27 minute read

Samobójstwo to sprawa życiowa

Musimy nauczyć się rozmawiać o sprawach najtrudniejszych. Przez długi czas skupialiśmy się na tym, czego nie mówić osobie w kryzysie: „będzie dobrze”, „uśmiechnij się”, „nie przesadzaj”. Trzeba też wiedzieć, czym zastąpić te frazesy.

Dlaczego suicydologia jest odrębną dzie dziną nauki? Czy samobójstwo jest zja wiskiem społecznym, którego nie da się porównać do żadnego innego?

Advertisement

Wyodrębnienie suicydologii to próba interdyscyplinarnego, wieloaspekto wego spojrzenia na zachowania samo bójcze. Są one osadzone w kulturze, podlegają zmianom cywilizacyjnym. Samobójstwo jest też zjawiskiem psy chologicznym i socjologicznym. Można również na nie popatrzeć od strony wiary czy prawa, które zmieniały się w różnych momentach naszej historii.

W Polsce odnotowujemy średnio pięć tysięcy śmierci samobójczych rocznie. Czy ta liczba rośnie?

Na podstawie dostępnych rejestrów widzimy, że rośnie nie tyle liczba sa mych samobójstw, ile liczba prób samobójczych. Populacja – zwłaszcza dzieci i nastolatków – maleje, a liczby bezwzględne, odnoszące się do inter wencji w sprawie prób samobójczych, rosną. Liczba samobójstw w tej grupie wiekowej w ciągu ostatnich kilku lat też jest coraz większa.

W 2018 roku ruszyła kampania „Życie warte jest rozmowy”. To platforma eduka cyjna i pomocowa Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, z którym jest pani związana od 2009 roku. Kto korzysta z pomocy?

Często zgłaszają się osoby, których bliscy doświadczają kryzysu samo bójczego. Szukają odpowiedzi na py tanie, co zrobić, żeby w porę zare agować. Druga grupa, z którą mam styczność, to ludzie, którzy mierzą się z doświadczeniem śmierci samobój czej. Zazwyczaj zgłaszają się do nas rodzice w takiej sytuacji, dlatego zo stały wyodrębnione dla nich oddziel ne konsultacje, podobnie dla opieku nów szkolnych.

Według mnie działania mogące rato wać w kryzysie samobójczym można porównać do pierwszej pomocy me dycznej, która w jakimś momencie sta ła się przedmiotem obowiązkowego kursu w szkole, na kursach prawa jaz dy czy w pracy. Chciałabym, żebyśmy tak samo zaczęli traktować pomoc emocjonalną, bo tu też każdy z nas może być ratownikiem. Jako społe czeństwo wszyscy potrzebujemy tej wiedzy i umiejętności, ponieważ każ da osoba może doświadczyć kryzysu psychicznego, który może pociągać za sobą zagrożenie samobójcze.

Czy to znaczy, że wciąż za mało rozma wiamy o kryzysach psychicznych? Wiele osób mogłoby mieć zupełnie odwrotną intuicję.

Zdecydowanie rozmawiamy jeszcze za mało. Częstą reakcją na podstawowych szkoleniach, które prowadzę, jest au tentyczne zaskoczenie sposobem roz mowy, który proponuję. Mam wraże nie, że do pewnego czasu podkreślało się tylko, czego nie mówić w pomocy emocjonalnej, na przykład: „będzie do brze”, „uśmiechnij się”, „nie przesadzaj”. Obecnie warto przede wszystkim mó wić, czym zastąpić te frazesy.

Jakie sposoby rozmowy proponuje pani na szkoleniach?

Najważniejszą sprawą jest przyjrze nie się temu, jak zaczynamy rozmo wę. Bardzo często nie powołujemy się na to, co nas motywuje do rozmowy. Mimo że widzimy niepokojącą zmia nę w zachowaniu drugiego człowieka, mówimy: „Co słychać? Wszystko do brze?”. Takie pytanie nie jest osadzone w kontekście naszych niepokojących obserwacji, co sprawia, że nawet gdyby druga osoba chciała porozmawiać, być może nie wie, o co pytamy. Odpowiada więc na takim samym ogólnym pozio mie, na jakim wybrzmiało nasze pyta nie: „Tak, jest okej, wszystko dobrze”. I na tym się kończy. Jeszcze częściej, szczególnie w rela cjach bliskich, rodzic – dziecko, nauczy ciel – uczeń, partnerzy – partnerki, staramy się powołać na to, co widzimy, ale zaczynamy w sposób zniechęcający do otwartej rozmowy: „Ale dlaczego ty ostatnio się tak boczysz?”, „Dlaczego jesteś cały czas napięta jak stru na?”, „Dlaczego przestałeś się uczyć?”, „Dlaczego zamykasz się w swoim poko ju, izolujesz i wyżywasz na młodszym rodzeństwie?”. Po takim początku zwy kle możemy liczyć co najwyżej na dys kusję, która nie prowadzi do porozu mienia: „O co ty się mnie czepiasz?”, „A weź zejdź ze mnie. Ty też nie jesteś idealna”. To nie jest pierwsza pomoc emocjonalna.

Tymczasem zachęta i możliwa korek ta początku rozmowy powinna przede wszystkim osadzić nas w konkret nych spostrzeżeniach. Możemy po wiedzieć na przykład: „Zauważyłam, że w ostatnim czasie brakuje ci ener gii i wyglądasz na zmęczoną”, „Kilka razy powiedziałeś, że nie chcesz żyć”, „Kilka razy powiedziałeś, że jesteś dla mnie ciężarem”. W ten sposób mówi my: „Widzę cię”. Druga część tego ko munikatu może być przekazem emo cjonalnym: „Martwi, smuci mnie to, co widzę”. Tylko pamiętajmy, że zwy kle smuci nas nie tyle fakt, że ktoś po wiedział, iż nie chce żyć, ile nasza in terpretacja tych słów. To, że jeśli ktoś mówi, że nie chce żyć, to mogą się w jego życiu dziać sytuacje, które za bierają mu chęć do życia. Dobry komu nikat otwierający rozmowę pomocową mógłby brzmieć w całości na przykład tak: „Kilka razy powiedziałeś, że nie chcesz żyć. Zasmuciło mnie to, bo my ślę sobie, że za tymi słowami kryją się sprawy, które zabierają ci chęć do ży cia. Pogadajmy, proszę, co się dzieje”.

Czasami znamy źródło rozpaczy, ponie waż od jakiegoś czasu wspieramy kogoś nam bliskiego w związku z czymś złym, co wydarzyło się w jego życiu. W takiej sytu acji często pojawia się lęk, że ta osoba roz waża samobójstwo, a nie możemy zacząć rozmowy pytaniem o powód zmiany zachowania. Jak zachować się w takiej sytuacji?

Kolejnym krokiem rozmowy pomoco wej jest weryfikacja, czy ktoś w obli czu swoich trudności nie jest dla sie bie samego zagrożeniem. Zachowania autodestrukcyjne pozwalają szybko, chociaż na chwilę nie czuć, nie myśleć, zapomnieć. Czujemy się źle, więc znie czulamy się alkoholem, dajemy się po chłonąć grze, serialom, zakupom albo się objadamy. Dzieci często znieczulają się samouszkodzeniami. W drugiej czę ści rozmowy pomocowej możemy we ryfikować, czy ktoś ma takie skłonno ści, mówiąc na przykład: „Powiedziałeś mi o tym, co jest ciężkie. Ja też widzę, jak dużo jest w tobie trudnych emo cji. Kiedy emocje przytłaczają, moż na mieć w sobie chęć sięgania po rze czy niekoniecznie zdrowe, by nie czuć, nie myśleć, zapomnieć. Po co sięgasz?”. W pomocy emocjonalnej nie wycho wujemy, nie moralizujemy, co jest do bre, a co złe, tylko badamy, co w kim się dzieje i co może być siłą destruk cyjną. Kontynuacją tego badania bez pieczeństwa jest otwarte zapytanie o obecność zachowań samobójczych.

Jak zadać to pytanie?

Na przykład tak: „Czasami tak się zda rza, że jak są problemy i dużo nieprzy jemnych emocji, które im towarzyszą, zaczynamy myśleć o swojej śmierci. Czy ty też tak masz?”. A jeśli rozmów ca kiwa głową, możemy zapytać: „Co dokładnie sobie myślisz?”. Zachęcam, żeby unikać etykiet. Bo „myśl samo bójcza” może znaczyć dla każdego coś innego. Dla mnie myślą samobójczą jest fantazjowanie, żeby zasnąć i się nie obudzić. A dla kogoś może to być dopiero wyobrażenie tego, jak podno szę na siebie rękę. Zacznijmy więc od ogółu i doprecyzowujmy: „A co dokład nie przychodzi ci do głowy? W jakich chwilach, jak często? W odpowiedzi na jakie sytuacje?”. Możemy dopyty wać dalej, bo proces zachowań samo bójczych to myśli i wyobrażenia, jak można odebrać sobie życie, a także planowanie i działania na rzecz reali zacji tych planów. Musimy uczyć się rozmawiać o spra wach życiowych, a śmierć jest sprawą życiową, tak samo myśli samobójcze. Jeśli nabieramy wody w usta, podej rzewając, że ktoś może popełnić samo bójstwo, to na podstawie czego może my weryfikować stopień zagrożenia?

Na podstawie swojej wyobraźni, wró żenia z fusów? Mamy do czynienia ze zbyt dużym ryzykiem, żeby nie pró bować u źródła weryfikować, co się dzieje z drugim człowiekiem. A tym źródłem jest właśnie ta osoba.

Czyli pojęcia takie jak „samobójstwo” czy „myśli samobójcze” nie są zaka‑ zane w rozmowie z osobą, którą o nie podejrzewamy?

Absolutnie nie! Słowa takie jak „myśli, próba, śmierć samobójcza, samobój stwo” odzwierciedlają pewną rzeczy wistość, natomiast opisowe pytania mogą pozwolić wydobyć realną in formację.

Natomiast wielu osobom, które pierw szy raz miałyby się zmierzyć z zada niem takich pytań, po prostu przez gardło może nie przejść słowo „samo bójcze”. Nie utrudniajmy sobie działań pomocowych. Pytanie zamienne, któ re też pozwoli zweryfikować, co się wydarzyło w życiu takiej osoby, może brzmieć na przykład: „Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek zrobić coś, co mo gło być zagrażające dla twojego ży cia i zdrowia?”.

A są słowa, których należy za wszelką cenę unikać?

Bardzo pilnuję, żeby unikać słowa „samobójca”. Zamieniam je na „ofia rę samobójstwa”, bo tak widzę tę sy tuację. „Samobójca” jest terminem bardzo negatywnym, obarczają cym, etykietującym człowieka, któ ry nie może się wybronić. A jeśli ktoś mówi „potencjalny samobójca” o oso bie po próbie, to te słowa zaczynają ją definiować przez pryzmat często → pojedynczego wydarzenia i mogą ją urazić.

Czy nie ma niebezpieczeństwa, że rozma wianie o samobójstwie, oglądanie filmów czy czytanie książek z motywem samo bójstwa albo śmierć samobójcza kogoś z naszego otoczenia skłoni nas do podob nych zachowań?

Dla mnie efekt Wertera, czyli wzrost liczby samobójstw spowodowany in formacjami o innym samobójstwie, jest wpisany w nasz gatunek, bo jesteśmy gatunkiem społecznym. Dowód spo łeczny jest dla nas czasami przesłanką, czy podjąć się jakiegoś działania, czy też nie. Pamiętajmy jednak, co stoi za efektem Wertera, czyli naśladowaniem zachowań samobójczych. Po pierwsze, jesteśmy skłonni bardziej naśladować innych ludzi, kiedy w nas samych jest pewnego rodzaju zagubienie, chaos, a tego możemy doświadczać w kryzy sie psychicznym. Po drugie, chętniej naśladujemy osoby, które postrzegamy jako bliskie, podobne do nas. Dlatego jeżeli przyjaźniłam się z osobą, która odebrała sobie życie, to mogę być bar dziej narażona na mechanizmy stojące za efektem Wertera. Szczególnie jeśli moje otoczenie dużo uwagi poświęca na zastanawianie się, czemu ta oso ba to zrobiła, i okazuje się, że miała podobną sytuację życiową do mojej. Wówczas łatwo jest pomyśleć: „Aha, ona miała takie problemy jak ja i ode brała sobie życie. Miała A, zrobiła B. Ja mam A, więc również mogę zrobić B”. Stosunkowo szybko pojawiają się my śli: „Mogę to zrobić”, „Samobójstwo może być dla mnie rozwiązaniem”.

Czy myśli samobójcze są same w sobie zawsze złe?

Uważam, że nie. Oczywiście mogą być bardzo groźne, jeśli zaczynają się na silać i przeradzać w konkrety albo gdy pojawiają się w momentach desperacji, kiedy mamy silne emocje, zatem też większą tendencję do impulsywnych zachowań. Natomiast myśli samobój cze mogą odgrywać ważną życiową rolę, ponieważ potrzebujemy wyjścia awaryjnego. Czasami w dużych kło potach pomyślenie, że mogłoby mnie nie być, daje poczucie ulgi. I jeśli tylko taka myśl pozostaje w sferze wyobraź ni i nie jest jedynym wyobrażeniem, które nas pociąga, to jest bezpiecz nie. Na początku mojej pracy zawo dowej doktor Ewa Pawłowska, psy cholożka kliniczna, psychoterapeutka i superwizorka psychoterapii, powie działa mi, że ludzie mogą popełnić samobójstwo, ale ważne, by w porę „odłożyli je na półkę” – dawali sobie czas i próbowali szukać czegoś inne go. W pomaganiu drugiej osobie nie chodzi więc o to, żeby pacyfikować jej myśli. Najpierw zadajmy sobie py tanie, czego tak naprawdę ta osoba potrzebuje. Dzięki takiej wiedzy mo żemy szukać w zamian czegoś kon struktywnego, a nie destruktywnego.

Słyszałam parę razy ostre zdanie, że samobójstwo to jedna z najbardziej samolubnych rzeczy, jakie można zrobić. Jak pani widzi tę kwestię? Nie zgodzę się z tym stwierdze niem. U większości osób tym, co uła twia podjęcie próby samobójczej, jest ogromne cierpienie emocjonal ne, a niekiedy również poczucie osa motnienia i wyizolowania od innych. Rzeczywiście można nie myśleć wów czas o innych ludziach, ale dlatego, że cierpienie pochłania całą uwagę lub wydaje się, że wokół po prostu niko go nie ma. Podam przykład, który był dla mnie bardzo poruszający. Kiedyś rozmawiałam z młodą mamą, która niezwykle długo starała się o dziec ko. Po wielu terapiach urodziła có reczkę. Kiedy dziecko miało trzy i pół roku, mama podjęła próbę samobój czą. Próbując relacjonować mi to do świadczenie, trzęsła się i płakała, po nieważ miała ogromne poczucie winy. Powiedziała, że pierwszą rzeczą, o któ rej pomyślała z przerażeniem po prze budzeniu w szpitalu, było to, że kiedy działała, żeby się zabić, zupełnie nie pa miętała, że ma dziecko. A przecież sta rała się o nie pięć lat, pielęgnuje je, ko cha, pieści od ponad trzech. Dla mnie w tej historii nie ma egoizmu. Jest tyl ko zawieszenie w bańce, w której nie ma innych ludzi. Jestem ja, moje cier pienie i impuls, który znosi bezpiecz niki życiowe.

Inna rozmowa, która wywarła na mnie bardzo duże wrażenie, była z osobą, której syn odebrał sobie ży cie. Najpierw nie mogła tego pojąć, ale po paru latach powiedziała mi, że już emocjonalnie jest skłonna przyznać, że jej syn odebrał sobie życie, bo bar dzo cierpiał, a samobójstwo widział jako sposób poradzenia sobie z tym. Tylko że to cierpienie zostało na tym świecie. Ona wie, że przez samobój stwo cierpienie syna stało się pałecz ką przekazywaną w sztafecie, która trafiła w jej ręce.

Czy czasem trauma po czyjejś samobój czej śmierci może być mniej dotkliwa niż na przykład po nieszczęśliwym wypadku, w wyniku którego ginie młoda osoba pełna chęci do życia? Może pojawia się w naszej głowie myśl, że przynajmniej cierpienie danej osoby się skończyło? Unikałabym mierzenia wielkości traumy i tworzenia hierarchii okre ślającej, które wydarzenie powoduje większy ból. Żałoba po śmierci samo bójczej wiąże się z szeregiem specyficz nych zjawisk. Jednym z nich jest pyta nie o to, dlaczego ofiara nie pokazała, że potrzebuje pomocy i dlaczego to się stało. Dodatkowo może pojawiać się poczucie winy, że niewłaściwie zare agowaliśmy, bo na przykład nie ode braliśmy telefonu od kogoś, kto dzwo nił do nas na chwilę przed odebraniem sobie życia.

Pamiętajmy też o tym, jak traumatyzu jące może być znalezienie osoby, która odebrała sobie życie. Bardzo często jest to okropny, makabryczny obraz, któ ry może wejść bardzo głęboko w pa mięć i którego nie da się „odwidzieć”. Takie doświadczenie może mieć po tencjał do rozwinięcia się w zaburze nie stresu pourazowego.

Istotną rolę odgrywa też fakt, że żyje my w kulturze, która uczy nas wspo minać zmarłego dobrze i mówić o nim pozytywnie. Ostateczny czyn człowie ka, który odebrał sobie życie, bardzo to utrudnia. Warto też dodać, że w zaburzeniach posttraumatycznych elementy świa ta, które przywołują skojarzenia ze zmarłą osobą, przywołują również skojarzenia z samym zdarzeniem. To trudne, bo żeby poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby, potrzebujemy czasami rytuałów takich jak wchodze nie do jej pokoju czy oglądanie wspól nych zdjęć. Tymczasem po samobój stwie, ile razy spojrzymy na wspólne zdjęcia, ubrania, plecak, który leży nieruszony w przedpokoju, jesteśmy w tamtym doświadczeniu. To utrudnia przechodzenie procesu żałoby.

Na ile osób średnio wpływa jedno samobójstwo? Na portalu Życie Warte Jest Rozmowy wspominacie o około dwudziestu.

Dziesięć, osiem, dwadzieścia, sto – pa miętajmy, że to są liczby, za pomocą których próbuje się zmierzyć świat, który nie jest tak do końca do zmie rzenia. Tę pałeczkę cierpienia moż na przekazać na lata, do końca życia, a można tylko na chwilę. To, jak od powiadamy na czyjeś samobójstwo, nie zależy wyłącznie od relacji z ofia rą, ale też od momentu, w którym to się zdarza.

Tym właśnie zajmuje się postwencja, czyli zarówno działanie na rzecz radzenia sobie z trudnymi emocjami, jak i zapobieganie kolejnym śmierciom, prawda?

Tak, postwencja to różnorodne działa nia podejmowane po próbie lub śmier ci samobójczej. Są pierwszą linią od brony przed negatywnymi skutkami samobójstwa, ponieważ umożliwia ją komunikację między osobami do tkniętymi traumatycznym zdarzeniem. Postwencja normalizuje możliwe, róż norodne reakcje na nietypowe oko liczności oraz mobilizuje do wzajem nego wspierania się w tych trudnych chwilach. Najważniejszym celem dzia łań postwencyjnych jest zapobiega nie kolejnym zachowaniom samobój czym.

Potrzebujemy jej, ponieważ osoby, któ re doświadczyły śmierci samobójczej kogoś bliskiego, są narażone na → zachowania samobójcze. Kiedy żona traci męża, pojawia się na przykład taka myśl: „Między nami było poro zumienie dusz, podobieństwo. On to zrobił, więc ja też mogę. Oboje mieli śmy do spłacenia kredyt. On uznał, że razem go nie spłacimy, więc sama na pewno nie dam rady”.

Co jest najważniejsze w postwencji?

Gotowość, by rozmawiać o zdarze niu. Trauma karmi się milczeniem. Jeżeli nie pozwalamy sobie wrócić do traumatycznych okoliczności, prze gadać ich i poukładać, to udajemy, że zdarzenia nie było. Nie wyrażamy emocji. A emocje to moc, która – je śli zostanie w środku – może szkodli wie wpływać na zdrowie somatyczne i psychiczne.

Często chyba zakładamy, że osoby w żało‑ bie nie chcą wracać do traumatycznych wspomnień. Lepiej spytać: „Jak się czu jesz”, niż zaproponować wyjście na kawę i pogadanie o filmie?

Człowiek, który cierpi z powodu śmier ci samobójczej bliskiego, może potrze bować i jednego, i drugiego. Bywają takie dni, kiedy potrzebujemy odwró cenia uwagi. Jesteśmy zmęczeni wra caniem do tematu, chcemy, żeby ktoś nas rozśmieszył i odciągnął od naszych myśli. Celem postwencji jest danie to warzystwa i wsparcia, jakiego w danym momencie potrzebuje osoba cierpią ca. Oczywiście osoba pomagająca rów nież ma prawo postawić granice. Ma prawo powiedzieć: „Widzę, jaka jest w tobie potrzeba wracania do tego te matu, ale ja nie jestem w stanie to warzyszyć ci tak głęboko w tym pro cesie. Pomogę ci znaleźć specjalistę”. Tutaj ważne jest przekierowanie – kie dy czujemy, że nie dajemy rady, nie od suwajmy się od kogoś, bo mamy dość „marudzenia”. Dlatego postwencję moż na nazwać pierwszą linią obrony przed ekspozycją na zachowania samobój cze. Nie jest wyłącznie pomocą spe cjalistyczną, ale jest kluczowa w zapo bieganiu PTSD , stanom depresyjnym, naśladownictwu zachowań samobój czych czy wyizolowaniu społecznemu. Często zdarza się, że odkąd wszyscy wiedzą, iż w naszej rodzinie to się zda rzyło, nikt nie chce z nami rozmawiać. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie wie, co powiedzieć, nie znajduje słów, które mogłyby być pocieszeniem, my śli: „Może teraz potrzebują więcej prze strzeni, jak zechcą, to porozmawiamy”. Ale to po stronie otoczenia jest zapro ponowanie wsparcia.

Czy oprócz działań na poziomie indy widualnym, o których rozmawiałyśmy, możemy jako społeczeństwo zapobiegać samobójstwom?

Są cztery filary zapobiegania zacho waniom samobójczym sugerowane przez Światową Organizację Zdrowia. Pamiętajmy, że te filary są jak nogi stołu: kiedy jednej brakuje, inne nie wystarczą. Pierwszy filar to rozwija nie kompetencji psychospołecznych u dzieci i nastolatków, czyli nauka ra dzenia sobie ze stresem, rozumienia emocji, komunikowania się z innymi, stawiania granic, rozbrajania konflik tów, proszenia o pomoc. Drugi filar to nauka pierwszej pomocy emocjonalnej po to, żeby każdy umiał zauważyć możliwe oznaki kryzysu, po prowadzić rozmowę wspierającą i za reagować adekwatnie do okoliczno ści. Częścią składową tego filaru jest również rozwój systemu miejsc po mocowych. Powinniśmy znać do nich numery telefonu i nie straszyć, że wszędzie są dwuletnie kolejki, bo to nieprawda.

Trzeci filar ma charakter infrastruk turalny i polega na ograniczeniu do stępu do śmiertelnych metod.

W jaki sposób można to zrobić?

Na przykład instalując na mostach uzbrojenia siatkowe i tabliczki z ad resem ośrodka interwencji kryzyso wej w danym mieście oraz telefonem zaufania. Innym przykładem infra strukturalnego ograniczania prób samobójczych są nasypy kolejowe. Po płaskim łatwiej jest nagle wbiec na tory, nie dając kierującemu pocią giem możliwości interwencji. Można też ograniczać dostęp do pestycydów czy zmniejszać liczbę tabletek w bli strze lekarstw. Lista metod jest na prawdę długa.

Został jeszcze czwarty filar. Ostatni filar stanowicie wy, dziennika rze. Jestem w grupie, która monitoru je media i kontaktuje się bezpośrednio z dziennikarzami, aby zachęcić ich do uwzględniania rekomendacji przy tworzeniu materiałów na temat za chowań samobójczych. Czasami spo tykam się z artykułami przedstawia jącymi zdjęcia osoby, która odebrała sobie życie, metody, miejsca zdarze nia, a cały artykuł poświęcony jest szukaniu winnych i szczegółowemu opisowi ciała. W rozmowach z dzien nikarzami często słyszę: „Naszą powin nością jest poinformować”. Ale epato wanie traumatycznymi szczegółami nie niesie informacji, tylko wywołuje jedną z trzech możliwych reakcji: re akcję walki („ale ludzie to są okrop ni, takie rzeczy egoistyczne sobie ro bią”), reakcję ucieczki (nie chcę tego czytać, przewracam na następną stro nę, zamykam okno przeglądarki) albo efekt zmrożenia (zastygam w strasz nych emocjach). Jeżeli chcemy, żeby tekst medialny wywoływał jedyną kon struktywną reakcję, czyli konfronta cję, to obok opisu zdarzenia napiszmy, co można zrobić, jak pomagać, jak so bie poradzić, do kogo się zgłosić. Taki przekaz naprawdę może zapobiegać zachowaniom samobójczym.

Małg O rzata Łuba jest suicydolożką, psycholożką, psychoterapeutką, trenerką, ekspertką Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. W ramach działalności „To Be” (2be.edu.pl) oraz platformy edukacyjno-pomocowej „Życie warte jest rozmowy” (zwjr.pl) prowadzi konsultacje oraz szkolenia.

Artur Blus I ew I cz instagram.com/a.rtur.b

Sztuka umierania

Śmierć jest zjawiskiem wszechobecnym – przenika kino, literaturę, fotografię. Gdy umieranie staje się coraz bardziej oddalone od codzienności, kultura popularna dostarcza wiedzy, doświadczeń i wzorców przeżywania żałoby.

Na każde cztery wesela co najmniej jeden pogrzeb

Katarzyna Czajka‑Kominiarczuk

Jak podają źródła, pierwszą scenę umie rania w kinie znajdziemy w filmie „Śmierć Marii, królowej Szkotów”, zrealizowanym w kwietniu 1895 roku przez firmę produ cencką Edisona. Śmierć pojawia się więc w kinie na kilka miesięcy przed tym, gdy bracia Lumière zorganizują swój słynny pokaz w Grand Café w Paryżu, symbo licznie rozpoczynając historię kinemato grafii. Nieco później, bo już w 1897 roku, kamera uchwyciła prawdziwą śmierć –egzekucję Williama Carra skazanego za zamordowanie córki. Śmierć weszła zatem do kina wraz z jego powstaniem i stała się elementem, bez którego nie sposób dziś wyobrazić sobie ani kina roz rywkowego, ani artystycznego.

Od śmierci zaczyna się najważ niejszy film klasycznego Hollywood, „Obywatel Kane”. Brutalne rozstrzelanie przestępców w „Bonnie i Clyde” wyzna czało nową erę w historii amerykańskiej produkcji filmowej. Bez śmierci nie ma ani łez dzieci na „Królu Lwie”, ani komer cyjnego sukcesu „Titanica”. Nawet kino superbohaterskie, które przedstawia jed nostki nadzwyczajne i na pozór nieznisz czalne, gdy chce poruszyć widzów, sięga po śmierć – co prawda nieznośnie hero iczną, ale niespodziewanie ostateczną. Żeby po dziesiątkach identycznych nie mal seansów widzowie naprawdę zapła kali, Iron Man musi zginąć.

Co ciekawe, śmierć potrafi być niemal niewidoczna, wpisana w schematy gatun kowe tak mocno, że nawet nie poddajemy pod dyskusję zasadności wykorzystania tego motywu. Jeśli przyjrzymy się filmom kierowanym do młodych ludzi, zauwa żymy, że często kontynuują one literacką tradycję, w której centralną postacią jest sierota, dziecko pozbawione jednego lub obojga rodziców, zmuszone poradzić so bie w trudnej sytuacji. Będzie to łączyło narracje od ekranizacji „Olivera Twista” do „Harry’ego Pottera”.

Sama śmierć rodzica również była nie odłącznym elementem wpisanym w hi storię filmów animowanych, kierowanych głównie do młodego widza – choćby we wspominanym „Królu Lwie” czy wcze śniej w „Bambim”. Co jednak ciekawe, młodzi bohaterowie nie mieli czasu na długą żałobę. Musieli odnaleźć się w no wych okolicznościach i spełnić pokła dane w nich nadzieje. Dopiero niedawno produkcje takie jak „Odlot” czy przede wszystkim „Coco” lub „Co w duszy gra” zaczęły dostrzegać znaczenie pogłębiania tematu śmierci w kinie dla dzieci.

Żadna filmowa śmierć nie jest jednak tak powszechna, a jednocześnie niewi doczna, jak śmierć matek – zwłaszcza w produkcjach romantycznych. Jeśli przyjrzymy się zarówno komediom, jak i popularnym filmom świątecznym, od kryjemy, że śmierć jest ich nieodłączną częścią. Bohaterowie poruszają się po świecie niemal po omacku, bo brakuje im rodzinnej miłości, którą muszą zastąpić miłością romantyczną. Jak powszechny jest to schemat? Na osiem obejrza nych przeze mnie filmów świątecznych wyprodukowanych w 2022 roku aż w siedmiu z nich jednemu z kluczo wych bohaterów zmarła matka. Można postrzegać to zjawisko jako spadek po filmowym melodramacie, w którym śmierć ukochanej osoby stanowiła (i wciąż stanowi) kluczowy element fa buły. Nieważne, czy oglądamy „Waterloo Bridge” czy „Narodziny Gwiazdy”, „Love Story”, „Wariatki” albo „Co się wydarzyło w Madison County” – śmierć jest obo wiązkowym elementem kina, które ma nas wzruszyć, pozostawić emocjonalny ślad, ale też przypomnieć o wartości ro mantycznej miłości w obliczu śmierci. Chciałoby się sparafrazować tytuł ko medii romantycznej Richarda Curtisa: na każde cztery wesela musi przypadać co najmniej jeden pogrzeb, by widz na prawdę poczuł wzruszenie.

Przez lata kino dość konsekwent nie dzieliło opowieści o śmierci po li nii płci. Filmy, w których pojawiały się wątki tęsknoty, wspomnienia, poczucia straty, kierowane były do kobiet (i czę sto w związku z tym nazywane filmami kobiecymi). Z kolei śmierć nagła – czy to w filmie gangsterskim, czy w wester nie, produkcji wojennej, czy ostatecznie horrorze – cechowała filmy kierowane do mężczyzn, w których nie było miejsca na żałobę ani wspomnienie. Pojawiał się w nich za to popularny motyw śmierci jako elementu motywującego bohaterów do działania i zemsty (choć należy za uważyć, że obowiązujący od połowy lat 30. XX wieku Production Code zabra niał wykorzystania tego motywu, wi dząc w nim nawoływanie do przemocy). Oczywiście ten genderowy podział dziś wydaje się przestarzały i prowa dzący na manowce. Zresztą jeśli spoj rzymy na wiele filmów wojennych – od „Skrzydeł” po „Szeregowca Ryana” – za uważymy, że niejeden z heroicznych zgo nów w walce ma element melodrama tyczny. Z kolei we współczesnym kinie akcji coraz częściej centralne miejsce zaj muje kobieta (na przykład w nowych od słonach „Terminatora”, w „Atomic Blonde” czy „Salt”). Jednocześnie warto zwró cić uwagę, że niezwykle często śmierć jako obowiązkowy element fabuły staje się domeną kina poruszającego wątki queerowe. Zwłaszcza w kinie głównego nurtu queerowa miłość i śmierć wydają się nierozerwalne, zarówno w melodra matycznym ujęciu znanym chociażby z „Tajemnicy Brokeback Mountain”, jak i w zapisie realnej przemocy, na przy kład w „Nie czas na łzy”.

Co ważne, śmierć jest tematem dużo częściej podnoszonym w kinie niż żałoba.

W 2012 roku brytyjski filmoznawca

Richard Armstrong zaproponował wy różnienie „kina żałoby” jako osobnego gatunku filmowego. Wywodząc pojęcie od wspominanych wcześniej klasycz nych melodramatów, autor podkreślał, że w kinie pojawiły się w ostatnich de kadach filmy całkowicie skupione na poczuciu straty i stanie żałoby. Jednym z najlepszych przykładów takiego filmu byłby „Trzy kolory: Niebieski” Krzysztofa Kieślowskiego, w którym podążamy za bohaterką starającą się zrozumieć i po godzić ze śmiercią męża i córki. Do kina żałoby można by zaliczyć też takie tytuły jak „Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa”, „Biutiful” czy „Dwugłos”. Autor argumen tuje, że kino żałoby prowadzi nas przez kolejne stadia radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby, co odróżnia je od klasycz nego melodramatu. Uzupełnieniem tego trendu w kinematografii byłoby pojawie nie się zjawiska „kina utraconych dzieci” (parafrazując tytuł książki filmoznaw czyni Emmy Wilson „Cinema’s Missing Children”), czyli filmów skoncentrowa nych na żałobie po stracie dziecka. Upowszechnienie się tematu żałoby –pokazanej w dużo szerszym spektrum niż miało to miejsce w filmowym melo dramacie – zdaje się wskazywać na roz poznanie potrzeby przepracowania tego tematu wśród widzów. Filmowa śmierć wzrusza, przeraża albo bawi, ale jedno cześnie może przygotować na spotka nie ze śmiercią prawdziwą. Jeśli odsu niemy na bok zwłoki, które pozostawiają za sobą James Bond czy John Wick; jeśli nie poruszy nas iście mesjańska śmierć Supermana; jeśli odwrócimy wzrok od bezdusznego mordowania w horrorach takich jak „Hallowen” czy „Piła”; jeśli osta tecznie nie uronimy łzy nad melodrama tycznym zakończeniem filmów takich jak „Pamiętnik” – pozostanie nam śmierć prawdziwa. Ta, która jest doświadcze niem tak trudnym i wszechogarniają cym, że potrzebujemy narracji pozwa lających ją oswoić, zrozumieć, przeżyć w komforcie (lub dyskomforcie) obcowa nia z dziełem filmowym. Pod tym wzglę dem kino żałoby rozpoznaje potrzebę przygotowania się na śmierć. Zwłaszcza współcześnie – gdy ze względu na me dykalizację umieranie jest coraz bar dziej oddalone od codzienności – kino staje się jednym z miejsc dostarczają cych wiedzy o tym, jak przeżywać żałobę i jak w ogóle odnaleźć się w obliczu spraw ostatecznych.

Rzeczy, które od razu wyrzuciłam

Justyna Drath

Śmierć rodzica wydaje się tematem wagi najcięższej, kłopotliwym w stylizacji ję zykowej, wymagającym jeśli nie patosu, to przynajmniej nadużywania zdań wie lokrotnie złożonych. Pojedyncze będą za wsze brzmiały w najlepszym wypadku jak Paulo Coelho, w najgorszym jak Loesje. Nie ma przecież nic bardziej banalnego niż śmierć wpisana w porządek świata –pochowanie matki czy ojca jest cezurą jak pierwszy dzień w pracy czy magi sterka.

W uniknięciu obciachu pomagają przedmioty, które w przeciwieństwie do słów nie są pretensjonalne. W ten sposób załatwił sprawę Marcin Wicha w głośnej książce „Rzeczy, których nie wyrzuci łem”. Porządkując mieszkanie po zmar łej matce, mógł pozwolić sobie na po jedyncze zdania. Opowieść o rzeczach i ich pozbywaniu się stała się piękną hi storią ich właścicielki wpisaną w szer sze konteksty, odsłaniającą relacje, roz liczenia, pytania.

Ale co począć, kiedy rzeczy zmar łego wcale nie są sympatyczną kolekcją PRL‑owskich książek, tylko wzbudzają wstręt? Są pokryte nie tylko kurzem, ale takim specjalnym rodzajem zaschniętego brudu? Ociekają tłuszczem? Są przemie szane ze śmieciami? A tak bywa z rozli czeniem ze śmiercią rodziców alkoho lików.

Żałoba w narracji interesuje mnie najbardziej w momencie ambiwalen cji, pęknięcia, kiedy nie jest pokazy wana jako jedynie efekt pozostałości po „więzi z trudną osobą”, tylko jest w sta nie udźwignąć miliony skomplikowanych odcieni, bez uciekania się do cierpiętnic twa i uproszczeń. Alkoholizm z perspek tywy DDA (Dorosłego Dziecka Alkoholika) został zresztą ostatnio popularnym te matem – żyjemy w czasach, w których zrzucanie bagaży wstydu powoli się nor malizuje. Piśmiennictwo podsuwa szereg narracji o traumie, rozliczaniu i prze baczeniu wraz z całym bagażem psy chologicznych narzędzi, w większości zamkniętych w medykalizujących nar racjach syndromów, symptomów i dys funkcji, z którymi muszą sobie dawać radę ci, którzy po ojcach alkoholikach → bardzo płaczą, trochę płaczą i w ogóle nie płaczą.

Dlatego z początku nie miałam wra żenia, że Aleksandra Zbroja w „Mireczku” powie mi coś nowego. Pomysł jest pro sty jak picie: biografia zmarłego ojca, Mireczka. Alkoholika jak z obrazka stockowego zatytułowanego: „alkoho lik, Polak”. Z wąsami, spod osiedlowego sklepu, z nieodłączną butelką. Mireczek nie upija się drogim winem jak ładna ak torka z serialu TVN , w książce przewa żają raczej słowa takie jak: melina, wódka i meta, a historia Mireczka to historia końcówki PRL‑u i najtisów, wojska i nie udanych wyjazdów na saksy, mechani zmów, w których picie było wpisane w re gulacje stosunków społecznych. Kto nie umiał grać w tę grę – odpadał. Mireczek odpadał wiele razy, wracał jak bumerang, miotał się.

W końcu umarł.

Śmierć nawet kogoś takiego jak Mireczek nie unieważnia jednak buntu metafizycznego. Autorce początkowo nie udaje się wraz z babcią ustalić dokład nej przyczyny śmierci ojca. „Ale to ja kieś nieprawdopodobne, żeby człowiek był i bez żadnej przyczyny nagle przestał.

Nikt nie umiera ot tak. Co na to policja, prokurator, lekarz? Nawet nie zdąży łam powiedzieć mu «ty chuju jeden». To się nie godzi”.

Zbroja pisze pod swoim nazwiskiem, które widnieje także na przywoływanych w książce dokumentach, będących często świadectwem sytuacji dramatycznych: przejęcia opieki nad małą Olą przez bab cię, pozwów o alimenty. Żałobny proces autorki to próba opisania życiorysu ojca bez złudzeń, ale też bez zapiekłości, na tle uwarunkowań społecznych i psycho logicznych. W przeciwieństwie do auto rów powieści skupiających się na swoim krzywdzonym „ja” Zbroja chowa się za Mireczkiem. W końcu właściwość każ dego alkoholika polega na tym, że ma dwie twarze – a ta trzeźwa coraz bar dziej blaknie. Autorka traktuje śmierć Mireczka jako pretekst, aby go poznać. Skupia się na rzeczowym przywoływaniu wszystkich faktów i wynikających z nich możliwości. Nawet opisując wstyd, nie odłącznego towarzysza każdej córki al koholika, robi to rzeczowo.

Kiedy bohaterka podczas pogrzebu złości się, że rytuały w przypadku Mireczka nie dają rady, dociera do nas, że może w ogóle nie dają rady: „Nie mam na to siły. Na cmentarzu też. Nie patrzę na babcię w dygocie, na siostrę Mireczka, na jego kuzynki i kuzynów. Wszyscy oni skupieni wokół urny, na straży pamięci zmarłego. Usuwam się. Siadam na płycie nagrobnej. Granit parzy pośladki w raj stopach typu sheer. Chcę, żeby to się już skończyło. W głowie znowu to o kondo lencjach, że sobie nie życzę. Nie mam ochoty udawać, że mi smutno”. Żałoba po Mireczku zostaje zatem przekuta w opo wieść, która nie udaje, nie opłakuje, ale też nie pomija żadnego z niewygodnych wątków. Mireczek w tej historii nie zo staje ocalony. Nie zostaje mu darowane ani usprawiedliwione.

Jedna z najbardziej poruszających retrospektywnych scen pokazuje wy prawę dorosłej już bohaterki z Kolejny ‑Raz ‑Nawróconym ‑Na ‑Trzeźwość oj cem do Ikei. Wiadomo, polscy ojcowie wyrażają uczucia poprzez konkrety: na prawę roweru, montaż regału, remont. Z okazji tego ostatniego Mireczek pró buje zachowywać się jak najlepiej, a au torka, kolejny raz zagryzając zęby, daje mu szansę. Mimo że końcówka tego epi zodu jest przewidywalna, widać starania ich obojga, a oprócz tego totalną pustkę, która pojawia się w miejscu, które zwy kle zajmował alkohol. Relację z ojcem al koholikiem definiują więc trzy możliwo ści: alkohol, pustka albo śmierć. Inną opowieścią o sprzątaniu po ojcu alkoholiku jest „Moja walka” cz. 1 Karla Ove Knausgårda. Sześć tomów egotycznej opowieści zasłynęło z ma niakalnej wręcz próby uchwycenia co dzienności w proporcjach jeden do jeden. Nierówna powieść jest jednak najmoc niejsza w tych momentach, w których codzienność nabiera większego ciężaru, a autor przedstawia dokładne opisy piekła teraźniejszości: organizacji po grzebu, kłopotliwych rozmów z rodziną czy bratem, wyboru odpowiedniej ko szulki. A przede wszystkim zmagania z tym, co pozostawił ojciec bohatera –wielkim, wcale niemetaforycznym ba łaganem. Nie pustką, jak Mireczek, ale syfem najzupełniej namacalnym, który muszą posprzątać dwaj bracia. Brudem, tym zasklepiony od miesięcy i tym cał kiem świeżym. Butelkami plastikowymi, puszkami, resztkami jedzenia, zwinię tymi, zgniłymi ubraniami i wszechobec nym zapachem moczu. Knausgård wydaje się mówić anty‑Wichą: tak wygląda mie rzenie się z końcem człowieka, o któ rym nie mieliśmy pojęcia. Nie dosta niemy niczego poza grzebaniem w jego rzeczach i skrobaniem szafek z zaschnię tych resztek lepkiej mazi. Wyrzucaniem jego śmieci.

Nie jesteśmy w stanie całkowicie prze skoczyć kwestii śmierci rodziców, na wet jeśli wygłosimy mowę pogrzebową Bojacka Horsemana. Możemy co najwy żej próbować po nich posprzątać. Nie jest to jednak proces, który przynosi ukoje nie czy oczyszczenie, raczej wysiłek da remny, żmudny i niewdzięczny. W książ kach Knausgårda i Zbroi bardzo wyraźnie widać, że w przypadku śmierci alkoho lika najgorsze jest to, iż nie został nam pozostawiony żaden unik. Żaden wybór.

Odległość pokrywa ich jak dżungla

Tomasz Hryciuk

Śmierć coraz bardziej podlega finansowej kalkulacji. Staje się towarem, którego sprzedaż jest możliwa dzięki przywa rom klientów – ciekawości, podglądac twu, poczuciu przyzwolenia. Oglądamy to, czego nie powinno się widzieć, zaglądamy za zasłonę z niezdrowym dreszczem podniecenia. Czujemy, że nam wolno: bo ktoś nagrał, ktoś wstawił na stronę, ktoś „zszerował”.

„Na pierwszej stronie/ meldunki o za biciu 120 żołnierzy/ wojna trwała długo/ można się przyzwyczaić/ [...] 120 pole głych / daremnie szukać na mapie/ zbyt wielka odległość/ pokrywa ich jak dżun gla/ nie przemawiają do wyobraźni/ jest ich za dużo/ cyfra zero na końcu/ prze mienia ich w abstrakcję” – pisał Zbigniew Herbert w wierszu „Pan Cogito czyta gazetę”.

Pan Cogito musiał sięgnąć po atlas. Dziś korzysta się z Google Maps – wy starczy upuścić żółtego ludzika i jest się na miejscu, którego nie pokrywa „jak dżungla” geograficzna niedostępność. Wszystko widać jak na dłoni. Nie rusza jąc się z domu, fundujemy sobie swo istą turystykę śmierci, słuchamy zza biurka ciszy przed burzą, patrzymy, jak to było, zanim na miejsce zawitała śmierć. Tu, gdzie wybuchła bomba, błyszczą wi tryny sklepów; w miejscu, w którym na zdjęciu w gazecie leżały fragmenty ciała, stoi samochód albo przejeżdża człowiek na rowerze; na placu przed teatrem, gdzie ruiny i napis „DZIECI ” na chod niku, w wiosennym słońcu stoją wiel kie pisanki. Nasz odbiór śmierci zamie nia się w voyeuryzm.

Dawniej komunikat, który niósł obraz śmierci, był w miarę czytelny i rozpo wszechniany z zamysłem. Wyszyty w śre dniowieczu gobelin z Bayeux przedsta wiał pogrom wrogów i sławił podboje Wilhelma Zdobywcy, kościelne malo widła czciły śmierć Chrystusa, a zdjęcia rozstrzelanych komunardów paryskich z końca XIX wieku groziły, że tak kończą wywrotowcy. Ale masowe nośniki prze kazu szybko zmieniły ten stan rzeczy, za częły ciążyć ku estetyce i skupieniu na sposobie przedstawiania. A stąd było już niedaleko do globalnej informacji i roz rywki, także tej opartej na śmierci.

Widok śmierci jest jednym z wielu ob razów, na który wśród odbiorców istnieje zapotrzebowanie, więc w odpowiedzi → pojawia się podaż. Informacje i staty styki o prawdziwych zgonach podawane są obok śmierci filmowych czy wręcz re klamowych, rozrywkowo, dla żartów, dla rozluźnienia – umieranie udokumento wane konkuruje z umieraniem fabula ryzowanym. W pierwszej części Rambo pozbawia życia jedną osobę, w części czwartej zabija 254 wrogów. Film, który opowiadał o tragedii wojny wietnamskiej, przez 47 lat serii przemienił się w bru talną rozrywkę. Mimo znieczulenia (albo dzięki niemu) popyt na śmierć na ekra nie nie maleje. Być może bez szczegól nego namysłu chodzimy do kin, gdzie oglądając fruwające kończyny, zjadamy kilometry sześcienne popcornu. Tę pra widłowość widać także w mediach spo łecznościowych, na platformach z grami i filmami, ba, na specjalnych stronach wyspecjalizowanych w okrutnych tre ściach. Tam też śmierć idzie jak świeże bułeczki. Im bardziej krwawa, dosłowna i szczegółowa, tym lepsza, i tym więk szych dawek potrzeba, aby się nią za spokoić.

Przez swój nadmiar obraz śmierci powszednieje, powoduje znieczule nie. Palący nie dostrzegają już na pacz kach papierosów dziecięcych trumie nek i martwych płodów w popielniczkach. Obojętnieją trupy z bliższych czy dal szych regionów świata. Wojna domowa w Libii, zamachy w Afganistanie i Iraku czy syryjski reżim w Damaszku wciąż obfitują w ofiary – ale my o nich nie słyszymy. Tracimy zainteresowanie, bo nowe śmierci już konkurują o naszą uwagę.

Jednak mimo ich nadmiaru i naszej obojętności obrazy ciągle mogą nas poruszać, wywoływać zdrowy odruch współodczuwania. Gdy „New York Times” zamieścił na pierwszej stronie zdjęcie głodującego dziecka w Sudanie i sępa czekającego na jego śmierć, opinia pu bliczna była poruszona. Redakcję za lała fala telefonów i listów: co się stało z dziewczynką? Czy otrzymała pomoc? Czy przeżyła? Fotografie z ostrzelanego bazaru w Sarajewie były bezpośred nim pretekstem do podjęcia interwen cji wojsk NATO w Bośni i Hercegowinie, a fotografia kobiecej dłoni o pomalowa nych na czerwono paznokciach zobrazo wała opinii publicznej bestialstwo Rosjan w Ukrainie. Zdjęcia dust lady, kobiety pokrytej białym pyłem, czy osób ska czących z okien stały się symbolem za machu z 11 września. Spadające postacie, małe ludziki na tle niezliczonych okien, były obrazem jednocześnie nierealnym i przerażająco rzeczywistym. Nie uka zywały zwłok ani momentu upadku, ale sekundy poprzedzające śmierć, jej nie uchronność. Mówiły o tragedii więcej niż budynki płonące jak pochodnie, bo jej fi nału musieliśmy się domyślić.

Choć śmierć przedstawiona graficznie jest nadobecna, wciąż ma moc zmienia nia postaw i wpływania na społeczeń stwa. Przy tym działa na nas niedopo wiedzenie, rzecz uchwycona na moment przed, kiedy i tak wiemy, co się stanie. Uderzająca jest sugestia, że śmierć czyha poza kadrem – taki obraz wymaga od nas zaangażowania, umysłowej obróbki. Skupienie uwagi na tym, co się wydarzy, uruchamia empatię, zmusza do zasta nowienia i oddziałuje silniej niż jawna brutalność.

Mimo zalewu zwulgaryzowanej śmierci jest w nas zdolność do współodczuwa nia z ofiarami. Może więc, przytłoczeni dosłownością, po prostu zapominamy o tym, czego sami boimy się w umiera niu? A może tylko zawieszamy emocje na potrzeby codzienności? Byłoby dobrze, gdybyśmy wciąż byli zdolni do oddania śmierci tego, co jej należne. Gdybyśmy mogli zogniskować empatię i zastanowić się, o czym na koniec myśleli ci, którzy lecieli w dół z wież World Trade Center. I żeby to jeszcze mogło nami wstrząsnąć.

Katarzyna Czajka- KOMI n I arczuk jest autorką bloga Zwierz Popkulturalny. Socjolożka, dziennikarka i blogerka. Na blogu omawia różne dzieła popkultury. Prowadzi też podcasty: „z V z ” o społeczeństwie i kulturze, „Czytu Czytu” o literaturze, a także „Wtem, piosenka” o filmowych musicalach.

Justyna Drath jest nauczycielką, publicystką. Absolwentka polonistyki, filmoznawstwa na Uniwersytetu Jagiellońskiego i Szkoły Ekopoetyki przy Instytucie Reportażu. Pisze dla miesięcznika „Dialog”, „Dwutygodnika” i „Krytyki Politycznej”. Uczy w Liceum Chocimska, mieszka w Warszawie.

TOM ek Hryc I uk jest absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, z zawodu grafik i projektant publikacji. Studiuje na Wydziale Dziennikarstwa

Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się mediami, zagadnieniami społecznymi, historią i kulturą książki. Redaktor Magazynu Kontakt.

Z O s I a Różycka facebook.com/zofiarozycka

Potężna jest ta opowieść! Wiele musiało kosztować jej powstanie. Autorka jest większa niż złość, smutek i rezygnacja, które czuje. Zadając trudne pytania Kościołowi, a nawet Bogu, pisze wstrząsającą katechezę dla Kościoła w kryzysie, czyli dla nas wszystkich.

anna RadZ ik