PROwincja 1-4/2012

Page 1

ISSN 1897–1741

1– 4 (12) 2012

1


spis tresci PRO_wizja

GADANE

Spotkania i konfrontacje Grupa Winegret /////// 5

Tańczący słoń i rozrywka kosztem cierpienia Z Katarzyną Biernacką rozmawia Jagoda Cierniak /////// 6

NIEMATOTAMTO

Kobieta z brodą Magdalena Jadach /////// 12

Od myśli do przekazu Z Mikołajem Wiepriewem rozmawia Sabina Drąg /////// 26

Freak out przez freak show Jan Bińczycki /////// 16

OPOLSKIE MANOWCE

Jak Shrek pożarł Pinokia Karolina Pałys /////// 32

RUBIN 714 /////// 43

Dedykowane złej sztuce Przemysław Chodań /////// 36

CYRK

Kuratorki /////// 38 Jowita Lis /////// 39

KOMIKS

Numer wydany dzięki dofinansowaniu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Opolskiego

Redakcja zastrzega sobie prawo do zmian i skrótów w tekstach

Redakcja przyjmuje reklamy na okładkę oraz strony wewnętrzne pisma

Z pamiętnika wędrowca Piotr Klonowski /////// 30

Nakład 500 egzemplarzy

Adres redakcji www.prowincja.art.pl ul. Grunwaldzka 24 sut., 45-054 Opole

2

Redaktorka naczelna Jagoda Cierniak Sekretarz redakcji Renata Blicharz Projekt graficzny i skład Jowita Lis Współpraca graficzna, fotoedycja: Iwona Kapuśniak Korekta Adam Boberski

Wydawca: Klub Suterena - Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych ul.Grunwaldzka 24 sut., 45-054 Opole www.suterena.org

Opolski Kwartalnik Kulturalny PROwincja Nr 1-4 (12) 2012

Sen Kraka Ba-bi /////// 4 Pussy Riot Ela Gądek /////// 15

Zielone nadzieje – widok z okna List nie do mnie – czyli do kogo... Zofia Kulig /////// 34-35 Znicze Babci Moreli Mateusz Marek /////// 40

Druk Solpress, ul. Damrota 4, 45-064 Opole

OBRAZa

PROZA POEZJA

Fotografie na okładce Iwona Kapuśniak

Małgorzata Pokutycka /////// 22 Agata Grzych /////// 24

Współpraca Sabina Drąg, Karolina Pałys, Jan Bińczycki, Przemysław Chodań, Magdalena Jadach, Zofia Kulig, Piotr Klonowski, Marek Mateusz

PUNCTUM


temat numeru:

CYRK

Jest cyrk, punk rock i poezja Od wydania pierwszego numeru „Prowincji” mija siedem lat. W ubiegłym roku stanęliśmy przed dylematem: wydajemy pismo dalej w nowej formie albo rezygnujemy z tytułu w ogóle. Zmieniło się zbyt wiele, żeby kontynuować coś, co przestało budzić w nas emocje. No i tak oto jest. Nadal interesuje nas prowincja jako wartość, która powoduje, że decydujemy się użyć tego słowa jako określenia zjawiska, miejsca, przedmiotu. Schodzimy na manowce kultury, czyli tam, gdzie pojawiają się owe znaki pytania, sztuka i kontrowersje. Z dala od głównych kanałów w TV. Z tego też powodu tytuł zyskał akcent, którego mu kiedyś brakowało. I tak zaczęliśmy się kręcić na nowo. Z nową krwią i cyrkiem. Szersze, interaktywne pole manowców kultury znajdziesz na www.prowincja.art.pl Redaktorka naczelna

3


WIZJE

Realizacja projektu Sen Kraka w ramach 4. Grolsch ArtBoom Festival przyjęła formę prowokacji. Pierwotnie projekt zakładał przeobrażenie kopca Kraka w gigantyczną kobiecą pierś. Nie mogło jednak dojść do realizacji z powodu interwencji mediów i braku zgody na działania artystyczne na Kopcu. Jako alternatywę autorki przygotowały mistyfikację – graficzną symulację projektu: www.senkraka.blogspot.com. Realizacja została odebrana przez wielu za autentyczną. Projekt stał się pretekstem do debaty na temat wolności wypowiedzi artystycznej w Krakowie. 4


grupa Winegret Spotkania i konfrontacje. Grupa Winegret Odpowiadając na to pytanie... Rzucam takie luźne skojarzenia, ale generalnie od razu przychodzą mi do głowy spotkania z ludźmi, bo to one są w tym wszystkim najbardziej ekscytujące. Prowincja kojarzy mi się zawsze z pewna zagadkowością (na przestrzeni lat daliśmy setki spektakli, z czego większość to były miasta i miejscowości, w których nie ma teatru). Jadąc na prowincję, tak naprawdę nigdy nie wiemy, na co i na kogo się natkniemy w danym miejscu, jaki będzie widz, w jakim wieku, jakiej płci (wydaje mi się, że więcej kobiet i dzieci stanowi widownię na prowincji), jaki będzie miał poziom intelektualny, jakiego rodzaju dowcip będzie do niego trafiał. Już nie mówiąc o warunkach pracy − może być totalny chaos. Forma teatru, jaką uprawiamy, też jest dosyć niespotykana wśród grup objazdowych, tak że my też pozostajemy jakąś zagadką dla widzów i jakimś wyzwaniem.

Prowincja także mi się kojarzy z pewną dzikością wśród widzów, którzy są nieobyci z obcowaniem z teatrem, na przykład metafory traktują dosłownie. Miałem kiedyś sytuację, że podchmielony mąż jakiejś kobiety, z którą wszedłem w interakcję podczas spektaklu, chciał się ze mną bić. Imprezy, które są grane w późnych godzinach, mają to do siebie, że duża część widowni jest w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Prowincja to także panujący od wieków pewien układ polityczny. Krótka rozprawa między Panem Wójtem i Plebanem Mikołaja Reja jest wciąż żywa i aktualna. Upolitycznienie prowincjonalnych ośrodków kultury i imprez organizowanych przez nie jest bardzo widoczne i nie ma w tym nic związanego z kulturą. Prowincja, jeśli chodzi o widzów, to także duża ekspresja, szczere reagowanie bez kalkulowania, duże oklaski, kiedy im się nasze działania podobają. Ludzie na prowincji także bywają bardzo otwarci i gościnni, suto zastawiają stoły i częstują. To miły aspekt występowania na prowincji. Zebrała Sabina Drąg 5 fotografie pochodzą z archiwum Grupy Winegret


6 ilus. Paweł Cholewa


Jagoda Cierniak

Tanczacy słon i rozrywka kosztem cierpienia Katarzyna Biernacka mówi o prawach zwierzat i weganizmie. Rozmawia Jagoda Cierniak

Na początek – początki. Jaki był start stowarzyszenia, jak się rodziła Empatia? Zanim powstało stowarzyszenie w 2004 roku, na forum dyskusyjnym spotykała się grupa osób. Mieli wspólne zainteresowania, wspólne cele. Postanowili działać razem na rzecz zwierząt. I tak to się toczy do dzisiaj. Jedną z najaktywniejszych osób jest współtwórca stowarzyszenia, Darek Gzyra. Ja działam w Empatii od 2006 roku. Jedną z większych Waszych kampanii była akcja „Cyrk bez zwierząt”. Akcję zaczęliśmy w 2003 roku wraz z początkiem 8. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Cyrkowej w Warszawie. Prowadziliśmy ją dwutorowo – z jednej strony, były to demonstracje przed cyrkiem, skierowane bezpośrednio do ludzi wybierających się na przedstawienie, najczęściej byli to rodzice z dziećmi. Z drugiej strony, nawiązaliśmy kontakt z Rzecznikiem Praw Dziecka w sprawie reklamy cyrku na terenie szkół i przedszkoli − chodzi o rozdawanie biletów promocyjnych, w ramach których opiekun płaci, a dziecko wchodzi za 7


darmo. W wyniku naszej interwencji Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu rozesłało do kuratoriów pismo, określając takie działania cyrków za niepożądane. Takie rekomendacje trafiły do szkół, a nauczyciele musieli je brać pod uwagę. W tamtym czasie również TVP odmówiła transmitowania przedstawień z udziałem zwierząt, a kwestia cyrku ze zwierzętami stała się tematem debaty publicznej. I dobrze się stało, bo powinni o tym myśleć nie tylko nauczyciele, którzy dostali pismo od kuratora, ale również, a może przede wszystkim rodzice. Jeśli są świadomi tego, że cyrk nie jest odpowiednim miejscem dla zwierząt, a cyrk ze zwierzętami nie jest w związku z tym odpowiednim miejscem dla dzieci, bo promuje przedmiotowe traktowanie, dominację i wymuszanie posłuszeństwa dla rozrywki, to nie będą pokazywać dziecku słonia przebranego w kolorowy strój i klękającego przed treserem. Ważne, żeby u najmłodszych kształtować obraz rozrywki bez zwierząt. Na naszej stronie internetowej umieściliśmy pakiet informacji dotyczących tej niehumanitarnej rozrywki. Jeśli przez nasze działania ktoś dowie się czegoś więcej o sytuacji zwierząt, jeśli wzbudzi w nim to poczucie współodpowiedzialności – to już możemy powiedzieć, że odnieśliśmy pewien sukces. Choć z pewnością chcielibyśmy również, aby wykorzystywanie zwierząt w cyrkach zostało po prostu w Polsce zakazane. Takie częściowe zakazy istnieją już w paru krajach. Wykorzystywania zwierząt dzikich w cyrkach zakazały Austria, Grecja i ostatnio Holandia. Ustawa o ochronie praw zwierząt zaczyna się od stwierdzenia: „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą”. Niestety, w dalszej części ustawy znajdują się zaprzeczenia pierwszego artykułu. Ustawa o ochronie zwierząt jest głównym aktem prawnym dotyczącym traktowania zwierząt w Polsce. Największym problemem związanym z jego treścią jest fakt, iż de facto reguluje on eksploatację zwierząt, zaś ochrony, której w nim jak na lekarstwo, można dopatrywać się jedynie w odniesieniu do tak zwanych zwierząt domowych, czyli w praktyce do psów i kotów. Tak zwane zwierzęta gospodarskie, czyli hodowane na mięso, skórę, wełnę, mleko, jaja i futra, są traktowane dosłownie jako rzecz: są przedmiotem handlu, a jakość ich życia i moment śmierci są podporządkowane ekonomicznym celom właściciela. Zgodnie z tą ustawą zabija się rocznie 600 mln zwierząt lądowych, a celem jest zysk hodowcy, rzeźnika czy sprzedawcy, i zaspokojenie smaku i wygody konsumentów. Staramy się uświadamiać tym ostatnim, że mogą żyć zdrowo i smacznie się odżywiać wykorzystując wyłącznie produkty roślinne. Podobnie jak zwierzęta „gospodarskie”, przedmiotowo traktowane są zwierzęta wykorzystywane w celach rozrywkowych – czyli głównie w cyrku – tresowane, niejednokrotnie w okrutny sposób, transportowane z miejsca na miejsce, wszystko dla zaspokojenia zarobkowych planów właści-

8

ciela cyrku oraz dla publiczności, która postanowiła zapłacić za bilet wstępu. Rozdział 4 ustawy (Zwierzęta wykorzystywane do celów rozrywkowych, widowiskowych, filmowych, sportowych i specjalnych) nie jest już zgodny ze szczytną deklaracją artykułu pierwszego, który mówi o szacunku, ochronie i opiece. Polska oczywiście nie jest wyjątkiem. Owszem, można wprowadzać do ustawy pewne zmiany, takie jak zakaz wykorzystywania zwierząt w cyrkach czy hodowli zwierząt na futra, ale dopóki nie zmieni się w sposób znaczący stosunek ludzi do innych zwierząt, wciąż będziemy mieli do czynienia z eksploatacją na masową skalę, która odbywa się przede wszystkim w ramach przemysłu spożywczego, a ustawa będzie po prostu odzwierciedlać nasz szowinizm gatunkowy. Inicjatywy oddolne mają szanse coś zdziałać w takim razie, jeśli to rząd wykazuje się ignorancją? Większość ruchów dzieje się oddolnie. Przykładem jest właśnie nasza akcja przeciwko rzezi fok w Kanadzie, która stanowi część kampanii organizowanej w wielu krajach na całym świecie. Kołem zamachowym nie są tu przecież politycy i rządy, choć mają niewątpliwie ważną rolę do odegrania, ale organizacje pozarządowe i zwykli obywatele i obywatelki. Co roku organizujemy protesty przed Ambasadą Kanady i przekazujemy podpisy pod petycją, które udało nam się zebrać w ciągu poprzedniego roku. Nasze inicjatywy miały konkretne odzwierciedlenie w 2009 roku, kiedy to wprowadzono zakaz importowania produktów z komercyjnych polowań na foki do Unii Europejskiej. Rząd Kanady odwołał się do Światowej Organizacji Handlu, skarżąc się, że Unia ogranicza wolność handlu, ale UE nie zmieniła swojego postanowienia. Temat jest jednak wciąż aktualny – zależy nam na definitywnym końcu tych polowań, mamy nadzieję, że w końcu rząd tego państwa wysłucha głosu również swoich obywateli. Interesującym przykładem oddolnego ruchu była inicjatywa Klubu Gaja z Bielska-Białej, gdzie miasto we współpracy z organizacją pozarządową doprowadziło do tymczasowego „zakazu” wjazdu cyrkom, których atrakcją są zwierzęta. Oczywiście możliwe jest obejście takiej umowy – nikt nikomu przecież nie zabroni udostępniania prywatnego terenu, ale ważny jest głos sprzeciwu – sam fakt. Działać przecież może każdy – podpisy pod petycjami mogą składać dzieci już od 13. roku życia. Sprzeciw zwraca uwagę, zatrzymuje w miejscu i zmusza do zastanowienia się nad problemem. To już jest duży krok inicjatywy oddolnej, który ma wzmacniający, symboliczny charakter. Z jakimi reakcjami ludzi i efektami spotkaliście się podczas akcji „Cyrk bez zwierząt”? Efekty trudno mierzyć „na oko”. Do tego potrzebne są badania opinii publicznej lub analiza socjologiczna. Natomiast zdecydowanie możemy mówić o reakcjach, z którymi się spoty-


9


kamy. Cieszą nas głosy poparcia i zgłoszenia aktywistów, którzy chcą urządzać pikiety przed cyrkiem w swojej miejscowości. Jeszcze bardziej budujące są proaktywne postawy ludzi, którzy nie nazwaliby siebie aktywistami, ale chcą coś zmienić w swoim otoczeniu – rodzice, którzy nie chcą cyrkowych biletów w szkole swojego dziecka, czy nauczyciele, którzy postanawiają zorganizować lekcje wychowawcze na ten temat. Mamy również kontakt z nauczycielką, która regularnie organizuje przedstawienia edukacyjne z dziećmi. Angażując najmłodszych, uczy i jednocześnie sprzeciwia się wykorzystywaniu zwierząt w cyrkach. W rozmowie z Peterem Singerem poruszaliście kwestie szowinizmu gatunkowego i przemocy. Człowiek musi czuć władzę, nigdy nie stawia się na równi ze zwierzęciem. Do podporządkowania sobie słabszych używa często przemocy. Czy uważasz, że możliwe jest usprawiedliwienie przemocy człowieka wobec człowieka – w obronie zwierząt? Od czasów Darwina wiemy, że my również jesteśmy zwierzętami. Powinno być zatem zrozumiałe, że prawa zwierząt są logiczną kontynuacją praw człowieka. Prawa człowieka rozwijały się w ewolucyjny sposób. Najpierw podstawowe wolności i prawa dotyczyły tylko mężczyzn z klasy panującej. Następnie, powoli krąg ten się poszerzał, obejmując kolejne grupy społeczne: niewolników, kobiety i w końcu dzieci, które były uważane za własność dorosłych. W Polsce dopiero od paru lat funkcjonuje prawny zakaz bicia nieletnich. Dlaczego wobec zwierząt pozaludzkich jest wciąż w tej kwestii tak duży opór? Filozof Peter Singer w swojej książce Wyzwolenie zwierząt wydanej w latach 70. XX wieku spopularyzował pojęcie szowinizmu gatunkowego, ukute wcześniej przez brytyjskiego psychologa Richarda Rydera. Jest to forma uprzedzenia, podobna do innych, już znanych przejawów dyskryminacji: rasizmu, seksizmu czy homofobii. Analogicznie:

jeśli ktoś uważany jest za gorszego ze względu na arbitralną cechę, jaką jest kolor skóry, w przypadku szowinizmu gatunkowego elementem stanowiącym o jego wykluczeniu będzie po prostu gatunek. W praktyce wygląda to tak: jesteś człowiekiem – masz prawo do życia i wolności od tortur, jesteś szympansem, krową 10 rys. materiały fundacji

czy kurą – możemy z tobą zrobić prawie wszystko. A przecież zdolność do odczuwania bólu, stresu, cierpienia, myślenia przekracza granice gatunkowe i nie jest zarezerwowana tylko dla człowieka. Tak się składa, że te cechy są istotne moralnie. Ludzie nie muszą znać wyników badań etologów czy innych statystyk naukowych, żeby wiedzieć, że zwierzęta są zdolne do odczuwania. Obserwują to przecież u psów czy kotów, z którymi mieszkają pod jednym dachem. Warto uświadamiać im, że zwierzęta takie jak krowa, świnia, kura czy słoń czują podobnie i że nasze przyzwyczajenia nie są wystarczającym powodem do tego, by je krzywdzić. Jeśli chodzi o przemoc, jestem przeciwna przemocy w każdym wydaniu. Powinna być czymś ostatecznym, na przykład gdy działamy w samoobronie. Jednak moim zdaniem, żadne ruchy nie powinny stosować przemocy jako swojej strategii działania, w szczególności ruchy działające na rzecz praw człowieka czy zwierząt. Ideały natomiast, takie jak religia, zdają się utrwalać tę krzywdzącą nierówność. W Księdze Rodzaju czytamy na przykład, że pierwsi ludzie żywili się roślinami i owocami, ale już w Nowym Testamencie nie znajdziemy żadnego zakazu okrucieństwa wobec zwierząt. Singer w swojej książce nie szczędzi nawet św. Franciszka. Pomimo iż zabiega o dobro zwierząt − sam je zjada. Religia daje przyzwolenie. Szowinizm wyrasta również z niektórych religii, racja. Człowiek stworzony na podobieństwo Boga, zwierzę – nie. Umacnia to pozycję człowieka jako tego, który panuje nad innymi istotami, jest od nich zasadniczo różny i lepszy. Jednak historia pokazuje, między innymi na przykładzie stosunku do kobiet czy homoseksualizmu, że religie ewoluują. Warto zwracać na to uwagę. Ewolucja polega przede wszystkim na reinterpretacji pism uznanych za święte. Nie pisze się na nowo Biblii, tylko się ją reinterpretuje. Kościół popierał kiedyś niewolnictwo, teraz jest jego przeciwnikiem. Kobiety i osoby homoseksualne zostają kapłanami. Mają w ten sposób możliwość przyjmowania odpowiedzialnych funkcji w swoich wspólnotach. Podobne reinterpretacje zachodzą w stosunku do zwierząt. Przykładem jest podejście pastora Andrew Linzeya, autora Teologii zwierząt, wydanej w Polsce nakładem jezuickiego Wydawnictwa WAM.


Wasza nowa kampania uderza trochę z innej strony − od strony użytkownika Internetu. Rozpoczęliście akcję, której głównym założeniem jest promowanie weganizmu poprzez blogowo-kulinarną aktywność. Jaki jest główny zamysł projektu, którzy autorzy wegańskich przepisów mogą otrzymać patronat „Weganizm, spróbujesz?”. Kampania prężnie się rozwija, mamy już pod swoimi skrzydłami ponad 50 blogów. Jej głównym celem jest promowanie weganizmu bez zbędnych ograniczeń – a więc wszystkie techniki obróbki: gotowanie, smażenie, pieczenie itp., oraz wszystkie produkty roślinne. Podstawowym wymogiem jest po prostu to, żeby blog był wegański, traktował przede wszystkim o kuchni i był pisany po polsku. Jeśli ktoś forsuje mocno propozycje, których korzyści nie zostały potwierdzone naukowo, a które równocześnie ograniczają wachlarz wegańskich możliwości, na przykład kuchnię witariańską czy makrobiotyczną, wtedy rezygnujemy z przyjęcia takiego bloga do naszego programu. Szykujemy również publikację − będzie to broszura informująca w krótki i przystępny sposób, czym jest weganizm i jak zabrać się za przejście na dietę wegańską. Omówiony zostanie tam aspekt etyczny, ekologiczny i zdrowotny. Przedstawimy również praktyczne porady i przykładowe dania roślinne. Co więcej, podjęliśmy się tłumaczeń stanowiska największej na świecie organizacji dietetyków American Dietetic Association na temat diet wegetariańskich, w tym wegańskiej. Bardzo dużo kontrowersji pojawia się na przykład wokół diety niemowląt, ciągle rodzą się wątpliwości i pytania. Wiedza na te tematy jest niewielka, mitów natomiast jest bardzo dużo. Stąd wynika potrzeba przybliżania rzetelnych informacji. Dodatkowo, organizujemy również pokazy gotowania wegańskich dań, spotkania z dietetyczką. Mówimy głośno o szowinizmie gatunkowym, łącząc temat z prawami człowieka. Wiele organizacji, między innymi PETA, w ramach akcji protestacyjnych posługuje się wizerunkiem kobiety – głównie modelki. Wydarzenia budzą mieszane uczucia. Z jednej strony słuszny przekaz: nie noście futer! Z drugiej strony mamy osoby, których ciało jest traktowane fragmentarycznie jako produkt. Widoczny jest pewien rażący konflikt. Z założenia takiej akcji wynika, iż odbiorcą jest mężczyzna, zaś ciało kobiety jest uprzedmiotowiane. Nie można moim zdaniem promować praw zwierząt dyskryminując przy tym ludzi. Jest w tym wewnętrzna sprzeczność, jeśli przypomnimy sobie, że prawa zwierząt są kontynuacją praw człowieka. O analogiach pomiędzy ciałem kobiecym a zwierzęcym w interesujący sposób pisze feministka Carol J. Adams w The Sexual Politics of Meat: How Sexism and Animal Cruelty Coexist . Mówi ona o tym, jak wykorzy-

stuje się seksizm do promocji produktów odzwierzęcych, takich jak kurze uda czy piersi, oraz o tym, jak te formy przemocy się przenikają. Autorka wykorzystała pojęcie „absent referent” do określenia sytuacji, w której znajdują się zwierzęta zamieniane w produkt. Pomimo tego, że ich zwłoki leżą na talerzu, to nikt nie widzi już na nim istot, które żyły. Widoczny jest wyłącznie produkt: mięso. Jest bardzo wiele sposobów, aby zakomunikować swój sprzeciw wobec krzywdzącego traktowania zwierząt. Bardzo podobał mi się pomysł Teatru Avatar, który w ramach protestu przeciwko wykorzystywaniu zwierząt w cyrku zainscenizował spektakl, w którym to aktorzy byli ucharakteryzowani jak zwierzęta. Choć cele trzeba precyzować na tyle jasno, na ile to możliwe, to jestem zdecydowaną przeciwniczką stwierdzenia, że cel uświęca środki.

11


Do szalenstw na wybiegu przyzwyczaił juz swiat Alexander McQueen, Jean Paul Gaultier i John Galliano. Pokaz to nie witryna sklepowa, lecz coraz czesciej przedstawienie teatralne, w którym obowiazuje zasada, ze im dziwniej, tym lepiej. 12 fot. Iwona Kapuśniak


Magdalena Jadach

Kobieta z broda, czyli cyrk na co dzien Panie i panowie, zapraszamy do jedynego w swoim rodzaju cyrku! Zobaczcie parade strasznych dziwactw! Poznajcie kobiete z broda, człowieka z dwiema głowami i przerazajace stwory. Wejdzcie, jesli nie brak wam odwagi! Do miasta przy jechał cyrk!

Do połowy XIX wieku popularną rozrywką były pokazy wszelkiego rodzaju dziwactw. Cyrkowe namioty skrywały to, co najbardziej przerażało, a jednocześnie intrygowało gawiedź. I chociaż rozrywka ta została z czasem zastąpiona innymi atrakcjami, to wciąż żyje. Ma się dobrze i straszy z powodzeniem. Zmieniła tylko kanał dotarcia. Króluje w telewizji, prasie czy Internecie, gdzie wciąż trwa nieustająca parada dziwadeł. Dziwactwa przyciągają nudziarzy − Nuda – to główna przyczyna poszukiwań nowych doznań. Ludzie potrzebują urozmaiceń w swoim życiu. Mają głód ekscytacji, stąd ludzkie tęsknoty do odmienności. Interesuje nas to, czego nie rozumiemy, ale chcemy oglądać. I nieważne, czy na cyrkowej arenie, siedząc na kanapie przed telewizorem, czy w Internecie − tłumaczy prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kobiety z brodą były crême de la crême cyrkowych pokazów. Wraz z nimi pojawiały się syjamskie bliźnięta czy człowiek-słoń. Wady genetyczne czy inne zaburzenia powodowały, że ludzie tłoczyli się na przedstawieniach cyrkowych, aby zobaczyć te anomalie. A opowieści o tych dziwach przekazywali sobie z ust do ust, dodając nieco ode siebie. Panie obdarzone bujnym owłosieniem to synonim dziwactwa, anomalii i odbiegania od ogólnie przyjętych norm. Postać taka jest trudna do wyobrażenia. Zwłaszcza w czasach, gdzie króluje kult pięknej i zadbanej kobiety. Depilacja stała się niejako obowiązkiem każdej damy, która chce być atrakcyjna. I chociaż od pokazów cyrkowych dziwactw minęło prawie sto lat, to kobieta z brodą dalej robi wrażenie. Okazuje się bowiem, że rolę cyrkowego namiotu przejęły wybiegi dla modelek. − Gwarantuje to nam pobudzenie emocjonalne, którego tak bardzo nam brakuje w codziennym życiu. Możemy więc bezkarnie oglądać dziwy, ale bez konsekwencji dla naszego życia. To także tłumaczy wielką popularność horrorów czy innych niecodziennych zjawisk, które pasjonują nas w kinie. Za to w naszym życiu mogłyby nas śmiertelnie przestraszyć. I taka kobieta z brodą na wybiegu mody jest dla nas idealnym rozwiązaniem – możemy podpatrzeć sobie 13


fot. Iwona Kapuśniak

takie dziwo, ale nie musimy się jej bać, bo tak naprawdę jest daleko − dodaje Nęcki. Modne dziwactwa Regułą w modzie jest łamanie konwenansów i zbaczanie z utartych dróg. Dzięki temu powstają nowe trendy, ale ważniejsze jest przecież przyciągnięcie publiki, a co za tym idzie − sprzedaż. Bo jak inaczej można wytłumaczyć pokazy mody, w których główną atrakcją są kobieta z brodą, dzieci o wyglądzie dorosłych czy modele o nieokreślonej płci? Do szaleństw na wybiegu przyzwyczaił już świat Alexander McQueen, Jean Paul Gaultier i John Galliano. Pokaz to nie witryna sklepowa, lecz coraz częściej przedstawienie teatralne, w którym obowiązuje zasada, że im dziwniej, tym lepiej. Wiernie za ich śladami idą nowi projektanci, którzy nie mając szansy na rozgłos, szukają innych metod na zdobycie popularności. Patrick Mohr od lat próbuje zwrócić na siebie uwagę. I pewnie idzie mu to dość dobrze, skoro jego nazwisko jest wymieniane koło najpotężniejszych w modzie. Konsekwentnie projektant już od kilku lat szokuje publiczność. Dwa lata temu na jego wybiegach pojawili się bezdomni, potem miejsce modelek zajęli osiłkowie z siłowni i transwestyci. W czasie berlińskiego Fashion Week przeszedł jednak samego siebie. Na wybiegu pojawiały się dziwaczne, łyse i blade postacie. Z ich twarzy zwisały kępki włosów tworzących lichą brodę. Ciężko stwierdzić, czy były to kobiety, czy mężczyźni. I tak nazwisko Mohr pojawiało się na 14

ustach wszystkich związanych z branżą modową. Co prawda nikt nie zająknął się o jego kolekcji, ale przecież najważniejszy jest rozgłos. I szokowanie gawiedzi. Spódnice dla panów Jednak nie tylko kobiety w świecie mody podlegają przeobrażeniem. Teraz nadeszła kolej na mężczyzn, którzy po wybiegach paradują w spódnicach. Projektanci słynnych domów modowych, takich jak Givenchy czy Comme des Garsons, zakochali się w spódnicy. Długa czy krótka, rozkloszowana czy wąska, z rozcięciem czy bez – na pokazach zaroiło się od projektów dla panów. Mała staruszka Tavi Gevinson to nieletnia blogerka, która swoją przygodę z modą zaczęła w wieku 13 lat. Dziewczynka jest na samym szczycie modowej piramidy. Dziś to wręcz instytucja, zapraszana na pokazy mody, proszona o rady przez wielkich świata mody, udzielająca się w programach o modzie. Dziewczynka wygląda jak staruszka w swych odważnych stylizacjach. W niczym nie przypomina dziecka, którym jest. I znów, zamiast o kolekcji czy o modzie, mówi się o dziwacznych projektantach. A im bardziej oni straszą, tym chętniej są oglądani. W cyrku przecież najważniejszy jest dyrektor.


15


Jan Bińczycki

Freak out przez freak show Muzyka rockowa ma wiele wspólnego z cyrkiem. A punk rock, jej radykalny odłam, przypomina popularne freak shows – popularna do niedawna, plebejska zabawe w podgladanie odmienców. Z ta subtelna róznica, ze przy jmowanie pietna dziwadła odbywa sie zupełnie swiadomie i słuzy wyzwoleniu ze społecznych norm. Artystyczne walory kultury rockowej z perspektywy ponad 60 lat jej istnienia wydają się o tyle niezaprzeczalne, co trudne do uchwycenia i precyzyjnego zdefiniowania. Wymykają się przede wszystkim rozmaitym próbom akademickiej analizy. Powstałe na jej temat prace dotyczą zwykle jednego z aspektów (tekstów, estetyki muzycznej lub tła społecznego) lub oferują silnie zideologizowane, zwykle nieadekwatne próby podsumowania najważniejszych cech. Szukając powodów tego stanu rzeczy, należy zwrócić uwagę na amorficzność „sztuki rocka”, jej interdyscyplinarność i antyinstytucjonalność, a więc także antyakademickość. Chcąc uniknąć podobnych kłopotów, zdecydowałem się odrzucić obie perspektywy – moja próba interpretacji nie ma charakteru naukowego, a raczej publicystyczny. Proponuję postrzeganie muzyki rockowej – jej najbardziej twórczego i żywotnego nurtu – punk rocka przez pryzmat jej emancypacyjnych walorów. Działalność artystów rocka łączy „wysokie” i „niskie” rejestry kultury. Dla porządku dalszego wywodu warto naszkicować sieć kulturowych odniesień, na której rozpięta jest kultura rockowa w swych głównych aspektach – estetycznym, politycznym. Pułap zainteresowań muzyków i tekściarzy rozciąga się między tym, co dobrze znane, tradycyjne, a tym, co dziwne, niezwykłe i nowatorskie, pomiędzy tradycją a eksperymentem, wreszcie pomiędzy tym, co akceptowane, a tym, co marginalne, potępiane, umieszczone na marginesie kultury. Jednym z podstawowych problemów w formułowaniu podobnych tez jest niemal całkowity brak akademickich punktów odniesienia. W polskich tradycjach socjologicznych i kulturoznawczych subculture studies stanowią jeden z marginesów. Estetyka rocka Wojciecha Siwaka − jedna z niewielu prac, które można tu przytoczyć (i to także z pewnymi zastrzeżeniami), zawiera próbę analizy tych elementów muzyki XX wieku, które będą istotne: ekspresji, intensywności oraz aktywności odbiorcy. Siwak w rocku 16

odnajduje ekspresję, rozgrzewanie improwizacji, jej paraboliczny kształt, bogactwo środków wyrazu w poszczególnych momentach tej paraboli […] intensywność (która) jest jednocześnie cechą struktury i procesu twórczego, zawarta jest w samej muzyce oraz działaniu, które służy jej kreowaniu we wspólnocie twórców i odbiorców, proces twórczy wywodzi z namiętnej potrzeby wypowiedzi 1. To wszystko należy do spuścizny muzyki Afroamerykanów, czarnoskórych niewolników oraz ich potomków, podlegających rozmaitym represjom, wyrwanym z rodzimej kultury i poddanym intensywnej przemocy sił, które można określić mianem cywilizacji rozumianej w sposób podobny, jak przedstawiał ją Antonin Artaud. Nazwisko wielkiego reformatora europejskiej sztuki, twórcy teatru okrucieństwa, mimo wszystkich różnic, wpisuje się w ten sam nurt badania granic tabu, co ekscesy muzyków rockowych. O ile jednak poszukiwania Artaud dotyczyły sfery rytualnej i obszarów kultury wysokiej, rockmani eksperymentują ze zjawiskami z marginesu aprobowanej rozrywki i przestępstwa. W muzyce rockandrollowej, rockowej mieszają się bowiem dwa porządki – artystycznego salonu oraz wiejskiej potańcówki. Pierwszym faktycznym połączeniem tych dwóch wątków były występy zespołów punkrockowych. Siwak komentuje to w następujący sposób: Rzadziej zwracano u nas uwagę na fakt, iż punk był istotnym zjawiskiem artystycznym, bardzo silnie związanym ze współczesnymi kierunkami awangardy artystycznej. […] Punk swą faktyczną artystyczną rangę uzyskał dzięki akceptacji i podchwyceniu tej nowej formuły ekspresji przez awangardę. […] Konsekwencją tego było ustalenie się zasad punkowych konwencji wykonawczych, mieszających zasady typowego spektaklu pop z eksperymentem artystycznym. […] W tej konfrontacji […] przejął on


Wendy O. Williams

z doświadczeń awangardy artystycznej jej argumenty dotyczące wartości szoku jako nowej kategorii estetycznej 2 .

Punk nie był jednak tylko podsumowaniem obecności obu porządków. Do dwóch podstawowych elementów – ludycznego i „wysokoartystycznego” − dodano komponent negacji norm społecznych, epatowania brzydotą i „nagim człowieczeństwem”. Jako efemeryda powstała z rozmaitych nurtów muzyki rockowej i wywodząca się z różnych środowisk (szkół artystycznych i proletariackiej młodzieży, weteranów kontrkultury i muzyków chcących po prostu grać rock and roll) nie był precyzyjnie zaprojektowaną estetyką. Działania przedstawicieli kultury punk

były indywidualnymi próbami wyzwolenia twórczego potencjału. Prawem koincydencji podobnie przejawiały się w twórczości różnych muzyków. Co punk ma wspólnego z cyrkiem? Przede wszystkim korzenie – jest sztuką powstałą na marginesie oficjalnej kultury, czymś jednocześnie kiczowatym i fascynującym, dozwolonym (oficjalnie nie zakazanym), ale zepchniętym na margines. Oba zjawiska łączy także nacisk położony na niezwykłość, dziwność prezentowanej twórczości oraz wykorzystywanie mocnych, dosadnych form przekazu. Należy dodać istotne dla dalszych rozważań zastrzeżenie – najwięcej podobieństw i zaskakujących zbieżności znaleźć można przyglądając się tym formom cyrkowego przedstawienia, które stanowią nieszczególnie chwalebną część historii. Freak show to rodzaj inscenizacji, która polega na pokazywaniu zdeformowanych (lub odpowiednio ucharakteryzowanych) ludzi i zwierząt. Celebrowanie dziwactwa, nadawanie obcowaniu z nim pozorów naukowego oglądu było popularne w XIX wieku, przetrwało do mniej więcej połowy następnego stulecia, pod wpływem krytyki społecznej oraz rozwoju humanistycznej medycyny ulegając systematycznemu odsuwaniu na margines. Łatwo znaleźć w najnowszej kulturze liczne przedstawienia będące mutacją „cyrku odmieńców”, ich faktyczny cel jest jednak coraz mocniej kamuflowany 3 . A celem tym jest bezpieczne i kontrolowane przekroczenie tabu, namiastka transgresji. Możliwość obcowania z dziwną jednostką ludzką lub zwierzęciem (to rozróżnienie ma w wypadku fs niekoniecznie istotny charakter) pozwala osiągnąć poczucie władzy lub pozór empatii wobec „dziwadła”, „kaleki”. Cielesne deformacje („ludzkie węże”, karły, bliźniaki syjamskie, dwugłowe zwierzęta) lub nieuchodzące za kalectwo anomalie w wyglądzie (jak choćby w przypadku brodatych kobiet) były podkreślane za pomocą dekoracji, ale także dopisywanych przez właścicieli cyrków biografii. Odmieńcy byli przedstawiani jako nieślubni potomkowie arystokratów, reprezentanci dzikich ludów, ofiary klątw. Dopełnienie obrazu atrakcyjną fabułą miało tłumaczyć ich dziwny wygląd, a jednocześnie budować cienką warstwę umowności, podtrzymywać bezpieczny dystans.

17 ilustracje do tekstu wykonała: Katarzyna Janota


Widz freak show obcuje z groteską – połączeniem brzydoty i piękna, realizmu i absurdu. Ta kategoria łatwo łączy się z poczuciem władzy, wyższości, przewagi, kontroli. Pozwala umiejscowić się pośrodku społecznej normy kosztem strąconego w podczłowieczeństwo przedmiotu obserwacji. Lee Byron Jennings, autor klasycznego tekstu Termin groteska, tak tłumaczy historię tej kategorii i jej szczególną obecność w niektórych sytuacjach: Groteska rozkwita w atmosferze nieładu i zamętu, rozwój jej zostaje natomiast zahamowany w każdym okresie, który cechuje wyraźne poczucie godności, podkreślanie harmonii i ładu życia, pociąg do tego, co typowe i normalne, oraz prozaiczne realistyczne podejście do sztuki. Jeśli mimo to w sztuce takiego okresu pojawia się atmosfera groteskowości, mamy prawo podejrzewać, że jest to reakcja przeciw panującym normom i objaw ich schyłku, że – jak to często bywa – za podkreślaniem tego, co prozaiczne i prawdopodobne, i dążeniem do ogarnięcia uporządkowanej rzeczywistości kryje się fascynacja nieładem i tęsknota za nieskrępowaną grą wyobraźni 3 .

Co stałoby się, gdyby tęsknotę za nieskrępowaną grą wyobraźni wyrazić nie w odniesieniu do innych istot, lecz na bazie własnej sztuki, gdyby samemu przyjąć na siebie piętno indywiduum, „ludzkiego monstrum”? Dobierając bohaterów do moich rozważań kierowałem się kilkoma względami. Zrezygnowałem z szukania analogii ze sztuką kontrkulturową z lat 60. XX wieku. Owa zależność bowiem, przedstawiana czasem jako prosta realizacja wizji Artaud, została już wielokrotnie poddana w wątpliwość (Kolankiewicz przytacza słowa Jerzego Grotowskiego o erze Artaud 4) Formacje posthippisowskie czy kontrkulturowe, w sensie przynależności do tego ruchu w szerokiej, Roszakowskiej 5 definicji, zostały opisane na wiele sposobów, znalazły się w „muzeum awangardy”, w podręcznikach, w świadomości drobnomieszczańskich odbiorców, których przodkowie kilkadziesiąt lat wcześniej oklaskiwali i wygwizdywali cyrkowe dziwadła. Szaleńczy bunt, strategie dezinformacji, podejmowanie konfliktów, poszukiwanie recept na ozdrowieńczy kulturowy wstrząs zmuszają do szukania mu antenatów raczej wśród najbardziej radykalnych przedstawicieli sztuki punkrockowej. GG Allin, Wendy O. Williams i Satan Panonski nie są z pewnością najwybitniejszymi, najbardziej oryginalnymi przedstawicielami tego prądu. Nie osiągnęli też popularności porównywalnej z „gwiazdami” gatunku. Łączy ich skłonność do skandalu, używanie muzyki i tekstów jako dodatku performatywnego. Na czym zatem polega punkrockowy freak show? Na przyjęciu na siebie jarzma, wyborze egzystencji, która stawia nie tyle na marginesie kultury, co w konflikcie z nią (bo obecność freaków i ich działalność nie jest wentylem bezpieczeństwa, lecz źródłem konfliktu, obnażeniem obłudy zawartej w aprobowanych i przewidywalnych formach zabawy). Poświęcenie wobec mglistej, najczęściej niedopowiedzianej idei autentycznej sztuki przynosi

18

wyzwolenie także w społecznym sensie. Jest to bunt o anarchicznej proweniencji, freak out dziwacznej jednostki ludzkiej, która swoje człowieczeństwo i prawo do istnienia zawdzięcza podjęciu walki ze społeczeństwem. GG Allin – (właściwie Jesus Christ lub Kevin Allin) mianował się „rockandrollowym terrorystą nr 1”. Scum rock − jego wariant muzyki punk, składa się z utworów o prostej budowie, prowokacyjnych, pornograficznych i niezbyt wyrafinowanych tekstów. Bluźnierstwo, naruszenie tabu i otwarty konflikt z audytorium nie są obudowane żadną ideologią. Interesuje mnie natomiast aspekt wykonawczy – koncerty rzadko przekraczały 20 minut, były notorycznie przerywane przez policję lub agresywną publiczność, prowokowaną przez Allina. W czasie koncertów przyjmował na siebie jarzmo nienawiści i pogardy. Ich głównym elementem wydaje się być wytrącanie widzów z poczucia bezpieczeństwa i zmuszanie ich do skrajnych reakcji – poprzez samookaleczenia, obraźliwe gesty, obrzucanie ekskrementami i ich konsumpcję na scenie oraz zupełnie dosłowną przemoc. Próżno doszukiwać się w jego działaniach i deklaracjach artystycznej samoświadomości. Interesująca wydaje się powtarzana w wypowiedziach zmiana ciała w pole walki, złamanie wszelkich obyczajowych tabu oraz wprowadzenie w widowisko rockowe chaosu na niespotykaną dotąd skalę. Świadomie rezygnował nie tyle z dystansu pomiędzy wykonawcą a widzem, co pomiędzy tym, który ma się podobać i uwodzić (wzorem rockowej tradycji), a tym, który go czci i oklaskuje. Allin zmienił układ pomiędzy artystą a widzem w nie poddany zewnętrznej kontroli, potencjalnie niebezpieczny konflikt. Freak wyszedł z cyrkowej klatki i sprawił, że przyglądanie się anomaliom zaczęło kosztować więcej niż groszowy bilet wstępu. Podobny proceder uprawiała Wendy O. Williams – amerykańska piosenkarka i kaskaderka, która dość konwencjonalną punkową i heavymetalową muzykę okraszała występami doprowadzającymi mocno zakorzenioną już w popkulturze konwencję koncertu rockowego do absurdu. Erotyzm polegający na sugestii i bardziej lub mniej explicitnych odniesieniach w czasie jej występów przybierał formę fetyszystyczną. Williams poddawała muzykę i elementy scenografii destrukcji – w znaczeniu dosłownym i metaforycznym. Z pozoru błahe i tandetne widowiska przyjmowały, podobnie jak w przypadku wystąpień Allina, formę, którą można uznać za „naiwną” realizację kontrkulturowych postulatów. Autoerotyczne, nienormatywne zachowania dwójki wokalistów stanowią bowiem przejaw wewnętrznej walki, „sondowanie witalności”. Wystąpienia Williams były ujawnieniem dzikiej seksualności – tej, którą w mniej lub bardziej zawoalowanej formie przedstawiano w cyrkowych namiotach. Różnica pomiędzy występami Williams i Allina tkwi w podejściu do koncertu jako wido-


Satan Panonski

19


GG Allin

wiska. Allin osiągał cel poprzez agresję, konfrontację, dobrowolne poniżenie, zejście do stanu przedkulturowego, natomiast wokalistka Plasmatics skrupulatnie planowała wydarzenia, w swej demaskatorskiej działalności posługiwała się cytatami z kultury masowej, przerysowywała to, co zostało już przerysowane. Wybuchające samochody, łańcuchy, kaskaderskie popisy i elementy pirotechniczne traciły swoje pierwotne znaczenie i precyzyjnie określoną rolę w świecie masowej rozrywki. Zniszczeniu ulegały symbole konsumpcyjnej kultury, świata, w którym wszystko jest „na swoim miejscu”. Służyły do eliminacji złudzeń. Williams dwuznacznością kreowanego przez siebie wizerunku powodowała dezorientację i zakłopotanie. Była jednocześnie atrakcyjną kobietą – modelką i rockandrollową heroiną, i przedstawicielką dzikiego plemienia ignorującą konwenanse. Jednocześnie uwodziła i obrażała. Satan Panonski (1960-1992, właśc. Ivica Culjak) – związany m.in. z zespołem Pogreb-X, autor trzech płyt, poeta i performer − „karierę” rozpoczął w titowskiej Jugosławii – kraju, który wydał tak znaczących artystów performance, jak Marina Abramovic czy grupa Laibach. Wśród analogii wobec kondycji cyrkowego dziwa20

dła w pierwszej kolejności należy wymienić brak osłony, jaką daje uczestnictwo w świecie sztuki. W tekście Odpadek dzieła stworzenia − wstępie do polskiego wydania (1999) jednego z najsłynniejszych tekstów twórcy teatru okrucieństwa − Krzysztof Matuszewski pisze: O wyjątkowości Artauda decyduje zachowana przezeń pamięć o chaosie. […] Konflikt między siłami prącymi w stronę Chaosu a zakorzeniającymi w świecie codziennych znaków mocami gatunkowej inercji współwystępuje u Artauda z jego projektem odzyskania siebie. Projekt ten okazuje się wszak paradoksalny w tej mierze, w jakiej jego realizacja wymagałaby najpierw zniesienia sprzeczności, od której skądinąd nie może się on oderwać. Jakże bowiem odzyskać siebie, gdy inherentną symbioza z Chaosem manifestowaną w świecie intersubiektywnej komunikacji upermanentnia się właśnie wewnętrzny rozziew? 6 Panoński ukazywał ten rozdźwięk zarówno poprzez działanie w czasie koncertów – podobnie jak w wypadku Allina i Williams poprzez akty autoagresji, dobór ekscentrycznych elementów garderoby, czy popadanie w stan specyficznego stuporu, ale także w tekstach utworów. Jednym z takich wierszy są słowa


do utworu Moja desna ruka (moja prawa ręka), który jest rodzajem wyznania miłości do ręki odciętej od ciała (i co naturalne, wyrazem przerażenia). Podmiot liryczny patrzy na amputowaną kończynę i wspomina, jak nią operował, wśród czynności, jakie nią wykonywał, znajduje się pisanie. Warto podjąć ryzykowną ścieżkę interpretacji i postawić hipotezę, że jest to wiersz o projekcie odzyskania siebie i współistnieniu tego, co kulturowe (naturalno kulturowe), z tym, co biologiczne. Innym tekstem podejmującym wątek konieczności odzyskania siebie, odwrotu od cywilizacji są słowa do utworu Sexualni distonalitet (Seksualna dystonalność): Sexualni distonalitet Sexualni kriminalitet Sexualna dezinformacija Sexualna dezorijentacija Totalna perverzija duševna diverzija Moralna hereza Sex bez poreza. Wedle mojej interpretacji, w oparciu o robocze tłumaczenie, po polsku brzmiałby tak: seksualna dystonalność, seksualna kryminalność, seksualna dezinformacja, seksualna dezorientacja, totalna perwersja, duchowa dywersja, moralna herezja, seks bez podatku. Jest to ironiczny komentarz wobec mieszczańskiej, ale także instytucjonalnej moralności, rozdzielającej sacrum i profanum. Nie udało mi się znaleźć zbyt wielu źródeł na temat Panonskiego. Ów brak nie ma większego znaczenia dla niniejszych rozważań, bo większość wymienianych w nich artystów nie była dotąd uważana za obiekt godny naukowej interpretacji. W przypadku Panonskiego ubóstwo źródeł można jednak uznać za znamienne, bo Panonski jako podsądny, pacjent oraz ofiara wojny ewidentnie został poszkodowany przez systemy obu państw (Jugosławii i Chorwacji), w których przyszło mu żyć. W archiwalnym wydaniu tygodnika Globus, jednego z najpoczytniejszych pism w Chorwacji, natrafiłem na opis biograficzny idealnie pasujący do tekstów na temat Artaud: Muzyk i poeta o punkowym wyrazie, którego głównymi tematami było cierpienie, ból i szczerość, już na początku kariery był charyzmatyczną i magiczną postacią na punkowej scenie w Chorwacji i Słowenii, ale też w innych częściach byłej Jugosławii. Urodzony na skraju miasta, żył na granicy prawa i legalności, na krawędzi kultury, a dokładniej nawet na marginesie subkultury, a w tej wojnie na granicy życia i śmierci. To był jego wybór. Do końca walczył z otoczeniem o swoje niezwykłe miejsce pod Słońcem, nieprzerwanie walcząc i uciekając nawet przed samym sobą. Swoim usposobieniem, muzyką i postępowaniem wyrażał chaos własnej duszy, walkę i lęk przed światem i jego osiągnięciami. „Jestem bojownikiem przeciw cywilizacji” było jego hasłem, za którym stał uparcie i bezkrytycznie, którym leczył swoje lęki 7. Sztuka Panonskiego zdaje się być dalekim echem cyrkowego freak outu. Chorwacki wokalista w czasie koncertów dokonywał „ponownych narodzin”, wykorzystując środki, jakimi

operowali sterowani przez mentora uczestnicy teatru okrucieństwa. W obu wypadkach celem było odnalezienie partykularnego języka oraz rozbicie silnie zakotwiczonej w zachodniej cywilizacji dychotomii ciała i ducha. Kiedy był w szpitalu, miał z wszystkimi dobre układy. Szybko za dobre sprawowanie zaczęli go puszczać na koncerty. Zaczął wtedy ciąć swoje ciało, co nazywał body-artem. Na koncertach śpiewał o wszystkim, co mogłoby wywołać społeczne oburzenie, co godziło w małomiasteczkową mentalność i służbizm. Śpiewał o kazirodztwie, samobójstwie, przeciw normom społecznym, wykorzystując do tego ostry, naturalistyczny język przekleństw, brudu, śmieci i we wszystkim tym odnajdywał swego rodzaju delikatność. Wyrzucał z siebie krzyki, a najczęściej pojawiającymi się w tekstach słowami był „smród”, „śmierdzieć”, „ohydny”, „brudny”, „brzydki”. „Tnę się, żeby ludzie uwierzyli w moje piosenki, by odczuli moją szczerość. Brzmienie, które wybrałem, to echo mojej duszy”. „Lubię ekscesy, lubię, gdy coś mi się dzieje”. Mówił, że odbiera siebie jak praczłowieka, który chodzi od jaskini do jaskini w poszukiwaniu ognia. „Przybyłem zniszczyć kulturę, obyczaje i tradycję”. Powołując się na antycywilizacyjny zapał obecny w wielu poczynaniach twórców sztuki punk, na instytucjonalną przemoc, która nie wyeliminowała „choroby”, a jedynie utrudniła im działanie i niemal wyrzuciła poza obręb życia publicznego, można postawić tezę o zbieżności dróg zapomnianych artystów cyrkowych i wciąż jeszcze pamiętanych rockerów. Przyjęcie najcięższego jarzma, dezercja w obrazoburstwo, przestępstwo, szaleństwo, wreszcie naszkicowanie ramy dopuszczalnej zabawy, a następnie gwałtowne jej naruszenie są najmocniejszymi sposobami na zachowanie swobody twórczej. Serdecznie dziękuję panu Pawłowi Swobodzie, pracownikowi Instytutu Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk, za pomoc w tłumaczeniu tekstu utworu Sexualni distonalitet Satana Panonskiego oraz materiałów prasowych na jego temat. 1

W. Siwak,Estetyka rocka, Warszawa 1993, s. 16-18. tamże, s. 49-50. 3 Więcej informacji o freak shows, korzeniach tej formy widowiska i wpływie na kulturę można znaleźć m.in. w Freakery. Cultural Specta-cles of the extraordniary body, pod red. R. G. Thomson, Nowy Jork, 1996 i R. Bogdan Freak. Presenting human oddities for amusement and profit, Chicago 1988. 4 L. B. Jennings, Termin: groteska, „Pamiętnik Literacki” LXX, 1979, z. 4, s. 318. 5 Opozycyjna wobec kultury Zachodu, wytworzona w jej własnym obrębie, alternatywa wobec prymitywnych, autorytarnych i opartych na posłuszeństwie systemach mentalności zbiorowej. 6 K. Matuszewski, wstęp (Odpadek Dzieła Stworzenia), w: A. Artaud Antonin, Heliogabal albo anarchista ukoronowany, Warszawa 1999, s. 6. 7 V. Vurušić, Satan Panonski nije mrtav!, „Globus”, 30 listopada 1992. 2

8

tamże.

21


małgorzata pokutycka Od 20 miesiecy w trasie dookoła swiata. Obecnie jej głównym zainteresowaniem jest fotografia podróznicza: krajobrazy, zycie uliczne, historie wypisane na twarzach. Uchwycone kadry ze swiata mozna sledzic na blogu www.nawlasneoczy.wordpress.com

22


ladyboys show Mówi sie o nich czesto mylnie, ze to transwestyci, transseksualisci, przebierajacy czy geje. Sa to po prostu osoby, które nie czuja sie dobrze w swojej skórze, nie sa w 100% mezczyznami lub w 100% kobietami. W Tajlandii kathoeys maja swoje miejsce w kulturze i sa jej integralna czescia.

23


agata grzych Uczestniczka wielu wystaw m.in. w Fotofestiwalu w Atenach, Miesiacu Fotografii w Bratysławie, Miedzynarodowym Festiwalu Fotografii w Łodzi. Obecnie jej głównym zainteresowaniem jest rola kiczu w przestrzeni religi jnej. Chce. Moze. Tworzy. 24


praca dyplomowa zrealizowana na wydziale Komunikacji Multimedialnej Akademii Sztuk Pieknych w Poznaniu (obecnie Uniwersytet Artystyczny) pod kierunkiem prof. Andrzeja P. Florkowskiego

25


Sabina Drąg

Od mysli do przekazu – czyli o sztuce klaunady współczesnie Z Mikołajem Wiepriewem, rezyserem i aktorem Teatru Nikoli rozmawia Sabina Drag Co to znaczy być klaunem? Kim jest klaun? I tu właśnie napotykamy na problem, który pojawił się w Polsce. Często dzieci mówią, że nie lubią klaunów, a dorośli, że w ogóle ich nie oglądają, bo też nigdy im się nie podobają. I tu pojawia się odpowiedź. Te osoby, które grają klaunów, próbują śmieszyć, próbują komediować, próbują wykonać, próbują zachwycić i próbują powiedzieć, że oni są klaunami, i w tym jest nieprawda. Klaun jest jak malarz, jak lekarz, ja mówię o wysokiej odpowiedzialności związanej z tym zawodem. Myślenie klauna powinno być myśleniem klauna, a nie myśleniem zwykłego

26 fotografie pochodzą z archiwum Teatru Nikoli

człowieka, który chciałby coś komuś pokazać. Klaun pojawia się od myśli i to od myśli rodzi się przekaz, przekazywany jest jego stan, stan takiego nienormalnego zachowania. Klaun powinien być, musi być dobry, nie może być złych klaunów, bo wtedy już nie można mówić o prawdziwym klaunie, trzeba by go nazwać inaczej, ale nie wiem w tej chwili jak, a nie chciałbym wymyślać. Na przykład normalna osoba do obiadu bierze do lewej ręki widelec, a do prawej nóż. Klaun w tym momencie bierze łyżkę, nóż, grzebień albo okulary. Jest to przekaz nienaturalnego podejścia do sytuacji. No, na przykład nie można jeść okularami


zupy czy kaszy, a klaun może to robić, bo właśnie w tym momencie nie udało mu się znaleźć ani widelca, ani łyżki, a bardzo chce coś zjeść i z tego właśnie powodu okulary zamieniają się w łyżkę. Sytuacja oglądana z boku będzie nietypowa, a klaun, gdy robi to od siebie, to robi to z całą charakterystyczną dla siebie dobrocią. Klaun powinien być osobą ciepłą. Z reguły wydaje się, że nie jest w stanie czegoś zrobić. Na przykład bierze skrzypce i smyczek, ale nikt z publiczności nie wierzy, że on naprawdę umie grać, a on zagra i zagra pięknie. Wydaje się, że nigdy nie stanie na rękach, dlatego że jest krzywy i niezgrabny, a on staje na rękach i spokojnie idzie. Każdy gag jest nie tylko po to, żeby zaskoczyć publiczność. To powinno być takie przełamanie, to właśnie nienormalne zachowanie klauna i jego nietypowe nastawienie do życia wprowadzają publiczność w zachwyt. To tak nie może być! Jak to?! Okularami przecież nie można jeść zupy. Na jednej ręce nie można stać, a w drugiej trzymać lodów, to tylko... nawet nie akrobata, ale właśnie klaun potrafi. Nie można wziąć do lewej nogi smyczka, a do prawej skrzypiec i na nich grać. To może zrobić tylko klaun, i jeżeli to robi, to robi to perfekcyjnie. I tu możliwa jest właśnie odpowiedź na pytanie. Klaun to myślenie, klaun to człowiek, który inaczej myśli, inaczej żyje, inaczej się zachowuje. Może takie małe opowiadanie o żonglerze, który całe życie tylko żonglował. Dwa tysiące lat temu malutki Jezus, jego matka i ojciec prosili, żeby mądrzy ludzie byli razem z dzieciątkiem, dzielili się z nim swoim czasem, mądrością. Jezus nudził się, kiedy oglądał i słuchał jednej mądrej osoby, drugiej i trzeciej... Nie było mu to potrzebne, był bardzo malutki. I w tym momencie przyszła kolej na osoby z cyrku. Kiedy żongler zaczął żonglować, malutki Jezus był zachwycony i cały czas obserwował w spokoju jego działanie. Kiedy pytali go: „Jak Ty to robisz?”, on mówił: „Ja nic innego nie potrafię zrobić, ja mogę tylko to”. Klaun może być tylko klaunem, on nie może być filozofem, nie może być maszynistą, nie może być lekarzem. Klaun to zawód połączony z przekazem czegoś bardzo ważnego dla ludzi, którzy będą go oglądać. Czy klaunem trzeba się urodzić, czy może da się nauczyć bycia klaunem? Czy klaun to jest cecha osoby, czy jest to zawód, którego można się nauczyć? Można przekazać technikę żonglowania, można przekazać podstawy ekwilibrystyki, można nauczyć dzieci grać na fortepianie, można nauczyć pływać, pisać wiersze. Zawsze pojawia się wtedy mnóstwo pięknych, wielkich poetów, wielkich pisarzy, pianistów, i tak samo pojawiają się wielcy klauni. Weźmy na przykład Jeana Gaspard Debureau, wielkiego mima z przełomu XVIII/ XIX wieku. Był on do tego stopnia komiczny, że... zdarzył się taki epizod w jego życiu... Do pewnego lekarza przyszedł mężczyzna, który powiedział, że jest bardzo smutny, chory i jest mu w życiu tak ciężko, że najchętniej wziąłby sznurek i powiesił się na nim,

nawet jutro. Lekarz posłuchał go i powiedział: „Mam tylko jeden lek na tę chorobę. Powinien pan dziś wieczorem pójść do teatru i oglądnąć przedstawienie Jeana Gaspard Debureau”. Na co ten facet powiedział: „To ja jestem Jean Gaspard Debureau”. Gaspard był tak wielki, że publiczność, która go oglądała, osiągała stan katharsis. Mówi się, że przekaz komiczny jest bardzo ważny, bo takie spotkanie zostaje u ludzi na całe życie. A jak wyglądają relacje między pracą a życiem prywatnym? Czy klaun to jest taki zawód-misja, która trwa 24 godziny na dobę, czy jest jakiś przeskok do prywatności, czy bycie klaunem to bycie nim cały czas? W trakcie młodych lat aktor buduje swoją postać, poszukuje swojego wizerunku, otwiera siebie. Na początku jest to oczywiście taki trochę nienormalny stan i to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza jeżeli osoba nie jest do tego przygotowana. Cały czas przeszkadza ludziom, z którymi mieszka, którzy go otaczają. Później oczywiście udaje mu się wreszcie wypracować swoją indywidualną postać, jednak jest to trudny etap.

27


Osoba, która jest klaunem, powinna być tak psychofizycznie nastawiona, żeby w trakcie swoich występów, w trakcie swojej działalności scenicznej stać się w pełni klaunem, w ten moment żyć, tworzyć, w całości wchodzić w swoją postać. Czasami wygląda to bardzo zabawnie. Widzisz osobę, taką, że nigdy byś nie powiedział, że przed tobą stoi właśnie wielki klaun. Mój pierwszy wielki nauczyciel, wielki klaun Musla, Alosza Sergiejew, był wielki w swoim zawodzie, a w życiu był malutkim, niezgrabnym, niezauważalnym człowiekiem. O! Idzie gdzieś tam taki malutki człowieczek i tam sobie coś pod nosem cały czas wymyśla, zostaje w takiej swojej fantazji. A jeżeli podchodzi do pracy, to w tym momencie staje się coś niesamowitego. W jednym momencie, jednym małym paluszkiem mógł doprowadzić wszystkich otaczających go ludzi do śmiechu, dlatego że ten palec był tak nieposłuszny, niesforny, nieznośny. Tak trwała walka nieznośnego palca z klaunem i w tym momencie publiczność... padała z krzeseł i na podłodze ludzie aż trzęśli się ze śmiechu. Taka to była walka, a to była tylko improwizacja. W życiu, tak jak powiedziałem, to była bardzo skromna osoba, która za wszystko prosiła o wybaczenie. Jego pseudonim brzmiał Musla, od tego właśnie ciągłego przepraszania, on wszystkich przepraszał, i tak już zostało: Musla. Z drugiej strony, jeśli mówimy o Jango Edwardsie to... każda osoba ma swoją energię, on jest cholerykiem. Jango Edwards nie jest flegmatykiem, nie jest melancholikiem, on jest cholerykiem w stanie tysiąca wat. Oprócz tego, że to choleryk, to równie wielki fantasta, a po trzecie − jest dużym mężczyzną, który cały czas emanuje swoją dobrocią, swoją emocjonalnością. Oczywiście publiczność, czy to kobieta, czy mężczyzna, czy to jakiś przedmiot, czy jakiś utwór muzyczny, czy to scena, czy to ulica, metro, dworzec, czy to jazda w taksówce, wszędzie on jest jak bomba atomowa. Naładowany. To jest właśnie Jango Edwards. A jak wygląda sprawa z życiem rodzinnym u klaunów? Zawsze byli rodzinni, od samego początku jeździli ze swoimi rodzinami. Czy później dzieci wchodziły w ten świat, świat cyrku, czy zajmowały się czymś innym, to zawsze byli razem, w podróży. Jeżeli szapito (namiot cyrkowy), to we własnych wagonach, a jeżeli w hotelu, to razem w hotelu, zawsze z rodziną. Czy wciąż życie klauna związane jest z podróżą? Czy istnieją jeszcze takie cyrki, jak kiedyś, ciągle znajdujące się w drodze? Odpowiedzią na to pytanie jest Cyrk Du Solei. Cyrk Du Solei, Slava Polunin, Licydei, i inne grupy komiczne, grupy klauniarskie, oni są zawsze w podróży, zawsze powinni mieć odbiorców. Dziś mogą być w Moskwie, jutro w Brukseli, pojutrze − możliwe − w Warszawie, rzadko to się zdarza, może kiedyś Slava Polunin będzie wreszcie w Warszawie. Podróżowanie jest stałym elementem życia klauna, tak jak i komika. Kiedy powstał film Złota gorączka

28

Chaplina, to nie był pokazywany tylko i wyłącznie w jednym kino-teatrze. On był pokazywany na całym świecie, podróżował tak samo jak aktorzy. Zawód aktora to zawód związany z przekazem, przekazem informacji, spektaklu, swojego wyrazu publiczności. Całe życie klauna to podróż. Jak wygląda powstawanie charakteru klauna? Każdy klaun jest przecież inny na scenie, i każdy ma swoją charakterystyczną postać. Na temat powstawania... Był w Rosji taki naprawdę fantastyczny klaun, Leonid Jengibarow... Na początku był bokserem, później cztery razy zdawał egzaminy do szkoły cyrkowej, i nie przyjmowali go, ostatnim razem przyjęli, i on powoli ze swoim nauczycielem Bielajewem zaczął budować postać współczesnego młodego człowieka, jakby dokładnie wziętego z ulicy. Był ubrany w taki o, zwykły podkoszulek, spodnie na jedną szelkę, przez ramię, buty troszeczkę powiększone, a spodnie troszeczkę zwężone. Trenował, szkolił elementy akrobatyczne i elementy żonglowania. Później równolegle zajmował się pantomimą, a pod koniec życia wyszedł z cyrku i zaczął tworzyć własne pantomimy komiczne, spektakle. Wszystko utrzymując w przekazie humoru, uśmiechu i wielkiej dobroci. Raz w Pradze otrzymał nagrodę Wielkiego Klauna Świata. Budował konsekwentnie swoją postać, każdy klaun buduje własną postać, swój wizerunek. Oczywiście na początku wielki Charlie Chaplin dał charakterystyczną postać małego człowieka i zaczęto go kopiować na całym świecie, podobnie jak Marcela Marceau. Tysiące Marceli Marceau pojawiło się wówczas na świecie, tak samo jak Charlie Chaplinów. Wielcy klauni, fantastyczni klauni odkrywali swoją postać i ona zachowywała się, trwała: czy to na przykład Grock, angielski klaun, czy Leonid Jengibarow, czy to klaun Alosza Sergiejew Musla, Jurij Nikulin, wielki aktor i klaun rosyjski. A skąd wziął się czerwony nos? Czerwony nos jest to taki klasyczny przekaz. Oznacza, że ja w ten moment jestem inny, a że inny, no to i śmieszny, jedni mają czerwony nos, inni mają biały, trzeci jakiś inny. Sam moment założenia nosa zmienia sytuację. Kiedy nastąpił taki przeskok? Leo Bassi, podczas swojego spektaklu, który był pokazywany w ramach Festiwalu Teatrów Ulicznych Ulica 25 w 2011 roku w Krakowie, przebierał się w strój białego klauna, klasyczny kostium i pomalowaną na biało twarz. Teraz te wizerunki są bardzo współczesne? Czy był to jakiś specjalny moment zmiany? W cyrku zawsze były postacie białego i rudego klauna. Leo Bassi pokazał jakby dokładnie postać białego klauna. Biały klaun jest troszeczkę mądry, myślący, a rudy klaun to taki wariat, któremu nic się nie podoba, który coś powinien złamać, powinien gdzieś spaść, i to była jakby taka walka, „walka-rozmowa”, „wal-


ka-kontakt”, „walka działalności”, walka duetu biały i rudy klaun. Rudy klaun szedł zawsze od postaci błazna. Jeżeli mówimy o Antonie Adasinsky’m, kiedy w swoich spektaklach tworzył klauna, to był to właśnie taki błazen, typ arlekina z teatru dell’arte. To tak jak Pietruszka z naszej rosyjskiej klasyki. Kiedy postać Pietruszki wychodziła na rynki, sceny, to śmieszyła i zachwycała ludzi, a w ten moment mogła powiedzieć też parę zdań o polityce. Nie tylko w Rosji, nie tylko w Starej Rosji, Anglii czy Włoszech, wszędzie polityka i kościół zawsze były na języku u klauna. Z tego powodu trwała gonitwa kościoła za klaunami, a czasami miała ona też polityczny wymiar. Z drugiej strony zawsze przy królu był szut, stańczyk, który dawał możliwość od czasu do czasu uśmiechnąć się królowi. Już sama jego funkcja jest bardzo odpowiedzialna. W takim napięciu nie można długo wytrzymać i z tego powodu królowie zawsze mieli szutów, stańczyków, błaznów, którzy dawali im możliwość rozluźnienia. To rozluźnienie, odpoczynek, wyluzowanie się dawało im siły, by znów wejść w normalny stan.

Człowiek nie może cały czas być w napięciu, powinien utrzymać balans. I dlatego w Indiach powstała taka technika, jak terapia przez śmiech, w której ludzie spotykają się i śmieją razem, tak z niczego, ze zwykłego palca, który mają w swojej ręce, i dzięki temu osiągają stan dobroci, lekkości, ściągają z siebie stres, napięcie, niepotrzebną walkę, złą energię. Klauni pojawili się w życiu, dlatego żeby balansować psychofizyczny stan człowieka, a nie dlatego żeby ubrać nos i coś pokazać. Klaun to misja, uśmiech to misja, która jest bardzo ważna, nie ma różnicy, do kogo jest skierowany spektakl: czy to do polityka, czy do dziecka, czy to do kobiety w ciąży, dla wszystkich uśmiech jest ważny. Bardzo dziękuję za rozmowę. Ja również dziękuję.

29


30


31


Karolina Pałys

Jak Shrek pozarł Pinokia, czyli dlaczego polskie tłumaczenia filmowe to cyrk Audycja radiowa. Temat − najdziwniejsze polskie tłumaczenia tytułów filmowych. Redaktor rzuca przysłowiowym już Wirującym seksem. Gość dodaje Obcego, ósmego pasażera Nostromo i, jego ulubione, Wściekłe psy. Ja także mam kilka swoich typów: Szklana pułapka (oryginalne Die Hard ze szkłem niewiele ma wspólnego) czy Jagodowa miłość (Norah Jones może i kochała jagodowo, ale w tytułowe My Bluberry Nights niekoniecznie to sugeruje). Do tego dochodzą koszmarne tytuły seriali; kto ogląda Kochane kłopoty, Współczesną rodzinę, Dorastającą nadzieję czy Impersonalnych i liznął odrobinę angielskiego, ten wie, o czym mowa (odpowiednio: Gilmore Girls, Modern Family, Raising Hope, Person of Interest). Nie jest tajemnicą, że tytuły dzieł filmowych to osobna dziedzina translatoryki. Pytanie tylko, skąd się takowe potworki biorą i kto za nie odpowiada. Gość audycji miał na ten temat osobliwą teorię. Otóż okazuje się, że tłumacze dostają specjalną premię za „kreatywność” w wymyślaniu tytułów. Zakładam, że miał to być dowcip. Mimo to, można z takiego żartu wyciągnąć pochopne wnioski co do oceny polskich tłumaczeń audiowizualnych. Chociażby taki, że ogół odbiorców w niewielkim, acz wystarczającym stopniu posługujących się obowiązującym lingua franca, potrafi stwierdzić, że dancing to nie to samo co seks, a tłumacz to nie anglista, tylko nieuk. Dlaczego praca tłumacza audiowizualnego jest trudna i często niedoceniana (a nawet wyśmiewana, czego przykładem anegdota o niechlubnych tłumaczeniach tytułów filmowych)? Może dlatego, że tłumacz pracujący przy filmach czy serialach nie odpowiada całkowicie za produkt końcowy. Przekład literacki stanowi pewną całość. Bez konfrontacji książki w języku oryginału z książką wydaną w tłumaczeniu ocena jakości przekładu jest niemożliwa. Zasada ta działa także w drugą stronę – nie można wydać wartościowej oceny na temat książki nie czytając jej w oryginale (wbrew pozorom nad wyraz często zdarza się, że przekład ma niewiele wspólnego z oryginałem – proponuję porównać 32 ilustracje do tekstu wykonała: Monika Mrowiec

oryginalne sonety Shakespeare’a z tłumaczeniem Stanisława Barańczaka – lub też jest od niego lepszy – dobrym przykładem jest twórczość Williama Whartona, niezwykle w Polsce popularnego za sprawą świetnych przekładów Krzysztofa Fordońskiego, natomiast na świecie znanego jedynie z Ptaśka). W przypadku tłumaczeń audiowizualnych istnieje możliwość natychmiastowej konfrontacji, jeśli nie z oryginalnymi dialogami, to z częścią pozawerbalną przekazu filmowego, z którą w wielu przypadkach tłumaczenie nie koresponduje. Istnieją trzy rodzaje tłumaczenia audiowizualnego: napisy, dubbing i wersja lektorska. W Polsce dwa pierwsze typy obecne są zazwyczaj w kinach, telewizję natomiast zdominował lektor. Jest to metoda najmniej popularna na świecie, na tak wielką skalę stosowana jeszcze tylko na Bałkanach. Wersja lektorska stwarza pozory interakcji z oryginałem, bo słyszymy prawdziwe głosy aktorów. Jednak zaraz potem nakłada się na nie beznamiętny bas Tomasza Knapika czy Janusza Szydłowskiego. Przy opracowaniu listy dialogowej (tzn. tekstu czytanego przez lektora) znika także znaczna część pierwotnych wypowiedzi, ponieważ tempo, w jakim lektor czyta listę dialogową, musi być w miarę jednorodne, w odróżnieniu od tempa wypowiedzi poszczególnych postaci. Zresztą problem skracania wypowiedzi na potrzeby tłumaczenia to główna bolączka tłumaczy audiowizualnych. Twórcy napisów także muszą ciąć wypowiedzi i to znacznie, chociaż nie tak bardzo jak dla wersji lektorskiej. Najmniej szkodliwy z punktu widzenia


strat w przekazie jest dubbing. Tutaj widz słyszy dokładnie tyle, ile twórca chce, aby usłyszał. W Polsce ta ostatnia forma jest obecnie najmniej rozpowszechniona, pośrednio zapewne z uwagi na koszty jej produkcji (z trzech wymienionych metod ta jest zdecydowanie najkosztowniejsza: trzeba opłacić aktorów, reżysera, tłumacza, realizatora, studio itp.). Obiegowa opinia głosi, że dubbing nadaje się tylko do bajek. Praktyka większości państw europejskich pokazuje jednak, że wcale nie musi tak być. Dobrze zrobiony dubbing nie brzmi sztucznie i „kreskówkowo”. Wszystko zależy od odpowiednio dopasowanych „kłap”, czyli ruchów warg postaci przy wydawaniu poszczególnych dźwięków – cała sztuka polega na takim dostosowaniu wypowiedzi, aby była ona tej samej długości co wypowiedź oryginalna, miała mniej więcej podobny rozkład szerokich i wąskich samogłosek i przy okazji jeszcze oddawała sens oryginału. Zadanie niełatwe, ale biorąc pod uwagę polski dorobek w tej dziedzinie, dziwi trochę spychanie tej metody na margines. Mało znanym faktem jest, że tradycje polskiego dubbingu datują się już na czasy przedwojenne, kiedy to mówiło się nawet o polskiej szkole dubbingu. Dawne tradycje odżyły jakiś czas temu, za sprawą Bartosza Wierzbięty i Joanny Wizmur, którzy brawurowo zrealizowali Shreka, dając nadzieję na przywrócenie dubbingu do łask. Potem zabrali się jednak za Pinokia… Rok 2002. Na ekranie Roberto Benigni w białym obcisłym wdzianku wywija koziołki, kręci piruety, podśpiewuje, czyli jak zawsze jest albo denerwująco hiperaktywny, albo uroczo energiczny (w zależności od gustu). Miejsce akcji: Włochy. Główny wątek: nienaturalny przyrost tkanki chrzęstnej w nosie spowodowany kłamstwem. Fabularny film o Pinokiu miał być hitem. Kolejnym dziełem włoskiego geniusza z ADHD (Benigni także reżyseruje). Bo niby dlaczego nie? Po tym jak jego Życie jest piękne dostało Oscara, a sam Roberto podczas gali wręczenia nagród Akademii zaprezentował, jak sprawnie potrafi balansować na oparciach foteli, pełne sale kinowe miał jak w banku. Historia drewnianego pajacyka, który pragnął zostać prawdziwym chłopcem, jest uniwersalna i, za sprawą wersji disnejowskiej z 1940, powszechnie znana. A jednak film nie stał się światowym arcydziełem. W USA zaliczył spektakularną klapę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że we Włoszech film był sześciokrotnie nominowany do najważniejszej włoskiej nagrody filmowej, David di Donatello premio (ostatecznie zdobył 2 statuetki). W Stanach także zdobył sześć nominacji, ale bynajmniej nie do Oscara, lecz jego negatywnego odpowiednika – Razzie. Komu wierzyć? Może Polakom, którym, mówiąc oględnie, Pinokio również nie przypadł do gustu. Porównując te wyniki, ma się wrażenie, że dotyczą one dwóch zupełnie różnych obrazów. Poniekąd tak jest, bo na rynek

amerykański film trafił w wersji dubbingowanej, na której to, a nie włoskim oryginale, bazowała wersja polska. Co takiego mówi Pinokio, co sprawia, że ten skądinąd bardzo ładny wizualnie i całkiem nieźle zagrany film po przetłumaczeniu odrzuca zarówno polską, jak i amerykańską publiczność? Amerykanie całkowicie polegli w kwestii technicznej: kłapy są niedograne, postaci mówią, co chcą, kiedy chcą, niezależnie od tego, czy akurat przypada ich kolej. Polacy sprawili się w tej materii znacznie lepiej, wypowiedzi pasują do ruchu warg, a głosy są nieźle dostosowane do charakterów poszczególnych postaci (Jacek Braciak potrafi genialnie oddać hiperaktywny charakter Pinokio/Benigniego). Gołym okiem widać, że strona techniczna to atut polskich twórców i nie ma się tu do czego przyczepić. Porażką jest natomiast warstwa tekstowa. O ile w Shreku tłumaczenie Wierzbięty było dowcipne i tylko subtelnie balansowało na granicy dopuszczalności dla widzów poniżej wieku szkolnego, to w Pinokiu mamy bardziej dosadne słowne „kwiatki”. Pierwsze kwestie nie zapowiadają jednak katastrofy. Wypowiedź „ciemno tu jak u Murzyna w... jaskini” to jakby echo Shrekowego „zainwestuj w tik taki, bo ci jedzie”. To jednak tylko zmyłka, bo już za chwilę Świerszcz, sumienie Pinokia, jest określany jako „mały, bezczelny i niedorobiony”. Po spacyfikowaniu go młotkiem, Pinokio stwierdza, że „zasłużył bydlak”. Trzeba przyznać, że ani to subtelne, ani śmieszne. Pojawiają się też błędy rzeczowe. Wróżka, opiekunka Pinokia, nazywa się Wróżką o Błękitnych Włosach, dlatego że jej włosy mają kolor... czarny, według tłumacza oczywiście, który każe Pinokiowi zachwalać jej „piękne, kruczoczarne włosy”. Przyczyny niepowodzenia filmu mogą także wynikać z odmiennych oczekiwań publiczności włoskiej i reszty świata, która Pinokia kojarzy tylko z kreskówki Disneya. Dla Włochów jednak opowieść Carla Collodiego to podstawowa lektura, pełna metafor oraz odwołań kulturowych i historycznych. Fakt, że istnieją interpretacje, według których Pinokio, Gepetto i Wróżka o Błękitnych Włosach to święta rodzina, a przyjaciel Pinokia, nicpoń Luciniollo, to odpowiednik Szatana, świadczy o tym, jakim szacunkiem Włosi darzą opowieść o drewnianym pajacyku.Jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jeden Shrek nie przywróci wiary Polaków w dubbing. Pinokio pokazuje, że nie wystarczy rzetelność techniczna, bo dubbing to jednak przede wszystkim przekład, który musi być rzetelny i dostosowany do realiów oraz oczekiwań widowni. Ostatnio w polskim kinie można dostrzec zwiększone wysiłki w tym kierunku: The Avengers czy Pan Propper i jego pingwiny to przykłady może jeszcze nie dzieł filmowych, ale już na pewno nie filmów, których dzieci i młodzież są jedynymi odbiorcami, do których dubbing został zrealizowany na naprawdę wysokim poziomie. A więc dajmy szansę kłapom (i nie oceniajmy tłumacza po tytule)! 33


Zofia Kulig

w nierównym skrzeniu mgławic, świt uwydatnia się, zszywa przestrzenie nićmi światła. dnieje spokojem ziemi − animacją, jedyną taką o brzasku. a wszystko to widok z okna. muzyka życia stroi się do słońca, wieniec gór oddziela piękno energią absolutu. nad moją głową, oko nieba drży rzęsą powietrza. przekraczam siebie – rzekę oszalałą. nie chcę dłużej moczyć stóp, krwią długich dni i nocy. chwilą otwartą na przeżycie z bezpieczną ślepotą, prosto iść będę. ziemia piętrzy się prawdą o sobie, tu jeszcze wszystko zdarzyć się może, piękne i doskonałe rytuałem wieczności.

34


piszesz, że wszechświat się kurczy, i wszystko dookoła ma siebie dosyć. przyszłość co proste, nikczemnie gmatwa, biegnie na przekór sobie, skracając drogi do celu, byle szybciej, dotkliwiej słowem zuchwałym byle do przodu własnej pychy z bezczelnie odsłoniętym teraz. 35 ilustracje do tekstu wykonała: Malwina Mielniczuk


Przemysław Chodań

Dedykowane złej sztuce Laura Pawela „Nie bedzie dziury w niebie, jesli nawet pójdziesz tyłem” Bunkier Sztuki, Kraków, 14.07 - 26.08. 2012 Kuratorka: Lidia Krawczyk

36 fotografie pochodzą z archiwum Bunkra Sztuki


Utopia, choć nie istnieje, jest krainą piękną. I dobrą. Przekonywali nas o tym liczni. Kto dzisiaj chciałby ją jednak kolonizować lub ustalać nowe warianty, zostałby oskarżony o fanatyzm czy totalitarne zapędy. Wyobraźnia utopijna straciła rację bytu. Jest niepoprawna politycznie, odbiera swoim mieszkańcom możliwość wyjścia poza stan „naturalnej szczęśliwości”, którym mami. W utopiach traci znaczenie pomysł na kontrolę ludzkich zachowań; tutaj ideologia jest ucieleśniona w sposób doskonały (tak jak doskonałym więzieniem miał być Panoptikon). Moda na utopie ma się jednak nie najgorzej. Nastał czas na ich przepracowywanie, dekonstrukcje. Artyści przepracowują myślenie utopijne często w kontekście ich społecznie i psychologicznie unifikującego charakteru. Laura Pawela – autorka, której wystawa zainicjowała cykl „Wymiary utopii” − społeczny aspekt utopii minimalizuje; wraca do świadomości jednostkowej, z całym bagażem nerwic, natręctw i dysfunkcji; bagażem, który utopiści lekceważą, lub którego chcą się pozbyć. Mentalne dysfunkcje, które interesują Pawelę, są z jednej strony pozostałością po wielkich, utopijnych tematach modernizmu, ideach mających zbawić niedoskonałą kondycję człowieka poprzez projektowanie świata na jego miarę: na miarę jego powszechnych i powszednich potrzeb. Z drugiej zaś bastionem zagrożonego unifikacją indywiduum. Tak więc prezentowana w Bunkrze Sztuki wystawa opowiadała o tęsknocie za miejscem idealnym, którego jednostka nie może ustanowić, ponieważ niemożliwym okazuje się zatrzymanie ruchu świadomości, zatrzymanie się w tu i teraz oraz uznanie, iż dobrze się dzieje. Na wystawie wszystko drgało, nic jednak się nie poruszało. Konstrukcje rzeźbiarskie i instalacje wyglądały na nieukończone, grożące zawaleniem (instalacja Upadek, zbudowana ze starych krzeseł głowa kozła, drgająca postindustrialna architektura w Past Present Continuous). Dzieła Paweli prezentują się w stanie potencjalności, która nie chce być zrealizowana, wówczas bowiem niebezpiecznie zbliżyłaby się do dogmatyzmu dzieła skończonego, do modernistycznej utopii. W swej strategii autorka jakby uciekała od statusu Artysty (i stabilnego Podmiotu): projektuje światy i jednocześnie podkłada pod nie dynamit niepewności. Wystawa „Nie będzie dziury w niebie, jeżeli nawet pójdziesz tyłem” jest bardzo dziewczęca, jest niczym piosenka, trochę naiwna, a zarazem wzruszająca i kokieteryjna. Tak jak twórczość Emila Ciorana – autora wielu chwytliwych aforyzmów o wymowie bliskiej nihilizmowi. Kokieteryjny styl Rumuna („Gdyby nie myśl o samobójstwie, dawno już bym się zabił”) przejęła Pawela witając widzów krzykliwym „Precz!”. Dalej, w ciemnym korytarzu, w którym wykuto „okna”, artystka konfrontuje nas ze swoimi postutopijnymi lękami. Wśród nich tli się również niepewność co do sensowności działań twórczych, wystaw sztuki, które zakrywają niestabilność konstrukcji instytucji – kreujących artystów na Demiurgów lub Antropologów czy Socjologów. Uwikłana w bycie

artystką Pawela rozkłada obrazy na części pierwsze i ucieka do natury – kategorii równie problematycznej jak sztuka, kultura etc. (w pracach z cyklu Otke Notiv). W wideo The Perfectionist zadaje sobie i nam pytanie: „Co się z tobą dzieje?”. Pytanie w tragikomiczny sposób komentujące sytuację pomiotu, który jeszcze nie zmartwychwstał po postmodernistycznym ukrzyżowaniu i do grobu złożeniu. Równolegle do wystawy Paweli prezentowano w Bunkrze pokaz Nicolasa Grospierre’a „Miasto, które nie istnieje”. Artysta zbiera zdjęcia i projektuje z nich wizje miasta idealnego – jest niczym chłopiec, który nie dostrzega wyjaławiającej fiksacji na jednym motywie. Tym, co łączy Grospierre’a z postawą Paweli, jest pewien rodzaj autyzmu, podczas zwiedzania wystawy odnosiło się wrażenie, iż nie zależy im na komunikacji z odbiorcą. Mistrzem projektu „Wymiary utopii” okazał się oczywiście Grospierre: prawdziwy Artysta o, chciałoby się rzec, modernistycznym ego. Krytycy obsypując go girlandą pochwał nie zwrócili jednak uwagi, że artystyczna strategia Grospierre’a grozi zacietrzewieniem. Pomnikowością, w którą za życia opadli święci Bałka i Opałka, nasi prawdziwi Artyści, Mistrzowie.

Jakkolwiek Laura Pawela brzmieć może naiwnie i dziewczęco, jej antyutopia jest żywa. Można się z nią utożsamić, można się z niej śmiać lub krytykować. Dzieło Grospierre’a można jedynie podziwiać − ukradkiem ziewając. Wystawa Paweli jest osobista, zarazem piękna i szpetna oraz narracyjna. Oczywiście w kontrze do Grospierre’a, który uzmysławia nam to, co ahistoryczne, postawę, którą opisywał Emil Cioran: „twórcy utopii okazują się być moralistami, dostrzegającymi w nas wyłącznie poświęcenia, zapomnienia o sobie (...). Bezkrwiście doskonali i żadni, porażeni Dobrem, wolni od grzechów i wad, papierowi i nieokreśleni, niewprowadzeni w istnienie, w sztukę rumienienia się ze wstydu, sztukę urozmaicania hańb i cierpień. ” Wiara w utopie należy do dzieci, fanatyków i polityków. My możemy za nią jedynie tęsknić – sztuka nam w tym pomaga. Ci, którzy w sztukę nie wierzą, mogą wierzyć w produkujący coraz lepsze antydepresanty przemysł farmaceutyczny: na pocieszenie i na zdrowie. 1

E.Cioran, Historia i utopia, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa, 2008, s.69 37


www.kuratorki.blogspot.com

38


39


fot. Magdalena Żołędź

Mateusz Marek

Znicze babci Moreli Bo widzicie, bogaci ludzie to mają zawsze lepiej niż biedni, bo pieniądz robi pieniądz, a z niczego nie ma nic. Tak powiem, taką prawdę powiem. Najgorzej, że ludzie to sukinsyny. Najpierw nakręcą, nakradną, sprzedadzą cię, cały kraj sprzedadzą, z Ruskimi się zbratają, po kawałku ci dom wywiozą, samochody pokradną, porysują. Dzieci ci oślepią, zabiorą, co twoje, co nie twoje, a przede wszystkim – co nie ich. Takie są te ludzie, a ty tylko na nich pracuj, płać im za podatki, za okupy, haracze, płać każdego dnia, sobie od ust odejmij, jak dostaniesz, ciesz się i oczy aż przymykaj ze szczęścia. Koniec końców, ktoś musi robić, bo przecież z niczego nie ma nic, najpierw się narobił chłop, niewolnik, a pan tylko uśmiechnięty od ucha do ucha, od rana do wieczora. Warunkiem dobrobytu jest wyzysk. A te ludzie to sukinsyny, nic, tylko jak okraść, patrzą, jak zaszkodzić, a jak im kto krzywdę zrobi! Jezusie Nazaretański – czcigodny, taki pokrzywdzony mści

40

się, gniewa, nigdy nie wybacza. Po sądach cię ciągnie, ty nigdy sprawiedliwości nie dojdziesz, a on od razu, taki człowiek, co zły jest, od razu ma na ciebie wyrok. Ty jeszcze bardziej pogrążony, opluty, znieważony, i jeszcze więcej płacić mu musisz, tak jest, tak to właśnie jest. Tak mówiła babcia Morela, która nazywała się naprawdę Elwira. Nie to jednak najważniejsze jest w historii, która opowiedziana musi być głównie ze względu na babcię Morelę. Rok był 2011, zima. Miałem gęsią skórkę i ręce napięte od siatek pełnych zniczy. Stałem na przystanku. Autobusowa linia numer 8, jako jedyna, jechała przez całe Pięknolesie. Z góry do dołu – bo taki wprowadzony był tutaj porządek. Pięknolesie − miejscowość z kategorii totalnie nijakich, pełna sprzeczności, wyjałowiona, wyprana z tożsamości i pozbawiona uroku, czy ducha. Miejscowość przetransformowana. Administracyjnie pozbawiona miana


wsi, formalnie zaprzeczająca faktowi bycia autentyczną dzielnicą miasta, do którego została przedziwnie wcielona. Wieś moderne, gdzie mentalność prostackich poczciwców mieszała się z zakompleksionymi nowobogackimi. Sentymentalizm żarł się z odrażającą pustką i nijakością. Miejscowość wielu wcieleń, gdzie za każdą twarzą stoi co innego. Piękny, dawny las, Niemcy, traktory, krowy, repatrianci, wąskotorówka, kopalnia, przychodnia, plebania, szkoła, stara policja, nowa straż pożarna, kanał, boisko do koszykówki, dom kultury, park, a na koniec jeszcze cholerna autostrada i Auchan. To wszystko i jeszcze więcej wymieszane jak błoto patykiem, bez szacunku dla chronologii i konsekwencji, a przede wszystkim dla tych biednych, skołowanych ludzi, którzy każdy z tych obrazów mieli, jak pręgi, odbity na twarzach. Wszyscy oni czekali na przystanku na autobus. Jedni czekali na stary czerwony autobus, inni na nowy żółty, chociaż i tak, koniec końców, wszyscy pojechaliśmy tym samym autobusem linii numer 8, którym przyjechał po nas nie kto inny, jak właśnie babcia Morela. W środku 42 miejsca – nie licząc stojących – z różnych parafii i różnej kondycji. Od tych staroświeckich, z gryzącą, szarą powłoką fotela, poprzez czerwone, owinięte imitacją imitacji skóry, po podarte, z wystającą gąbką i popisanymi czarnym markerem oparciami. Diodowy wyświetlacz oznajmiał imieniny Marcela i Honoraty. Groteskowa zdobycz techniki, do kompletu z autobusem, została podarowana babci Moreli w zamian za 35 lat ciężkiej pracy w środkach komunikacji miejskiej – zamiast emerytury. Jechaliśmy więc dalej, przy ciągłym akompaniamencie monologów bez wyraźnego końca, początku czy bodźca. Pretensje naniesione na język były jak mijany krajobraz − jak zaorany przez pijanego czołgistę grunt, a każda z bron innym pokoleniem, a wszystko dodatkowo przewalone gnojem, posypane kostką brukową, przyozdobione choinkami i dziećmi wracającymi ze szkoły. Babcia Morela nawijała dalej: I tak mówili, że to rewolucja będzie. Głupio gadali, co oni tam wiedzą! Ledwie wygód zabrakło wszystkich, a już na ulice chcą wychodzić. Że mało im. Przyzwyczaili się, że dobrze, że wygodnie. Wolności im brakuje. Jakiej wolności? Ludzie złoci. Ja jechałam, pamiętam, wagonami jechałam. Wieźli nas. Brudni wszyscy, głodni, niebo nad nami i stukot kół pociągu. Otwarte z góry wagony były. Na worku z suchym chlebem siedziałam. Dzieckiem byłam, nie pamiętam nawet za dobrze. Siedziałam, wyczułam, że dziurka jest we worku, i tę dziurkę palcem poszerzyłam, chleb kruszyłam i jadłam. Mała byłam, głupia. Co się tego chleba najadłam... a ludzie płakali, że nie upilnowali, że brakuje dla wszystkich. A dziecka może i szkoda, ale wszystkich szkoda. Taka bida była. Dobrze, jak jeszcze pociąg jechał, bo nieraz to tak stanął w polu i nas tak trzymali. Ksiądz Łukasz, pamiętam, taki ciemny, szczupły, wysoki. Chory, biedny leżał, pobity. Oczy takie ciemne. On chory, kaszlał tak strasznie.

Zamęczyli wszystkich. Wagony otwarte, deszcz lał się na głowę, a jak słońce świeciło, to nagrzewał się ten wagon, parzył ludzi normalnie. Starsi ludzie przytakiwali cicho, młodzi klęli pod nosem, albo poprawiali słuchawki, bo było to naraz tak wzniosłe, jak nieznośne. Klepanie babci Moreli, jak stukanie kół autobusu o drogę, raz szutrową, z dziurami i kałużami, potem o asfaltową, z prześwitami dawnego bruku, kończąc na gładkiej, pomarszczonej jak Morela toni świeżo wylanego asfaltu. A droga wiodła przez Pięknolesie jak przez kiszkę, wzdłuż szczęśliwych posesji z ogródkiem, przez piętrówki, straż pożarną, pocztę, kościół, sklepy, a w to nawtykane jeszcze przystanki, kawałki chodnika, place, skrzyżowania i kępy drzew. Przez karykaturę przedmieścia i symulację poczciwej wsi. Kocioł z wrzącymi bazgrołami na transformatorach – zapewniającymi lojalność jednej drużynie piłkarskiej i wrogość do innej, poczciwymi starcami, dzieciakami grającymi w piłkę, jeżdżącymi na rowerach i ziomkami wciągającymi fetę, w samochodzie pod sklepem. Żadnej konsekwencji. Pełna determinacji była za to podróż babci Moreli, która to, przerywając wywód, wciskała guzik i wypuszczała ludzi do ich światów na kolejnych przystankach. Jasne dla wszystkich było, że dla niej cel jest jeden – cmentarz. Jednocześnie Szeol, cyrk, forum, Avalon i przystań. Dojechała do górnego skrzyżowania, zaraz obok hipermarketu i ciągnącej się wzdłuż autostrady nitki ekranów dźwiękochłonnych. Zrobiła nawrót i skierowała autobus z powrotem w głąb Pięknolesia. W środku było już pusto, bo tylko babcia Morela chodziła jeszcze na cmentarz. Znana była z tego zamiłowania do pomników, wiązanek, zniczy, kwiatów i ozdób. Posądzona o fetyszyzm, przesadę, dewocję, zacofanie, zamordyzm i ciemnotę. Nie robiła sobie z tego nic. Była nie do zdarcia i nie do przegadania. Przy bramie ciągnęła dalej: Komu tutaj ten kiosk przeszkadzał? Może powiesz? Stare ludzie to gdzie teraz gazety kupią, papierosy, gdzie ludzie kupią? Toż to kiosków u nas było, żebym ci nie skłamała, chyba ze cztery. Ja wiem, że ja nie czytam. Gazet, a książek to dopiero. Telewizor mi ciężko oglądać. Mnie teraz oczy bolą. Szczypią i łzawią. Normalnie człowiek stary, chciałby coś jeszcze zobaczyć, a nie może. No nie da się, tak łzawią. Na jedno oko to miałam operację, ale na drugie to muszę czekać dwa lata i osiem miesięcy. Dopiero taki termin jest. Tyle ludzi, pęka w szwach wszystko, to tego normalnie nie idzie pojąć, jak to jest wszystko, rozumiesz, zbudowane tutaj, że ci lekarze nie nadążają leczyć? A najgorzej, jak mnie w nocy obudzi, jak mnie tak w nogach kręci. Wykręca normalnie na wszystkie strony. Jezu, jaki to jest ból. To ty sobie nawet nie próbuj tego wyobrażać. Wstaję wtedy i chodzę. Nieraz z godzinę chodzę albo dwie. Telewizor sobie włączę, spirytusem salicylowym nacieram i chodzę. Stary człowiek to jest

41


normalnie... do wyrzucenia. Rozumiesz to. Do czego ja jestem – taka babcia. Do wyrzucenia. Na śmietnik. Dziesiątki razy słyszane, wrzynało się to w głowie gorzej niż McDonald, Coca Cola, Biedronka, Tesco, wsączało silniej niż teorie spiskowe i spirytus w nogi babci Moreli. A zaczynała się opowieść sztandarowa, epopeja o tym, kto, gdzie, dlaczego, za co, skąd, dokąd. Tu leżą starzy ludzie, a tam młodzi leżą. Tam leży Jasiek, co z dziećmi groby mył na cmentarzu, ostatni został i pomnik go przywalił. Wypadek. Straszna tragedia. Na miejscu zmarł. Pamiętam, jak dzwony waliły na kościele, jak zawsze, kiedy ktoś umierał. Kwiaty tu zostawię, bo akurat wyprałam. Tu Kazimierz, co całą wieś strzygł, bo dostał z Ameryki maszynkę do włosów – elegancką. Majster z niego był – wszystko umiał zrobić. Tu Wojtek, co w piłkę grał, obok Jadzia, co do podstawówki z nami chodziła, i zamiast w polu pomagać potem, to uciekała, za chłopakami, na zabawy chodziła, a do kościoła to jej nie było po drodze. Co z nią problemów było! A tam tato mój, mama, siostry i bracia − zaraz obok Cześka, co się powiesił. Tu wszędzie zapalimy po zniczu. Tak nas tu przywieźli i wybierali sobie ludzie gospodarstwa. Niby według majątku, co im zabrali, ale wszystko można było. Koło Anielki mama chciała mieszkać i dlatego takie gospodarstwo wybraliśmy. Tam, gdzie bunkry są, to mieliśmy pole. A tutaj leżą, widzisz, ci, co budowali autostradę i Auchan w miejscu, gdzie kiedyś był staw. Nigdy bym nie powiedziała, że tam tyle asfaltu wyleją. Rany boskie. A to normalnie pola były takie. Ojciec tam nad ten staw na ryby chodził, a teraz parking, stacja benzynowa. Wszyscy tu leżą. Trupem padli, jak zobaczyli ceny, co skoczyły – to mi się żart udał. Daj tutaj ten duży, czerwony, ja potem przyjdę, to tylko wkłady wymienię. Obok leżą ci, co sklepy mieli, tutaj to daj dla nich jeszcze ten żółty. Tu też starej Hance, co na przystanku zamarzła, poświecimy. Broni, co na poczcie pracowała i z pieniędzmi uciekła, a potem to na tę pocztę napad był. Myślałby kto, w biały dzień, jeszcze południa nie było, a ludzie ludziom tu chcieli pocztę obrabować. Tego jeszcze nie grali. Ostatni poczciwy pijak w Pięknolesiu. Teraz tylko matoły w samochodach z przyciemnianymi szybami. Jedzie taki głupek, na ludzi nie patrzy, tylko basy mu tak łupią. A pan Raptus, patrz, jak grzecznie leży. Ten, co to o sobie mówił, że on jest „człowiek”. Mówił: „Nie dasz człowiekowi 2 złote do wina?”, „Człowiekowi odmówisz?”. Może pijak był, menda i złodziej, ale jeszcze z tych starych, co im z gumofilców słoma wyłaziła. Włosy poklejone miał, co odstawały od łysiny jak promienie słońca, które dzieci rysują w przedszkolu. Koszula wisiała na nim jak za karę, przepocona i rozdarta. Końcówkę życia przesiedział na skrzyżowaniu, na skrzynce z kablami. Jak na tronie siedział, na środku, król komunikacji.

42

Wici, starej wariatce, co chodziła z siatami dzień w dzień, do miasta. Pieszo łaziła, zawsze w tych trampkach, nigdy nie wiadomo po co, ale zawsze też wracała. Siaty miała wyładowane gazetami, chustkę na głowie, i tak cały czas głową kiwała. W zrujnowanym domu mieszkała. Jeszcze kiedyś, jak syn żył, to jeszcze, jeszcze, ale potem ludzie to już nie zajęli się. Zresztą, walnięta ona była, nie szło się z nią dogadać, ale wracała zawsze. Zawsze w tych trampkach. Tutaj leżą ci, co wyjechali. Złote dzieci. Tacy młodzi. Nieraz płakałam, że oni tak daleko od domu, od rodziców, od wszystkich tutaj. Od siebie samych. A co tam jeść, a co tam pić, co tam robić za tą granicą. Wszyscy pojechali za chlebem, kiedy tam nawet chleba nie ma, i stąd wozili cały chleb tam. Aż ja tutaj musiałam placki ryżowe jeść. Tacy mądrzy byliście, najlepsze szkoły pokończone, a tam w sklepach na kasie, w biurach z telefonami. Za szczęściem wyjazd i całe życie tylko widzieć plecy tego szczęścia. Bo nowe buty to nie szczęście. Patrz, jak leżą w tych butach. Umarł w tych butach. Tego jeszcze nie grali. Tych miejsc było tyle, że trudno policzyć. A na koniec zawsze babcia Morela mówiła: Tu daj wszystkie znicze, co ci zostały, i pal każdy, jeden po drugim, pal, do cholery jasnej, jak z karabinu. Za tych, co pomordowani, za dzieciątka, co ktoś za nogę i o ścianę, za wujka Michała, co go na płot nabili, za babcię Józię, co uratowała Stefkę, bo poduszką ją przykryła i udawała, że ma tyfus, tak że nie podeszli, bo się skurczybyki Boga nie bali, ludzi się nie bali, ale tyfusu się bali. Dziecko sine spod poduszki wyszło i nie oddychało, ale to dzieci mają do siebie, że z jednej strony kruche jak liście, a z drugiej to wytrzymałe, że nawet najgorszego skurczybyka przeżyją. Za Tadka, co z wojny nie wrócił. Za matkę Tadka, co go zostawiła, jak uciekała. Pal tutaj za tych, co głód cierpieli, co domy tu pobudowali, za tych, co ich stąd z domów wyrzucili. Za tych, co ci piasek przywieźli na podwórko, żebyś miał się jak bawić. Za rodziców Andrzeja zapal, bo wszystko mu oddali, życie poświęcili, żeby szkoły dobre skończył, a w dom im piorun strzelił i spalili się żywcem. Za każdy wysiłek pal znicz. Za siebie też zapal, bo ty też umrzesz, tak jak umarli już wszyscy, i żebyś pamiętał, bo ja nie wiem, jaka jest teraz granica, kto ministrem sprawiedliwości, na modzie się nie znam i poglądów nie mam za wiele i się wolę nie odzywać, ale co przeżyłam, to wiem, i że oni nie żyją, też wiem. Dlatego pal syneczku te znicze. Bo kraj ci rozkradną dalej ci sami, tylko inni, źle wszytko będzie jeszcze nieraz. Ja wiem, że ty młody i głupi, i modlę się nieraz za ciebie, i płaczę po nocach. Ja wiem, że świat byś chciał zmienić, że głupie gadanie babcine, co go już nikt nie chce pamiętać. Historia ta powinna być opowiedziana ze względu na babcię Morelę. Nieznośnego Prometeusza, któremu ciągle noszę znicze.


OPOLSKIE MANOWCE potencjał.alternatywa.ludzie.inicjatywa.

RUBIN 714 Rock’n’rollowe trio z Opola. Zespół powstał w 2009 roku – łączy gitarową tradycję z nowoczesnością, poruszając się, to zgracją, to z furią między melodią a hałasem, nie tracąc przy tym własnego,unikalnego charakteru.

Skład: >> Andrzej „Burza” Burzyński >> Michał Michalski >> Jarek „Stopa” Głuchowski Członkowie udzielali się w takich zespołach jak: LolaHart, 7Hz, 3K, Mothra ALBUMY: „Elektronika”, „Stereo EP” Młodzi, niemłodzi, bo średnia wieku to dokładnie – 34,3333

” y s o r e i p a p y m i l a p „Wszyscy Rubin714 is a rock and roll trio from Poland. We eat polar bears, got no electricity, and we’re still in the Soviet Union, but hell we CAN play rock and roll and we dare do it.” „Wszystkie nagrania robimy sami, na własnym i pożyczonym sprzęcie. Nagrań dotychczas dokonywaliśmy w chatce w Bieszczadach, hali produkcyjnej oraz w domu Andrzeja” 43

www.facebook.com/rubin714 //// r714.blogspot.com

RUBIN 714 – Nazwa jak nazwa. Równie dobrze moglibyśmy sie nazywać Janusz. Ale jest Rubin714 (popularny w PRL model radzieckiego telewizora).


WSPólPRACUJa: BaBi – duet artystyczny z przymrużeniem oka: Ilona Ludwika Barszcz i Maria Bitka www.senkraka.blogspot.com Jan Bińczycki – absolwent Wiedzy o Kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów nt. kultury najnowszej, doktorant Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej, literackimi obrazami miejskości kontrkulturą. Wokalista efemerycznych grup punkrockowych, kolekcjoner dziwnych przeżyć. Przemysław Chodań – krytyk sztuki, religioznawca, kurator Paweł Cholewa – grafik, ilustrator Sabina Drąg – studentka socjologii i kultury współczesnej. Robi co może, żeby robić jak najwięcej Ela Gądek – absolwentka IS UO. Jej zainteresowania i działania krążą miedzy sztuką, modą, kostiumem i przestrzenią, grafiką, rysunkiem i ilustracją. Jest współzałożycielką Kuratorek, www.elagadek.blogspot.com Agata Grzych – fotografka, chce, może, tworzy Magdalena Jadach – studentka kulturoznawstwa, natarczywa kontestatorka rzeczywistości modowej, wariatka. Dużo szyje i dużo pisze www.wkropki.pl Katarzyna Janota – projektuje / ilustruje / animuje, www.behance.net/adephaga Piotr Klonowski – absolwent dziennikarstwa, student kulturoznawstwa na UJ, rysuje komiksy www.klonichwast.wordpress.com Zofia Kulig – poetka, autorka tomików: Trwanie (Opole 1966), Boso pod wiatr (Kraków 1998), Spękane wargi drzewa (Kraków 2002), Krople czasu (Kraków 2007). Jest laureatką wielu konkursów literackich KURATORKI – grupa artystek/ kuratorek, absolwentek Instytutu Sztuki UO w składzie: Marysia Bitka, Ela Gądek, Malwina Mielniczuk, Basia Sztybel. Od 2009 roku zajmują się organizowaniem (sobie) wystaw, projektów i różnych działań artystycznych. Od połowy 2010 roku działają jako Kuratorki & Co, wraz z Anią Gądek i Iloną Barszcz, www.kuratorki.blogspot.com Marek Mateusz – rocznik osiemdziesiąty ósmy. Magister nauk dziennikarskich, student Kultury Współczesnej na UJ. Członek Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn. Teoretyk i entuzjasta kultury żenującej. Wielki artysta facebook.com/kuznia.kkpm Malwina Mielniczuk – rysuje, wyszywa, jest ukrzyżowaniem Śpiącej Królewny z Rolling Stonesami Absolwentka Edukacji Artystycznej na Uniwersytecie Opolskim, www.malwmiel.com Monika Mrowiec – młoda artystka, lubi nietypowe połączenia inspirowane naturą i otoczeniem. Jej znakiem rozpoznawczym są kontrastowe intensywne kolory. Każdą wolną chwilę poświęca na realizacje swoich pomysłów www.cakeqme.wix.com/artworks# Karolina Pałys – zna angielski, ogląda seriale i tłumaczy na boku Małgorzata Pokutycka – fotografka, podróżniczka, www.nawlasneoczy.wordpress.com Magdalena Żołędź – urodzona w 1989 roku w Opolu, absolwentka Kulturoznawstwa (UO), obecnie studiuje Krytykę Artystyczną (UWr) oraz Sztukę Rejestracji Obrazu (UAP), www.magdia.pl

redAKCJA Renata Blicharz – poetka, autorka czterech książek poetyckich, absolwentka Uniwersytetu Opolskiego Jagoda Cierniak – studentka Kultury Współczesnej, konsumentka kultury niezależnej, pracownica w fabryce kultury masowej. Po godzinach robi dziwne fryzury www.dredloki.com Iwona Kapuśniak – studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, fotografka amatorka. Chciałaby należeć do Akademii Pana Kleksa Jowita Lis – artystka, ilustratorka, zakochana w teksturach natury i słowach, www.jowitalis.com

44


społeczenstwo socjologia antropologia poezja sztuka proza alternatywa grafika fotografia gender feminizm komiks muzyka Współpracuj z PROwincją >> Proponuj, twórz i publikuj! Proponowane teksty nie powinny przekraczać 10 000 znaków (ze spacjami). Prosimy o przesyłanie materiału w formie pliku tekstowego (.doc), czcionka Arial, rozmiar 10. Propozycje zdjęć, grafik prosimy nadsyłać w rozdzielczości 300 dpi, CMYK, z prawami do publikacji. Podpisy do zdjęć należy zapisać w osobnym pliku tekstowym. Prosimy o załączenie krótkiego biogramu. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo skracania, redagowania tekstów, a także nadawania tytułów własnych. Temat kolejnego numeru:

BUNT Zapraszamy do współtworzenia naszego magazynu online www.prowincja.art.pl W sprawie słowa pisanego: jagoda@prowincja.pl +48 728 979 978 W sprawach graficznych: jowita@prowincja.pl +48 884 888 159

45


Osiagni , j z nami swój cel! Dlaczego warto reklamować się w PROwincji? ZASIĘG LOKALNY – Prowincja zostanie rozpowszechniona w instytucjach kulturalnych, kawiarniach artytystyczno-literackich na terenie Opola!

ZASIĘG GLOB@LNY – Prowincja w cyberprzestrzeni! Reklama Sponsora będzie ogólnodostępna i… interaktywna! Sponsor będzie miał możliwość zmiany materiałów reklamujących na stronie PROwincji. Redakcja zapewnia również promocję na Facebooku – będziemy udostępniać Twoje newsy i materiały.

KREATYWNOŚĆ – Czy wiesz jaką reklamę chcesz umieścić? Czy może masz pomysł na niestandardową, alternatywną promocję? Skontaktuj się z nami! Oferujemy Ci zaprojektowanie reklamy dostosowanej do Twoich potrzeb – współpracujemy z grafikami, artystami, którzy są otwarci na nowe pomysły.

Reklamę oferujemy: /// Twórcom, którzy chcą zaakcentować obecność w branży i rozwijać lub budować swój osobisty wizerunek, /// Galeriom, które pragną zainteresować swoją ofertą i działalnością artystów oraz odbiorców sztuki współczesnej, /// Instytucjom Kultury, które pragną nagłośnić swoje wydarzenia (wernisaże, premiery teatralne i filmowe, koncerty, festiwale, targi itp.) wśród doskonale dopasowanej grupy docelowej, /// Firmom, których klientem jest osoba zainteresowana życiem kulturalnym, nauką, sztuką, muzyką, życiem kawiarnianym.

w zamian za dofinansowanie Prowincji gwarantujemy: • • • • • • • •

udostępnienie całej ostatniej strony kolorowej okładki pisma (wewnętrzna / ostatnia), przekazanie określonej liczby egzemplarzy pisma Prowincja Sponsorowi, umieszczenie przygotowanego podlinkowanego baneru na stronie internetowej: www.prowincja.art.pl, umieszczenie podlinkowanego logotypu na głównej stronie internetowej Klubu Suterena – Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych: www.suterena.org, umieszczenie logotypu na plakatach i innych materiałach drukowanych promujących Prowincję, publikowanie informacji, reklam Sponsora na Facebooku Prowincji, dystrybucję własnych materiałów reklamowych Sponsora wraz kolportażem Prowincji, określanie firmy jako Sponsora w kontaktach z mediami.

46


Więcej stron kultury na www.prowincja.art.pl

czytaj online! medium is the message M. McLuhan 47


48

www.prowincja.art.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.