnie. Pisał, że wielbłądy gdy tańczą wyglądają nieciekawie i pokracznie, a kobieta jeszcze gorzej. Najwyraźniej tancerki potrafiły wywrzeć wpływ na co

znaczniejszych widzów, skoro kaznodzieja nieraz porównywał je do córki Herodiady, której zdolności taneczne przyczyniły się do śmierci Jana Chrzciciela. Obrywało się od Chryzostoma także kucharzom, którzy przygotowywali potrawy na uczty. Panowała w tym fachu pewna rywalizacja, polegająca na prześciganiu się w wymyślaniu coraz to bardziej wyszukanych i drogich potraw. Skoro ktoś gotował, to ktoś musiał zjadać. Każdemu organizatorowi uczt towarzyszyła grupa parasitoi, czyli „siedzących przy”. Ten termin przeszedł do biologii jako określenie organizmów żyjących kosztem innych. Aby jednak odróżnić tych darmozjadów od tasiemców będę tu używał bardziej szlachetnej formy: pasożytowie. Czym zajmował się pasożyt? Jadł, pił i wychwalał gospodarza za jego pieniądze. Pasożytowie byli specjalistami w swoim fachu, poprawiającymi poczucie własnej wartości fundatorom napitków i strawy i krytykującymi jego przeciwników. DLA CIAŁA I DUCHA A co jeżeli ktoś zechciał zażyć świeżego powietrza? Pod miastem znajdowała się wspomniana już kilkukrotnie miejscowość Dafne, gdzie znajdowała się dawniej świątynia Apollina, a w czasach Chryzostoma: źródło: www.pixabay.com

25


źródło: www.pixabay.com

grobowiec św. Babylasa. Było to uzdrowisko, znane ze swoich źródeł i pięknej architektury. Z kolei wielokulturowy charakter Antiochii sprzyjał churchingowi. Niektórzy wierni (i nie tylko) specjalnie udawali się do innego niż najbliższy kościoła, by posłuchać wprawnego kaznodziei. Homilie były traktowane podobnie jak występy retoryczne świeckich mówców: musiały być wyjątkowo atrakcyjne, miłe dla ucha i stosunkowo proste (prosty tkacz nie mógł znieść kilkugodzinnych rozważań dogmatycznych). Chryzostom co jakiś czas narzekał, że chrześcijanie zamiast go słuchać klaszczą. Znane skądś nam, Polakom? Co więcej, Antiocheńscy chrześcijanie uprawiali

26

nie tylko churching, ale także synagoging. Głośne, efektowne i oparte na Biblii święta żydowskie przyciągały nie tylko wyznawców Chrystusa, ale i pogan. Szczególnie lubiane były procesje idące przez miasto. Chryzostom, choć krytykował judaizantów, chwalił Żydów za to, że potrafili prawdziwie świętować szabat, podczas gdy dla chrześcijan była to tylko okazja do kolejnej imprezy. Sam Chryzostom, choć oskarżany od tego, że chce z całego świata zrobić mnichów, preferował spędzanie wolnego czasu na rozważaniu Pisma lub na łonie natury. Nie miał też złudzeń co do metody walki z niemoralnymi rozrywkami. Wiedział, że zakaz nic nie da, jeśli sami widzowie teatrów czy uczestnicy

uczt nie zaczną świętować godnie – unikając okazji do grzechu i ciesząc się w rodzinnym gronie. Czy jest sens oskarżać o wszystko współczesne technologie i media? Rozrywka i spędzanie wolnego czasu zawsze były obciążone ryzykiem niemoralności, ale to nie znaczy, że teraz jesteśmy skazani na życie pustelnicze. Wystarczy zajrzeć do może nieco już zakurzonych tomów nauk Ojców Kościoła by dojść do dwóch wniosków. Pierwszy – że kto chce grzeszyć nie potrzebuje do tego łącza internetowego. Daty się zmieniają, a ludzie nie za bardzo. Drugi – że tylko od nas zależy, czy nasz odpoczynek będzie „po Bożemu” czy też „po światowemu”.


27


TEMAT NUMERU - O spędzaniu wolnego czasu 28

Niewolnicy zegarka B Małgorzata Różycka

C

zas był, jest i będzie ponad oraz poza nami. Widzimy tylko skutki jego upływu. On sam wymyka się naszej percepcji, przekracza nasze kategorie. Nie bez powodu nazywamy Boga „Panem czasu”, podkreślając, że On jako jedyny ma nad nim władzę. Czas jest wyjątkowo sprawiedliwy. W żadnym momencie historii dana sekunda nie trwała ani krócej, ani dłużej niż jakakolwiek inna. Obiektywnie patrząc, wszyscy jesteśmy w konfrontacji z czasem niezaprzeczalnie równi. Jednak każdy człowiek posiada również swoje subiektywne poczucie jego upływu. Co do tego nie ma raczej wątpliwości. Zastanawiam się jednak, czy wyrażenie „mieć czas” (zawierające czasownik wskazujący na posiadanie), brzmiące w wielu językach analogicznie, nie jest jakąś

rak czasu, zwłaszcza tego wolnego, to plaga współczesności. Biegniemy do tramwaju, nie wyrabiamy się z pracą, nie zdążamy odpisać na wszystkie maile ani przeglądnąć zdjęć z wakacji. Wiecznie gonią nas jakieś terminy, a zegarek bezlitośnie odmierza chwile, które pozostały nam do deadline’ów, podkręcając poziom stresu do maksimum. Czy naprawdę to jedyny scenariusz dla człowieka XXI wieku?

Abstrahując od filozoficznych zawiłości można powiedzieć, że wolności nam raczej nie brakuje. Rozwijamy się, uczymy, pracujemy, podróżujemy, wydajemy pieniądze, podejmujemy setki decyzji i wolno nam naprawdę dużo. Łączy nas jednak jedno zniewolenie.

ironiczną iluzją, za pomocą której ludzkość postanowiła się łudzić przez całe wieki. Może to tylko szukanie językowych niuansów nieistotne dla całego problemu. Nie mogę się mimo wszystko oprzeć wrażeniu, że tak dobrze znane nam

zdanie „Nie mam czasu” oprócz funkcji sloganu ma jeszcze swój głębszy sens. Podświadomie wyrażamy w ten sposób swoją bezradność wobec upływającego czasu przyznając, iż nie jesteśmy wcale jego właścicielami. Niewolnikami też nie. Przynajmniej nie powinniśmy być. PARANOJA WYDAJNOŚCI Abstrahując od filozoficznych zawiłości można powiedzieć, że wolności nam raczej nie brakuje. Rozwijamy się, uczymy, pracujemy, podróżujemy, wydajemy pieniądze, podejmujemy setki decyzji i wolno nam naprawdę dużo. Łączy nas jednak jedno zniewolenie. Jego narzędziem jest mały przedmiot noszony przez większość ludzi na nadgarstku albo wbudowany w każde elektroniczne urządzenie. Ze-


źródło: www.pixabay.com

garek. Tykające wskazówki i migające cyfry w pełni nami sterują. Mówią, kiedy wstać, wyjść do pracy, zjeść obiad itd. Kiedy nie wiemy, która jest godzina, ogarnia nas panika. Nasze życie jest zaplanowane zazwyczaj co do minuty. A kiedy coś/ktoś się spóźnia i plan przestaje działać, zaczyna się duży problem, przeradzający się zazwyczaj w całą serię mocno niefortunnych wydarzeń. Może nie byłoby to nawet takie złe, gdyby nie paranoja wydajności, w którą popadliśmy. Nie można przecież zmarnować ani chwili, więc trzeba ciągle coś robić − coś pożytecznego i produktywnego. Sen i odpoczynek to domena emerytów. Przecież zawsze można jeszcze dopisać dwa

zdania do pracy zaliczeniowej, przeczytać jeszcze jedną publikację, poprawić to i owo, a na urlopie trzeba koniecznie zaliczyć wszystkie zabytki opisane w przewodniku. Chcąc wykorzystać w pełni czas, zaczynamy się zachowywać jak chomik w kołowrotku. Biegniemy, przyspieszamy, ale czasu ani trochę nie przybywa. W końcu padamy na twarz. I co wtedy? Stop! OSWOIĆ BESTIĘ Taki scenariusz jak opisany powyżej, choć dobrze znany, nie musi być wcale jedyną opcją. Nie przejmiemy kontroli nad czasem, ale możemy za to go oswoić. Przestać widzieć w nim wroga i zacząć żyć z nim w zgodzie i harmo-

nii. To czego nie możemy zmienić warto zaakceptować. Pierwszym krokiem jest ustalenie priorytetów. Co jest dla mnie naprawdę ważne? Co muszę zrobić, a co chcę zrobić? Jak to ze sobą pogodzić? Wbrew pozorom taki „rachunek sumienia” wcale nie musi być trudny. Może być nieco bolesny, kiedy okaże się, że nie mam czasu pójść na ukochany basen, ponieważ dwie godziny mojej doby poświęcam na śledzenie życia innych na portalach społecznościowych… Gdy już podsumujemy nasze aktywności, przychodzi pora na selekcję. To z pewnością najtrudniejszy krok. Okaże się, że trzeba oczyścić teren z wygodnych skrótów, które skutecznie nas rozleniwiły. W kółko ten

29


sam serial zamiast kina ze znajomymi. Czytanie bezsensownych komentarzy w internecie zamiast dobrej książki. Dzika impreza zamiast pełnowartościowego odpoczynku, bo trzeba się przecież odstresować i zapomnieć. Rozsądna troska o dany nam czas jest wymagająca. Nie wystarczy samo dokonanie wyboru. Trzeba go jeszcze konsekwentnie realizować. Nie chodzi o ścisłe przestrzeganie planu dnia rozpisanego co do minuty, lecz o poczucie podejmowania świadomych decyzji: co teraz robię? Jakie płyną z tego korzyści? Z czego muszę zrezygnować? Nie da się zrobić wszystkiego. Nie pójdziemy na kawę z każdym. Nie przeczytamy

wszystkich wartościowych książek. Przesyt odbiera moc sprawczą i to na długo. Zdrowy niedosyt sprawia jednak, że dalej mamy motywację. Umiar jest gwarancją spokoju i zadowolenia. DETOKS Oswajanie czasu można zacząć od terapii szokowej. Jeden dzień bez zegarka? To jak najbardziej wykonalne. Nagle może się okazać, że ze wszystkim zdążyliśmy, a czasu jest całe morze. Dobrze ilustruje to fenomen budzika. Jeśli wiemy, że nie został nastawiony i możemy spać do woli, istnieje duża szansa, iż wstaniemy wcześniej niż z budzikiem. Wyłącz komórkę, telewizor, daj sobie

spokój z komputerem. Zobaczysz, że można naprawdę normalnie funkcjonować, nie zerkając co chwilę nerwowo na ekran. Przyjaciele nie odejdą, rodzina nie wydziedziczy. Pozwól czasowi, by cię zaskoczył swoją łagodnością. Daj mu się z tobą zaprzyjaźnić. Jeśli masz więcej odwagi, wyrusz w podróż autostopem. Zobacz, że bez planu i terminów też może być fajnie, że niewiadoma na osi czasu nie musi być tragedią i że możesz od czasu do czasu zdać się na naturalny bieg wydarzeń. Kontrola to nie jedyna opcja. Za inspiracje dziękuję o. Krzysztofowi Pałysowi OP, autorowi bloga „Światła miasta”. 

źródło: www.pixabay.com

30


31


TEMAT NUMERU - O spędzaniu wolnego czasu 32

Odpocznij sobie! O Mateusz Ponikwia

W

niosek, że odpoczywania należy się nauczyć wynika z obserwacji zachowania ludzi, którzy kończą swój czas wypoczynku. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że znakomita większość osób powracających do swoich zajęć życia codziennego wolałaby jeszcze jakiś czas poleniuchować. Co rusz jesteśmy bombardowani memami, których główny przekaz sprowadza się do zakomunikowania, że mijający czas wypoczynku nie spełnił swojej funkcji. Powrót do codziennej aktywności łączy się ściśle z niecierpliwym wyczekiwaniem na kolejny weekend. Internauci z wytęsknieniem wyczekują na dni ustawowo wolne od pracy czy tzw. długie weekendy. Na niedobór odpoczynku narzekamy zarówno po weekendach – zarówno tych krótkich, jak również i tych dłuższych.

dpoczywanie z pozoru wydaje się, że jest bardzo proste, W rzeczywistości jednak tę umiejętność opanowali nieliczni. Wciąż jednak wiele osób dziwi się słysząc stwierdzenie, że odpoczywać trzeba umieć.

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że wakacje to czas wypoczynku. Wiele osób postanawia wówczas wyjechać z miejsca swojego stałego pobytu i poszukać swojej oazy spokoju. Mając na uwadze, że sezon letniej laby w pełni, pomyślmy, w jaki sposób możemy zagospodarować nasz czas.

Nawet przerwy świąteczne czy wakacyjne często nie są w stanie zaspokoić zapotrzebowania naszego organizmu na odpoczynek. A dzieje się tak w znacznej mierze dlatego, że tak

naprawdę nie potrafimy odpoczywać. Kto z nas jest w stanie w czasie odpoczynku zapomnieć o wszystkich sprawach i niejako oderwać się od rzeczywistości. Zastanówmy się, czy nie jest przypadkiem tak, że mając dzień wolnego, zerkamy nerwowo na telefon komórkowy w oczekiwaniu na pilne wezwanie do pracy. A może wyjeżdżając za miasto, niezwykle intensywnie staramy się nie zapomnieć zabrać ze sobą laptopa, przy którym będziemy mogli sprawdzić zawodową korespondencję i przeprowadzić bilans roczny. Iluż z nas mając w perspektywie bliskiej przyszłości tydzień wolnego czasu, nie stara się za wszelką cenę wypełnić go i mówiąc wprost – maksymalnie, jak się tylko da – zapchać obowiązkami, które tak na dobrą sprawę pozbawiają ów czas wolny cech właściwych


źródło: www.pixabay.com

dla odpoczynku. Każdy zapewne mógłby z własnego doświadczenia podać mnóstwo przykładów zapełniania chwil przeznaczonych na odpoczynek rozmaitymi aktywnościami, począwszy od skoszenia trawnika w ogródku, przez zrobienie zakupów, a skończywszy na przygotowaniu referatu na studia czy projektu do pracy. Oczywiście, w żadnym wypadku nie chcę namawiać do zaniedbywania trawników czy domowych zapasów żywności. Niemniej jednak sądzę, że można w taki sposób zagospodarować własny czas, by przynajmniej jeden dzień w tygodniu był poświęcony na odpoczynek. Nawet Pan Bóg, jak wiemy z tekstu Księgi Rodzaju, odpoczywał w siódmym dniu po uprzednim stworzeniu świata w ciągu sześciu dni. Dlatego też najlepiej, aby to właśnie niedziela stała się dla nas dniem wytchnienia i

zrelaksowania po trudach i zmaganiach, którym musimy stawiać czoła przez cały tydzień. Obowiązkiem katolika jest ponadto przestrzeganie trzeciego z przykazań Dekalogu. Bóg, nakazując ludziom czcić dzień święty, pragnie, by stał się on czasem oderwania od szarzyzny życia. Oczekiwanie Stwórcy nie ogranicza się jedynie do spełnienia obowiązku uczestniczenia w niedzielnej i świątecznej Mszy Świętej. Wszakże dopełnieniem staje się wezwanie Kościoła do ograniczenia zawodowej aktywności i podejmowania tylko prac pilnych i koniecznych. Pozyskany w zamian czas można przeznaczyć na wypoczynek i umacnianie więzi rodzinnych. Analizując sposób spędzania niedzielnego czasu, nasuwa się (niestety przykra) konstatacja, że bardzo liczne grono zwolenników zaskarbiły sobie sklepy wiel-

kopowierzchniowe i galerie handlowe. Shopping już jest nie tylko sposobem na pozyskanie nowych ubrań czy sprzętów gospodarstwa domowego. Często zdarza się, że centra handlowe „goszczą” całe rodziny, które właśnie tam spędzają wolny czas. Supermarket staje się miejscem rozrywki, a chodzenie po sklepach urasta do rangi atrakcji. Lekarze podkreślają, że żyjemy w zabieganym świecie. Nierzadko postawieni zostajemy w stresogennych sytuacjach. Chciejmy zatem w pędzie życia znaleźć czas na odpoczynek, który ma niebagatelne znaczenie także dla naszego zdrowia i prawidłowego funkcjonowania organizmu. Chwile relaksu z pewnością pozwolą na zaczerpnięcie świeżych pomysłów czy podjęcie refleksji nad własnym losem. Wyciszeniu i regeneracji sił z powodzeniem może sprzyjać lektura ulubionej książki, oddanie się medytacji

33


czy po prostu spędzenie chwili w gronie najbliższych. Nie należy zapominać, że nie wystarczy wygospodarowanie jednego dnia na odpoczynek. Badacze podkreślają bowiem, że powinniśmy każdego dnia sprawiać przyjemność naszemu organizmowi i dać możliwość wyciszenia. Jeśli bowiem w ciągu dnia odczuwamy stres, denerwujemy się, znajdujemy się stale w biegu, to nasz organizm potrzebuje chwili rozluźnienia, która umożliwi mu regenerację sił. Nie wystarczy zapewnienie odpowiedniej ilości snu. Sen, choć jest niezwykle ważnym elementem dla prawidłowego funkcjonowania ustroju, nie jest wystarczający dla zachowania homeostazy. Pamiętajmy o codziennym wyciszeniu. Nawet niedługa przerwa w pracy czy między zajęciami może okazać się bardzo cenna. Warto

wówczas zaczerpnąć świeżego powietrza i oderwać się myślami od obowiązków. Dietetycy z kolei podkreślają, że dobrą porą na odstresowanie się i odpoczynek jest ta, w której spożywamy posiłki. Należy jednak zadbać, ażeby jedzenie nie stanowiło jednej z olimpijskich dyscyplin sprinterskich. Najlepiej odłożyć pośpiech na bok, zasiąść do stołu wraz z bliskimi i delektować się posiłkiem wraz ze wspólnym przebywaniem w gronie najbliższych. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że wakacje to czas wypoczynku. Wiele osób postanawia wówczas wyjechać z miejsca swojego stałego pobytu i poszukać swojej oazy spokoju. Mając na uwadze, że sezon letniej laby w pełni, pomyślmy, w jaki sposób możemy zagospodarować nasz czas. I nie chodzi tutaj wcale o wymyślenie i wyszukanie miliona

różnych czynności do wykonania czy to w domu, czy wokół niego. Raczej chcę zachęcić do odnalezienia własnego sposobu na odpoczynek, z dala od codziennych obowiązków. Żeby odpocząć nie potrzeba wcale przeznaczać na ten cel dużych kwot pieniędzy. Nie trzeba też wyjeżdżać w egzotyczne miejsca czy przeżywać niesamowite zagraniczne przygody. Można przecież podróżować w nieznane, zobaczyć Siedem Cudów Świata, ale nie odpocząć. A czasem wystarczy wyłączyć telefon, wybrać się na spacer na łono natury, posłuchać szumu górskiego potoku, wsłuchać się w śpiew ptaków, zaobserwować beztrosko bawiące się dzieci czy zażyć kąpieli. Nie jest ważne, gdzie będziesz wypoczywać. Ważne – w jaki sposób! 

źródło: www.pixabay.com

34


35


TEMAT NUMERU - O spędzaniu wolnego czasu 36

Jak młodzi ludzie spędzają czas wolny? W. C , Emilia Ciuła

A

le życie to nie tylko praca i nauka. To też odpoczynek i umiejętne korzystanie z wolnego czasu. Jak studenci spędzają te chwile wytchnienia? Moja krótka sonda wśród znajomych pozwoliła wyłonić kilka typów czynności: JAZDA NA ROWERZE. Czas aby z piwnicy wyciągnąć stary wysłużony rower. Odrobina smaru, nowe lampki, odmalowanie i śmiga. Jeszcze tylko konieczne jest sprawdzenie hamulców i przerzutek. Przypominam o obowiązku posiadania takiego sprzętu jak: kask, lampki i odblaski. Drogie Panie, koszyk przyczepiony do kierownicy to uroczy dodatek. Idąc za modą filmów amerykańskich z lat osiemdziesiątych, można również doczepić wstążki. Jazda w sukienkach i spódnicach stała się ostatnio bardzo modna! Styl miejski, rów-

akacje to okres, kiedy studenci po prostu nie mają pojęcia co zrobić z takim nadmiarem wolnego czasu i co zdali egzaminy wybiegają wieczorami z domów, aby wypełnić wolne chwile zabawą, tak żeby starczyło na przyszły rok akademicki. W klubach istne szaleństwo, nie ma miejsc, a portfel coraz zgrabniejszy i szczuplejszy. Pewnego ranka budzą się ze świadomością - czas poprawić CV i posłać w świat.

Wolny czas, to też możliwość wypraw, zarówno tych większych, jak i tych mniejszych. Kraków, Łódź, Wrocław i inne miejscowości mogą chować tajemnice, o których nie zdawano sobie sprawy.

spodniach potraktowałam jako modny dodatek. SPACERY, BIEGANIE. By zdrowo żyć, trzeba się ruszać. Sama do aktywnych nie należę, ale kilku godzinnym spacerem i wyprawami nie pogardzę. Dla leniuszków, którzy nie lubią się pocić polecam basen. W upalne dni, jest w stanie zaspokoić wszelkie potrzeby ochłody i ruchu w jednym.

nież w sporcie, zawitał na dobre.

SERIALE. Te najukochańsze, kilka, ewentualnie wszystkie. Czy to marnowanie czasu, czy lekcja języka angielskiego (bo oglądam po angielsku!), to kwestia bardzo subiektywna. W sieci można odnaleźć wszystkie gatunki serialów począwszy od fantastyki, a skończywszy na łzawych telenowelach brazylijskich. Uprzywilejowani ci, którzy w wyposażeniu swoich

JAZDA NA ROLKACH. W sklepach dostępne są rolki i wrotki wszelkich kolorów i bajerów. Przypominam o zakładaniu ochraniaczy. Sama w tym roku doświadczyłam spotkania trzeciego stopnia z twardą powierzchnią chodnika. Na całe szczęście na twarzy śladów już nie widać, a dziury na kolanach w


źródło: www.pixabay.com

mieszkań posiedli sprzęt nazwany telewizorem. CZYTANIE KSIĄŻEK. Jeśli ktoś, tak jak ja, posiada chorobę psychiczną zwaną- muszę mieć, przeczytam później, najlepiej wszystkie, to znak, że trzeba iść do pracy. Na książki nie ma dotacji. Półki pękają w szwach, a każda zagięta strona jest gorliwie opłakiwana, Mol książkowy nie musi wychodzić z domu, bo otwiera się na świat poprzez kolejne strony ulubionej książki. W swej kolekcji znajdzie pozycje począwszy od bajek i magazynów z czasów dzieciństwa, jak i poważne księgi dotyczące historii czy psychologii. SPOTKANIA ZE ZNAJOMYMI. Ulubiona część dnia. Nowe plotki, wydarzenia. Przecież nie widziałyśmy się 24 godziny, a ostatni SMS został wysłany godzinę temu. Wspólne wypady do kawiarni czy przyulicz-

nych ogródków to stały punkt dnia. Dogodna pozycja umożliwa obserwację mijających przechodniów i bycia na czasie z wieloma nowinkami modowymi zarówno wśród innych ludzi, jak i ich pupilów. WYCIECZKI. Wolny czas, to też możliwość wypraw, zarówno tych większych, jak i tych mniejszych. Kraków, Łódź, Wrocław i inne miejscowości mogą chować tajemnice, o których nie zdawano sobie sprawy (mieszkając w nich nawet od kilku lat). Są uliczki, które trzeba odkryć i miejsca, które do tej pory chowały się przed okiem mieszańców. A jeśli już naprawdę znasz wszystko w swoim mieście, wybierz się do innego. Kolejną alternatywą może być wypad na kilka dni w góry albo nad morze. HOBBY. Jedni lubią sklejać modele samolotów, żaglówek,

a inni układać puzzle. Hobby wśród młodych ludzi jest tyle samo ilu ich samych. Niektóre są bardzo dziwne, np. zbieranie owadów (kompletnie nie zrozumiałe dla mnie, dla biologów całkowicie uzasadnione), albo aż do bólu zwyczajnekolekcjonerstwo znaczków pocztowych, czy gra na instrumencie. Spędzanie czasu wolnego wśród młodych ludzi jest bardzo różne i zależy od tego, czym się interesują i czy po powrocie z pracy mają siłę na jakąkolwiek formę aktywności. Większość z moich znajomych stwierdza, że w ich słowniku i życiu nie istnieje taki termin jak- czas wolny. Drogi czytelniku, jeśli już przebrnąłeś przez ten artykuł, to zachęcam cięodpocznij sobie. Poleż, nic nie rób, odmów różaniec albo wykorzystaj jedną z propozycji wymienionych powyżej! 

37


R O Z M O WA N U M E R U

Autostopem po Bliskim Wschodzie M Andrea Marx

B was?

aliście się? Czy autostop jest niebezpieczny według

Tomek i Mateusz: Jeżeli robi się to rozważnie, to nie. Jeżeli widzimy, że coś nie gra, to nie wsiadamy. My zawsze byliśmy wyposażeni w gaz lub nóż. Najważniejsze to przygotować się psychicznie. Strach był bardziej przed tym, czy jesteśmy dobrze przygotowani, czy nic nam się nie rozleci w drodze, ale nie związany z ludźmi. Dlaczego akurat tamte tereny? T. i M.: Chcieliśmy zobaczyć kraj islamski. Pociągała nas wolność, która kojarzy się z Kazachstanem i Mongolią, tamtejsze szerokie stepy, przestrzenie. Co was tam zaskoczyło? T. i M.: Bardzo duża

38

asz chwilę wolnego czasu? Na przykład pół roku? Zacznij spełniać marzenia, jak radzą dwaj globtroterzy – Tomek Mróz i Mateusz Włodarczyk. Ich marzeniem była podróż autostopem na Bliski Wschód. Wyruszyli na początku marca 2014 roku, wrócili w połowie lipca. Mają za sobą Turcję, Iran, Gruzję, Armenię, Azerbejdżan, Kazachstan, Rosję i Ukrainę. Wspólnie pokonali 25000 km.

Zaczęliśmy od rozglądania się za wizami, następnie musieliśmy przygotować sprzęt – namiot, dobre buty, ubrania, kurtki, leki, maści. Mieliśmy też przewodniki – najczęściej w postaci informacji z internetu – i mapy oraz czytania z Pisma Świętego na niedziele.

otwartość ludzi. W porównaniu z tamtymi krajami, to pojęcie „polska gościnność” w ogóle nie istnieje. Tutaj ludzie mówią otwarcie: nie damy ci wody, nie możesz spać w namiocie przy naszym domu, a w wielu krajach na wschodzie

powiedzą: nie możesz spać w namiocie, bo musisz spać u nas w domu. W większości domostw, do których pukaliśmy, byliśmy chętnie goszczeni. Jak radziliście sobie językowo? T. i M.: Umieliśmy podstawowe zwroty, które miały nam się przydać, np. „gdzie pan jedzie?”, „czy możemy wysiąść na stacji benzynowej?”, „dziękuję”, „woda”, „chleb”. Używaliśmy też angielskiego i trochę rosyjskiego. Zdarzały się osoby wykształcone, które dobrze władały angielskim. Mieliśmy ciekawą sytuację podczas pobytu w Kaukazie. Robiliśmy sobie na kolację sałatkę rybną, kiedy podszedł do nas jeden z mieszkańców wioski, w której się zatrzymaliśmy i zaprosił nas na „normalne jedzenie” do baru. Tam zamówił dla nas kil-


źródło: archiwum rozmówcy

ka porcji takich zwykłych, obiadowych dań. Nam już wcześniej nie chciało się za bardzo jeść, a tego jedzenia było coraz więcej i więcej. Nasz rosyjski nie był wtedy tak dobry, jak teraz i zostaliśmy zapytani, co jeszcze chcemy zjeść, a my zrozumieliśmy „co już jedliśmy?”. Opowiadaliśmy wcześniej, co widzieliśmy w Gruzji, więc teraz wydawało nam się, że mamy powiedzieć, co jedliśmy. Więc podaliśmy te wszystkie potrawy, a oni na to: no dobra, to idziemy wam jeszcze zamówić! Jak wyglądały przygotowania? T. i M.: Zaczęliśmy od rozglądania się za wiza-

mi, następnie musieliśmy przygotować sprzęt – namiot, dobre buty, ubrania, kurtki, leki, maści. Mieliśmy też przewodniki – najczęściej w postaci informacji z internetu – i mapy oraz czytania z Pisma Świętego na niedziele. Nasze plecaki na początku ważyły ok. 20 kg. Mamy jeszcze nam upychały tam różne rzeczy (śmiech). Mieliście siebie dość? T. i M.: Wielokrotnie. Wynikało to ze stresujących sytuacji, czasem się nie dogadywaliśmy, ale do rękoczynów nie doszło (śmiech), nadal ze sobą rozmawiamy, więc jest dobrze. Co dalej?

T. i M.: We wrześniu jedziemy do Turcji na zakupy na zaproszenie pewnej pani, którą poznaliśmy. Potem wracamy na studia. Ale ta podróż rozbudziła w nas ciekawość świata, który przecież jest większy. Co poradzilibyście osobie, która chciałaby wyjechać w taką podróż lub zacząć przygodę z autostopem? T. i M.: Być konsekwentnym. Nie mówić, że się komuś zazdrości, tylko samemu pojechać, a nie odkładać na później. Swoje przeżycia chłopaki opisali na blogu: takich2. blogspot.com. 

39


R O Z M O WA N U M E R U

Zbieramy wspomnienia

40

Z Kajetan Garbela

J

ak rozpoczęło się wasze podróżowanie po świecie?

Malwina: Gdy poznałam Mateusza, on miał już za sobą wiele podróży. Chyba pierwszy raz pojechał gdzieś z mamą w wieku 17 miesięcy, i to autostopem…. Mateusz: To prawda, choć oczywiście niezbyt świadomie (śmiech). Moi rodzice mają świra na punkcie podróży i widocznie uznali wówczas, że to będzie dla niemowlaka najbezpieczniejszy sposób podróżowania (śmiech). Oni wpoili mi miłość do podróży. Zawsze jeździliśmy pod namioty, na dziko, nie korzystaliśmy z żadnych kempingów i im podobnych. Mocno różniło się to od tego, jak spędzali czas znajomi moich rodziców. Ci znowu dziwili się, jak można w ten sposób podró-

wiedzili kilkadziesiąt państw świata, a dopiero skończyli studia. Jeśli chcecie wiedzieć, jak to możliwe, i co powinni wziąć sobie do serca początkujący podróżnicy, przeczytajcie wywiad z Malwiną i Mateuszem Miszczyńskimi.

Wyobrażenia o Iranie nie są raczej w świecie zbyt pozytywne. Media kreują państwo, gdzie każdy chce spalić amerykańską flagę i rozwijać program nuklearny, gdzie największym autorytetem jest ajatollah Chomeini, nawołujący do niszczenia ambasad. żować z małym dzieckiem, ale jak widać, nic mi się nie stało. Gdy poznałem Malwinę, zaszczepiłem to w niej. Malwina: Moi rodzice raczej nie mają duszy podróżniczej, mnie samą znowu zawsze ciągnęło w świat. Pierwsza moja podróż zagraniczna przypa-

dła na czas podstawówki – zapisałam się specjalnie do chóru, bo wiedziałam, że wyjeżdża on na występ na Węgry. Pamiętam, że z powodu ekscytacji nie mogłam spać przez całą noc przed wyjazdem. Później były jeszcze w moim życiu jakieś podróże, ale prawdziwe zwiedzanie świata rozpoczęło się, gdy poznałam Mateusza. Mateusz: Myślę, że mam tę pasję w dużej mierze dzięki temu, że w dzieciństwie rodzice zawsze pozwalali mi „planować” wszystkie wyjazdy. Pozwalali mi sądzić, że to ja wszystko wymyślam i prowadzę ich na kolejne wojaże. Dodatkowo, jestem też pasjonatem geografii i statystyk - uczyłem się na pamięć wszystkich stolic świata, danych i ciekawostek geograficznych… To wszystko troszkę ucichło


źródło: http://nieobceziemie.tumblr.com

we mnie w czasie nauki w gimnazjum, ale później się odezwało i już nie mogłem się powstrzymać.

dziliście?

Gdzie pierwszy raz pojechaliście razem?

Malwina: Ja mniej, około 40.

Malwina: Do Stanów Zjednoczonych. Wiedziałam, że Mateusz z rodzicami wybierają się tam na sześć tygodni i sądziłam, że nie mam na to samo najmniejszych szans. Nie wiedziałam, skąd wziąć pieniądze na bilet i jak zareagują moi rodzice, gdy się o wszystkim dowiedzą. Na szczęście, z pomocą nadeszli rodzice Mateusza, pomogli mi zrealizować to marzenie – co sobotę zajmowałam się ich ogródkiem, za co otrzymywałam wręcz horrendalne pieniądze (śmiech). Resztę dołożyła moja rodzina i wreszcie pojechaliśmy. Później było już z górki. Ile państw już odwie-

Mateusz: Ja 50, lub 51, nie pamiętam nigdy, czy liczę Polskę (śmiech).

Najdziwniejsza wyprawa, na której byliście? Malwina: Tutaj mamy chyba oboje to samo zdanie… Mateusz: Zapewne chodzi o podróż do Iranu. Nie planowaliśmy jej zbyt długo, zresztą mieliśmy bilety do Gruzji - Gruzja jest piękna i jeździ tam wielu Polaków, ale mi to nie wystarczało. Spoglądałem na mapy i stwierdziłem, że Iran jest przecież całkiem niedaleko stamtąd. Co prawda mogło to brzmieć złowieszczo… Malwina: Wcześniej trochę czytaliśmy o tym kraju, ale w ogóle nie spodziewaliśmy się tego, co tam

zastaliśmy. Mateusz: Wyobrażenia o Iranie nie są raczej w świecie zbyt pozytywne. Media kreują państwo, gdzie każdy chce spalić amerykańską flagę i rozwijać program nuklearny, gdzie największym autorytetem jest ajatollah Chomeini, nawołujący do niszczenia ambasad. Tymczasem, Irańczycy to bardzo mili ludzie – bardzo wielu z nich podchodziło do nas na ulicach i zagadywało, jak nam się u nich podoba, skąd pochodzimy… Bardzo im zależy na pozytywnym wizerunku Iranu, aby ludzie widzieli go przez pryzmat trzech tysięcy lat bardzo rozwiniętej cywilizacji. Gigantyczna spuścizna kulturowa, sztuka, nauka - na to niestety dziś nikt nie patrzy i raczej postrzega Iran stereotypowo. Irańczykom bardzo żal z tego powodu i

41


specjalnie okazują wielką gościnność, aby cudzoziemcy przekonali się, że są bardzo dobrymi ludźmi i zamieszkują fascynujące państwo. Ludzie potrafili zapraszać nas do swoich domów na obiad, gdzie czekała prawdziwa uczta. Ta podróż całkowicie zmieniła nasze myślenie o świecie… Można więc powiedzieć, że dzięki podróżom człowiek poznaje świat takim, jakim jest, a nie jaki może zobaczyć w telewizji czy w Internecie? Malwina: Racja, przy czym może się wydawać, że prawdziwa gościnność jest domeną przede wszystkim wschodu. Na przykład w Ameryce Południowej może być całkiem inaczej, czego też doświadczyliśmy… Mateusz: W pewnym stopniu zgodzę się z Malwiną. Państwa Bliskiego Wschodu czy też poradzieckie bywają bardziej gościnne niż państwa Ameryki Południowej, gdzie ludzie żyją na podobnym poziome, gdzie jest często taka sama bieda. Mówi się o słynnej polskiej gościnności, ale nie może się ona równać z gościnnością

42

wschodu. W Armenii ludzie żyją czasem w prawdziwie polowych warunkach, a potrafią przywitać kogoś prawdziwą ucztą „zastaw się, a postaw się”, choć widać, że się im nie przelewa. W Paragwaju znowu oferowano nam wszystko - jedzenie, picie, prysznic, ale później oczekiwano zapłaty. To zapewne zależy od miejscowej kultury i stosunków społecznych. Jeśli więc ktoś chce przeżyć naprawdę miłą podróż i spotkać gościnnych ludzi, powinien wybrać się na wschód? Mateusz: Można tak powiedzieć, szczególnie, jeśli nie chce wydać góry pieniędzy w jej trakcie. Tutaj dochodzimy do bardzo drażliwego i ważnego aspektu podróżowania, jakim są pieniądze… Malwina: My zawsze najpierw postanawiamy gdzieś jechać, a później zdobywamy na to pieniądze. Nie mamy raczej problemów z tym, że chcemy bardzo gdzieś jechać, a nie ma pieniędzy – zawsze się


źródło: http://nieobceziemie.tumblr.com

znajdują, tylko trzeba się postarać. Teraz to nie problem, bo już zarabiamy, ale w czasie studiów trzeba było kombinować. To nie były drogie wycieczki – Bałkany, Norwegia czy też ten Iran, gdzie wydawaliśmy około 1500-2000 zł na jedną podróż. Znamy nawet pewną osobę, która z podróż do Iranu wydała 300 złotych, więc jest możliwe podróżowanie w dalekie strony za naprawdę niewielkie kwoty. Mateusz: Teraz zmienia się nasze podejście do podróży – ja sam spełniłem już większość podróżniczych marzeń i nie mam już takiego parcia na daleką podróż, np. do Japonii. Po prostu gdy znajdujemy tani bilet do ciekawego miejsca, to kupujemy. Niedawno kupowaliśmy bilety do Brazylii i Argentyny, od czasu pojawienia się biletu na Facebooku już po 10 minutach zdecydowaliśmy, że kupujemy… Zadzwoniliśmy do znajomych i mówimy, że lecą z nami, bo jest okazja. Oni mówią, że nie mają pieniędzy. Doradziliśmy im: „kupcie, potem będziecie myśleli”. Malwina: Wkręciliśmy tak koleżankę na

początku naszego małżeństwa. Zapytaliśmy, czy nie chce z nami jechać, ale nie miała pieniędzy. Chcieliśmy jej pożyczyć, bo akurat po ślubie mieliśmy ich trochę, ale stanowczo się nie zgodziła. Wtedy zrobiliśmy jej żart – zadzwoniliśmy i powiedzieliśmy, że już kupiliśmy ten bilet, choć tak nie było (śmiech) Oczywiście ucieszyła się, a my spokojnie mogliśmy jej „pożyczyć” na niego. Zresztą najbardziej trzeba się starać o pieniądze właśnie na bilet, wynajęcie samochodu czy np. lotu z jednego państwa do drugiego. Przecież to, co tutaj wydałabym na codzienne zakupy, wydam na pewno tam. Pewne rzeczy jednak dobrze zaplanować zawczasu… Mateusz: Dobrze zainwestować w ubezpieczenie, bo może ono uchronić przed poważnymi wydatkami. Polecamy także CouchSurfing – zawsze dobrze mieć kogoś, kto w danym mieście cię przenocuje lub pokaże jakieś ciekawe miejsca. Poza tym nie ma za bardzo sensu przygotowywać się na jakieś ekstremalne sytuacje.

43


Malwina: Warto zaplanować to, co może nas zrujnować, jeśli przed wyjazdem się o to nie zatroszczymy, czy też wybrać poszczególne miejsca, które chce się zobaczyć. Poza tym staramy się nie płacić także za np. noclegi czy toalety. Nieplanowane noclegi mogą się różnie skończyć. Nie każdy zresztą lubi spać pod chmurką, na dziko. Mateusz: Nauczyliśmy się ufać ludziom. W Paragwaju mieliśmy dwie możliwości: albo iść w środku nocy przez wieś i położyć się gdzieś w krzakach, albo wejść z impetem na imprezę w jednym z domów. W końcu byliśmy dla nich jakąś atrakcją – Europejczycy, oryginalni z wyglądu, ciekawy język, kultura, prze co może nam się szybciej załatwić nocleg. Kiedyś baliśmy się tego. Malwina: Szukaliśmy raczej miejsc całkowicie oddalonych, dzikich, ale przecież tubylcy mogą sobie pomyśleć: kim są ci ludzie, skoro tak się kryją, gdy wszystkie

44

psy we wsi na nich szczekają? Mateusz: Lepiej spróbować zbratać się z miejscowymi i liczyć na to, że będą dla nas dobrzy, niż narażać się na to, że gdzieś daleko od domów natkniemy się na złych tubylców. Chociaż i tak nie ma co zakładać, że od razu ktoś nam coś zrobi – nam to się nigdy nie przytrafiło. Jakie państwa chcielibyście odwiedzić w najbliższym czasie? Mateusz: Na pewno Etiopię. Fascynujący kraj, 2000 lat chrześcijaństwa, które przyniósł tam mój patron, św. Mateusz, kraj rastafarian, cesarza Hajle Selasje, najprawdopodobniej także pierwszych ludzi na ziemi… Koniecznie musimy się tam wybrać. Poza tym także Birma. Przez długi czas ten kraj nie był sprzyjający dla turystów – rządziła junta wojskowa, a co za tym idzie - nie zalała go tandeta i kicz. To chyba najbardziej dziewicze państwo Indiochin. Chodzi nam także po głowie Kuba – szczególnie, dopóki żyje Fidel Ca-


stro i jest tam specyficzny klimat. Marzy mi się także Afganistan. Malwina: Z powodów czysto przyrodniczych – na pewno Patagonia. Na pewno bardziej ciągną nas te kraje, które były przez dłuższy czas bardziej odseparowane, zachowały swój naturalny klimat. Nikt przecież nie chce jeździć do miejsc nijakich i całkowicie zglobalizowanych. Mateusz: Dla mnie wyjątkiem jest Hongkong – bardzo stereotypowe, kapitalistyczne i globalne miasto, które jednak bardzo pociąga. Ale na pewno nie mógłbym odwiedzać tylko takich miejsc.

odwagi? Mateusz: Przede wszystkim niech zmieni myślenie – od tego przecież rozpoczyna się wszystko, co nowe w życiu. Niech poczyta książki podróżnicze… Malwina: Lub przynajmniej blogi. I na pewno powinien polować na tanie loty i korzysta z okazji. Jeśli naprawdę będzie chciał, to wreszcie gdzieś wyruszy. Mateusz: Niektórzy zbierają na stare lata pieniądze – my zbieramy wspomnienia. 

Na razie opowiadacie przede wszystkim o ciepłych krajach. A co z tymi o zimniejszym klimacie? Mateusz: Ja wolę także te drugie, ale Malwina lubi raczej te cieplejsze. Co poradzilibyście komuś, kto chce rozpocząć dalekie podróże, ale nie cierpi na nadmiar pieniędzy czy też źródłó: http://nieobceziemie.tumblr.com

45


46


47


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Szkaplerz karmelitański – co i jak?

48

Ł Kajeta Garbela

S

zkaplerz wywodzi się z wierzchniej szaty, którą mnisi przywdziewali w czasie pracy, by nie ubrudzić habitu. Posiada kształt długiego, szerokiego pasa materiału, najczęściej tego samego koloru, z którego uszyto habit. Jeden płat materiału opada na plecy, drugi na piersi, a całość zakładana jest przez głowę. Jego historia, jako znaku Maryi i związanego z nim nabożeństwa, wyrasta z aktu zawierzenia zakonu karmelitów osobie Maryi. Początki wspólnoty z Góry Karmel były trudne. Zakon, który powstał w Palestynie na przełomie XII i XIII w., bardzo szybko na skutek prześladowań ze strony muzułmanów musiał przenieść się do Europy. W nowym środowisku był postrzegany przez inne zakony jako konkurent w pracy duszpasterskiej i z nieuf-

acińskie słowo scapulae oznacza barki, ramiona, plecy. Nie ulega wątpliwości, że spośród wielu różnych szkaplerzy, noszonych przez zakony i zgromadzenia zakonne męskie i żeńskie, najpopularniejszy jest szkaplerz karmelitański, czyli Szkaplerz Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel.

Dla osób świeckich wprowadzono do użytku małe szkaplerze będące zmniejszonymi szkaplerzami karmelitów. Składa się on z dwóch małych prostokątów sukiennych (najczęściej wełnianych) związanych dwiema tasiemkami. Kolorem szkaplerza karmelitańskiego może być każdy odcień brązu lub czerń.

nością traktowany nawet przez hierarchię Kościoła. Generał zakonu, angielski karmelita Szymon Stock, wiedząc, że taki stosunek Europejczyków do jego braci może spowodować

rozwiązanie lub wymarcie wspólnoty karmelitańskiej postanowił zawierzyć swój zakon Maryi. Prosił, aby przez udzielenie jakiejś szczególnej łaski zechciała zachować zakon sobie poświęcony i noszący Jej imię w swej nazwie. Prosił także o pełne jego uznanie przez dotychczas sceptyczne środowiska kościelne. Jak podaje tradycja karmelitańska, św. Szymon Stock modlił się usilnie do Matki Jezusa słowami antyfony Flos Carmeli − Kwiecie Karmelu. W odpowiedzi ukazała mu się Ona w otoczeniu aniołów angielskim Aylesford w nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku. Wskazała na jego szkaplerz i ustanowiła go znakiem swej matczynej opieki, mówiąc: „To będzie przywilejem dla ciebie i wszystkich karmelitów − kto w nim umrze, nie zazna ognia piekiel-


nego”. Obrazy ukazujące wizję św. Szymona Stocka, które możemy spotkać w karmelitańskich kościołach, przedstawiają często Maryję trzymającą szkaplerz w dłoni, podkreślając nadprzyrodzony charakter tego znaku. Propagowanie kultu Maryi w znaku szkaplerza stało się częścią misji zakonu, dzięki której nie tylko przetrwał on czas niepewności, ale również wydał piękne owoce mistycznego doświadczenia Boga. Szczególnie w osobach trzech doktorów Kościoła: św. Teresy z Avila, św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Dzieciątka Jezus, oraz patronki Europy − św. Teresy Benedykty od Krzyża. Kościół zatwierdziło nabożeństwo szkaplerzne i zaliczyło je do sakramentaliów. 16 lipca został ustanowiony świętem Matki Bożej Szkaplerznej jako wspomnienie Naj-

świętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Szczególnym orędownikiem duchowości karmelitańskiej był Jan Paweł II, który wielokrotnie przyznawał się do noszenia szkaplerza i otrzymywania wielkich łask dzięki tej formie pobożności. Trzeba pamiętać, iż szkaplerz karmelitański nie jest jakimś amuletem czy magicznym talizmanem − samo noszenie go nie jest automatycznym gwarantem naszego zbawienia czy też wymówką, aby nie podejmować życia prawdziwie katolickiego. Noszenie szkaplerza powinno przypominać nam o naszych obowiązkach chrześcijańskich jako warunku pewności, że Matka Boża będzie wstawiać się za nami. Szkaplerz wyraża wiarę osoby wierzącej w spotkanie z Bogiem w życiu wiecznym dzięki wstawiennictwu i opiece Maryi Dziewicy. Dla osób świeckich

wprowadzono do użytku małe szkaplerze będące zmniejszonymi szkaplerzami karmelitów. Składa się on z dwóch małych prostokątów sukiennych (najczęściej wełnianych) związanych dwiema tasiemkami. Kolorem szkaplerza karmelitańskiego może być każdy odcień brązu lub czerń. Musi być on nałożony przez upoważnioną osobę (może to być karmelita lub każdy inny ksiądz czy diakon) przy zachowaniu zatwierdzonych obrzędów. Po dowolnej modlitwie maryjnej następuje nałożenie szkaplerza tak, jak ma być noszony: jedna część spoczywa na piersiach, druga zaś na plecach. Jeżeli okoliczności za tym przemawiają, szkaplerz może być nałożony tylko na ramię. Nie powinno się go zdejmować na dłuższy czas (można to zrobić np. na czas snu lub w sytuacji, gdy jest on nieporęczny

49


lub może ulec zniszczeniu). Zamiast niego można także nosić specjalny medalik szkaplerzny. Obecnie w Polsce istnieje ponad sto bractw szkaplerznych, głównie przy klasztorach karmelitańskich, a wpisanie do jednego z nich jest dobrowolne. Członkom bractw szkaplerznych Maryja obiecała wiele łask, z którymi wiążą się jednak i specjalne powinności oraz zalecenia; mogą także uzyskać oni z tytułu noszenia tego specjalnego znaku opieki Maryi wiele odpustów zupełnych lub cząstkowych. PRZYWILEJE SZKAPLERZA KARMELITAŃSKIEGO: ● Kto umrze odziany szkaplerzem świętym, nie zostanie potępiony. ● Noszący szkaplerz święty zapewnia sobie opiekę Matki Bożej w tym życiu, a w szczególności w godzinie śmierci.

50

● Każdy, kto pobożnie nosi szkaplerz i naśladuje cnoty Maryi, zostanie wybawiony z czyśćca w pierwszą sobotę po swojej śmierci. ● Ci, którzy należą do Bractwa Szkaplerznego są duchowo złączeni z Zakonem Karmelitańskim i mają udział w jego duchowych dobrach za życia i po śmierci, a więc: we Mszach św., Komuniach św., umartwieniach, modlitwach, postach itp. OBOWIĄZKI NALEŻĄCYCH DO BRACTWA SZKAPLERZNEGO: ● Przyjąć szkaplerz karmelitański z rąk kapłana ● Wpisać się do Księgi Bractwa Szkaplerznego ● W dzień i w nocy nosić na sobie szkaplerz ● Odmawiać codziennie modlitwę wyznaczoną w dniu przyjęcia do Bractwa (zwykle "Zdrowaś Maryjo" lub "Pod Twoją

obronę") ● Naśladować cnoty Matki Najświętszej i szerzyć Jej cześć PRAKTYKI ZALECANE CZŁONKOM BRACTW SZKAPLERZNYCH: ● Przez nieskazitelne życie zasługiwać sobie na macierzyńską opiekę Królowej Karmelu. ● Przynajmniej raz w miesiącu, jeżeli pozwolą na to warunki oraz w święta Matki Bożej, przystępować do Spowiedzi i Komunii świętej. ● Nawiedzać często Kościół i przynajmniej przez kilka minut modlić się do Matki Bożej. ● Brać udział w miesięcznej procesji szkaplerznej i wszędzie, gdzie to możliwe, szerzyć nabożeństwo szkaplerzne. ● Wyrzec się od czasu do czasu czegoś dozwolonego z miłości do Matki Bożej (drobne umartwienia). 


51


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Genialny Plan Stwórcy po saletyńsku

52

GPSD Beata Krzywda

T

o jedno z tych wydarzeń w kalendarzu młodych chrześcijan, na które czeka się cały rok. Malutka miejscowość, Dębowiec koło Jasła, już po raz 28. gości młodzież z całej Polski, która przyjeżdża posłuchać, popatrzeć i porozmawiać. Wszystko to dzieje się na początku wakacji, jest więc idealnym momentem na złapanie oddechu po ciężkim roku szkolnym czy akademickim. Oczywiście jest to też okazja, aby podziękować Bogu za dobry czas w szkole i na uczelni oraz do całkowitego oderwania się od szarej rzeczywistości. Można bez problemu odnaleźć ręcznie wymalowane zasady na plakatach, głoszące: „Nie narzekaj!”, „Uśmiechnij się!”. Na dobry początek – koncert, w tym roku zespołu Matula Band z Krakowa. Pierwszy dzień, a właściwie wieczór służy rozeznaniu w sytuacji i poczuciu wyjątko-

to skrót hasła kolejnego spotkania młodzieży w ębowcu. Koncerty, konferencje, spotkania, wszechobecna radość, a wszystko to w atmosferze modlitwy. Jest też czas na skupienie i osobiste przemyślenia nad życiem.

Ks. Bartosz Seruga dzielił się wskazówkami dotyczącymi dobrej spowiedzi. Uświadomił słuchającej go młodzieży, że „sakrament spowiedzi jest sakramentem, w którym odkrywamy swoją odwagę”. wego festiwalowego klimatu w Dębowcu. Od lat kultywuje się tam tradycję apeli maryjnych późnymi wieczorami. Także ten element jest uwzględniany w programie. Apele odbywają się tutaj o godzinie 21.00. W kolejnych dniach można usłyszeć bardzo ciekawe świadectwa i różnego rodzaju konferencje. Każdy dzień rozpoczyna się jutrznią i tradycyjnym wspólnym śniadaniem, a później... moc

wrażeń różnego rodzaju. We wtorek o 14.00 spotkanie z młodzieżą prowadził ks. Bartosz Seruga, który dzielił się wskazówkami dotyczącymi dobrej spowiedzi. Uświadomił słuchającej go młodzieży, że „sakrament spowiedzi jest sakramentem, w którym odkrywamy swoją odwagę”. W ciągu dnia można skorzystać z sakramentu spowiedzi w warunkach polowych, niekoniecznie w konfesjonale, bądź po prostu porozmawiać z duchownymi o wszystkim, co człowieka trapi i zastanawia. Środa obfitowała w mocne wrażenia. Poranne spotkanie z egzorcystą – ks. Marcinem Ciechanowskim OSPPE, a po południu o miłości i czystości opowiadał Sylwester Laskowski. Na koniec dnia było bardzo głośno, bowiem na scenie pojawił się zespół Maleo Reggae Rockers z projektem muzycznym Panny Wyklęte, realizowa-


źródło: materiały prasowe

nym wraz z różnymi polskimi wokalistkami. Dzień czwarty to przede wszystkim rozważanie kwestii powołania do życia zakonnego. Poranne spotkanie było prowadzone przez siostry zakonne. Można było się dowiedzieć, że nie zawsze powołanie jest takie oczywiste i rozeznanie go zabiera dużą część życia. Popołudniowa opowieść to wskazówki udzielane przez dwóch franciszkanów zna-

nych szerszej publiczności z prowadzonego przez nich videobloga (www.bezsloganu.blog.onet.pl). Opowiadali między innymi o tym, jak pomagać osobom konsekrowanym w dobrym wypełnianiu ich służby. I w Dębowcu można czasem spotkać znane osoby. Między innymi chętnie z każdym rozmawiała Patrycja Hurlak – autorka książki „Nawrócona wiedźma”, która też wygłosiła świadectwo

swojej drogi do wiary. W sobotę na zakończenie odbyła się Eucharystia z udziałem ks. Silvano Marisa, który jest generalnym przełożonym zakonu Misjonarzy Saletynów w Rzymie. Na kolejne spotkanie saletyni z Dębowca zapraszają za rok, choć wcześniej niż zwykle, bo już w dniach 2730 czerwca. Później wracamy do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży! 

53


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Matka Przedziwna JM Mateusz Ponikwia

R

ychwałd jest niewielką beskidzką wsią, położoną nieopodal Żywca. Ten urokliwy zakątek przyciąga coraz to większe rzesze pielgrzymów. Nic jednak w tym dziwnego, ponieważ to maryjne wzgórze jest miejscem szczególnym. I to co najmniej z kilku powodów. Jeśli chodzi o historię parafii, to jej początki najprawdopodobniej sięgają XIV wieku. Jednakże jej istnienie historycznie udokumentowane zostało dopiero w XV wieku. Pierwsze spisane wzmianki o parafii pochodzą z dzieła Jana Długosza pt. „Liber Beneficiorum”. RYS HISTORYCZNY Przełomową datą był rok 1644, kiedy to Katarzyna z Komorowskich Grudzińska – właścicielska sąsiedniego Państwa Ślemieńskiego, przekazała rychwałdzkiej parafii wizerunek Maryi z

54

uż od ponad trzech wieków w Rychwałdzie czczony jest łaskami słynący wizerunek adonny z Dzieciątkiem. Matka Boża Rychwałdzka okrzyknięta została Panią Ziemi Żywieckiej.

W dużej mierze dbałość o formację duchową i wzrost wiary umożliwia wybudowany na terenie klasztornym Franciszkański Dom Formacyjno-Edukacyjny. Dzięki niemu górska miejscowość stała się miejscem wyciszenia i kontemplacji oraz centrum prowadzenia rekolekcji.

Dzieciątkiem. Obraz pierwotnie należał do możnego rodu Grudzińskich z Wielkopolski. Po ślubie Katarzyny z Piotrem Samuelem Grudzińskim, został przez nią przywieziony i ulokowany w prywatnej kaplicy rodzinnej na zamku w Ślemieniu. Ze

względu na rozliczne łaski wyproszone przed wizerunkiem, właścicielka postanowiła przekazać dzieło do rychwałdzkiego kościoła. W ten sposób szersze grono osób zyskało możliwość wypraszania łask i dobrodziejstw za sprawą Maryi. Od samego początku ludzie żywili przekonanie, że Najświętsza Panna obrała sobie to miejsce, by przychodzić im z pomocą. Pierwszy odnotowany cud miał miejsce 8 września 1647 roku, w liturgiczne święto Narodzenia NMP. Wówczas Elżbieta Karska – dzierżawczyni dworu w Rychwałdzie, została uleczona z rany szpecącej twarz. Od tej daty w opiekę Maryi oddawały się całe rodziny. Sława Pani Rychwałdzkiej rozchodziła się po sąsiednich wsiach i wkrótce objęła całą Żywiecczyznę oraz Ziemię Suską. Zwłaszcza w okresie Potopu


szwedzkiego upraszano szczególnego orędownictwa Maryi. Drewniany kościół, który nie wystarczał już aby pomieścić rzesze wiernych, postanowiono zastąpić nową konstrukcją. Budowa świątyni trwała kilkanaście lat i wymagała niemałych nakładów finansowych. W 1756 roku uroczystej konsekracji nowopowstałego kościoła dokonał biskup krakowski Franciszek Potkański. W tym dniu przeniesiono także ikonę Matki Bożej Rychwałdzkiej i umieszczono ją w ołtarzu głównym konsekrowanym pod wezwaniem Królowej Aniołów. Warto dodać, że dawny drewniany kościół rychwałdzki został rozebrany. Materiał uzyskany z rozbiórki posłużył do odtworzenia dawnego kościoła i wzniesienia go w pobliskich

Gilowicach, gdzie stoi po dzień dzisiejszy. KORONACJA I ZŁOTY JUBILEUSZ Rychwałdzki obraz od wieków otaczany jest czcią wiernych. Od 1946 roku pieczę nad sanktuarium sprawują Franciszkanie z krakowskiej prowincji imienia św. Antoniego z Padwy i bł. Jakuba Strzemię. Prowadzone przez wiele lat starania o koronację wizerunku papieskimi koronami zostały zwieńczone w 1965 roku. 18 lipca ówczesny Prymas Polski – kardynał Stefan Wyszyński wraz z arcybiskupem krakowskim – Karolem Wojtyłą nałożyli na obraz papieskie korony Ojca Świętego Pawła VI. Uroczystość zgromadziła rzeszę 80 tysięcy osób, którzy nie zważając na ulewny deszcz

uczestniczyli w tym historycznym wydarzeniu. Odnosząc się do tego faktu, Prymas Tysiąclecia zapisał w Księdze koronacyjnej: „Olbrzymie wody ulewnego deszczu nie potrafią zgasić naszej miłości do Ciebie, Maryjo!”. Słowa te przywołują na myśl fragment z biblijnej księgi Pieśni nad pieśniami: „Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki” (Pnp 8, 7). Miłość do Maryi nie ustaje. Przejawem tego są choćby comiesięczne modlitewne nabożeństwa fatimskie prowadzone każdego 13. dnia miesiąca od maja do października, które gromadzą kilkutysięczne tłumy pielgrzymów. W tym roku Rychwałd (i nie tylko) świętuje Złoty Jubileusz Koronacji. Punkt kulminacyjny obchodów

55


56

przypadł na niedzielę 19 lipca. W ramach obchodów Jubileuszu zaplanowano Mszę świętą dziękczynną koncelebrowaną na rychwałdzkich błoniach, pod przewodnictwem Prymasa Polski – arcybiskupa Wojciecha Polaka. Wieczorem przewidziano z kolei radosne uwielbienie w żywieckim amfiteatrze pod hasłem „Tehillah”. Jako wotum wdzięczności przekazano suknię na cudowny obraz oraz dokonano gruntownej renowacji wnętrza sanktuarium, elewacji zewnętrznej i terenu przykościelnego.

która symbolizuje Ewangelię. Uniesiona prawa dłoń przedstawia gest błogosławieństwa. Dzieciątko spogląda w oczy Matki z ufnym uśmiechem na twarzy. Z oczu Maryi emanuje łagodność i czuła troskliwość. Warto zaznaczyć, że obraz odzyskał swój pierwotny blask dzięki pracom konserwatorskim przeprowadzonym w ubiegłym roku. To wtedy zdecydowano o usunięciu wtórnych warstw przemalowań. Zabieg ten sprawił, że ikona odzyskała dawny, majestatyczny wygląd.

CUDOWNY OBRAZ Łaskami słynący obraz Matki Bożej Rychwałdzkiej został wykonany temperą na lipowej desce o wymiarach 91,5 na 113,5 centymetrów. Nieznany autor namalował go zgodnie z regułami schyłkowego okresu sztuki bizantyjskiej. Dzieło ukazuje Matkę Bożą wskazującą na trzymane na ręku Dzieciątko Jezus, które błogosławi świat. Postacie przedstawione są na złotym tle. Nad ich głowami widnieją aureole. Postać Maryi okrywa płaszcz o niebiesko-zielonym odcieniu, spięty bogatą broszą. Dziecię Jezus ubrane jest w brązową, przechodzącą w fiolet tunikę. Chrystus trzyma w lewej rączce księgę,

ŻYWY ORGANIZM Kustosz sanktuarium, proboszcz parafii i gwardian klasztoru – o. Bogdan Kocańda OFMConv przyrównuje rychwałdzkie sanktuarium do żywego organizmu, który oddycha dwoma płucami. Zauważa on, że miejsce to łączy wiekową tradycją pątniczą i ludową pobożność wyssaną z mlekiem matki, wraz z duszpasterstwem rozwijającym myśl ostatnich papieży o Nowej Ewangelizacji. Franciszkanin podkreśla, że wspólnota zakonna, zachowując tradycyjne formy posługi parafialnej i sanktuaryjnej, inicjuje szereg nowych w swej formie działań duszpasterskich. W dużej mierze dbałość o formację du-


chową i wzrost wiary umożliwia wybudowany na terenie klasztornym Franciszkański Dom Formacyjno-Edukacyjny. Dzięki niemu górska miejscowość stała się miejscem wyciszenia i kontemplacji oraz centrum prowadzenia rekolekcji. Przy sanktuarium powstaje wiele inicjatyw umożliwiających poznanie drogi wiary i ułatwiających kroczenie przez życie w zgodzie z Dekalogiem. W każdy czwarty poniedziałek miesiąca można uczestniczyć we Mszy świętej, po której prowadzone są modlitwy o uwolnienie i uzdrowienie. Rychwałd to także miejsce, w którym można zaopatrzyć się w zioła i mikstury sporządzane z naturalnych składników, zgodnie z przepisami śp. o. Grzegorza Sroki OFMConv – znanego w całej Polsce zielarza. Jak mawiał założyciel Infirmerii Zielarskiej: „kto pije zioła zakonnika, ten chorób unika”. To właśnie w niej powstaje również rychwałdzki olejek radości – sakramentalium, którym namaszczani są pielgrzymi po zakończonej Mszy świętej zorganizowanej specjalnie dla nich w każdą sobotę od kwietnia do października. Z całą pewnością Rychwałd jest niezwykłym miejscem. Wpatrując się w cudowny wizerunek Matki Bożej, można znaleźć uko-

jenie i wyciszenie. Bogata historia i rozliczne łaski jakie spływały i nadal spływają na przybywających do tronu Pani Ziemi Żywieckiej sprawiają, że – jak trafnie zauważył Marcin Jakimowicz, redaktor Gościa Niedzielnego – do rychwałdzkiego sanktuarium nie trzeba dorabiać żadnej ideologii. O mocy płynącej z rychwałdzkiego wzgórza świadczą liczne cuda i nawrócenia oraz znaczne liczby pielgrzymów, którzy przybywają do swej Matki nie tylko z Żywiecczyzny, ale i z całej Polski. Wystarczy tylko zakosztować z obfitości, które Bóg chętnie zsyła przez ręce Maryi. I do tego zachęcam! * „Matko Boża Rychwałdzka, Pani Ziemi Żywieckiej! Patronko nawrócenia, pragnę być Twoim dzieckiem!” | Więcej informacji o Sanktuarium na: www.rychwald.franciszkanie.pl, a także na Facebooku: www.facebook.com/Franciszkanie.Rychwald 

57


58


59


R O Z M O WA K U L T U R A L N A

Co słychać w krakowskim rapie? P Jarosław Janusz

J

esteśmy po Pato Party vol. 3. Jak oceniasz waszą cykliczną imprezę? Delekta: Było naprawdę bardzo fajnie. Przyszło ponad 300 osób, czyli najwięcej jak do tej pory. Jedyny minus to to, że było gorąco i ludzie nie wytrzymywali w środku dłużej niż 30 minut. Z roku na rok będziemy sobie podnosić poprzeczkę, urozmaicać line-up, a w planach mamy Pato Party on Tour czyli cykliczne imprezy pod naszym szyldem nie tylko w Krakowie, ale również w większych miastach w Polsce. Ostatnio więcej koncertujecie, odwiedzaliście Tychy czy Rzeszów, jeszcze parę innych miast. Nie czas ruszyć „na grubo” w Polskę z koncertami? Delekta: Jeżeli chodzi o koncerty prawda jest taka, że mało gramy. Po wakacjach planujemy wziąć

60

o dłużej przerwie ponownie wracamy z serią wywiadów związanych z muzyką miejską. Tym razem przepytaliśmy Delektę z krakowskiego składu Patokalipsa. Rozmawiamy o tym, jak wyglądały początki tej szalonej ekipy, o planach na najbliższą przyszłość i sprawdzamy, jak według Delekty wygląda polska scena rap.

Polski rap to taka parabola. Jeśli ktoś zrobi coś świeżego, zaraz po nim poleci na tym patencie wielu innych raperów i robi się to tak słabe, że nie da się tego słuchać. Tak było z hashtagami, teraz z newschoolem.

sprawy w swoje ręce i nie czekać na zaproszenia z innych miast tylko po prostu samemu sobie organizować imprezy. Więcej informacji w okolicach wakacji. Każdy słuchacz wie, że urodziła was Patologia i jesteście braćmi, ale tak poważnie – każdy jest ciekaw, co dało impuls do stworzenia ekipy Patokalipsa. Przecież nie każdy

członek składu jest z Krakowa, np. ty reprezentujesz Jasło. Delekta: W zasadzie to trochę skomplikowane. Eszet z Penxem są sąsiadami, więc znają się „od małego”. Zygson poznał się z nimi bodajże jakoś przez Kojota i Oxona. Później ja poznałem resztę, bo wszyscy pracowaliśmy w jednym miejscu. Ripa poznaliśmy jakoś przez Zygsona. W sumie dużo tu zbiegu okoliczności, ale koniec końców dobrze nam się razem pije. Jesteście ekipą, która udziela niewielu wywiadów, a kiedy już do tego dojdzie, często wymykają się one spod kontroli i więcej jest śmiechu niż typowej rozmowy. Wielu fanów na pewno jest ciekawych twoich początków w rapie. Nie będę cię męczyć pytaniem „dlaczego rap?”. Chodzi mi głównie o inspiracje – te zagra-


niczne jak i polskie? Delekta: Nie będę pewnie oryginalny, jeśli chodzi o naszą ekipę, ale z zagranicy bardzo lubię posłuchać Jedi Mind Tricks, Army of the Pharaones, solówek Vinniego, Eminema, Ruggeda czy Slaine'a. Nie ma rapera z Polski którego bym katował, ale sprawdzam praktycznie wszystkie nowości od np. Bisza, Mesa czy Vnm'a. Nie myślałeś o próbie dotarcia do swojego ulubionego rapera ze Stanów i nagrania z nim utworu? Do takich kolaboracji nie zawsze potrzebne są „grube” fundusze. Tomb na swoim WT1 miał K-Rino. Delekta: Nie no gościu, kim ja jestem, żeby o czymś takim teraz myśleć (śmiech)? Twój styl, podobnie jak reszty ekipy, jest oparty na grze słów oraz niekonwencjonalnych punchach. Masz swój ulubiony punch? Delekta: Nie mam ulubionych punchline’ów. Po prostu piszę – siada – nagrywam i

koniec. Bardzo rzadko wracam do starych numerów, nie lubię siebie słuchać. Jako skład wydaliście dobrze przyjętą płytę „Droga Krajowa 0,7”. Niedawno pojawił się „Dissaster” Penxa oraz świeży materiał od Eripe. Co z twoją długo zapowiadaną solówką? Czy przyjdzie nam na nią czekać równie długo, jak na „Dissaster”? Delekta: Zawiesiłem póki co prace nad solo, żeby skupić się na projekcie z Uszerem. Odwieszę, jak skończymy. A skończymy w tym roku na 100%. Wiadomo, że przed płytą ma wyjść spontaniczny projekt z Uszerem zDP. Dlaczego to właśnie z nim postanowiłeś nagrać płytę? Delekta: Bo jest dobrym ziomkiem – to po pierwsze. Po drugie mamy podobne zainteresowania i poczucie humoru, a ponadto jaram się mocno jego stylóweczką. No tak wyszło po prostu. Można spodziewać się jakiś muzycznych

eksperymentów? Głównie chodzi mi o raperów, z którymi jeszcze nie współpracowałeś bo to, że członkowie Pato się na niej pojawią, jest niemal pewne. Delekta: Jeszcze nie zastanawiałem się głębiej nad koncepcją albumu, jaki chciałbym napisać. Jeśli wymyślę jak ta płyta ma wyglądać, jakiś szkic, dopiero wtedy pomyślę, kto do jakiego numeru by pasował. Na „Opium LP” dałeś naprawdę mocną zwrotkę w kawałku „Dynks Club”. Dla mnie jest to typowy banger na dobry melanż. Nie macie w planach kontynuacji tego kawałka? Wiadomo, że zrobiliście dużo imprezowych utworów, ale ten się naprawdę wyróżnia. Nawet w komentarzach YouTube pojawiły się głosy, że w kawałku mógłby pojawić się kontrowersyjny Koldi z ekipy ALCMDZ. Zdania są podzielone, ale takie pomieszanie stylów mogłoby dać nową jakość. Delekta: Nie zastanawia-

61


liśmy się jeszcze nad tym. Jesteśmy na etapie montowania studia do jakichś luźnych nagrywek, więc bardzo możliwe, że coś w ten deseń powstanie. Słuchacze mogą liczyć na szerszą promocję tych dwóch materiałów? Masz w planach teledyski czy będziesz to promował w sposób bardziej undergroundowy?

A jak to jest w Krakowie? Mamy was, ekipę Hipocentrum, bardzo dobrze radzi sobie Deys, Kobik staje się znany już poza miastem królów Polski. Można typować kogoś z Krakowa kto może namieszać na naszym rodzimym rynku muzycznym?

Delekta: Będą klipy. Jeden pojawi się na początku wakacji, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wiadomo jak to jest z terminami, więc będą klipy w tym roku, ale nie wiem kiedy.

Delekta: Muszę się przyznać, że niewiele sprawdzam z krakowskiego undergroundu. Ostatnio najlepszy numer, jaki słyszałem, to Last Dens – „Gangsta rap mnie stworzył”. Rafał na propsie.

Kto według ciebie ma szansę wypłynąć w najbliższym czasie na szerokie wody, a z kogo jest toczona beczka w środowisku?

Jak według ciebie wygląda kondycja polskiego rapu?

Delekta: Z takich mniej znanych, a dobrych obserwuję sobie Matisa, Kerro, WMA, Hase. Myślę że to kwestia czasu, kiedy zaczną być rozpoznawalni. Jeżeli pytasz, z kogo jest toczona beczka – łatwiej by było,

62

gdybyś zapytał, z kogo nie jest (śmiech).

Delekta: Polski rap to taka parabola. Jeśli ktoś zrobi coś świeżego, zaraz po nim poleci na tym patencie wielu innych raperów i robi się to tak słabe, że nie da się tego słuchać. Tak było z hashtagami, teraz z newschoolem. Denerwuje mnie też, że raper X nawija o tym, jak bardzo nie obcho-

dzi go zdanie hejterów, a kiedy na przykład powiem, że jego muzyka jest słaba i mi się nie podoba, to ten raper będzie miał do mnie bardzo duży „problem” i w ogóle będzie się zachowywał, jakbym mu matkę zwyzywał od najgorszych. Raperzy nie potrafią oddzielić życia prywatnego od zawodowego. Takie zachowania pokazują, czy któryś z nich ma mózg czy może styropian. Ja nie mam problemu z tym, że ktoś mi mówi, że jestem słaby. Przecież każdemu się podoba co innego, nie trzeba z tego rozdmuchiwać afer. Jeżeli miałbyś możliwość wydania swojej legalnej płyty, to w której wytwórni chciałbyś ją wydać i dlaczego? Delekta: W PROSTO. Dlaczego? Bo jest najlepsza. Ale w tym momencie taka opcja nie wchodzi w grę. Pragniemy pozostać niezależni do końca. Dzięki za wywiad i poświęcony czas. Delekta: Również dziękuję. Pozdrawiam. 


63


5. Festiwal Chrześcijańskie Granie 2015 B 2015! KULTURA

ędzie petarda! Najlepsze premiery zabrzmią podczas 5. Festiwalu Chrześcijańskie Granie

64

Mateusz Stolarski

5.

Festiwal Chrześcijańskie Granie pokaże przebojowe premiery 2015 roku. W dniach 27 - 28 listopada 2015 w Warszawie zagrają najlepsze zespoły ostatnich miesięcy. Po raz kolejny zostanie przyznany Złoty Krążek. Tym razem za premierę roku. “Pokażemy to co najlepsze i najciekawsze w muzyce chrześcijańskiej” - deklarują organizatorzy. Poza Koncertem Premiery przewidziane są wspólne spotkania dla zespołów, managerów oraz wydawców. Do 30 września zespoły mogą zgłaszać utwory, spośród których zostanie wyłonionych pięć piosenek, które zostaną zagrane podczas koncertu galowego i będą miały szansę zdobyć tytuł Premiery Roku 2015! “Chcemy pokazać totalne nowości, których jeszcze nikt nie słyszał. Udowodni-

Koncert Premiery i wystawa to nie jedyne elementy 5. Festiwalu Chrześcijańskie Granie. Już od piątkowego wieczoru odbędzie się szereg spotkań dla ludzi związanych z muzyką chrześcijańską.

my, że muzyka z dobrym przekazem jest ciekawa i różnorodna” - mówi Michał Guzek, organizator. W poprzednich edycjach Festiwalu grały takie zespoły jak: StronaB, magda. lena frączek, Zespół 33, Porozumienie, Twoje Niebo, Kanaan, Arkadio, Love Story, Frenchman, Zetaigreka, Hiob. W tym roku poza zgłoszonymi zespo-

łami na scenie pojawi się niespodzianka. Szczegóły podane zostaną wkrótce. Zgłoszenia można wysyłać na adres: kontakt@chrzescijanskiegranie.pl “Tego jeszcze nie było w muzyce chrześcijańskiej. Podczas koncertu Premiery usłyszymy najnowsze kawałki - zupełne nowości. Chcemy by zespoły przygotowały coś specjalnie na Festiwal. Dodatkowo motywujemy je, by do konkursowej piosenki nagrały teledysk albo chociaż animowane wideo z tekstem. Będzie petarda!” - mówi Mateusz Stolarski z www. chrzescijanskiegranie.pl W trakcie Festiwalu odbędzie się także finał konkursu Grajmy! Chrześcijańskie Granie. Przeznaczony jest on dla scholi i zespołów amatorskich, które grają i śpiewają w salkach muzycznych w całej Polsce. Zgłoszenia i pełne warunki


źródło: materiały prasowe

uczestnictwa znajdziecie na www.grajmy.chrzescijanskiegranie.pl. Do wygrania dobre nagrody, a najlepsze zdjęcia zostaną wydrukowane i pokazane na wystawie pokonkursowej drugiego dnia Festiwalu. Koncert Premiery i wystawa to nie jedyne elementy 5. Festiwalu Chrześcijańskie Granie. Już od piątkowego wieczoru odbędzie się szereg spotkań dla ludzi związanych z muzyką chrześcijańską. “Podczas wspólnego uwielbienia, paneli dyskusyjnych oraz

posiłków będziemy nawiązywać relacje, dyskutować i szukać dobrych rozwiązań dla branży muzycznej w Polsce” - mówią organizatorzy - myślimy, że Festiwal to dobra okazja by zebrać w jednym miejscu muzyków, wydawców, managerów, dystrybutorów. Będzie to impuls do rozwoju sceny muzyki chrześcijańskiej w Polsce.” W tym roku po raz pierwszy organizację przejmie fundacja Chrześcijańskie Granie, która została powołana właśnie po to, by

promować ewangelizację przez muzykę. Kontynuuje ona dzieło Koncertu Debiuty im. Moniki Brzozy, Festiwalu Chrześcijańskie Granie oraz akcji Grajmy! Chrześcijańskie Granie. Tradycyjnie już odbędzie się on w Katolickim Centrum Kultury “Dobre Miejsce” na warszawskich bielanach (www. dobremiejsce.org) Kolejne informacje będą pojawiały się sukcesywnie na stronie: www.festiwal. chrzescijanskiegranie.pl 

65


Ulica wypełniona teatrem PK KULTURA

onoć wszyscy ludzie śmieją się w tym samym języku. laun to wykorzystuje, żeby dotrzeć do każdego odbiorcy.

66

Beata Krzywda

28.

ulica jest festiwalem dla wszystkich. Każdego roku w lipcu krakowskie place i ulice wypełniają się po brzegi teatrem. Nie sposób zobaczyć wszystkiego, program zawsze jest tak bogaty, że trzeba mocno się nagłowić, jak ustawić sobie maraton, by zobaczyć jak najwięcej. Tegoroczny program był zdecydowanie inny od tego, do jakiego zdążył nas przyzwyczaić dyrektor festiwalu i jednocześnie dyrektor teatru KTO – Jerzy Zoń. Zazwyczaj przedstawień z udziałem klaunów było kilka na cały festiwal, w tym roku poświęcono im maksimum czasu i przestrzeni. Tylko nieliczne przedstawienia były inne. Proporcje dokładnie się odwróciły. Całość festiwalu opatrzono hasłem „Klaun, boski pomazaniec”. Zawsze wydawało mi

Festiwal jak co roku przyciągnął tłumy. Zarówno wykonawców, jak i odbiorców. Wśród artystów znaleźli się tak znani klauni jak: Leo Bassi, Marco Carolei czy Ruben Madsen. Wszystkich można było zobaczyć podczas wspólnej parady „La Strada” pod przewodnictwem Delrebes w sobotni wieczór. się, że sztuka, którą prezentują klauni nie jest z tej najwyższej półki. Jednak gdyby się zastanowić, to nie wystarczy jakikolwiek pomysł i jakakolwiek osoba. Klauni mają w sobie iskrę wyjątkowości. Z

jednej strony się ich boimy, bo nigdy nie umiemy przewidzieć ich reakcji. Istnieje nawet rozpoznana i nazwana jednostka chorobowa (koulrofobia), czyli lęk przed klaunem. Z drugiej strony bardzo nas intrygują i z bezpiecznej odległości, gdy nie musimy wchodzić z nimi w bezpośrednią relację, chętnie się im przyglądamy. Przy okazji śmiejemy się z „nieszczęścia” osoby, która np. została wciągnięta na scenę. Przerysowując różne sytuacje i wprowadzając komizm do szarego życia, przedstawiają nas w krzywym zwierciadle. To śmieszy i czujemy się z tym świetnie, dopóki nie zauważymy prostej prawdy o nas samych. Klaun to krzywe zwierciadło, w którym widzimy zwyczajnych siebie w zwyczajnych sytuacjach, ale nadzwyczajnych okolicznościach i


przedstawieniu. Można też powiedzieć, że taki rodzaj sztuki trafi przede wszystkim do najmłodszego odbiorcy, który potrafi się zagłębić w fantazyjny świat. Ale jak to zwykle z bajkami bywa – nie tylko bawią, ale i uczą. Dorosły, który swojemu dziecku towarzyszy może naprawdę bardzo na tym skorzystać. Wystarczy umieć patrzyć. Festiwal jak co roku przyciągnął tłumy. Zarówno wykonawców, jak i odbiorców. Wśród artystów znaleźli się tak znani klau-

ni jak: Leo Bassi, Marco Carolei czy Ruben Madsen. Wszystkich można było zobaczyć podczas wspólnej parady „La Strada” pod przewodnictwem Delrebes w sobotni wieczór. Nie zabrakło też sztandarowych wydarzeń. Po raz kolejny widzowie mogli zobaczyć „Ślepców” w wykonaniu aktorów teatru KTO. Odbyły się też dwa spektakle podniebne. W pierwszy festiwalowy wieczór wystąpił teatr TOL z Belgii, który pamiętamy z poprzednich edycji. Ostatnie wydarzenie

Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych w Krakowie to zgodnie z tradycją również spektakl podniebny. Tym razem był to „Funambus” w wykonaniu francuskiego zespołu Underclouds Company. Publiczność też dopisała i jak zawsze ciężko było cokolwiek zobaczyć przez tłum widzów, a najlepsze miejsca trzeba było zajmować chwilę przed rozpoczęciem spektaklu. Wstęp na wszystkie wydarzenia festiwalowe, oczywiście bezpłatny. 

67


68


69


Siedem pierwszych Bondów

KLASYKA

W .P

70

Łukasz Łój

Nie wiesz pewnie, od czego zacząć. Męczy cię grzebanie w ponad pięćdziesięcioletniej historii serii, męczy Cię chronologia i w ogóle nie wiesz, o co chodzi. Obejrzenie pod rząd dwudziestu trzech filmów, by wyrobić sobie ogólną opinię może być nużące i zniechęcające. Dlatego zrobiłem to za Ciebie. No dobrze, wysiadłem po siódmej z kolei przygodzie. Ale i tak opowiem Ci o tych, które dla Ciebie obejrzałem. Opowiem Ci, które obejrzysz, aby nie być do tyłu, a które sobie darujesz, bo są do bani. Postaram się nie powielać informacji dostępnych na portalach filmowych i, broń Boże, nie będę obiektywny. Ty też nie bądź. Każdemu odtwórcy Bonda dałem szansę i każdy zasłużył na swoje pięć minut. Oprócz Seana Connery’ego. On jest najlepszy i zasłużył na dziesięć.

ypada znać Jamesa Bonda. Czy tego chcesz czy nie, wszedł on na stałe do kultury popularnej i już nie wyjdzie owiedzonka z bondowskich filmów stały się elementem codziennego języka. Nawet tego nie zauważasz. Być może nawet nie znasz ich pochodzenia. Musisz więc obejrzeć którąś z przygód beztroskiego agenta Jej Królewskiej Mości.

Na tle poprzedników ten Bond wypada bardzo poważnie. Widać, że Sean Connery jest zmęczony rolą. Zabawne teksty Bonda bawią, ale chyba tylko dlatego, że kontrastują ze zmęczoną i znudzoną twarzą aktora. Twórcy chyba zmusili go, żeby tam zagrał.

Bardzo lubię Jamesa Bonda. Jego podróże i różnorodność miejsc, które odwiedzał od zawsze wzbudzały mój zachwyt. Poza pięknymi widoczkami wiele wyniosłem z historii agenta 007. Określenie „mizoginistyczny dinozaur” na

zawsze pozostanie w moim sercu. Zaczynamy. DOKTOR NO. – JAMAJKA Pierwszy film z Bondem, pomimo że powolutku ustalał przyszłe schematy, znacząco różnił się od kolejnych części. Początkowo komandor James nie lubił swojego Waltera, ta broń dopiero miała zyskać jego uznanie. Podobnie rzecz miała się ze „wstrząśniętym, nie mieszanym”. W tym filmie to przeciwnik agenta raczy się w ten sposób przyrządzonym drinkiem. Zwyczaje Bonda zaczynają się kształtować i zapomni o nich dopiero za pięćdziesiąt lat jako Bond craigowski. Pierwsza dama w opałach została przedstawiona w sposób, który jest zaprzeczeniem politycznej poprawności. Jest śliczna, głupiutka i chętna. I chociaż kobiety to atrybut Bonda na równi z martini czy gadżetami, to współcześnie dość


źródło: kadr z filmu

egzotycznie wygląda tak radosny, niczym nieskrępowany seksizm na ekranie telewizora. Kwatermistrz MI6 jeszcze nie dorobił się pseudonimu, i nazywany jest… kwatermistrzem. Po raz pierwszy pojawia się też Felix Leiter - chyba najlepszy (i jedyny) przyjaciel Bonda, agent CIA. Organizacja WIDMO jest tutaj ledwie wspomniana, ale zdradzę Ci, że w kolejnych filmach Bond będzie się musiał napocić, aby pokonać tę supergrupę przestępców. Ciekawostka: w przyszłym roku obejrzysz kolejną misję Jamesa. Po ponad pół wieku WIDMO doczekało się „swojego” filmu. Na Filmwebie piszą, że „Spectre” pojawi się w kinie już za rok. Cieszysz się, naprawdę. Bo to będzie najlepszy film z Bondem. Odświeżony, współczesny i pozbawiony wewnętrznych rozterek bohatera, które w wykonaniu

Craiga były nie do zniesienia. Wolę, jak kopie ludzi po gębach. A „Doktor No.” to film który obejrzysz, bo jesteś porządnym człowiekiem i tak wypada. Serio, Sean Connery ma tak czarujący uśmiech, że kilka razy przewiniesz kasetę, aby uchwycić tę magię. Dziewczyna mi mówiła, to wiem. POZDROWIENIA Z ROSJI – TURCJA Drugi film rozwija wątek WIDMA. Poznajemy szefa organizacji, chociaż nie widzimy jego twarzy. Takie rozwiązanie kojarzy mi się to z Inspektorem Gadżetem, ale buduje klimat tajemniczości, więc jest OK. Jak na tamte czasy. W moich notatkach zapisałem sobie, że spotkani antagoniści są bardzo ciekawi, więc pewnie warto to obejrzeć. Bond jak zwykle zabawny i nonszalancki. W notatkach napisałem: „traktuje ko-

biety nieco przedmiotowo”. Czytając to teraz, uważam, że byłoby to niedopowiedzenie roku. Kobiety w życiu Bonda to nadal zabawki, chociaż dama w opałach jest przedstawiona o niebo ciekawiej niż w „Doktorze No.”. Akcja - co tu dużo mówić. Zapiera dech w piersiach i w ogóle się nie starzeje. Co do szczegółów: kwatermistrz to nadal kwatermistrz. Za to Felixa gra inny aktor, wprowadza to małe zamieszanie. Ale to też stanie się tradycją. Z gatunku tych, o których wolałbym zapomnieć, ale tradycję trzeba szanować. GOLDFINGER – SZWAJCARIA, USA Schematyczność prowadzenia akcji jest w tej części widoczna już bardzo wyraźnie. Rozwiązania scenariuszowe potwierdzają, że jest to tylko kino akcji. Ale za to jakie! Przynajmniej do

71


połowy film oferuje piękne widoki i nie mam tu na myśli kobiet Bonda. Chyba w tej części uświadomiłem sobie, że perypetie 007 to najpierw niesamowita wycieczka, a dopiero potem film. Jamajka i Turcja nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak Szwajcaria. Po raz kolejny zaciekawiło mnie to, jak beztrosko pisano kiedyś scenariusze. Bond, ikona i bohater, bez problemu zasłania się niedoszłą kochanką przed ciosem w czerep. Ale pokazanie krwi jest w filmie niedopuszczalne. W tym filmie nie zobaczysz zadrapań, stłuczeń ani obrażeń. Jeśli na to liczysz, idź na rolki. Smutek, bo w tym filmie WIDMO nie pojawia się. Sean Connery za to rozkręca się i z filmu na film czuje się coraz lepiej w roli agenta. Mało ciekawą intrygę Goldfingera rekompensują świetne dialogi, pełne dwuznaczności i subtelnych ripost przeważnie pomiędzy Bondem a jego przeciwnikiem. Kobietę Jamesa poznajemy jako antagonistkę, ale tak jak w poprzedniej części Bond pokazuje dobrą stronę mocy. NARESZCZIE! Kwatermistrz nie musi się już ukrywać, zyskał bowiem kryptonim – Q. Nie martw się, tak już zostanie do końca świata. Większą rolę niż dotychczas odgrywają gadżety Bonda zamontowane w samochodzie. Prototyp GPS czy też katapulta to rzeczy nowe i ciekawe. Felix Leiter to znów inny aktor. Mordowali ich, czy co? OPERACJA PIORUN – NASSAU Już pierwszy kwadrans filmu kilkukrotnie mnie zaintrygował. Pierwszą rzeczą

72

jest sekwencja przed czołówką, gdy Bond kończy poprzednią misję. Kończy ją nie byle jak, bo oddala się na... jetpacku! Takich rewelacji jeszcze nie było. A to dopiero początek - wraca WIDMO i wygląda jeszcze bardziej złowieszczo. Widzimy szefa (nadal nie widać jego twarzy) i kilkunastu jego agentów podczas omawiania międzynarodowych przestępstw. Trzecią rzeczą, która zwróciła moją uwagę (a przypominam, to dopiero pierwszy kwadrans filmu), jest to, że komandor James Bond jest na zwolnieniu lekarskim w sanatorium i misji nie dyktuje mu M, a zawodowe zboczenie. To jedna z zaskakujących nowości. Film początkowo rozpoczyna się więc jak rasowy kryminał. Później robi się z niego akcyjniak, w dodatku nudny. Bardzo długo akcja dzieje się pod/nad/w/obok wody. Ciągle woda i woda. Nie lubię scen, w których prez 10 minut biją się nurkowie. Drugą nowością jest to, że jest to pierwszy Bond, który przekroczył dwie godziny. Brawo. Mogłoby być krócej - trochę mniej seksu czy bicia po gębach. Felix to znów inny aktor. ŻYJE SIĘ TYLKO DWA RAZY – JAPONIA James Bond ginie na początku filmu, a potem pod przykrywką jedzie od Japonii. Musi rozwikłać kosmiczną zagadkę. Otóż rakietę badawczą USA porwał jakiś nieznany statek kosmiczny. USA podejrzewają Związek Radziecki, ale to nie Związek Radziecki za tym stoi. Koniec schematów! Biuro MI6 zostało zastąpione przez łódź podwodną, damy Bonda są Azjatkami i oglą-

dać można piękne japońskie widoczki. Zauważyłem po raz pierwszy znaczek Sony pod ekranikiem w jakimś gadżecie. Zaczyna się wieloletni romans Bonda i Sony. Q pojawia się w połowie filmu, by zmontować dla 007 przenośny helikopter z szeregiem gadżetów. Jest wesoło. No i oczywiście WIDMO wraca. Po co? Nie będę psuł Ci zabawy, sam się dowiedz. Aha, nie dość, że Bond ginie, to jeszcze Connery staje się Japończykiem. Musisz to zobaczyć. Jest to koniec pewnego etapu. Opuszcza nas Sean Connery, czas pierwszych, tradycyjnych „Bondów” dobiegł końca. Skończył się też czas, gdy scenariusz trzyma się kupy. Szef WIDMA do tej pory był przedstawiany dość strawnie. Bond nawet go poznał – Numer 1 (bo taki kryptonim posiadał adwersarz) nazywał się Blowfeld i powoli wszystko zaczynało się układać w całość. Ale dość tego, oto nadchodzi film, który przeczy wszystkiemu, co mądre i piękne. Oto: W TAJNEJ SŁUŻBIE W JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI – SZWAJCARIA Film który bardzo starał się zniszczyć dobrą passę Bonda. Film, który wszystko psuje i o którym najchętniej bym zapomniał. Nie oglądaj go. Nie czytaj tego akapitu, chyba, że naprawdę musisz. Ten film był taki… zły. Nie minęło nawet pięć minut, a już wiedziałem, że nie będę kochał George’a Lazenby’ego. Starał się jak mógł, ale miał jedną, beznadziejną wadę: nie był Seanem Connerym. Coś brzydkiego zrobili z dźwiękiem, odgłosy walki


źródło: kadr z filmu

jak w aktorskim „Batman zbawia świat” z lat sześćdziesiątych . Ten film był taki nudny, że oglądałem go trzy dni, pomimo pobytu w szpitalu. Zamiast akcji są kilkuminutowe sceny, gdy Bond z ukochaną (nie, nie przygodną dziewczyną - UKOCHANĄ) hasa po łąkach, je pikniki (sic!) i jeździ konno. Jeden wielki romantyczny smutek. Dla widza, bo James ma się świetnie. Czy to nadal jest Bond? Kolejny minus (jakby było ich zbyt mało) – kompletna, całkowita, bezczelna niespójność scenariuszowa. Bohater ogląda gadżety z poprzednich misji, co pozwala sądzić, że akcja następuje chronologicznie po „Żyje się tylko dwa razy”. Przypominam, że Bond poznał wtedy Blowfel-

da. W tym filmie spotykają się ponownie, ale – uwaga – nie poznają siebie nawzajem. To jest kompletny idiotyzm, niewytłumaczony ani operacją plastyczną, ani zanikiem pamięci. Pomijając to, że Blowfeld poznał już Bonda osobiście, agent 007 jest największym wrogiem WIDMA. Szef tej organizacji powinien chyba poznać swojego wroga, którego widział już na zdjęciach i w raportach. Wypadałoby tak. W poprzednim filmie Blowfeld miał okrutną bliznę, a tutaj mamy całką sympatyczną buzię. Bez blizn. Zalety są: widoczki, pościgi. A, Bond się żeni, ale potem żona ginie. Nie jestem w stanie napisać niczego więcej na ten temat. George Lazenby padł ofiarą słabego scenariusza. Trochę szkoda, bo to jedyny

występ tego aktora, a może wykrzesałby z siebie coś więcej, gdyby mu dać dobry scenariusz. BONUS: DIAMENTY SĄ WIECZNE – USA Wielki powrót w Connery’ego w kiepskim stylu. Na tle poprzedników ten Bond wypada bardzo poważnie. Widać, że Sean Connery jest zmęczony rolą. Zabawne teksty Bonda bawią, ale chyba tylko dlatego, że kontrastują ze zmęczoną i znudzoną twarzą aktora. Twórcy chyba zmusili go, żeby tam zagrał. W „Diamentach…” najbardziej przestraszyła mnie dwójka antagonistów – Mr Kidd i Mr Wint. To para niezwykle niepokojących morderców; homoseksualistów i psychopatów. Brrr… Scena, w której Bond jest zamknię-

73


ty w trumnie i wjeżdża do pieca kremacyjnego, również buduje napięcie. Chyba nigdy wcześniej tak nie kibicowałem agentowi. Jak zwykle pościgi zapierają dech w piersiach. Pojawia się też Blowfeld, który wspomina, że nauka nie była jego mocną stroną. No nie bardzo – w poprzednim filmie prowadził samodzielnie klinikę w Szwajcarii, ale nic to, pieprzyć logikę. ŻYJ I POZWÓL UMRZEĆ – NOWY ORLEAN, HARLEM, JAMAJKA Roger Moore już od pierwszych scen robi wrażenie. Jest naprawdę dobrym i

czarującym Bondem. Szkoda tylko, że ten film jest jakiś… Dziwny. Posłuchaj. Tym razem M nachodzi Bonda w jego domu, który widzimy po raz pierwszy. Zaczyna się zabawnie, ponieważ Bond próbuje ukryć przed M to, że w domu ma kochankę. Tematyka jest dziwna i średnio do mnie przemawia – Luizjana, voodoo, murzyńskie czary. Nie jest to standardowy temat przygód 007. Nieczęsto możemy zobaczyć, jak międzynarodowa mafia czarnoskórych poluje na białych ludzi. Tak, Murzyni są tymi złymi i zero politycznej poprawności. Każdy z nich ubrany najjaskrawiej

jak tylko się da; bardziej śmieszy ten ubiór niż straszy. Wyglądają jak pajacyki. Filmowcy wtedy mieli jeszcze odrobinę wolności, bo dziś to pewnie by nie przeszło. Do tego wszystkiego dodany został dość czerstwy wątek typowego południowego wieśniaka, jakby całość filmu była zbyt nudna. Nie chcę już Bonda walczącego na bagnach z czarownikami voodoo. Po tym filmie postanowiłem sobie zrobić dłuższą przerwę z Bondami, ale Ty oglądaj. Już wiesz, czego się spodziewać po pierwszych siedmiu przygodach agenta 007, więc do dzieła. źródło: kadr z filmu

74


75


Przybyszewski i Maleńczuk na jednym ekranie CM

o łączy Stanisława Przybyszewskiego i Macieja aleńczuka? Z pozoru nic takiego. Może poza faktem, że obaj są artystami kontrowersyjnymi. Jednakże jeśli pomiędzy nich wstawimy jeden z najlepszych polskich niemych filmów, to robi się naprawdę ciekawie.

FILM

Michał Wilk

76

P

rzybyszewski już za życia był legendą, osnutą widmem mroczności i demoniczności. Jego bogaty życiorys dodatkowo urozmaicały przeróżne opowieści, plotki, nierzadko wyssane z palca. Smutny Szatan, bo tak był określany przez swoje środowisko, pewnie sam do końca nie wiedział, kim jest. Choć przez całe życie dążył do wyrażenia tego, co niewyrażalne. Dlatego jedno trzeba mu jednak oddać – potrafił tworzyć dzieła, które nie ograniczały się do taniego psychologizmu, tandetnej fabuły i przekazywania prostych prawd. Nawet jeśli dotyczyły rzeczy uniwersalnych i przerabianych w sztuce już nie raz. Jedną z historii, na którą warto zwrócić uwagę jest odwieczny problem każdego twórcy, czyli stworzenie dzieła wiekopomne-

Film pochodzi z 1929 roku. Po drugiej wojnie światowej został uznany za zaginiony. Odnaleziono go pod koniec lat 90. w belgijskim archiwum filmowym. Okazało się też, że tuż po realizacji film został sprzedany do kilku krajów Europy Zachodniej.

go, popularnego i wartościowego. Przedstawia ją Mocny człowiek, powieść wydana ponad sto lat temu (dokładnie w 1912 roku). Przybyszewski tworzy jednak coś więcej – psychologiczne studium artysty, który przegrywa walkę z własnym sumieniem.

Poznajemy bowiem Henryka Bieleckiego, głównego bohatera, który tak naprawdę jest dziennikarzyną, nie mającym w dorobku nic szczególnego. Pragnie jednak za wszelką cenę napisać coś, dzięki czemu będzie sławny, no i zarobi mnóstwo pieniędzy. Zatem te dwie kwestie – moralność i imperatyw kategoryczny tworzenia – są tutaj kluczowymi kwestiami. I autorzy, zarówno książki, jak i filmu doskonale sobie poradzili w ich przedstawieniu. Mamy więc obraz artysty targanego próżnym pragnieniem sławy, który jest w stanie zrobić wszystko, by wydać wielkie dzieło. Pisarza, który z żądzy sławy dopuszcza się morderstwa i kradzieży. Do tego dochodzą miłość i zdrada. To archetypy, przerabiane w sztuce nie raz. Tutaj jednak zyskują ciekawą wartość.


źródło: kadr z filmu

Film pochodzi z 1929 roku. Po drugiej wojnie światowej został uznany za zaginiony. Odnaleziono go pod koniec lat 90. w belgijskim archiwum filmowym. Okazało się też, że tuż po realizacji film został sprzedany do kilku krajów Europy Zachodniej. Jest to ponoć jedna z najlepszych polskich produkcji tamtych (tzn. przedwojennych) lat, wymieniana w czołówce najlepszych polskich filmów wszech czasów. Co więcej, Mocny człowiek jest wyreżyserowany przez genialnego reżysera Henryka Szaro, ze zdjęciami Giovanniego Vitrottiego (warto zwrócić uwagę na

niesamowite zdjęcia kombinowane). Do tego mamy do czynienia z międzynarodową obsadą, z rolą główną Grigorija Chmary (ucznia Stanisławskiego). Po sprowadzeniu filmu z powrotem do kraju Mocny człowiek został zrekonstruowany cyfrowo. Dołączono muzykę stworzoną przez Maleńczuk Tuta Rutkowski Super Trio, co tworzy niesamowitą, psychodeliczną, oniryczną taperkę, która od razu wciąga w film. Polecam każdemu, kto lubi zwariowane i nietypowe produkcje filmowe, a także piękno międzywojennej Polski. Obraz stworzony przez Przybyszewskiego

i Szaro w porównaniu z dzisiejszą kinematografią może zaskakiwać nie tylko aktualnością, ale również pięknem i poziomem realizacji. Nawet pomimo ekspresjonistycznej gry aktorów, która dziś może wydawać się przesadzona. Należy jednak pamiętać, że to film niemy i aktor musiał pokazać to, czego nie mógł wyraził słowami. Tym bardziej warto obejrzeć Mocnego człowieka. Zwłaszcza po to, by przekonać się, jak uniwersalna fabuła pióra Przybyszewskiego broni się w adaptacji Szaro przy współczesnej muzyce Maleńczuka. 

77


Supermoce Oxona I( m

MUZYKA

Jarosław Janusz

78

O

soby nie będące w temacie, odsyłam na fanpage Oxona. Wiadomo prawda leży pośrodku i każdej ze stron można coś zarzucić. Jednak dla mnie zwycięzcą tego konfliktu jest Oxon, gdyż brak promocji to także promocja. Teraz portale pewnie będą się prześcigały w tym, aby jako pierwsze umieścić na swojej stronie recenzje jego najnowszej płyty. Teraz jednak można już przejść do właściwej recenzji najmłodszego dziecka Oxona czyli „Supermocy”. Jest to album konceptualny, który powstawał na przestrzeni ponad dwóch i pół roku, gdyż pierwszy utwór zapowiadający płytę – „Bohater” – ukazał się pod koniec 2012 roku. Można powiedzieć, że Oxon spełnił niepisane przykazanie hip-hopu czyli „zaliczył obsuwę”, gdyż na pełne wydanie musieliśmy czekać

pulsem, który spowodował, iż postanowiłem napisać o płycie „Supermoce”, były posty Oxona żeby nie napisać „żale”) na Facebooku, iż jest notorycznie pomijany w najbardziej opiniotwórczym serwisie rapowym w Polsce, który najwyraźniej nie darzy go zbytnią estymą. Pod tymi słowami na fanpage’u Oxona wywiązała się ciekawa i merytoryczna wymiana zdań między samym zainteresowanym i liderem Popkillera – Mateuszem Natalim.

„Supermoce” ukazują supermoce Oxona w warstwie tekstowej, technicznej jak i pod względem flow, które znajdują się w czołówce polskich raperów. Jakiś czas temu nawet „propsował” go Sentino, który stwierdził, że Oxon reprezentuje europejski poziom przy zaawansowanej technice. aż do czerwca tego roku. Niemniej jednak opłacało się, gdyż idea z oparciem tytułów czy tematyki na bazie superbohaterów i komiksów okazał się dość nietypowy, a w dodatku przełomowy, ponieważ nie

przypominam sobie, by ktoś wcześniej wpadł na podobny pomysł na album długogrający. Na wstępnie należy coś napisać o produkcji i gościach, których Oxon zaprosił do współpracy przy albumie. Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną to nie ma tu jakiś specjalnych eksperymentów, nie ma zajawki na trapowe bity czy nowe brzmienia. Niemniej jednak, usłyszeć komiksową historię na dobrym trapie na pewno zapewniłoby nam ciekawy utwór. Producenci tacy jak: Skaju, DaDi, Kes-a, Matt Wyrzykowski, Mario Kontrargument (tak, to ten, który specjalizuje się w bitach do dissów), Eigus, Sampling Sound Zone czy NNFoF sprostali zadaniu i stworzyli warstwę muzyczną spójną choć niejednolitą. W ogólnym rozrachunku – albumu się słucha dobrze, kawał-


ki mogą się „wkręcić” do głowy, choć brakuje mi tu muzycznej petardy. Jeżeli zaś chodzi o gości wspierających Oxona w warstwie tekstowej, to standardowo są to HipoPato i Revo oraz miłe i niespodziewane zaskoczenie, choć tylko w refrenie – Ad.M.a. Płyta zaczyna się wspomnianym wyżej „Bohaterem” i, co tu dużo mówić, każdy może nim być, wystarczy w siebie uwierzyć. W końcu Oxon „ogarnął się” i chce ruszyć po rapowe zaszczyty, które mu się należą. „Który kostium” opowiada o tym, jak od środka wygląda mieszkanie Oxona. Reasumując, gdyby nadać Qxonowi jakiś ciekawy nick superbohatera, z pewnością byłby to Burdelman. „Kopodup” – to zręczna historia opowiadająca o wątłych warunkach fizycznych Oxona, które są nadrabiane mocnymi i tłustymi

rapowymi umiejętnościami. Track benger idealnie nadaje się do samochodu. „Czy to ptak czy to samolot?” – prześmiewczy, braggowy kawałek, resztę pozostawiam wam. „Zakładam maskę” to utwór, który opisuje relacje między schematyczną pracą w korporacji a życiem hip-hopowca, które jest jej przeciwieństwem. Oxon nienawidzi jej, jak sam nawija: „Znów wylecę lub się zwolnię, jak mi każą głąba słuchać”. W tym kawałku słychać, że korporacja to jedynie sposób zdobycia pieniędzy. Plan jest jednak taki, żeby w końcu ją porzucić i żyć w inny sposób, najlepiej zarabiając na swoim rapie. „Genkidama” to jeden z moich faworytów na płycie, fajne nawiązanie do serii „Dragon Ball”. Podsumowując kawałek, im więcej przeciwności losu, tym człowiek staję się silniejszy. „Żywe trupy” –

spoko nawijka o tym, żeby nie dać się ludziom ściągającym nas na dno. „Venom” to również wyróżniający się utwór, może przez dobrze poskładane linijki Eripe: „Goni cię praca, weekend natężenie spore miał / Życie w napięciu, mało czasu tracisz potencjał / Nie chcę tak skończyć, więc mój opór jest oczywisty / Nie pomaga fakt, że Rip to opozycja optymisty”. „Mary Jane” mówi o „płomiennej” miłości. Na duży plus zasługuje refren w„Diable Stróżu”, ale i tak większość refrenów na tej płycie trzyma wysoki poziom. W „Lidze sprawiedliwości” chłopaki się nie popisali, jak na HipoPato, ale jakoś trzyma formę. Za dużo odniesień do Flasha (chyba wszyscy kochają się w Barrym Allenie, ja tam wolę Wally’ego Westa). To, co mnie dziwi, to brak szesnastek Peerzeta i

79


źródło: materiały proaswoe

Baziego. „Trujący bluszcz” musiał być kawałkiem o relacjach damsko-męskich, innego wyboru nie było. W tytułowych „Supermocach” Oxon błyskotliwie nawinął o swoich rapowych „skillsach”, które czynią go bohaterem. Ostatni, mistrzowski, braggowy utwór – „100 Naboi” – to zmiany tempa i przyśpieszenia dopracowane do perfekcji. Nie do wiary, że Oxon znajduje się daleko w tyle, za głównym nurtem polskiego rapu, skoro jego umiejętności raperskie stawiają go bardzo wysoko wśród przodowników tego gatunku. Na koniec numeru ta martwa cisza... Polecam dotrwać do końca, gdyż jest ona zapo-

80

wiedzią czegoś wielkiego. Podsumowując, „Supermoce” ukazują supermoce Oxona w warstwie tekstowej, technicznej jak i pod względem flow, które znajdują się w czołówce polskich raperów. Jakiś czas temu nawet „propsował” go Sentino, który stwierdził, że Oxon reprezentuje europejski poziom przy zaawansowanej technice. Jego zdolności wokalno-głosowe są naprawdę nieprzeciętne i nie znam drugiego rapera, który by tak dobrze operował słowem w linii melodycznej. Postać Oxona w podziemiu jest dobrze znana i szanowana. Spłacił on już dawno swój kredyt zaufania i czas, żeby wypły-

nął na szerokie wody mainstreamu bo po prostu mu się to należy. Jedynie, co pozostaje, to życzyć Oxonowi, żeby płyta dotarła do szerszego grona odbiorców, żeby zrobił jakiś większy szum wokół swojej osoby, zaczął regularnie jeździć po Polsce i grać koncerty. Mimo że jestem fanem komiksów i jaram się każdym rapowym odniesieniem do tego nurtu, chociaż jestem pełen uznania zdolności, jakie prezentuje Oxon, piątki za ten album nie dostanie. Ode mnie mocna czwórka.


81


82


83


Śladem świętych krakowskich: Felicis Saeculi Cracoviae, cz. 2

SPACEROWNIK

F Beata Krzywda

J

est taka legenda o koszyku jabłek, która dotyczy mężów świątobliwych z grupy Felicis Saeculi Cracoviae. Głosi ona, że Jan Kanty otrzymał koszyk wypełniony po brzegi jabłkami. Nie chcąc zatrzymywać podarku tylko dla siebie, przekazał go swojemu przyjacielowi – Szymonowi z Lipnicy. Szymon natomiast oddał go Izajaszowi, ten z kolei Stanisławowi Kazimierczykowi, następnie koszyk trafił do Świętosława, a później do Giedrojcia. Ostatni z nich oddał koszyk pełen jabłek Janowi. Co do dzisiejszego zwiedzania – znowu zaczniemy od Kazimierza. Następnie czeka nas krótka wycieczka w obrębie murów Starego Miasta. Czekają na nas dwa średniowieczne kościoły. IZAJASZ BONER Urodził się ok. 1400 roku przy ulicy Grodzkiej

84

elicis Saeculi Cracoviae – to grupa sześciu świątobliwych mężów Krakowa żyjących w XV wieku. Dzisiaj odkrywamy, który z nich otworzył pierwszą w Krakowie katolicką bibliotekę. Dowiecie się też o pewnym muzeum, które kryje niezwykłe skarby, a o którym niewielu rodowitych krakowian słyszało...

Aktualnie przy kościele istnieje bardzo wyjątkowe muzeum „Giedroycianum”, które utworzono na cześć Giedrojcia. Znajdują się w nim liczne pamiątki związane z błogosławionym.

w Krakowie. Jego imię mogłoby wskazywać na pochodzenie żydowskie... nic bardziej mylnego. Najprawdopodobniej na chrzcie otrzymał imię Ambroży. Jednak należy podkreślić, że z Kazimierzem był związany, w szczególności z kościołem św. Katarzyny. W 1419 roku wstąpił do zakonu eremitów, którzy opiekowali się tym miejscem. Przyjął wtedy imię Izajasz pochodzące od biblijnego proroka.

Po ukończonych studiach w Padwie i w Krakowie kierował katedrą teologiczną na UJ. Niedługo później w stolicy Polski miało miejsce trzęsienie ziemi, podczas którego ucierpiał również Kazimierz i kościół św. Katarzyny. Izajasz bardzo zaangażował się w renowację, a wyjątkowo bardzo zadbał o fresk Matki Bożej Pocieszenia. Odnowione dzieło można oglądać do dziś, a wiąże się z nim kolejna legenda. Izajasz Boner modlił się bowiem gorliwie słowami Monstra te esse Matrem (okaż, że jesteś Matką) i dzięki temu wyprosił wskrzeszenie dziecka. Grób Bonera znajduje się, oczywiście, w kościele św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu. Jest to mauzoleum umiejscowione na krużgankach w pobliżu kaplicy z freskiem MB Pocieszenia.


U ŚW. KATARZYNY Kościół św. Katarzyny to nie tylko Izajasz Boner, o którego beatyfikację wciąż zabiegają augustiańscy duchowni. Tutaj w sposób szczególny czci się św. Ritę – augustiańską zakonnicę z Cascii (Włochy), patronkę od spraw beznadziejnych. Warto też wspomnieć o tym, skąd ten kościół wziął się w Krakowie. Jest to jedna ze świątyń ekspiacyjnych ufundowanych przez króla Kazimierza Wielkiego. Chodzi o to, że największe grzechy można było odpokutować np. przez ufundowanie kościoła. Król zawinił tak bardzo, że takich kościołów po południowej Polsce rozsianych jest całkiem sporo i są to aktualnie obiekty wysokiej rangi (choćby katedra w Sandomierzu). Z tym związana jest postać ks. Marcina Baryczki, który zwracał (zapewne niejednokrotnie) swojemu królowi uwagę, jakoby źle się prowadził. Król, niezadowolony z takiego postępowania

księdza, kazał go uwięzić, a później utopić. Zwiedzając kazimierski kościół trzeba koniecznie zajrzeć do dwóch kaplic gotyckich (św. Ścibora i św. Tomasza – obecnie zakrystia), które są wsparte na jednym tylko filarze. MICHAŁ GIEDROJĆ Michał Giedrojć nie był Polakiem. Do Krakowa przybył z Litwy, a dokładnie z Bystrzycy, gdzie rozpoczął przygotowania do życia klasztornego w zakonie Kanoników Regularnych od Pokuty (na Litwie zwani białymi augustianami, a w Krakowie markami). Przełożeni przysłali go do Krakowa i tu w klasztorze przy kościele św. Marka spędził nowicjat i złożył śluby. Uczył się też na tutejszej uczelni i zdobył tytuł bakałarza sztuk wyzwolonych. Z ciekawostek warto wspomnieć, że był on pierwszym studentem z Litwy pobierającym nauki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zwany był chromym ze

względu na niski wzrost, a ponadto jedną nogę miał krótszą. W związku z tym ludzie często go unikali i przyzwyczaił się do życia na uboczu. Z tego względu nie miał problemów z życiem w zakonie o bardzo surowej regule. Żył bardzo skromnie, modląc się gorliwie i posługując w klasztorze. Wyznał swoim współbraciom, że podczas modlitwy usłyszał kiedyś od Chrystusa słowa: „bądź cierpliwy aż do śmierci, a otrzymasz koronę chwały”. Zmarł 4 maja 1485 roku i zgodnie z tradycją został pochowany w kościele. Później, ze względu na rozwijający się kult wokół tej postaci, jego szczątki umieszczono w niszy przy ołtarzu głównym. GIEDROYCIANUM Aktualnie przy kościele istnieje bardzo wyjątkowe muzeum „Giedroycianum”, które utworzono na cześć Giedrojcia. Znajdują się w nim liczne pamiątki związane z błogosławionym.

85


W kaplicy, która jest częścią muzeum, można zobaczyć XV wieczny obraz Madonny Giedroyciowej, przez wieki uważany za zaginiony, a odnaleziony dopiero w 1968 roku! Pod obrazem znajduje się trumienka z relikwiami. W muzeum jest też Sala Korzeni z posągiem błogosławionego i Biała Sala, w której znajdziemy jeszcze kilka obrazów, z czego najcenniejszym jest gotycko-renesansowy tryptyk ze sceną centralną przedstawiającą bł. Michała Giedroycia i św. Kazimierza Królewicza adorujących Matkę Bożą. Inny ciekawy obraz przedstawia historię pogrzebu błogosławionego. Znajdował się on pierwotnie na nagrobku Giedrojcia. Współbracia nie wiedzieli, gdzie pochować tak wspaniałą osobę, zorganizowali więc naradę. Przybył do nich Świętosław Milczący i wskazał niszę tuż przy ołtarzu głównym kościoła i tutaj właśnie pochowano

86

zmarłego. MILCZĄCY? Zarówno jego imię, jak i przydomek wiele mówią o sposobie życia ostatniego świętego z grupy Felicis Saeculi Cracoviae. To gdzie się urodził i kiedy niestety nie jest pewne. Niektórzy nawet twierdzą, że pochodził z Czech. Jednak na terenie Polski bardzo silny kult rozwija się w Sławkowie, więc twierdzi się, że pochodził właśnie stąd. Pracował w kościele Mariackim w Krakowie i tutaj też został pochowany. Warto zwrócić uwagę na to, że w jednej z kaplic tej światyni jest tabliczka, z której wynika, iż Świętosław jest patronem spowiedników i penitentów. Świętosław był człowiekiem szczególnej, głębokiej wiary połączonej z ascezą. Doskonale sprawdzał się w roli spowiednika, a przydomek „milczący” zyskał dzięki temu, że używał słów tylko tam, gdzie było to konieczne. Stąd też w iko-

nografii występuje często z palcem na ustach. Trzeba też podkreślić jego zamiłowanie do książek. Nie tylko do ich czytania, był bowiem organizatorem pierwszej w Krakowie katolickiej wypożyczalni ksiąg! FINAŁ Szybki spacer od Kazimierza po Stare Miasto odkrywa nowe tajemnice. Jedną z tych ukrytych za murami klasztorów jest muzeum Giedroycianum, o którym istnieniu zapewne prawie nikt nie wie… i dla mnie było to ogromne odkrycie. Gdyby ktoś z Was chciał się do niego wybrać, trzeba pytać po Mszy św. o godzinie 11.30 w niedziele kogoś z członków Bractwa św. Zofii (tak nawiasem istniejące od 1410 roku do dziś!).  Źródła: 1) http://bractwozofii.pl/ historycznie/przewodnik/ 2) http://parafia-kazimierz.augustianie.pl/nasi-patroni/o-izajasz-boner/


87


Gimby nie znajo!

REFLEKSJE

L Emilia Ciuła

A

le zaraz, zaraz! Cofnijmy się trochę w przeszłość. Dzieciństwo kiedyś a dziś. Czy współczesne dzieciaki mają nam – „staruszkom” – czego zazdrościć? Jak to się mówi: gimby nie znają… ale to nie znaczy, że nie mogą poznać! SPĘDZANIE WOLNEGO CZASU Podchody – rysowanie map, strzałek. Miejsce zbiórki – schody przed domem któregoś z kolegów. Podział na drużyny. Przygotowanie zajmowało czasem pół dnia. Trzeba było doszlifować szczegóły trasy i utrudnić przeciwnikowi życie. Zaletą było to, że wszystko było całkowicie darmowe, nie licząc paczki chrupek (1 zł) jako nagrody. Do tej pory jest to świetna zabawa. Dodatkowo można wymyślić motyw przewodni typu: piraci, amazonka itd. Zabawa dla małych i dużych dzieci.

88

ata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte. Mała liczba komputerów – duża ilość czasu, który trzeba zapełnić. Współcześnie trudno sobie wyobrazić, co można by robić z takim ogromem nudy. Chęć spotkania się z kimś jest zaspokajana przez komunikatory albo przez SMS-y. „Chciałbym cię zobaczyć” – mówi chłopak do dziewczyny. „OK! Już wysyłam ci zdjęcie”.

Oranżadki w proszku. Bitwa na szkolnych korytarzach o każdą odrobinę tego specyfiku. Dzieci je jadły, wciągały nosem, a im bardziej kolorowe i kwaśne, tym lepsze.

Skakanie w gumę – sposób na spędzania wolnego czasu głównie przez dziewczynki w wieku szkolnym i wczesnoszkolnym. Gry takie jak „trójki”, „skoczki” sprawiały, że dzieci pozbawione były nadmiernych kilogramów i zacieśniały więzi z kolegami z podwórka. Czasem na pomoc biegła mama, która zauważyła, że jej córka podarła nowe, białe, niedzielne podkolanówki, chcąc skoczyć wyżej, niż pozwalały

jej na to możliwości. Rysowanie po ulicy kredą albo każdym kamieniem, który się do tego nadawał. Najprościej – gry w klasy, ślimaka, chłopa i wiele innych. Picasso nie powstydziłby się niektórych „nachodnikowych” i ulicznych malowideł stworzonych przez tych najmniejszych. Trzepak, czyli „a zrobisz tak?”. Akrobacje prawdziwych cyrkowców. Parówki, zwisanie głową w dół, przeskakiwanie z jednego trzepaka na drugi. Anioł stróż miał co robić. Czasem sama się zastanawiam, jakim cudem uszłam z życiem. Rower, hulajnoga, wrotki. Kto pierwszy, ten lepszy. Siniaki, odrapane kolana i blizny, z których każda ma swoją historię i dodaje charakteru. Dzieci pozbawione są wszelkiego lęku o swoje życie, a wiara we własne możliwości jest zaskakująca. „Coo? Ja nie dam rady?”


źródło: www.pixabay.com

Niewidzialny przyjaciel. Najlepszy! Nie ma to jak pogadać z kimś, kto nigdy się nie czepia, rozumie dziecięce rozterki i jest najlepszym kompanem do zabawy, bo potrafi dosłownie wszystko. Czasami ma rude włosy z zielonymi pasmami i kolor oczu, jaki tylko sobie dziecko wyobrazi. DZIECIĘCE WYNALAZKI Papucie z pokrywki od puszki kakao Nesquik – szczególnie, gdy ktoś miał płytki w domu. Dla dziewczynek prawdziwy rarytas imitujący łyżwy, a czasem nawet i baletki. Trochę niewygodne ze względu na kształt, ale czego się nie zrobi dla urody. Lakier do paznokci jako cień do powiek – nie polecam. Piecze, a zmyć później trudno. Nie używajcie do tego zmywacza… Wiem, co mówię. Baza – miejsce dziecięcych spotkań. Największa tajemnica i sekret strzeżony przez grupę komandosów. Szczególny zakaz wstępu miały dziewczynki. Chyba, że same stworzyły sobie swoją bazę, ale ona była wtedy skażona. „Fuu, taka dziewczyńska!”.

SMAKOŁYKI Gumy kulki! Im więcej kto zje, tym lepiej. Czasem całe opakowanie – bodajże 20 kulek – mieściło się do ust, a że tanie, to trzeba było kupić jak najwięcej. Zastępnikami były małe kwadratowe gumy w specjalnych plastikowych rurkach. Oranżadki w proszku. Bitwa na szkolnych korytarzach o każdą odrobinę tego specyfiku. Dzieci je jadły, wciągały nosem, a im bardziej kolorowe i kwaśne, tym lepsze. Gumy – papierosy. „Mamo, kup mi takiego papierosa!”. Ten „szpan”, że można poudawać przez chwilę kogoś dorosłego i oburzone spojrzenia starszych pań: „jaka ta młodzież teraz zła!”. Trochę technologii Snake – legendarna gra w telefonie Nokia. Wąż, który zjadał pojawiające się piksele. Można było grać godzinami. I to gdzie? W telefonie! Należącym często do taty, mamy albo kogokolwiek. Tamagotchi. „Mamo, kup mi zwierzątko! – Zwierzak to odpowiedzialność”. Więc najlepszym zamiennikiem będzie elektroniczny japoński odpowiednik pupila do-

mowego, czyli tamagotchi. Zwierzak umierał i rodził się na nowo, więc niezbyt dobry sposób uczenia się odpowiedzialności. Ale za to trzeba je było karmić. Pegasus. Najbardziej upragniona rzecz z lat dziewięćdziesiątych. Grało się w „Mario”, „Tetris” i „Contrę”. Chłopcy najbardziej lubili „Tanki”. Niestety minusem było to, że „piloty” szybko się psuły. Chwilowym rozwiązaniem było przetarcie elektroniki spirytusem salicylowym i jeszcze chwilę dało się grać. A dyskietki można było kupić na bazarku w każdą środę. Niektórzy do tej pory nie wyrośli z syndromu dzieci lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Technologia poszła do przodu, a oni powoli próbują ją dogonić. W moim przypadku była to chęć wydrukowania pracy maturalnej (6 lat temu), którą zapisałam na DYSKIETCE. Panowie w drukarni byli szczerze rozbawieni moim pomysłem, a ja zadziwiona, że już się tak nie robi. Wszystkim, którzy czytają ten artykuł, chcę przekazać, że... jeśli chcesz coś wydrukować, zapisz to na pendrivie! 

89


90


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.