Może coś Więcej, nr 3

Page 1

s. 1


SPIS TREŚCI

T E M AT N U M E R U 26 Młodzi, którym się chce

KAJETAN GARBELA

Bóg kocha pijaków, szaleńców i kochanków 30

KRZYSZTOF RESZKA

R O Z M O WA N U M E R U 36 Nie ma życia bez Biotopu

MARIUSZ BACZYŃSKI

WYDARZENIA I OPINIE

Ochrona dla porucznika Wosztyla 10

SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA

Spódniczki jednak dla dziewczynek 11

MARIA NEJMAN-ŚLĘCZKA

13

Sportowy styczeń za nami

15

Spy eye - niewidoczna wojna

16

Zrozumieć sprawę WSI

16

Tragedia Ukrainy

MATEUSZ NOWAK WOJCIECH GREŃ

PIOTR ZEMEŁKA

KAJETAN GARBELA

EDUKACJA

Nie ma już miejsca na błędy 42

MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE 56

Na służbie Króla Królów

KRZYSZTOF RESZKA

NIE OGARNIAM 23

W klinczu z Kliczką

MARIUSZ BACZYŃSKI

TA K A S Y T U A C J A 21

s. 2

No bo ten tego, wie ksiądz

ALEKSANDRA BRZEZICKA

KAMIL DUC

RO Z MO WA KULT U R A LN A

Bogactwo ikony - kiedyś i dzisiaj 68

KAJETAN GARBELA


SPIS TREŚCI

RECENZJE

Z ŻYCIA KOŚCIOŁA 46

Żywioł młodego Kościoła

50

Ekumenizm po katolicku

KAMIL DUC

KAMIL MAJCHEREK

67

Historia Lubliniaków

KAROLINA KOWALCZE

K U LT U R A

60 Pełen szacun!

ANNA KASPRZYK

Czy Tolkien może zostać świętym? 62

MATEUSZ NOWAK

Wolność Abdulku, w swoim domulku 64

MARCIN DRYJA

REFLEKSJE

Uczta przyjaźni. Tradycja 41 Czy możliwy jest rozwój jedzenia wspólnie SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA bez wiary? 78 Śmiechu mi trzeba MYŚLI NIEKONTROLOWANE

74

MACIEJ PUCZKOWSKI

ROZMOWY 33

Kościół we Francji

MARCIN DRYJA

79

Facebookowa demokracja

ADAM BARTOSIEWICZ

KRZYSZTOF SKOPIEC

KAZANIA PONADCZASOWE

Czego kobieta oczekuje od małżeństwa? 54

KS. MIROSŁAW MALIŃSKI

CZEMU ŻYCIE 55

Myśleniem do życia

O. TOMASZ MANIURA OMI s. 3


WSTĘPNIAK

Młodzi, szaleni, wierzący

Mówi się, że młodość rządzi się swoimi prawami. Przykład niektórych ludzi obala tę teorię, bowiem młodość nie musi mieć nad sobą żadnych praw. Młodość to nieustanne przekraczanie własnych granic, robienie czegoś więcej i wyszarpywanie z życia garściami. Anna Zawalska Zacznijmy od młodych, którym się chce. Grupa teatru amatorskiego Agnus Dei to ludzie pozytywnie zakręceni, którzy chętnie robią coś ponad to, co jest ich obowiązkiem. Młodość to pokłady niewykorzystanej energii, którą ci młodzi na pewno pożytkują w sposób najlepszy. Jednak szaleństwo to nie tylko domena młodości, przynajmniej nie tej związanej z naszą metryczką. Przykładem tego jest s. Małgorzata Chmielewska, o której również piszemy. Chociaż jej szaleństwo jest jak najbardziej pozytywne, chociaż swoje lata już ma, to jednak czyni rzeczy niewyobrażalne, pomaga tym najbardziej potrzebującym i zaraża niesamowitą pogodą ducha. Ta kobieta to typowa Boża Wojowniczka, która dzięki mocnej wierze czyni rzeczy ponadprzeciętne, robi zdecydowanie coś więcej i wykracza poza własne granice i ograniczenia. Potencjał młodości może być wykorzystany również w inny sposób. Udowadniają to młodzi z grupy rowerowo-motorowej Biotop, łamiąc przede wszystkim prawa grawitacji.

Są dla siebie jak jedna wielka rodzina i nie wyobrażają sobie życia bez tego ekstremalnego sportu. Udowadniają, że najważniejsze w życiu, to mieć pasję! Istotnym elementem ich życia jest także wiara w Boga, o czym wspomina w rozmowie Artur Kuś. Z potencjału młodości zdaje sobie sprawę również papież Franciszek. Jak nikt inny dostrzega ten żywioł młodego Kościoła, który jest jego przyszłością. To właśnie od młodych ludzi zależy jak ten Kościół będzie wyglądał zarówno teraz, jak i w najbliższych latach. Młodzi ludzie mogą naprawdę wiele zmienić, wystarczy, że uwierzą we własne siły i nie dadzą się zwieść pułapkom życia codziennego. Warto jeszcze tu wspomnieć o innej pasji, która w kolejnej naszej rozmówczyni dojrzewała od czasów liceum. Pisanie ikon to wyjątkowa umiejętność, którą Anna Crisanti pielęgnuje od wielu lat i zaraża nią innych, prowadząc specjalne kursy. Tyle słowem wprowadzenia do nowego numeru. A co ode mnie? Z własnego doświadczenia wiem, ze

młodość to czas bardzo niespokojny. Cały czas ci czegoś brakuje, cały czas nie wiesz co z sobą zrobić i zawsze masz wątpliwości. Często podejmujesz decyzje pochopnie, jednak wszystko przeżywasz całym sobą. Młodość to piękny czas. Warto się więc go trzymać cały czas, bo nawet nie zdamy sobie sprawy kiedy przeminie. W tym numerze miał być jeszcze jeden artykuł. O nas. O naszej redakcji. Jesteśmy wszyscy młodzi, szaleni i wierzący. Chcemy czegoś więcej. Wykorzystujemy ten czas, w którym rozkwitają nasze możliwości. Wykorzystujemy czas, kiedy się nam jeszcze chce. I chcemy się tym z wami podzielić, oddając w Wasze ręce kolejny numer! Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska

Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Bartłomiej Ligas, Mateusz Nowak, Marcin Dryja, Anna Żmudzińska, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Anna Kasprzyk, Marta Fick, Anita Grabarczyk, Tomasz Markiewka, Wojciech Greń, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Anna Donabidowicz, Krzysztof Skopiec, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska, Maria Nejma-Ślęczka, Wojciech Urban Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com

s. 4


WYDARZENIA

Polscy żołnierze pomogą Francuzom w Afryce

1600 żołnierzy francuskich oraz 4000 z Misji Międzynarodowego Wsparcia Sił Afrykańskich w Republice Środkowoafrykańskiej ma chronić ludność cywilną oraz przywrócić porządek publiczny przez rozbrojenie wzajemnie zwalczających się ugrupowań muzułmańskich oraz chrześcijańskich. Oprócz tego wojsko zajmie się dostarczeniem pomocy humanitarnej ofiarom tej wojny domowej. Polski oddział stacjonuje od soboty w bazie sił powietrznych w

Orleanie. Zadaniem naszych żołnierzy jest wsparcie francuskich pilotów w transportowaniu wojska, sprzętu oraz towarów do Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie na lotnisku schroniło się sto tysięcy uchodźców. Do końca kwietnia polska załoga będzie brała udział w takich dwu lub trzydniowych akcjach. Szacowany przez MON koszt misji wynosi 12 milionów złotych. Dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Lech Majewski

mówił na Okęciu o nowym wymiarze współpracy polsko-francuskiej. Podkreślił przy tym: „Nasze kraje stają się prekursorami działań stabilizacyjnych w Republice Środkowoafrykańskiej, przyczyniając się do wzmocnienia współpracy w ramach wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony.” Dodał również, że nasi żołnierze są doświadczeni oraz świetnie przygotowani do tej misji. (kd)  Fot. Mirosław C. Wójtowicz http://dgrsz.mon.gov.pl/

Polscy biskupi „ad limina Apostolorum” W sobotę, 1 lutego, rozpoczęła się wizyta polskich biskupów „ad limina Apostolorum”, czyli „do progów apostolskich”, w Watykanie. W czasie swego pobytu, który potrwa do 8 lutego, hierarchowie odwiedzać będą urzędy watykańskich kongregacji oraz papieskich rad, aby rozmawiać o sytuacji Kościoła w Polsce; podzieleni na trzy grupy, złożą wizytę w sześciu kongregacjach: Kongregacji Nauki Wiary, Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakra-

mentów, Kongregacji ds. Biskupów, Kongregacji ds. Duchowieństwa, Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego oraz w Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej. Biskupi spotkają się również kilkukrotnie z papieżem Franciszkiem; po pierwszym spotkaniu stwierdzili oni, iż Ojciec Święty jest dobrze zorientowany w sprawach Kościoła w Polsce i samego kraju. W czasie spotkania Franciszek pytał biskupów m. in. o sprawowanie

sakramentów, prowadzenie katechezy, opiekę nad potrzebującymi, stosunek Kościoła do mediów. W czasie swej wizyty czterokrotnie hierarchowie będą czterokrotnie celebrować liturgię w rzymskich bazylikach; wizytę swą rozpoczęli od modlitwy przy grobie Jana Pawła II. Poprzednia wizyta polskiego episkopatu „ad limina Apostolorum” miała miejsce w listopadzie i grudniu 2005 roku. (km)

s. 5


WYDARZENIA

Polscy juniorzy królami skoczni W zeszłym tygodniu rozpoczęły się Mistrzostwa Świata Juniorów w skokach narciarskich we włoskim Val di Fiemme. W piątek odbył się konkurs indywidualny, w sobotę drużynowy. Oba na skoczni normalnej i oba padły łupem naszych reprezentantów. Klemens Murańka, Aleksander Zniszczoł, Krzystof Biegun i Jakub Wolny. Tych czterech skoczków młodego pokolenia pojechało na mistrzostwa z realnymi nadziejami na medale. Największe zainteresowanie wzbudzał Murańka, któremu niewiele zabrakło, by reprezentować nasz kraj

na Igrzyskach Olimpijskich w kadrze seniorów. Na treningach spisywał się wspaniale, jednak podczas piątkowego konkursu wystąpił poniżej oczekiwań i zajął ósme miejsce. Szósty był pierwszy lider Pucharu Świata w tym sezonie - Krzysztof Biegun. Jednak ich występy przyćmił zdecydowanie Jakub Wolny, zawodnik, o którym niedawno praktycznie nikt nie słyszał. Zdobywając złoty medal udowodnił, jak szeroką kadrę ma nasza reprezentacja i jak wielu utalentowanych skoczków rodzi się w kraju nad Wisłą.

Przed sobotnim konkursem drużynowym polscy juniorzy byli murowanymi faworytami do medalu. Nie zawiedli pokładanych w nich nadziei i zwyciężyli z przewagą ponad czterech punktów nad Austriakami. Na trzecim stopniu podium stanęła reprezentacja Norwegii. Tym występem nasi młodzi zawodnicy potwierdzili swoje aspiracje do osiągania najwyższych celów nie tylko w konkursach młodzieżowych. (mn) 

30 stycznia minister nauki Lena Kolarska-Bobińksa ogłosiła wyniki konkursu „Inkubatory Innowacyjności” . Dwanaście nagrodzonych uczelni otrzyma finansowe wsparcie projektów, które mają przyczynić się do wykorzystania badań naukowych w gospodarce. Pula środków wyniesie 18 mln złotych. Celem konkursu jest promocja osiągnięć naukowych oraz ich efektywne wykorzystanie w rozwoju innowacyjności gospodarki. Nagrody zostaną przeznaczone na zarządzanie wynikami badań oraz współpracę z prywatnymi przedsiębiorcami. Ministerstwu zależy aby prace naukowe miały realne przełożenie na zastosowanie w problemach rynkowych. Po 1,5 miliona złotych na komercjalizację badań naukowych otrzymają: Politechnika Wrocławska, Uniwersytet Jagielloński, Akademia Górniczo-Hutnicza im. S. Staszica, Politechnika Śląska, Fundacja Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Politechnika Lubelska, Politechnika Gdańska, Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy im. Śniadeckich w Bydgoszczy, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w

Warszawie, Politechnika Krakowska, Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny w Szczecinie i Politechnika Rzeszowska. Szefowa resortu przy tej okazji przypomniała o innych konkursach i programach kierowanych do naukowców. Podkreśliła: „To dla nas ważny moment, bo najbliższe lata będą okresem zacieśniania

współpracy środowisk naukowych, gospodarczych i administracji, po to żeby pomysły rodzące się na polskich uczelniach zostały zastosowane w gospodarce.” Nawet kilka miliardów euro ze środków unijnych mogą zgarnąć uczestnicy programów Horyzont 2020 oraz innych programów operacyjnych. (kd) Fot. http://nauka.gov.pl

18 mln złotych dla Inkubatorów Innowacyjności

s. 6


WYDARZENIA

Rozwijamy się i liczymy na więcej Według najnowszych danych GUS, w roku 2013 PKB wzrósł o 1,6 proc. To więcej, niż przewidywały prognozy ekonomistów. Minister finansów Mateusz Szczurek stwierdził, że choć to: „Miła niespodzianka”, to jednak „liczymy na więcej”. Rozwój jest jednak nierównomierny. Ponad połowę PKB tworzą cztery województwa. W rozwoju gospodarczym kraju widać jednak spore rozwarstwienie. Przoduje Mazowsze, gdzie PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca wyniósł 165 proc. średniej krajowej. Kolejne miejsca zajęły województwa: dolnośląskie (113,7%), śląskie (106%), wielkopolskie (105%) i pomorskie (96,4%). Najwolniej rozwijają się: warmińsko-mazurskie (71,7%), podlaskie (70,9%), lubelskie (68,1%) i podkarpackie (67%). Udział poszczególnych województw w tworzeniu produktu krajowego brutto był zróżnicowany. Również tu na czoło wysunęło się Mazowsze (22,7%), z wynikiem prawie dwa razy większym, niż drugie pod względem udziału w tworzeniu PKB, wojewódz-

two śląskie (12,7%). Wraz z Wielkopolską (9,4%) i Dolnym Śląskiem (8,6%) te cztery województwa wytwarzają ponad połowę polskiego produktu krajowego brutto. Minister Szczurek komentując te informacje, powiedział: "Bardzo się cieszę. Prognozy mówiły o wzroście o 1,5 proc. Jest to bardzo miła niespod-

zianka. Nie jest to ciągle wzrost, który mógłby satysfakcjonować czy to nas, czy polską gospodarkę". Dodał: "Rok 2014 r. będzie jeszcze lepszy, to już widać. Wygląda na to, że czas wzrostu bezrobocia zostawiliśmy za nami". (wu) Źródło: grafiki pochodzą z portalu

Coraz bliżej atomu Spółka PGE EJ1, odpowiedzialna za polski program energetyki jądrowej, podpisała w środę (30.01) porozumienie o współpracy z pomorskimi samorządami. Zobowiązała się min. do wsparcia lokalnego rynku pracy, rozwoju infrastruktury i edukacji. Jak poinformowała PGE EJ1, umowa o współpracy, którą prezes spółki Aleksander Grad podpisał z wójtami gmin Krokowa, Choczewo i Gniewino oraz wicemarszałkiem pomorskim, przewiduje współpracę przy działaniach komunikacyjnych i edukacyjnych, m.in. w zakresie technologii, wsparcie rozwoju infrastruktury towarzyszącej i lokalnego rynku pracy. Dokument zakłada też wypracowanie możliwych rozwiązań dla zapewnienia samorządom gmin

płynności finansowej, zapewniającej współfinansowanie projektów z zakresu infrastruktury towarzyszącej elektrowni jądrowej. Dwie badane aktualnie lokalizacje elektrowni znajdują się na Pomorzu w gminach Krokowa i Gniewino oraz Choczewo. Według najnowszych sondaży TNS Polska, poparcie dla tej inwestycji wyraża ponad połowa mieszkańców gmin, na terenie których rozważa się budowę elektrowni. W przeciągu czterech miesięcy ma powstać szczegółowy Plan Współpracy, określający zasady, sposoby oraz harmonogram prowadzenia przez Strony działań komunikacyjno– edukacyjnych związanych z przygotowaniem i realizacją inwestycji, zasady i warunki zaangażowania PGE EJ1

w bieżące życie gmin, a także rolę i zadania Samorządu Województwa w powyższej współpracy oraz Plan Rozwoju, zawierający wykaz przedsięwzięć inwestycyjnych dotyczących infrastruktury towarzyszącej, przedsięwzięć związanych z lokalnym rynkiem pracy, przedsięwzięć planistycznych oraz organizacyjnych, które będą niezbędne bądź towarzyszące realizacji inwestycji oraz Zgodnie z przyjętym we wtorek przez rząd programem energetyki jądrowej, lokalizacja pierwszej elektrowni jądrowej, jej technologia oraz partner strategiczny mają być znane do końca 2016 r. Program przewiduje uruchomienie pierwszego bloku jądrowego do końca 2024 r. (wu) 

s. 7


WYDARZENIA

Sprawa szpitala w Mysłowicach badana przez CBA Centralne Biuro Antykorupcyjne bada dokumenty sprzedaży Mysłowickiego szpitala. Jednymi z nabywców sprzedanej za 135 tys. zł. placówki, jest spółka związana z dwójką lokalnych radnych Platformy Obywatelskiej. Jacek Dobrzyński z CBA potwierdził rozpoczęcie śledztwa w tej sprawie w związku z posiadanymi informacjami o ewentualnych nieprawidłowościach. Agenci analizują zebrane informacje i dokumenty; na razie jednak nie przesądzają o złamaniu prawa.

Przedstawiciel nowego posiadacza udziałów, Mysłowickiego Konsorcjum Medycznego twierdzi, że transakcja odbyła się zgodnie z prawem. CBA zajęło się sprawą po wniosku Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Związkowcy argumentują, że wiele polskich szpitali, z powodu zadłużenia decyduje się na oddawanie placówek w ręce prywatnych spółek. Stwarza to okazję do nadużyć. Władze miasta poinformowały, że nieruchomość jest jedynie dzierżawiona przez spółkę, a budynek i działka

pozostają w rękach miasta. Premier Donald Tusk zabrał głos w sprawie prywatyzacji, zarzucając opozycji kłamstwo. Twierdzi on, że kwota, za jaką sprzedano szpital, jest wyższa niż wspominane 135 tys. zł. Według szefa rządu, Mysłowickie Konsorcjum Medyczne, oprócz podanej kwoty musi również ponieść szereg innych kosztów – takich jak zainwestowanie w sprzęt medyczny, pokrycie długów wobec miasta w wysokości 2,8 miliona zł. (ab) 

Sekretarz obrony USA, Chuck Hegel, zapewnił w czwartek, że Stany Zjednoczone dalej planują angażować się w bezpieczeństwo Europy i rozwijać współpracę z Polską. Szef MON, minister Tomasz Siemoniak po spotkaniu z sekretarzem obrony USA podkreślił, że bezpieczeństwo naszego kraju i Europy zależy od wsparcia i obecności Stanów Zjednoczonych. Hagel deklaruje, że partnerstwo z Polską pozostanie silne. Wizyta amerykańskiego przedstawiciela miała miejsce w dniu 25-lecia odzyskania niepodległości i 15. rocznice wstąpienia Polski do NATO. Szef MON przypomniał, że Stany Zjednoczone odegrały decydującą rolę w historycznych dla naszego kraju momentach. 30 styczniach 1982, w czasie stanu wojennego prezydent Reagan ustanowił dzień solidarności z Polską. Podkreślił rolę tej solidarności w dzisiejszych dniach. Deklarował również, że „Polska jest gotowa do realnych i konkretnych działań w tym obszarze, modernizując siły zbrojne wielkim wysiłkiem

finansowym swoich obywateli i organizując regionalną politykę bezpieczeństwa”. Rozmowy dotyczyły m.in. współpracy wojskowej (w tym misji w Afganistanie), wspólnych ćwiczeń oraz wydarzeń na Ukrainie. Hagel zapewnił również o wsparciu przy sprawie modernizacji polskiej armii. Sekretarz obrony USA spotkał się

również z Radosławem Sikorskim, w planie ma rozmowy z prezydentem Bronisławem Komorowskim i Premierem Tuskiem. Jego wizyta mam również charakter osobisty – Hagel planuje odwiedzić kościół w Kiszkowie – miejsce ślubu jego pradziadków. (ab) 

USA wciąż zaangażowane w bezpieczeństwo Polski i Europy

s. 8


WYDARZENIA

Więcej praw dla mniejszości seksualnych W kilku europejskich miastach, 2 lutego, odbyły się protesty. Jeden z nich miał miejsce w Warszawie. Dotyczyły one zaplanowanego dwa dni później głosowania Parlamentu Europejskiego w sprawie przyjęcia Raportu Lunacek, który postuluje przyznanie wielu przywilejów mniejszościom seksualnym. Kilkaset osób pojawiło się na placu Zamkowym w Warszawie, aby przez godzinę protestować przeciwko założeniom Raportu Lunacek. Sprzeciw wyrażali m.in. hasłami „Ratujmy rodzinę w ostatnią godzinę” oraz „Mama i tata – do końca świata”. Uczestnicy obawiają się, że przyjęcie dokumentu będzie wstępem do zmian w ustawodawstwie europejskim. Występowali w roli obrońców dzieci. Uważają bowiem, że przyznawanie praw mniejszościom seksualnym doprowadzi do adopcji przez pary homoseksualne, zachwiania fundamentów tradycyjnej rodziny oraz nielogicznego uprzywilejowania osób LGBT. Do najważniejszych celów wynikających z raportu należą priorytetowe traktowanie związków partnerskich w Unii Europejskiej, zapobieganie dyskryminacji osób LGBT przy zatrudnianiu w zawodach pedagogicznych oraz stanowcze zwalczanie przestępstw natury homofonicznej. Ponadto projekt zakłada przygotowanie materiałów dydaktycznych oraz zmiany w programach edukacyjnych, aby wśród młodzieży promować równość. Plan działań przewiduje też wprowadzenie przepisów, według których związki partnerskie lub małżeństwa osób tej samej płci będą musiały zostać prawnie uznane we wszystkich krajach członkowskich bez względu na to, czy można je zawierać. Państwa unijne mają też gwarantować prawo wolności wypowiedzi szczególnie przez zapewnienie właściwej ochrony uczestnikom parad równości. Przygotowany przez austriacką

euro deputowaną Ulrike Lunacek dokument to nie projekt ustawy a raczej propozycji większego zaangażowania państw Unii na rzecz przeciwdziałania homofobii. Według autorów, działania Komisji Europejskiej w kwestii zwalczania dyskryminacji mniejszości seksualnych są

niewystarczające a kraje członkowskie nie przestrzegają praw tejże społeczności. Proponowane zmiany mają objąć kwestie zatrudnienia, edukacji, służby zdrowia, obywatelstwa, definiowania rodziny oraz dostępu do towarów i usług. (kd)  zdjęcia: Rafał Fleszar

s. 9


WYDARZENIA I OPINIE

Ochrona dla

porucznika Wosztyla

Sara NałęczNieniewska

Poseł PiS odpowiedzialny za śledztwo w sprawie Katastrofy Smoleńskiej, Antoni Macierewicz wniósł o ochronę porucznika Artura Wosztyla. W samochodzie pilota JAKA - 40 został przecięty przewód hamulcowy. Według portalu niezalezna.pl sprawą zajmuje się Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga, do której poszkodowany sam się zgłosił. Podczas policyjnego przesłuchania porucznik Wosztyl odmówił przyznania mu ochrony.

Antoni Macierewicz obawia się jednak o życie pilota. Wniosek o przyznanie mu ochrony wysłał nie tylko do Prokuratora Generalnego. Dokument trafił też do szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej i Komendanta Głównego Policji. Niezalezna. pl informuję także o niechęci prokuratorów do zajęcia się sprawą. Pytani twierdzą, że dokumenty do nich nie dotarły, a nawet jeśli, to sprawa powinna trafić na biurko kogoś innego. Antoni Macierewicz już raz prosił o ochronę pilota JAKA - 40, po rzekomym samobójstwie jego kolegi po fachu, także obecnym na pokładzie samolotu, który wylądował w Smoleńsku. Andrzej Seremet odmówił wtedy objęcia porucznika Wosztyla programem ochrony świadków. Drugi pilot, chorąży Remigiusz Muś, zginął w tajemniczych okolicznościach. Prokuratura zakończyła śledztwo i orzekła śmierć samobójczą, jednak rodzina i wielu przyjaciół, w tym Wosztyl, nie wierzą w taki obrót wydarzeń. „W końcowej fazie lotu kontroler zapytał się czy chcą lądować. Załoga odpowiedziała, że warunkowo podejdziemy. Kontroler wyraził zgodę na podejście. Ja nie słyszałem, aby kontroler zabronił im lądowania i odejście na zapasowe. Wydaje mi się, że kontroler powiedział TU-154M, że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż

s. 10

50 metrów. Po tym my wyszliśmy z JAK-a.” - to słowa zeznań Remigiusza Musia. Chorąży Muś był głównym świadkiem w sprawie ewentualnego fałszerstwa taśm z rządowego Tu154M i tego, co się działo na rosyjskiej wieży kontroli lotów. Z jego zeznań wiemy, że rosyjscy kontrolerzy wydali komunikat zarówno załodze Jaka - 40, jak i Tu-154M komunikat o zejściu do 50 metrów. Komunikatu tego nie ma na żadnej z kopii taśm. Po śmierci chorążego Musia to właśnie porucznik Wosztyl jest jednym żyjącym świadkiem, który może potwierdzić tą wersję wydarzeń. Warto też wspomnieć, że załoga JAKA - 40 po katastrofie w Smoleńsku nie otrzymała żadnej ochrony, rozwiązano 36 Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego i pozostawiono ich samym sobie. Porucznik Wosztyl w jednym z wywiadów mówi o próbach blokowania działań pilotów w sprawie katastrofy smoleńskiej. „A gdy odmówiliśmy zaczęto nas straszyć, że nie wiadomo co z nami będzie, że mogą odsunąć nas od latania, zabrać klasę pilota, czy w ogóle wysłać nas daleko stąd gdzie latami będziemy czekać na zakończenie sprawy, a w ostateczności wyrzucić nas z wojska.” W obliczu tych wydarzeń decyzja Antoniego Macierewicza wydaję

się być słuszna. Porucznik Wosztyl i inni świadkowie katastrofy powinni otrzymać ochronę już w roku 2010. Teraz dla niektórych jest za późno. Jednak porucznik Wosztyl żyje i sprawa powinna zostać potraktowana poważnie przez prokuraturę. Medialna nagonka na Antoniego Macierewicza nie ma w tym przypadku znaczenia. Człowiek posiadający ważne informację, które mogą zaszkodzić wielu osobom powinien być objęty programem ochrony świadków. „W tej sytuacji ponownie zwracam się do Pana o wypełnienie obowiązku, który spoczywa na Panu jako na Prokuratorze Generalnym RP. W sprawie tragedii smoleńskiej było już dosyć tajemniczych i niewyjaśnionych śmierci, dosyć fałszowania dokumentów oraz dosyć bezradności państwa polskiego.” - tymi słowami poseł PIS zakończył swoje pismo wysłane do prokuratury. Ja dodam jeszcze, jako obywatelka Polski, dość już tuszowania spraw. Dość już manipulacji mediów. Dość już pogardy dla życia. Dość już ignorancji. Czy potrafimy tylko żartować o "zimnym Lechu" i "seryjnym samobójcy", czy jednak chcielibyśmy poznać prawdę?


WYDARZENIA I OPINIE

Spódniczki jednak dla dziewczynek

Program „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” nie spełnia wymagań merytorycznych i dydaktycznych stawianych programom wychowania przedszkolnego – taką opinię wydali eksperci Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Poradnik autorstwa Anny Dzierzgowskiej, Joanny Piotrowskiej i Ewy Rutkowskiej, wywołał w społeczeństwie prawdziwą burzę i spowodował ożywioną dyskusję

Maria NejmanŚlęczka

na temat wprowadzania w przedszkolach edukacji dotyczącej równości płci.

Wiele osób wskazywało na zagrożenia dla kształtowania tożsamości płciowej dziecka.

W październiku Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców zwróciły się do MEN, RPD i PAN z prośbą o ocenę wartości dydaktycznej, merytorycznej i naukowej programu „Równościowe przedszkole”. Zespół profesorów pedagogiki pod kierownictwem prof. dr hab. Józefy Bałachowicz ostro skrytykował program, wskazując między innymi na niezgodność z Konstytucją RP.

KOPCIUSZEK W RÓWNOŚCIOWYCH OKULARACH

W ostatnich miesiącach niemal wszystkie media wypowiadały się na temat gender. Ważną kwestią, poruszaną przy okazji dyskusji o płci społeczno-kulturowej okazał się wprowadzony w kilkudziesięciu szkołach w Polsce program „Równościowe przedszkole”. Jest on finansowany ze środków Unii Europejskiej, która przeznaczyła na realizację niebagatelną kwotę 1 400 000 zł. „Rzeczpospolita” cytuje szefa Komitetu Nauk Pedagogicznych, prof. Bogusława Śliwerskiego, który uważa, że programowi powinna się przyjrzeć Najwyższa Izba Kontroli, ponieważ "publiczne pieniądze zostały wydane na produkt wątpliwej jakości, który jest dodatkowo promowany unijnymi banerami”. Wśród rodziców szczególne kontrowersje wywoływały metody walki ze stereotypami płciowymi, jakie zaproponowały autorki

“Wśród rodziców

szczególne kontrowersje wywoływały metody walki ze stereotypami płciowymi, jakie zaproponowały autorki programu. W ramach zajęć „uwrażliwiających” na płeć chłopcy mieli przebierać się za dziewczynki i odwrotnie, co bardzo często powodowało u dzieci sprzeciw.

programu. W ramach zajęć „uwrażliwiających” na płeć chłopcy mieli przebierać się za dziewczynki i odwrotnie, co bardzo często powodowało u dzieci sprzeciw. Autorki namawiały także, aby „wszelkim bajkom, wierszykom, inscenizacjom, zabawkom, ćwiczeniom, ale także swojemu zachowaniu przyglądać się przez równościowe okulary”. W praktyce oznacza to na przykład opowiadanie alternatywnej wersji Kopciuszka, w której główny bohater jest chłopcem.

MEN UMYWA RĘCE

Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców interweniowały

w sprawie programu, między innymi prosząc o podanie listy przedszkoli, w których jest on realizowany. MEN dwukrotnie odmówiło, argumentując to autonomią placówek. Sprawą nie zainteresował się ani Rzecznik Praw Dziecka, ani Rzecznik Praw Obywatelskich. Na wniosek Stowarzyszenia odpowiedział jednak Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, sporządzając ekspertyzę. Wnioski zostały opracowane na podstawie następujących dokumentów: Ustawa z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz. U. 1991, Nr 95 poz. 425) i Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 21 czerwca 2012 r. w sprawie dopuszczania do użytku w szkole programów wychowania przedszkolnego i programów nauczania oraz dopuszczania do użytku szkolnego podręczników (Dz. U. 2012, poz. 752) oraz Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 27 sierpnia 2012 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół (Dz. U. 2012, poz. 997).

NIEKOMPETENTNI RODZICE

Na początku wydanej opinii zespół ekspertów stwierdza, że uwrażliwienie nauczycieli na powielanie zachowań stereotypowych jest bardzo ważne, ponieważ wiele badań

s. 11


naukowych potwierdza nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn w społeczeństwie (por. badania L. Kopciewicz, M. ChomczyńskiejRubachy, M. Karkowskiej, S. Kamińskiej-Berezowskiej, M. Falkiewicz-Szult i in.). Celem ekspertyzy nie jest zatem zdyskredytowanie samej idei równościowego przedszkola, ale przyjrzenie się jej praktycznej realizacji. Wprowadzenie wychowania równościowego powinno się odbywać po przeprowadzeniu szerokiej debaty publicznej. W państwie demokratycznym, jakim jest Polska, nie powinno się bowiem wprowadzać „tylnymi drzwiami” ideologii, z którą nie zgadza się większość społeczeństwa. Autorki programu sugerują natomiast, że należy pominąć głos rodziców w sprawie wychowania ich własnych dzieci, gdyż „rodzice nie są do końca tymi, którzy powinni ostatecznie decydować o tym, czy w przedszkolach powinno się pracować na rzecz równouprawnienia, ponieważ często nie posiadają oni fachowej wiedzy na ten temat i sami również kierują się stereotypami.” Według Komitetu Nauk Pedagogicznych takie postawienie sprawy nie prowadzi do realizacji programu równościowego, ponieważ dyskryminuje głos osób najbliższych i najważniejszych dla dziecka. Ponadto jest to idea sprzeczna z Konstytucją RP, która przyznaje rodzicom prawo do wychowania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami. Nowoczesne tendencje w edukacji są nastawione na partnerstwo podmiotów, a nie narzucanie jedynie słusznego modelu (co we współczesnym świecie nieuchronnie kojarzy się z totalitaryzmem).

FEMINISTYCZNA PEDAGOGIKA

Ważnym punktem krytyki jest zwrócenie uwagi na fakt, że „Równościowe przedszkole” nie spełnia kryteriów programu edukacji przedszkolnej. Jest bowiem niedostosowany do możliwości dzieci. Same autorki na różne sposoby przedstawiają intencję tego opracowania, nazywając je wymiennie „programem”, „poradnikiem”, czy „metaprogramem”. Treść sugeruje jednak, że jest on skierow-

s. 12

any do dorosłych, a jego celem jest zmiana w zachowaniu nauczycieli. Dzieci są traktowane instrumentalnie, aby poruszyć problemy ważne społecznie, ale nie dotyczące dzieci na ich etapie rozwojowym. Eksperci uważają również, że poradnik jest „nadzwyczaj słabo opracowany pod względem treściowym, dydaktycznym i metodycznym”, a „interpretacja wiedzy psychologicznej o rozwoju dziecka przez Autorki zawiera wiele uproszczeń”. Warto zwrócić uwagę na fakt, że poradnik nie został skonsultowany z psychologami rozwojowymi, ani pedagogami specjalizującymi się w nauczaniu przedszkolnym. Autorki współpracują z Feminoteką czy Amnesty International, zajmując się raczej gender mainstreaming, niż edukacją dzieci. Stąd w ich programie jedyną wytyczną jest równość płci, w dodatku widziana z perspektywy feministycznej. Przedstawiane treści są „zbyt trudne, a ponadto mało interesujące dla dzieci w wieku przedszkolnym. Pojęcie czasu historycznego, rozumienie zmian kulturowych i społecznych, konstruowanych w sposób jak w opiniowanym opracowaniu, leży poza strefą najbliższego rozwoju dzieci w wieku przedszkolnym.”

PŁEĆ NIE DO WYBORU

Wśród licznych zagrożeń, jakie niesie ze sobą „Równościowe przedszkole” jest według ekspertów wychowanie apłciowe. Komitet wskazuje, że ujawnianie dyskryminacji ze względu na płeć jest czymś innym niż „wysadzanie dziecka” z jego biologicznej płci. Zapisy WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) mówią bowiem, że dzieci od czwartego roku życia wiedzą już kim są – „chłopcem lub dziewczynką i że zawsze nimi będą”. W programie nie uwzględnia się natomiast umacniania własnej tożsamości płciowej przez dzieci, nie wspiera jej kształtowania i nie zwraca uwagi na dostosowanie do kultury, z jakiej wywodzą się dzieci. Konkluzja jest jasna - działania, jakie proponowane są w „Równościowym przedszkolu” są szkodliwe dla zdrowia psychicznego dzieci. Opinia ekspertów stoi więc w sprzeczności

“Autorki programu

sugerują natomiast, że należy pominąć głos rodziców w sprawie wychowania ich własnych dzieci, gdyż „rodzice nie są do końca tymi, którzy powinni ostatecznie decydować o tym, czy w przedszkolach powinno się pracować na rzecz równouprawnienia z niedawnym komentarzem prof. Magdaleny Środy, która stwierdziła w Radiu ZET, że „nikt nie chce nikomu zmieniać płci! Czy posłanka Kempa jest aż tak głupia, że myśli, że ideologia gender prowadzi do tego, żeby dzieci wybierały sobie płeć albo żeby płeć zamazać?”

MANIPULACJA CZY DYSKREDYTACJA?

Autorki programu we współpracy z licznymi organizacjami pozarządowymi wystosowały list otwarty w obronie swojej publikacji. Twierdzą w nim, że Komitet posługuje się manipulacją, ponieważ stosuje do oceny „Równościowego przedszkola” kryteria ocen programu wychowywania przedszkolnego. A ta publikacja programem wychowania nie jest. Dlaczego więc pełni taką rolę w polskich przedszkolach? Zdaniem prof. Bogusława Śliwerskiego, szefa Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN „mamy sytuację, w której w przedszkolach pod szyldem programów nauczania funkcjonują treści, które nie spełniają jego wymagań”. Warto zadać więc pytanie, kto i w jaki sposób nadzoruje treści, które trafiają do polskich przedszkoli i szkół? I czy unijne logo jest w tym wypadku wystarczającą rekomendacją? 


WYDARZENIA I OPINIE

Sportowy styczeń za nami! Trzeba przyznać, że był to miesiąc bogaty w wydarzenia sportowe. A to dopiero wstęp do tego, co nas czeka w lutym - miesiącu Igrzysk Olimpijskich. Postaram się w skrócie przedstawić te wydarzenia, które każdego kibica z Polski powinny zaciekawić. Mateusz Nowak

"POLSKI" RAJD DAKAR

Choć Dakar pozostaje Dakarem już tylko z nazwy, gdyż po raz kolejny odbył się w Ameryce Południowej, to jest on nadal niezaprzeczalnie najbardziej wymagającą imprezą, mieszczącą się w kalendarzu sportów motorowych. Prawda jest taka, że to właśnie w tym morderczym rajdzie rywalizują najlepsi, najbardziej zdeterminowani i wytrzymali kierowcy na świecie. Dodatkowo w tym roku mogliśmy obserwować jak to zawodnicy z Polski we wspaniałym stylu pokonywali kolejne etapy Dakaru. W rywalizacji kierowców samochodowych zwycięzcą okazał się Hiszpan Nani Roma. Najlepszym z Polaków był Krzysztof Hołowczyc (6. miejsce), zaraz za nim uplasował się Marek Dąbrowski z pilotem Jackiem Czachorem (obaj w poprzednich edycjach rajdu walczyli jeszcze jako motocykliści), dziewiąty był Marek Kaczmarski, a trzynasty nasz mistrz ze skoczni Adam Małysz. Wśród motocyklistów na szóstej pozycji zakończył zmagania Jakub Przygoński, który jednak, gdyby nie błąd nawigacyjny na jednym z etapów, wywalczyłby drugie miejsce. Tę właśnie lokatę zajął Rafał Sonik w rywalizacji quadowców, co jest najlepszym wynikiem polskiego zawodnika w historii rajdu Dakar. Patrząc na te wyniki można delikatnie stwierdzić, że jest nieźle, a naprawdę niewiele zabrakło, żeby było jeszcze lepiej. Dzięki takim wyn-

“Dzięki takim wyn-

ikom polskich sportowców możemy być dumni, że właśnie nasi zawodnicy na stałe już są zaliczani do ścisłej czołówki najlepszych rajdowców terenowych świata. ikom polskich sportowców możemy być dumni, że właśnie nasi zawodnicy na stałe już są zaliczani do ścisłej czołówki najlepszych rajdowców terenowych świata.

SŁODKO-GORZKIE MISTRZOSTWA EUROPY W PIŁCE RĘCZNEJ

W tym roku turniej był rozgrywany w Danii. Polacy nie byli zaliczani do głównych faworytów, czasy świetności orłów Wenty są już za nami. Niemniej jednak wielu kibiców liczyło na to, że polska reprezentacja pod wodzą Niemca Michaela Bieglera będzie w stanie sprawić na turnieju miłą niespodziankę. Początek zawodów jednak tego nie zapowiadał. Jednobramkowe porażki z Serbią (wicemistrzowie Europy) i Francją (mistrzowie olimpijscy) pokazały, że nasi szczypiorniści nadal są groźną drużyną, jednak w kluczowych momentach popełniają zbyt dużo

błędów, przez co zaprzepaszczają swoje szanse na zwycięstwo z najlepszymi. Po dwóch porażkach nadeszła odmiana obrazu gry Polaków. Najpierw przyszło zwycięstwo z Rosją (24:22), dzięki któremu awansowaliśmy do kolejnej fazy turnieju. W niej na początku przyszło nam grać z teoretycznie najsłabszym rywalem - Białorusią. Walka z naszymi wschodnimi sąsiadami okazała się jednak bardzo ciężką przeprawą. Ten mecz zresztą pozostanie na pewno wspominany jeszcze przez wiele lat, ze względu na słabą grę Polaków zakończoną kapitalną końcówką. Przyznam szczerze, że gdy na 5 minut przed końcem Białoruś wyszła na czterobramkowe prowadzenie, przestałem już wierzyć w zwycięstwo. Nie sądziłem, że po takim występie Polacy będą w stanie się podnieść i strzelić o jedną bramkę więcej. A jednak to zrobili, czym wprawili w osłupienie miliony kibiców przed telewizorami. Po horrorze z niżej notowanym przeciwnikiem przyszła kolej na wicemistrzów olimpijskich - Szwedów, z którymi należało zagrać o niebo lepiej, by myśleć o zwycięstwie. Początek meczu (1:5) nie zwiastował tego, co działo się później. Polacy w krótkim czasie odrobili straty i wyszli na prowadzenie, schodząc do szatni na przerwę z przewagą trzech goli. To był jednak dopiero początek. W drugiej połowie nasi zagrali tak jak nigdy,

s. 13


WYDARZENIA I OPINIE gdyby przez cały turniej prezentowali taką formę, to śmiem twierdzić, że byliby w stanie pokonać każdego bez najmniejszych problemów. Stało się to głównie dzięki fantastycznej dyspozycji bramkarza Piotra Wyszomirskiego, który obronił ponad połowę rzutów szwedzkich szczypiornistów. Mecz zakończył się wynikiem 35:25 i dał nam otwartą drogę do walki o półfinał. Wystarczyło "tylko" pokonać Chorwację - jedną z najlepszych drużyn w XXI wieku. To zadanie przerosło jednak naszych. Przegraliśmy 31:28 i pozostała nam walka o 5. miejsce, co przed mistrzostwami i tak byłoby brane za doskonały wynik. W ostatnim naszym meczu zmierzyliśmy się z Islandią. Prowadziliśmy grę przez cały mecz, jednak to rywale w ostatecznym rozrachunku cieszyli się ze zwycięstwa, zdobywając gola w ostatniej minucie spotkania. Mistrzostwo Europy, po wspaniałym pokazie piłki ręcznej na najwyższym światowym poziomie, zdobyli Francuzi, pokonując w finale gospodarzy - Duńczyków. Trzecie miejsce wywalczyli Hiszpanie, czwarte Chorwaci. My z występu naszych zawodników możemy być i tak zadowoleni. Może ich forma nie zachwycała w każdym meczu, jednak waleczność, którą prezentowali pozwala wierzyć, że w przyszłości doczekamy się ponownie wielkich sukcesów.

SIATKARSKI MUNDIAL 2014

W Warszawie odbyło się losowanie grup Mistrzostw Świata w siatkówce, które odbędą się w tym roku w naszym kraju. Polakom przyjdzie się zmierzyć z Serbią, Argentyną, Wenezuelą, Australią i kwalifikantem z Afryki, który zostanie wyłoniony w późniejszym czasie. Mecz otwarcia odbędzie się na Stadionie Narodowym, co jest wydarzeniem bez precedensu. Będzie mogło go obejrzeć prawie 60 tysięcy kibiców. Pozostaje tylko trzymać kciuki za naszych reprezentantów i cierpliwie oczekiwać na to wielkie widowisko sportowe.

KONTUZJA BŁASZCZYKOWSKIEGO s. 14

Smutne informacje dotarły do nas z Dortmundu. Kapitan piłkarskiej reprezentacji Polski zerwał więzadło krzyżowe w kolanie, w wyniku czego czeka go półroczna przerwa w grze. Wobec jego absencji, nowy selekcjoner kadry - Adam Nawałka będzie miał niemały problem w kompletowaniu drużyny, której głównym filarem jest właśnie Błaszczykowski.

WYJĄTKOWE AUSTRALIAN OPEN

Po raz pierwszy od 2009 roku w męskiej rywalizacji singlowej zwyciężył ktoś spoza czwórki Nadal, Djokovic, Federer, Murray. Stało się to za sprawą Szwajcara Stanislasa Wawrinki, który rozegrał fantastyczny turniej i zasłużenie wygrał. Wśród kobiet tryumfowała Chinka Na Li, co jest jej drugim tytułem wielkoszlemowym w kari-

erze. Agnieszka Radwańska również zaprezentowała się bardzo dobrze i przegrała dopiero w półfinale. Najważniejszym jednak wydarzeniem w Polsce było zwycięstwo w rywalizacji deblowej Łukasza Kubota, w parze ze Szwedem Robertem Lindstedtem. Można więc śmiało powiedzieć, że polski tenis przeżywa powoli rozkwit, ponieważ nie możemy też zapominać o Jerzym Janowiczu czy innych młodych zawodnikach, którzy zdobywają cały czas niezbędne doświadczenie, co pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Nie o wszystkim da się napisać, zachęcam jednak każdego do kibicowania, w którejkolwiek z dyscyplin sportowych. Bo sport jest doskonałą odskocznią, która każdemu z nas jest przecież bardzo potrzebna! 


WYDARZENIA I OPINIE

Spy eye

– niewidoczna wojna

Wojciech Greń

Raz na jakiś czas – a prawdę mówiąc dość często – media pod różnymi postaciami sprzedają nam odgrzewane „sensacyjne” kotlety. Ostatnio było tak w przypadku tajnych więzień CIA w Polsce. Temat, który jak bumerang wraca do nas raz po raz. Właściwie trudno się temu dziwić, bo to fantastycznie elektryzuje opinię publiczną, odwracając jej wzrok nie tylko od spraw ważnych, ale od samego meritum problemu również. Więc stawiam pytanie: o co właściwie tyle krzyku?

Mimo że cała sprawa jest objęta klauzurą tajności, to jednak docierają do nas strzępy informacji z nią związane. Dzięki działalności dwóch komisji powołanych przez Radę Europy i Parlament Europejski wiemy, że faktycznie taka placówka CIA w Polsce istniała. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można określić, że mieściła się ona na terenie ośrodka szkoleniowego Agencji Wywiadu w latach 2002-2006. Przecieki, pojawiające się w obrębie prowadzonych śledztw pozwalają nam stworzyć całkiem rzetelny obraz tego, jak prowadzono przesłuchania więźniów podejrzanych o działalność terrorystyczną. Waterboarding, wielogodzinne przetrzymywanie w nienaturalnych i bolesnych pozycjach, bicie, kopanie, pozbawianie snu, zastraszanie – to tylko nieliczne techniki jakim wielokrotnie poddawano zatrzymanych. Wszystko po to, by uzyskać od nich szczegółowe informacje na temat działalności ich organizacji i prawdopodobnych celów. Wszyscy zapewne jesteśmy zgodni co do moralności takich działań, które są godne najsurowszego potępienia. Jednak należy zadać sobie pytanie o to, dlaczego właściwie stosuje się takie metody? Odpowiedź jest bardzo prosta: by zapewnić nam wszystkim bezpieczeństwo. Jakkolwiek, jako społeczeństwo lubimy żyć w szarej strefie nieświadomości tego,

“Jakkolwiek, jako

społeczeństwo lubimy żyć w szarej strefie nieświadomości tego, jaką ceną okupiony jest nasz spokój, to jednak nie możemy udawać, że nic on nie kosztuje.

jaką ceną okupiony jest nasz spokój, to jednak nie możemy udawać, że nic on nie kosztuje. Jesteśmy częścią wielkiej batalii wytoczonej terrorowi przez wspólnotę narodów, batalii, która wedle nieprzyjaciela nie zna granic, ani litości. Jeśli chcemy uchronić siebie samych, nasze dzieci i najbliższych przed takimi dramatami jakie miały miejsce w Madrycie 11 marca 2004 roku lub w Londynie 7 lipca 2005, musimy uprzedzać działania wroga. Niestety żaden islamski fanatyk, grzecznie zapytany o to, co jest celem ataku jego organizacji, nie odpowie nam nawet jeśli chodziłoby o miejsce pracy, nauki, zabawy ludzi nam bliskich. Dlatego też w ramach dość powszechnej współpracy wywiadowczej powołuje się do życia takie ośrodki jak ten w Starych Kiejkutach. Niestety taka jest cena i odpowiedzialność jaką musimy zapłacić za przyłączenie się w 2001 roku do kampanii przeciw terroryzmowi.

Oczywiste jest, że ujawnianie takich działań jest zagrożeniem o randze międzynarodowej, a ich prowadzenie nikomu nie przynosi chluby. Przypuszczalnie właśnie dlatego nasi politycy wywoływani do tablicy nabierają wody w usta. Właściwie robią to, co powinni, gdyż ujawnianie takich informacji powinno odbywać się jedynie za zamkniętymi drzwiami z dala od kamer i reporterów. Zdradzanie takich państwowych tajemnic nadstawia nas na poważne zagrożenie i myślę tu nie tylko o żołnierzach, ale również o społeczeństwach państw biorących udział w tej wojnie. Podsumowując, choć sprawa wydaje się być niezwykle bulwersująca ze względu na bezprecedensowe łamanie praw człowieka, to jednak stawka o którą toczy się „gra” jest wysoka. Wszystkim nam powinno zależeć na tym, by jej wyjaśnianie odbywało się poza zasięgiem wścibskich uszu. Możemy jedynie czekać na ukazanie się raportów zawierających wyniki śledztw prowadzonych przez polską prokuraturę i Kongres Stanów Zjednoczonych. Każde inne działanie – takie jak pojawiające się za sprawą Woshington Post insynuacje o przyjęciu przez nasze służby 15 mln dol. za udostępnienie mazurskiego ośrodka – mogą okazać się tragiczne w konsekwencjach. Któż może wiedzieć, czy w całej sprawie nie chodzi o coś więcej? 

s. 15


WYDARZENIA I OPINIE

Zrozumieć sprawę

WSI

Wraz z umorzeniem śledztwa w sprawie nieprawidłowości przy tworzeniu raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych z 2007 roku, powrócił temat ich likwidacji. Prorządowe media ponownie rozpoczęły swoją kampanie, mającą na celu zdyskredytowanie Macierewicza, a poszczególni politycy zaczęli głośno krzyczeć o powołaniu komisji śledczej w tej sprawie.

Piotr Zemełka

Sam Macierewicz twardo trzyma się zdania, że likwidacja tych służb była konieczna dla zapewnienia Polsce bezpieczeństwa.

Czym tak naprawdę były Wojskowe Służby Informacyjne i dlaczego co jakiś czas powraca ten temat? Warto byłoby tę kwestię choć trochę przestudiować, bo mimo że sprawa jest powszechna, to w rzeczywistości nie wszyscy wiedzą, o co w tym dokładnie chodzi. Nie zamierzam szczegółowo opisywać tego tematu i posługiwać się jakimiś specjalistycznymi pojęciami, które nie są dla wszystkich jasne. Postaram się w prosty sposób zarysować problem, ponieważ uważam, że sprawa jest istotna, a tezy o tym, jakoby Macierewicz był szpiegiem rosyjskim, działającym na szkodę państwa, są niedorzeczne. Żeby zrozumieć sens likwidacji WSI, należy cofnąć się nieco w przeszłość, czyli do czasów PRL-u. Do 1991 za polski wywiad wojskowy odpowiadał Zarząd II Sztabu Generalnego natomiast za kontrwywiad, Wojskowa Służba Wewnętrzna. W związku z tym, że byliśmy praktycznie marionetką Moskwy, nietrudno się domyślić, że te służby były zależne od ZSRR, a ich zadania sprowadzały się do infiltracji „zachodniego kapitalizmu” oraz do walki z wszelkimi przejawami polskiej niepodległości. Były po prostu polityczną policją. Istotą w tej sprawie są oficerowie pełniący służbę w tych strukturach. Otóż od 1956 żołnierze ci byli wysyłani na szkolenia na Moskwy, które teoretycznie miały poprawić skuteczności ich działań, a które w praktyce

s. 16

“Żeby zrozumieć

sens likwidacji WSI, należy cofnąć się nieco w przeszłość, czyli do czasów PRL-u. Do 1991 za polski wywiad wojskowy odpowiadał Zarząd II Sztabu Generalnego natomiast za kontrwywiad, Wojskowa Służba Wewnętrzna. stwarzały sowieckim służbom doskonałą okazję do zdobywania informacji na temat działań polskich służb oraz do werbunku poszczególnych oficerów. Dla rozpatrzenia sprawy WSI najważniejsze są dla nas lata 80, a dokładnie ich druga połowa. Wtedy te szkolenia były znacznie bardziej zintensyfikowane, co było związane z tworzeniem tzw. „kadry perspektywicznej”, czyli oficerów którzy mieliby objąć najważniejsze stanowiska dowódcze w służbach PRL, przede wszystkim w krajach członkowskich NATO. Co istotniejsze, takie kursy odbywały się również po 1989 roku. Odnotowano przypadki, że szkolenia miały miejsce także w latach 1992 i 1993, czyli już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości! Sednem całej sprawy jest moment

utworzenia WSI oraz brak przeprowadzenia jakiejkolwiek weryfikacji oficerów bądź ich rozpracowania pod kątem możliwej współpracy ze służbami rosyjskimi. Ludzie, którzy wcześniej pracowali dla Moskwy teraz mieli służyć niepodległej Polsce. Chodzi tu właśnie o wcześniej nadmienioną „kadrę perspektywiczną”. Mimo, że ZSRR upadł, to rosyjskie służby wcale nie odnotowały w tej kwestii porażki. Żołnierze, którzy brali udział w takich kursach już w trakcie ich trwania, bądź w późniejszym czasie mogli zostać zwerbowani przez rosyjskie służby i podjąć z nimi współpracę. Nie jest przecież tajemnicą, że Rosja nigdy nie pogodziła się z utratą swoich wpływów. Zwłaszcza, że system demokratyczny w tym kraju to kpina, a władzę pełni wywiad cywilny z szefem Władimirem Putinem na czele. Dlatego też takich ludzi należało natychmiast poddać weryfikacji, a dopiero później, po jej pozytywnym przejściu taki oficer mógł służyć w nowych strukturach. Jak mamy czuć się w kraju bezpiecznie skoro nie wiemy, czy ludzie odpowiedzialni za wywiad i kontrwywiad służą Polsce czy Rosji? O tym, jak mało wiarygodni byli oficerowie WSI świadczą nasze relacje z zachodnimi państwami, zwłaszcza tuż po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości. Polska zacieśniając stosunki z tymi krajami wysyłała swoich oficerów na stanowiska attaché


WYDARZENIA I OPINIE wojskowego do pracy w ambasadzie w danego państwa. Zdarzało się jednak, że musiała sprowadzać go z powrotem do kraju, kiedy to władze wystosowały wyraźny protest, że nie życzą sobie, by takie stanowisko przypadło absolwentowi moskiewskich kursów. Taki sytuacje miały później negatywny wpływ choćby na staraniach Polski do wstąpienia do NATO. Problemem WSI był również sposób ich funkcjonowania, który był odziedziczony niejako po służbach PRL-u. Natomiast aż do 2003 roku, nie było konkretnego ustawodawstwa regulującego działanie tych służb. Wojskowe Służby Informacyjne ochoczo brały udział w działaniach wewnątrz kraju, poprzez werbowanie osób związanych z mediami, polityką, mając dzięki temu szerokie pole do wpływania na polski system. Jakby tego było mało, WSI było związane z tzw. aferą FOZZ, czyli defraudowaniem pieniędzy publicznych, oraz handlem bronią. Mamy więc tu do czynienia nie tylko z nieudolnością polskich służb, ale również z ich działalnością przestępczą. Obstawanie przy stwierdzeniu, że PiS naraził polskie bezpieczeństwo na szwank jest bezmyślne. Owszem, odbudowa nowych struktur wywiadu i kontrwywiadu rzeczą prostą nie jest i potrzeba na to lat. Ale o jakim bezpieczeństwie do tej pory była mowa, skoro nie raz pojawiały się informacje, o tym że w WSI było infiltrowane przez Rosjan? Po za tym zrzucanie wszystkiego na Prawo i Sprawiedliwość również jest idiotyzmem. A gdzie są wymieniani politycy Platformy Obywatelskiej? Nagle uświadomili sobie, że popełnili błąd oddając swoje poparcie? Przecież ustawa regulująca utworzenie nowych służb została przyjęta głosami zarówno PiS-u jak i PO. Oczywiście nie licząc Bronisława Komorowskiego, który nie kryje swoich sympatii do żołnierzy WSI. Według mnie nasz prezydent albo nie odrobił pracy domowej, albo taka postawa jest wyraźnie w jego interesie. Osobiście skłaniałbym się w stronę opcji drugiej, w przeciwnym razie wynikałoby z tego, że wybraliśmy na prezydenta człowieka co najmniej niekompetentnego.

Podobna sytuacja jest w przypadku polityków Twojego Ruchu. To przecież oni są pomysłodawcami powołania komisji i to oni najgłośniej krzyczą. Bo Macierewicz obciążył skarb państwa aż na 1,2 mln zł! To jest jedno z głównych haseł. Najgorsze jest to, że takie stwierdzenie jest szybko podchwytywane, a najwydatniej jest to pokazane przez komentarze poszczególnych użytkowników, pod jakimkolwiek artykułem dot. Macierewicza i WSI. Było to nieraz już tłumaczone, jednak nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Otóż 1,2 mln to pieniądze które MON zapłacił osobom, które poczuły się poszkodowane w związku z publikacją raportu z WSI i informacjami na ich temat, a które następnie wytoczyły Ministerstwu Obrony Narodowej proces. Co na to MON? Z każdym poszedł na ugodę. Warto o tym wspomnieć, zwłaszcza, że kiedy ci sami ludzie wytoczyli proces Macierewiczowi, to z automatu wszystko przegrali. Poza tym, czym jest 1,2 mln zł w porównaniu do kwoty 134 mln zł – takie straty poniósł skarb państwa w związku z aferą FOZZ, czyli poprzez przestępczą działalność WSI. Sama sprawa powołania komisji śledczej jest różnie odbierana, choć większość obserwatorów politycznych twierdzi, że to tak naprawdę przykrycie nieudolności rządu. Temat WSI był już nieraz przywoływany, a wszystko sprowadzało się do burzy, która ogarniała media na kilka dni, po których wszystko okazywało się nadmuchaną bańką, nie mającą merytorycznego sensu, a która pękała po wyjaśnieniach obrońców likwidacji służb. Tak było w

przypadku rzekomego przetłumaczenia raportu z weryfikacji WSI przed jego publikacją. Ileż to się Palikotowcy z przychylnymi im mediami okrzyczeli, ileż to haseł o policzeniu się z Macierewiczem zostało rzuconych. Wszystko po to, by się potem okazało, że całe oskarżenie mijało się z rzeczywistością. Czego oczywiście nikt z oskarżycieli nie przyznał, ani ze strony mediów, ani polityków. Sprawa po prostu przycichła. Poza tym jeśliby komisja powstała i Macierewicz miałby zostać wezwany, to mogłoby okazać się to tak naprawdę niekorzystne dla tych, którzy chcą mu zaszkodzić. Zwłaszcza, że poseł już zapowiedział że pierwszym świadkiem jakiego powoła będzie prezydent Bronisław Komorowski. Poza tym kuriozalne w tym wszystkim jest to, że funkcję doradcy tej komisji ma pełnić były oficer WSI, płk Polkowski. Nawet jeśli założymy, że cała sprawa likwidacji WSI i tego co mówi Macierewicz, to jedna wielka bujda, to co to za komisja, która będzie opierać się na słowach osoby, której bezstronność można z łatwością podważyć? Wątpię, żeby były oficer tych służb, nie starał się przedstawiać sprawy na korzyść swoją i swoich kolegów po fachu. Dla mnie jednak to jedynie dowód na to, że wpływy WSI choć zmalały, to nadal mamy z nimi do czynienia. Skoro nawet teraz, kiedy stare służby zostały zlikwidowane, ludzie z tych struktur mają wpływ na decyzje dotyczące oceny ich działalności, to nietrudno sobie wyobrazić szerokość ich oddziaływania na polską politykę sprzed likwidacji WSI. 

s. 17


WYDARZENIA I OPINIE

Tragedia Ukrainy.

Między rosyjskim młotem a unijnym kowadłem Ukraina staje się ekstremalnie dwubiegunowa. Od dłuższego czasu jedna jej część ciągnie ku Zachodowi, druga – ku Rosji, jednak ostatnio ta różnica interesów zmienia się w regularny konflikt. Zastawiające jest to, jak bardzo każda z tych części upatruje się w popieranej przez siebie opcji szczęścia i dobrobytu.

Kajetan Garbela Obawiam się, że są to tylko czcze nadzieje, a Ukraina nieźle się sparzy, wybierając którąś z dwóch możliwości. Skoro jednak jest tak podzielona, że stoi na krawędzi wojny domowej, postulowałbym jej podział na dwa państwa. Niech każde z niech idzie w swoją stronę. Możliwe, że Wschód i Południe będą przez jakiś czas dobrze żyli w związku z Rosją, a reszta być może zrozumie, że lepiej na żadnej z tych dwóch sił się nie opierać. Może taka terapia wstrząsowa pomoże nie tylko samej Ukrainie, ale i innym państwom środkowoeuropejskim. Władimir Żyrinowski, lider nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, trzeciej siły w rosyjskiej Dumie, napomknął w trakcie jednej z konferencji prasowych o możliwym podziale Ukrainy. Podobno miałby się on odbyć według kryteriów wyznaniowych, jednak tajemnicą poliszynela jest to, że de facto chodziłoby o inne kryteria – prorosyjskie lub proeuropejskie. I tak, Ukraina zachodnia i centralna miałaby tworzyć państwo przede wszystkim katolickie (w tym grekokatolickie) i proeuropejskie, zaś Ukraina wschodnia i południowa wraz z Krymem – prawosławne i prorosyjskie. Co ciekawe, o podobnym rozwiązaniu wspomniały niektóre rosyjskie media, oraz kilku polityków

s. 18

“Zaczynając od

kwestii historycznych i narodowościowych – zawsze jej centrum i zachód były proeuropejskie i bardziej katolickie. czy blogerów. Te dwie ostatnie grupy jednak myślą o tym z niepokojem. Patrząc na to, co obecnie, ale i od dłuższego czasu, dzieje się u naszych wschodnich sąsiadów, podział Ukrainy nie byłby wcale najgorszym rozwiązaniem. Zaczynając od kwestii historycznych i narodowościowych – zawsze jej centrum i zachód były proeuropejskie i bardziej katolickie. Najpierw współistniały w ramach Wielkiego Księstwa Litewskiego, później Korony Królestwa Polskiego. Co prawda później zachodnia Ukraina znalazła się pod władzą Habsburgów, a następnie II Rzeczypospolitej, a centralna pozostała w granicach Rosji, jednak ciągle było im do siebie blisko. Łączyły je przede wszystkim, rozkwitające od połowy XIX stulecia, tendencje nacjonalistyczne rdzennej ludności ruskiej oraz posługiwanie

się językiem ukraińskim. Ich środowiska od jakiegoś czasu coraz mocniej powołują się na tradycję UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) i OUN-B (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – Banderowców, od nazwisk jej wodza, Stiepana Bandery). Były to nacjonalistyczne organizacje, działające szczególnie w czasie II wojny światowej, nierzadko mordujące Polaków (rzeź wołyńska przeprowadzona przez UPA w latach 1943-44), ale również Rosjan i Żydów. Powinno nas co najmniej zastanawiać, czy tak chętne i otwarte odwoływanie się obozu Kliczki do tradycji i symboliki tych organizacji, takich jak postać Bandery, czy obecność czerwono-czarnej flagi UPA jest dla Polski i Europy dobrym sygnałem. Można powiedzieć, że w historii Ukrainy nie było zbyt wielu organizacji nacjonalistycznych, reprezentujących te wartości postaci-symboli, że w walce o świadomość narodową trzeba korzystać z tego, co się ma na podorędziu. Jednak dla mnie afiszowanie się nimi jest co najmniej niesmaczne. Tymczasem ziemie południowe i wschodnie z opisaną wyżej Ukrainą od zawsze miały niewiele wspólnego. Od XVIII wieku były kolonizowane przez rdzennych Rosjan, a wcześniej zamieszkiwane przez inne naro


WYDARZENIA I OPINIE dowości, np. Tatarów, dziś reprezentowane przez bardzo niewielką liczbę ludności. Przyłączenie ich do Ukrainy było powodowane szczodrobliwym gestem władzy radzieckiej, który teraz władzom w Kijowie zaczyna się odbijać czkawką. O ile ziemie zachodnie i centralne ze zgrozą wspominają czasy ZSRR oraz rosyjskiej dominacji i chcą im za wszelką cenę zapobiec, o tyle dla Ukraińców z południa i wschodu bliski związek z potężnym, wschodnim sąsiadem byłby na rękę. W zdecydowanej większości jest to ludność prawosławna, po rosyjsku mówiąca, bliska Moskwie pod względem kulturowym i politycznym. Nieczęsto utożsamiała się ona z nastrojami i dążeniami reszty państwa, odcinając się również od tradycji nacjonalistów ukraińskich i dążeń do integracji z Zachodem. Dobrym przykładem jest tutaj autonomia Krymu, swoista mała Rosja, którą Kijów chcąc, nie chcąc musi utrzymywać i respektować. Wielu traktuje to jako gest dobrej woli wobec mniejszości, a tak naprawdę jednak jest to cena zatrzymania tego terytorium w granicach państwa. Inaczej już dawno sprzymierzyłoby się ono z Rosją, a może nawet weszło w jej skład. Do tej dwubiegunowości Ukrainy dodać należy jeszcze kilka czynników. Pierwszym z nich będzie rozczarowanie pomarańczową rewolucją sprzed dekady – ówcześni bohaterowie wyborów, proeuropejscy prezydent Juszczenko i premier Tymoszenko, dziś są wielkimi przegranymi, a ich największy przeciwnik, kiedyś demonizowany, prorosyjski Janukowycz, został ostatecznie w pełni demokratycznie wybranym prezydentem. Wielu Ukraińcom taki obrót rzeczy musiał nieźle zamieszać w głowie, nadwątlić zaufanie do proeuropejskich polityków i wiarę w możliwość zmiany na lepsze. Przecież tak zachwalana para polityków szybko straciła impet i ograniczyła się do kilku zmian lub niewiele znaczących ruchów, a oligarchowie jak samowolnie i bezkarnie rządzili, tak dalej rządzą. Inni spośród naszych wschodnich sąsiadów zapewne uwierzyli, że tak czy siak jest im przeznaczony kierunek zgodny z linią

s. 19


WYDARZENIA I OPINIE Moskwy, więc nie ma co kombinować i szumnie opowiadać się za zmianami i Zachodem. Nie można pominąć wspominanego stosunku Rosji i Unii do Ukrainy. Bruksela co prawda chętnie związałaby się z państwem Janukowycza, jednak jej postawa coraz bardziej przypomina mi to, jak Wielka Brytania i Francja zachowywały się względem państw środkowoeuropejskich w przededniu II Wojny Światowej. Niby jesteśmy z wami, niby popieramy, niby zapraszamy do współpracy, ale w sumie ginąć za was nie będziemy, nie chcemy, żeby wasz wróg – którym może być Rosja - stał się również naszym. Unii zależy na potencjale gospodarczym tego państwa, szczególnie rolnictwa i przemysłu wydobywczego, ale nigdy poważnie nie rozważała zniesienia wiz dla Ukraińców i nie przedstawiła konkretnego planu współpracy. Wspólnota europejska patrzy przez palce na samowolne podpisywanie umów gospodarczych między Ukrainą a Niemcami, Francją czy Włochami, które bez jej udziału doskonale radzą sobie na wschodzie. Rosja tymczasem gra twardo, choć idąc tropem powyższej analogii, nie śmiałbym porównywać jej poczynań do krwiożerczych, patologicznych i nienasyconych zapędów III Rzeszy. Od jakiegoś czasu Putin powolutku, acz sukcesywnie odbudowuje rosyjski imperializm – związał ze sobą mocniej Białoruś, z sukcesem wmieszał się w sprawę Syrii, gdzie dodatkowo utarł nosa Amerykanom. Abstrahując już od tego, jak traktuje przeciwników oraz na co pozwala

“Niby jesteśmy z

wami, niby popieramy, niby zapraszamy do współpracy, ale w sumie ginąć za was nie będziemy, nie chcemy, żeby wasz wróg – którym może być Rosja - stał się również naszym. s. 20

swoim poplecznikom, prezydent Rosji kreuje się także na obrońcę zdrowych, konserwatywnych zasad, od których coraz mocniej odżegnuje się Unia – w jego państwie homoseksualiści czy mniejszości narodowe nie mają co liczyć na żadne dodatkowe prawa. Stara się raczej zaimponować sąsiadom Rosji i stworzyć, w dobrym tego słowa znaczeniu, staromodną i solidną alternatywę dla „nowoczesnych” i coraz bardziej totalitarnych ustrojów Unii i USA. Ukraina ma długi i to wielkie. Dosłownie „na już” potrzebuje kilkunastu miliardów dolarów pożyczki. Unia sama jest ciągnięta na dno przez potencjalnych bankrutów pokroju Włoch czy Grecji, więc wiele nie ma do zaoferowania. Obawiam się, że w ostateczności zostawi Ukrainę samą sobie i zdecydują o tym właśnie kwestie finansowe. Moskwa zaś chętnie Kijowowi pożyczki udzieli, jednak za cenę podziękowania Brukseli za współpracę oraz oddania kontroli nad bardziej opłacalnymi sektorami gospodarki. I wszystko wskazuje na to, że tak łatwo nie odpuści – wszak Ukraina może być jej największą zdobyczą w walce o umocnienie wpływów w Europie. Biedni Ukraińcy. Jedni ciągną do Rosji, która zapewne będzie chciała ich zmarginalizować i inkorporować tak, jak kiedyś to zrobił Związek Radziecki, być może znowu mydląc im oczy ułudną autonomicznej, ukraińskiej republiki. Drudzy zaś ciągną do Unii, która od dłuższego czasu znajduje się w poważnym kryzysie gospodarczym, coraz mocniej odcina się od chrześcijańskich korzeni swojej kultury, lansując multikulturalizm, chory socjalizm i tolerancję dla dewiacji seksualnych, a wielkiej miłości Ukrainie nie okazuje. Że nie wspomnę o tym, że Unia coraz bardziej odbiera niepodległość państwom członkowskim i podejmuje dziwne, a nawet śmieszne, kroki, np. uznając ślimaka za rybę, czy zakazując sprzedaży wędzonych wędlin. Z deszczu pod rynnę. Biedni Ukraińcy chyba nie takiego wyboru chcieli, odłączając się przeszło dwie dekady temu od Związku Radzieckiego. Ale skoro już są tak

“Biedni Ukraińcy.

Jedni ciągną do Rosji, która zapewne będzie chciała ich zmarginalizować i inkorporować tak, jak kiedyś to zrobił Związek Radziecki, być może znowu mydląc im oczy ułudną autonomicznej, ukraińskiej republiki. Drudzy zaś ciągną do Unii, która od dłuższego czasu znajduje się w poważnym kryzysie gospodarczym i coraz mocniej odcina się od chrześcijańskich korzeni swojej kultury. mocno podzieleni, to chyba lepiej byłoby dla nich stworzyć na możliwie jak najbardziej pokojowej drodze dwa odrębne państwa, mogące stanowić każde o swojej przyszłości i związkach z innymi krajami. Zamieszki zapewne nie ustałyby, ale przynajmniej jedni nie ciągnęliby już drugich tam, gdzie ci zdecydowanie nie chcą iść. Może jedni silnie związaliby się z Unią, drudzy z Rosją, a po czasie przynajmniej ci pierwsi zauważyliby, w jaką utopię wierzyli; że współpracując na 100% z którąś z tych opcji mogą wiele stracić. Ostatecznie mogłaby powstać silna, niezależna Ukraina, do której być może wróciłaby część prorosyjskiego wschodu. Być może współpracowałaby ona z Polską. Idea międzymorza nie jest wszak pozbawiona sensu, potrzeba tylko, by państwa Europy środkowej zrozumiały, ze znajdują się między młotem a kowadłem, i dopóki one istnieją, najlepszym wyjściem dla nich będzie stworzenie odrębnego, silnego bloku. Mądry Ukrainiec po szkodzie? W obecnej sytuacji chyba tak. 


TAKA

SYTUACJA

„No i ten tego,

wie Ksiądz…”

Aleksandra Brzezicka

Walery Pisarek powiedział kiedyś, że niedbałość języka jest dowodem niedbałości myślenia osoby mówiącej. Myśl ta jest niezwykle mądra i prawdziwa, choć pewnie mało kto sobie tę zależność uzmysławia. O tym, jak mówi Polak w XXI wieku, napisano już setki stronnic: że przeklina, że skraca, że jak papuga odgapia z innych języków... Wiemy jak mówią młodzi, wiemy jak mówią politycy, piłkarze i piekarze. Ale jakim językiem mówią spowiadający się? Albo inaczej – jakim językiem Ty się spowiadasz?

Wiedziona moimi językoznawczymi zainteresowaniami, zapytałam kiedyś o to zaprzyjaźnionego księdza. Bez większego namysłu stwierdził, że spowiadając młodych - choć nie tylko - dostrzega szereg niepokojących zjawisk. „Ludzie posługują się w spowiedzi coraz częściej językiem reklamy czy popkultury w ogóle” – stwierdził ks. Piotr. Nie o analizę językoznawczą mu chodziło, ale o samo zjawisko, ponieważ może ono zdradzać podejście człowieka do sakramentu spowiedzi: wskazywać na sposób wartościowania grzechów. Bo cóż można powiedzieć o człowieku (osiemnastoletnim czy czterdziestolatku), który wyznaje w konfesjonale: „skoczyłem w bok”, „miałem przygodę”, „przespałem się z kimś”? Na drugim biegunie sytuują się określenia - chciałoby się powiedzieć - zbyt górnolotne, czyli brzmiące aż nadto teologicznie, jak „obraziłem świątynię Ducha Świętego”. Teoretycznie, nie ma w nich nic złego (a nawet posiadają walor posługiwania się pięknym językiem Kościoła), niemniej jednak zwykle zaciemniają one obraz grzechu i powodują uczucie niezrozumienia. Te i inne przykłady można złożyć na karb braku świadomości językowej i odwoływać się do kultury osobistej człowieka, jego etykiety językowej, którą posiada bądź też nie, wreszcie zaś zapalić czerwone światło dla pol-

“Bo cóż można pow-

iedzieć o człowieku (osiemnastoletnim czy czterdziestolatku), który wyznaje w konfesjonale: „skoczyłem w bok”, „miałem przygodę”, „przespałem się z kimś”? skiej szkoły i wychowania w zakresie języka. Bardziej jednak niepokojącym – choć wcale nie nowym – zjawiskiem jest „kombinowanie” przy nazywaniu grzechów. Jak wylicza ksiądz Marcin, kradzież w konfesjonale nazywana jest „pożyczeniem sobie” (na tzw. wieczne nieoddanie chyba), „zawłaszczeniem”, „podebraniem”, ale bardzo rzadko kiedy penitent przyznaje wprost – „ukradłem”. Najczęściej „kombinujemy” po to, żeby trochę obniżyć rzeczywistą wagę grzechu, pozostając przy tym - pozornie - w zgodzie z własnym sumieniem, bo - jak pisze ojciec Józef Augustyn – „wszelkie „półprawdy”, „małe kompromisy”, połowiczna szczerość wobec siebie, ludzi i wobec Boga, brak „nazywania rzeczy po imieniu” sprawiają, iż nie możemy poczuć się wyzwoleni z życiowego chaosu, nieporządku i zagubienia, z pewnej „miałkości” życiowej”. Mechanizm

taki jest zwykle demaskowany przez spowiednika. Kolejną grupę określeń, których używamy w spowiedzi świętej, stanowią sformułowania naznaczone niedokładnością, co zazwyczaj sprowadza się do zamykania szeregu różnych grzechów w utartych formułach. Jak mówi jeden z zapytanych przeze mnie księży, kiedy spowiadający się wyznaje „miałem głupie myśli”, to nigdy nie wiadomo, co konkretnie chce przez to powiedzieć. Analizując szereg takich sytuacji, stwierdza, że pod tą formułą kryje się cały wachlarz grzechów – od złorzeczenia, przez nieczystość, aż do myśli samobójczych. Podobnie z popularnym „nie szanowałem rodziców” – jeden nie szanuje, bo pyskuje, inny brak szacunku upatruje w podkradaniu pieniędzy i poważnych oszustwach względem rodziców. Język podlega nieustannym zmianom. Trudno spodziewać się i oczekiwać, że spotkanie w sakramencie pokuty wyzwoli w człowieku posługiwanie się innym językiem, niż na co dzień. Żyjemy w społeczeństwie (po)nowoczesnym, co odciska duże piętno na naszym języku, sposobie komunikowania się, a także na widzeniu i opisywaniu świata. Nie można jednak dać przyzwolenia, by do konfesjonału przychodzić z wyznaniem, że „zrobiło się mały numerek” z koleżanką z pracy.

s. 21


TAKA Wpływ popkultury na język, którym się posługujemy jest niekwestionowany. Ona to sprawia, że tematowi seksu przedmałżeńskiego nie towarzyszy już kategoria nieczystości, a wszelkie grzechy nazywane w dekalogu i Kościele w konkretny sposób, można nazwać „po swojemu” (zob. kombinowanie). Co jeszcze rzuca cień na sposób naszego spowiadania się? Myślę, że głównym powodem jest zaniechanie odprawiania rachunku sumienia. Brzmi szkolnie i katechetycznie? Pewnie tak, gdyż mamy dziś problem z przypisaniem mu większego sensu i konieczności. Bo po cóż sięgać po niego do książeczki, skoro od I Komunii Świętej miało się z nim do czynienia i każdy katolik zna go niemal na pamięć. Opuściłeś niedzielną Mszę Świętą? Zgrzeszyłeś przeciwko III przykazaniu. Zdradziłaś męża? Złamałaś VI przykazanie. Proste, prawda? Niezupełnie… Dekalog składa się z ogólnych zasad: każde zaś przykazanie mieści w sobie sporo treści. Nie wystarczy odpowiedzieć sobie twierdząco lub przecząco na przykazanie. Gdyby tak było, człowiek dopuszczałby się maksymalnie 10 grzechów, w przynajmniej – przy tak pojmowanym rachunku sumienia – z 10 grzechów musiałby się spowiadać. Mało kto potrafi „z marszu” powiedzieć, wykroczeniem przeciwko któremu przykazaniu jest np. zemsta. Teoretycznie – słowo to nie pada bezpośrednio w formule Dekalogu, a grzechem przecież jest. Istnieje mnóstwo grzechów, które człowiek popełnia, a nie przypisuje sobie ich do momentu, gdy ksiądz zapyta o nie wprost lub gdy taki człowiek sięgnie po bardziej szczegółowy rachunek sumienia. „Niewiedza” ta wcale nie musi wynikać z jakiś zdrożnych zamiarów, np. chęci zatajenia danego grzechu. Nieświadomość, bo to ona stanowi główną przyczynę nie spowiadania się z pewnych rzeczy, najłatwiej tłumaczyć właśnie brakiem kontaktu z rachunkiem sumienia, który znaleźć możemy w każdym modlitewniku czy nawet w Internecie. Nie ma wzoru na idealną spowiedź. Niektórzy ludzie przystępujący

s. 22

SYTUACJA

do sakramentu pokuty, na jednym tchu wyliczają swoje grzechy. Inni zaś, zamiast potoku rzeczowników i czasowników, decydują się na długi monolog. Który z tych sposobów jest lepszy? Żaden i każdy jednocześnie. Kościół nie narzuca konkretnej formuły prezentowania własnych grzechów: leży ona w gestii spowiadającego się – wynika raczej z charakteru człowieka, potrzeby, jaką odczuwa w spowiedzi. Wspominam o praktyce rachunku sumienia poddając refleksji nasz sposób spowiadania się, ponieważ uważam, że można upatrywać w nim odtrutki na skażony kulturą masową język, na relatywizację naszego postępowania (kombinowanie), a także (a może i przede wszystkim) na nieświadomość związaną z dopuszczeniem się niektórych grzechów. Ludzie boją się formuły rachunku sumienia z prostej przyczyny – analizując kolejne jego punkty, często okazuje się, że lista ich grzechów i

przewinień znacznie się wydłuża. Praktyka rachowania się z samym sobą wymaga odwagi i tego, by stanąć w prawdzie przed Bogiem, ale i przed samym sobą. Nigdy nie siedziałam w konfesjonale, więc pewnie nie jestem odpowiednią osobą, by mądrzyć się na łamach McW. Swoje rozważania opieram jednak na rozmowie z trzema księżmi, a przede wszystkim zaś na materiale forów internetowych, gdzie – obok postulatów wprowadzenia „dźwiękoszczelnych konfesjonałów” i zakonnic-spowiedniczek (jak argumentuje jeden z internautów – „wiadomo, kobieta szybciej zrozumie faceta”) - ludzie wyznają, że „nie wiedzą, jak ubrać w słowa ‘zboczone grzechy’”, że „zrobili taką krzywą akcję” lub że jeśli „[spowiednik] zacznie drążyć, to na bank się poryczą, a potem będzie kaszana wyjść z konfesjonału kiedy ludzie patrzą, masakra”.


NIE

OGARNIAM

W klinczu

z Kliczką

s. 23


NIE OGA

NA MARGINESIE

Mimo, że problem Ukrainy jest dla mnie sprawą pierwszorzędną, to jak już po prawej wspominałem mamy dość sporo problemów we własnej piaskownicy. Już nawet styczniowa odwilż nie budzi we mnie tylu emocji, niż to co usłyszałem pomiędzy doniesieniami za wschodniej granicy. Skoro więc mogę dodać od siebie kilka zdań i skoro wciąż dają mi prawo do głosu, to tak na marginesie chciałbym dodać, że… …piękne Polskie Pendolino rdzewieje w szczerym polu. Ku zdziwieniu wszystkich nie dlatego, że właśnie bije kolejny kilkudobowy rekord opóźnienia. Otóż wielomilionowa inwestycja, zadłużonej po uszy spółki PKP Intercity, stoi gdzieś w lesie w jakimś Centrum Usług Serwisowych. Można by rzecz, to lepiej, że stoi bo jeszcze, by się biedak wykoleił na tych naszych torach. Problem jednak tkwi zupełnie gdzie indziej. Jak wiadomo ów pociąg to Włoch z krwi i kości. Oczywistym ponadto jest, że mieszkańcy tego śródziemnomorskiego kraju lubią cieplejsze klimaty, dlatego te pociągi słabiej spisują się na mrozach. No można by rzec, że to niefart, bo jaki mamy klimat to już chyba każdy wie. Na szczęście włoski producent się o to zatroszczył i umożliwił zakup ogrzewania zewnętrznego. Niestety nikt nie wpadł na to, żeby do polskiego Pendolino takowy kupić, możliwe, że ta decyzja została podjęta ze względu na oszczędności. Więc Pendolino stoi i marznie..

...ponadto chciałem zauważyć, że...

…ministerstwo zdrowia zmienia swój wizerunek. Nie ukrywam, że jak się o tym dowiedziałem, to ogarnął mnie miły dreszczyk emocji. Sami rozumiecie, tyle kolejek, leki drogie, a nawet na zagipsowanie nogi człowiek musi zapisać się zanim ową nogę złamie. Napięcie więc rosło, a jak już dowiedziałem się, że na zmianę wizerunku poszło trzydzieści tysięcy złotych, to naprawdę nie mogłem się doczekać. Wyobrażacie sobie moją radość po tym jak zobaczyłem owe nowe logo ministerstwa! Naprawdę niesamowite! Od razu widać, że to poziom Europejski. Więc wcale nie żałuje, że wydano na nie taką kwotą. Tylko spójrzcie jak nowy wizerunek zmniejszył kolejki!

s. 24

Problem Ukrainy porusza wszystkie

wszystko różni się tylko oceną tego

Mariusz Baczyński

Odnoszę jednak wrażenie, że dużo rii, czy wiosną ludów w Egipcie, ni spowodowane jest to tym, że na U Egipt jakoś nam lepiej się kojarzy, co pod nosem się dzieje, bo jeszcze

Problem jest i jakbyśmy chcieli, to ukryć się go nie da. I w sumie mógłbym tu postawić kropkę, a zainteresowanych odesłać do innych tekstów, bo teoretycznie nic nowego do dyskusji nie wniosę, ale kilka spraw chodzi za mną i zdecydowanie nie daje mi spokoju. O co właściwie chodzi Ukraińcom? Problem tkwi w tym, że nie każdy mieszkający na Ukrainie poczuwa się do jedności właśnie z tym krajem. Jak wiadomo państwo jest bardzo wyraźnie podzielone. Już nawet nie chodzi o to, że mamy część prorosyjską i proeuropejską. Tylko o to, że na zachodzie mieszkają Ukraińcy którzy czują się Rosjanami, a na zachodzie dopiero prawdziwego Ukraińca znajdziesz. Nie ogarniam tego, kto tak beznadziejnie nakreślił granice tego kraju, ale może miał w tym swój interes i tylko czeka na to, aż podziały doprowadzą do absolutnego załamania się rządu. Sama zmiana u władzy niewiele wniesie. Tak jak wspomniałem, powyższy podział będzie rodził cały czas nowe konflikty. Jak pamiętamy, już raz mieliśmy pomarańczową rewolucję, wszyscy dobrze wiedzą, jak się skończyła. Problem jednak jest na tyle naglący, że nie można się tylko przyglądać. Sprawa wymaga działania, nie tylko od nas, ale skoro już jesteśmy sąsiadem Ukrainy... Na pewno jednoczy nas wspólny wróg. Nie będę owijał w bawełnę, każdy wie, że z Putinem się nie lubimy, a sama Rosja kojarzy się nam bardziej ze Związkiem Radzieckim niż z czymkolwiek innym. Niewiele więc nam potrzeba byśmy stanęli ramię w ramię z dążącymi do obalenia rządu Ukraińcami. W końcu kto by bał się Rosji, jeśli stoi się u boku Kliczki. Za tym, żeby zadziałać w państwie naszych sąsiadów przemawia

“Każdy wie, że z Pu-

tinem się nie lubimy, a sama Rosja kojarzy się nam bardziej ze Związkiem Radzieckim niż z czymkolwiek innym. Niewiele więc nam potrzeba byśmy stanęli ramię w ramię z dążącymi do obalenia rządu Ukraińcami. W końcu kto by bał się Rosji, jeśli stoi się u boku Kliczki. także iście romantyczny cel. Już teraz nieważne przeciwko komu walczymy, ważne, że lud uciemiężony chce zrzucić kajdany. Nie okłamujmy się, każdy z nas czuje jakąś ukrytą głęboko chęć do tego, żeby tym zapędom delikatnie dopomóc. Ważne jest także, że sami nie tak dawno pozbywaliśmy się „okupanta” z naszego kraju. Ba! Żeby to był jeden, to byłoby dobrze. Wiele razy ktoś odbierał nam narodową wolność. Jeśli nie wprost, to pod sztandarem orła pozbawionego korony. Wielu z nas ma w pamięci czas sprzed 89 roku. Sam go znam tylko z opowieści i historii. Jednak jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo to było uciążliwe i nieznośne. Więc świeże ślady po kajdanach na naszych nadgarstkach, tym bardziej motywują do tego by pomóc. Co więcej sprawiają, że niewiele nam brakuje, żeby powiedzieć, że tą pomoc kierujemy do naszych braci. Jednak tylko niemal. Bo zanim to nam przez gardło przejdzie, to przy-


ARNIAM

NA MARGINESIE

media.

Mówi się o tym od lewa, do prawa, a o co dzieje się za naszą wschodnią granicą. bardziej przejmowaliśmy się konfliktem w Syiż tym jak radzi sobie nasz sąsiad. Nie wiem czy Ukrainę z rzadka wybieramy się na wakacje, bo czy tym, że zwyczajnie wolimy nie patrzeć na to, e ktoś nam każe zareagować. pominamy sobie ile zaszłości z Ukraińcami nas dzieli. Nie są to bynajmniej jakieś tam głupie bzdety. Bo niestety trzeba przyznać, że wielu z nas jest w stanie stwierdzić nawet, że gorszej plagi jak hołota banderowców, która kiedyś przeszła przez Polskie ziemie, to nikt nigdy wcześniej i później nie widział. Gdzie tu szukać porozumienia, skoro ten sam Bandera na Ukrainie jest bohaterem narodowym, a bandy UPA nie niosły śmierci i pożogi, tylko wyzwolenie. Tu można pisać jeszcze długo, namiętnie i bardzo dotkliwie. Jednak to niczego nie zmieni, bo tu trzeba z historią się rozliczyć, a nie zrobimy tego dopóki ktoś zza miedzy do zbrodni się nie przyzna. Tu stajemy w nieprzyjemnym klinczu. Bo nie mamy dość odwagi, by teraz dobijać Ukraińców roszczeniami o prawdę. Z resztą jak pewnie zauważyliście mają większy problem. Z drugiej czujemy niesmak, albo przynajmniej ja taki czuję, gdy widzę Jarosława Kaczyńskiego stojącego u boku Banderowca. Co w takim wypadku można zrobić? Ano można skupić się na własnym ogródku. Udawać, że to nas nie dotyczy, zająć się własnym bajzlem. W sumie jest czym. Tyle syfu mamy ze swoimi zabawkami, że sami mamy ochotę wyjść na ulicę i pewnie byśmy to zrobili, ale nie za bardzo wiemy na kogo chcemy postawić. Więc siedzimy w tym własnym, względnym spokoju, ale docierają do nas co rusz nowe odgłosy i źle nam z tym, bo coś z tym zrobić trzeba. Pozostaje jeszcze myślenie ponad podziałami. Zróbmy coś dla dobra wspólnego. Pokierujmy się Chrześcijańską postawą Miłości. Brzmi to wzniośle, ale w działaniu wygląda dość zwyczajnie. Na chwilę odstawmy zaszłości. Nie ma wyjścia, musimy

pójść na kompromis. Nie mówię, że powinniśmy zapomnieć na wieki o zbrodniach Bandery. Nie tędy droga. Chodzi tylko o tymczasowe odłożenie ich na bok, ale na miejsce widoczne. Podobnie jest w życiu, to żadne novum. Niejednokrotnie stajemy w obliczu ciężkich orzechów do zgryzienia. Musimy zapomnieć o zaszłościach, przeczekać i starać jakąś relację naprawić. Jeżeli zależy komukolwiek na dobrych stosunkach z drugim człowiekiem, to ten ktoś musi mieć gotowość na odłożenie spraw, dla jakiegoś dobra, które zaprocentuje potem. W jakiejś bliżej, lub dalej określonej przyszłości. To, że takie odłożenie spraw na bok wiele kosztuje, to już inna historia, ale przypominam, gra jest warta świeczki. W przypadku Ukrainy argumentem za tym żeby odłożyć problemy na chwilę na bok może już być nawet czysty egoizm. Jak wszystkie wyżej przytoczone argumenty przestają do nas przemawiać, to pamiętajmy o jednym. Już Piłsudzki chciał stworzyć strefę buforową oddzielającą nas od Rosji. On głupi nie był, a my powinniśmy skorzystać z jego zdolności przewidywania. Na koniec wróćmy jeszcze do pogodzenia się z historią. Prostą rzeczą jest, że dużo więcej przebacza się rodzinie i ludziom których kochamy. Jak już wspomniałem, niewiele brakuje nam, żeby Ukraińców uznać za braci. Oczywiście, droga do rozwiązania problemu z Banderą długa i kręta, a niedopowiedzianych spraw jest dużo więcej niż te, o których wspomniałem. Jednak zastanówmy się. Z kim łatwiej będzie nam to rozwiązać. Z Kliczką, który czuł prawdziwe wsparcie w walce z prorosyjskim rządem, czy z prorosyjskim rządem, który w nosie będzie miał, że jakaś tam historia mordu jest nierozwiązana. 

...w międzyczasie chciałbym wspomnieć, że...

...pod wpływem nacisków rządu zima daje za wygraną. Nie musieliśmy czekać nawet dwóch tygodni, by doświadczyć efektów tego przemyślanego działania. Kto mógłby pomyśleć, że tak bezpośrednie oskarżenie rzucone w stronę klimatu odniesie skutek. Mocne słowa, dosłownie, roztopiły lody i jednoznacznie muszę stwierdzić, że spór na linii ministerstwo-klimat został zażegnany. Pani Elżbieta Bieńkowska okazała się być wybitnym mediatorem w tej kwestii i wreszcie możemy cieszyć się ciepłymi i bezproblemowo dojeżdżającymi do stacji pociągami. Skoro już pogoda poszła na pewne ustępstwa to może warto postawić kolejne żądania? Cieplejsza woda w Bałtyku? A może dłuższe wakacje? Ja bym poszedł krok dalej i wyżalił się na topografię, kto wie, być może ustąpi i zbliży do siebie Kraków z Katowicami. Wtedy realnie będzie można myśleć o podróży pociągiem między nimi poniżej czterech godzin.

a na koniec krótko o tym, że…

…nie wszystko w naszym kraju woła o pomstę do nieba. Prawdopodobnie ktoś stwierdzi, że na siłę szukam pozytywów, ale nie dalej jak 10 godzin temu Kamil Stoch pokazał klasę i dał wyraźny znak, że jest jednym z głównych kandydatów do medalu w Soczi. Radość z jego zwycięstwa jest tym większa, że melodia Mazurka Dąbrowskiego zabrzmiała na niemieckiej ziemi. Bynajmniej nie chodzi o jakieś leczenie kompleksów. Tak sobie po prostu marzę, że może warto pójść za ciosem i zrobić prztyczka w nos Rosjanom i zmusić ich do wysłuchania Polskiego hymnu na ich ziemi. Mam tylko nadzieję, że nie podniosą nam bardziej cen gazu. To by było na tyle. Prawdopodobnie zdarzyło się wiele bardziej godnych odnotowania wydarzeń i pewnie te, o których napisałem zasługiwały na więcej zrozumienia, jednak nie będę udawać, że jest mi wstyd po tym jak przedstawiłem swój bardzo subiektywny punkt widzenia. Kończę więc co zacząłem 4000 znaków wcześniej i zabieram się do wypicia herbaty, którą dostałem wczoraj przed Teatrem Bagatela, bo okazało się, że te darmowe 30 torebek jutro ma ostateczny termin przydatności do spożycia. 

s. 25


TEMAT

NUMERU

Młodzi,

którym się chce

s. 26


TEMAT

NUMERU

W dzisiejszych czasach często możemy spotkać się z twierdzeniem, że młodzież jest leniwa, zepsuta i pozbawiona ambicji. Że czas wolny spędza przed komputerem, bierzmowanie traktuje jako „sakrament pożegnania z Kościołem” i nie chce mieć za wiele wspólnego z religią. Tym bardziej, jeśli młodzi ludzie mieszkają w małym, spokojnym miasteczku, gdzie trudniej niż w mieście pokroju Krakowa jest zorganizować coś ciekawego. Kajetan Garbela Tymczasem istnieją całkiem prężne, przyparafialne grupy młodzieży, grupujące tak gimnazjalistów, jak licealistów, a nawet studentów. Liczą często kilkadziesiąt osób i ubogacają życie religijne i kulturalne nie tylko swoich rodzinnych okolic, ale eksportują swoją twórczość do większych ośrodków. Tym ludziom chce się spotykać, modlić, działać. I wcale nie przeszkadza im nauka czy fakt, że jako totalni amatorzy biorą się za tworzenie od zera przedstawień teatralnych czy musicali. Chęć działania ku większej chwale Boga i na pożytek ludzi od lat towarzyszy wspólnocie Agnus Dei, istniejącej przy parafii pod wezwaniem świętej Katarzyny w podkrakowskim Wolbromiu. „Ciężko powiedzieć, kim dokładnie jesteśmy i co robimy. Jesteśmy grupą 30 osób, która w Wolbromiu tworzy wspólnotę modlitewną i zespół muzyczny pod nazwą Agnus Dei. Staramy się łączyć przyjemne z pożytecznym. Zajmujemy się wszystkim, co powoduje, że świat jest lepszy lub co sprawia, że na czyjejś twarzy pojawia się uśmiech, a w sercu nadzieja. Wspieramy akcje charytatywne, tworzymy własne utwory muzyczne oraz autorskie spektakle (musicale – jasełka, misteria), animujemy Msze święte, wieczoru uwielbienia i rekolekcje. A wszystko o z Bożą pomocą i dla Jego Chwały” – tak grupa opisuje sama siebie i chyba ten cytat wystarczy, aby dobrze charakteryzować tę aktywną grupę młodzieży z niewielkiego, małopolskiego miasteczka. Za początek swojej działalności uznają oni dzień 23 września 2006 roku. Data nie jest przypadkowa – Kościół wspomina wtedy świętego ojca Pio, kapucyna z włoskiej Pietrelciny, którego wolbromska młodzież

“Liczą często

kilkadziesiąt osób i ubogacają życie religijne i kulturalne nie tylko swoich rodzinnych okolic, ale eksportują swoją twórczość do większych ośrodków. postanowiła obdarzyć szczególną czcią. Grupę działającą przy parafii św. Katarzyny na początku animował tamtejszy kapłan, ks. Włodzimierz Wiecha. Emilia, studentka Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, należy do wspólnoty od początku jej istnienia. – „Dobrze pamiętam ten moment, gdy w 2006 roku przyszedł do mnie prowadzący zespół Mateusz z pytaniem, czy nie chciałabym śpiewać w działającej we wspólnocie scholii. Na początku mieliśmy tylko jedną gitarę, graliśmy i śpiewaliśmy dosyć proste pieśni, przede wszystkim na niedzielnej Eucharystii. Z czasem doszło kilka gitar, perkusja, bębny, grzechotki.” Od samego początku dbają oni o oprawę muzyczną niedzielnej Mszy świętej o godzinie 10:00 w swojej świątyni parafialnej. W każdy pierwszy piątek miesiąca prowadzą w niej również modlitwę uwielbienia, a w trzeci sobotę miesiąca organizują wyjazd do kościoła św. Józefa w Częstochowie na Mszę z modlitwa o uzdrowienie i uwolnienie. Co tydzień spotykają się także ze swoim księdzem opiekunem na kręgu biblijnym, gdzie czytają i interpretują Pismo Święte oraz starają się wcielać je w życie na co dzień. Zbierają zakrętki, które są później zmieniane na nowe wózki inwalidzkie. Jak na grupę działającą

przy kilkutysięcznej parafii w małym miasteczku, robią całkiem sporo. Co prawda wielu spośród tych, którzy rozpoczynali przygodę ze wspólnotą, teraz jest na studiach, pracuje i nie ma dla niej zbyt wiele czasu, to jednak ciągle znajdują się nowe młode osoby, chętne do działania i chwalenia Boga. Jakby tego było mało, z czasem wpadli na pomysł wystawiania jasełek w okresie bożonarodzeniowym, oraz misterium męki pańskiej w wielkim poście. Kolejny kamień milowy w działaniach wspólnoty datuje się na 2 listopada 2008 r., gdy przedstawili swoje autorskie utwory na koncercie muzyki chrześcijańskiej „Podążaj za Chrystusem”. W 2009 r. ks. Włodzimierz zastąpił ks. Sławomir Woźniak, a zespół Agnus Dei otrzymał wyróżnienie na lubelskim Festiwalu Psalmów Nowo Odkrytych a 29 maja 2011r., już wspólnie z nowym opiekunem, ks. Rafałem Gzylem, wspólnota zorganizowała w domu kultury Wolbromiu koncert „Otwórz się”. Później rozpoczęły się podróże poza rodzinne miasto – w 2011 i 2012 r. występowali w Krakowie razem z grupą Nebo. W 2013 roku animowali muzycznie dwa Weekendy Łaski, które odbyły się na Górze św. Anny. W ostatnim czasie w kilku miastach, w tym w Krakowie grupa prezentowała autorski musical „Teraz jest czas, by lepszym się stać”. Opowiada on znaną wszystkim z Pisma Świętego opowieść o narodzeniu Chrystusa i wydarzeniach jemu towarzyszących – zwiastowaniu, wizycie Maryi u Elżbiety, wątpliwościach świętego Józefa, pokłonie pasterzy, złym herodzie i Trzech Mędrcach. W czterdziestopięciominutowy spektakl grupa włożyła sporo pracy – sami napisali teksty, muzykę, opracowali stroje, cho-

s. 27


TEMAT NUMERU

“Jak na grupę

działającą przy kilkutysięcznej parafii w małym miasteczku, robią całkiem sporo. Wielu spośród tych, którzy rozpoczynali przygodę ze wspólnotą, teraz jest na studiach, pracuje i nie ma dla niej zbyt wiele czasu, to jednak ciągle znajdują się nowe młode osoby, chętne do działania i chwalenia Boga. reografię… Dodajmy tylko, że żaden z członków grupy nie ma wykształcenia teatralnego czy muzycznego. - “Chcemy pokazać, że nasza wiara nie musi być nudna” – mówi manager grupy, Marcin Wąchal. – “Nie chcemy, aby dorośli postrzegali młodzież jako samo zło. Pokazujemy im, że jest inaczej, że to, co robimy, to także forma radosnej modlitwy. Przecież można się cieszyć się modlitwą, modlić się nie tylko „Zdrowaś Maryjo” czy „Ojcze nasz” – my modlimy się naszą twórczością.” Jak nietrudno się domyślić, robią to wszystko za darmo. Jedynie czasem po swoich występach zbierają dobrowolne datki. Kiedyś znalazł się sponsor, który zafundował profesjonalne oświetlenie i sprzęt nagłaśniający, ale teraz grupa musi sama dbać o finanse. Wydatki są spore. Grupie przydałby się duży bus, przeznaczony do przewozu sprzętu i osób. – „Teraz musimy robić to kilkoma samochodami, co jest niewygodne, drogie i czasochłonne” – mówi Emilia. – „Postanowiliśmy zebrać 15000 zł i z to kupić używanego busa.” Do 10 lutego można wspierać wspólnotę Agnus Dei przez portal Polakpotrafi.pl. Uzbierali już 2/3 wymaganej kwoty i liczą na pełen sukces. Więcej o akcji przeczytacie na polakpotrafi.pl/projekt/transporter-dla-agnus-dei.”\. 

s. 28


TEMAT NUMERU

s. 29


TEMAT

NUMERU

Bรณg kocha pijakรณw, szaleล cรณw i kochankรณw

s. 30


TEMAT

Krzysztof Reszka

NUMERU

Kiedy ludzie zaczynają pobożnie czytać Ewangelię i traktować ją na serio, to trudno przewidzieć co się będzie działo. Nikt nie podejrzewał, że ateiści, alkoholicy i narkomani z Francji ukażą całemu światu miłość Jezusa Chrystusa i piorunująco trzeźwe myślenie w dziedzinie pomocy społecznej. Okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda. „Jak zaczniesz robić coś na wariata, przekroczysz granice swojego lęku - znajdziesz i środki, i ludzi” - tłumaczy siostra Małgorzata Chmielewska. Trzeba więc zmienić sposób myślenia. Bo sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym są na wyciągnięcie ręki.

Były lata sześćdziesiąte. Żyli wśród hippisów, anarchistów i rewolucjonistów. Ona była działaczką młodzieżową skrajnej lewicy. On malarzem i poetą, ale niestety również narkomanem i alkoholikiem.

BĘDZIECIE MNIE SZUKAĆ I ZNAJDZIECIE MNIE, ALBOWIEM BĘDZIECIE MNIE SZUKAĆ Z CAŁEGO SERCA. (JR 29,13)

Młode małżeństwo, Pascal Pingault wraz ze swoją żoną Marie-Annick Pingault, poszukiwali Prawdy w radykalnych ideologiach politycznych i społecznych, w narkotykach i filozofiach Wschodu. Kto szuka - ten znajduje, więc ostatecznie wybrali Jezusa Chrystusa, jako jedynego Mistrza i Pana. Ich życie zmieniło się. Pascal Pingault pisał o tym doświadczeniu: "Najpierw Bóg dał nam doświadczyć mocy swego słowa. Byliśmy prowadzeni, formowani przez to słowo, w które natychmiast uwierzyliśmy; byliśmy przez nie wyzwalani: z beznadziejności i z naszych poszukiwań stale pełnych zawodu, z alkoholu, z narkotyków, z choroby. Był to chrzest skruchy, chrzest łez, żal nieskończony z powodu oddalenia od Boga, że tak źle kochaliśmy!". Postanowili dzielić się z innymi tym, co otrzymali. Dołączyli do nich przyjaciele-ateiści, Bruno i France którzy uwierzyli ich świadectwu. Postanowili się modlić, czytać Ewangelię i potraktować ją na serio. Wokół tych małżeństw które zapragnęły żyć jak apostołowie - zaczęli gromadzić się ludzie z tzw. marginesu społecznego. Pascal i Marie Annick pochodzili z rodzin katolickich, ale Bruno i France nie znali żadnych sakramentów, więc

“Do domów wspólnoty

zgłaszają się po pomoc alkoholicy, prostytutki, narkomani, bezdomni, dzieci z ulicy, ludzie chorzy, nosiciele wirusa HIV. W każdym kraju wspólnota służy najbiedniejszym z biednych.

żeby okazać posłuszeństwo Ewangelii, ochrzcili się w wannie.

PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY, KTÓRZY UTRUDZENI I OBCIĄŻENI JESTEŚCIE, A JA WAS POKRZEPIĘ (MT 11,28)

Ci ludzie nawróceni na chrześcijaństwo nie wiedzieli dokładnie, do którego wyznania powinni dołączyć. Pascal Pingault wybrał się w podróż i spotkał się z Małymi Braćmi Karola de Foucauld. Wtedy nie mając jeszcze pojęcia o adoracji Najświętszego Sakramentu, miał wizję wspólnoty zgromadzonej na spotkaniu z Jezusem w Eucharystii. Przybył do miejscowego biskupa. Ten wysłuchał go i przyjął wspólnotę do Kościoła Katolickiego. Ziarno wydało swój plon. Wspólnota "Chleb Życia", powstała w 1 stycznia 1976 roku, rozwinęła się w Aigle i ostatecznie ukształtowała się w 1981 roku. W wigilię Bożego Ciała i święto św. Jana Chrzciciela, 23 czerwca 1984 roku, została uznana kanonicznie przez

Kościół reprezentowany przez bpa Bayeux-Lisieux, jako stowarzyszenie wiernych. Definitywne kanoniczne zatwierdzenie Statutu Wspólnoty miało miejsce 23 czerwca 1990 roku. W takiej wspólnocie mieszczą się zarówno rodziny jak i osoby wybierające celibat. Zapragnęli żyć z ubogimi i tak jak Jan Chrzciciel - pomagać im w poznaniu Jezusa, aby mogli nawiązać z Nim osobistą relację. Do domów wspólnoty zgłaszają się po pomoc alkoholicy, prostytutki, narkomani, bezdomni, dzieci z ulicy, ludzie chorzy, nosiciele wirusa HIV. W każdym kraju wspólnota służy najbiedniejszym z biednych. Są to np. w Kanadzie - ludzie z gett kolorowych czy mieszkańcy slumsów, w Peru - skazani na wymarcie Indianie, w Kamerunie - więźniowie albo kalekie dzieci porzucane na ulicy, a w Nigerii - trędowaci. W jednym z krajów afrykańskich pracuje brat, który choć sam jest inwalidą na wózku, poświęca się niepełnosprawnym dzieciom z ulicy, próbuje zbierać je, najpierw leczyć, a później, jeśli to możliwe - uczyć zawodu, by mogły jakoś się utrzymać. A tymczasem w Polsce...

MAŁGORZATA - ZNACZY "PERŁA"

Małgorzata Chmielewska urodziła się 20 marca 1951 roku w Poznaniu. Dopiero gdy ukończyła studia biologiczne na Uniwersytecie Warszawskim - zainteresowała się katolicyzmem. Szukała swojego miejsca w Kościele. Myślała o wstąpieniu do zakonu benedyktynek, następnie do małych sióstr Jezusa. Pracowała jako katechetka z niewidomymi dziećmi w Laskach i w duszpasterstwie niewidomych przy ul. Piwnej w Warszawie. Organizowała także pomoc dla kobiet z więzienia

s. 31


TEMAT

przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. W 1990 roku wstąpiła do wspólnoty "Chleb Życia". Śluby wieczyste złożyła we Francji w 1998 roku. Została też matką pięciorga dzieci - dziś już w większości dorosłych. Jednak żadnego z nich nie urodziła. "W którymś momencie się spotkaliśmy i trzeba się było jakby... wzajemnie sobą zaopiekować" - wspomina. Kobieta w habicie, która ma dzieci, do której chłopiec zwraca się "mamo", a ona odpowiada "synu" - budził sensację. Przyznaje, że "to było zabawne" i czasem z dziećmi robili tak specjalnie. Kiedy w podróży musieli szukać noclegu, schronili się u sióstr zakonnych. Młoda zakonnica spytała - "A pan to jest kierowcą siostry?" - "Nie, nie... Ja jestem synem". Wtedy podobno taca o mało nie wypadła jej z rąk na podłogę. "Mężczyzna jest stworzony do ojcostwa. I uschnie, nie rozwinie się, jeśli nie będzie ojcem. I kobieta jest stworzona do macierzyństwa... - wyjaśnia s. Małgorzata - Natomiast można to zrealizować w bardzo różny sposób. Mnie się przydarzyła przygoda, dlatego że najzwyczajniej w świecie stanęły przede mną dzieci i można było się zdecydować: albo je skierować do domu dziecka, wiedząc jaki je czeka los, albo też powiedzieć: dobra, ok, to się nauczmy być rodziną. No proste!" Wspólnota Chleb Życia posiada siedem domów w Polsce - cztery w Warszawie i trzy w województwie świętokrzyskim. Są to miejsca otwarte dla ubogich, bezdomnych, chorych, niepełnosprawnych i samotnych matek. Wszystko po to, by przywracać im poczucie ludzkiej godności. Oni

s. 32

NUMERU

nie tylko potrzebują zjeść i przeżyć, ale także żyć jako osoby - twórczo i sensownie. Wzajemnie sobie pomagają, a kto chce, może także poznawać Boga. W warszawskich schronisku dla bezdomnych i chorych, kilkanaście godzin dziennie trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Na początku padła propozycja, by każdy trwał na modlitwie przez pół godziny dziennie, ale podniósł się bunt, że to za mało! Chcieli przynajmniej godziny! Czytają też Ewangelię. Życie kontemplacyjne kwitnie wśród około dziewięćdziesięciu ubogich osób, nieraz starszych, ciężko chorych, bez rąk czy nóg, czasem upośledzonych psychicznie. Ale według siostry Chmielewskiej to oni są VIPami w Królestwie Bożym.

FABRYKI MIŁOŚCI

Nie tylko ciało i duch potrzebują wzmocnienia! Potrzeba, by ludzie mogli na powrót odnaleźć się w społeczeństwie. Siostra Chmielewska nie tylko daje jedzenie i dach nad głową, ale także zatrudnia swoich podopiecznych i daje im świadectwo pracy. Budując i remontując domy wspólnoty, młodzi ludzie uczą się zawodu. Jest też stolarnia, przetwórnia owocowo-warzywna, która zdobywa nagrody oraz szwalnia, gdzie niegdyś bezrobotne kobiety mogą z pasją tworzyć piękne ubrania, zarabiać pieniądze i mieć z tego satysfakcję. Niektórzy dziwią się, że pod okiem katolickiej wspólnoty powstaje także gustowna damska bielizna, o której media głównego nurtu powiadają, że jest całkiem sexy. Jednak siostra Chmielewska wyjaśnia, że jak najbardziej

ma być elegancko i sexy, gdyż Pan Bóg wymyślił seks, a my jeśli będziemy stosować go zgodnie z przeznaczeniem, będziemy szczęśliwi. A o atrakcyjność fizyczną oboje małżonków musi dbać. Dzięki temu, że kilka osób potraktowało Ewangelię poważnie, świat staje się coraz piękniejszy. W wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego, s. Małgorzata opowiada: Pewna ofiara przemocy była w naszej noclegowni dwa lata. Niedawno spotkała ją w Warszawie dziewczyna z naszej wspólnoty. Ta kobieta szła z dumnie podniesioną głową i uśmiechała się do samej siebie. Zapytana, dlaczego tak się uśmiecha, odpowiedziała: „Dlatego, że od dłuższego czasu jestem wolnym człowiekiem. Wiem, że jestem kimś, uwierzyłam w siebie, mam pracę, mam nadzieję na mieszkanie, moja córka odzyskała spokój”. Wspólnota w Polsce ma pod opieką ok. 1000 osób. Jak zaczniesz robić coś na wariata, przekroczysz granice swojego lęku - znajdziesz i środki i ludzi - tłumaczy siostra Chmielewska. Życie siostry Małgorzaty jest trudne, ale jak mówi - bardzo fajne! Dla niej jedyną rzeczą, której naprawdę warto szukać, jest miłość. A ona okryła, że Bóg jest miłością. - Wierzymy, że poprzez adorację Najświętszego Sakramentu, bezpośrednie spotkanie twarzą w twarz z Panem Jezusem potrafimy jakby żyć Jego życiem i patrzeć na ludzi tak jak On patrzy. Szczególnie na ludzi cierpiących, najpierw oczywiście wzajemnie na samych siebie. To jest cały sens naszego życia. 


ROZMOWY

Kościół we Francji Krzysztof Skopiec

Ksiądz biskup Jean-Luc Brunin, ordynariusz Le Havre, przewodniczący Komisji ds. rodziny i społeczeństwa Konferencji Episkopatu Francji odpowiada na pytania dotyczące sytuacji Kościoła we Francji. Jak wygląda życie religijne Francuzów, francuski rozdział Kościoła od państwa oraz jak zarysowuje się przyszłość najstarszej córy Kościoła? Na te i więcej pytań odpowiedź znajdziemy w wywiadzie, który udało mi się z przeprowadzić z biskupem z Francji.

Czy to prawda, że tylko około 5-10% Francuzów chodzi na niedzielną mszę św.? Na jednej z polskich stron internetowych można przeczytać, że co trzeci wierny we Francji, który uczestniczy co tydzień we mszy św., wybiera mszę trydencką. W Polsce ten udział jest zdecydowanie mniejszy. Co ksiądz biskup o tym sądzi? bp. Jean-Luc Brunin: W istocie, około 5% Francuzów to praktykujący katolicy, oni chodzą na msze regularnie. Praktykujący katolicy to znaczy tacy, którzy chodzą na msze dwa razy w miesiącu według statystyk, według sondaży. Pośród nich są Ci, którzy uczestniczą w mszy trydenckiej, czyli mszy sprawowanej według nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Tutaj w Hawrze jest dwanaście rodzin, które chodzą na mszę według nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, na mszę, którą nazwał pan trydencką.

“Rzeczywiście, pod-

czas niedzielnej mszy jest tylko jeden ksiądz. Gdyby komunii św. udzielał tylko kapłan, trwałoby to zbyt długo. Dlatego Kościół dopuszcza, żeby osoby świeckie udzielały komuniii św. komunii św. podczas mszy udzielała zakonnica. Wiem, że prawo kanoniczne dopuszcza takie sytuacje, ale dla Polaka stanowi to pewien szok. Czy dla księdza biskupa taka sytuacja jest czymś zupełnie normalnym, czy jednak dążycie do tego, żeby wyłącznie księża udzielali komunii św.?

bp. JL. B.: To jest pięćdziesiąt osób, pomiędzy 50 a 60 osób na mszy według formy nadzwyczajnej, po łacinie. Na innych mszach ta liczba jest znacznie większa. Takie są proporcje. Dlatego myślę, że jedna trzecia to zbyt dużo. Ogólnie rzecz biorąc we Francji zdecydowanie mniej wiernych niż jedna trzecia wybiera mszę trydencką.

bp. JL. B.: Rzeczywiście, podczas niedzielnej mszy jest tylko jeden ksiądz. Gdyby komunii św. udzielał tylko kapłan, trwałoby to zbyt długo. Dlatego Kościół dopuszcza, żeby osoby świeckie udzielały komunii św. razem z księdzem, żeby mu pomóc. Natomiast kiedy są siostry zakonne, to one mają pierwszeństwo przed świeckimi. Ale oczywiście, gdy mszę odprawia dwóch lub trzech kapłanów, to oni udzielają komunii św.

Kiedy przyjechałem do Hawru na początku września, zdziwiło mnie, że

Czy Kościół we Francji komentuje sprawy publiczne? W Polsce co jakiś

To niezbyt duża liczba.

czas zbiera się Episkopat i wydaje swoje oświadczenia w sprawach dot. rodziny czy światopoglądowych, takich jak aborcja, homoseksualizm itp. Natomiast nie komentuje spraw związanych z ekonomią. Jak to wygląda we Francji? Czy ksiądz biskup wyraża publicznie poparcie bądź dezaprobatę dla działań rządu francuskiego? bp. JL. B.: W Konferencji Episkopatu Francji jestem przewodniczącym Komisji ds. rodziny. Dokładnie nazywa się ona Komisją ds. rodziny i społeczeństwa. W ramach tej komisji przygotowujemy deklarację odnośnie małżeństw pomiędzy osobami homoseksualnymi, żeby wyrazić, że Kościół ich nie akceptuje. Kościół szanuje osoby homoseksualne, ale nie zgadza się na ich małżeństwa. Przygotowujemy również tekst dot. aborcji, ponieważ we Francji ustawa Veil (Simone Veil – francuska minister zdrowia w latach 1974 – 1979 – przyp. red.) zalegalizowała usuwanie ciąży na życzenie kobiety. Ustawa pozwala kobiecie dokonać aborcji, kiedy ta jest do tego zmuszona sytuacją i nie jest w stanie wychować dziecka. Dzisiaj aborcja jest prawem, prawem kobiety. Kobieta może usunąć ciążę, jeśli chce, to jest jej prawo. Dlatego prowadziliśmy dyskusję z rządem. Obecnie omawiamy kwestię eutanazji. Kończę tekst, deklarację, który wyraża zdanie Kościoła. Kościół popiera środki, które przyczyniają się do zmniejszenia

s. 33


ROZMOWY cierpienia chorych, ale nie popiera uśmiercania ludzi. Mówimy nie eutanazji i nie zabójstwu pod wpływem współczucia. Takie są nasze propozycje. A czy ksiądz biskup wyraża publicznie swoją opinię w kwestiach związanych z ekonomią? bp. JL. B.: W kwietniu napisałem tekst o dialogu społecznym w biznesie. Ale wszystkie te kwestie należą do Nauki Społecznej Kościoła. Zatem w dziedzinie ekonomii, polityki, rodziny, sprawiedliwości społecznej, stosunków międzynarodowych Kościół zajmuje stanowisko. Napisałem również tekst o rozbrojeniu nuklearnym. Rozbrojeniu atomowym oraz o rezygnacji z produkcji energii atomowej na użytek cywilny. Niemcy odchodzą od energii jądrowej. Francja kontynuuje produkcję energii atomowej oraz utrzymuje broń jądrową. Dlatego również w tej kwestii Kościół zajmuje stanowisko. Zatem w kwestiach związanych z ekonomią, zbrojeniem, polityką, rodziną Kościół się wypowiada. I reaguje na poczynania rządu, jeśli ten podejmuje decyzje, które nie wydają się nam sprawiedliwe. Rozważając każdą kwestię Kościół bierze pod uwagę godność człowieka, a wynika to z jego (Kościoła) nauczania społecznego. Czy podoba się księdzu biskupowi rozdział Kościoła od państwa jaki funkcjonuje we Francji? Czy zdaniem księdza biskupa jest w porządku, że Kościół nie może być właścicielem budynków kościelnych, a może je tylko dzierżawić? bp. JL. B.: W 1905 roku rząd powiedział: jest rozdział państwa od Kościoła i wszystkie budynki, wszystkie kościoły wziął dla siebie, skonfiskował. Po 1905 roku Kościół kontynuował budowę kościołów, w każdej diecezji. Kiedy powstawały nowe dzielnice, budowano nowe kościoły. I te kościoły należą do diecezji. Natomiast wszystkie budynki sprzed 1905 roku są własnością rządu i jest to bardzo dobre! Bo kiedy jest jakaś dziura, kiedy mury są popękane, rząd przeprowadza naprawę. Natomiast kiedy są problemy z budynkami postawionymi po 1905 roku, musi za nie płacić Kościół, tzn.

s. 34

chrześcijanie. Reasumując: w 1905 roku ludzie nie byli zadowoleni z rabunku. Dzisiaj ludzie mówią: płaćcie. Kiedy dowiaduję się, że jest kościół, w którym trzeba coś naprawić, mówię: przed 1905 czy po? Jeśli okazuje się, że przed, to piszemy pismo i otrzymujemy środki od państwa. Jeśli po, to musimy znaleźć pieniądze we własnym zakresie i utrzymać kościoły. Z punktu widzenia prawa to państwo jest właścicielem kościołów, a diecezja tylko je wykorzystuje do określonych celów, tzn. do sprawowania kultu. Poza sprawowaniem kultu nie można w kościołach robić innych rzeczy, jest to chronione prawem. Państwo przejęło budynki, ale te budynki pozostają kościołami. Kiedy pojawiają się problemy, państwo płaci. To bardzo dobrze. Jak zapatruje się ksiądz biskup na działalność osób świeckich w Waszym Kościele? Na stronie internetowej Waszej diecezji jest wymienionych bardzo wiele różnych ruchów i wspólnot zrzeszających osoby świeckie.

Czy to one stanowią o sile tutejszego Kościoła? bp. JL. B.: Są nabożeństwa, katechezy, wszystko co związane z duszpasterstwem młodych, katechumenat, dorośli, którzy przygotowują się do chrztu, wsparcie dla osób, które są w żałobie, które straciły kogoś bliskiego. Wiele osób świeckich zostało przeszkolonych i są teraz odpowiedzialni za duszpasterstwo, ale tutaj w diecezji jest bardzo mało świeckich, którzy są pracownikami, którzy są opłacani za swoją pracę dla Kościoła. Większość to wolontariusze, wspierają Kościół poza swoją pracą zawodową. Diecezje mają stałych pracowników świeckich, ale w rzeczywistości bardzo niewielu, w naszej jest ich siedmiu. Jest wiele ruchów, należą do nich ludzie, którzy są chrześcijanami, którzy pracują w szpitalach, którzy są przedsiębiorcami lub pracują w fabrykach albo w porcie. Znaleźli się we wspólnotach, bo ma dla nich znaczenie, co przeżywają i dają świadectwo ewangelii. To nazywamy apostolatem świeckich.


ROZMOWY Świeckich, którzy chcą być świadkami wiary w swoim otoczeniu, w miejscu swojej pracy. bp. JL. B.: Są dwie kategorie osób świeckich. Świeccy, którzy pełnią różne zadania, wykonują usługi dla Kościoła, oraz świeccy, którzy zbierają się jako świadkowie wiary w fabryce, w życiu zawodowym, w swojej dzielnicy… Ale myślę, że ważne jest, że świeccy żyją Kościołem. Kościół to nie księża, Kościół to księża i osoby świeckie, razem. Czy jest prawdą, że księża we Francji mają pod swoją opieką nawet od 15 do 20 kościołów? bp. JL. B.: Tutaj zrestrukturyzowano parafie. Tam, gdzie była jedna parafia dla jednej gminy pogrupowano kilka kościołów w jedną parafię. Czasami jedna parafia ma od 10 aż do 15 kościołów. I ludzie zwrócili się tam, gdzie jest odprawiana msza, ale nie ma już jednego księdza na jeden kościół i na jedną gminę. W naszej diecezji jest 21 parafii i nieco ponad 200 gmin. Zatem do jednej parafii należy kilka kościołów i kilka gmin, i muszą być one pogrupowane. To jest ważne dla osób świeckich, które razem pracują. Ważne jest żeby mogły się spotykać. To pogrupowanie nadaje wspólnocie więcej dynamizmu i witalności. Jaki jest ogólny stan duchowieństwa we Francji? Jak wygląda liczba powołań w ostatnich latach? Czy liczba księży zwiększa się? bp. JL. B.: We Francji jest mniej więcej dziesięć, dwanaście tysięcy duchownych. Nie znam dokładnych danych, ale w okolicach dziesięciu tysięcy. Obecnie spada liczba seminarzystów. Każdego roku mamy około dziewięćdziesięciu święceń kapłańskich, dziewięćdziesięciu nowych księży. Ale ta liczba spada, stabilizuje się, ale na niskim poziomie. Dlatego prosimy biskupów w Afryce o to, żeby afrykańscy księża przyjechali do Francji i służyli w naszych parafiach. Są także polscy księża, ale nie w naszej diecezji. Niektóre Polskie diecezje wysyłają kapłanów do Francji.

bp. JL. B.: Tutaj, w Hawrze jest polska wspólnota, która spotyka się raz w miesiącu, ale większość z nich to jest dawna imigracja. Oni są wtopieni w społeczeństwo i również w Kościół. Podobnie ma się sprawa z Portugalczykami. W mojej poprzedniej diecezji było wielu Polaków, mówiłem do nich: Wasz Kościół jest w Polsce, kiedy jesteście tutaj, nie jesteście w swoim Kościele, ale ja myślę, że Wasz Kościół jest tutaj. Podobnie jest z Portugalczykami, byli tutaj przez lata, przystępowali do pierwszej komunii, bierzmowania. Kiedy wrócili do Portugalii i odbywały się debaty, zawsze padały słowa: tu, gdzie jesteście, jest Wasz Kościół, nie ma Kościoła francuskiego, nie ma Kościoła polskiego, nie ma Kościoła portugalskiego, jest Jeden Kościół Chrystusa, w którym są Polacy Francuzi, Portugalczycy i Afrykańczycy i wszyscy jesteśmy braćmi w Jezusie Chrystusie. Zatem Polacy, tak jak Portugalczycy, są częścią Kościoła i dlatego wszystko jest dla nich interesujące. Jak widzi ksiądz biskup przyszłość Kościoła we Francji? bp. JL. B.: Myślę, że od czasów pontyfikatu Jana Pawła II w Kościele jest nowa dynamika. Liczba księży malała, liczba praktykujących katolików malała, w pewnym sensie zapanowała recesja. I Jan Paweł II wykreował ponownie dynamikę nowej ewangelizacji. On wyszedł z waszego Kościoła. Dzisiaj papież Franciszek robi to samo. Wychodzi, żeby spotykać

się z ludźmi. Dlatego jeśli Kościół ma śmiałych misjonarzy, jeśli odważą się wyjść na spotkanie z ludźmi, to myślę, że Kościół może odzyskać swoją siłę. To zależy od woli misjonarzy. A co z Benedyktem XVI? bp. JL. B.: Każdy papież wnosi coś szczególnego. Jan Paweł II przyczynił się do przywrócenia dumy bycia chrześcijaninem. Jesteś chrześcijaninem, powiedz to, pokaż to. Jan Paweł II zapoczątkował Światowych Dni Młodzieży. Następne odbędą się w 2016 roku w Polsce, w Krakowie. Benedykt XVI mówił: musisz okazywać swoją wiarę, ale nie możesz mówić byle czego. To, co zamierzasz mówić na temat wiary, jest poważne. Benedykt XVI jest teologiem, profesorem, który mówi: pracuj nad zawartością, zastanów się nad swoją wiarą, użyj rozumu i dyskutuj na polu racjonalizmu. bp. JL. B.: Papież Franciszek mówi: Musimy iść do tych, którzy są daleko, na obrzeżach. Nie powinniśmy czekać, aż przyjdą sami. Musimy dzielić się wiarą. Myślę, że każdy papież dał jakiś impuls. Sądzę, że to pozwoliło Kościołowi na odzyskanie zaufania. Jeśli chrześcijanie pracują, to utrzymamy to zaufanie. Jeśli sobie odpuszczą, to nie będzie nic, wszystko się rozpłynie. Dlatego jest konieczne, żeby biskupi powtarzali za papieżem: idźcie. Podziękowania za nieocenioną pomoc w spisywaniu nagrania na papier kieruję do Valéry’ego Vallin.

Czy jest coś w Kościele we Francji, co mogłoby być ciekawe bądź nawet szokujące dla Polaka?

s. 35


ROZMOWA NUMERU

Nie ma życia bez Biotopu!

s. 36


ROZMOWA NUMERU

Mariusz Baczyński

Mija dość leniwy piątek. Czekam na człowieka, którego dobrze znam. Już niejedną rozmowę z nim przeprowadziłem, niejedno piwo wypiłem. Miał to być zwykły wywiad, o zwykłych ludziach, o ich niezwykłej pasji i o tym, jak oni ją przeżywają. Artur Kuś, raper-freestylwiec, który już jakiś czas jest członkiem rowerowo-motocyklowej rodziny wchodzi do biura. To był ostatni raz, kiedy patrzyłem na niego, jak na zwyczajnie żyjącego gościa, nie przejmującego się zanadto życiem.

To może zacznijmy od początku. Czym tak naprawdę jest Biotop? Artur Kuś: Formalnie Biotop jest klubem sportowym działającym wokół kolarstwa górskiego. Jednak my, tak nieformalnie wolimy się nazywać rodziną [śmiech]. Wszystko zaczęło się od tego kolarstwa, jednak teraz jest to wielka organizacja, która skupia się na pasji i naszych zajawkach. Bo w Biotopie znajdzie się miejsce dla tych, którzy jeżdżą na motocyklach i mamy też takich, którzy szaleją na kładach. No i tak się zdarzyło, że znalazło się jakieś miejsce dla rapera. Głównie staramy się dobierać ludzi, którzy mają pasję. W sumie to ludzie sami nas znajdują i są to różni ludzie, z różnymi pasjami. Bo wiesz, nie chodzi tu o rodzaj, ale o intensywność. No tak, pasja łączy ludzi, ale nawet jeśli zbierzemy kilku miłośników rowerów, dobierzemy do nich parę osób, które robią akrobacje na motocyklach i wszystko podbudujemy wielką pasją, to jeszcze nie czyni z takiej grupy niczego wyjątkowego, a przecież Wy jesteście wyjątkowi! A. K.: No bo chodzi o to, że nie łączą nas relacje czysto klubowe i czysto sportowe. Jesteśmy jak rodzina. Razem spędzamy czas, razem imprezujemy no i oczywiście razem jeździmy na zawody. Poza tym łamiemy granice międzypokoleniowe. Bo jak to w rodzinie bywa, znajdziesz u nas osoby, które mają już grubo ponad czterdziestkę, a są i tacy, którzy zaczynają i mają dziesięć lat, albo i mniej. Ale jakie to kolarstwo właściwie jest? Bo większość z nas kojarzy sobie jazdę na rowerze z takim zwyczajnym szosowym, rekreacyjnym sportem. Ot

“W Biotopie zna-

jdzie się miejsce dla tych, którzy jeżdżą na motocyklach i mamy też takich, którzy szaleją na kładach. No i tak się zdarzyło, że znalazło się jakieś miejsce dla rapera. raz z górki, raz pod górkę, ale ogólnie rzecz biorąc, odbywa się to po utartych szlakach. Jednak u Was wygląda to inaczej. Tyczycie nowe ścieżki i wyznaczacie zupełnie inne granice kolarstwa. A. K.: Dokładnie tak! Czasem zdarza się nam łamać granice, ale są to zawsze granice grawitacji! Jest to bardzo wyczynowy sport, niezwykle ekstremalny. Latamy w powietrzu, robimy powietrzne rewolucje. Inni jeżdżą z prędkością pięćdziesięciusześćdziesięciu kilometrów na godzinę po lesie, pomiędzy drzewami. Jednym słowem adrenalina pełną parą. No tak, adrenalina adrenaliną, ale takie szaleństwo też pewnie kończy się wypadkami. A. K.: Tak, wszystkim się to praktycznie zdarza. Nie ukrywajmy tego, bo chyba nie ma takiego członka Biotopu, który większej czy mniejszej kontuzji nie doznał. Ale to też czegoś uczy. Z takich wypadków wyciąga się wnioski, uczysz się czegoś. To wszystko daje Ci dużo do myślenia. Poza tym z taką kontuzją nigdy nie zostaniesz u nas sam. Bez względu na to, co by się nie działo, to zawsze się będziemy wspierać nawzajem, zawsze

w takich sytuacjach trzymamy ze sobą kontakt i ta pomocna dłoń zawsze jest gdzieś obok. Mówiłeś, że w tej dużej rodzinie znajdzie się miejsce nie tylko dla takich, którzy dokonują ewolucji na motocyklu czy na rowerze. Ty jesteś członkiem tej rodziny, a tak naprawdę jedyną wyczynową jazdą, jaką uprawiasz, jest Freestyle słowem, bo po prostu rapujesz. Więc jak się znalazłeś w Biotopie? A. K.: Zaczęło się od tego, że działałem dość sporo w Kalwarii, prowadziłem tam zawody rowerowe. Wiesz, komentarz do wyścigu, jakieś zajawki do mikrofonu. No byłem takim komentatorem sportowym – konferansjerem. Trochę też rapowałem. Kilka dni później dostałem zaproszenie na zawody rowerowe Pump Night w Myślenicach i od razu złapaliśmy te same fale. Wtedy ludzie wokół stwierdzili, że komentarz do zawodów dodaje niezwykłej dramaturgii i jest niesamowicie potrzebny, tworzy świetny klimat. No i te dwie części połączyliśmy w świetną całość, a potem to już jakoś poszło nam to razem. Zaczęliśmy budować Bikepark w Myślenicach. Mieliśmy wspólny cel, a jak pewnie wiesz to bardzo zbliża. Ale budowa Bikeparku, to nie jedyna inicjatywa jakiej się podjęliście, bo niedawno odbyła się premiera drugiego filmu o Biotopie. Który z resztą sami nakręciliście. A. K.: Okazało się, że wokół nas jest sporo uzdolnionych ludzi, którzy są fotografami, potrafią kręcić świetne filmy i potem je montować. Postanowiliśmy więc zastosować dość niestandardową formę promocji tego, co robimy. Tak żeby dotrzeć do

s. 37


ROZMOWA NUMERU szerszego grona. Można powiedzieć, że stworzyliśmy taką małą telewizję. Taki BiotopracingTV! Tam wpadają relacje z zawodów, które organizujemy, na które jeździmy. W każdej tej relacji oddajemy klimat tego towarzystwa i takich dość nietypowych wydarzeń sportowych. No, ale z tego co mówisz to, to wszystko jest strasznie cukierkowe. Wszyscy się wspierają. Jesteście rodziną, zawsze sobie pomagacie, ale przecież zbieracie sporą grupę ludzi o różnych temperamentach. Ciężko mi uwierzyć, że obywa się bez spięć. Bo na zewnątrz może to idealnie wygląda, a jak jest tak naprawdę w środku? A. K.: Właśnie dlatego mówię, że Biotop jest wielką rodziną. Wiadomo jak jest w rodzinie. Zawsze zdarzają się starcia i konflikty, ale jednak łączy nas coś więcej niż słowa. Więc zawsze dojdziemy do jakiegoś kompromisu. Dokładnie jak w rodzinie. Z kimś się pokłócisz, ale po pewnym czasie dochodzisz do tego, że też nie byłeś fair wobec kogoś, potem wyciągasz rękę po pojednanie. Może to brzmi teraz cukierkowo, ale słuchaj, to tak naprawdę jest! Tu jeszcze chodzi o ten klimat! To było to, co mi się strasznie spodobało! Nie byłem z rowerem jakoś specjalnie związany. Czasem pojeździłem dla relaksu po parku. Poza tym czułem się jakoś bardziej związany z takimi tradycyjnymi sportami typu koszykówka, albo nożna. No i wiesz jak to jest. Jesteś takim małym dzieciakiem, grasz sobie na osiedlu potem przychodzi grupka starszych i co? No znam to doskonale! Mówią, że wyjazd! Teraz my tu gramy! A. K.: No właśnie! A w Biotopie jest inaczej. Przyjedzie jakiś młody dzieciak to od razu słyszy: „Chodź jeździć z nami!”. Od razu się zachęca do praktyki! Potem to się przekłada na taką zdrową rywalizację. Bo nawet jak na zawodach ktoś coś zawali, to praktycznie zawsze dostaje taką nieregulaminową drugą szansę. Nie ma takiego żerowania na błędach. Coś ci nie poszło, to powtórz przejazd. Jest konkurencja, ale nie ma jej chorego wymiaru. A jak to jest z ludźmi z zewnątrz,

s. 38


ROZMOWA NUMERU niezwiązanymi z Biotopem? Bo skoro macie zawody, organizujecie jakieś wydarzenia otwarte, to zawsze się przewiną jacyś gapie. Nie jest tak, że jak ktoś widzi takiego gościa, który jedzie na złamanie karku, to tylko popuka się w głowę i pomyśli: „Idioci!”? A. K.: No różni ludzie się trafiają. Jedni przyjdą, popatrzą i pomyślą, że jesteśmy grupką ludzi, którzy stracili gdzieś mózg. Natomiast więcej jest takich, którzy patrzą na to z naszego punktu widzenia. Widzą, ile temu poświęcamy czasu i czują tę atmosferę. Widzą bikepark, który budujemy i wiedzą, że chcemy zrobić największy taki w Europie, a idzie nieźle, bo jest największy w Polsce. Obszarowo, to ten tor rowerowy ma wielkie możliwości. Brakuje po prostu w nim jeszcze kilku elementów, z czasem na pewno uda się je postawić. No i to wszystko, ta budowa, klimat i ludzie, zwykle pozwala ludzi przekonać, że nie robimy tego z kaprysu. Dlatego przy budowie przychodzą nam pomagać ludzie, których znamy tylko z widzenia. Jeden przywiezie przyczepę żwiru, drugi ją rozprowadzi po torze i robią to zupełnie za darmo. Bo sami też wiedzą, że my nie czerpiemy z tego żadnej kasy. A warto tu wspomnieć o Pezdku, który przyjeżdżał do Myślenic z Żywca i całymi dniami jeździł koparką po torze i żeby było śmieszniej, to uczył się w tej koparce słówek do matury z angielskiego. To jest niesamowite, że ludzie tak po prostu się wokół nas zebrali i zwyczajnie chcą uczestniczyć w tym, co robimy. Ale mnie cały czas zastanawia, jak taki niszowy sport znalazł zainteresowanie w dość małym mieście. Przecież, tak jak mówiłeś, zwykle kopie się piłkę na osiedlu, ewentualnie rzuca ją do kosza. A. K.: Wiesz, nie wiem sam do końca. Ale to chyba efekt tego specyficznego mikroklimatu w Myślenicach. Zwyczajnie to musiało się przyjąć w tym mieście. No po prostu czuło się zapotrzebowanie na to. Zaczęło się od braci Wincenciak, którzy pokazali swoje szaleństwo na punkcie rowerów, a potem to już było z górki.

s. 39


ROZMOWA NUMERU No, ale na pewno jest u Was miejsce na życie prywatne. Nawet w takim mieście jak Myślenice Biotop to przecież nie wszystko. Jak wygląda wasze bezbiotopowe życie? A. K.: Ciężkie pytanie… Wiesz co? Przy budowie toru było mnóstwo problemów. Wyobraź sobie, zbiera się grupka ludzi, którzy mają pojęcie o tym, jak ten tor ma wyglądać, jak trzeba postawić bandy, ale nie mają pojęcia jak załatwiać sprawy z dokumentami i papierkami. Sam wiesz najlepiej, ile tych dokumentów trzeba czasem złożyć. A z tym problemem musieliśmy sobie radzić sami. Więc sporo się nauczyliśmy. Mamy w tym temacie naprawdę niezłe doświadczenie. To i wszystkie inne rzeczy związane z Biotopem, szczególnie dla tych mieszkających w Myślenicach, są nierozłączne z resztą ich życia… To co? Nie ma życia bez Biotopu? A. K.: No tak! To jest w tym najpiękniejsze! Słuchaj, w Biotopie nie znajdziesz samych rowerzystów, motocyklistów, fotografów i rapera. Biotop to także nasze kobiety i czasem matki, które są tam z nami, wspierają i pomagają. One same podkreślają, że nie wyobrażają sobie życia bez tego. Biotop to po prostu piękna sprawa! Poza tym, łączy nas nie tylko ten tor i ta pasja. Wiele osób łączy coś więcej. Nie do końca rozumiem. Mówisz o uczuciach, miłości, poglądach? A. K.: To też, ale nie o tym mówiłem. Wiesz, większość osób jest u nas wierzących. Często przed zawodami w niedzielę idziemy wspólnie na Mszę i to z samego rana.

“Wyobraź sobie,

zbiera się grupka ludzi, którzy mają pojęcie o tym, jak ten tor ma wyglądać, jak trzeba postawić bandy, ale nie mają pojęcia jak załatwiać sprawy z dokumentami i papierkami. s. 40

Rozumiesz, zawody świetna sprawa, ok – będzie szaleństwo, ale wcześniej do kościoła! Tak, żeby potem móc iść spokojnie na zawody. Czasem też dzieje się coś złego. Choćby te kontuzje. Bywa tak, że sam lekarz nie wystarczy, wtedy, hm, no wtedy trzeba się odnieść do wyższej instancji. To tak wszystko na wszelki wypadek? A. K.: Nie no skąd. Na Mszę dlatego, bo jest niedziela, to chyba oczywiste. Zwyczajnie warto zwrócić się Wyżej, żeby na pewno wszystko było w porządku, poza tym, w czym, jeśli nie w Nim, szukać tej największej mocy? Kiedyś przy budowie zauważyliśmy, że ktoś wywala do śmietnika dość specyficzne śmieci. Ktoś od nas tam podszedł sprawdzić. Wyciągnął z kubła dwa krzyże. Ciężko określić jakie uczucia w nas uderzyły. Bo z jednej strony to było połączenie żalu i smutku, a z drugiej gniew. Bo to zachowanie było perfidne i głupie. Ale ochłonęliśmy i stwierdziliśmy, że skoro już tu są z nami, to niech z nami zostaną. Przybiliśmy je przy bikeparku do drzew. Wiszą tam sobie obok nas, daje to takie poczucie, że Bóg jest gdzieś z nami w tym naszym szaleństwie. W sumie, to powiem Ci szczerze, że nie wiem czy nawet wszyscy ludzie z zewnątrz wiedzą, że one tam są. Zlewają się trochę z tłem i można ich zwyczajnie nie zauważyć. Poza tym, nie chodzi o to, żeby z tym się jakoś obnosić, też nie jesteśmy grupą parafialną, nie chcemy szczególnie pokazywać się z wiarą, bo różnie z nią u nas bywa. No i one też nie są dla ludzi. To dla kogo? A. K.: Są bardziej dla nas. Ten kto chce je widzieć to widzi, a one mu przypominają, że nie jest sam. Nie da się ukryć, że jest u Was jak w zwykłej rodzinie. Tak na koniec poproszę cię jeszcze o jedną rzecz. Jakbyś miał podać trzy główne powody, dla których warto przyłączyć się do Biotopu, to co by to było? A. K.: Trzy powody? Pierwsze będzie to, że w Biotopie można zauważyć, jak szybko mogą się spełniać marzenia. Od powstania pomysłu do realizacji jest naprawdę krótka ścież-

“Chcemy stworzyć

coś epickiego. Epickiego dla nas, ale dla innych zwłaszcza. Dla dzieciaków szczególnie, żeby miały alternatywę dla dragów, alkoholu i parszywego towarzystwa. ka. Ludzie w pojedynkę mogą nie dać rady, ale razem to już zupełnie inna historia. Na wszelkie możliwe sposoby dążymy do tego, żeby zrealizować to, co zaplanowaliśmy. Odpuszczamy dopiero wtedy, gdy wyczerpały się wszystkie możliwości. Zdarzyło się kiedyś, że nie daliście z czymś rady? A. K.: Na szczęście jeszcze nie. A drugi powód? A. K.: Warto poznać ten klimat. Klimat rodziny i zawodów. To wszystko jest niesamowite. Wiesz, dzisiejszy świat to taki pęd życia. Wyścig szczurów. W Biotopie jest taka trochę sprzeczność. No bo zawody to sport, ostra rywalizacja. Chłopaki na tych rowerach naprawdę jadą na złamanie karku! Ale mimo że to wielka rywalizacja, to tego nie widać. Jest w tym coś ponad konkurencją. Coś czego nie da się opisać, trzeba to zobaczyć. To jest najlepszy sposób, żeby odreagować to wszystko, co paskudne wokół. No i trzeci. A. K.: Chcemy stworzyć coś epickiego. Epickiego dla nas, ale dla innych zwłaszcza. Dla dzieciaków szczególnie, żeby miały alternatywę dla dragów, alkoholu i parszywego towarzystwa. Zwłaszcza teraz, w dzisiejszych czasach ciężko zrobić dla tego całego zła jakąś konkurencję. Ale ogólnie sport jest świetną opcją na odreagowanie i na jakieś dobre wkroczenie w ten monotonny świat. To jest też po to, żeby mogli się ukształtować i żeby tym młodym też było łatwiej. Oni coś wyciągną z tego. Oby to, co robimy, zaprocentowało dla nich w przyszłości. 


MYŚLI NIEKONTROLOWANE

Czy możliwy

jest rozwój bez wiary?

Maciej Puczkowski

Trudno dziś powiedzieć od czego się zaczęło. Czego by nie mówić o początkach ludzkości, kiedyś musiał być jakiś Adam, który po raz pierwszy zachwycił się światem. Musiała być też Ewa, która odkryła przed nim tajemnicę. Może to właśnie Adam jako pierwszy zobaczył, że światem rządzą prawa, które dopiero trzeba okiełznać, a czy ciągłą niecierpliwość rozumu dążącego do poznania można nazwać rajem? Jeśli więc utrata raju wiązała się z utratą stanu niewiedzy, to odzyskanie go musi wiązać się z pełnią poznania.

Mówią, że to lenistwo i dążenie do wygody jest motorem postępu, ale czy hamulec może wprawiać koła w ruch? Nietrudno przecież zauważyć, że do poznania popycha nas głównie ciekawość - pożądanie prawdy odziedziczone od Adama. W tym świetle pierwotne znaczenie teorii staje przed nami o wiele klarowniejsze. W przeciwieństwie do doznań cielesnych, które same w sobie dają nam chwilową ziemską przyjemność, teoria miała być obcowaniem z doskonałym światem idei, swoistym powrotem do raju. Być może właśnie pierwszą próbę powrotu podjął Pitagoras szukając Liczby, Reguły, Drogi. Nierozsądnie byłoby przejść obojętnie wobec faktu, że rozwój nauki wziął swój początek od swego rodzaju wiary zapoczątkowanej przez pitagorejczyków będących sektą religijną. Czyżbyśmy dzisiejszą tak zaawansowaną technologię zawdzięczali zabobonom? Spróbujmy jednak spytać inaczej: Czy rozwój nauki byłby możliwy bez wiary? Jak udało się starożytnym stworzyć podwaliny nauki, na których opieramy się po dziś dzień? Podobno znaczącą rolę miało odegrać ich krytyczne podejście do wiedzy. Jednak dzisiejsze czasy zaczynają pokazywać, że to nie wystarcza. Coraz częściej słyszy się o potrzebie interdyscyplinarności. Pójdźmy jednak dalej i wzorem starożytnych spójrzmy na świat jak na całość.

“W przeciwieństwie

do doznań cielesnych, które same w sobie dają nam chwilową ziemską przyjemność, teoria miała być obcowaniem z doskonałym światem idei, swoistym powrotem do raju. Od tego wyszliśmy - pragnienia Prawdy, a nie zgłębiania dyscyplin naukowych. Jakkolwiek ten drugi cel można realizować ograniczając się do wiedzy doświadczalnej, logiki i jakiegoś zbioru nieścisłych spekulacji, tak ten pierwszy wymaga już od nas wiary. Właśnie wiara sięga tam, gdzie rozum sam z siebie zajrzeć nie może i co prawda nie daje nam wiedzy, ale dostarcza intuicji i inspiracji. Można by rzec, że wpierw trzeba wierzyć, że świat rządzi się określonymi regułami, żeby tych reguł szukać. Nic więc dziwnego, że to właśnie chrześcijaństwo zrewolucjonizowało myślenie o świecie. Prawda nam się objawiła, a przynajmniej dała o sobie znać. Pojawiła się tajemnica, której poznanie jest możliwe wyłącznie

przez wiarę. Nie jest nam dane też za życia osiągnąć pełni poznania, stąd niemożliwy jest raj na ziemi. Jednak czy to nas zniechęca? Pragnienie poznania nie jest już ślepym pożądaniem. Staje się odkrywaniem tajemnicy stworzenia zawartej u samego Stwórcy. Obcowanie ze światem idei staje się chrześcijańską kontemplacją. Jeśli Bóg nam się objawił, to właśnie kontemplacja i modlitwa jest tym, co daje nam intuicję kierującą nas na właściwe ścieżki w odkrywaniu rzeczywistości i inspiruje nas do tego odkrywania. To znaczy, że modlitwa właśnie może dostarczać olśnienia w dziedzinach przyrodniczych i matematycznych. Jeśli ktoś ma duszę naukowca, na pewno to sprawdzi. 

“Właśnie wiara się-

ga tam, gdzie rozum sam z siebie zajrzeć nie może i co prawda nie daje nam wiedzy, ale dostarcza intuicji i inspiracji. Wpierw trzeba wierzyć, że świat rządzi się określonymi regułami, żeby tych reguł szukać. s. 41


EDUKACJA

Nie ma już miejsca

na błędy

s. 42


EDUKACJA

Kamil Duc

Ministerstwo Edukacji Narodowej jest na najlepszej drodze do tego, żeby po raz kolejny zawieść młodych Polaków. Tym samym ucierpi całe nasze społeczeństwo. Przecież dzisiejsi uczniowie jutro będą odpowiedzialni za kraj. Trzeba im pomóc, a nie marnować szanse. Rząd próbuje działać. Przekonuje, że podjęte kroki pozwolą rozwiązać problemy polskiej szkoły. Ale czy można zbudować dobry system oświaty na oślep, dostosowując program reform do garstki wybranych placówek?

JEDEN PROGRAM DLA WSZYSTKICH

Od kilkunastu lat obserwujemy wzrost zainteresowania kształceniem. Polacy już nie poprzestają na ukończeniu technikum, zawodówki czy liceum. Zdecydowana większość absolwentów gimnazjum wybiera szkołę, po której można zdawać maturę, bo wielu z nich chce później kontynuować edukację na studiach. Panuje bowiem przekonanie, że bez papierka nie warto nawet szukać pracy. Do tego dochodzą różnego rodzaju kursy i szkoły uzupełniające. Uczymy się, żeby mieć większe szanse w walce o zatrudnienie. Ministerstwo Edukacji Narodowej postanowiła wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodych ludzi żądnych wiedzy. Na efekty musimy jeszcze poczekać, jednak ciężko być optymistą, analizując podjęte kroki. W grudniu 2008 roku Katarzyna Hall, szefowa resortu edukacji, podpisała rozporządzenie o nowej podstawie programowej. Dziewięć miesięcy później reforma objęła pierwsze klasy szkół podstawowych oraz gimnazjów. Prawdziwa rewolucja dotknęła jednak licea i technika dopiero w tym roku, ponieważ zmianie uległ też ramowy plan nauczania. Ale po kolei. Nowa podstawa nie powstała na zasadzie poprawienia starej. Jest to zupełnie inny dokument, do którego przygotowano kilkutomowy przewodnik dla nauczycieli opatrzony komentarzami ekspertów oraz zaleceniami opartymi na dotychczasowych doświadczeniach. Składa się z zapisów o wymaganiach ogólnych stanowiących cele kształcenia oraz o wymaganiach szczegółowych będących właściwymi treściami nauczania. O ile wcześniej mieliśmy do czynienia

“Nowa podstawa nie

powstała na zasadzie poprawienia starej. Jest to zupełnie inny dokument, do którego przygotowano kilkutomowy przewodnik dla nauczycieli opatrzony komentarzami ekspertów oraz zaleceniami opartymi na dotychczasowych doświadczeniach. z bardzo ogólnymi sformułowaniami określającymi zakres materiału do zrealizowania na danym etapie edukacji, tak teraz sprecyzowano je i użyto czasowników operacyjnych opisujących konkretne umiejętności ucznia, z jakimi powinien ukończyć wskazany etap. Są one obecnie tożsame ze standardami wymagań egzaminacyjnych. Treść nowej podstawy jest przez to jednoznaczna. Program nauczania przestał być niezbędny, ale wciąż pozostaje przydatnym narzędziem. Gdyby na tym poprzestać i nie zwracać uwagi na inne zmiany, to należałoby docenić wysiłek ministerstwa oraz twórców nowej podstawy. Stworzenie tak obszernej publikacji dla szkół wymagało z pewnością wiele pracy. Nie mam żadnych wątpliwości, że pomoże ona nauczycielom lepiej prowadzić zajęcia i skuteczniej przygotować uczniów do egzaminów. Wymagania są jasne, dlatego powinien zniknąć problem nierówności wśród absolwentów

różnych szkół. Wcześniej ogólne hasła w starej podstawie skutkowały różnymi interpretacjami pedagogów. Jedni omawiali zagadnienia szerzej, inni skupiali się tylko na rzeczach dla nich najważniejszych. Teraz nauczyciel może założyć, z jakimi umiejętnościami uczniowie rozpoczynają dany etap edukacji i ma prawo tego od nich wymagać. Sam odpowiada jednak za to, czego będzie się od nich oczekiwało później. Ta odpowiedzialność jest większa niż dotychczas. Nowa podstawa zakłada bowiem ciągłość edukacji na etapie trzecim i czwartym, czyli w gimnazjum oraz szkole średniej. Co więcej egzaminy zewnętrzne będą sprawdzały wiadomości nie tylko z jednego cyklu jak dotychczas, ale ze wszystkich poprzednich.

WYBIERAJ I LICZ SIĘ Z KONSEKWENCJAMI

Do tej pory uczniowie w ciągu trzech lat gimnazjum opanowywali zagadnienia stanowiące pewną całość. Następnie w szkole średniej powtarzali te treści, poszerzając jedynie te, które realizowali jako przedmioty rozszerzone. Problem pojawiał się, gdy nauczyciel nie zdążył zrealizować całego materiału. Przykładem jest historia. Na tych lekcjach często brakowało czasu, żeby omówić XX wiek. Przy obecnych rozwiązaniach trzy lata gimnazjum i pierwsza klasa szkoły średniej tworzą jeden spójny blok. Uczniowie mają łącznie cztery lata na opanowanie podstaw z historii, wiedzy o społeczeństwie, geografii, biologii, chemii, fizyki oraz informatyki, ale także z plastyki, muzyki, wiedzy o kulturze, przedsiębiorczości i edukacji dla bezpieczeństwa. Koniec pierwszej klasy sz-

s. 43


“Błędy to naturalna

część młodości. Odebrano jednak szansę ich naprawienia. Konsekwencje złych decyzji będą znacznie większe niż wcześniej. koły średniej to dla nich jednocześnie koniec kształcenia ogólnego. Przez kolejne dwa lata kontynuują naukę tylko z obowiązkowych zajęć na poziomie podstawowym – języka polskiego, języków obcych, matematyki i wychowania fizycznego oraz z wybranych od dwóch do czterech przedmiotów na poziomie rozszerzonym. Jeśli ktoś nie realizuje na tym etapie programu historii, musi uczestniczyć w zajęciach uzupełniających z historii i wiedzy o społeczeństwie. Natomiast dla tych, którzy nie wybiorą geografii, biologii, chemii lub fizyki, obowiązkowym przedmiotem będzie przyroda. Obie te alternatywy będą odbywały się w wymiarze średnio dwóch godzin tygodniowo. Poziom rozszerzony można realizować także z języka polskiego, matematyki czy języka obcego, a ponadto z historii sztuki, historii muzyki, filozofii, języka łacińskiego i kultury antycznej oraz informatyki. Ustawa określa minimalne liczby godzin każdego przedmiotu, które szkoła musi zapewnić uczniowi w czasie trzech lat. Dodatkowo ustalono, ile lekcji tygodniowo powinno odbywać się w danej klasie. Poza tymi ograniczeniami dyrekcja ma pełną swobodę w układaniu planu nauczania. Pierwszym celem tych konkretnych zmian było wyeliminowanie praktyki omawiania dwa razy tego samego materiału. Następnie lepsze przygotowanie uczniów do podjęcia studiów przez silniejszą specjalizację w wybranych przez nich dziedzinach. Kolejnym natomiast rozbudzanie zainteresowania nauką wśród uczniów, w czym akurat pomóc mają przedmioty uzupełniające historia i społeczeństwo oraz przyroda. Ktoś, kto wybrał rozszerzone historię i

s. 44

EDUKACJA wiedzę o społeczeństwie, może nie być miłośnikiem chemii czy fizyki. Dlatego przyroda, poprzez tematy takie jak dylematy moralne w nauce albo barwy i zapachy świata, ma uczynić te dziedziny bardziej pociągającymi i zachęcić do poszerzania swojej wiedzy w tych tematach. Niestety wątpliwe są nadzieje na sukces. Efekt będzie raczej zupełnie inny. Porażki tego planu należy szukać również w założeniach. Powtarzanie treści z zakresu podstawowego nie było wcale takie złe z prostego powodu. Jeżeli zrobisz coś dwa razy, lepiej to zapamiętasz. Wiedza wyniesiona z gimnazjum była do tej pory odświeżana i utrwalana w szkole średniej. Jeśli raz się czegoś nie nauczyłeś, miałeś szansę to nadrobić. Ale można by uznać, że ministerstwo zrealizuje przynajmniej jeden swój cel. Choć i tu byłbym ostrożny. Co prawda dopiero pierwszy rocznik chodzi na historię i społeczeństwo, ale już spotkałem kilku licealistów, którzy komentują to w ten sposób: „Właśnie skończyliśmy starożytność. Te lekcje niczym nie różnią się od zwykłej historii”. No to tyle jeśli chodzi o punkt pierwszy i trzeci. Co do drugiego też nie mam złudzeń. Uczeń, wybierając profil liceum czy kierunek w technikum, realizował rozszerzone przedmioty w czasie niepełnych trzech czy odpowiednio czterech lat. Teraz robi to o rok krócej ale w nieco większym wymiarze godzin. Nie są to jednak duże różnice – średnio jedna godzina tygodniowo więcej. Mimo wszystko nie sądzę, aby podniosło to znacznie zakres umiejętności, jakim będą dysponowali maturzyści. Obecna podstawa nie zawiera zbyt wielu nowych zagadnień, kilka starych zostało wycofanych. Egzamin dojrzałości też pozostaje bez zmian, a oczywistą sprawą jest, że to priorytet jeśli chodzi o motywację do nauki. Wdrażając nową podstawę programową, ministerstwo edukacji chciało pomóc młodym ludziom przygotować się do studiów. To świadczy tylko o tym, jak słabo jego szefowie znają realia polskiej szkoły. Przeciętny osiemnastolatek nie ma dziś pojęcia, co chciałby robić w

życiu. Nie ma pomysłu na siebie, nie myśli o przyszłości, więc nie potrafi odpowiedzialnie podejść do planowania edukacji na etapie szkoły średniej. Tymczasem musi on już dwa lata wcześniej wybrać przedmioty, których realizacja ma mu pomóc przygotować się do studiów. Ale on nie wie jakich. Problemem nie są nawet te zajęcia, na które się zdecyduje. Chodzi o te, z jakich rezygnuje. Przez dwa lata przed maturą nie będzie miał z nimi do czynienia. Chcąc zdawać z nich egzamin, trzeba podwoić wysiłek i samodzielnie się dokształcać. W nowym systemie porady psychologów oraz doradców zawodowych powinny być zapewnione w każdej szkole. Uczniów należałoby zaznajamiać z rynkiem pracy, przewidując jak może wyglądać za kilka lat. Błędy to naturalna część młodości. Odebrano jednak szansę ich naprawienia. Konsekwencje złych decyzji będą znacznie większe niż wcześniej. We wstępie do przewodnika po nowej podstawie Katarzyna Hall pisze: „(…) zmiany mają uczynić polską szkołę bardziej skuteczną, przyjazną i nowoczesną.” Ostatniego nie można jej odmówić.

UPADEK KSZTAŁCENIA OGÓLNEGO

Publikacja dotycząca nowej podstawy programowej została też opatrzona słowem komentarza Zbigniewa Marciniaka, ówczesnego pracownika ministerstwa. Pisze on między innymi, że popularność kształcenia w ostatnich latach obniżyła średni poziom uzdolnienia osób zdających egzamin dojrzałoś-

“Zmiany należy zacząć

od sposobu prowadzenia zajęć, nie od treści nauczania. Tymczasem nowa podstawa skraca czas kształcenia wszechstronnego. Liceum ogólnokształcące umarło.


EDUKACJA ci. Źródeł doszukuje się jedynie w zwiększonej liczbie maturzystów, jako że do egzaminu podchodzi już nie tylko elita. Sam pokusiłbym się o wskazanie kilku innych przyczyn. Jedną z nich jest trwający od kilku lat proces obniżania wymagań poprzez usuwanie kolejnych zagadnień z treści nauczania. Ale idźmy dalej. Profesor zauważa dwa wyjścia, aby zmienić ten stan rzeczy. Pierwsze z nich to podniesienie wymagań dla kandydatów do liceum i technikum, co, uważa profesor, obniży szanse młodych na studiowanie. Drugie to właśnie zmiana podstawy programowej. Ja natomiast widzę trzecie rozwiązanie. Wystarczy podnieść poprzeczkę na maturze. Dla aspirujących do zdobycia wykształcenia wyższego jest to najlepsza motywacja do nauki. Ministerstwo zdaje się mieć w tej kwestii nieco inne poglądy. Zdawalność na poziomie 80% to dla resortu wciąż mało. Skupia się zatem na dostosowaniu egzaminu do zdających. W ten sposób matura stanie się w końcu nic nie warta. Jej zadaniem jest selekcja. To normalne zjawisko, gdy jedni egzamin zdają, a inni nie. Nie chcę nikomu odmawiać prawa do studiowania, ale praktyka ułatwiania mniej pracowitym osiągania sukcesów odbije się na tych, którzy są sumienni. Jeśli takie nastawienie będzie postępować, nie unikniemy wyrównania poziomu, jednak będzie to równanie w dół, przez ograniczanie jednostek wybitnych i pilnych. Mimo że nowa podstawa kładzie nacisk na zdolności praktyczne, to trudno wymagać od nauczycieli by nagle zupełnie zmienili swój sposób nauczania. A tego właśnie się od nich wymaga. Na przeszkodzie stoją też warunki szkolne. Nie każda placówka może pochwalić się bogatą ofertą środków dydaktycznych czy wyposażenia. Uczniowie zdecydowanie bardziej wolą uczyć się rzeczy praktycznych, ale to nie znaczy, że wiedza jest nic nie warta. Każdy chciałby pewnie od początku mieć tylko przedmioty, które go interesują. Jednak zadanie szkoły polega też na dostarczeniu młodemu człowiekowi zasobu informacji o świecie. Problem leży w formie przekazu. Ciężko

inspirować uczniów. Zachwycić tym, o czym muszą czytać w podręcznikach. Zmiany należy zacząć od sposobu prowadzenia zajęć, nie od treści nauczania. Tymczasem nowa podstawa skraca czas kształcenia wszechstronnego. Liceum ogólnokształcące umarło. Jeśli jednak wzmożona specjalizacja i ukierunkowanie na zainteresowania sprawi, że młodzi z większym zapałem będą się uczyć, to gra jest warta świeczki. Oczywiście na pełne efekty reformy trzeba poczekać. Tym bardziej, że ministerstwo wprowadziło zmiany bez jakiegokolwiek programu pilotażowego wbrew wielu negatywnym opiniom doświadczonych pedagogów. Obserwując poczynania resortu edukacji można spodziewać się, że za

rok, gdy pierwsze ofiary nowej podstawy będą zdawać maturę, usłyszymy o kilku szkołach, gdzie system okazał się ogromnym sukcesem. Pewnie będą i takie. Tylko czy ktoś zajmie się tymi uczniami, których szanse zostały zmarnowane? Odpowiedzialność spadnie jak zwykle na dyrektorów i nauczycieli. Od nich zależy czy wykorzystają możliwości, jakie daje nowa podstawa. A przy odrobinie dobrej woli są w stanie wyprowadzić polską szkołę na prostą i pomóc młodym podejmować właściwe decyzje dziś, od których zależy ich jutro. 

s. 45


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Żywioł młodego

Kościoła

s. 46


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Kamil Duc

Młodość to ideały. To marzenia, nadzieje i bunt. To czarno-biała rzeczywistość, gdzie wszystko czego pragniesz jest zakazane, a co zrobisz nieodpowiedzialne. Każdy dzień to cegła budująca przyszłość. Młodość to potencjał, który dobrze wykorzystany może zmienić świat. To również wyzwanie dla rodziców i wychowawców, a także Kościoła otwartego na młodzieńczą energię i radość.

ZAANGAŻOWANIE I ZDUMIENIE

Młodzi doczekali się twitta od Franciszka. „Dear young people, let us not be satisfied with a mediocre life. Be amazed by what is true and beautiful, what is of God!” (w wolnym tłum.: Drodzy Młodzi, nie pozwólcie sobie na satysfakcję z przeciętnego życia. Bądźcie zdumieni prawdą i pięknem, które pochodzą od Boga.) Z radością przeczytałem te kilka słów. Papież idealnie uchwycił istotę młodości. Ten okres w naszym życiu to właśnie czas odkrywania. Próbujemy budować tożsamość. Zastanawiamy się, kim jesteśmy i kim chcielibyśmy być. Szukamy swojego miejsca na świecie, w grupie przyjaciół, wspólnotach religijnych, w rodzinie i wśród ludzi o podobnych zainteresowaniach. Wtedy też najmocniej angażujemy się w przeróżne inicjatywy. Zdobywamy doświadczenie. Chętnie próbujemy tego co nieznane. Podejmujemy ryzyko, czasem stawiamy wszystko na jedną kartę. Nie zawsze przejmujemy się konsekwencjami. Nie myślimy o przyszłości, póki można wrócić pod dach rodziców. Wierzymy w ideały. I choć zdarza się, że jesteśmy nieodpowiedzialni, trzeba nam pozwolić popełniać błędy, bo porażka to czasem najlepszy nauczyciel. Nie wygląda to na przeciętność. Jednak nie każdy młody człowiek wykorzystuje w pełni możliwości, jakie daje mu świat. Czasem zamykamy się na innych. Brakuje nam motywacji do działania. Wolimy siedzieć we własnych, dobrze nam znanych, czterech ścianach, niż spotkać się z ludźmi, porozmawiać. Wydaje nam się, że jeśli z jednego miejsca dosięga-

“Z radością przeczy-

tałem te kilka słów. Papież idealnie uchwycił istotę młodości. Ten okres w naszym życiu to właśnie czas odkrywania. my do komputera, smartfona i kubka z kawą to mamy już wszystko. Nie wychylamy się. Bezpieczna zwyczajność zaspokaja nasze potrzeby. I sam się zastanawiam, których NAS jest więcej? Trzeba zgodzić się z Franciszkiem, że pierwsza postawa to przepis na piękną młodość. Wybić się ponad przeciętność. Wyjść poza schematy. Aktywnie włączać się w życie społeczne. Rutyna zabija wszelkiego ducha, więc należy omijać ją szerokim łukiem. Może się to udać tylko przez ciągły zachwyt, o którym wspomina papież w drugiej części twitta. Odkrywać świat i zdumiewać się jego pięknem. Przez taką eksplorację dociera do nas, ile tajemnic jeszcze przed nami. Gdy uparcie poznajemy tę rzeczywistość, układa się ona powoli w jeden zgrabny obrazek. Robimy to, bo siedzi w nas potrzeba dążenia do prawdy. Takiej uniwersalnej, niezależnej od poglądów politycznych, przekonań społecznych, prawa, tradycji czy kultury. Warto w tym miejscu rozważyć słowa Franciszka. Piękno i prawda mają swoje źródło w Bogu. Tam należy ich szukać.

POSŁANI PRZEZ JEZUSA

W Kościele jest miejsce dla młodych. Niejednokrotnie podkreślał

to Jan Paweł II. Wystarczy spojrzeć na fenomen Światowych Dni Młodzieży. Miliony ludzi z całego świata gromadzą się, by wspólnie wychwalać Boga. Odpowiadają na zaproszenie papieża. Ale sami są gospodarzami tego wydarzenia. Znam kilka osób zakręconych na punkcie ŚDM. Dla nich to nie tylko zagraniczny wyjazd i spotkanie z rówieśnikami wszystkich kontynentów. To cała formacja. Przygotowania do wyjazdu trwają od momentu ogłoszenia miejsca, które jako kolejne ugości pielgrzymów. W tym czasie rozważa się także Pismo Święte i katechezy oraz organizuje spotkania w diecezjach. Wszystko po to, by dobrze przeżyć ten wyjątkowy tydzień i radować się każdą chwilą spędzoną w towarzystwie innych szalonych, wierzących młodych chrześcijan. Franciszek wpisał się w ten wyjątkowy papieski dialog z młodzieżą. W czasie ostatniego spotkania w Rio de Janeiro wygłosił homilię, zwracając uwagę na zadanie każdego chrześcijanina, jakim jest głoszenie Dobrej Nowiny. Jezus dał wyraźne polecenie: „Idźcie (...) i nauczajcie wszystkie narody”. Iść bez stawiania warunków, jako wolni ludzi, przyjaciele Chrystusa, zawsze mając Go za towarzysza. Papież powtarza za Jezusem: „idźcie, bez obawy, aby służyć.” Tłumaczy przy tym, że Kościół potrzebuje młodych, ich entuzjazmu, kreatywności i radości. Bo tylko w ten sposób można dotrzeć do innych, przez bezpośredni kontakt, zarażanie tymi wartościami. Tak Ojciec święty Franciszek podsumowuje te zadania stawiane młodym: „(…) kiedy Bóg posyła proroka Jeremiasza, daje mu siłę, by wyrywał i obalał, by niszczył i burzył, by budował i sadził. Tak też jest w waszym przypadku. Niesie

s. 47


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

fot. AFP / Gabriel Bouys

nie Ewangelii jest niesieniem mocy Boga, aby wykorzeniać i niszczyć zło i przemoc, aby burzyć i obalać bariery egoizmu, nietolerancji i nienawiści, aby budować nowy świat. Drodzy młodzi, Jezus Chrystus na was liczy! Kościół na was liczy! Papież na was liczy!” (tłum. KAI). Do działania i zaangażowania Franciszek zachęcał także na czuwaniu. „Jesteśmy częścią Kościoła, więcej, stajemy się budowniczymi Kościoła i aktywnymi twórcami historii. Chłopcy i dziewczęta, proszę was: nie ustawiajcie się w ogonie historii. Bądźcie twórcami. Grajcie w ataku! Kopcie piłkę wprzód, twórzcie lepszy świat, świat braci, świat sprawiedliwości, miłości, pokoju, braterstwa, solidarności. Grajcie zawsze w ataku!”. Papież widzi w młodych potencjał. Wystarczą chęci oraz dobra wola, żeby realnie wpływać na rzeczywistość. Chyba nikt inny tak jak Kościół nie docenia tej siły. Mało kto liczy się z nami. Raczej spotykamy się z podejściem opiekuńczym. Traktowani jesteśmy jako ci, którymi należy się zająć. Tymczasem tak wiele potrafimy zdziałać. Ile to razy młodzi chwytali za broń, albo wychodzili na ulice by pokazać swój sprzeciw wobec ustroju. Odmawia nam się jednak praw, tłumacząc to brakiem doświadczenia. Dalej Franciszek mówi jednak:

s. 48

„Nie przestawajcie pokonywać apatii, ofiarując chrześcijańską odpowiedź na niepokoje społeczne i polityczne, jakie pojawiają się w różnych częściach świata. Proszę was, abyście byli budowniczymi świata, byście podjęli trud na rzecz lepszego świata. Droga młodzieży, proszę was: nie patrzcie na życie z balkonu, zaangażujcie się w nie (…)” (tłum. www.vatican. va). Chciałoby się tylko krzyknąć za papieżem: Młodzi, chciejcie w życiu czegoś więcej!

POTRZEBA CHĘCI I ODWAGI

Kościół wcale nie jest mało atrakcyjny dla młodych, tylko nie ma siły przebicia. Bogata oferta różnych środowisk młodzieżowych stanowi sporą konkurencję. W dodatku wydaje się, że chrześcijaństwo idzie w zupełnie inną stronę niż świat. Dla tych, którzy wątpią w sens walki z promowanym dzisiaj stylem życia, Franciszek ma radę: „Idźcie pod prąd, to dobrze wpływa na serce, ale potrzeba odwagi, by iść pod prąd i On [Bóg] nam da tę odwagę”. Dobrze jest dzielić z innymi swoje wartości. Wtedy nasze przekonania się umacniają. Zawsze można liczyć na wsparcie. A młodzież w Kościele działa. Nie tylko w oazie, która nacisk kładzie na modlitwę i duchową formację. W Polsce istnieje przecież chociażby Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży z historią

sięgającą czasów przedwojennych. Podejmowane przez nie inicjatywy doskonale wpisują się w postawę aktywnego zaangażowania w życie społeczne. Wystarczy chcieć włączyć się w misję promowania własnym zachowaniem chrześcijaństwa. Nie tylko będziesz dawał z siebie. Jeszcze więcej otrzymasz w zamian, co potwierdzają moje własne doświadczenia. Młodzi ludzie nie powinni mieć żadnych wątpliwości, że są doceniani przez Kościół i bezwzględnie mu potrzebni. Ale żeby znaleźć w nim miejsce, trzeba go poznać. Na podsumowanie chciałbym zacytować fragment orędzia Jana Pawła II na Światowy Dzień Młodzieży w 2002 roku. „Poszukiwanie Absolutu, sensu i pełni egzystencji jest właściwe człowiekowi, a w sposób szczególny młodzieży. Drodzy młodzi, niech was nie zadowala nic co jest poniżej najwyższych ideałów! Nie dajcie się zniechęcić tym, którzy rozczarowani życiem nie słyszą głębszych i bardziej autentycznych pragnień ich serca. Macie rację gdy nie godzicie się na nijakie rozrywki, przelotne mody i propozycje, które was umniejszają. Jeśli zachowacie wielkie pragnienie Boga, zdołacie uniknąć przeciętności i konformizmu, tak rozpowszechnionych w naszym społeczeństwie.” 


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Ekumenizm

po katolicku s. 49


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Kamil Majcherek

Przeżywaliśmy niedawno Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, mający być żywym wyrazem nauczania Kościoła w kwestii dialogu ekumenicznego, czyli dialogu prowadzonego przez Kościół Katolicki z innymi wyznaniami chrześcijańskimi – nie chodzi tu o dialog międzyreligijny! Jakie jest właściwie nauczanie Kościoła w tym temacie? Jest to sprawa kluczowa, bowiem od właściwego zrozumienia nakazów Magisterium, zależy właściwy kształt ekumenizmu.

Tymczasem nasuwa się smutna konkluzja: w czasie po II Soborze Watykańskim to nauczanie Kościoła było przez wiele osób i zgromadzeń niepoprawnie rozumiane, by nie rzec: wypaczane. Słowem kluczowym, którym posłużyć się musimy, mówiąc na temat właściwego spojrzenia na ekumenizm, jest „hermeneutyka ciągłości” – termin ukuty przez papieża Benedykta XVI, a dotyczący właściwej interpretacji orzeczeń Soboru Watykańskiego II, a więc także nauczania o ekumenizmie. Rozpoczniemy więc od przyjrzenia się temu właśnie terminowi; następnie na kilku przykładach rozpatrzymy nauczanie Kościoła na temat ekumenizmu przed Vaticanum II; wreszcie spójrzymy na nauczanie samego Soboru i sposób jego interpretacji. Benedykt XVI, odnosząc się do sytuacji w Kościele po II Soborze Watykańskim, a więc również do statusu dialogu ekumenicznego, mówił: „dlaczego recepcja Soboru w wielu częściach Kościoła dokonywała się do tej pory z tak wielkim trudem? Otóż wszystko zależy od właściwej interpretacji Soboru lub też — jak powiedzielibyśmy dzisiaj — od jego prawidłowej hermeneu-tyki, od właściwego klucza do zrozumienia i wprowadzania w życie jego postanowień”. Problemów z przyjmowaniem Soboru papież dopatrywał się w walce dwóch przeciwstawnych interpretacji – czyli hermeneutyk: hermeneutyki ciągłości i hermeneutyki zerwania. Jak się wydaje, problem z kształtem dialogu ekumenicznego po II Soborze Watykańskim płynie właśnie stąd, że w powszechnym przyjmowaniu soboru – a więc również w stosunku do ekumenizmu – przez wiele lat dominowała odrzucana

s. 50

“Problemów z przy-

jmowaniem Soboru papież dopatrywał się w walce dwóch przeciwstawnych interpretacji – czyli hermeneutyk: hermeneutyki ciągłości i hermeneutyki zerwania. przez Ojca Świętego hermeneutyka zerwania. Jej zwolennicy twierdzili, że Vaticanum II stanowi zerwanie z wcześniejszym nauczaniem Kościoła przynajmniej w kilku kluczowych kwestiach (w tym właśnie w kwestii ekumenizmu), w których ojcowie soborowi mieli jakoby odejść od wcześniejszych orzeczeń magisterium. Benedykt XVI jednoznacznie odrzuca taki sposób patrzenia na sobór i przeciwstawia mu hermeneutykę ciągłości: spojrzenie na Vaticanum II jako na wyraz kontynuacji wcześniejszego nauczania Kościoła i odczytywanie jego orzeczeń przez pryzmat ciągłości z uprzednimi orzeczeniami Magisterium. Taka hermeneutyka jest zgodna ze spojrzeniem tak Jana XXIII, jak i Pawła VI oraz Jana Pawła II. Hermeneutyka zerwania stosowana była przez dwa przeciwstawne obozy interpretatorów Soboru; aplikując ją do tematu ekumenizmu, przedstawiciele obozu liberalnego sądzili, że sobór zerwał z wcześniejszym nauczaniem Kościoła o dialogu ekumenicznym. Odnosili się więc z entuzjazmem do tego, co uznawali za zerwanie i traktowali to jako

krok w pożądaną stronę pluralizmu religijnego i relatywizacji przesłania magisterium. Przedstawiciele obozu tradycjonalistycznego również stwierdzali, że orzeczenia II Soboru Watykańskiego stanowią zerwanie z Tradycją, odnosili się jednak do owego domniemanego zerwania jednoznacznie negatywnie. Nie było błędem grup tradycjonalistycznych twierdzenie, że nauczanie Kościoła w kwestiach takich jak ekumenizm, nie może się zmienić bez zaprzeczenia samej istocie Kościoła (co znaczyłoby, że owa część Kościoła, która takie orzeczenie wydaje, stawia się już sama – przez herezję – poza Kościołem); że ów pogląd jest prawdziwy, stwierdza sam papież Benedykt XVI. Błędem części tradycjonalistów jest natomiast przekonanie, że Sobór Watykański II zmienia to nauczanie. Możliwe – a jednocześnie konieczne – jest czytanie soboru z zastosowaniem hermeneutyki ciągłości, czyli interpretowanie wszystkich jego orzeczeń – szczególnie tych kontrowersyjnych – jako kontynuacja wcześniejszego nauczania Magisterium. Można więc co najwyżej poszukiwać doprecyzowywania, albo organicznego rozwoju pewnych wyrażanych wcześniej poglądów, natomiast nigdy ich zaprzeczenia. Przyjrzyjmy się więc nauczaniu papieży z czasów przed Vaticanum II na temat dialogu ekumenicznego. Szybko zrodzi się pokusa zastosowania hermeneutyki zerwania, ponieważ przy pobieżnej lekturze część z tego, co zaraz przeczytamy, rzeczywiście zdaje się stać w sprzecz-ności z nauczaniem późniejszym. Papieże zawsze jasno potępiali zobojętnienie religijne, a więc pogląd mówiący, że nie


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

“Możliwe – a jed-

nocześnie konieczne – jest czytanie soboru z zastosowaniem hermeneutyki ciągłości, czyli interpretowanie wszystkich jego orzeczeń – szczególnie tych kontrowersyjnych – jako kontynuacja wcześniejszego nauczania Magisterium. jest ważne, jaką religię się wyznaje i że przez każdą religię dostąpić można zbawienia (por. np. encyklika Mirari vos Grzegorza XVI; Syllabus wydany za papieża Piusa IX, będący zestawieniem błędnych twierdzeń potępionych przez Magisterium- potępio-ne zdanie numer 16. brzmi: „Ludzie, praktykując jakąkolwiek religię, mogą odnaleźć drogę wiecznego zbawienia i je osiągnąć”, potępione zdanie numer 17.: „Przynajmniej należy żywić nadzieję na wieczne zbawienie tych wszystkich, którzy w żaden sposób nie należą [czyli nie należą do Kościoła ani w sposób widzialny, ani niewidzialny – przyp. aut.] do prawdziwego Kościoła Chrystusowego”); podkreślana była dużo wcześniej sformułowana już dogmatycznie definicja, iż „poza Kościołem nie ma zbawienia” (por. np. jeden z listów Grzegorza XVI: „Największym dogmatem naszej religii, że poza katolicką wiarą nikt nie może się zbawić”, Pius IX w przemówieniu: „zasada indyferentyzmu jest zgubna, sprzeczna z prawdą wiary, która głosi, że poza Kościołem rzymskim nikt nie może się zbawić (...) [natomiast ludzie] pozostający w niezawinionej nieznajomości prawdziwej religii nie zaciągają przez to winy wobec Boga”; Pius XII w encyklice Mystici corporis Christi: „Kościół wyraźnie głosi jako dogmat wiary, iż widzialny Kościół Chrystusowy rzymskokatolicki jest jedyną instytucją zbawczą, poza którą osiągnięcie zbawienia jest niemożli-

we”). Papieże sprzeciwiali się irenizmowi - tendencji do zacierania i pomniejszania różnic pomiędzy katolicyzmem, a innymi denominacjami chrześcijańskimi, realizowanej częstokroć przez przemilczanie kluczowych punktów nauczania Kościoła (por. wspomniane Mirari vos: „Niektórzy, przez ignorancję lub lekkomyślnie, nie wstydzą się twierdzić, że punkty, w których schizmatyccy Rosjanie lub Rusini są w niezgodzie z Kościołem katolickim, są sprawami mało znaczącymi. Przeciwnie, są one w niezgodzie w materii dotyczącej prawdziwej Wiary Chrystusowej, Wiary, bez której «nie można podobać się Panu Bogu (Hbr 11, 6)». Są także w niezgodzie w sprawie posłuszeństwa należnego Biskupowi Rzymskiemu, następcy św. Piotra, księcia Apostołów”; potępione zdanie numer 18. w Syllabusie: „Protestantyzm nie jest niczym innym jak tylko odmienną formą tej samej prawdziwej religii chrześcijańskiej i wyznając jego zasady można tak samo podobać się Bogu jak należąc do Kościoła Katolickiego”). Nauczanie papieży mówiło jasno, że jeden jest Kościół założony przez Chrystusa – Kościół Katolicki, a wspólnoty, które się od niego odłączyły, przestały do Kościoła należeć: „Ani jedna [z tych religijnych wspólnot różniących się między sobą i odseparowanych od Kościoła Katolickiego], nawet branych łącznie, nie konstytuuje w żadnym razie Kościoła Katolickiego, ani nie jest tym jedynym Kościołem Katolickim założonym przez Naszego Pana Jezusa Chrystusa, tym Kościołem, który On życzył sobie założyć. Co więcej, nie można nawet mówić, że te wspólnoty są bądź to członkami, bądź też częściami tego samego Kościoła, ponieważ w sposób widomy odłączyły się one od jedności katolickiej” – pisał papież Pius IX. Z kolei papież Leon XIII w encyklice Satis cognitum stwierdzał: „Kościół Chrystusa jest więc jedyny i wieczny; ci którzy chodzą osobno odstępują od woli i przykazania Chrystusa Pana, porzuciwszy zaś drogę zbawienia, idą na zgubę”. Przyjrzyjmy się wreszcie dwóm

kluczowym dokumentom będącym explicite wyrazem nauczania magisterium o ekumenizmie z czasów przed Vaticanum II. Pierwszym jest encyklika Mortalium animos papieża Piusa XI. Odnosi się ona do idei rozwijającego się wtedy w niektórych środowiskach protestanckich liberalnego ekumenizmu, rozumianego jako wzajemna współpraca chrześcijan różnych wyznań, polegająca na organizowaniu spotkań dla osiągnięcia praktycznego zbliżenia bez jakichkolwiek zmian w zakresie doktrynalnym. Jedność postrzegano jako pewien cel nieokreślony, wykluczano polemiki na tematy religijne. W odpowiedzi papież pisał: „Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one zasadzają się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania”. Krytycyzm Piusa IX skierowany był więc na towarzyszące owym spotkaniom ekumenicznym zało-żenie o równości wszystkich religii, wykluczające niezbywalne dla Kościoła Katolickiego przekonanie, że to on otrzymał od Chrystusa – jako swego założyciela – pełnię prawdy, wykluczające pełnienie przez chrześcijan nakazanych im przez Chrystusa zadań misyjnych, pole-gających na prowadzeniu innowierców do zbawienia w Kościele Katolickim. Założenia ruchu ekumenicznego w jego ówczesnym kształcie prowadziły zdaniem papieża do relatywizowania zasad wiary i moralności i były wyrazem odrzucenia realnego prymatu następcy św. Piotra. Pisał Pius IX: „Niektórzy z nich,

“Jedność postrze-

gano jako pewien cel nieokreślony, wykluczano polemiki na tematy religijne. s. 51


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

chociaż nieliczni, chcą wprawdzie przyznać Biskupowi Rzymskiemu albo pierwszeństwo honorowe, albo jurysdykcję, albo też w ogóle jakąś władzę, którą jednak wyprowadzają nie z prawa Boskiego, lecz niejako z woli wiernych”. Papież sprzeciwiał się również proponowanemu przez niektórych rzeczników ruchu ekumenicznego podziałowi na podstawowe zasady wiary, które powinny być przyjęte przez wszystkich, i na dogmaty drugorzędne, które miałyby należeć do partykularnego dziedzictwa własnych tradycji religijnych poszczególnych wspólnot i nie obowiązywać wszystkich chrześcijan: „Co się zaś tyczy artykułów wiary, to bezwarunkowo nie dozwolona jest różnica, którą chciano zaprowadzić między tzw. zasadniczymi, a niezasadniczymi punktami wiary, jak gdyby pierwsze z nich musiałyby być uznane przez wszystkich, natomiast te drugie mogłyby pozostać do swobodnego uznania wiernych. Nadnaturalna cnota wiary ma swą przyczynę formalną w autorytecie objawiającego Boga i nie dopuszcza podobnej różnicy. Dlatego wszyscy prawdziwi chrześcijanie równie wierzą w tajemnicę Przenajświętszej Trójcy, jak i w Niepokalane Poczęcie Bogarodzicy, i z równą wiarą odnoszą się do Wcielenia Chrystusa, jak do nieomylno-ści Papieża Rzymskiego, tak jak ją Sobór Watykański określił. Czyż wiara ich

s. 52

w te przytoczone artykuły wiary ma być mniej silną i pewną dlatego, że Kościół jeden z tych artykułów w tym, inny zaś w owym, może niedawnym czasie uroczystym dekretem ostatecznie określił? Czyż Bóg ich wszystkich nie objawił?”. Orzeczenia Piusa IX nie są więc potępieniem i odrzuceniem ekumenizmu w całości, lecz jedynie pewnej - opisanej powyżej - jego postaci, prowadzącej ku zobojętnieniu religijnemu i sprzeciwiającej się nakazowi misyjnemu. Mówiąc o pracy na rzecz jedności chrześcijan, papież powiadał jasno, że „nie wolno [jej] popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy, by powrócili do jednego Kościoła Chrystusa, który jest wszystkim widomy i po wszystkie czasy, z woli Swego Założyciela, pozostanie takim, jakim go On dla zbawienia wszystkich ludzi ustanowił”. Drugim ważnym dla nas dokumentem jest wydana za Piusa XII instrukcja o ruchu ekumenicznym, De motione oecumenica, będąca wyrazem jasnego zdania Magisterium, iż podstawowa zasada katolickiego ekumenizmu opiera się na założeniu, że istnieje tylko jeden prawdziwy Kościół Chrystusowy, którym jest Kościół rzymskokatolicki,

a chrześcijanie należący do innych wspólnot religijnych powinni do tego Kościoła powrócić. Prowadząc dialog, należy przedstawić i wykładać całą i nieuszczuploną doktrynę katolicką, a nawracających się do Kościoła Katolickiego „pouczy się, że wracając do Kościoła nie utracą niczego z posiadanego dobra, które zrodziło się w nich dotąd dzięki łasce Bożej, ale że przez powrót dobro to raczej dopełni się i osiągnie swoje uwieńczenie”. W instrukcji pojawia się też zalecenie: „[biskupi] pilnie będą uważać i usilnie nalegać, by w historii reformacji i reformatorów nie wyolbrzymiać do tego stopnia braków po stronie katolickiej i nie pomniejszać winy strony reformowanej, oraz by nie przejaskrawiać spraw marginesowych tak mocno, że to, co najbardziej zasadnicze, mianowicie odpadnięcie od wiary katolickiej, ledwo da się zauważyć i wyczuć”. Tak przedstawia się więc nauczanie Magisterium przed Vaticanum II około kwestii ekumeni-zmu. Przejdźmy więc do nauczania tego soboru. Jeżeli będziemy mieli w pamięci zasady hermeneutyki ciągłości, a także będziemy pamiętali, że potępienia wcześniejszych papieży nie odnoszą się do ruchu ekumenicznego jako takiego, lecz jedynie do pewnej jego postaci, to domniemana sprzeczność orzeczeń soboru z orzeczeniami wcześniejszymi, której dopatrywa-


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA li się przedstawiciele przeróżnych stronnictw, zniknie. Okaże się, że mamy tu do czynienia z uprawnionym precyzowaniem i rozwijaniem nauczania wcześniejszego. Spójrzmy na dekret o ekumenizmie – Unitatis redintegratio. Podkreślony zostaje w nim fakt, że to inne wspólnoty odłączyły się od Kościoła Katolickiego, a nie on sam uległ podzieleniu; choć niewątpliwie część winy za owo odłączenie leży również po stronie katolików: „Niemałe społeczności odłą-czyły się od pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim, często nie bez winy ludzi z jednej i drugiej strony”. Jasno orzeka sobór: „Odłączeni od nas bracia, pojedynczo lub w swoich kościołach czy wspólnotach, nie cieszą się tą jednością, jakiej Jezus Chrystus chciał użyczyć hojnie tym wszystkim, których odrodził i jako jedno ciało obdarzył nowym życiem, a którą oznajmia Pismo św. i czcigodna Tradycja Kościoła. Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można jedy-nie w katolickim Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia. Wierzymy mianowicie, że jednemu Kolegium apostolskiemu, któremu przewodzi Piotr, powie-rzył Pan wszystkie dobra Nowego Przymierza celem utworzenia jednego Ciała Chrystusowego na ziemi” – jest to pełen wyraz wcześniejszego nauczania Magisterium o ekumenizmie: niekatolicy powinni być kierowani ku pełnej jedności z Kościołem Katolickim, będącym środkiem zbawienia, jedynym Kościołem założonym przez Chrystusa; biskupi katoliccy wraz z papieżem mówią: „Odłączonym od nas Wspólnotom kościelnym brakuje pełnej jedności z nami”. Potępione zostaje przemilczanie w dialogu drażliwych kwestii nauczania Kościoła: „Całą i nieskazitelną doktrynę trzeba przedstawić jasno. Nic nie jest tak obce ekumenizmowi jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens”. Najlepszym dowodem na to, że II Sobór Watykański nie zmienił nauczania Kościoła w kwestii ekumenizmu (zresztą zgodnie z hermeneutyką ciągłości zmienić go nie

mógł!), niech będzie wypowiedź papieża Pawła VI. To za jego czasów miała miejsce większa część obrad soborowych i to on rozpoczął wprowadzanie postanowień soboru w życie. Ojciec święty, mówiąc w 1968 r. – a więc trzy lata po zakończeniu Vaticanum II – o celach ruchu ekumeniczne-go, stwierdził: „Nie wystarczy podejść do innych, chcieć podjąć z nimi rozmowę, dać im poczucie życzliwości i zaufania, jakim ich darzymy. Trzeba jeszcze zadziałać tak, by doprowadzić do ich nawrócenia. Trzeba przepowiadać prawdę po to, by zwrócili się ku niej. Trzeba ich przywieść do porządku, którego pragnie Bóg. A jest on tylko jeden”. Ta wypowiedź nie pozo-stawia żadnych wątpliwości: Kościół i przed, i po II Soborze Watykańskim sprzeciwiał się dialogowi ekumenicznemu, nie mającego za cel nawrócenie innowierców i ich powrót do jedynego Kościoła założonego przez Chrystusa: Kościoła Katolickiego. Wszelka inna forma dialogu, tj. dialog będący jedynie wzajemnym „poklepywaniem się po plecach”, sprzeczny jest z miłością bliźniego: miłość bliźniego nakazuje dbać o jego dobro; najwyższym dobrem dla każdego człowieka jest jego zbawienie; zbawienie osiągnąć można jedynie przez Kościół Katolicki (jest to dogmat ogłoszony na I Soborze Watykańskim); najpewniejszą drogą do zba-wienia jest przynależenie do widzialnych struktur Kościoła – celem więc dialogu ekumenicznego musi być nawrócenie niekatolików; nie widzę możliwości, aby obalić którykolwiek z członów rozumowania, które tu przedstawiłem, bez wykroczenia przeciw ortodoksji. Dialog ekumeniczny ma być nakierowany na nawrócenie innowierców nie z powodu jakiegoś towarzyszącego katolikom poczucia wyższości; wręcz przeciwnie: taka forma dialogu ma płynąć z miłości Boga i bliźniego oraz ze służby Bogu i bliźniemu; parafrazując słowa Pisma Świętego, powiemy, że katolikowi wiele dano – dano mu bowiem całość Objawienia, całość prawdy, jaką Bóg objawił człowiekowi dla jego zbawienia – dlatego od katolika wiele się wymaga, czy też raczej sam katolik powinien

wiele od siebie wymagać. Chodzi tu o działania na rzecz nawrócenia tych, którzy nie przynależą jeszcze do Kościoła. Realizacja nakazu misyjnego – nakazu, jaki Chrystus skierował do całego Kościoła – jest wyzwaniem, które jest obecnie niestety tak rzadko podejmowane. Oddajmy na koniec głos Dietrichowi von Hildebrandowi, wybitnemu filozofowi, którego niezwykle wysoko cenił Benedykt XVI: „Apostolstwo należy do istoty Kościoła świętego; apostolstwo, czyli dążenie do nawrócenia każdej duszy, która w oczach Kościoła znaczy więcej niż los jakiejkolwiek naturalnej wspólnoty. Apostolstwo jest koniecznym owocem tak miłości Boga, jak też prawdziwej miłości bliźniego. Miłość Boga pobudza Kościół, ale także prawdziwego chrześcijanina do tego, by pociągnąć każdego człowieka do pełnego światła prawdy, którą zawiera nauka świętego Kościoła. Każdy chrześcijanin musi tęsknić do tego, by wszyscy poznali objawienie Chrystusa i odpowiedzieli na nie wiarą (…). I tego samego wymaga prawdziwa miłość bliźniego. Jak mogę kogoś kochać i nie płonąć pragnieniem, by poznał on Jezusa Chrystusa, jednorodzonego Syna Bożego i Epifanię Boga, aby nie został pociągnięty do Jego światła, aby w Niego wierzył, kochał Go, by wiedział, że jest przez Niego kochany? Jak mogę kochać bliźniego, nie życząc mu już na ziemi największego szczęścia: błogosławionego spotkania z Jezusem Chrystusem? Jak mogę się zaspokoić tym, że nieskończone miłosierdzie Boga - być może - mimo błędnej wiary albo niewiary danego czło-wieka nie odmówi mu wiecznego szczęścia? Zaprawdę, wszelkie dzieła miłości bliźniego są niczym, jeśli stanę się obojętny wobec tego, co jest najwyższym dobrem człowieka: znalezienie prawdziwego Boga i włączenie się do mistycznego Ciała Chrystusa. Widzimy, do jakich strasznych błędów może prowadzić pseudoekumenizm i do jakich, niestety, wielokrotnie doprowadził. Nie ma to nic wspólnego z duchem prawdziwego ekumenizmu, więcej: radykalnie mu zaprzecza”. Warto, abyśmy mieli te słowa w pamięci. 

s. 53


KAZANIA

PONADCZASOWE

Czego Kobieta oczekuje

od małżeństwa

ks. Mirosław Maliński

Jeszcze do niedawna myślałem, że dla kobiety w małżeństwie niesłychanie ważną sprawą jest usłyszeć od męża „Kocham Cię” albo „Boże jak Ty pięknie wyglądasz”. Kobiety bardzo często ubierają się dla swojego męża, potrzebują więc zapewnień, że dobrze wyglądają. Jeśli jednak przez dwa, trzy, cztery lata kobieta nigdy nie usłyszała „Jak Ty pięknie wyglądasz” i dalej dba o swój ubiór to sprawa jest podejrzana i jest to niebezpieczne. Dlatego warto pamiętać o tym, bo kiedy już szepniemy się na takie miłe słówko, to kobieta od razu będzie rozanielona, myśląc przy tym, jakiego to ma dobrego męża.

Może też być tak, że ona pięknie nie wygląda. Jest druga popołudniu, a ona w podomce, z petem w zębach, fryzurą jakby piorun dupnął w szczypiorek, łazi po domu i co wtedy zrobić? „Kochanie tak dwa kroki do tyłu. O! W tej smudze światła, jak Ty pięknie wyglądasz!”. Jeszcze tego samego dnia będzie fryzjer, i manicure, i pedicure i krawiec. Mam nadzieje, że stać Cię na to! Tak myślałem, że kobiety oczekują od nas, aby usłyszeć raz po raz

s. 54

„pięknie wyglądasz” „kocham Cię” i jestem chyba w błędzie. Bo dla kobiet dużo ważniejsze od tego, żeby usłyszeć jest jednak, żeby okazać jak najgłębsze zrozumienie. Myślę, że wszyscy wiemy jak rozmawiać z kobietami. Z kobietami rozmawia się w sposób następujący: „naprawdę?!” „co Ty nie powiesz?!” „nie może być!”. Po 40 minutach takiej rozmowy ona rzuca Ci się na szyję i mówi: „kochanie z Tobą naprawdę mogę sobie pogadać!”. Kobieta potrzebuje, aby

ktoś ją wysłuchał. My mężczyźni kiedy widzimy problem staramy się go od razu rozwiązać, z kolei kobieta oczekuje, że ktoś ją wysłucha. Dlatego jak przychodzi do domu i mówi: „Wiesz co, mam dosyć tej pracy”, a Ty do niej mówisz: „dawno Ci mówiłem, zmień robotę”, ona się czuje zrozpaczona. Dlaczego? Ona nie chce zmienić pracy, ona chce tylko żebyś ją zrozumiał. Dlatego jak przychodzi z pracy z takim tekstem to co Ty jej mówisz? „Szefowa to żmija!” „Rzeczywiście, żmija” i ona się cieszy, że Ty ją rozumiesz, że jesteś z nią, że jesteś blisko niej. Tego kobieta potrzebuje. Co więcej, kobieta oczekuje, że my mężczyźni odgadniemy jakie są jej najskrytsze marzenia. Kobieta myśli, że jesteśmy w stanie odgadnąć czego ona pragnie. Ona chodzi tak jeden tydzień, drugi i czeka kiedy Ty ją zaprosisz to tej filharmonii. A wy do filharmonii nigdy nie chodziliście, skąd Ty masz to wiedzieć. Prosta sprawa, idziecie galerią dominikańską, podchodzicie do wystawy sklepowej, a ona mówi: „ale piękna sukienka”, a Ty mówisz „no piękna” i idziesz dalej. Otóż my mężczyźni potrzebujemy czasem bardzo jasnego komunikatu: „ale piękna sukienka, kup mi ją teraz, zaraz”. I jesteśmy wtedy wstanie sprostać takim oczekiwaniom. Dlatego drogie Panie prosimy, pomóżcie nam. 


CZEMU ŻYCIE

Myśleniem do życia

Tomasz Maniura OMI

O co tak naprawdę chodzi w tych refleksjach o życiu? Czy nie szkoda czasu życia, by o nim myśleć? Tyle spraw dla życia nas zajmuje, ale to przecież tak mało ważne sprawy. Dziś rano widziałem współbrata, był na mszy, zasiadł do śniadania, a potem to już my go wynieśliśmy. Kiedy rano ścielił łóżko, nie wiedział, że ostatni raz. Pewno miał na dziś sporo spraw, ważnych dla życia. I o co w tym życiu chodzi? Czy przepadł, czy przestał istnieć?

Mieć świadomość siebie. Przecież bez tego nie da się przejść dalej. Jak wygrać z granicami, z fizycznymi możliwościami i ograniczeniami? Wiedzieć, kim się jest? Po co? Nie szkoda czasu na to? Dla wielu to dziwne, ale szkoda czasu tylko na to co waży, co niby ma nam dać szczęście, co materialne, bo to zostanie, to przeminie, to nie jest mną. Celem nie jest materia. Myśl dużo wyższa, dużo ważniejsza i dużo trwalsza, choć pozornie wydaje się ulotna. Dlaczego tak trudno się wyrwać ku myślom? Dlaczego tak trudno zostawić to, co bezwartościowe i być ze samym sobą? Niby zewnętrznie coraz bardziej zadbani jesteśmy, niby piękni, a chyba siebie nie lubimy. Nie lubimy być sami ze sobą, zatrzymać się przy sobie. Życie jest prawdziwe i trzeba traktować je bardzo na serio. Nie możemy zaprzeczyć faktowi naszego istnienia, o którym nie zdecydowaliśmy, i tak naprawdę nie możemy się nim nie przejąć, bo jest to istnienie, które wybiega daleko, przez same nasze myśli, wznosi się ponad przestrzeń, wybiega gdzieś, gdzie nie ma materii. Zatem koniec naszej ziemskiej, materialnej wędrówki wcale nie jest naszym końcem. Jasno z tego wynika, jak ważne jest myślenie. Śmiało można rzec, że nie da się nie myśleć. Czy ma ktoś taki moment, w którym w ogóle nie myśli, w którym nie ma refleksji, jakiejś analizy tego, co postrzegane i doświadczane? Samoświadomość pozwala istnieć ponad przestrzenią, która jest ważna, która daje realne wymiary naszemu funkcjonowan-

iu, ale przenosi nas do pełni życia. Nie chodzi o ucieczkę od materii, ale odkrycie sensu zaangażowania i obecności w tym, co zewnętrzne. Im dalej widzimy, im głębiej postrzegamy, można powiedzieć, na końcu, u szczytów, odkrywamy, że tylko miłość ma sens. Raz kiedyś od młodego człowieka usłyszałem radę, którą dawał jeszcze młodszym od siebie: cokolwiek robisz - myśl. Cokolwiek robisz, myśl. Święta prawda. Są sytuację, w których już nic nie będziemy mogli

robić, ale czy będąc już przykutym do łóżka nie mogę iść dalej, nie mogę wzrastać, rozwijać się? Wszystko od myśli zależy. Są chwile, kiedy trzeba się poddać swoim pomysłom, swemu wyczerpanemu ciału. Zdać się na Życie. Czasem najdalej idzie się na siedząco. Bóg to wie. Ręce opadają, gdy nie ma się co zanieść przed Boży tron. Sens życia to miłość. Mamy w sobie wrodzoną moc miłowania. Tylko ją w sobie odkryć, zobaczyć, że my nie sami z siebie, że to nie z nas.

Kiedyś po pogrzebie zebrałem kilka myśli, patrząc: Nad trumną nawet niebo płakało po pogrzebie biały puch przykrył zimne ciało żeby przytulić żeby rozgrzać serca ciągle bijące otulić by wyrósł owoc by ziemia nawet zimą karmiła wzmacniała nie wiemy jak Bóg chce rosnąć

s. 55


MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE

Banici na służbie Króla Królów

s. 56


MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE

Krzysztof Reszka

Gdy bomba atomowa wybuchła w Hiroszimie, to oni pobiegli tam, by ratować poparzonych ludzi, którym udało się przeżyć. Jeden z nich jako pierwszy skonstruował mechaniczny pojazd. Inny poświęcił życie na pracę wśród trędowatych. Zbudowali imperium uniwersytetów. Ostatnio ich człowiek zadeklarował, że jest gotów adoptować zagrożone aborcją dziecko znanej feministki. W Polsce właśnie poszerzają swoją ofertę dla mężczyzn, gromadząc tysiące śmiałków. Na Facebooku tworzą strony takie jak: Banita i Lew Judy. By żyć z pasją, myśleć inaczej. W czym tkwi ich sekret?

Poszli za Jezusem Chrystusem. Nazywają siebie Towarzystwem Jezusowym, lub prościej - jezuitami. Ich założycielem jest św. Ignacy Loyola. Ten rycerz, obdarzony dość niskim wzrostem (158 cm) w pewnym momencie postanowił służyć Bogu i dał nieźle popalić! Dziś jezuitów jest na świecie 19 tysięcy. Nazywano ich lekką kawalerią, a dziś komandosami Ojca Świętego. Od wieków stanowią elitę intelektualną Kościoła i świata, ale przede wszystkim uczą rozwoju duchowego. A wszystko to „na większą chwałę Bożą”, „walcząc pod sztandarem krzyża”, by lepiej „pomagać duszom”. Nie zamierzają zamykać się w mniszych celach czy pustelniach, ale iść na cały świat i ukazywać moc Królestwa Bożego. Są skoncentrowani na tym, by "działać przeciwko", na przekór własnym słabościom i trudom świata. Nie są to słowa rzucane na wiatr. Polski jezuita Jan Beyzym podjął pracę wśród trędowatych na Madagaskarze. Dzięki jego staraniom w 1911 roku powstał tam szpital, który istnieje do dziś. Kiedy 6 sierpnia 1945 r. na Hiroszimę spadła bomba atomowa, o. Pedro Arrupe SJ jako jeden z pierwszych lekarzy, razem ze współbraćmi, przybył tam z pomocą. To przerażające doświadczenie na trwałe naznaczyło jego pamięć. Niósł pomoc medyczną poranionym i umierającym, przekształcając dom nowicjatu w szpital polowy dla ponad 200 ciężko poparzonych. Po latach został generałem zakonu. Dla rozluźnienia klimatu, wspomnę tylko że pierwszy pojazd mechaniczny, to również dzieło jezuity. Ferdinand Verbiest SJ przebywając na dworze cesarza chińskiego ok. 1678

“Nie zamierza-

ją zamykać się w mniszych celach czy pustelniach, ale iść na cały świat i ukazywać moc Królestwa Bożego. Są skoncentrowani na tym, by “działać przeciwko”, na przekór własnym słabościom i trudom świata. r. wykonał prototyp czterokołowego pojazdu napędzanego parą. Ostatnio głośno było o Katarzynie Bratkowskiej - skrajnie lewicowej feministce (pochwala system komunistyczny), która zapowiedziała publicznie, że jest w ciąży i w ramach politycznego manifestu - dokona aborcji 24 grudnia, czyli w Wigilię Bożego Narodzenia. Nieliczni ją popierali, inni byli oburzeni, wielu starało się prosić ją, aby tego nie robiła. Aż nagle pojawił się spokojny, choć i tak szokujący głos. To o. Grzegorz Kramer, jezuita z Krakowa, w sposób ciepły, pełen szacunku, delikatny - ale jak najbardziej poważny zadeklarował gotowość, by odejść z zakonu i adoptować to dziecko. Wiem, że on kocha być księdzem i lubi być jezuitą (choć to pewnie niełatwe zajęcie). Dużo się modlił, a czas gonił. Kiedy zagrożone jest ludzkie życie, trzeba działać szybko i zdecydowanie. Napisał list otwarty do kobiety. Podał do publicznej wiadomości swój adres zamieszkania, e-mail i numer telefonu. Miał świadomość, że to byłby

totalny przewrót w jego 37-letnim życiu. Pojawiały się głosy krytyki, ale na ogół poparcie wobec niego zjednoczyło różne nurty katolicyzmu - także te które zwykle toczą długotrwałe spory. Niektórzy zwracali uwagę na śluby zakonne i ich ważność: jak to odejść dla cudzego dziecka? Ale mnie wciąż po głowie tłukło się jedno pytanie: a co on innego mógł zrobić? Św. Józef też wychowywał nieswoje Dziecko. Pan Jezus wyjaśnił, że nasz Ojciec w niebie nie chce aby zginęło jedno z tych małych (Mt 18,14). A papież Pius XII kazał fałszować metryki chrztu, by ratować żydowskie dzieci z Holocaustu. Ojciec Kramer przyznaje: "Motywacja mojego działania była prosta. Wiara w Boga dobrego i żywego. Od lat głoszę, że Ewangelia to żywe Słowo Boga, które musi w naszym życiu objawiać się w konkrecie. (...) Nie mam scenariusza w szufladzie. Ale ufam Bogu. (...) Ja zdeklarowałem poważnie, biorąc poważnie Jej oświadczenie. W takich kwestiach inaczej niż poważnie nie można". To była kwestia dwóch dni przed świętami. Jego śmiała decyzja uruchomiła lawinę. Wiele małżeństw zaczęło również deklarować gotowość do adopcji dziecka. Sama zainteresowana przyznała, że docenia propozycję zakonnika, ale z niej nie skorzysta... Wygląda na to, że Towarzystwo Jezusowe spośród innych wspólnot zakonnych wyróżnia specyficzny apostolski rys, który zobowiązuje jezuitów do pójścia „na granice”, tam, gdzie nikt inny nie chce, aby w tak trudnych warunkach głosić Chrystusa i tak przyczyniać się „do zbawienia dusz”. - pisze jeden z nich, o. Tomasz Matyka SJ. 21 grudnia A.D. 2012, na portalu

s. 57


MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE społecznościowym Facebook, pojawiła się nowa strona - "Banita". Tytuł bardzo zachęcający, więc zajrzałem. Informacja o stronie zawiera trzy krótkie zdania: "Chcę być facetem. Chcę być w Kościele. Myślę inaczej". Zalajkowałem. Stronka proponowała konkretne misje do wykonania, ukazywała życie w nowy i głębszy sposób. Wzbogacała mnie obrazkami i grafikami z inspirującymi cytatami. Były to krótkie i praktyczne komentarze do Ewangelii, wskazówki mędrców Izraela zawarte w księgach Starego Testamentu, wypowiedzi autorytetów duchowych, wielkich pisarzy, ale również polskich bohaterów narodowych. Z czasem zorientowałem się, że projekt Banita, to dzieło dwóch jezuitów i ich pomocnika. Ojciec Grzegorz Kramer wyszukuje teksty dobrych autorów i również stara sie samemu pisać, o. Wojciech Werhun ogłasza codzienną MISJĘ do wykonania, a red. Krzysztof Kołacz tworzy grafiki. Opis strony mówi prosto z mostu: "Szukamy wskazówek na bycie facetem we współczesnym Kościele. Takie bycie, które ma sens i smak. Banita to miejsce dla Ciebie, jeśli jesteś niespokojny, widzisz, że trzeba coś zmienić i chcesz „iść inaczej” niż przeciętni". Dziś widzę, że na Facebooku społeczność Banity liczy grubo ponad 16 tysięcy osób. Ale Internet to dopiero początek. Co miesiąc w krakowskim kościele św. Barbary, w centrum miasta, odbywają się Msze Święte w intencji mężczyzn. Po nich zazwyczaj jest jeszcze coś specjalnego dla facetów - czasem spotkanie z ciekawym gościem, czasem wspólna modlitwa, lub inne manewry. Organizowane są także wyjazdy dla chłopaków i mężczyzn. Jedną z propozycji był Projekt F.A.C.E.T. (Fechtunek, Akcja, Chrześcijaństwo, Ekipa, Ty). Taki weekendowy wyjazd to czas na modlitwę, dyskusję, świetną zabawę, męską przygodę i naukę walki mieczem półtora-ręcznym, według europejskich tradycji fechtunku. Oto jak wspominają go uczestnicy: - Program był bardzo napięty. Szukaliśmy inspiracji i wskazówek

s. 58

na temat bycia facetem we współczesnym świecie. Dyskutowaliśmy nad naszymi doświadczeniami i zastanawialiśmy się nad strategią, jaką chcemy podjąć w naszym życiu. Większość czasu spędziliśmy biegając i ćwicząc walkę mieczem półtora-ręcznym. Była to świetna okazja do tego, żeby zobaczyć i sprawdzić w praktyce wszystko to, co rozważaliśmy w teorii. Codziennie zbieraliśmy się razem na modlitwę, żeby mówić Panu Bogu o naszych doświadczeniach oraz prosić Go o prowadzenie i potrzebną moc do podjęcia kolejnych wyzwań. Najważniejsze jednak było to, że fajnie zgraliśmy się jako grupa gości oddanych Panu Bogu. Szkoda, że wyjazd trwał tak krótko – mogliśmy zawiązać naprawdę dobrą ekipę. - Na projekcie F.A.C.E.T zobaczyłem jak wiele masek mam na sobie, które muszę roztrzaskać. Stworzyłem z innymi kolesiami świetny team ćwicząc na sali, modląc się na eucharystii i grając w gry planszowe do późnych godzin. Mogłem poznać lepiej siebie, spojrzeć na swoje rany, słabości oraz kłamstwa, które są obecne w moim życiu, i oddać to wszystko Jezusowi. - Rekolekcje z projektem „FACET” były bardzo dobrze spędzonym czasem. Pozwoliły na moment zatrzymać się, pomyśleć nad sobą, by iść dalej z nową siłą. Konferencje dały mi możliwość spojrzenia na swoje wnętrze w nowy sposób. Pokazały czego szukać, bo żeby coś uleczyć, naprawić – trzeba najpierw to znaleźć. Trening walki mieczem był fascynującym wyzwaniem, połączenie duchowości z wysiłkiem fizycznym to jest to! - Uczestnicy poznali ignacjański rachunek sumienia oraz metodę posługiwania się Słowem Bożym jak mieczem. Wzywaliśmy wspólnie mocy Boga, aby nas uzdrawiał, przemieniał i umacniał jako mężczyzn. Na Facebooku, oprócz "Banity", rozrabia także "Lew Judy". Ta motywująca stronka to dzieło męskiej wspólnoty prowadzonej przez jezuitów z Torunia. Pragną wędrować z Bogiem przez życie i wspierać fizyczny, psychiczny a nade wszystko duchowy rozwój mężczyzn.

Chcą przezwyciężyć wszelkie słabości i być gotowymi do służby i miłości wobec kobiet z którymi się związali, oraz Kościoła. Dzielą swój kalendarz na cykle tematyczne. Każdy cykl składa się z czterech spotkań w cztery kolejne poniedziałki: 1) Męskie kino (film związany z tematem i dyskusja), 2) Męskie sprawy - rozmowa i nauka przydatnych rzeczy 3) MAGIS (z łac. więcej, bardziej, mocniej) akcja na zewnątrz, np. na łonie natury 4) Msza Święta. Organizują także rekolekcje czy męskie plutony różańca. Podoba mi się ich hasło zaczerpnięte z Apokalipsy: "Przestań płakać! Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy!" (Ap 5,5) - Rolą mężczyzny jest dawać życie. W każdym aspekcie, od fizyczności, poprzez podtrzymywanie, inspirowanie. - mówi o. Grzegorz Kramer SJ w wywiadzie dla Szymona Lulińskiego (wMeritum.pl). Szukając korzeni kryzysu męskości - wyjaśnia: Z doświadczenia mojej rodziny, ale i innych z którymi rozmawiam, wydaje mi się że podstawą przyczyną jest lęk mężczyzny. Właśnie przed dawaniem życia. Wielu „zawalających” mężczyzn nie jest złymi ludźmi. To są często zalęknieni mali chłopcy. (...) Kryzys sam w sobie nie jest niczym złym. Problem zaczyna się wtedy, kiedy człowiek podchodzi do kryzysu z lękiem, a tymczasem każdy kryzys może być dla nas szansą rozwoju. (...) BANITA jest jeszcze jednym miejscem w Kościele, gdzie mężczyźni wierzący mogą zobaczyć, że nie są sami i szukać inspiracji. Co powinien robić mężczyzna? Być mężczyzną, każdego dnia stawać przed Panem z tym prostym pytaniem: „jak idzie mi dawanie życia innym?”, na ile je daje, a na ile zabiera, troszczy się tylko o siebie. Zachęcam, by polubić na Facebooku strony: Banita oraz Lew Judy. Polecam również blog o. Grzegorza Kramera: http://kramer.sj.deon.pl Jeśli jesteście z Torunia lub okolic, koniecznie zajrzyjcie także tu: http:// www.lewjudy.info/. A wszystkich z grodu Kraka, serdecznie zapraszam do kościoła św. Barbary (przy Rynku Głównym) na Mszę Świętą w intencji mężczyzn. 


s. 59


KULTURA

Pełen szacun! Rok 2014 został ogłoszony przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, na wniosek Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego rokiem Oskara Kolberga. Dzięki jego działalności badawczej w dziedzinie etnografii i folkloru, posiadamy wiele informacji, dotyczących obyczajowości, tradycji i kultury ludowej XIX wieku. Anna Kasprzyk Decyzja Sejmu została uzasadniona następująco: „Dorobek naukowo-badawczy Oskara Kolberga dokumentujący kulturę ludową XIX wieku jest imponujący ze względu na wszechstronny zakres jego zainteresowań kulturą ludu oraz geografię badań, obejmującą Polskę przedrozbiorową i obszary ludowych kultur Ukrainy, Białorusi, Litwy, Śląska, Słowian południowych, Łużyczan, Czechów i Słowaków. Oskar Kolberg zebrał i opracował 33 tomy monografii regionalnych i tematycznych, opublikował około 200 artykułów z zakresu etnografii, folklorystyki, językoznawstwa, muzykologii. Spuścizna Oskara Kolberga stanowi fundament, do którego odwołują się pokolenia twórców i badaczy kultury.” (http://www.kolberg2014.org.pl)

OSKAR I JEGO PASJA

Oskar Kolberg był folklorystą, etnografem, a także kompozytorem. Urodził się w 1814 r., zmarł w 1890 r. Minęło 200 lat od jego narodzin i to właśnie ten jubileusz przywołał wskrzeszenie pamięci o nim i jego działalności. Tym bardziej jego osoba powinna być doceniona, ponieważ badania jakie przeprowadzał, dotyczyły dużego obszaru terytorialnego. Ponadto skupiał się na każdym elemencie wchodzącym w skład kultury danego miejsca. Były to zagadnienia dotyczące życia codziennego, dialektu, przekazu mądrości ludowych (przysłowia, podania, czyli opowieści związane z regionem, legendy itd.) aspektu muzycznego (pieśni,

s. 60

“Odwoływanie się lub

tylko podziwianie kultury ludowej jest powrotem do naszej tradycji, do części naszej kultury. Czasy się zmieniają, co innego „wchodzi” do mody. tańce, muzyka). Zaciekawiony był też formami ludycznymi, czyli wszystkim tym, co dotyczy zabaw i gier. Interesował się kultywowaniem tradycji przez ludność zamieszkującą konkretne miejsca, co postanowił zapisać. Udało mu się za życia wydać 33 tomów monografii regionalnych, które wiernie obrazują polską sztukę i kulturę ludową. W jego zbiorze pt.

Lud, jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce z pewnością znajdziemy wiele informacji z XIX-wiecznym funkcjonowaniu społeczności. W każdym regionie panowały przecież zupełnie inne bądź w niewielkim stopniu różniące się między sobą obrzędy, zwyczaje, stroje, dialekty itd. Dzięki Oskarowi Kolbergowi wiemy tak wiele o ówczesnych tradycjach poszczególnych regionów Polski. Jego zamiłowanie przyczyniło się na wielką skalę do uzupełnienia dorobku kultury o zagadnienie folkloru, ludoznawstwa i etnografii (http://www.kolberg2014. org.pl)

JAKIE JEST ODNIESIENIE DO DZISIEJSZYCH CZASÓW?


KULTURA cych się folklorem np. zespoły taneczne, chóry wykonujące pieśni ludowe. Odwoływanie się lub tylko podziwianie kultury ludowej jest powrotem do naszej tradycji, do części naszej kultury. Czasy się zmieniają, co innego „wchodzi” do mody. Jednak zawsze, bez względu na tendencje społeczeństwa uwarunkowane chwilowym upodobaniom, powinniśmy mieć świadomość swego pochodzenia, znać swój region (zarówno w obecnym czasie, jak i tym odległym), mieć świadomość napływu pewnych obyczajów z innych regionów. Wiedzieć skąd wywodzą się tradycje, funkcjonujące już nie tylko w danym miejscu, ale zachowywane przez większość społeczeństwa danego kraju. A nawet mieć wiedzę, skąd pochodzą potrawy, które przyrządzamy.

PARĘ SŁÓW ZACHĘTY

“Niejednokrotnie

zdarza się, że artyści m.in.. muzycy czerpią inspiracje z folkloru. Jedni robią to od początku ich działalności, bo taki obrali sobie styl. Inni ulegają modzie, która często powraca. Jeszcze inni eksperymentują z muzyką i trafiają w serca słuchaczy.

Niejednokrotnie zdarza się, że artyści m.in.. muzycy czerpią inspiracje z folkloru. Jedni robią to od początku ich działalności, bo taki obrali sobie styl. Inni ulegają modzie, która często powraca. Jeszcze inni eksperymentują z muzyką i trafiają w serca słuchaczy. Niekiedy np. tradycja zdobnictwa, rzeźbienia i innej rękodzielniczej twórczości przechodzi z pokolenia na pokolenie. Czasem odnajdujemy pasję i chcemy sami z siebie zająć się ręcznym tworzeniem niczym dawni twórcy. Często możemy się przenieść w czasie i uczestniczyć w jarmarkach rękodzieła. Czy to w skansenach, czy przed świętami Wielkanocnymi lub Bożego Narodzenia, czy też podczas wydarzeń kulturalnych. Jeśli mowa o wydarzeniach kulturalnych organizowanych w skansenach, to zwykle, o ile nie zawsze, występy artystyczne zarezerwowane są dla osób, zajmują-

W ramach obchodów Roku Kolberga zachęcam do zagłębienia się w tematykę folkloru, etnografii i tradycji. A także do poszerzenia wiedzy na temat samego badacza, a zarazem wielkiego entuzjasty kultury ludowej – Oskara Kolberga. Może warto przy tym zainteresować się muzyką i tekstami ówczesnych pieśni? A może warto poznać kilka zabaw i gier, które potem będzie można wykorzystać w praktyce? W tym roku przewidziano wiele wydarzeń związanych z Oskarem Kolbergiem. Liczne instytucje planują zorganizować m. in. wystawy, konferencje, projekty i wydarzenia kulturalne, dotyczące folkloru, tradycji, obyczajowości i działalności Oskara Kolberga. Wszystko przed nami w roku 2014! 

s. 61


KULTURA

Czy Tolkien może

zostać świętym?

Mateusz Nowak

John Ronald Reuel Tolkien to pisarz kultowy dla milionów ludzi na całym świecie. Prekursor literatury fantasy, autor, który inspirował i nadal inspiruje ogromne tabuny artystów. Wpływ jego twórczości da się wyczuć w zdecydowanej większości dzieł późniejszych pisarzy literatury fantastycznej. Często pomijany jest jednak fakt – który Tolkien niejednokrotnie podkreśla – że jego powieści mają w sobie wiele odniesień do wiary chrześcijańskiej. Warto o tym pamiętać zabierając się do lektury którejkolwiek z nich.

Temat świętości Tolkiena bywał już poruszany kilkukrotnie po jego śmierci, jednak zazwyczaj był traktowany z przymrużeniem oka. W końcu świętość wydaje się nam być czymś niezwykle odległym. Święty w stereotypowym myśleniu to człowiek nieskazitelnie czysty, który musiał dokonać w życiu jakichś wielkich rzeczy. Zapominamy często o tym, że przecież każdy z nas chrześcijan do świętości dąży, bo w przeciwnym wypadku czym by była nasza wiara? Nie możemy tego pomijać. Nie bójmy się też mówić o swoich bliskich, o ludziach, których znaliśmy, jako o świętych, ponieważ trzeba wierzyć, że swoim postępowaniem w ziemskim życiu zasłużyli sobie na życie wieczne. I na tej właśnie podstawie uważam, że możemy przynajmniej zastanowić się nad tym czy Tolkien właśnie do takich ludzi należy. Pomysł, by Tolkiena uczynić świętym, powrócił na wokandę za sprawą grupy angielskich katolików, którzy wystosowali już nawet specjalne pismo do biskupa Plymouth o zaakceptowanie modlitwy o beatyfikację pisarza. Można się z tym zgadzać bądź nie, niemniej jednak warto zbadać na czym opierane są argumenty pomysłodawców. Tolkien przyszedł na świat 3 stycznia 1892 roku w rodzinie wyznania anglikańskiego. Na katolicyzm przeszedł w wieku 7 lat, w wyniku działań jego matki. Wiara, pielęgnowana w przyszłym Oxfordzkim

s. 62


“Odniesienia do

chrześcijaństwa, do prawd naszej wiary da się wyczuć we wszystkich dziełach Tolkiena. I chociaż podnoszą się głosy zaprzeczające tym stwierdzeniom, uważające, że jest to nadinterpretacja faktów, to jednak należy pamiętać, że sam autor potwierdzał ich prawdziwość. profesorze przez jego matkę oraz późniejszego opiekuna - o. Francisa Morgana, wywarła duży wpływ na jego życie. Odniesienia do chrześcijaństwa, do prawd naszej wiary da się wyczuć we wszystkich dziełach Tolkiena. I chociaż podnoszą się głosy zaprzeczające tym stwierdzeniom, uważające, że jest to nadinterpretacja faktów, to jednak należy pamiętać, że sam autor potwierdzał ich prawdziwość. Oczywistym jest, że nie są one podane bezpośrednio, byłoby to zbyt proste, a pisarz chciał mieć pewność, że zrozumieją to ludzie, którzy będą w stanie poprawnie odczytać znaki zawarte w jego powieściach. Dlaczego jednak tylko na tej podstawie wysuwane są wnioski, że Tolkien może być świętym? W końcu katolików takich jak on są miliony na świecie. Co więcej, wśród pisarzy jest ich również wielu, choćby Clive Staples Lewis, który w swoich "Opowieściach z Narnii" czy "Listach starego diabła do młodego" zawierał bardzo wyraziste aluzje do chrześcijaństwa, dużo mocniejsze niż sam Tolkien. Dlaczego więc to właśnie o twórcy mitologii Śródziemia mówi się częściej w kontekście świętości? Jednym z powodów jest choćby to, że głównie za sprawą autora "Hobbita", Lewis odrzucił ateizm i zawarł przymierze z Bogiem. Inną przyczyną wydaje się być fakt, że utwory Tolki-

KULTURA ena mają mniej oczywiste przesłania religijne, przez co czytelnik musi się nad nimi głębiej zastanowić. Może nie są to argumenty powalające, jednak pozwalają one zrozumieć jak pomysł beatyfikacji Tolkiena w ogóle powstał. Wystarczy sobie przecież uświadomić, że "Władcę Pierścieni" czy "Hobbita" przeczytały ogromne rzesze ludzi. Drugie tyle obejrzało ekranizacje tych powieści. A płyną z nich jasne, chrześcijańskie przesłania, które potrafią często lepiej przemówić do ludzi niż Biblia, którą niestety coraz mniej ludzi czyta. Weźmy pod uwagę scenę z "Drużyny Pierścienia", w kopalni Moria, kiedy to Gandalf najpierw w rozmowie z Frodo zwraca uwagę na wartość życia każdej istoty, na znaczenie miłosierdzia, a później do tego poświęca swoje życie by ratować przyjaciół. Przesłanie tego fragmentu jest oczywiste - choć sam autor nie utożsamiał czarodzieja z Chrystusem, a jedynie z aniołem stróżem - to jednak symbolika tego wydarzenia

ma ogromne znaczenie. Zwłaszcza, że scena, w której Gandalf wypowiada słynne "You shall not pass" do przedwiecznego demona Balroga, ma status kultowej wśród zdecydowanej większości miłośników Śródziemia. A jeżeli potrafimy ją dobrze zinterpretować, to dostajemy w niej solidną dawkę fundamentalnych wartości chrześcijańskich. Nie wiem czy John Ronald Reuel Tolkien był świętym człowiekiem. Nie wiem również czy w oczach Boga na tą świętość zasłużył. Wiem jednak jedno - jeżeli dzięki przesłaniom płynącym z jego dzieł, nawróciła się choćby jedna osoba, to jestem mu wdzięczny. Nie ma przecież już teraz wielu pisarzy, którzy by swoją wartościową twórczością byli w stanie aż tak porwać tłumy. A on do tego był nasz, katolicki, i na swój sposób głosił Dobrą Nowinę wśród ludu. I dlatego też uważam, że modlitwa o jego beatyfikację ma dobre uzasadnienie, i chętnie będę obserwował jak potoczą się losy tego postulatu. 

s. 63


KULTURA

Wolność Abdulku w swoim domulku!

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację, nietrudną do wyobrażenia. Do domu czy mieszkania obok wprowadza się nowy lokator. Zyskujemy sąsiada! W poczuciu gospodarskiego obowiązku przychodzimy doń z ciastem i pogawędką, coby godnie go przywitać. Marcin Dryja Albo nie! Niech będzie bardziej po polsku, ciasto i pogawędka to domena sympatycznych Amerykanów albo ichniej kinematografii. My się z nowym sąsiadem - po prostu zapoznajemy, podczas przymusowej wspinaczki schodami z powodu popsutej windy i od tej pory mówimy mu „dzień dobry” i raczymy, od czasu do czasu, solidaryzującym dialogiem na temat minusów życia społecznego, politycznego, gospodarczego czy życia w ogóle. No „sorry, taki mamy klimat”. Przy okazji zauważamy, że kolega i jego rodzina to „przyjezdni”. Trochu dziwny akcent, ale pomaga język migowy; mało kontaktowi, ale przecież nikt nikogo i do niczego nie zmusza. Do tego fryzury mają jakieś takie inne i matka z córkami dziwnie się ubiera, ale tak się ponoć noszą... gdzieś tam. I wszystko jest w jak najlepszym porządku: czas płynie nieubłaganie w rytm kroków stawianych na stopniach schodów, wybijania kurzu z dywanu przy pomocy osiedlowego trzepaka, wciskania klawiszy telefonu czy podskakiwania plastrów boczku na rozgrzanej patelni z okazji kolejnego śniadania. Każdy sobie rzepkę skrobie. Aż pewnego razu, spotykasz ubraną dziwnie sąsiadkę (w drodze na dół, bo akurat dzisiaj córka wybiera się na dyskotekę szkolną i musisz ją odwieźć), która patrząc złowieszczo na ubiór twojej pociechy, burka pod nosem i z pogardą... „kura”. Myślisz sobie, że chyba się przesłyszałeś.

s. 64

“Wiemy jednak, że

sytuacja zaczyna się zmieniać. Dziś nawet w całej muzułmańskiej mniejszości (ok. 50 – 60 tys. osób), stanowią oni zdecydowaną mniejszość (do 3 tys.), zatem obawy o formę, jaką może przybrać polski Islam są jak najbardziej zasadne. Przecież wiesz doskonale jak wygląda kura, bo byłeś na wsi i kochasz rosół i widzisz, że twoja córka nie nosi pióropusza, nie rozgrzebuje stópkami ziemi i nie kokocze. Nie ma co o tym myśleć. Ale spotykasz innego sąsiada i okazuje się, że jego żona też jest „kurą”, i że sąsiadka z obrzydzeniem odwraca na jej widok twarz. Nie pojmujesz, bo przecież pani Krystyna tak dobrze się trzyma i do tego tak ładnie podkreśla swoją dojrzałą urodę dekoltem i tęczą szminek. Dochodzisz do wniosku, że „gdzieś tam” mówią, że kobiety to „kury” i to zapewne takie ichnie przekomarzania. Po niedługim czasie na twoje osiedle, zaczyna przybywać przesiedleńców z „gdzieś tam”. Cieszysz

się, bo w sumie będzie ciekawiej, a i nowy sąsiad będzie mógł pogadać sobie po swojemu z kolegami i może w końcu będzie weselszy. Ale niestety, sprawy zaczynają się komplikować. Okazuje się, że tak sąsiad jak i jego koledzy doszli do wniosku, że temperatura powietrza, mierzona w stopniach Celsjusza, jest zdecydowanie zawyżana przez do-tej-poryniewykrywalny spiskujący związek termometrów rtęciowych i wszyscy na osiedlu, łącznie z tobą i twoją rodziną, muszą się teraz cieplej ubierać. Dla własnego dobra i najlepiej na czarno. To nie koniec! Okazuje się także, że wszystkie świnie w całej Polsce narkotyzują się przy pomocy kradzionych w gospodarstwach domowych detergentów i dlatego ich mięso nie nadaje się do spożycia i musi natychmiast zostać wycofane ze sprzedaży. Żegnaj golonko! Potem obrywa się piwku, które ma zdecydowanie zbyt słomkowy kolor, który przypomina przybyszom krwiożercze zwierzęta zamieszkujące ich rodzinne strony, a to przecież trauma, oni przyjechali tutaj zapomnieć o złej przeszłości i budować nowe życie… Więc won piwko! Potem dostaje się językowi polskiemu, bo jest za trudny, zdecydowanie za dużo „ś”, „ć”, „sz, „cz” itd., no i do tego ma tyle słów. Nowi sąsiedzi otwierają szkołę, w której będą uczyć swojego języka. Twoje dzieci mogą pójść na dofinansowany z państwowego budżetu kurs tego języka, więc grzechem byłoby


KULTURA

nie skorzystać! A i ty się powinieneś przejść na jakąś akademię, żeby nie wyjść na zacofańca i „gdzieśtamofoba”... Aż pewnego dnia budzisz się i myślisz sobie: „Kura! Lubię piwko, golonko i moją żonę w mini spódniczce i z makijażem”, wstajesz, idziesz do nowych sąsiadów, którzy akurat mają spotkanie kółka aktorskiego i próbują się w głośnym recytowaniu jakiegoś dramatycznego tekstu na klęczkach i krzyczysz do nich: „Eeeej! Wszyscy wy... jść!”. Właściwie to nie krzyczysz, nie zdążyłeś. Dostajesz w ryj, jako pouczenie o nowych zasadach panujących na waszym osiedlu. I klops!

OKO ZA OKO

Oczywiście to tylko głupia, pokraczna parodia autentycznej sytuacji naszych Zachodnich „krewniaków”. My jak na razie nie mamy się czego obawiać. Muzułmanów jest u nas „jak na lekarstwo”, a i tradycja pożycia z nimi sięga głęboko - aż XIV wieku i jest raczej pozbawiona wszelkich pejoratywnych smaczków. Brak w niej pogromów, buntów czy języka nienawiści, brak wzajemnej wrogości i pogardy. Jest wręcz odwrotnie!

Polscy muzułmanie czyli Tatarzy okazywali się zawsze najwierniejszą i najbardziej oddaną Rzeczypospolitej mniejszością etniczną, która nie tylko żyła w pełnej zgodzie ze swoimi polskimi sąsiadami, ale także była gotowa umierać razem z nimi, kiedy zaszła taka potrzeba. Od Grunwaldu przez Chocimie, Wiednie i II Wojnę Światową! Fenomen nie spotykany nigdzie indziej na świecie: muzułmanie umierający za chrześcijański kraj! Zachęcam do googlowania, zdziwicie się. Wiemy jednak, że sytuacja zaczyna się zmieniać. Dziś nawet w całej muzułmańskiej mniejszości (ok. 50 – 60 tys. osób), stanowią oni zdecydowaną mniejszość (do 3 tys.), zatem obawy o formę, jaką może przybrać polski Islam są jak najbardziej zasadne. Ale żeby nie parafrazować, tyle na ten temat nowego osadnictwa muzułmańskiego, ma do powiedzenia portal www.muzulmanie.com : „Po otwarciu granic polskich po 1989 r. rozpoczął się zwiększony napływ muzułmanów do naszego kraju, teraz już nie tylko w celu podjęcia studiów, ale także rozpoczęcia działalności biznesowej. Największą grupę wśród nich stanowią przybysze z państw

arabskich, ale są również Turcy czy Bośniacy. Muzułmanie napływowi na terenie Polski to także uchodźcy polityczni. Statystyki wykazują, że są to przede wszystkim uchodźcy z Iraku (ok. 10 proc. wszystkich uciekinierów), z Afganistanu (4 proc.), Bośni i Hercegowiny (5 proc.). Obecnie znaczący jest napływów uciekinierów z Czeczenii.” To i tak niedużo, ale dochodzą do nas echa tego, co dzieje się za Odrą i dalej i zaczynamy się obawiać. Przede wszystkim tego, że multikulti w wydaniu jakie „uważa się”, za jedynie słusznie poprawne, okaże się bombą z opóźnionym zapłonem. Choć wydaje mi się, że my akurat mamy w naszej kulturze to „coś”, czego brakuje na Zachodzie. Coś, co sprawia, że potomek irackich, afgańskich czy tureckich imigrantów, stwierdza z całą pewnością, że jest Polakiem i wcale mu się nie chce walczyć o wprowadzenie w Polsce prawa szariatu, kamienowania czy przykrywania kobiecych twarzy burkami. Nie wiem dokładnie co to jest, ale to działa (nie wierzycie? to pogrzebcie w swojej genealogii!), choć może się popsuć. Dlatego życzylibyśmy sobie widzieć podobną tolerancję i nie-wtrącanie-

s. 65


“W kraju w którym

większość stanowią muzułmanie, jesteś chrześcijaninem, nawet jeśli masz niewiele wspólnego z religią, jesteś agnostykiem, ateistą czy wierzysz w latającego potwora sphagetti. Dlaczego tak się dzieje? Bo Zachód dla ludzi Bliskiego Wschodu jest chrześcijańską przestrzenią kulturową. się-do-nie-swoich-spraw w krajach, z których się do nas przyjeżdża. Chcielibyśmy widzieć symetrię praw i swobód ludzi nam podobnych, którzy zdecydowaliby się na wyjazd do krajów arabskich. Chcielibyśmy być równie wolni i nieskrępowani u nich, jak oni u nas. Chcielibyśmy, ale to idylla, niespełnialna mrzonka, która uświadamia wady, a właściwie niedociągnięcia ideologii „tolerancji”. Oto jak wygląda sytuacja Europejczyka wybierającego się do kraju, w którym religią panującą jest Islam.

„I’M A POLISH MAN IN RIJAD !”

Po pierwsze, w kraju w którym większość stanowią muzułmanie, jesteś chrześcijaninem, nawet jeśli masz niewiele wspólnego z religią, jesteś agnostykiem, ateistą czy wierzysz w latającego potwora sphagetti. Dlaczego tak się dzieje? Bo Zachód dla ludzi Bliskiego Wschodu jest chrześcijańską przestrzenią kulturową, więc chcąc nie chcąc też ją reprezentujecie. Taki skrót myślowy! Wy też widząc śniadego faceta z brodą, nie zastanawiacie się czy przyjechał z Afganistanu, Syrii czy Algierii. To Arab, po prostu. Zacznijmy zatem od swobody religijnej, którą u nas muzułmanie

s. 66

KULTURA mają zagwarantowaną przez Konstytucję. Otóż, za publiczną deklarację bycia chrześcijaninem (oni wiedzą, że nim jesteś, ale lepiej tego nie mówić) w Arabii Saudyjskiej, Pakistanie, Afganistanie czy Mauretanii grozi... kara śmierci! Tak! I nie chodzi tu wcale o teorię, ale właśnie o praktykę jej wykonywania. Możesz zatem liczyć na publiczne ukamieniowanie, zaszlachtowanie nożem, a w najlepszym wypadku ścięcie kindżałem lub rozstrzelanie. Podobnie sprawa wygląda z uczestniczeniem w liturgii lub zachęcaniem do tego. To surowo zakazane! Możesz, co najwyżej, udać się do ambasady jakiegoś zachodniego kraju, w której wiesz, że jest kaplica i tam się pomodlić, ale po cichutku! Nie chwal się tym! Reszta to już właściwie drobnostki. Nie możesz jeść lewą ręką bo jest nieczysta! Nie zjadaj wszystkiego ze swojego talerza, bo gospodarz obrazi się na Ciebie, za to, że uważasz, że jest biedny! Nie patrz na ich kobiety, nawet gdyby ci się wydawało, że oczy patrzące na Ciebie przez szparę w burce, to najpiękniejsze oczy we wszechświecie! Podobnie w gastronomii. Żegnaj piwko! Ale o wiele więcej nacierpią się kobiety! Nie mogą się ubierać jak chcą, bo goła głowa, ramiona, szyja czy nogi to nieobyczajność! Najlepiej skombinować sobie obrączkę, bo jak Cię zobaczą z chłopem bez niej, to paragraf za seks przedmałżeński. Przekonała się o tym pewna Norweżka, która wybrała się w ubiegłym roku do Dubaju. Najpierw została tam zgwałcona, a potem skazana na szesnaście miesięcy więzienia - za seks i za piwko właśnie! Ale tyle żartowania! Sprawa wygląda naprawdę poważnie. I nie chodzi tu tylko o cierpienia chrześcijan, choć Ci dostają największe cięgi, ale o ogólną wrogość muzułmanów do wszelkiej odmienności kulturowej! Pomijając już fakt, że w krajach europejskich, czują się oni aż za bardzo swobodnie, co w takiej Szwecji, może skończyć się nawet tym, że nad wyraz tolerancyjni i układni Szwedzi usuną ze swojej flagi pionowy, żółty pas, żeby tylko nie przypominał ich muzułmańskim sąsiadom krzyża;

chcą oni także wprowadzenia prawa szariatu, które nota bene, nieoficjalnie obowiązuje już w kilku dzielnicach Londynu [sic!]. A wszystko to idzie w parze z prawdziwą hekatombą chrześcijan w krajach Bliskiego Wschodu czy Północnej Afryki, zwłaszcza po rozpętaniu przez rząd USA wielkiej kampanii przeciwko muzułmańskim terrorystom! Od 2004 roku liczba chrześcijańskiej populacji w Iraku zmniejszyła się z przeszło miliona do 400 tys. Jak oni znikają? Przykład – atak na kościół w Bagdadzie w 2010 roku, 60 osób zdurszlakowanych pociskami z kałasza. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej lubują się ponoć w sarkastycznym krzyżowaniu wyznawców Chrystusa, w Etiopii za jednego kolesia, który ponoć „sprofanował” Koran, spłonęło 50 kościołów i kilkanaście domów, z Libii zniknęło kilka chrześcijańskich zakonów, które niosły tam pomoc potrzebującym od 1921 roku! A teraz bliżej naszego podwórka – 440 tys. katolików uciekających z Bośni! Oddziały ONZ chroniące – dość nieskutecznie – prawosławne świątynie Serbów przed grabieżą lub podpaleniem ze strony „pokojowo nastawionych, niewinnych Albańczykow”! Pamiętam jakiś film dokumentalny o muzułmańskiej tolerancji w Kosowie. W stolicy Prisztinie, tuż po wojnie, żyła tylko jedna serbska babuszka, która, żeby nikt nie mógł jej zrobić krzywdy (a było wielu albańskich chętnych), była ochraniana przez kilku rosyjskich policjantów! I tak to wygląda! Zaprawdę trzeba nam więcej tolerancji! 

“I nie chodzi tu

tylko o cierpienia chrześcijan, choć Ci dostają największe cięgi, ale o ogólną wrogość muzułmanów do wszelkiej odmienności kulturowej!


RECENZJE

Historia

Lubliniaków

Stanisław Podlaski, Lubliniak, jako nastolatek znalazł się piekle nazistowskich obozów pracy. Przeżył w nich pięć długich lat i do rodzinnego domu wrócił jako całkowicie odmieniony mężczyzna. Po wojnie, z dziennikarską dokładnością opisał historie swoich współwięźniów, również Lubliniaków. Niektórych z nich znał sprzed wojny, innych poznał już w obozach... Karolina Kowalcze „W smugach światła zobaczyłem dwie lodowate bryły, na które kapowie lali wodę przy pomocy węza gumowego. […] Niedaleko, na placu apelowym, stał duży oświetlony świerk. Myśląc, że kapowie pokrywają lodem małe świerki, mające tworzyć z tym dużą świąteczną kompozycję choinek, podszedłem bliżej i wpatrywałem się w nie. Zaintrygowały mnie ich kształty. Stanąłem jak wryty nie wierząc własnym oczom. W silnym świetle skierowanym na oblodzone bryły z przerażeniem zobaczyłem wyłaniające się z lodu kontury postaci ludzkich. To zamrażani ludzie, uwięzieni w lodzie, wciąż nawarstwiającym się na nich. Zrozumiałem, że te „choinki” to nikt inny, tylko moi współbracia, towarzysze niedoli, z którymi tak niedawno łuskałem groch. Widziałem wyraźnie pasiaki, ręce, część twarzy i przerażone, szeroko otwarte oko ludzkie. Oko wyolbrzymione przez pryzmat lodu wzmagało we mnie uczucie grozy. Zamrożony człowiek tworzył rusztowanie lodowca stojącego w elektrycznym świetle.” (S. Podlaski, Piekło na raty) Mówiono mu, ze nie potrafi pisać. Swoją książkę, Piekło na raty, napisał prostym, momentami wręcz banalnym językiem. I właśnie ta bezpośredniość nieskomplikowanej narracji przeraża najbardziej. Spokojnym tonem mówił o nazistowskim cynizmie - do dzisiaj przerażającym wielu – oraz o piekle związanym z obozami w Oświęcimiu, Flossenbürg i Dachau. Ze zgrozą przedstawiał uczucia towarzyszące

codziennym egzekucjom więźniów, nadludzkiej pracy w kamieniołomie, bydlęcym traktowaniu człowieka i zwykłych rozmowach więźniów... Piekło na raty to prawdziwa spowiedź z makabrycznych lat nazistowskiej okupacji. Podlaski bez kłamstwa opowiada o swoich łzach i zwątpieniu. Ze szczerością opisywał esesmanów będących okrutnymi katami, Polakach będących socjopatami i kapo będącymi równie okrutnymi jak strażnicy obozowi, którzy w znęcaniu się nad drugim człowiekiem i obdzieraniu go z godności czerpali przyjemność: „Fryzjer goląc nas wyżywał się w chełpliwym opowiadaniu sprośnych dowcipów i zwierzeń swoich intymnych przeżyć na wolności. Był w swoim żywiole. Za jednym, pociągnięciem zgolił chłopakowi zarost na twarzy, a chcąc zgolić mu owłosienie na łonie, kazał wskoczyć na beczkę. Chłopak wszedł na nią. Stanął w rozkroku, a fryzjer – pod pretekstem, ze ma tępą brzytwę – chwycił ręką członek chłopca i silnie go naciągając, wśród ordynarnych drwin, przesuwał po nim ostrze brzytwy, tak jak ostrzy się ją na pasku skórzanym. Przeprowadził również próbę ostrza na włosach. Chłopak był pokaleczony. W okrutnym napięciu nerwowym i strachu stał na beczce blady, prawie nieprzytomny. Patrzył błędnym oczami na fryzjera-kapo, to na nas oczekując najgorszego. Widok torturowanego chłopca jeszcze bardziej zwielokrotnił nasz własny lęk”.

Po wielu szczerych do bólu opisach Podlaskiego kręci się w głowie i trzeba złapać oddech. Ale jak inaczej opisać pobyt więźniów we Flossenbürg, który będąc obozem bez kominów był jeszcze okrutniejszy od Dachau? Właśnie w wyjeździe do Dachau, pierwszego obozu koncentracyjnego powstałego jeszcze przed wojną, więźniowie pokładali nadzieję na przeżycie. Oprócz okrutnych scen, które w obozach były na porządku dziennym, Podlaski - nie będąc nadmiernie czułostkowy - wspomina ważne i wręcz nieprawdopodobne obozowe zdarzenia: rozmowy z pełnym pogody ducha harcerzem Rafałem (przed egzekucją żegnającego się z towarzyszami pogodnym „cześć chłopaki!”), niezwykłej przyjaźni z niemieckim psem, który miał więcej serca niż ludzie, niesłyszalnej pomocy od wielu, nawet najmniej spodziewanych osób, przedstawień obozowego teatru i zupełnie niezrozumiałe dla nas wstrząsające kawały współwięźniów... Książka Podlaskiego to nieprzeciętny opis życia obok śmierci. Opis rzeczywistości, w której każdy dzień był okrutniejszy i cięższy od poprzedniego, w której groza mieszała się z nadzieją i upokorzenie z ratunkiem… Potwornego miejsca, w którym całe życie skłócony ojciec z synem godzili się ze sobą przed śmiercią. Piekło na raty to świadectwo siły ducha, woli przetrwania i człowieczeństwa w straszliwych warunkach zgotowanych człowiekowi przez... człowieka. 

s. 67


ROZMOWA KULTURALNA

Bogactwo ikony - kiedyś i dzisiaj

s. 68


ROZMOWA KULTURALNA

Kajetan Garbela

Dawniej ikony kojarzyły nam się przede wszystkim ze wschodnimi odłamami chrześcijaństwa, gdzie były otaczane czcią najczęściej w cerkwiach i klasztorach. Dopiero od niedawna możemy zaobserwować wzrost zainteresowania tą formą sztuki sakralnej w Polsce i w Kościele Katolickim w ogóle. Coraz częściej pojawiają się one w naszych świątyniach i domach. O fenomenie ikony, jej historii, teologii, i symbolice opowiada pani Anna Crisanti, od kilku lat prowadząca w Krakowie kursy ikonograficzne.

Jak rozpoczęła się Pani przygoda z ikonami? Anna Crisanti: Na początku podkreślę, że wierzę w to, że to Bóg wybiera tych, którzy powinni pisać ikony. W moim przypadku było tak, że jeszcze w liceum plastycznym zafascynowała mnie ikona i podjęłam pierwsze próby jej wykonania. Posługiwałam się głównie farbami temperowymi, a nie jak należało, pigmentami ziemnymi, nie znałam większości tajników pisania ikon, ale mimo to byłam z moich dzieł zadowolona. Gdy studiowałam rzeźbę na akademii sztuk pięknych, moi znajomi stwierdzili, że po prostu muszę zrobić kurs ikonograficzny a nawet załatwili mi go i sfinansowali. Przyznam, że bez ich wsparcia i poczucia, że Bóg tego chce, nie byłabym w stanie ukończyć tego kursu. Prowadził go w Seriate we Włoszech sławny ikonograf, o. Egon Sendler, wielki mistrz ikony. Po jego ukończeniu i powrocie do Polski zajmowałam się dziećmi i pomagałam mężowi w prowadzeniu firmy, a ikony pisałam hobbystycznie, np. w celu obdarowania nimi znajomych. Kilka miesięcy po tym, gdy niespodziewanie zmarł mój pierwszy mąż, otrzymałam propozycję prowadzenia warsztatów pisania ikon w krakowskim oddziale Muzeum Narodowego. Dodam tylko, że nigdy wcześniej nie starłam się o pracę tam ani nie miałam w tym muzeum żadnych znajomości, więc tym bardziej widzę w tym zrządzenie boskie. Tak siedem lat temu rozpoczęła się moja oficjalna działalność ikonopisarska. Co najbardziej zafascynowało panią w czasie nauki pisania ikon?

“Widzę tutaj

ciekawą analogię do nauczania Kościoła, który także od wieków wyznaje te same zasady, modli się tymi samymi słowami. A. C.: Na pewno poczucie wielkiej, kilkusetletniej ciągłości sztuki i techniki ikonograficznej. W pełni rozwinęła się ona w Cesarstwie Bizantyjskim na przełomie starożytności i średniowiecza i praktycznie do dziś kontynuujemy to, co wówczas zostało wypracowane przez pierwszych mistrzów. Widzę tutaj ciekawą analogię do nauczania Kościoła, który także od wieków wyznaje te same zasady, modli się tymi samymi słowami. I tak, jak w czasie modlitwy możemy łączyć się z tymi, którzy modlili się nią setki lat temu, tak samo w czasie tworzenia naszych ikon pozostajemy w łączności z wielkimi mistrzami ikonografii sprzed kilku czy kilkunastu stuleci, możemy przekazywać wiernym i widzom to samo, co oni zawierali w swoich dziełach. Dlaczego używa się sformułowania „pisanie ikon”, a nie mówi się o ich malowaniu? A. C.: Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jest ona jakby zapisem modlitwy autora, którą można odczytać z wizerunku świętego, pewnym sposobem przekazywania przez niego świadectwa wiary. Po drugie dlatego, że w dawnej grece słowa „pisać” i „malować” stosowano

zamiennie, a jak mówiłam, sztuka ikonograficzna jest bardzo tradycjonalistyczna. Po trzecie zaś, teologia ikony jest bardzo złożona, przekazuje wiele uniwersalnych prawd naszej wiary, które wprawny i zaopatrzony w odpowiednią wiedzę widz może z niej odczytywać. Czy może pani przybliżyć teologię ikony? Dziś może się wydawać, że jest ona związana przede wszystkim ze wschodnim chrześcijaństwem, tam przede wszystkim czczona i rozumiana. A. C.: Pragnę przede wszystkim podkreślić, że ikony wywodzą się z tradycji Kościoła jednolitego, niepodzielonego na katolicki zachód i prawosławny wschód. Jest więc wspólnym dobrem tak pierwszych, jak i drugich, i na pewno może łączyć wszystkich chrześcijan. Dla mnie bardzo piękne jest to, że w czasie pisania ikony możemy wejść w relację z osobą, której wizerunek tworzymy, modlić się do niej a nawet prosić o pomoc w czasie pracy. Ostatnio pisałam ikonę ze sceną śmierci św. Mikołaja do kościoła pod wezwaniem tego świętego we Wrocławiu. Jest to ikona dosyć rzadka, praktycznie nie występująca jako osobny wizerunek, tym bardziej więc prosiłam świętego Mikołaja o wsparcie. Przy tej pracy udało mi się dotrzeć do bardzo wielu ciekawych informacji na temat jego postaci, okazało się nawet, że współczesna rekonstrukcja twarzy tego świętego, sporządzona przez włoskich naukowców, jest praktycznie identyczna z jego wizerunkami znanymi z ikon. Dla mnie to ważny argument za tym, że twórczość ikonografa to tak na prawdę odtwarzanie rzeczywistości,

s. 69


ROZMOWA KULTURALNA

możliwie prawdziwego przedstawienia świętych, a nie jakaś fantazja i dobrowolność. Wierzę także, że to święty Mikołaj pomógł mi szybko skompletować trafione prezenty dla całej rodziny, co miało miejsce właśnie w czasie tworzenia jego ikony. Zresztą prawosławni wierzą, że ten, którego przedstawia ikona, jest w niej obecny, że można przez nią kontaktować się ze świętymi. A. C.: Dokładnie, nie jest to jakieś zwykłe malowidło sakralne, tylko okno do Nieba, ułatwiające kontakt ze strefą sacrum. W kościołach wschodnich ikony są obdarzone kultem nie jako przedmioty, ale jako namacalna obecność osoby świętej. Moja historia ze świętym Mikołajem jest tego świetnym przykładem. Gdy brakuje talentu, czasu czy inne okoliczności są niesprzyjające, wtedy osoba, którą przedstawiamy, w jakiś sposób nam dopomaga. Muszę przyznać, że nie mam przesytu ikonami, nawet jeśli tworzę kolejny raz ten sam wizerunek. Zawsze jest to dla mnie okazja do wyciszenia, zadumy i modlitwy. A także pokory – słyszałam nawet o pewnej francuskiej szkole, gdzie po stworzeniu pierwszej ikony jej twórca musi skalpelem usunąć ją z deski. Dosyć drastyczne, ale na pewno może nauczyć pokory i przyjmowania od Boga wszystkiego,

s. 70

co może się wydać niewygodne lub złe. Może przybliży pani kilka kwestii technicznych, związanych z pisaniem ikon? Od czego trzeba zacząć i jakie są kolejne stopnie pracy ikonografa? A. C.: Przy tworzeniu ikony należy pamiętać przede wszystkim o pokorze, nieustannej modlitwie i tym, by wystrzegać się zazdroszczenia innym tego, że może pójść im lepiej niż mi. Przed przystąpieniem do działania należy wzbudzić intencję, która będzie nam towarzyszyła w trakcie całego procesu twórczego. Samą pracę trzeba rozpocząć od odpowiedniego przygotowania deski. Później nakładamy lewkas, czyli specjalny grunt. Wykonujemy go według receptury szesnasto- lub siedemnastowiecznej. Do malowania wykorzystujemy przede wszystkim naturalne pigmenty: ziemne, roślinne, minerały. Jako tło stosujemy najczęściej złoto w płatkach lub szlagmetal Niestety, czasem nie stać nas na bardzo drogie, oryginalne barwniki, takie jak lapis lazuli, którego cena dochodzi do kilkuset złotych, stosujemy więc sztuczne zamienniki. Zamiast prawdziwego złota można stosować wspomniany szlagmetal, który niestety może czernieć. Dzięki temu ceny nie są horrendalne, a efekt jest taki sam lub prawie identyczny. Mimo tego bardzo ważne jest, by w czasie pisania ikony

nie iść na łatwiznę i nie oszukiwać, byle tylko szybko i łatwo skończyć. W miarę tego, na co pozwalają dostępne środki, trzeba postępować zgodnie z tradycją i wszelkimi zasadami sztuki ikonograficznej. Szczególnie nie pochwalam ikon wykonywanych akrylem, ponieważ są one całkowicie sprzeczne z symboliką i teologią ikony. Dlaczego? A. C.: Przy malowaniu farbami akrylowymi nie nakładamy tylu warstw po sobie, więc ginie cała teologia ikony i zanika jej ortoikoniczność czyli wierność tradycji. Tradycyjnie zaś, stosując naturalne pigmenty, nakładamy najpierw te ciemniejsze, które później są rozjaśniane – jest to więc symboliczne wyjście do światłości, którą oczywiście porównuje się z Bogiem. Jak wspomniałam, symbolika towarzyszy ikonie od początku – już w momencie gruntowania nakładamy dwanaście warstw lewksu, czyli tyle, ilu było apostołów. W trakcie kreślenia zarysu ikony symbolicznie kroczymy odwieczną i niezmienną drogą Kościoła, naśladując ikonopisów sprzed wielu stuleci. Oczywiście, możemy dodać jakiś element indywidualny, np. w spojrzeniu czy ułożeniu szat postaci, ale pewnych zasad trzeba się trzymać. Wspominane wyżej złoto ma symbolizować Boga


ROZMOWA KULTURALNA jako światłość nieustającą, ponieważ nie czernieje, w przeciwieństwie do różnych zamienników. W wizerunkach Jezusa każdy kolor szat oznacza coś innego – czerwień męczeńską śmierć, a także panowanie, gdyż jest kolorem królów, zaś niebieski – boską naturę. Chrystus często składa prawą rękę do błogosławieństwa w charakterystyczny sposób – trzy zgięte palce oznaczają Trójce Świętą, zaś dwa wyprostowane – Jego podwójną, boską i ludzką, naturę. Wzrok postaci najczęściej skierowany jest na wprost, tak, by widz mógł spojrzeć jej prosto w oczy, co ma ułatwić kontakt. Także w wielopostaciowych ikonach każdy szczegół jest ważny. Na przykład w wizerunku Bożego Narodzenia, zawsze w lewym dolnym rogu, ukazany jest zasmucony święty Józef, któremu szatan szepcze, że to przecież nie jego dziecko. Ikona może więc przedstawić nie tylko te idealne i chwalebne osoby czy momenty, ale także te bardzo ludzkie i niekoniecznie szczęśliwe. Jakie są najbardziej charakterystyczne typy ikon? A. C.: Na pewno należy tutaj wspomnieć o pochodzącym z pierwszych wieków chrześcijaństwa, bardzo znanym wizerunku Chrystusa trzymającego dłoń na ramieniu abby Menasa, duchownego egipskiego. Jest to ikona w typie koptyjskim, nawiązująca bezpośrednio do antycznego malarstwa egipskiego, np. słynnych portretów z Fajum. Dodam tylko, że jest to jedyna ikona prezentowa w paryskim Luwrze, gdzie jest zresztą eksponowana w osobnej sali. Wizerunek Chrystusa jest na niej pozbawiony stóp. Możliwe, że nigdy ich tam nie było, ale można się także spotkać z interpretacją mówiącą, że jest to zachęta do tego, byśmy my sami byli stopami Jezusa i nieśli Go do tych miejsc i osób, gdzie jest najbardziej potrzebny. Popularna jest także ikona Chrystusa zmartwychwstałego, wyciągającego z grobów Adama i Ewę. Ze względu na ich obecność jest ona często nazywana ikoną małżeńską. Jedną z pierwszych ikon jest na pewno wizerunek Chrystusa Pantokratora, wszechwładcy. Jest bardzo możliwe,

s. 71


ROZMOWA KULTURALNA

“W kościołach

wschodnich ikony są obdarzone kultem nie jako przedmioty, ale jako namacalna obecność osoby świętej. Gdy brakuje talentu, czasu czy inne okoliczności są niesprzyjające, wtedy osoba, którą przedstawiamy, w jakiś sposób nam dopomaga. że ten typ ikony powstał jeszcze za życia Jezusa. Naprawdę? To znaczyłoby, że ktoś wręcz sportretował Jezusa takim, jakim był w czasie swojego ziemskiego życia? A. C.: Mogło tak być, wszak Jezus był znaną i popularną postacią, aczkolwiek żadna z tych ikon nie dotrwała do dziś. Zresztą według wierzeń sam Jezus miał stworzyć jedną z pierwszych ikon, gdy odcisnął swoją twarz na chuście, która później zwędrowała do Edessy i tak była wystawiona na widok publiczny. Powstał wtedy tak zwany mandylion, będący jednym z typów ikon, jak to się mówi, nie ręką ludzką uczynionych. Wspomnę jeszcze takie ich typy, jak wizerunek Maryi, zwanej Eleusa – Czułej Miłości, Hodegetria – Wskazująca Drogę, Matka Boża Znaku, Matka Boża Tronująca, Deesis – czyli Maryja stojąca i wraz ze świętym Janem Chrzcicielem wskazująca na Jezusa. Są także typy ikon, odwołujące się do określonych wydarzeń, jak wspomniane już Boże Narodzenie, Chrzest Jezusa, Przemienienie czy Ukrzyżowanie. Czy zgodzi się pani z tezą, że ikona przeżywa obecnie w Kościele Katolickim renesans? Przecież jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu była ona praktycznie niespotkane poza obszarem wschodniego chrześcijańst-

s. 72

wa. A. C.: Racja, przy czym nawet na terenach grekokatolickich czy prawosławnych możemy zauważyć wzrost zainteresowania ikonami. Dużą rolę odegrał tutaj upadek komunizmu, w latach którego w wielu państwach sztuka sakralna pozostawała w zastoju, a wiele świętych wizerunków trafiło do muzeów. Znane są przypadki, szczególnie z terenów Związku Radzieckiego, gdy wierni wykupywali bilety i odwiedzali muzea tylko po to, by przez kilka minut pomodlić się przed znajdującymi się na wystawie ikonami. Jeśli mówimy o Polsce, to w początku mojej przygody z ikonami, około trzydziestu lat temu, tą tematyk interesowało się bardzo mało osób, a wiele materiałów i składników było praktycznie nie do zdobycia i trzeba je było sprowadzać z Włoch. Nie jestem nawet pewna, czy już wówczas funkcjonowała najstarsza w naszym kraju szkoła ikonopisarska w Bielsku Podlaskim. Teraz zaś bardzo wiele domów kultury prowadzi kursy ikonograficzne, a potrzebne materiały są dostępne w wielu sklepach plastycznych. Powstaje pytanie, czy takie kursy w domach kultury w jakikolwiek sposób skupiają się na teologii i symbolice ikony, jej związkach z chrześcijaństwem, czy może są zwykłymi zajęciami plastycznymi? A. C.: Na pewno dla prowadzących i uczestników dużą rolę grają względy estetyczne, ale z doświadczenia wiem, że ikony nigdy nie da się wyjaśnić i stworzyć w całkowitym oderwaniu od wiary, symboliki i prawd teologicznych. Nie da się prowadzić takich warsztatów tylko jako rodzaju sztuki, pięknej twórczości, jak rysunek czy rzeźba, bo kwestie wiary wcześniej czy później w trakcie tworzenia wypłyną na zewnątrz. A jak Kościół w Polsce traktuje ikony? Można je coraz częściej spotkać w naszych świątyniach. A. C.: Myślę, że nasz Kościół, tak wierni, jak i duchowieństwo coraz częściej dostrzegają powagę ikon, to, jakie piękne i ważne treści mogą

prezentować. Wątpię, żeby osiągnęła ona u nas taką popularność, jaką możemy obserwować na przykład w prawosławiu, ale na pewno takie wizerunki będą się pojawiać w naszych kościołach i domach coraz częściej. Na pewno wiąże się to z jednej strony z widocznym od jakiegoś czasu powrotem do korzeni chrześcijaństwa, a z drugiej z coraz popularniejszym odejściem od nowoczesnej, modernistycznej sztuki sakralnej, często byle jakiej, nie przekazującej żadnej symboliki i teologii. Jak oceniłaby pani popularność ikon i kursów ich pisania w Krakowie? A. C.: Zainteresowanie nim jest w Krakowie coraz większe. Myślę, że w jakimś stopniu wiążę się to z szybkim trybem życia i nawałem pracy wielu ludzi. Praca nad ikoną jest za to bardzo uspokajająca, służy modlitwie, wyciszeniu, odpowiada na pewne podświadome ludzkie pragnienia i potrzeby. Często obserwuję, jak ze spotkania na spotkanie poszczególne osoby odkrywają swoją wiarę, uświadamiają sobie pewne jej prawdy, utwierdzają w niej. Ludzie, którzy nigdy się tym nie zajmowali, nagle odkrywają w tym wielką radość, wielkie wartości, a nawet pewną misyjność – chcą tworzyć więcej ikon, obdarowywać nimi swoich znajomych czy rodzinę. Czy prowadzi pani także kursy poza Krakowem? A. C.: Tak, ostatnio prowadziłam weekendowy kurs w Kętach, jesienią w Brynicy pod Opolem, oraz w Perugii we Włoszech, gdzie mieszkamy i pracujemy w klasztorze franciszkanów. Niektóre z nich powtarzamy co jakiś czas i proponujemy ucze-

“Ikona jest propozy-

cją dla każdego, za jej tworzenie może się wziąć ten, kto naprawdę tego chce, niezależnie od doświadczeni czy talentów plastycznych.


ROZMOWA KULTURALNA

stnikom podjęcie ambitniejszych wyzwań. Jak wygląda taki kurs? A. C.: Najczęściej spotykamy się raz w tygodniu na około trzy godziny, czasem trochę więcej. Rzadko który uczestnik może sobie pozwolić na poświęcenie większej ilości czasu. Aby wykonać średniej wielkości ikonę, potrzeba dziesięciu takich spotkań. Na początku pół godziny poświęcamy na przygotowania – rozrobienie pigmentów z żółtkiem i winem, kreślenie i tym podobne kwestie techniczne. Jak wspominałam, tworzenie ikony rozpoczynamy od zagruntowania dwustoma warstwami lewkasu, jednak każda warstwa schnie godzinę, więc by zaoszczędzić tak wielką ilość czasu, uczestnicy kursu dostają deski już zagruntowane. W każdym kursie może uczestniczyć maksymalnie piętnaście osób. Pozwala to prowadzącym na ewentualną pomoc i formownie uwag wobec każdego, kto o nie poprosi, a samym uczestnikom na zachowanie względ-

nej ciszy i spokoju pracy. W Krakowie prowadzimy kursy prawie codziennie, co jakiś czas także wspomniane wyjazdowe kursy weekendowe. Są one dosyć drogie, szczególnie te zagraniczne, ale cena kursu w Krakowie wynosi około czterystu złotych. Do tego trzeba doliczyć koszt przygotowani deski, który jest zależny od jej wielkości – może wynosić dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto złotych. Czy są jakieś przeciwwskazania dla chcących pisać ikony lub dodatkowe, przydatne umiejętności? A. C.: Ikona jest propozycją dla każdego, za jej tworzenie może się wziąć ten, kto naprawdę tego chce, niezależnie od doświadczeni czy talentów plastycznych. Przyznam, że często spotykałam się z osobami, które na początku radziły sobie bardzo słabo, jednak dzięki gorliwości w działaniu, pokorze i cierpliwej modlitwie osiągnęły z czasem bardzo wysoki poziom.

A. C.: Szczerze powiedziawszy, każdy ikonograf uczy się całe życie. Jest wiele szkół, które różnią się szczegółami pracy, mają swoje tajniki, którymi co jakiś czas się nimi wymieniają. Myślę, że jeśli ktoś jest na prawdę zdolny, posiada umiejętności manualne, zmysł estetyczny i odpowiednią wiedzę, to po wykonaniu w trakcie kursów kilku udanych ikon może myśleć nad nauczaniem innych. Na pewno ikona jest bardzo ciekawą propozycją, łączącą sztukę i wiarę, którą człowiek może się zarazić jak każdą inną pasją. Po napisaniu jednej ikony, najczęściej od razu chcemy wziąć się za kolejną, już inną, chwalić się nimi lub sprezentować komuś bliskiemu. I na pewno samemu kontemplować. 

Ile kursów potrzeba, by nauczyć się profesjonalnego pisania ikon?

s. 73


REFLEKSJE

Uczta przyjaźni –

czyli tradycja jedzenia wspólnie

s. 74


REFLEKSJE

Sara NałęczNieniewska

Odkąd sięgam pamięcią moja rodzina od strony ojca, przy każdej możliwej okazji zbierała się wspólnie. A jest to rodzina licząca piętnaście osób, więc nie zawsze było to proste. Jednak chwile spędzone razem są dla nas tak ważne, że każdy bez względu na natłok obowiązków musi się stawić na wspólnym obiedzie. Zdarzają się oczywiście sytuacje ekstremalne, ale tylko takie są wytłumaczeniem. Nie jest to bynajmniej kwestia odgórnego nakazu, ale przede wszystkim chęci.

NIE WYSTARCZY TYLKO JEŚĆ…

Dzisiaj często zapominamy, że spożywanie posiłków to rytuał, część naszej polskiej tradycji. Stół zawsze był miejscem spotkań, żywych rozmów, wymiany poglądów. Wspólna wieczerza, nie tylko od święta, była podstawą funkcjonowania wielu rodzin bez względu na ich status społeczny. Teraz sztywne godziny pracy każdego z domowników często nie pozwalają na przeżywanie wspólnych chwil. Różne są godziny jedzenia, często posiłki są spożywane na szybko i bez zwracania uwagi na to co się je. A z drugiej strony mamy różnego rodzaju diety - panie się odchudzają, panowie chcą przybrać na masie. I tak w kółko. Ciągle się rozmijamy, nie pielęgnujemy tradycji, nie dbamy o bliskość z rodziną czy przyjaciółmi. Żyjemy w ciągłym biegu: studia, praca – praca, studia. Większość opuściła już domy rodzinne. Kraków pełen jest samotnych przyjezdnych, ale i ci, którzy rodziny mają na miejscu często nie mają czasu, czy siły po ciężkim dniu, żeby zasiąść z nimi do wspólnego posiłku. Ale czy to oznacza, że nie musimy pielęgnować tradycji, że nie warto wysilić się choć raz w tygodniu na wspólny obiad z rodziną albo kolację w gronie przyjaciół?

RODZINA = SIŁA

Rodzinne obiady to nasza tradycja. Zbieramy się wszyscy w domu Babci. Kiedyś to jej córki pomagały przy tworzeniu tej tradycji, a teraz razem z siostrą przygotowujemy wspólne posiłki. Obmyślanie jadłospisu, rozmieszczenia osób przy stole, układanie zastawy – wszystkie

“Tłum anoni-

mowych ludzi przytłacza i rzadko nawiązuje się wartościowe więzi. Należy przełamać tą barierę, a nic tak nie łagodzi obyczajów jak dobre jedzenie. Wspólne posiłki pozwalają na budowanie i utrwalanie więzi w rodzinie, jak i wśród przyjaciół. niuanse mają znaczenie. Sama organizacja takiego przedsięwzięcia daje niezwykłą frajdę. A jeśli zaangażuje się w to resztę rodziny, pozwala to na oderwanie się od zwykłych zajęć na dłużej. Tradycję tę udało mi się nawet przenieść do mojego studenckiego mieszkania. Przynajmniej raz w tygodniu zdarza nam się zjeść wspólny obiad lub kolację. Nikt nigdy nie oponował, moi współlokatorzy przyjęli ten sposób spędzania czasu z otwartością. Jest to dobra alternatywa dla ciągłych imprez, które są nieodłącznym elementem studenckiego życia. Stawiamy sobie kulinarne wyzwania, testujemy granice smaku. Jest to tańsze przedsięwzięcie, niż impreza w knajpie, a możemy spędzić czas razem i porozmawiać o ewentualnych sporach. Koszty dzielimy na wszystkich, ewentualnie każdy przygotowuję coś na własną rękę.

JEDZMY RAZEM

Jedno jest pewne: jeść musimy wszyscy. Czemu więc nie robić tego razem? Wspólne posiłki mają wiele zalet i warto poświęcić im więcej uwagi. Wbrew pozorom, młodzi ludzie w wielkim mieście czują się samotni. Tłum anonimowych ludzi przytłacza i rzadko nawiązuje się wartościowe więzi. Należy przełamać tą barierę, a nic tak nie łagodzi obyczajów jak dobre jedzenie. Wspólne posiłki pozwalają na budowanie i utrwalanie więzi w rodzinie, jak i wśród przyjaciół. Czujemy się akceptowani, i choć niewielu ludzi się do tego przyznaję, potrzeba ta jest wielka i niezależna od naszego wieku. Przynależymy do czegoś większego niż my sami i to daje nam satysfakcję. Wspólna kolacja to nie tylko dostarczanie organizmowi kalorii, ale też czas na wymianę informacji, dyskusje na tematy mniej lub bardziej ważne. Każdy ma swoje miejsce w trakcie rozmowy i zostaje wysłuchany. Otrzymuje niezbędne wsparcie dzięki słowom czy gestom. Przede wszystkim to też czas relaksu. Przy szybkim i stresującym trybie życia warto na chwile zwolnić obroty i nawiązać z kimś więź. Czy to w gronie najbliższej rodziny, czy nowopoznanych znajomych. Ani komputer, ani telewizor nie zastąpią nam prawdziwego człowieka i bliskości z nim. A gapiąc się w ekran podczas posiłku jemy więcej i mniej zdrowo. Gdy jemy wspólnie, więcej uwagi poświęcamy jedzeniu, jemy dłużej i wolniej, co wyzwala w nas uczucie sytości i ma pozytywny wpływ na układ trawienny. Celebrowanie takich posiłków sprawia, że nie tylko jemy mniej, ale również

s. 75


REFLEKSJE odżywiamy się dużo lepiej. Gotując dla większej ilości osób nasz jadłospis jest przemyślany i dbamy o jakość przyrządzanych posiłków. Rozmowa przy takim obiedzie ma zbawienny wpływ na nasz charakter, uczymy się słuchać, dbać o innych, wyzbywamy się egoizmu, do którego jesteśmy zmuszeni na co dzień. Pokazujemy, że nam zależy. Ja dzięki przygotowywaniu posiłków dla kilku czy kilkunastu osób nauczyłam się też gospodarowania czasem i pieniędzmi. „Jak najtajniej zrobić coś najlepiej” to umiejętność, która na pewno przyda mi się jeszcze kiedyś w dalszym życiu.

DLACZEGO WARTO?

Co mówią na ten temat badania? Makdonaldyzacja społeczeństwa doprowadziła do kompletnej anonimowości ludzi. Liczy się szybkość, a nie jakość i to niestety w każdej dziedzinie życia. Nastąpiła całkowita dehumanizacja jednostki, liczy się klient masowy, a co za tym idzie relacje między ludźmi zostały kompletnie zachwiane. Żeby nie dać się globalizacji i całkowitemu unicestwieniu więzi międzyludzkich starajmy się celebrować jedzenie. Brytyjskie badania wykazują, że co najmniej 1/5 rodzin w społeczeństwie nigdy nie spożywa wspólnych posiłków. Przypuszczam jednak, że takich rodzin jest jeszcze więcej. Wśród moich znajomych tylko ja wyniosłam taką tradycję z domu rodzinnego. Wyniki badań opublikowanych w "Journal of Epidemiology and Community Health" mówią, że młodzi ludzie z rodzin, które razem spożywają posiłki, rzadziej mają kłopoty ze zdrowiem psychicznym. Okazało się, że jedna trzecia młodzieży w wieku dojrzewania z problemami dotyczącymi zdrowia psychicznego je obiad oddzielnie. Odsetek zdrowych osób w takim samym wieku, które jedzą same to 17 procent. Naukowcy z Alicante Medical Centre w Hiszpanii, pod kierunkiem dr Eleny Compan Paveda wykazują, że jedzenie wspólnych posiłków jest wręcz konieczne dla pełni sił i rozwoju naszych dzieci. Zdaniem psychologów, wspólne posiłki stanowią "jednoczący rytuał", korzyst-

s. 76

“Makdonaldyzacja

społeczeństwa doprowadziła do kompletnej anonimowości ludzi. Liczy się szybkość, a nie jakość i to niestety w każdej dziedzinie życia. nie wpływający na psychikę i mogą zrekompensować wpływ niektórych niekorzystnych zjawisk życia codziennego. Natomiast badania przeprowadzone w różnych krajach potwierdzają, że dzieci jedzące regularnie posiłki w gronie rodzinnym mają szansę lepiej się uczyć, jeść zdrowo i cieszyć się dobrym zdrowiem psychicznym. Jedno z badań na Harvardzie udowadnia, że wspólne jedzenie posiłków bardziej wzbogaca słownictwo niż czytanie dzieciom.

„KAŻ WAĆ PRZYNOSIĆ POTRAWY!”

A jak odnosi się do tematu wspólnych posiłków literatura? W Biblii jest wiele informacji na temat wspólnych posiłków. Ludzie nie wymyślili nic lepszego, aby się spotkać i stworzyć więzy niż posiłek. Dzieje Apostolskie opisują nam, że pierwsi chrześcijanie łamali chleb w domach i spożywali swój posiłek w radości i w prostocie serca. Posiłek i wspólne zasiadanie przy stole miało dla Jezusa szczególne znaczenie. Wyrazem tego jest wiele biblijnych opisów uczt i wieczerzy, a wśród nich najważniejszej, podczas której została ustanowiona Eucharystia. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa praktykowano wspólne posiłki zwane agape, co oznacza miłość Bożą. Opis posiłków, w których uczestniczył Jezus, od Kany Galilejskiej, aż do posiłku u Szymona, może stać się inspiracją i pomocą, aby zrozumieć na czym polega świętość i wymiar symboliczny wspólnej wieczerzy. Chrześcijanie dbają jednak o prostotę ich posiłków. Wystawność i nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu to grzech. Zatem uwaga spożywających wspólnie posiłek nie jest

skoncentrowana na pożywieniu, ale na zasiadających obok osobach. Dla narodu wybranego posiłki znaczyły dużo więcej, niż tylko zaspokajanie głodu. Uważano, że osoby, które razem spożywają kolację, łączy przyjaźń i mają wobec siebie zobowiązania. Starożytni Spartanie, którzy byli wojskowymi dużo czasu spędzali razem. Ich władca Likurg wprowadził reformę - nakaz spożywania wspólnych posiłków. Obywatele byli obowiązani zbierać się razem, aby jeść ten sam chleb i te same potrawy, określone z góry przez prawo. Uważam to za lekką przesadę, jednak nie da się ukryć, że dzięki życiu we wspólnocie na co dzień, na polu bitwy walczyli jak jeden organizm. Więzy między spartańskimi rodzinami były silne i nierozerwalne. Natomiast w Grecji sympozjony – wielkie uczty – stanowiły najważniejsza formę życia towarzyskiego arystokracji. I były regułą wśród bogatych Greków. Nie ograniczały się jedynie do wspólnych posiłków, ale miały wymiar znacznie szerszy: religijny, społeczny, polityczny i kulturowy. Platon był przeciwnikiem wystawności i nieokrzesania greckiej arystokracji, ale w jego tekstach też możemy znaleźć wzmianki o wspólnych

“W pierwszych

wiekach chrześcijaństwa praktykowano wspólne posiłki zwane agape, co oznacza miłość Bożą. Opis posiłków, w których uczestniczył Jezus, od Kany Galilejskiej, aż do posiłku u Szymona, może stać się inspiracją i pomocą, aby zrozumieć na czym polega świętość i wymiar symboliczny wspólnej wieczerzy.


REFLEKSJE

posiłkach. „W Państwie” sugeruje, że kobiety posiadają tyle samo cnót co mężczyźni i tak jak oni mogą zostać strażnikami państwa. Strażnicy powinni mieszkać razem i wspólnie zasiadać do posiłków. Nasz polski wieszcz w „Panu Tadeuszu” daje wyraz swojemu upodobaniu dla rodzinnych tradycji. Już pierwsza księga ukazuje obraz szlacheckiej gościnności i ziemiańskich obyczajów. Okazywanie względów gościom, zapraszanie do własnego domu licznych osób i biesiadowanie z nimi – to typowa staropolska tradycja. Dba się o dobre obyczaje podczas uczt, usadza się gości zgodnie z hierarchią. Każdy ma miejsce przy stole związane z wiekiem i pozycją społeczną. Kobietom usługują mężczyźni. Ale także po łowach wszyscy myśliwi piją wspólnie wódkę i jedzą bigos, o którego smaku i recepturze Mickiewicz pisze całkiem sporo. W „Chłopach” Reymonta po niedzielnej mszy we wsi zasiadano do wspólnych posiłków. Sutość stołu zależała od zasobów schowanych w spiżarni danej rodziny, jednak bez

względu na status społeczny tradycja ta była praktykowana. Często też bogatsza rodzina zapraszała na wspólny obiad biedniejszą, a po posiłku rozkoszowano się odpoczynkiem na świeżym powietrzu przed domem. Wieczorem wybierano się wspólnie do karczmy. Ale także podczas pracy umilano sobie czas wspólnymi posiłkami. Kobiety kopiąc ziemniaki plotkowały i śpiewały czekając, aż któreś z dzieci przyniesie im posiłek. Jak widać pielęgnowanie tradycji wspólnego posiłku nie było obce społeczeństwom od zarania dziejów. Czemu w XXI nie możemy praktykować zwyczajów naszych ojców?

KULINARNE INSPIRACJE

Skąd brać jednak inspiracje? Na stronach internetowych jest multum blogów kulinarnych, które zawierają wskazówki jak szybko i tanio przygotować obiad dla większej liczby osób. Jeśli jednak preferujecie wiedzę w wersji materialnej istnieje wiele publikacji dotyczących jedzenia wspólnych posiłków zawierających przepisy i porady. Gwyneth Paltrow,

aktorka znana chyba wszystkim, napisała książkę kulinarną w hołdzie dla swojego zmarłego ojca, który zakrzewił w niej tradycję jedzenia wspólnych obiadów: „Córeczka tatusia. Przepisy na radosne wspólne posiłki i umacnianie więzi rodzinnych”. Duński pedagog Jasper Juul w swojej książce „Uśmiechnij się! Siadamy do stołu. Wspólne rodzinne posiłki” potwierdza, że jedzenie razem ma dobry wpływ na wychowanie i rozwój dzieci. Wymyślił także kodeks dobrych manier, który powinien obowiązywać rodziców przy stole. „Każdy posiłek to okazja” to kampania firmy znanej z przypraw, która promuje wspólne posiłki. Więcej informacji na ten temat odnaleźć można na ich stronie internetowej wraz z różnymi przepisami. Jak widać można, wystarczy tylko chcieć. I znaleźć chwilę czasu dla swoich bliskich. W końcu przez żołądek do serca. Nie rezygnujmy więc z tak prostej, a znaczącej tradycji. 

s. 77


REFLEKSJE

Śmiechu

mi trzeba… To nie jest kolejny tekst o ważnych wydarzeniach politycznych, społecznych ani o przerażających statystykach pijanych kierowców. Zastanawia mnie, czy w mediach jest jeszcze miejsce na tak prozaiczną rzecz jaką jest radość? Skoro naczelna dopuściła ten tekst do publikacji, to chyba jest…

Anna Donabidowicz Mówi się, że kłamstwo obiegnie świat zanim prawda włoży buty. Mam wrażenie, że wraz z prawdą idzie radość i dobro. Medialny świat, jak każdy inny, nastawiony jest na zysk. Karmi nas szokiem, aferą, katastrofą oraz liczbami pobitych, rannych, aż w końcu śmiertelnych ofiar wydarzeń. Nie analizujemy, czym się karmimy, bierzemy to, co podają na talerzu. Dobro jest mniej medialne, a to nas tak bardzo nie interesuje, nie bije rekordów wyświetleń no i dla wielu nie jest dobrym polem do komentowania - anonimowej dyskusji, w której można podwyższyć swoje ego wytykając błędy wszystkim wokół.

NIE TYLKO MEDIA

To wszechobecne przygnębienie płynie nie tylko z pierwszych stron gazet. Wystarczy spojrzeć na własne podwórko. Co tam zobaczymy? Zamyślone i pochmurne twarze, zatkane słuchawkami uszy i wzrok wlepiony w ziemię. W kolejce częściej słychać wrogie „pan tu nie stał” niż życzliwą propozycję przepuszczenia kogoś w kolejce. Powoli i skutecznie nakręcamy machinę antyspołeczną. Nerwy coraz częściej biorą górę, a zwykłą życzliwość można już nawet pomylić z flirtem. Ktoś powie, że łatwo się uśmiechać, gdy nie masz na głowie całego domu, dwóch etatów w pracy i kredytu, który musisz spłacać przez kolejną dekadę. To żadna wymówka, bo każdy ma swoje troski i trudy. Śmiech i radość

s. 78

przynoszą same korzyści i nie trzeba do tego żadnych statystyk ani badań amerykańskich naukowców, choć warto wspomnieć, że pod względem stopnia aktywacji mózgu uśmiech jest porównywalny z efektem zjedzenia kilkuset czekolad!

PROMOCJA UŚMIECHU

Tytuł może bardziej kojarzyć się z reklamą pasty do zębów, niż z artykułem w opiniotwórczym magazynie, ale jednak, młodzi ludzie coraz częściej zauważają potrzebę reklamowania uśmiechu. Sylwia Adamczyk, studentka dziennikarstwa oraz pomysłodawczyni projektu „Uśmiecham się w tramwaju” mówi, że w ten sposób chce pobudzić społeczeństwo do życzliwości - Realizując nasz projekt nie liczymy na to, że zmienimy świat, albo uczynimy Polaków najszczęśliwszym narodem na globie - liczymy, że zainspirujemy ludzi do tego, żeby stali dla siebie bardziej uśmiechnięci! Po prostu! Przecież „uśmiech kosztuje mniej od elektryczności, a daje więcej światła”! . Póki co, facebookowy fanpage projektu karmi swoich fanów słowami, które motywują do uśmiechu i życzliwości, ale koordynatorzy zdradzają, że niebawem wyjdą z uśmiechem poza internetowy świat.

ŚWIĘTO RADOŚCI

Każdego roku 3 października obchodzimy Światowy Dzień Uśmiechu. Pomysłodawcą tego dnia był Harvey

Ball, autor znanego na całym świecie symbolu żółtej uśmiechniętej buzi, tzw. „smiley face”, stworzonej w 1963 roku. Symbol ten reprezentować ma dokładnie to, co na co dzień chcemy widzieć jak najczęściej u innych ludzi – bezinteresowny uśmiech i radość życia. Częstotliwość uśmiechu zmienia się z wiekiem – podczas gdy dzieci szczerzą zęby nawet kilkaset razy dziennie, u dorosłych liczba ta spada nawet 10-krotnie. Jeśli więc chcemy podnieść tę niezadowalającą średnią, wystarczy częściej przebywać w towarzystwie osób uśmiechniętych lub samemu ten uśmiech w innych wyzwalać. Podobno każdy święty chodzi uśmiechnięty. Któż z nas nie chce być święty? Może zatem najwyższy czas, by Światowy Dzień Uśmiechu stał się codziennością, a życzliwość była w społeczeństwie tak naturalna jak prognoza pogody po wiadomościach, czy żarty Karola Strasburgera w „Familiadzie”. Nie zdołamy nigdy dostatecznie zrozumieć, jak wielkim darem jest umiejętność zwykłego uśmiechu. 


REFLEKSJE

Facebookowa demokracja

Zapewne mało kto pamięta legendarną reklamę firmy Apple, nakręconą równo 20 lat temu przez Ridleya Scotta. Na wielkim ekranie Wielki Brat przekonywał jednakowo ubranych, w zasadzie identycznych słuchaczy, że ujednolicenie myśli jest potężniejsze od jakiejkolwiek armii czy floty na ziemi.

Adam Bartosiewicz

Miał rację. W pewnym sensie miała ją również kolorowo ubrana kobieta - sportsmenka, rozbijająca po kilku sekundach ekran pięciokilowym młotem.

Taki miał być Macintosh, komputer, który miał wyzwolić ludzką kreatywność. Wówczas Apple chciało się wyróżniać, chciało być inne niż reszta i chciało pokazać, że nowoczesna technologia może twórczo zmienić świat. Udało im się. Orwell’owy Wielki Brat wprawdzie stracił jeden szklany ekran, jednak dzięki Apple (a także wielu innym koncernom) zyskał komputery sterowane ekranami dotykowymi, bajecznie proste w obsłudze smartphony i tablety a także współczesny Internet, z którym początkowo może radził sobie słabo, ale stał się on głównym, społecznym i masowym narzędziem transferu ujednoliconej ideologicznie informacji - o której tak szczegółowo informował szarą masę.

DWA OBLICZA TECHNOREWOLUCJI

Jeśli przyjrzymy się współczesnej historii informatyki, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, to zobaczymy tam trzy odrębne światy: wojsko, wielkie korporacje oraz leniwych studentów Uniwersytetu Stanforda, MIT czy Uniwersytetu Harvarda, popalających zioło w akademikach. Ci pierwsi mieli dość jasno sprecyzowane cele: stworzenie technologii, która zapewni przewagę strategiczną nad potencjalnym wrogiem. Druga grupa o przewadze wprawdzie myślała, ale konkurencyjnej. Długo uważali, że na komputerach można zarobić, ale na

“Ludziom takim

jak Jon Postel zależało na tym, aby to, co stworzyli dostępne było w równym stopniu dla wszystkich. Nie miało tu znaczenia to, że część projektów finansowała armia. rozległych sieciach komputerowych już nie. Trzecia ekipa chciała robić to, co sama uważała za słuszne oraz dalej palić zioło, ale ponieważ był to drogi i „średnio legalny” proceder, musiała kooperować albo z pierwszą albo z drugą grupą. Oni są jednak najważniejsi, ponieważ w konsekwencji to dzięki młodym umysłom udało się stworzyć podstawy tego, co dzisiaj nazywamy Internetem. Od razu jednak pojawił się problem - do kogo należy to, co wymyślili.

WOJSKO I INTERNET

Pierwsza duża sieć komputerowa, uruchomiona w 1969 roku - ARPANET - należała do wojska. Rząd amerykański, a ściślej rzecz ujmując Agencja Zaawansowanych Projektów Obronnych (DARPA) wpadła na genialny pomysł, aby proces „wymyślania” sieci powierzyć młodym naukowcom, nie obejmując ich ściślejszą kontrolą. Chodziło o to, aby pracow-

ali twórczo. Ludziom takim jak Jon Postel (1943-1998) zależało na tym, aby to, co stworzyli dostępne było w równym stopniu dla wszystkich. Nie miało tu znaczenia to, że część projektów finansowała armia. Ta zresztą, obficie korzystając z wynalazków zespołów do których należał Postel (m. in. protokołu TCP/IP), po cichu odłączyła się od ARPANET, tworząc własną sieć komputerową. Oczywiście sieć tajną. Jon Postel, przez wielu uważany za faktycznego guru Internetu i jego realnego twórcę - w odróżnieniu od wynalazcy WWW Tima Bernersa Lee, wymyślił coś jeszcze. Był to system identyfikacji domenowej, oparty o specjalne serwery DNS. Człowiek ten był także jednym z współzałożycieli pozarządowej organizacji, która na podstawie porozumienia z rządem amerykańskim zarządza przydziałem domen i adresów IP (obecnie jest to ICANN - The Internet Corporation for Assigned Names and Numbers). Postel uważał on, ze Internet jest neutralny. Należy do wszystkich, do całej ludzkości i żaden rząd oraz żadna korporacja nie mogą zawłaszczyć go dla siebie. Jedna próbowała. W 1994 roku Microsoft zrozumiał, że globalna sieć zaczyna być dochodowym interesem i warto zrobić wszystko, aby ten biznes zaczynał się na platformie Windows i przeglądarce Internet Explorer. To Microsoft chciał wprowadzać ludzi w świat

s. 79


REFLEKSJE sieci. Chciał również wpływać na to, co owi ludzie w sieci będą robić.

WEB 2.5

Microsoft popełnił jednak błąd. Wszystko chciał oprzeć na oprogramowaniu, nieszczególnie inwestując w usługi sieciowe – robi to obecnie. Lukę wypełnili doktoranci - nieroby (zapewne palący zioło). Było ich czterech David FIlo i Jerry Young - twórcy serwisu Yahoo oraz Lary Page i Siergiej Brin - wynalazcy wyszukiwarki Google. Ci pierwsi z nudów i realnej niechęci do badań naukowych stworzyli pierwszy na świecie katalog stron internetowych i wyświetlili w swoim serwisie pierwszą płatną reklamę. Druga para była nieco bardziej pracowita, ponieważ Google było ich pracą dyplomową. Później sprawy potoczyły się już same. Page i Brin szybko zrozumieli, że Internet nie jest tylko i wyłącznie idylliczną strukturą, przeznaczoną wyłącznie do wielkich epickich czynów, rozwijających ludzką cywilizację. To biznes, polegający na dostarczaniu ludziom informacji. O ile struktura sama w sobie jest neutralna, to jej działalność taka już być nie musi. I taka nie jest. Dzięki faktowi, że Google skupia na własnych serwerach większość zapytań o treść wyświetlaną w Internecie, ma możliwość generowania odpowiedzi takiej, jakiej oczekuje użytkownik (dzieje się to w pewnej mierze dzięki statystycznej analizie zapytań, możliwej dzięki plikom cookies), albo takiej jakiej oczekuje korporacja. Nie istnieje mechanizm uwiarygodnienia odpowiedzi. Technicznie Google może odesłać nam co chce, w tym treści nieprawdziwe i fałszywe. Może filtrować informacje tak, aby wyniki wyszukiwania nie uwzględniały określonych stron czy informacji. Z reguły firma tego nie robi, w przeciwieństwie do jej społecznościowego konkurenta z pod znaku wielkiego „F”, który rozkwitł w epoce Web 2.0, upgradując ją do wersji 2.5.

SOCIAL DANGER

Czym jest Web 2.0? To w pewnym sensie kwintesencja rewolucji informacyjnej związanej z Internetem.

s. 80

Każdy, przy niewielkim nakładzie środków lub zupełnie za darmo, może stać się twórcą treści. Może kreować Internet na swoją modłę. Jest to możliwe dzięki łatwym w obsłudze systemom takim jak WordPress czy Joomla, a także dzięki serwisom społecznościowym, oferującym komunikację w czasie rzeczywistym z zaprzyjaźnionymi ludźmi. Dzieło Marka Zuckerberga przeniosło to na inny, nieznany wcześniej poziom. Przeszło miliard ludzi używa serwisu, umożliwiającego już nie tylko wymianę prostych informacji. Niekiedy umożliwia wymianę rządu czy prezydenta, albo - pośrednio przyczynia się do wybuchu wojny. Jak? Badania Internetu wskazują, że 1 proc. użytkowników jest twórcami treści, 9 proc. ją komentuje, a reszta patrzy (tworzy się dzięki temu magiczna data speców od social media: 1990). Wystarczy jednak, ze 10 proc. uruchomi swoją aktywność prezentując treść o wysokim potencjale wirusowości (np. zdjęcie zabitego demonstranta), aby w mgnieniu oka zainteresować sprawą cały świat. Fantastyczny wynalazek, czyli kliknięcia „Lubię to” czy udostępnianie treści tylko to napędzają. Potęga social media polega na tym, że każdy może mieć dostęp do informacji, która jeszcze nie tak dawno temu wymagała posiadania jakiegoś rodzaju dostępu (praca w służbach państwowych, czy bycia dziennikarzem). Telewizja - jak

niegdyś - wszystkiego nie pokaże. Zobaczyć to można jednak na Facebooku. Mark Zuckerberg i jego ekipa już dawno zrozumieli, że ich dziecko dojrzało i zaczyna być tworem samoistnym. Jeśli zapytamy przeciętnego użytkownika FB o to, czy ma świadomość, że jest to mimo wszystko biznesowy twór amerykańskiej korporacji, to zapewne odpowie nam, że nie ma to dla niego większego znaczenia. Tak jednak jest i biznesowe kryteria odgrywają tam kluczową rolę. Użytkownik tworząc konto, akceptuje regulamin - ktoś go czytał? Pewnie nie. A jest tam sporo wykluczeń i zastrzeżeń odnośnie publikowanych treści. Faktycznie dajemy też władzę Facebookowi, aby dowolnie korzystał i analizował to, co wrzucamy. Wielki Brat, a raczej Wielki Mark stale patrzy i ocenia, co może się pojawiać a co nie. Kryteria tej oceny, jak w przypadku protestu przeciwko optymalizacjom podatkowym gdańskiej grupy LPP (właściciel marki Reserved), są płynne i subiektywne. Nie ma możliwości odwołania. W zasadzie. Facebook zamyka stronę, bo tak uważa. Koniec. Kropka. Libertariańska wolność Internetu, pochodząca z wizji ludzi takich jak Tim Berners Lee, powoli wypierana jest przez mroczną rzeczywistość nieco złudnej (jest takie niebezpieczeństwo) Facebookowej demokracji. 


s. 81


Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora zdjęcia do artykułu o Biotopie:

s. 82


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.