Magazyn DYWiTY nr 4 - 2022

Page 1

NR 4 (04) 2022

W Kieźlinach Para w Remont Sad bez tajemnic w Sętalu Prosto z Indii CERAMIST Elektrownia dwóch epok w Brąswałdzie



MYJNIA DETAILINGOWA POWŁOKI CERAMICZNE PIELĘGNACJA POJAZDÓW

Custom Cake to pracownia tortów, która powstała z miłości do słodyczy i pasji do pieczenia Justyny Wiercińskiej. Wesele, urodziny, chrzest, komunia, impreza firmowa - każdą uroczystość można uświetnić indywidualnie zaprojektowanym tortem i przepysznymi, zjawiskowo wyglądającymi, nowoczesnymi słodyczami. Do ich tworzenia użyte są tylko najwyższej jakości produkty. Torty przygotowywane są na miejscu w pracowni na terenie firmy Racing Logistics. Custom Cake Justyna Wiercińska Ługwałd 179 Tel: 533 775 287 Fb/IG: Justyna.CustomCake


Spis treści: Wspieramy Ukrainę

Poprzednie numery: 6

Para w Remont, czyli telewizyjne remonty Kępczyńskich z Kieźlin

10

Jan Dziadkiewicz – sad nie ma przed nim tajemnic

14

Weterynaria i inne pasje Bernarda Pszczoły

20

Joanna Michalska - wicestarosta z naszej gminy

24

Teresa i Dominik Sidorowie przywracają dawne bartnictwo

28

Agnieszka Walentynowicz odkrywa historie Spręcowa

32

Rzecz o elektrowni wodnej w Brąswałdzie

36

Co w poetyckiej duszy gra - wiersze Magdy Zajdzińskiej

42

Dorota Pietras, Karolina Wilchowska, Izabela Niewiadomska-Labiak -

44

pisarki w gminie Dywity O tym, jak indyjskie płytki ceramiczne trafiły do Ługwałdu

48

Anna Kulińska i Agnieszka Mogielnicka - architektki z Wadąga

52

Beata Szymańska i jej przygody z obiektywem

55

Wysokie loty Karoliny Smolińskiej z Ługwałdu

58

Patrycja Kunert i jej młode wokalne gwiazdy

60

Ame - salon piękności w Wadągu

62

Ocet i oksymel – naturalnie w Gradkach u Anny Radzio

63

Nie będzie nas – będzie las…

67

Oj, dzieje się! – wydarzenia w gminie Dywity

69

Autobusem po gminie – trochę historii i ciekawostki

74

Gmina Dywity - czy wiesz, że…

78

Zielony Słoń – więcej niż myjnia

83

Redakcja Magazyn DYWiTY tel. 664 787 989, biuro@fundacjamwm.pl, www.fundacjamwm.pl Dywity i Ty

Redaktor naczelna: Ewa Domaradzka-Ziarek. Sekretarz redakcji: Tamara Jesionowska. Zespół redakcyjny: Teresa Sidor, Anna Radzio, Agnieszka Walentynowicz, Magdalena Zajdzińska, Jacek Niedzwiecki. Foto: Beata Szymańska, Konrad Krzysztof Ziarek, Anna Panas, Maja Krempeć, Ewa Domaradzka-Ziarek. Zdjęcie z okładki: Emilia Zaniewska Korekta: Izabela Niewiadomska-Labiak. Projekt graficzny/skład: Studio CIRUTdesign, Druk: Spręcograf

Ogromne podziękowania za wsparcie i pomoc w wydaniu czwartego numeru Magazynu DYWiTY pragniemy przekazać wójtowi Danielowi Zadwornemu i Radzie Gminy Dywity. Dziękujemy również za wsparcie przedsiębiorcom naszej gminy oraz instytucjom – CS-BUD Chyła Sp. j., AC-PROJEKT Adam Chyła, WIPASZ S.A., MARBO Sp. z o.o., STE Capital, AME Salon Piękności, LINE Architekci, Nadleśnictwo Olsztyn, Starostwo Olsztyn, CERAMIST, Budowlaniec Warmiński, Bimek.

Wydawca: Fundacja „Moda na Warmię i Mazury”, Ługwałd 35, 11-001 Dywity, tel. 89 5120307, 664 787 989, biuro@fundacjamwm.pl Współpraca: Akme V. Media, Scarlet Film Nakład: 2000 egz


Słowo od wydawcy Za nami niełatwy czas - dwa lata pandemii. Zapewne większość ludzi w okresie izolacji poczuła, jak ważni są dla nas inni, jak ważne są z nimi relacje, i że ci inni są nam potrzebni, abyśmy czuli się szczęśliwi. Po tym długim i trudnym dla nas wszystkich okresie zdecydowaliśmy o wydaniu kolejnego, już czwartego, numeru Magazynu Dywity, który tak dobrze w 2017 r. zapoczątkował nasze poznawanie się nawzajem. Informacja o rosyjskiej agresji na Ukrainie poruszyła wszystkich Polaków, w tym mieszkańców naszej gminy. Szybko udało się zorganizować pomoc zaprzyjaźnionej gminie na Ukrainie i przyjąć wiele rodzin w gościnnych domach naszych wsi. Przybici wydarzeniami w tych trudnych czasach potrzebujemy znowu nabrać siły, zdobyć nową energię i co by się nie działo, zdobyć optymizm i wiarę, że będzie lepiej. Takiw cel nam przyświeca. W tym numerze piszemy o zawodowych pasjach naszych mieszkańców. Projektanci wnętrz, architektki, nauczycielka wokalistyki, tancerka i informatyczka w jednym, rolniczka i ekolożka, weterynarz i sadownik z długoletnim doświadczeniem, polsko-indyjskie małżeństwo i ich salon płytek ceramicznych – to bohaterowie naszych artykułów. Mówimy też o pisarkach i poetkach z naszej gminy, przedsiębiorcach, ale też ludziach, którzy swoje pasje koncentrują na dziedzictwie kulturowym. Prezentujemy niezwykle interesującą historię elektrowni w Brąswałdzie i ciekawostki z dawnych dziejów Spręcowa. Podajemy przepisy na zdrowe ekologiczne przetwory. Zamieszczamy przegląd sztandarowych cyklicznych wydarzeń naszej gminy. Magazyn DYWiTY - pierwszy w kraju i według naszej wiedzy jedyny, bezpłatny magazyn lifestylowy, przygotowywany z myślą o mieszkańcach jednej gminy. To ponad 80 stron o gminie, ludziach tu żyjących, ich pasjach i dokonaniach. Życzymy Państwu miłej lektury. Redaktor naczelna Ewa Domaradzka-Ziarek ZDJĘCIE: KONRAD ZIAREK

„Cieszę się, że dzięki staraniom Ewy Domaradzkiej-Ziarek udało się reaktywować niezwykły magazyn DYWITY o nieszablonowych, pełnych pasji Mieszkańcach Gminy Dywity. Miło mi, że samorząd naszej Gminy może aktywnie uczestniczyć w tworzeniu wydawnictwa, jakiego nie ma chyba żadna Gmina w Polsce”. Daniel Zadworny, Wójt Gminy Dywity


WSPIERAMY UKRAINĘ

Wspieramy Ukrainę

TEKST: ZDJĘCIA:

Tego dnia, z samego rana, wójt gminy Dywity Daniel Zadworny, wysłał list do Aleksandra Baczuka, wójta zaprzyjaźnionej gminy Hołowyn. Oprócz słów otuchy zapytał, czego ludzie dotknięci wojną potrzebują. Pierwsza nadesłana odpowiedź była prośbą, żeby w Polsce zaopiekowano się kobietami i dziećmi. Po tygodniu, w drugim piśmie, wójt Baczuk wysłał listę najpotrzebniejszych rzeczy. I te wymienione przedmioty w gminie zebrano, kupiono, przekazano (samochód dostawczy) i pojechały w czterech konwojach. Transport zebranych rzeczy w Gminie Dywity wspierał logistycznie m.in. Stefan Melnyk, strażak Ochotniczej Straży Pożarnej w Tuławkach, bezpłatnie użyczając również busa.

TAMARA JESIONOWSKA EWA DOMARADZKAZIAREK, KOLEKCJA GMINY, EUGENE PETRUNIN, BELANDER

Jeszcze do godziny 4 rano 24 lutego była nadzieja, że Putin tylko straszy, że jego wojska nie zaatakują Ukrainy. Wiadomość o wojnie gruchnęła jak grom z jasnego nieba. Po krótkotrwałym szoku nastąpiła błyskawiczna reakcja – trzeba pomóc Ukrainie.

6


Konwoje na Ukrainę

runki, kontrole sprawdzające, kto i skąd jedzie. Samochód, którym pokonywaliśmy drogę, jest oklejony napisami pomoc humanitarna. Ludzie na Ukrainie reagowali spontanicznie i na nasz widok sygnalizowali, że nam dziękują. To, co robimy, jest tam bardzo doceniane. Kiedy byliśmy w Iwano-Frankiwsku (na południe od Lwowa – przyp. red.), trafiliśmy na bombardowanie, ale zachowaliśmy spokój. Po godzinie alarm odwołano. Bombardowana też była miejscowość, przez którą przejeżdżaliśmy dzień wcześniej. My wróciliśmy do swoich domów, a na Ukrainie tak wielu ludzi już nie ma... Każdy mój apel o pomoc rzeczową bądź finansową spotyka się w Polsce z ogromnym odzewem, za co wszystkim darczyńcom bardzo dziękuję.

– Gdy wcześniej dowiedzieliśmy się o wycofywaniu przez Amerykanów swoich ambasadorów z Kijowa, to mogło oznaczać, że wiedzą więcej. Moja rodzina na Ukrainie do końca nie wierzyła, że Rosja zaatakuje. Nie spodziewaliśmy się też, że Ukraina tak skutecznie będzie odpierać rosyjskie ataki – przyznaje strażak. – Mieszkańcy naszej gminy zareagowali niesamowicie, od razu miałem masę telefonów z pytaniami, jak można pomóc i czy ja wiem, komu, a także gdzie tę pomoc przekazać. W parafii greckokatolickiej w Olsztynie, która jednoczy mniejszość ukraińską, kupiliśmy ze zorganizowanej zbiórki pierwszą karetkę, ale nie w pełni wyposażoną, natomiast OSP Spręcowo przekazało nam torbę do udzielenia pierwszej pomocy przedmedycznej i dodatkowe opatrunki. Potem dołączały kolejne OSP z naszej gminy. Pierwszy konwój z pomocą doprowadziliśmy tylko do granicy i dalej przekazaliśmy stronie ukraińskiej. Następne konwoje były już do Lwowa, a rzeczy oddane zostały do centralnego magazynu, skąd jechały w różne strony Ukrainy. Nasza pomoc trafiła do pewnego mieszkańca Lwowa, który swoją piwnicę przerobił na mieszkanie-schron. Mieszka w nim stale lub czasowo 30 osób z Mariupola i Żytomierza, w tym 12 dzieci.

Życie zapakowane w walizkę W Czerniowcach mieście leżącym w południowo-zachodniej części Ukrainy, w Bukowinie północnej nad Prutem, pierwszy alarm przeciwlotniczy rozległ się w czwartym dniu wojny. Olena, siedząc za stołem w domu państwa Danylczuk w Gadach, zanim zacznie opowiadać o swoich przeżyciach, pyta w jakim języku? Po polsku dużo rozumie. Jej tata z pochodzenia jest Polakiem. Z kolei państwo Danylczuk mają polsko-ukraińską przeszłość, więc w porozumiewaniu się z gośćmi nie ma żadnych problemów. Olena, z zawodu dziennikarka, powoli dobiera słowa, obrazowo wspomina pierwsze dni wojny. Mówi o długich kolejkach do bankomatów, do sklepów po jedzenie, o przerażających informacjach o atakach, o konieczności podejmowania decyzji co robić, by ocaleć. – My jeszcze uciekaliśmy od strachu przed wojną, a mieszkańcy Kijowa już od bombardowań – wspomina. Trudno pytać o wojnę, a jeszcze trudniej opowiadać, bo nie ma słów w pełni oddających grozę, tragedię tego, z czym się wiąże. Najgorszą do podjęcia decyzją była ta o ucieczce. Olena po raz pierwszy odkąd jest w Polsce, nie jest w stanie zatrzymać łez. Ratując siebie i bliskich: 65-letnią mamę oraz dwoje dzieci 11 i 15 lat, musiała zostawić za sobą wszystko (męża też), nie wiedząc, co przyniesie los. To co najpotrzebniejsze zapakowała w jedną walizkę.

– Na Facebooku zorganizowałem kilka zbiórek, m.in. zbiórkę na AED (automatyczny defibrylator zewnętrzny – przyp. red.) oraz na busa, by ten pan ze Lwowa mógł łatwiej opiekować się uchodźcami, np. odbierać ich z dworca, przewozić do lekarza itp. Dorośli już trochę oswoili się z wojenną sytuacją, ale dzieci bardzo mocno ją przeżywają. Gdy przywiozłem im pomoc... – Stefan Melnyk z trudem kończy zdanie – …to już nie wszystkie dzieci miały rodziców, dziadków, krewnych. Jazda przez kraj ogarnięty wojną to duże przeżycie – przyznaje. – Liczne poste-

– Gdy do nas przyjechali, przygotowaliśmy kolację, ale byli tak zmęczeni przeżyciami i trzydniową podróżą, że nie mieli już na nic siły – wzdycha Danuta Danylczuk. Czerniowce leżą najbliżej Rumunii, tamtędy z południowo-zachodniej części kraju, setki tysięcy Ukrainek z dziećmi, starymi rodzicami uciekało przed wojną.

7


WSPIERAMY UKRAINĘ

– Zanim pieszo dotarło się do punktu odpraw, trzeba było odczekać w długiej kolejce – wspomina Olena. – Po drugiej stronie granicy przyjęto nas bardzo serdecznie, dano gorącą herbatę, jedzenie, zawieziono na miejsce zakwaterowania. Wiedziałam, że w Rumunii nie zostaniemy nawet tymczasowo, bo Ukraińcom znacznie trudniej się porozumieć tam niż w Polsce. Języki za bardzo się różnią.

że wybuchła wojna na Ukrainie, zaczęła działać. W olsztyńskiej cerkwi greckokatolickiej zgłosiła chęć pomocy uchodźcom. Już 3 dni później trafiła do niej rodzina: babcia, córka i dwie wnuczki. Były zmotoryzowane, więc szybko dotarły do gościnnego domu Bogusi. Zaraz po nich przybyły cztery dziewczyny dziennikarki. A potem przybywały kolejne grupki uchodźców. Szybko zareagowała zintegrowana społeczność jej wioski. Drzwi do swoich domów otworzyło wiele rodzin.

W gościnnych progach

Każdy dzień wojny na Ukrainie ma swój numer. Ile jeszcze będzie tych kolejnych, wojennych dni? Zarówno ludzie, którzy tam zostali, jak i ci, którzy uciekli przed rosyjskimi wojskami, wciąż potrzebują pomocy. Kto może, proszony jest o przekazywanie żywności i rzeczy (według specjalnych list) do zorganizowanego w gminie punktu przy urzędzie lub do cerkwi greckokatolickiej w Olsztynie przy ul. Lubelskiej 12.

Tak się szczęśliwie w tej tragedii złożyło, że mąż Oleny – Sergiej – jest strażakiem, a Anna Szapiel-Danylczuk, synowa państwa Danylczuk, wcześniej dziennikarka, obecnie pracująca w Urzędzie Marszałkowskim, poznała go podczas wyjazdu studyjnego do Czerniowców. Od czasu tamtego pobytu Sergiej kilka razy był w Polsce, ma tu wielu przyjaciół, którzy zmobilizowali się, by pomóc jego rodzinie. Anna ogłosiła na Facebooku już 1 marca, że pilnie potrzebny jest samochód do przywiezienia czteroosobowej rodziny z Rumunii.

Wielu ukraińskich uchodźców prędzej czy później sobie poradzi, na nowo poskłada życie. Jedni wrócą, drudzy wyjadą do rodzin porozrzucanych po świecie, a jeszcze inni zostaną w naszym kraju, województwie – w naszej gminie.

– Życie pisze niespodziewane scenariusze – opowiada Danuta Danylczyk. – Gdy tylko Rosja napadła na Ukrainę, zamieściłam informację, że przyjmiemy rodzinę uchodźców, a jednocześnie Ania dowiedziała się, że pomocy potrzebuje rodzina Sergieja. Tak Olena z dziećmi i mamą trafiła do nas, do Gadów. Pani Danuta nie może nachwalić się swoich gości. Podkreśla, jak dobrze wychowani i inteligentni są córka i syn Oleny. Żal jej bardzo mamy, która często płacze i tęskni za życiem, jakie zabrali jej okrutni Rosjanie, która mówi, że tamtego życia już nie ma i nie będzie. – Mama chce wrócić, tylko czy jest do czego wracać? No i kiedy? Nie wiadomo, jak długo potrwa wojna... Jak i za co to wszystko odbudować? – głos Oleny się załamuje. – Jesteśmy bardzo wdzięczni za gościnę, za okazywaną serdeczność, ale ja wiem, że goszczenie nas jest trudne. To wszystko jest bardzo trudne... Mam siostrę, mieszka w USA. Staram się o możliwość zamieszkania razem z nią. Jeśli nie uda się dostać pozwolenia na wyjazd do niej, to zostaniemy w Polsce, nauczymy się języka, poszukamy pracy… – mówi coraz ciszej. Spuszcza głowę, ociera łzę i zamyśla się, błądząc zapewne myślami we wspomnieniach dawnego życia, które zabrała jej rosyjska agresja.

Jeśli możesz – pomóż Takich gościnnych domów w gminie Dywity jest dużo, dużo więcej. Bogusia Brewka, sołtyska wsi Bukwałd, już kolejnego dnia po otrzymaniu wieści,

8


Samochód, agregaty i darmowe przejazdy dla Ukraińców

służy naszym partnerom, a dla służb komunalnych zakupimy potrzebną im tzw. brygadówkę – zadecydował wójt Daniel Zadworny. Z kolei radni przekazali nowy agregat prądotwórczy wysokiej klasy i zwolnili przebywających w gminie uchodźców z opłat za korzystanie z komunikacji gminnej na liniach „D” (do końca czerwca 2022), a także w autobusach podmiejskich 108, 110 i 112 (do końca maja).

Gmina Dywity, lokalni przedsiębiorcy, strażacy i mieszkańcy spontanicznie zorganizowali konkretną pomoc dla Ukrainy. Pierwszy transport z pomocą humanitarną dotarł do naszych przyjaciół z partnerskiej Gminy Hołowyn w Ukrainie na początku marca! Dzięki hojności mieszkańców, lokalnych firm i wielu ludzi dobrej woli udało się przekazać prawie 2 tony niezwykle potrzebnych darów m.in. jedzenie dla dzieci, krótkofalówki, agregat prądotwórczy, latarki, środki higieny, karimaty, leki, opatrunki i wiele innych rzeczy!

To jednak nie wszystko, bo do wsparcia przyjaciół z Gminy Hołowyn dołączyły też lokalne firmy: Wipasz S.A., Bujalski Sp. z o.o., Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna Kieźliny, Laboratorium Galenowe, strażacy oraz wielu innych mieszkańców. Firma Wipasz zakupiła również nowy agregat prądotwórczy, a do tego rękawice winylowe, bandaże, opatrunki, kompresy, koce termiczne. Wartość pomocy firmy Wipasz to ponad 10 tys. złotych. RSP Kieźliny zakupiła i przekazała dla Ukraińców prawie 700 konserw mięsnych, firma Bujalski Sp. z o.o. sfinansowała dostawę środków medycznych na około 5 tys. złotych, a Laboratorium Galenowe w Dywitach podarowało 1000 butelek spirytusu salicylowego do dezynfekcji.

Radni gminni na sesji 31 marca zgodzili się przekazać partnerskiej Gminie Hołowyn samochód dostawczy Renault Trafic, który był wykorzystywany przez pracowników komunalnych. – Niech auto dobrze

Strażacy z Gminy również wsparli transport darami, a OSP Brąswałd dodatkowo przekazała 3 szperacze (specjalistyczne latarki). Swoje dary przynieśli również do urzędu gminy i na stadion mieszkańcy. Transport został odebrany przez wójta Hołowyna na początku kwietnia. – Składamy najszczersze podziękowania naszym polskim przyjaciołom – mieszkańcom Gminy Dywity i osobiście wójtowi Danielowi Zadwornemu za pomoc! Wasze wsparcie jest dla nas niezwykle cenne! – powiedział Aleksandr Baczuk, wójt Gminy Hołowyn.

Drugi transport z pomocą dotarł na Ukrainę 2 kwietnia. Odebrał go osobiście Aleksandr Baczuk, wójt Gminy Hołowyn (pierwszy z lewej). Wartość przygotowanej pomocy to około 50 tys. zł.

9


KIEŹLINY

Para w remont 10

TEKST: ZDJĘCIA:

EWA DOMARADZKAZIAREK PIOTR WANIOREK, HGTV, EMILIA ZANIEWSKA


Marcin był jeszcze licealistą, gdy pewnego dnia, wydarzyło się coś, co miało wpływ na jego dalsze życie. Właśnie wracał autobusem linii 12 ze szkoły w Olsztynie do domu w Dywitach, gdy na przystanku w Kieźlinach wsiadła grupka głośnych nastolatek. Jechały na popołudniowe zajęcia taneczne do dywickiego Gminnego Ośrodka Kultury. Spośród nich wyróżniała się jedna – z dużymi oczami, burzą loków na głowie i ogromną energią. Nie miał pojęcia, kim jest, ale przykuwała uwagę i dlatego zapamiętał ją bardzo dobrze.

przyszłego męża – matematykę stosowaną! Dziś opowiada, że to był bardzo wysoki poziom abstrakcji i zdecydowane oderwanie od realiów codzienności. Jej artystyczna dusza krzyczała, że tego nie chce. Trafiła do zupełnie innej bajki niż tej, w której chciała w życiu zaistnieć. Po dwóch latach zrezygnowała i dostała się na architekturę wnętrz. Tam, wykorzystała w końcu swoje zdolności do skomplikowanych wyliczeń i odnalazła się w przestrzeni i materii twórczej. Jak wyobrażała sobie wcześniej pracę architekta wnętrz? – Podjeżdżam elegancką limuzyną, na obcasach, z małą torebeczką pod salon meblowy i… wskazując palcem przedmioty, proponuję swoim klientom: „Proszę kupić tę kanapę, ten stół i to krzesło” – opowiada i śmieje się ze swoich naiwnych wyobrażeń o tym zawodzie.

Kilka lat później, gdy był już aktywnym studentem, organizatorem otwartych dni na uczelni i przygotowywał na tę okazję pakiet atrakcji, dostał kontakt do tancerki z GOK-u w Dywitach. Od razu rozpoznał w dziewczynie tamtą nastolatkę z autobusu. To była Mirella. Miał silne wrażenie, że spotkali się nieprzypadkowo i że bardzo chciałby kontynuować tę znajomość.

Mirella wkrótce przekona się, że jej praca będzie wyglądać zupełnie inaczej. W kaloszach, na budowie, w kurzu remontowanych, wykańczanych wnętrz, musi dyskutować, a nawet spierać się z "fachurami", którzy początkowo z lekceważeniem traktują młodziutką panią architekt. Ona jednak konsekwentnie poznaje szczegóły ich prac hydraulicznych, elektrycznych, a wszystko po to, by detale konieczne, choć niewidoczne dla oka, gwarantowały funkcjonalne, bezpieczne i wygodne wykończenie pomieszczeń. Dziś dumnie nosi tytuł inżyniera architektury wnętrz i wie, że ten wybór był strzałem w dziesiątkę.

Mirelli, uczennicy zaledwie drugiej klasy liceum, zaimponował energiczny student, który był zainteresowany nie tylko współpracą, ale także nią. Znał wiele osób, „przybijał piątkę” z ochroną w niejednej dyskotece, jak na swój wiek, był naprawdę kimś. Okazało się również, że bez pamięci zakochał się w niej. Tego dnia zaprzyjaźnili się. Potem pojawiło się odwzajemnione uczucie. A kilka lat później rozpoczęła się wspólna droga i wspólna przyszłość. Marcin to niespokojny duch, poszukiwacz przygód, z którym trudno się nudzić. Nie może za długo zajmować się jednym zadaniem, bo po jakimś czasie zaczyna go to nudzić i szuka zmiany. Dlatego zawodowo najlepiej określa go definicja: człowiek do zadań specjalnych, dla którego przedmiot projektu jest kwestią wtórną, a najważniejsze jest wyzwanie. Im większe i im trudniej je zrealizować, tym lepiej. To go napędza i jest treścią jego życia.

Przygoda z telewizją TVN Po studiach Mirella została mamą. Najpierw pojawiła się córka, a po dwóch latach urodził się syn. Nie przerywała jednak pracy w zawodzie. Konsekwentnie rozwijała się w zakresie projektowania, stając się coraz bardziej cenionym na rynku fachowcem. Przez pierwszy okres rozwoju zawodowego podążała za mężem pełniącym w różnych firmach funkcje zarządcze. Mieszkali początkowo w Warszawie, potem w Poznaniu, ponownie w Warszawie, by na końcu osiąść w Kieźlinach pod Olsztynem.

Mirella z kolei to artystyczna dusza i ścisły umysł w jednym. Będąc dziewczynką, marzyła, by zostać aktorką. Długie lata tańczyła, śpiewała, rysowała, szyła, i majsterkowała. Jako tancerka występowała na dużych scenach z zespołem. Miała okazję zaprezentować swoje umiejętności również przed kamerami telewizji i występować w teledysku. Jak wspomina, bardzo chciała zaistnieć w świetle jupiterów.

Przełomem w ich życiu było pojawienie się na świecie trzeciego dziecka. Przebywali wtedy w stolicy i w tym okresie Mirella większość czasu spędzała w domu. Ich sąsiadka, scenografka teatralna, dobrze znała całą sympatyczną rodzinę Kępczyńskich. Wiedziała również o manualnych zdolnościach Mirelli i zaproponowała jej współpracę w prowadzonym przez siebie programie instruktażowym typu „Zrób to sam” dla nowo powstałego w 2017 roku kanału telewizyjnego HGTV (Home& Garden TV – Grupa TVN). Przed Mirellą otworzył się kolejny rozdział w życiu. Pojawiły się kamery i klimat, który uwielbiała, a całej ekipie spodobała się współpraca z nią i wkrótce posypały się liczne zaproszenia do castingów.

Gdy jednak przyszło do wyboru studiów, pragmatyczny Marcin, poradził jej, by wybrała kierunek ścisły, bo oprócz uzdolnień artystycznych, była również bardzo dobra z matematyki. Pojechała więc do Warszawy za Marcinem, który, po uzyskaniu tytułu licencjata w Olsztynie, studiował na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Tam rozpoczęła edukację na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wybierając – za namową

11


KIEŹLINY

Kulisy sławy podczas nagrań „Pary w remont”

W 2018 roku, po latach doświadczeń w roli project managera, Marcin postanowił ostatecznie zostawić korporację i wesprzeć żonę w budowaniu wspólnego biznesu. Firma zaczęła działać z ustalonym podziałem ról: ona projektowała wnętrza, on organizował przeróbki i remonty. Wciąż docierały także zaproszenia na castingi. Na jednym z nich poszukiwano młodej rodziny do nowego programu w TVN „Para w remont”. Razem podjęli decyzję, by spróbować wystąpić w nim. Sąsiad z tej samej klatki, będąc producentem telewizyjnym, nagrał z nimi wideo promocyjne. Spodobali się.

To był bardzo trudny czas dla rodziny Kępczyńskich. Całymi dniami musieli być przed kamerami. Nie było nawet chwili na codzienne zakupy. Należało szybko organizować ekipę remontową i dosłownie ścigać się z czasem. Projekty i kosztorys robiło się z dnia na dzień. Wieczorem spotkanie z bohaterami odcinka, a już następnego dnia przeprowadzanie remontu na planie filmowym. – Można powiedzieć, że otwieraliśmy markety budowlane w Warszawie i potem je zamykaliśmy o godzinie 21.00 czy 22.00. Znaliśmy również wszystkie komunikaty na otwarcie galerii handlowych i sklepów meblowych – wspomina Mirella. – Najlepszy program można by nagrać z tego, co działo się w tak zwanym międzyczasie, a także pomiędzy włączeniem kamery – śmieje się. – Wymyśliłam kiedyś, że zrobię do projektu dywanik z pomponów. I jak często się zdarzało, nie doceniłam skali trudności i czasochłonności przedsięwzięcia. Myślałam, że zrobię to przed kamerami w ciągu godziny, a okazało się, że wróciliśmy do domu i razem z moją teściową, mężem, a także dziećmi, robiliśmy pompony, by następnego dnia zaprezentować je na planie.

Potem wszystko potoczyło się lawinowo. Sesja fotograficzna dla TVN, udział w ramówce, czerwony dywan, ścianka prasowa, styliści, makijażyści, operatorzy, kierownicy produkcji i co najistotniejsze: zaprojektowanie i przeprowadzenie ośmiu kompleksowych remontów w zaledwie trzy miesiące. Praca w takim trybie dla kogoś, kto nie miał wcześniej nic wspólnego z telewizją, to olbrzymi stres i wyzwanie organizacyjne. Uśmiechnięta rodzinka z trójką małych dzieci stanęła przed wielkim, logistycznym wyzwaniem. Do Warszawy musiała na pomoc przyjechać mama Marcina. Różnica między programem „Para w remont” a większością innych programów remontowych jest taka, że Mirella i Marcin rzeczywiście sami projektują i osobiście wykonują to, co zaplanowali. Mało tego: to naprawdę musi zmieścić się w trzech dniach, bo na tyle zakontraktowana jest ekipa produkcyjna. Ich role, jak zawsze, od razu podzielone – Mirella projektuje, Marcin realizuje projekty. Razem nagrali 3 sezony po 8 odcinków w 2018, 2019 i 2020 roku.

Decyzja Marcina Jeśli chodzi o Marcina, to pracował wcześniej w dużych korporacjach na różnych stanowiskach, pełniąc kolejne funkcje w zarządach różnych firm. Rozpoczął swoją działalność zawodową jeszcze na studiach, więc mimo relatywnie młodego wieku, miał już olbrzymie doświadczenie: od marketingu, przez eventy, zarządzanie sprzedażą, innowacjami, ostatecznie firmami produkcyjnymi, a nawet branżą IT. Był gruntownie wykształcony w swoim fachu – oprócz zarządzania ukończył studia MBA w Warszawie. W pewnym momencie poczuł jednak zmęczenie i wypalenie. Coraz częściej mówił o przejściu na emeryturę i zmianie otoczenia. Już nie chciał przechodzić ze stanowiska na stanowisko w kolejnych firmach, a ponieważ Mirella miała wówczas dużo pracy jako projektantka wnętrz, zdecydował, że pomoże żonie w organizacji jej zawodowego przedsięwzięcia. Poznając bliżej zakres działań, stwierdził: - Dlaczego by nie zaoferować usług kompleksowych klientom: nie tylko projektować przestrzenie, ale również realizować projekty i wykonywać remonty, planować budżet, zamawiać materiały, prowadzić nadzór nad ekipą budowlaną itd.?

– Gdy przestałam mieć już parcie na szkło, to telewizja sama zapukała do drzwi i zostałam panią z telewizji – mówi Mirella, która lubi kamerę i czuje się przed nią bardzo swobodnie. Kiedyś chciała przecież być aktorką, jest wdzięczna losowi za tę telewizyjną przygodę.

I stało się. Od tego czasu Mirella i Marcin wspólnie prowadzą firmę, a klientom bardzo podoba się ten małżeński, remontowy duet.

12


Powrót do Kieźlin Oboje bardzo lubili Warszawę, szczególnie Mokotów. Dom na Mokotowie, to koszt co najmniej kilku milionów złotych, a to wiązałoby się z olbrzymimi wyrzeczeniami i kredytami. Rozważali zamieszkanie pod Warszawą, ale to nie było to, czego naprawdę chcieli. Podwarszawska miejscowość nie ma w sobie tyle romantyzmu, co stary Mokotów, do którego byli przywiązani i gdzie czuli się najlepiej. Pragmatyczny Marcin ogłosił, że skoro tak, to najlepszą dla nich decyzją – z punktu widzenia rodziny, finansów i poszukiwania spokoju – będzie powrót w rodzinne strony.

– Tu w Kieźlinach jest nam naprawdę dobrze – mówi Mirella. – Tutaj jest mój rodzinny dom, rodzice, życzliwi sąsiedzi i dobrzy znajomi. Oczywiście nie jest to sytuacja całkowicie idealna, ponieważ wiele zleceń mamy w Warszawie. Wtedy najczęściej Marcin ogarnia praktyczną realizację mojego projektu, a ja zostaję z dziećmi w Kieźlinach. Czasami wraca myśl, że może by tak ze względów zawodowych wrócić do stolicy, ale za chwilę przychodzi refleksja, że dokonaliśmy właściwego wyboru miejsca do życia. Tutaj, w Kieźlinach, cały czas czujemy się jak na wakacjach. Gdy ostatnio znajomi z Warszawy zapytali nas, co planujemy latem, to odpowiedziałam, że my nie musimy właściwie niczego planować, ponieważ nie musimy tak naprawdę nigdzie wyjeżdżać. Mamy taras, basenik w ogródku i trampolinę dla dzieci, a wokół mnóstwo lasów i jezior.

Wrócili do Kieźlin. Trzeci sezon „Pary w remont” udało się szczęśliwie nagrywać już w Olsztynie – ku radości ich dzieci, które miały rodziców nareszcie na miejscu. Gościli w tym okresie całą rodziną także w wielu programach realizowanych na potrzeby ogólnopolskich stacji telewizyjnych, takich jak HGTV TVN, „Dzień dobry TVN” czy w TVP „Pytanie na śniadanie”. Przez ten czas Mirella tylko na krótko rozstawała się ze swoimi prywatnymi klientami i projektami, ponieważ to było i nadal jest źródłem ich utrzymania. Nieprzerwanie aranżuje nie tylko mieszkania i domy, ale także kawiarnie i restauracje. Obecnie, po okresie współpracy z TVN, małżeństwo Kępczyńskich realizuje swoje produkcje na kanale YouTube, który otworzyli w 2019 roku, jeszcze przed nagraniem trzeciego sezonu „Pary w remont”. Jest to kanał lifestyle’owy pt.: „Mirella i Marcin”, poświęcony tajnikom projektowania i realizacji tych projektów w remontowanych wnętrzach. Kanał traktują hobbystycznie, ponieważ jest kontynuacją pasji inspirowania i dzielenia się z widzami wiedzą o urządzaniu przestrzeni mieszkalnych i użytkowych. Do tej pory, w ciągu tego roku, kanał na YouTube uzyskał 3500 subskrypcji, profil na Facebooku ma ponad 10.000 obserwujących, a profil na Instagramie ponad 2200 followersów, co jest bardzo obiecującym dla pary wynikiem. Tematyką programów są: metamorfozy mieszkań (Metamorfozy Mirelli i Marcina) i łatwe majsterkowanie Easy DIY (Do It Yourself ). Na potrzeby widzów reagują w cyklu „Zrób to sam” i „Porozmawiajmy o wnętrzach”.

Mirella i Marcin działają intensywnie również w Olsztynie i okolicach, m.in. zaprojektowali nową część znanej kawiarni „House Cafe”. Pracowali dla kilku znanych osób, które zdalnie zlecały projekt i wykonanie remontu, udało im się także otworzyć sklep internetowy. Wprawdzie czasy są niespokojne, ale małżeństwo już planuje kolejne przedsięwzięcia. Kto wie, jakie będą dalsze przygody Mirelli z Kieźlin i Marcina z Dywit? Dziś szczęśliwie są częścią społeczności Gminy Dywity. On postanowił zapisać się do Ochotniczej Straży Pożarnej w Kieźlinach. Ona uczestniczy w zajęciach sportowych w Wadągu. Dzieci chodzą do szkoły w Dywitach i Olsztynie. Są stąd i są z tego dumni.

Mirella i Marcin pokazują, że nawet w tak trudnych czasach jak pandemia, małżeństwo z trójką dzieci (7, 13 i 15 lat) potrafi przetrwać wiele – może współpracować i realizować swoje pasje. Praca zdalna w systemie home office z małymi dziećmi to dla Mirelli nic nowego, bo tak funkcjonowała wcześniej przez długie lata. Marcin dzisiaj to jej wsparcie organizacyjne i logistyczne. Pracują razem w domu i tam też realizują swoje obecne produkcje filmowe.

13


SĘTAL

TEKST: ZDJĘCIA:

TAMARA JESIONOWSKA BEATA SZYMAŃSKA

14


SAD NIE MA PRZED NIM TAJEMNIC

Jan Dziadkiewicz sięga do kieszeni koszuli i wyciąga karteczkę ze spisem zadań na następny dzień. Bez ułożenia planu jak twierdzi, nie potrafi zasnąć. O niczym nie może i nie chce zapomnieć, a w jego gospodarstwie „Jan-Sad” zawsze jest dużo do zrobienia. Nie wystarczy posadzić rośliny, żeby, jak sądzą niektórzy, „same urosły”. Sad i szkółka roślin owocowych i ozdobnych stale wymagają pielęgnacji, połączonej z dużymi nakładami sił i środków. Zadbane zaś rośliny odwdzięczają się dorodnością, a sprzedane – pięknie rosną, kwitną lub owocują u ogrodnika, lub działkowicza.

15


SĘTAL

16


Z drugiego końca kraju

Maksyma: „czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” – w pełni sprawdziła się w życiu Jana Dziadkiewicza

Ambicją jednego z największych w naszym regionie sadowników i szkółkarzy jest to, aby klientowi sprzedać najlepszej jakości rośliny. Nie ma bowiem lepszej reklamy od tej niesionej tzw. pocztą pantoflową, która mówi, że jeśli kupować rośliny to tylko u pana Jana z Sętala. Trafiają do niego działkowicze nawet z drugiego końca Polski, przekonani wcześniejszymi, własnymi lub znajomych, doświadczeniami, że reklamacji nie będą musieli składać. Nie oznacza to, że pan Jan nie wykorzystuje innych form reklamy. Wręcz przeciwnie. Informacje o nim można znaleźć w fachowej prasie, chętnie też udziela wywiadów w mediach i bierze udział w targach rolniczych. I tak od czterech dekad, kiedy to w 1980 roku zdecydował się zamieszkać w Sętalu. Zanim jednak do tego doszło, od rodzinnego Radomska do warmińskiej wsi dzieliło go 460 km, ukończenie Technikum Rolniczego w Dobryszycach, a w 1978 r. Wydziału Rolniczego ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie – obecnie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

2 ręce i chęć do życia. Po pracy wieczorami i w nocy powoli remontowałem dom, czasem śpiąc po dwie godziny. Tak po wielu latach pracy doszliśmy z żoną do ok. 50 hektarów.

Drzewka i krzewy mocne, zdrowe i piękne

Dwie ręce i chęć do życia W czasach młodości pana Jana nie było możliwości, aby zaciągnąć kredyt pod inwestycję lub dom. Zaczął więc od metra kwadratowego kupionej działki, swojej pracy i wytrwałości w dążeniu do celu. Zarobione pieniądze stale inwestował. Takie działanie okazało się kluczem do sukcesu gospodarstwa „Jan-Sad”, które weszło z impetem w czas przełomu polityczno-gospodarczego i wciąż doskonale prosperuje.

Dom, po wyremontowaniu nadawał się do zamieszkania, urodziło się dwoje dzieci. Można się było wtedy skupić na pracach polowych. – Najpierw założyłem szkółkę drzewek owocowych. Zauważyłem bowiem, że na rynku w tym obszarze jest nisza, którą mógłbym wypełnić. Zacząłem od śliw, aby z roku na rok rozszerzać produkcję o jabłonie, grusze, morele, porzeczki i agrest. Wsłuchiwałem się zawsze w potrzeby klientów, zaczynając od ok. 1,5 tysiąca sadzonek – po dziś dzień, kiedy oferuję dziesiątki tysięcy sztuk. Zawsze starałem się i staram produkować materiał bardzo wysokiej jakości, zdrowy, odporny i pięknie ukształtowany ze wszystkimi wymaganymi dokumentami. Podczas corocznych kontroli nie raz słyszałem, że moja szkółka jest wzorcowa i powinni tutaj przyjeżdżać zainteresowani na wizyty studyjne.

Maksyma: „czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” – w pełni sprawdziła się w życiu Jana Dziadkiewicza. W dzieciństwie, podpatrując i pomagając rodzicom, nauczył się wiele, co zaprocentowało w życiu dorosłym. – Rodzice mieli gospodarstwo, innego życia niż związanego z rolnictwem sobie nie wyobrażałem. Na studia w Olsztynie namówił mnie starszy brat, absolwent olsztyńskiej uczelni. Obroniłem pracę magisterską i dostałem propozycję zatrudnienia na Wydziale Mechanicznym, w Katedrze prof. Kazimierza Wierzbickiego. Zdecydowałem się jednak zamienić pracę naukową na praktykę gospodarczą. Po zakończeniu stażu w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Dywitach zostałem kierownikiem Zakładu Usług Rolniczych w Sętalu. To był trudny okres: trwały żniwa, więc trzeba było wcześnie być w pracy i do późna pracować, a mieszkałem wtedy z teściami w Olsztynie. Dojazdy były uciążliwe, zwłaszcza zimą, mimo że miałem służbową Syrenę Bosto. Chciałem mieszkać bliżej. Naczelnik zaproponował mi kupno domu od rodziny wyjeżdżającej do Niemiec. Zastałem kompletną ruinę: dach załamany, brak okien, ściany wpadające do środka. Nie stać mnie było, aby zatrudnić ekipę budowlaną. Miałem wtedy tylko

Oczywiście tak się dzieje. W każdym roku pan Jan prowadzi serię warsztatów w porozumieniu z Wojewódzkim Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego w Olsztynie, popularyzujące amatorską uprawę drzew, krzewów owocowych i ozdobnych.

Zapracowany optymista Wraz ze zmieniającymi się pokoleniami zmieniają się też zwyczaje i styl życia Polaków. Prowadząc biznes, nie sposób pozostawać głuchym na głosy otoczenia. Tym bardziej że gusta nasze, także w kwestii ogrodnictwa, zmieniają się. W latach 90. popyt był przede wszystkim na róże – wówczas pan Jan sprzedawał tysiące róż różnych rodzajów:

17


SĘTAL

rabatowych, pnących itp. Niektórzy klienci na raz potrafili kupić po kilkadziesiąt sztuk. – Moda na drzewa i krzewy ozdobne zmienia się – jeszcze do niedawna modne były róże, teraz tuje szmaragdowe, trawy ozdobne i hortensje. Obecnie poza owocami coraz więcej klientów pragnie mieć własny ogród pełen starych odmian drzew. To trend widoczny nie tylko w sprzedaży bezpośredniej, ale także w mediach społecznościowych. Powrót do korzeni widać we własnoręcznie robionych przetworach, sokach czy zakwasach. Na początku 21. wieku, pan Jan zdecydował się posadzić 10 hektarów sadu. Co więcej, coraz mniej jest chętnych do pracy w słońcu i słocie. Dlatego w pewnym momencie musiałem zmechanizować procesy technologiczne i zainwestować w nawodnienie. Było to konieczne po latach suszy, kiedy drzewa i owoce schły na moich oczach.

– Zauważyłem, że moi klienci coraz częściej pytają o ekologiczne owoce, a także stare odmiany drzew i krzewów. Warto dodać, że nasz region nie jest klimatycznie sprzyjający sadom, mimo to pan Jan zaryzykował i zainwestował w sad mieszany, w którym rosną różne gatunki i odmiany drzew owocowych: jabłonie, grusze, wiśnie, czereśnie oraz śliwy różnych odmian.

Na optymizm ojca ma wpływ syn Kamil, który ukończył architekturę krajobrazu na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Dzięki niemu gospodarstwo oferuje również usługi w zakresie projektowania, aranżacji, zakładania oraz pielęgnacji ogrodów. A wspólna wielopokoleniowa praca, pasja i zadowolenie klientów to najlepszy sposób na sukces.

W 2016 roku zdarzyło się coś, co załamałoby niejednego sadownika. W ciągu 8 minut w Sętalu spadł grad wielkości piłeczek golfowych. Obraz zniszczenia był niewyobrażalny. Pocięte przez ostry lód były nie tylko wszystkie owoce, ale i całe drzewa. W tamtym roku zbiorów nie było w ogóle. Ze względu jednak na różnorodność prowadzonej przez pana Jana produkcji udało się szybko odbudować sad. I znów jest kwitnący i owocujący.

Jan Dziadkiewicz, kiedy zmęczy go praca przy roślinach, lubi odpoczywać patrząc na oczko wodne, w którym pluskają się rybki, a po podwórku chodzą dwa psy.

Zbratany z ekologią Położony daleko od szosy, prowadzony według najnowszej wiedzy szkółkarskiej i sadowniczej, sad m.in. nie jest odchwaszczany, ponieważ rośliny pozostawione w spokoju pomagają, a nie szkodzą drzewom. Co więcej, w sadzie rośnie wiele gatunków roślin miododajnych, które przyciągają swoim zapachem pszczoły i trzmiele, tak niezbędne do życia każdego z nas. Opryski, z uwagi na modę na żywność organiczną i ekologiczną, są tylko najbardziej konieczne, przez co owoce są zdrowsze i tańsze w produkcji. W efekcie w tym roku pan Jan zebrał 360 palet jabłek, a jedna paleta mieści ok. 300 kg owoców. Zbiór śliwek liczony był w tonach. – Sadownictwo jest trudną, mało dochodową gałęzią. Ceny owoców są niewspółmiernie niskie w stosunku do nakładów.

18


GMINA DYWITY

Cudze chwalicie, a czy swoje znacie? Warto zobaczyć:

TEKST: ZDJĘCIA:

JACEK NIEDZWIECKI EWA DOMARADZKA ZIAREK, PROSTOOLEH

Ptasie azyle

Ośrodki jeździeckie i stajnie

Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie – zajmuje się głównie leczeniem ptaków niedrapieżnych, szczególnie bociana białego.

Ośrodek Jeździecki Maltanka - Różnowo 52, Jazda Konna Olsztyn – Różnowo 71, Stajnia „Pod Tarantem” – Różnowo 159, Stajnia Brąswałd – Brąswałd 46 Stajnia Dągi, Nauka jazdy konno, jazdy indywidualne, wyjazdy w teren – Dągi 8, Klub Jeździecki Palmowski - Spręcowo 68 Klub Jeździecki u Doktorka Tomasz Kardacz – Barkweda

Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych w Dąbrówce Wielkiej – niesie pomoc poszkodowanym ptakom drapieżnym. Trafiają tu chore lub ranne ptaki znalezione na terenie województwa warmińsko-mazurskiego.

KARMA DLA PSÓW I KOTÓW

SKLEP STACJONARNY - CENY JAK W INTERNECIE ŁUGWAŁD 180, OBOK MYJNI ZIELONY SŁOŃ


DYWITY

czyli pasje weterynarza Bernarda Pszczoły

20


TEKST: ZDJĘCIA:

TAMARA JESIONOWSKA BEATA SZYMAŃSKA

Patrząc na silnego mężczyznę, trudno uwierzyć, że ma siedemdziesiąt lat, bo wygląda na co najmniej dwadzieścia mniej. Bernard Pszczoła dostał premię od życia za to, że mając dobre geny, nigdy ich nie psuł. Bo na zdrowie i wygląd trzeba sobie zapracować. Jak sam zdradza, nigdy nie palił papierosów, do trzydziestki nie tknął alkoholu, a potem z rzadka kusił się na piwo, zdrowo je, uprawia sporty i pracuje. Po przejściu pięć lat temu na emeryturę nadal praktykuje jako weterynarz, a znakomita kondycja pozwala mu na nurkowanie, jako kapitanowi jachtowemu żeglować po wodach całego świata, a na lądzie mistrzowsko zagrać w brydża lub... położyć dachy, bo także jest znakomitym dekarzem.

21


DYWITY

Mistrz podwodnego świata Opanowanie, tzw. zimna krew połączona z wiedzą to dobra recepta na sukcesy zawodowe i sportowe. Zwierzęta duże i małe instynktownie wyczuwają, że ten pan, do którego trafiają, to "samiec alfa" i nie należy na niego warczeć, gryźć lub wyrywać się. W podwodnej nawigacji nerwy muszą być jak ze stali, żeby wygrywać w konkurencji, w której Bernard Pszczoła został kilkadziesiąt razy mistrzem Polski, dwa razy wicemistrzem świata, wicemistrzem Europy oraz kilkanaście razy zdobył Puchar Europy.

Zwierzęta mają intuicję, potrafią się cieszyć, smucić, przeżywają emocje.

Bierze kawałek kartki i rysując długopisem kreski pod różnymi kątami, wyjaśnia, na czym zawody polegają: – Jak najszybciej, na dystansie około 600 metrów, trzeba znaleźć wyznaczone pod wodą punkty. Jak twierdzi, dostał od losu organizm, dzięki któremu w młodości robił podczas dwóch tygodni treningów postępy, jakie innym zajmowały rok. Woda, to jego żywioł, ale wie, jak bardzo ten żywioł potrafi być groźny, dlatego poświęcił wiele czasu na wyszkolenie setek ratowników. Jemu samemu, gdy był pod wodą, życie uratował pies.

dawały zysk. Ale jak pies, kot chorował, to nikt z nim do lekarza nie chodził. Teraz jest zdecydowanie lepiej, oczywiście nie u wszystkich. Wciąż można zobaczyć psy uwiązane łańcuchami do bud.

Poznać po oczach Bernard Pszczoła, lecząc małe czworonogi, nadal jeździ po bliższych i dalszych gminach do dużych zwierząt. Nie ma w tym wielkiej konkurencji. Jeszcze trochę, a nie będzie komu leczyć zwierząt hodowlanych, bo to ciężkie zajęcie. Przyjęcie porodu od krowy, zrobienie jej cesarskiego cięcia wymaga nie tylko wiedzy, ale i siły. Babranie się w gnoju nie wszystkim lekarzom weterynarii odpowiada.

– To było dawno temu – wspomina. – Na akcjach towarzyszył mi kundel Murzyn, brzydki, z dolnymi zębami na wierzchu. Zawsze zostawał na brzegu. A tym razem, z głośnym szczekaniem, wskoczył na lód rzeki, w której poszukiwałem ciała mężczyzny. Wprawdzie byłem ubezpieczany linką trzymaną przez partnera, ale gdyby nie reakcja psa, on tej linki by nie podciągnął, a ja nie dałbym rady utrzymać się palcami brzegu lodu w nurcie ciągnącym mnie w przepaść, jaką utworzył wir. Do dziś nie wiem, skąd pies wiedział, że potrzebuję pomocy. Zwierzęta mają intuicję, potrafią się cieszyć, smucić, przeżywają emocje.

PGR-ów już dawno nie ma, zwierząt jest mniej. W gminie Dywity u rolników ma pod opieką około tysiąca sztuk bydła. Generalnie krowy, trochę koni, ale te ostatnie, w stadninach mają swoich lekarzy. Rolnicy sami wybierają "swojego" weterynarza, chętnie płacąc za poradę. Zmienili się właściciele stad, to już zupełnie inni ludzie niż kiedyś, mając duże dochody z mleka, dbają o swoje krowy.

Zwierzaki dobrze mnie traktują Wybrał weterynarię, bo uważa, że zwierzęta są lepszymi pacjentami niż ludzie. – Dobrze mnie traktują i w przeciwieństwie do ludzi nie pyszczą, bez dyskusji poddają się zabiegom – śmieje się.

Jedna z muczących pacjentek w maju ubiegłego roku nie polubiła zabiegów dywickiego weterynarza. Źle trzymana do pobrania krwi wierzgnęła, podcięła mu nogi łańcuchem i zdeptała go, łamiąc trzy żebra. Z tym że Bernard Pszczoła za pierwszy taki wypadek w swojej 41-letniej praktyce nie wini krowy, tylko jej niezdarnego opiekuna.

Jego pacjentami są zwierzęta małe i duże. Swoją praktykę zawodową zaczynał cztery dekady temu w przychodni w Olsztynie przy ul. Lubelskiej. – Po studiach od razu zostałem wrzucony na głęboką wodę, miałem samochód i dlatego wysyłano mnie w teren. Jeździłem na zgłoszenia do rolników indywidualnych, także do PGR-ów. Dawałem sobie radę. Od tamtego czasu nastąpił olbrzymi postęp zwłaszcza w lekach – wspomina. -Kiedyś, zwłaszcza leki do narkozy, były beznadziejne i trzeba było bardzo uważać i mieć dużą wprawę, żeby zwierzęta nie schodziły z tego świata. Teraz leki są bezpieczne. Przez te lata, bardzo zmieniło się podejście mieszkańców wsi zwłaszcza do psów i kotów. Z krowami było nieźle, bo one

Po tylu latach leczenia zwierząt nasz lekarz zwierząt dużych i małych szybko potrafi postawić diagnozę co do zdrowia podopiecznych. – Widać to po oczach, postawie ciała – wyjaśnia. – Na przykład podana nieodpowiednia pasza szybko odbija się na ich zdrowiu.

22


OCET I OKSYMEL

Od słonia po kanarka

Zwierzęta u Bernarda Pszczoły zawsze mają pierwszeństwo, gdy ktoś się chce z nim towarzysko umówić, zastrzega z uśmiechem: ale jak zadzwoni krowa, muszę do niej jechać.

Największym i najoryginalniejszym zwierzakiem, jakiego przyszło mu leczyć, był... słoń. – Słoń z cyrku, który przyjechał do Olsztyna – wspomina. – Nikt inny nie chciał go leczyć, bo się bali. A słoń miał reumatyzm. Pani z cyrku kładła głowę pod jego nogą. Słoń stracił czucie. Zaaplikowałem mu maść rozgrzewającą i pani już nie groziło rozdeptanie. Natomiast najmniejszym moim pacjentem był kanarek, bo na ptakach też muszę się znać. Lubię leczyć psy i koty. Najtrudniej jest, gdy trzeba zwierzęciu pomóc w opuszczeniu tego świata. Trzeba to zrobić, żeby mocno schorowane zwierzę nie cierpiało. Dla mnie dobro zwierzęcia jest najważniejsze. Człowiek musi sobie wytłumaczyć konieczność pożegnania się z ulubieńcem. Nie przedłużać mu cierpienia. Nie mam problemów ze swoimi pacjentami. Mam kilka psów pod stałą opieką. Jeden z nich miał opinię, że nie da się go zaszczepić. A ja to zrobiłem bez problemów. Nie można okazywać strachu. Z umiejętnością rozumienia zwierząt to trzeba się urodzić, tego nie da się nauczyć.

23


RÓŻNOWO

Pani wicestarosta z naszej gminy 24


TEKST: ZDJĘCIA:

EWA DOMARADZKAZIAREK MAJA KREMPEĆ, MONIKA NOWAKOWSKA

Jest uparta, ambitna i skutecznie pokazuje, że warto przełamywać męski monopol w samorządzie. Joanna Michalska-Reda lubi być wśród ludzi. Blisko tam, gdzie coś się dzieje, gdy trzeba pomagać i organizować. Dziś jest wicestarostą olsztyńskim.

Dzień dobry, Różnowo! Joannę Michalską-Redę zawsze ciągnęło do ludzi. W szkole była harcerką, aktywnie uczestniczyła w środowisku uczniowskim, a potem - już jako mama trójki dzieci - działała w radzie rodziców ich szkoły w Olsztynie. Odkryła, że bardzo jej się to podoba i co ważne ma dzieci „na oku”. Zawodowo była wtedy związana z naszą gminą. Dojeżdżała do pracy w Wytwórni Pasz „Wipasz” w Wadągu, gdzie pracowała w księgowości, w dziale rozliczeń. W 2005 roku zamieszkała w Różnowie. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe wyzwania. Szybko zaangażowała się w działania na rzecz społeczności lokalnej. Uczestniczyła w pracach rady sołeckiej. Dołączyła do tworzącego się różnowskiego Stowarzyszenia „Warmińska Wieś”. Była to grupa aktywnych pań, bo tam, jak prawie wszędzie na wsiach, działały głównie kobiety. - Czułam ogromną satysfakcję, gdy udało nam się zorganizować wakacje dla dzieci z Różnowa. Niektóre z nich nie wyjeżdżały wcześniej poza gminę Dywity, nie były na basenie, ani w kinie opowiada Joanna Michalska-Reda. - Nasze stowarzyszenie zaczęło stwarzać im takie możliwości. Przez kilka lat organizowaliśmy również dzień sportu dla uczniów, przygotowywaliśmy poszczególne konkurencje, transport, wyżywienie i oczywiście nagrody. W zawodach uczestniczyło nawet do 250 małych sportowców. Trzynaście lat temu miał swoją inaugurację pierwszy w naszej wsi festyn sołecki. Ta aktywność zaowocowała - w 2010 r. dostałam propozycję, by startować w wyborach samorządowych do Rady Gminy Dywity. Po rodzinnych naradach zdecydowałam, że spróbuję powalczyć o mandat. Joanna Michalska-Reda sprostała temu wyzwaniu. Kampanię zakończyła sukcesem i została radną.

25


RÓŻNOWO

W pojedynkę nikt sobie tego nie zorganizuje

Wicestarosta bis Po zakończeniu kadencji w Radzie Gminy Dywity w 2014 r. Joanna Michalska-Reda zdecydowała się startować do Rady Powiatu Olsztyńskiego.

Rozpoczynając kadencję radnej, miała już swoje atuty. Znała środowisko. Ogromne doświadczenie z zakresu księgowości i pracy społecznej w Stowarzyszeniu ,,Warmińska Wieś”, jej wiedza i zaangażowanie sprawiły, że chociaż działała w grupie radnych, będących w opozycji do ówczesnego wójta Jacka Szydły, ten w połowie kadencji złożył jej propozycję objęcia funkcji przewodniczącej w komisji finansów gminy, jednej z ważniejszych w samorządzie. Prowadziła ją jako przewodnicząca do końca kadencji.

- To były cztery lata intensywnej pracy. Początkowo pełniłam funkcję wicestarosty, później już tylko radnej bez dodatkowych obciążeń. Dzieci były prawie odchowane, zdecydowałam się więc zrealizować marzenie o studiach. Dostałam się na dwa kierunki na Uniwersytecie Warmińsko - Mazurskim: ekonomię i socjologię. Wybrałam ten drugi. Była to socjologia rozwoju lokalnego i regionalnego. Mogłam połączyć doświadczenie z pracy samorządowej z wiedzą teoretyczną. Wykładowcom przedmiotów często podpowiadałam, jak teoria wygląda w praktyce - śmieje się Joanna Michalska-Reda. - Studia dodały mi pewności siebie.

- Podoba mi się praca w samorządzie ze względu na różnorodność spraw, z jakimi miałam i mam do czynienia. Najbardziej cenię bezpośredni kontakt z ludźmi - zapewnia. - Lubię słuchać i wspierać tych, którzy są aktywni i chcą realizować swoje ciekawe projekty. Czasami w taką działalność angażują się całe rodziny. Ja też często wciągam swoich bliskich w społeczne inicjatywy. Zarówno nasz czas, jak i nasze samochody zawsze są do dyspozycji, gdy zachodzi taka potrzeba. Gdybym miała wyjaśnić, czym i po co jest samorząd, odpowiedziałabym, że to organizowanie życia większej lub mniejszej grupie ludzi - wyjaśnia. - Samorząd dba o to, żeby w gminie mieszkańcy mieli wodę, kanalizację, dobre drogi, żeby działały szkoły i przedszkola, żeby funkcjonowała lokalna komunikacja, był ośrodek zdrowia i wszystko to, co jest potrzebne do codziennego życia. W pojedynkę nikt tego nie zorganizuje. Każdy z nas poprzez podatki dokłada się do budżetu gminy. Zadaniem samorządu jest zarządzanie tymi pieniędzmi. Należy przy tym mocno podkreślić, że wybrani radni reprezentują całą lokalną społeczność.

Przyszły wybory 2018. Po raz kolejny startowała do samorządu powiatu. Dziesiątki spotkań z mieszkańcami przyniosły pozytywny rezultat. Powtórzyła wcześniejszy sukces i to z lepszym wynikiem niż poprzednio. W wyborach w 2014 r zdobyła 522 głosy, a w 2018 r. już 822. - Ze starostą Andrzejem Abako poznałam się w poprzedniej kadencji. Byłam przez rok wicestarostą przed nim. Zazwyczaj po wyborach, gdy spośród wybranych członków rady powiatu tworzy się zarząd, ważne jest, ile dany komitet, z którego się startowało, ma mandatów. Andrzej Abako z komitetu „Nasz Powiat” miał 9 mandatów, mój komitet Koalicji Obywatelskiej miał 7. Zawiązaliśmy koalicję. Uzyskaliśmy w ten sposób 16 mandatów, co pozwoliło nam powołać zarząd. W rozmowach między koalicjantami padały kolejne nazwiska. Zaproponowano mi funkcję wicestarosty. Oczywiście przyjęłam - wspomina.

Gmina oczkiem w głowie - Powiat Olsztyński jest bardzo duży, drugi pod względem obszaru w Polsce. Większy jest tylko powiat białostocki. Tworzy go 12 gmin - 5 miejsko-wiejskich i 7 wiejskich. Gmina Dywity jest gminą wiejską. Odnotowuje bardzo duży przyrost liczby mieszkańców. Wybudowane zostały tu dwa osiedla bloków, przybywa przedsiębiorstw, cały czas dobrze rozwija się komunikacja. Mniejsze autobusy obsługują teren gminy, dowożąc mieszkańców do przystanków, skąd odchodzą autobusy do Olsztyna. Gmina zawsze dokłada 50% środków do inwestycji realizowanych przez Powiat. Rozbudowuje sieć ścieżek pieszo-rowerowych. Obecnie szuka wspófinansowania na Powiatowo-Gminne Centrum

26


Kultury i Edukacji Muzycznej w Wadągu. Będzie tam mieścić się również biblioteka. Zależy nam, by szkoła muzyczna w końcu miała swój obiekt. Gminny Ośrodek Kultury jest już za mały na potrzeby mieszkańców, a nie ma możliwości jego rozbudowy. Nie ukrywam, że gmina Dywity jest dla mnie bardzo ważna. Dobrze mi się współpracuje z wójtem Danielem Zadwornym i z Radą Gminy Dywity. Uważam, że umiejętnie działające, zorganizowane społeczności gminne mają niebagatelny wpływ na funkcjonowanie powiatów. To one często podpisują porozumienia i opracowują cząstkowo programy, które są zatwierdzane i realizowane przez powiaty. W swoich kontaktach z organizacjami pozarządowymi realizują w praktyce ideę małych ojczyzn. Stowarzyszenia lokalne wspierają mieszkańców, czasem nawet ukierunkowują samorządy. Powstaje w ten sposób swoisty system naczyń połączonych. Świadomy swoich praw wyborca szuka i wybiera swojego reprezentanta. Wybrany radny w czasie kadencji realizuje program, mając również pełną świadomość tego, że po jej

zakończeniu będzie mógł spokojnie spojrzeć w oczy swoim wyborcom - podkreśla rozmówczyni i dodaje: - Czasem jestem pytana, jak daję sobie radę w polityce? Przecież kobiet w samorządach mamy niewiele. W zarządzie powiatu jest czterech panów i ja jedna. W radzie powiatu na 25 osób jest 6 kobiet. W 12 gminach powiatu olsztyńskiego tylko jedna kobieta jest wójtem. Wszyscy mamy jednakowe prawa wyborcze. Uważam, że aktywność polityczna wymaga dużego zaangażowania. Płeć nie ma tu żadnego znaczenia. Ważne jest, żeby mieć jasno określony cel i wiedzieć, jak go realizować. Trzeba mieć dużą siłę wewnętrzną i motywację, być zdeterminowaną i pewną siebie. Mówi się, że kobieta musi być dwa razy lepsza od mężczyzny, żeby odnieść sukces. Jak to wygląda procentowo, nie wiem. Wiem jedno, praca w samorządzie wymaga wiedzy, doświadczenia i konsekwencji. Wyniki kolejnych wyborów pokazują, że kobiet na stanowiskach kierowniczych w samorządach jest coraz więcej - kończy Joanna Michalska-Reda.

Facebook.com/JoannaMichalskawicestarosta Facebook.com/powiatolsztynski powiat-olsztynski.pl

27


ŁUGWAŁD

28


Drawine ' - dawne ule Warmow

TEKST: ZDJĘCIA:

TERESA SIDOR KOLEKCJA PRYWATNA

Być na emeryturze - co to oznacza? Z własnego doświadczenia i z rozmów ze znajomymi stanowczo stwierdzamy - totalny brak czasu!

29


ŁUGWAŁD

W naszym przypadku wszystkiemu winna ta codzienna poranna kawka, kiedy rodzą się pomysły, czasami zupełnie szalone, wręcz nie mające szans na realizację. Tak też się stało, kiedy Dominik stwierdził, że chyba zajmie się pszczelarstwem, bo dookoła mamy lasy, łąki, sad, ogrody, ale koszt założenia pasieki i zakup wszystkiego co potrzebne dość wysoki, poza tym mamy już w naszej gminie Dywity kilku pszczelarzy. Więc może bartnictwo, pasieka bartna? Ale bartnictwa nie ma bez barci, więc trzeba je zrobić. Mając już dość duże doświadczenie w realizacji różnych zadań związanych z dawnymi rzemiosłami chłopów na Warmii, głównie polegającymi na pracach w drewnie oraz dysponując dość dużym zbiorem dawnych, ciekawych, niegdyś przydatnych narzędzi, można było rozpocząć prace. Trzeba było pozyskać odpowiednie drewno, np. takie z wycinek higienicznych, powalone przez naturę, mające puste i zmurszałe wnętrze, uszkodzenia i deformacje. Pierwsze pnie bartne miały kształt postaci z bajek warmińskich, były zapłatą za drewno i chociaż odpowiednio wyposażone, to raczej stały się elementami zdobiącymi otoczenie, stawały w ogrodach, przy tarasach, były dekoracją na festynach i dożynkach. Wzbudzały wielkie zainteresowanie, okazało się, że jest zapotrzebowanie na tego typu formy ozdobne, naturalnie wpisujące się w krajobraz wsi, posesji, gospodarstwa. A potem, kiedy jeden z tych pni został samoistnie zasiedlony, sprawa stała się poważna, pszczoły zaakceptowały nowy, naturalny dom. Pogłębiając wiedzę, szukając nowych materiałów i informacji na temat pszczół dzikich - ich historii, siły przetrwania, etapów życia, a także początków bartnictwa, poznaliśmy wiele osób w naszej Gminie Dywity zafascynowanych tematem przywrócenia bartnictwa na Warmię. Dotarliśmy do grupy osób, które chciałyby uczyć się dziania barci, wytwarzania pni bartnych, nie tych mocowanych wysoko na drzewach, lecz kłód wolnostojących, bo łatwiejszy i bezpieczniejszy byłby do nich dostęp.

określanej jako Prusowie, Prusini zamieszkujący tereny północno-wschodniej Polski w czasach przedkrzyżackich, a drawine prawdopodobnie wywodzi się z języka staropruskiego i oznaczało drzewo, pień. Historia pszczoły miodnej na naszych ziemiach liczy co najmniej 8 tysięcy lat. Owady te pojawiły się po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia wraz z powrotem lasów, zakładały gniazda w naturalnych dziuplach drzew. Człowiek korzystał z tego początkowo rabując i niszcząc roje i ich domy. Z biegiem czasu pojawiły się inne formy i metody pozyskiwania miodu i wosku, których zapasy gromadzono, przechowywano w spiżarniach, lochach, wymieniano na inne towary. Miód był do późnego średniowiecza swego rodzaju walutą. Z różnych powodów, a zwłaszcza po to, aby pozyskiwać więcej miodu, na który zapotrzebowanie rosło. Otaczano opieką dziuple z pszczołami, potem zaczęto budować sztuczne, specjalnie wyposażane barcie, kłody bartne, wieszając je wysoko na drzewach i zasiedlając owadami. Chroniono je przed zwierzętami różnymi pomysłowymi sposobami ale i przed ludźmi zostawiając swój znak właściciela i opiekuna na drzewie z zawieszoną barcią.

Ale bez wsparcia finansowego nauka, szkolenie to zadanie raczej trudne do realizacji. Szukając sposobów pozyskania funduszy w październiku 2020 r. złożyliśmy wniosek o przyznanie stypendium twórczego z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na 2021 r. W lutym 2021 r. konkurs został rozstrzygnięty. Jak nas poinformowano, wpłynęło 3779 wniosków, do realizacji zakwalifikowano 399, a jednym ze stypendystów został mieszkaniec gminy Dywity Dominik Sidor. Autorski projekt zatytułowany „Drawine – pierwotne ule Warmów” uznano za ważny, godny uwagi i realizacji. Tytuł zadania wiązał się z bardzo odległą historią, bo Warmowie to jedno z plemion grupy ludności

30


Z czasem ukształtowała się pewna forma planowej gospodarki bartnej, przynosząca bartnikom, jak i środowisku leśnemu, znaczne korzyści. Bartnictwo na Warmii było zajęciem prężnym, dziedzicznym, a bartnik, jak dawniej mówiono, „to osoba godna zaufania, szanowana i majętna”. Barcie wolnostojące obok kapliczek stały się nieodłącznym elementem krajobrazu tych ziem. Kapliczki w większości przetrwały, barcie niestety nie. Na przełomie XVIII/XIX w. zaniechano bartnictwa, hodowlę pszczół przeniesiono z lasów do pasiek przyzagrodowych, przydomowych. Pszczoły „dzikie” stały się rzadkim i przypadkowym bywalcem naszych lasów, na co, niestety, miało wpływ zmniejszenie się różnorodności roślin kwiatowych w lasach.

W naszym projekcie drawine zostały we wsiach na skraju lasu, na miedzy, na łące, na posesji, przy ścieżce edukacyjnej. Ustawiano je przy udziale osób biorących udział w zadaniu, ale też i obserwatorów. Lokalny pszczelarz opowiadał o życiu pszczół oraz o ich roli w ekosystemie, także o znaczeniu upraw i stosowaniu środków ochrony roślin, zachęcając jednocześnie do zakładania łąk kwietnych, siania różnych roślin miodnych i tych uważanych za chwasty w uprawach polnych – maków, chabrów, kąkoli.

W ramach projektu podczas warsztatów przy udziale kilku osób ze wsi gminy Dywity wydziano drawine, czyli wydłubano, wypiłowano i wywiercono barcie wolnostojące zwane też stojakami pasiecznymi. Prace na różnych etapach wykonywano, stosując różne narzędzia, te stare, aby poznać trud pracy dawnych bartodziejów – dłuta i dłutka, piesznie na długiej rączce, cieślicę, czyli siekierkę rurową, skobliczkę i lekkie siekierki ciesielskie, ale i nowoczesne ułatwiające i przyspieszające pracę. Przy okazji mieszkańcy okolicznych wsi zostali zainspirowani do przeglądu swoich szop, piwnic, strychów do poszukiwania starych, ręcznych narzędzi czasami o niewiadomym przeznaczeniu.

Przewidywana jest kontynuacja działania. Barcie pozostawiono do wyschnięcia, będą obserwowane i kontrolowane, nie przewiduje się zasiedlania sztucznego. Wyposażenie barci w odpowiednie elementy i odpowiednie zanęcanie winno spowodować zasiedlenie naturalne. Mamy nadzieję, że jesienią przyszłego roku spróbujemy z barci ustawionej w lesie czystego miodu leśnego, zbieranego od wczesnej wiosny do jesieni z wszystkiego, co kwitnie w lesie i jest odwiedzane przez pszczoły leśne.

Do prac użyto pnie świerkowe, sosnowe, lipowe. Drzewa pochodziły z wycinki sanitarnej, miały częściowo puste wnętrze, ciekawe narośla i inne deformacje. Wewnątrz było lekko zmurszałe, co z opowieści znawców tematu sprzyja zasiedleniu – jest suche i miękkie.

Pojawiło się duże zainteresowanie bartnictwem, więc jest nadzieja, że bartodziejstwo stanie się dla wielu osób pasją a może zawodem. Działania te już zainspirowały naszych lokalnych pszczelarzy do zakładania pasiek bartnych i pozyskiwania miodu bartnego, który, pomimo że siedmiokrotnie droższy od miodów ogólnodostępnych, staje się towarem poszukiwanym. Jak oceniają naukowcy i znawcy tematu, jego wartość zdrowotna i smak jest wart pracy włożonej zarówno w wytworzenie barci jak i zakres prac bartnika.

Każdą z drawin wyposażono w płaszkę – deseczkę zakrywającą otwór barci; klucze – drewniane kołki; snozy – patyczki, listwy wpuszczane w odpowiedniej od siebie odległości w nacięcia w przeciwległych bocznych ściankach wnętrza barci. Do tych snoz na zachętę dla nowych osiedleńców będą na wiosnę przyczepiane fragmenty plastrów, które będą stanowiły zaczątek, zachętę do kontynuacji, dobudowywania plastrów, nie dowolnie, lecz w wyznaczonym miejscu. Zamiast snozów w jednej z barci zastosowano ramki. Każda barć musiała być z góry zabezpieczona daszkiem, robiono go z grubej deski formowanej w kształcie kapelusza wzorowanego na tym elemencie stroju warmińskiego chłopa, ale też i z deseczek ułożonych stożkowo i otulonych matą wrzosową, trzcinową i słomianą.

Drawine dzięki temu projektowi zostały przywrócone jako element krajobrazu Warmii, a wszystko, co się z nimi wiąże, służy naturze i przyszłym pokoleniom. Jak ważne jest odbudowanie dawnej, tradycyjnej hodowli dzikich pszczół, świadczy fakt, że uznając je za dziedzictwo ludzkości, bartnictwo zostało wpisane w 2016 r. na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, a 20 grudnia 2021 r. kultura bartnicza znalazła się dzięki wspólnym staraniom Polski i Białorusi na Reprezentatywnej Liście Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO i jest to drugi wpis Polski po krakowskim szopkarstwie.

Niektóre barcie były słupowe bez ozdób, niektórym nadawano postać związaną ze starymi baśniami warmińskimi, tak powstał kautek i diabeł w cylindrze.

31


SPRĘCOW0

Tajemnice z historii , Sprecowa, czyli odkrywcza pasja Agnieszki Walentynowicz

TEKST: ZDJĘCIA:

AGNIESZKA WALENTYNOWICZ MAJA KREMPEĆ, AGNIESZKA WALENTYNOWICZ

Nie była to miłość od pierwszego spojrzenia. Spręcowo powitało mnie w listopadzie 2004 roku. Było zimno, a wprowadzając się do nowego domu, myślałam, jak się odnajdę w nowej rzeczywistości, z dala od miasta. Wiosna, która szybko nadeszła, pokazała mi, w jak pięknym miejscu zamieszkałam. Patrzyłam na wieś już teraz zupełnie inaczej. Po kilku miesiącach przekonałam się, że odnalazłam swoje miejsce, w którym czuję się dobrze. Tym bardziej że nowe otoczenie skrywało wiele ciekawych historii i tajemnic, a ja zawsze z pasją lubiłam grzebać w przeszłości.

32


Ciekawość czasów minionych regionu odziedziczyłam po tacie. Wspólne analizowanie starych zdjęć i pocztówek, dociekanie, gdzie zostały zrobione, przeglądanie starych map, rozmowy o przeszłości i o związanych z nią wydarzeniach, sprawiły, że w połączeniu z nowym miejscem, historia Spręcowa wciągnęła mnie bez reszty. Wieś poznawałam powoli, spacerując. W miarę zawierania nowych znajomości, słuchania różnych opowieści, coraz bardziej chciałam wiedzieć, jak tu kiedyś było i jak się ludziom żyło. Podziwiałam wiejskie kapliczki, stare domy, piękne, rozległe tereny. Coraz więcej czasu poświęcałam na czytanie o Spręcowie. Pewnego dnia, niedaleko mojego domu, na górce przy wysokich brzozach, zobaczyłam krzyż. Niski, metalowy, zardzewiały i ogólnie niepasujący do tego miejsca. Podeszłam i przyglądałam mu się chwilę, a w głowie kołatała mi myśl, kto tu został pochowany? Jak bardzo myliłam się w moich dociekaniach, okazało się niebawem.

Wiara, nadzieja, miłość - znak z krzyża duchów Duch zardzewiałego krzyża W ruch poszły książki, Internet, poszukiwanie informacji u proboszcza pobliskiej parafii w Brąswałdzie. Nigdzie nie mogłam nic znaleźć. Pytań było wiele, ale żadnej odpowiedzi. Pomyślałam, że może jest to krzyż poświęcony komuś, kto mieszkał w Spręcowie i zginął w czasie wojny, ale z tabliczki na krzyżu nic już nie dało się odczytać. Natomiast czytelne były symbole krzyża, kotwicy oraz serca, czyli wiary, nadziei i miłości, zestawione w charakterystyczny sposób. To znaki, które często towarzyszą tematyce wojennej. Stąd też moje przypuszczenia, że historia tego miejsca jest związana z tym właśnie okresem i być może symbole te wskazują na mogiłę. Z dokładnych oględzin wynikało, że krzyż wykonał mistrz kowalski Lehmann z Kabikiejm Dolnych, o czym świadczy metalowa tabliczka z wygrawerowaną inskrypcją. Jednak ta informacja nie zbliżyła mnie do rozwiązania zagadki. Moje śledztwo na jakiś czas utknęło w martwym punkcie. Jak w wielu takich historiach przełomem okazał się przypadek. Dowiedziałam się, że w pamięci mieszkańców zachowała się historia o... duchach. Od jednego z mieszkańców Spręcowa, usłyszałam takie zdanie: „Moja mama opowiadała mi, że tam, gdzie mieszkasz, kiedyś były pola, na których straszyło. Pewnego dnia, w to miejsce przyjechali księża, odprawili egzorcyzmy, postawili krzyż, poświęcili go i straszenie się skończyło”.

33


SPRĘCOW0

Często musiało straszyć, skoro mieszkańcy zdecydowali się wezwać „siły wyższe”. Może, jak wierzono, ktoś w tym miejscu umarł, a nie mając miejsca spoczynku, jego dusza „straszyła”, nie mogąc pogodzić się z losem, jaki ją spotkał i dopiero po postawieniu krzyża spokojnie odeszła. Byłam bardzo podekscytowana tym, co usłyszałam. Przynajmniej część tajemnicy została wyjaśniona. Niestety, nie udało mi się ustalić, czy krzyż ufundowali mieszkańcy Spręcowa, czy przywieźli go ze sobą księża. Krzyż nadal stoi. Czy spełnia swoją funkcję boskiej opieki nad mieszkańcami? Myślę, że tak, bo do tej pory żadna inna historia z duchami nie przytrafiła się w Spręcowie. Ta sprawa tak mnie wciągnęła, że postanowiłam dowiedzieć się więcej o przeszłości mojej wsi. Zaczęłam przeszukiwać archiwa i biblioteki cyfrowe. Czytałam archiwalne numery gazet i książki o tematyce regionalnej. Jednak najlepszym źródłem okazali się sami mieszkańcy, których wypytywałam o dawne Spręcowo. Pamiętają wiele wydarzeń i nazwisk, opisują, jak wyglądała kiedyś miejscowość. Usłyszałam niezwykle ciekawe, zarówno wesołe, jak i smutne historie. Po każdej rozmowie robiłam notatki, spisywałam dane osób, a potem szukałam w archiwach powiązań z zasłyszaną opowieścią.

Komin - pozostałość po fabryce mydła

Tajemnica niemieckiej mydlarni

Kapliczka z rozstrzelaną Matką Boską

Pewnego dnia, wędrując po Spręcowie, trafiłam w miejsce, w którym już kiedyś byłam. Wśród drzew i krzaków za wsią, jadąc starą drogą w kierunku Dobrego Miasta, stoi wielki komin i resztki ścian, a wybetonowane dziury prowadzą do piwnic. Od mieszkańców dowiedziałam się, że komin jeszcze do niedawna górował nad Spręcowem i było go widać z daleka, a przed wojną mieściła się tam fabryka mydła robionego z padłych zwierząt, najczęściej koni. Pod koniec wojny armia rosyjska zbombardowała fabrykę, a to, co się nadawało, wywieziono i rozkradziono.

Wśród usłyszanych przeze mnie opowieści pojawiła się też smutna. Dotyczyła ukrytej w lesie za wsią kapliczki i ruin gospodarstwa, które przy niej stało. Szczegóły tej historii znam z opowiadań jedynego ocalałego świadka tych wydarzeń – Aloysiusza Gollana, którego wspomnienia opublikowała Gazeta Dywicka w 2010 r., a który przeżył tę tragedię, mając 14 lat. Wszystko rozegrało się w lutym 1945 r., gdy mieszkanki wsi wraz z dziećmi uciekły do majątku gospodarza Antona Witta, aby schronić się przed nadciągającą rosyjską armią. Gospodarstwo schowane było głęboko w lesie i wszyscy mieli nadzieję, że ocaleją. Niestety, rosyjscy żołnierze znaleźli to miejsce. Pijany czerwonoarmista po wtargnięciu do domu zaczął szydzić z ukrywających się tam ludzi, uderzając kolbą karabinu o podłogę. Nagle padł przypadkowy wystrzał. Kula przeszyła głowę żołnierza. Po chwili zjawili się inni żołnierze, wściekli, że ich kompan nie żyje, obwinili o wszystko uciekinierów. Kazali gospodarzowi przynieść siano ze stajni. Ten przeczuwając, co się stanie, błagał, żeby tego nie robili. W odpowiedzi zastrzelili go, podpalili dom, w którym część osób zginęła w płomieniach, a resztę popędzili przez las. Stojąca w pobliżu kapliczka też ucierpiała. Znajdującą się w środku figurę Matki Boskiej z dzieciątkiem ostrzelano, czego ślady widać do dzisiaj.

Jeszcze raz wróciłam tam, patrząc na ruiny fabryki z zupełnie innej perspektywy. Uznałam, że czas, by znaleźć w archiwach potwierdzenie tej opowieści. Szukałam. I nic nie znalazłam. Byłam zdziwiona, bo przecież taka fabryka w niedużej wsi, musiała być ważna. Ktoś kiedyś musiał ją zbudować. A tu żadnej wzmianki. Żadnej reklamy w gazecie, żadnego opisu. Z jakiegoś powodu brakuje w archiwach informacji na ten temat. Chcąc dowiedzieć się, od kiedy ta fabryka mogła funkcjonować, zaczęłam przeglądać stare mapy. Nawet one nie pokazywały miejsca mydlarni. A może to nie mydło w niej wyrabiano? Czyżby to był jakiś tajny niemiecki projekt? Czy jakiekolwiek dokumenty zachowały się do naszych czasów? Może niemieckie archiwa coś skrywają? To pytania na razie bez odpowiedzi.

34


Szczegóły tej tragedii, nazwiska osób, które tam zginęły, ustalali mieszkańcy po wojnie, ale do tej pory los niektórych nie jest znany. Mieszkańcy Spręcowa pochowali szczątki zabitych w pobliżu kapliczki. Jeszcze do niedawna jedna z mieszkanek chodziła do ruin domu i zapalała znicze, aby upamiętnić swoją koleżankę, która tam zginęła. I ja razem z grupą mieszkańców wybrałam się w to miejsce. Wśród kamiennych fundamentów pokrytych mchem i próchniejącymi, powalonymi drzewami, można jeszcze znaleźć fragmenty przedmiotów codziennego użytku, które należały do gospodarzy. Warto zachować o nich pamięć. I nie tylko o nich. Jestem przekonana, że naszym zadaniem jest przekazywanie historii następnym pokoleniom, aby ocalić je od zapomnienia. Najwspanialsze jest to, że możemy robić to razem – starsi i młodsi mieszkańcy Spręcowa – tak, jak zrobiliśmy to wspólnie z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Dywitach, realizując projekt „Wędrowny Animator Kultury”, w ramach którego mogliśmy wydać nieduży folder z historiami naszej wsi. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. To prawda, chce się coraz więcej wiedzieć, coraz więcej odkrywać, więc szukam dalej... Kapliczka- świadek smutnej historii

Przestrzelona figura matki boskiej 35


BRĄSWAŁD

Rzecz o elektrowni wodnej w Braswaldzie Niepoprawna humanistka zgłębia arkana hydrotechniki

TEKST: ZDJĘCIA:

34 36

MARIA MAGDALENA ZAJDZIŃSKA ANNA PANAS, ZASOBY INTERNETOWE


Dlaczego w średniowiecznym młynie zabrakło wody? Czy ryby potrafią się wspinać? Co ma garnek do nazisty, a taran wodny do balonu? Jaki jest związek elektrowni na Łynie z Bursztynową Komnatą?

Erich Koch Cofnijmy się do lat 20-stych ubiegłego stulecia. Poplebiscytowy krajobraz Warmii nie napawał optymizmem: wszechogarniający kryzys, galopująca inflacja i bezrobocie, eskalacja antagonizmów polsko-niemieckich nie wróżyły niczego dobrego. Prusy Wschodnie cechował niski poziom przyrostu naturalnego, wynikający głównie ze słabego rozwoju ekonomicznego tych terenów, dlatego też wielu Warmiaków emigrowało „za chlebem”. Niemal połowa pozostałej ludności pracowała w rolnictwie, podczas gdy przemysł zatrudniał zaledwie piątą część. W 1928 r. na czele partii nazistowskiej Prus Wschodnich stanął Erich Koch, który od 1932 r. zaczął kierować prowincją jako gauleiter NSDAP. Nowy zarządca miał długofalowy plan obejmujący stopniową industrializację tutejszych — w przeważającej części rolniczych — terenów. Dzięki finansowanym ze środków publicznych programom pomocy doraźnej, skoncentrowanym na optymalizacji gruntów rolnych, budowie dróg i infrastruktury technicznej, „Plan Ericha Kocha” miał na celu zrównanie ubogich, słabo zaludnionych terenów Prus Wschodnich z resztą Wielkich Niemiec — uprzemysłowionych i nowoczesnych. I tak już w 1933 r. Koch triumfalnie ogłosił całkowitą eliminację bezrobocia w zarządzanym przez siebie obszarze, budząc tym podziw całej Rzeszy, co — przy okazji — przesądziło o pomyślnym przebiegu dalszej kariery politycznej nazistowskiego dygnitarza.

37


BRĄSWAŁD

W tamtym czasie za budową elektrowni wodnej w dorzeczu Łyny — prócz względów propagandowych — przemawiały także przesłanki praktyczne. Mieszkańcom mocno dawały się we znaki podtopienia wywołane zarówno przez wody powodziowe, jak i skumulowaną wilgoć pozbawioną możliwości odpływu wskutek zarośnięcia koryta rzeki wodorostami — co powodowało dotkliwe szkody gospodarcze na okolicznych łąkach. Niewątpliwie kluczowe znaczenie miał wzrost zapotrzebowania na moc w sieci miejskiej w Olsztynie, jak również ograniczenia koncesyjno-prawne istniejących obiektów tego typu. Ponadto, już w czasach pierwszej wojny światowej dostrzeżono potencjał okolicy dla realizacji energetycznego przedsięwzięcia. Przemawiały za nim: dogodne ukształtowanie terenu, szczególny sposób meandrowania Łyny oraz bliskość sąsiadujących ze sobą trzech jezior. Dlatego, po wstępnych pracach hydrologicznych i sporządzeniu ekspertyz geologicznych, w 1933 r. inżynierowie z Wydziału Elektrowni Wodnych niemieckich zakładów Siemens-Schuckert (specjalizujących się w oprzyrządowaniu pneumatycznym dla energetyki) opracowali projekt nowego zespołu prądotwórczego. Jeszcze w tym samym roku rozpoczęto przygotowania do budowy. Realizacja tego przedsięwzięcia miała wpisać się w ideę ambitnego projektu elektryfikacji Prus Wschodnich przy wykorzystaniu energii nurtu rzecznego, tym samym wspierając gospodarkę ówczesnych Niemiec.

Zaporę na Łynie stanowi ok. 10-metrowa grobla ziemna uszczelniona stalową ścianą wpuszczoną w dno doliny. Wykorzystano w niej system Kloecknera z zamkiem o podwójnej kotwie. Szeroka na 4 metry korona tamy położona jest na wysokości 2,5 metra nad lustrem wody. W masyw zapory wbudowana jest rura upustowa górna, uruchamiana wyłącznie w przypadku zagrożenia – by odciążyć elektrownię od wód katastrofalnych. Poniżej znajduje się basen upustowy służący wytracaniu energii spadających mas wodnych, skonstruowany według projektu Instytutu Badawczego Inżynierii Wodnej i Budowy Okrętów w Berlinie. Woda robocza doprowadzana jest do elektrowni kanałem górnym o długości około 400 metrów. W charakterze falochronu użyto uzbrojenia kamiennego na podkładzie żwirowym, zbocza skarpy pokryto trawnikiem. Regularne, szczegółowe pomiary do dziś nie wykazują ani osiadania konstrukcji, ani przesączania się wody w miejscach do tego nieprzeznaczonych.

Trzon ekipy zatrudnionej przy realizacji inwestycji stanowili mieszkańcy Brąswałdu i pobliskiej osady Lipniak; pracowali oni głównie przy kopaniu kanałów. Wielkość załogi na placu budowy liczyła nierzadko 300 osób. Do dziś nad jeziorem Mosąg można znaleźć fragmenty przenośnych torowisk, którymi wywożono urobek w specjalnych wózkach zaprzężonych w konie. Kanał o długości 3,9 km połączył Łynę z jeziorami: Śledynek, Mosąg i Orzołek. Zabieg ten skrócił i wyrównał bieg rzeki, dzięki czemu nurt (nie napotykając już na liczne zakola) znacznie przyspieszył, co pozwoliło spiętrzyć wodę do wysokości 8,7 m. Wzniesiona nieopodal tama umożliwiła celowe i kontrolowane zalanie wielu hektarów łąk i pól uprawnych, dzięki czemu powstał mały zalew piętrzący wodę na wysokości 6 metrów powyżej poziomu naturalnego lustra rzeki. Rolnikom, których grunty zostały wówczas zatopione, zaproponowano rekompensatę strat poprzez doprowadzenie do ich gospodarstw elektryczności. Alternatywną formą zadośćuczynienia była możliwość otrzymania użytków rolnych w innych rejonach, z reguły odległych od ich miejsca zamieszkania. Jako że niewiele osób w tamtych czasach potrafiło docenić dobrodziejstwa płynące z dostępu do prądu — z reguły wybierano opcję drugą.

Budowę kanałów, mostów, zastawki, zalewu i tamy ukończono zaledwie trzy lata później. Z polskiego opracowania inż. J. Reizlera, zawierającego (oprócz analizy geologicznej i hydrograficznej) dane techniczne obiektu i wyposażenia, dowiadujemy się, że w toku budowy przesunięto łącznie 530 000 m3 ziemi, wbudowano 6 800 m3 betonu i żelbetu, a zużycie stali do ścianek, zbrojeń, urządzeń mechanicznych i elektrycznych wyniosło 1 100 ton. Tak pokaźną ilość materiałów niezbędnych do uzbrojenia konstrukcji implikowało statyczne obciążenie elementów budowli przez napierającą wodę, rodzaj podłoża oraz ciężar maszyn. Równie istotna była konieczność solidnego zakotwiczenia całości w gruncie, którego struktura okazała się na tyle niejednorodna, że zdecydowano o miejscowym wzmocnieniu fundamentów palami. Dno i strome brzegi kanału pozostawiono bez dodatkowych umocnień, poza 40-metrowym odcinkiem bezpośrednio przed elektrownią, który zabezpieczono 15-centymetrową warstwą betonu.

38


Budynek elektrowni znajduje się po przeciwnej niż zapora, południowej stronie jeziora. Dzięki temu wyjątkowemu rozwiązaniu powstała leniwie tocząca swe wody kilkunastokilometrowa martwa rzeka, popularnie nazywana Starą Łyną. Nie jest już co prawda spławna, lecz wijąc się malowniczo łąkami i lasami między Lipniakiem, Kajnami i Barkwedą, cieszy wędrowców spragnionych pięknych widoków i odgłosów przyrody. Pierwotne koryto rzeczne przy wysokim stanie wody w Łynie pełni ponadto funkcję „kanału ulgi” dla elektrowni. Mimo że cała masa wody, włącznie z opadowymi i roztopowymi nadmiarami, przepływa obecnie przez kanał – nie ma niebezpieczeństwa całkowitego wysuszenia odciętego fragmentu rzeki. Obszar starorzecza położony poniżej tamy umożliwia bowiem spływanie do Łyny wystarczającej ilości wody, by zapobiec jej wyschnięciu. Dzięki obniżeniu stanu wody i braku ryzyka powodziowego — wzrosła natomiast wartość okolicznych nieruchomości.

– niesione przez Golfstrom z Morza Sargassowego do wód przybrzeżnych, później płyną w górę rzek, by po jakimś czasie znów powrócić na bermudzkie tarliska. Cel jest jeden: przedłużyć gatunek i umrzeć. Na swej drodze napotykają wiele przeszkód, między innymi budowle hydrotechniczne. W przypadku naszego obiektu ciekawostką jest, że nad zasuwą dzielącą wody górne od dolnych umieszczano słomiane liny, żeby młode węgorze miały po czym wspinać się na górę.

Po wzniesieniu budynku elektrowni nadszedł czas na jego wyposażenie. Transport części urządzeń odbywał się za pośrednictwem specjalnego otworu w dachu. Ich montaż ułatwiło zaopatrzenie maszynowni w suwnicę z elektrycznie zasilanym podnośnikiem dla ciężarów o wadze do 15 ton. Serce elektrowni stanowią dwa hydrozespoły z nowoczesnymi pionowymi turbinami typu „kaplana”, skonstruowanymi na specjalne zamówienie przez firmę Voith. W spiralnie uformowanych, betonowych komorach turbiny prowadzone są przez elektrohydrauliczne regulatory obrotów, wyposażone w urządzenia zabezpieczające — na wypadek jakiejkolwiek awarii. Turbiny napędzają dwa generatory marki Siemens o łącznej mocy 2,2 MV, do czego potrzeba aż 35 m3 wody na sekundę. Naturalne koryto rzeki nie byłoby w stanie przyjąć takiej masy wody — dlatego jest ona gromadzona w jeziorze Mosąg, skąd powoli i równomiernie przedostaje się w sposób kontrolowany do rzeki przez tzw. zastawkę. W latach 1935-36 podobnych zastawek powstało jeszcze kilka; przy elektrowni zbudowano też most betonowy i jaz regulacyjny.

Finał robót budowlanych nastąpił w kwietniu 1937 r., wtedy też rozpoczęto piętrzenie wody. W czerwcu oddano elektrownię do użytku i produkcja ekologicznego prądu ruszyła pełną parą. Podczas II wojny światowej obiekt nie uległ żadnemu uszkodzeniu. Podobno, gdy czerwonoarmiści próbowali zdemontować urządzenia elektrowni w charakterze łupów wojennych, tamtejsi mieszkańcy solidarnie złożyli się na dwudziestolitrowy baniak bimbru i sowitą zakąskę, w wyniku czego Rosjanie zdecydowali się odstąpić od swego łupieżczego zamiaru. Obiekt, wraz z kompletem oryginalnych urządzeń, pracuje nieprzerwanie i bezawaryjnie do dziś. Elektrownia „Brąswałd” stanowi ważny element w łańcuchu wytwarzania energii elektrycznej w Grupie Energa. Jest stale modernizowana i remontowana, przez co jej skuteczność energetyczna jest utrzymywana na bardzo wysokim poziomie. Elektrownia nosi miano szczytowej, co oznacza, że jest uruchamiana lub w pełni obciążana tylko w okresie szczytu energetycznego, czyli rano i wieczorem. Wytwarzany przez generatory prąd trójfazowy jest w tutejszej stacji transformowany z 5 na 15 tys. V, a następnie napowietrzną linią płynie do sieci ogólnokrajowej. W czasie, gdy turbiny nie pracują – woda piętrzona jest w zalewie. Uzyskanie tak dużej mocy elektrowni na stosunkowo niewielkiej rzece stało się możliwe dzięki znacznemu zróżnicowaniu wysokości lustra wody zalewu i wody dolnej. Różnica poziomów między tamą a wodą roboczą wynosi około 3 metrów. Dlatego wkomponowanie elektrowni Brąswałd w ten konkretny układ hydrograficzny określa się jako wzorcowe rozwiązanie umożliwiające uzyskanie miejscowego spadku wody w miejscu, w którym pozornie go nie ma.

Po lewej stronie budynku uruchomiono pochylnię flisacką z windami kołowrotowymi, ułatwiającą transporty spławne na górnej wodzie. Zapewne w trosce o gospodarkę rybną – do górnej wody co roku wpuszczano narybek, dla którego między szynami pochylni wbudowano przepływkę rybną, m.in. dla węgorzy. Węgorze europejskie są jednymi z najbardziej zagadkowych ryb na świecie. Ich krew zawiera ichtiotoksynę. Potrafią oddychać przez skórę, pełzać po lądzie jak węże, wspinać się po pionowych skałach. W swej wędrówce w dół rzeki z prądem wody na tarło do mórz i oceanów pokonują około 6 tysięcy kilometrów, od 2 do 3 lat bez przerwy, bez żadnego odpoczynku. Z początku – jako leptocefale (tak nazywają się larwy niektórych ryb o galaretowatym szkielecie, przypominające kształtem listek wierzby)

39


BRĄSWAŁD

Garnek Kocha

Młyn w Barkwedzie

W pobliżu obiektu można dostrzec schowane w przybrzeżnych zaroślach interesujące pozostałości po II wojnie światowej: dwa lekkie schrony bojowo-obserwacyjne, stanowiące fragment niemieckiej fortyfikacji polowej. Zwyczajowo stawiano je w pobliżu strategicznych obiektów przemysłowych, urzędów, koszar i dworców kolejowych. W Brąswałdzie jeden znajduje się przy samej elektrowni, drugi — obok tamy przy jeziorze Mosąg. Kochbunker, określany prześmiewczo przez żołnierzy Wehrmachtu nazwą Kochtöpfe (garnek Kocha) pochodzi od nazwiska Ericha Kocha, który rozpoczynając w 1944 r. przygotowania do obrony Prus Wschodnich, stał się pomysłodawcą tej ciekawej konstrukcji. I tak – nazistowski wizjoner z początku naszej opowieści, niegdyś podziwiany przez całą Rzeszę – zakończył karierę wojskową jako obiekt żartów własnej armii. Oprócz chichotu historii dosięgnęła go także ręka sprawiedliwości – schwytany przez Brytyjczyków w 4 lata po zakończeniu wojny i wydany Polakom – spędził ćwierć wieku za kratami. Istnieje hipoteza, że przyczyną niewykonywania na nim wyroku śmierci miało być przekonanie polskiego i sowieckiego aparatu bezpieczeństwa o tym, że uda się od Kocha wydobyć tajemnicę ukrycia „Bursztynowej Komnaty”, którą ten rzekomo znał. Ex-gauleiter NSDAP dokonał swego 90-letniego żywota w więzieniu w pobliskim Barczewie; pochowano go potajemnie w nieoznaczonym grobie na tamtejszym cmentarzu parafialnym.

Gdy w strumieniu zabrakło wody wskutek regulacji koryta Łyny przy okazji budowy pobliskiej elektrowni – wodną turbinę Francisa zastąpiono silnikiem elektrycznym. Potomkowie rodu von Hacke prowadzili młyn do stycznia 1945 r., kiedy to – tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej – przenieśli się w głąb Niemiec. Po wojnie obiekt przejęło państwo, tworząc w nim PGR. Młyn w dobrym stanie przetrwał do czasów współczesnych, pracując nieprzerwanie do momentu, gdy w 1993 r. opuścili go ostatni dzierżawcy. Obecnie znajduje się w troskliwych rękach prywatnych i figuruje w rejestrze zabytków pod numerem 4149. Obiekt zachował wszystkie oryginalne urządzenia. Inną, niezwykle interesującą i unikatową na terenach nizinnych konstrukcją hydrotechniczną jest działający od przeszło stu lat taran wodny w pobliskich Kajnach. Wraz z pobliską wieżą ciśnień tworzy on swoiste perpetuum mobile: niewielki, jakby skrojony na miarę małej wsi wodociąg, tłoczący podciśnieniowo wodę do położonych o kilkadziesiąt metrów wyżej zabudowań. Urządzenie wymyślił i skonstruował w r. 1772 Brytyjczyk, John Whitehurst, a dopracowali… bracia Montgolfier (tak, ci od balonów!) – i to oni są najczęściej uznawani za jego wynalazców. Taran z Kajn działa nieprzerwanie od 1897 roku. Krótkie przerwy w jego pracy są podyktowane koniecznością wykonania napraw, konserwacji i odpowietrzania nadmiernie „napompowanego” powietrzem zbiornika. Proces odbywa się co dwa dni i trwa około czterdziestu minut. Przed drugą wojną światową podobne rozwiązania stosowano powszechnie w całych Prusach; dziś silnik wodny z Kajn jest jedynym działającym w Polsce.

Nie sposób byłoby uznać tematu za wyczerpany, przemilczając historię młyna w Barkwedzie, którego losy splatają się z powstaniem brąswałdzkiej elektrowni. Budynek wzniesiono prawdopodobnie na polecenie urzędnika kapitulnego jeszcze przed 1425 rokiem. Pierwotnie młyn był drewniany, napędzany kołem wodnym, zasilanym przez ciek płynący od jeziora Mosąg przez Barkwedę do starego koryta rzeki Łyny. W czasach zaborów cały majątek barkwedzki znajdował się w rękach prywatnych. Na początku XX wieku 384-hektarową posiadłość wraz z młynem kupili Hans i Eleonora von Hacke. Po śmierci spoczęli na cmentarzu ewangelickim utworzonym na terenie pobliskiego grodziska staropruskiego, a majątek trafił w ręce ich spadkobierców.

Taran Kajny

40


Czas pomału wracać i kończyć opowieść… Do elektrowni wodnej w Brąswałdzie prowadzi droga gruntowa, stanowiąca część szlaku im. Marii Zientary-Malewskiej. Obiekt wraz z kanałem stanowią fantastyczną atrakcję edukacyjno-przyrodniczą. Okalający go teren, dzięki niezwykle malowniczym krajobrazom, zachwyca licznych kajakarzy, rowerzystów i spacerowiczów. Dzięki bogatej ichtiofaunie (płocie, krąpiki, ukleje, okonie, karasie, leszcze, liny, szczupaki, sandacze, sumy) zapaleni wędkarze znajdą tu również swój mały raj. Dyskretny obserwator być może zdoła wypatrzeć baraszkujące przy brzegu wydry lub metodycznie pracującego bobra. W okolicy gniazduje mnóstwo wodnego ptactwa: perkozy, czaple białe i siwe, żurawie, kormorany, nurogęsi, błotniaki, śmieszki, rybitwy, łabędzie nieme, łyski, dzikie kaczki. Przy odrobinie szczęścia zdarza się dostrzec olśniewający błękitny klejnot – „polskiego kolibra północy”, a wiadomo, że zimorodki żerują wyłącznie w miejscach, gdzie woda jest krystalicznie czysta. Pobliskie lasy kuszą chłodnym cieniem zróżnicowanego drzewostanu, mamią symfonią dźwięków, feerią barw, bogactwem zapachów – są jak wysublimowana, sensoryczna uczta. Tak to już jest na naszej Warmii: dzika natura symbiotycznie splata się z historią, kreując swoiste romantyczne uniwersum – idealne miejsce do dobrego życia.

"e-twórczości" do książkowego medium, ale tak dawno, że aż nieprawda. Implozja nastąpiła znienacka – moje multiwersum przestało istnieć. Pisanie zastąpiłam lekturą, lecz choć minęło dwadzieścia kilka lat – wciąż najpewniej poruszam się w klimatach oniryczno-fantasmagorycznych. Nieoczekiwanie dostałam propozycję napisania tekstu, tyle że… stricte technicznego, gorzej: techniczno-historycznego! Na samym początku do tematu podchodziłam „jak do jeża”. Jednak w miarę, gdy zaczęłam zgłębiać fakty i odkrywać kolejne powiązania między nimi, ten artykuł okazał się dla mnie fascynującą przygodą (ku uciesze mojego męża, którego „warmiofilska” biblioteczka wreszcie na coś się przydała, a proces mojej asymilacji znacząco przyspieszył — wszak bydgoszczanką przestałam być niespełna 5 lat temu). Za pomoc w pracy nad artykułem dziękuję Panu Kazimierzowi Kisielewowi, Ewie Domaradzkiej-Ziarek i Wojtkowi Kujawskiemu – przyjaznym duchom, które wspomogły mnie radą, rozmową i dostarczyły niezbędnych materiałów.

***

Maria Magdalena Zajdzińska o sobie „To przestrzeń wąska jak pomiędzy dwojgiem drzwi. Jej widmo majaczy w monoklu okna zarysowanego wrzaskiem grzmotu, w zapachu niemowlęcia, oddechu, krwi. Wstążkami zamyśleń prześlizguje się wśród wąsatych modrzewi. Skrapla się na lustrach, rozszczepiając światło na krawędziach. Jazgocze w mrocznych zaułkach jak sfora żarówek w drucianych kagańcach. Iskrzy pożądaniem na styku dwóch tęsknot. Wabi koty z kurzu, paprochy wspomnień, fusy zwietrzałych dźwięków i miesi wolne ciasto na gruboziarniste sny. Wybrzusza płaszczyzny, rozpiera futryny, wypycha klucze. Nieraz uchylam wewnętrzne drzwi, by zredukować ilość atmosfer pomiędzy. Wtedy najczęściej materializuje się wiersz”.

Maria Magdalena Zajdzińska W dniu moich narodzin na Księżycu wylądowała radziecka sonda Łuna 21. Jej elementy zakończyły swą karierę pół roku później, moja misja trwa do dziś. Aktualne miejsce na planecie: Warmia.

Bardziej „umiem poezję”. Właściwie to umiałam w poprzedniej epoce, kiedy internet w Polsce raczkował, a wraz z nim usenetowe grupy dyskusyjne – wirtualne światy równoległe. Moje alter ego pod pretensjonalnym nickiem „seahorse” znalazło bezpieczne schronienie i krąg pokrewnych dusz na grupie pl.hum.poezja, później także na portalach Nieszuflada i Fabrica Librorum. Towarzystwo było doborowe: Cecko, Bargielska, Jermaczek, Kobyliński, Tomaszewska, Maliszewski, Klejnocki, Zadura, Biedrzycki i wielu innych. Były jakieś konkursy, zloty, warsztaty, a nawet antologia wydana przez Rutę jako jedna z pierwszych w kraju prób przeniesienia

Ulubione: tendencje estetyczne: realizm magiczny, secesja styl muzyczny: rock progresywny pogląd filozoficzny: solipsyzm zajęcie: zakupy w księgarni ludzie: moje dzieci zwierzątko: niesporczak stan: flow

41


DYWITY

Wiersze

Magdaleny Zajdzinskiej ZDJĘCIE:

MAJA KREMPEĆ

kontinuum 1. zabawnie jest przepaść. najlepiej z plecakiem w okolicach kwietnia, porzucając familię rozdziawioną ze zgrozy.

3. lato się zwija. babie motki przekłuwa szydełkiem i kona, a morze odchodzi na północ, wlokąc szklisty płaszcz. przeszłość na ich oczach płonie i gaśnie jak dobra nieprawda. za nimi i przed jednakowa ciemność.

podglądać mysie, królicze i wiewiórcze pyszczki w dziuplach i norach. stworzyć związek zgody, modląc się: rtęci, stań słupka! niebo, sypnij manną! muzyka i wino, wyłączność na cuda.

piach rozwiewają kostyczne wichry znad tundry. październik wypuszcza łęty, czas wracać do miast.

nie przechować w piwnicy bladych cebulek hiacyntów, tulipanów, miłości do ciebie.

blady strach na podpinkę do palt na rogatkach wciskają podróżnym.

przegapić, jak senne robaki podejmują dzieło: drążą czarnoziem nocy w nowiutkich, ludzkich doniczkach.

4. żyłki żółci między nami. trwamy w sąsiednich rubrykach, szufladach z wyraźnym widokiem na oba bieguny.

2. niebo jak różowy szampan nad kipiącym tyglem: jogini w kobrzych kapturach, mosiężne Hinduski, płomienne Irlandki z arszenikiem w oczach, semici - brunatne kromki czerstwego razowca, Murzynki w hortensjach, limonkach, pomarańczach, mały Aborygen je garściami ziemię. patrzysz?

wysypują się czarty z dziurawego nieba, skrzeczą. wdowie olchy w czarnych mantylach ośnieżoną drogą wloką się na sumę.

przenoszę się w dorzecze i nurkuję w Lecie, szukam skarbów zatopionych wiosną. muł opada, na dnie pusta skrzynia. głucho kłapie wieko, pulsuje słoneczny splot.

świt balansuje na progu, potyka się, ociąga. uchodzimy z siebie jak obłoczki pary, by na powrót spłynąć po szybach. czas zatacza koła, tak sądzę.

42


. melanz

***

nocami strach fermentuje w ustach rozpacz twardnieje w rezygnację rozpościera obojczyki od gardła do ramion

odludzie mam w sobie miazgę spaloną na popiół jestem jak drzewo co przeszło przez ogień

oto czym jesteśmy melanżem krótkoskrzydłych uniesień i obaw wzdętych jak żaglowce

wściekle rano gdy większość z nas jest jeszcze martwych miłość wzbiera we mnie jak tępy ból

ptakami których nie chce wypuścić skóra

zrzucam futro nocy poranny pociąg obwieszcza nadejście królowej niedzieli

kotwica

nikt nie zabroni mi ciebie żagwi sierpniowej w połowie grudnia

tutaj nocami płoną wszystkie lampy przodkowie plotkują szeleszczącym szeptem o pożółkłych mapach potłuczonych konchach

linea lateralis

tu lęgnie się spokój ramiączko światła zsuwa się na pokład o zmierzchu usypia różę wiatrów o wątłych ramionach ten dom przechowuje mój nurt moje fale moje mknące ryby tak jak muszla kołysze w sobie morze

masz śliską skórę i ciemnieją ci oczy gdy podpatrujesz przez dziurkę od guzika czy już osiągnęłam sargassowe morze furkoczą sztaksle trzaskają ramiączka balkony zrywają się do lotu

czy to się liczy gdy ktoś jest szczęśliwy we śnie?

studzienki wzbierają inkaustem nasze dziecko śpi w objęciach golfstromu jesteśmy nieśmiertelni

na zewnątrz statki brzęczą i świecą woda niesie śmieci jak podzwrotnikowe kwiaty gibkim pływakom wypala oczy zalepia skrzela drogocenna sól

*** (córce) Bywam jak winorośl w rozrzedzonym słońcu grudnia, z ciemnością zatrzaśniętą w gronach, pod niebem w odcieniu starego, cynowego dzbana - gdy dzika, nieznajoma, w czerwonym płaszczyku odfruwa z wiatrem jak szkarłatny proporczyk. Dopóki wślizguje mi się do łóżka i mruczy miłość przez powłoki snu pachnące mydłem i cukrową watą, mogę ją tylko kołysać i tulić z ulgą, prawie z bólem, nie troszczyć się o nią zwyczajnie, jak jemioła o drzewo.

43


DYWITY

Dywickie dziewczyny stroszą pióra TEKST: ZDJĘCIA:

MARIA MAGDALENA ZAJDZIŃSKA KOLEKCJE PRYWATNE

Ciemna strona młodej mamy. Czy robaki znają portugalski? Co ma pędzel do batuty? O czym fantazjuje inżynier? Kobiecy artystyczny wieloświat zaprasza.

Dorota Pietras, Karolina Wilchowska, Izabela Niewiadomska-Labiak - pisarki w gminie Dywity

Frapują mnie ludzie „z drugim dnem”, rezydenci alternatywnych, wewnętrznych czasoprzestrzeni - i to zarówno ci dzielący się swą twórczą energią z otoczeniem, jak i byty tajemnicze i nieoczywiste, głęboko skrywające wrażliwość i pasję. Jako, że w poprzednim życiu o czym wiedzą nieliczni - sama otarłam się o pisanie poezji, postanowiłam - trochę z ciekawości, trochę z tęsknoty za przynależnością do tej szczególnej wspólnoty - przyjrzeć się naszym lokalnym pisarkom i poetkom. Pozwólmy się porwać fascynującym światom, w których niepodzielnie królują nasze bohaterki. Posłuchajmy, jak każda z nich przędzie swą opowieść…

Dorota Pietras Rudowłosa piękność o ścisłym umyśle i męskim zawodzie dziś już na szczęście nikogo nie dziwi. Ale czy wielu inżynierów budownictwa pisuje książki fantasy? - takie cuda tylko w Gadach! Poznajcie Dorotę Pietras – niesłychanie pozytywną kobietę z poczuciem misji nawrócenia wszystkich malkontentów na wiarę w piękno i wyjątkowość życia we wszystkich jego przejawach. Emanuje radosną energią, odczarowując wszędobylski ludzki smutek, ból i samotność.

granicą. I jeszcze ten przyprawiający o dreszcze tytuł drugiej części: „Boisz się?” Pod warstwą pozornie lekkiej fabuły fantasy kryje się coś głębszego: organiczny, pierwotny strach przed niebezpieczeństwem. Podobnie jak bohaterowie powieści możemy zadać sobie pytanie: jak zareagujemy w obliczu zagrożenia? Czy jesteśmy przygotowani, by stawić mu czoło? A może, zamiast oswoić lęk – lepiej go zignorować, żyjąc pełnią życia? Samą autorkę nieco przypomina jedna z jej bohaterek - Nania, bogata dziedziczka krainy Balary słynącej z hodowli szlachetnych koni bojowych: „dorasta beztrosko wśród przyjaciół i kochającej rodziny, gdy tymczasem jej niesforna natura wciąż buntuje się przeciw obowiązującym regułom i etykiecie”. Dorota też ma to „coś”: dojrzała kobieta i trzpiot w jednym; kokieteryjnie twierdzi, że w jej wieku trudno o korzystny kadr. Zapowiada, że zamierza pięknie się zestarzeć, co wszakże nie wydaje się trudne, gdy w środku buzuje nieposkromiona młodość. Obserwując mimochodem tę niespieszną i przyjemną dla oka transformację, niecierpliwie wyglądałam kolejnych książek jej autorstwa.

Spełnia się - pisząc. Debiutancka powieść drogi „A jeśli to prawda?” i jej tegoroczna kontynuacja, utrzymane w quasi-historycznej konwencji opowieści pełne zaskoczeń i dynamicznych zwrotów akcji, przenoszą czytelników do nieznanych krain pełnych dzielnych rycerzy, szlachetnych władców i podstępnych wrogów spiskujących na królewskim dworze. „Ludzie żyją w strachu i niepewności, a obce wojska bez przeszkód przemierzają kraj, (…) nie sposób odróżnić wrogów od przyjaciół”. I choć to wszystko zmyślone, to - czytając te słowa, trudno oprzeć się pokusie doszukiwania się analogii do wydarzeń, które dzieją się tuż za naszą wschodnią

44


Karolina Wilchowska powracających na ziemię grzeszników. Lyn - dziewczyna po przejściach, wyrzutek - otrzymuje szansę jedną na milion: w towarzystwie swego anioła stróża - ducha zamordowanego mężczyzny, walczy z czyhającymi w ciemności kreaturami… W książce znajdziemy to, co większość z nas fascynuje, choć tylko nieliczni są skłonni się do tego przyznać: nieśmiertelną miłość, namiętność, szaleństwo i mrok - zarazem przerażający i pociągający. Pisarski debiut sprzed ponad roku zebrał przychylne recenzje.

A oto kolejne literackie zaskoczenie na mojej prywatnej liście: Karolina Wilchowska, 29-letnia mama trójki uroczych dzieci, z którą codziennie mijam się w przedszkolu w Dywitach. Po jej wzmiance o ukończeniu Technikum Rolniczego w rodzinnych Smolajnach przypomniało mi się, jak ponad dekadę temu szwendałam się turystycznie po tamtej okolicy, podziwiając dawną letnią rezydencję biskupów warmińskich - ówczesną siedzibę szkoły: barokowy pałac w otoczeniu zabudowań folwarcznych, malowniczo położony w zdziczałym angielskim ogrodzie. Pamiętam, jak bardzo zauroczyła mnie tamtejsza obłędna, nierzeczywista aura. Toteż nie dziwi mnie zupełnie, że codzienne obcowanie z tak klimatycznym otoczeniem natchnęło wrażliwą estetycznie duszę do stworzenia pewnej tajemniczej książki.

W tym czasie Karolina nie próżnowała: dzieląc czas między pisanie i wychowanie trójki dzieci, w trzy miesiące uwinęła się ze stworzeniem pierwszej części tetralogii utrzymanej w konwencji thrillera erotycznego, zatytułowanej „Apartament grzechu”. Zainspirowały ją ekranizacje kryminałów i kroniki policyjne, przeglądane na etapie poszukiwania pomysłu na książkę. I nagle historia zaczęła „pisać się sama” - jak określiła to pisarka podczas kwietniowego spotkania autorskiego na Scenie Literackiej w Książnicy Polskiej w Olsztynie. W powieści znajdziemy seks, przemoc, psychopatycznego mordercę, wyraziście nakreślone sylwetki bohaterów, a nieoczekiwane zwroty akcji trzymają czytelnika w ciągłym napięciu, fundując mu emocjonalny rollercoaster. Projekt zakłada powstanie 3 kolejnych części; ukażą się nakładem Wydawnictwa WasPos, z którym autorka już podpisała kontrakt. Drugi tom „Cztery ściany grzechu” trafi na półki księgarń w październiku tego roku. Następna powieść - „Neven”, należąca do odrębnego cyklu zatytułowanego „Jego na własność”, pojawi się już w czerwcu.

„Wspomnienie dusz” to horror fantastyczny, powieść z pogranicza snu i jawy, światła i mroku. Opowiada o elicie okultystycznych zabójców, tropiących demony i wampiry - upiorne inkarnacje

Trzymam kciuki za niesłabnący entuzjazm i kreatywność młodej piszącej mamy, kibicując powodzeniu jej ambitnych zamierzeń. Szczególnie ciepło pozdrawiam polonistkę Karoliny, która przeczuwając przyszłą erupcję talentu swej uczennicy, święcie wierzyła w jej literackie zdolności i zachęcała ją do pisania.

45


DYWITY

Izabela Niewiadomska-Labiak Prawdziwy rajski ptak wśród dywickich pisarek, Izabela Niewiadomska-Labiak, muzykolog, muzykoterapeuta, dyrygent chóralny, poetka, malarka, autorka i ilustratorka książek - współczesna kobieta renesansu. Pracowała na wyższych uczelniach, w liceach ogólnokształcących, w szkołach muzycznych wszystkich stopni, uczyła jako lektor języka niemieckiego i portugalskiego. Obecnie zajmuje się pisaniem bajek, baśni, opowiadań, powieści dla dzieci, malowaniem obrazów, tworzeniem ilustracji i działalnością poetycką. Przez wiele lat mieszkała w Toruniu i w Warszawie, kolejno w Getyndze i brazylijskiej Fortalezie, by wreszcie powrócić do Polski i wraz z rodziną, psami, świnkami morskimi zakotwiczyć w Dywitach.

Iza miała szczęście do bliskich. To właśnie ukochani dziadkowie uczynili jej dzieciństwo na Warmii i Mazurach magicznym i to dzięki nim poznała wartość i znaczenie ciekawych, dobrze opowiedzianych historii. Bajek i baśni jej autorstwa chętnie słuchają zarówno najmłodsi, jak i dorośli, którzy nie zapominają o naturalnej ciekawości świata i odnajdują w sobie wewnętrzne dziecko. Do dojrzałego odbiorcy artystka kieruje głównie poezję, w której marzenia o szczęśliwym, dobrym życiu zderzają się z kruchością ludzkiego istnienia. Motywem przewodnim jej twórczości poetyckiej jest poszukanie miejsca człowieka we wszechświecie, celu jego doczesnej wędrówki, wszelkich transcendentnych odniesień, odczuwania poza granicami zmysłów, potrzeby i sensu realizacji pragnień, a także konieczności i możliwości ich urzeczywistnień.

Pisarka lubi zmiany, lubi ludzi, ma wiele nietuzinkowych pasji. Twierdzi, że najmocniej inspiruje ją różnorodność mikroświatów, mnogość przyjaciół i szeroki wachlarz materii twórczych. Pomysły rodzą się dzięki zmiennym falom życia, natury ludzkiej i sile uczuć. Tworzy na każdym kroku, każdego dnia, dzięki czemu czuje się prawdziwie spełniona. „Mój świat ma zawsze taki kolor, jakim postrzega go moja nieograniczona niczym wyobraźnia” - szepcze jej niepokorny, odważny duch. Tę przekorę odzwierciedlają wykonane przez nią nietuzinkowe ilustracje w jej książkach i liczne obrazy: akwarele, akryle, grafiki, pastele.

Dorobek artystyczny Izy Niewiadomskiej – Labiak przedstawia się imponująco. Ponad 2000 opublikowanych rysunków, kilkaset publikacji prasowych, cztery tomiki poetyckie („Czasem poza czasem”, „Półszepty z Niebieskim”, „Oddychać stopami”, „Bliżej nie za blisko”), kilkanaście książek dla dzieci: „Robaki nie robią draki”, „Na gady nie ma rady”, „Motyle są tutaj na chwilę”, „Ptaki cwaniaki i rozrabiaki”, „Dżdżownice noszą spódnice”, „Owady z czekolady”, „Brzuchonogiw nogi!”, „Gadające miesiące”, „Od małego

46


Część piszących kobiet uparcie chowa się w cieniu - jak jedna z mieszkanek Dywit, której nie udało mi się skłonić do opowieści o jej debiucie sprzed kilku lat. Jej zdaniem - skoro już nie tworzy, promocja jest jej całkowicie zbędna. Mimo to czuję jej duchową obecność w gronie bohaterek tego artykułu i potrzebę jej dyskretnego zaznaczenia. Jeśli cytat: "Żyłam w świetle, nie wiedząc, że mnie otacza, dopóki nie zgasło” potraktować metaforycznie - mógłby stać się zalążkiem rozważań nad utratą - w kontekście uniwersalnej prawdy o sensie radości życia. Twórczyni archetypu Dzikiej Kobiety, Clarissa Pinkola Estés, zauważa: „Cała wiedza odsłania się przed nami, kiedy idziemy. Wszelkie życie rządzi się zasadą, że strata przynosi rozwój”2. Zachęcam do refleksji – kto wie, może przy okazji odkryjemy w sobie talent i chęć jego uzewnętrznienia? A może podejmiemy raz porzucone wyzwanie - na nowo?

Lolka do Jana Pawła Wielkiego”, „Wielkanoc”, „Tęcza Pana Boga”, „Zwierzęta Pana Boga”. Wszystkie pozycje książkowe artystka ilustrowała własnoręcznie. Izabela Niewiadomska-Labiak podczas swoich licznych spotkań z czytelnikami promuje swoją poezję oraz literaturę dla dzieci i młodzieży: w szkołach, przedszkolach, domach kultury, bibliotekach, książnicach. Jej obrazy prezentowane są na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych, należą również do prywatnych kolekcji w wielu krajach Europy, w Stanach Zjednoczonych i w Brazylii. Spotkaniom literackim z udziałem pisarki zawsze towarzyszą warsztaty artystyczne: malarskie, ilustratorskie, rzeźbiarskie, teatralne, literackie, muzyczne i muzykoterapeutyczne. Autorka chętnie zdradza swoje twórcze tajemnice i źródła inspiracji, zachęcając odbiorców swoich obrazów i książek do podejmowania artystycznych wyzwań, pisania tekstów, rysowania, kreowania własnej rzeczywistości. Kto wie, ile samorodnych talentów rozkwitło pod wpływem tej artystycznej „indoktrynacji”, ile osób odważyło się spróbować swych sił w sztuce? Warto pamiętać, że „Twoja pasja czeka, aż dogoni ją odwaga”1.

Trzy kobiety na różnych etapach swojej twórczej drogi: trzy wrażliwości, trzy energie, trzy mikrokosmosy, trzy rzeczywistości równoległe – i to wszystko w zasięgu ręki, wzroku, za ścianą, po drugiej stronie ulicy, w sąsiedniej wsi, w naszej gminie. Czy jest nas więcej? - na pewno. Jaki potencjał drzemie w każdym z nas? niewyobrażalny. Czy nasze ścieżki kiedykolwiek się skrzyżują? – być może. Jesteśmy tak bliscy sobie, a jednocześnie tak bardzo dalecy. Pisarka, którą odkryłam i pokochałam trzy dekady temu, na długo przedtem, zanim stała się modna - z właściwą sobie celnością ubrała tę rozterkę w słowa: „Czy w ogóle istnieje jakiś jeden świat, ten unus mundus, o którym marzyli filozofowie? Wielkie, neutralne i obiektywne uniwersum, gdzie wszyscy mamy możliwość spotkać się i rozpoznać w sobie bliźniego? Czy może żyjąc w jednej przestrzeni, w istocie żyjemy we własnych fantazmatach? (…) Wiele rzeczywistości znajduje się w tej samej przestrzeni. Zazębiają się, pokrywają, stymulują nawzajem, ale pozostają oddzielone”.3 Zatem, być może… do zobaczenia gdzieś na szlaku!

47 Isabelle Laflèche, „Kocham Nowy Jork” 2 Clarissa Pinkola Estés, „Biegnąca z wilkami” 3 Olga Tokarczuk, „Czuły narrator” 1


ŁUGWAŁD

Najwyraźniej tak miało być…

TEKST: ZDJĘCIA:

czyli jak do tego doszło, że indyjskie płytki ceramiczne trafiły do Ługwałdu – mowa o salonie łazienkowym CERAMIST 48

EWA DOMARADZKAZIAREK BEATA SZYMAŃSKA, KOLEKCJA PRYWATNA


Marta Dąbrowska-Mistry to ługwałdzianka z dziada, choć już nie z pradziada, bo dziadkowie przyjechali tutaj jako osiedleńcy, w ramach przesiedleń zaraz po wojnie. Zajmowali się rolnictwem na kilkunastu hektarach. Jej tata Edward Dąbrowski był sołtysem Ługwałdu przez 2,5 kadencji. Marta nigdy wcześniej nie marzyła, żeby mieć męża cudzoziemca. Połączenie Ługwałdu ze światem za pomocą Internetu zadecydowało o tym, jak potoczyło się jej przyszłe życie.

Przez 4 miesiące, o określonej godzinie, Marta zasiadała przed komputerem, gdzie jeszcze łamaną angielszczyzną mogła pokonwersować przez internet z chłopakiem z odległego kraju. Zawsze była bardzo punktualna na czacie. Podobało się to Atulowi. Wiedział, że na takiej kobiecie można polegać. Tę cechę zawsze w ludziach bardzo cenił. No i był to sygnał, że dziewczyna interesowała się nim. Po 4 miesiącach znajomości przesłał jej pocztą kwiatową bukiet róż na imieniny. Pamiętał również w lutym o Walentynkach. To bardzo zaimponowało Marcie. Bliższe spotkania Znajomość internetowa po roku dojrzała do spotkania w realu. Atul przyjechał do Olsztyna, a Marta czekała na dworcu. Zaprosiła go do domu w Ługwałdzie, bo od razu chciała przedstawić go rodzinie i ugościć przybysza z dalekiego kraju. Ta polska gościnność zrobiła wrażenie na chłopaku. Spodobało mu się bardzo ciepłe przyjęcie i poczuł się jak w domu. Jego rodzice w Indiach też kiedyś mieszkali w małej miejscowości. Potem przeprowadzili się do dużego miasta, które obecnie liczy 2 miliony ludzi. To tam właśnie urodził się Atul.

Na czacie Będąc jeszcze maturzystką, szybko odkryła dla siebie okno na świat – Internet. Spodobało jej się "czatowanie" na stronie Olsztyna. Jak to zwykle bywa – z nowymi technologiami najszybciej oswajają się młodzi, więc na czacie można było ich wielu poznać. Wśród nich był student rodem z Indii Atul Mistry, wtedy pracujący akurat sezonowo w Hiszpanii. Atul ma starszego brata. Marzeniem ich ojca było, by jeden z synów zwiedził trochę świata. Zdecydował, że sfinansuje studia młodszego w Europie. Związek Atula z Polską to rozpoczęcie studiów w Wyższej Szkole Hotelarstwa w Białymstoku. Podczas wakacji jednak pracował w Hiszpanii, w kafejce internetowej kolegi, któremu pomagał rozkręcić biznes. Po 3 miesiącach wrócił do Białegostoku, by skończyć pierwszy rok studiów, które jednak nie przypadły mu do gustu. Postanowił zrezygnować z nich i ponownie poleciał do pracy w Hiszpanii. Tam jednak również do końca nie podobało mu się i znów zaczął myśleć o powrocie do Polski. Zapewne dlatego często szukał kontaktów internetowych na polskich stronach.

Czy połączyło tych dwoje pokrewieństwo dusz? Trudno powiedzieć. Do dzisiaj mąż Marty nie potrafi wyjaśnić, dlaczego akurat tego dnia, klikając na czacie, znalazł się na stronie olsztyńskiego forum. Serce kontra tradycja Z Polski Atul poleciał do Indii. Zabrał ze sobą zdjęcie Marty, aby pokazać je rodzicom i powiedzieć o swoich uczuciach do dziewczyny. Nie było to takie proste, ponieważ w jego rodzinie panuje tradycja małżeństw aranżowanych przez rodziców. Upatrzone przez nich dwie kandydatki na żonę już czekały, by poznać przyszłego męża. Atul nie był zainteresowany tymi prezentacjami i pokazał zdjęcie Marty. Mama na początku nie była zadowolona z decyzji syna, ojciec również. Dlatego Atul zaproponował, by rodzice osobiście poznali Martę. Zależało mu na tym, by zaakceptowali ją jako jego wybrankę. W Indiach panuje bowiem system, zgodnie z którym małżeństwa powinny być zawierane z kobietą przynależną do tej samej kasty.

Atul słyszał wcześniej o Olsztynie, ponieważ dziewczyna kolegi ze studiów białostockich studiowała na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Pewnego dnia wszedł z ciekawości na czat miasta Olsztyn. A tam na czacie była już… Marta z Ługwałdu. Atul napisał do niej: – Hi, Marta. Odpowiedziała mu – Hi. – What is your name? – zapytał. – Marta – odpowiedziała dziewczyna. – A ja jestem chłopcem z Indii – odpisał. Wysłali sobie swoje zdjęcia i tak właśnie zawarli znajomość.

Początkowo rodzice Atula kontaktowali się z Martą przez telefon, a po kilku miesiącach przylecieli do Polski i podczas tej ich pierwszej wizyty urządzono zaręczyny. Indyjskie wesele

Twarz dziewczyny na fotografii i jej duże oczy spodobały się Atulowi od razu. Szybko znaleźli wspólny język, bo Marta właśnie kończyła technikum hotelarskie. Hotelarstwo w życiu tych dwojga okazało się jednak epizodem. On wcześniej studiował w Indiach budownictwo, a ona wybierała się właśnie na Technologię Żywienia w Olsztynie.

Marta wkrótce została zaproszona do Indii, by poznać całą rodzinę chłopaka. Po dwóch kolejnych latach odbył się ślub i wesele w Indiach. Uczestniczyli w nim ze strony Marty tylko jej rodzice. Z ciekawostek: 500 weselników biesiadowało bez alkoholu,

49


ŁUGWAŁD

bardzo krótko pracowała w zawodzie jako technolog. Atul pracował jako elektromonter w jednej z olsztyńskich firm. Mieszkali z teściami, urodziła im się dwójka dzieci, mijały lata. Punktem zwrotnym była podjęta w 2017 roku decyzja o budowie własnego domu. Zaopatrywanie się w materiały budowlane to liczne wędrówki po marketach budowlanych. Gdy Atul, szukał płytek do swojego nowego domu, znajdował w sklepach w Olsztynie m.in. takie: made in India. Pomyślał nagle: dlaczego to nie ja je importuję? Przypomniał sobie, że region Gudźarat w Indiach, z którego pochodził (obszar o powierzchni zajmującej mniej więcej 2/3 Polski, gdzie zamieszkuje 60 mln mieszkańców), to zagłębie fabryk produkujących materiały do wystroju wnętrz. Takich zakładów produkujących płytki ceramiczne i gresowe jest tam około tysiąca. Pod względem wielkości eksportu tych produktów region Gudźarat jest na 3 miejscu w świecie, po Chinach i Brazylii. Wielu znajomych Atula pracuje w tych fabrykach. Znajomość języka i hinduskich realiów wydawała się być dużym atutem w ewentualnym nowym biznesie rodzinnym. Możliwość częstych podróży do ojczystego kraju w sprawach biznesowych była też kuszącą perspektywą. Co by nie mówić, tęsknota za ojczystym krajem jest zawsze głęboko w sercu. Biznes importowy do Polski właściwie podpowiedział Atulowi ojciec, który – podobnie jak jego brat – od wielu lat prowadzi firmę produkcyjną. Atul Mistry założył więc swoją działalność, pracując cały czas w firmie instalatorskiej. Poszukał kontaktów w Indiach przez dawnych kolegów i sprowadził pierwszy kontener płytek do Polski. Interesy robi głównie ze znajomymi. Na początku jednak nie było łatwo, bo uczył się od podstaw tego biznesu i polskiego rynku. Ten pierwszy, sprowadzony kontener płytek stał za domem w Ługwałdzie ponad rok, zanim udało się go w całości sprzedać. Marta była już wtedy w ciąży. Pomagała mężowi w e-mailach, tak by napisane były poprawną polszczyzną. W ten oto sposób razem rozpoczęli nowy etap w swoim życiu. Biznes powoli rozwijał się i wkrótce potrzebny był salon, aby można było zaprezentować w nim sprowadzane płytki.

bo w stanie Gidźarat, gdzie żyje rodzina Mistry, obowiązuje prohibicja wprowadzona jeszcze przez Mahatmę Ghandiego. Ponadto na tamtych weselach nie tańczy się tak, jak u nas, z wyjątkiem kilku tańców obrzędowych. Weselnicy świętowali zaledwie jeden dzień, chociaż zazwyczaj wesela trwają tam dużo dłużej. Jednak na cały pobyt w Indiach rodzina Marty przeznaczyła tylko 2 tygodnie, a to niewiele czasu, by zwiedzić ten wspaniały, barwny kraj o długiej i bogatej historii. Po roku małżeństwa Marta i Atul wzięli ślub w urzędzie stanu cywilnego w Polsce. W rodzinie celebrują święta w obu religiach – hinduistycznej i katolickiej.

Frontem do klienta Niełatwo było znaleźć lokal na taką działalność w Dywitach, ale akurat zwolnił się, wcześniej wynajmowany w kompleksie CS-Bud przy drodze krajowej DK 51. Na powierzchni 120 m2 Marta i Atul Mistry otworzyli salon łazienek CERAMIST.

Wrastanie w Polskę Życie młodych małżonków płynęło spokojnie w Ługwałdzie. Marta studiowała inżynierię chemiczną i procesową na Wydziale Nauk o Żywności Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Potem jednak

Ktoś by powiedział, że to słaba lokalizacja na taką biznesową działalność. W Olsztynie przy ulicy Lubelskiej

50


dekoracyjnym. Firma obsłużyła nawet zdalnie klienta z Norwegii, który wykańczał dla siebie mieszkanie na Osiedlu Sterowców w Dywitach. To było zlecenie na projekt i jego wykonanie, bo ekipa realizująca remont na miejscu była również zorganizowana przez ługwałdzki salon CERAMIST. U siebie A jak Atul odbiera Polskę? Odnajduje tutaj swojskie klimaty. Jemu i jego rodzicom, którzy byli w Polsce, bardzo podoba się nasza gościnność i rodziny wielopokoleniowe, podobnie jak w Indiach. Podoba im się krajobraz Warmii i to, że jest tutaj ładnie i czysto. W ich miastach zieleni jest niewiele. Temperatura w lecie osiąga często 40 i więcej stopni Celsjusza. Zimą śniegu nie ma. Na początku, gdy Atul przyjechał do Polski, było mu trudno przystosować się do naszego chłodniejszego klimatu. Ciepła odzież, jak się okazało, rozwiązała problem. Marta to lokalna patriotka. Jest bardzo przywiązana do miejsca urodzenia, dlatego przeprowadzka do Indii raczej nie wchodziła w grę. Atul tęskni więc za Indiami, ale na szczęście może je często odwiedzać.

i Towarowej jest dużo tego typu sklepów, w których można kupić płytki do łazienek. Można też je nabyć w sieciówkach budowlanych. Jednak bezpośrednie dojście do hinduskich fabryk było gwarantem wysokiej jakości produktu i zaopatrzenia w ciekawe wzory. Klienci szukają bowiem niepowtarzalnych towarów przez Internet i odległa od miasta lokalizacja nie jest dla nich żadną przeszkodą. - Nie narzekamy na brak zainteresowania – mówi Marta. – Mamy wielu lokalnych klientów, ponieważ gmina Dywity bardzo szybko się rozwija. Przyjeżdżają do nas również nabywcy z Olsztyna i z innych miast. Wprowadziliśmy także doradztwo architekta wnętrz w projektowaniu łazienek, dzięki czemu wchodzimy z klientami w bliższy kontakt, co, jak zauważyłam, bardzo sobie cenią. W lipcu 2022 minęły 3 lata, jak rodzina Mistry prowadzi własny salon CERAMIST. Na początku towarzyszył temu ogromny stres i obawa, czy towar się sprzeda. Dzisiaj z satysfakcją Atul opowiada, że po 2 latach działalności zna go już cała Polska. Najlepszych klientów ma z Krakowa i Opola. A co szczególnie wyróżnia jego firmę? – Mam gres matowy z efektem metalicznym. Nikt takiego w Polsce nie ma – z dumą oświadcza Atul.

Mija już czternasty rok od zaślubin Atula i Marty. Mają dwoje dzieci: starszą córkę i młodszego syna. Ich marzenia i plany na przyszłość? – Otworzyć swój własny salon, bo ten obecny wynajmujemy. Zakupiona jest działka pod jego budowę. Wszystko inne już mamy – odpowiadają zgodnie. Marta marzy jeszcze, by ich dzieci wyrosły na mądre, wrażliwe i odpowiedzialne osoby.

CERAMIST sprowadza kontenery z ceramiką również pod indywidualne zamówienia klientów hurtowych. Pojedyncze kolekcje trzymają na stanie magazynowym dla klientów detalicznych. Poza indyjskimi mają również produkty polskie, hiszpańskie, włoskie.

Indie: ludność 1,38 mld, 28 stanów, stan Gudźarat ma ponad 60 mln mieszkańców i jest jednym z najbardziej uprzemysłowionych w Indiach. Z Gudźaratu pochodził przywódca ruchu niepodległościowego Indii Mahatma Gandhi.

Kompleksowa obsługa klienta sprawia, że firma prężnie rozwija się – od projektu i wizualizacji przyszłej łazienki w 3D do realizacji: zakupu armatury, ceramiki, kabiny prysznicowej, odpływów, brodzika, lustra, kończąc często na oświetleniu 51


WADĄG

Droga do wymarzonego domu

Anna Kulińska i Agnieszka Mogielnicka - architektki z Wadąga

Wjeżdżając do Kieźlin od strony Wadąga, uwagę przykuwa nie tak dawno powstały budynek o nowoczesnej formie architektonicznej. Mieszczą się tam m.in. specjalistyczne gabinety lekarskie i salon kosmetyczny. Jest to też siedziba firmy Line Architekci. Biuro prowadzą od 2015 roku dwie młode architektki Anna Kulińska i Agnieszka Mogielnicka, mające na swoim koncie wiele nagród i wyróżnień. Specjalizują się w indywidualnych projektach, lubią wyzwania. Budynek, w którym mieści się ich biuro, powstał właśnie według ich projektu. W pracowni Line Architekci panie oprócz budynków jednorodzinnych projektują każdy rodzaj architektury kubaturowej.

TEKST: ZDJĘCIA:

52

EWA DOMARADZKAZIAREK JAKUB OBAREK


Domy szyte na miarę

– Projekt indywidualny to nie jest tylko architektura. Na jego całość składa się m.in. konstrukcja, instalacje sanitarne i elektryczne – tłumaczy Anna Kulińska. – Każdy z projektantów pochyla się indywidualnie nad konkretnym przypadkiem, dobierając najlepsze rozwiązania.

Osoby marzące o własnym domu często zaczynają od przeglądania internetu. Jest to dobry początek, ale szybko nadmiar opcji i nieraz sprzecznych informacji dezorientuje i męczy. Ostatecznie ciężko znaleźć coś, co w 100% odpowiada naszym oczekiwaniom.

– Co ważne, reprezentujemy także naszego inwestora przed organami administracji – kontynuuje temat Agnieszka Mogielnicka. – W miarę potrzeby występujemy o warunki zabudowy, warunki przyłączeniowe i dokonujemy uzgodnień. Większość organizacyjnych spraw do momentu rozpoczęcia budowy leży po naszej stronie. Na każdym etapie budowy jesteśmy w kontakcie z klientami. Przy projektach typowych natomiast projekt zostaje zaadaptowany do działki i na tym koniec.

Projekt typowy jest zbiorem gotowych rozwiązań, nie najlepszych, ale najbardziej popularnych w sprzedaży. – Nie ma czegoś takiego jak typowa działka – mówi Agnieszka Mogielnicka. – Każda działka jest niepowtarzalna, każda rodzina jest wyjątkowa i funkcjonuje na swój własny sposób. Rolą architekta jest, by wykorzystać walory działki, piękne widoki, roślinność; dostosować dom do stron świata oraz stylu życia i priorytetów klienta, żeby był ekonomiczny i wygodny. Zaprojektowałyśmy ponad kilkadziesiąt domów i każdy jest zupełnie inny.

Liczy się styl Jak znaleźć architekta, który trafi w punkt naszych wyobrażeń o własnym domu? Zazwyczaj każdy z nich ma swój styl, w którym się dobrze czuje.

Zyskać z architektem Koszt projektu indywidualnego jest znacznie wyższy niż adaptacji, jednak wiąże się to ze znacznie bogatszym zakresem usługi oraz oszczędnościami w późniejszych fazach realizacji budowy. Projekt typowy uśrednia wszystkie wartości, nie wykorzystuje w pełni potencjału działki i nie jest zoptymalizowany.

– To prawda, dlatego najlepiej jest, jeśli pojawia się chemia między klientem a architektem – odpowiada Anna Kulińska. – Powstawanie projektu i później jego realizacja to wspólna przygoda, którą warto przeżyć w miłej atmosferze. Architektki z Wadąga reprezentują styl nowoczesny, materiałami i proporcjami wpisujący się w otoczenie. Dużą rolę przywiązują do kontekstu urbanistycznego. Starają się zachować ład przestrzenny i regionalną tożsamość.

– Pamiętajmy o tym, że kanapę możemy przesunąć, ścianę przemalować, kiedy kolory się znudzą. Jednak domu tak łatwo ani nie poszerzymy, ani nie przestawimy – uświadamia Agnieszka Mogielnicka. – Dlatego przemyślenie tych kwestii zawczasu procentuje. Warto na starcie wnikliwie przeanalizować nasze potrzeby i priorytety. Koncepcja to najważniejszy etap projektu. Klientom przedstawiamy ją nie tylko w postaci tradycyjnego rysunku, ale też w formie wirtualnej makiety. Inwestorzy wielokrotnie podkreślali, że taka prezentacja była bardzo pomocna. Na swoim komputerze mogli „przemieszczać się” po budynku, przejść się po wnętrzach oraz zorientować się, jak dom wygląda na działce. Typowe projekty z katalogów nie dają takich możliwości – tłumaczy architektka.

LINE ARCHITEKCI ANNA KULIŃSKA I AGNIESZKA MOGIELNICKA

Pod dobrą opieką

WADĄG, UL. KOCHANOWSKIEGO 2

Typowy projekt możemy mieć już za cenę ok. 3000 zł. Do tego należy pamiętać, że zawsze dochodzi koszt jego adaptacji. Przyjmijmy, że całość zamyka się w 10 000 zł. Koszt projektu indywidualnego jest kilkukrotnie wyższy, ale wciąż to raptem kilka procent w stosunku do kosztów całej inwestycji. Zyskujemy natomiast dom dopasowany do naszych potrzeb, wykorzystujący potencjał działki i korespondujący z otoczeniem.

BIUROOLW.PL TEL. 605 682 076, 608 686 485 WWW.LINEARCHITEKCI.PL

54


WADĄG

Świetlica w Różnowie

Wizualizacja: archiwum Gminy Dywity

Architekt Anna Kulińska jest współautorką projektu świetlicy w Różnowie. Powstał on w 2014 roku we współpracy z Dorotą SzymaniakUrban z Urban Architect z Olsztyna i wygrał konkurs ogłoszony przez gminę Dywity. Na działce za przedszkolem „Mali Odkrywcy” już widać znaczące postępy w budowie wyczekiwanej przez mieszkańców świetlicy wiejskiej o imponującej powierzchni, bo 500 m kw. Znajdzie się tam m.in. sala koncertowa

z szatnią i sale konferencyjne. Anna Kulińska z satysfakcją obserwuje wyłaniające się obecnie kształty budowli. Jak tłumaczą autorki zwycięskiej pracy, inspiracją dla formy świetlicy była regionalna zabudowa gospodarcza. Wykończenie elewacji również nawiązuje do lokalnych tradycji.

DYWITY, ul. Spółdzielcza 8 89 519 03 55 501 989 500 Pokrycia dachowe

Elewacje

Kleje

Narzędzia budowlane

Cementy

54

Płyty G-K


Zawód fotografka TEKST: ZDJĘCIA:

55

EWA DOMARADZKAZIAREK BEATA SZYMAŃSKA


DYWITY

Pochodzi z urokliwego Lidzbarka Warmińskiego, ale to właśnie Dywity stały się jej miejscem na ziemi. Mieszka tu od 15 lat. Bliskość lasów, jeziora i kameralne otoczenie sprawiły, że właśnie w tym miejscu czuje się jak ryba w wodzie. Jak to się stało, że wybrała zawód fotografki? Okazuje się, że bakcyla załapała już na studiach. – Od tamtej pory nie wyobrażałam sobie, że mogłabym robić coś innego. Zaczęłam od pracy fotoreporterki w Dzienniku Pojezierza. Tam zdobywałam pierwsze doświadczenia związane z reporterską fotografią. Potem był Ekspres Pojezierza i Gazeta Olsztyńska – wspomina. – Lata pracy w mediach nauczyły mnie współpracy z ludźmi, otworzyły na nich i trochę zwalczyły moją nieśmiałość. Dzisiaj, pracując na własny rachunek, czerpię z lat tych doświadczeń.

– Nie wyobrażam sobie, że mogłabym w życiu robić coś innego – mówi Beata o swojej fotograficznej pasji. Szczęśliwa żona, spełniona mama i zawodowa fotografka – tak w największym skrócie można opisać Beatę Szymańską, mieszkankę Dywit.

Beata najlepiej czuje się w sesjach indywidualnych, kameralnych, gdzie jest bliski kontakt z osobą fotografowaną. – Zawsze fascynowali mnie ludzie – uzasadnia. – Fotografia pozwala zatrzymać w nich na zawsze to, co ulotne.

56


Beata Szymańska przez prawie 20 lat była fotoreporterką w gazetach lokalnych. To przyniosło tysiące ujęć, kadrów z koncertów, meczów, niezwykłych wydarzeń. Często dotykała najdelikatniejszych ludzkich spraw, była świadkiem wielu tragedii, ale także ludzkiej radości i różnorodnych emocji. Jednak ani przez moment nie zwątpiła, że chce nadal zajmować się fotografią. – Nadal praca mnie pochłania i wciąga, mimo że nie brakuje w niej odrobiny stresu, niepokoju – odpowiada bez zastanowienia. – Jestem otwarta na nowe pomysły, nowe wyzwania. Czasami mam obawy, ale powoli idę do przodu i robię to co kocham. A praca w mediach nauczyła mnie działania pod presją czasu, kreatywności, otworzyła na nowe pomysły i przede wszystkim uodporniła na stres. Kiedy potrzebuje się wyciszyć, wybiera się na spacer z psem, Lolkiem. Czasami wtedy towarzyszą jej dzieci: 12-letnia Kasia i 13-letni Franek. Dla Beaty rola mamy jest priorytetem. Dlatego cieszy się, że jej pracę i zarazem pasję da się bez problemu połączyć z macierzyństwem.

Pięć lat temu Beata Szymańska nawiązała współpracę z Ewą Domaradzką-Ziarek. – Robiłam zdjęcia do pierwszego bezpłatnego magazynu przygotowanego dla mieszkańców Dywit i nie tylko. Teraz wychodzi czwarty numer tego czasopisma i nadal zdjęcia mojego autorstwa są w nim zamieszczane. Przez to poznałam wielu ciekawych ludzi, którzy niedaleko mnie mieszkają – opowiada. Od trzech lat prowadzi swoją firmę Fotografia Beata Szymańska. Wykonuje sesje rodzinne, ciążowe, kobiece, biznesowe. W swoim studio gości bohaterów dnia codziennego: mamy, ojców, dziadków, maluchów. – Moją największą pasją jest robienie portretów – podkreśla. – A to dlatego, że lubię udowadniać moim modelkom i modelom, że są piękni. W każdym człowieku można odszukać coś ciekawego, niepowtarzalnego. Kiedy przychodzą do mnie klienci, świętuję razem z nimi np. oczekiwanie na potomka, radość z noworodka czy ważną rocznicę. A wtedy znów jestem świadkiem ważnych wydarzeń. Zupełnie jak kiedyś, gdy pracowałam w mediach.

57


ŁUGWAŁD

Wysokie loty Karoliny

Na zdjęciu: Karolina Smolińska i jej taneczny partner Piotr Starowicz

TEKST: ZDJĘCIA:

Wszechświat nierówno obdziela talentami. Bywa tak również, że gdy jednym nic się nie chce, to innych rozpiera energia. Karolina Smolińska z Ługwałdu należy do tej grupy ludzi, którzy stali pierwsi w kolejce tam, gdzie rozdawano uzdolnienia.

EWA DOMARADZKAZIAREK KONRAD ZIAREK, VESPERRSTUDIO ESTERA MASZOTA

zwrócił Wydział Przedsiębiorczości i Towaroznawstwa Akademii Morskiej w Gdyni (teraz Uniwersytet Morski). Na wybrane studia dostała się bez problemów. Energia jej nie opuszczała. Aktywnie uczestniczyła w życiu uczelni, zasiadając w Parlamencie Studentów.

Taneczna terapia

Naukowa wycieczka do Ługwałdu

Gdy urodziła się, miała skrzywioną jedną nóżkę i lekarze oznajmili, że w przyszłości dziewczynka może nie chodzić prawidłowo. Potrzebna będzie rehabilitacja i dużo ćwiczeń. Jej mama – Bożena Smolińska należy do upartych i konsekwentnych kobiet. Wzięła to na swoje barki i od 7 roku życia woziła dziewczynkę regularnie na zajęcia taneczne. Niesprawność szybko się cofnęła, a pasja do tańca pozostała. Karolina trenowała najpierw w Klubie Tańca Towarzyskiego „Power Dance", później w Klubie Tańca Sportowego „Muza". Uczęszczała też na zajęcia z akrobatyki w Szkole Mistrzostwa Sportowego.

Pracę licencjacką pisała na temat wykorzystywania środków unijnych w małych miejscowościach. Jedną z nich był Ługwałd. Umówiła się więc z ówczesnym sołtysem, by dowiedzieć się czegoś więcej. Podczas spotkania towarzyszyła jej mama, ponieważ rodzina rozglądała się od jakiegoś czasu za działką budowlaną pod Olsztynem. Panie dowiedziały się, że są tereny do sprzedania po drugiej stronie wsi za drogą krajową DK 51. Pojechały, obejrzały i wkrótce były dwa powody do świętowania: obroniona praca licencjacka oraz miejsce na nowy dom rodzinny w Ługwałdzie.

W tym samym czasie, w szkole muzycznej działającej przy Filharmonii Olsztyńskiej Karolina uczyła się gry na fortepianie. Jej rodzina jest bardzo muzykalna. Mama z tatą i ich przyjaciółmi tworzą od lat zespół „Starius Band”, który mieszkańcy wielu miejscowości gminy Dywity mogli podziwiać na festynach. W przeszłości tata Karoliny – Tadeusz Smoliński – wygrał nawet jedną „Szansę na sukces”, śpiewając wówczas piosenki Skaldów.

Nie tylko nauka Podczas studiów Karolina związała się z Klubem Tanecznym „Jantar" w Elblągu, który reprezentowała nie tylko w konkursach indywidualnych, ale również jako członek formacji standardowej LOTOS Jantar. Wielokrotnie zdobywała z nimi tytuł Mistrza Polski Formacji Standardowych oraz mistrza i drugiego wicemistrza Świata Formacji Standardowych WDSF (World Dance Sport Federation). Razem z formacją podróżowała po świecie, między innymi uczestniczyła w Międzynarodowym Festiwalu Tańca Bercy w Paryżu czy World Games na Tajwanie.

Życiowe wybory młodych Odziedziczając talenty po rodzicach, młodziutka Karolina chciała zostać aktorką musicalową. Zanim jednak podążyła za swoimi marzeniami, racjonalny umysł podpowiadał jej, że w życiu liczy się również wiedza z zakresu przedsiębiorczości. Jej uwagę

Karolina nie zapomniała o śpiewaniu. Studenckie czasy to także okres, w którym często szlifowała

58


zamieszkuje w domu rodzinnym w Ługwałdzie. Nie zapomina również o tańcu. Uczy młode pary pierwszego tańca weselnego, a także pasjonatów tańca na zajęciach latino. Chętnych jest wielu.

umiejętności wokalne na warsztatach „Just Cover It” pod okiem trenerów, znanych polskich piosenkarzy. Ogrom aktywności podczas studiów zaowocował przyznaniem jej przez Niezależne Zrzeszenie Studentów tytułu Laureata Studenckiej Nagrody Nobla.

Praca, studia i zajęcie zarobkowe – wydawałoby się, że to aż nadto, jak na jedną młodą kobietę. Otóż nie. Karolina za namową sąsiadek z Ługwałdu prowadzi dla nich obecnie raz w tygodniu zajęcia taneczne. Panie w średnim wieku skrzyknęły się i dzięki uprzejmości sołtysa sąsiedniej wsi Spręcowo – Krzysztofa Kobusa – otrzymały zgodę na korzystanie z tamtejszej świetlicy.

Musicalowe tęsknoty Po ukończeniu magisterium Karolina postanowiła zawalczyć o odłożone na później marzenia. W tym celu zdawała do studium wokalno-aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Mimo że podczas trzech dni egzaminów nie miała problemów z przechodzeniem do kolejnych etapów, zabrakło jej szczęścia na ostatnim egzaminie z etiudy aktorskiej.

Kroki samby i cha-chy kursantki już wstępnie opanowały. Każde zajęcia to też ćwiczenia rozciągające, więc panie bardzo sobie je chwalą.

Po studiach założyła razem z przyjacielem stowarzyszenie taneczne, a później związała się z… branżą lotniczą.

Ługwałd zaczyna wygrywać z Gdańskiem Karolina spędza tu coraz więcej czasu. – Ługwałd jest dla mnie idealnie położoną miejscowością. Można tu poczuć uroki życia wiejskiego, jednocześnie mając za rogiem miasto wojewódzkie – mówi Karolina.

Praca w korporacji Karolina została zatrudniona do realizacji ciekawego projektu w firmie Lufthansa Systems w Gdańsku. Wymogiem tej pracy było również zapoznanie się z działalnością firmy. Wkrótce zaliczyła więc trening lotniczy (Aeronautical Base Training), dotyczący m.in. zasad działania samolotów i do dziś pracuje tam jako inżynier aeronautyczny. Specyfika branży spowodowała, że w firmie spotkała osoby, które są miłośnikami latania także poza pracą. Dzięki nim miała okazję latać szybowcem, samolotem jednośmigłowym „Cessna” oraz na symulatorze Airbusa A320. W głowie Karoliny już kiełkuje pomysł na uzyskanie licencji pilota PPL(A).

Trzydziestoparolatka wciąż rozwija umiejętności wokalne, a także śpiewa w zespole muzycznym, który współtworzy z rodzicami. Ma wciąż jeszcze swoje marzenie, aby kiedyś zaśpiewać na dużej scenie w musicalu. Ze względu na dojrzalszy już wiek do studium wokalno-aktorskiego Teatru Muzycznego w Gdyni być może nie ma już szans się dostać. Na moją wzmiankę „No tak, ale w Olsztynie jest przecież studium aktorskie” – oczy Karoliny zaświeciły się. To też jest scena i jest tam śpiew. Wszystko może się jeszcze zdarzyć!

Wyższe loty z Lufthansą Lufthansa Systems Poland w Gdańsku jest spółką „córką” Lufthansa Group, z siedzibą w niemieckiej Kolonii. Jest jedną z największych firm informatycznych, świadczących usługi dla sektora lotniczego, logistycznego i finansowego, w której pracuje obecnie ponad 800 osób. Koncentruje się przede wszystkim na rozwoju oprogramowania i usług informatycznych dla innowacyjnych rozwiązań lotniczych. Wśród jej klientów są zewnętrzne firmy lotnicze z całego świata. Ponieważ w pracy Karoliny wiele jest elementów z zakresu programowania komputerowego, to by czuć się pewniej, podjęła kolejne studia, tym razem na kierunku: informatyka o specjalności Software Development. Home office w Ługwałdzie Chociaż praca zdalna była już znana w takich firmach jak Lufthansa, to dopiero pandemia spowo dowała, że ta forma działalności zawodowej się upowszechniła. I tak oto Karolina od dwóch lat

59


DYWITY

TEKST: ZDJĘCIA:

EWA DOMARADZKAZIAREK KOLEKCJA PRYWATNA

Patrycja Kunert i jej młode wokalne gwiazdy Patrycja Jackowska (po mężu Kunert) Dywity poznała jako 13-latka. Przeprowadziła się tu z rodzicami z Olsztyna w 2004 r. Naukę wciąż kontynuowała w Olsztynie, bo poza szkołą 12 lat intensywnie zgłębiała wiedzę muzyczną i umiejętności gry na akordeonie. Skończyła tam szkołę muzyczną pierwszego i drugiego stopnia. Edukację muzyczną dopełniły studia wokalistyki w Gdańsku. Dziś jest asystentką na Wydziale Sztuki UWM, nauczycielką śpiewu i pracy z mikrofonem w Instytucie Muzyki. Naucza też w dywickiej szkole muzycznej.

Scena ją polubiła

Od przedszkola do…

Przez kilka lat jeszcze na studiach Patrycja była wokalistką w zespole rockowym Hangover. Zespół zainspirował ją do pisania własnych kompozycji i tekstów. W 2009 roku wzięła udział w programie „Szansa na sukces" w odcinku z Anią Dąbrowską. Uczestniczyła w wielu warsztatach wokalnych m.in. z Bobem Stoloff'em, Adamem Sztabą, Elżbietą Zapendowską czy Anną Serafińską. Jej największe spełnienie artystyczne to I miejsce w wokalnym konkursie o Złotą Tarkę na Międzynarodowym Festiwalu Old Jazz, które zdobyła w sierpniu 2012 roku. – Gdy jeździłam do dziadków w okolice Iławy jako dziecko na wakacje, kiedy ten festiwal się odbywał, podziwiałam występujących tam artystów. Okazało się, że stanęłam na tych samych deskach i udało się zdobyć pierwsze miejsce. Było to dla mnie chyba największe spełnienie artystyczne – wspomina.

Patrycja już w przedszkolu wyrywała się do śpiewania. Wychowawczyni poradziła wtedy rodzicom, żeby kształcić ją w kierunku muzycznym. Dziewczynka chciała chodzić na lekcje pianina, ale miejsca były już tylko na akordeon. Po 6 latach szkoły pierwszego stopnia nauki gry na akordeonie jeździła już na konkursy, chociaż wciąż marzyło się jej pianino. Tata poradził, by podjęła się drugiego stopnia szkoły muzycznej, również na akordeonie. Przyszłość pokazała, że było warto. W Dywitach nikogo nie znała. By zyskać koleżanki w nowym miejscu zamieszkania Patrycja przyłączyła się do zespołu, który śpiewał w kościele w Dywitach. W ciągu dwóch lat, jak mówi, poznała tam pół Dywit. Zapisała się też do dywickiego GOK-u na zajęcia teatralno-muzyczne. Cały ten jazz

Na pewnym etapie swojego rozwoju artystycznego uznała, że bardziej od kariery wokalistki interesuje ją wspieranie innych początkujących artystów. – Chyba najlepiej odnajduję się w roli nauczyciela, będącego wsparciem dla młodych ludzi. Czuję, że to jest moją misją, którą od zawsze gdzieś tam w środku miałam – mówi Patrycja.

Po 12 latach nauki w szkole muzycznej i skończonej maturze Patrycja zdecydowała, że pójdzie na wokalistkę do Akademii Muzycznej w Gdańsku. Konkurencja była bardzo duża, bo na 5 miejsc startowało 120 chętnych, często z dużym przygotowaniem muzycznym. Na egzamin Patrycja pojechała z akordeonem i przygotowała utwór „Seksapil to nasza broń kobieca”. Traf chciał, że dziekan z komisji był też akordeonistą i występ Patrycji zrobił na nim, jak też na całej komisji, duże wrażenie.

Powrót na Warmię Gdy studia miała już za sobą były nauczyciel od akordeonu zaprosił ją na koncert do Olsztyna w filharmonii olsztyńskiej. Po koncercie na korytarzu spotkała dyrektora szkoły muzycznej w Dywitach Janusza Cieplińskiego, który zapytał, czy zechciałaby nauczać wokalistyki w jego szkole. Życie oto napisało nowy scenariusz. Artur, wtedy chłopak, a obecnie mąż Patrycji, po Akademii Medycznej w Bydgoszczy otrzymał w Olsztynie pracę, tak więc złożyło się, że Patrycja przyjechała do Olsztyna za nim. Do Samorządowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Dywitach dołączyła w 2016 roku, gdzie uczy śpiewu estradowego.

Patrycja zdała ten egzamin i dostała się do Akademii Muzycznej na pięcioletnie studia, a dokładnie na wydział Jazzu i Muzyki Estradowej, specjalność wokalistyka jazzowa. Studia te skończyła z wyróżnieniem. Jako ambitna młoda kobieta przez 5 lat ciągnęła też obok Akademii Muzycznej inny kierunek studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Była to neurobiopsychologia. Po studiach planowała zostać w Gdańsku. W tym czasie miała już chłopaka Artura, studenta medycyny.

60


Pani magister od muzyki

Chwilę później pojawiła się też propozycja pracy na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Do dziś Patrycja jest asystentką na Wydziale Sztuki UWM, nauczycielką śpiewu i obchodzenia się z mikrofonem w Instytucie Muzyki. Jako tytanka pracy dodatkowo założyła też swoją prywatną Szkołę Śpiewu Estradowego, w której kształci młode talenty.

Na Wydziale Sztuki UWM Patrycja Kunert jest najmłodszym nauczycielem w Instytucie Muzyki. – Gdy zaczynałam kilka lat temu, często zdarzało się, że studenci byli ode mnie starsi i trochę mnie to na początku krępowało, ale wspaniale się tam czułam – wspomina. – Bardzo lubię taką interakcję z ludźmi. Tym bardziej, że poza przedmiotami stricte muzycznymi prowadzę tam też psychologię. Zdarzało się wiele razy, że studenci zostawali po zajęciach i prosili o pomoc. Zwracali się do mnie ze swoimi problemami, otwierali się przede mną i… udawało mi się im pomóc. Czułam wtedy, że te zajęcia mają sens. Czułam się spełniona jako nauczyciel – dodaje. Zapewne dlatego Patrycja Kunert głosami studentów wybrana została Belfrem Roku 2019.

Patrycja zauważa w Olsztynie ogromne zapotrzebowanie na naukę śpiewu. Dużo osób chce śpiewać - pod tym względem Olsztyn był dla niej niespodzianką. Szkoła gwiazd Jej uczniowie osiągają sukcesy w branży muzycznej. Jedną z jej pierwszych podopiecznych była znana już dzisiaj w Polsce wokalistka - Zuza Jabłońska z Gdańska. Jej teledysk, jeden z wielu, „Powiedz mi to w twarz” ma obecnie około 20 mln wyświetleń na kanale You Tube.

Patrycja Kunert pozostaje aktywną zawodowo wokalistką, jest współautorką wielu projektów muzycznych m.in: "Tribute to Amy Winehouse", "Kolędy pod wspólny niebem" z zespołem Zespołem Enej.

Zuza Jabłońska trafiła do Patrycji, gdy ta jeszcze była studentką. Na drugim roku mama Zuzi odnalazła ją jako studentkę neurobiopsychologii, jako że szukała terapii dla swojej córki Zuzi, która miała zespół Touretta. Ta choroba neurologiczna to wrodzone zaburzenie, charakteryzujące się występowaniem mimowolnych tików głosowych i ruchowych.

Jest młodą mamą. W lipcu 2021 urodziła synka.

I tak 9-letnia Zuzia trafiła na naukę śpiewu do Patrycji. Okazało się, że gdy dziewczynka śpiewała, ustawały jej tiki. Razem pracowały 3-4 lata i już w 2017 roku Zuzia zaistniała jako wokalistka w The Voice of Kids. Doszła do finałowej trójki, którą akurat wtedy wygrała Roksana Węgiel. Dzisiaj Zuza Jabłońska jest rozpoznawalną wokalistką. Dzięki lekcjom śpiewu u Patrycji przekuła swoje problemy zdrowotne w wielki sukces. Wokalistyka w Dywitach Zajęcia szkoły muzycznej w Dywitach odbywają się w klasach podstawówki. Patrycja zorganizowała sprzęt nagłośnieniowy do pracy z uczniami na jeżdżącym wózeczku, co ułatwiało jej przemieszczanie się z klasy do klasy. Dzieci, jej wychowankowie, wygrywają konkursy wojewódzkie i ogólnopolskie. Wśród nich jest Oliwia Smyk, która gra na oboju i śpiewa. Po pierwszym roku zajęć ze śpiewu z Patrycją dotarła w 2017 roku do Opola! Patrycja Kunert w 2019 roku, gdy Zuza Jabłońska była już popularną 17-letnią wokalistką, zorganizowała w szkole muzycznej w Dywitach spotkanie uczniów tej szkoły z młodą gwiazdą. Zuza wystąpiła też na dorocznym koncercie dywickiej szkoły muzycznej w Filharmonii Olsztyńskiej.

61


WADĄG

Âme Salon Piękności ul. Kochanowskiego 2 10-373 Wadąg tel. 793-581-391 instagram @ame_salon_pieknosci facebook @ame.salonpieknosci

Salon piękności

Kosmetyka profesjonalna na wyciągnięcie ręki!

W dobie dzisiejszej wszechobecności przeróżnych salonów piękności ciężko jest znaleźć odpowiednie miejsce dla siebie. Sukces salonu polega na tym, aby klient był zawsze pod wyjątkową opieką jak najlepszych specjalistów.

Potrójna akcja redukcji tkanki tłuszczowej skutecznie modeluje sylwetkę. W przypadku niechcianych rozstępów, przebarwień, blizn oraz utraty jędrności skóry korzystamy z najnowocześniejszego urządzenia VIVACE RF o niezwykle skutecznej metodzie RF, czyli frakcjonowania mikroigłowego wraz ze światłem LED. Daje ono niezwykłe efekty dzięki jednoczesnemu nakłówaniu oraz podgrzewaniu tkanki za pomocą fal radiowych.

Nasz salon oprócz nowoczesnych i przestronnych wnętrz cechuje ogromny profesjonalizm oraz dbałość o najmniejsze szczegóły. Wyróżniamy się przede wszystkim zamiłowaniem do innowacji technologicznych w całej branży beauty. Dzięki nowym technologiom oraz różnym specjalistycznym preparatom możemy sprostać niemal każdemu problemowi, z jakim przychodzi do nas klient. Potrafimy poradzić sobie z kłopotami, począwszy od przebarwień, trądziku czy zmarszczek po trudności z osiągnięciem wymarzonej sylwetki.

Bez problemu pozbędziemy się niechcianego owłosienia przy użyciu najlepszego na rynku lasera VECTUS. Kiedy zechcesz zadbać o skórę na co dzień lub przed ważnym wyjściem, polecamy zabieg GENEO, który umożliwia uzyskanie odmłodzonej, ujędrnionej i naturalnie wyglądającej skóry. Łącząc w sobie klinicznie sprawdzone technologie, takie jak Oxygeneo, Tripollar RF i Ultrasound, oferuje szeroki zakres zabiegów pielęgnacyjnych i odmładzających.

Pracujemy jedynie na sprzętach najwyższej klasy, które nie tylko są niezwykle skuteczne, ale i bezpieczne. Dzięki masażowi próżniowemu urządzeniem ENDERMOLOGIE LPG ujędrnimy twoje ciało i pozbędziemy się niechcianego cellulitu. Natomiast jeśli mierzysz się z uporczywym zbędnym tłuszczem z pomocą przychodzi MAXIMUS TRILIPO, który działa na trzech poziomach: stymuluje skórę właściwą, tkankę podskórną oraz mięśnie.

Prócz naszych technologicznych perełek oferujemy zarówno szereg usług kosmetycznych, jak i fryzjerskich. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą salonu na naszych Social Mediach oraz w samym salonie.

62


GRADKI

OCET I OKSYMEL – naturalnie w Gradkach

TEKST: ZDJĘCIA:

63

ANNA RADZIO BEATA SZYMAŃSKA


GRADKI

Tak, jestem wieśniaczką ,,pełną gębą” i nie wyobrażam sobie mieszkać w mieście. Widzę i obserwuję, jak ludzie żyjący w miejskim pędzie szukają wytchnienia, odpoczynku i relaksu psychicznego w miejscach zacisznych, z dala od zgiełku, wśród przyrody. Dla mnie osobiście nawet ciężka praca w ogrodzie przynosi ukojenie, radość i spokój. Już od najmłodszych lat miałam bliski kontakt z naturą. Całe moje życie mieszkam na wsi, nigdy się tego nie wstydziłam, powiem więcej, jestem dumna i wdzięczna, że dorastając właśnie na Warmii, dane mi było hasać beztrosko, poznawać bogactwo roślin i żyć szczęśliwie w zgodzie z przyrodą. Jest mi niezmiernie miło, że dostałam możliwość podzielenia się z Państwem kawałkiem mojego życia. Dziś chciałabym opowiedzieć o jednej z moich licznych pasji, a mianowicie radości robienia octów. Być może zaskoczeniem będzie informacja, że octy można robić prawie ze wszystkiego, co nadaje się do zjedzenia, a mianowicie: owoce, warzywa, zioła, kwiaty. Zacznijmy od tego najbardziej znanego, czyli octu jabłkowego. Nie jest on zwykłym octem, ale prawdziwym eliksirem zdrowia, urody i szczupłej sylwetki. Jest zdrowym i wspaniałym środkiem odchudzającym, ale również źródłem wielu minerałów i witamin. Zawiera bowiem bezcenny potas, sód, fluor, żelazo, fosfor, miedź, witaminę A, witaminy z grupy B, C, E, P, bioflawonoidy (pełniące funkcje antyoksydacyjne, oraz wzmacniające naczynia krwionośne), pektyny oraz kwasy: mlekowy, cytrynowy i octowy. Tych dobroczynnych składników octu jabłkowego jest jeszcze więcej, jednak na szczególną uwagę zasługują trzy z nich: potas, pektyny i witamina E. Potas odpowiedzialny jest za dobrą pamięć i koncentrację.

Ocet jabłkowy to również ekologiczny środek czyszczący. Oprócz wspaniałych właściwości odchudzających i wspomagających organizm od środka, ocet jabłkowy świetnie sprawdza się jako leczniczy kosmetyk. Tonizuje skórę, działa antybakteryjnie i antygrzybicznie, lecząc trądzik i inne choroby skórne (domowy tonik – pół na pół z wodą). Wspaniale nabłyszcza włosy (w postaci płukanki). Przynosi ulgę puchnącym stopom i żylakom.

Pektyny przyspieszają metabolizm i uwalniają organizm z substancji trujących, jednocześnie ułatwiając trawienie. Witamina E, zwana witaminą młodości, to naturalny antyutleniacz, chroniący nasze ciało przed starzeniem się. Odpowiada także za prawidłowy wzrok.

Taki ocet zaleca się pić na czczo, po rozcieńczeniu (1-2 łyżeczki na szklankę wody) lub używać go jako składnik sosu do sałatek, na przykład w połączeniu z oliwą z oliwek.

Spożywając regularnie taki ocet, zrobiony z dobrej jakości produktów, wolnych od oprysków, zmniejszymy między innymi ryzyko wystąpienia miażdżycy.

Ocet jabłkowy doskonale wpisuje się w popularną myśl zero waste. Z typowych odpadów (ogryzki, obierki, pulpa po soku), które trafiłyby do kosza, możemy przygotować pełnowartościowy, zdrowy i uniwersalny produkt spożywczy.

Ważna informacja: zanim zaczniemy go stosować, powinniśmy skonsultować się z lekarzem. Nie każdy może go pić. Zdecydowanie niewskazany jest dla osób chorujących na wrzody żołądka.

64


Jak zrobić domowy ocet jabłkowy?

Oksymel, bo taką ma nazwę, jest opracowaną przed wiekami klasztorną miksturą na odporność organizmu.

Jabłka umyj, osusz, pokrój na ćwiartki (wraz z gniazdami, natomiast zdrewniałe ogonki usuń). Pokrojone jabłka umieść w dużym słoiku i zalej przegotowaną, letnią i osłodzoną wodą (4 łyżki cukru na litr wody). Słoik przykryj gazą i przymocuj gumką lub sznurkiem. Następnie odstaw w ciemne, ciepłe miejsce. Bardzo ważne jest, aby jabłka podczas całego procesu znajdowały się pod powierzchnią wody, inaczej może pojawić się pleśń, a taki ocet nadaje się do wyrzucenia. Dlatego najlepiej jest przycisnąć jabłka szklanką lub nie za dużym talerzem (niezbędny jest dopływ tlenu dla prawidłowego funkcjonowania bakterii octowych). Aby zapewnić równomierny dostęp tlenu do całej powierzchni możesz raz dziennie zamieszać zawartość słoja za pomocą łyżki. Oto cała filozofia produkcji octu jabłkowego. Teraz należy wykazać się cierpliwością – fermentacja trwa od 2 do 5 tygodni, im większa pojemność, tym dłużej trwa proces. Fermentacja kończy się, gdy wsad (owoce, zioła) opadną na dno naczynia, woda przestaje się pienić i nie tworzą się bąbelki. Nie spieszę się z przecedzaniem i przelaniem octu do butelek. Daję mu czas na dojrzewanie, zdarza mi się nawet o nim zapomnieć, co korzystnie wpływa na efekt końcowy. Cenię ten produkt również za to, że po zakończonej fermentacji dojrzały, gotowy, nie psuje się. Prawidłowo wykonany ocet powinien mieć przyjemny zapach owoców z jakich został wykonany i słodko-kwaśny smak.

Składniki na oksymel: dobry ocet jabłkowy (1 litr) płynny miód do dosłodzenia gotowego specyfiku 2 cebule duża główka czosnku duży korzeń chrzanu korzeń imbiru 3 ostre papryczki, lub chilli w proszku (1 łyżka) pęczek natki pietruszki kurkuma (1 łyżka) rozmaryn (1 łyżka) szałwia (1 łyżka) oregano (1 łyżka) Wszystkie składniki drobno kroimy, a chrzan trzemy na tarce. W szklanym słoiku układamy produkty do ¾ wysokości naczynia. Następnie zalewamy octem jabłkowym w ilości potrzebnej do przykrycia składników, a nawet 2-3 cm ponad. Słój zakręcamy, ustawiamy w ciepłym, ciemnym miejscu (np. szafka kuchenna) i od czasu do czasu mieszamy zawartość. Pilnujemy, aby składniki były zawsze przykryte warstwą octu.

Moja octomania trwa już kilka lat. Robię je z różnych produktów, są to: jabłka, truskawki, gruszki, śliwki, maliny, czereśnie, jeżyny, pigwa, porzeczki, winogrona, zioła. Sprawia mi radość obserwowanie, jak produkt wsadu pracuje, żyje, przechodzi różne fazy. Bardzo lubię rozmawiać z moimi wytworami octowymi, nie zamierzam tego zmieniać, gdyż bardzo nam to służy, a o ich wdzięczności przekonuję się w finale: wspaniały smak, zapach i właściwości!

Po upływie miesiąca odcedzamy ocet i mieszamy go z płynnym naturalnym miodem, rozlewamy do butelek. Ilość miodu dostosowujemy do naszych preferencji smakowych. Gotowy oksymel przyjmujemy 1 łyżkę (łatwiej w kieliszku) dziennie z rana – profilaktycznie. Kiedy czujemy, że dopada nas choroba, należy zwiększyć częstotliwość do 3-4 łyżek dziennie. Z racji swojego „gorącego” składu, specyfik rozgrzewa organizm od wewnątrz i działa przeciwzapalnie.

Dziś w roli głównej ocet, więc jest okazja aby podzielić się też informacjami na temat innego cudownego specyfiku, który jest robiony na bazie octu. Robię go od lat i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że jest to skuteczny, naturalny antybiotyk. Wiele razy uratował mnie, rodzinę i bliskich przed zachorowaniem, czy też w znaczny sposób złagodził dolegliwości i skrócił czas choroby. Oksymel, bo taką ma nazwę, jest opracowaną przed wiekami klasztorną miksturą na odporność organizmu. Preparaty tego typu były używane przez mnichów w przypadku przeziębienia, jak i poważnych chorób typu dżuma. Warto zrobić go już w lipcu lub sierpniu, gdyż potrzebuje czasu, aby nabrać mocy. Powinien dojrzewać 4 tygodnie.

Podsumowując, dodam, iż mała, pozornie bezbronna roślinka, potrafi mieć olbrzymią moc, o czym sama przekonałam się wielokrotnie…

65


GRADKI

Ania Radzio Z wykształcenia technik żywienia, z zamiłowania i pasji - fanka prostego, przyjemnego i szczęśliwego życia w zgodzie z naturą, z dala od zgiełku i pędu świata współczesnego. Razem z mężem prowadzą ekologiczne gospodarstwo rolne. A poza tym czyta, śpiewa, tańczy na łące, sadzi, sieje, zbiera, stosuje, wymienia, obdarza. Robi to co kocha, lubi dzielić się z innymi wiedzą, częstuje ludzi zdrową żywnością, mieszankami ziołowymi, przetworami. Jej pełnia szczęścia to: wyjść rano boso do ogrodu, wystawić twarz do słońca, uśmiechnąć się i podziękować za wszystko czego doświadcza.

66


GMINA DYWITY

TEKST: ZDJĘCIA:

MARIA ROTHERTPRONIEWICZ ARCHIWUM NADLEŚNICTWA OLSZTYN

Nie było nas - był las, nie będzie nas - będzie las Chronimy

Jedno pokolenie drzew jest pielęgnowane przez pięć, a czasem nawet więcej pokoleń leśników, dlatego powstało to przysłowie.

By chronić swoje zasoby Nadleśnictwo Olsztyn prowadzi regularny ich monitoring. Wyznaczyło i dba o lasy o szczególnych wartościach przyrodniczych, np. lasy stanowiące ostoje zwierząt, ekosystemy skrajnie rzadkie i ginące, w tym brzeziny i świerczyny bagienne.

Las jest domem dla zwierząt, siedliskiem wielu roślin, źródłem drewna. Leśnicy dbają o to, żeby prowadzona gospodarka leśna zaspokajała potrzeby ludzi i zapewniała, że lasy będą istniały w dobrej kondycji teraz i za 100 lat.

Zadaniem leśników jest również wzmacnianie różnorodności biologicznej, w tym dosadzanie drzew owocowych, nieusuwanie drzew dziuplastych, pozostawianie starych drzew do rozkładu, wieszanie skrzynek lęgowych dla ptaków i nietoperzy.

Z lasów dla celów rekreacyjnych korzystają mieszkający z pobliżu ludzie i turyści. By skutki ich pobytów nie przynosiły szkód tym ekosystemom, leśnicy przygotowują i troszczą się o infrastrukturę turystyczno-rekreacyjną, jak miejsca postoju pojazdów, miejsca odpoczynku, ale też edukacyjną jak np. ścieżki dydaktyczne,

Na terenie Leśnictwa Dąbrówka w gminie Dywity od 1996 r. działa Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych. Zdrowie i sprawność odzyskały już tam bieliki, orlik krzykliwy czy puszczyk.

67


GMINA DYWITY

Woda dla lasu Magazynowanie wody opadowej na powierzchni ziemi, w gruncie oraz w zbiornikach naturalnych i sztucznych leśnicy nazywają małą retencją. Tworzone są niewielkie zbiorniki, oczka wodne i stawy, przywraca się małym rzekom naturalne, meandrujące koryta oraz chroni tereny podmokłe. Ma to dla roślin i zwierząt żyjących w lesie ogromne znaczenie, m.in. chroni przed pożarami i zapewnia zwierzynie stały dostęp do wody. Wiele takich działań zrealizowano dzięki funduszom europejskim. W połączeniu z inwestycjami z zakresu dużej retencji, są skutecznym narzędziem w przeciwdziałaniu skutkom suszy i powodzi. W ramach realizacji Projektu Małej Retencji Nadleśnictwo Olsztyn wybudowało na terenie gminy Dywity 3 obiekty: zbiornik retencyjny w obrębie Różnowo-Spręcowo, system regulowanego odpływu w okolicy miejscowości Rozgity oraz system retencyjny w obrębie Dąbrówki Wielkiej. Super surowiec

Dla lasu, dla ludzi

Dzięki ekosystemom leśnym mamy dostęp do cennego surowca odnawialnego, jakim jest drewno. Leśnicy gospodarują nim niezwykle odpowiedzialnie.

Podczas zajęć i wydarzeń edukacyjnych, za pośrednictwem mediów społecznościowych uczymy m.in. o funkcjach lasu, przyrodzie, odpowiedzialnym korzystaniu z lasów.

Drewno to najbardziej naturalny i przyjazny materiał, który wykorzystujemy na tak wielką skalę. Jak się współcześnie szacuje, ma ok. 30 tys. zastosowań. Las jest miejscem pracy dla 50 tys. ludzi. Przemysł drzewny zatrudnia ponad 500 tys. osób i generuje 2,3 % PKB, co daje 30 mld zł rocznie.

Facebook: Nadleśnictwo Olsztyn

Przykładem działań skierowanych do lokalnej społeczności są akcje leśników: „Sadzenie lasu”, „Łączą nas drzewa” czy „Spacer z leśnikiem”, który odbył się niedawno w lasach gminy Dywity.

W obliczu zmian klimatycznych ważne jest też to, że nie tylko żywe drzewa wiążą znaczne ilości dwutlenku węgla, ale produkty z drewna są również wielkim magazynem CO2.

Program „Zanocuj w lesie” – w ramach wyznaczonego obszaru na terenie Leśnictwa Dąbrówka można legalnie nocować w lesie. Więcej informacji Na ten temat znajdziecie na stronie Nadleśnictwa Olsztyn https://olsztyn.olsztyn.lasy.gov.pl

Więcej lasów

Przy leśniczówce Leśnictwa Nowa Wieś czynny jest punkt sprzedaży bezpośredniej dziczyzny. Sprzedaż bezpośrednia obejmuje wypatroszone, nieoskórowane tusze zwierząt łownych, pozyskanych w Ośrodku Hodowli Zwierzyny Nadleśnictwa Olsztyn.

Lasów w Polsce przybywa. Dzieje się tak dlatego, że w Polsce pozyskuje się tylko część drewna, która co roku przyrasta w lesie. Tam, gdzie drzewa są wycinane, sadzone są nowe. W ramach przebudowy drzewostanów leśnicy zastępują jedne gatunki rosnących drzew innymi, lepiej dostosowanymi do istniejącego siedliska. Las staje się w ten sposób bardziej różnorodny i odporniejszy na wiatr, szkodniki owadzie, czy też pożary.

Nadleśnictwo prowadzi także nadzór nad lasami niepaństwowymi. Zgodnie z przepisami ustawy Lasy Państwowe zobowiązane są służyć radą i pomocą prywatnym właścicielom lasów w prowadzeniu gospodarki leśnej.

68


Flagowe wydarzenia i imprezy Gminy Dywity Czy słyszeliście o gminie, która organizowałaby Święto Piwowara w malowniczej scenerii nad jeziorem? Albo ściągała na stadion zwycięzców Eurowizji i ogólnopolskie gwiazdy muzyki dla dzieci i młodzieży? Czy zapełniałaby 8 tysiącami widzów brąswałdzką polanę podczas tradycyjnego Kiermasu Warmińskiego?

Hasło promocyjne „Gmina z polotem” dotyczy również organizacji i wysokiego poziomu realizacji wydarzeń, imprez artystycznych i sportowych, które ściągają do gminy Dywity ludzi z regionu i całej Polski. Poznajcie flagowe wydarzenia Gminy Dywity!

TEKST: ZDJĘCIA:

JACEK NIEDZWIECKI ARCHIWUM GMINY DYWITY


Gminny Dzień Dziecka w Dywitach – powitanie wakacji! Najważniejsza impreza dla najmłodszych mieszkańców gminy Dywity, a jak się okazało, także dla dzieci, młodzieży i rodzin z Olsztyna oraz sąsiednich gmin, odbywa się co roku w czerwcu na zmodernizowanym stadionie komunalnym w Dywitach. Od 2016 wydarzenie ma ponadlokalny charakter. Właśnie wtedy włodarze gminy i ludzie od gminnej promocji wpadli na pomysł, że przysłowiową „wisienką na torcie” tej imprezy i jej mocnym zwieńczeniem powinien być koncert ogólnopolskiej gwiazdy muzycznej, którą uwielbiają dzieci. Jako pierwsza na koncert do Dywit została zaproszona Sarsa, która dzień wcześniej śpiewała koncert i odbierała nagrody za swoje hity na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. - Trzeba przyznać, że część mieszkańców pytała wtedy z dużym niedowierzaniem: „To ta Sarsa przyjedzie do Dywit?” – wspomina ze śmiechem wójt Daniel Zadworny. – Niektórzy uwierzyli, dopiero gdy zobaczyli ją i usłyszeli na scenie na dywickim stadionie. Sarsa dała znakomity koncert, dzieci przyjęły ją entuzjastycznie i razem z nią śpiewały największe hity, w tym „Naucz mnie”, w którym artystka akompaniowała publiczności na swoim ukulele. Pomysł z zapraszaniem gwiazd młodzieżowej muzyki na Gminny Dzień Dziecka okazał się strzałem w dziesiątkę. W kolejnych latach w Dywitach ze świetnymi koncertami wystąpiły: Lanberry, Monika Lewczuk, a także obie polskie zwyciężczynie Eurowizji Junior: Roksana Węgiel i Viki Gabor. Dywicki stadion pęka co roku w szwach, a radość i uśmiechy dzieciaków są największą nagrodą dla organizatora, czyli Gminy Dywity i Gminnego Ośrodka Kultury w Dywitach. Nie można oczywiście zapomnieć o tym, że pozostałe elementy programu Dnia Dziecka też są dużą atrakcją dla dzieci. Co roku na zielonej murawie powstaje olbrzymi, dmuchany Park Rozrywki, są liczne strefy animacyjne z warsztatami bębniarskimi, muzycznymi, plastycznymi, a na scenie przed główną gwiazdą prezentują się gminne, młode talenty wokalne i muzyczne z Samorządowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Dywitach, a także małe czirliderki, których jest już duża grupa w całej gminie.

70


Święto Warmińskiego Piwowara w Dywitach

To lokalna odpowiedź na przypadający zawsze w pierwszy piątek sierpnia Międzynarodowy Dzień Piwa i Piwowara. Impreza, która odbywa się zawsze w pierwszą sobotę sierpnia, promuje bogate dziedzictwo browarnicze Warmii, a także zdrową żywność wysokiej jakości od lokalnych producentów i rolników. Pokazuje też ciekawe, nowe zjawiska w branży piwowarstwa domowego, rzemieślniczego i regionalnego. Swoje miejsce mają tu też rękodzielnicy i małe manufaktury. Uczestnicy bawią się przy znakomitych koncertach. Przez kilka pierwszych lat wydarzenie odbywało się na placu w centrum Dywit przy dywickiej Stodole, która co sobotę staje się wiejskim targowiskiem. Była to świetna promocja tego miejsca. Jednak w 2021 roku po zagospodarowaniu terenów nad Jeziorem Dywickim, gdzie powstała plaża, taras widokowy, platforma sceniczna z widownią, zapadła decyzja o przeniesieniu imprezy nad jezioro. Nowe miejsce zdecydowanie pokazało swój olbrzymi potencjał i niesamowity klimat. Scena nad Jeziorem Dywickim i możliwość obserwowania koncertów rockowych, reggae i folkowych kapel z tarasu widokowego sprawiły, że nowa lokalizacja tej imprezy została pokochana przez liczną publiczność. Usytuowanie sceny nad jeziorem niektórym od razu skojarzyło się ze słynnym amfiteatrem w Mrągowie nad Jeziorem Czos. Podczas Święta Warmińskiego Piwowara odbywa się też finał Warmińskiego Konkursu Piw Domowych, czyli największego konkursu dla piwowarów domowych na Warmii i Mazurach. Co roku piwowarzy z całej Polski przysyłają na konkurs kilkadziesiąt piw uwarzonych w domach, które oceniają profesjonalni sędziowie z Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych. Sporą atrakcją są również rozgrywane co roku Mistrzostwa Gminy Dywity w Grze w Kapsle. Warto wspomnieć, że na scenie nad Jeziorem Dywickim wystąpiły tak uznane kapele, jak: Róże Europy, Maleo Reggae Rockers, Tymon Tymański, zespół Harlem, Romantycy Lekkich Obyczajów, Damian Syjonfam, Dubska, czy Bakszysz.

71


GMINA DYWITY

Kiermas Warmiński w Brąswałdzie

artystyczno-muzyczną. Uczestnicy mogą wziąć udział w warsztatach malowania desek, pod namiotami prezentują się stoiska z książkami lokalnych pisarzy, rękodzieła, można spróbować też smakowitego jadła i napitków. Dużo emocji, radości i uśmiechów na twarzach daje wszystkim Turniej Sołectw z nietypowymi konkurencjami, jak wyścigi na drewnianych nartach, wbijanie gwoździ na czas czy przeciąganie liny.

Tradycyjne Święto Plonu – Kiermas Warmiński w Brąswałdzie od ponad 20 lat zajmuje ważne miejsce w kalendarzu kulturalnym imprez gminnych, a w ostatnim czasie stał się wydarzeniem ponadlokalnym. Od stuleci jest to uroczystość związana z odpustami i pielgrzymkami zwanymi łosierami (ofiarami), opisanymi przez tutejszego proboszcza Walentego Barczewskiego. Współcześnie jest to okazja do spotkania i zadumy nad dawnymi mieszkańcami tych ziem, a także do integracji różnorodnych kultur, które na teren Gminy Dywity napłynęły po wojnie.

Na Kiermasie wystąpili w ostatnich latach tacy artyści, jak Cleo, Jorrgus, Miły Pan i Zenon Martyniuk z formacją Akcent. Na koncercie tego ostatniego artysty bawiło się 8 tysięcy osób!

Tradycji organizacji Kiermasu nie przerwała nawet trudna sytuacja epidemiczna w 2020 roku. Od kilku lat odbywa się on na pięknie położonych błoniach brąswałdzkich nad Kanałem Łyny. Termin Kiermasu jest ściśle związany z odpustem w miejscowej parafii i odbywa się zawsze w pierwszą niedzielę września. Wydarzenie jest podzielone na część obrzędową, dożynkową oraz na część

Gminny Bieg Niepodległości wokół Jeziora Dywickiego Czy można świętować Niepodległą bez zadęcia, radośnie, rodzinnie i aktywnie? Gmina Dywity pokazuje, że jak najbardziej. Bieg Niepodległości w Dywitach ma charakter zabawy i nie jest nastawiony na rywalizację. W biegu nie jest prowadzona klasyfikacja zawodników. Liczy się udział, wspólne, radosne świętowanie, a nie wynik. Trasę okrążenia liczącą około 2,5 km można przebiec, przespacerować lub przejść z kijkami — najważniejszy jest udział i możliwość wzajemnej integracji pod flagą biało-czerwoną. Świętowanie to jednak nie tylko sam bieg czy marsz wokół Jeziora Dywickiego. Są też przewidziane wydarzenia dodatkowe, jak np. wspólne śpiewanie

hymnu Polski o godz. 11.11, wystrzał z armaty, rekonstruktorzy z epoki i szpital polowy z okresu I wojny światowej, bębniarze, pamiątkowe medale oraz gadżety patriotyczne. Nie brakuje też animacji dla dzieci, a po biegu — ciepłej strawy, gorącej herbaty i pysznych pączków na uzupełnienie energii. W świętowanie włączają się co roku Morsy Dywity, którzy niepodległościową kąpielą inaugurują sezon zimowych kąpieli w Jeziorze Dywickim. Od 2020 roku teren i budynek nad Jeziorem Dywickim oświetla też efektowna iluminacja w biało-czerwonych barwach. W wydarzeniu, które odbywa się od 2014 roku, bierze udział od 500 do nawet 1000 osób!

72


Maraton Rowerowy Warnija Szlakami Warmii W tym przypadku wszystko zaczęło się od ludzi z pasją do rowerów. Mieszkańcy startujący na co dzień w maratonach rowerowych (Mirosław Czapliński) i lubiący po pracy relaksować się na rowerowych przejażdżkach (Andrzej Ejma, Wojtek Michalski i Marcin Bergmański) zgłosili się do gminy z pomysłem zorganizowania imprezy rowerowej, która pokazałaby Gminę Dywity i Warmię z perspektywy dwóch kółek. Pomysł przypadł do gustu lokalnym władzom i w 2017 roku zorganizowana została wspólnymi siłami oraz przy wsparciu Morsów z Dywit I edycja maratonu rowerowego Warnija Szlakami Warmii. Organizatorzy wyznaczyli dwa dystanse szosowe liczące 157 i 75 kilometrów, a także rekreacyjny dystans 26 kilometrów po terenie gminy Dywity. W premierowej edycji wzięło udział blisko 300 rowerzystów. W kolejnych latach popularność maratonu rosła, zaczęli się do niego zgłaszać mieszkańcy całej Polski m.in. Szczecina, Świnoujścia, Warszawy, czy Gdańska. Rozbudowane zostały dystanse, jest coraz więcej tras. Wydarzenie ma start i metę na stadionie w Dywitach. Szosowcy z długich dystansów mają okazję zjeździć na rowerze całą Warmię. Wszyscy zachwalają gościnność Dywit, serdeczną atmosferę i świetne bufety na trasie w warmińskich miasteczkach, z kultowym bufetem w Jezioranach, który przygotowują podopieczni Domu Pomocy Społecznej. Impreza odbywa się zawsze w pierwszą sobotę sierpnia, a po wysiłku uczestnicy mogą pobawić się na Święcie Warmińskiego Piwowara. Brąswałd MTB Jak się okazuje Brąswałd to nie tylko miejsce szczególne dla historii Warmii związane z poetką Marią Zientarą-Malewską i księdzem Walentym Barczewskim, czy dorocznym Kiermasem Warmińskim. Brąswałdzka polana, teren przystani kajakowej oraz pobliskie lasy z ciekawym ukształtowaniem terenu, to również miejsce idealne na zawody sportowe. We wrześniu lub październiku odbywają się tu zawody w kolarstwie górskim Brąswałd MTB. Trasy przygotowane przez brąswałdzkich mistrzów MTB i czołowych zawodników w kraju, Grzegorza i Mateusza Maleszków, dają się mocno we znaki, ale jak podkreślają uczestnicy, są piękne i zróżnicowane. Cieszy znakomita frekwencja, bo w imprezie bierze udział średnio od 100 do 150 uczestników, poczynając od „bąbelków” w wieku 5-6 lat, a kończąc na mistrzach i medalistach mistrzostw Polski. - W Brąswałdzie wszyscy jadą na maksa i wkładają olbrzymi wysiłek w pokonanie trasy. Miło jest patrzeć i kibicować kolarzom. Widać, że Brąswałd ma duży potencjał do organizowania tego typu zawodów – uważa Waldemar Szydlik, sekretarz Gminy Dywity.

73


GMINA DYWITY

Od Stara do Karsana, czyli autobusem po gminie

74


TEKST: ZDJĘCIA:

TAMARA JESIONOWSKA, KRZYSZTOF ZIENKIEWICZ MACIEJ RACZYŃSKI, ZBIORY PRYWATNE, MUZEUM KOMUNIKACJI MIEJSKIEJ W OLSZTYNIE

Najstarsi mieszkańcy Dywit z pewnością pamiętają, jak kiedyś daleko było do Olsztyna. Auta mieli nieliczni, na rower pogoda nie zawsze pozwalała wsiąść, poruszanie się pieszo zajmowało dużo czasu, a i nogi bolały. Minęły dekady, prawie każdy ma samochód, ale pokonanie swoim pojazdem tras Gmina Dywity — Olsztyn za sprawą korków zajmuje nawet więcej czasu niż przed półwieczem. Dlatego tak ważny jest dobrze zorganizowany, dopasowany do potrzeb mieszkańców transport zbiorowy.

75


GMINA DYWITY

Pierwsze były "ogórki" Pierwsza linia autobusowa oznaczona nr 8 uruchomiona została w 1960 roku. Trasę Słupy – Wadąg – Jagiellońska – Partyzantów – Pl. Pułaskiego. Pasażerowie wsiadali do autobusów Star i San 100B, które z racji kształtu, popularnie nazywano ogórkami. Bardzo ułatwiło to życie pracownikom dojeżdżającym do zakładu przemysłowego w Słupach. Drugą linię nr 12, która połączyła miejscowość Kieźliny z Olsztynem, uruchomiono w 1974 roku. Pięć lat później trasę 12-stki wydłużono do Dywit. W następnych latach uruchomiono jeszcze dwa dodatkowe połączenia, które wystarczały 6700 mieszkańcom Gminy Dywity do roku 1990. W następnych dekadach z racji dobrego położenia w sąsiedztwie Olsztyna z roku na rok liczba mieszkańców zaczęła gwałtownie wzrastać, ale układ komunikacyjny do 2011 r. nie był modyfikowany. Bilety jednorazowe i miesięczne komunikacji autobusowej umożliwiały dojazd wyłącznie do centrum miasta. Dalsza podróż wymuszała zakup kolejnego biletu. Korekcie ulegał jedynie rozkład jazdy. Nie wszystkim pasujący. Jedni przesiedli się do własnych aut, inni chcący się dostać do Olsztyna wybierali busy prywatnych przewoźników, którzy tranzytowo realizują kursy na trasie Lidzbark Warmiński – Dobre Miasto – Olsztyn drogą krajową nr 51.

które zostały wydłużone do dworca. Linia nr 117 została zastąpiona linią nr 110, która dojeżdżała do Dywit, zaś od września 2018 część kursów została wydłużona do Spręcowa. Niestety 1 stycznia 2020 r. decyzją Prezydenta Olsztyna linie nr 108 i 112 zostały skrócone do ulicy Reymonta.

"Turkiem" po gminie Kilka lat temu zrodził się plan uruchomienia komunikacji gminnej, kiedy to autobusy szkolne zaczęto zastępować komunikacją regularną, póki co realizowaną na zasadach komercyjnych. Linie te oznaczono literą D. Obsługuje ją od 2017 firma Inter Trans. 1 września 2017 po raz pierwszy na linie wyruszyły autobusy z numeracją D-1 D2 i D3. Ceny biletów ustala przewoźnik.

Autobus nie zawsze był w porę Samorząd gminy poprawiał infrastrukturę poprzez budowę zatok i pętli autobusowych, modernizacji dróg na odcinku Dywity – Różnowo – Słupy. Mimo to MPK Olsztyn długo brak zwiększonej liczby kursów tłumaczył ich nieopłacalnością. I powstawało błędne koło, bo za mała i niedostosowana godzinowo do potrzeb liczba kursów zniechęcała mieszkańców gminy do korzystania z transportu zbiorowego.

W październiku 2019 r. została uruchomiona komunikacja publiczna. Taryfę oraz zakres stosowanych ulg w komunikacji gminnej ustaliła Rada Gminy Dywity. Kupiono trzy autobusy tureckiej marki Karsan, dofinansowane z funduszy europejskich. W lutym 2020 r. zostało zawarte porozumienie z gminą Dobre Miasto. Dzięki temu linia nr D3 została wydłużona do Dobrego Miasta. W związku z tym zmianie uległy linie komunikacyjne D.

Władze Gminy Dywity podpisały pod koniec grudnia 2010 r. porozumienie z gminą Olsztyn co do komunikacji miejskiej, decydując się jednocześnie na finansowanie transportu na terenie gminy i wprowadzenie niezbędnych zmian w układzie komunikacyjnym.

Linia D1 - Bukwałd – Barkweda – Brąswałd – Dywity – Różnowo (z wybiegami do Rozgit) Dąbrówka Wielka. Linia D2 – Dywity – Ługwałd – Spręcowo – Sętal – Nowe Włóki – Tuławki – Frączki – Studzianka Linia D3 – Pętla Ogrody – Słupy – Gady – Tuławki – Frączki – Jesionowo – Podleśna – Dobre Miasto.

Bardzo ważną sprawą było uporządkowanie granic stref. Od sierpnia 2011 r. Wadąg i część miejscowości Kieźliny przyłączona została do strefy podmiejskiej, granicą strefy jest obecnie granica gmin. W 2012 roku wprowadzono kolejne rozwiązanie. Na wniosek mieszkańców gminy wydłużono pięć kursów linii nr 17 do Dywit. Kolejne zmiany nastąpiły 1 stycznia 2016 r. W związku z uruchomieniem komunikacji tramwajowej linie miejskie zmieniły numerację. Linie 82 i 88 zastąpiły linie 108 i 112,

Kolejna zmiana w układzie komunikacyjnym nastąpiła 1 stycznia 2021 r. Linia nr D3 wzbogaciła się o swoje siostry linie D-32 i D-33, które połączyły Jeziorany odpowiednio przez miejscowość Derc oraz Radostowo. Zaś 1 września 2021 r. została uruchomiona linia D4, która połączyła Gady z Dywitami.

76


77


GMINA DYWITY

Czy wiesz, że…

Gmina Dywity – „Gmina z polotem!” TEKST:

JACEK NIEDZWIECKI

ZDJĘCIA:

EWA DOMARADZKA ZIAREK

Liczba funkcjonujących tu podmiotów gospodarczych w 2021 roku przekroczyła 1000.

Gmina Dywity położona na obrzeżach aglomeracji Olsztyna – stolicy Warmii i Mazur – zajmuje obszar 161 km2 i zamieszkuje ją blisko 13 tys. osób (dane na 1 stycznia 2022 roku).

Hasło „Gmina z polotem!” nawiązuje do historii Dywit z okresu I Wojny Światowej, kiedy to na terenie gminy funkcjonowało niemieckie lotnisko sterowców. Dzisiaj to jedno z miejsc odwiedzanych przez turystów.

Gmina Dywity to jedna z najdynamiczniej rozwijających się podolsztyńskich gmin. Jej liczba mieszkańców podwoiła się w latach 1990-2022 i wynosi obecnie blisko 13 tys. osób.

Dobre miejsce na biznes! Co temu sprzyja? Według danych Szkoły Głównej Handlowej, Dywity to trzecia pod względem atrakcyjności inwestycyjnej gmina wiejska na Warmii i Mazurach. Urokliwa, dobrze skomunikowana ze stolicą Warmii i Mazur, znalazła się również na 20-tym miejscu ogólnopolskiego Rankingu Najlepszych Samorządów „Rzeczpospolitej” w 2016 roku. Rok wcześniej zdobyła certyfikat „Gmina Fair Play” za otwartość na nowe inwestycje oraz rzetelną obsługę i przyjazną biznesowi atmosferę. Kolejnym prestiżowym wyróżnieniem zdobytym przez Gminę Dywity jest tytuł „Gmina na 5!”, który samorząd uzyskał w rankingu przygotowanym przez Instytut Przedsiębiorstwa Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Naukowcy opracowując ranking przebadali kilkaset gmin z Polski pod kątem gotowości do obsługi elektronicznej inwestorów i przedsiębiorców.

Korzystne usytuowanie - bliskie połączenie z nowoczesnym centrum aglomeracji, czyli Olsztynem, Otwartość, przyjazna atmosfera i profesjonalna obsługa ze strony władz Gminy oraz Urzędu Gminy wobec potencjalnych inwestorów. Gmina uzbraja tereny pod inwestycje, opracowuje miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego i uważnie wsłuchuje się w potrzeby artykułowane przez przedsiębiorców. Gminne Forum Przedsiębiorców jest organizowane od kilkunastu lat. Bierze w nim udział od 60 do 100 przedsiębiorców. Ostatnia edycja, która odbyła się w odnowionym, klimatycznym budynku Izby Pamięci im. Marii Zientary-Malewskiej w Brąswałdzie poświęcona była innowacjom, nowoczesnym technologiom i Odnawialnym Źródłom Energii. GFP co roku ma inny temat przewodni.

78


Co przyciąga tutaj nowych mieszkańców?

Zdrowie, zdrowie, zdrowie…

Oprócz walorów naturalnych i przyrodniczych, ciekawych tras rowerowych, szlaków kajakowych, czy zabytkowych kościołów, kapliczek i miejsc kulturowo nieobojętnych, magnesem jest z pewnością dobra dostępność podstawowych usług, w tym mocno rozwinięta sieć komunikacji publicznej, a także bogata oferta edukacyjna i kulturalna dla dzieci oraz młodzieży, czy infrastruktura sportowa na wysokim poziomie. W szkole w Dywitach funkcjonuje profesjonalne obserwatorium astronomiczne z obrotową kopułą, jest także nowoczesny stadion lekkoatletyczny z niebieską bieżnią z tartanu, a w Różnowie młodzież korzysta ze skateparku.

- jako jedna z nielicznych gmina wiejskich w naszym regionie Gmina Dywity prowadzi publiczny zakład opieki zdrowotnej. Służy podstawową opieką zdrowotną w Dywitach oraz Tuławkach.

Czy wiesz, że …

- w Dywitach funkcjonuje gabinet fizjoterapii, który oferuje zabiegi z zakresu fizykoterapii i kinezyterapii, natomiast w Tuławkach w 2019 roku otwarto gabinet ginekologiczno-położniczy. - w roku 2020 gmina otrzymała 2 mln zł dofinansowania do budowy nowego ośrodka zdrowia.

Trochę historii…

Dla rodzin i najmłodszych

Gmina leży w granicach historycznej południowej części Warmii. W większości wsie tego obszaru lokowane były przez kapitułę warmińską w XIV i XV w. Ich dzieje, tak jak i całej Warmii, znaczone są wojnami, najazdami, klęskami żywiołowymi i zarazami. Znacznie ucierpiały w czasie wojen polsko-krzyżackich w XV i XVI w. i związanych z nimi klęsk głodu. Wyludnione wsie kapituła warmińska zasiedlała nowymi, w większości polskimi osadnikami. W 1519 r. Mikołaj Kopernik przydzielił opuszczoną ziemię w Dywitach proboszczowi i sołtysowi. W wyniku ówczesnego osadnictwa tereny te nabrały specyficznego charakteru przesiąkniętego kulturą i duchem polskości. Tutejsza ludność posługująca się językiem polskim przetrwała mimo akcji germanizacyjnej lata zaborów, zachowując gwarę i zwyczaje aż do wybuchu II wojny światowej. W historii Warmii i gminy zapisały się dwie wielkie postaci działaczy polskich:

W Gminie Dywity od 2020 roku funkcjonuje wyjątkowy program wsparcia rodziny „Bon dla Krasnala”, który po roku funkcjonowania został wyróżniony w ogólnopolskim konkursie „Innowacyjny Samorząd”. Dzięki niemu Gmina wspiera finansowo miesięczną kwotą 250 zł powracających do pracy i pracujących rodziców dzieci w wieku od 1 do 3 lat. W I roku funkcjonowania programu wypłacono 240 świadczeń.

Czy słyszałeś, że… … Gmina Dywity została wyróżniona w ogólnopolskim konkursie za „Innowacyjny Fundusz Sołecki”. Dzięki proinwestycyjnej postawie sołectwa w 2020 roku otrzymały z budżetu Gminy dodatkowe wsparcie niemal 700 tys. zł, a w 2021 roku ponad 500 tys. zł, co pozwoliło zrealizować w 20 miejscowościach w latach 2020-21 łącznie 50 inwestycji za łączną kwotę ponad 2,5 mln zł!

• ks. Walenty Barczewski – historyk, pisarz, folklorysta, redaktor i wydawca, wieloletni proboszcz w Brąswałdzie, gdzie parafianie ufundowali mu nagrobek z polskimi napisami. Zasłynął polskimi kazaniami. Za wybudowanie kościoła w Brąswałdzie i umieszczenie w nim obrazów o tematyce polskiej został oskarżony przez władze pruskie o szerzenie polskiej propagandy.

Transport publiczny - w 2019 roku, jako pierwsza gmina wiejska w regionie, Gmina Dywity uruchomiła gminną komunikację publiczną, dodatkowo zakupując 3 autobusy o łącznej wartości 1,1 mln. zł

• Maria Zientara-Malewska (poetka i nauczycielka) – jej imieniem nazwano wiele ulic i szkół, przeglądów i konkursów recytatorskich. W Dywitach organizowany jest Konkurs Poezji Marii Zientary-Malewskiej. W Brąswałdzie odsłonięto w 1989 r. tablicę pamiątkową, a w budynku biblioteki mieszczącej dawniej szkołę podstawową utworzono (1994) Izbę Pamięci Marii Zientary-Malewskiej.

- Gmina Dywity opłaca rocznie ponad 530 tysięcy wozokilometrów na liniach podmiejskich (108, 110 i 112) oraz na sześciu liniach gminnych (D1, D2, D3, D32, D33 i D4) za łączna kwotę ponad 4 milionów złotych.

79


GMINA DYWITY

Walory przyrodnicze i turystyka

Cudze chwalicie, a czy swoje znacie? Warto zobaczyć:

Atrakcyjność gmina Dywity zawdzięcza walorom krajobrazowym i przyrodniczym. Na terenie gminy znajdują się Obszar Chronionego Krajobrazu Doliny Środkowej Łyny i obszar NATURA 2000 Warmińskie Buczyny, a także jeziora: Mosąg (53,3 ha); Bukwałdzkie (38,3 ha) i Dywity (18,4 ha) oraz rzeki Łyna, Wadąg, Kanał Spręcowo-Różnowo, Kanał Bukwałd. Graniczy z jeziorem Wadąg (494 ha), a lasy zajmują ok. 23% jej powierzchni. To doskonałe warunki do uprawiania turystyki i rekreacji. Zwolennicy aktywnego wypoczynku mogą tu uprawiać turystykę pieszą, rowerową i kajakową oraz jeździectwo, napotykając na trasie urozmaiconego geograficznie terenu zabytkowe kościoły, kapliczki przydrożne, zespoły dworsko-parkowe, grodziska staropruskie, cmentarze, zabytki techniki, osobliwości przyrody, piękne lasy i jeziora.

Brąswałd: kościół neogotycki z lat 1894-1896;

Sprzyjają temu opracowane szlaki dla turystyki pieszej i rowerowej. W gminie są trzy oznakowane szlaki rowerowe: • niebieski o długości 32 km (Dywity - Różnowo Dąbrówka Wielka - Nowe Włóki - Gradki - Frączki -Tuławki - Gady - Jezioro Wadąg - Dągi - Dywity) • żółty o długości 20 km (Dywity ul. Polna - Dywity działki - Redykajny - Wilimowo - Kajny - BarkwedaBrąswałd - Ługwałd - Dywity

dom poetki i nauczycielki Marii Zientary–Malewskiej oraz Izba Pamięci w budynku biblioteki; gdzie w latach 1931–1938 działała szkoła polska;

• czerwony o długości 17 km (Barkweda - Spręcowo - Rozgity - Sętal - Dąbróka Wielka - Tuławki).

elektrownia wodna na Łynie, miejsce przenoski i przystań kajakowa na polanie nad Łyną.

W ostatnim czasie powstało też sporo nowych ścieżek pieszo-rowerowych m.in. z Dywit do Różnowa, z Dywit w kierunku Olsztyna przy DK51, a także ścieżka z Wadąga przez Myki, Zalbki do ul. Wiosennej w Olsztynie.

Bukwałd:

Przez przepływającą przez gminę rzekę Łynę wiedzie szlak kajakowy aż do granicy z Rosją. W Brąswałdzie znajduje się zadbana przystań kajakowa.

Strusiolandia – mini zwierzyniec ze strusiami i końmi w roli głównej oraz gospoda z potrawami regionalnymi, to wymarzone miejsce na rodzinne wyjazdy, przyjęcia i imprezy okolicznościowe;

kaplica pw. św. Józefa;

Tygiel Warmiński - to mała, rodzinna manufaktura, która wytwarza naturalne i certyfikowane olejki eteryczne, zawarte w mgiełkach i świecach. Prowadzi też warsztaty kulinarne z wykorzystaniem jadalnych roślin dzikich czyli popularnych chwastów, jak również żywności ekologicznej;

Informacje praktyczne: Urząd Gminy Dywity, ul. Olsztyńska 32, 11-001 Dywity tel. 89 524 76 40, fax: +48 89 512 01 24, e-mail: ug@ugdywity.pl, www.gminadywity.pl Facebook: www.facebook.com/gminadywity/

warsztaty gręplarskie w wiosce tematycznej „Bukwałd – wioska gręplarska pachnąca ziołami” – informacje u sołtyski wsi; kurhan, czyli dawne cmentarzysko pod Bukwałdem (zrewitalizowany grobowiec).

80


Dywity:

Gady: warmińskie chałupy z końca XIX i początków XX w.;

kościół neogotycki z 1894 roku;

Ośrodek Rzemiosł Zapomnianych – warsztaty wypalania z gliny w piecu ceramicznym. Kieźliny: neogotycki kościółek z 1906 r. Nowe Włóki: pomnik z I wojny światowej i kościół z 1874 roku. Sętal: zmodernizowana stara Stodoła w centrum Dywit, gdzie w każdą sobotę w godz. od 8.00-12.30 funkcjonuje targowisko wiejskie ze świeżą żywnością od rolników i lokalnych producentów;

neogotycki kościół z 1910 r.

Jezioro Dywickie ze ścieżką pieszo-rowerową wokół zbiornika, mostkiem drewnianym przez jezioro oraz plażą, terenem zagospodarowanym i punktem widokowym; ścieżka edukacyjno-turystyczna sterowców (wjazd od ul. Grzybowej);

dywickich

Bar Dzyndzałek - oferuje tradycyjną kuchnię warmińską (kartacze, dzyndzałki, warniszki, farszynki i wiele innych), kuchnię polską (bigos, gołąbki, schabowy, babka ziemniaczana) oraz inne pyszności ze słynnymi „Gorącymi Pączkami” Gabi na czele! Restauracja Rukola - stawia na jakość. Oferuje dania kuchni polskiej w nowoczesnym wydaniu przygotowywane z najlepszych i najświeższych składników. Frączki: kościół neogotycki z XIX w. Spręcowo: stara, urokliwa aleja lipowa przy dawnej drodze brukowej do Bukwałdu. Tuławki: barokowa kaplica z 1782 r.

81



Zielony Słoń – więcej niż myjnia... Myjnię w 2019 roku zaprojektował i wybudował Adam Chyła, który jako wspólnik firmy CS-BUD budującej stacje paliw oraz właśnie myjnie samochodowe postanowił swoje dwudziestoletnie doświadczenie zrealizować na własnej inwestycji. Zielony Słoń to nie tylko zwykła myjnia samoobsługowa, jaka kojarzy się z szybkim opłukaniem samochodu na parkingu centrum handlowego. To miejsce dla wielbicieli samochodów, którzy dbają o idealny wygląd swoich aut. Klienci nazywają Zielonego Słonia „SPA dla samochodów”. Znajdują się tu 3 stanowiska z aktywną pianą do klasycznego mycia pojazdów oraz 7 stanowisk do indywidualnego czyszczenia samochodu. Wyposażone są one w najnowsze urządzenia dostępne na rynku branżowym. Znajdziemy tu bardzo wydajne odkurzacze, urządzenia do prania tapicerki i chodników, aplikatory zapachów, środek do nabłyszczania opon, czyszczenia felg, dystrybutor z płynem do spryskiwaczy, podajnik chusteczek, kompresor, a nawet suszarkę samochodową. Stanowiska znajdują się pod zadaszeniem, zatem pucowanie auta można wykonywać także podczas gorszej pogody. Natomiast z głośników zawsze leci sympatyczna muzyczka. Na terenie myjni znajduje się sklepik samoobsługowy, gdzie możemy kupić wszelkie środki do wyczyszczenia i upiększenia swojego auta. W sklepiku można kupić także przekąski i chłodne napoje, jak również świetną kawę z ciśnieniowego expresu. Największą furorę robi Cappuccino i Mokka z czekoladą. Aby w pełni cieszyć się miło spędzanym tu czasem, możemy spokojnie usiąść w kącikach do wypoczynku lub w prawdziwym wagonie, do którego wchodzimy prosto z peronu.

Zielony Słoń to miejsce, gdzie klienci nie tylko myją swoje samochody, kampery, łodzie, motory czy rowery, ale po prostu przychodzą mile spędzić chwilę wolnego czasu. To idealny przystanek podczas dłuższego spaceru, gdzie można sobie zrobić zdjęcie pod palmami. Oprócz mieszkańców Dywit, Zielonego Słonia odwiedza mnóstwo stałych klientów z całego Olsztyna i gmin sąsiednich. Od samego początku właściciel dba o najwyższą jakość usług, a wszelkie uwagi klientów stają się dla niego inspiracją do dalszego rozwoju. Zresztą, jak mówi Adam Chyła, niedługo pojawi się tu coś nowego, co zapewne miło znowu zaskoczy klientów, tak jak to miało miejsce 18 lutego 2022. Zorganizowany wtedy został tu koncert zespołu Kuśka Brothers, podczas którego przewinęło się prawie 1000 osób.

Zielony Słoń zaprasza.


wisdom-nieruchomosci.pl

Spełniamy marzenia

o własnym domu!

od

Harmonia Park

479

Różnowo standard deweloperski

Sunset Naterki

Naterki

Wybierz najlepszą z lokalizacji

Osiedle Szmaragdova

Biuro sprzedaży inwestycji:

Gutkowo

ul. Jerzego Lanca 3/3 10-528 Olsztyn

tys. zł

Domy nad Łyną

Bartąg

505 626 326 577 550 035 wisdom-nieruchomosci.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.