4 (4/2014)

Page 1


Witam Redakcja MANEzette nie zaprzestaje walki o dobro fandomu i, specjalnie dla Was, mamy kolejny numer czasopisma. Tworzenie tego dzieła dla tak miłej czytelni jest prawdziwym zaszczytem. Zacznijmy więc nasz przegląd! Po sporej gromadzie newsów mamy recenzje fanfików, z których wyróżnić należy przede wszystkim recenzję „Wiedźmy”, crossovera z naszą fantastyką narodową. Jak przyznaje autor, nieważne czy czytałeś/aś Sagę, czy też nie, na pewno będziesz się przy tym dobrze bawić. Dalej mamy gwóźdź programu, wywiad z Przewalski’s Ponies, zespołem świetnych rosyjskich muzyków, którzy już niedługo będą gościć u nas. Dodatkowo – już tradycyjnie – „Sekrety Wieży Zegarowej” Albericha, „Przegląd Muzyczny”, tym razem dla odmiany autorstwa Kingofhillsa, oraz garść innej publicystyki, tym razem z wyjątkowo dużą liczbą felietonów. Udało nam się również wyrobić nadnormę jeśli chodzi o publicystykę pozafandomową. Gandzia i Kingofhills postanowili się zmierzyć z „Kamieniami na szaniec” w reżyserii Roberta Glińskiego, serdecznie zachęcam do lektury. Poza tym mamy również recenzję albumu „Liebe ist für alle da” Rammsteina oraz jeszcze sporo innych artykułów. Dodatkowo, solaris przygotował dla was specjalną niespodziankę w postaci tłumaczenia rosyjskiego opowiadania „To, __ __ __ __ __”. Nic, tylko boki zrywać. Wszystkie sześć rozdziałów będzie publikowane po jednym na numer. Niniejszym kończąc tę długą tyradę, życzę Wam, drogim Czytelnikom, miłego obcowania z tym numerem MANEzette. Pozdrawiam Verlax, wicenaczelny MANEzette

Redaktor naczelny: solaris

Redakcja Korektorzy:

Zastępca:

Gandzia, Baffling, SoulsTornado, Shanee, Kornelly

Redaktorzy: Dolar84, Irwi n , Ares Prime,

jantoniusz, Gabol

Verlax

KingofHills

Grafika: Skład:

, PISKLAKOZAUR

Autor okładki: 1Jaz

Strona WWW: manezette.pl

Facebook:

www.facebook.com/pages/ MANEzette/589585627776043

My Litte Pony, My Litte Pony: Friendship is Magic i Hasbro są zastrzeżonymi znakami towarowymi należącymi do Hasbro Inc.

Link do grafiki


Spis Treści Wieści ze świata...........................................4

RECENZJE FANFIKÓW

Poszukiwacze Ścieżek – Szczęśliwy Klejnot............................................................. 8

WIEŚCI Z PISARSKIEJ MANUFAKTURY

Fallout: Equestria – Murky Number Seven.............................................................10 Wiedźma...................................................... 13

PUBLICYSTYKA

Artykuł specjalny - ARAWIS................. 16 Wywiad z Przewalski’s Ponies..............18 Wartości w MLP........................................ 22 Przegląd Muzyczny Lutego...................24 Sekrety Wieży Zegarowej IV.................29

POZOSTAŁE

Recenzja albumu „Liebe ist für alle da” Rammsteina................................................ 37 Zgryźliwy Tetryk Poleca: Przegląd Gier Przedpotopowych.................................... 40 Duża Ryba................................................... 43 Kamienie na szaniec................................ 44 Kamienie na szaniec – z drugiego punktu widzenia........................................46

FANFIK

TO................................................................... 47

ARTYSTYCZNY MIX

Komiksy........................................................ 53

FELIETONY

Jesteś idiotą? Nie głosuj!....................... 33 Twórczość w fandomie...........................34 Sztuka Przetrwania...................................35 Trudne pytanie pisarza........................... 36

Link do grafiki


24 lutego Nowy filmik od FluffyMixer

U ka za ł si ę fi l m i k z l u bi a n ą przez wszystkich Fluffy pod tytułem „Let Me Drive My Van Into Your Heart”.

27 lutego

„wpuszczenie” różnokolorowych mieszkańców Equestrii do jeszcze jednej gry planszowej. Kolejnym tworem jest „Gra w życie” l u b po prostu „Life”. N a razie można tylko obejrzeć pudełko, ale za niedługo na pewno pojawi się szczegółowa informacja. Cen a n a Za ch od zi e m a wyn i eść 39,95 USD. Na razie nic nie wiadomo o pojawieniu się jej w innych krajach.

Nowy głos rozbrzmi na BronyConie

watego szczęścia Equestrii mieli okazję do świętowania, które, jak zwykle, składało się z kilku podstawowych elementów. Wśród nich, naturalnie, znalazł się obowiązek skonsumowania muffinki. Więcej o świątecznych rytuałach możecie przeczytać tutaj.

4 marca Kucyki-transformery

Mody do Civilization V

F a n ó w n a j n o ws z e j g ry z doskonałej serii Civilization ucieszy fakt, iż można w niej poprowadzić ku chwalebnej przyszłości jedną z nacji wywodzących się z Equestrii. Do wyboru mamy kilka postaci ze zróżnicowanymi możliwościa-

m i i u l epszen i a m i . Szczeg óły tutaj.

The Game of Life – teraz w wersji kucykowej!

Po skucykowaniu gry Monopoly, Hasbro zdecydowało się na

4

Dobre wieści dla zamorskich fanów MLP. Tabitha St. Germain, aktorka podkładające głos pod naszą ulubioną projektantkę oraz Księżniczkę Nocy zamierza pojawić się na amerykańskim konwencie w Baltimore. Zważywszy na dotychczasową niechęć Tabithy do uczestnictwa w tego rodzaju spotkaniach, jej obecność na BronyConie z pewnością będzie ciekawym wydarzeniem.

1 marca Dzień Derpy

Już po raz czwarty wielbiciele szarego, blondgrzywego i zezo-

Dobrze wszystkim znane figurki modułowe, z których możemy złożyć własne kombinacje kucyków, pojawiły się na facebookowej reklamie. Pokazano na niej możl iwe zmiany wyg l ąd u poszczególnych kucyków Mane 6. Początek sprzedaży oczekiwany jest na jesień.

5 marca Kucyki z czekoladowych jajek

Firma Danli otrzymała licencję na produkcję figurek dołącza-


nych do swoich czekoladowych jajek. Cena jednego jajka to około 40-50 rubli (3,50-4,50 zł). Kolekcja składa się z 10 figurek – Mane 6, CMC i Spike’a. Minusem jest brak cutie marków.

7 marca

11 marca

Kucyki na Wielkanoc

Zapowiedź gry Raycord Legends

6 marca Nowy Pony Creator

Jeżeli poczuliście się znudzeni tworzeniem swoich ulubionych kucyków w 2D, PonyLumen oferuje Wam alternatywę. W dniu dzisiejszym pojawił się jego Pony Creator 3D, dający całkiem nowe możliwości w odwzorowywaniu postaci. Szczegóły tutaj.

Kucyki podbijają McDonald

Najwyraźniej sieć restauracji M cDonald postanowiła wyciągnąć przyjazną, choć pazerną, dłoń do fanów MLP i wprowadzić do swojej oferty figurki z naszego ulubionego serialu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż mają być one dostępne pomiędzy 28 marca a 24 kwietnia. Tylko dlaczego nie ma tam Applejack?

W związku ze zbliżającą się Wielkanocą można się było spodziewać, iż Hasbro zechce podnieść swoje dochody, wypuszczając na rynek kolejny produkt ze sporą zawartością Mane 6. Tak więc, pora przepatrywać supermarkety w poszukiwaniu czekoladowych jajek zawierających figurki (na pewno będą w Rosji) i zazdrościć Kanadyjczykom tego, co można dostać u nich. Szczegóły tutaj.

Pamiętacie Raymana? Taki zabawny pamperek z latającymi kończynami, którym przechodziliście kolejne plansze w serii gier platformowych. Okazało się, iż ktoś dorzucił do tego pomysłu nieco treści z MLP:FiM i w efekcie rozpoczął tworzenie gry Raycord Legends. Wygląda to naprawdę obiecująco – szczegóły (łącznie z filmikiem) tutaj.

8 marca

16 marca

Fluffle Puff Tales: „EG Part 2”

Coś dla fanów Fallout: Equestria

Shipping między Chrysalis a Fluffle Puff przybiera na sile! Przy czym nie tyl ko w świecie Equestrii, a l e ta kże w świ ecie… innej Equestrii?

Overmare Studios niestrudzenie pracuje nad stworzeniem gry i co jakiś czas raczy fanów postępami ze swoich prac. Tym razem dostaliśmy od nich przegląd modeli, strojów i innych wynalazków, które mają się znaleźć w finalnej wersji produktu. Na własne oczy możecie ujrzeć je tutaj.

5


10. fala blindbagów już w Rosji!

Pojawiła się już 10. fala blindbagów. Mają to być kucyki, które zostały obsypane brokatem, a to oznacza, że po dotknięciu będzie pozostawał na dłoniach.

17 marca Animacja do Chant of Immortality

18 marca

21 marca

Nowa gra z Pinkie Pie

Jan Animations zdjęte z YouTube

Pojawiła się nowa gra, w której możemy wcielić się w rolę najlepszej imprezowiczki z Ponyville. Dzięki podczepionym do Pinkie balonom prujemy przestworza, zbierając porozrzucane tu i ówdzie dodatkowe balony. Żeby nie było za łatwo, na drodze postawiono nam różne przeszkody w postaci atakujących z wody ryb czy rażących prądem gwiazd. Przednia zabawa, którą możecie znaleźć tutaj.

Ponyvania: kucyki w świecie gry Castlevania! Wielu z Was na pewno słyszało doskonałą piosenkę Chant of Immortality, nagraną przez 4everfreebrony przy współpracy z ChiChi. Teraz możecie również obejrzeć stworzoną do niej animację, której autorem jest brony z Meksyku – M1guel1980. Trzeba przyznać, iż choć jest prosta, to bardzo pasuje do tego przejmującego utworu. Znajdziecie ją tutaj.

6

Hasbro wystosowało prośbę o zdjęcie filmików Jan Animations z YouTube w związku z łamaniem praw autorskich. Autor zastosował się do prośby między innymi dlatego, iż wiąże swoją przyszłość z pracą w tejże korporacji. Jednocześnie nagrał krótki materiał dźwiękowy, w którym wyjaśnia dokładnie powody takiej linii postępowania. M ożna posłuchać go tutaj.

22 marca Hasbro zwraca uwagę na likwidowanie twórczości fanów Już wcześniej na różnych por-

talach pojawiała się informacja o pracach nad grą „Ponyvania: Ord er of Eq u estri a ”, a n a wet umieszczona została w sieci wersja demo. Teraz prezentujemy nowe intro gry. Na razie dostępne do przejścia są już cztery pozi om y – tym n i em n i ej wa rto napomknąć o tym skądinąd sympatycznym projekcie. Link do pobrania wersji demo tutaj.

Michel Vogel, odpowiedzialny w H a s b ro z a d z i a ł ro z wo j u, obiecał, że H asbro przyjrzy się dokładniej problemowi zdejmowania kolejnych filmików. Z pewnością miała na to wpływ lawina pytań od fanów, d otyczących skasowania filmików Jan Animations. Chociaż nie dostaliśmy żadnych gwarancji, dobrze wiedzieć,


iż Hasbro zdecydowało się przyjrzeć temu problemowi. Szczegóły tutaj.

26 marca

29 marca

30 marca

Kucyki z serii Rainbow Power dostępne w McDonald’s!

Trzecie urodziny everypony.ru

Zwyczajny dzień w Equestrii – odcinek pierwszy

Króciutka animacja poklatkowa, odcinek pierwszy. N iestety tylko (być może na razie) w języku rosyjskim.

28 marca Jan Animations powraca!

W sieci McDonald’s w Ameryce pojawiły się ku cyki. Dobra wiadomość – figurki nie mają tak jaskrawych kolorów, jak przedstawione były na fotografiach je promujących. Mają tylko pasemka na grzywach i ogonach. Niestety w Rosji figurki nie zadebiutują tak szybko, jak się spodziewano. Obecnie można dostać tam zabawki z Winx i Hot Wheels.

Strona EveryPony obchodzi swoje trzecie urodziny! Przez te trzy lata strona rozwinęła się tak bard zo, że obecnie w ramach serwisu funkcjonuje forum, blog, dziennik „Tabun Herald”, Społeczne Radio Tabunu, serwis z opowiadaniami, kucykowa wikipedia oraz podstrona, poświęcona Minecraftowi. Życzymy rosyjskim bron i e s i p e g a s i s ko l e j n yc h l a t funkcjonowania everypony.ru i dalszego rozwoju!

Na kanał Jan Animations powróciło kilka filmików – za zgodą wszystkich zainteresowanych. Na razie między innymi możemy ponownie oglądać „Don’t Mine At Night” czy „Let’s Go and Meet the Bronies”. Miejmy nadzieję, że również pozostałe filmiki ponownie znajdą się na kanale, gdyż Hasbro wyraźnie wykazuje chęci do współpracy i porozumienia z autorem.

7


Poszukiwacze Ścieżek – Szczęśliwy Klejnot Autor: Alberich [Slice of Life], [Mystery]

Z zadowoleniem odnotowuję fakt, iż opowiadania spod tagu Slice of Life zaczynają coraz częściej pojawiać się w naszym rodzimym fandomie. Przed Wami jedno z nich. Dolar84

W

szystko zaczyna się spokojnie – Rarity przesiaduje w swoim królestwie, dumając nad kolejnymi projektami, które w za łożen i u m a j ą sta ć si ę d z i e łe m j e j ż yc i a . N i e s t e t y, pomimo najszczerszych chęci n i e j e s t w s ta n i e ro zp o c zą ć żmudnej pracy, gdyż jej róg nagle zaczyna wykazywać niepokojącą aktywność. Wiedząc z d o ś wi a d czen i a , i ż w ta ki m wypadku jakiekolwiek protesty nie zdadzą się na nic, naczelna projektantka Ponyville

p o zwa l a s i ę p ro wa d zi ć ta m , gdzie wzywa ją magia. Po dosyć długiej i miejscami uciążliwej samotnej wędrówce dociera d o n i ewi el ki eg o stru m i en i a, gdzie ku swojemu niezadowoleniu nie znajduje nic godnego uwagi – a przynajmniej takie odnosi pierwsze wrażenie. J ak to często z takimi wrażeniami bywa i to oka zu j e si ę m yl n e, gdyż wśród leżących pod wod ą o t o c z a kó w n a m g n i e n i e o ka p o j a wi a s i ę n i e p o zo rn y błysk, który przyciąga wyczulony na szczegóły wzrok Rarity. Po chwili wszystkie jej trudy zostają wynagrodzone, gdy do jej kopyt trafia niespotykanej piękności szafir. Zachwycona projektantka zabiera go do siebie i od tej chwili wydarzenia zaczynają nabierać tempa. Alberich przyzwyczaił nas d o wysoki ej j a kości swoi ch opowi a d a ń . Boh a terowi e są p rze m yś l a n i , n a to m i a s t o dwzorowa n i e cech ch a ra kteru postaci oscyluje pomiędzy poziomem bardzo dobrym a wzo-

8

rowym . Do teg o za wsze d o s ta rcza n a m fa b u łę, któ ra pomimo pozornej prostoty jest wciągająca niczym uczciwe bagno. Nie inaczej jest w „Szczęśliwym Klejnocie”. N a pierwszy rzut oka mamy tutaj zwyczajny fanfik o codziennych sprawach, który w miarę czytania ujawnia przed nami drugie dno i zręcznie zakamuflowane przesłanie. Na osobną pochwałę zasługuje kreacja Rarity. Ta p o s t a ć zosta ła poka za n a n i en a g a nn i e – wspaniale uwypu kl o n o wszel kie cechy jej charakteru , pokazano ją zarówno z dobrej, j a k i … m ro czn i ej s zej s tro n y. P o d c za s l e ktu ry w ża d n ym momencie nie mamy wrażenia oddalania się projektantki od jej kanonicznego zachowania, a to jest sztuka, która niestety n i e j es t p o ws zech n a w l i terackiej części naszego fandom u . O ws ze m – s to s u n ko wo ła t wo j e s t p o ka z a ć h o j n o ś ć połączoną z zachowaniami godn ym i a rt ys t ki z e s p a l o n e g o


teatru , al e zrobienie teg o d obrze jest już zupełnie inną kwestią. Kolejną kwestią jest sam t yt u ło wy kl e j n o t i j e g o o ddziaływanie na główną bohaterkę. Już kilkukrotnie spotkałem się z p o d o b n y m m o t y w e m użytym właśnie w odniesieniu do Rarity, jednak autor zdołał nadać mu nową jakość. Czytelnik może z zapartym tchem obserwować kolejne postępki projektantki i zastanawiać się d o czeg o w koń cu d oprowadzą ją podjęte działania.

można go traktować jako odrębn ą ca łość. Przyzn a j ę, że z n i e c i e rp l i wo ś c i ą o c ze ku j ę kolejnych części, by zobaczyć jak autor zdołał je połączyć. Jednocześnie nie tracę nadziei, że i c h p ro d u kc j a n i e za j m i e zbyt wiele czasu i pozwoli mi j u ż w n a stępn ym n u m erze uraczyć Was recenzją kolejnego odcinka.

Nadeszła pora na podsumowanie. M amy tu bardzo dobre opowi a d a n i e z fen om en a l n i e przedstawioną Rarity i interesującą, choć odrobinę przewidywalną fabułą. Strona techniczna p rezen tu j e s i ę n i en a g a n n i e, a d łu g ość fa n fi ka j est sa tysfakcjonująca i wystarczy na godzinę spokojnej lektury. Ocena końcowa 8/10.

Czy opowiadanie ma wady? U dało mi się znaleźć jedną – fabuła jest do pewnego stopn i a przewi d ywa l n a i całkiem łatwo si ę d om yśl i ć j a k si ę ca ła rzecz za koń czy. N i e j es t to p o wa żn y b łą d , ra czej potknięcie, poza tym nie wpływa on znacząco na przyjemność płynącą z lektury. Czytelnik i tak pochłania kolejne strony, ch cą c u zyska ć potwi erd zen i e swoich podejrzeń dotyczących ostatecznego rozwiązania kwestii szafiru. Co ciekawe, opowiadanie, p o p rzed zo n e kró tki m p rel udium, jest jedynie pierwszym z seri i . Au tor pl a n u j e d ostarczyć nam w sumie sześć części, z których każda będzie przyporządkowana innej bohaterce ze składu Mane Six. Wszystkie ma łączyć w całość chronologia i ciąg fabularny. W związk u z p o w y ż s z ą i n fo r m a c j ą może dziwić fakt, iż ta recenzj a n i e zn a j d u j e si ę w n a szej M anufakturze, jednak forma, w jakiej ten fanfik został nap i s a n y s p ra wi a , i ż s p o ko j n i e

9


Fallout: Equestria – Murky Number Seven Autor: Fuzzy [Dark] [Adventure] [Mature] [Violence]

Widok kolejnej recenzji fanfika z uniwersum Fallout: Equestria zapewne spowodował grymas twarzy niektórych czytelników. Część wysunęłaby opinię, że każdy Fallout to to samo. Nic bardziej mylnego. Kingofhills

K

ażde z ważniejszych opowiadań w uniwersum Fallout: Equestria wyróżnia się czym innym. Oryginał jest bazą dla pozostałych fików, a zarazem świetnym dziełem samym w sobie. Project Horizons przepełnione jest barwnymi postaciami i często groteskowym humorem, przyprawionym szczyptą tajemnicy. Pink Eyes kompletnie porzuca koncepcję wojowników o dobro, przedstawiając świat oczami dziecka, a Heroes jest swego rodzaju „kontynuacją” pierwowzoru z perspektywy innego bohatera. Tym, co wyróżnia „Murky’ego”, jest klimat. Ciężko tu doszukiwać się codziennych strzelanin, leczenia ran postrzałowych w głowę czy wyzwalania miasteczek. Murky opowiada o życiu w Fillydelphii. Tak, tej Fil l yd el phii, znanej fanom oryginału. I mimo iż podchodziłem do tego opowiadania z pewną dozą dystansu – wielokrotnie słyszałem już o „dziełach wszechczasów” tylko po to, by się zawieść – w trakcie lektury przekonałem się, że jest w tym twierdzeniu nie tyle nutka,

10

co cała gama prawdy.

Forlorn hope

Murky Number Seven – tak brzmi pełne imię naszego protagonisty – od urodzenia jest niewolnikiem. Jego wygląd to obraz nędzy i rozpaczy: wychudzone, brudnozielone ciało, mutacja ucha nabyta przy narodzinach z powodu choroby matki, pełno ran zarówno po biczach, jak i po szkodliwym promieniowaniu i wiele, wiele innych. U początków historii jego jedynym kompanem jest szkicownik, którego używa w celu wyzwolenia uczuć i ekspresji siebie. Przez długi czas robi ł to pod świ a d om i e… a ż pewnego dnia zostaje wysłany do „The pit” – areny niewolników, w której wygrywa tylko jedna z dwunastu osób. Zapewne zagorzali fani Fallout: Equestria domyślają się już, kiedy dokładnie zaczyna się Murky Number Seven , w stosu n ku d o fa bu ły oryginału. Wydarzenia związane z Littlepip przeplatają się z tymi zawartymi w fanfiku, a nawet

mają spory wpływ na samego protagonistę. To od niej właściwie wszystko się zaczyna – cała wewnętrzna przemiana mizernego niewolnika, jak i jego szeroko pojętej sytuacji życiowej. Zmuszony jest do ogromnych poświęceń, by przetrwać kolejny dzień. I wcale tutaj nie przesadzam. Sytuacja młodego Murky’ego naprawdę jest nieciekawa. Aby przetrwać, musi co pewien czas zażyć odpowiednią dawkę środku przeciwpromiennego. Nie pomaga mu w tym fakt, że Fillydelphia nie jest zbyt szczodra, jeśli chodzi o zasoby medyczne. Oprócz tego wpływ łowców niewolników, którzy nim dowodzą – podczas pracy, jak i podczas odpoczynku – niszczy go od wewnątrz. Jest nienawidzony praktycznie przez dziewięćdziesiąt procent społeczności Fillydelphii tylko dlatego, że ma… a to j u ż m u si ci e od kryć sa m i . Mimo wszystkich tych trudności jakoś żyje dalej. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie – standardowo pojawiający się w fan-


fikach z uniwersum FoE – przyjaciele.

Lighting the darkness

J ed n ym z wi el ki ch pl u sów „M urky N umber Seven” są postacie wykreowane przez Fuzzy’ego, autora fanfika. Pierwszą taką personą jest ogromny kuc ziemny, początkowo opisywany jako „Numer Sześć”. Jego rozmiar możecie sobie wyobrazić choćby dzięki temu, że nawet na klęczkach był o wiele większy od Murky’ego! Istna maszyna do zabijania i jeden z tych niewielu kucyków, które faktycznie chcą pomóc naszemu głównemu bohaterowi. Inne postaci to m.in. Glimmerlight – seksoholiczka, specjalistka od wspomnień i zarazem największa przyjaciółka Murka, Protege – który to widnieje na moim awatarze, moja ulubiona postać w opowiadaniu, o której niestety nie mogę powiedzieć zbyt wiele – czy Coral, potrafiąca czynić cuda związane ze wzburzoną wodą (nawiązań do Biblii n i e stwi erd zon o. ;) ) . J est i ch , oczywiście, więcej, ale zamiast nich opiszę tę gorszą stronę medalu. Przede wszystkim będą to łowcy niewolników i inni współwięźniowie – kilku poznajemy już na samym początku. Whiplash, Wicked Slit, trójka ex-raiderów… na myśl o którymkolwiek z tych kucy główny bohater aż drży. N ajg orszy jest jed nak pewien duży skurczybyk. Urodzony łowca, okrutny i przebiegły, stanowiący równocześnie największy strach i grozę młodego protagonisty. N ikt nie lubi tego kuca. Swój charakter najlepiej okazuje poprzez to, jak traktuje bied-

n eg o M u rky’ eg o j u ż p rzy pierwszym spotkaniu . Oprócz bólu fizycznego często miesza m u w g ło wi e , p o d j u d za j ą c i n i szczą c n a d zi ej e boh a tera . Okazuje fałszywą dobroć, by potem się na nim wyżyć za brak p o s łu s ze ń s twa . P rzykła d ó w m ożn a by m n ożyć, a i ta k n i e odda to prawdziwego zła, jakie reprezentuje ta postać. Zresztą w wielu przypadkach byłby to wielki spoiler.

The mare in the mirror

Jeśli coś w tym fanfiku jest zrobione praktycznie bezbłędnie, to są to zarówno, powtórzę się, kreacje postaci, jak i relacje między nimi. To dzięki nim faktycznie zafascynowałem się dziełem Fuzzy’ego – bo definitywnie fanfik ten zasługuje na taki tytuł.

Niestety, powiedzenie czegokolwiek konkretnego mogłoby być potencjalnym spoilerem, dlatego też musicie uwierzyć mi na słowo i s a m e m u p rze ko n a ć s i ę , że w Murkym czuć moc. Zamiast tego powiem, że indywidualność ka żd eg o z boh a terów wi d a ć jeszcze l epiej, niż w H orizons, które opisywałem jakiś czas temu. Każdy z nich posiada unikalny charakter, historię, nastawienie do życia… w porównaniu do Fallout: New Vegas, gdzie kompani również mieli własne linie fabularne, gra wręcz blednie, staje się ledwie karłem w porównaniu do geniuszu Autora. To jeszcze nie koniec! Jak wiadomo, wszyscy i wszystko ma swoje wady. Tak więc rzeczony „Numer sześć” ma dość niecie-

11


kawą przeszłość, Gl immer ma problemy z dość niecodziennym uzależnieniem, a i sam Murky przeżywa wielokrotnie wewnętrzną walkę o to, jak ma się zachować wobec okrutnego traktowania go przez wiele kucyków w mieście. Przy tym Fuzzy znalazł tzw. złoty środek, czyli nie obdarował bohaterów zbyt szczodrze tymi wadami, aczkolwiek każdy jakąś ma. Bardzo duży plus. Nie ma róży bez kolców, mawiają, a im dłuższa róża, tym ich więcej. W tym przypadku powied z e n i e s p r a w d z a s i ę t y l ko w pierwszym przypadku. Rzeczonych „kolców”, czyli słabości fanfika, jest tu naprawdę niewiel e . P o c zą tko wo o d rzu c a on ogromną szczegółowością opi-

12

sów i długością rozdziałów. Przyznam się bez bicia, że podchodziłem do tego opowiadania dwukrotnie, z czego za pierwszym razem średnio spodobał mi się koncept innej perspektywy – perspektywy kogoś bezbronnego, próbującego tylko przetrwać. I to w sumie wszystko, co potrafię wymyślić – naprawdę, nie potrafię znaleźć niczego więcej, co mogłoby sprawić mi zawód podczas lektury. To chyba świadczy o niej wystarczająco dobrze.

The only way out

„Murky Number Seven” bardzo bliski jest ideału fanfika osad zoneg o w kl imacie postapo. Obserwując działania młodego niewolnika, w duchu dopingo-

wałem go, cieszyłem z każdego sukcesu, ubolewałem nad porażka m i i śm i a łem si ę z żartów. Wciągnął mnie bezpretensjonalnie, jak żadne opowiadanie do tej pory, mimo iż początkowo odrzucał mnie wielką szczegółowością opisów i ilością tekstu na rozdział (M a tylko 23 epizody – połowę z Fallout: Equestria – a już jest dłuższy!). Zawiesisty, mroczny klimat z przebłyskami nadziei, wciągająca fabuła czy niesamowite sceny tylko utwierd zają mnie w przekonaniu , że jest to arcydzieło. W ogólnym podsumowaniu uważam, że „Fallout: Equestria – Murky Number Seven” zasługuje spokojnie na 9+/10. Najlepszy fanfik z tzw. „Wielkiej Piątki”.


Wiedźma Autor: Zodiak

[Shipping][Fantasy][Crossover] [Dark][Violence] Crossovery… Dla jednych błogosławieństwo łączące różne światy, dla innych plugastwo, badziewie i wszystko, co najgorsze, wymieszane ze sobą bez ładu i składu. Ares Prime

J

ednak, jakby na to nie patrze ć , c ro s s y s ą j e d n ym i z najpopularniejszych zabiegów fabularnych i jakieś osiemdziesiąt procent społeczeństwa je lubi. Odkąd istnieje nasz fand om , m i el i śm y j u ż d osłown ie każde możliwe połączenie Małych Kucyków z innymi uniwersami – literackimi, filmowymi, gier komputerowych... Chyba z każdym, jaki możemy sobie wyobrazić. Fantasy to lwia część pisarskiej strony fandomu, a gdy dodamy do tego jeszcze Poniacze… Oj, można stworzyć cuda, jakich nie widziała Maryja podczas Zwiastowania Pańskiego… Dobra, skoro żałosny wstępniak już za mną, pora przejść do rzeczy. Jako wielki fan literatury fantastycznej, przypadło mi napisać recenzję fanfika dość… niecodziennego. Każdy z was słyszał o Wiedźminie, prawda? Elitarny mutant-wojownik, profesja, która właściwie łączy w sobie każdy możliwy zawód w fantasy – umie machać mieczem, warzyć eliksiry,

odczyniać uroki, rzucać proste zaklęcia, zakradać się i ma łeb jak sklep, jeśli chodzi o wiedzę o wszelakich monstrach. Dzięki panu Andrzejowi Sapkowskiemu otrzymaliśmy wspaniały wiedźmiński świ a t, n i ezwykl e bog a ty ora z szczegółowy. Nawet jak ktoś nie czytał Sagi, to przynajmniej zagrał w grę na ich podstawie, ale ludzie, jak was błagam… Omijajcie serial i film, to skaza na dobrym imieniu Wiedźminlandu. Ta… Na czym to ja… A tak. Wiedźma – tak właśnie brzmi tytuł fika, który właśnie mam zamiar zrecenzować. Crossover My Little Pony i Wiedźmina. Wydaje się, że jest to trudne i ciężkie do przelania na papier, ale czy na pewno? Ośmielę się nie zgodzić. Akcja opowiadania rozgrywa się kilkaset lat po wydarzeniach z serialu. Arystokracja Equestrii w swojej pysze i gnuśności sprowadziła na swoją krainę zagładę. Świat, który znaliśmy właściwie zniknął, zastąpiony przez brutal-

ny, mroczny, ciężki oraz dziwnie s wo j s ki kl i m a t i u n i we rs u m. Z mroków wypełzły potwory zagrażające kucykom, które też przestały być takie miłe i dobre. Jednak zwykły kucyk nie będzie w s ta n i e o b ro n i ć s i ę p rze z drzewnym wilkiem, nie pokona w walce potężnego upiora ani nie przeg na strzyg i, o nie. Do tego potrzeba specjalisty, a raczej specjalistki. Tu pojawia się g łó wn a b o h a te rka – ze b ra , wi ed źm a o i m i en i u Ch rom i a. Osoba tajemnicza, ale wykazująca oczywiste powiązania z Geraltem z Rivii. Klacz z mieczem przybyła do miasta, aby wykonać pewne zl ecenie. J ed nak g d y zbliża się do rozwiązania sprawy, oka zu j e si ę, i ż j est on a d u żo głębsza, a także ciemniejsza, niż się jej wyd awało. Dod atkowo, gdy Chromia traci kogoś dla niej ważnego, sprawa nabiera motywu osobisteg o i nie zamierza pozostawić jej ot tak sobie… Ale właśnie… Wiedźmy i wiedźmini to profesje, które szczycą się swoją neutralnością. Nie stoją po

13


żadnej stronie, po prostu wykonują swoją pracę, dzięki której zarabiają na życie. Nie wtrącają się w politykę, spory między rodami szlacheckimi itp. Łatwiej powiedzieć, lecz trudniej zrobić. Dzieje Chromii zmuszają ją, aby zastanowiła się nad sobą. Musi dokonywać wyborów moralnych, które nie są dla niej przyjemne, a niestety konieczne. Decyzje pod ejmowane przez nią mają swoje konsekwencje, rezultaty i skutki. Sprawia to, że czasem współczujemy postaci, a czasem mamy ochotę ją opieprzyć za niektó re c zyn y. C ó ż, n i e d a s i ę siedzieć okrakiem na płocie i nie dostać hemoroidów, takie życie. Świat opowieści daje się wyraźnie odczuć jako swojski. Sama mitologia słowiańska jest niezwykle bogata i inspirująca, a autor wie, jak z niej czerpać garściami oraz wykorzystywać to w swoim pisaniu. Podczas czytania odwiedzamy różne miejsca znane z serialu, jak również i postacie, które

zostały przerobione na modłę pasującą do realiów świata, który został zbydlęcony – rasizm to tutaj chleb powszedni, przyjaźń i miłość to teraz towary rzadkie oraz trudne do zdobycia. Jak autor sam pisze – albo się przystosujesz, albo zginiesz. O d n o ś n i e s tyl u p i s a n i a – uważam, że jest dobry. Tak, zdecydowanie jest dobry, choć zdarzają się czasem błędy ortograficzne i stylistyczne. Jest czytelny i przejrzysty – nie ma tutaj ścian tekstu, czego przecież wielu z nas wręcz nie trawi. Rozdziały nie są długie, wręcz w sam raz. Opisy walk i sytuacji stosunkowo łatwo sobie wyobrazić, podobnie jak przedstawienie miejsc akcji. W tekście możemy wychwycić wulgaryzmy i mocno sugestywne elementy, ale nie jest to styl gore czy clop. Wiadomo, co się kroi (lub kogo się kroi) i co się kręci (lub kto), reszty trzeba się domyślić. Nie brakuje też pojawiających się co jakiś czas elementów humorystycznych i komediowych, choć jeśli miałbym być szczery, to tych ostatnich powinno być troszeczkę więcej. Postacie to kolejny plus teg o fi ka . Za równ o j eśl i ch od zi o charaktery i sposoby działania,

14

jak i to, co mi się najbard ziej podoba, to sposób, w jaki ich rasa wpływa na przedstawienie. Widać różnice kulturowe, zarówno w zachowaniu, imionach, ideałach czy chociażby podejściu do życia. Vasyl, Au, Gladius, Veks czy Chromia… Wszyscy są różni, niesztampowi, każde wnosi do opowiadania coś od siebie – to lubię. Fanfik jest nadal pisany, aktualnie ma pięć rozdziałów, ale wiem, że prace nad kolejnymi częściami postępują. Dodatkowo, jako ciekawostkę, podam to, że opowiadanie doczekało się tłumaczenia na język angielski i, co najważniejsze, spodobało się dużej ilości fanów z zagranicy. Wiem, że pierwszy rozdział jest już dosłownie na ukończeniu, tłumacze właśnie biorą się za następne. Cóż, to chyba mówi sa m o za si ebi e, że fi k j est co najmniej warty do przeczytania. Czy czytałeś Sagę, czy też nie, uważam, że czas poświęcony temu opowiadaniu nie będzie czasem straconym. Tu nic nie jest takie, jakie się wydaje, świat jest rozbudowany, postacie są ciekawe i różne, więc pozostaje nam czekać na kolejne rozdziały. Gdyby fanfik został zakończony, z chęcią wystawiłbym mu wysoką ocenę, ale na razie daję wam słowo, drodzy czytelnicy – przeczytajcie ten kawałek literatury, a z pewnością poczujecie się usatysfakcjonowani. Warto, naprawd ę, zwłaszcza jeśli jest się fanem magii i miecza. A teraz pora wracać na szlak… znaczy, tfu, trzeba iść do sklepu po browary i samemu zasiąść do pisania.



Życie w redakcji okiem newbiego albo Autorytatywne Rządy Amerykańskiej Waluty I Słonecznika (W skrócie ARAWIS)

» Kingofhills

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda życie redakcji od wewnątrz? Dzięki temu tekstowi możeciev się przekonać, że atmosfera jest tu świetna, kobiety piękne, a wino pochodzi sprzed epoki lodowcowej. Zapraszam! Zanim przejdziemy do rzeczy, chciałem wspomnieć, że nawet tak obszerna i szczegółowa relacja nie jest w stanie całkowicie oddać tego pięknego klimatu, który nam towarzyszy podczas zbiorowego łapania błędów tuż przed wydaniem numeru, tej magii współpracy i przyjaźni, którą można poczuć co dzień podczas dywagacji o niczym. Postaram się jednak przekazać wszystko najrzetelniej, jak tylko się da. Pierwsza rzecz, o której należy wspomnieć, jest skład pisma. Obecni tutaj towarzysze redaktorzy i towarzysze korektorzy naprawdę świetnie wykonują swoją robotę, zawsze na czas i zawsze rzetelnie. (Ale trzeba wspomnieć, że nadproduktywność jest u nas surowo karana! Jak to głosili podczas II Wojny Światowej: Pracuj, Pisarzu, Powoli). Tylko czasami mogli by nieco częściej sprawdzać teksty przed deadlinem, bo piętnaście razy 16

w ciągu dnia to wynik zdecydowanie poniżej naszej średniej. Przechodząc w szczegóły, w naszym piśmie panuje ściśle określony ład i porządek. Strzeże ich święta trójca złożona z naszego łącznika z Amerykańskim Wydziałem Bankowości - Dolara84, Kapłana “Do you even praise the sun” Solarisa oraz Verlaxa, którego w ogóle nie powinno tu być przez swoją nadproduktywność. Reszta z nas to płotki, z których warto wspomnieć Irytującego Irwina, Męskiego Mactera czy G a d a t l iwego Gandzię. Wracając jednak do systemu autorytarno-socjalistycznego w redakcji. Każdy z nas ma ściśle określoną funkcję: Dolar jest marszałkiem konferencji, redaktorem roku 2014, głównym ogarniaczem do spraw redakcyjnych, Lokalnym Tłumaczopisarzoredaktorokorektorem (Na przyszłość unikaj takich neologizmów ~solaris), Nałogowym Graczem LoLa i, co najważniejsze, łącznikiem z AWB. Solaris, miejscowy kapłan, odgrywa tu rolę mości prezydenta i wtyki u rosyjskich partyzantów na Krymie, zaś Verlax może się poszczycić pozycją niedocenianego


polityko-fikopisarza i zastępcy prezydenta. Pozostali albo mają pomniejsze roboty typu przynieś-podaj-pozamiataj, albo lecą na socjalu z dochodów ze sprzedaży numerów MANEzette na czarnym rynku. Czyż nie jest to system idealny? Warto wspomnieć, że kultywujemy tradycję innych czasopism, standardowo olewając przez miesiąc nasze obowiązki, by przez ostatnie trzy d ni przed d ead l inem zapier… pracować niczym mrówki, którym co chwilę ktoś niszczy mrowisko. Takie rozwiązanie ma jednak sporo plusów. Można, na przykład, pośmiać się z Naczelnego, który musi wszystko skorektować przed datą rozpoczęcia “budowy” składu. Albo okazyjnie zarwać noc-

kę ze względu na samo czasopismo i trzymanie się deadline’ów (haha, dobry żart). Zabawa iście przednia! Podsumowując wszystkie te fakty… oceniam życie wewnętrzne redakcji jako bardzo rozwinięte, bogate, kulturalne. Ciężko nie zgodzić się z faktem, że nasz system polityczny jest jednym z najlepszych na świecie, że mamy piękne kobiety, świetną atmosferę, zaś wino… gdzieś się zawieruszyło… SOLARIS, DO CHOLERY!

Macter, wymyśl ty coś konstryktywnego, bo mi się nie chce

17


Wywiad z Przewalski’s Ponies

J

uż niedługo w Polsce koncertować będzie pewna grupa. Z tej oka zj i przeprowa d zi l i śm y z sympatycznymi Rosjanami wywiad, w którym dowiecie się kilku ciekawych rzeczy, m.in. dotyczących polskiej trasy koncertowej i nowego albumu.

solaris: Powiedzcie coś o so-

bie, każde z Was w dwóch zdaniach.

Andy Feelin: Mam 27 lat, je-

stem inżynierem, od dawna interesuję się muzyką. Lubię podróżować. dəep: Mam 31 lat, jestem lekarzem, z muzyką związany jestem od dzieciństwa. Moją pasją jest trekking i nurkowanie (snorkeling). Neni: Skromna dziewczyna, często zachowująca się dziecinnie. Interesuję się muzyką, malarstwem i rysunkiem akademickim. Beeline: Mam 22 lata, uczę się na inżyniera. Graniem zajmuję się od dzieciństwa, posiadam wykształcenie muzyczne. Interes u j ę s i ę ta kże H i - E n d a u d i o , schemotechniką, grafiką kompu-

18

terową.

Falk: Mam 23 lata, z wy-

kształcenia jestem politologiem, lubię rysować i śpiewać.

s: Jak właściwie wpadliście na

nazwę grupy? Koń Przewalskiego nie jest zbyt znanym gatunkiem tego zwierzęcia. Były jakieś inne pomysły na nazwę?

d: Tak, były też inne pomysły.

Właściwie tę nazwę zaproponował Kirya. Wybieraliśmy wtedy spośród trzech wariantów, rzucając kostką. Proponowanymi nazwami były, jeśli dobrze pamiętam, Candy Colored Colts, RuBronyBand i Przewalski's Ponies, a wygrała ostatnia propozycja.

s: Gracie muzykę z pograni-

cza rocka/heavy metalu. Rosjanie lubią ten gatunek muzyczny, nieprawdaż?

d: Po pierwsze niezupełnie można stwierdzić, że ograniczają nas te gatunki. Akurat nasz nowy album wyraźnie pokaże, że Prze-

walski’s Ponies to zespół wielopłaszczyznowy, obejmujący w swojej twórczości zakres od lekkiej muzyki tanecznej po symfoniczny metal. A co do miłości do cięższych brzmień w Rosji to ma Pan absolutną rację – na przykład takie zespoły jak Metallica czy Deep Purple istotnie cieszą się u nas ogólnonarodową miłością. Myślę, że jest Panu dobrze znany przykład naszego premiera Dmitrija Miedwiediewa, który zaprosił Deep Purple na prywatne spotkanie w czasie jednego z ich pobytów w Rosji i jest to chyba wystarczający przykład.

s: Czy uważacie, że śpiewanie

o ku cyka ch j es t o b ci a ch o we i przeszkadza wam się wybić, czy przeciwnie, czy to dzięki nim zaczęliście odnosić sukcesy?

AF: Gdyby nie kucyki, nie

moglibyśmy tak szybko znaleźć szerokiego grona słuchaczy. d: Co by zespół nie grał, to jego droga twórcza nie jest prosta. Bronies są, niewątpliwie, bardzo pozytywnym gronem słuchaczy,


łatwym w podejściu i żywiołowo reag u jącym na wszystkie sceniczne tricki i zabawy, ale to nie oznacza, że być brony-grupą jest łatwe. Kiedyś napiszemy o tym utwór. :))

s: Gracie tak, a nie inaczej, więc zapewne słuchacie takiej muzyki. Jakie są Wasze ulubione rosyjskie lub zagraniczne zespoły? AF: Słu ch a m ba rd zo d u żo ró żn e j m u zyki , g łó wn i e M ike’a Oldfielda, Theriona, OMD. d: Tak jak napisał Andy, pochłaniam praktycznie wszystko, ale najbardziej lubię hard rocka (Deep Purple, Led Zeppelin, Uriah Heep). Z rodzimych zespołów mogę wymienić petersburską grupę Splin (Сплин) i, oczywiście, Mumij Troll (Мумий Тролль). N: Nie mam jakichś konkretnych, ulubionych zespołów, ale ba rd zo l u bi ę kom pozycj e Disneya. Ogólnie to słucham wszystkiego, co mi się spodoba. B: Wiele różnych. Oto niektóre: Queen, AC/DC, Metallica, Led Zeppelin, Pink Floyd, Yello, Kraftwek, Slayer, Lamb of God, Mike Oldfield, Deep Forest, The Eagles, Smokie, Frank Duval, Epica, Guns N’ Roses. s: Przejdźmy do Waszej

Twórczości. Pierwszy album, “Silver M ountain”, wydaliście we wrześniu 2012 roku. Jak długo zajęło Wam nagranie materiału?

d: Dokładnie rok. Album ten

stał się podsumowaniem niezależnego okresu twórczości fand om owej – weszły n a n i eg o utwory napisane przed stworzeniem Przewalski’s Ponies. Nagran y zo s ta ł b a rd zo s zyb ko – dokładnie w ciągu miesiąca. Niemal wszystko było gotowe, musieliśmy tylko usiąść i go nagrać.

s: Od tego czasu Wasz skład powiększył się o Beeline’a i Neni. Jak ich poznaliście? AF: Wszyscy poznaliśmy się

dzięki kucykom. d: Dokładniej mówiąc, Beeline nie jest naszym nowym muzykiem. Już grał w Przewalski’s Ponies wcześniej – w marcu-kwietniu 2012 roku , al e potem odszedł, żeby skupić się na nauce. Po trochę ponad roku zdecydował się powrócić. Neni była wokalistką w duecie Johnny i Neni (Джони и Нени) (są rodzeństwem) i w okresie od stycznia do sierpnia 2013 roku oboje byli członkami naszego zespołu (Johnny grał na gitarze). Potem Johnny’ego zastąpił powracający do grupy Beeline. Ale to nie jedyne

zmiany w naszym składzie, które zobaczą polscy słuchacze – w przeddzień nagrywania drugiego albumu grupę opuścił perkusista Wave, a zastąpił go Dr. Shy, który, niestety, nie mógł wziąć udziału w tym wywiadzie, ale na pewno zobaczycie go na scenie!

s: Na jednym z filmików na

YouTube widać Przewalski’s Ponies, grających z Lenichem i Kiryą. Czy to był jednorazowy wyskok, czy m o że j ed n a k p l a n u j eci e w przyszłości bliższą współpracę, choćby w nagraniu jakiejś piosenki?

AF: Aktywnie z nimi współ-

pracujemy. d: Nie, to nie był zwykły występ. Początkowo grupa Przewalski’s Ponies składała się ze mnie, Andy’ego, Lenicha i Kiryi; niestety ten skład nie zagrał ani jednego koncertu, oprócz występu na pierwszym rosyjskim BronyKonie w styczniu 2012 roku, kiedy nie byliśmy formalnie zespołem i po prostu się zebraliśmy, żeby wykonać kilka kucykowych utworów na konwencie. Później i Kirya, i Lenich praktycznie przestali występować, skupiając się na pracy studyjnej – ale jeszcze przed tym udało nam się zapisać we trzech „Pinkie's Brew Russian Gypsy Jazz”, która stałą

19


się najbardziej znaną rosyjską fandomową piosenką i Przewalski’s Ponies do dziś wykonują ją na swoich koncertach. Co tyczy się współpracy – nie została ona przerwana i na razie nie ma przesłanek ku temu, by myśleć, że zostanie ona przerwana. I tak właśnie teraz planujemy duży projekt muzyczny, który obejmie „Pinkie's Brew”, „Gypsy Bard” i wiele innych nowych utworów w musical, poświęcony Pinkie w świecie „Friendship is Witchcraft”.

s: Skąd pomysł na dawanie

koncertów? Zdaje się to niezbyt dochodowym zajęciem…

F: J ak na to od powied zieć, żeby było cenzuralnie… d: Falk chce powiedzieć, że teraz nie jest to zbyt dochodowa praca. Baby steps, everypony, baby steps.

20

s: Jak oceniacie organizację

swojego koncertu na RuBronyConie i na Filly Feather Festival 2014? Czy jakiś inny zespół zwrócił Waszą uwagę jako godny polecenia?

d: Nasze występy, tak na RBK

(RuBronyCon), jak i na FFF były całkiem dobre. Zespół obchodził swoje drugie urodziny, a my stale nabieramy profesjonalizmu. Sądzę, że występ bez przygotowań, który nam zaproponowano dać na FFF okazał się dobry jakościowo i bardzo spodobał się publice. Zresztą oceńcie sami – oto nasze wykonanie ”Smile Song” na Filly Feather Festival: http://youtu.be/Qg7xWCiG4M4 AF: Jesteśmy dobrze zaprzyjaźnieni z innymi fandomowymi zespoła m i , ra zem występu j em y i organizujemy imprezy. Z zespołem Bronikoni (Sankt Petersburg)

regularnie współpracujemy i bardzo ich szanujemy.

s: Skoro jesteśmy przy tema-

tach innych wykonawców. Czy znacie jakiegoś polskiego fandomowego lub niefandomowego muzyka, którego twórczość Wam się podoba?

AF: Ba rd zo l u bi ę n i ektóre polskie zespoły i wykonawców, na przykład Skaldów, Bayer Full. d: Czerwone Gitary – chociaż zapewne nikt o nich już w Polsce nie pamięta. s: N i e sposób n i e za pyta ć

także o rosyjski fandom. Z tego co mi wiadomo to koncentruje się mocno wokół Moskwy i Sankt Petersburga. A jak jest w innych częściach kraju?

AF: W innych miastach także


jest dużo bronies, ale to prawda, że w Moskwie i Petersburgu jest ich o wiele więcej.

s: Skąd właściwie pojawił się pomysł na zag raniczną trasę koncertową w Polsce? I czego się spodziewacie po odwiedzinach w naszym kraju? d: Zaproszono nas. Prawdopodobnie inicjatorowi (Jakub „SPIDIvonMARDER” Orłowski) spodobała się nasza nazwa! Potem zaczęliśmy otrzymywać zaproszenia z innych miast i pojawił się pomysł zorganizowania tournee. Oprócz Polski znają i lubią nas czescy bron i es – byl i śm y j u ż w Czechach w lipcu 2013 roku i wystąpi l i śm y n a Festi va l Fa n ta zi e (http://festivalfantazie.cz) – największym czeskim konwencie, skupiającym wiele różnych fandomów. Dlatego w trakcie tego tournee odwiedzimy także Pragę. s: Zapowiedzieliście nagrywa-

nie nowego materiału, zdradzicie kiedy zostanie mniej-więcej wydany i czy w związku z koncertam i w Pol sce za prezen tu j eci e jakieś nowe piosenki?

d: Pytanie bardzo na czasie.

Rzecz w tym , że j ed zi em y d o Polski z nowym albumem, dlatego na tych, którzy przyjdą na nasze koncerty czekają prezentacje nie jednej czy dwóch kompozycji. Polscy słuchacze przyjdą na prezentację nowego krążka i otrzymają unikalną możliwość zakupienia go z autografami muzyków jeszcze zanim pojawi się on w Internecie.

s: N a koniec pytanie – jakie są Wasze ulubione kucyki?

AF: Twilight Sparkle. d: Oczywiście że Luna! Wy-

starczy popatrzeć na nazwy połowy utworów z „Silver Mountain” oraz na moją gitarę, oczywiście. N : Pyta n i e, któ re zm u s i ło mnie d o zastanowienia się :D No, na pewno Pinkie Pie – za jej radość i Twilight – za bystrość i mądrość. B: Fluttershy. F: Pinkie Pie.

dejściem do pracy. Pytania zostały dobrze zestawione i widać, że zaznajomił się Pan z większością dostępnych w Internecie materiałów o Przewalski’s Ponies. Miło jest pracować z takimi ludźmi. W imieniu całej grupy życzę Państwa magazynowi rozkwitu i wielu czytelników! Na razie!

d: Na zakończenie chciałem

podziękować Dawidowi Jurczykowi za wywiad i zauważyć, że byłem mile zaskoczony jego profesjonalizmem i sumiennym po-

21


Wartości w MLP

O alternatywnym zakończeniu Wonderbolts Academy My Little Pony jest i będzie przede wszystkim bajką, której celem jest bawienie młodego pokolenia, jednocześnie je ucząc pewnych wartości. Jednak czy My Little Pony naprawdę robi to w dobry sposób? Verlax

W

„Wonderbolts Academy” po całej aferze z tornadem Rainbow Dash oddaje Spitfire odznakę, deklarując, że odchodzi. Prosta, rzekłbym „męska” decyzja. Czuje, że nie może być członkinią organizacji, która w taki sposób obchodzi się ze zwykłymi kucykami i gorszymi lotnikami, a liczą się tylko wyniki. Na zewnątrz wyjaśnia całą sprawę swoim cudownie ocalonym od śmierci przyjaciółkom. Kurtyna opada.

Koniec odcinka.

To jedna z wersji, która była rozważana przy tworzeniu scenariusza do Wonderbolts Academy. Kilka dni po jego opublikowaniu na Equestria Daily rozgorzała zażarta dyskusja, albowiem twórcy ujawnili, że naprawdę rozważali takie zakończenie. N ie była to dysputa jednostronna, powiedziałbym, że walka na argumenty była straszliwie zażarta. Nie dziwota, bo to, z czym mieliśmy do czynienia w „Wonderbolts Academy”, to nic innego jak klasycz-

22

ny w kulturze motyw poświęcenia w imię wyższych wartości.

Ale zaraz, jakiego poświęcenia?

Dotychczas nie zdarzyło się tak naprawdę, że w obronie wartości któraś z postaci straciła coś „materialnego”, bądź uderzyło ją to w dwójnasób. „Rarity Takes Manehattan” – mimo powrotu do typowej dla bohaterki „hojności” i ta k u d a ło j ej si ę wyg ra ć (to, w jaki sposób nagle ni stąd, ni zowąd Rarity dowiaduje się, że wygrała, brzmi nierealnie). „Sweet and Elite” – Rarity ostatecznie nie zrobiła z siebie błazna i nadal cieszy się takim samym poważaniem wśród elity z Canterlot. „The Ticket Master” – Twilight mimo, że była gotowa w ogóle nie pójść na Galę, nagle otrzymuje siedem biletów i wszystko jest już w porządku. Oraz właśnie najlepszy przykład „Wonderbolts Academy” – gdzie stanięcie w obronie wyższej wartości daje Rainbow Dash znaczące profity, sprzeczne z jakąkolwiek logiką.

Zauważacie Państwo, w czym tkwi problem? Bo ja powiem, że widać to od razu. M oralność w My Little Pony opiera się na mechanizmie kija i marchewki. Jesteś dobrym kucykiem, zostaniesz za to nagrodzony. Będziesz złym , n i eszczęści a poczn ą n a ciebie spadać na podobieństwo lawiny. Jest to system wartości d o s to s o wa n y d o o d b i o rcy – dzieci i młodzieży. Jest to moralność płytka, dobra w edukacji młodszego pokolenia, ale niczym więcej. Jednak my jesteśmy już dorośli i wiemy doskonale, że takie podejście nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Świat jest brutalnym miejscem, w którym panuje atmosfera wiecznej rywalizacji i martwienia się jutrem. Zło czyn i ć ła twi ej , d obro j est ciężkie. Człowiek nie jest z natury dobry, to dopiero właśnie wychowanie, kultura i wartości pozwalają mu wyjść z barbarzyństwa. Nie jesteśmy wyjątkowi, jeśli porównamy się do istot niższych – zwierząt. Podobne instynkty kie-


rują naszymi działaniami i dopiero właśnie kultywując wartości, wznosimy się ponad nie. Przykładów co niemiara, ale czy mówimy o świętym Franciszku z Asyżu, czy opiewamy losy wielkich patriotów walczących za naszą Ojczyznę, czy wspominamy przywód ców ru chów społecznych w Wielkiej Brytanii lub w Ameryce, czy wreszcie o zwykłych szarych ludziach podejmujących ważne dla ich życia decyzje, stanięcie do walki w imię wartości jest nierozłącznie związane z cierpieniem. Bój o dobro nie jest zawsze walką prostą i przynoszącą profity. Jeszcze Państwa to nie przekonało? To m oże i n a czej . Czy potrafilibyście sobie Państwo wyobrazić „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego, która kończyłaby się uniewinnieniem Raskolnikowa? Bo tym właśnie jest oryginalne za-

kończenie „Wonderbolts Academy”. To zamknięcie płytkie i nierealne, bardzo idylliczny, powiedziałbym wręcz dziecinne. Polityk odchodzi ze swojej partii po tym jak zdradziła ona swe ideały, po czym nawet nie myśli o powrocie do niej. Pracownik nie wraca do firmy, z której odszedł, ponieważ szef prześladował jego i jego kumpli. I nie poj a wi si ę n a g l e Spi tfi re, która wynagrodzi nam cały ten trud, decyzję czy postanowienie. Nie będzie żadnej „zmiany zdania”. Będ zie tyl ko bru tal na i real na rzeczywistość.

sensie uważam, że odcinek nie powinien zakończyć się ponownym przyjęciem Rainbow Dash d o Wo n d erb o l ts . Ta d ecyzj a z perspektywy bohaterki była bardzo dorosła i chciałbym widzieć w niej coś więcej niż tylko „jednorazówkę”. Chciałbym zobaczyć Rainbow naprawdę zmag a j ą cą si ę z tym probl em em , w momencie gdy ta decyzja zaciążyłaby na jej myśleniu. Ale to jakbym wymagał, by My Little Pony było czymś więcej niż bajką.

Podsumowując, wartości takie jak H onor, Lojalność, Odwaga, M ęstwo czy H ojność są wartościami właśnie dlatego, że wiążą się one z wyrzeczeniami. Stanięcie w ich obronie jest bezpośrednio związane z poświęceniem. W serialu M y Little Pony tych wyrzeczeń jednak brak, co nie jest ani trochę przekonujące. I w tym

23


Przegląd Muzyczny Lutego Okiem kogoś mniej znanego od Kabanosa! Kingofhills

N

a początku od razu mówię: z pewnością znalazłyby się osoby, które są choć krztynę bardziej obeznane w fandomowej muzyc e , b a – zn a l a złyb y s i ę o ne w tym wąskim gronie redakcyjnym, nie licząc samego Irwina. J ako że pewne rzeczy są zwyczajnie nie do uniknięcia, zobowiązałem się ukończyć przegląd, którego rzeczony wcześniej towarzysz wykonać nie był w stanie z powodu iście rozciągniętego do granic możliwości grafiku. Tym samym zapraszam d o l u towej edycji Przeglądu M uzycznego Miesiąca! Za c z n i j m y o d n o n - n e ws : odejście Canapplejacka, powrót dbPony’ego (tak, tak, wrócił w styczniu, ale co z tego, zawsze to coś do wypełnienia miejsca na stronie), (nie)sławny ‘debiut’ Sunset Bronies czy w końcu wydanie albumu „Moonrise” (o którym więcej na końcu artykułu) to najgłośniejsze wydarzenia miesiąca. Przy czym to ostatnie faktycznie jest dość

24

ważne w fandomie – koniec końców symfoniczny metal plus orkiestra nie jest w gronie Bronies zbyt popularnym połączeniem, a po osobistym przesłuchaniu stwierdzam, że L-Train i ferajna spisali się naprawdę wyśmienicie. Ale przejdźmy już do meritum – samego przeglądu.

JAMES ♥ – Fold [All Levels at Once Remix]

Synthis – Something More ft. Musicacorazon Dubstepopodobny, elektryczny utwór, w którym ważny jest rytm. Osobiście nie jestem nim zbyt zachwycony, al e ten gatunek muzyki ogólnie mi nie pasuje… Ocenę pozostawię wam.

P r z y j e m n y ka w a ł e k ( h ouse/electro?), którego głównym atu tem jest g itara. Być może brzmi to dziwnie, ale przekonajcie się sami.

ThatSonofaMitch & All Levels At Once – First Night Alone (AcousticBrony Cover)

Całkiem fajny cover autorstwa


AcousticBrony’ego. Co mnie mile zaskoczyło, wciąż czu ć tu styl oryginalnego autora, a dodana przez AB cząstka siebie tylko polepszyła całokształt.

[Collab] dbPony + Mic: Big HORSE

What is this I don’t even. Powiem tak… Poziom partii wokaln ej wręcz p o wa l a n a ko l a n a swoją oryginalnością i epickością. Szybki rytm nadaje utworowi werwy, a mi samemu – przyznam się bez bicia – ręce same wyrywały się do tańca. Here, have my like. A teraz idziemy z powrotem do normalnej części przeglądu.

rolę odgrywa tu wokal. Jest to pewna odmiana rapu, wyjątkowo przyjemna sama w sobie. Kto wie, może dzięki temu kawałkowi zacznie się moja kariera z tym gatu nkiem mu zyki, d o tej pory pogardzanym?

Laughter – Original MLP music by AcoustiMandoBrony

Utwór z serii, którą kojarzę nawet ja. Osobiście wolę „Loyalty”, ale to też nie wyszło temu duetowi źle. Przy okazji: wydawało mi się, czy w paru momentach wykorzystano motywy z wielu piosenek Pinkie?

Equestrian Elysium | Po- Aviators – Heroes (Acony! | Starship Ponyville ustic version) Pt. 1

ΛUTOMATIC JΛCK – SUCH MAGIC

Kawałek, który podobno EQD oznaczyło jako „Voice Clipping”. Zdecydowanie nie moje klimaty, nie wiem nawet, jak to nazwać. Powtarzalność czuć tu na kilometr, ale to chyba główny atut tego utworu.

Flyghtning – Deep Everfree Forest

Kolejny dobry kawałek nas z e g o ro d a ka , F l yg h t n i n g a . W sumie nie mam nic więcej do dodania – po prostu dobry utwór, który warto wysłuchać choćby ze względów patriotycznych.

And The Rainfall – A Prayer for Daylight Miły, spokojny utwór orchestralowy przez większość czasu, by gdzieś pod koniec przerodzić się w elektro. Fajnie się tego słucha.

Across Equestria | Pony! | Vocals by Vylet

N ie da się ukryć, że główną

Nie wiem czemu, ale akustyczne wersje utworów Aviatorsów podobają mi się o wiele bardziej niż ‘normalne’. Nie inaczej jest w tym przypadku. Wyraźnie spokojniejszy od kawałka nagranego wspólnie z Bronyfiedem, pozwala się wsłuchać w tekst i nacieszyć miłymi dla ucha dźwiękami fortepianu połączonego z perkusją. Polecam.

Bardzo spokojny utwór wokalno-akustyczny, który pod koniec przeradza się w delikatny

25


orchestral. W sumie nie wiem, czy nawet tak można to nazwać. Męski wokal działa uspokajająco, a samego „A Prayer for Daylight” słucha się bardzo przyjemnie.

Evdog & Bob E-Quine – Let Me into Your Heart

Obecność reggae w tym zestawieniu nieco mnie zaskoczyła, a przy okazji uświadomiła, że to gatunek eksponowany w fandomie jeszcze rzadziej, niż metal symfoniczny. Tym samym z zadowoleniem stwierdzam, że jak na jednego z przedstawicieli tak nielicznej grupy prezentuje się dobrze.

STRIK9 – Bat Country

Psytrance – taką nazwę przeczytałem gdzieś w komentarzach, bo jestem laikiem i nie znam się na gatunkach :v Cóż, definitywnie jest to trance z domieszką nieco mroczniejszych klimatów. Przeważa stały, energiczny rytm oraz syntezatory.

Thorinair – Reflection

zawsze w cenie. Ostatnio zaraził mnie nimi współtowarzysz z redakcji – wcale tego nie żałuję. Akurat tego utworu jeszcze nie słyszałem, ale trzeba przyznać, że trzymają poziom.

Woody – Come Home

Spokojny, przyjemny dla ucha instrumental, w którym główną rolę odgrywa fortepian. Po prostu, aż chce się zasiedzieć i porozmyślać.

Silverwing – Starry Nights

Screams From Equestria – The Lost Viking’s

Ciężkie, wolne brzmienia połączone z growlem? Smutny (poniekąd) przekaz? Looks like doom metal. I podobnie też twierdzi autor. Może i nie przepadam za tą odmianą metalu, ale wypadło to całkiem, całkiem. Jedyną faktyczną wadą jest to, że wokal czasami znikał pod warstwą instrumentów.

Bardzo dobry przedstawiciel muzyki epickiej w tym zestawieniu. Przypomina mi trochę album „Dreams & Imaginations” Two Steps From H el l , j eśl i ch od zi o ogólne brzmienie. Nawiązuje on do odcinka „Rarity Takes Manehattan”, jest dość smutny. Co tu dodać? Słuchać!

Przewalski’s Ponies – Lunar Song II (Andy Feelin remix)

Dobry kawałek od Przewalskich

26

To dzieło najlepiej jest przesłuchiwać po tytułowych gwieździstych nocach. Podobnie j a k poprzednik jest to instrumental, który pozwala się wyciszyć, tyle że tu bohaterem jest flet przy akompaniamencie orkiestry. Można całkowicie odpłynąć.


OhPonyBoy – Squirrelnies

funk” ~Pivot.

Ciężko się z nim nie zgodzić, bo brzmi to odjazdowo. Mimo, że dziwnie.

Forest Rain – Fluttershy

Dosyć… ciekawa odmiana po dwóch usypiających wręcz utworach. Powtarzalny wokal i obecność syntezatorów świetnie współgra z dołączoną animacją. Przesłuchajcie sami.

Rhyme Flow Ft. Feather – Stars

Połączenie czystego wokalu Feather, rapu Rhyme Flowa i czegoś, co brzmi jak stonowany klawesyn sprawdza się, w mojej skromnej opinii, średnio. Nie usłyszałem tu niczego, co zapadłoby mi w p am i ę ć . N a p l u s m o g ę j e d n ak uznać przekaz.

Pivot – Hydra

„This fandom needs more neuro-

Ledwie – i aż – dobry rockowy kawałek Forest Raina. Jego głos pasuje do stylu grania, a to duża zaleta. Nic więcej do dodania.

zn ó w s p o ko j n y. I kró tki . Al e przynajmniej ładny oraz miło się go słucha.

Tellab – Vision of Loyalty

Zdecydowanie preferowałbym wersję bez wokalów. Psują trochę efekt, zwłaszcza że są za głośne i nieco fałszują. (Coś coraz krótsze mi te krótkie opisy wychodzą :v)

Pivot – Raining Nightfall

Radiarc – Alpha

Tylko trochę agresywny epic/orchestral od Radiarca. Wprawdzie nie nadaje się jako podkład do walki z głównym bossem, ale już jako zwykły „battle theme” – jak najbardziej. Gosh, czy ja właśnie porównałem czyjeś dzieło do motywów bitewnych z gier? :v

Jackle App – I Love Everything

Instrumental niepełną gębą, bo

Podobno jest to dubstep. Ja tam nie wiem, bo przyzwyczaiłem się do dubstepów z masą dropów i bass cannonów. Ale jak na ten gatunek spisuje się całkiem nieźle.

CanApplejack – Destiny

Słyszałem ten utwór jakiś czas wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem pisania tego przeglądu muzycznego. Trochę szkoda, że jest to swego rodzaju epitafium twórczości CAj, ale przynajmniej jest ono bardzo wysokiej klasy. Progressive metalcore, według au-

27


tora, chyba stanie się jedną z moich ulubionych gałęzi cięższych brzmień dzięki temu kawałkowi. Pora na perełkę numeru, czyli…

„Moonrise” –A Symphonic Metal Opera [Album]

Przyznam szczerze, że ciężko mi wyrazić się o tym utworze inaczej niż w samych superlatywach. Być może przemawia za tym fakt, że album łączy moje dwa ulubione gatunki muzyczne. Być może to kwestia tymczasowego zafascynowania. A być może jest to po prostu kawał świetnej roboty L-traina i spółki? Przyjrzyjmysię bliżej.

SCENA1: PRELUDIUM (0:00 – 3:02)

Instrumentalny wstęp wchodzi z przytupem, zaś samiutki początek przypomina mi motyw główny ze Starcrafta. Potem zmienia się trochę „koncepcja”, główne skrzypce zaczyna grać gitara elektryczna i chór – oba wyszły wręcz obłędnie. A potem znowu tempo się zmienia na spokojniejsze, zapowiadając rychłą burzę. Później znowu czysty orchestral, przeradzający się szybko w motywgłówny.

SCENA2: HARMONY(3:03 – 7:09)

Scena druga wita nas agresywną gitarą elektryczną, która dość szybko zamienia się miejscami z narratorem (swoją drogą, koleś ma akcent, jakby był z krajów skandynawskich). To, co się dzieje potem, warto usłyszeć na własne… uszy? Powiedzmy, że uszy. A naprawdę warto, bo jest to swego rodzaju kalka całego albumu, główny motyw, jakzwał, takzwał.

szczęście solowy wokal żeński, podobnie jak i powracający później narrator, radzą sobie dobrze. No i maniakalny śmiech wyszedł, przepraszam za określenie, zajebiście. Żadne inne słowo nie potrafiłoby oddać tego, co poczułem, kiedygo usłyszałem.

SCENA4: LUNARMARCH (10:51 –15:30)

Jedna z najlepszych scen w całym albumie, a przynajmniej jedna z najlepiej oddziałujących na wyobraźnię. Zaczyna się odgłosami maszerujących kucyków w towarzystwie wojennych bębnów, do których szybko dochodzi gitara. Głównym punktem programu jest jednak swego rodzaju „dialog” między dwiema siostrami, w przerwach między którymi słyszymy po raz kolejny chór. Coś pięknego. Potem w tle słychać solowy wySCENA3: NIGHTFALL(7:10 – stęp narratora, a chwilę potem 10:50) Fortepian na początku tej sceny za- nadchodzi... powiada coś niepokojącego. I tak SCENA5: BATTLE OF SUN AND MOON (15:31 –18:04) w istocie jest – byłem zaniepokojony poziomem tej części albumu. Na Czyli moment kulminacyjny całego

28

albumu. Przeważające tu szybkie rytmy i agresywność świetnie ukazują klimat tego, co prawdopodobnie mogłoby się dziać na polu bitwy podczas walki dwóch bogiń i wiernych im wojsk. Ten moment doskonale działa na wyobraźnię, zwłaszcza jeśli się wsłucha w każdy instrument z osobna. Nie ma tu też ani krztywokalu.

SCENA6: DAYBREAK(18:05 – 20:06)

Klimatycznie przypomina „Nightfall”, tyle że zamiast grozy czuć tu smutek przy jednoczesnej nadziei na lepsze jutro, co sugeruje wygraną „tych dobrych”. Występ narratora oraz Księżniczki Słońca rozwiewają wszelkie wątpliwości.

SCENA7: HARMONYRESTORED (20:07 –25:40)

Jak można łatwo się domyślić, jest to swoisty powrót do motywu głównego – zapewne w zamierzeniu miało to oznaczać powrót porządku sprzed konfliktu Celestia-Luna. Całość podsumowuje narratorswoim tenorem.


Sekrety Wieży Zegarowej IV Witam wszystkich czytelników! Tym razem zacznę inaczej niż zwykle, krótkim spostrzeżeniem, miast zwyczajowymi podziękowaniami za uwagę. Alberich

K

toś zarzucił mi w komentarzach, że chcąc napisać własnego fika, zrobiłby to po swojemu, a nie wzorowałby się na poradnikach. No właśnie! Do tego właśnie prowadzą „Sekrety…”, które poradnikiem jako takim nie są. Pod żadnym pozorem nie sugeruję nikomu z Was jedynego, słusznego rozwiązania. Wręcz przeciwnie, różnorodność jest w fanfikach bardzo dobra. Nawet, jeśli żadna z moich porad nikomu się nie przyda, być może zachęci Was do szerszego spojrzenia na temat opowiadań, czego szczerze Wam życzę. Jako że nie miałem na ten artykuł zaplanowanego żadnego konkretu, omówimy sobie dzisiaj jeden temat, rozbity jednak na dwie części. Co takiego będzie motywem przewodnim czwartej części moich porad spod znaku tykających trybów? Bohaterowie naszych fików. Pierwsza część skupi się na ogólnej kreacji, a druga na bohaterach kanonicznych. Ponieważ artykuł jest za krótki, bym

omówił jeszcze tło, obiecuję wrócić do tego w następnych numerach. Tak czy inaczej, zapraszam!

Najlepsi z najlepszych – protagoniści

Wspomniałem już raz o tym przy omawianiu obiektów. Bohaterowie są wręcz podręcznikowym konkretem naszych opowiadań. N ależą do rzeczy o kluczowym wpływie na ich jakość – jeśli zapełnimy nasz świat postaciami dobrymi i solidnie przygotowanymi, nasz fanfik z miejsca stanie się dużo lepszy. Kiepscy bohaterowie mogą nam tymczasem popsuć nawet najlepiej zaplanowaną fabułę. Na nasze nieszczęście nie ma jednego, jedynego złotego środka, który pomoże nam dobrze wykreować naszych protagonistów. Jak mawia powiedzenie „jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził”. Możemy j ed n a k sta ra ć si ę u czyn i ć i ch możliwie najciekawszymi. Rzucę Wam kilka porad i spostrzeżeń, miast dokładnych wytycznych, bo uważam to za bardziej sen-

sowne. Kreacji jest tyle, ilu autorów. Wydaje mi się, że łatwiej będzie nam dojść do konkretów, jeśli zabierzemy się za analizę ciut „nie-wprost”, niczym w matematycznym dowodzie. Pokażę Wam kil ka mniej l u b bard ziej znanych mankamentów bohaterów, by na ich podstawie móc o kre ś l i ć j a ki ś o g ó l n y o b ra z, w którą stronę należy iść. Na początek absolutne przedszkole pisarskie, pojęcie tak znan e, że wryło s i ę j u ż w ś wi a t wszelkiej twórczości fandomowej (i nie tylko) – Mary Sue. Jeśli ktoś jednak nie wiedziałby, o czym m owa (w co wą tpi ę) , śpi eszę z wyjaśnieniami – nazywa się tak wyidealizowanego i zdecydowanie zbytnio pozbawionego wad bohatera. Tego typu postać przez swoją denerwującą doskonałość przestaje mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, a u czytelników, miast oczekiwanego podziwu i uznania, zdobywa jedynie szczerą niechęć.

29


Na nasze nieszczęście pojęcie Mary Sue jest bardzo szerokie i płynne. Często wiąże się też z drugim motywem tzw. „OP” (od angielskiego „Over Power”), czyli zbytniej potęgi i siły ponad realia świata. Generalnie podstawową rzeczą jest znajomość umiaru. Bohaterowie potężni, doświadczeni, będący ekspertami w jakiejś dziedzinie mogą okazać się znakomici, jeśli tylko pamiętamy o podstawowych zasadach. Nikt nie jest idealny, każdy ma jakieś wady, słabsze chwile i gorsze dni. „Errare humanum est”, o wiele bardziej darzymy bohatera sympatią, gdy podobnie jak my sami, czasem upada. Jeśli zaś chodzi o „OP” na przykład w walce, dość dobrze da się nad tym zapanować, jeśli doda się trochę logiki w swoim świecie. Idealnym buforem może być zasada „I Herkules d…, kiedy ludu kupa”. Największy chojrak i mistrz ostrza wymięknie, jeśli wrogów będzie dziesięć razy więcej. Zapewniam Was, że nikt takiego o „OP” nie oskarży. Następny przykład zawiera du-

30

żo więcej subiektywizmu, dlatego ostrzegam, że może się znaleźć ktoś, kto nie zgodzi się z moją tezą. Tak jak publicznie nie lubi się bohaterów zbyt idealnych, tak ja nie toleruję „nieszczęśliwych, rozbitych przez życie, wrażliwych, wiecznie niezrozumianych”, w skrócie powiem „romantycznych poetów”. Pisałem wyżej, że lubimy, gdy jakaś postać upada, jednak tak samo zależy nam na tym, by miała też swoje wzloty, by podniosła się po zderzeniu z gruntem, otrząsnęła po traumie. Z przykrością stwierdzam, że typowy nieszczęśliwiec nie wywołuje u mnie współczucia ani żalu nad jego losem, tylko znużenie i szczerą chęć potrząśnięcia nim. Trag ed ia i smu tek są dobre, ich przesyt już nie. Nie mniej jak dwie wyżej wymienione rzeczy, bohatera może zabić również inna, równie niebezpieczna literacka trucizna – nijakość. Postać „drewniana” może nie być ani zbyt nieszczęśliwa, ani szkodliwie doskonała, a i tak nie będziemy jej specjalnie lubić.

W wielu poradach i podręcznikach piszą, że należy tworzyć bohaterów, z którymi czytelnik będzie mógł się jak najbardziej utożsamić. To faktycznie dobra cecha, jednak jeśli pójdziemy w nią za daleko, istnieje ryzyko stworzenia postaci tak szarej i przeciętnej, że nie będzie ani zapadać w pamięć, ani zdobywać naszej prawdziwej sympatii. O ile doskonałość nie służy, to wyjątkowość i odrobina niezwykłości może wynieść protagonistę na nowy, wyższy poziom. Nie zawsze muszą to być rzeczy duże, postać wrę c z p o wi n n a s kła d a ć s ię z drobiazgów, które stworzą ją, ta k j a k m a łe zi a ren ka pi a sku układają się w wydmę. Ostatnią z porad na temat kreacji naszych głównych bohaterów, będzie kolejny przykład tego, co może ją zepsuć. Zdarzają się czasem w książkach, filmach i serialach tacy, którzy ani nie są wyidealizowani, ani przesadnie tragiczni, a już na pewno n i e przeci ętn i , a m i m o to n i e cierpię ich, ponieważ mnie irytują. Oj tak, to może być problem. Na samą myśl o niektórych postaciach w mojej kieszeni otwiera się scyzoryk, a mój wzrok szuka najbliższego ciężkiego przedmiotu, którym można by takowego delikwenta zdzielić w łeb. Na moje nieszczęście to kol ejny z tych tematów, gdzie opinii jest tyle, ilu ludzi. Niektórzy ze znienawidzonych przeze mnie bohaterów są ulubieńcami tłumu, w innych przypadkach jest odwrotnie, moi ulubieńcy są publicznie wygwizdywani. Tym razem więc będzie to bardziej ostrzeżenie dla twórców, niż jawny zakaz. Bohaterowie mogą bawić i wzbudzać sympatię albo irytować i żenować, w za-


leżności od odbiorcy i Waszych umiejętności w wykreowaniu tejże postaci. Ostrożnie na zapleczu!

Dobrodziejstwo i zagrożenie kanonu

W naszym fandomie bardzo wiele (jeśli nie większość) opowiadań traktuje nie tylko o samych kucykach, ale o postaciach, które już pojawiły się w serialu. Najczęściej są to bohaterki z głównej szóstki, ale pojawiają się też Celestia i Luna, postacie tła, CMC i wielu innych. N iemal zawsze przepl atane są z mniejszą l u b większą il ością postaci au torskich. Wszel akie rzeczy związane z kanonem wywołują wiele emocji, zwłaszcza jeśli tyczą się samej kreacji bohaterów. N a samym początku powiem, by uniknąć pasku d n ych n i ed om ówi eń – n i e uważam kanonu za rzecz nietykalną, wręcz przeciwnie. Jest niczym pudełko, w którym znajdują się elementy naszej układanki, możemy do woli z nich korzystać, by stworzyć coś nowego. Nie ma tu nienaruszalnej rzeczy, których nie wolno nam zrobić. Dlaczego w takim razie tak wiele działań na serialowym źródle zostaje nieprzychylnie odebranych? Ponieważ nieprzemyślane lub toporne zabiegi na kanonie przynoszą więcej szkody niż pożytku. Kied yś z pewnością wrócę d o ogólnego tematu kanonu, w dzisiejszym artykule skupię się jednak na samych kreacjach charakterów. Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że dobre przedstawienie już mocno zarysowanej i dobrze znanej postaci jest prawdziwą

sztuką. Jedni opiszą Pinkie Pie w taki sposób, że czytając tekst, będ ziemy naprawd ę wierzyć, że czytamy o Pinkie Pie, inni ledwie tak, że jako czytelnicy będziemy czuli, że obcujemy jedynie z kopią czy wizją, mniej lub bardziej udaną. Nic nie poradzimy na to, że bardziej niż dokładnego przemyślenia jest to kwestia impondera b i l i ó w i d e t a l i , t a ki c h j a k subtelne opisy czy sposób mówi en i a . Ta k czy i n a czej wa rto ćwiczyć, ponieważ dobre odwzorowanie niemało ulepsza fika. Wyobraźmy sobie jednak opowiadanie, w którym dowiadujemy się, że Fluttershy w białym kitlu biega po zrujnowanej zarazą Equestrii. Przy boku ma przypięty sztylet, parę razy zdarzyło się jej go użyć. Świat mocno się zmienił, a kucyki razem z nim. Teoretycznie może brzmieć to niewiarygodnie, ale dobra kreacja sprawi, że Fluttershy będzie w takim fiku nie tylko zachowywać się jak Fluttershy serialowa rzucona w nowe realia, ale stanie się jeszcze ciekawsza i bardziej wyrazista. Nie będzie przekreśleniem jej charakteru, lecz subtelną reinterpret acj ą . Do czeg o zm i erza m – logiczne i dobrze zrobione wizje autorów mogą okazać się wspa-

n i a łe, n a wet j eśl i n eg u j ą l u b zmieniają pewne rzeczy z kanonu. Skąd zatem ta cała niechęć do niektórych zabiegów na kanonie? Niestety, w wielu fikach, dziwnym trafem najczęściej w shippingach lub opowiadaniach o ludziach w Equestrii, zmiany w charakterze bohaterek są tak nagłe, dziwne i nieuzasadnione, że twór, który powstał w ten sposób, nie ma już nic wspólnego z pierwowzorem. A to Twi l i g h t n a g l e tra ci ca ły swój intelekt, Celestia majestat, Fluttershy pełną gracji nieśmiałość, a Rarity umiłowanie piękna, czystości i szczegółów. Kaprys autora niszczy ich osobowość i charakterystyczne cechy. Przyczyną mogą być jego potrzeby fabularne lub po prostu zwyczajny brak umiejętności, ale dla czytelnika nie ma to znaczenia – dostał marną podróbkę zamiast oczekiwanego kucyka. Jako pisarze musimy umieć się też dostosować. Zupełnie inaczej wyglądała będzie praca nad tak mocno zarysowaną klaczą jak Rainbow Dash, niż opisywanie w naszym fanfiku Octavii, na temat której niewiele wiadomo z kanonicznych źródeł. Postacie tła zosta-

31


wiają nam więcej możliwości operowania nimi, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie są aż tak mocno określone. Tak czy inaczej nawet tu należy zachować minimum ostrożności. Zecora, która swój charakterystyczny sposób mówienia zaczęła od złożenia przysięgi, po opuszczeniu swoich rodzinnych stron, a wszystko to po to, by n ig d y n i e za pom n i a ła , ki m n apra wd ę j est i ską d poch od zi , będzie dobra, ale gdy przestanie rymować, bo pisarzynie po prostu nie chciało się wymyślać dla niej rymów – to prymitywne. Gdybyście zapytali mnie, co uważam za naprawdę trudne i kunsztowne w kreacji bohaterów kanonicznych, powiedziałbym, że jest to przede wszystkim odwzorowanie ich sposobów mówienia. Gdy to nam się uda, osobowość

32

i zachowanie będzie już niemal gotowe. Niestety działa to też w drugą stronę, nawet najbardziej modna i elegancka Rarity nie będzie nią w stu procentach, jeśli nie będzie się odpowiednio wyrażać. Na co zwracać uwagę? Trzeba dobierać nie tylko odpowiednie słownictwo, ale też odpowiednio porcjować zdania, ukazywać płynące w słowach emocje i pośrednio dawać czytelnikowi do zrozumienia, co dana postać myśli właśnie poprzez jej słowa. Niestety, żaden pojedynczy, wzięty z serialu tekst nas tu nie uratuje, jedynym wyjściem będzie nie dodanie „20% cooler”, lecz powolne i skuteczne zadbanie o poziom wypowiedzi kucyka. Tym samym doszedłem do końca artykułu. Dziękuję Wam serdecznie za uwagę. Zapowiadam

też, że w następnym nu merze poruszę dwa tematy, które mogą Was zainteresować. Opowiem co nieco o moich wizjach konstruowania scen walki, by były one dynamiczne i pełne emocji. Zacznę też duży temat, nawiązujący odrobinę do języka polskiego w szkole – zabiegów literackich. Brzmi groźnie, ale jestem przekonany, że komuś się przyda. Żegnam Was, do zobaczenia następnym razem w piątym wydaniu „Sekretów…”!


Verlax

Jesteś idiotą? Nie głosuj!

Na początku chciałbym bardzo przeprosić za jakże prowokacyjny tytuł, ale to w sumie podsumowanie całej myśli. Otóż ostatnimi czasy da się dostrzec kątem oka pewnego rodzaju poruszenie. Jakiego rodzaju poruszenie? Ach, widzicie moi drodzy, biedni politycy latają i przekonują młode osoby, co ledwo doczłapały do 18 roku życia, by namówić ich do głosowania w maju na posłów do Europarlamentu. Naprawdę się starają. Pierwszym argumentem jest fakt, że jest to „obywatelskie”, że jest to „wartość demokratyczna”. Powstaje swoista presja, niepójście na wybory zdaje się być amoralne. Nie poszedłeś na wybory? Nie spełniłeś swojego obowiązku jako obywatel Rzeczypospolitej! Patrz na tych młodych postępowych, co się w politykę angażują! Oni są prawdziwymi wzorami naszej współczesnej demokracji. Skąd właściwie się to wzięło? W sumie nie jest to jasne. Można powiedzieć, że każdy ustrój poszukuje swoich wartości. W monarchiach średniowiecznych wartości szukano w osobie Króla oraz w Bogu. Systemy totalitarne szukały wartości na różne sposoby, czasem był to kult Ludu i Pracy, czasem kult Narodu, a czasem kult Wodza. „Rządy ludu”, jak każdy inny ustrój, musi znaleźć swoją wartość. Demokracja więc taką wartość znalazła, a jest nią obywatelskość mas, dosyć utopijne stwierdzenie, że lud (demos) będzie rządził poprzez zbiorowy głos. Ale wracając, zdarzają się osoby, które nie interesują się tą „polityką” i na te jednak, mimo wszystko, idą. To wynik presji, potężnego nacisku i medialnej manipulacji. W Polsce tego jeszcze nie czuć, ale w Ameryce to absurd. Przypominają mi się pewne wypowiedzi różnorakich celebrytów, co prawili, że jeśli „nie głosujesz, to nie masz prawa żyć”. To przerodziło się w szaloną i pozbawioną logiki manię. Albo reklama w telewizji o treści: „Jeśli nie głosujesz, jesteś kretynem!”. Chciałbym potwierdzić moje mentalne zdrowie, powyższe przykłady to czysta prawda.

Ale teraz tak na poważnie. Chciałbym zadać proste pytanie. Czy akt głosowania jest trudny? W sensie czy jest trudno podjąć decyzję, na jaką partię czy kandydata głosować? Dalej, czy akt głosowania jest ważny dla nas wszystkich, całego narodu i państwa? O odpowiedź na to pytanie należałoby zapytać Niemców, którzy demokratycznie wybrali Hitlera… Tak, to jest trudne i tak, to jest ważne. Więc teraz porównanie, czym niby różni się akt głosowania od operacji na mózgu? I jedno, i drugie ma te same cechy. Z jedną dosyć istotną różnicą. Nie mamy kampanii społecznych, w których paniusie i panowie w garniturkach zapraszają nas, byśmy spróbowali dokonać operacji mózgu. Pamiątkowe skalpele gratis. Nie, absolutnie. Wybory to jest coś poważnego. Czasem nie chce mi się wierzyć, gdy oglądam wywiady, w których po pytaniu o to, na jaką partię obywatel głosuje, ten sam człowiek potem nie jest w stanie podać żadnego argumentu, dlaczego to zrobił. Albo jeszcze gorzej – powie, że zagłosował na panią poseł, bo ładna z niej… dokończcie sami. I teraz czas przyjść do konkluzji, podsumowania tego wszystkiego. Ja wcale nie chcę obniżyć frekwencji wyborczej, wręcz chciałbym, by ona rosła. Gdy jednak patrzę i analizuję to wszystko, jest jeden prosty wniosek. Jeśli polityka Cię nie interesuje, jeśli po prostu,

zwyczajnie i po ludzku Ci się nie chce głosować, nie daj sobie wmówić, że to jest twój obowiązek. Powiem więcej, jeśli nie interesuję Cię polityka, bardziej patriotycznym, bardziej obywatelskim zachowaniem będzie, jeśli rzeczywiście nie wyjdziesz z domu.

Powiedziałbym tutaj, że trzeba być asertywnym. Nie można dawać sobie wmówić ani tego, że głosowanie to obowiązek, ani tego, że głosowanie nie ma znaczenia. To, czy głosujemy, czy nie, winno być naszą decyzją, dokonaną po analizie tego, czy jesteśmy w stanie to zrobić, czy nie. A jeśli właśnie uważamy, że nas to nie interesuje albo nie znamy się na polityce? No cóż, dzień wyborów można spędzić jakoś ambitniej. Na przykład oglądając ulubiony serial bądź czytając książkę. A po naprawdę doskonały reportaż na ten temat, zapraszam do tego krótkiego filmiku: *Click!*

33


Kingofhills

Twórczość w fandomie A aktywność

N aszła mnie ostatnio taka myśl, niby prosta, a jednak potrafiąca stać się nie lada zagwozdką. Czy aktywność w fandomie musi być równa tworzeniu sztuki, pisaniu fanfików czy komponowaniu muzyki bądź jakiejkolwiek innej formie twórczości? Czy każdy brony z osobna ma wielki wkład w fandom, czy może liczą się tylko tzw. „wielkie tuzy”, ludzie, których rozpoznają albo kojarzą wszyscy? Otóż, proszę państwa, sprawa jest prostsza, niż się może wydawać. Na pewno zdania na ten temat w otwartej dyskusji byłyby podzielone. Część osób stwierdziłaby, że wszyscy mają taki sam wpływ na fandom (co jest kompletną bzdurą, a takie opinie już słyszałem), zaś część powied ziałaby, że to wiel kie szychy świadczą o ugrupowaniu, wzorem wielkich firm czy korporacji (np. Microsoft zawsze kojarzony jest z Billem Gatesem). A część, do tych zaliczam się i ja, machnie tylko ręką i powie: „Wpływ na fandom może mieć każdy, kto tylko chce coś robić”.

34

Za zn a czen i e: ch ce robi ć. J eżel i ktoś si ed zi w cieniu, nie udziela się w ogóle na forach, blogach, czatach czy innych skupiskach bronies, jest tylko odbiorcą. Nie robi nic. Jest to typowy przykład biernego uczestnictwa w fandomie – serial ogląda, figurki może kupuje, ale z innymi się nie zadaje, bo to wstyd / mama zabroniła / jestem aspołeczny. No przepraszam bardzo, ale stwierdzenie, że ktoś taki ma jakikolwiek wpływ na nasze ugrupowanie mija się z celem. A co ze zwykłymi zjadaczami chleba na forum? Nasuwa się pytanie: w jaki sposób ktoś taki udziela się w społeczeństwie? Otóż koniec końców każdy, kto zaloguje się na jakieś forum po pewnym czasie napisze posta czy dwa. Może więcej. Może wrzuci swoje dzieło, tym samym rozprzestrzeniając je w krajowej społeczności bronies. Każdy ma jakieś zainteresowania, którymi może się podzielić, otworzyć drogę innym. Podobnie rzecz ma się z komentarzami, te jednak praktycznie zawsze odnoszą się do czegoś, co stworzyła inna osoba. Takich przykładów można by mnożyć i mnożyć, ale ogólna myśl jest stała i została podana pod koniec drugiego akapitu. Jeżeli sądzisz, że jesteś bezużyteczny, bo nic nie robisz dla świata, to poprzez samo przeczytanie tego artykułu udowodniłeś, że jesteś w błędzie. A jeśli zostawisz nam komentarz, krytyczny lub nie, przyczynisz się jeszcze bardziej.


Sztuka Przetrwania Comiesięczne lekcje Irwin

o kulturze, sztuce i kolorowych salcesonach

Zawsze chciałem napisać artykuł w stylu moich przyjaciół z konkurencyjnego codwutygodnikaalbomiesięcznika – pełnego narzekania i załamywania rąk nad złotymi zbrojami czy upadkiem fandomu. Dzięki bogom, życie pisze wcale niezłe scenariusze, piękne i chwytliwe niczym pierwsze strony Faktu czy Daily Mail, więc okazja trafia się niemalże sama z siebie. Ostatnio sporo integruję się z towarzystwem fanów różowych, gadających osiołków, co pociąga za sobą, rzecz jasna, rozmowy o głównym czynniku spajającym nasze różnorodne stado – SERIALU (H aha! Zaskoczenie! Spodziewaliście się wódki, co?). Pociąga to za sobą analizę gustów i opinii na temat tychże. Wnioski są dość proste – przylep do czegoś konika (koniecznie kolorowego), a zostanie arcydziełem. Największą popularność zyskują odcinki z masą gagów (włożonych tam jeszcze specjalnie pod Bronies). Jednak biedny Ja, po obejrzeniu paru nowszych odcinków, zamiast cieszyć się kolorową, radosną, bezwładnie złożoną cukierkowo-słodką papką, bo tym niestety okazu je się większość z nich, wyrażam zgryzotę. Smutkiem mnie napawa świ a d om ość, że d obrze za pl a n owa n e od ci n ki z pierwszego sezonu (a także i z czwartego!) mają znacznie mniejszy poklask niźli żarty typu „heheszki kucyk zrobił bęc, heheszki paczcie laska, heheszki spajk zapiął pasy na tłalocie”. Argumenty typu „ale fabuła, pierwszy sezon był fajniejszy, a też był WHAT IF SHE EXPLODED, AND THEN EXPLODED AGAIN, AND THEN EXPLODED AGAIN?! jednocześnie nie tracąc spójności” jakoś nie trafiają do tej publiki. I mam wrażenie, że bezgraniczne oddanie kolorowym salcesonom, przy jednoczesnym braku jakiegokolwiek krytycyzmu, trafia nie tylko w tę część tarczy.

łubudubu z konikiem ma więcej fanów niż fajny blues z konikiem, bo fandom. Nie wiem, gdzie ludzie stali, gdy rozdawali zmysł estetyki, ale pewnie trafili do tej samej kolejki. Mam znajomego, który dorabia sobie drobne sumy na sprzedaży przypinek z wesołymi konikami. Ma ich niewielkie ilości, jakieś, och, bagatelka, z 10 mil ionów (chociaż moje wyl iczenie wynikające z analizy wzrokowej może być niedokładne – szacunek ten możecie odrobinkę zaokrąglić w górę). I wiecie co? M yślę, że gdyby na większości z nich nie był narysowany hehe konik, a jakieś głębokie dzieło wzruszający do refleksji, nie sprzedałby nawet ośmiu takich. Oczywiście, nie wymagam od ludzi, którzy z serialu dla dziewczynek zrobili swoje credo i obsesję życia, żeby mając do wyboru dzieło Leonarda da Vinci i znanego artysty fandomowego, wybierali to pierwsze, ale bogowie! Proszę Was o od robinę g u stu , przemyśl u nku czy nawet – o zgrozo! – wymagań. Byście zamiast hehekonikować i toczyć wewnętrzne wojny o ukazanie swej megalomanii, zastanowili się nad sobą i włożyli trochę wysiłku w samorozwój intelektualno-kulturalny. Coby nie być chamem i chama nie wpuścić. Chociaż w sumie dobrze, że marnujecie energię na tak durne, ale DZIEJĄCE SIĘ rzeczy. Przynajmniej się nie nudzę… W przerwie od poświęcania 90% swojego prywatnego, internetowego czasu na kolorowe koniki.

Fanfiki napisane chaotycznie i byle jak są gloryfikowane, bo fandom. Rysunek, który nic nie przedstawia, jest gloryfikowany, bo fandom. M uzyka

35


Alberich

Trudne pytanie pisarza

Być może określenie „pisarz” jest zbyt wzniosłe dla kogoś, kto większość swojej twórczości ogranicza do skrobania tekstów na temat kolorowych kucyków z kreskówki dla dzieci, jednak w tym przypadku potraktujmy to jako pewien skrót myślowy, który i tak nie przeszkodzi w dojściu do meritum: Po co piszemy? Jakiś czas temu naszło mnie to pytanie, prawdę powiedziawszy dość nagle. Jak to bywa z problemami tego rodzaju, pozbawiony spokoju nie mogłem przestać o tym myśleć. Po co? Dlaczego? Co to znaczy w ogóle być pisarzem? Jaki jest w tym cel? Tak… Pechowo najwyraźniej trafiliśmy na jedno z tych pytań, na które nie da się wyznaczyć jednoznacznej odpowiedzi. Prawdopodobnie każdy będzie miał swój własny powód. Pytałem nawet niektórych „kolegów po fachu”, dlaczego zabrali się za pisanie fanfików. Odpowiedzi były najróżniejsze. Co więcej żadna z nich nie była tą moją, własną. Wszystko wskazywało na to, że sam będę musiał dojść do swojego sensu. Jakże egzystencjalnie! Jak zwykle zacznę od poukładania pewnych rzeczy. Wtedy łatwiej będzie mi rozumować i szukać tego, do czego dążę. Na samym początku pomyślałem, że po prostu szczerze uwielbiam tworzyć. To niezaprzeczalny fakt, sprawia mi to mnóstwo radości i satysfakcji. W wolnych chwilach szkicuję sobie projekty RPGów, gier planszowych, fabuł i całego mnóstwa innych rzeczy. Jednak… Ha! No właśnie… Pisanie jest inne, ponieważ zawiera pewien dodatkowy element. Publikacja. Oddanie swojego dzieła odbiorcom. Niecierpliwe wyczekiwanie na komentarze pod swoimi pracami, a wszystko to w nadziei, że komuś spodobało się to, co napisałem. Próba bycia zdawkowym i ostrożnym, by nikogo do siebie nie zrazić, chęć zrobienia wszystkiego, by jak najbardziej zadowolić swoich czytelników treścią opowiadania. Tym samym chciałem powiedzieć do wszystkich, którzy nie-

36

co zbytnio zapędzili się w zasadzie „piszę dla siebie”: proszę, nie zaniedbujcie swoich odbiorców. Rzeczywiście, to Wy jesteście pisarzami, to Wy tworzycie i to Wam ma to sprawiać radość, jednak jeśli decydujecie się już na publikację, powinniście szanować tych, którzy będą czytać Wasze dzieła. Dla swojego i ich dobra. Najwyraźniej trochę odbiegłem od tematu… Ustaliłem już, że sprawia mi to radość oraz że doceniam swoich odbiorców… Czy to jednak wszystko, by być pisarzem? Dochodzi jeszcze chęć stawania się lepszym, ambicja i samorealizacja. Kto stoi w miejscu, ten tak naprawdę się cofa, dlatego dokładam wszelkich starań, by podnosić jakość mojej twórczości. Chęć doskonalenia się jest dobra, skłania nas do myślenia i pracy nad sobą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że pisanie kosztuje każdego z nas, który jednak się na nie zdecydował, sporo czasu. Miast znaleźć sobie inne zajęcie, siedzę czasem do późna i stukam w klawiaturę z uporem godnym lepszej sprawy. Dlaczego? Właśnie po to zadałem sobie to pytanie. Czy jestem aż tyle w stanie poświęcić dla przyjemności, samodoskonalenia i moich czytelników (których swoją drogą bardzo cenię), czy może dla czegoś innego? Wredne zadaję sobie pytania. Długo zastanawiałem się nad tym, skąd to wszystko i w jakim celu, a i tak nie doszedłem do żadnej konkretnej odpowiedzi. Gryzło mnie to i gryzło, nie dając spokoju. Niezrozumienie samego siebie bywa strasznie denerwujące. Niewiedza jest jednak mniej przykra, gdy poprze się ją jakimś interesującym cytatem. Tym razem z pomocą przyszła ostatnia część Matrixa (ach, nie wiem, czemu mam do tych filmów taki sentyment). Pozwolę przytoczyć sobie skrócony fragment w oryginale, moim zdaniem dość trafny: – Is it freedom or truth? Perhaps peace? Could it be for love? Illusions, Mr. Anderson, vagaries ofperception. Temporary constructs of a feeble human intellect trying desperately to justify an existence that is without meaning or purpose. (…). You must know it by now. You can't win. It's pointless to keep fighting. Why, Mr. Anderson, why? Whydo you persist? – Because I choose to.

A swoim próbującym pisarskiego fachu czytelnikom życzę zadowalających odpowiedzi i przyjemnego zastanawiania się. Nawet jeśli nie znajdziemy odpowiedzi, samo jej poszukiwanie może nas wzbogacić. Między innymi na tym polega filozofia.


Recenzja albumu „Liebe ist für alle da” Rammsteina Czym jest Rammstein, wie – a przynajmniej kojarzy choć część ich utworów – chyba każdy. Kingofhills

N

atomiast jeśli faktycznie ktoś nie wie, czym jest ten zespół, j u ż pi szę. Rammstein para się metalem, a dokładniej jednym z jego podgatunków, opisywanych jako „industrial metal”. Często tworzy kontrowersyjnie, nie zważa na opinię publiczną itp. Opisywany przeze mnie ich ostatni album, „Liebe ist für alle da”, ma już pon a d cztery l a ta . C h o ć g ru p a wciąż żyje i ma się dobrze, chyba nie myśli ostatnio o nowej twórczości. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się krad… Ekhem, lubi, co się ma. Tym samym zapraszam do lektury.

01. Rammlied

Utwór początkowy wita nas łagodnym, wychodzącym z ciszy wstępem. Po chwili dołącza chórowe murmurando, a w kolejnym momencie styl izowany na kapłański głos Tilla Lindemanna. Niech was nie zwiedzie taki początek – Rammstein specjalizuje się w… dość niekonwencjonalnych metod ach. Tak więc po-

czątkowy chórek i słowa „Wer wartet mit besondernheit, der würd belöhmt zum rechten zeit; Nun das warten hat ein ende – leit eure ohren eine Legende!” przerywa ostry dźwięk gitary elektrycznej oraz perkusyjnych talerzy i tak utrzymuje się już praktycznie do końca. Jest to piosenka rytmiczna, gdzie dużą rolę odgrywa główny riff z akompaniamentem perkusji. Jak na tzw. otwieracz – bardzo dobry twór.

02. Ich Tu Dir Weh

Druga pozycja na liście, a już zawiera w sobie sporo kontrowersji. Wsłuchując się w tekst (ewentualnie tłumacząc go z pomocą dostępnych narzędzi), można dostrzec wyraźną relację na podstawie BDSM pomiędzy dwiema postaciami (przykładowo: Ich tu dir weh, tut mir nicht leid – zadaję ci ból, nie jest mi przykro). W warstwie instrumentalnej dominuje elektroniczny dźwięk keyboardu z dodatkiem perkusji i gitar elektrycznych. Osobiście u ważam, że ten u twór jest po

prostu… dobry. Nie ma żadnych wodotrysków, ale też nie prezentuje zbyt niskiego poziomu.

03. Waidmanns Heil

Coś nieco innego. Całość zaczyna się dźwiękiem… trąb, które przewijają się też przez resztę utworu. Szybko jednak dochodzi do głosu gitara, atakująca nasze uszy ostrymi szarpnięciami strun, oraz perkusja. Ciekawym jest, że słowa zawierają w sobie sporo slangu myśliwskiego – jako że sam utwór traktuje o polowaniach – co widać chociażby w tytule (oznacza on popularne wśród kultury myśliwskiej pożegnanie – „udanych łowów”). Wyraźnie widać tu specyficzną stylizację – czyli coś, co Rammstein wręcz u wiel bia stosować. Pozycja jest mocno średnia – również nie charakteryzuje się niczym specjalnym prócz tego, co wymieniłem wcześniej.

04. Haifisch

Ponownie do akcji wkracza tu od razu keyboard, by chwilę później „wpuścić” głos Tilla i to wła-

37


śnie te dwa człony stanowią trzon całej piosenki. Zarówno g itarę basową, jak i perkusję słychać tu głównie w tle, co pozwala się skupić na przesłaniu tekstu, który – choć głęboki – nie jest zbyt trudny do rozszyfrowania. W porównaniu do reszty dzieł z tego albu m u , „ H a i fi sh ” j est ca łki em spokojny, rytmiczny i melodyjny. Subiektywnie jeden z najlepszych u two ró w w tym ko n kretn ym zbiorze.

05. Bückstabü

Osobiście twierdzę, że jest to jedno ze słabszych dzieł w tym albumie. Już na wstępie słychać ciężkie, wolne pociągnięcia za struny g i ta ry, p o tem w tym s a m ym tempie dołącza perkusja. W refrenie dochodzi również znany z poprzednich albumów „odległy krzyk” – zamieszczony np. w „Benzin” – a w paru momentach słychać keyboard stylizowany na klasyczny fortepian. Całość prezentuje się dość mizernie w porównaniu do poprzednich, energicznych pozycji, zaś sam tytuł nie znaczy kompletnie nic – jest to neologizm i tylko autorzy wiedzą, czym miał on być.

06. Frühling in Paris

Ponownie zaskoczenie – początek wita nas dość szybko granymi dźwiękami gitary klasycznej, by potem dołączył do niej tenorowej tonacji wokal. W międzyczasie wpycha się „udawany” przez keyboardzistę flet. Po kilku chwilach utwór nabiera dynamiki, głośności i „życia” – zmienia się w typowy light metal. Ma to zresztą przypominać przebieg dość krótkiej miłości, który zawarty jest w tekście. Ponownie przyjemny dla ucha kawałek, jeden z lepszych.

38

07. Wiener Blut

Silnie inspirowany prawdziwą historią pewnego gwałciciela z Wiednia. W tle od samego początku słychać tajemnicze dźwięki, a także odgłosy zabaw dzieci. Ciekawie przedstawiono tu perspektywę – wokalista wciela się w owego gwałciciela, który najpierw przyciąga dziatwę do swojej piwnicy, a potem opisuje, co dokładnie chce zrobić… Cóż. Utwór z założenia miał szokować i wzbudzać kontrowersje – co z pewnością mu się udało, przynajmniej w pewnym stopniu. Całości dopełnia szybkie tempo kompozycji, agresywna perkusja i gitara elektryczna. Ogólnie wywiera to pozytywne wrażenie, jeśli wziąć pod uwagę cel... Lecz nic nie może się równać z utworem, który zaraz opiszę.

08. Pussy

Dokładnie w ten sposób nazywa się utwór numer osiem. Niech ci, który chcą zacząć szukać znaczenia tego słowa po niemiecku, nawet nie próbują – jest to piosenka angielska, o angielskim tytule i mówiąca dokładnie o tym, co przychodzi na myśl po przeczytaniu tego jednego, pięcioliterowego słówka. Początkowo może się zdawać, że to… coś… zostało stworzone tylko po to, by powiedzieć światu i samym sobie „Buck you, I do what I want!”. Mimo to, jeśli wsłuchać się (albo wczytać, jeśli ktoś uzna, że nie chce słuchać o seksie samym w sobie) w słowa, można zauważyć oczywistą parodię dzisiejszego społeczeństwa. „You’ve got a pussy, I’ve got a dick, so what’s the problem? Let’s do it quick!” tłumaczy cały sens tego dzieła. Ocenę pozostawiam Wam.

09. Liebe ist für alle da

Tytułowy utwór w porównaniu do reszty wypada… średnio. Niestety, ale w szybkiej perkusji, energicznej gitarze i okazyjnym wtrąceniu keyboardu zwyczajnie coś mi nie pasuje. Sytuację może ratować wokal, choć to również niezbyt mu wychodzi. Nie wiem wła ś c i wi e , c o wi ę c e j m o g ę o „Liebe ist für alle da” powiedzieć. To po prostu średniak i nic tego nie zmieni.

10. Mehr

Mimo dość dziwnej kompozycji, ten akurat kawałek bardzo mi się podoba. Całkiem spokojny rytm, nieco ag resywna g itara, głośna perkusja – sprawia to wrażenie całkiem dobrze zgranego i przemyślanego konceptu, w przeciwieństwie do opisywanego wcześniej „Bückstabü”. Oprócz tego wspaniale ukazuje postawę niektórych materialistów – „Ich brauche vieles, und viel davon… und nur für mich… nur für mich!”. Krótko podsumowując: dobre i już.

11. Roter Sand

Po tych wielu energicznych utworach nadchodzi Roter Sand – opowieść o pojedynku, którego stawką była pewna dziewoja. Jest to najspokojniejszy kawałek ze wszystkich, a zaczyna się pogwizdywaniem (oczywiście imitowanym przez klawiszowca). Przez cały czas trwania tego arcydzieła prawie w ogóle nie odzywa się perkusja, dominuje wzruszający – w tym wypadku – głos Tilla. Całość prezentuje się naprawdę świetnie. Trzeci najlepszy utwór w tym zestawieniu.

12. Fuhre mich

Historia opowiadana w trakcie trwania „Fuhre mich” dotyczy


ludzi, którzy doświadczyli tzw. syndromu braci syjamskich. Umiarkowane tempo, nieustanne wtrącenia klawiszy i wysokie zawodzenia wokalisty, mimo niecodziennej kompozycji, całkiem dobrze ze sobą współgrają. Kolejny solidny składnik pysznej zupy „Miłości dla każdego”.

13. Donaukinder

Mój absolutny faworyt z tego zestawu, a także jedna z ulubionych piosenek Rammsteina w ogóle. Przepełniona emocjami, doskonale współgrającymi ze sobą instrumentami i wokalem, mówi o tej katastrofie. W odróżnieniu od suchego faktu rzeczywiście wpływa na emocje, porusza wyobraźnię. Istne arcydzieło. I tak, jest to moja czysto subiektywna opinia. Nie będę się rozpisywał – zamiast tego wejdźcie w link na końcu artykułu i posłuchajcie sami.

14. Halt

Dziecko, które jest dręczone

przez lokalnych osiłków? Idealny koncept na to, by stworzyć o tym piosenkę! I to nie byle jaką, bo to również jest jed na z tych l epszych pozycji w zestawieniu. Dominującą role odgrywają tutaj instrumenty perkusyjne i gitara, standardowa mieszanka metalowa. Energiczne tempo nadaje u tworowi werwy, a przesłanie jest proste – umęczony dzieciak pragnie, by serca jego oprawców po prostu si ę za trzym a ły. Bo przeci eż ka żd y o tym m a rzył w dzieciństwie. Coś jednak nie pa su j e d o tekstu : w pewn ym momencie bohater śpiewa: „Die Entscheidung felt nicht schwer | Ich geh jetzt heim und tolle mein Gewehr”. Czyżby nawiązanie do p e wn e j s zko l n e j s trze l a n i n y w Ameryce? Nikt nie wie. W każdym razie – bardzo dobry kawałek.

15. Roter Sand – Orchestral

Orkiestral na wersja u tworu numer 11 brzmi jeszcze lepiej niż

zwykła. Dodane zostały: bas na początku, delikatny dźwięk chóru, odgłosy dzwonów oraz większa ilość emocji w wokalu. Brzmi to po prostu obłędnie, dla mnie lepiej niż oryginał. Gorąco polecam.

16. Liese

Ta linia melodyczna musiała się bardzo spodobać zespołowi. Jest to już trzeci utwór podobny do „Roter Sand” w kwestii melodyjności. Tekst za to różni się całkowicie. Poza tym „Liese” stanowi swego rodzaju połączenie między zwykłym RS, a jego orkiestralną wersją. Też ładne. I to by było chyba na tyle, jeśli chodzi o recenzję albumu. Pod spodem zamieszczam link do pełnej wersji albumu, aby wszyscy chętni mogli przesłuchać, jak to wygląda oraz sprawdzić, czy zgadzają się z moją opinią. Miłego słuchania!

39


Zgryźliwy Tetryk Poleca: Przegląd Gier Przedpotopowych

Część 3

Kolejny raz powracam do Was z wyborem gier, które niegdyś budziły naprawdę żywe emocje, a i dzisiaj czasami ponownie objawiają się na ekranie komputera. Dolar84

K

iedy, zapytacie? Ano gdy jakiś zapaleniec odpali stosowny emulator i przeniesie się do cudownej krainy pikselozy i fenomenalnej miodności. Starczy jednak tych pustych słów, należy zaprezentować Wam kolejne tytuły:

Prince of Persia

Zaczniemy od absolutnego klasyka w dziedzinie gier platformowych, zapewniającego graczom niesamowitą rozrywkę. Mowa naturalnie o tytułowym Księciu Persji, który ma za zadanie wyzwolić swą ukochaną od niechcianego małżeństwa ze złym wezyrem Jaffarem. „Toż to sztampa!” – powiecie. Jednak tym razem nie fabuła stanowi o potędze tego tytułu, a jego niesamowita grywalność. Otóż biegamy naszym pikselowym ludzikiem po lochach i komnatach, przeska-

40

kujemy nad pułapkami i przepaściami, kładziemy trupem pachołków głównego antagonisty, a czasami nawet walczymy ze szkieletami i własnym odbiciem. Zapewniam Was, że mimo pozorów nudy, kiedy usiadło się do komputera, to oderwanie się od niego przed zakończeniem rozgrywki graniczyło z niemożliwością. Miodność gry była wprost obłędna. Naturalnie stanowiła również zagrożenie dla szkliwa, kiedy, zgrzytając zębami, po raz kolejny staraliśmy się utłuc szczególnie trudnego przeciwnika lub kończyliśmy w dwóch kawałkach po wejściu w wysuwające się z podłogi i sufitu metalowe szczęki. Po dziś dzień wielu graczy, słysząc charakterystyczny dźwięk ich zatrzaskiwania, wzdryga się odruchowo. Należy również wspomnieć, że gra była swoistym przełomem w animacji – jak na rok 1989 bohater poruszał się niesamowicie realistycznie, bijąc na głowę inne tytuły. To wszystko sprawiło, że produkcja stała się na tyle popularna, iż doczekała się wielu kontynuacji, jednakże choć jej współczesne adaptacje powalają grafiką, to nie mogą równać się z orygina-

łem pod względem miodności i czystej radości płynącej z rozgrywki.

Centurion: Defender of Rome

Z dalekiej Persji przenieśmy się do słonecznej Italii, by po wcieleniu się w rolę świeżo upieczonego oficera objąć komendę nad swoim legionem i rozszerzać granice Cesarstwa Rzymskiego. Gra wydana w 1990 roku stawiała przed graczem stosunkowo proste zadanie – należało podbić cały znany świat (to samo co każdej Pinky...). Naturalnie twórcy postarali się, żeby n i e było n a m za ła two. Centurion posiadał kilka poziomów trudności, a na najwyższym naprawdę należało się nagimnastykować, aby nas dzielni żołnierze nie padali pod ciosami nacji barba-


rzyńskich. Wśród oferowanych opcji pojawiła się możliwość powoływania nowych armii i powiększania stanu tych istniejących –było to uzależnione od awansu, który z kolei zależał od naszych sukcesów na placu boju. Na polu bitwy dało się korzystać z całkiem sporego wyboru taktyk lub sterować kohortami ręcznie, jeżeli sięgał do nich głos wodza. Możecie mi wierzyć, iż dowódca o niewielkich umiejętnościach okazywał się prawdziwym przekleństwem i najlepiej było wysłać go do samobójczej szarży – potencjalna porażka stanowiła lepsze rozwiązanie, niż dalsze użeranie się z chodzącą niekompetencją. Oprócz walk lądowych mieliśmy również możliwość staczania bojów morskich, choć trzeba przyznać, iż ten tryb rozgrywki był potraktowany nieco po macoszemu. Naturalnie nie samą wojną Imperium żyje – skądś trzeba brać pieniądze na nowe legiony, a plądrowanie zdobytych prowincji z zasady było mało opłacalne. Na szczęście oprócz podatków mogliśmy wygrywać znaczące sumy, uczestnicząc w walkach gladiatorów i wyścigach rydwanów – ta opcja niejednokrotnie pozwalała na wystawienie kolejnej armii. Dodatkowo z każdym przeciwnikiem mogliśmy negocjować przed rozpoczęciem walki. Rzadko dawało to efekt, ale w jednym wypadku, przy dobrze przeprowadzonej rozmowie pojawiała się możliwość bliższego zapoznania z samą Kleopatrą. Gra była na tyle wciągająca, że nawet dzisiaj, w dobie oszałamiającej grafiki i efektów specjalnych, warto do niej wrócić i po raz kolejny zakrzyknąć: Veni! Vidi! Vici!

Defender of the Crown

Prehistorik

Kolejna pozycja w przeglądzie skieruje nas do wesołej Anglii. W 1986 roku światło dzienne ujrzała gra Defender of the Crown, gdzie przyszło nam się wcielić w jednego z saksońskich lordów walczących z najeżdżającymi kraj Normanami. Jak nietrudno się domyślić, celem rozgrywki było uwolnienie Albionu od atakującej go północnej zarazy oraz tych z początkowo sprzymierzonych z nami lordów, którzy postanowili przyłączyć się do najeźdźców. Większość gry toczyła się na mapie strategicznej podzielonej na dające różne ilości złota obszary, które należało zagarniać pod swoje panowanie. Jednocześnie warto było dbać o stały dopływ gotówki z podatków, czy inwestować w armię i fortyfikacje. Od czasu do czasu przyszło nam spotkać się z wrogiem na polu bitwy lub strzelać z katapulty do murów zamku. Dla urozmaicenia mogliśmy brać udział w turniejach, a czasami nawet uratować z opresji piękną damę (wszak trzeba dbać o podtrzymanie dynastii!). Jako że poziom trudności był dosyć wysoki, twórcy zadbali o swoistego asa w rękawie – gracz w pewnych momentach mógł wezwać na pomoc Robin Hooda i jego wesołą kompanię, którzy przyłączali się do naszej armii. To wszystko zamknięte było w całkiem miłej dla oka grafice (jak na tamte czasy) i okraszone przyjemną dla ucha muzyką.

Po wspomnieniu dwóch strategii, czas wrócić do cudownego świata platformówek. Tym razem na ruszt trafia wydana w 1991 roku gra, w której kierujemy postacią uzbrojonego w maczugę neandertalczyka. Jeżeli spodziewacie się tu znaleźć głęboką fabułę, odejdziecie rozczarowani – twórcy całkiem sensownie uznali, że tym, co interesuje naszego bohatera najbardziej jest zdobycie jadła i wokół tego kręci się cała rozgrywka. Maszerując przez kolejne plansze, pozyskujemy mięso z ubitych po drodze dinozaurów czy innych niedźwiedzi polarnych, uzupełniając dietę znalezionymi po drodze owocami i różnorodną zieleniną. Żeby nie było za prosto, przeciwników jest od groma i ciut, niektóre momenty gry wymagają naprawdę sporej zręczności, a na dodatek mamy limit czasowy, w którym musimy się zmieścić. Należy zwracać baczną uwagę na pojawiającego się co jakiś czas ducha Indianina obdarowującego nas zazwyczaj ciekawym bonusem – może być to solidny młotek, zwiększenie limitu czasowego czy nawet dodatkowe życie. Po każdym parzystym poziomie czeka nas spotkanie z bossem i trzeba przyznać, że twórcy wykazali się sporym humorem w wymyślaniu sposobów ich ubijania. Wszak czy istnieje lepszy sposób na pokonanie połączenia T-Rexa i Godzilli, niż lanie go maczugą w paluch? Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli platformówek.

41


Another World

Żaden przegląd starych gier nie byłby kompletny bez tego tytułu. Wypuszczony w 1991 roku Another World, będący z pozoru prostą platformówką, podbił serca fanów i recenzje krytyków, zyskując status gry kultowej. Fabuła jest całkiem prosta – oto młody, genialny fizyk przeprowadza eksperyment w swoim zacisznym laboratorium. Pech chciał, iż akurat rozpętała się potężna burza, a przypadkowe uderzenie pioruna przenosi go do tytułowego innego świata. Tutaj do akcji wchodzi gracz, który od samego początku musi stawiać czoła rozlicznym niebezpieczeństwom. Najpierw jakieś macki chcą go wciągnąć pod wodę, następnie ziemia okazuje się pokryta pełzającymi i wysoce jadowitymi glistami, a jakby tego było mało, spory okaz lokalnej fauny ma ochotę zrobić sobie z niego przekąskę. Wisienkę na torcie stanowią obce formy życia, które w odpowiedzi na pokojowy gest częstują fizyka strzałem z pistoletu laserowego i zamykają w klatce. Jak widać, już na

(Inny) Świeeeecie nasz! Daj nam wiele jasnych chwil...

samym wstępie jest ciężko, a potem robi się tylko ciekawiej. W przeciwieństwie do wielu gier, tutaj nie można było popełniać błędów – jedno trafienie z dowolnej broni kończyło się natychmiastową śmiercią. Gdyby nie występujące często miejsca automatycznego zapisu, wielu graczy wpadłoby w prawdziwą nerwicę, a używane przez nich słownictwo z pewnością stałoby się naprawdę barwne i dźwięczne. Na

Znowu ten $@##%$#$%# spinacz...

42

czym jednak polega niepoddający się upływowi czasu urok tej gry? Gdzie tkwi tajemnica? Otóż jej twórca – pracujący nad nią samodzielnie Éric Chahi – zadbał o masę zróżnicowanych zadań, jakie musi wykonać nasz bohater. Mamy więc elementy prostej ucieczki, przebijanie się przez wrogów czy nawet kierowanie czymś na kształt kosmicznego czołgu. Wszystko to zostało opakowane w świetną oprawę audiowizualną i co najważniejsze uzupełnione krótkimi cut-scenkami, co w tamtym okresie było całkowitą nowością. Dodając do tego fabułę, która spokojnie mogłaby posłużyć za scenariusz dobrego filmu z gatunku science-fiction, wykreował tak cudowny świat, że wierni fani wraca j ą d o n i eg o po d zi ś d zi eń . W końcu nie każda gra posiada odświeżone edycje na piętnastą i dwudziestą rocznicę swojego powstania. Jeżeli kogoś nie przekonuje ten argument, to zawsze może zapoznać się z wynikami finansowymi – ponad milion sprzedanych egzemplarzy w latach dziewięćdziesiątych mówi sam za siebie. Pozycja obowiązkowa dla każdego gracza!


Duża Ryba O granicy między fantazją a realnością W sumie nie wiedziałem czego do końca się spodziewać po tym filmie. Oglądałem i z każdą kolejną minutą począłem zdawać sobie sprawę z faktu, jak nierealny jest to film. Właśnie jednak ta fantastyka, o której wiemy od samego początku, że jest fałszywa, stanowi siłę tego dzieła. Verlax

O

braz „Duża Ryba” opiewa przede wszystkim losy dwóch osób. Edward Bloom, który u kresu swego żywota zadziwia wszystkich niestworzonymi opowieściami o tym, jak poznał swoją żonę oraz jak przebiegała jego młodość i jego syn William Bloom, który próbuje odkryć ile w nich taknaprawdę jestprawdy. Bardzo szybko dochodzimy do wniosku, że jednak prawdy to w nich wiele nie ma. Ale największym sukcesem reżysera Tima Burtona oraz grającego starszego Blooma Albert Finney jest uczynienie tych elementów „nierealnych” fragmentami powalająco śmiesznymi i zabawnymi, do tego stopnia, że każdy moment, który spędzamy w świecie „realnym” jest niemożebnie (i z założenia) nudny. Opowieść Edwarda Blooma jest pasjonująca, interesująca, kompletnie szalona i zbudowana ze smakiem. Plejada postaci, które przewijają się przez tę opowieść to jedne z ciekawszych indywidualności, jakie poznało kino. Poetazłodziej, który zainteresował się polityką, dyrektor cyrku z dziwną chorobą, wiedźma ze szklanym okiem czy śpiewające bliźnięta syjamskie. Absurd niejako goni

absurd, a do kolejnych wydarzeń jak np. poznanie się Edwarda Blooma z jego przyszłą żoną Sandrą Bloom (młodsza grana przez Alison Lohman, a starsza przez Jessicę Lange) nie sposób nie podejść z uśmiechem. A przy próbach jej „odbicia” już nie mogłem się dłużej powstrzymaći tarzałem się po podłodze. „Duża Ryba” jest – przy dużej generalizacji – typową opowieścią o miłości, „american dream”, relacjach między ojcem a synem oraz o tym, że nasz realny świat jest tylko cieniem rzeczywistości pełnej marzeń i mitów. Pojawiają się najprzeróżniejsze wątki, spośród nich wyróżnia się idyllyczne miasteczko Spectre, gdzie mieszkańcy chodzą boso i nikt (poza głównym bohaterem) nigdy go nie opuścił. Miejscowość ta to właśnie przykład miejsca, które budzi piękne uczucie tęsknoty za rajem i spokojem. Takich scen w filmie, które budzą dziwne „emocje” w umyśle oglądającego, jest naprawdę dużo, za co reżyserowi chwała. Jeśli chodzi o zdjęcia i kwestię wizualną, „Duża Ryba” daje radę. Nie żeby twórcy mieli duże pole do popisu w kwestii kreacji miejsc, wspomniane

miasteczko Spectre czy też otaczający go las to jedne z bardziej pamiętliwych lokacji w filmie. Znacznie bardziej jednak Tim Burton zaskoczył doskonałą kreacją postaci, nie tylko tych głównych (państwa Bloomów), ale właśnie tych będących tłem w opowieści Edwarda Blooma (chociażby olbrzym Karl). Ich stroje i charakteryzacja zasługują na największe pochwały. Zupełnie osobny akapit winien zostać poświęcony zakończeniu. Było na swój sposób przewidywalne, ale nigdy bym się nie spodziewał, że wszystkie wątki scenariusza zostaną spięte klamrą i połączone w tak doskonały sposób. W tych ostatnich minutach do ataku ruszyła również przepiękna muzyka autorstwa Danny’ego Elfmana. W efekcie „Duża Ryba” dołączyła do chwalebnego grona filmów, po obejrzeniu których płakałem jak bóbr. Tak doskonałe zakończenie ciężko będzie czymkolwiek pobić. Podsumowując, uważam, że „Duża Ryba” jest filmem doprawdy wybitnym, który mogę z czystym sercem polecić każdemu fanowi dobrego kina familijnego.

43


Kamienie na szaniec

Cofam wypowiedziane słowa

Jak zapewne pamiętacie, w pierwszym numerze MANEzette recenzję „Admirała” zacząłem od stwierdzenia, że polskie kino historyczne ma się źle. Mając w pamięci te słowa, z pewną dozą nieufności udałem się na ekranizację „Kamieni na szaniec”. Gandzia

P

rzyznać trzeba, że przed reżys erem Ro b ertem Glińskim stanęło nie lada wyzwanie. Z jednej strony, będąca podstawą scenariusza książka nie nadaje się do dosłownego przełożenia na język filmu, z drug i ej za ś zbyt d u ża i n g eren cj a w przedstawione przezeń wątki wywołałaby święty gniew historyków i polityków. Opinie, które pojawiły się po przedpremierowym pokazie jego dzieła, sugerowały, że postanowił jednak zaryzykować i potraktował książ-

44

kowy pierwowzór jako podstawę dla scenariusza, a nie prawdę objawioną. Ba, Gliński pokusił się o wykorzystanie innych źród eł d otyczą cych om a wi a n ych wydarzeń, które przedstawiają „Zośkę”, „Rudego” i „Alka” w zupełnie innym świetle. Za to właśnie należą mu się brawa! Pod względem fabuły nie mam mu wiel e d o zarzu cenia. Reżyser umiejętnie przedstawił bohaterstwo młodych harcerzy rzuconych w koszmar wojny i oku-

pacji, ich rozterki i przeżycia. Jednocześnie Glińskiemu udało s i ę n i e p o p a ś ć w n a d m i ern y pa tos. N a wet scen y m i łosn e, które wywołały oburzenie części historyków, wydają się potrzebne, sprawiają, że widz tym bardziej utożsamia się z bohaterami. Jedynie kilka fragmentów, j a k n a przykła d n i ezbyt sensowna scena ze śledzeniem więźniarki, budzi zastrzeżenia, jednak można reżyserowi wybaczyć te drobne potknięcia. Co do przedstawionych w adaptacji postaci i odgrywających i c h a kt o ró w, t o i c h p o z i o m jest nierówny. O ile doskonale wypadli Tomasz Ziętek i M arcel Sabat (odpowiednio „Rudy” oraz „Zośka”), to trudno wybaczyć zred u ko wa n i e g ra n eg o przez Kamila Szeptyckiego „Alka” do postaci drugoplanowej. M ało tego, z wyjątkiem duetu Ziętek – Sabat jedynymi godnymi zapamiętania bohaterami są czarne charaktery z SS, w których wcielili się Wolfgang Boos i Hans Heiko Raulin.


Wizualnie „Kamienie na szaniec” prezentują się należycie, zwłaszcza akcja pod Arsenałem za słu g u j e n a u wa g ę, j est bowiem przemyślana, dynamiczna i odpowiednio zrealizowana. Praca kamery jest zadowalająca, kostiumy dobrane odpowiednio do epoki, zaś, nieliczne wprawdzie, efekty specjalne pozostawiają po sobie dobre wrażenie. Oczywiście część wpadek „wizualnych” mogła mi przy pierwszym seansie umknąć, ale zapewniam, że w takim razie i Wy ich nie zauważycie. Również osobie odpowiedzia ln ej za m u zykę n a l eżą si ę pochwały. Uświadczymy tu zarówno energiczną muzykę gitarową, towarzyszącą początkowym działaniom bohaterów, jak i bardziej

klasyczne utwory, które sekundują dramatycznym wydarzeniom drugiej części obrazu. Ciekawostką może być fakt, że z udziału w kręceniu filmu zrezygnował... konsultant historyczny, argumentując to tym, że reżyser nie brał pod uwagę jego sugestii. Zwykle oznaczałoby to obniżenie oceny filmu, jednak tutaj widać, że Gliński wolał skupić się na nakręceniu czegoś dobrego, choć niekoniecznie poprawnego historycznie. Przykładem mogą być tutaj wspomniane już sceny miłosne, które tak oburzyły niektórych krytyków (jak to tak, harcerze i seks?) czy pościg samochodowy, który w rzeczywistości nie miał miejsca, ale i taki drobiazg jak składanie przysięgi w mundurze harcerskim. Sce-

ny te nie są zgodne z prawdą historyczną – z wyjątkiem fragmentów + 18 oczywiście, gdyż tego nie da się ustalić – jednak pozytywnie wpływają na odbiór obrazu. Rzecz jasna, „Kamienie na szaniec” nie jest filmem doskonałym, daleko mu do poziomu klasyki gatunku w postaci chociażby kultowego serialu „Stawka większa niż życie”. Powiedziałbym raczej, że nowe dzieło Glińskiego plasuje się w górnych stanach średnich, jednak ponieważ to pierwszy od lat w miarę udany film historyczny produkcji polskiej, daję mu osiem oczek z nadzieją, że jest zwiastunem nowej ery rodzimej kinematografii.

45


Kamienie na szaniec

Z drugiego punktu widzenia

Jestem tuż po seansie filmowym. Jako że Gandzia zdołał sobie zaklepać wcześniej recenzję „Kamieni…”, postanowiłem mu w tym po prostu sekundować i dodać parę słów od siebie. Uwaga: Będzie sporo odniesień do treści artykułu poprzednika. Kingofhills

O

gólnie zgadzam się tutaj z Gandzią, jeśli chodzi o kwestię poziomu. Zadanie postawione przed ekipą było naprawdę trudne, ponieważ dobre oddanie historii młodzieńców z pokolenia Kolumbów, przy jednoczesnym zachęceniu widzów do obejrzenia filmu, w tym wypadku prawie graniczyło z cudem. Dodam też - wnioskując z wypowiedzi aktorów w dodatkach, otrzymanych przy zakupie biletu - że wszyscy, którzy brali udział w filmie, uczcili pierwszego sierpnia rocznicę Powstania Warszawskiego, udając się na cmentarz, gdzie spoczywali główni bohaterowie "Kamieni na szaniec". Według ich “wyznań”, pozwoliło im to całkowicie wczuć się w postacie, które odgrywali. Nie jestem pewien, czy reżyser miał to na myśli podczas kręcenia produkcji, ale na pewno bardzo pomogło to samym odtwórcom ról. Zarówno fabuła, jak i poszczególne sceny zapadają w pamięć. A skoro już jesteśmy przy tych drugich, pragnę nadmienić, że nie podobała mi się końcówka, którą czytelnicy "Kamieni..." na pewno doskonale kojarzą. Wyda-

46

wało mi się, że zrobiono ją “na wyrost”, żeby tylko było zgodnie z oryginałem. Podobnie jak Gandzia ubolewam nad zdegradowaniem "Alka" do roli drugoplanowej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak ważną postacią był w lekturze. Poza tym poczułem smutek, widząc, jak wiele akcji dywersyjnych i sabotażowych pominięto, choć tu jestem w stanie to zrozumieć - limit czasowy, zarówno produkcji, jak i samego filmu, na pewno miał tu znaczenie. Co do oprawy wizualnej: osobiście praktycznie zawsze wczuwam się w film na tyle, by nie patrzeć na to, czy efekty wybuchów są tylko kosmetycznie podrasowane, czy całkowicie oryginalne. Przy czym akcja pod Arsenałem faktycznie zasługuje na miano jednej z najlepszych scen w całym filmie. Co ciekawe, nagrywana była nie w Warszawie, jak reszta filmu, tylko w Lublinie. Było to spowodowane zupełnie innym wyglądem Arsenału Wa rsza wski eg o w cza sa ch współczesnych, niż było to opisane w dziele Kamińskiego. Powiem szczerze, że ciężko jest

wyczuć balans między interpretacją własną a prawdą historyczną, zwłaszcza podczas kręcenia ekranizacji a Glińskiemu wyszło to całkiem nieźle. Może i można było zachować w wielu momentach to, co wydarzyło się naprawdę... ale nasuwa się tu pytanie czy tak faktycznie byłoby lepiej dla samego filmu? Czy warto było poświęcić fakty w zamian za strawność produkcji? Jest to materiał na osobną dyskusję. Artykuł ten zakończę parafrazą słów mojej nauczycielki języka polskiego: Są pewne produkcje, które zamiast budzić w nas chęć do podzielenia się wrażeniami, dyskusji, wymianyargumentów - działają dokładnie na odwrót, wciąż zachowując swój świetny poziom. Dokładnie z taką produkcją miałem teraz do czynienia. Ocena pozostaje u mnie taka sama jak u kolegi, bowiem choć nie jestem kinomanem i obca jest mi obiektywna ocena produkcji pod względem technicznym, to granie na emocjach wyszło Glińskiemu bardzo dobrze. “Siekiera, Motyka, Piłka, Alasz Przegrał wojnę głupi malarz!”


TO — Posortować książki na literę „R” - jest! — dziarsko zaśpiewała Twilight, robiąc kolejny tłusty haczyk. — Taak, co tam dalej… Zrobić porządek na piętrze. Pfff, pracy na pięć minut! — powiedziała pewnie bibliotekarka, wchodząc po schodach. Zbyt pewnie, jak się potem okazało. Ogarnąć burdel, zrobiony przez „pomocnika numer jeden” okazało się właśnie tym zadaniem. Zbytnia skłonność smoczka do porządku jak widać obejmowała tylko główną salę biblioteki. Świadczyły o tym przynajmniej rozsypane wszędzie okruszki ciastek. — Och Spike — powiedziała z uśmiechem Twi. — Trzeba będzie przeprowadzić z Tobą rozmowę wychowawczą, czyż nie? — zauważyła jednorożec, wymiatając spod koszyka do spania Spike’a drobne śmieci. Czy on naprawdę myślał, że nie będzie tego widać? Naiwny smoczek. Nic nie ukryje się przed spostrzegawczym wzrokiem najlepszej uczennicy Celestii. Gdy tylko wróci do domu, to biedaczka czeka niespodzianka. — Uch! — westchnęła klacz, zakończywszy sprzątanie „zapasów Spike’a”. Głęboko oddychając, Twilight oparła się o szafę, niechcący przesuwając ją z miejsca z dzikim, obrzydliwym i skrzypiącym dźwiękiem. Przesunąwszy ją o jeszcze parę cali, okazało się, że dźwięk pochodził od jednej z desek w podłodze, na której stała szafa. Ale przyjrzawszy się bliżej, klacz zainteresowało coś innego. A dokładniej sterta karteczek, które wypadły zza przesuniętego mebla. — Taak… — przeciągle powiedziała Twilight, kartkując znalezione kartki — Znaczy się, „ nie wiem, gdzie podziała się twoja lista zadań na poniedziałek”, tak? — powiedziała, zdmuchując kurz z tejże listy. Rozpalona ciekawością jednorożec przesunęła szafę dalej i… Zdziwiła się odkrytym widokiem. Spośród sterty kartek, strzępków i kłaczków widoczna była jakaś nieduża książeczka. Przyglądając się jej bliżej, Twilight mruknęła zdziwiona. Prezentował się na niej niezdarny rysunek, wykonany woskowymi kredkami, który przedstawiał ją samą z siedzącym na niej smoczkiem. Sam rysunek był starannie przyklejony do okładki kilkoma kawałkami taśmy klejącej.

47


— Iii… Co to może być? — spytała Twilight Owlowisciousa, który do niej podleciał. — Hu! — Hm… — ogarnięta ciekawością, jednorożec otworzyła książeczkę. «…Moje myśli i czyny. Mam nadzieję, że tyle wystarczy. Dalej praktykując, osiągnę swój cel i uda mi się, zrobię to jak chcę. Mam nadzieję, że Twilight nie znajdzie tych zapisków. Niestety…»

Twilight zatrzasnęła książeczkę. To nie są zwykłe zapiski. To niewątpliwie pamiętnik. I wyraźnie widać, że nie powinna go czytać. Cudze sekrety powinny pozostać sekretami. — Ja… Nie powinnam tego czytać — niepewnie powiedziała do Owlowisciousa Twilight, przesuwając szafę na swoje miejsce. — Przecież to osobiste notatki, prawda? Nie chciałabym, żeby ktoś czytał moje osobiste notatki. Chociaż „zupełnie osobistych” notatek nie posiadam… — zauważyła Twilight, lekko się czerwieniąc. — Ale jeśli by i były — to na pewno bym nie chciała, żeby czytał je ktoś oprócz mnie! A skoro ma je Spike, to… Eee… Zmieszana jednorożec spojrzała na szafę. — Jasne. O czym ja mówię. Jakie on może mieć tajemnice! To przecież Spike! Jest dla mnie jak braciszek. Nigdy nie mieliśmy przed sobą sekretów… A może jednak? — Hu! Twilight niepewnie truchtała w miejscu. Rozpierała ją paląca ciekawość. Właśnie teraz w bibliotece znajdowała się nieprzeczytana książka. Książka, do której nie miała żadnego moralnego dostępu. A to tylko mocniej rozpalało ciekawość jednorożca. Gdzieś tam, za półką, kryła się kopalnia strzeżonych sekretów „najlepszego asystenta”. Zakazany owoc, nęcący ją swoją niedostępnością. Twilight niezdecydowanie się obejrzała. — Eem… Przecież nie powinnam tego czytać, prawda? — Hu! – twierdząco kiwnął pierzasty rozmówca. — Ale z drugiej strony… Co jeśli Spike ukrywa coś nadzwyczaj ważnego? Co jeśli potrzebuje pomocy? I mogę mu ją okazać, ale on po prostu boi się mnie o nią poprosić? — upewniała samą siebie Twi. — Hu! — z dezaprobatą zahuczał Owlowiscious, wiedząc, do czego to prowadzi. — Jeśli zajrzę do niej, to zrobię to tylko i wyłącznie dla jego dobra! Przejrzę dosłownie dwie stronki i jeśli nie zobaczę czegoś naprawdę ważnego, to ją od razu zamknę! — zdecydowała Twilight. — Hu! – potępiająco huknął puchacz. — Nie, nie, nie! — zapewniła lawendowa jednorożec, wydziągając pamiętnik zza szafy. — Słowo honoru! Tylko dla jego dobra, tylko pierwsze dwie-trzy stronki. Tak. Tak zrobię! Owlowiscious nastroszył się, patrząc na nią ponuro. — No, zaczynamy! — nie kryjąc się z zapałem, powiedziała klacz. «…Niestety Twilight nie dochowuje tajemnic tak dobrze jak Pinkie.»

Twi spochmurniała, wydąwszy wargi. «Nie, Twilight na pewno mogła by mi pomóc. Dobrać na przykład jakąś literaturę. Jestem pewien, że zrobiłaby dla mnie wszystko. Twi jest dla mnie jak siostra – klacz uśmiechnęła się wzruszona. — …Ale czy może wytrzymać i nikomu tego nie wygadać? Dlatego zdecydowałem zwrócić się z tym do Pinkie. Już ona powinna się na tym znać.»

— A w czymże to Pinkie zna się lepiej ode mnie? — lekko dotknięta spytała się Twilight. Owlowiscious z konsternacją wzruszył skrzydłami. — Ekhem… Dobrze Spike, tylko dowiem się, w czym Pinkie jest lepsza ode mnie i od razu przestanę czytać. Myślę, że tak będzie sprawiedliwie. Prawda?

48


— Hu — ponuro zahuczał puchacz. Co by nie powiedział, ona i tak zrobi po swojemu. — Dobrze. Na czym skończyłam? «… I dzisiaj zrobiła to, o co ją prosiłem. Jestem jej za to wdzięczny.»

Skończywszy pierwszą stronę, Twilight przewróciła ją i zobaczyła wsunięty rysunek.

I gwałtownie zatrzasnęła książkę. Po karku przebiegły ją ciarki. Przez kilka sekund jednorożec nie potrafiła powiedzieć ani słowa.

49


— Ja… To przecież nie to, o czym pomyślałam? – z lekkim drżeniem w głosie spytała bibliotekarka, podczas gdy jej policzki oblał jaskrawy rumieniec. — Uhu! – ze zmieszaniem odparł puchacz. — Tak, co by to nie było — powiedziała wyraźnie Twilight. — Mnie to nie dotyczy. Jeśli Spike nie chciał o tym mówić, znaczy, że miał ku temu powody. Zupełnie… Zupełnie poważne — pamiętnik poleciał z powrotem za szafę. — Nie mogę mieszać się do jego życia prywatnego. A Pinkie… — jednorożec zatrzymała się na schodach. — Pinkie, jak… Spike to zupełnie dziecko! Jak mogłaś zgodzić się na… Twilight nerwowo obróciła się w stronę stelażu. — Jak mogłaś się na to zgodzić? Co ci powiedział Spike? Naprawdę myślałaś, że taka… Pomoc będzie właściwa? Ooch… — przyłożywszy kopyto do czoła, Twi cicho jęknęła. — Chociaż nie jestem pewna, czy w moich podręcznikach jest coś dotyczącego smoczej anatomii, ale jednak… Discord. W co ja się wplątałam? — spytała zmartwiona jednorożec. — Hu! – zadowolony z siebie zahuczał Owlowiscious, napomykając tym, że sama się o to prosiła. — No, starczy! No tak, pamiętnik, ale jak powinnam była się domyślić o… — Twilight się skrzywiła. — Hu! — Wiesz co? Jeśli potrzebuje pomocy w podobnych kwestiach, to jaką będę „siostrą”, jeśli nie okażę mu moralnego wsparcia? On rośnie, nie ma rodziców, którzy powiedzieliby mu co i jak, więc odpowiedzialność spada na mnie! – Powiedziała twardo. — I nie powinien z tym iść do Pinkie, ale do mnie! Tak, to niezręczne. Tak, to wstydliwe. Ale powinien wiedzieć, że zawsze mu pomogę. Może nie tak jak ona… — na policzkach zaigrał malinowy rumieniec. — Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy! – Twi znowu chwyciła pamiętnik. «Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co bym bez niej zrobił. Tak jak sądziłem, nieźle sobie z tym radzi i pokazała mi jak trzeba to robić.»

— Och… «Powiedziała, że muszę praktykować codziennie, poświęcając na to chociaż godzinę dziennie.»

Bibliotekarka wzdrygnęła się. «Wczoraj tak zrobiłem. Kiedy Twilight na dole zajmowała się jakimiś głupotami, ja schowałem się na piętrze i przystąpiłem do dzieła.»

— Ооо! – przeciągle zawołała Twi. «Podobnie do tego, jak było u Pinkie!»

— Och Spike, na Celestię! – zawołała jednorożec, przyciskając kopyto do twarzy. «Pinkie tak samo nim szarpała!»

—… «Ale to był zabawny widok. Chociaż prawdę mówiąc, było mi jej troszkę żal. Słono za to zapłaciła.»

50


— Och, naprawdę?! «Ha! Dokładnie słono. Idealny opis.»

— Bez komentarza. «Inaczej nie trząsła by wściekle kranikiem, próbując wycisnąć z niego choć kroplę.»

— O ty bezecniku. «Szkoda, do lekcji rysowania należało przejść od razu, a nie robić jej po obiedzie.»

— Emm… Że co? «Wtedy uniknęlibyśmy tej niezręcznej sytuacji. Spędzilibyśmy więcej czasu na rysowaniu, nie tracąc połowy dnia, próbując znaleźć dla Pinkie choćby jeden łyk wody. Jak w ogóle mogła pomylić cukier z solą? Z drugiej strony, gdyby tego nie zrobiła, nie byłoby pomysłu na rysunek. Pinkie trzęsąca kranem bez wody wyszła bardzo śmiesznie! Oj. Ważne, żeby jej o tym nie mówić. Jeszcze się obrazi.»

Jednorożec zastygła w zdumieniu. Lekcja rysowania. Z tym Spike zwrócił się do Pinkie. Żeby nauczyła go rysować. — Ooch… — Twilight usiadła na podłodze, starannie unikając przeszywającego ją, złośliwego wzroku Owlowisciousa. — Jak mogłam w ogóle wyobrazić sobie coś… Takiego? Przecież to Spike! Mały, niewinny Spike. Nie, to nie ty jesteś bezecnikiem, to… — klacz spochmurniała. — Z drugiej strony nie jestem tu winna, prawda? Cóż innego mogłam sobie wyobrazić? — na pyszczku rozlał się rumieniec. — W ogóle wszystko co możliwe. Ale… Naprawdę? Kran? Twilight dokładnie studiowała rysuneczek, kręcąc nim w różne strony.

51


— Tak, nie bez powodu zwrócił się z tym do Pinkie. Może czegoś się nauczy. Na przykład zachowywać proporcje. Pewnego razu fajnie upiększyła stodołę AJ, także nauczcielkę znalazł niezłą. Chociaż dlaczego ukrywasz to przede mną jest dla mnie niejasne. I co by się stało, gdybym komuś o tym opowiedziała? Niezrozumiałe. Może wyjaśni się to dalej… — klacz przewróciła stronę. - HU! – groźnie zahuczał jej do ucha puchacz. - Już wystarczy! Przecież już wyjaśniliśmy, że nie kryje czegoś niezwykłego, można popatrzeć. - Hu! - A, no tak… Przecież chciałam przejrzeć zawartość, czy nie ma czegoś poważnego… Ale! – zawołała z zapałem. — W świetle odkrytych wydarzeń moim świętym obowiązkiem będzie dowiedzieć się, czym wywołane jest zakłopotanie Spike’a! Plując na wszystko, Owlowiscious odwrócił się, nakrywając skrzydłem. Marnowanie siły na próżno. Powstrzymanie zaintrygowanej jednorożec było już niemożliwe. — Zobaczymy, co tam jest dal… O mamo! C.D.N Autor: Razya Tłumaczenie: solaris

52


Autor komiksów: Pony Berserker Opracowanie graficzne: MLO Tłumaczenie: Dolar84

53


Autor komiksów: BCRich40 Opracowanie graficzne: MLO Tłumaczenie: Dolar84

54


Autor komiksów: Agrol Opracowanie graficzne: MLO Tłumaczenie: solaris

55


56


57


58



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.