Może coś Więcej nr 14 / 2015 (40)

Page 1

nr 14 (40) / 2015

6 - 19 lipca

ISSN 2391-8535

Miłość 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚC

Wydarzenia i Opinie

Miłość

Z ż Kośc

12 W co gra Turcja?

Rafał Growiec

SPIS TREŚCI

16 Proceduralna rewolucja Mateusz Ponikwia

24 Czy to na pewno miłość? Kajetan Garbela

28 "Powiedz ludziom, że kocham ich!" Mateusz Ponikwia

Mateusz

4 Jan Chr teol usprawie

Kajetan

Myśli Niekontrolowane

20 Czy Kościół może być prawicowy? Maciej Puczkowski

32 Jak ugryźć Hymn o Miłości? Rafał Growiec

38 O matczynej miłości Emilia Ciuła

2

4 Wg ser


CIÓŁ

ycia cioła

44 górę rca!

z Ponikwia

48 rzciciel i logia edliwiania

n Garbela

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Nowości

Spacerownik

54 Żółto-niebieska rewolucja!

72 Śladem świętych krakowskich: Felicis Saeculi Cracoviae

Anna Zawalska

Beata Krzywda

Filmy 56 Bardzo tajne służby Anna Zawalska

Refleksje 76 Jak budować owocne relacje z ludźmi? Krzysztof Reszka

Książki 60 Lisickiego śledztwo w sprawie Jezusa Rafał Growiec

64 O Tobie, Bogu i Miłości słów parę Michał Wilk

68 Wybrałam życie Emilia Ciuła

3


Miłość WSTĘPNIAK

P

4

Anna Zawalska

Z

miłością jest tak, że w całym swoim życiu rozumiemy ją na wiele sposobów. W wieku dziecięcym jest ona dla nas czymś nieokreślonym, ale bardzo naturalnym. Z czasem zaczynamy ją pojmować bardziej świadomie. Dla nastolatka jest ona zauroczeniem, namiętnym uczuciem, emocjom, która stawia na piedestale osobę, którą nim darzymy. Potem z czasem, pojmowanie miłości robi się coraz dojrzalsze. Dostrzegamy błędy w naszym jej postrzeganiu, dowiadujemy się o niej (i przy okazji o samych sobie) czegoś więcej. Budujemy relację z wybraną osobą i jednocześnie pogłębiamy miłość do niej. Miłość, która teraz przestaje być uczuciem i zmienia się bardziej w stan. Im dłużej w tym stanie trwamy, tym bardziej przypomina to rzemiosło,

owtarzając za świętym Pawłem trzeba stwierdzić, że miłości jest największą ze wszystkich cnót. Tymczasem, gdyby zrobić uliczną sondę, zapewne dla każdego to słowo oznaczałoby coś zupełnie innego.

Wychodzi na to, że miłość nie znosi stagnacji. Przeznaczona jest do tego, żeby ciągle się zmieniać, by odmieniać również nasze życie. Inaczej ją pojmujemy, im jesteśmy starsi, tym więcej rozumiemy i więcej widzimy. Jedno jest w tym wszystkim pewne i niezmienne: życie człowieka bez miłości jest puste i pozbawione sensu.

w którym należy się doskonalić. Bo w końcu miłości trzeba się uczyć. Doskonalenie tego rzemiosła wprowadza nas

na kolejny poziom miłości – miłość małżeńską. Kiedy człowiek ma świadomość swojego oddania drugiej osobie, kiedy wie, że może być z nią do końca życia i jest gotów na zrezygnowanie z części siebie, wtedy ślubuje: miłość, wierność, uczciwość i że nie opuści aż do śmierci. I znowu miłość nabiera innego znaczenia. Kiedy pojawiają się dzieci, to znaczenie znowu diametralnie się zmienia. Bywa, że miłości w tym wypadku trzeba uczyć się na nowo. Poznajemy zupełnie nieznane wcześniej jej aspekty i wydaje nam się, że byliśmy głupi wcześniej ich nie dostrzegając. Wychodzi na to, że miłość nie znosi stagnacji. Przeznaczona jest do tego, żeby ciągle się zmieniać, by odmieniać również nasze życie. Inaczej ją pojmujemy, im jesteśmy starsi, tym więcej rozumiemy i


źródło: www.pixabay.com

więcej widzimy. Jedno jest w tym wszystkim pewne i niezmienne: życie człowieka bez miłości jest puste i pozbawione sensu. Nie da się żyć bez miłości. Refleksji na temat tej cnoty można snuć bez liku. Chcąc przedstawić ją z każdej strony musielibyśmy stworzyć naprawdę pokaźnych rozmiarów numer. Dlatego w tym tylko „liźniemy’ tematu. Zaczniemy od pytania czy to na pewno miłość odczuwamy, kiedy tak nam się wydaje? Podejmujemy refleksję nad tym, w jaki sposób rozpoznać prawdziwą miłość i jak się do niej przygotować. Następnie trochę podywagujemy nad miłością Boga do człowieka. W końcu jest ona najdoskonalsza z możliwych. Jakie są jej główne cechy i w jaki sposób się ona przejawia? Co oznacza tak właściwie nieco już wy-

świechtane i odmieniane na milion sposobów stwierdzenie: Bóg Cię kocha? Następnie bierzemy na tapetę coś, co zna chyba każdy. Św. Paweł w swoim hymnie, w liście do Koryntian przepięknie pisał o miłości. Tylko właściwie o jakim jej rodzaju? Boskim, ludzkim, erotycznym? Jak się okazuje nie wszystko jest tak oczywiste w tym fragmencie Nowego Testamentu, jak mogłoby się wydawać. No i na koniec prześwietlimy jeszcze miłość macierzyńską – jaka jest, czym się charakteryzuje, co może wytrzymać i dlaczego jest prawie doskonała? Myślę, że skoro miłość jest tematem właściwie niewyczerpanym, to jeszcze wielokrotnie będziemy na łamach McW do niej wracać. W końcu, gdyby spojrzeć wstecz do wcześniejszych numerów, pew-

nie pojawiłoby się w nich naprawdę sporo artykułów traktujących o różnych rodzajach, aspektach i formach miłości. Temat to w końcu bardzo wdzięczny. Tymczasem, skoro wakacje pięknie się rozkręcają – zarówno tym młodszym, jak i studentom – życzę w imieniu całej redakcji owocnego czasu w to piękne lato i jak najwięcej przyjemnego odpoczynku! Bawcie się dobrze i nie zapominajcie o nas, bo będziemy tu co dwa tygodnie ze świeżymi tekstami specjalnie dla Was. Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska

5


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska

REDAKTORZY:

STOPKA REDAKCYJNA

Aleksandra Brzezicka

Dominik Cwikła

Emilia Ciuła

Kajetan Garbela

Rafał Growiec

Beata Krzywda

Mateusz Nowak

Mateusz Ponikwia

Maciej Puczkowski

Krzysztof Reszka

Małgorzata Różycka

Wojciech Urban

Piotr Zemełka

6


DZIAŁ PROMOCJI: Beata Krzywda

Kajetan Garbela

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Łukasz Lubański Łukasz Łój

Tomasz Markiewka Marek Nawrot Szymon Steckiewicz Michał Wilka

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7


Więcej opowieści pełnych dobroci znajdziesz na: www.facebook.com/Druiddobro

Nadesłane przez Piotrka: “Kielce. Parę dni temu szedłem na uczelnię załatwić pewną sprawę. Po drodze przykuł moją uwagę jeden ze studentów, który bawił się czymś co wyglądem przypominało zdalnie sterowany łazik kosmiczny. Jeździł nim on przed budynkiem i wykonywał różne manewry prawdopodobnie testując sprawność urządzenia, aż tu nagle podchodzi do niego mały chłopiec (który odbiegł od swojego ojca, z którym chyba był na spacerze) i poprosił studenta czy może przez chwilę posterować urządzeniem. Student bez wahania przykucnął przy dzieciaku i zaczął mu wyjaśniać sterowanie. Po chwili młody jeździł maszyną po placu. Nie muszę chyba wspominać, że chłopiec był wniebowzięty."

8


Nadesłane przez Kasię: “Kończę studia w tym roku i miałam już całkowicie ostatnie zajęcia na studiach. Jedna z Pań, z którą miałyśmy zajęcia tylko przez jeden semestr podała nam na koniec swój numer telefonu i adres oraz numer do pracy. Powiedziała, że możemy do niej dzwonić w nocy o północy, w każdej sprawie. Zawsze. A po wpisaniu zaliczeń każdemu osobiście wręczała indeks, uścisnęła rękę i życzyła powodzenia w dalszym życiu. Komentarz zbędny. ;)”

Nadesłane przez Krzyśka: “W zeszły piątek wieczorem wracałem z kumplem tramwajem do domu. Przyjaciel miał ostatnio bardzo trudny czas, do tego był zmęczony po ciężkim dniu. W pewnym momencie podeszła do nas kobieta z prośbą o rozmienienie banknotu na monety, żeby mogła kupić bilet. Kumpel wstał i podszedł do automatu. Byłem pewny, że ma rozmienić i po prostu pomoże jej kupić ten bilet. Okazało się, że nie miał rozmienić. Miał tylko tyle, żeby kupić bilet i z uśmiechem sprezentował go tej pani. Najpiękniejsze jest dobro, które ofiarują ludzie, których życie nie oszczędza. Powinniśmy się od nich uczyć.”

9


OKIEM REDAKCJI 10

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

11


WYDARZENIA I OPINIE

W co gra Turcja?

12

G

dy docierają do nas doniesienia o kolejnych państwach przystępujących do wojny z ISIS, szok i niedowierzanie budzą pogłoski, jakoby Turcja chciała się włączyć do gry... po stronie islamistów.

Rafał Growiec

D

ecyzja Turcji, by wkroczyć na teren Syrii podyktowana jest sukcesami jednego z przeciwników Państwa Islamskiego, Kurdów. Doszli oni już do rzeki Eufrat i jeśli dalej będą tak dobrze sobie radzić, mogą odciąć tereny kontrolowane przez ISIS od granicy z Turcją. Każdy inny kraj cieszyłby się, że zostanie odgrodzony od grup ekstremistów religijnych. Kurdowie jednak zamieszkują w dużej mierze wschodnie tereny Azji Mniejszej, obecnie zajmowane przez Turcję. Jeżeli dojdzie do ogłoszenia niepodległości przez Kurdystan, tureccy Kurdowie na pewno nie pozostaną obojętni i już teraz grożą powstaniem. A stanowią oni największą mniejszość etniczną tego kraju (12 milionów osób z 80-milionowej populacji ) Już wcześniej zauwa-

Nie bez znaczenia jest to, że tak naprawdę Turcja nie chce wystąpić bezpośrednio przeciwko Kurdom, a jedynie zająć tereny obecnie kontrolowane albo przez Państwo Islamskie albo przez Free Syrian Army. Propagandowo może być więc to wykorzystane jak walkę albo z ekstremistami albo z dyktatorem.

żono, że bojownicy ISIS muszą wykorzystywać do ataków na Kurdów tereny tureckie, a więc albo granica turecko-syryjska nie byłaby dobrze strzeżona, albo

działoby się to za przyzwoleniem rządu Ehmeta Davutoglu i prezydenta Erdogana. Prawdopodobnie Turcja dopuszcza działanie islamistów w nadziei, że nie pozwolą oni ustabilizować się strukturom kurdyjskim. Stąd Erdogan planuje stworzenie strefy buforowej, mającej zapewnić, że dwa nieformalnie zaprzyjaźnione sobą „państwa” będą wciąż sąsiadami. Różne rządowe źródła podawały, że w inwazji ma wziąć udział ok. 18 tys. żołnierzy sił lądowych, którzy przekroczą granicę przez przejścia w Azeez i Jabulus. Strefa ma się rozciągać między miastami Marea na wschodzie i Jabulus na zachodzie i oficjalnie być miejscem schronienia dla uchodźców. Problem Turków z Kurdami sięga końca I wojny światowej, gdy Liga Narodów rozważała uznanie


źródło: www.pixabay.com

niepodległości Kurdystanu na terenie północno -wschodniej Anatolii. Miała to być nagroda za wsparcie bojowe udzielone w czasie I wojny Światowej. Aby jednak zabezpieczyć dostawy z pól roponośnych tego regionu, Zachód zdecydował się po upadku Imperium Osmańskiego postawić na bardziej stabilną Turcję. Kraj ten zajął część ziem Kurdystanu z błogosławieństwem Ligi Narodów. Tam na fali rewolucji młodoturków i wywodzącego się z tego ugrupowania Atatürka, Kurdowie byli prześladowani i na siłę naturalizowani. Po kolejnych powstaniach zakazano im posługiwania się własnym językiem, a nawet wykonywać narodowych tańców. Do tego doszła fala przesiedleń na zachód kraju. Pewne nadzieje Kur-

dowie wiązali z kolejnymi amerykańskimi inwazjami na Irak. Jednak nie przyniosły one niczego wielkiego, poza ustanowieniem pewnej autonomii na północy kraju. Bojówki Partii Pracujących Kurdystanu (KKP) przez długi czas atakowały tureckie siły porządkowe, a toczący się od 2013 r. proces pokojowy przerywany jest kolejnymi napięciami. TRUDNE SPRAWY MIĘDZYNARODOWO Turcja stara się więc chronić swoje wschodnie regiony przed odłączeniem. W tym celu jednak solidaryzuje się z ugrupowaniem, które przez cały region i być może przez cały świat jest uznawane za wroga nr 1. I robi to państwo, które ma europejskie aspiracje! Należy pamiętać, że Turcy

niechętnie przyznają się do swoich błędów, np. uważając zagładę miliona Ormian za błahostkę i nieprawdę. Tak samo mało europejsko rozgonili niedawno paradę równości. Być może Unia będzie musiała raz jeszcze przemyśleć sens dalszych negocjacji członkowskich. Nie bez znaczenia jest to, że tak naprawdę Turcja nie chce wystąpić bezpośrednio przeciwko Kurdom, a jedynie zająć tereny obecnie kontrolowane albo przez Państwo Islamskie albo przez Free Syrian Army. Propagandowo może być więc to wykorzystane jak walkę albo z ekstremistami albo z dyktatorem. Prawdziwy problem pojawia się dopiero, gdy pytamy o to, jak zareaguje Rosja. Putin już teraz obiecuje, że w razie potrzeby wesprze Syrię militarnie.

13


Nie trzeba długo się zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że udział tak poważnego gracza w konflikcie syryjskim może doprowadzić do eskalacji działań zbrojnych. Być może taka groźba miała na celu jedynie przestraszenie Erdogana, jednak Turcja wciąż gromadzi ciężki sprzęt na granicy z Syrią. Jeśli Putin zrealizuje swoje dyplomatyczne obietnice, prawdopodobnie wyśle do Syrii wsparcie militarne, nie atakując bezpośrednio ziem tureckich. Może też po prostu dostarczać broń i inny sprzęt rządowi syryjskiemu. Opcja, że zaryzykuje i uderzy na Turcję jest wyjątkowo mało realna. Jeżeli jednak się spełni, może dojść nie tylko do zaostrzenia konfliktu w Syrii, ale też rozniesienia go na basen Morza Czarnego. Widać też, jak na dłoni, że Putin niewiele sobie robi

z opinii Zachodu. Wsparcie militarne dla dyktatora oskarżanego o zbrodnie wojenne jest niczym wobec szansy na pokazanie stronnikom Rosji w całym świecie, że w razie czego mogą liczyć na pomoc. Postawa ta nie dziwi w sytuacji, gdy podobne ruchy wykonuje Ameryka wobec swoich zwolenników. NIBY NIE, ALE MOŻE Rząd Erdogana odcina się od planów, które nagłośniły rządowe media, a przyczyną koncentracji mają być ciężkie walki toczone w Syrii przy granicy z Turcją. Rzecznik prezydenta Ibrahim Kalin twardo obstaje przy tym, że Turcja ma prawo bronić swoich granic. Może to jednak być z jednej strony efekt negatywnego przyjęcia wieści przez społeczeństwo, z drugiej próba ugłaskania Europy i odsunięcia od sie-

bie podejrzeń o współpracę z ISIS. Kalin twierdzi także, że nie ma żadnych powiązań między dżihadystami a Turcją. Jednak wypowiedź o „prawie do obrony swoich granic” sugeruje, że choć plany są odłożone, to jednak może dojść do ich wcielenia w życie, gdyby – jak twierdzi premier Davutoglu – ktoś zechciał zmienić granice Turcji. Zapewne ma tu na myśli np. stworzenie nowego bytu państwowego obejmującego także tereny wschodniej Anatolii. Na razie więc mamy spokój. Wszystko zależy od tego, czy Kurdowie zdecydują się na niepodległość, czy Turcy upilnują swoich władz i czy Putin jest słowny. Zachodzi więc dobrze uzasadniona obawa, że może być niespokojnie. 

źródło: www.pixabay.com

14


15


WYDARZENIA I OPINIE

Proceduralna rewolucja

16

1 Mateusz Ponikwia

C

hociaż wprawdzie nie da się jednym słowem opisać wprowadzonej nowelizacji procedury karnej, to nie sposób jednak nie zauważyć, że najczęściej używanym określeniem przewijającym się w wypowiedziach prawników (zarówno teoretyków, jak i praktyków) jest: „kontradyktoryjność”. Pod pojęciem tym kryje się taki sposób prowadzenia postępowania, w którym możemy wyróżnić dwie strony. Każda z nich reprezentuje przeciwstawne interesy. Sąd zaś występuje wyłącznie w roli bezstronnego obserwatora i niezależnego arbitra. Inicjatywa dowodowa oraz sposób obrony własnych interesów obciąża co do zasady strony postępowania. Wszelkie dokonane zmiany normatywne zostały podporządkowane dostosowywaniu obowiązu-

lipca 2015 roku weszła w życie ustawa nowelizująca polski proces karny. Celem reformy jest przeciwdziałanie przewlekłości postępowań, a także nadmiernej długotrwałości stosowanego tymczasowego aresztowania.

Rozszerzono zakres zastosowania instytucji tzw. obrony obligatoryjnej. Poza tym została poszerzona możliwość uzyskania obrońcy z urzędu. Obrońca z urzędu przysługuje stronie niezależnie od osiąganego kryterium dochodowego, o ile nie korzysta ona z obrońcy z wyboru.

jących przepisów prawnych do zasady kontradyktoryjności. W zamyśle twórców nowelizacji, wprowadzone rozwiązania mają przynieść wymierne korzyści. Wśród nich należy wskazać prognozowane przyspieszenie

postępowań oraz zaktywizowanie prokuratorów. Warto bowiem wspomnieć, ze przed nowelizacją nierzadko dochodziło do sytuacji, w których oskarżyciele publiczni kończyli swoją aktywność na sporządzeniu i wniesieniu do sądu aktu oskarżenia. Wraz z rozpoczęciem rozprawy to sąd przejmował inicjatywę dowodową i podejmował się zadania rozwikłania sprawy. Toteż, za doniosłą zmianę należy uznać przemodelowanie postępowania jurysdykcyjnego w kierunku większej kontradyktoryjności. Taki zabieg winien stworzyć dogodne warunki do wyjaśnienia prawdy materialnej (obiektywnej) i zapewnić poszanowanie praw uczestników postępowania. Odtąd inicjowanie przez sąd przeprowadzania dowodów zostało ograniczone do minimum. Jedynie w sytuacjach nadzwyczajnych,


źródło: www.pixabay.com

sąd ma prawo zarządzać przeprowadzenie dowodu z urzędu. Należy zwrócić uwagę, że nie można czynić zarzutu z przeprowadzenia danej czynności przez sąd bez wniosku strony. Podobnie niedopuszczalne jest powoływanie się, że sąd nie dokonał danej czynności, jeżeli strona nie wnosiła o to. Skoro sąd ma pełnić jedynie funkcje obserwatora i arbitra niezbędne było zwiększenie gwarancji procesowych, zwłaszcza dla oskarżonego. Znamienne zdaje się przeredagowanie przepisu wyrażającego zasadę in dubio pro reo (w razie wątpliwości, na korzyść oskarżonego). Dotąd bowiem można było interpretować na korzyść oskarżonego jedynie wątpliwości, których nie dało się usunąć. Teraz sąd powinien rozstrzygać korzystnie dla oskarżonego te wątpliwości, których nie usunięto w toku postępo-

wania, choć można było to uczynić. Ograniczeniem dla sądu będzie jednak groźba wydania orzeczenia jawnie niesprawiedliwego. Wtedy sąd będzie uprawniony do interwencji i działania z urzędu. Zmieniony został ponadto katalog przesłanek warunkujących konieczność posiadania obrońcy. Rozszerzono zakres zastosowania instytucji tzw. obrony obligatoryjnej. Poza tym została poszerzona możliwość uzyskania obrońcy z urzędu. Obrońca z urzędu przysługuje stronie niezależnie od osiąganego kryterium dochodowego, o ile nie korzysta ona z obrońcy z wyboru. Dokonana nowelizacja daje również możliwość wprowadzenia do postępowania i wykorzystania podczas rozprawy tzw. dowodów prywatnych. Zaakcentowano też niedopuszczalność przeprowadzania dowodów pozyskanych do celów postępowania karne-

go za pomocą czynu zabronionego. Zreformowane zostało także postępowanie przygotowawcze, w szczególności w zakresie celów, do których osiągnięcia powinno ono zmierzać. Za jedną z kluczowych zmian trzeba uznać ukształtowanie na nowo podstaw stosowania środków zapobiegawczych, w sposób uniemożliwiający ich nadmierne wykorzystanie, a zarazem lepiej gwarantujący osiągnięcie ich podstawowego celu, jakim jest zabezpieczenie prawidłowego przebiegu postępowania. Nowelizacja ma skutkować wzmożoną ochroną gwarancji procesowych oskarżonego, a także rozszerzoną możliwością dochodzenia odszkodowania i zadośćuczynienia za szkody i krzywdy wyrządzone przez niezasadne wykorzystanie środków zapobiegawczych w toku procesu. Przyspieszeniu postępo-

17


wania z całą pewnością ma służyć także rozbudowanie palety konsensualnych sposobów zakończenia procesu. Wśród instytucji świadczących o wprowadzeniu w życie zasady konsensualizmu, trzeba wskazać możliwość skazania bez rozprawy, dobrowolne poddanie się karze, a także przeprowadzenie rozprawy skróconej z ograniczonym postępowaniem dowodowym. W takich sytuacjach oskarżony może skorzystać z pewnych dobrodziejstw w zakresie choćby złagodzenia kary, gdy wyrazi taką wolę oraz jeśli nie sprzeciwia się temu interes pokrzywdzonego. Należy pamiętać, że przewlekłość i dysfunkcyjność procesu karnego jest generowana także przez postępowanie odwoławcze. Konieczne okazało się zatem umożliwienie w szerszym zakresie orzekania reformatoryjnego (me-

rytorycznego) przez sądy odwoławcze, a co za tym idzie ograniczenie uprawnień czysto kasatoryjnych. Sądowi odwoławczemu wolno będzie orzec surowszą karę wobec oskarżonego, bez konieczności uchylania wyroku i przekazywania sprawy do ponownego rozpoznania przez sąd pierwszej instancji, nawet wtedy gdy zmianie ulegają ustalenia faktyczne. Rozszerzeniu uległa też możliwość przeprowadzania przez sąd drugiej instancji dowodów i czynienia na ich podstawie ustaleń faktycznych. Wykluczone zostało jednak przeprowadzanie całego postępowania dowodowego od nowa przed sądem odwoławczym. Nowelizacja co do zasady oceniana jest przez prawników jako potrzebna i zmierzająca w dobrym kierunku. Wprowadzone rozwiązania mają za zadanie usprawnić funkcjonowanie

wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych. Przyspieszeniu biegu spraw ma służyć odformalizowanie procesu oraz umożliwienie podejmowania technicznych czynności procesowych referendarzom sądowym. To jednak czy założenia przyświecające kodyfikatorom zostaną zrealizowane zależy w znacznej mierze od uczestników procesu. Warto podkreślić, że nowa formuła procesu będzie obowiązywała w postępowaniach przed sądem, zainicjowanych przez wniesienie aktu oskarżenia po wejściu w życie ustawy. Dotychczasowe sprawy będą toczyły się zgodnie ze starym brzmieniem przepisów. Dopiero więc za jakiś czas okaże się, czy nowy model postępowania będzie bardziej funkcjonalny i efektywny. 

źródło: www.pixabay.com

18


19


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E

Czy Kościół może być prawicowy?

20

N Maciej Puczkowski

D

woistość pojmowania świata jest jakby naturalna: “tak” i “nie”, dobro i zło, prawda i fałsz. Nie zawsze jednak podział na dwoje oddaje pełnię prawdy. Przykładowo jeden punkt leżący na mapie na wschód od drugiego jednocześnie leży na jego zachodzie tylko, że dalej. Zło nie jest przeciwieństwem dobra, tylko jego brakiem, zimno nie jest osobną energią, tylko jest brakiem ciepła, a ciemność jest brakiem światła. Jedna rzecz nie może być bardziej prawdziwa od drugiej, pod warunkiem, że ta druga również jest prawdziwa, ale dobro może być większe lub mniejsze. Z kolei prawda nie musi być odkryta w całości. Stąd i politykę nauczyliśmy się dzielić na dwie części. Niestety jest to zawsze podział na młot i kowadło, pomiędzy którymi utknął człowiek, a który we współczesnych teoriach politycz-

iczym yin i yang, dwie przelpatające się siły składają się na nasze współczesne pojmowanie polityki. Nazwaliśmy je prawicą i lewicą, konserwatyzmem i modernizmem, kapitalizmem i socjalizmem. Według czego nie dokonalibyśmy podziału, zawsze będzie to podział na dwa przeciwstawne prądy, które będą się przeplatać tworząc całą gamę odmian, ale nigdy nie będzie niczego poza nimi.

Prawica i lewica - postawy niejednoznaczne, zależne od kontekstu kultury i czasu, ale zawsze skomponowane z kombinacji poglądów kapitalistycznych lub socjalistycznych, konserwatywnych lub modernistycznych.

nych jest marginalizowany. W podziale na konserwatyzm i modernizm pierwsze skrzypce odgrywa pytanie o tempo zmian. Wszak poglądy opierające się zmianom, które człowiekowi przynoszą korzyść upierając się przy szkodliwych tradycjach byłyby z gruntu niewłaściwe. Z drugiej strony działania prowadzące do wyeliminowania tradycji służących człowiekowi wprowadzając na

ich miejsce chaos obyczajów również sa godne potępienia. W świetle tej wiedzy powinno się być konserwatystą, czy modernistą? Jeśli zaś do głosu doszliby moderniści, którzy z biegiem czasu opracowaliby własną nową tradycję, to czy po kilku wiekach ludzie, którzy by się jej trzymali nie byliby konserwatystami? Widać więc, że dobro człowieka nie leży ani w postawie konserwatywnej, ani modernistycznej. Warto tu przytoczyć słowa świętego Pawła: “Wszystko badajcie, a to co dobre zachowujcie”. Postawa to modernistyczna, czy konserwatywna? Kapitalizm i socjalizm przeciwstawne sobie systemy ucisku. Czyż za czasów kapitalizmu nie zarzucano mu wyzysku i zniewolenia? Czy nie dlatego socjalizm w ludziach ciemiężonych znalazł tak dobrą pożywkę? W końcu czy nie z powodu socjalizmu ludzie coraz chętniej


zwracają się myślami w stronę kapitalistycznej dżungli? A gdzie jest człowiek? Zawsze w okowach tej czy innej machiny. Z jednej strony mamy jakiegoś “Wielkiego Dystrybutora”, który sam najlepiej wiedząc co się komu należy, trzymając w ryzach ludzkie pożądania będąc jedynym źródłem ich zaspokojenia przejmuje człowieka w posiadanie i odbiera mu wolność. Z drugiej niewola konsumpcjonizmu i poddanie człowieka wyższemu dobru jakim jest zysk i produkcja. Kapitalizm zysk stawia ponad człowieka. Zysk więc nie służy człowiekowi, ale człowiek składany jest w ofierze produkcji. Prawica i lewica - postawy niejednoznaczne, zależne od kontekstu kultury i czasu, ale zawsze skomponowane z kombinacji poglądów kapitalistycznych lub socjalistycznych, konserwatywnych lub modernistycznych. Skazują człowieka na alternatywę zawsze z jakiegoś powodu niekorzystną. Obie postawy podporządkowują człowieka jakiemuś schematowi. Prawica zwykle ignoruje ludzkie słabości, zaś lewica nie pozwala na ich wyzbywanie się. Nieco zabawnym może wydawać się, że przedstawiciele obu nurtów często powołują się na wolność człowieka. Jak zatem wyzwolić się z okowów tego dwupodziału polityki? Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że polityka, jakkolwiek może być postrzegana w ciemnych barwach, to pierwotnie miała być nauką nadrzędną wszystkich nauk. Jej celem powinien być zawsze człowiek i to człowiek w społeczeństwie. Nauka ta ma odpowiedzieć na pytanie jak wychować człowieka do życia w relacji z innymi ludźmi tak,

źródło: www.pixabay.com

żeby te relacje wyzwoliły go z jego prywatnych zniewoleń odkrywając jego wewnętrzne “ja” i doprowadziły go do Prawdy. Człowiek w polityce nie może być rozumiany jako przedmiot zawarty w systemie, ale jako cel państwa. Nie chodzi tu o człowieka w ogóle, ale o konkretnego każdego człowieka. Przykładowo utarło się współcześnie, że ekologia jest domeną lewicy. Jednakże człowiek dla własnego dobra powinien dbać o środowisko naturalne, lecz kiedy stawiamy go w służbie ekologii czynimy z niego sługę świata, kiedy zaś dbałość o dobra naturalne ma na celu dobro człowieka, to świat czynimy sobie poddanym. Polityka ma odpowiadać na pytanie, co jak wykorzystać dobra pochodzące z innych nauk w służbie człowiekowi. Spory o postawę polityczną trawią również Kościół. Jest to o tyle nieuchronne, że Kościół jest wspólnotą ludzi politycznie nieobojęt-

nych, zawartych w różnych, nieraz antagonistycznych, kulturach. Nauka Chrystusa wchodzi w zastane tradycje i objawia się w różnych barwach jak białe światło odbite od różnych powierzchni przybiera różne kolory. Jednak przedmiot od którego światło się odbija dając barwę nie jest źródłem tego światła. Stąd trzeba umieć odróżnić co jest nauką pochodzącą ze źródła, a co tylko jej refleksem odbitym od danej kultury w danym czasie. Stąd Kościół nie może być prawicowy lub lewicowy, konserwatywny lub modernistyczny, a już na pewno nie może namawiać do kapitalizmu lub socjalizmu. Kościół ma stać na straży powierzonej mu Prawdy jaką jest Chrystus i jego nauka, która nie mieści się w wyżej przedstawionych wąskich ramach. Nauka ta skupia się na człowieku i kieruje go ku Bogu, ku świętości, czy szlachetności. Nauka ta jest w pewnym sensie Bożą polityką. 

21


22

OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

23


TEMAT NUMERU - Miłość

Czy to na pewno miłość?

24

S I

pośród wiary, nadziei miłości dzisiejszy człowiek ma największe problemy z tą trzecią. niestety wielu z nas w ogóle tych problemów nie zauważa.

Kajetan Garbela

J

ak często możemy usłyszeć o miłości, która wcale miłością nie jest… W rozmowie z bliskimi, w telewizji, w książce, w internecie, gdy podsłuchamy czasem czyjąś rozmowę w autobusie, lub gdy ktoś w pracy chwali się, co u niego… Sami czasem łapiemy się na tym, że pałamy do kogoś uczuciem mocniejszym, niż zwykła przyjaźń. Bardzo często szufladkujemy to uczucie jako miłość – no bo przecież tak miło, tak radośnie, motylki w brzuszu, a przynajmniej znaczący skok ciśnienia krwi i uderzenie gorąca, gdy tylko ta osoba pojawi się w polu widzenia, lub ktoś ją wspomni. Taki stan zamroczenia niestety nie pozwala nam na trzeźwy osąd sytuacji i zachowanie zimnej głowy. A przecież droga od zakochania do miłości jest tak bardzo trudna i daleka!

Media katolickie często bombardują nas propagandą czystości, co się jak najbardziej chwali. Inną sprawą jest to, czy robią to umiejętnie i skutecznie, dając młodym atrakcyjną alternatywę, odpowiednio tłumacząc szkodliwość seksu przedmałżeńskiego.

Zakochanie jest emocją, a co za tym idzie – nie potrafimy nad nią całkowicie zapanować. Niektórym uda się to troszkę lepiej, niż większości, jednak nigdy w stu procentach nie będziemy swoich emocji kontrolowali. Także zakochania. A

ono, może czasem wspomagane przez wolę, pojawiło się w naszym życiu znienacka i niespodziewanie, i tak samo się kiedyś zakończy. Nawet jeśli już udał się nam zaciągnąć obiekt naszych uczuć przed ołtarz, wcześniej czy później emocje opadną, przestaniemy widzieć ukochaną osobę przez zielone okulary. Wówczas przyjdzie czas ciężkiej próby – czy ten ktoś jeszcze w ogóle mi się podoba, czy w ogóle jest dla mnie atrakcyjny, ciekawy? I co najważniejsze – czy potrafię dla niej/niego zrezygnować ze swojego „ja”, poświęcić się, ofiarować mu/jej prawdziwą wolność? Z emocją zakochania łączy się bardzo często pożądanie seksualne. To wręcz atawistyczne i podświadome pragnienie, nakazujące nam fizyczne posiadanie drugiej osoby. Kościół ma


źródło: www.pixabay.com

tutaj ogromne pole do popisu i od dłuższego czasu stara się je zagospodarować. Dzisiejszy świat kładzie tak silny nacisk na spełnienie w sferze seksualności i łączącą się z nim przyjemność cielesną, że dla mainstreamu pożądanie i seks równają się miłości. Nikt z piewców rozwiązłości seksualnej nie powie nam jednak, jak wielkie spustoszenie w emocjach i psychice człowieka, szczególnie kobiety, może wyrządzić zredukowanie miłości do sfery łóżkowej. Co prawda jest one zdecydowanie silniejsze u mężczyzn, niż u kobiet, o tyle te drugie również są na nie narażone. Sam ostatnio słyszałem wyznanie dziewczyn, która kończy liceum. Bardzo ładna, wysportowana, miła, od lat działa w swojej parafii - jest lektorką, lubi rozmawiać o Bogu, na facebooku co chwila usta-

wia jakieś religijne cytaty czy udostępnia katolickie linki… Mimo tego uważa, że jeśli znajdzie już chłopaka na dłużej to wręcz będzie musiała iść z nim do łóżka, żeby ich związek przetrwał i jakoś się układało. Nie widzi w tym niczego nieodpowiedniego – bo przecież to przyjemne, wszyscy to robią i sobie chwalą. Czy więc walka Kościoła o odpowiednie pojmowanie miłości i seksu nie jest walką z wiatrakami? Często może się tak wydawać, choćby słysząc takie wyznania, jak powyższe. Media katolickie często bombardują nas propagandą czystości, co się jak najbardziej chwali. Inną sprawą jest yto, czy robią to umiejętnie i skutecznie, dając młodym atrakcyjną alternatywę, odpowiednio tłumacząc szkodliwość seksu przedmałżeńskiego. W to często powątpiewam, gdy czytam

ledwo ślizgające się po problemie, uogólniające świadectwa, pozbawione w wielu przypadkach odpowiedniej argumentacji i odwołań do uniwersalnych prawd ludzkiej duszy i psychiki. Jeśli już mówimy o ludzkiej psychice, nie sposób nie wspomnieć o tym, że wielu traktuje uczucie i związek z drugą osobą jako lekarstwo na własne braki. Bo rodzice nie kochali tak, jak powinni, bo nie chcieli lub nie potrafili nam wyrazić swoich uczuć. Może jednego z nich w ogóle w dzieciństwie przy nas nie było. Bo może ktoś kiedyś wyrządził nam jakąś fizyczną, bądź też psychiczną krzywdę – wpędzając nas w kompleksy, nie wierząc w nasze siły, nie darząc nas poczuciem bezpieczeństwa. Mężczyzna może szukać w relacji z kobietą ukojenia po trudnej relacji z matką,

25


która może była zbyt wymagająca i za mało wyrozumiała, może za często strofowała i próbowała narzucić własne zdanie. Kobieta poprzez związek z mężczyzną próbuje czasem zrekompensować sobie to, czego nie dał jej ojciec – a ci niestety często bywają wobec córek zbyt szorstcy, zbyt mało słuchają, są prawie nieobecni, niewystarczająco czuli. Często wykorzystują to mężczyźni, zaciągając kobiety do łóżka i całkowicie świadomie je wykorzystując, co jak wspomniałem, prowadzi do kolejnych tragedii. Wielu z nas warunkuje swoją miłość do drugiej osoby, obwarowując ją dziesiątkami zastrzeżeń. „Będę cię kochał, jak schudniesz”, „Jak się ze mną nie prześpisz, to się rozstaniemy”, „Żadnego ślubu”, „Żadnych dzieci”, „Znajdź lepszą pracę, bo cię zostawię”, „Mój chłopak musi mieć kasę, bo znajdę sobie innego” – czasem słyszymy to w tak oczywisty sposób, niekiedy są to subtelniejsze aluzje. Chyba każdy spotkał się w swoim życiu z jakimiś warunkami związku, nie dyktowanymi wcale troską o drugą osobę, a jedynie

26

chęcią zapewnienia sobie jakiegoś komfortu w tej relacji. Jak daleko takiemu podejściu do bezinteresowności prawdziwej miłości! Wszystkie moje wcześniejsze słowa można zamknąć w dwóch bardzo sobie bliskich pojęciach – egoizmu i egocentryzmu. Czasem świadome, innym razem nieświadome, czasem w zamyśle mają być lekarstwem, a kiedy indzje pchają do perfidnego wykorzystania drugiego człowieka – bez względu na motywacje są same w sobie złe i destrukcyjne. Miłość i egocentryzm, egoizm są od siebie tak odległe, jak wschód od zachodu, jak są od siebie tak różne, jak życie i śmierć – nie sposób ich pomylić, choć czasem nie chcemy dostrzec prawdziwych motywacji, tak swoich, jak i ludzi z naszego otoczenia. Prawdziwa miłość zawsze daje drugiemu człowiekowi wolność, zawsze bierze za niego odpowiedzialność, zawsze jest skłonna do poświęceń i zawsze jest bezinteresowna. Bez jakiegokolwiek wyjątku. W dzisiejszym świecie widzimy tak wiele tragedii, ponieważ ludzie mylą mi-


źródło: www.pixabay.com

łość z uczuciem zakochania, pożądaniem seksualnym, potrzebą wypełnienia wewnętrznych braków, czy też wyrachowanym egoizmem. Dlatego mamy tak wiele samobójstw, tak wiele rozwodów, wykorzystanych i porzuconych kobiet, tak wielu sfrustrowanych mężczyzn, czy to singli, czy żyjących w związkach. Z tego powodu żyją wśród nas tłumy samotnych matek, nieodpowiednio wychowanych dzieci, czy też dorosłych fizycznie, ale nie psychicznie i emocjonalnie karierowiczów. Nie wspominając o grzechu pierworodnym, każdy z nas został kiedyś, zapewne gdzieś na początku swojego życia, zraniony w samo serce i przez to bardzo trudno jest nam osiągnąć prawdziwą miłość, często również przyjąć miłość drugiego człowieka. Chcemy, by rozwijała się ona po naszemu, by chcieli nas kochać ci ludzie, których my chcemy, a nie ci, za którymi przepadamy. Miłość ma być dokładnie taka, jak sobie wymarzyliśmy, a nie taka, jaką chce nam ofiarować drugi człowiek. Najtrudniej jest dać drugiemu człowiekowi wolność wyboru i decyzji co do relacji z nami. Wielu z

nas przyjmie jeszcze jakąś tam odpowiedzialność za drugą osobę, poświęci część swoich marzeń czy ambicji dla jej dobra lub nie będzie chciała jej ulepszyć dla własnego komfortu – problem w tym, że to często jest bardzo dobrze zakamuflowany egoizm. Ostateczną miarą miłości jest zawsze możliwość obdarowania ukochanych osób wolnością. W tym możemy być podobni do Boga, który przecież kocha nas tak bardzo, że dał nam wolną wolę, dzięki której możemy nawet obrócić się przeciw niemu i która zaprowadziła go na krzyż. W miłości dobrze jest zawsze patrzeć na relację Boga do człowieka i próbować ją naśladować w stosunku do ludzi, których chcemy kochać. 

27


TEMAT NUMERU - Miłość

„Powiedz ludziom, że kocham ich!” W Mateusz Ponikwia

O

dpowiedź na pytanie, dlaczego Boga można uznać za Źródło miłości, jest bardzo prosta i oczywista. Wszak „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8). Taki wniosek jako pierwszy nasuwa się również po analizie wielu fragmentów Pisma Świętego. Warto wspomnieć, że już Księga Rodzaju – opisując akt stworzenia świata i człowieka – wymownie akcentuje, że wszystko to, co Bóg stwarzał, było dobre. Całokształt Bożej aktywności nakierowany był bowiem na wykreowanie świata, który będzie przyjazny i odpowiedni dla człowieka. To, co Bóg czyni, wypływa z Jego miłości, która przejawia się w trosce o nasze losy. BÓG JEST MIŁOŚCIĄ Najdonioślejszym przejawem umiłowania człowieka niewątpliwie było posłanie na ziemię Jezusa

28

ielu z nas miłość kojarzy się z uczuciem, jakie można zaobserwować między dwojgiem ludzi bądź też z postawą braterstwa przejawiającą się w szanowaniu bliźniego czy także z zatroskanym zachowaniem rodziców wobec swoich dzieci. Te trafne skojarzenia należy jednak rozpatrywać w powiązaniu z miłością Boga, który jest Źródłem miłości.

Bóg nie jest ograniczony w Swojej miłości jedynie do katolików. On kocha każdego, nawet największego grzesznika. Pragnie dotknąć serc wszystkich: wierzących, ateistów, agnostyków, tych, którzy odstąpili od Jego nauki, zbrodniarzy, nędzarzy, bogaczy…

Chrystusa. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Dzięki męczeńskiej śmierci i chwalebnemu Zmartwychwstaniu objawi-

ła się Boża miłość do całej ludzkości. Jakże nieskończone i czyste musi być uczucie Boga do człowieka, skoro zdolny był poświęcić życie swojego Syna, aby ukazać miłość do każdego z nas. Powiada się, że miłość usuwa strach. Zdaje się, że trafne jest to stwierdzenie. Jeżeli popatrzymy bowiem przez pryzmat oddania się Bogu – co bez miłości do Niego nie jest możliwe – to dostrzeżemy, że nawet w najtrudniejszych momentach naszego życia nie zostaniemy nigdy sami. Miłość Boża staje się gwarantem, że On jest przy nas, pomaga nam oraz podnosi nawet z największego upadku. Miłość Boża nie jest uzależniona od naszych zasług, cnót czy dobrych uczynków. Trzeba pamiętać, że mówiąc o miłości Bożej do człowieka, tak napraw-


źródło: www.pixabay.com

dę mówimy o miłości do wszystkich ludzi na ziemi i każdego z nas osobno. Bóg nie jest ograniczony w Swojej miłości jedynie do katolików. On kocha każdego, nawet największego grzesznika. Pragnie dotknąć serc wszystkich: wierzących, ateistów, agnostyków, tych, którzy odstąpili od Jego nauki, zbrodniarzy, nędzarzy, bogaczy,… MIŁUJCIE SIĘ! To jednak, w jaki sposób odpowiemy na Bożą miłość, zależy już wyłącznie od nas. Należy pamiętać, że największe spośród przykazań: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą

swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22, 37) akcentuje konieczność odpowiedzenia na Bożą miłość własną miłością do Niego. Nie wolno też zapominać o właściwym podejściu do bliźniego. Jezus naucza: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22, 39). Obłudna i kłamliwa byłaby miłość okazywana jedynie wobec Stwórcy, przy jednoczesnym ignorowaniu i niewłaściwym odnoszeniu się do bliźniego. Jezus podczas ostatniej wieczerzy ukazuje uczniom, w jaki sposób powinni postępować. „Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» i «Panem» i dobrze mówicie,

bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” (J 13, 1314). Zatem, na Bożą miłość winniśmy odpowiadać całym swoim życiem. Każde nasze zachowanie powinno być podporządkowane idei zbawienia. W naszej doczesnej pielgrzymce ważne jest, żeby nie tracić z pola widzenia innych, ich trudności i kłopotów. BOŻA MOC Miłość Boża przejawia się w różnoraki sposób. W szczególny sposób przez zapewnienie o Jego obecności przy nas. Świadomość, że zawsze przy

29


naszym boku czuwa Bóg, sprawia, że łatwiej potrafimy sobie radzić z nawet bardzo trudnymi sytuacjami. Wielką moc mają słowa św. Pawła napisane w Liście do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31). Jeśli mamy przy sobie Najlepszego Przyjaciela, żadne zawirowania życiowe nie są w stanie przytłoczyć wiary i nadziei na odmienienie niekorzystnej sytuacji. Bóg pragnie dotknąć serca każdego człowieka. Wciąż czeka na zbłąkane owieczki, ponieważ ma wspaniały plan, aby wszyscy zostali zbawieni. Ci, którzy uwierzą w Jego

Majestat, poddadzą się Jego miłości oraz rozpoczną podążanie Jego drogami, dostąpią radości Królestwa Niebieskiego. Każdy z nas jest wezwany do świętości. Lecz świętość jest niemożliwa do osiągnięcia bez wykazania się postawą miłości. Wzorem (niedoścignionym) jest miłość Boga do człowieka. Drogowskazami na ścieżce podążania tą „drogą miłości” jest Dekalog oraz przykazanie miłości Boga i bliźniego. Ze względu na to, że ludzie zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, w każdym z nas jest zakorzeniona nie tylko potrzeba miłości, ale także jej

pokłady. Bóg jest wzorem doskonałej i czystej miłości. Naszym zadaniem jest naśladowanie Stwórcy. Wyrazem miłości do Boga jest okazywanie szacunku i właściwe zachowanie wobec bliźnich. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Trafne są słowa św. Augustyna, który powiedział: „Kochaj i rób, co chcesz”. Jeśli bowiem kochasz Boga, to chcesz szanować Jego wolę i kroczyć za Nim, pragniesz miłować swoich bliźnich i dążysz do wieczności. 

źródło: www.pixabay.com

30


31


TEMAT NUMERU - Miłość

Jak ugryźć Hymn o Miłości?

32

„G Rafał Growiec

Z

acznijmy może od tego, do kogo napisał święty Paweł swoje listy do Koryntian. Uwaga, kilka zaskakujących informacji. Po pierwsze, adresatami są Koryntianie, czyli mieszkańcy greckiego miasta znanego od mniej więcej IX wieku przed naszą erą. Zburzone w 146 r. p.n.e., zostało odbudowane na rozkaz Juliusza Cezara tuż przed jego śmiercią jako Colonia Laus Iulia Corinthus, a dwadzieścia lat później stało się stolicą prowincji senatorskiej Achai. Podczas gdy Ateny miały ledwo pięć tysięcy mieszkańców, Korynt mógł być zamieszkany nawet przez pół miliona ludzi. Ostrożne szacunki mówią o trzystu tysiącach. Był wielkim centrum handlowym, wojskowym, politycznym, gdzie wiele ludzi żyło z usług oferowanych przybywającym do portów

dybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”. Pięknie św. Paweł napisał. Ale po co? Do kogo? Kiedy? Być może odpowiedź na te pytania pozwoli nam lepiej zrozumieć sławny „Hymn o miłości”.

Miłość agape „nie jest bezwstydna, nie szuka swego” (13, 5). Bezwstyd wyraża tu odpowiednia forma słowa „aschemoneo”, czyli „zachowuję się niestosownie, błędnie”. Czyli jest adekwatna do sytuacji.

w Kenchrach i Lechajonie – czy to wynajmując się jako wioślarze, szyjąc namioty i reperując żagle (jak św. Paweł), lepiąc garnki na wodę i oleje w dzielnicy Keramejkos, i gdzie kamienną rynną Diolkos transportowano lądem statki przez Przesmyk Koryncki. Cesarze, którzy chcieli przekopać kanał wodny mieli pecha – szybko umierali. W kontekście miłości

Korynt zdaje się najgorszym możliwym skojarzeniem. W tutejszej świątyni Afrodyty Porne rezydowały hierodule, nierządnice sakralne, których liczbę szacuje się na blisko tysiąc. Stąd po dziś dzień „miłości koryncka” to miłość płatna. Także wrażenie anonimowości w olbrzymim tyglu helleńsko-greckim, gdzie krzyżowały się wszelkie możliwe szlaki handlowe, sprawiało, że łatwiej było o rozwiązłość. Ten klimat udzielał się chrześcijanom, których św. Paweł nawiedził dwukrotnie: mniej więcej w latach 51-53 i 56-57. Swoją koryncką owczarnię, mimo całej do niej miłości, Apostoł Narodów uważa za żyjących jak poganie, skłóconych i niemoralnych. Raz przypominają Żydów szukających znaków, innym razem filozofujących Greków, zaś Paweł głosi im


źródło: www.pixabay.com

„Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1, 24). Jednak nie tylko to było powodem napisania listu, a być może całej serii listów z Efezu około roku 57. Problemem były także grupy charyzmatyków, którzy właśnie dary Ducha Świętego uważali za najważniejsze w chrześcijaństwie i stale sprzeczali się o ich hierarchię. Temu poświęcony jest cały dwunasty rozdział 1 Listu do Koryntian, tak samo czternasty. Zwieńczeniem jest jednak przesławny „Hymn o miłości” (13, 1-13), prawdopodobnie najczęściej cytowany (nie tylko na ślubach) tekst nowotestamentalny. DOSKONALSZA DROGA W rozdziale dwunastym Paweł ostro krytykuje tych, którzy chcieliby ułożyć hierarchię charyzmatów. Przede wszystkim odrzuca tych, którzy pod tym pretekstem bluźnią Bogu (12,

3). Prawdopodobnie zdarzali się i tacy, co wpadając w uniesienie niby to prorockie, wprowadzali zamęt i zamieszanie: „Jak to? Duch Święty mówi, że Jezus jest przeklęty?”. Uporawszy się z tym, Paweł tłumaczy Koryntianom, że nieważne, kto ma jaki charyzmat, gdyż „różne są dary łaski, lecz jeden Duch” (12, 4). Tak, jak ciało ludzkie składa się z wielu członków, które są od siebie różne, tak samo Kościół, będący Ciałem Chrystusa, składa się z wielu różnych ludzi (12, 12). Tak jak noga, choć inna od ręki, nie jest od niej mniej ważna, tak samo charyzmatyk-lingwista nie jest gorszy od charyzmatyka-proroka. Absurdem wręcz by było, gdyby wszyscy chcieli prorokować, albo gdyby wszyscy chcieli rozpoznawać (12, 18). „Ale co to ma do miłości?”. Bardzo wiele. Paweł chce wskazać swoim wiernym to, co sprawia, że te członki są w stanie żyć ze

sobą pomimo różnic. Gdyż gdy cierpi jedna część ciała, cierpi całe ciało – tak samo w Kościele. Apostoł Narodów chce pokazać, że jest coś większego niż charyzmaty, choć te są potrzebne; coś, bez czego nie mogą one istnieć, a wręcz są nic niewarte. „Lecz wy starajcie się o większe dary, a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą” – mówi (12, 31), nie odrzucając charyzmatów, ale ustawiając je w odpowiednim kontekście i miejscu. Ale o jakiej miłości mówi Paweł? Bo Grecy znali wiele jej rodzajów: eros, filia, agape, storge. Każda ma swój odcień, swoją specyfikę. Wielu ludzi po dziś gubi się w swoich uczuciach, nie potrafiąc odróżnić jednego od drugiego. „Eros” to pożądanie, miłość zmysłowa, pragnienie piękna. „Filia” to miłość przyjaźni, znajdująca ujście bp. w filantropii – przyjacielskim podejściu do każdego człowieka. „Storge”

33


to miłość domowa, troskliwa, wybiegająca w przyszłość. Paweł pisze w 1 Kor 13, 1 o „agape”, odpowiedniku łacińskiej „caritas”. Więc jaka jest ta agape? CYMBAŁ BRZMIĄCY Jako pierwsi na warsztat idą charyzmatycy mówiący językami. Znajomość wielu niezrozumiałych dla innych słów może pięknie brzmieć, ale jeśli człowiek posługujący się nimi nie ma w sobie miłości, wtedy sam przypomina najtańsze możliwe instrumenty – ładnie brzmiące, ale w sumie nic nie warte, puste w środku (13, 1). Podobnie jest z innymi darami Ducha – znajomość Bożych planów, wiara czyniąca cuda – tracą sens, gdy są „suche”, skupione tylko na sobie. Podobnie „świeckie” uczynki nie dają nic, jeśli nie są podyktowane dobrem innych. Paweł przywołuje tu dwa przykłady. Pierwszym z nich jest rozdanie całego swojego majątku na jałmużnę. Innymi słowy, zostanie żebrakiem, by wspomóc innych. Czy taki czyn może być podyktowany czym innym niż miłością? Może – jeśli chodzi tylko o chęć przypodobania się ludziom, czyli nie chodzi o ich dobro, ale własne poczucie wartości. Z drugim przykładem jest trudniej, gdyż wielu różnie go tłumaczy. Są dwie

34

opcje – albo „oddanie ciała na spalenie” (tłumaczone w sensie np. poświęcenia się w akcji ratowniczej przy pożarze) albo „wydanie ciała celem chełpienia się”, „dla chwały” („ut gloriem” – wersja Neowulgaty, kontekst ten sam). Być może jest to atak w stronę greckiego ideału “eu-thanatos”, czyli “dobrej śmierci”, dopełniającej wspaniałego żywota w duchu dbania o własną sławę. W grę może wchodzić także jakiś rodzaj okazania pogardy dla tego, co doczesne. Wszystko to jednak sprowadza się do wspólnego mianownika: nawet najwspanialszy czyn popełniony nie z miłości jest tak naprawdę marnością. POZYTYWNIE I NEGATYWNIE „No, ale czym jest ta miłość dla świętego Pawła? Widzimy, że jest ważna, ale jaka jest, żeby odróżnić to, co jest niczym, co nie pomaga od miłości?”. Tu święty Paweł podaje definicję na przemian negatywną i pozytywną. raz mówiąc, jaka miłość jest, potem jaka nie jest i znowu jaka jest. Można się domyślać, że hymn był ułożony w pewnym sensie pod Koryntian i jakoś znajduje w nim odbicie charakter tej wspólnoty – to, czego im brakowało i to, co robili źle. Mimo to zachował on swoją aktualność nie tylko czasową, mimo upływu blisko dwóch mileniów od powstania.


Powód tej nieprzemijalności treści? Miłość. Miłość nigdy się nie zmienia. „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą” (13,4). Cierpliwa – łatwo zrozumieć. Mimo tego, że doznaje z jakiegoś powodu cierpień, nie porzuca osoby kochanej, nie idzie na łatwiznę, by znaleźć jakiś lekki, łatwy i przyjemny obiekt miłości. Ale łaskawa? Co to znaczy? Oznacza tyle, co „darmowa”. Miłość to nie efekt wymiany usług czy towarów, ale samoobdarowanie sobą drugiej osoby, całkowicie niezasłużone. „Miłość nie zazdrości” – powiada Paweł. Ale przecież Bóg, który jest Miłością i to właśnie Miłością agape-caritas (Deus Caritas Est!), ma być Bogiem zazdrosnym (por. np. Wj 20,5)! Mowa tu o dwóch rodzajach zazdrości. Czym jest zazdrość ludzka? Najgorsza zazdrość to ta, gdy dobro oznacza wyjście z grzechu, a napotyka zamiast radości jedynie zgorszenie i podejrzenia: „Jak to? Ten pijak?! Siedzi w pierwszej ławce i tak głośno śpiewa? Obłudnik pewno!”. To smutek z powodu czyjegoś dobra. W miłości objawia się ono w chęci, by mieć osobę kochaną przy sobie zawsze, by być jedynym źródłem szczęścia. Niedopuszczalne jest, by ukochany synek znalazł sobie kobietę! Niedopusz-

czalne jest, by żona uśmiechała się na widok kolegi z pracy! Niedopuszczalne, by ta dziołcha szła do zakonu! Tyle, że człowiek nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb drugiego człowieka, nie jest wstanie dać mu szczęścia absolutnego. A Bóg tak. Tym się różni zazdrość Boga od zazdrości ludzkiej. Miłość, którą wychwala Paweł, jest miłością, która dostrzega i akceptuje dobro w innych ludziach. A co to znaczy, że miłość „nie szuka poklasku”? Znaczy tyle, że nie jest na pokaz, że nie jest zależna od opinii społecznej. Że osoba kochana nie myśli o tym, „co ludzie powiedzą”, tylko o tym, co pomyśli osoba kochana. Społeczne normy poddające ostracyzmowi pewne jednostki z powodu czasem głupich błędów życiowych nie mogą zaprzepaszczać relacji międzyludzkiej. Ale w kontekście relacji z Bogiem przybiera to poważniejszy charakter: „Lecz kto się zaprze Mnie przed ludźmi, tego i zaprę się i przed Ojcem moim który, jest w niebie” (Mt 10,33). „Nie unosi się pychą” – oznacza to tyle, że jako ci, którzy dają miłość, nie uznajemy się za półbogów, wspaniałych i cudownych tak, że już się bardziej nie da. Nie stawiamy się ponad osobą kochaną, nie traktujemy naszej miłości jako łaski wielkiego pana, który zniżył się do nędznego źródło: www.pixabay.com

35


typa. Miłość agape „nie jest bezwstydna, nie szuka swego” (13, 5). Bezwstyd wyraża tu odpowiednia forma słowa „aschemoneo”, czyli „zachowuję się niestosownie, błędnie”. Czyli jest adekwatna do sytuacji. Inna jest miłość przyjaciela, inna miłość rodzica, inna miłość brata, inna – narzeczonego, inna wreszcie miłość Boga do człowieka i człowieka do Boga. Mieszanie porządków szkodzi miłości, wypacza ją. Nie można traktować matki jak ojca i ojca jak matki, nie można ubóstwiać człowieka, ani nie da się uczłowieczyć w pełni Boga. Punktem wyjścia jest dobro drugiego, gdyż miłość nie szuka swego – czyli nie jest zaspokojeniem swoich pragnień, potrzeb, metodą na zwalczenie traum z dzieciństwa i ukojenie skołatanych nerwów. Agape „nie unosi się gniewem, nie pamięta złego” – nie ulega czystym emocjom, nie daje się wyprowadzić z równowagi i nie skupia się na tym, co złe, ale szuka tego, co dobre. A wszystko to w prawdzie, albowiem miłość „nie cieszy się z niesprawiedliwości, leczy współweseli się z prawdą” (13,6). Co to oznacza? Tyle, że miłość nie cieszy się ze zła, kłamstwa, upadku i grzechu. Prawdziwa miłość akceptuje zasady Bożej sprawiedliwości takimi, jakie one są. Człowiek sprawiedliwy w Biblii realizuje wolę Boga, żyje w prawdzie o sobie i Stwórcy. Tylko wtedy miłość może się prawdziwie reali-

36

zować i rozwijać. To siła, która „wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma” (13,7). Czy taka jest miłość czysto ludzka? Choć zdawałoby się to naiwnością, by w naiwności i zaufaniu bezgranicznym widzieć szanse na przetrwanie, taka jest właśnie miłość, w której udział ma Bóg. Wiara i nadzieja sprawiają, że nawet w najczarniejszych chwilach jest to światełko w tunelu. Wciąż jednak musi to być nadzieja oparta na prawdzie – przypomnijmy choćby uleganie fałszywym prorokom, którzy wykorzystywali wielkie zaufanie w nich pokładane zarówno w latach 132-135 w Judei, jak i w Ameryce w latach 1914, gdy pewna sekta czekała na powrót proroków. KWESTIA POZNANIA Wyższość miłości nad charyzmatami widzi Paweł także w tym, jak długo one trwają: „Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą” (13, 9). Agape jest stale aktualna. Proroctwa charyzmatyków pojawiają się i znikają, raz są a raz ich nie ma. A Miłość trwa, „choć zniknie dar języków i choć wiedzy już nie stanie”. Dlaczego tak? Dlaczego nasze charyzmaty, choć tak wspaniałe, są tak nikłe w porównaniu z agape-caritas Bożą? Jesteśmy tylko ludźmi, którzy są przez grzech pierworodny oderwani od Boga. Choć on sam został usunięty przez


źródło: www.pixabay.com

chrzest, to jednak jego skutki pozostają (można wyjąć nóż z jabłka, ale to nie znaczy, że zrośnie się nacięta skórka i przecięty miąższ). W efekcie tego „po części tylko poznajemy i po części prorokujemy” – a więc i wiedza, i języki i proroctwa tak naprawdę nie są dokładnym obrazem woli Bożej. Jest nią agape. „Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest niedoskonałe” (13, 10). Kiedy? Wtedy, gdy przyjdzie Królestwo Niebieskie, gdy nastąpi Paruzja, albo gdy staniemy przed Bogiem. Wtedy te charyzmaty będą w sumie zbędne. A co pozostanie? Miłość. Tu wracamy do słówka „aschemoneo”, czyli idei „niestosowności”. Paweł przypomina analogię do dziecka, jego zachowania, emocji i sposobu wyrażania się: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne” (13,11). I można zadać pytanie: czy chodzi tu tylko o kolejne etapy w rozwoju biologicznym, społecznym i umysłowym każdego człowieka, czy także o czasy przed nawróceniem i po nim? Przecież tego właśnie chciał Paweł od Koryntian: by zaczęli zachowywać się jak chrześcijanie („dorośli”), podczas gdy oni woleli tkwić w stanie niedojrzałości wiary, pogaństwie czy judaizmie („dzieci”). Poznanie ludzkie teraz Paweł przyrównuje do odbicia w lustrze: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno” (13, 12).

Bo też lustra nieco kłamliwie oddają rzeczywistość, a i zawsze tylko wycinek. A już tanie, prymitywne lustra z polerowanego brązu były bardzo niewyraźne, że trzeba było się troszkę wysilić, by rozpoznać własną twarz. A co będzie, gdy poznamy doskonale? „Wtedy zaś [ujrzymy] twarzą w twarz”. Miłość zakłada poznanie drugiego. Dobra, da się poznać drugiego człowieka – ale Boga? Był jeden taki, co mówił z Bogiem twarzą w twarz (panim el-panim) już w Starym Testamencie – Mojżesz (por. Wj 33, 11). W Nowym Testamencie ludzie spotykali Jezusa, ale zdawali się ulegać temu, że był On wcielony i nie mogli się przełamać, by patrzeć na niego jak na Boga i w pełni poznać. A jednak Jezus znał ukryte zamiary ludzi, znał ich serca. Kochał ludzi takimi, jakimi byli, a nie takimi, jakimi chciał, by byli. Paweł przyznaje: „Teraz poznaję po części, wtedy zaś będę poznawał tak, jak sam zostałem poznany”. Bóg w swej miłości zaprosił ludzi do relacji, do której jak dotąd dopuszczeni byli nieliczni. W swej miłości do ludzi nie tylko zniża się, by stać się dla nich choćby troszkę poznawalnym, ale też wynosi ich do takiego poziomu, że sami mogą poznać prawdziwie. Wnioski kończące „Hymn”? „Tak więc trwają wiara (pistis), nadzieja (elpis), miłość (agape) – te trzy: największa z nich [jednak] jest miłość” (13, 13). Nic dodać, nic ująć. 

37


TEMAT NUMERU - Miłość

O matczynej miłości

38

„C (I 49, 15 ) z

zyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona?” a

Emilia Ciuła

M

atczyna miłość to jedna z największych tajemnic świata. Oczekiwanie na pojawienie się dziecka, przygotowania, pierwsze zdjęcia płodu, usłyszenie bicia jego serca - zostawia wspomnienia, których nie sposób opisać. Już za chwilę na świat przyjdzie istota, która jest wcieleniem samego Boga. Niewinna dusza, której los zależy od tego, kto ją weźmie w ramiona, otoczy opieką i wychowa, dając miłość i poczucie bezpieczeństwa. Kto, jak nie matka, najlepiej zna potrzeby dziecka? Jak mówi jedna z bohaterek książki Brygidy Gabrysiak “Wybrałam życie” - pani Krystyna: “Kiedy rodzisz dziecko, ono jest z ciebie - tłumaczy. - To tak, jakby ktoś wyjął kawałek twojego serca i powiedział: «Zaopiekuj się nim»”.

Bez wątpienia każda matka kocha swoje dziecko. Czasem miłość ta przyjmuje różne oblicza. Potrafi być zawzięta i uparta, często paraliżująca w dalszym życiu funkcjonowanie dorastającej już istoty.

Kobieta obdarzona jest specjalną wrażliwością, która potrafi odpowiedzieć na podstawowe potrzeby dziecka. Po rodzaju płaczu rozpoznaje, czego ono potrzebuje; przytulając je, łagodzi ból i usypia. Dziecko, słysząc bicie jej serca, momentalnie się uspokaja. To dźwięk, który zna, który był muzyką dla jego uszu przez 9 miesięcy - w końcu

coś znanego w tym wielkim obcym świecie: serce mamy. Bez wątpienia każda matka kocha swoje dziecko. Czasem miłość ta przyjmuje różne oblicza. Potrafi być zawzięta i uparta, często paraliżująca w dalszym życiu funkcjonowanie dorastającej już istoty. A co w przypadku, gdy na świecie pojawia się dziecko z dysfunkcją? Rodzice często przechodzą przez szereg etapów adaptacji do zaistniałej sytuacji, począwszy od żałoby i szoku, a skończywszy na konstruktywnym przystosowaniu się (nie każdy rodzic osiąga ten stan). A jak jest w tym przypadku z miłością? Małgorzata Kościelska w książce “Oblicza upośledzenia” wymienia jej następujące odmiany: MIŁOŚĆ SYMBIOTYCZNA Pojawia się w najwcze-


źródło: www.pixabay.com

śniejszych etapach życia dziecka. Jest niezbędna i prawidłowo wpływa na rozwój dziecka. “(...) Natomiast w okresie późniejszym ten rodzaj relacji oznacza zagrożenie dla rozwoju odrębnego Ja dziecięcego, a na swój sposób upośledza także matkę”. Taka miłość przeciągająca się na kolejne etapy życia dziecka sprawia, że postrzega się je jako młodsze niż w rzeczywistości jest, jako osobę wymagającą ciągłej uwagi i opieki.

kimi wydatkami. Poczucie zagrożenia wzbudza u niej przejaw autonomii dziecka. Miłość wstydliwa Czyli “kocham cię, ale się ciebie wstydzę”. Matka, która odczuwa ten rodzaj miłości, często ubiera dziecko w infantylne stroje, aby wyglądało na młodsze, chowa dziecko przed gośćmi, a nawet wozi samochodem, aby nie pokazywać się z nim na ulicy. Zdarza się również, że uczy dziecko testów, aby lepiej wypadało w badaniach psychologicznych.

MIŁOŚĆ POŚWIĘCAJĄCA SIĘ I REKOMPENSUJĄCA Ma sprawić, że matka czuje się spełniona w opiece nad dzieckiem; poświęciła wszystko i wyrzekła się wszystkiego, aby dziecku żyło się lepiej. Chce wynagrodzić dziecku “krzywdę”, z jaką przyszło mu żyć, co wiąże się niekiedy z wiel-

MIŁOŚĆ PRZEBOJOWA To pokazanie na przekór wszystkim, że dziecko może wszystko. Taka matka walczy o prawa dziecka, staje na czele stowarzyszeń. Jej działania mają często charakter roszczeniowy. Dziecko może otrzymać wiele korzyści społecznych, ale ceną za to

mogą być również upokorzenia, których można było uniknąć. MIŁOŚĆ Z ODDALI W tym przypadku matki uciekają w pracę zawodową, aby zabezpieczyć dziecko finansowo (zbyt długie przebywanie z nim powoduje zdenerwowanie i zmęczenie). Rehabilitację i kształcenie powierzają często ojcu albo dziadkom. Zdarza się, że swój czas i energię, którą mogłaby poświęcić na kontakt z dzieckiem, poświęca na odszukanie metody, która ma uzdrowić, zmienić dziecko. MIŁOŚĆ ZRACJONALIZOWANA Traktuje opiekę nad dzieckiem w sposób zadaniowy. Taka matka podchodzi bardzo poważnie do zaleceń lekarskich i z wielką sumiennością wykonuje wszystkie polecenia reha-

39


źródło: www.pixabay.com

bilitantów. Jej maksymą jest: “Takie dzieci trzeba kochać, one są światu najwyraźniej potrzebne. Bóg wiedział, co robi, powołując je do życia”. Wychowanie dziecka to dla niej misja, a opieka to nakaz i powinność. MIŁOŚĆ NIEODWZAJEMNIONA Jest to bardzo bolesny rodzaj miłości. Dotyczy głównie matek, których dziecko cierpi na autyzm i często reaguje agresją na przejawy uczucia z jej strony. MIŁOŚĆ WŁASNA Jej charakterystyczną cechą jest odniesienie uczuć do własnej osoby. Dziecko nie spełniło oczekiwań matki - miało być idealne, a nie jest. Na pytania rodzaju “czy dziecko choruje?”, matka

40

odpowiada np. “ile ja się z nim nalatałam po lekarzach, nie śpię po nocach”. Wszelkie pytania o dziecko kończą się relacją o aktualnym stanie psychicznym i fizycznym matki. MIŁOŚĆ ROZUMNA “Są to rodzice, którzy obdarzają swoje dziecko uczuciem, równocześnie angażują proces intelektualnej analizy w celu wyrażania tych uczuć w sposób najbardziej korzystny dla dziecka. Są wrażliwi na jego potrzeby, ale jednocześnie dbają o zaspokojenie swoich”. Te różne oblicza miłości nie dotyczą tylko matek, ale również ojców, dziadków oraz opiekunów dzieci zarówno z niepełnosprawnością jak i bez niej. Ich nasilenie bywa różne, w zależności od psychiki opiekuna.

Każdy człowiek ma matkę, która kiedyś nosiła go pod sercem. Jeśli jednak nie ma jej już obok, ma również drugą matkę w niebie, która ukochała go całym sercem i gotowa była przyjąć cierpienie swego syna, aby ten mógł zbawić świat. Świat, w którym żyjesz również ty. Więc jeśli nie zaznałeś ziemskiej miłości matki, popatrz w niebo, tam oczekuje cię Maryja z wyciągniętymi ramionami i czułym uśmiechem. Ona kochała cię, zanim przyszedłeś na świat, miłością czystą i prawdziwą oraz wspiera każde twoje dobre działania na ziemi. 


41


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 42

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

43


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

W górę serca!

44

P Mateusz Ponikwia

I

nicjatywa przedsięwzięcia zrodziła się we franciszkańskiej wspólnocie zakonnej w Rychwałdzie. Motywacją do zapoczątkowania „Ewangelizacji w Beskidach” stały się słowa św. Jana Pawła II, który odnosząc się do piękna górskich szczytów powiedział: „wobec piękna gór czuję, że ON jest. I wtedy zaczynam się modlić”. Jednym z głównych celów akcji jest poszukiwanie Boga, który objawia Swoją obecność przez piękno przyrody oraz umożliwienie nawiązania i pogłębienia relacji z Nim. Poza tym trud wspinaczki górskiej może symbolizować nasze doczesne zmagania z codziennymi trudnościami i problemami. Pozwala to na kształtowanie charakteru i umocnienie wiary we własne możliwości. Sam kontakt z przyrodą jest równie cenny. Niejednokrotnie, na

od takim hasłem rusza kolejna, już trzecia edycja „Ewangelizacji w Beskidach”. Projekt obejmuje cykl ośmiu spotkań na szczytach górskich, których kulminacyjnym momentem będzie celebracja Eucharystii.

Podczas homilii rozważane bowiem będą dzieła Boże ze Starego i Nowego Testamentu, które objawiły się na szczytach górskich. Beskidzkie szczyty staną się: górą Moria, górą Horeb, górą Synaj, górą Karmel, górą Tabor, Górą Błogosławieństw, Golgotą i Górą Oliwną.

łonie natury odzyskujemy siły, chęć do życia i pogodę ducha. Dzięki wsparciu i zaangażowaniu ze strony zarówno duchownych, jak i osób świeckich z całej Żywiecczyzny wakacyjne spotkania, już od samego

początku, cieszyły się sporą popularnością. W 2013 roku akcja odbyła się pod hasłem: „Szczęśliwy lud, którego Panem jest Bóg”, a myślą przewodnią spotkań była tematyka odnosząca się do ośmiu błogosławieństw. W zeszłym roku na górskich szlakach rozważano słowa Modlitwy Pańskiej, zaś samo wydarzenie odbywało się pod hasłem: „A Syn Boży mówi: Ojcze nasz”. W tym roku motywem przewodnim jest zawołanie: „Sursum Corda! – W górę serca!”. Jak zwykle spotkania zostały zaplanowane na kolejne soboty, poczynając od 4 lipca aż do 22 sierpnia. Chętni do wspólnej wędrówki i modlitwy będą mogli zdobyć osiem szczytów Beskidów. Organizatorzy zapraszają w lipcowe soboty kolejno na: Rysiankę, Wielką Rycerzową, Szyndzielnię i Babią Górę.


źródło: https://www.facebook.com/EwangelizacjaWBeskidach

Z kolei w sierpniu zachęcają do pielgrzymowania na: Klimczok, Pilsko, Hrobaczą Łąkę i Wielką Raczę. Punkt kulminacyjny każdej wyprawy stanowi Eucharystia, która jest sprawowana w samo południe. Liturgię Mszy świętej poprzedza wspólne wejście na szczyt. Zwykle wierni pokonują szlak turystyczny ze swoimi rodzinami, wspólnotowo bądź podzieleni na mniejsze grupy. Po Eucharystii prowadzone są dynamiki ewangelizacyjne oraz modlitwa na cztery strony świata. Uwielbienie Boga połączone jest z błaganiem o pomyślność, zdrowie i potrzebne łaski dla wszystkich mieszkańców oraz turystów przyjeż-

dżających w Beskidy. Tegoroczna edycja umożliwi pochylenie się nad znaczeniem gór w Piśmie Świętym. Podczas homilii rozważane bowiem będą dzieła Boże ze Starego i Nowego Testamentu, które objawiły się na szczytach górskich. Beskidzkie szczyty staną się: górą Moria, górą Horeb, górą Synaj, górą Karmel, górą Tabor, Górą Błogosławieństw, Golgotą i Górą Oliwną. Od samego początku sobotnie spotkania mogły poszczycić się dużą frekwencją. Nawet niesprzyjające warunki pogodowe nie były w stanie odstraszyć śmiałków, którzy chcieli pogłębiać swoją wiarę oraz ogłaszać całemu światu

prawdę o Bogu i Jego miłości do człowieka. Górskie wędrówki są bowiem doskonałą okazją do zamanifestowania przynależności i opowiedzenia się po stronie Jezusa. Stanowią także świadectwo, że chrześcijaństwo jest religią żywą i radosną. Projekt umożliwia łączenie przyjemnego z pożytecznym. Daje możliwość powiązania aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu z poświęceniem czasu Bogu, ale też rodzinie czy znajomym. Adekwatne stają się słowa ks. Józefa Tischnera, który mówił, że: „w górach jest wszystko, co kocham; góry to przystań, niekończąca się nadzieja, że można żyć

45


źródło: https://www.facebook.com/EwangelizacjaWBeskidach

życiem i wierzyć, nie dotykając”. Świadectwo głębokiej wiary ma wzbudzać w innych pragnienie poznania i pokochania Boga. Sobotnie pielgrzymowanie to jednak nie całość przedsięwzięcia. Formułę projektu dopełniają poniedziałkowe „Wieczory w Chrystusie”. Spotkania te mają miejsce przy rychwałdzkim sanktuarium i Franciszkańskim Domu Formacyjno-Edukacyjnym. Są organizowane z myślą o tych, którzy chcieliby, a nie mogą uczestniczyć

46

w wędrówkach górskich. Stanowią także dopełnienie sobotnich wydarzeń, jako czas wzrostu wiary, doświadczenia wspólnoty i modlitwy. 6 lipca odbędzie się Wieczór Zawierzenia, a następnie w kolejne poniedziałki Wieczory: Słuchania, Adoracji, Nauczania, Uwielbienia, Błogosławieństw, Służby z Maryją i Agape. Patronat nad „Ewangelizacją w Beskidach” objął ks. bp Roman Pindel, ordynariusz diecezji bielsko-żywieckiej. Koordynatorem

duchownym jest o. Bogdan Kocańda OFMConv, kustosz Sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej – Pani Ziemi Żywieckiej. Z kolei Joanna i Seweryn Mazurkowie pełnią rolę świeckich moderatorów. Wspólnotami odpowiedzialnymi za projekt są: Francesco Team, Fraternia Franciszkańska i Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Niech każdy czuje się zaproszony do wspólnej wędrówki i modlitwy! 


47


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Jan Chrzciciel i teologia usprawiedliwiania

48

N Kajeta Garbela

N

ota bene wybrałem Jana na swojego patrona z bierzmowania, ponieważ zawsze imponował mi jego charakter oraz czyny, zapisane w Piśmie Świętym. Jaki jest więc Jan w Biblii? Żyje na pustyni, nosi szaty ze skóry wielbłądziej, żywi się szarańczą i miodem. Chrzci ludzi, jednocześnie nazywając ich „plemieniem żmijowym” i porównując do drzewa, któremu przyłożono siekierę do korzeni, by zniszczyć to, co złe i nieprzynoszące owocu. Jakby tego było mało, upomina nawet króla, który wziął za żonę małżonkę swojego brata. Co tu dużo mówić – Jan nie był przyjemniaczkiem, miłym gościem, który starał się każdego poklepać po plecach i żyć ze wszystkimi w pokoju, nie daj Boże nikogo nie zdenerwować i nikomu nie podpaść. Był

iedawno obchodziliśmy w kościele uroczystość narodzenia Jana Chrzciciela, jednego z największych świętych w dziejach. Jan słynął z prostego stylu życia, odwagi i umiejętności nazywania ludzi i zachowań po imieniu. Całe jego życie było ukierunkowane na wykazywanie ludziom Zbawiciela i przygotowanie ich na spotkanie z Nim. Jak wielu katolikom jest dziś daleko do jego wzoru!

Jan był bardzo pokornym człowiekiem. Cały czas podkreślał, że jest właściwie nikim, a Ten, który idzie za nim i którego on ma wskazać, jest prawdziwym Zbawicielem. To on wypowiedział słynne słowa, że nie jest godzin rozwiązać rzemienia u sandałów Mesjasza, i że potrzeba, aby on sam się umniejszał, a Jezus wzrastał.

twardym i szczerym facetem, bardzo wyrazistym i prawdziwym. Nie zależało mu na sympatii i uznaniu innych, a jedynie na mówieniu prawdy. Można powiedzieć –

co za człowiek! Okropny, chamski, bez klasy, tak nie wypada! A jednak, jak notują Ewangeliści, garnęła do niego cała Judea. Tumy prosiły o jego chrzest, nawet celnicy i żołnierze, czyli te grupy społeczne, które były w nienawiści u prawdziwych Żydów, same nimi gardziły i uchodziły za aroganckie i przemądrzałe, pytały go o to, jak żyć. Ba, nawet sam Herod miał według Pisma miał go szanować i uznawać za szczególną osobę, mimo tego, że Jan nie pozwalał mu żyć Herodiadą, żoną jego brata. Z drugiej strony – Jan był bardzo pokornym człowiekiem. Cały czas podkreślał, że jest właściwie nikim, a Ten, który idzie za nim i którego on ma wskazać, jest prawdziwym Zbawicielem. To on wypowiedział słynne słowa, że nie jest godzin rozwiązać


źródło: www.pixabay.com

rzemienia u sandałów Mesjasza, i że potrzeba, aby on sam się umniejszał, a Jezus wzrastał. Na pytania, czy jest mesjaszem lub choćby jednym z proroków, odpowiadał przecząco. Nazywał się „głosem wołającego na pustyni”, jak zapowiadał Mesjasza prorok Izajasz. Miał się więc za narzędzie w rękach Boga, wyzbyte całkowicie z egoizmu i żądzy uznania, bogactwa i wpływów. Nie chciał poklasku i zainteresowania własną osobą, był skupiony na tym, by jak najlepiej przygotować ludzkość na nadejście Zbawiciela. Nawet wówczas, jeśli te przygotowania miałyby być dla kogoś nie do końca miłe. Nawet wówczas, jeśli trzeba będzie komuś wygarnąć i nazwać jego grzechy po imieniu. I nawet wówczas, gdy przez to wszystko trzeba będzie stracić głowę. I to dosłow-

nie – tak przecież skończył Jan Chrzciciel. I co najciekawsze – Jezus wcale nie miał do niego pretensji, że zachowuje się zbyt prostacko, bezceremonialnie, że to nie po bożemu! Wręcz przeciwnie – Jan jest chyba jedyną osobą w Piśmie świętym, o której Jezus wypowiada się w samych superlatywach. Dobrze będzie, jeśli niektórzy katolicy, także księża i osoby konsekrowane, będą sobie częściej stawiali przed oczami postać Jana. W dzisiejszym Kościele często możemy zauważyć przerost formy nad treścią i przewagę usprawiedliwienia nad chęcią stanięcia w prawdzie. Byle tylko nikogo nie urazić, byle tylko nie zranić, nie sprawić przykrości. Bo przecież czasem się upić to nic złego, trzeba odreagować, bo szef i tak bogaty i cham, więc jak nakrade w

pracy, to wyjdzie na zero bo z tym seksem przed ślubem to tak wyszło. Masturbacja to przecież taka patologia młodości i kiedyś przejdzie, a jak kogoś skrzywdziłeś, to zapewne w ogóle tego nie chciałeś, tak wyszło, bo miałeś zły dzień… Bardzo popularne jest klepanie innych po plecach, a źle widzi się ostre napiętnowanie grzechu, chęć walki ze złem i obrony prawdy. Żeby tylko nie zrazić do siebie wiernych, byle ludzie przychodzili na kazania, byle widzieli we mnie fajnego gościa, czy to kaznodzieję, czy jakiegoś świeckiego aktywistę, zawsze ułożonego, kulturalnego, zadbanego. Bo przecież katolicyzm to religia pokoju i miłości… Bo jeszcze ktoś się obrazi, bo jaki dajemy przykład miłości bliźniego, bo przecież sam Jezus nie potępił jawnogrzesznicy…

49


źródło: www.pixabay.com

Jasne, że nie – Jezus nigdy nie potępiał ludzi, potępiał za to grzech i zło, które czynili! Dlatego powiedział jej „Idź i nie grzesz więcej”, a nie „Taką masz naturę, tak cię wychowano, więc masz takie predyspozycje i w sumie poważnie nie grzeszysz”, tak samo nie usprawiedliwiał faryzeuszy, ale piętnował ich nieodpowiednie podejście do Boga i ludzi. A przecież mógł stwierdzić, że taka była tradycyjna postawia uczonych w Piśmie, tak było od stuleci w Izraelu, że wręcz wyssali to z mlekiem matki, nieświadomie, więc nie można ich ganić, a tylko głaskać po główce i delikatnie sugerować zmia-

50

nę myślenia. Jan też mógł uznać, że może Herod ma taką, a nie inną naturę i tak zostało ukształtowane jego człowieczeństwo, że skoro ma ochotę żyć z żoną brata, to trzeba być wyrozumiałym i nie można wpływać na czyjeś sumienie… Oczywiście, że trzeba odróżnić grzech lekki od ciężkiego, grzech wynikający z naszej ułomności od tego, który zaistniał przez nasze perfidne i świadome zachowanie. Nie można jednak zawsze usprawiedliwiać wszystkiego ludzką ułomnością, piętnem grzechu pierworodnego, wychowaniem i ukształtowaniem sumienia, czy

też tym, że coś wypada lub nie. Zło i grzech zawsze wypada nazywać po imieniu i tępić, co wcale nie wyklucza miłości bliźniego i Boga oraz uznania w Jego oczach. Doskonale przypominają o tym Jan Chrzciciel oraz Jezus w swoich wypowiedziach na jego temat. Życzę każdemu, by miał w sobie tyle odwagi i szczerości, przy jednoczesnej trosce o zbawienie drugiego człowieka, jak ostatni prorok Starego Przymierza. 


51


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 52

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

53


Żółto-niebieska rewolucja

NOWOŚCI

K„J

54

Anna Zawalska

T

railery produkcji zapowiadały coś spektakularnego, przepełnionego błyskotliwym humorem i przede wszystkim wciągającego. Oczywiście na tyle, na ile pozwala wciągnąć bajka. Jak ktoś nastawił się na fajerwerki, to niestety czeka go rozczarowanie. Jednak w dalszym ciągu „Minionki” (2015) to film animowany, który ogląda się przyjemnie i koniec końców z kina wychodzi się zadowolonym. Film rozpoczyna krótkie wprowadzenie w postaci historii powstania i ewolucji żółtych stworków oraz ich miłości do największych złoczyńców świata. Niestety takiego złoczyńcę trudno przy sobie zatrzymać, jeśli jest się nierozgarniętym i nadpobudliwym stworzonkiem, które łatwo wpada w kłopoty. Dlatego, kiedy żaden nikczemny obiekt nie pojawia się w zasięgu

iedy pięć lat temu na ekranach kin wyświetlano ak ukraść księżyc?” małe żółte stworzonka u boku Gru, mówiące dziwnym językiem pokochał cały świat, zarówno dzieci, jak i dorosłych. Teraz Minionki doczekały się swojego własnego filmu, w którym poznajemy ich historię.

Scarlett zasadniczo różni się od Gru. Jej nikczemność to coś, co ma we krwi, jest zła do szpiku kości i pozbawiona żadnych skrupułów. Kieruje się chęcią zemsty i liczą się dla niej tylko i wyłącznie własne pragnienia. Nie mamy tu do czynienia z żadną przemianą złego bohatera

wzroku, Minionki zmuszone są radzić sobie bez niego. Tworzą swoje własne miejsce, gdzie jednak brak jest radości i szaleństwa. Całe miasteczko popada w marazm i stagnacje, kiedy nie może służyć żadnemu

panu. W pewnym momencie trzeba jednak powiedzieć sobie dość. Decyduje się na to Kevin, który wraz ze Stuartem i Bobem postanawia opuścić bezpieczną kryjówkę i w imieniu wszystkich Minionków znaleźć godnego pana, któremu można by było z powodzeniem służyć przez długie lata. Podróż choć rozległa i niepozbawiona perypetii, to jednak w końcu prowadzi do upragnionego celu. Trójka odważnych potworków spotyka Scarlett O’Haracz, która niemal kipi złem w czystej postaci. Wydaje się z pozoru idealnym szefem, dlatego kiedy zleca swoim nowym sługom zadanie, Minionki długo się nie zastanawiają i wyruszają zdobyć upragnioną przez Scarlett koronę królowej Elżbiety. O ile pierwsza część bajki, w której cofamy się


do początków Minionków była naprawdę zabawna i ciekawa, to druga nieco się rozłazi i humor scenariusza powoli blednie. Zupełnie jakby twórcom zabrakło pomysłów. Oczywiście jest sporo ciętych dowcipów opartych na stereotypach (jak picie przez Anglików herbaty w każdym położeniu), do tego dochodzą żarty podparte dwuznacznością, oraz sytuacje z których wylewa się czarny humor, jednak nie jest to wszystko na tyle błyskotliwe, aby pozytywnie zaskoczyć. Śmieszy, bo śmieszy, jednak nie ma w tym niczego szczególnego. Ciekawie rozwiązano sprawę z głównym antagonistą. Po pierwsze: jest nim kobieta. Jak więc widać feministyczne wątki są istotne również w bajkach dla dzieci. Przecież każdy może być czarnych charakterem, również kobieta,. Po drugie: Scarlett zasad-

niczo różni się od Gru. Jej nikczemność to coś, co ma we krwi, jest zła do szpiku kości i pozbawiona żadnych skrupułów. Kieruje się chęcią zemsty i liczą się dla niej tylko i wyłącznie własne pragnienia. Nie mamy tu do czynienia z żadną przemianą złego bohatera, z jakimś moralizatorskim wątkiem, że każdy złoczyńca prędzej czy później odnajdzie właściwą drogę. O’Haracz to kobieta bezwzględna do samego końca i nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek zmianie. Zupełnie inaczej było z Gru, którego nawrócenie pod wpływem trójki dzieci stało się świetnym tłem do całej historii. Gdyby porównać ze sobą wszystkie produkcje, w których występują żółte stworki w niebieskich spodenkach na szelkach, to niestety najnowsza część wypada zdecydowanie najsłabiej, mimo że Minionki

są głównymi bohaterami. Tendencja spadkowa w trylogiach to widocznie norma, dlatego tego towaru już lepiej nie eksploatować Trzeba jednak w tym wszystkim przyznać, że mamy do czynienia z prawdziwą żółto-niebieską rewolucją. Minionki, pomimo swych niewielkich rozmiarów, aczkolwiek wielkich serc nie bez przyczyny uwielbiane są przez rzesze dzieci (i dorosłych pewnie też). Są urocze, prostolinijne i pomimo swojego umiłowania do nikczemników nie skrzywdziłyby muchy – przynajmniej nie z premedytacją. Jednak rewolucja ma to do siebie, że wprowadza jakieś zmiany, dlatego studio Illumination Entertainment powinno sobie przemyśleć dalsze poczynania. W końcu długo na Minionkach już nie pojedzie, a to, co by nie mówić o formie, ich najważniejsze dokonanie.  źródło: materiały dystrybutora

55


Bardzo tajne służby J

FILM

Anna Zawalska

56

T

en angielski reżyser zdaje się być bardzo oszczędny jeśli chodzi o filmy, jakie tworzy. W dorobku tego przeszło czterdziestolatka można znaleźć raptem pięć filmów. Co ciekawe – każdy z innej parafii. Jednak w tym urozmaiceniu Vaughn sprawdza się wyjątkowo dobrze i pozostaje tylko nadzieja, że w tym kierunku będzie dalej podążał. Jego najnowsze dokonanie to komediowy film akcji o tajnej organizacji o nazwie Kingsman. Są to służby tak bardzo tajne, że nawet wywiady innych krajów nie mają pojęcia o ich istnieniu. Ich głównym założeniem jest walczyć z przestępczością z ukrycia, dlatego wtajemniczenia w działalność mogą dostąpić tylko wybrańcy. Dziesięciu świetnie wyszkolonych agentów, o pseudonimach zapożyczonych od rycerzy

eszcze się nie zdarzyło, żeby Matthew Vaughn mnie zawiódł jakimś swoim filmem. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, aby obejrzeć „Kingsmana: Tajne służby” (2014) nie wahałam się długo, aby ten film obejrzeć. Wiedziałam, że warto.

Cały klimat ideologiczny filmu orbituje wokół parapsychologii, czyli niby-nauki zajmującej się zjawiskami nadprzyrodzonymi. Życie pośmiertne dalekie jest od ortodoksji religijnej chrześcijaństwa. Przypomina raczej filozoficzne czy pseudonaukowe gdybania o przejściu na wyższy poziom istnienia czy opowieści o śmierci klinicznej

Okrągłego Stołu robi co może, aby rozprawiać się z przestępcami. Niestety jest to robota niebezpieczna i dość łatwo jest zginąć. Wtedy rozpoczyna się pro-

ces rekrutacyjny, który ma wyłonić następcę. Na taki proces trafiają najlepsi z najlepszych. Trafia również Gary „Eggsy” Unwin (Taron Egerton), który może najlepszy nie jest, ale na pewno ma w sobie coś, co zrobi z niego świetnego agenta. Przynajmniej tak się wydaje temu, który go do rekrutacji wyznaczył. Film poprowadzony jest na dwóch wątkach, rozgrywających się obok siebie. Z jednej strony organizacja wybiera następcę zamordowanego agenta Lancelota. Obserwujemy całe szkolenie, które ma wyłonić tego najlepszego, a odrzucić tych, którzy nie są wystarczająco dobrzy. Najsłabsze ogniwa odpadają bardzo szybko. Los chce, że Eggsy dociera do finału szkolenia. Natomiast z drugiej strony poprowadzony został wątek ratowania świata przez agenta Harry’egp


źródło: materiały dystrybutora

Harta alias Galahada (Colin Firth), który ma rozpracować tajemniczego Richmonda Valentine’a (Samuel L. Jackson), poznać jego diaboliczny plan i zapobiec zagładzie świata. Chociaż historia jest przewidywalna i raczej oparta na prostym schemacie, to jednak forma w jaką została ubrana to prawdziwe mistrzostwo. Matthew Vaughn ma niezwykłą intuicję jeśli chodzi o tworzenie filmowego świata, co „Kingsmanem” udowodnił po raz kolejny. Wystarczy przypomnieć sobie jego wcześniejsze produkcje: fantastyczno-przygodowy „Gwiezdny pył” (2007), który zachwycał baśniowym nastrojem, komediowy „Kick Ass” (2010), w którym nie brakowało akcji czy znany szerszej publiczności „X-Men: Pierwsza klasa” (2011), w którym poznajemy początki legendarnych

mutantów. Każdy z tych filmów odznaczał się czymś szczególnym, co już na stałe zapisało się do stylu Vaughna. Czarny humor, wartka akcja, przerysowane (ale nie za bardzo) postacie i błyskotliwe rozwiązania sytuacyjne to coś, co temu Anglikowi wychodzi bezbłędnie. Równie bezbłędnie wyszło w „Kingsmanie: Tajne służby”. Forma, w jaką ubrał historię o superagentach to majstersztyk. Reżyser połączył bardzo skrupulatnie ze sobą kino akcji, z kryminalną zagadką. Z jednej strony całość poprowadzona jest w tonie bardzo poważnym, jednak nie brakuje również scen absurdalnych, które szydzą z konwencji filmów o tajnych służbach czy o filmach akcji w ogóle. Znamienna i warta zapamiętania jest scena, kiedy przygotowanym do wystrzału żołnie-

rzom Valentine’a, wskutek aktywowanych przez Merlina implantów, w rytm wzniosłej muzyki wybuchają po kolei... głowy. Ogromny plus należy się również twórcom za dobór aktorów do poszczególnych ról. Udało im się stworzyć naprawdę zgraną ekipę, co widać w niemal każdej scenie. Błyskotliwe wymiany zdań to zdaje się są stworzone dla trójcy Firth-Egerthon-Jackson. Colin Firth w roli spokojnego gentelmana, który na co dzień zajmuje się ratowaniem świata i likwidowaniem złoczyńców wypadł świetnie. Stworzył postać spójną, która zyskuje sympatię. Podobnie zresztą jest z Taronem Egertonem, który wcielił się w Eggsy’ego będącego przez swoje roztrzepanie i skłonność do wpadania w kłopoty totalnym przeciwieństwem opanowanego

57


źródło: materiały dystrybutora

w każdej sytuacji Harry’ego Harta. Buntowniczy charakter to coś co obok powściągliwości sprawdza się świetnie w tajnych służbach. Najsłabiej – ale na pewno nie najgorzej – wypada Samuel L. Jackson w roli czarnego charakteru. Niestety zdaje się, że amerykański aktor na siłę chciał stworzyć postać, która będzie się czymś szczególnym odznaczać, co wyszło dość sztucznie. Specyficzna maniera, będąca wadą wymowy wyszła zabawnie, może i oryginalnie, ale w żadnym stopniu naturalnie. Widać było, że aktor skupia się przede wszystkim na tym, by dobrze wypaść w mówieniu, niż w graniu. Vaughn stworzył bardzo ciekawy profil antagonisty, któremu niestety Samuel L. Jackson nie podobał. Geniusz komputerowy i miliarder postanawia w imię ekologii „oczyścić” planetę

58

i zostawić na świecie tylko tych wybranych ludzi, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, aby na ziemi pozostać. Tworzy więc specjalny algorytm, który uruchamia fale oddziałujące na ośrodki w mózgu odpowiedzialne za gniew. Tym sposobem, gdy tylko algorytm zacznie działać ludzie sami się „wytłuką” a świat zostanie uratowany. Trudno powiedzieć czy postać Valentine’a jest do szpiku kości zła. Na pewno ma on do spełnienia misję, jednak gdyby dłużej nad tym podywagować, to czy nie każdy czarny charakter taką misję miewał? Były one mniej lub bardziej nastawione na korzyść własną, jednak w przypadku Richmonda chodzi przede wszystkim o opacznie rozumiane dobro ziemi. Matthew Vaughn stworzył bohatera niejednoznacznie złego, którego można

byłoby rozłożyć na wiele warstw. Podsumowując, trzeba przyznać, że „Kingsman: Tajne służby” to film wart obejrzenia. Trudno znaleźć coś, co w tak spójny sposób będzie ze sobą łączyło kino akcji, czarną komedię i kryminał. Vaughn serwuje nam jeszcze dodatkowo znakomitą obsadę aktorską, co w połączeniu z formą daje efekt naprawdę zdumiewający. Teraz pozostaje tylko czekać ze zniecierpliwieniem na „Fantastyczną czwórkę” w wykonaniu tego reżysera. A podobno i „Kingsman” ma doczekać się kontynuacji. Tylko czy Matthew Vaughn złamię swoją złotą zasadę niereżyserowania kontynuacji i zagwarantuje swoim fanom powrót bardzo tajnych służb specjalnych? Mam taką nadzieję. 


59


Lisickiego śledztwo w sprawie Jezusa C KSIĄŻKA

zy osoba bez wykształcenia teologicznego może prowadzić rozważania na temat sprawców śmierci sprzed dwóch tysięcy lat? Paweł Lisicki podjął się tego zadania z zaskakująco ciekawym skutkiem.

60

Rafał Growiec

Z

dawałoby się, że kwestia winy za śmierć Jezusa Chrystusa, przebieg Jego procesu i historyczne uwarunkowania tych wydarzeń zostały przez ostatnie dwa tysiące lat przeanalizowane bardzo dokładnie przez znacznie lepszych znawców tematu niż prawnik i publicysta, dotąd zajmujący się chrześcijaństwem raczej w formie eseju o nacechowaniu bardziej społecznym niż teologicznym. Ewangeliczne opisy procesu i Pasji były brane na ruszt przez Ojców Kościoła, wybitnych egzegetów wszystkich czasów, świeckich, duchownych i zapalonych antyklerykałów. Lisiickiego do napisania książki skłonił pewien nurt egzegetyczny, obecny po II Wojnie Światowej, gdy część chrześcijan , ale przede wszystkim ludzi wrogo do chrześcijaństwa nastawionych swoją

W praktyce praca Lisickiego polega przede wszystkim na wyłapywaniu naciągnięć w rozumowaniu, zestawiania ze sobą różnych poglądów i wskazywaniu najbardziej prawdopodobnego scenariusza.

wrogość podpierała swoją niechęć do Żydów oskarżeniem o „Bogobójstwo”. Jakby dla rekompensaty, część biblistów zaczęła tak interpretować Nowy Testament, by oczyścić Żydów całkowicie z winy za tę zbrodnię. Ewangelie nie są w tym ujęciu relacją z wydarzeń mających miejsce ok. 30 r. n.e., ale ich teolo-

giczną interpretacją, która wynikała przede wszystkim z konfliktu pierwotnej gminy chrześcijańskiej z judaizmem. Dochodzi więc do prób oczyszczenia biografii Jezusa z przypisywanych przez XX-wiecznych badaczy tendencji, podyktowanych XX-wieczną tendencją do wybielania Żydów. Lisicki jest świadom tego, jak wielu badaczy zajmowało się poszukiwaniami zabójców Chrystusa, ale jest to dla niego punkt wyjścia. Sama książka w znaczniej mierze przybiera schemat odparcia błędnych teorii, formułowanych przez jednych, skonfrontowania ich z naszą wiedzą na temat realiów Judei I w. n.e., oraz stanowiskami nieco bardziej ostrożnych egzegetów. Niestety, zdecydował się przy tym na amerykański system cytowania (tzn. za pierwszym razem autor+tytuł+strona, a potem tylko


źródło: materiały dystrybutora

autor+strona), co wymusza wertowanie książki, by sprawdzić, jak nazywała się cytowana już książka Gizy Vermeza. Zdarza mu się też nie podać odnośnika do cytatu z Biblii, jak gdyby zakładał, że jest dzieło dobrze znane czytelnikom. „Kto zabił Jezusa?” jest dziełem raczej popularnonaukowym, stąd autor mógł sobie pozwolić na pewne bardziej swobodne sformułowania. Nie wypada z roli w miarę obiektywnego obserwatora i śledczego, nie atakuje ostro zwolenników teorii niezgodnych z jego założeniami, ale można wyczuć sympatię do jednych znawców tematu i antypatię dla drugich. Opinia na temat wiarygodności czy poziomu logicznego opracowań zawsze podparta jest jednak rzeczowymi argumentami. Gdy nie potrafi

ustalić, jak było naprawdę (czyli przy co drugim problemie), Lisicki nie waha się powiedzieć, że trudno dojść do prawdy. Stara się też podchodzić do Jezusa jak do historycznej postaci, nie tłumacząc niczego na siłę Bożą mocą czy wszechwiedzą. KONTEKST W praktyce praca Lisickiego polega przede wszystkim na wyłapywaniu naciągnięć w rozumowaniu, zestawiania ze sobą różnych poglądów i wskazywaniu najbardziej prawdopodobnego scenariusza. Przede wszystkim, wbrew swoim poprzednikom, Lisicki traktuje Ewangelie jako najbardziej historyczne dokumenty ze wszystkich istniejących na temat Judei I w. źródeł. Przyjmuje najwcześniejsze podawane przez biblistów daty

graniczne spisania Dobrej Nowiny, umiejscawiając dzieła Mateusza i Marka przed zburzeniem Świątyni, starając się jednocześnie wykazać stronniczość innych relacji z epoki. Relacje Józefa Flawiusza, choć często przywoływane są traktowane jak wersja faryzeusza, starającego się przedstawić swój nurt jako najbezpieczniejszy dla Rzymu. Lisicki stara się oddać sytuację Żydów pod okupacją rzymską oraz sieć relacji łączących poszczególne stronnictwa żydowskie, co w późniejszych rozdziałach pozwala mu podjąć rozważanie nad tym, kto, ile i dlaczego mógł zrobić w sprawie Chrystusa. Tam, gdzie wiadomości pewne nie wystarczają, potrafi poświęcić trochę uwagi domniemaniom i hipotezom, wciąż jednak nie odchodząc od

61


źródło: www.pixabay.com

głównego wątku swojego śledztwa. Takie ujęcie pozwala lepiej zrozumieć charakterystykę np. faryzeuszy czy saduceuszy, ich główne myśli teologiczne, metody działania, rozumienie Prawa, typowe akcenty czy wpływ na naród izraelski i powiązania ze wspaniałą Świątynią Jerozolimską. Poprzez sporządzenie portretu psychologicznego podejrzanych, Lisicki przygotowuje drugą część badania: odtworzenie konfliktu, jaki powstał między Żydami a Jezusem. Znów powołując się na innych badaczy i konfrontując to z własnym osądem, autor szuka odpowiedzi na pytanie kto i dlaczego mógłby chcieć śmierci Jezusa. Bierze też pod uwagę rolę zdrajcy Judasza, analizując teorie na jego temat – co nim kierowało, czy

62

istniał naprawdę, czy był z Judei, czy jak reszta Apostołów był Galilejczykiem, jak umarł. Wreszcie Paweł Lisicki dochodzi do samego procesu Jezusa – czy zebrał się wtedy cały Sanhedryn? Czy sąd przed nim miał charakter typowego procesu, czy stanowił jedynie wstępne przesłuchanie przed wydaniem Chrystusa Rzymianom? Czy mógł on być wymysłem ewangelistów, skoro wskazują oni na starania Sanhedrynu, by znaleźć prawdziwe dowody przeciw Galilejczykowi? Czy słusznie robią niektórzy badacze, recenzując sąd nad Jezusem według wskazań zawartych na kartach Miszny? Czym kierował się Piłat, znany z niechęci do Żydów? Czy to on mógł wydać nakaz pojmania Je-

zusa? Dlaczego lud wybrał Barabasza – czy dlatego, że był on bliższy pragnieniu wyrwania się spod okupacji rzymskiej? Czy Jezus mógł spocząć w osobnym grobie, czy też zgodnie z rzymskim zwyczajem powinien wisieć na krzyżu kilka dni, a potem zostać spalonym, albo (zgodnie z Miszną) pochowany w zbiorowej mogile dla kryminalistów? Te pytania raz znajdują w pracy Lisickiego odpowiedzi, a raz nie. Mimo wszystko, stanowi ona interesujący zbiór opinii na temat procesu Jezusa, a także ciekawe źródło argumentów za tym, że Ewangelie nie są li tylko tworami apologetycznymi, mającemu na celu bardziej uderzenie w Żydów niż przekazanie Dobrej Nowiny. 


63


O Tobie, Bogu i Miłości słów parę KSIĄŻKA

Z

64

Michał Wilk

W

brew pozorom nie jest to jedynie banalny i sprytny wybieg. Bowiem próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie inaczej, możemy zejść na dwie różne, lecz nie zawsze – wbrew kolejnym pozorom – wykluczające się ścieżki: nauki (empirycznej, racjonalistycznej) i wiary (intuicyjnej, irracjonalistycznej). I tym sposobem możemy znaleźć się na jednej z dwu dróg. Nierzadko bywa i tak, że są ludzie, którzy błądzą gdzieś pomiędzy, jakby w tej gęstwinie można było dopatrzeć się czegoś klarownego. Być może da się łuskać pojedyncze i sprawdzalne na pewnym etapie fakty, kto wie. Nie każdemu jednak dany jest odpowiedni kompas, nie każdemu dobra mapa z właściwie wytyczonym szlakiem. Stąd tylu obieżyświatów spoza Gościńca. Stąd tylu men-

apewne znaczna część ludzi zastanawiała się kiedyś na boską naturą, nad czymś, co przewyższa człowieka i czego przez eony nie mogliśmy pojąć i nie pojmiemy. Ilekroć spoglądając w gwiaździste niebo, czy widząc inne przepiękne widoki, a także będąc świadkami niewytłumaczalnego cudu, pytamy samych siebie, jak to możliwe? Cóż, wątpię, by istniała na to pytanie jednoznaczna i „ludzka” (w sensie: rozumowa) odpowiedź. A jedyną słuszną wydaje się taka: bo jest, jak jest.

Autor "Sztuki medytacji" tworzy sobie zupełnie „osobisty” (ale też w innym sensie) obraz Boga, a nawet nie tyle obraz czy wyobrażenie, ale Jego iluminację. Po prostu odczuwa Boga w swój sposób, do czego też zachęca, niemal na każdej stronicy książki.

talnych włóczykijów, którzy wścibiają się tu i tam i sieją zamęt, powodując jedynie więcej zamieszania wokół siebie, niż wokół sprawy, którą roztrząsają. A jeszcze więcej czyniąc mętnej zawiesiny, z której nic nie wynika. Już sam Joel S. Gold-

smith, autor Sztuki medytacji, na wstępie swojej książki wspomina, że „świat pełen jest dysonansów”. I nic w tym dziwnego. W czasach, kiedy bardziej ufamy tak zwanym „personalnym Jezusom”, łatwiej o bogatą różnorodność, która – jak świat długi i szeroki – nie będzie spójna, a co dopiero, jeśli tylko dołączy się do tego osobiste interesy, bardzo często sprzeczne, wykluczające się, krzywdzące siebie nawzajem. Niestety, to już nie łyżka, ale cała beczka dziegciu w tym świecie. Lecz nie to w zasadzie (choć po trosze również) jest problemem książki Goldsmitha. Żaden z niego bartnik (chyba), tylko Goldsmith (nomen omen), który w prosty sposób wyjaśnia co i jak. Jak można się dowiedzieć, jeden z największych mistyków XX stulecia. Napisał ponoć ponad


źródło: www.pixabay.com

trzydzieści książek, które mówią o chrześcijańskim mistycyzmie i o jego adaptacji w codziennym życiu. Dorobek zobowiązuje, tak samo autorytet. Lepiej – mimo wszystko – sięgać do Źródeł. Wracając jednak do książki. Tytuł może być zwodniczy. Bowiem widząc określenie „sztuka” czegoś tam, od razu mamy na myśli przewodnik, poradnik, książkę ze wskazówkami, dobrymi radami i tak dalej. Niestety, Sztuka medytacji to zgoła coś innego. To po prostu świadectwo Goldsmitha. Rękojmia jego doświadczeń w odczuwaniu Boga (o Nim za chwilę) na co dzień. To pokazanie, że „Bóg jest bliżej niż oddech, bliżej niż stopy i dłonie” czy też, że „Medytacja prowadzi nas do doświadczenia, w którym wiemy, że istnieje

Bóg. Doprowadza nas do punktu, gdzie jesteśmy tak samo przekonani o rzeczywistości Boga, jak o tym, że czytamy tę książkę”. I tutaj w pole rozważań wchodzi pojęcie Boga. Z tym – jak się zdaje – jest największy problem. Sam autor wykazuje, że ludzie mylnie utożsamiają pewne atrybuty, myśli czy idee z Istotą Boga, myląc Go z jakimś niebiańskim supermanem, bohaterem wyśnionej baśni zza siedmiu tysięcy gór, w której odgrywamy rolę uciśnionych, cierpiących, zbierających batogi w niemiłosiernych ilościach. Ile w tym prawdy? Tyle samo, ile w tym, że Bóg mieszka wśród chmur i spogląda na nas spośród swej krzaczastej brody z góry. Każdy śni, co chce, na ile jego sumienie mu na to pozwala.

Nie chodzi tu też o godne pożałowania dyskusje na temat tego, jakiego rodzaju gramatycznego jest Bóg, czy męskiego, żeńskiego, nijakiego, czy jeszcze innego. Kwestie językowe, zostawmy językoznawcom, tak samo jak to cesarskie, zostawmy cesarzowi. Jeśli Bóg to dla nas koncept, zbiór takich a nie innych konotacji, posiadający swój desygnat jakoś określony, wówczas łatwo może dojść do nadużyć. Takich, do jakich dopuszcza się pewna instytucja, która – moim zdaniem – nie powinna mieć już racji istnienia. A przynajmniej nie w takim wydaniu. Goldsmith odrzuca konceptualnego Boga, mówiąc, że często targujemy się z Nim o pewne dobra, chcąc to i owo wyprosić, czy też najzwyczajniej wymodlić i

65


źródło: www.pixabay.com

tak dalej. Wiele się nie myli, bowiem wielu ludzi tak właśnie do sprawy podchodzi, niestety. Nie chcę jednak kwestionować tutaj walorów modlitwy. Nie deprecjonuję jej. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że podejście do Boga, jak do instytucji, która da coś w zamian za coś innego, wydaje się przykre. Autor Sztuki medytacji tworzy sobie zupełnie „osobisty” (ale też w innym sensie) obraz Boga, a nawet nie tyle obraz czy wyobrażenie, ale Jego iluminację. Po prostu odczuwa Boga w swój sposób, do czego też zachęca, niemal na każdej stronicy książki. Przedstawia swoje stanowisko, mówi, jak wygląda to od jego strony, co często powoduje, że nie można zrozumieć tego, o czym wspomina. Wszak są to jego osobiste przeżycia, nie do powtórzenia przez kogoś innego. I pewnie przez to książka ta nie jest tak do-

66

bra, jak by się mogło zdawać. To znacznie ją psuje. Ta nie tyle stronniczość, ile osobistość, intymność kontaktu Goldsmitha z Bogiem. Czujemy się tym trochę skrępowani. Z jednej strony daje się nam mocne i dobre narzędzia, do odczucia Boga Prawdziwego, z drugiej zaś obcujemy z czymś przeżytym przez kogoś innego. Stwarza to nieco nieprzyjemne uczucie, w którym raz po raz można się zagubić. A jak sami możemy do owego odczuwania Boga dojść? Cóż, nie ma na to przepisu. A przeczytanie tej czy tamtej książki nic nie da. W ogóle przeczytanie trzystu pozycji tego rodzaju czy tylko jednej – to żadna różnica. Można nawet nie znać języka i doznać oświecenia, a można też być wielce uczonym profesorem i nie poczuć zupełnie nic. Po prostu. Jeśli ktoś nie chce poznać Boga – ale nie Tego, Którego sobie wyobrażamy,

jako takiego-to-a-takiego, tylko Tego, Który Jest, a więc Jest, Który Jest – to nie może liczyć na nic, jak tylko kolejną książkę o duchowości, do której się nawet nie zbliży. Tego nie da się pojąć czystym rozumem, ani skodyfikować. Nie da się tego opisać i przełożyć. Nie da się zrobić tego przez zwykłą asymilację. Tak samo jak nie da się schwycić Prawdziwej Miłości, by uczynić z Niej swego rodzaju niewolnicy, posłusznej naszym rozkazom. To awykonalne, a tylko nieświadomi ludzie, którzy nie wiedzą co robią, czynią w ten sposób. Na nieszczęście siebie i innych. Joel S. Goldsmith, "Sztuka medytacji", tłum. Teresa i Paweł Bahderowie, Warszawa 1994.


67


Wybrałam życie

KSIĄŻKA

“T

68

Emilia Ciuła

B

óg powołuje do życia człowieka. Niestety bardzo często w dzisiejszych czasach godność człowieka jest deptana, a życie traci wartość. Wśród kręgów naukowych toczy się spór- kiedy można nazwać człowieka żywą istotą? Czy jest to chwila poczęcia, czy może pierwsze uderzenie serca? Czy można zabić dziecko i nie dać mu szansy na przeżycie być może kilku godzin na ziemi? Decyzja należy do matki. Czasem jej strach przed przyszłością i trudna sytuacja materialna sprawia, że podejmuje ona decyzję, której będzie żałowała do końca życia. Jednak są na świecie jeszcze bohaterki, które powiedziały “NIE” aborcji. Odważyły się urodzić dziecko i je wychować, albo oddać by mogło mieć lepszy dom. Dały mu szansę, aby przeżywało kiedyś rozczarowania i radości. Właśnie o tych

y bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał.” (Ps 139)

Historie matek przedstawione w zbiorze reportaży Brygidy Gabrysiak zazwyczaj nie kończą się happy endem. Bohaterki wciąż toczą walkę o lepsze warunki życia dla swoich dzieci, niektóre modlą się za ich dusze w niebie, a inne tęsknią

cichych bohaterkach pisze w swojej książce pt. “Wybrałam życie”- Brygida Gabrysiak- dziennikarka TVN24. Książka ta, to zbiór 11 reportaży opisujących walkę matek o życie swoich dzieci. Niektóre z nich są wygrane inne niestety zakończyły się bardziej tragicznie. Jedna z mam- Pani Zofia, która oddała zaraz po porodzie córeczkę do adopcji,

mówi o aborcji tak: “Jak mogłabym ją zabić?- pyta. “Nie wiem- odpowiadam. nie wiem Zosiu. Niektóre zabijają i mówią, że mają do tego prawo. Że chodzi o ich godność (...). Przecież to już jest mały człowiekmówi- Zabójstwo to zabójstwo. Mowie ci, że ja bym nie umiałabym żyć z myślą, że zabiłam. Myślisz, ze ktoś może z tym żyć? Czy się oszukuje, że może?” Pani Zosia mimo swojej choroby urodziła córkę, a następnie oddała ją do adopcji. Kobieta nie miała wsparcia ze strony ojca dziewczynki, a stan jej zdrowia nie pozwoliłby na samotne wychowanie dziecka. Wszystkie bohaterki mówią jednogłośnie, że ich życie nie byłoby takie samo, gdyby zdecydowały się “usunąć” swoje dziecko. Jeśli miałyby ponownie stanąć przed wyborem, wybrałyby tą sama drogę. Być może


źródło: materiały dystrybutora

czasami pełną cierpienia i poczucia straty, ale dająca największe możliwe szczęście. Pani Jola opowiada historię swojej córeczki- Sylwi, która zmarła kilka miesięcy po porodzie, mimo, że lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Dziewczynka cierpiała na rzadką chorobę genetyczną, jednak jej mama zdecydowała się ją urodzić i dać jej szczęście przez kilka tych chwil na ziemi, mimo bólu, który odczuwało dziecko. Jedni by powiedzieli, że to samolubne, ale ona wie, że dziecko żyło tak długo dlatego, że miało wolę walki wynikająca z miłości i chęci bycia z rodzicami. Mimo całego ogromu cierpienia, pani Jola nie porzuciła wiary i wie, że Sylwia jest w dobrych rękach, w niebie. Nigdy nie pogodzi się z myślą, że straciła dziecko. Zaakceptowała stratę, ponieważ musi żyć dla swoich synów i męża. Sylwia zmarła wtulona w objęcia matki: “Ona straciła oddech. Spała,

spokojnie spała. Po prostu zasnęła. Otworzyła oczy tak na chwile, kiedy byłyśmy jeszcze same. A potem odeszła. (...) powiedziałam do niej, że już może iść”. Historie matek przedstawione w zbiorze reportaży Brygidy Gabrysiak zazwyczaj nie kończą się happy endem. Bohaterki wciąż toczą walkę o lepsze warunki życia dla swoich dzieci, niektóre modlą się za ich dusze w niebie, a inne tęsknią, dotkliwie odczuwając ich brak (w przypadku oddania do adopcji). Jednak łączy ich to ,że walczyły o to, aby ich dzieci mogły żyć. Kobiety te, były często maltretowane i tułały się z jednego domu samotnej matki, do drugiego. Autorka podsumowuje swoje dzieło słowami: “”Matki wszechmogące” potwierdzają, że warto postawić na życie. One postawiły. Bo tego chciały. Z miłości. A “chcieć z miłości” prawie znaczy “móc”. Dlatego one mogły wszystko. Matka może wszystko. Mimo

wszystko. Wbrew wszystkiemu. I na przekór wszystkim tym, którzy mówią, że nie da rady. Że dziecko zabierze jej młodość i marzenia. Zabierze trochę snu i nerwów. Przemebluje życie. Postawi je na głowie. By któregoś dnia przytulić policzek do jej policzka i powiedzieć: “Kocham Cię mamo””. Matki, które boją się narodzin swojego dziecka, mogą udać się po pomoc i odwagę do największej matki wśród wszystkich- Maryi. Ona poznała co to ból i cierpienie. Urodziła swojego syna, a następnie go straciła. Wielka radość przepełniona była również wielkim bólem. Jak mówi ksiądz Jan Bosko: “Matki ziemskie nigdy nie opuszczają swoich dzieci. Podobnie Maryja, która tak bardzo kocha swoje dzieci za życia, z tak wielką czułością, z tak wielką dobrocią, czyż nie przybędzie, aby chronić je w ostatnich momentach życia, kiedy najbardziej jej potrzebują”. 

69


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 70

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 71


Śladem świętych krakowskich: Felicis Saeculi Cracoviae

SPACEROWNIK

F Beata Krzywda

P

o jedno numerowej przerwie wracamy do „Spacerownika...”. Do napisania kolejnego odcinka zainspirował mnie obraz Łukasza Porębskiego pt. Felix saeculum Cracoviae. Świątobliwych mężczyzn było sześciu (choć na obrazie brakuje jednego): św. Stanisław Kazimierczyk, św. Szymon z Lipnicy, św. Jan Kanty, Izajasz Boner, Michał Giedrojć, Świętosław Milczący. Nie sposób przedstawić ich wszystkich na raz. Dzisiaj zapraszam więc na wycieczkę, którą zaczniemy na Starym Mieście, później przejdziemy przez Stradom, gdzie zatrzymamy się na chwilę, a wreszcie dojdziemy do kościoła Bożego Ciała. WIECZNY STUDENT Przypadek tego świętego jest co najmniej oryginalny. Równocześnie był studentem jak i profesorem

72

elicis Saeculi Cracoviae – to grupa sześciu świątobliwych mężów Krakowa żyjących w XV wieku. Czy wiecie, który z nich jest patronem studentów, a który został oskarżony o nadmierne używanie imienia Jezusa podczas kazań i co do tego wszystkiego ma kościół Bożego Ciała?

Czy wyobrażacie sobie, że są to największe kolumny służące jako podstawy posągów w Polsce zaraz po kolumnie Zygmunta w Warszawie!? A jeśli kiedyś wejdziecie do kościoła obejrzeć to miejsce, zwróćcie uwagę na podstawy kolumn, z jedną coś jest nie tak...

w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. O kim mowa? O św. Janie z Kęt, patronie m.in. profesorów i studentów, czy archidiecezji Krakowskiej. Po ukończeniu szkoły w Kętach, przeniósł się do Krakowa, gdzie studiował, a później wykładał. Na prośbę bożogrobców z Miechowa w 1421 roku objął

kierownictwo w tamtejszej szkole przyklasztornej i nauczał kleryków. Wolny czas wypełniało mu przepisywanie ksiąg Ojców Kościoła czy Arystotelesa. Wśród jego zainteresowań znalazła się także muzyka, o czym świadczą zachowane zapisy nutowe pieśni liturgicznych. Po ośmiu latach wrócił do Krakowa i tutaj objął prowadzenie wykładów na wydziale filozofii, a równocześnie podjął studia na kierunku teologicznym. Był nie tylko wykładowcą, ale i dziekanem oraz rektorem Kolegium Większego. Nic więc dziwnego, że swoje studia teologiczne ukończył dopiero po 13 latach! Poza pracą uczelnianą bardzo angażował się w działalność duszpasterską, promował przyjmowanie Komunii Świętej i dużo czasu spędzał w konfesjonale. Ze swojej pensji wspierał także najuboższych studen-


źródło: www.wikipedia.org

tów, a jedzenie, pozostałe z obfitego stołu profesorskiego, codziennie oddawał biednym. Jak łatwo się domyślić, zmarł w opinii świętości. Pochowano go pod amboną w kolegiacie św. Anny w Krakowie. Chociaż tu trzeba zaznaczyć, że chowanie księży przy ołtarzach nie było czymś nadzwyczajnym w tamtych czasach. Już w 1475 roku (czyli 2 lata po śmierci Jana Kantego) proboszcz kościoła św. Anny zaczął spisywać cuda dokonane za wstawiennictwem tego świętego. W ciągu 8 lat zarejestrował ich aż 92! IKONOGRAFIA Św. Jana z Kęt można rozpoznać po tym, że jest ubrany w togę profesorską. Najczęściej wokół niego stoją studenci bądź ubodzy, a do atrybutów należą: krzyż, scalony dzbanek czy obuwie przekazywane

ubogiemu. Jak już wspomniałam, w Krakowie za św. Janem Kantym wiąże się przede wszystkim kościół św. Anny, gdzie aktualnie w bocznej kaplicy znajduje się konfesja tego świętego wg koncepcji Baltazara Fontany. Warto bliżej się jej przyjrzeć. W centralnym punkcie jest trumna, którą podtrzymuje czterech mężczyzn, symbolizują oni cztery wydziały uczelniane: teologiczny, filozoficzny, prawny i medyczny. Natomiast kolumny zwieńczone są postaciami czterech Janów: Chrzciciela, Ewangelisty, Chryzostoma i Damasceńskiego. Czy wyobrażacie sobie, że są to największe kolumny służące jako podstawy posągów w Polsce zaraz po kolumnie Zygmunta w Warszawie!? A jeśli kiedyś wejdziecie do kościoła obejrzeć to miejsce, zwróćcie uwagę na

podstawy kolumn, z jedną coś jest nie tak... Wcześniej był w tym miejscu grobowiec, który można aktualnie zobaczyć w dawnym mieszkaniu świętego w Collegium Maius. Jeśli już zwiedzamy najstarszy budynek uniwersytecki, warto zatrzymać się na dłużej na dziedzińcu. Pomiędzy 9-17 co dwie godziny uruchamia się mechanizm zegara – można usłyszeć melodię Gaudeamus Igitur, a także zobaczyć wychodzące postacie, wśród nich właśnie św. Jana z Kęt. Warto też wspomnieć, że w Krakowie jest kościół pod wezwaniem tego świętego – w Bronowicach. Wewnątrz tej nowoczesnej świątyni znajduje się XVIII wieczny obraz, pochodzący z kościoła św. Anny, a na zewnątrz można zobaczyć pomnik świętego.

73


PATRON STUDENTÓW Nie tylko św. Jan Kanty jest patronem Krakowa i studentów. Podobną „funkcję” pełni także inny święty, co więcej także zaliczany do grupy Felicis Saeculi Cracoviae – św. Szymon z Lipnicy. Ze swojego miasteczka przybył do Krakowa w celu pobierania nauk na Akademii Krakowskiej i ukończył tutaj wydział nauk wyzwolonych z tytułem bakałarza (tak jak św. Jan Kanty). Jednak nie kontynuował nauki, ale postanowił wstąpić do nowopowstałego zakonu, założonego przez św. Jana Kapistrana – Zakonu Braci Mniejszych Obserwantów (czyli Bernardynów). Zanim objął stanowisko kaznodziei na Stradomiu, był przełożonym konwentu w Tarnowie. Jako kaznodzieja inspirował się przede wszystkim stylem głoszenia św. Jana Kapistrana. Chodziło głównie o charakterystyczną

modulację głosu, a także częstego wykrzykiwania „Jezus! Jezus! Jezus!”, co następnie powtarzali wierni. Miał przez to później problemy ze strony oburzonej kapituły katedralnej, oskarżono go bowiem o nadużywanie imienia „Jezus”, ale udało mu się obronić i z zarzutów oczyścić. POD WAWELEM Święty Szymon zmarł w czasie epidemii w Krakowie, zarażony przez chorych, którym niósł pomoc. W kościele oo. Bernardynów, warto zwrócić uwagę na kaplicę św. Szymona z Lipnicy, gdzie umieszczono jego doczesne szczątki. Obraz w ołtarzu przedstawia świętego podczas „próby ognia”, co symbolizuje wierność i posłuszeństwo wobec nowicjuszy. W tle przedstawiono sceny sadzenia dębu (według tradycji powinno się sadzić

drzewka korzeniami do góry) i czerpania wody ze studni. Witraż w tej kaplicy, zaprojektowany przez Józefa Mehoffera, przedstawia świętego, a nad nim napis „Jezus Jezus Jezus”. Natomiast przez kościołem można zobaczyć studnię, której wykopanie zlecił święty Szymon. Woda o wybornym smaku służy przede wszystkim w chorobach oczu. SOŁTYS Nie, bynajmniej nie chodzi mi o funkcję, jaką sprawował, a raczej o nazwisko. Szerzej znany jako Stanisław Kazimierczyk. Od samego początku był związany z kościołem Bożego Ciała na Kazimierzu, stąd właśnie przydomek Kazimierczyk. W tej świątyni został ochrzczony jak i również tutaj chodził do szkoły. Zaraz po ukończeniu Akademii Krakowskiej w wieku 23 lat wstąpił do klasztoru źródło: www.wikipedia.org

74


źródło: www.wikipedia.org

kanoników Laterańskich, czyli właśnie tych, którzy opiekowali się kościołem Bożego Ciała. Pochowany został pod posadzką przy ołtarzu św. Marii Magdaleny – patronki tkaczy, przez wzgląd na zawód jego ojca. Później jego szczątki zostały przeniesione do nowego ołtarza, poświęconego już Kazimierczykowi. Ołtarz ten zaprojektował Berecci, jeśli ktoś kojarzy to nazwisko, to najprawdopodobniej z Kaplicą Zygmuntowską na Wawelu. Co ciekawe sam florentyńczyk również był związany z Kazimierzem, gdzie mieszkał i należał do parafii Bożego Ciała. Sam ołtarz św. Stanisława jest bogato zdobiony. Przede wszystkim są przedstawienia czterech cnót kardynalnych: wstrze-

mięźliwość (jednorożec), sprawiedliwość (kula), męstwo (smok), roztropność (baranek). Szczyt wieńczy postać kobiety, której atrybuty symbolizują cztery inne cnoty: nadziei (kotwica), męstwa (kolumna), wierność (pies), miłość (dziecko). W centralnym punkcie umieszczono medalion – płaskorzeźbę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Obok ołtarza można zobaczyć ciekawostkę: obrazki wotywne z XVII i XVIII wieku, które przedstawiają cuda, które wydarzyły się dzięki wstawiennictwu św. Stanisława. Na każdym malowidle pojawia się postać świętego, który przybywa na ratunek, najczęściej w obłoku. Obrazki te opatrzone są tekstem, tłumaczącym, co się wydarzyło.

FINAŁ Wybrałam na początek te trzy postacie, ze względu na to, że bardzo wiele ich łączy. Również to, że pozostali trzej jeszcze nie zostali uznani świętymi, choć do tego tytułu pretendują. Więcej o nich będzie można poczytać w kolejnym numerze Może coś Więcej! ________________ Źródła: http://www.brewiarz.pl/ czytelnia/swieci/10-20.php3 http://www.kolegiata-anna.pl/z-dziejow-parafii/historia-kosciola http://www.bernardyni. com.pl/item,58.html http://www.bozecialo.net/ index.php/sw-stanislaw-kazimierczyk

75


Jak budować owocne relacje z ludźmi? REFLEKSJE

J Krzysztof Reszka

P

rzez tysiące lat ludzie gromadzili wiedzę i mądrość. Po co? Żeby przetrwać w niekorzystnych warunkach. Jeden człowiek żyje tylko kilkadziesiąt lat, podczas których obserwuje świat i społeczność, w której żyje. Zapamiętuje różne sytuacje i wyciąga wnioski. Dzięki wynalezieniu pisma doświadczenia i obserwacje wielu pokoleń były zapisywane, zbierane i wciąż na nowo rozważane dla szczęścia przyszłych pokoleń. MĄDROŚĆ, KTÓRA SPRAWDZA SIĘ W REALNYM ŚWIECIE Dziś nie słyszymy już o potężnych niegdyś Kartagińczykach, Asyryjczykach, Madianitach czy Aramejczykach. Starożytne narody odeszły w zapomnienie... Z wyjątkiem jednego! Żydzi nie tylko przetrwali do naszych czasów, ale przyznać trzeba, przodują w wielu dziedzi-

76

ak zjednać sobie ludzi, zdobyć prawdziwych przyjaciół, mieć szczęśliwe małżeństwo i budować więź z dziećmi? Ludzkość od wieków szuka odpowiedzi na te pytania. Warto odkryć niezwykle trafne, ale niestety wciąż mało znane wskazówki, które pozwalają relacjom międzyludzkim rozkwitać przez całe życie.

Staraj się szukać w drugim człowieku dobra, nawet jeśli krytycznie odnosisz się do niektórych jego postaw czy zachowań. To pozwoli Ci popatrzeć bardziej obiektywnie.

nach współczesnego świata. Co czwarty laureat nagrody Nobla w naukach przyrodniczych (fizyka, chemia, fizjologia i medycyna) to Żyd. Wyprzedzają inne nacje także w biznesie i zarządzaniu, a często również twórczości humanistycznej. Warto więc poznać mądrość tego nielicznego narodu, który nie tylko przetrwał tysiąclecia w niesprzyjających warunkach, w otoczeniu silniejszych sąsia-

dów, ale do dziś kształtuje losy świata! ŻYCIE, KTÓRE DZIAŁA Biblia jako źródło mądrości interesuje mnie przede wszystkim dlatego, że jest objawieniem Boga, Stwórcy nieba i ziemi, który ostatecznie dał się nam poznać przez Jezusa Chrystusa. Możemy więc wziąć do ręki instrukcję udanego życia na tej ziemi. Jak mówił prorok Baruch: "Naucz się, gdzie jest mądrość, gdzie jest siła i rozum, a poznasz równocześnie, gdzie jest długie i szczęśliwe życie, gdzie jest światłość dla oczu i pokój" (Bar 3, 14). Aby budować dobre i trwałe relacje przyjaźni i miłości, najpierw wskażemy jak zrewidować swoją postawę a później rozeznać kogo wybrać na przyjaciela. W dalszej części niniejszego artykułu, omówimy siedem złotych rad, które rozjaśniają życie.


źródło: www.pixabay.com

ZOBACZ W SOBIE DOBRO I PIĘKNO Musisz kochać siebie, aby móc kochać innych. "Kto jest zły dla siebie, czyż będzie dobry dla innych?" (Syr 14, 5). "Miłosierny dobrze czyni sobie, a okrutnik dręczy samego siebie" (Prz 11, 17). Trudno zobaczyć w kimś dobro i piękno, jeśli nie widzi się ich w sobie. Jeśli ktoś nie troszczy się o siebie, to mogę wątpić czy zechce zatroszczyć się o mnie. Chodzi o zrozumienie, że drugi człowiek jest również kimś takim jak ja, a więc godnym szacunku i przebaczenia: "Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! (...). Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Ja jestem Pan, Bóg wasz!" (Kpł 19, 18.34). Wszyscy ludzie są sobie równi pod względem godności, nawet jeśli zajmują różne stanowiska:

"Jeśli masz sługę, postępuj z nim jak z bratem, ponieważ potrzebować go będziesz jak siebie samego" (Syr 33, 32). JAK POKOCHAĆ SAMEGO SIEBIE? Uświadom sobie, kim jesteś. Człowiekiem, a więc kimś stworzonym na obraz i podobieństwo Boga. Co więcej, jeszcze przed stworzeniem świata Bóg ukochał Cię, zaplanował i z góry zaprosił do wiecznego życia i królowania jako swojego syna lub córkę. Zapragnął, abyśmy "się stali dziećmi Bożymi" (J 1, 12) a więc żebyśmy się "stali uczestnikami Boskiej natury" (2 P 1, 4). Popełniliśmy grzech, który oddalił nas od Boga i uniemożliwił zjednoczenie z Nim, ale zostaliśmy "wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy" (1 P 1, 18-19). "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16).

"On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą" (2 Kor 5, 21). "Chrystus bowiem również raz umarł za grzechy, sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby was do Boga przyprowadzić" (1 P 3,18). Co więcej, "Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli" (1 Kor 15, 20), abyśmy też zmartwychwstali w przyszłym świecie. Nierozsądnie więc mieć niskie poczucie własnej wartości, kiedy wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy i za jaką cenę zostaliśmy zbawieni. Opierajmy się na faktach, a nie na uczuciach! Aby jednak uświadomić sobie prawdę o własnej godności, warto przypominać sobie, że jesteś cudownym, godnym podziwu Dziełem Bożym i modlić się słowami: "Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś; tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę" (Ps 139, 14). Jeśli nauczysz się kochać siebie, będzie Ci łatwiej kochać innych ludzi.

77


SPRYTNIE ŁĄCZ OTWARTOŚĆ Z SELEKCJĄ "Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi" (Rz 12, 18). "Żyjących z tobą w pokoju może być wielu, ale gdy idzie o doradców, [niech będzie] jeden z tysiąca! (...). Jeżeli ujrzysz kogoś mądrego, już od wczesnego rana idź do niego, a stopa twoja niech ściera progi drzwi jego! (Syr 6, 6.36). "Skracaj czas przebywania między nierozumnymi, a wśród mądrych przedłużaj" (Syr 27,12). NIE SĄDŹ Z ZEWNĘTRZNYCH POZORÓW "Nie wychwalaj męża z powodu jego pięknej postawy, ani się nie brzydź człowiekiem z powodu jego wyglądu" (Syr 11, 2). "...bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce" (1 Sm 16, 7). "Cierpliwy jest lepszy niż mocny, opanowany - od zdobywcy grodu" (Prz 16, 32). "Mała jest pszczoła wśród latających stworzeń, lecz owoc jej ma pierwszeństwo wśród słodyczy. (...) Wielu poniżonych zasiadło na tronie i ten, o którym nikt nie myślał, nosił koronę" (Syr 11, 3.5). KOMU DAJESZ CZAS I SERCE? "Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło" (Prz 4, 23). "Kto z mądrym przestaje - nabywa mądrości, towarzysz głupców poniesie szkodę" (Prz 13, 20)."Kto dotyka smoły, ten się pobrudzi, a kto z pysznym przestaje - do niego się upodobni" (Syr 13, 1). "Nie wiąż się z człowiekiem gniewliwym, nie obcuj z człowiekiem porywczym, byś do dróg jego nie przywykł i nie zgotował pułapki na swe życie. Nie bądź z tych, co dają porękę, co ręczą za cudze długi. Jeżeli nie masz czym zapłacić, po co mają łóżko zabrać spod ciebie?" (Prz 22, 24-27). ROZEZNAWAJ OSTROŻNIE "Wobec obcego nie zdradzaj tajemnic, nie wiesz bowiem co wymyśli. Nie otwieraj swojego serca każdemu człowiekowi, abyś nie usunął od siebie szczęścia" (Syr 8, 18-19). "Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, posiądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj! Bywa bowiem przyjaciel, ale tylko na czas jemu dogodny, nie pozostanie nim w dzień twego ucisku" (Syr 6, 7-8). "Przyjaciela nie poznaje się w pomyślności, wróg zaś nie zdoła się ukryć w czasie niepowodzenia" (Syr 12, 8). "Natomiast z człowiekiem pobożnym podtrzymuj znajomość, a także z tym, o którym

78

wiesz, że strzeże przykazań, którego dusza podobna do twej duszy, i kto, jeślibyś upadł, będzie współczuł tobie" (Syr 37, 12). "Przyjaciel kocha w każdym czasie, a bratem się staje w nieszczęściu" (Prz 17, 17). KLUCZEM JEST DZIAŁANIE Samo przeczytanie wszelkich wskazówek niczego nie zmieni w Twoim życiu, chyba że zaczniesz wprowadzać je w życie. Kluczem jest działanie. Denis Prager po latach pisania, wykładania i rozmawiania z ludźmi w audycjach radiowych na temat szczęścia, zauważył: "Pierwszą obserwacją jest to, że jeśli będziemy działać jak ludzie szczęśliwi, mamy o wiele większe szanse, że będziemy czuć się szczęśliwymi. Drugą jest to, że wszyscy mamy zobowiązanie wobec ludzi pojawiających się w naszym życiu, aby nie zatruwać ich naszym niezadowoleniem. Nieważne jak się czujemy, mamy moralny obowiązek - z zaledwie kilkoma wyjątkami - działania jak ludzie szczęśliwi". Oczywiście mamy prawo do smutku, żałoby czy niedyspozycji. Chodzi jednak o to, że prawdziwe szczęście polega na konkretnym realizowaniu dobra, prawdy i piękna w realnym życiu, a nie gonieniem za przyjemnym uczuciem. Jeśli ktoś jest głodny, to chce, abyś go nakarmił, a nie deklamował wiersze, gdyż akurat w tej chwili masz taką potrzebę, by wystąpić przed kimś i okazać swój niebanalny kunszt recytatorski. Żyjemy w kulturze która bardzo silnie akcentuje uczucia i samoocenę. Tymczasem wybitny kryminolog, profesor psychologii, Roy Baumeister, często podkreśla, że żadna grupa nie ma wyższej samooceny niż brutalni przestępcy! SIEDEM ZŁOTYCH RAD 1) STARAJ SIĘ PRZEDE WSZYSTKIM SŁUCHAĆ, A DOPIERO POTEM MÓWIĆ Wiele kłótni i nieporozumień bierze się stąd, że każdy zamiast słuchać, układa w głowie swoją wypowiedź i tylko czeka na stosowną okazję, żeby za wszelką cenę powiedzieć swoje. Jednak już sama natura coś nam podpowiada przez fakt, że mamy dwoje uszu, a tylko jedne usta. Znany autor Josh McDowell opowiada, że ze względu na swój choleryczny charakter na początku małżeństwa powtarzał samemu sobie: "Pamiętaj, będziesz słuchał wszystkiego, co twoja żona chce ci powiedzieć". Już przed rozmową przygotowywał się, aby o tym pamiętać. Nastaw się na słuchanie i powstrzymaj się


źródło: www.pixabay.com

przed pochopnym układaniem odpowiedzi czy pospiesznym wtrącaniem swoich pomysłów. Tak właśnie uczy Biblia: "Bądź skory do słuchania, a odpowiadaj po namyśle!" (Syr 5, 11). "Wiedzcie, bracia moi umiłowani: każdy człowiek winien być chętny do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu" (Jk 1, 19). "Głupi nie lubi się zastanawiać, lecz tylko swe zdanie przedstawić" (Prz 18, 2). "Nie oskarżaj, zanim dokładnie nie zbadasz, najpierw zastanów się, a dopiero potem udzielaj nagany. Nie odpowiadaj, zanim nie wysłuchasz a w środek mów nie wpadaj! (Syr 11, 7-8). 2) AFIRMUJ UCZUCIA INNYCH Kiedy człowiek przeżywa radość, chciałby dzielić się nią z innymi i wspólnie świętować. Kiedy jest smutny, chce, żeby ktoś się z nim solidaryzował. Wtedy nie czas na pouczenia, moralizowanie czy dobre rady. Smutny człowiek potrzebuje, aby ktoś był z nim i go rozumiał, wtedy jest mu lżej i nabiera siły do życia. Dopiero później można coś doradzić. Wiemy, że Jezus uczestniczył w weselu w Kanie Galilejskiej, ale też zapłakał po śmierci Łazarza. Czemu płakał, skoro wiedział, że zaraz go wskrzesi? Bo utożsamił się z otaczającymi go ludźmi i uszanował ich cierpienie. Traktował na poważnie to, co przeżywają. Dlatego Pismo zachęca, aby umieć towarzyszyć ludziom w tym, co przeżywają: "Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z

tymi, którzy płaczą" (Rz 12, 15). "Nie usuwaj się od płaczących i smuć się ze smucącymi! Nie ociągaj się z odwiedzeniem chorego człowieka, albowiem za to będą cię miłować (Syr 7, 34-35). "Na koniec zaś bądźcie wszyscy jednomyślni, współczujący, pełni braterskiej miłości, miłosierni, pokorni" (1 P 3, 8). 3) AKCEPTUJ INNYCH Bóg kocha nas za darmo i Jemu zależy na nas. Ewangelia, czyli Dobra Wiadomość, polega na tym, że Bóg jest dla nas dobry nawet wtedy, gdy my jesteśmy źli. Chrystus umarł za tych, którzy byli jego wrogami. Nie musimy, a nawet nie możemy niczym "zasłużyć" na Jego miłość. Możemy po prostu ją przyjąć i dać się zaprosić do nowego życia: "Nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym" (Tt 3, 5). Tak samo musimy dać poczuć innym ludziom, że kochamy ich niezależnie od ich osiągnięć, że nasza miłość nie jest nagrodą za dobre sprawowanie. To daje im poczucie bezpieczeństwa i wartości. Josh McDowell podczas jednej z konferencji opowiedział, że nabył kupony na lody i wręczył trenerowi drużyny sportowej, w której grał jego syn. Poprosił go, by zaprosił chłopców na lody, ale nie po sukcesie, lecz po pierwszym przegranym meczu. Gdy tak się stało, jeden z chłopców powiedział: "Dziękujemy panie McDowell!

79


Niezależnie od tego czy wygrywamy, czy przegrywamy, pan po prostu nas lubi". A ten ucieszył się, gdyż właśnie to chciał zakomunikować. 4) DOCENIAJ I OKAZUJ UCZUCIA Staraj się szukać w drugim człowieku dobra, nawet jeśli krytycznie odnosisz się do niektórych jego postaw czy zachowań. To pozwoli Ci popatrzeć bardziej obiektywnie. Nastaw także swój umysł na to, by nie szukać dziury w całym, ale by w pierwszej kolejności wynajdywać wszystko, co dobre, być za to wdzięcznym i wyrazić swój podziw słowami, a nawet gestem. Św. Paweł często wyrażał uznanie adresatom swoich listów. Oto prawidłowa strategia myślenia: "Szukajcie dobra, a nie zła, abyście żyli. Wtedy Pan, Bóg Zastępów, będzie z wami, tak jak to mówicie" (Am 5, 14). "A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni!" (Kol 3, 15). Słowa jakie wypowiadamy mają wielką moc, twórczą lub niszczycielską: "Życie i śmierć są w mocy języka, jak kto go lubi używać, tak i spożyje zeń owoc" (Prz 18, 21). "Smutek przygnębia serce człowieka, rozwesela je dobre słowo" (Prz 12, 25). "Miła mowa pomnaża przyjaciół, a język uprzejmy pomnaża miłe pozdrowienia" (Syr 6, 5). "Bywa taki sposób mówienia, który do śmierci można przyrównać,

80

niechże się on nie znajdzie w dziedzictwie Jakuba!" (Syr 23, 12a). Gdy do Jezusa przyprowadzono dzieci, On "biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je" (Mk 10, 16). Św. Paweł pisał do chrześcijan: "Pozdrówcie wszystkich braci pocałunkiem świętym!" (Tes 5, 26). Szczególnie w rodzinach ważne jest okazywanie czułości, przytulanie, głaskanie itp. Warto wspomnieć tu słowa Gandalfa: "Saruman uważa, że tylko wielka moc zdoła trzymać w szachu wielkie zło. Ja jestem innego zdania. Odkryłem, że to małe rzeczy, codzienne starania zwykłych ludzi nie dopuszczają złego, proste dowody dobroci i miłości". 5) BĄDŹ DOSTĘPNY Jeśli poświęcasz komuś czas, dajesz mu odczuć że jest dla Ciebie kimś ważnym. Kiedy Apostołowanie zabraniali rodzicom z dziećmi zbliżać się do Jezusa, aby mógł sobie odpocząć, On powiedział: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im: do takich bowiem należy Królestwo Boże" (Łk 18, 16b). 6) DAWAJ WYZWANIA I STAWIAJ WYMAGANIA Jak powiedział w jednym z wywiadów Bawer Aondo-Akaa: "Miłość opiera się na decyzji, wciąż na nowo podejmowanym wyborze, by troszczyć się o drugiego czło-


wieka, wspierać jego rozwój duchowy, intelektualny, fizyczny i społeczny oraz chronić przed tym, co szkodliwe". Jeśli naprawdę kogoś kochamy, to nie chcemy uzależniać go od siebie ani zniewalać. Wręcz przeciwnie, staramy się, aby był wolny i samodzielny. Pokazujemy mu nowe perspektywy, dzielimy się z nim odpowiedzialnością i podnosimy mu poprzeczkę, aby rozwinął swój potencjał. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz twierdzi, że najlepsze, co kobieta może zrobić dla mężczyzny, to wymagać od niego. Czasem trzeba powiedzieć komuś także trudną prawdę, dla jego dobra: "Lepsza jest jawna nagana niż miłość tajona. Razy przyjaciela - znakiem wierności, pocałunki wroga - zwodnicze" (Prz 27, 5-6). 7) ZACHOWAJ NIEZALEŻNOŚĆ I PRAWDZIWĄ RADOŚĆ Nigdy żaden człowiek nie wypełni całkowicie pustki Twojego serca, ani nie nada sensu Twojemu życiu. Nie wymagaj tego od człowieka. Nie czyń z drugiego człowieka "centrum wszechświata" jakby był twoim Słońcem, a ty planetą. "Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi" (Dz 5, 29a). "Ani synowi, ani żonie, ani bratu, ani przyjacielowi nie dawaj władzy nad sobą za życia" (Syr 33, 20a). "Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku. Lepiej się uciec do Pana, niżeli zaufać książętom" (Ps 118, 8-9). Ostatecznym oparciem i pocieszeniem

jest tylko Bóg. "Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!" (Flp 4, 4). Czym się więc cieszyć, skoro każdy widzi, że wokół tyle krzywdy, bólu i śmierci? Tym, że Pan Bóg JEST i jako Wojownik już podjął walkę ze śmiercią i złem. Jego zwycięstwo krzyża i zmartwychwstania będzie się uobecniać w nas. A co więcej, my walczymy razem z Nim. Tak jak mówił przez proroka Izajasza: "Ja dałem rozkaz moim poświęconym; z powodu mego gniewu zwołałem moich wojowników, radujących się z mej wspaniałości" (Iz 13, 3). To już nie są sentymenty i humory związane z tym, czy sytuacja biometeorologiczna jest dziś akurat korzystna czy też nie. Bo nie ma chwili, ani nawet sekundy w historii wszechświata, kiedy Pan straciłby cokolwiek ze swojej wspaniałości. Więc dlatego warto Go poznawać i cieszyć Jego obecnością, a wtedy wszystko jest na swoim miejscu, mamy jasny ogląd sytuacji i przyjmujemy właściwą perspektywę. Dlatego mówi psalmista: "Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca" (Ps 37,4). "Ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą" (Iz 40, 31). Relacja z Bogiem daje siłę i inspirację, by kochać człowieka, być wiernym i przebaczać. 

źródło: www.pixabay.com

81


82


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.