Obsesje nr 1/2014 (6)

Page 1

magazyn dla otwartych na literaturę i smaki

1 / 2014 (6)

KULINARIA NA STOLE I NA PAPIERZE

ZDROWY TALERZ DIETETYK W NATARCIU

MIŁOŚĆ

JESIENNE MENU RÓŻNE OBLICZA

SEZONOWE PRZEPISY

CZEKOLADA SŁODKIE PRZEPISY

PROZA POEZJA POEZJA PROZA FELIETONY FELIETONY


KONTAKT Z REDAKCJĄ

Różne oblicza miłości

redakcja@magazynobsesje.pl STRONA WWW http://magazynobsesje.pl REDAKTOR NACZELNA Agnieszka Pohl REDAKCJA I KOREKTA Anna Stokłosa Agnieszka Pohl WSPÓŁPRACOWNICY Agata Jezierska Asia Flasza Hanna de Broekere Karol Ketzer Klaudia Maksa Magdalena Kazubska Maciej Zborowski Sarah Broeks Weronika Grzegorzewska SKŁAD Scared Dragon Studio Mateusz Pohl Zdjęcie na okładce: © Springfield Gallery - Fotolia.com Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów oraz nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam.

Chyba już nie można sobie wyobrazić życia bez miłości. Przynajmniej ja sobie nie wyobrażam, żeby nikogo nie darzyć tym uczuciem. Może to być nawet kot, ale zawsze, nawet w takim przypadku, miłość będzie obecna w moim życiu. W lutym obchodzimy nieco komercyjny dzień świętego Walentego, potocznie zwany Walentynkami. Wtedy zakochani obdarowują się prezentami, idą na randkę. W ten sposób sobie okazują swoje dozgonne uczucie. Przynajmniej takie ono powinno być. Część robi to na pokaz, część mówi stanowcze nie komercyjnemu, zachodniemu świętu. Inni z ogromną przyjemnością spędzają w ten dzień kilka chwil razem, wykorzystując to, że mogą bez żadnych skrupułów obściskiwać się na ulicy czy w kinie. Dla mnie to okazja, by pomówić z Wami o miłości. Pokazać Wam różne jej oblicza, zjeść coś dobrego czy zobaczyć dobry film w kinie albo w zaciszu domowym przed telewizorem z lampką wina i krewetkami w sosie pomidorowym. Zatem życzę Wam, spokojnych Walentynek spędzonych tak jak chcecie. Może ten numer Obsesji zainspiruje Was i przygotujecie się do tego dnia w unikalny sposób. Niech miłość będzie z Wami.

Redaktor Naczelna

W NASTĘPNYM NUMERZE: Życie

Słów kilka

2


W NUMERZE SŁÓW KILKA

MAGIA WSPOMNIEŃ

Różne oblicza miłości. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2

Jeśli kogoś kochasz, nie wahaj się! . . . . . . . . . 33

O NAS

OPOWIADANIA

Autorzy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4

Świąteczny powrót do Europy. . . . . . . . . . . . 34

SUBIEKTYWNY WYBÓR

FELIETON

Miłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6

Jak kochają zwierzęta?. . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Miłość, przyjaźń, muzyka . . . . . . . . . . . . . . . 37 Długość dźwięku samotności . . . . . . . . . . . . 42

PYSZNIE NA TALERZU Wieczór zakochanych . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Czekoladowa miłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12

PORADNIA JĘZYKOWA Frymuśny. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18

LITERACKO Erasmus, szkoła wariatów. . . . . . . . . . . . . . . 20 Klub apetycznych babeczek . . . . . . . . . . . . . 29

RECENZJA Bliskość („Casting na diabła”). . . . . . . . . . . . . 40

KĄCIK DZIECIĘCY Z uczuciem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41

W CZASACH MINIONYCH Mezalians. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45

TEMAT NUMERU

NIEZBĘDNIK MOLA

Już dość lukru! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24

Miłość z książką . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48

WYWIADY

KUPA TRUPA

Zwyczajnie siadam i tłukę w klawisze . . . . . . . 26 Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. . . . . . 30

Miłość i zło. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50

POETYCKO Limeryk. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Dobra miłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36 Afryką i Antarktydą. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38 *** [Podobno dzieło jest źródłem…] . . . . . . . . 39

3

Zawartość numeru

OBIEKTYWNIE Walentynkowo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51


O NAS MAGDALENA KAZUBSKA – prawie 23 letnia, niepoważna – choć próbująca taką zgrywać. Zakochana w czterech „P”: Portugalii, Portugalczyku, pisaniu i podróżach. Były Erasmus. Autorka portalu kobiecego, pozytywnie nastawiona do życia, próbująca czerpać z niego garściami. Z milionem pomysłów na teksty na sekundę. Stawia pierwsze kroki w sztuce pisarskiej, chcąc opowiedzieć wam przygodę swojego (dotychczasowego) życia. »» http://kobieceatelier.blogspot.com

KLAUDIA MAKSA - z wykształcenia pedagog. Zawodowo zajmuje się terapią logopedyczną. Prowadzi także zajęcia z języka francuskiego dla dzieci dyslektycznych. W wolnych chwilach uprawia szeroko pojęte dziennikarstwo. Permanentnie obserwuje ludzi i uczy się. Nierzadko na własnych błędach, choć uważa, że każdy z nich jest potrzebny do samorozwoju. Amatorka dobrych książek, kotów i zdrowej kuchni. Prowadzi blog z poradami dla kobiet „Co to ja dzisiaj miałam” »» http://k-maksa.blogspot.com/

HANNA DE BROEKERE - tłumaczka z języka angielskiego. W dorobku ma ponad dwadzieścia tłumaczeń, począwszy od tzw. literatury kobiecej, poprzez powieści dla młodzieży i poradniki po udział w tłumaczeniu zbiorowym. Miłośniczka Jane Austen, P. G. Wodehouse’a, Agathy Chrisite i Wisławy Szymborskiej. Uprawia również - nieregularnie, ale z pasją - własną twórczość literacką.

O nas

4


ASIA FLASZA – Uwielbia gotować, nie znosi jeść. Przepada za pisaniem, niestety nie do końca opanowała tę umiejętność, ale na szczęście jak dotąd nikt jeszcze się nie zorientował. Filolog rusycysta, rusofil. Oddana wielbicielka Scarlett O’Hary.

AGATA JEZIERSKA - ruda dusza. Obserwatorka świata, ludzi, kultury, animator, pedagog, wolontariusz. Zaangażowana w działania WOŚPu i propagowanie transplantologii. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i muzyki, rozmów z bliskimi. Miłośniczka herbat i yerba mate. Wierząca w moc pacyfki i uśmiechu. Marząca o podróży na wschód, mieszcząca w sobie Małą Mi i Włóczykija. Kocha poznawać, podróżować, doświadczać, przeżywać i pisać... »» http://agaciorkowo.blogspot.com

WERONIKA GRZEGORZEWSKA – biolog z wykształcenia, blogerka z zamiłowania. Propagatorka zdrowego stylu odżywiania się i życia w zgodzie z naturą. Zaczęła gotować dla znajomych i rodziny, aż w końcu założyła bloga z przepisami. Jest redaktorem internetowego magazynu kulinarnego Spring Plate. »» http://springplate.blogspot.com

5

O nas

KAROL KETZER - poeta, prozaik. Przystojny, kulturalny, młody człowiek, studiował Prekognijce Taktyczną NA Wojskowej Akademii Zjawisk Paranormalnych i UFO. Po prostu nic dodać, nic ująć.

ANNA STOKŁOSA - redaktor, masażysta, animator, Kobieta-pióro, wolontariusz. Od małego zafascynowana książkami. Jako brzdąc skrobała zapamiętale prozę fantastyczną. Rozmiłowana we współczesnej muzyce filmowej. Kocha zwierzęta i kupować tanio książki w sieci. Z uporem maniaka propaguje gdzie się tylko da idee krwiodawstwa i głośnego czytania dzieciom. Ma nieuleczalną słabość do cukierków maltesers oraz szczurków domowych. Posiada bzika na punkcie smoków maści wszelakiej i swojej rodziny.

MACIEJ ZBOROWSKI - ur. 30.04.1986 absolwent filologii polskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krośnie. Autor tekstów piosenek, oraz tworów wierszo- i limerykokopodobnych zebranych w czterech tomikach poezji. Pasjonat muzyki, śpiewu i informatyki Dziennikarz hobbysta. Rozmiłowany w smakach kuchni włoskiej.


Miłość

ZAKLINACZ CZASU Mitch Albom Znak Literanova, 2014

W literaturze miłość nie jest czymś nadzwyczajnym. Mamy miłość do mężczyzn, rodziców, dzieci czy zwierząt. Każda jest jedyna i niepowtarzalna. Zwykle pojawia się mimochodem i bywa tłem dla opowiedzianej historii. Czasem również stanowi główny temat powieści, bez którego fabuła nie miałaby prawa zaistnieć. A jednak, nie zawsze miłość opisana jest w utworach tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Choć możemy natknąć się na perełki, które uwiodą nas swoją wyjątkowością.

Mitch Albom stworzył historię, w której miłość i czas grają główne skrzypce. Napisał prawdziwą opowieść o życiu, wieczności, chorobie i młodzieńczej miłości. Nie zapomniał też dodać, że zranionego serca i duszy nie uleczymy lekarstwami jak przeziębienia. Tylko czas może nam pomóc, choć jest zdradliwy i tak łatwo nie da go się oszukać. Pisarz wielu zainspirował do działania, ale trudno się dziwić, skoro „Zaklinacz czasu” to książka ponadczasowa, która może stać się „instrukcją obsługi” upływających chwil.

DELIKATNOŚĆ

HISTORIE MIŁOSNE

David Foenkinos Znak, 2012

Erich-Emmanuel Schmitt Znak, 2012

Jest to książka niewielkiego formatu, która zmieści się bez trudu w torebce. Będziesz mogła się nią cieszyć w metrze, tramwaju czy autobusie. Choć najlepiej będzie smakowała w domowym zaciszu. Warto do niej zasiąść w ciszy i spokoju, by delektować się delikatnością i wyważonym słowem, które genialnie oddaje charakter miłości trudnej, naznaczonej piętnem przeszłości. Aż trudno uwierzyć, że ta cudowna historia rozpoczęła się od zupełnie błahego i nic nie znaczącego pocałunku. Tak wrażliwie i tak dobrze napisanej powieści – w dodatku przez mężczyznę – o emocjach i uczuciach nie spotkałam już dawno. Ta bestsellerowa powieść naładowana jest mądrością i siłą uczucia.

fot.: © -Marcus- - Fotolia.com, materiały prasowe wydawnictw

Erich-Emmanuel Schmitt to autor, który podbił serca czytelników „Oskarem i Panią Różą”. Mistrz krótkiej formy jest zdecydowanie w niezłej kondycji. Opisuje w kilku całkiem obszernych opowiadaniach historie lekko i subtelnie, zachęcając do przewracania kartek. Przystępnie i bardzo literacko przedstawia czytelnikowi związki, które od samego początku muszą iść pod prąd. Ich miłość jest zakazana, niespełniona, pełna żaru i młodzieńcza. Każda wyjątkowa i w taki też sposób została potraktowana przez pisarza. Wielkie brawa należą mu się za wyczucie i pięknie wykreowane obrazy uczucia o różnych barwach.

Subiektywny wybór

6


AGNIESZKA POHL BEATA POHL

Wieczór Zakochanych Zapewne wielu z Was wyznaje zasadę: przez żołądek do serca. 14 lutego to okazja, by z najbliższą osobą najeść się do woli. Postanowiłam wyjść naprzeciw Waszym przekonaniom, proponując zestaw, który z całą pewnością idealnie sprawdzi się w ten romantyczny wieczór.

7

Pysznie na talerzu

fot.: © Mateusz Pohl


ROLADKI SZPARAGOWE (PRZYSTAWKA I - 4 SZTUKI)

»» »» »» »» »» »»

4 plastry szynki rano 8 szparagów zielonych ze słoika 8 szparagów białych ze słoika 4 pomidory suszone Majonez 4 wykałaczki

fot.: ©Mateusz Pohl

Plaster szynki smarujemy odrobiną majonezu, kładziemy na to dwa zielone szparagi, dwa białe i jeden pomidor. Szynkę zwijamy w rulon i spinamy wykałaczką. Czynność powtarzamy z pozostałymi plastrami szynki.

Pysznie na talerzu

8


SZASZŁYKI WYTRAWNE (PRZYSTAWKA II - 4 SZTUKI)

»» 4 kawałki sera długo dojrzewającego »» »» »» »»

(np. Stary Olęder) 4 czerwone winogrona 4 kulki melona zielonego 2 plastry szynki serrano 4 wykałaczki do szaszłyków

Kroimy plastry szynki na pół. Na wykałaczkę nabijamy kulkę melona, zwiniętą połówkę plasterka szynki, kawałek sera i jedno winogrono. Czynność powtarzamy jeszcze trzy razy.

SAŁATKA (PRZYSTAWKA III - PORCJA DLA 2-4 OSÓB)

»» ½ melona zielonego »» 1 duża kiść czerwonych winogron »» 100g sera długodojrzewającego »» »» »» »»

9

(np. Stary Olęder) Kilka kropli oliwy z oliwek Sok z ½ limonki Sól Pieprz

Pysznie na talerzu

Z melona wykrawamy kulki, ser kroimy w drobną kostkę. Wrzucamy do miski, dodajemy winogrona, polewamy sokiem z limonki, oliwą z oliwek, doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Możemy podać sałatkę w małych kokilkach.

fot.: ©Mateusz Pohl


KREWETKI W MUSZLACH »» »» »» »» »» »» »» »» »» »»

18 dużych muszli z makaronu 500g opakowania mrożonych krewetek tiger 4 ząbki czosnku 1 puszka krojonych pomidorów 1 pęczek natki pietruszki 1 łyżka oleju rzepakowego 1 łyżka masła Sok z połowy limonki Sól Pieprz

fot.: © Mateusz Pohl

Gotujemy muszle w osolonej wodzie. Po ugotowaniu odcedzamy. Rozgrzewamy oliwę z masłem na patelni. Na tłuszcz wrzucamy posiekany czosnek. Po minucie wlewamy puszkę pomidorów. Smażymy całość około 5 minut. Dodajemy krewetki i całość smażymy około 10 minut. Na końcu dodajemy soli i pieprzu oraz polewamy sokiem z połowy limonki. Krewetki wraz z sosem odstawiamy do ostygnięcia. Ugotowane muszle układamy na dnie naczynia żaroodpornego. Po wystudzeniu krewetek. Ściągamy z nich ogonki i wkładamy do wcześniej przygotowanych muszli. Po nafaszerowaniu każdej, polewamy całość sosem z patelni i posypujemy posiekaną natką pietruszki. Tak przygotowane naczynie wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180° na funkcję grilla z grzałką na 20 minut. Możemy podać danie z chrupiącą bagietką oraz lampką białego wytrawnego wina.

Pysznie na talerzu

10


KRUCHE BABECZKI Z GRANATEM CIASTO: »» 150 g mąki pszennej »» 75g masła niesolonego »» 50g cukru pudru trzcinowego »» 1 żółtko »» 1 łyżka zimnej wody NADZIENIE: »» 1 tabliczka białek czekolady »» ¼ tabliczki czekolady deserowej do gotowania (do polew, do pieczenia) »» ½ puszki kokosowego mleczka »» 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej »» Szczypta chilli »» Mały granat

CIASTO: Mąkę z cukrem przesiewamy na stolnicę i mieszamy, dodajemy żółtko i masło. Wszystko siekamy nożem. Zagniatamy szybko ciasto, dodając łyżkę wody. Zagniecione ciasto zawijamy w folię spożywczą i na 30 minut wkładamy do lodówki. Po tym czasie rozwałkowujemy dość cienko między folią, wykrawamy kółka i wykładamy nimi formę do muffinek. Ciasto nakłuwamy i blachę wkładamy do nagrzanego piekarnika na 180° na 15 minut, aż babeczki się zezłocą. Odstawiamy je do wystudzenia. NADZIENIE: Granat rozkrajamy na pół i wyjmujemy pestki do miski. W kąpieli wodnej rozpuszczamy oba rodzaje czekolady i mieszamy z mlekiem kokosowym. Potem roztopioną czekoladę w garnku stawiamy na kuchenkę i podgrzewamy powoli, na niewielkim ogniu, wsypując mąkę ziemniaczaną i szczyptę chilli, cały czas mieszając masę, aż zgęstnieje. Przygotowaną masę wykładamy na upieczone i wystudzone babeczki. Nadziane babeczki posypujemy pestkami granata. Pozostałą masę czekoladową można przełożyć do filiżanek i zjeść ją z dowolnymi owocami.

11

Pysznie na talerzu

fot.: ©Mateusz Pohl


fot.: ŠWeronika Grzegorzewska – springplate.pl

Pysznie na talerzu

12


Weronika Grzegorzewska

Czekoladowa miłość 13

Pysznie na talerzu

fot.: ©Weronika Grzegorzewska – springplate.pl


PRALINY IRISH WHISKY »» »» »» »» »» »» »» »»

2 łyżki irlandzkiej whiskey 150g białej czekolady 150ml śmietany kremówki 36% 25g masła 1 łyżka greckiego jogurtu 100g ciemnej czekolady do dekoracji 1 łyżka oleju garść siekanych migdałów

Czekoladę wrzucić do pojemnika malaksera i rozdrobnić. Śmietankę, masło i whiskey umieścić w rondlu i podgrzewać do rozpuszczenia się składników. Płynną masę wlać do misy z rozdrobnioną czekoladą i włączyć ponownie urządzenie. Miksować do czasu uzyskania jednolitej mikstury, dodać jogurt i ponownie wymieszać. Przenieść mieszankę do miski, schłodzić, a następnie przykryć folią spożywczą i wstawić do lodówki na 12 godzin. Następnego dnia wyjąć misę z lodówki i za pomocą łyżeczki nabierać niewielkie porcje. Szybko uformować kulki i ponownie wstawić do lodówki na co najmniej godzinę. W małym rondelku rozgrzać olej i rozpuścić w nim czekoladę. Zimne kulki z masy czekoladowej nadziać na widelec lub wykałaczkę i oblać płynną czekoladą, a następnie obsypać siekanymi migdałami. Ułożyć na talerzu i ponownie wstawić do lodówki na 1 godzinę. Można również jeść zmrożone.

MUFFINY POTRÓJNIE CZEKOLADOWE »» »» »» »» »» »» »» »» »»

1 ½ szklanki mąki pszennej 2 łyżeczki proszku do pieczenia 1 łyżeczka sody oczyszczonej ¼ szklanki kakao w proszku ½ szklanki brązowego cukru 200 g mlecznej czekolady 1 szklanka mleczka kokosowego 1 jajko 4 łyżki oleju + 1 do polewy

Blachę na 12 muffinów wyłożyć papilotkami. Piekarnik rozgrzać do 200°C. Czekoladę połamać na drobne kawałki. W dużej misce umieścić mąkę, proszek do pieczenia, sodę, cukier, 100 g czekolady i wymieszać. Pozostałe mokre składniki wymieszać w drugiej misce, a następnie dodać je do składników suchych. Wymieszać dużą łyżką tylko do połączenia się składników. Napełnić papilotki do 2/3 wysokości i wstawić do piekarnika na 20 minut. Po upieczeniu wystudzić na kratce. Pozostałą czekoladę rozpuścić w rondelku z łyżką oleju. Płynną czekoladą polać muffiny.

Pysznie na talerzu

14


15

Pysznie na talerzu

fot.: ŠWeronika Grzegorzewska – springplate.pl


fot.: ŠWeronika Grzegorzewska – springplate.pl

Pysznie na talerzu

16


ANNA STOKŁOSA

JAK KOCHAJĄ ZWIERZĘTA?

Nikt, kto ma kota, psa lub nawet bardziej rozgarniętego chomika nie powie ci, że zwierzęta nie kochają. Wszyscy ludzcy przyjaciele swoich sierściuchów twierdzą zgodnie, a ja razem z nimi, że mają one swoją osobowość, charakter i kochają całym swoim czworonożnym jestestwem. Dla wielbiciela zwierząt kwestia miłości psa lub kota jest poza wszelką dyskusją. Perorować za to mogą godzinami o tym, JAK ich Azor, Pucio, czy Kropka te miłość okazują. I jakkolwiek miło by było zagłębić się w ten ocean ciepłych opowieści, chciałabym jednak troszkę ambitnej podejść do sprawy. Szykując się do napisania tego tekstu – skądinąd bardzo subiektywnego – starałam się znaleźć jak najwięcej źródeł jak najbardziej obiektywnych i reprezentujących różne punkty widzenia. Oznacza to, że sięgałam zarówno po teksty naukowe, jak również religijne. A także po blogi pisane – z przeproszeniem – łzawie przez oczarowanych właścicieli psów przewodników. Chrześcijanie, którzy w naszym kraju stanowią większość, mają z miłością zwierząt duży problem. To znaczy, nie oni, ich Kościół. Kościół naucza, że zwierzęta poza tym, że są podległe człowiekowi, to jeszcze dodatkowo nie mają duszy. Dlatego nie mogą kochać, ani też być kochane przez człowieka. Koniec kropka. Jakby w opozycji do tego ortodoksyjnego podejścia jest Jezus Chrystus, który mówi, że „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci Moich naj17

Felieton

mniejszych, mnieście uczynili”. Jego słowa można odnieść zarówno do upodlonych i znajdujących się na najniższym szczeblu drabiny społecznej ludzi, jak i do zwierząt. Dlatego, żeby tekst ten nie rozrósł się jakoś horrendalnie i żeby uciąć kolejne dywagacje na ten temat, przyjęłam za wyjściowe założenie prawdziwości twierdzenia o zwierzęcej miłości. To znacznie uprości sprawę, pozostaje bowiem tylko udowodnienie, jak one to robią. Udowadniać też nie będę. Dam za to do myślenia. Nie tak dawno trafił mi się film na YT, który pokazywał radość psa z powrotu właściciela. Mężczyzna jest żołnierzem. Nie było go pół roku. Sunia, kiedy już do niego dopada, próbuje go zalizać na śmierć, skomli, płacze, drży i nie chce go odstąpić na krok. Ląduje u właściciela na kolanach, jak małe, stęsknione dziecko. Oczywiście – można powiedzieć, że to przywiązanie. Ale może najpierw warto obejrzeć „Dog sees Dad after being gone over 6 months” zanim wyda się jakiś bardziej zdecydowany osąd. Na pewno też wyłącznie zwykłym przywiązaniem kierował się krakowski pies Dżok, który przez rok warował na Rondzie Grunwaldzkim w Krakowie, czekając na swojego Pana, który niestety zmarł w tamtym miejscu. Krakowianie poruszeni smutną historią czworonoga, postawili mu równie smutny pomnik. Dżoka, który dał się w końcu przygarnąć nowej właścicielce, bije Hachiko, który dziesięć lat czekał na tokijskiej stacji kolejowej, na swojego fot.: © bucaniere - Fotolia.com


pana, który też niestety nie wrócił z pracy. Hachiko bije z kolei terier o imieniu Greyfriars Bobby, który przez prawie czternaście lat czuwał przy grobie swojego właściciela. Przywiązanie? Dobry Panie. Jeśli to ma być przywiązanie, to w takim razie naprawdę strach myśleć, jak miałaby wyglądać miłość zwierząt… Słonice, które płaczą nad ciałem swoich młodych i oblewają je godzinami wodą lub głaszczą trąbami, to oczywiście w takim razie tylko instynkt. Niech będzie, że nawet macierzyński. Ale instynkt. Tak samo, jak znana w Internecie sekwencja zdjęć przedstawiających kota, który dosłownie reanimuje swojego potrąconego przez samochód towarzysza, próbując go obudzić. Według świadków kot miauczał rozdzierająco i trwał przy koledze na przemian tuląc się do niego i masując go przez ponad półtorej godziny. Ale wiecie. To na pewno foto-manipulacja. Albo, w ostateczności właśnie instynkt. Ponoć zwierzęta nie mają poczucia trwałości bólu. Odczuwają ból fizyczny, ale nie zdają sobie sprawy, że będzie on trwał i trwał. Niejako odczuwają go teraz, aktualnie. Dlatego tak chętnie rzucają się ratować „swoich” ludzi w lodowatą wodę, albo płomienie? Nawet za cenę własnego cierpienia lub śmierci? Sceptycy twierdzą, że tak działające zwierzę nie jest w ogóle świadome zagrożenia własnego życia… Świetnie, to gdzie się nagle podział ten instynkt (także i ten zachowawczy), o którym tak trąbiliśmy wcześniej? Przyjmijmy, że zwierzęta stadne mają gdzieś w sobie wpojony nakaz dbania o najmłodszych i ślepego posłuszeństwa wobec alfy. Możemy się tego trzymać, albo zapytać, czy sami nie mamy podobnych zachowań. Niewielu z nas zapewne rzuciłoby się lwu do gardła w obronie swojego partnera. Wrony, które nie dość, że są długowieczne (żyją nawet 70 lat), to jeszcze monogamiczne - potrafią się rzucić na jastrzębia, który atakuje ich towarzysza. Nie mam pojęcia, czy to miłość, czy przywiązanie. Nie zamierzam nawet próbować odpowiedzieć. Po prostu im zazdroszczę.

Naukowcy z Uniwersytetu Chicago chcieli znaleźć dowody na to, że szczury porozumiewają się między sobą za pomocą jakiegoś bardziej skomplikowanego systemu dźwiękowego. Przeprowadzone na szczurach badania behawioralne odkryły zaskakujące rzeczy. Szczur będzie tak długo kombinował, jak wypuścić swojego kolegę zamkniętego w klatce, aż tego nie wykombinuje. I to nic, że obok klatki z zamkniętym zwierzakiem leży czekolada. Dopiero po uwolnieniu kolegi, oba gryzonie się za nią zabiorą. Dla sprytnego szczura nie miało znaczenia to, że nie dostanie od uwolnionego kompana nic w zamian. Liczyło się tylko to, że tamten może uciec z ciasnej klatki. Innego gryzonia nauczono, że jeśli naciśnie przycisk, dostanie smakołyk. Potem przycisk podłączono do prądu, a prąd podpięto pod klatkę, w której siedział inny szczurek. Pierwszy gryzoń przestał naciskać przycisk natychmiast, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jest związek pomiędzy przyciskiem, a piskami bólu, dobiegającymi z klatki. Szczurze sprawki, to być może nie jest to miłość, ale (nie)zwykła empatia. Ale jeszcze pod koniec XX wieku naukowcy nie byli skorzy do przypisywania jej zwierzętom. Może się więc tak stać, że za kolejną dekadę nie będą się wzdrygać przed mówieniem o miłości. Tyle, że jaki szanujący się naukowiec w ogóle spróbuje zmierzyć miłość? A może jest jeszcze inaczej i nawet nie trzeba się nad tym zastanawiać. Może uczucia zwierząt są prostsze, mniej skomplikowane, a przez to bardziej ostre. Może są zarezerwowane nie tylko dla ludzi? Może nie ma w nich miejsca na wzniosłość? Może jest miejsce tylko na wzajemne ogrzewanie się zimą, albo lizanie zranionych miejsc? Może to człowiek nadaje swojej przyjaźni ze zwierzęciem prawo do słowa „miłość”? Dla wielu właścicieli zwierząt ta dyskusja w ogóle nie ma sensu. Oni wiedzą swoje, kiedy mogą wypłakać się w psią sierść, a Burek z przejęciem i w ciszy liże ich po rękach i twarzy.

„…ABY JĘZYK GIĘTKI POWIEDZIAŁ WSZYSTKO, CO POMYŚLI GŁOWA…” FRYMUŚNY Niezbyt często już dziś używany, a miły uchu przymiotnik frymuśny oznacza wymyślny, fantazyjny, wyszukany, zabawny, a także kokieteryjny. Jest to dawne zapożyczenie z francuskiego, ale – co ciekawe – francuski wyraz, od którego pochodzi, wcale się z kokieteryjnością nie kojarzył. Francuskie słowo frimousse oznacza buzia, ale mówi się tak raczej nie o dziewczęcej twarzyczce – słodziutkiej i uśmiechniętej, tylko o wykrzywionej grymasem niezadowolenia buzi rozkapryszonego dziecka (fr. frime to pozór, ale też grymas). Ciekawostki językowe zaczerpnięto z profilu kampanii społeczno-edukacyjnej „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, zamieszczonej na portalu facebook.com: https://www.facebook.com/jezykojczysty

Poradnia językowa

18


UWAGA! »» Chcesz dołączyć do naszej drużyny? »» Chcesz podzielić się z nami wrażeniami po lekturze magazynu? »» Chcesz byśmy objęli patronatem medialnym Twoją książkę? Pisz na adres: redakcja@magazynobsesje.pl Więcej na stronie: http://magazynobsesje.pl Polub nas na Facebooku: http://facebook.com/magazynobsesje

19

Wywiad


fot.: Š javarman - Fotolia.com

Literacko

20


Magdalena Kazubska, http://kobieceatelier.blogspot.com

Erasmus, szkoła wariatów ROZDZIAŁ I 1 luty 2013. Tę datę zapamiętam do końca życia. Zmieniła nie tylko mój światopogląd, ale umocniła wiarę w siebie. Zapoczątkowała szereg przemian, które we mnie zaszły po to, żeby stać się lepszą osobą. – Lenka, pośpiesz się! Wszyscy już na ciebie czekają – krzyczała moja mama, krzątając sie po mieszkaniu i dopakowując kolejne niezbędne rzeczy do mojej torby. – Idę po samochód, za 5 minut musimy wyjść. Musimy wymienić jeszcze walutę. – Mój tata, zawsze zorganizowany człowiek, zawsze myśli o rzeczach najbardziej potrzebnych i logicznych, kiedy mnie wypada to kompletnie z głowy. – Już, już! Już idę – krzyczałam, próbując wcisnąć się jak najszybciej w czarne rajstopy. Wszystko spakowane, stoję w przedpokoju ubrana w niebieską sukienkę z długim rękawem, włosy mam związane w kucyk, a na ustach pomadkę w kolorze nude. Jestem gotowa, żeby podbijać świat? No, nie bardzo, boję się okropnie, a moje nogi trzęsą się jak wata cukrowa na wietrze. – No dziewczynki! Szybciej, szybciej. Schodzimy do samochodu. Szybki całus dla Luny i mogę iść do windy. Kiedy zapakowaliśmy już wszystkie torby do samochodu, nie było miejsca już na nic innego. 30 kilogramów. Tyle dokładnie ważyło moje przyszłe życie. Przejeżdżając obok ulicy, na której mieszkał mój były, moje oczy zmoczyły się lekko. Nie zatrzymał mnie, a teraz było już za późno. Decyzja została podjęta. Lecę do Lizbony. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wylot okaże się moją najlepszą decyzją w życiu. Marti i Marta czekały na lotnisku, obie płakały. Nie chciały, żebym wyjeżdżała, ale też nie chciały, żebym została. – Nie jedź. – przytuliła mnie Marta – zostań z nami. Co Polska, ci się już nie podoba?– zagadywała mnie zadziornie. – No właśnie, lecisz szukać nowych przyjaciół? – przedrzeźniała mnie Marti. – Wiecie dziewczyny, że muszę. Ta decyzja została podjęta już dawno. Spojrzałam na moją mamę, która dumnie prezentowa-

21

Literacko

ła się w czarnej sukience. Pierwszy raz w życiu czułam, że jest naprawdę ze mnie dumna i za nic nie chciałam jej zawieść. – Mamy coś dla Ciebie – powiedziała Marta i wręczyła mi malutki błękitno-biały woreczek. W środku znajdowała się malutka bransoletka. Na czarnym rzemyku zawieszone zostało złote serduszko z wygrawerowanym napisem „Na zawsze”. Założyłam bransoletkę na lewą dłoń, a Marti poprawiła rzemyk. – Pięknie – powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. – Dziękuję – odpowiedziałam i już nawet nie próbowałam powstrzymać łez. – Lenka musimy już iść na odprawę, pożegnaj się ze wszystkimi. – Tata spokojnie pogłaskał mnie po głowie. Czułam się jak małe dziecko. Cieszyłam się, że leci ze mną, chociaż przez chwilkę nie będę się czuła jeszcze tak samotnie. Myślę, że w tej chwili, kiedy wylatywałam, byłam jeszcze jego malutką córeczką Z podróży miałam wrócić jako odpowiedzialna, dorosła kobieta. Ucałowałam mamę i przyjaciółki i udałam się na odprawę. ROZDZIAŁ II Odprawa była już formalnością, pokazaliśmy nasze bilety. Walizki pojechały do bagażowni, a my udaliśmy się do kolejki przeglądającej bagaż podręczny. – Proszę wyłożyć wszystko do tego pojemnika – powiedział celnik wskazując na szare, prostokątne pudełko. Do pojemnika trafiło wszystko: komórka, słuchawki, komputer, jeansowa torebka od Calvina Kleina i szpilki. Przechodząc przez bramkę, zawsze się boisz, że może zapiszczy i potraktują cię jak bandziora, chcącego wysadzić całe lotnisko w powietrze. Tym razem jednak obyło się bez zbędnego wstydu jakim jest rozbieranie się z pasków i innych części garderoby. – Proszę udać się do wyjścia numer 32, boarding zaczyna się o 14:25 – powiedziała celniczka, wręczając mi moją torbę. Popatrzyłam na tatę zdziwiona. W tym okresie mój angielski był jeszcze kompletnie zablokowany. Nie rozumiałam nic, nie wiedziałam jak mówić. – Tato, co to jest ten boarding? – zapytałam, czując się jak czterolatka, lecąca z rodzicami na wakacje.


– Godzina, o której musimy wejść na pokład samolotu – odpowiedział, i wpatrując się w bilet, szukał bramy do wejścia do samolotu. W tym samym czasie w mojej głowie roiło się już milion czarnych scenariuszy. Sięgnęłam po telefon i wystukałam na klawiszach numer do Mii. „Kochana ja umarłam właśnie w tym momencie, nie ma szans... ja sie nie dogadam! Ja tam zginę! Jak tata wyleci, nie będę wiedziała nawet jak zamówić zupę w barze”. Dwie minuty później na moim ekranie pokazała się wiadomość zwrotna. Mia jak zawsze trzeźwo myśląca i opanowana. „Dasz radę, odblokujesz się. Nie myśl na razie o tym.” Może miała rację? Może nie ma się co przejmować na zapas? Nie potrafiłam jednak myśleć o niczym innym. Tata leciał ze mną tylko na 3 dni, potem miałam zostać kompletnie sama. Lekko przerażona usiadłam na szarym metalowym krzesełku, popijając wodę, próbowałam skupić sie na czytaniu gazety, którą wcześniej kupiłam. Tata przyglądał mi się zagadkowo, jakby próbował odgadnąć, co dzieje się w mojej małej głowie. Odpowiedź była prosta. Bałam sie, prawie wszystkiego się bałam. W tym momencie moim największym problemem był lot. Nie lubię latać, w dzieciństwie na pokładzie samolotu byłam może z trzy razy. Z czego raz – bez wątpienia – nie miałam strachu, że odleci, bo było to w muzeum. – Masz cykora? – zapytał z lekkim przekąsem, chyba po to, żeby mnie uspokoić. – Nie! – odpowiedziałam dumnie i niby od nie chcenia przekręciłam stronę w gazecie. W tym samym momencie podniosłam oczy na tatę i zaczęłam się śmiać. – Pewnie, że mam, ty byś nie miał? – No, chyba bym miał... ale właściwie, czego ty się boisz? – Latania! – powiedziałam podwyższonym głosem, tym samym odwracając jego uwagę od mojej wyprowadzki. – Nie bój się, zamówiłem ci na pokładzie wegetariańskie jedzenie – oznajmił i pogłaskał mnie po głowie. – Dziękuję . – odpowiedziałam cicho. Lubię czuć się jak dziecko przy tacie. To dziwne, po prostu lubię. Dziesięć minut i butelkę wody później, obsługa z lotniska zaczęła nawoływać nasz lot. Podchodziliśmy po kolei z dowodem osobistym i biletem. Na pokładzie samolotu było jasno, czysto i przyjemnie. Strach zdawał się powoli uchodzić. Szybko odnaleźliśmy swoje miejsca i usiedliśmy. – No to, lecimy – uśmiechnęłam się, kiedy samolot ruszył z miejsca... Parę minut później cała spocona z całej siły trzymałam rękę ojca... Start przerósł moje oczekiwania i w momencie wbicia mego wątłego ciała w fotel pomyślałam: To się chyba nie zmieni. Nienawidzę latać.

ROZDZIAŁ III Do rezydencji Elias Garcia dotarłam tego samego dnia o godzinie dwudziestej. Popatrzyłam na ulicę która od tego wieczora miała stać się moją na najbliższe pół roku. Była taka obca, padało i cała ulica była mokra. Pewnie dlatego, że moje przyjaciółki płakały, kiedy się żegnałyśmy – tak mówił mój tata. Zapamiętać na przyszłość “NIE PŁAKAĆ NA LOTNISKU, TO PRZYNOSI DESZCZ.” Budynek, w którym znajdowało sie moje małe gniazdko, z zewnątrz był stary, ale to dodawało mu tajemniczości. Stare elewacje w połączeniu z metalowymi zdobieniami balkonów wydawały się idealnym połączeniem. W kamienicy przylegającej do naszej rezydencji znajdowała się ciastkarnia, w której później często zdarzało mi się pić espresso i zajadać się chlebkiem boga (była to drożdżowa bułeczka z kokosem). Kiedy już obejrzałam całą ulicę, zaczęłam szamotać się z drzwiami, które ani teraz, ani później nie chciały ze mną współpracować. Zadzwoniłam domofonem i parę minut później powitał mnie Joao. Średniego wzrostu mężczyzna, starszy ode mnie o jakieś trzy, może cztery lata. – Cześć! – powiedział i podał mi rękę. – Jestem Joao i tu pracuję. Popatrzyłam na niego jeszcze niepewnym wzrokiem, i wciągając na piętro swoją wielką czerwoną walizkę, odpowiedziałam: – Cześć jestem Lena, razem z tatą mieliśmy rezerwację. Pewnie zastanawiacie się, jak to jest, że dorosła dziewczyna jedzie z tatą. Właściwie czego się bałam? Odpowiedź jest prosta, bariera językowa nie pozwoliła mi podpisać nawet kontraktu z Joao tak jak trzeba. Ponadto musicie wiedzieć, że jestem jedynaczką, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że rodzice od zawsze o mnie dbali (czasem za bardzo). Cieszę się , że w tamtym czasie miałam tatę przy sobie. Zaopiekował się mną, tak jak wtedy kiedy miałam 5 lat. Pozwalał mi się zaaklimatyzować w nowym miejscu, a sam przejął na siebie obowiązek ugotowania obiadu, oprowadzenia mnie po mieście (kiedyś już tu był, ale to zupełnia inna historia) i wysprzątaniem mojej półeczki na jedzenie. Strach przed nieznanym paraliżował mnie tak bardzo, że nie byłam wstanie zrobić tego sama. – Wejdź, ja się tym zajmę. – Joao pokazał mi na przedpokój, a sam zajął się moją torbą. Kamienica wydawała się nieprzyjemna. Zapach wilgoci unosił się w powietrzu. Nikogo nie było. Pokoi na parterze było dziesięć. Wszystkie zajęte przez studentów lub praktykantów, którzy przyjechali z zamiarem poszukiwania lepszego jutra, nowych rozrywek i przyjaciół z różnych stron świata. – Musimy podpisać kontrakt. – powiedział Joao. – Dobrze – uśmiechnęłam się. – Ale najpierw pokażę ci rezydencję. – lubiłam go już

Literacko

22


wtedy. Zaopiekował się mną wtedy jak młodszą siostrą. Jego szefem była kobieta po pięćdziesiątce. Zołza- Adylia, która nie szczędziła nikogo i była łasa na pieniądze. Joao dzielnie znosił jej humory i zawsze pomimo trudnej pracy był uśmiechnięty oraz gotowy do pomocy. Długim korytarzem poprowadził mnie do kuchni. – Tu masz kuchnię, tam jest jadalnia. Musisz wybrać sobie jedną z półek w kuchni i jedną w lodówce, gdzie będziesz trzymała swoje jedzenie. Nie gotujemy tu, każdy gotuje sobie sam. – Powiedział stanowczo. Kuchnia była czysta, ale stara. Trzy lodówki stały w rzędzie, przy ścianie po lewej stronie. W kuchni była też pralka, mikrofalówka, trochę garnków i sortownik na śmieci. – Mhm – przytaknęłam po raz kolejny tego wieczora. – Choć teraz pokażę ci twój nowy pokój. Pokój znajdował się nie daleko kuchni, naprzeciw łazienki. Był ciemny i mały, nie wydawał się za grosz przytulny. Unoszący się w całym domu zapach wilgoci gościł również tu. Trzy ściany były beżowe, jedna była w kolorze jaskrawej zieleni. Nowe meble, stara podłoga – pomyślałam. Teraz z perspektywy czasu wiem, że nawet gdyby pokazano mi wtedy nowy apartament na Manhattanie

23

Literacko

w Nowym Jorku i tak wydawałby mi się stary, brzydki i śmierdzący. Podpisaliśmy kontrakt na miesiąc, a nie na pół roku – zostawiłam sobie wyjście ewakuacyjne w razie, gdybym się nie odnalazła w tym miejscu. Tego wieczoru wraz z tatą przeszliśmy się jeszcze po deszczowych lizbońskich ulicach w poszukiwaniu metra. W Warszawie nie miałam problemu, jedna nitka i tyle, w Lizbonie zaczęły się schody, linii było cztery: niebieska, zielona, czerwona i żółta. Każda prowadząca do innego miejsca, którego nazwę ciężko było przeczytać, wymówić i zapamiętać. Po znalezieniu małej żółtej linii metra nieopodal “Campo Pequeno”, zaznaczyłam na mapie duży “x” i czarnym długopisem rysowałam po ulicach prowadzących “z domu” do “metra”. Do domu wracało nam się dużo szybciej, zaczął kropić deszcz, co dodało nam wigoru w przebieraniu nogami. Szybki prysznic i zasłużony sen, to było to, czego w tym momencie pragnęłam najbardziej. – Dobranoc. – powiedziałam do taty, uchylając drzwi do jego pokoju. – Dobranoc Lenka, śpij dobrze. – odpowiedział. Zamknęłam drzwi i długim korytarzem udałam się do swojego.

fot.: prywatne archiwum autorki


fot.: Š nana77777 - Fotolia.com

Temat numeru

24


AGNIESZKA POHL

JUŻ DOŚĆ LUKRU! Miłość obecna jest w literaturze od zawsze. Adam i Ewa, Tristan i Izolda, Romeo i Julia albo Zosia i Tadeusz to pary dobrze nam znane. Przez pasjonatów literatury uwielbiane – a czasem znienawidzone. Ich miłość nie była łatwa. Nie zawsze szczęśliwa. Była jednak prawdziwa i szalenie intensywna. Młodzieńcza, pełna uroku i czaru. Nieraz gorzka. Tak wzruszająca i przejmująca, że potrafiła wzbudzić dreszcz emocji, wywołać rzekę łez i poruszyć sumienia tych zupełnie nieczułych na niedolę kochanków. A teraz? Czy ktoś potrafi równie godnie pisać o miłości? Czy może odczuwamy zalew słodyczy, która niezmiernie irytuje i mdli do granic możliwości? Czy miłość w literackim wydaniu nie jest już przejedzona? Czy nie jest przedstawiona wtórnie i bez tej odrobiny szaleństwa, która kiedyś towarzyszyła twórcom? Bo kiedy ostatnio sięgam po książkę o miłości, czuję ciągle to samo. Zawód, że historia jest tak przewidywalna, że nawet szklana kula nie będzie mi potrzebna, by przewidzieć dalszy ciąg fabuły. Natomiast życie głównych bohaterek, pełne całkiem przewidywalnych zwrotów akcji, męczy i nuży. Bohaterki, które noszą wiecznie różowe okulary – przez co ich świat jest jak lukier na torcie upieczonym dla dziewczynki obchodzącej swoje trzecie urodziny – olśniewają urodą, drażniąc tym tę brzydszą część żeńskiej społeczności. Wszystko się lepi i przykleja, a my marzymy, by opowieść choć raz okazała się inna. By drgnęła w nas struna, wydająca dojmujące dźwięki tęsknoty. By poczuć ten żar i namiętność, które wybuchają w duszach zakochanych bohaterów. Z żalem przyznaję, że udaje się to tylko nielicznym. Owszem, każdy może o niej pisać i to nawet na swój sposób, ale tylko garstka robi to subtelnie i z wyczuciem godnym doradcy sercowego. Z niekłamaną przyjemnością oświadczam, że moimi mentorami stali się: David Foenkinos i ErichEmmanuel Schmitt. To oni się moim niedoścignionym współczesnym wzorem pisarzy, którzy tak 25

Temat numeru

pięknie i z lekkością opowiadają o miłości. Zwyczajnie i po ludzku. Panowie! Czapki z głów! Od Was należy się uczyć delikatności i zrozumienia schematu zawiłego uczucia. Dzięki nim prawdziwa miłość staje się czymś niedoścignionym i niebagatelnie magicznym. Bo gdzieś za ich piórami czai się wróżka, która przenosi nas w miłosny i erotyczny świat. Gdy jednak na Waszej literackiej drodze stanie cukierkowa historia, której nawet nie osłabi smak gorzkiej czarnej kawy, włączcie Youtube i posłuchajcie czegoś z dystansem, dla rozładowania Waszych negatywnych odczuć, które Was zaleją podczas lektury o powtarzalnej akcji i takich samych wydarzeniach, wysypujących się z pudełka niczym powielone po stokroć zdjęcia. Ale broń Boże! Niech to nie będzie piosenka o miłości. Zatem kiedy Wasze uszy powiedzą: stop tej kakofonii dźwięków, sięgnijcie po sprawdzonego autora. Najlepiej swój ulubiony tytuł i delektujcie się ciszą, pięknym językiem i nieprozaicznym życiem bohaterów, które ciągle zadziwia i ciągle Was pociąga. W ten sposób, być może choć na chwilę pozbędziecie się tej nieznośnej słodkości w ustach, która popsuła Wam kubki smakowe. Choć nieudana lektura nie spaczy Waszego gustu, to pozostawi po sobie niesmak. I zaręczam, że ów niesmak na długo pozostanie na Waszych podniebieniach. Jednakowoż płynie nauka z trefnego wyboru, którego być może ostatnio dokonaliście: będziecie się takich, powodujących młodości, książek wystrzegać. Odmówicie zakupu czegoś, co zupełnie nie wpasowuje się w Wasze gusta. A zatem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Popełniony błąd może zostać szybko naprawiony. I choć Wasze czytelnicze ego czuje się zbrukane przez zalew masowej, śmieciowej literatury o treści nic nie wnoszącej, będziecie mieli okazję wyrobić sobie swój unikalny i wysublimowany literacki gust, który będzie kluczem do intelektualnej uczty. Smacznego!


ZWYCZAJNIE

SIADAM I TŁUKĘ W KLAWISZE

Rozmawiała: Agnieszka Pohl Zdjęcie: prywatne archiwum pisarki Okładki: materiały prasowe wydawnictw

Dzisiaj na łamach „Obsesji” gościmy Alinę Krzywiec, autorkę niesztampowej powieści „Długa zima w N.” i ostatnio wydanej „Kolebki”. Pisarka wiedzie poukładane życie w Warszawie, choć pochodzi z Dolnego śląska. Jednak jej bohaterowie nie prowadzą zwyczajnego życia. Specjalnie dla nas uchyla rąbka tajemnicy o swojej twórczości. Agnieszka Pohl: „Długa zima w N.” jest faktycznie całkiem długa. Panują w niej iście lodowate warunki. Nie ma ciepła, nie klepie Pani przyjaźnie swoich postaci po plecach. Dlaczego akurat ta pora roku, a nie piekielnie upalne lato? To przecież też mogłaby być całkiem niezła tortura dla postaci?

Alina Krzywiec: Ma Pani rację, że lato też stwarza znakomite warunki do tortur. W naszym klimacie to jednak zima kojarzy się z poczuciem beznadziei, marazmu, wiele osób rokrocznie przeżywa zimę w pewnej hibernacji, czekając niecierpliwie na nadejście wiosny. To uśpienie, w sensie przenośnym, charakteryzuje podejście do życia głównej bohaterki, która chciałaby być kimś innym, lepszym, ale nie podejmuje w tym celu żadnych działań. Tym samym, w moim przekonaniu, przesypia swoje życie. A w życiu – inaczej niż w naturze – pewne rzeczy nie pojawią się samoistnie, trzeba sobie na nie zapracować.

Nie obawiała się Pani, że czytelnicy przyjmą równie chłodno Pani powieść, jak Pani swoich bohaterów?

Oczywiście, ta obawa towarzyszyła zarówno mi, jak wydawcy. Moi bohaterowie odrzucają podwójnie. Po pierwsze dlatego, że neurotyczna Maria B. jest zwyczajnie irytująca. Zachowuje się w sposób nieodpowiedzialny i czytelnik, który obserwuje jej powolny, acz konsekwentny upadek, zapewne odczuwa z tego powodu dyskomfort, bo jednak ktoś na jego oczach doznaje wielu krzywd. Część osób stosuje mechanizm obronny, twierdząc, że dzieje się to na życzenie Marii, z czym nie do końca mogę się zgodzić. Po drugie, wszyscy ludzie są mniej lub bardziej narcystyczni, ale podejrzewam, że część osób widzi w Marii B. odbicie swoich – zrealizowanych, bądź nie – obsesji. Nie mam na myśli obsesji o charakterze erotycznym. Chodzi o to, że pełnimy wiele ról społecznych, część z nich nie do końca z własnej woli, raczej z kulturowego przymusu. Ale mało kto otwarcie przyznaje, że nie kocha swojego dziecka, źle czuje się w związku monogamicznym, brak mu odwagi, by zmienić zawód, a wykonywanego od zawsze nienawidzi. Myślę, że część epitetów, jakimi obsypano Marię wynika właśnie z takiej emocjonalnej samoobrony. Ale, choć bohaterce z reguły się obrywa, sama książka jest dobrze przyjęta. Wywiad

26


Chyba nie jest łatwo, choć Pani się to udało, napisać powieść, która łamie obecne trendy w literaturze kobiecej. Nie ma lukru, różu i mdlącej słodkości. Jak Pani tego dokonała?

Chyba główna zasługa musi tu przypaść Marii B., która nie jest ani przez chwilę słodka. To konstrukcja głównej bohaterki wpłynęła na klimat tej książki i jej surowość. Poza tym tematyka, jaką chciałam poruszyć – pretensji do życia za to, że nie obdarowuje nas prezentami, niechcianego macierzyństwa, rutyny w związkach opartych na nierealistycznych wyobrażeniach o partnerze, życia mrzonkami - sama w sobie jest dość gorzka.

w Siedlcach, gdzie promowane są ambitniejsze pozycje z tego gatunku i czuję się częścią tak rozumianej literatury w spódnicy. Najnowsza powieść „Kolebka” też nie należy do gatunku powieści takich łatwych i przyjemnych. Trudna przeszłość, tajemnice. Skąd Pani czerpie pomysły na tak mroczne wizje dla swoich bohaterów?

Myślę, że „Kolebka” jest zupełnie inna od „Długiej zimy w N.”, dużo więcej w niej humoru, dowcipnych postaci. Książkę czyta się lekko, celowo sięgam do pewnych utartych rekwizytów tej literatury kobiecej, o której przed chwilą rozmawiałyśmy. Mamy więc dom na prowincji, babcię, rodzinne tajemnice. Wszystko po to, żeby gdzieś w tle, mam nadzieję, że nienachalnie, napisać o tych sprawach, które prawdziwie mnie dotykają, choć bezpośrednio mnie nie dotyczą. Pomysłów przychodzi mi do głowy mnóstwo, tak już mam. Trudno mi powiedzieć skąd przychodzą, ale wiem na pewno, że niektóre z nich zostają tak długo, aż powstanie z nich powieść. Czasem w trakcie pisania mroczne okazują się po prostu niektóre życiorysy. Maria B. przyciągała kłopoty jak magnes i takie było założenie, że jej się nie uda w porę ocknąć. Kłamstwa doprowadzą ją w ślepy zaułek, do kompletnego osamotnienia. Marta z „Kolebki” do zmiany dojrzewa, ale duży w tym udział innych osób, od których otrzymuje wsparcie. Kolejna, którą zapewne ma Pani w planach, też będzie tak nieprzewidywalna, chłodna jak „Długa zima w N.”?

Jednak, to chyba krzywdzące szufladkować prozę Pani autorstwa jako należącą do gatunku literatury w spódnicy?

Określenia „literatura kobieca” używa się często z lekceważeniem, jako synonim „literatury dla kucharek”. Osobiście wolę nazywać tego typu książki literaturą obyczajową. Z drugiej strony, w słowie „kobieca” nie ma żadnego defektu. Dlatego cieszę się, że tak prężnie rozwija się Festiwal Literatury Kobiecej 27

Wywiad

Jestem już dość zaawansowana w pisaniu trzeciej powieści, której akcja zaczyna się wiosną a kończy wczesną jesienią, ale i tak będzie w niej dużo okrucieństwa. Pomysł dojrzewał przez ponad dwa lata i uległ dużej transformacji, tylko przesłanie pozostało to samo. Ta książka opowiada o kompletnym osamotnieniu, podobnym do tego, jakie się stało udziałem Marii z debiutu, ale które wynika ze szlachetnych pobudek. Bohaterka doświadczy tego, jak ciężko jest bronić własnych wartości i przekonań, szczególnie gdy wszyscy dookoła, także ci, których kochamy, stają się z ich powodu naszymi wrogami. W dość krótkim czasie pojawiły się na rynku dwie Pani pozycje, kolejna już w drodze. Skąd takie tempo?

Ma to związek ze zmianami, jakie zaszły w Świecie Książki. „Długa zima w N.” miała ukazać się w kwietniu 2013 roku, ale ze względu na wycofanie się poprzedniego właściciela z Polski i przejęciu wydawnictwa przez nowego, plan wydawniczy


uległ przesunięciu. Książka, nad którą pracuję, jeśli wszystko pomyślnie się ułoży, ukaże się jesienią tego roku, więc tym razem przerwa będzie dłuższa. Na pewno w pisaniu pomaga mi ogromna samodyscyplina, ale ta efektywność pracy jest okupiona wieloma wyrzeczeniami. Czy przy pisaniu towarzyszy Pani specjalny rytuał, przestrzegany od A do Z. Może kubek gorącej kawy albo totalna cisza?

Całe szczęście nie, gdybym oczekiwała tak idealnych warunków do pracy, raczej nie napisałabym ani zdania. Mieszkam przy głośnej ulicy, mam normalną rodzinę, która żyje na tej samej, co ja, przestrzeni i psa, którego czasem naprawdę trudno uciszyć. Nawet niespecjalnie często sprzątam biurko. To potwornie banalne, ale zwyczajnie siadam i tłukę w klawisze. Czy jest jakiś gatunek literacki, z którym chciałaby się Pani osobiście zmierzyć?

Zaczęłam pisać thriller, ale porzuciłam go, gdy zaszłam w ciążę, żeby nie straszyć dziecka. Myślę, że do niego wrócę, bo to dla mnie ciekawe wyzwanie. Bardzo chciałabym napisać farsę dla teatru. Taką, po której widzowie muszą łykać tabletki przeciwbólowe, tak bolą ich ze śmiechu mięśnie brzucha. A może mógłby to by być mrożący krew w żyłach kryminał?

Kryminał wymaga dobrego detektywa, a ja nie mam pomysłu na tę postać. Skoro mowa o pisaniu. Jak zrodził się u Pani pomysł, żeby coś wydać i przejść ten trudny proces wydawniczy?

Pisałam dużo drobnych rzeczy do szuflady, ale brakowało mi wytrwałości i warsztatu, żeby przysiąść nad powieścią. Dużo zawdzięczam mojemu mężowi, który powiedział: Jak chcesz pisać, to po prostu to rób. Przyznałam mu rację, zaczęłam wstawać codziennie o 4:50 rano i pisałam mniej więcej godzinę przed wyjściem do pracy, zanim obudzi się córka. Szukanie wydawcy wydawało się naturalną konsekwencją tego, że powieść w końcu powstała. Było to dość frustrujące, choć – czego wówczas nie wiedziałam – nie trwało wcale tak długo. Żeby jakoś funkcjonować zajęłam się w oczekiwaniu na odpowiedź „Kolebką”, co sprawiało mi mnóstwo radości.

Skoro Pani pisze tak trudne książki, to nie potrzebuje Pani jakiejś odskoczni literackiej? Co możemy znaleźć w Pani biblioteczce?

Książki, które czytam dla przyjemności też raczej nie są odskocznią od trudnej tematyki, wręcz przeciwnie. Bardzo lubię literaturę faktu, reportaże, biografie. Jeśli chodzi o powieści, zdarzają mi okresy fascynacji jakimś autorem lub autorką, kiedy czytam hurtem wszystko, co wydali. Gdy brak przekładów, sięgam po ich książki także w obcych językach. Może poleciłaby Pani czytelnikom „Obsesji” odpowiedni tytuł na ten zimowy czas?

Mam nadzieję, że nie zabrzmi to niezręcznie, ale polecam „Kolebkę”. Z „Długą zimą w N.”, jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji przeczytać, radzę chyba poczekać do wiosny. Dziękuję za rozmowę. Życzę rzeszy wiernych czytelników

Bardzo dziękuję.

Wywiad

28


Rozmówki w Klubie Apetycznych Babek

Hanna de Broekere

Miłość bezpieczna Wkroczyłam do salonu tanecznym krokiem z butelką aurioli chateauneuf-du-pape. – Kocham malarza! – oznajmiłam radośnie. Zuza zrobiła się czujna. – Pokojowego? Sztalugowego? Isabel wzięła ode mnie butelkę i przyjrzała się etykietce. – Na pewno francuskiego – stwierdziła. – Malarza! I do tego Francuza! – wykrzyknęła ze zgrozą Lukrecja. – Rozkocha i porzuci. Będzie miał na boku kilka innych wielbicielek. Albo – zrobiła efektowną pauzę – wielbicieli. Zaśmiałam się beztrosko. – Ze strony Blancharda nic mi nie grozi. Zszedł dawno temu. Zuza westchnęła z ulgą. – A, jak martwy to jesteś bezpieczna. Uniosłyśmy kieliszki z rubinowopurpurowym winem. – Za l’amour! W ogrodzie wiatr zawirował impresjonistyczną mozaiką poderwanych z ziemi liści…

29

Literacko

fot.: © cut - Fotolia.com


NIGDY NIE WIADOMO, CO Ż YCIE PRZYNIESIE Rozmawiała: Agnieszka Pohl Zdjęcie: Magdalena Krzyczunas-Sfar Okładka: materiały prasowe wydawnictwa

Shirin Kader to pseudonim lubelskiej pisarki, która zadebiutowała powieścią „Zaklinacz słów”. Uwielbia Orhana Pamuka, posiada kota i jest właścicielką orientalnej kawiarni. Agnieszka Pohl: Dlaczego Tunezja a nie Maroko?

Shirin Kader: To są zupełnie różne kraje, każdy z nich jest piękny innym rodzajem piękna. Tunezję znam bardzo dobrze, Maroko dopiero odkrywam. Myślę, że czasem o przywiązaniu do miejsc decyduje pierwsze wrażenie, ten pierwszy podmuch wiatru na twarzy, zapach powietrza. W Tunezji zawsze czułam się u siebie. W Maroku, mimo że bardzo je lubię, szczególnie od strony tamtejszych baśni i legend, czuję się jednak jak gość. Orient wydaje się być obecny nieustannie w Pani życiu. Ma Pani własną kawiarnię orientalną, czytuje Pani książki osadzone w tamtej rzeczywistości. A czy na co dzień gotuje Pani potrawy z tamtych części świata?

Lubię gotować, ale moje potrawy to raczej wariacje na temat Orientu niż Orient w klasycznej postaci. To samo dotyczy też potraw z innych zakątków świata. Nigdy nie trzymam się określonego przepi-

su. Zmieniam, dodaję, kombinuję, lubię wymyślać. Uwielbiam przyprawy, są obecne we wszystkim, co przyrządzam. Ostatnio moim popisowym daniem są bułeczki z ciasta francuskiego, faszerowane mięsem mielonym uduszonym z przecierem pomidorowym, cebulą, natką pietruszki i kombinacją różnych przypraw, w tym cynamonu. Takie kulinarne spotkanie Wschodu z Zachodem. Skoro już mowa o przyprawach, to woli Pani kawę z kardamonem czy cynamonem?

Z cynamonem. Właśnie taką piję. O Pani debiucie jest dość głośno w mediach. Spodziewała się Pani aż tak dużego zainteresowania „Zaklinaczem słów”?

Przyznam, że nie wiem, czego się spodziewałam. Wydaje mi się, że w ogóle o tym nie myślałam. „Zaklinacz” jest na pewno swego rodzaju nowością, bo chyba nikt z rodzimych pisarzy, oprócz Piotra Ibrahima Kalwasa, nie zajmuje się literaturą orientalną. Wyjąwszy książki o porwaniach, uprowadzeniach i wakacyjnych miłościach Wywiad

30


To prawda. Stąd pewnie ta fascynacja. A jakich czytelników sobie Pani ceni?

cykl otwierało słuchowisko na podstawie książki lubelskiej pisarki.

Wszystkich, również tych, którym książka się nie spodobała. Nie boję się krytyki, szczególnie konstruktywnej. Taka krytyka pozwala się rozwijać, pracować nad sobą. Dlatego uważam, że warto z niej wyciągać wnioski zamiast obrażać się i oburzać. Czytelnicy mojej książki są fantastyczni, piszą, komentują, przesyłają zdjęcia. Dzięki nim „Zaklinacz” stał się czymś więcej niż trzystoma kartkami papieru w błękitnej okładce, ożył, poszedł w świat. To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ktoś uśmiecha się nad moją książką, ktoś nad nią płacze, ktoś coś przeżywa. Często słyszę, że „Zaklinacz” kogoś zmienił, sprowokował do refleksji, poruszył. I jak tu nie cenić ludzi, dzięki którym słyszy się takie rzeczy?

Wiemy, że ma Pani kotkę o imieniu Szisza. Dlaczego akurat takie imię wybrała Pani dla swojego domownika?

Jakby miała Pani uratować jedną książkę przed pożarem z Pani zbioru, co to byłby za tytuł?

O nie! Tylko nie jedną, proszę. Myślę, że mam dość szeroką rozpiętość ramion i udałoby mi się wynieść przynajmniej jedną półkę, wbrew pozorom nie tylko orientalną. Na pewno, oprócz „Muzeum niewinności” i „Nowego życia” Pamuka, znalazłaby się tam „Tysiąc wspaniałych słońc” Khaleda Hosseiniego i moje zeszłoroczne odkrycie, czyli „Bajarz z Marakeszu” Joudeepa Roy – Battacharyi. Poza tym „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego, „Kwiaty zła” Charlesa Baudelaire’a, „Dzienniki” Sylvii Plath, „Nocny pociąg do Lizbony” Merciera, „Dwa księżyce”, „Cudzoziemka” i „Fantomy” Kuncewiczowej. Obowiązkowo też „Mała księżniczka” F.H. Burnett, bo to jest jednak książka mojego życia i chyba najlepsza wykładnia zasad etycznych, z jaką spotkałam się w całej literaturze. Kazać człowiekowi ratować z pożaru tylko jedną książkę, to zbrodnia przeciwko ludzkości (śmiech). (śmiech) Przyznam, że mnie również byłoby ciężko wybrać tę jedną jedyną pozycję. Dużo Pani czyta, wobec tego czy jest jakiś klucz według, którego dobiera Pani swoje lektury?

Nie ma, to chyba raczej książki mnie wybierają. Skąd wziął się pomysł na słuchowisko na podstawie „Zaklinacza słów”?

Od tego roku Radio Lublin ruszyło z produkcją słuchowisk. Agata Koss - Dybała, pomysłodawca tego projektu, pomyślała, że dobrze by było, żeby 31

Wywiad

Nie wiem, jak to jest, ale ja naprawdę rzadko cokolwiek wybieram na zasadzie długotrwałych przemyśleń. Pomysły zazwyczaj same przychodzą mi do głowy. Tak było również z imieniem dla Sziszy. Jakieś plany na przyszłość?

Mniej więcej dwa lata temu ktoś powiedział mi, że nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. I rzeczywiście, przyniosło tak wiele, że dziś staram się niczego nie planować. Ono przynosi, ja biorę, staram się przyjmować wszystko ze spokojem. Piszę, spotykam się z przyjaciółmi, spełniam swoje marzenia i tak jest dobrze. A przyszłość zapewne pełna jest niespodzianek. Dziękujemy za przemiłą rozmowę. Chcielibyśmy Pani życzyć wielu orientalnych przygód i grona wiernych fanów.

Dziękuję.


MACIEJ ZBOROWSKI

Wierny małżonek z Supraśla Czasami za bardzo kaszlał Źle to wpływało nań Że w tej wierności był sam Bo żona była grymaśna

fot.: © eliver - Fotolia.com

Poetycko

32


Jeśli kogoś kochasz, nie wahaj się! MAGDALENA ŻEREK

Kiedy ktoś pyta mnie o najpiękniejszą historię miłosną, opowiadam o mojej przyjaciółce. Jej związek jest jednym z najlepszych, jakie znam. Kiedy byłyśmy w liceum, Kasia poznała Janka. W moich wspomnieniach na zawsze pozostanie wspaniałym przyjacielem. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, kiedy nie można byłoby na niego liczyć. Kasia przez kilka miesięcy była jego dziewczyną. Przeżyła z nim najszczęśliwsze dni swojego życia. Kiedy poszła na studia, ich drogi się rozeszły. Zamieszkała w innym mieście. Pojawiły się nowe znajomości, miłość i małżeństwo. Przez kilka lat Kasia żyła w związku z człowiekiem, który ją zdradzał i zaniedbywał. Nie spotykałyśmy się wtedy. Ona nie miała odwagi pokazać mi, jak wygląda jej życie. Wiedziałam, że nie dzieje się w nim dobrze. Słyszałam przełykane podczas rozmowy telefonicznej łzy. Łamiący się głos, wyrażał całe jej cierpienie i bezradność. Kiedyś zapytałam, czy mogę jej jakoś pomóc. Powiedziała, że sama się na to zdecydowała, więc musi sobie jakoś poradzić. Nigdy nie zapomnę jednego z sierpniowych poranków. Ledwie otworzyłam oczy, przed moim domem zaparkował samochód. Spanikowałam. Pisałam przez całą noc. Nie zdążyłam posprzątać. Wyglądałam przerażająco. Kiedy tylko zobaczyłam, kto wysiada z samochodu, wszystko inne przestało się liczyć. Kasia w letniej sukience. Piękna! Promienna i radosna. A obok niej kto? Janek! Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.

33

Magia wspomnień

Kasia została sama. Mąż odszedł i związał się z inną kobietą. Wiele myślała o swoim życiu. Nagle dotarło do niej, jak dużo czasu straciła. Zawsze kochała Janka i nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo była zaślepiona, że przed laty od niego odeszła. Musiała wiele wycierpieć, by zrozumieć jak ważna jest dla niej ta miłość. Odnalazła jego numer telefonu w Internecie. Po wielu dniach wahania zadzwoniła. Jak twierdziła, to była najbardziej oczyszczająca i dająca siłę rozmowa, jaką odbyła. Janek był w rozsypującym się związku. Nigdy się nie ożenił, nie miał dzieci. Twierdził, że zawsze kochał tylko Kasię, ale nigdy do niej się nie odezwał, bo słyszał, że wyszła za mąż i wyjechała do innego miasta. Ona odważyła się zadzwonić i w ten sposób odzyskała miłość i szczęśliwe życie. Kasia i Janek odnaleźli drogę do siebie. Wystarczył jeden telefon. Rozmawiając z Kasią, zapytałam kiedyś, co trzeba zrobić, żeby odnaleźć w sobie siłę na taką zmianę w życiu. Powiedziała mi wtedy, że najważniejsze jest przebaczenie. Trzeba wybaczyć temu, który cię zranił i sobie samej. Wtedy można pozostawić za sobą wszystko, co było złe w przeszłości i otworzyć się na szczęście. Historia Kasi pokazuje, jak wielką moc ma miłość. Wszystkim ją opowiada, by motywować ludzi do działania i poszukiwania swojego szczęścia. Jeśli kogoś kochasz, nie wahaj się! Zadzwoń.


MACIEJ ZBOROWSKI

Olga z Marcinem po tygodniowym pobycie w Pekinie, postanowili zmienić otoczenie. Tym bardziej, że nadchodziły święta, a w ich głowach powstał ciekawy plan spędzenia tego wyjątkowego czasu w romantycznych okolicznościach. A gdzie może być bardziej romantycznie niż w Paryżu? Pakując walizkę, Marcin popatrzył na Olgę z wesołą miną: – Co najbardziej lubisz w Paryżu? – Letnie spacery po Champs-Élysées – odpowiedziała, śmiejąc się. – No, ale przecież mamy zimę, więc chciałem wiedzieć, co lubisz robić w Paryżu zimą? – Wiesz, tyle podróżuję, że wstyd się przyznać, ale jeszcze nie byłam tam zimą. – No to wymyślimy coś razem. Mam pewien pomysł, ale niech to na razie pozostanie dla Ciebie niefot.: © Tomasz - Fotolia.com

ŚWIĄTECZNY POWRÓT DO EUROPY

spodzianką – powiedział tajemniczo Marcin, kończąc jednocześnie pakowanie walizki. – Uwielbiam niespodzianki, ale teraz nie będę mogła się doczekać. – Myślę, że twoja cierpliwość zostanie odpowiednio wynagrodzona efektem wydarzenia, które będzie twoim udziałem – powiedział pewnym głosem Marcin. – No dobrze, postaram się wytrzymać, ale musimy się spieszyć, bo ucieknie nam samolot. Zamówili taksówkę i w stosunkowo krótkim czasie, jak na dość mocno zatłoczony o tej porze dnia Pekin, dostali się na lotnisko. Odprawa przebiegła bezproblemowo i dwie godziny później lecieli już do Paryża. Olga przez całą drogę zastanawiała się, jaką niespodziankę przygotował dla niej Marcin, ale postanowiła, że nie da tego po sobie poznać. PostaOpowiadania

34


nowili, że w czasie lotu posłuchają swojej ulubionej muzyki, aby odpocząć i poczuć francuski klimat, ponieważ oboje cenili piosenki śpiewane w tym języku. Marcin uwielbiał twórczość Joe Dassin’a, a Olga wolała Jacques’a Brela. Każde z nich miało pokaźną liczbę płyt swoich ulubionych artystów wgranych do swoich odtwarzaczy MP3, więc lot upłynął im bardzo szybko. Kiedy wylądowali, w Paryżu była godzina 8:30. Różnica stref czasowych sprawiła, że nie marzyli teraz o niczym innym, jak tylko o tym, aby porządnie się wyspać. Dosłownie ostatkiem sił dotarli do hotelu, przysypiając już w taksówce. Następnego dnia, nabrawszy sił, zaczęli układać plan zwiedzania stolicy Francji. Nad wszystkim czuwał Marcin, ponieważ nie mógł sobie pozwolić, aby przez jakiś błąd prysł cały romantyzm jego niespodzianki. Nie wiedział tylko, jak to zrobić, aby niepostrzeżenie wybrać się samemu na Pola Elizejskie, po pewien istotny drobiazg, który miał być symbolem otwarcia nowego rozdziału w ich wspólnym życiu. Pomyślał, że jakoś to zrobi. „W końcu mieszkamy niedaleko Champs-Élysées, więc uda mi się wyjść na moment” – pomyślał w duchu. Z zamyślenia wyrwało Marcina energiczne pytanie Olgi: – To co? Zwiedzanie czas zacząć? – No pewnie! Już się nie mogę doczekać, ale najpierw sklepy na Polach Elizejskich – powiedział stanowczo. – No patrz, a ja myślałam, że tylko kobiety ciągnie do zakupów – skwitowała z uśmiechem Olga. – Ty pójdziesz do sklepu z ciuchami, a ja w tym czasie skoczę po ładowarkę do telefonu, bo ostatnio gdzieś zawieruszyłem poprzednią, a musze dostać się do służbowej poczty. – A skąd jesteś taki pewny, że ja akurat chcę iść do sklepu z ciuchami, hm? – Bo znam kobiety – oświadczył bez chwili zastanowienia Marcin. – No dobrze wygrałeś. Zaczynamy od sklepów, ale potem idziemy na dobrą kawę. – Co tylko zechcesz, kochanie. – Widzę, że już Ci się udziela romantyczny nastrój. Bardzo mnie to cieszy. Z uśmiechami na twarzach wyszli z hotelu i udali się w ustalonym wcześniej kierunku. Przed wystawami sklepów przybranymi w świąteczne światełka nadające całemu otoczeniu jeszcze większego niż zwykle blasku i wyjątkowej atmosfery, Marcin zaczął się dość nerwowo rozglądać, ale w taki sposób, jakby próbował znaleźć coś konkretnego. Nagle zorientował się, że wygląda to dość dziwnie i naturalnym głosem oznajmił: 35

Opowiadania

– Oluś rozdzielamy się na chwilę. A jak kupię ładowarkę, to podłączę telefon do ładowania w sklepie, powiesz mi, gdzie jesteś i do Ciebie wracam. – Tak jest szeryfie! – wykrzyknęła, nie mogąc powstrzymać śmiechu Olga, która zaczęła już coś podejrzewać. Rozeszli się do sklepów. Marcin wiedział, że musi się spieszyć. Wszystko miał dokładnie zaplanowane. Pewnym krokiem wszedł do jubilera. Poprosił o rozmowę ze sprzedawcą, z którym wcześniej umówił się telefonicznie. Sprzyjały mu okoliczności. Kiedy w Pekinie była godzina dwudziesta czwarta, w Paryżu była siedemnasta. Olga zawsze po całodniowym zwiedzaniu padała z wycieńczenia, a Marcin mógł wtedy wejść na stronę internetową paryskiego jubilera i szukać odpowiedniego pierścionka. Kiedy go już znalazł wystarczyło tylko umówić się ze sprzedawcą w Paryżu na odpowiedni dzień i odebrać zamówienie. Na szczęście Olga, pewnego dnia w jakiejś rozmowie, powiedziała, jaki ma rozmiar palca, opowiadając jakąś osobistą historię z przeszłości, więc i ta kwestia nie stanowiła problemu. Marcin odebrał zapakowany już pierścionek, z nadzieją, że Olga wybaczy mu drobne kłamstwo dotyczące ładowarki. Zdzwonili się i spotkali w sklepie z perfumami. Marcin powiedział z uśmiechem: – Po zwiedzaniu zabytków, zabieram cię na romantyczną kolację do restauracji, którą zarezerwowałem, kiedy byliśmy jeszcze w Pekinie. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedziała z entuzjazmem w głosie Olga, całując Marcina. Ten dzień obfitował w zwiedzanie zabytków m.in. takich jak: Wieża Eiffla, pobieżne zwiedzanie Luwru, Les Invalides, oraz Mont Martres. Spędzili bardzo piękny czas, podziwiając atmosferę i piękno tego tętniącego miłością i pełnego artystów miasta. Gdy nastał wieczór, poszli na kolację przy świetle świec. Zamówili butelkę dobrego wina i specjały kuchni francuskiej, takie jak ślimaki, gdyż lubili nowe doznania kulinarne. Nagle, kiedy mieli kończyć kolacje, Marcin wykonał umówiony znak w kierunku kelnera, orkiestra w restauracji zaczęła grać francuskie ballady, Marcin ukląkł i zaczął nieśmiało i oficjalnie: – Olgo, przez ten czas wspólnych podróży zrozumiałem, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. To samo nas cieszy i podzielamy nasze pasje. Święta to wyjątkowy czas, a Paryż to wyjątkowe miejsce, więc chciałbym zapytać cię w tych specjalnych okolicznościach, czy zostaniesz moją żoną? Dziewczyna zaskoczona takim obrotem spraw, zamilkła z wrażenia, ale po chwili skinęła głową, płacząc ze szczęścia A Marcin nałożył na jej palec przepiękny pierścionek.


DOBRA MIŁOŚĆ Nie trzeba wiele, by czuć się szczęśliwym. Oprócz pracy, stabilizacji, domu, przyjaciół i rodziny, paru świeżych kwiatów w wazonie i muzyki w tle, potrzebna jest miłość o dobrym charakterze. Mówi sie, że miłość musi być niezwykła, musi porywać i unosić. To prawda, ale ważniejsze, by przynosiła, coś więcej niż fascynację, porywy i tęsknotę. Miłość musi być dobra, w całej swej prostocie, dobra to najodpowiedniejsze słowo i wskazówka, jakiej szukać i jak ocenić tę, która już jest. Przyjaźń i szacunek, odarte już słowa ze znaczeń, aż wieje od nich nudą, ale właśnie te uczucia powinny się składać na miłość. Odpowiedzialność, kolejne słowo, mało porywające, a tak ważne: odpowiedzialność, lecz bez wyręczania, by nie zatrzeć czyjejś indywidualności. Tak, taka powinna być miłość, ta dobra, ta sprawiedliwa, ta dająca spokój. Kolejne niezbędne do opisu słowo to spełnienie. Miłość, która przynosi spełnienie, objawia się zdrowiem. Dobra miłość więc w skrócie polega na wzajemnym obdarowywaniu. Jeśli ktoś ma wątpliwości, jak jest kochany, niech spojrzy w lustro lub stanie na wadze, zajrzy do swojego kalendarza, i zobaczy, co się w ostatnich miesiącach zdarzyło, i co się jeszcze ma zdarzyć, niech przeczyta swoje zapiski i najnowsze wyciągi bankowe. Dodając do własnego odbicia w lustrze, liczby, daty i wydarzenia, otrzyma sumę brutalnie lub cudownie szczerą: swojej miłości wizerunek i odpowiedź, czy ta miłość jest dla niego dobra. Sarah Broeks fot.: © Alexander Raths - Fotolia.com

Poetycko

36


Agata Jezierska

MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ, MUZYKA Środek zimy, choć za oknem bywa różnie. Jakby na potwierdzenie moich słów, do pokoju przez okno wchodzą jasne promyki iście wiosennego słońca. Choć do wiosny jeszcze daleko, to po wczorajszym dniu wiosna trwa w sercach wielu. Bo jak co roku od 22 lat okazało się, że nie zawiedliśmy, że kiedy trzeba potrafimy być razem, że choć zdarza się ktoś z fochem, to większość go nie ma – i znów okazujemy się ludźmi pełnymi zwyczajnego dobra i miłości. Bo jak nazwać to, co dzieje się w środku zimy w całym naszym kraju, a także poza jego granicami, w drugą niedzielę, każdego stycznia? Jak nazwać jednoczenie się ludzi młodych ze starszymi, przynależących do różnych szkół, zawodów, środowisk czy subkultur? Co roku wykrzykujemy te same hasła „miłość, przyjaźń, muzyka”, „do końca świata i o jeden dzień dłużej”, a słynne „Siema!” wykrzykują niemal wszyscy, bez względu na to czy są to ludzie związani pod szyjami krawatami, czy ci skaczący pod sceną lub na niej. Tego dnia wszystko to, co dzieli przestaje mieć znaczenie, zostaje to co łączy – a łączy cel. Tego roku było tak samo, każdego roku jest tak samo i chyba właśnie dlatego ten jeden dzień w roku daje mi więcej nadziei niż niejedno święto kościelne czy państwowe. Ten jeden dzień pokazuje, że tak naprawdę kiedy chcemy, to zapominamy o wszystkim poza tym, o czym zawsze powinniśmy pamiętać. Znów wspólnymi siłami zapełnimy szpitalne oddziały, znów ktoś wygra z chorobą trochę dzięki nam, znów ktoś się uśmiechnie, i znów za kilka lat przyjdzie do tego samego studia albo wyśle list do tego samego człowieka z podziękowaniem, za życie. Przez lata bycia w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, przez lata bycia jej wolontariuszką, a także wiernym, aktywnym obserwatorem, widziałam wiele. Widziałam ludzi, którzy pomagali mimo siarczystych 37

Felieton

mrozów. Widziałam ludzi, którzy mimo zbliżających się lub trwających egzaminów sklejali puszki, organizowali się w sztabie. Widziałam ich podczas pracy, a później spotykałam ich pod sceną lub na – i jestem dumna, że przez te wszystkie lata do tych ludzi należę. Pamiętam dzień, kiedy zamarzyła mi się Orkiestra. Pamiętam dzień, kiedy utwierdziłam się w przekonaniu, że nigdy jej nie zostawię i będę do tego końca świata. Byłam jeszcze zupełnie małym dzieckiem, kiedy widząc Finał w telewizji powiedziałam sobie „kiedyś tam będę”, i gdybym tylko wiedziała, jak prorocze słowa to będą, gdybym wtedy wiedziała jaką moc mają wypowiedziane słowa... Nieco później, „na chwilę”, przez zupełny przypadek trafiłam na jeden z dziecięcych oddziałów, gdzie serduszka były niemal wszędzie – i wtedy wiedziałam na pewno, że choć co prawda mi ten sprzęt życia nie ratował, to już moim współtowarzyszom tak. Od tego momentu byłam przekonana, że będę stała z puszką i zrobię wszystko, aby Orkiestra grała jak najgłośniej i najskuteczniej. Nie chcę pisać o tych, którzy z Orkiestrą się nie zgadzają, którzy mają focha lub jest im wszystko jedno – to jak walka z wiatrakami, z tym że zamiast wiatraków mamy ludzi z całkowicie jakby zasłoniętymi sercami – niechcących dostrzec tego sprzętu, tego dobra i tego, że w zasadzie każdy nowo narodzony dzieciak spotyka sprzęt Orkiestry, co za tym idzie każdy dzieciak ma większe szanse na życie lub zdrowie. Sprzętu, który w czasie problemów ratuje, który diagnozuje i który pozwala przetrwać złe chwile Seniorom… Za ten przejaw największej miłości człowieka do człowieka, bez względu na to, jak się przyczyniliście do grania Orkiestry dziękuję. I mam nadzieję na jeszcze, na kolejne lata grania, kolejne lata uzdrawiania oddziałów, kolejne lata pomagania z uśmiechem.

fot.: © Maygutyak - Fotolia.com


KAROL KETZER

AFRYKĄ I ANTARKTYDĄ Nawet nie wiem czy wiesz, że poezja jest czasami zupełnie jak napełnianie butelek powietrzem żeby używać go potem jako perfum. Невскоеигрстое strzela lepiej niż Krug Grand Cuvee, morza szumią nawet w przecinkach, gorące deszcze czekają na spóźniony o jeden wiersz tramwaj. Dziennik Bałtycki szeleści dzisiaj jak New York Times.

fot.: © alphaspirit - Fotolia.com

Poetycko

38


KAROL KETZER

*** [PODOBNO DZIEŁO JEST ŹRÓDŁEM…] Podobno dzieło jest źródłem artysty, jeżeli to rzeczywiście prawda jestem mieszanką zamordowanych niehumanitarnie ciem, skrawków damskich bielizn, notesów, które kupuję, ale nigdy w nich nie piszę. Niezidentyfikowane obiekty latające wewnątrz znajdują banalne odzwierciedlenia w słowach, trzaśnięciach, trzęsieniach źrenic, widowiskowych postępach, jakie czyni farmacja. Są linie kolejowe, autobusy, niezatapialne jak dotąd miasta. Sześć podań ręki żeby dotrzeć do kogokolwiek. Zdjęcia satelitarne, busole, mapy. Gdybym naprawdę nie potrafił znaleźć, przestać szukać byłoby dużo prościej. Wśród kataklizmów, zaburzeń w cyklu pór roku, przejrzystej niedyskrecji przestrzeni, ciężko pozbyć się efektów ubocznych beatyfikacji. Błogosławieni wszyscy, którzy widzieli, ale nie uwierzyli. Święty pod poduszką rewolwer. W ’29 ten wariat z dziwnymi wąsami nagrał film z psem w tytule. W Dubiach, niedaleko Krakowa, temperatura spadła do –42 stopni. Była sobota, podobnie jak dzisiaj. Na razie wygrzewam się na słońcu niczym jaszczurka. Jest +25. To będzie najzimniejsza noc w Polsce.

39

Poetycko


KLAUDIA MAKSA

B L I S KO Ś Ć „Sięgnij po gwiazdę, mówię ci, ona wcale nie jest za wysoko, wystarczy dobrze odbić się od szczerbatego trotuaru. Gwiazdy świecą dla ciebie, ale ty w to nie wierzysz, tobie czarne koty plączą się pod nogami i pech za tobą wciąż chodzi, jak detektyw Rutkowski. Tak o sobie myślisz, w kolorze najczarniejszym.” „Casting na diabła” to nie jest książka śniadaniowa. Nie da jej się przeczytać ze smakiem porannej kawy i radiową prognozą pogody w tle. Słowa autorki wbiegają dostojnie wolnym truchtem w naszą kobiecą duszę, budząc niejednokrotnie już od dawna uśpione myśli oraz wspomnienia, które tulą się do ich mocy i ciepła. Książka zmienia, na czas lektury, hierarchię percepcji. Ukazuje nam przed oczami schowane od dawna w głębi duszy kobiece tęsknoty, melancholię i potrzebę bliskości drugiego człowieka. Bliskości, która w opowieści ma swój swoisty wymiar. Autorka zwalnia nam świat, po to, byśmy miały czas na wgląd we własne wnętrze, własne emocje i uczucia. Kto zwolni, zrozumie książkę. Kto zrozumie przesłanie w niej zawarte, bardziej zrozumie siebie. Przecież tak naprawdę każda z nas, mimo że życie czasami ciąży jak glany na nogach, pragnie wieczorową porą włożyć malutkie, leciutkie buciki, które cienkimi obcasami wystukają alfabetem morse`a „Uwaga, prosimy o wolny pas! Startujemy!” i polecieć do gwiazd.

fot.: © Tatyana Gladskih - Fotolia.com

CASTING NA DIABŁA Grażyna Bełza Wydawnictwo Czarny Koń, 2006

Recenzja

40


AGATA JEZIERSKA

Z UCZUCIEM Cały numer Obsesji to jedna wielka Miłość, więc i tu nie może być inaczej. Jak pokazać, że się kocha albo lubi? Oto kilka sposobów.

OCIEPLACZE NA KUBEK Do wykonania ocieplaczy będziemy potrzebować:

»» »» »» »» »» »» »»

osobę starszą do pomocy, kubek, dwa arkusze filcu w innych kolorach, szablon lub foremkę w kształcie serduszka, igłę i nitkę, dziurkacz i wstążeczkę, nożyczki.

Na początku pracy należy odmierzyć kubkiem ilość potrzebnego filcu (z dwóch kolorów) – ma on być odmierzony tak, aby zarówno u góry jak i u dołu kubka zostało ok 1.5-2 cm – i aby filc nie pokrywał ucha kubka. Tak odmierzony filc wycinamy. Na krótszych bokach – tych które będą blisko ucha - robimy dziurkaczem po dwie dziurki. Na drugim filcu odrysowujemy serduszko i wycinamy je, musimy pamiętać, aby zrobić go takiej wielkości, aby swobodnie zmieściło się na poprzednio wyciętym arkuszu. Serduszko należy umieścić na jego środku i przyszyć. Filc przykładamy do kubka – i aby się trzymał naczynia, należy wstążkę przewlec przez wykonane wcześniej dziurkaczem dziurki i zawiązać kokardkę. Proponuję też nieco trudniejszą wersję. Serduszko można wykonać samemu za pomocą wełny czesankowej Do tego będziemy potrzebować:

Przygotowany, wycięty arkusz – z dziurkami kładziemy na gąbce. Na środku arkusza kładziemy foremkę, a do niej wkładamy wełnę czesankową, za pomocą igieł filcujemy serduszko do arkuszu z filcu. Należy pamiętać aby igły kierować pionowo, wbijanie ich w skos może skończyć się pęknięciem igły. Choć ta wersja jest nieco trudniejsza, to wygląda ładniej – i może zostać bardziej doceniona jako ta zrobiona „od serca”.

TANIEC UCZUĆ I EMOCJI Prowadzący zabawę prosi dzieci, aby rozproszyły się po pomieszczeniu. Puszcza muzykę, której rytm może się zmieniać – i mówi dzieciom, aby tańczyły tak jak tańczy: smutek, radość, złość, szczęście, miłość, itp. Po zabawie dzieci stają w kole i mówią po kolei, kiedy tańczyło im się najlepiej, którego uczucia/emocji taniec najbardziej im się podobał, a którego najmniej.

PLAKATOWY TERMOMETR UCZUĆ Do zabawy potrzebujemy:

»» białych kartek, »» farb plakatówek, »» dłoni Dzieci mają za zadanie namalować swoje uczucia i nastroje jakie im towarzyszą tylko za pomocą farb i dłoni. Nie muszą malować nic konkretnego – uśmiechniętych, czy smutnych buziek. Uczucia i emocje mają być wyrażane tylko za pomocą koloru. Po wykonaniu obrazka należy omówić, jaki kolor jakie miał znaczenie, w pracy dziecka.

»» igieł do filcowania, »» wełnę czesankową, »» foremkę w kształcie ciastek – specjalnie przeznaczoną do filcowania lub do wycinania ciasteczek, »» gąbkę do podłożenia pod wycięty arkusz. 41

Kącik dziecięcy

fot.: © Laure.C - Fotolia.com


Asia Flasza

Długość dźwięku samotności Już wkrótce Walentynki. Miłość, serduszka i różowe baloniki. Nie przeszkadza mi, że jest to święto proweniencji amerykańskiej, że bywa kiczowate (choć wcale nie musi) i że przez nie zapominamy o naszych słowiańskich tradycjach – Nocy Kupały. Nawet jeśli spędzałam je jako osoba wolna i niezrzeszona, nigdy nie było to dla mnie tragedią nie do zniesienia. Nie zamierzam, zgodnie z panującym ostatnio trendem, wieszać psów na dacie 14. lutego. Twierdzę uparcie, że jest to doskonała okazja, żeby: a) przerwać dietę i wchłonąć wielki pucharek lodów bez wyrzutów sumienia, b) nakłonić faceta do otwarcia serca i portfela, zapewniając sobie tym samym przypływ dóbr materialnych, c) siedzieć w domu i użalać się nad sobą – jeśli ktoś tak woli. Co mi się w takim razie nie podoba? Nieustanne wpajanie młodym dziewczętom, że zakochać się nieszczęśliwie co prawda jest łatwo, ale nie ma z tego absolutnie żadnego pożytku. Że miłość odwzajemniona i szczęśliwa uczyni ich życie lepszym. Że usłyszenie słów „ja ciebie też” jest nadrzędnym celem ich egzystencji. Jak. Można. Się. Tak. Mylić. Aby nie być gołosłowną postaram się zobrazować czytelnikowi, o ile lepsze jest życie kobiety zakochanej nieszczęśliwie od kobiety, której wokół głowy fruwają różowe serduszka i amorki. Nie wątpię, że nawet tak krótka charakterystyka przysporzy zwolenników mojemu obozowi, w którym gorąco kibicuję odrzuconym uczuciom i zgodnie z ideologią którego pakuję się tylko i wyłącznie w relacje bez żadnej przyszłości. Pytanie, które chcę postawić czytelnikowi, aby przekonać go, w jak ogromnym jest błędzie, jest dziecinnie proste. Mianowicie: co porabia wieczorami KZSz (Kobieta Zakochana Szczęśliwie)? Nietrudno sobie wyobrazić. Może wraz ze swoim TŻ-em (uwaga, tu nomenklatura z forum wizaż.pl – Towarzysz Życia) zalega przed telewizorem w miłosnym uścisku, oglądając film akcji ze Stevenem Seagalem, którego co prawda nie znosi, ale niech tam. Możliwe, że jednocześnie opróżnia, zgodnie z amerykańskim standardem, opakowanie lodów bądź jakiejkolwiek innej wysokokalorycznej przekąski. Może siedzi jak na szpilkach podczas meczu w obawie, że jej Misiaczek zaraz zorientuje się, że nie ma pojęcia, która bramka jest czyja, i w ogóle którzy to nasi? Może właśnie odmawia przyjaciółce, która wyciąga ją na imprezę w stylu meksykańskim, bo przecież

musi jeszcze wyprasować Lubemu koszulę na jutro. No i właściwie to wolałaby spędzić pięćsetny identyczny wieczór tylko i wyłącznie w jego towarzystwie. Może cierpi katusze podsłuchując rozmowę telefoniczną, bo z kim on tak długo rozmawia. No i na pewno ją zdradza. To przez tę dodatkową fałdkę na brzuchu i przez to, że ostatnio w kłótni powiedział, że drażni go jej brak zainteresowań. Ale na fitness i rozwój osobisty KZSz nie ma absolutnie czasu, bo przecież wieczorami ogląda z Misiem tego nieszczęsnego Seagala, więc nijak się nie wyrobi. W tym samym czasie KZN (Kobieta Zakochana Nieszczęśliwie) właśnie wraca z zumby/pilates/crossfitu, ale też nie ma za dużo wolnego czasu, bo za chwilę wychodzi z przyjaciółkami na miasto. Jutro jest umówiona z Jednym Takim, który co prawda do pięt nie dorasta jej obiektowi uczuć, ale za to jest wysoki, zabawny i słucha dobrej muzyki, więc czemu miałaby mu odmówić. W związku z faktem, że nie musi zbierać pieniędzy na antologię filmów ze Steven Seagalem, którą jej ewentualny partner mógłby zażyczyć sobie na urodziny, może kupić nowy komplet bielizny, bilet do kina na nowego DiCaprio, a pewnie jeszcze starczy na jakąś opiniotwórczą lekturę. I last but not least, może z czystym sumieniem po raz setny włączyć playlistę „100 najsmutniejszych piosenek na ziemi”, którą ułożyła w dniu, gdy ten podły łamacz serc dodał na Facebooku kolejny album zdjęć ze swoją dziewczyną. Nawet jeśli moje argumenty w rzeczywistości nie są aż tak przekonujące, jak mi się wydaje, to ostatniemu ciężko zaprzeczyć. Słuchanie dołujących piosenek to najmocniejszy punkt programu bycia KZN. Wydają się być szyte na miarę naszego nieszczęścia, napisane o nas. Można ich słuchać za darmo i rzadko kiedy się nudzą. Jako specjalistka w tej materii, w związku z nadciągającymi Waletynkami i możliwym spadkiem nastroju KZN, wybrałam (całkowicie subiektywnie) 10 kawałków, które przedstawiam w losowej kolejności. I serdecznie polecam wszystkim moim popleczniczkom, które również nie widzą niczego fajnego w zakochiwaniu się z wzajemnością. Każdą pozycję opatrzyłam, w trosce o czytelniczki, tłumaczeniem kilku wyjątkowo łamiących serce wersów. Taki zestaw, utwór plus opis, warto zapostować w godzinach szczytu na Facebooku. Atencja gwarantowana!

Felieton

42


1. MARILLION – „KAYLEIGH”

6. THE POLICE – „KING OF PAIN”

Osobiście uważam, że tylko prawdziwy samiec alfa jest w stanie zdobyć się na odwagę i napisać piosenkę dla kobiety, która złamała mu serce. A w dodatku przyznać w niej, że boi się, że jego miejsce zajmuje już ktoś inny. Wyrazy uszanowania! „Wybacz mi, nigdy nie chciałem złamać ci serca/Tak mi przykro, nigdy nie zamierzałem tego zrobić/Za to ty złamałaś moje.”

Utwór został rzekomo napisany w dniu, gdy Sting, niczym prawdziwy Werter, powiedział do swojej żony: „Przez cały dzień widzę dziś na słońcu czarny punkt”. Małżonka, wykazując minimum zrozumienia dla artystycznej duszy męża, odparła ironicznie: „Faktycznie, taki z ciebie król bólu…” Jak widać nawet małżeńskie przytyki mogą być dobrą kanwą dla piosenki. „Zawsze liczę, że przerwiesz to panowanie/Ale to moje przeznaczenie, by być królem bólu.”

2. THE SMITHS – „I KNOW IT’S OVER” Kilkuminutowa tyrada o wszystkich emocjonalnych nieszczęściach tego świata, jakie dotknęły autora. Włączenie jej sprawia, że słoneczne niebo nagle zasnuwa się chmurami, a kwiaty w wazonach więdną. „Wiem, że to koniec/Choć jeszcze nawet nic się nie zaczęło.” 3. SCORPIONS – „STILL LOVING YOU” Piosenka z serii „wróć do mnie”. Wszystko pięknie, aż chce się ostrzec obiekt uczuć autora tekstu – nie wracaj do niego, tak naprawdę się nie zmienił, wszystko będzie po staremu. „Wiem, że uraziłem twoja dumę/I wiem przez co przeszłaś/Ale powinnaś dać mi szansę/To nie może być koniec/Wciąż cię kocham.” 4. REPUBLIKA – „PROŚBA DO NASTĘPCY” Na liście nie mogło braknąć polskiego akcentu. Pewny siebie podmiot liryczny przekonuje swojego rywala, że jest tylko marnym substytutem jego osoby. W piosence zawarto też element dydaktyczny: zamiast propozycji pojedynku i uszczypliwych uwag co do wielkości pewnych części męskiego ciała, autor prosi następcę, by dobrze traktował jego kobietę. Do zapamiętania i zastosowania! „Moje imię powiedziane/Tak najbardziej nie w porę/Będzie z twoim imieniem/Mylić się jej w cierpieniu.” 5. PLACEBO – „JACKIE” Cover utworu Sinead O’Connor, moim skromnym zdaniem bardziej wstrząsający od oryginału. Opowiada o kobiecie, która nie chce dopuścić do siebie wiadomości, że jej ukochany zaginął na morzu. Dodatkowego smaczku nadaje fakt, że w tej wersji w rolę kobiety wciela się biseksualny Brian Molko. „Czekałam cały ten czas/Aż wróci mój mężczyzna/I wsunie swoją dłoń w moją.”

43

Felieton

7. MARILYN MANSON – „SPEED OF PAIN” Kontrowersyjny stary wyjadacz najwyraźniej również miewał depresyjne momenty. O ile akurat jego twórczość nie do końca mi odpowiada, tak „Prędkość bólu” przypadła mi do gustu od pierwszego przesłuchania. „Tylko pamiętaj, gdy wyda ci się, że jesteś wolna/Że jestem pęknięciem na twoim przeklętym sercu”. 8. THE CINEMATIC ORCHESTRA – „TO BUILD A HOME” Jest smutny głos wokalisty, jest smutny tekst i smutna muzyka. Najprawdopodobniej były też jakieś zawiedzione nadzieje, bez których utwór by nie powstał. „I nadszedł czas, by odejść, obrócić się w proch i pył.” 9. ARCHIVE – „AGAIN” Utwór tego młodego zespołu od kilku lat nie opuszcza miejsca w pierwszej piątce Topu Wszechczasów Radiowej Trójki. Jak dla mnie w zupełności zasłużenie, przecież to 16 minut czystej rozpaczy. „Gdybym miał opuścić cię, kochanie/Czy umiałbym się jeszcze śmiać?” 10. SPIRITUALIZED – „BROKEN HEART” Chyba nie będzie hiperbolą jeśli powiem, że partie instrumentalne w tej piosence są absolutnie magnetyzujące. Utwór napisany po rozstaniu z kobietą, która w dodatku odchodzi do bardziej popularnego i uznanego artysty. Czy to czyni ból podwójnym? „Boże, mam złamane serce.”

fot.: © nasared - Fotolia.com


P

A

T

R

O

N

A

T

Y

„Trajektoria Dążeń” Mariusz Majewski Gęsta i zawiesista, stawia czytelnikowi opór. już w sprzedaży

„Prowincja pełna czarów” Katarzyna Enerlich Bo ciekawe historie drzemią nieodkryte tuż za miedzą. już w sprzedaży

fot.: © Aless - Fotolia.com

Patronaty

44


Klaudia Maksa

MEZALIANS Mezalians. Staroświeckie słowo przerabiane w literaturze i melodramatach. A jednak… Oto prawdziwa historia, którą opowiedział mi pewien człowiek i która jest dowodem na to, że nawet w czasach lotów w kosmos, wielkich badań i odkryć naukowych nie uciekniemy od życiowych algorytmów… Posłuchajcie. – Wiedza, moja droga, jest czasami dla człowieka przekleństwem. Poszerzone horyzonty kierują wzrok ponad granicę przeciętności, wyostrzony słuch chwyta ultradźwięki emocji, a nogi potykają się, bo nie umieją normalnie stąpać po ziemi… Adam mówił beznamiętnie. Zupełnie tak, jakby czytał na głos prognozę pogody. Wiem jednak, że wewnątrz targały nim emocje. Przyłapywałam go na tym, że uciekał przede mną wzrokiem, żeby nie zdradzić wymykającej z oczu bezradności. – Smakuje ci ta kawa? – zapytał mnie, nagle zmieniając temat. – No...tak sobie… – odrzekłam zgodnie z prawdą. – No właśnie… To nie jest kawa z górnej półki. Ma bardzo przeciętny smak i aromat. Ale nikt tutaj z tego nie robi żadnej sensacji. Wszak nie można wymagać, aby w pospolitej ulicznej kawiarni podawano elitarną kawę w porcelanowych filiżankach. Nieprawdaż? – Zgadzam się, ale co to ma wspólnego z horyzontami myślowymi? – byłam lekko zdezorientowana. – Hmmmm, a wiesz, że ma? – Adam obracał w rękach bezmyślnie filiżankę z ciemnego arcorocu – Kiedy oświadczyłem się Ani, w mojej rodzinie zawrzało. „No do czego to podobne, żeby naukowiec żenił się z byle jaką kwiaciarką!” – szydzili wszyscy. Im bardziej wybijali mi Ankę z głowy, tym mocniej byłem przekonany, że dobrze robię, że nikt nie ma prawa zabraniać komuś bez wyższego wykształcenia, bez pozycji społecznej wejść do naszej zacnej rodziny. Kiedy rodzicom wyczerpały się argumenty, które miały odwieźć mnie od poczynienia tego – w ich mniemaniu – mezaliansu, matka ostatecznie użyła tego porównania z kawą. Kawą oczywiście miała być moja żona. W tym momencie do Adama podszedł jego asystent z uczelni. Widać miał ważną sprawę, bo wiedział, kiedy

45

W czasach minionych

i w którym miejscu jest teraz „jego” profesor. Oni rozmawiali, a ja obserwowałam Adama z boku. Był ewidentnie typem naukowca. Jego sposób bycia, mowa ciała i styl wypowiedzi od razu zdradzał, że ten człowiek nie stąpał twardo po ziemi, tylko chodził po świecie z głową w chmurach. Zupełnie inaczej, niż jego żona. Znałam ją z widzenia. Pracowała w niewielkiej kwiaciarni na naszej ulicy. Rodzinny interes, jak to mówią, z dziada pradziada. Dzień rozpoczynający się często bladym świtem, spracowane dłonie, niewyspane oczy. Kult pracy w dzień powszedni, kult Boga w niedzielę. Nieprawdopodobne, że przeżyli ze sobą tyle lat. Jak dwa różne gatunki ptaków, widzieli świat z innej perspektywy. Ona, lecąc nisko nad ziemią, zachwycała się cudami natury. Z kolei wiele tych szczegółów umykało percepcji Adama, którego loty są wysokie, tuż pod niebem, ponieważ sięgał wzrokiem tam, gdzie przeciętny człowiek wzrokiem nie sięgnąć nie może. Dla niego ziemia miała na imię Gaja, dla niej miała zapach lilii i smak jabłka. On żył zgodnie z sumieniem i swoimi poglądami, a wartością jej życia był praca i dekalog. Kiedy asystent odszedł Adam stwierdził, że musi się zbierać, bo za godzinę ma wykład na uniwersytecie. Przywołał kelnera, aby zapłacić rachunek. W jego portfelu zauważyłam zdjęcie Anny i syna. – Nosisz zdjęcie żony po rozwodzie? – Aaaa, tak… ma taki ujmujący uśmiech… – Adam odpowiedział zmieszany. – Dlaczego zdecydowaliście się rozstać tak naprawdę? – Wiesz... w życiu dzieli nas o wiele więcej, aniżeli łączy. Tak to jest. Jeśli miłość nie zmieni się we wzajemną sympatię i akceptację drugiej osoby w szczegółach, choćby była największa, najgorętsza, po latach wypali się i przeistoczy w irytację na przysłowiowe przydeptane kapcie. Ja i żona inaczej pojmowaliśmy świat, mierzyliśmy go inną miarą. Skrojona przeze mnie rzeczywistość dla Anny ma rozmiar XXL, jej poglądy z kolei są dla mnie za ciasne. A przecież w życiu we dwoje nic nie może krępować nam ruchów. N`est-ce pas?”


P

A

T

R

O

N

A

T

Y

„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë Pełne dzikości i zawiłe, jak korzenie, z których wyrastają wrzosowiska. Charlotte Brontë w lutym już w sprzedaży .

„W cieniu zakwitających dziewcząt” Marcel Proust Pisarz przepięknie odmalowuje życie francuskiego mieszczaństwa w czasach tzw. belle époque. Zwraca uwagę na każdy detal, niuans. Wnikliwie ukazuje relacje międzyludzkie, i tu również ważny jest każdy detal, każdy niuans. w lutym już w sprzedaży

fot.: © Aless - Fotolia.com

Patronaty

46


NOWY NUMER NASZEGO BRZDÄ„CA www.magazynbrzdac.pl

http://facebook.com/MagazynBrzdac


1 2 3 4

MIŁOŚĆ I KSIĄŻKA Czas Walentynek to okazja do obdarowania najbliższych drobnym prezentem, który być może poprawi nastrój podczas zimowych chwil. Wiadomo, że mól książkowy zażyczy sobie – albo sam sobie sprawi – książkę, żeby przypieczętować swoje uczucie do literatury. Jednak zdecydowanie warto do wybranej książki dołączyć drobiazg, który przyniesie też odrobinę radości drugiej połówce.

fot.: © HOME&YOU

Niezbędnik mola

48


5 6

7

Choć szczęśliwi i zakochani czasu nie liczą, to zachęcamy do kupna zegara, żeby nie zatracić się w lekturze i zdążyć na randkę w dniu Świętego Walentego (1). Dobrym pomysłem jest również naczynie do Tagine, żeby przygotować smaczną i aromatyczną kolację dla dwojga (2). Po sutym posiłku na pewno nabierzecie ochoty na coś dobrego. Może będzie to czekoladowa tarta z malinami? Do jej przygotowania przyda się czerwone naczynie na tartę (3).

8

Do skonsumowania potraw przyda się miłosny talerzyk (4) i miseczka (5). Z pewnością, po ucztowaniu i obżarstwie z miłą chęcią zalegniecie na kanapie. Porozmawiacie albo poczytacie. Kocyk (6) uprzyjemni Wam ten relaks. A z takiego kubka (7) napijecie się herbaty, która doda Wam energii, jednocześnie gasząc pragnienie. Do nadania romantycznej atmosfery przyda się kominek (8), który – oprócz migoczącego blasku ognia – nasyci pokój Waszym ulubionym zapachem. HOME&YOU - www.home-you.com/pl

49

Niezbędnik mola

fot.: © HOME&YOU


MI ŁOŚĆ I ZŁO MAGDALENA ŻEREK

Kathryn Brooker, kochająca matka i doskonała żona. Kobieta przez kilkanaście lat maltretowana fizycznie i psychicznie w najokrutniejszy sposób. Morderczyni. Jak trzeba kochać i jak wiele siły trzeba mieć w sobie, by zgadzać się na takie cierpienie? Jakim trzeba być człowiekiem, by piękną miłość i idealny związek zamienić w koszmar, z którego nie można uciec? Historia Kathryn staje się przestrogą. Ale daje też nadzieję, bo kobieta stawiając wszystko na jedną kartę, postanowiła w końcu odmienić swój los. Mark wydawał się być mężem idealnym. Przystojny, jako dyrektor prestiżowej szkoły – szanowany i podziwiany. Niejedna kobieta oddałaby wiele, by być na miejscu Kathryn. Ona jednak zrobiłaby więcej, żeby tylko uwolnić się z domowego piekła. Przez siedemnaście lat zgadzała się na nieustanne karanie psychiczne i fizyczne. Była bita, gwałcona i cięta żyletką. Nie wiem, w jaki sposób udawało jej się każdego następnego dnia, wczesnym rankiem, wstać, przygotować rodzinie śniadanie i w perfekcyjny sposób zajmować się domem. Jej starania nigdy nie były wystarczające. Codziennie jej mąż potrafił znaleźć powód do ukarania żony. Szybko okazało się zatem, że miłość nie ma tu już żadnego znaczenia, że to, co miało być pięknym snem, stało się najgorszym koszmarem. Tym, co nie pozwalało kobiecie na odejście, były dzieci, ich dobro i bezpieczeństwo. One jednak nigdy nie były szczęśliwe. Ich matkę uważano za dziwaczkę, często się z niej wyśmiewano, co odbijało się na ich relacjach z rówieśnikami. Pewnego dnia Kathryn nie umiała już poradzić sobie z własnym nieszczęściem. Zabiła Marka nożem do obierania warzyw. Kobieta znalazła się w więzieniu. Straciła niemal ilustracja.: © Gosia Zimniak – gosiarysuje.pl

wszystko – dom, męża, dzieci, które się od niej odsunęły. Po odbyciu kary, postanowiła walczyć o swoje szczęście. Należałoby jednak zapytać, czy morderczyni może odnaleźć spokój w życiu? Nie może. Ale może poświęcić się pomaganiu takim kobietom, jaką sama była i jest. Poniżanym, maltretowanym, dopuszczającym się czasem najgorszych czynów, rozprawiając się z własnymi oprawcami. Choć Kathryn budzi zaufanie, jest wspaniałą matką i przyjaciółką, jest też morderczynią. Zabiła, choć wydaje się, że mogła odejść od męża. Jednak żadna z kobiet, która nigdy nie była traktowana w taki sposób, nie jest w stanie i nie powinna oceniać jej postępowania. Muszą być w człowieku pokłady trudnych do scharakteryzowania miłości i siły, które najpierw zmuszają do poświęcania się i znoszenia najgorszego cierpienia, później zaś motywują do morderstwa. Historia Kathryn nie jest przygnębiająca. Daje nadzieję. Nie ma takiej sytuacji, z której nie byłoby wyjścia. Trzeba tylko tak silnie pokochać życie, by poczuć, że jest się w stanie zmienić je za wszelką cenę. To jest ta sama uwalniająca i nieograniczona wola istnienia, jaką wyrażają kobiety w spocie akcji One Billion Rising „Break the Chain”. Kiedy patrzy się na nie, rodzi się w człowieku pragnienie pomagania wszystkim tym, którzy doświadczają psychicznej i fizycznej przemocy. Miłość musi być wyzwalająca. Musi przynosić szczęście. Kathryn zabiła, by się wyzwolić. Czasem wystarczy po prostu odejść, a pragnienie znalezienia prawdziwej miłości wskaże drogę, którą należy iść. Kathryn Brooker jest bohaterką książki „Zła kobieta” Amandy Prowse. Wydawnictwo Wielka Litera. Kupa trupa

50


WALENT YNKOWO

51

Obiektywnie

fot.: Fotolia.com



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.