GAZETA LOKALNA nr 03/2014 (03) (listopad)

Page 1

Aktualności s. 08

Nowa hala sportowa w Imielinie

Aktualności s. 09

Wielka wojna w małym powiecie

Reklama w Gazecie Lokalnej tel. 501 585 445 miesięcznik bezpłatny

listopad • nr 03/2014 (03)

WSPOMNIENIA: BRYGIDA FROSZTĘGA, TYMOTEUSZ KNAP S. 10

WYBORY 2014

a w nim: Przewodnik, jak głosować Bieruń podzielony przed wyborami Wywiad z Ryszardem Skrzypcem REKLAMA

BOSCY „BOGOWIE” S. 16


02

Gazeta Lokalna

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Dzień dobry, cześć! Kryzys komunikacyjny nie zaczął się wczoraj Trzeci numer wydajemy tuż przed wyborami. Emocje są coraz większe, bo i gra warta świeczki – kto wygra teraz, ten przez najbliższe cztery lata będzie decydował o tym, co z naszymi miejscowościami. Ta kadencja zbiegnie się w czasie z ostatnim budżetem unijnym dla kraju. Ostatni miesiąc to niestety również tragiczne wydarzenia. Na stronie 10. publikujemy wspomnienie o Brygidzie Frosztędze-Kmiecik, lędzińskiej dziennikarce telewizyjnej, która zginęła w wybuchu kamienicy w Katowicach. Wywiad z Brygidą zamieściliśmy

W październiku urzędy naprędce organizowały komunikację zastępczą za autobusy Trans-Vobisu (wcześniej PKSiS). 16 października przewoźnik wysłał list elektronicznym, że od następnego dnia nie zrealizuje żadnego kursu. Czy można było się do tej sytuacji lepiej przygotować?

w ostatnim numerze. Druga osoba to Tymoteusz Knap z Imielina, górnika z kopalni Wesoła, który zginął w wyniku wybuchu metanu. Przed wyborami przygotowaliśmy dla was dodatek „Wybory Lokalne”. Co wewnątrz? Tłumaczymy, jak działają wybory, a socjolog Ryszard Skrzypiec komentuje dla nas powiatową politykę. W przyszłym miesiącu opiszemy krajobraz powyborczy. Dla kogo będzie to pogorzelisko? Dominik Łaciak, Jacek Moryc, Jan Pioskowik

Fot. Patryk Orzeł

Pan Lutkowski

Od października zamiast 554 kursuje zastępcza linia 54 realizowana przez PKM Tychy

Jacek Moryc, Dominik Łaciak O problemach w oświęcimskim PKSiS-ie wiadomo od lat. Już dziesięć lat temu, kiedy Ministerstwo Skarbu Państwa rozpoczynało prywatyzację przedsiębiorstwa, media informowały o długach firmy zaciąganych na bieżącą działalność. Zresztą najdobitniej o tym świadczy, że na sprzedaż ostatniego pakietu akcji PKSiS-u trzeba było czekać aż 4 lata. Iskierką nadziei (ale za cenę zainteresowania sprawą Centralnego Biura Antykorupcyjnego) była w 2008 roku sprzedaż bazy autobusowej PKSiS-u Państwowemu Muzeum Auschwitz-Birkenau. Firma kupiona w ramach prywatyzacji za nieco ponad 1 mln zł sprzedała nieruchomą część swojego majątku za 17 mln zł!

Długi, długi i jeszcze raz długi

https://www.facebook.com/PanLutkowski

Transakcja miała rozpocząć okres prosperity w życiu oświęcimskiego przewoźnika. PKSiS Oświęcim zaczął się rozrastać – w 2012 roku przejął PKS Kraków i PKS Nowy Sącz. Ale już rok później „Gazeta Krakowska” informowała, że PKSiS nie płaci swoim pracownikom, a konta firmy zablokował komornik – m.in. na ściągnięcie od spółki nieuregulowanych należności za PKS Nowy Sącz. Brak pieniędzy pociągnął za sobą bark inwestycji w tabor.

Starzejące się autobusy, bez niskich podłóg czy udźwiękowienia, wyglądały tym marniej, że nasi sąsiedzi w Tychach poruszali się nowoczesnymi Solarisami. Jednak o ile urzędnicy w Bieruniu na początku 2014 roku inspirowali spotkania, których celem była poprawa funkcjonowania połączeń autobusowych, to włodarze pozostałych gmin bieruńsko-lędzińskiego korzystających z usług PKSiS-u (Chełm Śląski, Bojszowy i Imielin) przekonywali, że jego usługi są „wystarczające”.

PKSiS jeździł, bo był najtańszy Jesienią 2013 roku urząd miejski w Bieruniu przedstawił Serwisowi Lokalnemu zaskakujące wyliczenia, które wskazywały, że ewentualna przesiadka do KZK GOP lub MZK Tychy kosztowałaby krocie. KZK GOP miałby kasować 7,45 mln zł, a MZK Tychy aż 8,35 mln zł – bo Katowice i Tychy miały nie chcieć finansować poruszania się autobusów po swoim terenie. Wszystko zmieniło się w trakcie tegorocznych wakacji, gdy coraz częściej wypadające kursy autobusów zmusiły władze do działania. Przez lata słyszeliśmy, że nie ma realnej alternatywy dla PKSiS-u. Teraz znalazła się błyska-

Magazyn redaguje zespół: Dominik Łaciak, Jacek Moryc, Jan Pioskowik, a wydaje Kopalnia Kreatywna. Więcej znajdziesz w Internecie pod adresem: www.serwislokalny.com. Jesteśmy też na Facebooku. W Bieruniu (www.facebook.com/miastobierun), Lędzinach (www.facebook.com/miastoledziny) i Imielinie (www.facebook.com/miastoimielin).

wicznie. 4 listopada włodarze podpisali porozumienie o przystąpieniu do MZK Tychy Bierunia, Chełmu Śląskiego i Imielina (Bojszowy porozumienie podpisały w 2013 roku, a Lędziny w MZK są od początku istnienia związku). I to wzbudziło kontrowersje. Zaczęło się palić i jednego przewoźnika w trybie ekspresowym zastąpił inny. Bez refleksji o tym, że być może lepiej byłoby utworzyć własną komunikację, bez jakichkolwiek konsultacji z mieszkańcami (np. w sprawie rozkładu). Efektem czego już teraz słyszymy liczne głosy, że w weekendy ostatnie autobusy będą odjeżdżać za wcześnie. Wciąż też żeby się dostać z Bierunia Nowego do Lędzin, będzie się trzeba przesiadać w Bieruniu Starym i jechać na około. I my jesteśmy w jednym powiecie? Ostatecznie np. Bieruń nowa komunikacja będzie kosztować o ok. 1 mln zł. To prawie o połowę więcej niż za czasów PKSiS-u. Ale mieszkańcy zapłacili nie tylko w podatkach – ponad tysiąc niezrealizowanych kursów w ciągu dwóch i pół miesiąca musiało ich kosztować wiele nerwów. W trakcie zbliżających się wyborów może się okazać, że najwięcej zapłacą politycy.

Wielkie dzięki za wsparcie sponsorów i reklamodawców. Bez was nie byłoby tego ambitnego projektu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i zastrzega sobie prawo do zmian w nadesłanych tekstach. Druk: Polskapresse Nakład: 8 000 egzemplarzy


serwislokalny.com

listopad • nr 03/2014 (03)

Kalendarium kryzysu komunikacyjnego

REKLAMA

03


04

Serwis Lokalny

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Bądź z nami na co dzień w sieci. Wejdź na www.serwislokalny.com i dowiedz się, co się dzisiaj dzieje w twojej miejscowości.

Lokalsi Cup: Grali w piłkę dla Jacka Janiela 150 piłkarzy zmagało się w Lędzinach podczas charytatywnego turnieju LOKALSI CUP w sobotę 18 października. Dzięki imprezie zorganizowanej przez akcję Nie Śpimy - Pomagamy i firmę e-SBL.net na subkonto chorego na mukowiscydozę Jacka Janiela wpłynęło około 4 tysięcy złotych!

Jacek Moryc

Fot. Ewelina Mróz

LOKALSI CUP to kolejna inicjatywa wolontariuszy akcji „Nie śpimy – Pomagamy!” działającej pod egidą Stowarzyszenia Młodzi Aktywni oraz firmy e-SBL.net, lokalnego dostawcy usług telekomunikacyjnych. Młodzież, organizując od grudnia 2013 imprezy charytatywne, zbiera pieniądze na przeszczep płuc dla swojego rówieśnika, chorego na mukowiscydozę 18-letniego Jacka Janiela. W ciągu niecałego roku działalności uzbierali już prawie 100 tys. zł. Piłkarskie rozgrywki zorganizowali na Stadionie Miejskim w Lędzinach. - W rozgrywkach sportowych wzięło udział około 150 piłkarzy,

a na trybunach też przewinęło się paręset osób. Szacujemy, że w imprezie mogło uczestniczyć nawet pół tysiąca osób!" – cieszy się organizator LOKALSI CUP Marcin Majer. Turniej wygrała drużyna CHT Hołdunów, która w finale wysoko ograła zespół Marsal 4:0. Z kolei trzecie miejsce przypadło Ekipie W.I.R. Wybrano również zawodnika turnieju, którym został Mateusz Dudek z CHT Hołdunów. Zwycięzcy otrzymali puchary, medale, piłki i fajne kubki od firmy e-SBL.net.

O akcjach wolontariuszy "Nie śpimy - Pomagamy!" czytaj na bieżąco w Serwisie Lokalnym (www.serwislokalny.com)

Fotofelieton

Za nami Wszystkich Świętych, jeden z najbardziej refleksyjnych dni w kalendarzu. Fot. Radosław Wojnar (cmentarz w Bieruniu).


serwislokalny.com

05

listopad • nr 03/2014 (03)

Bądź z nami na co dzień w sieci. Wejdź na www.serwislokalny.com i dowiedz się, co się dzisiaj dzieje w twojej miejscowości.

Bieruń. Spotkania integracyjne przed wyborami Tuż przed wyborami urząd miejski w Bieruniu organizuje „spotkania integracyjne” dla mieszkańców. Np. 18 października w Karczmie Tatrzańskiej w Kobiórze integrowało się 200 rolników. – To kampania wyborcza za publiczne pieniądze! – twierdzi Przemysław Major. Urząd: - Są to spotkania cykliczne i nie ma w nich nic nadzwyczajnego. pretensje, że nikt poza burmistrzem nie otrzymał oficjalnej informacji o spotkaniu (były tylko pogłoski) i o to, że rolnicy spotkali się w Tychach, a nie w Bieruniu. O spotkaniu nie wiedzieli także pozostali radni. Radny Tomasz Nyga: - Nie wiedziałem o spotkaniu i nie zostałem na nie zaproszony, dlatego nie chcę się na ten temat wypowiadać. Dlaczego na spotkanie nie zaproszono radnych? Burmistrz Pustelnik tłumaczy, że mimo iż urząd miejskim jest organizatorem spotkania, to rolnicy mieli decydujący wpływ na listę gości.

Burmistrz szczuje na mieszkańców?

Jacek Moryc, Dominik Łaciak W ostatnim czasie odbyła się też impreza integracyjna dla pracowników urzędu, spotkanie jubilatów świętujących swoje „Złote Gody” i również spotkanie 70i 75-latków.

Radni nie wiedzieli o spotkaniu Zgodnie z wyjaśnieniami burmistrza Bierunia Bernarda Pustelnika organizacja spotkania integracyjnego dla rolników miała następujący przebieg: rolnicy zgłosili się do komitetu dożynkowego z propozycją, żeby zrezygnować z konkursu korowodów i poczęstunku w trakcie miej-

R E K L A M A

skich dożynek, a za zaoszczędzoną kwotę zorganizować spotkanie integracyjne w późniejszym terminie. - Ale przecież po to są dożynki, żeby rolnicy się spotykali – mówi przewodniczący rady miejskiej w Bieruniu Przemysław Major. – Poza tym dlaczego nie uczestniczył w spotkaniu chociażby przewodniczący komisji rolnictwa? Dlaczego burmistrz nie poinformował o spotkaniu wcześniej?

Dla mnie jest to prowadzenie kampanii wyborczej za pieniądze podatnika – grzmi Major. Według niego spotkanie z rolnikami kosztowało 14400 zł (urząd miejski nie podał nam tej informacji). Ma

O integracji rolników wiedzieli natomiast Michał Kucz i Paweł Piech, którzy przyjechali na miejsce, żeby zrobić z burmistrzem wywiad do „Głosu Bierunia”. – Michał chciał napisać artykuł, potrzebował, by ktoś wykonał parę zdjęć – opowiada Paweł Piech. - Chciałem zapytać pana burmistrza, dlaczego spotkanie odbywa się w wąskim gronie 200 osób, skoro rolników w Bieruniu jest dużo więcej, kto jest organizatorem spotkania i dlaczego na spotkanie nie został zaproszony nikt z radnych? – mówi Michał Kucz. Mimo że na spotkanie z rolnikami zapraszał urząd miejski i widnieje pod nim podpis burmistrza Pustelnika, to rolnicy decydowali o liście gości Pustelnik jednak nie tylko odmówił odpowiedzi na pytania, ale także jego pracownicy 23 października opublikowali na urzędowej stronie internetowej miasta notkę: - Przed karczmą zastaliśmy dwóch mieszkańców Bierunia, pana Pawła P. oraz Michała K. Jeden z nich chciał przeprowadzić wywiad, natomiast drugi wszedł do restauracji w celu sfotografowania całego zdarzenia. Sprawę skomentował dla nas Grzegorz Wójkowski, prezes watchdogowego Stowarzyszenia Bona Fides (zajmuje się rozwojem społeczeństwa obywatelskiego). - Sytuację z opisaniem „intruzów” uznaję

za szczucie na mieszkańców, sugerowanie ludziom, kto jest tym złym.

Niezrozumiałe dla mnie jest, że na stronie urzędowej miasta podaje się tego typu informacje, ona powinna być od tego, żeby informować ludzi, co się robi, a nie od tego, czy ktoś był pod karczmą, czy nie. - Niezrozumiałe dla mnie jest też to, że na imprezę organizowaną za pieniądze publiczne nie są wpuszczani dziennikarze – dodaje Wójkowski. Jednak dla urzędników pisanie o mieszkańcach z inicjałami, jakby byli oskarżonymi, nie jest niczym kontrowersyjnym. - Było to podkreślenie, w jakich okolicznościach i w jaki sposób próbowano wzbudzić sensację w związku ze zorganizowanym spotkaniem. Użycie inicjałów miało na celu zachowanie prawa do anonimowości wymienionych osób – tłumaczy Adam Kondla, rzecznik prasowy bieruńskiego magistratu. - Dla oponentów każdy czas i każde działanie, w którym uczestniczy burmistrz z innymi grupami, jest złe i krytykowane – na zarzuty o wysyp spotkań integracyjnych organizowanych przez burmistrza odpowiada Adam Kondla. - Trzeba jednak pamiętać, że w zdecydowanej większości mają charakter cykliczny, wynikają z tradycji i oczekiwań samych uczestników – dodaje. Zupełnie inaczej na to patrzy Przemysław Major, który przekonuje, że cykliczne i wynikają z tradycji wyłącznie „Złote Gody” dla małżeństw z 50-letnim stażem. – Chyba tylko w 2012 roku odbyło się spotkanie dla 70-latków – mówi Major. – A spotkania z urzędnikami odbywały się zawsze w ramach jubileuszów albo były to spotkania świąteczne. To, co się dzieje teraz, jest dla mnie bardzo karygodne, tym bardziej dziwnym trafem to się dzieje w okresie kampanii wyborczej - kończy Major.

POWIATOWA KRONIKA POLICYJNA 28.10. Bojszowy, ul. Ruchu Oporu, policjanci zatrzymali 21-letniego mieszkańca Bojszów, który wręczył im korzyść majątkową w postaci banknotu 100 zł. W dniu 29.10. wobec mężczyzny prokurator zastosował dozór policji. 28.10. Lędziny, ul. Hołdunowska, sprzed sklepu Tesco skradziono rower Amanda. Wartość strat 700 zł. 26.10. Imielin, ul. Maratońska, na terenie zbiornika Dziećkowice z niezamkniętego samochodu volkswagen golf III skradziono tablet Samsung Galaxy. Wartość strat 650 zł. 24.10. Chełm Śląski, ul. Wieniawskiego, z terenu ulicy Wieniawskiego skradziono 6 sztuk wkładów kratek ściekowych. Straty w wysokości 1500 zł. 23.10. Bieruń, ul. Turystyczna, w pociągu na trasie Tychy – Czechowice-Dziedzice skradziono telefon komórkowy LG. Straty w wysokości 275 zł. 15.10. Lędziny, ul. Hołdunowska, policjanci zatrzymali 27-latka bez stałego miejsca zamieszkania i 47-letniego mieszkańca Bielska-Białej, którzy w sklepie Tesco usiłowali skraść produkty alkoholowe o wartości 725,10 zł. 11.09. Bieruń, ul. Oświęcimska, w rejonie bloku pokrzywdzonej 61-letniej kobiety jej sąsiad uderzył ją w tył głowy, w wyniku czego przewróciła się na chodnik, a następnie zaczął ją kopać po całym ciele oraz kilka razy uderzył pięścią w brzuch. W wyniku zdarzenia kobieta doznała zasinień na przedramionach i okolicy brzucha oraz krwiaka w okolicy macicy. 5.10. Bieruń, ul. Warszawska, włamano się do domu skąd skradziono złotą biżuterię. Straty w wysokości 3900 zł. 1.10. Chełm Śląski, ul. Bukowa, na terenie firmy włamano się do pomieszczeń biurowych, skąd skradziono pieniądze w kwocie 78716,10 złotych, 738,76 euro, 2 telefony komórkowe Samsung, 3 telefony komórkowe Nokia, sejf metalowy i 2 kasetki metalowe. Łączna wartość strat 86061,95 zł.


06

Serwis Lokalny

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Bądź z nami na co dzień w sieci. Wejdź na www.serwislokalny.com i dowiedz się, co się dzisiaj dzieje w twojej miejscowości.

Seniorzy na uczelnię – prelekcja w Lędzinach

„12 kilometrów od Auschwitz”

W poniedziałek 6 października w sali widowiskowej Piast w Lędzinach już po raz 6. zainaugurowano nowy rok akademicki tutejszego Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy Górnośląskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej im. Kardynała Augusta Hlonda w Mysłowicach.

Fot. Mirosław Leszczyk

Zgromadzonych przedstawicieli władz miasta z burmistrzem Wiesławem Stambrowskim i władz mysłowickiej uczelni z rektorem prof. nadzw. dr. Mirosławem Wójcikiem na czele, a przede wszystkim dotychczasowych oraz nowych słuchaczy, serdecznie powitała Joanna Figura, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury i koordynator UTW. Przemówienie inauguracyjne wygłosił rektor GWSP. Tradycyjnie odniósł się do trzech klasycznych wartości: prawdy, dobra i piękna. Wszystkim słuchaczom życzył, by towarzyszyły one im nieustannie w życiu. – Bądźcie dobrzy i rozsiewajcie to dobro wokół siebie! – apelował. Po uroczystym otwarciu nowego roku akademickiego UTW w Lędzinach przez JM Rektora, na scenie zaprezentowały się dwa lędzińskie zespoły ludowe: dziecięcy „Radość” prowadzony przez Annę Musioł oraz wielopokoleniowy „Lędzinianie” pod kierunkiem Franciszka Moskwy. Z własnej inicjatywy rektor, już po cywilnemu,

Fot. Bogusław Żogala

Mirosław Leszczyk

Bogusław Żogała

weczka…”, którą podchwycili wszyscy zebrani i wspólnie z nim śpiewali, a nawet bawili się, trzymając się pod ramiona, włącznie z przedstawiciele władz miasta i uczelni.

opowiedział trzy śląskie wice, nagrodzone każdorazowo gorącymi brawami prze słuchaczy. Zachęcony przykładem rektora wspomniany F. Moskwa zaintonował popularną śląską pieśniczkę „Szła dzie-

Grzegorz Kapołka na 34. Rawie za Kapołki można było usłyszeć bas świeżo upieczonego doktoranta Darka Ziółka oraz perkusję Mirosława Hady (Golec uOrkiestra), który zastąpił w tej roli Irka Głyka. Grzegorz zagrał tego wieczoru jeszcze podczas koncertu "Tribute to Rysiek Riedel", w trakcie którego dla uczczenia dwudziestej rocznicy śmierci Ryśka Riedla w jego repertuarze wystąpiło wielu znanych muzyków ze środowiska polskich bluesmenów, m.in. Ireneusz Dudek i Sebastian Riedel.

Bogusław Żogała

Fot. Bogusław Żogala

11 października na scenie głównej tegorocznego Rawa Blues Festiwalu wystąpił ze swoim zespołem imielinianin Grzegorz Kapołka. Ze sceny katowickiego „Spodka” fani bluesa mogli usłyszeć Grzegorz Kapołka Trio w dynamicznych utworach pochodzących z wydanej rok temu płyty pt. „Blues 4 You”. Obok charakterystycznego żółtego Ibane-

To z tej odległości w linii prostej w 1942 roku opadła chmura obozowego popiołu, która potwierdzała wieści o losie widzianych w wagonach więźniach. Relacja ze spotkania z synem ostatniego przedwojennego pastora parafii w Hołdunowie. Hołdunowska Parafia Ewangelicko-Augsburska wespół z Kołem historyczno-regionalnym ziemi lędzińskiej działającym przy Miejskim Ośrodku Kultury w Lędzinach zorganizowała w sobotę 11 października spotkanie z Bodo Uibelem - urodzonym w Hołdunowie Niemcem, synem ostatniego przedwojennego pastora hołdunowskiej parafii ks. Gustawa Uibela. Bodo Uibel opowiadał o losach swojej rodziny i o dziejach Hołdunowa, które złożyły się na treść jego trylogii pt. „I zapytaj swoich przodków”. W swoich książkach autor stara się przekazać ponadczasowe wartości i szuka prawd w poszczególnych osobach żyjących w trudnych wojennych czasach. Na tle funkcjonowania dyktatorskiej machiny stara się uczciwie oceniać ludzkie postawy. Tytuł prelekcji to „12 kilometrów od Auschwitz” - z tej odległości w linii prostej w 1942 roku opadła chmura obozowego popiołu, która potwierdzała wieści o losie

widzianych w wagonach więźniach. W pierwszej części prelekcji Uibel opowiadał o przejęciu władzy w Hołdunowie przez NSDAP i o trudzie przeciwstawiania się partyjnej ideologii nazistów, przy jednoczesnym utrzymaniu wokół siebie swoich parafian. Bezsilność i skazanie na bezczynność mimo oznak prawdy o tym, co się działo w pobliskim Auschwitz, do którego trafiali też pastorowie, miały destrukcyjny wpływ na jego zdrowie. Druga część wykładu dotyczyła tego, co Uibel uczynił jako pastor przeciwko reżimowi. Uwolnił swoją duszę od ciężaru cierpienia wygłaszając bożonarodzeniowe kazanie, w którym przeciwstawiał Władcę Świata i Zbawiciela Narodzonego w Betlejem samozwańczym władcom z Norymbergii. Za publiczne przedstawienie tego rodzaju porównań groźbą było umieszczenie w Auschwitz. W wyniku donosów nazistowskich szpicli w styczniu 1945 roku rodzina Uibelów opuściła Hołdunów, a pastor wyczerpany fizycznie i psychicznie, pięć lat później zmarł. W dyskusji z przybyłymi słuchaczami rolę tłumacza pełnił Maciej Tylec. Pytano między innymi o pojednanie polsko-niemieckie. Bodo Uibel odpowiadał, że w poruszaniu bolesnych tematów nie chodzi o rozdrapywanie ran, tylko o pojednanie międzyludzkie i przestrogę, by te tragiczne czasy się nie powtórzyły. Wystarczy stosować się do najprostszego z zasad podziału na dobro i zło.

Do śmiertelnego wypadku doszło 23 października około godziny 13:40 w Imielinie w okolicy budynku Urzędu Miasta, policja ustala bieg zdarzeń. - Według wstępnych ustaleń 80-letnia mieszkanka Imielina prawdopodobnie chciała skorzystać z okazji, że samochody stały w korku i wtargnęła na jezdnię w miejscu niedozwolonym pod samochód TIR marki MAN - mówi asp. Katarzyna Skrzypczyk z bieruńskiej komendy policji. - W tym samym momencie pojazd ruszył. Kierowca nie mógł widzieć poszkodowanej. Zauważył, że przejechał po czymś i cofnął, prawdopodobnie dwukrotnie przejeżdżając po poszkodowanej - kończy Skrzypczyk. (JP)

a zgon nastąpił podczas wykonywania prac związanych z przebudową wyrobiska. Zgon został zakwalifikowany jako naturalny, ale kopalnia przeprowadzi postępowanie wyjaśniające i jeśli w jego wyniku okaże się, że śmierć miała związek z wykonywaną pracą, to tematem zajmie się Okręgowy Urząd Górniczy. – Ostatnio zgonów naturalnych w kopalniach przybywa w związku ze starzeniem się załogi kopalni – mówi Talarczyk. Dzisiejsza śmierć w kopalni Ziemowit jest ósmym zgonem naturalnym w kopalniach w tym roku. W latach 2004-2013 Wyższy Urząd Górniczy zanotował naturalną śmierć 140 osób w kopalniach w ogóle, w tym 108 w kopalniach węgla kamiennego . (JM)

Fot. Radosław Wojnar

W kopalni Ziemowit zmarł mieszkaniec Lędzin

Fot. nadesłano

Imielin: Wtargnęła pod tira, zginęła na miejscu

Do śmierci 49-letniego górnika doszło o godzinie 1:25 na poziomie 650. Lekarze stwierdzili nagłe zatrzymanie krążenia. Jak informuje Jolanta Talarczyk, rzecznik prasowy prezesa Wyższego Urzędu Górniczego, zmarły jest zatrudniony w Kompanii Węglowej od 1984 roku,


serwislokalny.com

Gazeta Lokalna

listopad • nr 03/2014 (03)

07

Bądź z nami na co dzień w sieci. Wejdź na www.serwislokalny.com i dowiedz się, co się dzisiaj dzieje w twojej miejscowości.

Kandydaci patrzą na nas zewsząd Wybory za pasem. Już 16 listopada będziemy wybierać swoich radnych, wójtów i burmistrzów. A oni ze wszystkich sił starają się być jak najbardziej widoczni – zerkają na nas ze słupów ogłoszeniowych, ogrodzeń, witryn sklepowych, skrzynek na listy, a nawet z reklamówek z zakupami i zapałek. Gdzie można? A gdzie nie można?

Dominik Łaciak, Jacek Moryc W bieruńsko-lędzińskim walka wyborcza najbardziej widoczna jest w Bieruniu. To tam dostrzeżemy najwięcej plakatów i największe banery. Kandydat na burmistrza Krystian Grzesica spogląda na przechodniów na bieruńskim rynku (jest na połowie kamienicy) czy obok hotelu Stylowa. Kontrkandydat Grzesicy i aktualny burmistrz Bernard Pustelnik plakatów i banerów ma równie dużo, a sporo z nich jeździ lub stoi na przyczepkach. Materiały reklamowe ma mniejsze, za to swoje nazwisko umieścił na foliowych torbach na zakupy i… zapałkach. Ten gadżet rozdawany przed Wszystkich Świętych wpisał się walkę o uwagę zmierzających na nowobieruński cmentarz na Solcu przez ul. Mieszka. Bo zanim człowiek dostał się na grób z nazwiskiem bliskiego, wcześniej naoglądał się setek innych nazwisk, przekonujących z płotów i balkonów, że to on, właśnie on, a nie Kowalski z posteru obok, powinien zostać wybrany. To samo Kowalski. Można więc było nabyć znicz, zapakować w siatkę z nazwiskiem Pustelnik, a następnie – upewniwszy się po drodze do wyboru – rozpalić znicz zapałkami marki Pustelnik. Że to gra warta świeczki potwierdziło się w 2006 roku, gdy Pustelnik rozdający zapałki został wybrany do rady powiatu.

Przedwyborcza walka na bilbordy jeszcze trwa

Bez fajerwerków Zdecydowanie mniej afiszuje się dwoje pozostałych kandydatów. Nieliczne są plakaty kandydatki Prawa i Sprawiedliwości Bogusławy Ficek. Z kolei Jan Podleśny, wiceburmistrz z czasów kadencji Ludwika Jagody, przekonuje uparcie, że pieniądze na kampanię przeznaczył na dożywianie dzieci. W pozostałych gminach bez fajerwerków. No ale po co banery np. Janowi Chwiędaczowi, który rządzi

w Imielinie nieprzerwanie od 1995 roku, a teraz w wyborach nie ma nawet konkurenta? Podobna sytuacja jest w Chełmie Śląskim i Bojszowach, gdzie wójtowie Stanisław Jagoda i Henryk Utrata grzeją fotele od lat. Co innego w Lędzinach. Tam walka trwa. Mniej na ulicach (a przynajmniej mniej niż w Bieruniu), więcej w organach prasowych – każdy kandydat ma jakiś własny lub poparcie któregoś z wielu wychodzących.

mu wyciął numer, wycinając z baneru twarz. Natychmiastowa była reakcja popierającego kandydata Stowarzyszenia Mieszkańców Bierunia, które ogłosiło na Facebooku, że była to robota „PROFESJONALNA I UCZCIWA”. Oczywiście dziełem przypadku jest, że określenie to zbiegło się z hasłem wyborczym konkurenta Krystiana Grzesicy, co potwierdził sąd w trybie wyborczym. Inni na własną rękę banery postanowili „upiększyć” – ktoś np. pomalował usta Pustelnikowi szminką. Jak informuje st. asp. Katarzyna Skrzypczyk, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Bieruniu, policja otrzymała do tej pory 5 zgłoszeń dotyczących zniszczenia plakatów i wszystkie pochodzą z Bierunia. Dotyczą również materiałów wyborczych Grzesicy. Wszystkie materiały wyborcze podlegają prawnej ochronie i nie wolno ich niszczyć albo zamalowywać – za tego typu wykroczenie grozi kara grzywny do 5 tys. złotych. Z plakatami wyborczymi trzeba się zatem pogodzić – na pewno do końca kampanii wyborczej i jeszcze maksymalnie przez 30 dni po dniu wyborów. Do tego czasu prawo nakłada obowiązek na usunięcie plakatów, haseł wyborczych i urządzeń ogłoszeniowych ustawionych w celu prowadzenia agitacji wyborczej. Jeśli któryś komitet nie usunie swoich materiałów wyborczych w terminie, to wójt (lub burmistrz) powinien podjąć decyzję o usunięciu plakatów na koszt komitetów wyborczych.

Zgodnie z artykułem 114. kodeksu wyborczego wójt (lub burmistrz) gminy niezwłocznie po rozpoczęciu kampanii wyborczej ma obowiązek zapewnić odpowiednią liczbę miejsc przeznaczonych na obwieszczenia wyborcze i na plakaty wszystkich komitetów wyborczych. W większości gmin naszego powiatu do tego celu (zgodnie z zarządzeniami włodarzy) służą słupy ogłoszeniowe. W Imielinie są to nawet specjalnie cztery żółte słupy, które montuje się wyłącznie na czas kampanii wyborczej (3 stoją na ulicy Imielińskiej i 1 na Brata Alberta). Ale w trakcie tegorocznej kampanii materiały wyborcze wiszą wszędzie. Na balkonach (również tych w blokach), na budowach czy wszelkiego typu ogrodzeniach, zastąpiły nawet serwisy ogumienia na bilbordach. Wreszcie ta wojna wyborcza toczy się wśród właścicieli sklepów. Jedni popierają Grzesicę, drudzy Pustelnika, trzeci i Grzesicę, i Pustelnika, więc witryny wypełniają twarzami kandydatów.

Z plakatami trzeba się pogodzić Niektórych te wszędobylskie twarze musiały zezłościć, skoro jęli je niszczyć. Najpierw głowę stracił Pustelnik – ktoś

Z dzieciakami o niepodległości Wszystkie szkoły świętują 11 listopada. Podstawówka w Imielinie zorganizowała z tej okazji debatę dotyczącą historii i polityki.

Fot. Anna Nowicka

10 listopada uczniowie klas 4-6 przygotowali pytania, na które odpowiadali: Gabriela Szolczewska – dyrektorka

szkoły, Iwona Mikunda – nauczycielka historii oraz redaktor Serwisu Lokalnego Jan Pioskowik.

O co pytali uczniowie? Między innymi interesowało ich, po co się uczyć historii, co znaczy być dobrym i odpowiedzialnym obywatelem, i czy warto brać udział w wyborach (warto!)? Odpowiadający zastanawiali się, jak zainteresować dzieci polityką oraz jakie możliwości działania w przestrzeni publicznej ma młodzież. - Pytania nie były łatwe. Staraliśmy się odnosić nie tyle do „wielkiej” polityki, co do życia codziennego uczniów - mówi Jan Pioskowik. Pomiędzy poszczególnymi turami pytań występowały „Koralinki”, które zaśpiewały pieśni patriotyczne. Na czas debaty uczniowie przypięli do piersi biało-czerwone, własnoręcznie wykonane kotyliony. Z okazji Święta Niepodległości imielińska podstawówka wzięła również udział w akcji wysyłania okolicznościowych kartek z życzeniami pt. „Mamy Niepodległą! 2014”. (Red.)


08

Gazeta Lokalna

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Hala sportowa jest, reszta musi poczekać Hala sportowa w Imielinie została z wielką pompą otwarta 17 października. Wstęgę przecinała Elżbieta Bieńkowska i przez cały weekend trwały uroczyste obchody. Jednak na funkcjonowanie budynku w pełni swoich możliwości musimy jeszcze poczekać Uratowana miała też być duża sala lustrzana – w projekcie zamiast niej były niepraktyczne dwie małe salki (nie udało się jednak zadbać o dobrą akustykę tego pomieszczenia, które ma być wykorzystywane m.in. jako sala do ćwiczeń aerobiku i tańca). Do przyszłego roku trzeba również czekać na obiecaną siłownię, pomieszczenia do rehabilitacji i odnowy biologicznej – ich wyposażenie obciąży dodatkowo przyszłoroczny budżet miasta kwotą 400 tys. zł.

Jacek Moryc

Nowa hala widowiskowo-sportowa w Imielinie kosztowała niemal 10 mln zł, z czego 7,5 mln zł zostało sfinansowane z budżetu miasta (2,5 mln wyniosła dotacja z Ministerstwa Sportu i Turystyki). Pełnowymiarowe boisko sportowe, 4 szatnie, gabinety fizyko- i hydroterapii, sala rehabilitacyjna, dwie mniejsze sale do ćwiczeń z lustrami i widownia mogąca pomieścić nawet 500 osób – to jej zalety, które wychwala urząd w broszurze promocyjnej. Ale żeby słowo w pełni stało się ciałem, trzeba jeszcze trochę poczekać.

A już oczekiwanie trwa dziesięć lat Jak przyznaje burmistrz Imielina Jan Chwiędacz, rozmowy nad halą sportową w mieście trwały już od 2004 roku. Wtedy pojawiały się pierwsze pomysły, jak nowy obiekt miałby wyglądać i gdzie powinien być usytuowany - wśród propozycji były m.in. tereny sportowe przy ulicy Hallera (stadion Pogoni). Budowa ruszyła w 2012 roku. Pierwotnie halą sportową miało administrować gimnazjum, „gdyż takie roz-

Ale działa!

W godziach lekcji z hali sportowej korzystają uczniowie Gimnazjum wiązanie jest efektywniejsze i tańsze, niż powoływanie w tym celu odrębnej instytucji samorządowej" („Kurier Imieliński”). Ostatecznie jednak radni zdecydowali o utworzeniu Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, który będzie zarządzał budynkiem hali i terenami sportowymi przy ulicy Hallera. To jednak dopiero od 1 stycznia, bo do końca roku wynajmem hali będzie zajmować się jeszcze dyrekcja imielińskiego gimnazjum.

Bezkrólewie? Nie, poślizg kontrolowany Bo przez dwa miesiące hala sportowa ma działać w trybie przejściowym. I nie ma w tym nic dziwnego – przynajmniej tak uważa Chwiędacz. - 2-miesięczny poślizg to niewiele, a w tym okresie możemy rozpoznać zapotrzebowanie na określoną działalność sportową zgłaszaną przez

Fot. Józef Brom mieszkańców – przekonuje. - Przecież nie mogliśmy powoływać dyrektora MOSiR-u, kiedy nie było jeszcze hali widowskowo-sportowej oddanej do użytkowania, bo czym ten dyrektor by sie zajmował? Dobrych stron tego rozwiązania próbuje szukać dyrektorka gimnazjum Anna Kubica. - Potrzebujemy tych paru miesięcy, żeby przetestować halę, ile jest ona w stanie obsłużyć grup - mówi.

Chociaż jeszcze niekompletny, ale jednak budynek hali widowisko-sportowej już żyje – korzysta z niego młodzież szkolna, kluby sportowe i grupy niezorganizowane. Obok niego stoi teraz praktycznie nieużywana sala gimnastyczna należąca do gimnazjum (dyrektorka szkoły planuje w niej ściankę wspinaczkową albo kort do squasha), a burmistrz obiecuje jeszcze budowę dużej sali gimnastycznej przy szkole podstawowej – oddalonej o niecały kilometr od hali sportowej. Imieliński obiekt jest już czwartym tego typu (pełnowymiarowa płyta) w naszym niewielkim powiecie. Infrastrukturę twardą już mamy. Teraz trzeba sprawnych organizatorów, żeby wyciągnęli młodzież z domów.

Zaproś znajomych i wybierz się np. pokopać albo poodbijać piłkę. Przedstawiamy dane teleadresowe i ceny za godzinę korzystania z całej płyty na hali.

BIERUŃ NOWY Ul. Warszawska 294 (przy G1) Tel. (032) 329-62-66 45 do 55 zł R E K L A M A

BIERUŃ STARY Ul. Licealna 17a (przy G2) Tel. (032) 329-62-66 GSM: 781-531-001 45 do 55 zł

BOJSZOWY Ul. Św. Jana 33 a (przy gimnazjum) Tel. 032/ 21-89-940 49,20 do 86,10 zł

IMIELIN Ul. Wojciecha Sapety 8a Tel./Fax: (32) 225 60 54 50 do 60 zł

LĘDZINY Ul. Lędzińska 14 Tel. (32) 326 27 00 72 zł


serwislokalny.com

09

listopad • nr 03/2014 (03)

Ołówkiem o himalaistach

Jacek Hugo-Bader to absolutna czołówka polskiego reportażu, na dodatek jeden z najczęściej tłumaczonych na języki obce autorów. W Imielinie opowiadał głównie o ostatniej książce z wyprawy na Broad Peak w Himalajach.

fot. Grzegorz Komandera

Czytelnikom swoich książek Jacek Hugo-Bader przybijał pieczątki

Redakcja

22 października 2014 roku gościliśmy w imielińskiej bibliotece Jacka Hugo-Badera, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, podróżnika specjalizującego się zwłaszcza w reportażach z Rosji i byłych republik sowieckich. Hugo-Bader przybył do Imielina

w ramach V Jesiennego Tercetu Literackiego - w poprzednich dniach odbyły się spotkania autorskie z Grzegorzem Kasdepke oraz Olgą Rudnicką. Spotkanie poprowadził nasz redaktor Dominik Łaciak. Reportażysta, który przemierzył całą Azję Środkową, pustynię Gobi, Chiny, Tybet, przejechał samotnie Rosję od Moskwy do Władywostoku, a jezioro Bajkał przepłynął kajakiem, w Imielinie opowiadał

przede wszystkim o wyprawie na Broad Peak. W 2013 jako jeden z czterech członków polskiej wyprawy wyruszył po ciała zaginionych himalaistów - Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki. Tej ekspedycji poświęcona jest jego ostatnia książka „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak”. Jacek Hugo-Bader opowiedział o kulisach wyprawy - uzupełniając publikację obszernymi didaskaliami, objaśniał zarazem sam proces powstawania książki. Jak się okazuje reportażysta spośród wszystkich narzędzi dziennikarskich najbardziej ceni sobie… kartkę i ołówek. Nawyk odręcznego spisywania wszystkich rozmów powoduje, że w wersji pierwotnej jego dzieła liczą tysiące stron. Snując opowieść o wyprawie, Bader raz po raz odnosił się do stawianych mu zrzutów. Przypomnijmy – publikacja książki rozpętała burzę, brat Macieja Berbeki, Jacek zarzucił mu m.in. liczne przekłamania oraz naruszenie prywatności rodzin tragicznie zmarłych himalaistów. Prowadzący pytał m.in. o atmosferę podczas wyprawy, relacje z poszczególnymi uczestnikami oraz o techniczne aspekty wspinaczki. W spotkaniu udział wzięli mieszkańcy Imielina i okolicznych miejscowości, a po autografy ustawiła się kolejka czytelników, którzy poza ostatnią książką, przynieśli również wcześniejsze publikacje autora: „Białą gorączkę”, „Dzienniki kołymskie” czy „W rajskiej dolinie wśród zielska”. Bader nie tylko składał podpisy - wklejał do książek pieczątkę z exlibrisem, na którym widnieje indiańska sentencja: „Zawsze jest jakieś dalej”.

Dobry reporter znajdzie temat nawet w Imielinie Dominik Łaciak: Przyjechał pan do Imielina 4 godziny przed rozpoczęciem spotkania… Jacek Hugo-Bader: Auto mi się psuje, więc musiałem wystartować dużo wcześniej – w czas podróży wliczyłem awarię. No i jak minęły te 4 godziny w Imielinie? Zawsze, jak gdzieś przyjeżdżam, to idę na spacer. Oblecieć terytorium. Co pan obleciał? Byłem w supermarkecie, u handlarza samochodów, w kilku piekarniach, ciastkarniach… Kawy mi się chciało. Ale powiedziano mi, że tu nigdzie kawiarni nie ma. No to w aucie przesiedziałem. Poczytałem, miałem co czytać, to z przyjemnością czytałem. Posłuchałem radia, lubię słuchać radia. Tak 2 czy 3 godziny i idę w drugi obchód po mieście. I – proszę sobie wyobrazić (!) – trafiam na kawiarnię. Gdzie? No masz, następny! No ja się dziwię, Imielin nie jest jakąś wielką metropo-

Dominik Łaciak

Jest takie opowiadanie Stanisława Lema (zbiór: „Opowieści o pilocie Pirxie”) o androidzie, który na jednej z planet wychodzi w góry na misję i nie wraca. Po paru dniach ekspedycja ratunkowa odnajduje jego części. Miał tylko przynieść dane z przyrządu, mimo to zdecydował się zaatakować szczyt i odpadł ze skały. Dlaczego postąpił wbrew instrukcjom, co w wypadku androida nie powinno być możliwe? To jest o potędze gór. Ta sama siła

lią i nie można czegoś nie wiedzieć na temat tej miejscowości. A tu zaraz na dole takie jest… A, dom przyjęć. No, i tam obok jest normalna kawiarnia, bardzo przytulna i sympatyczna, od której zostałem odcięty przez miejscowych mieszkańców (śmiech), bo mi tego nie powiedzieli. Ale jest jedyna! I ludzie o niej nie wiedzą! Przy głównej ulicy, jakby nie było. A gdyby miał pan pisać o Imielinie, to od czego by zaczął? Nie mam pojęcia… Poszedłby pan ludzi popytać, jak im się żyje? Nie wiem, o co bym pytał. Najpierw musiałbym znaleźć temat… Ilu tu ludzi żyje? Osiem i pół tysiąca. O, to nawet dobra ilość. Temat na pewno by się znalazł. Jak mówił mój nauczyciel, stary dziennikarz, jeszcze z czasów Polski Ludowej, Ernest Skalski: „dobry reporter to zupę ugotuje i z nogi od stołka”.

pcha w nie straceńców, którzy ryzykują życie tylko po to, żeby przez chwilę znaleźć się na jakimś szczycie. Właśnie tej odpowiedzi szukał Hugo-Bader, wybierając się po ciała z przyjaciółmi Berbeki i Kowalskiego. Po co oni to robią? Hugo-Bader snuje opowieść o współczesnych gladiatorach i wielokrotnie zbliża się do odpowiedzi, ale wnioski wyciąga czytelnik. Środowisko himalaistów reportaż „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak” znienawidziło m.in. za błędy techniczne. Cepry w dolinach książkę pokochały jako uzupełnienie łzawych relacji całodobowych telewizji newsowych. Jak było naprawdę? „Nie ma jednej prawdy” - przekonywał autor w Imielinie. Na tym polega sztuka reportażu – pokazać prawdę, którą pokochają czytelnicy. Z pewnością jedną z nich jest jego prawda o Broad Peak.

Wielka wojna w małym powiecie

„Jo już niy przyjda z tej wojny. Bydziecie widzieć… Jeszcze se ino popatrza na wos, mamo i tato, na mój kochany Świerczyniec i biera sie we świat”. Tymi słowami pożegnał się z rodziną Paweł Miśka, wyruszając na front. Sto lat później przywołali je twórcy wystawy „To byli nasi dziadkowie” poświęconej mieszkańcom gminy Bojszowy walczącym w czasie I wojny światowej. Joanna Knapik

fot. archiwum UG Bojszowy

Okrągła rocznica wybuchu wojny przyczyniła się do wzrostu zainteresowania tematem, który dotąd po macoszemu traktowany był nawet przez zawodowych historyków. Powszechnie uważano, że „na Śląsku nic się nie działo”. Pomijając fakt, że w Pszczynie znajdował się sztab generalny armii niemieckiej i że stąd płynęły najważniejsze rozkazy, I wojna odcisnęła realne piętno na wszystkich Ślązakach tamtego czasu. Zarówno tych, którzy byli masowo mobilizowani i wysyłani na front, jak i tych, którzy tu zostawali, zmagając się z pogarszającymi się warunkami życia bez wsparcia mężów, ojców i synów. I wojna światowa była wojną inną

Paweł Madej z Bojszów. Poległ w 1918 roku.

niż wszystkie dotychczasowe. Etos żołnierza ginącego w chwale za swoją ojczyznę, jakim karmieni byli młodzi ludzie, już w 1915 roku okazał się całkowicie nieprzystający do rzeczywistości. Walczący o każde 100 metrów, zamknięci w niedających żadnego schronienia okopach, żołnierze dość szybko zaczęli nazywać konflikt „wojną szczurów”. Jeden z nich zanotował w pamiętniku: „Trzeba było sterczeć beznadziejnie w jednym miejscu, często po kostki w wodzie, między szczurami wodnymi, w mdłym smrodzie rozkładających się ciał żołnierzy poległych przed linią okopów. Nie można ich było pogrzebać zwisających między drutami kolczastymi, bo był stały ostrzał.” Rozwój technologii przynoszący nowe rodzaje broni (czołgi, gazy bojowe, myśliwce, bombowce, okręty podwodne) sprawił, że wróg stracił twarz,

przestał być człowiekiem, stając się jedynie celem do unicestwienia. Dla mieszkańców naszego powiatu – w większości prostych rolników czy drobnych rzemieślników, którzy przed wojną najczęściej nie widzieli nawet samochodu – nagła konieczność walki z maszynami była dodatkowym źródłem frontowej traumy. O ile w czasie pierwszej wojennej Wigilii żołnierze obu stron wyszli z okopów i na „ziemi niczyjej” przełamali się wspólnie opłatkiem, o tyle później nie było już to możliwe. Wojna stała się całkowicie zdehumanizowana. Tragizm pogłębiał fakt, że dla wielu mieszkańców dzisiejszego powiatu bieruńsko-lędzińskiego nie była to wojna za ojczyznę. Ich tożsamość narodowa przy dość skąpym materiale źródłowym jest kwestią trudną do zbadania. Jednak na podstawie zachowanych przekazów oraz anali-

zy wojennych losów można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że wymarsz na front był dla nich jedynie wypełnieniem rozkazu, prostą powinnością obywatela, którego kajzer akurat prowadzi wojnę. Granice i przynależność państwowa Śląska się zmieniały, a ich rodziny pozostawały bojszowiakami, imielokami czy bierunianami. Urzędy i szkoły były niemieckie, kościół polski, a w domu „łosprawiało się po naszymu”. Żyjąc w tej trójjęzycznej i historycznie zmiennej rzeczywistości najczęściej określali się jako „tutejsi”. Ich ojczyzną był dom rodzinny i rodzinne miasto czy wieś. To o nich, a nie o wielkiej polityce myśleli, kiedy tak jak Paweł Tomala ze Świerczyńca „wychodzili do ognia” i przesyłali pocztą polową swoje ostatnie pozdrowienia „Żonie i Familii”.


10

Gazeta Lokalna

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Wspomnienie o Brygidzie

23 października po szóstej rano media podały, że w Katowicach w wyniku wybuchu gazu zawaliła się kamienica. Po południu było już wiadomo, że poszukiwani są Brygida Frosztęga-Kmiecik z rodziną – znanym z Faktów TVN Dariuszem Kmiecikiem i dwuletnim Remigiuszem. Przed północą otrzymaliśmy tragiczną wiadomość, że rodzina nie żyje. Odeszli od nas wybitni dziennikarze. Pochodząca z Lędzin reportażystka przed miesiącem udzieliła nam ostatniego w swoim życiu wywiadu. Publikujemy wspomnienie o utalentowanej lędziniance.

Wywiad z Brygidą Frosztęgą-Kmiecik do październikowego wydania GAZETY LOKALNEJ miał być kolejnym, w którym pokazujemy pochłoniętych życiem lokalsów. Mieszkańców naszego powiatu, którzy poszli o krok dalej i robią niesamowite kariery. Brygida świetnie nam się w ten obraz wpisywała. Wzięta reportażystka, wydawca Magazynu Reporterów, za wzruszający dokument „Obywatelka Dorotka” nominowana do najważniejszej nagrody dziennikarskiej w Polsce – Grand Press. A do tego żona i matka dwuletniego Remigiusza. Przywiązana do Lędzin i rodzinnego domu. Poznaliśmy się prawie 10 lat temu w trakcie warsztatów dziennikarskich w ramach projektu, od którego się zaczęło Stowarzyszenie Młodzi Aktywni. Byliśmy licealistami z klasy dziennikarskiej w Bieruniu, a „Lokalny Teleekspres” miał opowiadać obrazem o wydarzeniach w powiecie. Brygida, wtedy dwudziestoparoletnia dziennikarka newsowa, przyjechała do nas z ABC dziennikarstwa telewizyjnego. Mniej więcej dekadę potem spotkaliśmy się w jej mieszkaniu przy ul. Chopina

Fot. A. Fałat

Dominik Łaciak

Brygida Frosztęga-Kmiecik i Remigiusz wadziła. Jeszcze w liceum mówiła, że newsowcy wytrzymują do trzydziestki, bo później, jak się już ma własne dzieci, to trudno pojechać do wypadku. Ale ona nie. Już co prawda reportażystka a nie

w Katowicach. Imponująca fasada zrewitalizowanej kamienicy, tabliczka: budynek objęty opieką konserwatora zabytków. Drewniana balustrada prowadząca do świetnie urządzonego mieszkania. Z zachwytu poprosiłem, żeby mnie opro-

reporterka, ale wyspecjalizowana w portretowaniu ludzkich zmagań z życiem. Bieda, niepełnosprawność, nieuleczalne choroby. Zapytałem: zdarza ci się płakać na zdjęciach? „Tak, ale nie dawaj tego pro-

szę. […] jaki ma sens to, że zaczniesz płakać? Bohater reportażu ma cię zacząć pocieszać?”. Powiedziała też: „Wiesz, najgorsze są tematy nie do odwrócenia. Robię teraz reportaż o piętnastolatku, który został pobity na śmierć. Największy tragizm polega na tym, że nie możesz powiedzieć rodzicom <<wszystko będzie dobrze>>”. Brygida miała do siebie duży dystans i wielką zdolność zjednywania rozmówcy. Przyznała, że nigdy nie wiedziała, co chce robić w życiu, a dziennikarstwo to świetna odpowiedź na taki problem. „Każdego dnia możesz być kimś innym. […] Dzięki swojej pracy byłam w miejscach, do których nigdy bym nie dotarła – w kopalni, na wysypiskach śmieci czy w hotelu Hilton”. Wywiad bardzo się Brygidzie spodobał, przyznała nawet, że się wzruszyła. Zapamiętamy ją jako naprawdę szczęśliwego człowieka. Mamy też głęboką nadzieję, że nie pozwolimy umrzeć dziełu autorki i tu, lokalnie, znajdziemy sposób na kultywowanie pamięci o niej. Obejrzyjmy jej filmy, uczmy za ich pomocą wrażliwości na drugiego człowieka. Składamy głębokie kondolencje bliskim ofiar. Dominik Łaciak w imieniu redakcji GAZETY LOKALNEJ

Tymoteusz Knap - wspomnienie 18 października br. w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich zmarł 32-letni górnik z Imielina - był jednym z poszkodowanych w wypadku w kopalni "Mysłowice - Wesoła". Zostawił żonę i dwójkę dzieci Jacek Moryc

Fot. arch. rodzinne

Tymoteusz z córkami - czteroletnią Emilką i półtoraroczną Hanią

Tymoteusz Knap urodził się 14 lutego 1982 roku. Jego pasją była muzyka. Już w wieku 5 lat rozpoczął naukę gry na fortepianie. Początkowo pobierał lekcje w domu, by w wieku 10 lat kontynuować swoją muzyczną edukację w Państwowej Szkole Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza w Katowicach. Jako instrument wiodący wybrał fagot. - Gra na tym instrumencie tak mu kołysała duszą, że już w 3 klasie 6-letniej muzycznej szkoły podstawowej został przeniesiony do szkoły średniej – wspomina ojciec Tymoteusza Jan Knap. Nie porzucił jednak fortepianu. Grywał na pianinie w domowym zaciszu, a swoimi umiejętnościami wspomagał grupę muzyczną imielińskiego zespołu „Faradajs”. Grał również na gitarze. Jest absolwentem Szkoły Podstawowej nr 1 w Imielinie. Polonistka Wanda Starczynowska rozpoznała u niego literackie zacięcie i promowała Tymoteusza namawiając go do uczestnictwa

w konkursach recytatorskich. Na początku były to okazjonalne wierszyki, jednak później już kilkanaście stron prozy. W Katowicach na jednym z takich konkursów poznał swoją przyszłą żonę Magdalenę. Chodził wtedy do siódmej klasy szkoły podstawowej. Po skończeniu podstawówki Tymoteusz zdecydował się kontynuować naukę w Technikum Geodezyjnym w Katowicach. Mimo swojego humanistycznego zacięcia zdecydował się na drogę zawodową w górnictwie - śladem swojego ojca. - Wydaje mi się, że z pracą w górnictwie wiązał utrzymanie rodziny. Dojrzewał w rodzinie z tradycjami rodzinnymi i widział, że na tej pracy można oprzeć życie rodziny – wspomina ojciec. Nauka w szkole technicznej i później studia na Politechnice Śląskiej w Gliwicach nie zablokowały jego rozwoju w pasji muzycznej. Umiejętnie to łączył, kończąc w tym czasie drugi stopień w szkole muzycznej i grając przez trzy lata w Orkiestrze Dętej KWK „Sośnica”. To mu pozwoliło

nabrać takiego doświadczenia, że kiedy Polska wstępowała do Unii Europejskiej w 2004 roku został zaproszony do Międzynarodowej Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej, która składała się z najzdolniejszych młodzieżowych muzyków z całej Europy. Zagrali „Odę do radości”. A czym była dla niego kopalnia? - To była jego miłość – wspomina Magdalena, wdowa po Tymoteuszu. Wśród wielu pasji Tymoteusza była także wspinaczka skalna. Jaskinie, groty i podobne klimaty Tymoteuszowi się bardzo podobały. Kochał tę pracę i nie chciał słyszeć o innej branży. Najważniejsze jest to, że był kochanym mężem i wspaniałym ojcem. - Każdy górnik bierze pod uwagę fakt, że praca na kopalni jest pracą niebezpieczną i myślę, że każda żona górnika żegna swojego męża z modlitwą na ustach. Nasza córka co wieczór modliła się o szczęśliwą pracę dla tatusia i o szczęśliwy powrót do domu. Zawsze tak było – kończy wdowa po Tymoteuszu.


serwislokalny.com

11

listopad • nr 03/2014 (03)

Jak Imielin to Volkswagen - W Imielinie króluje Volkswagen, miłość jest ślepa. Imielin jest nastawiony konserwatywnie, tak samo w sferze wartości, jak wyboru auta – mówi Mikołaj Cwynar, nasz redakcyjny kolega od samochodów i politolog. Rozmawiał Jan Pioskowik

W swoich artykułach piszesz o samochodach jako bohaterach historii. Tak. To bardzo ważne, żeby o historii pisać przez pryzmat czasów, w których dane wydarzenia się działy. Trzeba się w te czasy wczuć. Jak to robisz? Nasze pokolenie nie pamięta komunizmu. Dla nas to już głęboka historia. Próbuję wyobrazić sobie tamte czasy. Poza tym, kiedy piszę np. o historii włoskich samo-

chodów z lat 80', czytam o tych czasach i słucham piosenek, które wtedy powstawały. Kiedy pisałem o fiacie Uno, samochodzie który „wystąpił” w filmie Machulskiego „Kingsajz” (jeździła nim wtedy seksowna Kasia Figura), słucham Ani Jurksztowicz, Majki Jeżowskiej czy Mietka Szcześniaka, którzy napisali piosenki do filmu oraz italodisco (to jakby włoskie discopolo). Studiujesz politologię. Wiesz, że to nie jest pierwsze skojarzenie z maniakiem samochodowym. Powiem tak: piszę pracę magisterską o wpływie polityki na motoryzację w Polsce. To zróbmy mały egzamin. Cofnijmy się do historii. Jakie to były typowe polskie auta? Warszawa. Licencję na ten samochód dostaliśmy od „zaprzyjaźnionego” Związku Radzieckiego. Naszemu wielkiemu bratu nie podobało się, że wykupiliśmy od Włochów licencję na Fiata 1400. Mieliśmy za nią zapłacić węglem, ale zaczęła się Zimna Wojna. Źle by wyglądało, że kraj socjalistyczny kupuje technologię od kapitalistów. W efekcie umowa została zerwana. Kiedy w 1955 roku całkowicie przejęliśmy produkcję Warszawy, w Rosji ten model już się mocno zestarzał, a Rosjanie przygotowywali się do produkcji Wołgi (stylistycznie kopia Forda Custom).

Kochaliśmy Warszawę, bo nic innego do kochania nie mieliśmy (śmiech). No, może poza przedwojennymi modelami. Jednak chyba nie każdy mógł sobie pozwolić na auto. Po roku 1956 kupno samochodu było możliwe, choć strasznie trudne. Takie samochody jak np. Volkswagen Garbus, Renault czy angielskie marki można było nabyć za bony dolarowe. Oczywiście mało kto mógł sobie pozwolić na taki luksus. Ceny były niebotyczne. Oprócz bonów można było napisać podanie do Rady Narodowej o pozwolenie na kupno auta, ale trzeba było je dobrze uzasadnić. Warszawa jest symbolem początków PRL. Który model jest najbardziej charakterystyczny dla całego tego okresu? To oczywiście nasz kochany Maluch, które

R E K L A M A

można było dostać albo na przydział albo w tzw. eksporcie wewnętrznym w Pewexie. Opowiedz na czym polegał „eksport wewnętrzny”. To sprzeczne samo w sobie. Auto zostawało w kraju, ale było sprzedawane za dolary, których oficjalnie nie można było posiadać. Fabryka mogła się pochwalić, że samochód był wyeksportowany za granicę, choć realnie zostawał kraju. Powróćmy do Malucha. To oczywiście Maluch. Uruchomiono przedpłaty.

Wpłacałeś co miesiąc pewną sumę i po 4 czy 5 latach dostawałeś zawiadomienie, że możesz odebrać samochód. Oczywiście nie wybierałeś koloru. Brałeś, co było. Ważne, żeby dostać model bez usterek, bo te najstaranniej wyprodukowane eksportowano do włoskich salonów Fiata. Negocjacje w sprawie wykupienia licencji zaczęliśmy za rządów Edwarda Gierka. Pierwszy polski Fiat 126p został zmontowany w 1973 roku. Produkowano go aż do 2000 roku. Dorastaliśmy z tym autem, choć jesteśmy pokoleniem urodzonym po PRL-u. Maluch był symbolem zreformowanego tzw. bigosowego socjalizmu Gierka. Z drugiej strony dzięki niemu dojechaliśmy do gospodarki wolnorynkowej. Maluch był autem transformacji? Nie do końca. W tym czasie zaczęto mówić o X1/79, czyli Cinquecento. To miał być symbol zreformowanej PRL. Na szczęście stał się raczej symbolem odrodzonej Polski. Pamiętam, jak oglądałem kiedyś kronikę filmową z 1988 roku i tam mówiono o rozbudowie fabryki w Tychach. Materiał kończył się zdaniem: „Coraz bliżej świata, który jeździ wygodnym samochodem”. Fiat dał nam kredyty na rozwój fabryki. Wszystkie pieniądze pożarła olbrzymia inflacja. Zadłużony FSM był łakomym kąskiem dla Fiata więc w 1993 został przejęty. Jak postrzegano Cinquecento? To był czas, kiedy ludzie nie chcieli już jeź-

dzić ani Syreną, ani Maluchem. Chciano jeździć czymś zachodnim. Tak postrzegano Cinquecento. Wprowadzono konkurs na nazwę. Padły takie propozycje jak Micro, Iks lub złośliwie Wilczek (od nazwiska ministra). Jednak fabrykę przejął Fiat i uznano, że lepsza będzie zachodnia, egzotyczna nazwa. Ale z czasem sytuacja się zmieniła. Sprowadzano coraz więcej aut zza granicy. Bardzo cenione były niemieckie rarki. Wartburg, który wtedy miał stary, dwusuwowy silnik i pamiętał czasy Hitlera, był wyceniany wyżej niż nasz Duży Fiat. Ze względu na jakość wykonania. I tak do dzisiaj? Obecnie już trochę inaczej. Nie sprowadzamy tanich samochodów. Jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym i szukamy luksusu. Wybredzamy, bo możemy sobie na to pozwolić. Ale rzadko kupujemy nowe samochody. To jest tak zwana trauma po socjalizmie. Byliśmy zmuszeni jeździć małymi samochodami, dlatego nie patrzymy chętnie na takie auta. Wolimy kupić używany model wyższej klasy, niż nowy, ale mniejszy. To ciągle symbol statusu, nawet jeśli nie jest już dobrem luksusowym. Auto klasy średniej mówi: powiodło mi się w życiu. Oprócz tej wiedzy miałeś również epizod z pracą na stacji benzynowej. Jak wygląda Imielin przez pryzmat motoryzacji? W Imielinie króluje Volkswagen. Często nie bierzemy pod uwagę innych marek. Wiele osób najpierw przyjeżdżało golfami, które później zmieniali na pasaty, co traktowano jako nobilitację. Ciągle dobrze się mówi o tych autach, choć ich jakość nie jest taka jak kiedyś. Miłość jest ślepa, a my jesteśmy w volkswagenach zakochani. Imielin jest nastawiony konserwatywnie, tak samo w sferze wartości, jak i wyboru samochodów. Dzięki za rozmowę Ten i inne wywiady przeczytaż również w Serwisie Lokalnym (www.serwislokalny.com)


12

Gazeta Lokalna

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Czy szkoły zabijają kreatywność? Ken Robinson głosi przyjemną, społecznie chwytliwą tezę o szkole, która powinna uczyć kreatywności na równi z czytaniem i pisaniem.Jak zrealizować ten fantastyczny postulat? Wymyśl to sam – powodzenia! Ania Nowicka

Znacie ten wiersz, o osiołku, któremu w żłoby dano, w jeden owies, w drugi siano, a on nie mógł się zdecydować i w końcu padł z głodu? Otóż w jednym z testów dla szóstoklasistów pojawiło się pytanie: jaki morał płynie z bajki? „Lepiej zjeść wszystko i żyć niż nie zjeść nic i umrzeć”. „Że nikomu nie da a sam nie zje”. „Morał jest taki, żeby nie przewracało się dzieciom w głowie z dobrobytu”. „Morał z tej bajki jest taki że niewolno zastanawiać się nad jedzeniem". „Że niemożnasie decydować długo bo ci coś ucieknie czyli niewiesz kogo lubisz bardziej a twoja koleżanka cie zostawia”. I mój numer 1: „Nie zastanawiaj się za długo bo umrzesz” (wszędzie pisownia oryginalna).

Odpowiedzi urzekają pomysłowością, bawią, pokazują świat widziany oczami dziecka. A nauczyciela sprawdzającego te testy doprowadzają do rozpaczy (i nie chodzi tu naweto ortografię). Otóżpowyższe stwierdzenia nie mieszczą się w kluczu, czytaj: są błędne. Nic to, że dziecko przebrnęło samodzielnie przez XVIII-wieczny alegoryczny tekst (który powstał przecież z myślą o dorosłym czytelniku!) Nic to, że z mniejszym lub większym powodzeniem podjęło próbę interpretacji i wyłuszczenia ukrytego w bajce sensu. Dostajesz zero punktów. Dostajesz jedynkę. Siadaj. Znacie to?

Ken Robinson - brytyjski wykładowca i pisarz - w ramach konferencji TED zadaje kluczowe pytanie: „Czy szkoły zabijają kreatywność?” Wbrew pozorom nie jest to pytanie z tezą. Szkoła, owszem, może, ale wcale nie musi tego robić – dowodzi Robinson, który uważa, że kreatywność jest obecnie w edukacji tak ważna, jak czytanie i pisanie. Oznacza to jednak konieczność zmiany całego systemu,

który oparty jest na przestarzałym fundamencie, w którym umiejętność liczenia wartościowana jest znacznie wyżej niż np. umiejętność tańczenia czy malowania. Co ciekawe, każdy system, niezależnie od kraju czy kultury, oparty jest na tych samych zasadach i ma podobną hierarchię „ważności” szkolnych przedmiotów. - Czy celem edukacji jest zatem stworzenie ogromnej armii profesorów uniwersyteckich? – pyta przewrotnie były akademik Robinson. Nie? To dlaczego kształcimy dzieci właśnie w taki sposób? To się oczywiście nie udaje, bo udać się nie może; nie byłoby to również społecznie pożądane – wszak potrzebujemy i kucharzy, i mechaników, i krawcowych, i… Przy okazji zaś już na starcie ograbiamy naszych uczniów z cennych predyspozycji. Tańcząc, rysując lub robiąc inne „głupoty”, nie dostaniesz pracy – powtarzają od dziesięcioleci rodzice.Nie zauważają rosnącego tabunu osób z uniwersyteckim wykształceniem, które sensownegozatrudnienia znaleźć nie mogą. Jako jeden z przykładów pokazujących ułomność tradycyjnego systemu edukacjiBrytyjczyk opowiadahistorięGillianLynne – popularnej i uznanej

choreografki. Jako uczennica była jednak beznadziejna, nie potrafiła się skoncentrować, ciągle się wierciła i przeszkadzała w lekcjach. Lekarz, do którego w końcu trafiała dziewczyna, nie zdiagnozował u niej ADHD, bo … trwały lata 30. i „choroba nie została jeszcze wynaleziona” – żartuje Robinson. Zamiast tego pozostawił małą pacjentkę samą w gabinecie, a wychodząc, uruchomił radio. Po chwili dziecko zaczęło tańczyć w rytm muzyki, a lekarz przedstawił matce trafną diagnozę: - Pani Lynne, Gillian nie jest chora, ona jest tancerką.Po zapisaniu do odpowiedniej szkoły dziewczynka kontynuowała naukę bez żadnych problemów. Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby poprzestał na przepisaniu jej tabletek na uspokojenie? Fascynująca myśl, która powinna być wyryta na drzwiach wejściowych wszystkich szkół - każdy jest w czymś dobry. Ba! Każdy jest w czymś najlepszy.Przy czym, uwaga (!), „w czymś” nie musi wcale oznaczać polskiego, matmy czy fizyki. Człowiek ma prawo do rozwijania się w swoim tempie oraz… do popełniania błędów, które często stają się podwaliną sukcesu (przecież o tym są filmy biograficzne). Każdy z nas dysponuje innym rodzajem in-

teligencji.Nie tylko – promowanymi przez klasyczne modele edukacji–matematyczną lub językową, ale też: muzyczną, ruchową czy interpersonalną.

Tomasz Edison (facet od żarówki) opuścił szkołę, bo zdaniem nauczyciela był tępy. O Albercie Einsteinie (teoria względności) mówiono, że jest słabym uczniem, który psuje resztę klasy. Bill Gates (założyciel Microsoftu) rzucił studia po roku, a SteveJobs (Apple)już po pierwszym semestrze…Być może nie tylko lekarzom przyświecać powinna zasada: po pierwsze nie szkodzić? Jednak KenRobinoson to wizjoner, zapalony mówca, bystry obserwator zmieniającej się rzeczywistości, ale już nie doradca nauczyciela, który musi nauczyć dzieci w 26-osobowej klasie tabliczki mnożenia... Posługuje się chwytliwymi przykładami, jego diagnozy przekonują, humor urzekasłuchaczy. Kreatywnym nauczycielompozostaje radzenie sobie z systememoraz partyzancka walka o serca i umysły uczniów.

Udało się spełnić marzenie

A R T Y K U Ł

S P O N S O R O W A N Y

Rozmawiamy z Anną Gajer współautorką zwycięskiego projektu w ramach budżetu obywatelskiego w Lędzinach. Projekt „Spełniamy Marzenia” został wybrany w budżecie obywatelskim. To ogromny sukces! Nasz projekt miał najwięcej głosów w całych Lędzinach. To przede wszystkim zasługa mieszkańców Świniów. Dzięki ich głosom i zaangażowaniu w przyszłym roku będziemy się cieszyć nowym placem zabaw. Zaufali nam sąsiedzi, znajomi i oto efekt - 390 ważnych głosów oddanych na projekt „Spełniamy Marzenia”! Skąd pomysł na taki projekt? W naszej okolicy brakuje miejsca, gdzie dzieciaki mogłyby się spotkać i bawić. Często rozmawialiśmy o tym z mężem. Podobnie myślało również wielu rodziców z naszej dzielnicy. W tym roku pojawił się budżet obywatelski, więc trzeba było spróbować! Mój mąż – z racji wykonywanego zawodu, przygotował projekt, przedstawił koncepcję rozbudowy na kolejne lata i przekonał mnie do pomysłu zagospodarowania terenu przy wiadukcie. Szczegóły można zobaczyć na naszej stronie www.facebook.com/Spełniamy-Marzenia.

Plac powstanie w okolicy istniejącego boiska - da się to pogodzić? Od pewnego czasu trwają przygotowania do przeniesienia boiska na drugą stronę ulicy Murckowskiej. Teren już został wybrany i czeka tylko na realizację. Wszyscy będą zadowoleni. Proszę szerzej opowiedzieć o projekcie. Projekt „Spełniamy Marzenia” to całościowe założenie. Wydzielona część do zabawy (kolorowe, bezpieczne urządzenia dla dzieci) i wypoczynku (ławeczki dla starszych) oraz zaprojektowana zieleń.

Wszystko w ciekawy sposób wpisuje się w istniejący teren i wzbogaca go wizualnie. Plac zabaw to część większego planu. W kolejnych latach chcielibyśmy rozbudować plac o tzw. siłownię na świeżym powietrzu. Jakie, w takim razie, są plany na przyszłość? Pierwsza edycja budżetu pokazała, że możemy mieć realny wpływ na to, co się dzieje w naszej okolicy. Chcemy kontynuować ten sukces w kolejnych latach. Jeśli się uda, tereny przy wiadukcie staną się przykładem jak należy zagospoda-

rowywać przestrzeń dla wypoczynku dzieci, młodzieży i dorosłych w symbiozie z dobrze zaprojektowaną zielenią. Kolejny projekt, będę konsultowała z mieszkańcami. Ktoś może mieć przecież ciekawszy pomysł. Nie wykluczam możliwości zorganizowania spotkania, dyskusji. Są różne potrzeby mieszkańców, jednak końcowy sukces wynika ze współpracy i postawienia na jeden projekt. Cieszę się bardzo, że powstanie również monitoring na placu zabaw przy ul. Grunwaldzkiej. My też będziemy się starali o taki na naszym.

Korzystając z możliwości, pragnę podziękować mieszkańcom, sąsiadom, znajomym za zaangażowanie, pomoc, a przede wszystkim zaufanie. Dzięki Wam już w przyszłym roku będziemy mogli wspólnie, uroczyście otworzyć pierwszą w ramach budżetu obywatelskiego inwestycję. Cieszę się, że to właśnie u Nas, na Świniowach udało się tego dokonać. Dziękuję, ze zechcieliście mnie wysłuchać i gościć u siebie w domu. To jest Nasz wspólny ogromny sukces! Dziękuję za rozmowę


serwislokalny.com

13

listopad • nr 03/2014 (03)

Greenpoint jest cool Sabina Klimek

Polonia i Polacy w Nowym Jorku to naprawdę spora grupa. Odnoszę wrażenie, że nawet nie znając języka angielskiego i mówiąc tylko po polsku, każdy by sobie świetnie dał radę. Są polskie sklepy, polskie restauracje, polscy prawnicy, lekarze, bankierzy. A gdy pojedziemy na Greenpoint, to czujemy się, jakbyśmy pojechali do kraju.

Polskość w tzw. Little Poland deklaruje blisko 40 tys. osób (43% mieszkańców dzielnicy). W sklepach polskie produkty, polskie ga-

A R T Y K U Ł

zety, pierogi, zapiekanki, szynki, kiełbasy, polskie piekarnie i ciastkarnie. Możemy pójść na mszę do polskiego kościoła, spędzić czas z polskimi przyjaciółmi, wszystko jak w kraju i tylko widok na Manhattan przypomina nam, że to tylko kawałek Polski, ale za oceanem.

Greenpoint kiedyś nie uchodził za najlepsze miejsce do mieszkania. Jednak ostatnio zaczęło się to zmieniać. Dzielnica jest bardzo blisko Manhattanu, zaledwie jeden przystanek metrem czy promem. Ładne domy, urocze uliczki, do tego sąsiaduje z bardzo modną, szczególnie w środowiskach hipsterskich dzielnicą – Williamsburg. Wszystko to sprawiło, że ceny nieruchomości w polskiej dzielnicy poszybowały w górę, nagle wielu Polaków stało się nieruchomościowymi milionerami i pojawił się problem polska dzielnica zaczęła stawać się coraz mniej polska, bo wysokie ceny zachęcały do sprzedaży. Mam nadzieję, że Green-

point zachowa swój polski charakter. Polacy za oceanem odnoszą sukcesy. Sporo tu naszych przedsiębiorców, bankierów, prawników, lekarzy, architektów, wiele osób radzi tutaj sobie naprawdę dobrze. Spora jest również młoda emigracja, ludzi, którzy przyjechali zaraz po studiach albo na studia w latach 90-tych i po roku 2000. Młodzi Polacy pracują często w międzynarodowych korporacjach – Google, Microsoft, City Bank, prowadzą własne firmy i są bardzo aktywni, dobrze mówią o Polsce, są dumni z tego, że są Polakami. Często wracają do kraju na wakacje, uczą swoje dzieci ojczystego języka i muszę przyznać, że są fantastycznymi ambasadorami Polski w Stanach Zjednoczonych. W USA o Polsce w ogóle mówi się dobrze, jesteśmy uważani za kraj, który odnosi sukcesy gospodarcze, a Polacy uchodzą za dobrych specjalistów. Wiele lat pracowaliśmy na taką opinię. Sabina Klimek – polski konsul w Nowym Jorku. Pochodzi z Chełmu Śląskiego.

fot. Wikipedia

Nowojorska dzielnica Greenpoint to drugie po Chicago największe skupisko Polaków w Stanach Zjednoczonych. Ostatnim czasem to również dzielnica sukcesu. Jak radzą sobie Polacy za oceanem?

Polskie sklepy w dzielnicy Greenpoint

S P O N S O R O W A N Y

Budżet obywatelski w Lędzinach – podsumujmy!

-Pierwszy budżet obywatelski w powiecie był eksperymentem - mówi burmistrz Lędzin Wiesław Stambrowski. Czy udanym? Podsumowujemy całą akcję. Lędziny jako pierwsze miasto w powiecie bieruńsko-lędzińskim zdecydowały się na uruchomienie budżetu obywatelskiego. Idea akcji polega na przekazaniu części budżetu mieszkańcom (w tym wypadku 250 tys. zł), by ci osobiście mogli zdecydować o powstaniu inwestycji w ich okręgu. Miasto zostało podzielone na 3 takie obszary. Następnie mieszkańcy przesłali do urzędu miasta 24 propozycje, ale ze względów formalnych jedna została wykluczona. Lędzinianie proponowali m.in. budowę siłowni na świeżym powietrzu, placów zabaw, doposażenie przedszkoli, szkół czy straży pożarnej. Część postulowała renowację zabytków. - Dla mnie to również sondaż oczekiwań mieszkańców – mówi Stambrowski. Następnie odbyło się głosowanie, w którym blisko 3 tys. osób wybrało sześć projektów. Ostatni projekt został zakwalifikowany jako dodatkowa inwestycja dzięki niskim kosztom. - To był eksperyment. Przyznam, że trochę obawialiśmy się o to, jaki będzie odzew. Dzisiaj możemy śmiało powiedzieć, że wszystko wyszło bardzo dobrze - mówi Stambrowski. - Mieszkańcy zaproponowali wiele projektów i licznie wzięli udział w głosowaniu.

Obok placu zabaw i boiska powstanie siłownia na świeżym powietrzu.

OKRĘG GÓRKI – GOŁAWIEC Pula: 50 000 zł Siłownia pod chmurką Miejsce: teren Zespołu Szkół w Lędzinach ul. Goławiecka 36 Koszt: 49 000 zł Liczba głosów: 273

Biblioteka SP nr 1 w Lędzinach zamienic się w szkolne centrum informacji.

OKRĘG LĘDZINY Pula: 100 000 zł Multimedialna pracownia językowa Miejsce: Szkoła Podstawowa nr 1 Koszt: 22 000 zł Liczba głosów: 78 Miejsce: Szkole Podstawowej nr 1 Koszt: 22 000 zł Liczba głosów: 198

Szkolne centrum informacji (biblioteka) Plac fitness Miejsce: ul. Ks. Kontnego (Stawiska) Koszt: 50 000 zł Liczba głosów: 227

Na ulicy Murckowskiej powstanie nowy plac zabaw.

OKRĘG HOŁDUNÓW Pula: 100 000 zł Spełniamy marzenia – budowa placu zabaw Miejsce: ul. Murckowska, teren przy wiadukcie Koszt: 69 000 zł Liczba głosów: 390 Monitoring placu zabaw Miejsce: ul. Grunwaldzka Koszt: 6 000 zł Liczba głosów: 1


14

Magazyn

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Fiat Auto Poland: renesans i zmierzch W 2013 roku wyprodukowaliśmy w Polsce 575 117 samochodów, z czego blisko 300 tys. zjechało z taśmy produkcyjnej fabryki Fiata Auto Poland. Ponadto General Motors zapowiedział właśnie uruchomienie w Tychach nowej linii montażowej, na której wytwarzany będzie nowy silnik wysokoprężny Opla o pojemności 1.6 litra.

Mikołaj Cwynar mcwynar.blog.pl Tychy utrzymują więc pozycję stolicy polskiej motoryzacji, a po części stolicą jest też Bieruń, bo na jego terenie znajduje się 30% zakładu. Możemy mówić nawet o lokalnym renesansie branży, skoro jeszcze w ubiegłym roku Fiat zwolnił blisko półtora tysiąca osób (spadek produkcji nowych samochodów). Pozostała produkcja w Polsce odbywa się w podpoznańskim Antoninku (Volkswagen), gliwickim zakładzie GM, małą ilość nowych samochodów na rynek dostarcza też lubelska Fabryka Samochodów Honker. W FAP powstaje blisko 52% produkowanych w Polsce aut (modele Abarth, Fiat 500, Chrysler, Lancia Ypsilon i Ford Ka), co oznacza 300 mln zł zysku w 2013 roku. W tym roku zyski mogą być jeszcze większe, ponieważ zakład pracował jeszcze intensywniej. Czy należy się cieszyć? Wszystko zależy od popytu na model 500, który wkroczy już w swój ósmy rok produkcji. To fenomen w dzisiejszych czasach. Jednak o ile na Zachodzie 500-tka jest wręcz rozchwytywana, o tyle w

les Sergio Marchionne powiedział w wywiadzie dla Rzeczpospolitej: „(...) Nie jestem dzisiaj w stanie walczyć na wszystkich frontach. W tej chwili mogę powiedzieć: polska fabryka Fiata jest bezpieczna. A konkretnej odpowiedzi będę mógł udzielić w ciągu najbliższych 36 miesięcy”. Ponieważ najnowszą 500X wytwarza się we włoskim Melfi, tym nowym modelem będzie najpewniej następca obecnego Punto, który będzie nosił już inną nazwę.

Cizeta v16 t Polsce jest uznawana za samochód stanowczo za drogi. Szczególnie, że oryginalną 500-tkę można było w socjalistycznej Polsce lat 60-tych kupić jedynie za dolary, których posiadanie było zabronione. Wciąż nieznana jest też lokalizacja produkcji następcy Forda Ka,

którego prototyp został przedstawiony na targach w Brazylii. Szanse, że dalej będą to Tychy, są mgliste. Rynkami docelowymi mają być państwa Ameryki Południowej i Azji. Nadchodzący rok może być także ostatnim dla Lancii Ypsilon, która będzie prawdopodobnie

Isuzu 117 Coupe Kraj produkcji: Japonia Okres produkcji: 1968-1981 Nadwozie: dwudrzwiowe, czteromiejscowe coupe, długość 4200 mm, rozstaw osi: 2500 mm Silnik: benzynowy, zasilany gaźnikiem, pojemność 1584 ccm, moc 122 KM przy 6400 obr/min, moment obrotowy 143 Nm przy 5000 obr/min Napęd: na koła tylne, skrzynia manualna czterobiegowa Masa własna: 1050 kg Przyspieszenie: 10,8 sek. Prędkość maksymalna: 190 km/h

R E K L A M A

ostatnim modelem tej zasłużonej marki. Włosi postanowili zamknąć firmę. Z niepokojem więc czekamy na nowy model w Tychach. Kontrowersyjny dyrektor zarządzający koncernu Fiat Chrysler Automobi-

R E K L A M A

Na razie GM zapowiedział uruchomienie w swojej tyskiej fabryce silników nowej linii montażowej, na której wytwarzany będzie nowy silnik wysokoprężny o pojemności 1.6 litra. Przyszłość wydaję się więc stabilna. Produkcją nowej, piątej już generacji Astry zajmą się zakłady w Gliwicach. Warto jednak wspomnieć, że odbędzie się to kosztem zasłużonej dla Opla fabryki w niemieckim Bochum, która zamknęła się po 52 latach produkcji samochodów. Światowe prognozy dla tego rynku też nie są optymistyczne.


serwislokalny.com

15

listopad • nr 03/2014 (03)

Pogoda. Pisze Mateusz Pardygał

koniec historii. W kierunku Dartlo jechał jeepem znajomy Iraklija. Po 5 minutach siedzieliśmy w samochodzie, który podrzucił nas do wioski.

Jak oczarowała nas Gruzja...

Dobry piesek

Złota polska jesień

Darlo Kaukaska wioska wyjątkowo przypadła nam do gustu, dlatego zostaliśmy w niej dzień dłużej. Nie rozbiliśmy też namiotu – przenocowaliśmy w jednym z domów, przypominających baszty obronne o bardzo ciekawej konstrukcji. Kamień położony na kamieniu, bez żadnej zaprawy. Nazajutrz wypoczęci ruszyliśmy w kierunku przełęczy Atsunta. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że to będzie najdłuższy dystans, jaki pokonamy w ciągu jednego dnia. Tym razem trasa prowadziła wzdłuż rzeki – drogę co chwila przecinały strumyki, przez które nieraz musieliśmy się przeprawiać. Coraz rzadziej mijaliśmy zamieszkane lub dawno opuszczone wioski górali położone w malowniczej scenerii gór.

Fot. Mateusz Pardygał

Szymon i Monika na kilka tygodni przed ślubem wyjechali do Gruzji. Ostatnio opowiadali o początku górskiej części swojej wyprawy.

Złota polska jesień

A R T Y K U Ł

i wilgotne powietrze z powietrzem zimnym). Czy to oznacza, że – podobnie jak rok temu – nie zanosi się na zimę? Łyżwy trzeba będzie zawiesić na kołku, a narty zostawić w piwnicy? Spokojnie. Obecnie wszelkie dalsze scenariusze to wróżenie z fusów. W listopadzie w dalszym ciągu złota polska jesień. Pierwsza połowa miesiąca była nadzwyczaj ciepła (temperatura sięgała nawet 18 st. C!), druga zapowiada się odrobinę chłodniej, ale wciąż ciepło (ok. 10-15 st. C). Czapki i szaliki zostają w piwnicy. A grudzień? Cóż, ma się rozpocząć zimowo. Temperatura ma oscylować w okolicach 0 stopni, z nieba powinien padać śnieg, a wg długofalowych modeli 13 grudnia ma być u nas -10 st. C! Potem odwilż i kolejny atak zimy końcem miesiąca. Ale to długofalowa prognoza, którą należy traktować z przymrużeniem oka.

Fot. Szymonia

Październik długo kazał nam myśleć o sobie jako o jednym z najcieplejszych październików od lat. W pierwszej dekadzie miesiąca temperatura regularnie przekraczała 20 stopni Celsjusza, a na niebie królowało słońce. Zmiany nastąpiły ok. 20 dnia, kiedy, po przejściu chłodnego frontu atmosferycznego, zaczęło napływać bardzo zimne powietrze z północy. Poranne mgły i szybkie wychładzanie się gruntu sprawiły, że 30ego temperatura spadła w Bieruniu do -2,2 st. C. Była to najniższa temperatura w naszym regionie od 11 marca. Mimo to średnia temperatura była wyższa o ok. 1,5 st. C od normy wieloletniej. Październik był też wyjątkowo suchy. Rok temu październik również był ciepły (średnia temperatura wyniosła aż 11,3 st. C). Wtedy również mieliśmy dużą ilość dni z mgłami (kropelki wody lub lodu zawieszone tuż nad ziemią. Mgła powstaje wtedy, gdy miesza się ciepłe

Bestia

Toasty

W Omalo byliśmy wieczorem. Rozbiliśmy namiot nad samą wioską i ułożyliśmy się do snu. Rano usłyszeliśmy nie tylko budzik. Na zewnątrz coś sapało, drapało, dyszało i gryzło. No pięknie, zaraz ktoś zrobi sobie z nas ucztę! Przeleżeliśmy bez ruchu dobre 2 godziny. W końcu zaryzykowałem. Wychyliłem głowę, a tam... owczarek kaukaski merdający ogonem. Najwyraźniej nie był zainteresowany urządzeniem sobie z nas śniadania, za to bardzo polubił polskie kabanosy.

Do Dartlo prowadzi żwirowa droga. Woda szybko się skończyła, a plecaki wydawały się coraz cięższe. Aż tu nagle, za zakrętem, w cieniu pod drzewem, odpoczywali dwaj młodzi Gruzini. Iraklij i jego kompan. Wracali do domu. Od razu nas zawołali. Mieli ze sobą domowe piwo, wino i oczywiście czaczę. Wzięli nasze bagaże na konie i zaprowadzili do Dartlo. Szliśmy razem parę godzin, co chwilę zatrzymując się na mały toast. Piliśmy za wszystko i za wszystkich… Ale to nie

Pasterze Sielankowy spokój zakłócało jedynie od czasu do czasu ujadanie psów pasterskich, przed którymi przestrzegała nas pani Irena z Tbilisi. No i stało się. Jeden z kumpli naszego Azora z Omalo zerwał się pasterzowi i podbiegł do nas na odległość około 5 metrów, chwaląc się całym swoim uzębieniem. Przypomniały nam się słowa Ireny – stać bez ruchu (albo kucnąć) i czekać na pasterza. No więc staliśmy jak wryci w podłogę, serce waliło jak opętane. Pies nie chciał nas przepuścić dalej, a pasterza ani widu, ani słychu. W końcu po dłuższej chwili zobaczyliśmy postać leniwie wychodzącą z namiotu, głośny gwizd i droga wolna. W kolejnym numerze opowiemy o niebezpiecznej przeprawie przez rzekę.

S P O N S O R O W A N Y

Dwie miłości Joachima Pinocego

Firmę „Pinocy” kojarzą chyba wszyscy lędzinianie. Od trzydziestu lat w hołdunowskiej cukierni można kupić wyśmienite w smaku ciasta, torty i drobne

słodkości. Równie wyśmienite są koncerty, z których zasłynęła hotelowa restauracja.

Joanna Knapik Na ścianie dwugwiazdkowego hotelu herb. Właściciel, Joachim Pinocy, ma pełne prawo, by się nim posługiwać. Jeden z jego przodków, Hieronim Pinocci, przybył do Polski ok. 1638 roku, a udokumentowana historia rodu sięga XIV wieku i swe źródło bierze w toskańskiej Sienie.

Włoskie pocho- dzenie daje o sobie znać w dwóch miłościach Pinocego: kulturze stołu i muzyce. Zgodnie z rodzinną tradycją został wykwalifikowanym cukiernikiem, a pierwsze szlify zdobywał w legendarnej katowickiej kawiarni „Kryształowa”. Szybko jednak przeszedł na własny rachunek i w peerelowskich realiach, w 1983 roku, wydzierżawił zdewastowany budy-

nek piekarni z Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Bieruniu Starym. Po generalnym remoncie zaczął serwować maszkiety, kołocze oraz... szampinioki. Te ostatnie były dziełem przypadku i ofertą dość efemeryczną. Młody mistrz cukierniczy wyjechał na krótko, zostawiając firmę pod opieką teścia i brata. Kiedy wrócił, jeden z małych klientów

spytał: „A szampinioków już niy mocie?” Chodziło o bezy, które teść i brat wypiekali z dwukrotnie większej ilości białek, dzięki czemu szybciej się spalały, przybierały specyficzny kolor i wyglądały zupełnie jak pieczarki. Dziesięć lat później w obecnej siedzibie przy Waryńskiego 35 Pinocy otwarł sklep spożywczo-cukierniczy, kawiarnię i restaurację. Pamiątkowe księgi prowadzone przez te lata pełne są wpisów takich jak ten: „Joachim Pinocy dał śpiewający popis sztuki kulinarnej i staropolskiej gościnności”. Słowa w pełni uzasadnione – Pinocy trzykrotnie otrzymywał prestiżowy tytuł Rzemieślnika Roku przyznawany przez Izbę Rzemieślniczą w Katowicach, a restauracja i cukiernia zdobyły tytuł „Firma z jakością”. Ostatnią nagrodą był Złoty Liść wręczony przez ówczesnego Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka na VII Powiatowych Targach Przedsiębiorczości i Ekologii w Imielinie. Dziś restauracja i cukiernia konsekwentnie trzymają się tradycji. W wyrobach „od Pinocego” nie ma konserwantów, sztucznych barwników i polepszaczy smaku. Wszystko jest świeże, naturalne i przygotowywane według klasycznych receptur kuchni polskiej i śląskiej.

Chociaż... Nie wiadomo, co dzieje się w zaciszu zaplecza. Być może już niedługo klientów firmy czeka miłe zaskoczenie. Druga miłość właściciela to muzyka. Jest tenorem, śpiewał w chórze Harfa w Imielinie i współtworzył chór „Sursum Corda” w Lędzinach. Wzorem obiadów czwartkowych króla Stanisława Augusta, organizował czwartkowe wieczory muzyczne. Jego restauracja gościła wykonawców takiej klasy jak: solista Opery Wiedeńskiej Aleksander Teliga, solistka Teatru Muzycznego „Roma” w Warszawie Aleksandra Hofman czy solista Opery Śląskiej Hubert Miśka. Koncertowali tu również jazzmani z Ewą Urygą na czele oraz bluesmani. Za działalność na rzecz upowszechniania kultury Joachim Pinocy został nagrodzony powiatową nagrodą Clemens Pro Publico Bono. A pracownicy czasem mogą posłuchać prywatnych koncertów, kiedy szef śpiewa słynne tenorowe arie i kuplety. Śmieją się, że obowiązki wykonują wówczas śpiewająco. „Pierwszą i najważniejszą miłością jest oczywiście żona Jolanta. Ale to jest zrozumiałe samo przez się” – podsumowuje Joachim Pinocy.


16

Magazyn

listopad • nr 03/2014 (03)

serwislokalny.com

Półka z płytami

Nasza historia lokalna

Lipusz: ciekawe i tajemnicze wzgórze w Lędzinach Flying Lotus „You’re Dead!” Miejsce, o którym można powiedzieć wiele. I że tutaj sytuuje się pierwotną wieś Lędziny i że Celtowie ukryli w tych okolicach złotego cielca, albo że spod Lipusza ciągnął się podziemny tunel aż do Krakowa. O wzgórzu pisze Mirosław Leszczyk.

Klimont i Lipiusz widziane z Blychu

Lipusz jest usytuowany w południowej części masywu Górki Klemensowej, czyli popularnego Klimonta. Niektórzy lędzinianie sugerują, że nazwa wzgórza wywodzi się od lip, które ongiś miały na nim gęsto rosnąć. Sugestie te nie brzmią jednak przekonująco, jako że nie ma o tym wzmianki ani w materiałach źródłowych, ani we wspomnieniach nieżyjących już lędzinian. Obecnie wzgórze porośnięte jest głównie brzozami, topolami i akacjami oraz krzewami, wśród których przeważają jeżyny, głogi, dzika róża i czarny bez. Poszycie stanowi natomiast wysoka, sucha trawa oraz liczne chwasty, w tym osty. Lipusz ma charakter niewielkiego wzgórza, ponieważ pomiędzy nim a Górką Klemensową znajduje się wyraźne obniżenie terenu. Przed wiekami było ono prawdopodobnie jeszcze bardziej widoczne. Pisali o tym między innymi Ludwik Musioł w swojej pracy „Lędziny. Monografia historyczna” i Orest Spiralski w książce „800-letnie Lędziny”. Miejmy nadzieję, że kiedyś, może nawet w niedalekiej przyszłości, przeprowadzone zostaną tam prace wykopaliskowe, które pomogą rozstrzygnąć, czy obniżenie terenu pomiędzy Klimontem i Lipuszem rzeczywiście stanowiło miejsce założenia lędzińskiej wsi pierwotnej.

Według Karola Miarki („Szwedzi w Lędzinach”) w latach 1642–1644 stacjonowało w tej wiosce wojsko szwedzkie. Spłonęła ona, podpalona ponoć przez Szwedów, w nocy z 28 na 29 sierpnia 1644 roku podczas bitwy pomiędzy nimi a wojskiem pana pszczyńskiego Zygfryda Promnica oraz biskupa krakowskiego Piotra Gembickiego. I nigdy nie została już w tym miejscu odbudowana.

Po podpisaniu kontraktu ze słynną wytwórnią Warp Records i wydaniu dla niej trzech świetnych albumów, Steven Ellison znany jako Flying Lotus wraca z konsekwentnym, a jednocześnie zaskakującym krążkiem. Koncept zbudowany wokół doświadczenia śmierci nie jest w muzyce czymś oryginalnym, ale trudno nie docenić sposobu, w jaki poradził sobie z tematem Ellison. Począwszy od oszałamiającej grafiką komiksowej okładki, zaprojektowanej przez mistrza mangi – Shintaro Kago, przez teksty, aż po teledysk do promującego całość singla, w którym dwójka dzieci wesoło pląsa tuż po wstaniu z trumien podczas własnej ceremonii pogrzebowej. „Never Catch Me” zaczyna się słowami „I can see the darkness in me and it’s quite amazing” („Widzę mrok w sobie i jest to niesamowite uczucie”) wyrecytowanymi przez Kendricka Lamara, co świetnie oddaje atmosferę albumu. Zresztą Lamar, bardzo popularny ostatnio, to nie jedyna gwiazda zaproszona do nagrania „You’re Dead!”. Na krążku znaleźli się też Snoop Dogg, Herbie Hancock, udzielający się tu na klawiszach, a także basista Thundercat. O ile udział wielu gości w sesjach Flying Lotus nie jest niczym nowym, przecież na jego płytach udzielały się już takie sławy jak Erykah Badu czy Thom Yorke, to muzyczna zawartość nowej produkcji jest przyjemnym powiewem świeżości. Już najsłynniejszy krążek w dyskografii Flying Lotus - „Cosmogramma” z 2010 r. - zdradzał jazzowe inklinacje, co wpływało na oryginalność muzyki tworzonej przez

fot. Mirosław Leszczyk Jeszcze dzisiaj na terenie wzgórza Lipusz jest sporo zagłębień, mimo że istniejące tam przed laty liczne doły zostały zasypane. Na temat tych dołów pisał między innymi L. Musioł, który twierdził, iż przed wiekami funkcjonował tam kamieniołom oraz piec wapienny. O. Spiralski dodaje, że z tego właśnie kamieniołomu pochodzi kamień wapienny używany przy budowie nowego murowanego kościoła św. Klemensa w latach 17691772. Uzupełnijmy powyższe wzmianki informacją , że w latach 30-tych XX wieku ówczesny lędziński wójt Paweł Spyra zatrudnił na Lipuszu miejscowych bezrobotnych do łamania kamienia dla celów budowlanych. Ciekawie, a jeszcze bardziej tajemniczo brzmią interpretacje powyższych informacji w przekazach nieżyjących już lędzinian. Zofia Moskwa, Anna Smolorz czy Alojzy Konieczni opowiadali, że tak naprawdę ci bezrobotni szukali legendarnego złotego cielca. Ale bez rezultatu. Przytaczali jedną z popularnych w Lędzinach legendę mówiącą, że skarb ten miał postać niedźwiedzia naturalnej wielkości, zwierzęcia czczonego przez Celtów zamieszkujących ongiś tereny dzisiejszego Śląska.

Celtowie mieli ukryć złotego cielca właśnie na zboczu Klimonta. Nieżyjący też Weronika i Józef Musiołowie sądzili, że skarb ten zakopali Szwedzi podczas ich pobytu w Lędzinach. Warto też wspomnieć o legendzie mówiącej o istnieniu ogromnego podziemnego tunelu, który miał ciągnąć się spod Lipusza aż do Oświęcimia, a według jednej z wersji – nawet do Krakowa. Nieżyjący już Feliks Konieczny mówił, że podczas hitlerowskiej okupacji odkryto na Lipuszu właz przykryty metalową płytą, ale go szybko zasypano. Należy przypomnieć, że w latach 50-tych XX wieku dyrektor lędzińskiej kopalni „Piast” Konrad Spyra wybudował w południowej części opisywanego wzgórza piec wapienny, zwany wapie-

niokiem. Okazało się jednak, że na Lipuszu surowca było za mało, więc trzeba było go sprowadzać z Nowego Bierunia. Wkrótce produkcja przestała być opłacalna i jej zaniechano. Dzisiaj młodym lędzinianom jest trudno uwierzyć, że Lipusz był kiedyś popularnym miejscem wypoczynku. Alojzy Stachura i nieżyjący Franciszek Ferdyniok uważali nawet to wzgórze za najpiękniejszy i najbardziej przytulny zakątek w Lędzinach.

Ponoć przed drugą wojną światową spędzali tu swój wolny czas nawet mieszkańcy Mysłowic i Szopienic. Inna nieżyjąca lędzinianka Aniela Mantaj opowiadała, że najczęściej przebywały na tym wzgórzu pary zakochanych, stąd jego niemiecka nazwa: „Liebesgarten” (ogród zakochanych). Zarówno przed II wojną światową, jak i przez ileś lat potem na Lipuszu wypoczywano w niedziele i święta często całymi rodzinami. Odbywały się tu nawet różnego rodzaju imprezy rozrywkowe: organizowano obozy harcerskie i wycieczki szkolne. Na początku lat 50-tych XX wieku sekcja motorowa ZKS „Górnik” Lędziny, kierowana przez Józefa Parucha, urządzała na tym wzgórzu oraz w rejonie Klimonta rajdy terenowo-obserwacyjne, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem mieszkańców. Później Lipusz stracił na znaczeniu. Coraz częściej niektórzy lędzinianie przywozili tam swoje śmieci, a jeden z mieszkańców nawet prowadził wśród drzew przez kilka lat nielegalną hodowlę owiec i trzody chlewnej. Dopiero kilka lat temu władze miasta uporządkowały to wzgórze. Zasypano liczne doły, zlikwidowano dzikie wysypiska śmieci, wycięto chwasty itp. Pozostaje jednak zapytać: czy Lipusz ma jeszcze szansę odzyskać swój dawny status?

Fot. materiały promocyjne

producenta kojarzonego ze scena hip-hopową i eksperymentalną elektroniką. Te inspiracje nie zaskakują, muzyk jest siostrzeńcem Alice Coltrane (nowatorskiej jazzowej pianistki, żony słynnego Johna Coltrane’a). Z tym że to, co stanowiło na „Cosmogrammie” zaledwie urozmaicenie i delikatne tło elektronicznych brzmień, tu wręcz wylewa się na przestrzeni całego albumu. Fusion jazz lat 70-tych był niewątpliwie wielką inspiracją dla tych nagrań. Brzmienie klawiszy Hancocka, bas Thundercata przypominający grę Jaco Pastoriusa sprzed prawie 40 lat czy charakterystyczne nerwowe partie saksofonowe w połączeniu z nową elektroniką dają nieprzeciętną jakość. To album, który fanów elektroniki może przekonać do jazzu, a fanów jazzu do poszukiwań w obrębie elektronicznych brzmień. Nie mam wątpliwości, że premiera „You’re Dead!” to jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku, w końcu sam Herbie Hancock przyznał, że gdyby Miles Davies żył, nagrywałby z Ellisem.

W kinach

Boscy„Bogowie” Fot. materiały promocyjne

Mirosław Leszczyk

Przemek Skoczyński

Mateusz Górniak Rekordy popularności, laury z gdyńskiego festiwalu i wszechobecny w mediach zachwyt potwierdzają: mamy w Polsce solidne kino środka! Łukasz Palkowski w filmie „Bogowie” połączył gatunkową sprawność ze spektakularnymi losami Zbigniewa Religi. Trzymająca w napięciu fabuła ma wszystko, co dobrze skrojony film biograficzny mieć powinien. „Bogowie” to i opowieść o heroizmie lekarza, który walczy z władzą i ze sobą w imię szczytnych ideałów, i trochę nostalgiczna, a trochę bezkompromisowa pocztówka z lat minionych. Żadnego moralizatorstwa czy górnolotnych przesłań, reżyser chce opowiedzieć poruszającą historię i zaangażować widza. U Palkowskiego w bardzo umiejętnie i z werwą opowiedzianej biogra-

fii patos wielkich czynów miesza się z dosyć miłym dla kamery grubiaństwem głównego bohatera. Bo oto wielkie słowa o pierwszym przeszczepie serca następują gdzieś pomiędzy błyskotliwie napisanymi dowcipami. Cięty komentarz o wyposażeniu kliniki („z samymi łóżkami to można burdel założyć”) stał się tym, czym krajanie dzielą się w autobusach przypominających epokę młodego Religi. Osobnąrzeczą jest rola Tomasza Kota. Znany z filmu o Ryśku Riedlu aktor, po latach marnotrawionych na granie w głupawych komediach romantycznych, wspiął się na wyżyny i zagrał rolę życia. Nie zdobędą co prawda „Bogowie” tylu nagród, co artystowska „Ida” (film podbija zagraniczne kina), ale tutaj, w kraju nad Wisłą ściągają do kin miliony i udowadniają, że Polak potrafi. Tym razem potrafi zrobić dobry film gatunkowy - o naszej historii i dla nas.


serwislokalny.com

Kącik kulinarny A R T Y K U Ł

Moda z bloga

S P O N S O R O W A N Y

Andrzejkowy Jabłecznik z bakaliami przygotowania jabłek. Rozgrzać piekarnik do 180-200 stopni C. Następnie obrane do wróżby jabłka należy zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Odcisnąć nadmiar soku. Na wysmarowanej blaszce o wymiarach 25 cm x 35 cm ułożyć jedną część rozwałkowanego ciasta, posypać równomiernie rodzynkami i orzechami. Bakalie przykryć jabłkami, posypać cynamonem, na jabłkach rozłożyć drugą część rozwałkowanego cienko ciasta i nakłuć je widelcem. Ciasto włożyć do nagrzanego piekarnika i piec przez 45-50 minut. Na koniec posypujemy cukrem pudrem i dekorujemy listkami melisy lub owocowymi przecierami.

Jedną z wróżb andrzejkowych jest obieranie jabłka ze skórki i obserwowanie, jaki kształt przybierze po rzuceniu na stół. Znając już przyszłość, z tak obranych jabłek można zrobić pyszny deser. W Karczmie Wiejskiej jabłecznik z bakaliami jest delicją Kulinarnego Szlaku Śląskich Smaków. Szef kuchni Karczmy zdradza przepis: Składniki: Kruche ciasto 480 g mąki pszennej 1 łyżka proszku do pieczenia 200 g margaryny 4 żółtka 1 całe jajko 170 g cukru pudru 2 cukry waniliowe 4 łyżki kwaśnej śmietany skórka otarta z jednej cytryny Dodatki 1 kg jabłek 50 g rodzynek 50 g orzechów włoskich 2 łyżeczki cynamonu cukier puder do posypania Sposób przygotowania: Zaczynamy od przygotowania kruchego ciasta: mąkę z proszkiem do pieczenia przesiać na stolnicę, dodać margarynę i posiekać nożem. Do mąki dodać 4 żółtka, jajko, cukier puder, cukier waniliowy, śmietanę i otartą skórkę z cytryny. Ze składników zagnieść ciasto i podzielić na pół. Odstawić do lodówki na czas

Okazją do spróbowania tej prawdziwej słodyczy w Karczmie Wiejskiej niech będzie Wieczór Andrzejkowy. Już 29 listopada (w sobotę) zapraszamy od godz. 18:00, wstęp bezpłatny. Szczegóły na www.karczmawiejska.pl.

Jankowice k/Pszczyny ul Żubrów 112 B tel: 32 447 18 82 email: karczma@epart.eu

Fot. B. Jarnot-Manecka

Czas na pyszne, kolorowe dania, np. na rogaliki topione z ciasta, które swój etap wyrastania przechodzi w lodowatej wodzie. Dzięki temu są one niezwykle delikatne i kruche. Proponuje rogaliki nadziać marmoladą i dynią. Idealny deser na jesienny dzień. Rogaliki topione z nadzieniem z marmolady i dyni 500 g mąki tortowej, 200 g masła (roztopionego), 30 g drożdży świeżych, 2 łyżki cukru, 2 łyżki mleka, 1/2 szklanki kwaśnej śmietany, jajko, cukier puder, dodatkowo jajko.

Wygodna moda na adidasy Zmieniają się ich fasony, zwiększa się repertuar okazji, podczas których można w nich wystąpić. Jedno jest niezmienne: moda na same adidasy. Izabela Sadowska z Imielina miłośniczka mody, założycielka bloga http://the-blondes-pancakes-of-fashion.blogspot.com Adidasy- prawdopodobnie najwygodniejszy typ obuwia, jaki możemy założyć - nie tracą na popularności i już dawno przestały być kojarzone wyłącznie ze sportem. Możecie być pewni, że inwestycja w dobre adidasy zwróci się Wam z nawiązką i będzie to ten rodzaj rzeczy, w której najchętniej chodzilibyście codziennie. Na szczęście od jakiegoś czasu nie musimy już przeżywać dylematów „Czy wypada zakładać takie buty na taką okazję?”. Wielką przysługę oddał adidasom m.in. Karl Lagerfeld, który w kolekcji wiosna 2014 zaprezentował m.in. suknie wieczorowe w połączeniu z… obuwiem sportowym. Dał tym samym porządnego pstryczka w nos wszystkim, którzy uważają, że ciuchy muszą być przede wszystkim ładne, a dopiero potem wygodne. Ktoś powie - cóż to za rewolucja. Kobietom i tak od dawna uchodziło w modzie o wiele więcej niż mężczyznom. Owszem, jeszcze kilka lat temu dżentelmenowi w pewnym wieku wypadało pokazać się w adidasach jedynie na sali treningowej. Jednak dzisiaj mężczyzna w tenisówkach założonych do garnituru (nawet na własnym ślubie) nie budzi już większych emocji. Oczywiście musimy zdawać sobie sprawę, że buty sportowe w ciągu ostatniej dekady diametralnie zmieniły swoje oblicze. Projekty adidasów bywają tak bardzo A R T Y K U Ł

Sezon na dynie trwa!

Bernadeta Jarnot-Manecka z Chełmu Śląskiego Z wykształcenia politolog, z wyboru urzędnik, po godzinach blogerka kulinarna http://www.mojkulinarnypamietnik.blogspot.com/

17

listopad • nr 03/2014 (03)

zwariowane, że dzisiaj prawdziwym rarytasem jest znalezienie obuwia sportowego w białym kolorze i prostym fasonie. Koniec postrzegania adidasów wyłącznie przez pryzmat sportu przyniósł także prawdziwe wybawienie dla kobiet uwielbiających obcasy, ale już nie ból stóp po zdjęciu butów wieczorem... Dla wielbicielek szpilek genialnym rozwiązaniem są np. adidasy z zabudowanym obcasem. Kilka dodatkowych, sprytnie zakamuflowanych centymetrów, zmienia wygląd naszej sylwetki tak, jak to mają w zwyczaju

S P O N S O R O W A N Y

Kącik prawnika

nadzienie 1: marmolada nadzienie 2: 2 łyżki marmolady, 3 biszkopty pokruszone, 2 łyżki orzechów mielonych nadzienie 3: 3 łyżki puree z dyni, łyżeczka przyprawy do dan słodkich, łyżka serka kremowego, łyżeczka cukru brązowego puree z dyni: 1 kg dyni, 2 łyżki wody Puree z dyni: dynię zetrzeć na tarce, dać do garnka razem z wodą i gotować tak długo, aż się rozgotuje, a woda odparuje. Od czasu do czasu mieszać. Z tej porcji wyszły mi 2 szklanki puree. Drożdże rozetrzeć z cukrem i mlekiem. Odstawić na 5 minut, aż rozczyn zacznie się burzyć. Do misy dodać przesianą mąkę, śmietanę, ostudzone masło, jajko, rozczyn i wszystko zagnieść rękoma albo mikserem na idealnie gładkie ciasto, które należy uformować w kule. Następnie włożyć je do dużego garnka z lodowatą wodą. Ciasto opadnie na dno, ale po ok. 15-20 minutach powinno wypłynąć na wierzch. Wtedy należy je wyjąć, osuszyć delikatnie ściereczką i przełożyć na stolnicę posypaną mąką. Zagnieść ponownie w kule, przeciąć na 4 części. Każdą część rozwałkować na koło, pociąć na trójkąty tak, jak kroi się pizzę. Składniki na 2. i 3. nadzienie wymieszać ze sobą w miseczkach. Na każdy trójkąt położyć łyżeczkę nadzienia i zwijać w rogaliki. Ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, posmarować roztrzepanym jajkiem, piec w 180 stopniach do zezłocenia, około 10 minut. Jeszcze ciepłe posypać cukrem pudrem.

robić klasyczne obcasy. Na poniższych zdjęciach znajdziecie przykładowe modele tych najbardziej klasycznych trampek, które bez obaw możemy założyć „do wszystkiego”. Wiadomo, że porządne obuwie sportowe kosztuje zazwyczaj niemało, jeżeli jednak nie przywiązujecie wagi do marek, to polecam zaglądać nie tylko do sklepów obuwniczych, ale także do sieciówek odzieżowych, gdzie wiele fajnych pomysłów na adidasy czeka na odkrycie.

Edyta Przybyłek Lędziny, ul. Sosnowa 6,

tel. 668 730 510. e-mail: edyta@iurisco.pl

Edyta Przybyłek

Dzień dobry Państwu, zapraszam do trzeciej już odsłony kącika prawnika. Dzisiaj o tym, czym jest tzw. „naruszenie miru domowego”. To przestępstwo uregulowane w art. 193 kodeksu karnego. „Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu albo wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia

wolności albo pozbawienia wolności do roku” – głosi kk. Każdyz nas chroni swoją prywatność i nie życzy sobie osób nieuprawnionych (niezaproszonych) w swoim domu. Każde przybycie do takiego miejsca naszej osobistej prywatności musi się wiązać z wyrażeniem przez nas zgody na przebywanie w nim osoby postronnej (obcej). Ale jeśli zgody nie wyrazimy, a osoba znajdująca się w naszym mieszkaniu nie chce go opuścić, to popełnia przestępstwo naruszenia miru domowego. Jest bogata linia orzecznicza sądów z tym tematem związana. Jest też pokaźna ilość lite-

ratury prawniczej (monografie), do której zachęcam – mimo że to język prawniczy, dobrze się czyta. Za miesiąc o tej porze będziemy się powoli przygotowywać do świąt Bożego Narodzenia, w trakcie których każdy z nas otrzyma prezenty. W kolejnym odcinku kącika prawnego napiszęwięc o tym, o których z nich należy powiadomić fiskusa. Pozdrawiam serdecznie i życzę oczywiście beztroski, i bezproblemowego poruszania się w gąszczu przepisów prawnych.


18

Sport

serwislokalny.com

listopad • nr 03/2014 (03)

Bezkrwawe polowanie w Bieruniu Piłka nożna na półmetku Lisem jest doskonały jeździec z przypiętą do ramienia lisią kitą, a myśliwymi są pozostali jeźdźcy uczestniczący w zabawie. Wygrywa ten, kto dogoni lisa i zerwie mu z ramienia kitę. Tradycyjne jeździeckie Hubertusy 8 listopada zorganizował w Bieruniu LKJ Solec

fot. Angelika Dulowska

Królową polowania została przebrana za kibickę Justyna Klimek Angelika Dulowska Coraz krótsze dni i mniej sprzyjająca aura zamyka sezon jeździecki. Część koniarzy przenosi się na kryte ujeżdżalnie, gdzie kontynuują treningi, pozostali zaś zmagają się z kaprysami pogody na otwartej przestrzeni. Zakończenie sezonu łączy się nierozerwalnie z obchodami dnia św. Huberta, patrona myśliwych i jeźdźców, tradycyjnie na przełomie paź-

A R T Y K U Ł

dziernika i listopada organizowane są tzw. Hubertusy, czyli konne gonitwy za lisem. Tradycja jeździecka dzień Hubertusy przejęła jednak wyłącznie w wymiarze symbolicznym. W okolicach 3 listopada (dzień świętego Huberta) organizowane są bezkrwawe polowania, w których lisem jest doskonały jeździec z przypiętą do ramienia lisią kitą, a myśliwymi są pozostali jeźdźcy uczestniczący w zabawie. Wygrywa ten, kto dogoni lisa i zerwie mu z ramienia kitę. Zwycięzca staje się Królem Polowania, a w następnym roku przypina

trofeum do swego ramienia i ucieka jako Lis. Scenariusze Hubertusów w różnych ośrodkach jeździeckich, oprócz głównej gonitwy, przewidują często dodatkowe atrakcje, takie jak zawody, biesiady, parady kostiumowe czy pokazy. LKJ Solec zorganizował kostiumowe obchody dnia świętego Huberta zorganizował w sobotę 8 listopada i mimo niesprzyjającej aury w progach klubu jeździeckiego zagościł bajkowy tłum. W pierwszej części sokolim wzrokiem wykazała się Zuzia Bernaś, która w stroju skrzata, dosiadając Walkera, odnalazła poszukiwane trofeum. W grupie zaawansowanej ubiegłoroczna Królowa Polowania Sabina Baron na Donnie dzielnie uciekała jako lis, dając popis doskonałej jazdy mimo trudnego podłoża. Najlepszym myśliwym okazała się przebrana za kibica Justyna Klimek na klaczy Plejada, która zrywając z ramienia Lisa kitę zdobyła tym samym tytuł Królowej. Święto koniarzy nie mogłoby obyć się bez tradycyjnej biesiady z toastem na cześć Królowej Polowania, nagrodzone zostały kostiumy uczestników, a suto zastawione stoły i rozbawione towarzystwo sprawiły, że nikomu nie było spieszno do domu. A za rok zobaczymy jakim lisem będzie tegoroczna królowa.

Liga okręgowa 1. grupa katowicka

IV liga śląska gr. 1

l.p.

KLUB

pkt.

38

1

GKS II Tychy

34

Drzewiarz Jasienica

31

2

Unia Kosztowy

33

3

Krupiński Suszec

28

3

Pogoń Imielin

30

4

Forteca Świerklany

28

4

Znicz Jankowice

29

5

Jedność 32 Przyszowice

24

5

MKS Lędziny

29

6

Gwarek Ornontowice

23

6

LKS Łąka

28

7

GTS Bojszowy

20

7

Górnik 09 Mysłowice

26

8

Czarni-Góral Żywiec

19

8

Rozwój II Katowice

25

9

Szczakowianka Jaworzno

18

9

Unia Bieruń Stary

21

10

Iskra Pszczyna

18

10

Piast Bieruń Nowy

19

11

GKS II Katowice

18

11

AKS Niwka Sosnowiec

17

12

Unia Racibórz

17

12

AKS Mikołów

16

13

Unia Turza Śląska

16

GKS Radziechowy-Wieprz

13

MK Górnik Katowice

12

14

15 14

Ogrodnik Cielmice

12

15

Górnik Pszów

11

15

Sparta Katowice

10

16

Podlesianka Katowice

9

16

KS Żory

3

l.p.

KLUB

pkt.

1

LKS Bełk

2

S P O N S O R O W A N Y

Nie wiesz, kim chcesz być w przyszłości? DORADZIMY! Nie wiesz, kim chcesz być w przyszłości? Jaki zawód jest dla Ciebie najlepszy? Co i gdzie studiować? Jak podnosić własne kwalifikacje? Zapraszamy do udziału w projekcie „Usługi doradcze w zakresie kształcenia formalnego i pozaformalnego osób dorosłych z terenu powiatu bieruńsko-lędzińskiego”. Weź udział w szkoleniach grupowych i indywidualnych spotkaniach z brokerem zawodowym. 2. Podnieś swoje kwalifikacje eukacyjne lub zawodowe.

uczelni wyższych i innych jednostek edukacyjno-szkoleniowych (Targi Edukacji), bezpłatne materiały i biuletyny informacyjne, dostęp do baz danych informacji o szkołach, kierunkach kształcenia, aktualnych naborach, instytucjach szkoleniowych, placówkach kształcenia ustawicznego etc.

JAK SIĘ ZAPISAĆ?

KTO MOŻE WZIĄĆ UDZIAŁ?

Udział w projekcie jest całkowicie bezpłatny.

Projekt kierowany jest do osób dorosłych (w wieku 18-64), które zamieszkują, pracują lub uczą się na terenie powiatu bieruńsko-lędzińskiego i które z własnej inicjatywy są zainteresowane uzyskaniem pomocy w zakresie podniesienia kwalifikacji zawodowych bądź edukacyjnych, diagnozy potrzeb, wyboru odpowiedniej oferty edukacyjno-szkoleniowej – bez względu na posiadane wykształcenie czy status na rynku pracy. W projekcie mogą uczestniczyć zarówno osoby pracujące, bezrobotne lub pozostające bez zatrudnienia (np. uczniowie).

CO OFERUJEMY W RAMACH PROJEKTU? - profesjonalne doradztwo zawodowe i edukacyjne, prowadzone w formie spotkań indywidualnych (średnio 3,5 godziny) oraz grupowych.

fot. Nad. Spotkania z doradcami zawodowymi, specjalistami od rynku pracy i zatrudnienia, pozwolą uczestnikom na określenie indywidualnej ścieżki edukacyjnej i/lub zawodowej, wyznaczenie predyspozycji zawodowych, optymalnego kierunku kształcenia, ścieżek rozwoju osobistego. Brokerzy zawodowi w oparciu o specjalistyczne metody będą w stanie pomóc uczestnikom w wyborze najbardziej odpowiedniej dla nich ścieżki edukacyjnej. Będą również monitorować dalsze postępy i pomagać w uzyskaniu kwalifikacji zawodowych. Tematyka spotkań grupowych obejmuje przede wszystkim kształtowanie

umiejętności miękkich: integrację, inspirację, aspiracje, preferencje zawodowe, zwiększenie wewnętrznej motywacji, skuteczności i predyspozycji osobistych, kształtowanie postaw proaktywnych, poznanie skutecznych technik planowania.

– kompleksową informację dotyczącą rynku edukacyjnego i szkoleniowego – w zakresie podnoszenia własnej kompetencji i kwalifikacji, w tym dostęp do portalu edukacyjnego, możliwość bezpośrednich spotkań z przedstawicielami

Projekt współfinansowany jest przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Nabór do projektu prowadzony jest w trybie ciągłym - do k. czerwca 2015 r. Dokumenty rekrutacyjne dostępne są na stronie projektu www.doradztwo.izba. tychy.pl Szczegółowych informacji udziela beneficjent projektu: Okręgowa Izba Przemysłowo-Handlowa w Tychach, 43-100 Tychy ul. Grota Roweckiego 42 p 331, tel. 32 327 72 77. Biuro projektu: ul. Lędzińska 24/101, Lędziny, tel. kom. 796 119 010; e-mail: doradztwo@izba.tychy.pl.


serwislokalny.com

Rozrywka

listopad • nr 03/2014 (03)

19

KRZYŻÓWKA LOKALNA POZIOMO

PIONOWO

1 Wzgórze w Lędzinach 3 Przez nią podziurawiono drogi w Lędzinach 5 Przednia część budynku 9 Kaukaska wioska z artykułu Szymona i Moniki 11 W lesie i chełmskim urzędzie gminy 12 Kosmetyczny minerał 16 Powinien być śmieszny 18 Okulary 19 Gatunek papugi 20 Mama św. Augustyna lub dziewczyna ratownika 23 Inaczej uśpić 25 Element ubioru, o którym pisze Iza Sadowska 28 W lesie lub na ścianie 30 Wadliwy egzemplarz 35 Niewiele 37 16 listopada 38 Z długą szyją 40 Piankowe ciastko 41 Miasto z jeleniem 42 Owoce lub majtki 43 Autor „Silimarilionu” 44 Zła kobieta

2 Przed wyborami spotkasz je wszędzie 3 Na Hołdunowie, często trzeba tam czekać 4 Skandynawski zespół 5 Mocno 6 W herbie Chełmu Śląskiego 7 Wstyd po śląsku 8 Na zdjęciu w artykule „Wielka wojna w małym powiecie” 10 Cukier mleczny 13 Cienka kiełbasa - symbol polskości w opowiadaniu Mrożka 14 10 zł 15 Wróg smerfów 17 Nie wolno o tym mówić 21 Obraźliwie mieszkaniec Anglii 22 Przepływa przez Bieruń 24 We Włoszech przed euro 26 ... góra w Lędzinach 27 Badacz latających talerzy 29 Dziecko po angielsku 31 Zaburzenie pracy serca 32 Wywieranie wpływu 33 Ma go tylko Bieruń 34 Samochód - symbol PRL 36 Auto, o którym pisze Mikołaj Cwynar 37 Kandydatka na burmistrza w Lędzinach lub mały ptaszek 39 Brat Kaina

DOWCIPY W milenijnego Sylwestra reporter zaczepia gentlemana na ulicy Londynu. - Jakie pan ma plany na nowe tysiąclecie? - Dość skromne, przez jego większość będę nieżywy.

- Doktorze! Jestem kleptomanem... Pomoże mi pan? - Proszę się nie martwić! Dam panu coś takiego, że będzie pan sobie brał codziennie.

Zatrzymuje policjant studenta, legitymuje go, otwiera dowód i czyta. - Widzę, że nie pracujemy. - Nie pracujemy - potwierdza student. - Opieprzamy się... - mówi dalej policjant. - Ano, opieprzamy się - potwierdza student. - O! Studiujemy... - rzecze policjant. - Nieeee, tylko ja studiuję - odpowiada student

- Ale nasz dyrektor jest wściekły! Mówią, że zwolni pół zakładu. - Spokojnie, nas to nie dotyczy. Pokłócił się z żoną, więc zwalnia jej krewnych. Jak nazywa się ulubiony program telewizyjny kanibali? Surowi rodzice

Wychodząc z domu z torbami stanąłem w progu, odwróciłem się i spojrzałem żonie prosto w oczy. - Czy jesteś pewna, że to konieczne? - Tak, cholernie pewna! Jesteś leniwym gnojem, nadszedł najwyższy czas! - A co z dziećmi? - Są zajęte oglądaniem telewizji. A teraz nie dramatyzuj tylko wyrzuć te pieprzone śmieci.

ZWIERZAK NUMERU

Fuks z Imielina

Mama pyta małego dresiarza: - Synku, masz coś do prania? - Nie, pranie jest spoko. Gdzie leży Krym? Na ciostku. - Chodźmy do lasu! - A po jakiego grzyba?! Nauczycielka zwraca się do ucznia, patrząc mu wnikliwie w oczy: - Zawsze gdy jest klasówka Ciebie nie ma, bo babcia chora, tak? - Tak, proszę pani, my też podejrzewamy, że babcia symuluje. - Poproszę frytki. - Małe czy duże? - Trochę takich, trochę takich.

Fuks, bo jak strzela, to zawsze trafia. Twój zwierzak Gazecie Lokalnej? Wyślij nam jego zdjęcie wraz z krótkim opisem (redakcja@serwislokalny.com). Jeśli przejdzie nasz wewnętrzny casting (czterosoobowa, profesjonalna komisja dniami i nocami rozprawiająca o wyższości kota Mruczka nad psem Adonisem), zrobimy z niego celebrytę.


20

Reklama

serwislokalny.com


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.