Free Mind Magazine issue 4

Page 1






6


Witam! Czwarty numer już gotowy, wakacje za nami a spora część skejtów zawitała do szkół. Wakacyjny czas oceniamy pozytywnie, mam nadzieję, że macie podobne odczucia. Jeżeli nie byliście na Lines of Bielawa lub Baltic Games 2010 to zachęcam do buszowania po portalu FMM za materiałami. W sierpniu ruszył też pierwszy numer Katalogu Polskiej Deskorolki – oczywiście on-line! Rzecz nad którą ostatnio zastanawiam się to fakt jaka będzie jesień i zima, trzymajmy kciuki za to, żeby nie było powtórki z zeszłego roku, kiedy śnieg najzwyczajniej nie chciał nas opuścić! Nic już tu po mnie, widzimy się w następnym numerze! Zapraszam do lektury! p.s. szukam osób chętnych do współpracy, fotografów, skaterów, pismaków! Jeżeli macie ochotę działać, to nie krępujcie się tylko piszcie na – mateusz@freemindmag.pl Mateusz Paszkiewicz


8

Free Mind Magazine #4

Cover:

Redaktor naczelny// Art Director// Reklama - Mateusz Paszkiewicz Design support - Paweł Tomecki

Michał Duch - fullpipe Foto: Wojtek Artyniew

www.freemindmag.pl mateusz@freemindmag.pl Tel: + 48 721 062 803

Menu: Foto: Karol Płoński

Teksty: Wiktor Stasica, Błażej Szwajkajzer, Boniek Falicki, Karol Płoński, Pielgrzym Mariusz, Wojtek Artyniew, Grzegorz Zawisz. Foto: Wojtek Artyniew, Karol Płoński, Radek Darling Radar, Modest Myśliwski, Maciej Kożuch, Matus, Marcel Veldman, Tomek Podgórny. Don’t be blind free your mind!

Edit: Foto: Karol Płoński Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody i urazy podczas wykonywanych ewolucji prezentowanych w Free Mind Magazine. Niszczenie mienia jest prawnie zabronione, redakacja nie popiera działań tego typu. Redakcja nie odpowiada za zamieszczoną treść reklam i ogłoszeń. Wszelkie kopiowanie i drukowanie bez porozumienia jest zabronione.

Wydawca: Free Mind Press



Rok 1994 przynosi kolejne zmiany i innowacje. Zmieniona zostaje nazwa firmy z Etnies USA na Etnies America (zaczyn młodszej siostry - brandu Emerica). Pierre Andre pomaga w projektowaniu pierwszych modeli butów DC. Od tego momentu firmy te wzajemnie nakręcają się do robienia coraz lepszych i nowocześniejszych butów. Do temu dochodzi także nie kto inny jak sam Eric Koston. Jednak w tym roku najważniejszym wydarzeniem była premiera promodelu Sala Barbiera “The Sal 23″. Podwójnie przeszywana podeszwa, zamszowy materiał, potrójnie szyty z przodu stał się sprzedażowym hitem Etniesa, najlepiej sprzedającym się butem w jego historii. Swoim wyglądem i funkcjonalnością był wzorem tamtych czasów, mistrzowską kompilacją prostoty i elegancji. Kunsztu dodawał widniejący na pięcie napis “23″. SLB w Etniesie jeździł od 1991 roku i jak wspomina PAS, współpraca z Salem zaczęła się po targach w San Diego, gdzie debiutował model “The Rap”: “Sal wszedł do naszego stoiska, podszedł prosto do modelu Rap i powiedział ‘Te są zaje…..’. Od razu pomyślałem ‘Ten gość wie co jest fajne’ “. W 2008 roku Etnies wskrzesił model w kooperacji z hawajskim skate shopem In4mation (nie licząc eS’owego wydania tego modelu). Poprzez swoje zdobnictwo model ten nawiązywał także do znajdującego się w Hollywood sklepu Sala “SLB”. Legenda ożyła na nowo. The Sal 23 W następnym roku (tj.1995), boom na buty deskorolkowe zaczął rozprzestrzeniać się na cały

świat. Zabawne logo KO man, było najbardziej rozpoznawalnym w branży. Wówczas także powstał pierwszy teamowy film deskorolkowy “High 5″, w którym zobaczymy całą ówczesną, a nawet i dzisiejszą czołówkę riderów, m.in.: Jamie Thomas, Tom Penny, Chad Muska, Josh Kalis, Eric Koston, Marc Johnson, Sal Barbier i JB Gillet. Ja bym ten skład określił jednym słowem: “kosmos”. Zupełnie obiektywnie uważam ten team za najlepszy w ówczesnych czasach. W drugiej połowie lat 90tych, na uwagę zasługuje wcielenie do głównego teamu kobiety - Elissy Steamer (1996) oraz późniejsze dołączenie słynnego z zawadiackiego stylu jazdy i bycia Mike’a V i legendy nazwijmy to modern street skate’ingu czyli Andrew Reynoldsa (obydwoje dołączają w 1998 roku). Po zakończeniu załatwiania formalności związanych z całkowitym przejęciem brandu przez Pierre Andre Senizerguesa (Nike i Reebok też ostrzyły zęby na markę Etnies) od Rautureau Apple, PAS decyduje się na otwarcie biura w Szwajcarii i podjęcie prac nad promocją i budową sceny w Europie. Priorytetem miał być cykl zawodów Etnies European Open. Poza deskorolką mocno rozwijają się teamy BMX, snowboard, surf i moto-x, do tego stopnia, że produkty Etnies’a zostały podzielone na te kategorie. W 1999 roku, debiutuje także oficjalna kolekcja dla pań i podjęta zostaje współpraca z muzykami. Natomiast do teamu skateowego jeszcze przed rokiem 2000 dołącza Peter Smolik. Na początku i w pierwszej połowie XXI wieku mamy do czynienia z dalszą ekspansją marki, nowymi biurami na całym świecie (min. Nowy Jork, Holandia i Chiny) i kolejnymi postaciami, które pojawiają się w teamie Etniesa (np.: brazylijczycy Fabrizio Santos i Carlos de Andreade). Bez echa nie mogło także przejść powstanie w 2002 roku pierwszego laborato-


rium butów deskorolkowych STI, w którym naukowcy stają na głowie, żeby buty były wygodniejsze, bezpieczniejsze i jeszcze bardziej wytrzymałe. W Stanach i Europie popularnością cieszą się organizowane przez Etnies zawody GvsR czy Etnies European Open, które dla przypomnienia gościły przed pięcioma laty także w Polsce a konkretnie w krakowskiej hali “Wisły” (part1 , part2). Myślę że ten czas pod względem poczynań teamowych nie był najlepszym okresem w historii Etniesa. Nie chodzi o to, że riderzy byli słabi i mało znani, ale o fakt, że przychodzili i odchodzili na zmianę, a co roku pojawiało się kilku nowych, min. Arto Saari, Ali Boulala czy też Bastien Salabanzi. Jeden tylko rider z tamtych czasów pozostał w teamie do dziś - Ryan Sheckler. Fajnie czy też nie fajnie można się spierać bez końca, ale jedno jest pewne Etniesa poznał cały świat. Poznał i niestety momentami zaczął go utożsamiać z tym genialnym deskorolkowcem, maszynką do zarabiania kasy i łamaczem serc nastolatek, co niezbyt cieszyło się popularnością zwłaszcza wśród core’owego środowiska skaterów. O tym, o co tak naprawdę chodzi z Ryanem to myślę że pokaże przyszłość. Być może to on jest tym kimś, kto musi zapłacić cenę za obronę przed sinusoidą spadku i wzrostu popularności skateboardingu, o której dekadę wcześniej mówił Pierre Andre Senizergues? Czy to jego momentami pajacowanie kontrastujące z ponadprzeciętnymi zdolnościami deskorolkowymi ma jednak jakiś sens? Tego niestety nie wie chyba nikt. Tak czy inaczej, jeżeli chodzi o team deskorolkowy, to nie robił on zbytnio wrażenia zgranej ekipy kumpli, tylko solistów z różnych bajek. Zmiany na lepsze przyszły w 2005 roku, kiedy do teamu wraca Ronnie Creager i dochodzi wyluzowany koleżka Kyle Lepper. Ronnie, który nigdy nie miał parcia na szkło przy tym niemiłosiernie katując triki, zarówno na street’cie jak i na zawodach wprowadził do teamu pewien spokój i stabilność. Po tym jak wyszczuplał team Etniesa potrzebne były roszady i odświeżenie składu. Bastien chyba zachłysnął się sukcesami i poleciał z “tematem”, Arto przeszedł do Gravisa a Ali po niefortunnym wypadku, w którym zginął ś.p. młody australijczyk Shane Cross poszedł

do więzienia. Zakończeniem tego etapu w Etnies był długo bo prawie 12 lat oczekiwany film Restless z 2006/2007 roku (jako ciekawostkę można podać, że jedynie Rune Glifberg jeździł zarówno na High 5 jak i Restless). Takim właśnie ruchem ku lepszemu było pojawienie się na funkcji team menadżera Etniesa Heatha Brinkley’a, który wcześniej m.in. pracował jako menadżer skejtowej ekipy DC. W środowisku znany był jako łowca talentów, który wypatrzył i wypromował (Heath miał także spore doświadczenie jako camera man m.in. w All City Stars) takie postaci jak Paul Rodriguez, Sean Malto, Mikey Taylor czy Devine Calloway. Tych trzech ostatnich ściągnął do Etniesa z DC (Sean i Devine) i DVS (Mikey). Był to odważny i zapewne kosztowny ruch, ale się opłacił. Ci panowie wprowadzili do ekipy to, czego wydaje mi się, że wcześniej trochę brakowało, a mianowicie zgrania, dobrej atmosfery i nowego świeżego stylu. To był strzał w dziesiątkę. Po zaproszeniu do teamu takich postaci jak Tylor Bledsoe i Jose Rojo mamy do czynienia z naprawdę fajną ekipą, którą wspólna jazda motywuje i po prostu cieszy. Uważam, że obecny team jest na miarę tego z 1995 roku i chyba nie tylko ja czekam na przynajmniej taki film Etniesa, jakim w połowie lat 90tych był “High 5″. Etnies to nie tylko deskorolka, ale także surfing, moto-x, snowboarding, BMX, szeroko rozumiana kultura i muzyka, nikt tego tam nie ukrywa. Nikt nie ukrywa także tego, że gdyby nie skateboarding to dalej nie byłoby nic. Od deskorolki wszystko się zaczęło w Etnies i to ona odgrywa tam najważniejszą rolę. Stale rosnąca liczba modeli deskorolkowych w kolejnych kolekcjach tej marki, tylko to potwierdza. Dzięki takim firmom jak Etnies, od 20 lat nie było w świecie skateboardingu drastycznych spadków popularności i zapaści finansowych, które dotychczas zdarzały się cyklicznie w tej branży. Warto też wspomnieć, że Etnies nie sprzedał się większemu od siebie koncernowi sportowo odzieżowemu i wciąż zarządzany jest przez deskorolkowców. Tekst: Wiktor Stasica

11


12


Od pewnego czasu za team menadżerskimi sterami Amoka stoi Błażej Szwajkajzer, jak widać przynosi to same korzyści dla firmy. Team menadżer do podstawa każdej firmy deskorolkowej, myślę że już niedługo o Amoku będzie coraz głośniej. Zapraszam do nowości z Flow teamu czyli – Michał Trzeciakowski i Tomek Bielemuk w Amok Skateboards! Mateusz Paszkiewicz

13


14

Obudziłem się tego dnia wcześnie rano, wszystko było już gotowe, pozornie bo przed samym wyjściem okazało się że straciliśmy kamerzystę który zadecydował wraz z mamą, że zostanie gwiazdą he he. Sorry. Pamiętam, że miałem się spotkać w Warszawie z Tomkiem Bielemukiem, Miśkiem Trzeciakowskim i fotografem Karolem Płońskim o 12. Byłem o 14 przez całą drogę wykonując milion telefonów do kogoś kto mógłby zostać naszym 3 okiem. Niestety tak to już jest, że za 5 dwunasta nikogo nie znajdziesz a traktowanie dzieciaków jak profesjonalistów jest dużym błędem za co dostajesz po dupie w najmniej oczekiwanym momencie. Ale ta historia zaczęła się tak naprawdę dobre parę tygodni wcześniej. Pewnie nasuwa Ci się tutaj pytanie czemu oni? BO TAK. A tak serio, Tomka znałem już wcześniej, nie będę się tutaj rozpisywał o tym, że go lubię i że pewnie większość pomyśli o po znajomości. Tak po znajomości, bo nigdy nie poznałem jeszcze tak młodego typka który napieprza jak maszyna i to mając nie całe 18 lat. Dziękuję bardzo za taką znajomość. Jeśli chodzi o Miśka to muszę przyznać, że był to dla mnie dylemat bo był to wybór między 3 osobami z Warszawy. A więc dlaczego On? Po pierwsze nie mieliśmy jeszcze nikogo w stolicy, po drugie nie wiem czemu ale mam wrażenie, że w tym gościu drzemie nie odkryty jeszcze potencjał i naprawdę jestem przekonany że za rok, dwa, trzy pokaże coś takiego że wszystkim opadną szczeny. To tak jak zobaczyłem Taylora na ELEMENT Twins. Wiedziałeś, że ma fajną stylówę ale jeszcze



nie wiedziałeś że będzie takim kosiarzem. Sprawa więc była prosta, wystarczyło zadzwonić, muszę się przyznać, że trochę się obawiałem czy Michał przyjmie moją propozycję ale totalnie bezpodstawnie, ten gościu jest tak skromny i ugodowy, że czasem jest mi przy nim wstyd za siebie i pewnie jeszcze nie raz mi będzie. Wracając jednak do pamiętnej godziny ZERO kiedy spotkałem się z chłopakami okazało się że Misiek jest szczęśliwym posiadaczem kamery... takiej przez duże K. Jako, że ja swojego czasu filmowaniem się bawiłem i czasem nawet jeszcze mi się to zdarzy postanowiłem ponagrywać chłopaków przez cały wyjazd czego efekt możecie zobaczyć na YT lub na blogu AMOKA. No i zaczęliśmy! Pierwszy przystanek - korty. To już chyba jakaś tradycja, że za każdym razem kiedy tam jesteśmy musimy zahaczyć o ten spot schowany gdzieś na Ursynowie gdzie nie można trafić i prawie

zawsze się gubię jadąc tam. Chłopaki przyswoili sobie trochę nowy set-upik ruszyliśmy dalej. Po drodze na Viktorie znaleźliśm fajny spot z fajnymi rureczkami, naprawdę kozak poszło parę dobrych rzeczy. Potem z Tomeczkiem zahaczyliśmy jeszcze jed fajny spocik a mianowicie płaskie w kąt i półmetrowy spadek na końcu na dyktę. Tomecze strzelił tam ładnego nollie hardzika i to było na ty w warszawie, zgarnęliśmy ze sobą jeszcze Tomka Ziółkowskiego i w drogę. Kierunek Białystok! I tu znowu zaczęła się rzeźba. Karol nasz fotograf mieszka pod Białymstokiem w miejscowości zwanej Łapy, my do tych Łap jechaliśmy chyba przez Gdańsk w wyniku czego w Białym zawitaliśmy o 5 rano – gdzie ja wspierają oczy zapałkami - co by nie zasnąć za kierownicą, dowiaduję się od Tomeczka, że idziemy na impre


ki my k,

den

ek yle a utaj

m

w ąc , ezę.


18


Na szczęście nie poszliśmy i wylądowaliśmy u Tomiego w domu gdzie po przebudzeniu o dziwo wszyscy byli wypoczęci a na stole czekało przepyszne śniadanie przygotowane przez Tatę Tomeczka - przesympatycznego człowieka który bezinteresownie karmił nas już do końca pobytu. Pozdrawiam Go jeśli to czyta. Spoty w Białymstoku są takie jak to miasto, piękne i ... ? one są po prostu Białostockie. Nie wiem jak to wytłumaczyć ale to miasto ma w sobie jakiś wewnętrzny spokój, zawsze lubię tam wracać tam po prostu czuć wakacje. Nie będę się rozpisywał co gdzie i jak natomiast napiszę że Misiek tego dnia dawał z siebie max dużo a Tomeczek chillował. Każdy coś zrobił ale trochę mnie zmartwiło że Tomeczek zamulił. Panowie i Panie, na drugi dzień okazało się że jak dobra impreza to i Tomeczek na deskę chętny. Kiedy wszyscy skacowani ledwo się obudzili a ja dodatkowo byłem zaopatrzony w mandat za zakłócanie ciszy noc-

nej... Tomeczek wpada do pokoju z całą rozpiską spotów i co on gdzie nie zrobi. Byłem w szoku, zresztą podejrzewam, że nie ja jedyny. No i to był właśnie dzień Tomeczka, ciachnął sobie np długą poręcz boardslide fakie. Nice nice. Pokazał nam jeszcze parę innych fajnych spotów, ale niestety czas nas naglił i kiedyś do domu trzeba było wrócić. Tak więc zapakowaliśmy się do busa i już 23 odwożąc po drodze chłopaków do Warszawy byłem w domu. Na koniec chciałbym jeszcze podziękować Sebie dzięki któremu ten wyjazd mógł się w ogóle odbyć, bo tak naprawdę dzięki niemu to wszystko zapieprza do przodu i każdy z nas w większy lub mniejszy sposób może się dzięki AMOKowi rozwijać. Do zobaczenia już niedługo na następnym wyjeździe! Tekst: Błażej Szwajkajzer Foto: Karol Płoński

19



21




Pamiętam maile od Bońka Falickiego a w nich pierwsze zdjęcia z placu budowy skateplazy w Szczytnej, było na co popatrzeć. Niestety osobiście nie mogłem stawić się na tym evencie nad czym ubolewam. Mój smutek wzrósł jeszcze bardziej po przeczytaniu relacji Bońka, która naprawdę ostro nakręca. Dziękuje Radkowi za zdjęcia, kolejna edycja zawodów w Szczytnej to dla mnie pozycja obowiązkowa! Mateusz Paszkiewicz


25


26


Nie wiem jak bardzo wiarygodna jest relacja organizatora biby w Szczytnej – oficjalnego „otwarcia“ skateplazy. W dodatku na moją niekorzyść przemawia również fakt, że jestem też projektantem tego obiektu, na którym w zeszłym tygodniu jeździłem i „znów“ widziałem Czechów. Tym razem z Pragi i Brna robiących sobie na dolnym poziomie plazy sekwy a la: bluntslide to fakie, switch crooks na rurce i fakie flip tailslide. No, a na górnym poziomie jakieś nollie fs heele przez gap z railem. Fajnie, bo ja umiem tam ollie. Ale nawet gdyby ci Czesi przyjechali na zawody do Szczytnej (aha, województwo zDolnośląskie), to nie jest takie oczywiste czy by zgarnęli główne nagrody. Bo te zawody miały to „coś“ co iskrzyło świetny poziom jazdy, świetny. A propos nagród, mam takie chore widzimisię, że uważam że nagród powinno być jak najwięcej i jak najbardziej praktycznych. Dlatego, że ładna jazda

na desce nie jest łatwa i wymaga nie lada poświęcenia. Więc naprawdę dobrze jeżdzącym skaterom należy się szacunek. A w przypadku zawodów pownien to być konkretny hajs i konkretny sprzęt deskorolkowy. Nie ma co ględzić po rolniczemu, że „w Polsce nie da się ...“. Da się. Musi się dać. Więc chcemy pieniędzy i hardwearu. Zero pucharów, dyplomów, tandetnych statuetek czy „odzieży deskorolkowej“ – przepraszam jak w tym miejscu obraziłem kogoś – ale do jazdy na desce potrzebujemy desek, butów i pieniędzy. W Szczytnej było do wygrania 2.500 pln gotówki i nagród rzeczowych za ponad 6.000 pln. W rzeczywistości udało się zebrać trochę więcej, więc i jeszcze fajniej. Fajne też było to, że udało się załatwić darmowy nocleg dla 50 osób na noc przed zawodami. Kim były te osoby? Byli to skaterzy, przed którymi


28



30


chylę czoło – za ich jazdę i za ich poświęcenie żeby przejechać taki fuckin‘ kawał drogi w celu jazdy na desce. Z Mrągowa, Trójmiasta, Polic, a także z „bliższej“ Łodzi (tylko 250 km), czy Zielonej Góry. Mistrz! Co ci ludzie robili w Szczytnej? W noc przed imprezą jeździli. Np. taki Mateusz „MKS“ z Wrocławia o 1:20 w nocy na %%% zrobił z 8 sporych schodów czystego 360 flipa, hardflipa i heelvariala. Oprócz samej jazdy, wszyscy się dobrze bawili, było nawet takie uczucie szczęścia, że niektórzy w przypływie euforii wyrzucili krzesło z pokoju przez okno na maskę pożyczonego Audi. Natomiast w drugi dzień – zawodów – przejazdy dosłownie iskrzyły. Piotr Kryczka – genialny styl, „wreszcie“ oczekiwana w Polsce prędkość i płynność jazdy, Marcin Kossewski – wow – w przejeździe BACKSIDE smith na railu w dół (ten rail jest dość duży), no a Jacek „Chappi“ Ostaszewski iskrzył już bardzo konkretnie.Overkrooks, lipslide, crooks, flip bs 5-0, wszystko płynne, jedno za drugim. Chłopak poprawiał tylko czapkę po każdym tricku na railu. Nie brakowało też takich ludzi jak Łukasz Kuza z jego bs lipslidami, Piotra Eberta (czego nie zrobił, nie pamiętam, wszystko chyba), i Mateusza Koszelnika który jak zrobił hardflipa ze schodów to musiałem zmienić pampersa. Jurek Poleszczuk wyjaśniał gap na raila bs lipslidem (Jurek, jak tak możesz, za drugim razem!),

a na Best Tricku zgłupiałem do reszty. Wszystko przez Marka Łaboszczaka, który wskakiwał na raila z 8 schodów na switch bs 5050 jakby to byl zwykly bs 50-50 na krawężniku. A jak zrobił switch bs lipslide na tym railu to pomyślałem że mój okulista mnie oszukał. Potem podjechał Chris z Zielonej Góry (zapomniałem nazwiska, przepraszam) i zrobił late backfoot flipa z tych 8 schodów. Najgorsze, że wylądował go i-deal-nie. Po prostu idealnie. Wcześniej oczywiście prewencyjnie zrobił double kickflipa z tych 8, żeby nie było że się obija na imprezie. Tak więc w Szczytnej poziom był – z tego co dotąd widzę po 2010 – najwyższy. Oby był jeszcze wyższy w nadchodzących imprezach w tym roku, czego serdecznie życzę, choć nie zdziwię się jak Szczytna pozostanie „at the top“. Niepokornie pisząc, byłem i w Munster i w Dortmundzie i w Basel i w ... bla bla bla – i ta impreza w Szczytnej miała właśnie to „coś“ co mają dobre zawody. Te iskry, ten finał, to uczucie. Strasznie się cieszę że w Polsce też tak się da. Że jak się dobrze czujemy, to nie mamy co się wstydzić naszego poziomu jazdy. Ja się jaram naszymi skaterami i wiem, że za niedługo będzie o nich głośno poza naszym krajem. A kto nie jeździł w Szczytnej, ten nie wie co stracił w życiu. Człeniu, kup ten bilet i jedź do Szczytnej na deskę! Tekst: Boniek Falicki

Foto: Radek Darling Radar


32





36


Pewnie wielu z Was zastanawia się skąd wzięła się nazwa Kulturalny Skejt Na Trakach Historii 2010 i jak w ogóle doszło do takich obchodów Dnia Deskorolki w Krakowie. Nie będę Was trzymał dłużej w niepewności i powiem tak, że sporo w tym wszystkim odegrał przypadek, sprzyjające okoliczności i chęć zrobienia czegoś nowego, bo sam przejazd przez miasto zakończony jamem wydawał się już nieco schematyczny. Potrzebny był powiew świeżości, który w ramowy plan wniósłby atrakcyjność, innowacyjność, ale także pewne przesłanie, o którym postaram się nieco więcej napisać. Odpuszczę sobie pisanie relacji, gdyż o niej można już było przeczytać, ale za to postaram się odsłonić kuluary tej akcji. Pójdźmy zatem po kolei i zacznijmy od przypadkowości i sprzyjających okoliczności w przygotowaniu tej imprezki. Za organizacją Kulturalnego Skejta stoi krakowskie Stowarzyszenie Cool Team. W czasie jednego ze spotkań ekipy padł pomysł, żeby wykorzystać historyczny potencjał miasta i zorganizować imprezę deskorolkową w Barbakanie, jednak nie chodziło wtedy o 21 czerwca. W legendarnej obronnej baszcie odbywają się co prawda różne iventy, ale raczej nie mają one wiele wspólnego z deskorolką. W czasie rozmowy z dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, pod którego pieczą jest Barbakan okazało się, że pan Michał Niezabitowski jest mega zajawiony deskorolką, a w latach 80-tych sam nawet wycinał slalomy. Teraz na deskorolce śmigają jego dzieciaki, także jak się możecie domyśleć gadka na wejściu była przyjemniejsza i skierowana na właściwe tory. Panu dyrektorowi pomysł połączenia nowoczesności z tradycją bardzo się spodobał do tego stopnia, że zaproponował żeby zrobić coś grubszego o charakterze cyklicznym. Wtedy właśnie na horyzoncie ukazał się Dzień Deskorolki, który mógłby być wpleciony w tą akcję. Stanęło na tym, że Go Skateboarding Day został pierwszym z trzech przystanków Kulturalnego Skejta Na Trakach Historii. Dla przypomnienia kolejne imprezy w tym cyklu odbędą się 31 lipca - Fabryka Schindlera i 5 września we wspomnianym

Barbakanie. Jako ciekawostkę dodam, że akcja z karnetami, na których dzieciaki zbierają pieczątki to odwołanie się do starej tradycji właśnie takich bilecików z którymi zwiedzało się muzea i podbijało je przy wejściu. Skejtowe obchody 21 czerwca w Krakowie w tym roku odbywały się już po raz piąty. W porównaniu z ponad 1000 letnią historią Krakowa jest to może niewiele, ale w sumie nie ma się czego wstydzić, bo na świecie ten dzień ma tylko dwa lata dłuższą tradycję. Niemniej jednak przez te pięć lat, krakowscy deskorolkowcy przejechali Rynek Główny i całe Stare Miasto wzdłuż i wszerz. Nie można powiedzieć, że w szeregi akcji wkradła się rutyna, ale z pewnością był potrzebny krok do przodu. Nie chodziło jednak o to, żeby rozdać więcej koszulek i zrobić jeszcze większe halo przejeżdżając przez centrum miasta, ale żeby rzeczywiście ten dzień był wyjątkowy i niósł przekaz od deskorolkowców do deskorolkowców oraz do reszty społeczeństwa. Wydaje mi się, że dotychczas główny nacisk w manifestach Dnia Deskorolki (o ile w ogóle takie były) był kładziony na przekaz na zewnątrz środowiska. Chodziło o to, żeby zwiększyć akceptację na zjawisko jakim jest skateboarding, polepszać infrastrukturę do jazdy, jak i nasz wizerunek, który to najczęściej niestety psujemy my sami. W „Święto Skejta” ludzie co prawda widzieli masę deskorolkowców, ale kilkadziesiąt/kilkaset osób, które wyglądały jak uczestnicy maratonu de zoo, nie wiem czy miały wpływ na polepszenie tych kwestii o których wspomniałem powyżej. Nie tylko ja zacząłem odnosić wrażenie, że Dzień Deskorolki się troszkę pogubił. Górę wzięły względy marketingowe, a ideowe poszły w las. Zmianę tego stanu rzeczy trzeba było zacząć od nas samych, dlatego tak ważny jest przekaz od skaterów do skaterów. Obecnie środowisko skateboardowe jest tak zróżnicowane jak nigdy wcześniej i co roku odsetek uczestników Go Skate Day których nie znam jest coraz większy. Nie mam zielonego pojęcia czym dzieciaki się teraz jarają w deskorolce, dlac37


zego zaczęły jeździć itd., ale słuchając ich rozmów to dochodzę do wniosku, że jeżeli my starsi nie będziemy dawać im dobrego, „kulturalnego” przykładu i mówić o co w deskorolce chodzi, to w przyszłości nie będzie zbyt wesoło. Dlatego Kulturalny Skejt Na Trakach Historii akcentował te sprawy dotyczące zachowania się na desce i poza nią, bo „jak nas widzą, tak nas piszą” oraz przypominał o korzeniach, czyli deskorolkowych podróżach, streetowej jeździe i eksploracji nowych spotów. Nabycie tej podstawowej skejtowej wiedzy i savoir vivre, w połączeniu z postawą obywatelską (w rozumieniu nie ignorowania otaczającej nas rzeczywistości) i poczuciem odpowiedzialności za to co się robi, jest kluczem do przychylności reszty społeczeństwa i w dalszej perspektywie polepszenia warunków do jazdy na deskorolce. Kulturalny Skejt to właśnie ten powrót do idei Dnia Deskorolki, któremu towarzyszy jakaś przewodnia myśl i pomysł na siebie. Nie chcę tu na siłę dorabiać jakiejś ideologii, ale jeżeli mamy ten dzień 38

organizować w Polsce, to niech on ma jakiś sens, a nie jest tylko niezrozumiałym dla samych skaterów jak i ludzi z zewnątrz, festynem połączonym z zawodami z braku laku i pomysłu. Deskorolka coraz bardziej potrzebuje powrotu do korzeniu i ludzi, którzy ten prawdziwy klimat rozumieją i go pielęgnują. Nie mam nic przeciwko nieuniknionej popularyzacji skateboardingu, ale 21 czerwca powinniśmy sobie przypomnieć o co chodzi w deskorolce i się trochę nad tym wszystkim zastanowić. Poza tym jako Polacy nie musimy bezmyślnie kopiować wzorów z zagranicy i w tą imprezę możemy wpleść swoje tradycje, rozkminy i ogólnie bardziej dostosować ją do naszych realiów, przez co rzeczywiście może ona nam pomóc i przynieść wymierne korzyści. Więcej info na temat tego wydarzenia znajdziecie na www.skateboard.pl oraz na Facebook’u wpisując w wydarzeniach „Kulturalny Skejt Na Trakach Historii 2010”. Tekst: Wiktor Stasica


39





Białystok nie jest już taki „biały” nabrał kolorów z momentem otwarcia skateplazy. Myślę, że teraz trochę odżyje, co roku hordy skejtów będą odwiedzać to miejsce i chyba o to chodzi. Nowe kontakty, przyjaźnie, deskorolkowe doznania – o tak! Mateusz Paszkiewicz

Na zdjęciu Dominik Jaworowski oraz grafficiarze. Zawody odbyły się przy okazji East Side Street Art w Białymstoku 20.05.2010 . Organizacją i przeszkodami zajął się skateshop Free-way.pl. Od rana można było jeździć na specjalnie przygotowanym stole piknikowym, rurce i kickerze. Same zawody odbyły się wieczorem w formie “best line” czyli najlepsza sekwencja tricków na wszystkich wymienionych przeszkodach. Najlepiej wypadli Tomek Bielemuk i Dominik Jaworowski, ostatecznie nagrody trafiły do tego drugiego. Tekst: Karol Płoński

43


1. Jak oceniasz białostocką skateplaze? W 90% skateplaza zaprojektowana jest mistrzowsko pozostałe 10 % to np. rurki nie nadające się do jazdy czy też problem z rozpędem. Mimo wszystko jest to jedna z lepszych plaz w Polsce i bardzo mi odpowiada. 2. Ulubiona przeszkoda? Codziennie inna, czasami mam ochotę pośmigać na rurkach, schodach a czasem na flacie. Plaza daje naprawdę dużą gammę możliwości, do tego stopniowo można próbować sztuczek ucząc się na małych przeszkodach a potem przerzucając je na coraz większe. 3. Z jakiego triki sklejonego do tej pory jesteś najbardziej zadowolony? Chyba feeble z 10 schodów. 4. Najgorsza gleba? Najgorsze gleby zdarzają się na podstawowych trikach kiedy jestem pewny siebie. 5. Najlepsze triki jakie widziałeś do tej pory na plazie? Każdy ma swoje triki tzw. pewniaki. Dla jednego flip z 10 jest słaby a dla mnie to szok więc trudno oceniać. Szoki lecą codziennie więc naprawdę nie wiem co mi się najbardziej podobało. 6. Co w najbliższym czasie planujesz skleić? Buty hehe, coś na pewno na 6 potem jak będzie wchodziło to i na 10 ale to tylko plany. Może varial heel albo lipslide, często myślę o tych sztuczkach. 7. Ile dałbyś skateplazie w skali od jeden do dziesięciu? Proste, że 10.


45


1. Jak oceniasz białostocką skateplaze? Plaza jest mistrz pomijając niektóre błędy robotników (Polakowi nigdy nie dogodzisz w 100% he he). 2. Ulubiona przeszkoda? Na każdej lubię jeździć, ale najwięcej przyjemności sprawia mi murek, na którym można grindować zjeżdżając po obu stronach w kąt. 3. Z jakiego triki sklejonego do tej pory jesteś najbardziej zadowolony? Jeszcze nie zrobiłem czegoś co mogłoby mnie zadowolić. 4. Najgorsza gleba? Na moje szczęście nie było ( i oby prędko do tego nie doszło!).


47


5. Najlepsze triki jakie widziałeś do tej pory na plazie? Zapewne był to feeble na poręczy z 10 schodów w wykonaniu Kamila Kalinowskiego. 6. Co w najbliższym czasie planujesz skleić? Na pewno coś z 10 schodów (hardflip, 36 shove-it) no i jakieś kombinacje na prędkości he he. 7. Ile dałbyś skateplazie w skali od jeden do dziesięciu? 9/10


49




Kiedy dowiedziałem się o wyjeździe chłopaków do Częstochowy z Modestem Myśliwskim na pokładzie wiedziałem, że wyjdzie z tego coś dobrego i nie myliłem się. Materiał zrobił na mnie spore wrażenie, dobrą fotką popisał się też Maciej Kożuch – warto to sprawdzić ! Mateusz Paszkiewicz


53


54

Z niewyobrażalnych dla mnie przyczyn Częstochowa co roku gromadzi latem miliony nadciągających ludzi. Wszyscy oni zmierzają do jednego, położonego na wzgórzu punktu i tam oddają się rozmaitym uciechom, bądź ekstazie religijnej. Muszę się przyznać, że kiedyś jeszcze w podstawówce nakręcony opowieściami kolegów tym co się dzieje w trakcie pielgrzymki, też na taką chciałem się udać jednak rodzice nie pozwolili mi zostać pielgrzymem. Niestety nie miałem okazji poznać tego pielgrzymkowego picia tanich win, spania na sianie i sexu z przypadkowymi pielgrzymami płci żeńskiej obowiązkowo w sandałach i brudnymi stopami. Mimo, że ogromna chęć przeżycia tego marszu szybko wyleciała mi z głowy to jednak los sprawił, że długo później trafiłem w sam środek miasta wypełnionego armią starszych ludzi drących się w niebogłosy przemieszanych przez radosną młodzież

w obowiązkowych sandałach i żółtych koszulkach świadczących o przynależności do jednej z wielu pielgrzymek. Pomimo tego, że w grodzie Świętej Wieży byliśmy już kilkakrotnie to pierwszy raz wpadliśmy na pomysł bycia tam w tzw. gorącym okresie. Żeby tradycji stało się zadość na miejsce spoczynku (na szczęście nie wiecznego) wybraliśmy słynny Dom Pielgrzyma. Okazało się, że kościół idzie za postępem i osiągnięciami dzisiejszych czasów - można tam płacić kartą a urocza zakonnica chętnie wystawia faktury. Tak oto nagle znaleźliśmy się w centrum rozmodlonych i niekoniecznie czystych i pachnących wiernych. Jana Góra okazała się być centrum lansu. Liczne rodziny z całej Polski zamawiając Zestaw Pielgrzyma na śniadanie były wystrojone jak z żurnala. Przypominało to trochę modę rodem ze Związku Radzieckiego ale co tam -




57



odstawione mamy, ojcowie i ich pociechy, przybierali kreacje na te kilka dni w roku. Byli bardzo widoczni - natapirowane fryzury, cekiny, mokasyny z żołędziami, jedwabne spodnie i marynarki to tylko mała próbka tego co było widać. Fajnie, pomyślałem sobie, jest coś takiego zobaczyć i być tego częścią. Jeśli chodzi o deskorolkową część pielgrzymki to działo się, oj działo się. Częstochowa posiada wiele ciekawych miejsc, jednak nie należą one do najłatwiejszych i najmniejszych. Jazda na nich przypominała walkę wręcz - duże poręcze, hubba, gapy i schody - jeśli ktoś jest fanem tego typu rzeczy to powinien czym prędzej udać się do tego miasta. Tak upływały nasze dni. Wieczorem udaliśmy się na pielgrzymkę do pobliskiego Kłobucka gdzie siedzibę ma dla odmiany Szatan - mało osób zdaje sobie

sprawę że tak blisko świętego miejsca znajduje się główna kwatera największego rywala Boga. Ten Antychryst razem z jemu podobnymi opętanymi chłopakami zbudował minirampę na którą postanowił nas zaprosić - było na prawdę diablo fajnie, sesja trwała do późnej nocy. Z tego miejsca pragnę podziękować tej nieczystej sile, która pokazała nam miejscówki świętego miasta. Podsumowując, gorąco wszystkich namawiam do sprawdzenia jak wygląda Częstochowa w okresie pielgrzymkowym - jest to coś czego nie da się opisać, na pewno pozostawia głęboki ślad w psychice. Pozdrawiam pielgrzymów - Krzycha, Bączka, Jurasia, Kuzę, grupę Pielgrzymów z Bielska i lokalne szatańskie siły. Tekst: Pielgrzym Mariusz 59



61





65





69


70


Fullpipe – słowo które nie ma polskiego tłumaczenia w deskorolkowym słowniku. Może dlatego, że nie spotykamy się często w Polsce z tego typu przeszkodami. Myślę, że po prostu nie jesteśmy geograficznie i cywilizacyjnie przystosowani do jeżdżenia w „pełnej rynnie“, nasza architektura nie wymaga stosowania tak wielkich rur jak np. w Stanach. Ale niech historia najwyższego koszykarza NBA będzie dla nas pocieszeniem bo skoro Chińczyk (z założenia osoba niska) może być najwyższy z najwyższych to i my możemy. Marcin Duch pierwszy raz miał styczność z tytułową przeszkodą, bo niby jak i gdzie. Po paru bujnięciach ( bo odpychać się nie dało), kilku groźnie wyglądających upadkach zaczęła klarować się bardzo przyjemna jazda. Chłopak dał rade i wrzucił kilka naprawdę dobrych i kreatywnych trików z resztą zobaczcie sami na zdjęciach. Tekst: Wojtek Artyniew







Ptaki sobie śpiewają, słonko grzeje, a ja skądś zwisam. Właśnie się obudziłem i nie wiem gdzie jestem, nie otwierałem przez jakiś czas oczu, bo to kapitalne uczucie. Gdy postanowiłem przywitać nowy dzień ujrzałem samo morze. Okazało się, że zwisam sobie ledwo żywy z końca mola, a obok jest dzikuska, której widok przypomniał mi o tym co tu robię; jestem n najbardziej nieogarniętym i patologicznym wyjeździe tego sezonu, czyli “Girls on Tour” (Patola Tour). Patola to określenie pozytywnej patologii, nikomu nie szkodliwej, często wręcz uroczej. Po kilku perypetiach dołączyliśmy do reszty ekipy która spała w kamperze obok plaży, tamtego dnia jak każdego innego podczas wyjazdu, nie udało się nam położyć spać przed porankiem. Elegancko wyspani, jak zawsze, ruszyliśmy dalej. Ruszamy dalej tak na prawdę dzięki umiejętnościom naprawczym Dominika. Nasz pojazd dosłownie trzymający się na taśmie klejącej w kilku miejscach, zawiódł nas wielokrotnie, raz coś ciekło z silnika, raz się coś przegrzało, poddała się opona albo odleciał zderzak. Różne takie. Teoretycznie nie powinniśmy wyjechać w

drogę, ale podczas każdej policyjnej kontroli, których trochę mieliśmy, natrafiliśmy na fajnych gości gotowych przymknąć oko na ... wszystko, nawet na takiego, który pamiętał co trzeba było zrobić w Tonym Hawku 2, by zdobyć “Secret Tape”. Umiejętności dziewczyn w chowaniu się podczas kontroli niebieskich (samochód był zarejestrowany na mniejszą ilość pasażerów, a siedzenia dospawane dzień przed wyjazdem) również były epickie. Jednak najbardziej epickie były pokłady energii jakie drzemały w dziewczynach. Jeździły bez przerwy, codziennie bez żadnego narzekania. Zastanawialiśmy się z Dominikiem co brały, łyżka koki zmieszana z importowaną marchewką? A może to roztopione masło posypane koperkiem wsmarowane i wchłaniane czołem? Nie. To była po prostu czysta zajawka. Na jakim spocie się nie znaleźliśmy, dawały radę, to znaczy, chciałem powiedzieć; dawały na ring. Eliza przykładowo zjechała z palcem w dupie z takiego dropa, z jakiego wielu gości zjechać by się nie odważyło. Oczywiście zjechała i drugi raz bez palca, pod kamerę. Weronika, dziewczyna tysiąca i jednej sztuczki na kątach krzywych, nie no

77



hahaha “ tysiąca i jednej sztuczki”, co ja tu robię, co ja piszę, nie umiem pisać, Mateusz mnie zmusił! No dobra, ch*j. A więc ta Weronika to dobra maszynka do sztuczek na rampach małych i tych wielkich, ale potrafi też pozamiatać na streecie; prawie odjechała siódemkę na Witosie, a to już jest z pewnością niecodzienny widok, bo udało się to tylko raz, pewnej Marcie, tylko raz w historii kobiecego skateboardingu, który ma swoje korzenie w pewnej góralce znad Wisły, niejakiej Romualdzie Szczękwickiej z Grzybownicy Dolnej, znanej ze swojego odprężonego stylu. Ola, Marta i Karolina to z kolei zawodniczki czysto uliczne. Są w stanie dać na ring w każdym miejscu i o dowolnej porze. Czy to rurka, murek, kawałek murku czy kawałek rurki, dobrze wiedzą co zrobić i wiele małych chłopaczków patrzyło na nie z podziwem. Co w takim razie napisać mam o Elizie, która tak na prawdę jest pomysłodawcą całego wyjazdu? Ma bardzo ruchome rzepki w kolanach; zajebista sprawa godna polecenia. Jest w 50% Werką, w 20% Olą, w 10% Karoliną i w 25% Martą. Jeździ na wszystkim i na wszystkim potrafi zrobić coś dobrego,

choć ma najkrótszy staż z całej ekipy. Powinienem jeszcze coś napisać, ale niektóre rzeczy lepiej przemilczeć haha, poza tym muszę sie zbierać i to wysłać, właściciel laptopa to bardzo miły starszy pan, ale jak właśnie widzę, każdy ma swoją cierpliwość. Gdzie to piszę? W Maku! Haha, czyli dość częsty widok z dziewczynami na opisywanym tourze. Dzięki, fajnie było, cieszcie się że nie mam więcej czasu i nie opisałem czegoś, co mogło by was skompromitować i spowodować wyjabanie z ck teamu na zbity pysk! Haha, pozdrawiam wszystkich gypsików

Tekst: Grzegorz Zawisz

79















Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.