Judith Butler – Walczące słowa. Mowa nienawiści i polityka performatywu

Page 1

Judith Butler

Walczące słowa Mowa nienawiści i polityka performatywu

przełożył Adam Ostolski

Wydawnictwo Krytyki Politycznej WARSZAWA 2010


Judith Butler, Walczące słowa. Mowa nienawiści i polityka performatywu Warszawa 2010 Tytuł oryginału: Excitable Speech: A Politics of the Performative Copyright © by Routledge, 1997. All Rights Reserved. Authorized translation from English language edition published by Routledge, part of Taylor & Francis Group LLC. Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010 Wydanie pierwsze ISBN 978-83-61006-96-1

Książka wydana we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla Wydawnictwo Krytyki Politycznej Seria Idee 24


WSTĘP

O krzywdzeniu słowem

niefortunność [...] jest to choroba, na którą narażone są wszystkie czynności mające ogólną cechę czynności rytualnych lub ceremonialnych, wszystkie czynności konwencjonalne. sposoby, na jakie możemy robić źle, mówić karygodnie [...] są znacznie liczniejsze niż tylko sprzeczność. J.L. Austin1

Kiedy mówimy, że zostaliśmy zranieni przez język, jakiego typu twierdzenie wygłaszamy? Przypisujemy językowi sprawczość, władzę ranienia, stawiając siebie w pozycji obiektów jego krzywdzącej trajektorii. Utrzymujemy, że język działa, i to działa przeciwko nam, a teza ta sama jest z kolei użyciem języka nastawionym na powstrzymanie siły poprzedniego użycia. Korzystamy zatem z siły języka nawet wtedy, gdy chodzi nam o powstrzymanie jego siły, schwytani w węzeł, którego żaden akt cenzury nie jest w stanie rozwikłać. Czy język mógłby ranić, gdybyśmy nie byli w pewnym sensie istotami językowymi, istotami, którym język jest do istnienia niezbędny? Czy nasza podatność na zranienie przez język nie wynika z tego, że to w jego ramach ustanawia się nasze bycie? Jeśli jesteśmy kształtowani przez język, to jego formatywna władza poprzedza i warunkuje wszelkie decyzje, jakie możemy wobec niego podjąć. Znieważa nas od samego początku, by tak rzec, swą władzą, która jest od nas starsza.

Zniewaga ta jednak dopiero z czasem przybiera właściwe sobie proporcje. Bycie przezwanym to jedna z pierwszych form językowego zranienia, jakich się uczymy. Ale nie każda nazwa rani. Bycie nazwanym jest także jednym z warunków ustanowienia podmiotu w języku; w rzeczy samej 1 John L. Austin, Jak działać słowami?, w: tenże, Mówienie i poznawanie. Rozprawy i wykłady filozoficzne, przeł. Bohdan Chwedeńczuk, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993, s. 567 oraz s. 593–594.


10

wstęp jest to jeden z podanych przez Althussera przykładów „interpelacji”2. Czy raniąca moc języka wywodzi się z władzy interpelowania? I w jaki sposób z tej sceny umacniającej podatności na zranienie wyrastać może językowa sprawczość? Problem krzywdzenia słowem wiąże się z pytaniem o to, które słowa ranią, jakie reprezentacje stanowią obrazę. Tym samym skupiamy się na tych częściach języka, które są wypowiadane, wypowiadalne i od razu rzucają się w oczy. A jednak rany zadawane przez język zdają się wynikać nie tylko ze słów, jakimi się do kogoś zwraca, lecz także z samego sposobu zwracania się, sposobu – dyspozycji lub obiegowej postawy – który interpeluje i ustanawia określony podmiot. Bycie nazwanym za pomocą jakiegoś słowa nie oznacza po prostu, że ma się przez to utrwaloną tożsamość. Człowiek obrzucony raniącym przezwiskiem zostaje zlekceważony i poniżony. Ale przezwisko wydobywa także inną możliwość: bycie przezwanym otwiera również paradoksalnie pewną możliwość społecznego istnienia, wprowadza w czas i życie języka wykraczające poza stojące za przezwiskiem intencje. Zatem raniące wezwanie może wydawać się przygniatające lub paraliżujące adresata, lecz może również wywołać nieoczekiwaną i otwierającą nowe możliwości odpowiedź. Jeśli wezwanie jest interpelacją, to zniewaga wystawia się na ryzyko, że powoła do życia w mowie podmiot, który użyje języka przeciw niej. Kiedy wezwanie jest raniące, realizuje ono swą siłę wobec tego, kogo rani. Co to za siła i jak moglibyśmy odkryć jej słabe punkty? J.L. Austin napisał, że aby zrozumieć, co nadaje sile wypowiedzi jej skuteczność, co stanowi o jej performatywnym charakterze, musimy najpierw umieścić ją w kontekście „całościowej sytuacji mówienia” (s. 598). Nie wiadomo jednak do końca, jak najlepiej wyznaczyć granice tej całości. Analiza koncepcji Austina odsłania przynajmniej jeden powód tej trudności. Rozróżnia on „illokucyjne” i „perlokucyjne” działanie mowy. Illokucyjne akty mowy samym swym wypowiedzeniem od razu robią to, co mówią, natomiast akty perlokucyjne wywołują pewne skutki jako swe następstwo: mówimy coś, a potem wynika z tego jakiś skutek. Illokucyj2 Louis Althusser, Ideologie i aparaty ideologiczne państwa (wskazówki dla poszukiwań), przeł. Bogusław Ponikowski, Janina Gajda, Komisja Kształcenia i Wydawnictw RN ZSP, Warszawa 1983, s. 87–102.


o krzywdzeniu słowem

ny akt mowy jest więc sam w sobie działaniem, które spełnia, podczas gdy akt perlokucyjny jedynie prowadzi do pewnych skutków, które nie są z nim identyczne. Ustalenie granic całościowej sytuacji mówienia w przypadku aktu illokucyjnego bez wątpienia wymaga zrozumienia, jak w momencie wypowiadania przywoływane są pewne konwencje, czy osoba je przywołująca jest do tego uprawniona, czy okoliczności przywoływania są właściwe. Jednak idąc krok dalej, jak wyznaczyć granice „konwencji” zakładanych przez illokucyjne akty mowy? Wypowiedzi takie robią to, co mówią, w samym momencie mówienia. Mają one nie tylko konwencjonalny, lecz ‒ jak pisze Austin ‒ „rytualny lub ceremonialny” charakter. Jako akty mowy działają o tyle, o ile przyjmują postać rytuału, to znaczy o ile są powtarzane w czasie, a tym samym podtrzymują sferę działania, która nie ogranicza się do samego momentu wypowiedzi3. Illokucyjny akt mowy realizuje swój skutek w samym momencie wypowiedzenia, a jednak w tej mierze, w jakiej moment ów jest zrytualizowany, nie jest nigdy tylko pojedynczym momentem. W rytuale sam „moment” jest skondensowaną dziejowością, wykracza poza siebie w stronę przeszłości i przyszłości, będąc efektem poprzednich i następnych przywołań, które zarazem umożliwiają konkretne użycie wypowiedzi i wymykają się mu. Twierdzenie Austina, że siłę illokucji poznać można jedynie w ramach „całościowej sytuacji” aktu mowy, obarczone jest zatem konstytutywną trudnością. Czasowość językowej konwencji rozpatrywanej jako rytuał wykracza poza chwilę wypowiedzenia aktu mowy, tego nadmiaru zaś nie można w pełni uchwycić lub zidentyfikować (gdyż niepodobna z jakąkolwiek pewnością zdać sprawy z przeszłości i przyszłości danej wypowiedzi). Co za tym idzie, nieodzowną częścią „całościowej sytuacji mówienia” 3 Pierre Bourdieu kładzie nacisk na zrytualizowany wymiar konwencji leżących według Austina u podłoża aktów mowy. Natomiast Jacques Derrida wprowadza termin „iterowalność” zamiast „rytuału”, ustanawiając tym samym strukturalne ujęcie powtórzenia w miejsce bardziej semantycznie złożonego sensu społecznego rytuału. W ostatnim rozdziale tej książki proponuję odwołujące się do obu tych stanowisk ujęcie społecznej władzy aktu mowy, które uwzględnia jego specyficzną społeczną iterowalność i społeczną czasowość. Zob. Pierre Bourdieu, Language and Symbolic Power, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1991, cz. II, s. 105–162 oraz Jacques Derrida, Sygnatura, zdarzenie, kontekst, przeł. Janusz Margański, w: tenże, Marginesy filozofii, Wydawnictwo KR, Warszawa 2002, s. 377–404.

11


12 wstęp

jest niezdolność osiągnięcia przez akt mowy stotalizowanej formy w żadnym konkretnym przypadku jego użycia. W tym sensie ustalenie właściwego kontekstu rozważanego aktu mowy nie wystarcza, aby ocenić jego skutki. Sytuacja mówienia nie jest bowiem prostym kontekstem zamkniętym w łatwym do określenia czasie i przestrzeni. Być zranionym przez mowę to doświadczyć utraty kontekstu, to znaczy nie wiedzieć, gdzie się jest. Może być wręcz tak, że właśnie to, co nieoczekiwane w akcie mowy, decyduje o jego mocy krzywdzenia, gdyż usuwa odbiorcy grunt spod nóg. Zdolność kontrolowania sytuacji aktu mowy jest wystawiona na szwank w momencie raniącego wezwania. Być adresatem raniącego nazwania oznacza nie tylko bycie wydanym na niepewną przyszłość, lecz również niemożność poznania czasu i miejsca tego zranienia oraz dotkliwą dezorientację odnośnie do własnej sytuacji wywołanej przez taką mowę. Punkty orientacyjne rozsypują się, obnażając fundamentalną niepewność własnego „miejsca” w obrębie wspólnoty mowy. Bez wątpienia mowa tego rodzaju może „pokazać komuś jego miejsce”, ale miejsce to może okazać się brakiem miejsca. Mówiąc o „językowym przetrwaniu”, zakładamy, że istnieje doświadczenie ocalenia, które zachodzi w języku. W gruncie rzeczy dyskurs o mowie nienawiści nieodmiennie odwołuje się do takich skojarzeń. W twierdzeniu, że język kogoś krzywdzi lub też – by zacytować sformułowanie używane przez Richarda Delgado i Mari Matsudę – że „słowa ranią”, łączą się w jedno dwa słowniki: odnoszący się do języka oraz do ciała4. Charles R. Lawrence III traktuje rasistowską mowę jako „werbalną napaść”, podkreślając, że rasowa inwektywa ma takie skutki „jak uderzenie w twarz. Krzywda jest natychmiastowa” (s. 68). Niektóre rasistowskie wyzwiska powodują również „fizyczne symptomy, które czasowo paraliżują ofiarę” (s. 68). Sformułowania te sugerują, że krzywda językowa działa tak samo jak fizyczne zranienie, ale samo użycie porównania wskazuje na to, że chodzi tu mimo wszystko o rzeczy niepodobne. Warto zauważyć, że 4 Matsuda pisze o „śmiertelnej przemocy, jaka towarzyszy uporczywej werbalnej degradacji podporządkowanych”, dalej zaś zauważa, że „rasistowskie wyrazy nienawiści, groźby, zniewagi, epitety i ubliżanie na równi usuwają grunt spod nóg tym, w których są wycelowane”. Words that Wound. Critical Race Theory, Assaultive Speech, and the First Amendment, red. Mari J. Matsuda, Charles R. Lawrence III, Richard Delgado i Kimberlé Williams Crenshaw, Westview Press, Boulder 1993, s. 23.


o krzywdzeniu słowem

wniosek z tego porównania może być równie dobrze taki, że oba zjawiska przypominają siebie nawzajem jedynie metaforycznie. W gruncie rzeczy wydaje się, że nie ma odrębnego języka do mówienia o problemie krzywdy językowej, a zatem jesteśmy, by tak rzec, zmuszeni do tego, by zapożyczać słowa odnoszące się do krzywdy fizycznej. W tym sensie metaforyczny związek między fizyczną i językową kruchością wydaje się kluczowy dla ujęcia podatności na zranienie przez język jako takiej. Z jednej strony widomy brak „własnych” słów do mówienia o językowej krzywdzie utrudnia rozpoznanie kruchości językowej w porównaniu z fizyczną. Z drugiej zaś strony to, że fizyczne metafory powracają niemal zawsze, ilekroć mowa o językowej krzywdzie, sugeruje, że ów cielesny wymiar może być ważny dla zrozumienia językowego bólu. Pewne słowa i pewne sposoby zwracania się do innych są czymś więcej niż tylko językowym wyrazem fizycznej groźby. Istnieje skądinąd silne poczucie, że samo ciało jest na przemian podtrzymywane i zastraszane przez sposób, w jaki się do niego zwraca. Język utrzymuje ciało nie dlatego, że w jakimś dosłownym sensie żywi je bądź powołuje do życia. Chodzi raczej o to, że społecznie określone istnienie ciała staje się w ogóle możliwe jedynie dzięki jego interpelacji w ramach języka. Aby to zrozumieć, wyobraźmy sobie niemożliwą scenę: ciało nieobdarzone jeszcze społeczną definicją, a więc ciało, które nie jest nam, ściśle rzecz ujmując, dostępne, lecz które staje się jednakowoż dostępne przy okazji wezwania, nazwania, interpelacji, która nie „odkrywa” tego ciała, lecz je fundamentalnie ustanawia. Moglibyśmy myśleć, że wezwanie wymaga wcześniejszego uznania, lecz w tym punkcie Althusserowskie odwrócenie Hegla jest najzupełniej słuszne: to wezwanie jest warunkiem znalezienia się w obrębie możliwego obiegu uznania albo też – odpowiednio do sytuacji – poza wszelkim uznaniem, jako pomiot. Można by sądzić, że chodzi tu o zwykłą sytuację, w której pewnym już ustanowionym cielesnym podmiotom po prostu zdarza się, że ktoś je nazwie tak czy inaczej. Dlaczego jednak słowa, którymi dany podmiot jest nazywany, wydają się wzbudzać w nim strach przed śmiercią i niepewność co do własnego przetrwania? Dlaczego wezwanie – akt czysto językowy – wywołuje takie przerażenie? Czyż nie jest po części tak, że dzisiejsze wezwanie przypomina i ożywia wezwania formatywne, które powołały – i wciąż powołują – podmiot do istnienia? Bycie wezwanym oznacza coś więcej niż bycie uznanym jako to, czym się już jest. Interpe-

13


14

wstęp lacja określa bowiem kategorie, poprzez które uznanie istnienia staje się w ogóle możliwe. „Zaistnieć” można tylko za sprawą owej fundamentalnej zależności od wezwania Innego. „Istnienie” zawdzięcza się nie tylko byciu uznanym, lecz przede wszystkim byciu uznawalnym5. Kategorie służące uznaniu są same w sobie konwencjonalne, są skutkami i narzędziami społecznego rytuału, który decyduje, nierzadko w drodze przemocy i wykluczenia, o językowych warunkach istnienia zdolnych do przetrwania podmiotów. Jeśli język może podtrzymywać ciało, to jest również zdolny zagrozić jego istnieniu. Zatem kwestia specyficznych sposobów, w jakie język może nieść ze sobą groźbę przemocy, wiąże się z pierwotną zależnością wszelkich mówiących istot od interpelującego lub ustanawiającego je wezwania Innego. W książce The Body in Pain [Ciało w bólu] Elaine Scarry argumentuje, że groźba przemocy jest groźbą wobec języka, z jego zdolnością tworzenia świata i nadawania mu sensu6. W jej ujęciu widać skłonność do ustawiania języka i przemocy we wzajemnej opozycji jako swoich lustrzanych odbić. Co jednak jeśli język kryje w sobie własną zdolność do przemocy i rozbijania świata? Scarry nie tylko uważa, że ciało poprzedza język, ale przekonująco argumentuje, że ból ciała jest niewyrażalny w języku, cierpienie rozbija język, a zarazem język może uśmierzyć ból, mimo że nie jest go w stanie uchwycić. Dowodzi ona, że moralny imperatyw reprezentowania ciała w bólu napotyka trudność (choć nie staje się niemożliwy) wskutek nieprzedstawialności bólu, który chce reprezentować. Do krzywd spowodowanych przez tortury należy jej zdaniem to, że człowiek torturowany traci zdolność rejestrowania w języku tego, co go spotyka, a więc jednym z efektów tortury jest wymazanie swego własnego świadka. Scarry wskazuje również na pewne postacie dyskursu, takie jak przesłuchanie, które wspierają i wspomagają proces torturowania. W tym ujęciu język asystuje przemocy, lecz wydaje się własnej przemocy nie zadawać. Powstaje zatem pytanie: jeśli pewne formy przemocy paraliżują język, to jak ująć ów szczególny rodzaj zranienia, które jest przez język powodowane? 5

Szerzej piszę o tym w książce The Psychic Life of Power. Theories in Subjection, Stanford University Press, Stanford 1997. 6 Elaine Scarry, The Body in Pain. The Making and Unmaking of the World, Oxford University Press, New York 1985, s. 2–27.


o krzywdzeniu słowem

O „przemocy reprezentacji” mówiła Toni Morrison w swoim wykładzie noblowskim w 1993 roku. „Opresywny język ‒ pisze ‒ nie tylko wyraża przemoc, on sam jest przemocą”7. Morrison opowiada przypowieść, w której sam język porównany jest do „żywej istoty”, a metafora ta nie jest ani fałszywa, ani nierzeczywista, lecz wskazuje na pewną prawdę o języku. W opowieści tej dzieci zabawiają się okrutnie kosztem ślepej kobiety, żądając od niej, by zgadła, czy ptak trzymany przez nie w rękach jest żywy czy martwy. Niewidoma kobieta odpowiada, odrzucając pytanie i przemieszczając je: „Nie wiem [...] ale wiem na pewno, że jest w waszych rękach. To jest w waszych rękach” (s. 364). Morrison proponuje, by kobietę z przypowieści odczytywać jako doświadczoną pisarkę, ptaka zaś jako język. Wskazuje, co owa doświadczona pisarka może przypuszczalnie myśleć o języku: „uważa język częściowo za system, częściowo za podlegającą czyjejś kontroli żywą istotę, przede wszystkim jednak za działanie [agency] – za pewną czynność przynoszącą skutki. Tak więc pytanie młodych «Czy jest on żywy, czy martwy?» ma dla niej sens, gdyż myśli ona o języku jako o czymś, co podlega śmierci, wymazaniu...” (s. 365). Morrison pisze tu, jakby domyślając się tego, co mogłaby przypuszczać doświadczona pisarka, a jej spekulacje na temat języka i jego zdolności wyrażania domysłów wyrażają się w języku, korzystając z tej właśnie zdolności. Pozostając w ramach metafory, Morrison obwieszcza „realność” tychże ram, przemawiając z ich wnętrza. Kobieta myśli, że język obdarzony jest życiem, Morrison zaś odgrywa przed nami ów akt podstawienia, owo porównanie, dzięki któremu język przedstawia się jako coś żywego. „Życie” języka zostaje więc zilustrowane przez samą inscenizację porównania. Jednak jaki to rodzaj inscenizacji? Język uważa się „przede wszystkim [...] za działanie – za pewną czynność przynoszącą skutki”, a więc za rozszerzone robienie czegoś, wywoływanie pewnych następstw. Nie jest to do końca definicja. W końcu o języku „myśli” się tu, a więc ustanawia na zasadzie aksjomatu jako „działanie”. Aliści myśli się o nim jako o działaniu, a więc tym, co otwiera 7

Toni Morrison, Wykład wygłoszony 7 grudnia 1993 roku w Sztokholmie z okazji przyjęcia literackiej Nagrody Nobla, przeł. Monika Jolanta Sujczyńska, „Literatura na Świecie” nr 4–5–6/2002, s. 366 [tu i w innych miejscach nieznacznie modyfikuję przekład – przyp. tłum.].

15


16

wstęp drogę myśleniu o działaniu języka, jest metaforyczne podstawienie. Ponieważ samo to sformułowanie wyraża się w języku, „działanie” języka jest nie tylko tematem tego sformułowania, lecz również tym, co ono robi. Aksjomat i metafora wydają się ucieleśniać sprawczość, o której mówią. Może nas kusić myśl, że przypisywanie językowi działania nie jest do końca trafne, że tylko podmioty robią rzeczy za pomocą języka oraz że działanie ma swe źródło w podmiocie. Ale czy działanie języka jest tym samym co działanie podmiotu? Czy znamy sposób, by je od siebie odróżnić? Morrison nie tylko proponuje działanie jako metaforę języka, lecz także język jako metaforę działania, którego „realność” nie podlega dyskusji. Pisze ona: „Umieramy. Może to jest sensem życia. Ale robimy język. Może to jest miarą naszego życia” (s. 369). Nie mówi ona po prostu „język to działanie”, gdyż tego rodzaju stwierdzenie pozbawiłoby język sprawczości, którą chce nam przekazać. Zdaniem Morrison niewidoma kobieta, odmawiając odpowiedzi na okrutne pytanie dzieci, „odwraca uwagę od demonstracyjnie potwierdzającej się władzy i kieruje ją na instrument, którym owa władza się posługuje” (s. 365). Podobnie Morrison wyrzeka się dogmatycznego rozstrzygnięcia, czym jest język, gdyż mogłoby ono zaciemnić sposób, w jaki „instrument” rozstrzygnięcia sam uczestniczy w byciu języka. Tymczasem niesprowadzalność żadnego stwierdzenia do jego narzędzia jest właśnie tym, co stanowi o wewnętrznym pęknięciu języka. Owa niemożność uwolnienia się języka od własnej instrumentalności, a wręcz retoryczności, równa się jego niezdolności do zatarcia swych śladów w opowiadanej historii, w odniesieniu do tego, co istnieje, albo w ulotnych scenach rozmowy. Znamienne, że dla Morrison „sprawczość” nie jest tym samym co „kontrola”. Ani nie wynika ona z systemowego charakteru języka. Wydaje się, że nie można najpierw opisać ludzkiej sprawczości, a potem wyszczególnić rodzaju sprawczości, jaką ludzie mają w języku: „robimy język. Może to jest miarą naszego życia”. Robimy rzeczy słowami, wytwarzamy skutki za pomocą języka oraz robimy różne rzeczy językowi, ale również język jest czymś, co robimy. Język jest nazwą naszego działania, jednocześnie „tym”, co robimy (nazwą charakterystycznego działania, które wykonujemy), jak i tym, co wywołujemy, aktem i jego następstwami.


SPIS RZECZY

podziękowania

7

wstęp O krzywdzeniu słowem Nieoczekiwane wezwania Sceny wypowiedzi Akty mowy jako interpelacja Raniące nazwy Schemat

9 21 29 34 39 50

rozdział 1 Walczące słowa, rozpalone czyny Zapalne słowa Od mowy nienawiści do pornografii

54 63 80

rozdział 2 Suwerenny performatyw MacKinnon i logika wypowiedzi pornograficznej Spór o uniwersalność Mowa nienawiści, mowa państwa

85 97 102 112

rozdział 3 Słowo zakaźne. Paranoja i „homoseksualizm” w wojsku 121 rozdział 4 Domyślna cenzura i dyskursywna sprawczość Jak walczyć z cenzurą Polityczne działanie mowy Milcząca skuteczność władzy

147 148 163 183

indeks

189


Tłumaczenie: Adam Ostolski Redakcja: Karolina Krasuska Korekta: Joanna Dzik Projekt okładki: Twożywo Układ typograficzny, skład: manufaktura Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Nowy Świat 63 00-042 Warszawa redakcja@krytykapolityczna.pl www.krytykapolityczna.pl Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w promocyjnej cenie w CK Nowy Wspaniały Świat (Nowy Świat 63, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk) oraz księgarni internetowej KP (www.sklep.krytykapolityczna.pl), a także w sieci Empik i dobrych księgarniach na terenie całej Polski.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.