Dar

Page 1

ks. Arkadiusz Paśnik

DAR



DAR



ks. Arkadiusz Paśnik

DAR



…nawet to czego nie mam komu dać zawsze jest komuś potrzebne… ks. Jan Twardowski

�szystkim, �tórzy nie czują się obdarowani.



˛´c Cze s´ III Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu Dz 20, 35



Wróciłem ze szkoły. Huczało mi w głowie. Pisk biegających na przerwie dzieci bardziej męczy niż lekcja. Poczułem tak wielkie zmęczenie, że nie byłem w stanie zjeść obiadu. Wdrapałem się na górę do swego mieszkania i położyłem. Od razu zasnąłem. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zerwałem się na równe nogi, jakbym o czymś ważnym zapomniał. W słuchawce domofonu usłyszałem chichot dziewczyn z oazy. Wpuściłem je. Przyniosły ze sobą gwar podobny do szkolnego. Kręciło mi się w głowie. Wyrwany ze snu zbierałem myśli. – Zróbcie herbatę, za chwilę wrócę – powiedziałem.

59


Część III

Gdy przyszedłem, w mieszkaniu panowała grobowa cisza. Poszły sobie – pomyślałem. Ale nie. Siedziały w fotelach. Płakały. – Co jest? – zapytałem. – Co się stało? Przez chwilę myślałem, że się wydurniają. Ale nie. Płakały naprawdę. Jedna z nich wskazała leżące na stole pismo. Podniosłem je. Opatrzone było czerwoną pieczęcią księdza arcybiskupa. – Skąd to macie? – zapytałem zaskoczony. – Leżało tu. Niech ksiądz nie udaje. – Może proboszcz je przyniósł? – byłem zamroczony. Zacząłem czytać: Stosownie do potrzeb duszpasterstwa specjalistycznego w Archidiecezji Lubelskiej mianujemy Czcigodnego Księ­ dza kapelanem Domu Pomocy Społecznej w Jadwinowie. 60

– To wspaniała wiadomość! – wykrzyknąłem. – Skąd wzięłyście to pismo? – Leżało tu, już mówiłam – odpowiedziała Ewa. – Czyli to koniec – rzuciła Agnieszka. – Koniec czego? – pytałem, oglądając ze wszystkich stron pismo. – Koniec naszej grupy. – A co, wypisujecie się? – Nie, to ksiądz się wypisuje – odpowiedziała Agnieszka. Resztę listu przeczytałem na głos.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Na dalsze życie i posługę kapłańską, polecając Matce Bożej Uzdrowicielce Chorych, z serca błogosławimy. + Bolesław Pylak Arcybiskup Metropolita Lubelski 22 maja 1997 r. – Wiemy, czytałyśmy wszystko dokładnie – powiedziała Ewa. – A ładnie to tak cudze listy czytać? – Leżał na ławie z pieczęcią biskupa. Starałyśmy się nie otwierać, ale księdza długo nie było. Wie ksiądz, trudno się było powstrzymać.

CUDOWNE MIEJSCE Przeprowadzka odbyła się sprawnie. Do Jadwinowa nie było daleko, kilometr, może półtora. Rzeczy też nie miałem zbyt wiele. Z miasta na wieś. Jadąc, przypomniałem sobie, jak świętej pamięci ksiądz kapelan po raz pierwszy zaprosił mnie do siebie. Kiedy przyszedłem, spacerował wokół stawu z brewiarzem w ręku i się modlił. Wokoło kwitły drzewa i kwiaty. W gałęziach śpiewały ptaki. Pamiętam, jak mu zazdrościłem. Jak bardzo chciałem żyć tak jak on. Pragnąłem ciszy i czasu na modlitwę. Ksiądz w sutannie modlący się wśród drzew i stawów wydał mi się wówczas pięknym obrazem kapłaństwa. W parafii życie toczyło się szybko. Biegałem. Próbo-

61


Część III

62

wałem odnaleźć się wśród posług i zadań. Tu wszystko było proste. Życie toczyło się w rytmie przyrody. Jechałem do Jadwinowa z mosiężnym wizerunkiem Jezusa na kolanach. Był jedynym darem od ojca. Mijałem stawy i pochylające się nad nimi stare drzewa. Dokładnie tu spotka­ łem księdza kapelana – westchnąłem. Samochód podjechał na wzniesienie. Gdy zgasł silnik, odezwała się cisza. Rozejrzałem się wokoło. Byłem tu dziesiątki razy, ale dziś było tu inaczej. Stałem na niewielkim wzniesieniu. Otaczały mnie stawy, pola i las. Na szczycie pagórka wznosił się kościółek pw. św. Antoniego. Wszedłem do wnętrza. Wszystko tu jeszcze przypominało zmarłego księdza kapelana. Wspomniałem wzruszającą historię związaną z tym miejscem. Opowiedziała mi ją siostra Teresilla, gdy pewnego dnia po Mszy św. zabrała mnie na spacer i ze wzgórza pokazała okolice. – Te lasy i pola, stawy i łąki kupił ks. Ignacy Kłopotowski, dziś błogosławiony. Marzył mu się tu sierociniec. Sprowadził tu w 1916 r. felicjanki, które przywiozły liczną gromadę dzieci. Siostry zastępowały sierotom rodzinę. Starały się dać dzieciom solidne wychowanie i wykształcenie. Była szkoła i warsztaty. Bolesną datą był rok 1952. Władza komunistyczna zlikwidowała sierociniec. Powodem zamknięcia ośrodka było niezgodne z duchem ustroju wychowywanie młodego pokolenia. Wśród łez i krzyków nowa władza siłą odrywała dzieci od sióstr i usadzała na furmankach. Wywieziono je do domu dziecka w Czemiernikach. Siostrom powiedziano: „Te-


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

raz są inne czasy. Zdejmijcie habity i spalcie. Porzućcie życie zakonne i wracajcie do domów. Nic tu po was”. Gdy komuniści odjechali, siostry skupiły się na modlitwie. Były trudne czasy powojenne. Jednym z gorzkich owoców wojny jest bezdomność. Powoli miejsce po odebranych dzieciach zaczęło wypełniać się starszymi i samotnymi kobietami. Tak powstawał dom opieki – siostra zakończyła opowieść. Klęczałem w kościele i myślałem o żyjących tu przed laty sierotach, o siostrach felicjankach, o ks. Kłopotowskim, o mieszkankach domu i o wiernych. Zdawało mi się, że słyszę krzyk wywożonych stąd dzieci. Cierpienie niewinnych pozostawiło tu swoje znamię. Wiedziałem, że sierociniec mieścił się w domku, który obecnie jest mieszkaniem kapelana. Wyszedłem na dwór. Pachniała wiosna. – Proszę tu na mnie poczekać. Za chwilę wrócę – powiedziałem, podchodząc do kierowcy. – Spokojnie, proszę księdza, mamy czas – odpowiedział, zapalając papierosa. Spod gratów wydobyłem plecak, a z niego brewiarz i pognałem nad staw, w miejsce, gdzie kiedyś wypatrzyłem księdza kapelana. Odszukałem Psalm 51 i pomodliłem się o pokój duszy zmarłego księdza, oczywiście spacerując dokładnie tak jak on. Wydawało mi się, że w promieniach słońca zmarły uśmiecha się do mnie. Usiadłem przy stawie. W wodzie widziałem drzewa i niebo. Pluskające ryby wysyłały ku mnie łagodne fale. Skrzyło się w nich światło. Wróciłem do kierowcy. – No to do roboty! – zawołałem.

63


Część III

64

Każdy wziął trochę rzeczy i wnosiliśmy je przez werandę do dużego pokoju. Stał tu tylko ogromny czarny fortepian. Pachniało starym drewnem i lawendą. Nagle rozległ się przeraźliwy pisk młodej kobiety. Wbiegłem do drugiego pokoju. Wprost na mnie wypadła młoda zakonnica. – Mysz! Boże! Mysz! – krzyczała, gnając na oślep. Biedaczka wybiegła na dwór. Rozejrzałem się po pustym pokoju. Wzdłuż ściany biegała nie mniej przestraszona malutka myszka. Chwyciłem ją i zamknąłem w dłoniach. Miotała się. Wyszedłem przed dom. Gdy siostra zobaczyła, że niosę coś w dłoniach, uciekła na dobre. Kiedy uporaliśmy się z wnoszeniem moich rzeczy, pożegnałem serdecznie pomocnika. Zostałem sam. Dom w całości był wykonany z drewna. Marzyłem o takim. Przypominał dworek Niechciców z Nocy i dni. Miał duszę. Krył historię ludzkich losów. Obejrzałem go dokładnie. Wszystko łączyła kuchnia i łazienka. Z przejściowego pokoju wchodziło się do małej zakrystii. Z niej zaś do kościoła. Wieczorami dom odsłaniał kolejne tajemnice. Okazało się, że nie jestem jedynym jego lokatorem. Toczyło się w nim bujne życie. Na zewnątrz w każdej szczelinie mieszkały ptaki i różne gryzonie. Na strychu gnieździły się kuny, a myszy chodziły po firankach. Zacząłem od porządkowania góry książek, które pozostały po księdzu kapelanie. Część oddałem do seminarium, a część na KUL. Jakoś się ogarnąłem. W lecie otwierałem okna na przestrzał. Przyroda wręcz wchodziła do wnętrza. Przez cały dzień zaglądało tu słońce.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Wydawało się, że krąży wokół domu. Na parapetach odpoczywały ptaki. Wieczorami zapach maciejki snuł się po domu. Spałem przy otwartych oknach. Długo w nocy patrzyłem w gwiazdy. Słuchałem głosów dobywających się z ciemności. W stawie rechotały żaby. W dali szczekały psy. Wilgotne zapachy nocy przenikały do sypialni. Tak chyba wygląda raj – myślałem. Czasami budziła mnie burza. Wiatr szarpał firanami. Błyskawice rozświetlały noc. Nie zrywałem się, by zamykać okna. Leżałem i patrzyłem w oczy burzy. Słuchałem jej ryków. Po nawałnicy powracała cisza. Usypiał mnie zapach mokrego ogrodu i czarnej ziemi. Przed domem na wprost drewnianego ganku stała naturalnych rozmiarów figurka Matki Bożej. Była pokryta wieloma warstwami farb. Wyglądała strasznie. Na stopie, pod odpryśniętą farbą, ujrzałem złocisty piaskowiec. Ucieszyłem się, bo myślałem, że figurka jest gipsowa. Gdy tylko czas na to pozwalał, zdejmowałem z figurki szpecące ją warstwy. Powoli wyłaniała się subtelna i delikatna postać. Twarz miała pełną pokoju. Na ustach subtelny uśmiech. Piękna. Pokorna. Prosta. Gdy skończyłem, pan Trykacz, prowadzący w okolicy zakład kamieniarski, wykonał nowy postument. Poprosiłem, aby wykuł napis: Królowa Pokoju. Zimą przychodziły pod dom różne zwierzęta. Sarny i dziki. Pewnego dnia zobaczyłem dwa zające. Ganiały się wokół figurki. Przyglądały się jej. Zaczęły się zwykłe dni. Obowiązki, jakie tu miałem, były przyjemnością. Msze święte rano i wieczorem. Komunia cho-

65


Część III

rych. Nabożeństwa. Indywidualne rozmowy z mieszkankami domu pomocy. Uczyłem w szkole. Okolicznościowo pomagałem w parafii. Przez jedenaście lat żyłem jak w lipowym miodzie.

KRZYŻ

66

Pewnego dnia zapukała do drzwi starsza pani. Gdy otworzyłem, zaglądała mi przez ramię do środka. Miała łzy w oczach. – Czy mogę tu na chwilę wejść? – spytała. Zdziwiłem się. – Proszę księdza – podjęła kobieta – przyjechałam tu z daleka. Obecnie mieszkam w Kanadzie. Jestem w odwiedzinach u rodziny w Kaliszu. Mieszkałam… – nagle urwała i się rozpłakała. – Proszę, niech pani wejdzie – pomogłem starszej kobiecie. Gdy usiadła, zaczęła wspominać. – Gdy byłam mała, mieszkałam w tym domu. Siostry mnie przygarnęły. Spędziłam tu piękne lata swego dzieciństwa. Jestem sierotą. Tu był mój dom. Czy mogę wejść do tamtego pokoju? – zapytała. – Oczywiście – powiedziałem szeptem. – Co prawda jest tam teraz moja sypialnia i kawalerski porządek… Starsza pani na chwilę się rozpogodziła. Gdy weszła do sypialni, dotykała ścian i futryn.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

– Te same drzwi i klamka ta sama. Boże mój! O! – wykrzyknęła. – Ten sam krzyżyk. Zawsze tu wisiał. Modliłam się przed nim razem z innymi dziećmi. – Proszę się rozgościć, ja zaraz wrócę – powiedziałem pośpiesznie. Wyszedłem do kaplicy, aby ochłonąć i dać kobiecie chwilę intymności. Przełożona modliła się w ławce. – Czy mógłbym ofiarować ten drewniany krzyżyk pewnej starszej pani? – podszedłem i spytałem. – Taki stary? – zdziwiła się siostra. – Mam nowe, zaraz przyniosę. – Nie, nie, ten wystarczy. – Jeśli tak, to proszę go ofiarować. Gdy wróciłem, kobieta siedziała w fotelu i odmawiała Różaniec. Patrzyła na stary krzyż. Potem piliśmy herbatę. Starsza pani opowiedziała mi o sierocińcu. O heroizmie sióstr. O dzieciach. O biedzie. – Pomódlmy się – poprosiłem, gdy się rozstawaliśmy. – Dobrze, tylko zawołam dzieci i wnuki. Czekają na mnie w samochodzie. Gdy wchodzili do kaplicy, pośpiesznie zdjąłem krzyż ze ściany. Wytarłem go i włożyłem do pudełka. Po modlitwie razem przeszliśmy się po ogrodzie i wokół domu. Gdy odjeżdżali, poprosiłem dyskretnie syna starszej pani, aby chwilę zaczekał. Podałem mu pudełko. – To dla pana mamy. Proszę jej powiedzieć, że On teraz chce być u niej – powiedziałem. – Co to znaczy? – zapytał zdziwiony.

67


Część III

– Mama będzie wiedziała. I proszę dać jej to dopiero w domu. – Dobrze. Zrobię tak, jak ksiądz prosi. Do widzenia. – Do widzenia.

LUDMIŁA

68

Nieopodal mojego domu stał klasztor. Mieszkała w nim niezwykła osoba. Często przez otwarte okna dobiegał mnie cichy śpiew. Chwytał go wieczorny wiatr i rozsiewał po polach. W tych dźwiękach była jakaś tęsknota, jakiś ból. Czasami zakradałem się, by posłuchać. Przez stare sztachety widywałem ją z wiklinowym koszykiem. Często na kolanach. Wciąż coś obierała lub skrobała. Nigdy nie opuszczało jej towarzystwo kotów. W kieszeniach nosiła zawiniątka. Resztki z refektarza. Obdzielała nimi swoje stadko. Koty mruczały, ocierając się o jej umorusany habit. Dziś znów się zakradłem i zajrzałem przez stare sztachety. Klęczała na czarnej i wilgotnej ziemi. Welon opadał jej przez ramię jak warkocz. Drewniany krzyż kołysał się jak wahadełko. Zapatrzona w ziemię nuciła Gorzkie żale. Gdy wycierała spocone czoło, zerkała w niebo. – Co się tak gapisz? – powiedziała do mnie, nie odrywając wzroku od ziemi. – A tak sobie tu siedzę – odpowiedziałem spłoszony. – Cukier masz? Świeżego kopru i rzodkiewki chcesz? – zapytała z macierzyńską troską.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

– Wszystko mam. Codziennie mi siostra przynosi. Chyba zacznę sprzedawać ten koper. Stoi w słoikach na parapecie. Przywołała mnie ruchem ręki. Usiedliśmy na sędziwej ławeczce. Siostra wytarła dłonie. Poorane były bliznami. Przypominały zniszczoną mapę. Były jak wspomnienie po długiej podróży. Jej postać pachniała ziemią i warzywami. Gdy tylko usiadła, natychmiast przybiegły koty. Z kieszeni wyjęła zawiniątko z kiełbasą. Koty przepychały się i kręciły. Wówczas niespodziewanie zaczęła swą opowieść. – Kiedy byłam podlotkiem, miałam może piętnaście, może szesnaście lat, poczułam w duszy Boże wołanie. Serdeczne zaproszenie: „Pójdź za Mną”. Na modlitwie poczułam, że Jezus otwiera przede mną drzwi. Zaprasza mnie do życia zakonnego. Opowiadając, patrzyła gdzieś w dal. Za horyzont. Zdawało się, że widzi przeszłość. – Z okna naszego domu widziałam klasztor. Pracując w polu, zerkałam zazdrosnym okiem na krzątające się zakonnice. Podziwiałam je. Chciałam być jedną z nich. Chodzić w pięknym habicie z welonem na głowie. Modlić się. Klęczeć przed Najświętszym Sakramentem. Czasami wieczorami, po pracy, siadałam na naszej werandzie i długo patrzyłam na światła klasztoru. Dopiero noc mnie przeganiała. Chodziłam z różańcem wokół naszego domu, bo podpatrzyłam, że tak spacerują siostry. Wylałam wiele łez, tęskniąc za nieznanym. Nasza rodzina była bardzo biedna. Nie było mowy o klasztorze. Pozostawały tylko marzenia. Nocami wychodziłam przed dom i z chórem cykad modliłam się gorąco. Boże, spraw, abym

69


Część III

70

się tam znalazła, wołałam w czarne niebo. Wskazywałam dłonią na zatopiony w mroku klasztor. Teraz też uniosła spracowaną dłoń i wskazała w dal. – Jezu, Ty jeden wiesz, jak bardzo pragnę być za tymi oknami, wśród sióstr. Chłód nocy studził mój żar. Niósł bolesne pytania. Jakże to, zostawisz matkę i ojca i pójdziesz, by spacerować z różańcem w ręku? Pójdziesz, aby przechadzać się alejkami w czyściutkim habicie? A nawet gdyby tak się stało, co taka biedna mysz kościelna jak ty może wnieść w posagu, pytałam samą siebie. Usychałam z tęsknoty. Czarne myśli kłębiły się jak noc. Wyobraź sobie – spojrzała mi prosto w oczy – pewnego dnia, kiedy tęsknota za życiem zakonnym była nie do zniesienia, pobiegłam do sadu, by w ukryciu wypłakać ból. Gdy żaliłam się Bogu i łkałam, dostrzegła mnie przechodząca tamtędy mama. Przestraszyła się. „Dziecko, co się stało? Skrzywdził cię kto?” – wołała przerażona. „Nie, nie, mamo. Wszystko dobrze. Dobrze”. „To dlaczego płaczesz? Co się dzieje? Matce wszystko możesz powiedzieć”. Próbowałam ukryć tajemnicę. Mama nalegała. Wówczas otworzyłam przed nią swoje serce. Gdy skończyłam, zapadła cisza. Słychać było tylko uwijające się w sadzie pszczoły. Bałam się, że mama będzie zła. Ze spuszczoną głową patrzyłam w ziemię. Wówczas mama ujęła w dłonie moją twarz i uniosła ku swojej. O jakie było moje zaskoczenie, gdy ujrzałam w jej oczach łzy radości. Ja również rozpłakałam się ze szczęścia. Pamiętam, że modliłyśmy się w sadzie. Potem leżałyśmy, patrząc na spadające płatki kwiatów jabłoni. Przypomniałam sobie św. Tereskę od Dzieciątka


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Jezus, do której tak żarliwie się modliłam. Gdy umierała, zapewniała, że gdy pójdzie do nieba, ześle na ziemię deszcz róż. Teraz spadały na nasze twarze świeże płatki kwiatów. Dla mnie był to deszcz Bożej łaski. Siostra westchnęła i zamilkła. Po chwili opowiadała dalej. – Gdy wszyscy poznali moją tajemnicę, cieszyli się serdecznie. Wspierali mnie. Byłam onieśmielona i zawstydzona. Krewni i sąsiedzi zebrali pieniądze i potrzebne rzeczy. A nikomu się wówczas nie przelewało. Rodzice ze swego niedostatku wygospodarowali dla mnie wiano. I wiesz, co się stało? Wstąpiłam do klasztoru! Dali mi habit i welon. Dali różaniec i miejsce w kaplicy. Nagle ściszyła głos i nachyliła się ku mnie. – Czasami, gdy zapadał wieczór, stawałam w klasztornym oknie i patrzyłam na nasz dom. Płakałam. Będąc w domu, tęskniłam za klasztorem. Będąc w klasztorze, tęskniłam za domem. Kiedy rozpoczęłam życie wspólne wśród sióstr, od razu poczułam jego trud. Każda z nas była inna. Różne charaktery. Cierpiałam w milczeniu. Pewnego dnia, kiedy jedna z sióstr po raz kolejny wyrządziła mi krzywdę, zrozumiałam, że dłużej nie dam rady tak żyć. Bałam się, że zrezygnuję. Bałam się, że ucieknę. Jednak najbardziej bałam się tego, że stanę się oschła i zimna. Z płaczem pobiegłam do kaplicy. Schroniłam się, by nikt mnie nie widział. Żaliłam się Panu Jezusowi i Matce Najświętszej. Matko, pomóż mi, bo wlewa się do mego serca gorycz. Boję się, że zacznę nienawidzić. Nie chcę być oschła i pyszna. Pragnę być gorąca tak jak Ty. Ufna jak Ty. Pragnę jak Ty służyć z miłością

71


Część III

72

i radością. Matko, ukryj mnie w swym Niepokalanym Sercu, prosiłam Maryję. Wówczas ogarnął mnie pokój. Poczułam, że Maryja mnie wspiera. Patrzyłam w Jej oczy i się uśmiechałam. Gdzieś z głębi duszy dochodziły mnie słowa. Były jak odpowiedź kochającej matki. Brzmiały serdecznie. Moje dziecko, nie bądź taka, jaką nie chcesz być. Słowa te były oczywiste. Jednak niosły w sobie moc. Nagle spostrzegłam, że Matka Boża ma bardzo zniszczoną koronę, w której brakuje świecących kamyków. Pamiętam, że złożyłam taki ślub – siostra ściszyła głos i wydeklamowała szeptem: – Przyrzekam Ci, Matko, że od dziś przynosić będę do Twego Syna wszystkie moje krzywdy i będę Go błagać, aby każdą z nich zamienił w drogocenną perłę do Twojej korony. Nie wypada, aby Matka Boga chodziła w takiej lichej koronie. Nie godzi się to. A i źle świadczy o Jej duchowych dzieciach. Tak, tak się wówczas modliłam. Wciąż tak się modlę. Może musisz już iść? – zapytała siostra. – Nie. Dobrze mi tu. Chcę posłuchać do końca. Rzuciła kotom ostatnie okruchy i strzepnęła fartuch. Podjęła dalej swą opowieść. – Z dnia na dzień docierało do mnie, że łatwo jest oceniać innych. Łatwo jest się obrazić. Pogniewać. Zrozumiałam, że najtrudniej jest kochać. Kochać mimo wszystko. Wówczas postanowiłam, że pójdę za tym wewnętrznym głosem, który usłyszałam w kaplicy. Przyrzekłam Jezusowi i Maryi, że ja taka nie będę. Spróbuję na zło odpowiadać dobrem. I wiesz co? – chwyciła mnie za rękę i ścisnęła. – Przez całe moje długie życie starałam się taka nie być.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Spojrzeliśmy na siebie. Jej poorana czasem twarz zachowała w sobie młodość wiary i żar. Na jej obliczu gościł pokój. Trud lat zapowiadał zbliżające się spotkanie z Tym, którego wybrała i umiłowała. Po krótkiej zadumie siostra podjęła: – W sercu ułożyłam taki plan. Wstąpię do klasztoru, opuszczę dom, ojca, matkę i pole. Zrobię tak, jak nakazuje Ewangelia. Poproszę, aby przełożeni posłali mnie na misję. Będę z zapałem głosić Chrystusa, a potem przeleję za Niego krew. Jak zaplanowałam, tak zrobiłam. Poszłam, a jakże. Przełożeni zaś zdecydowali: Siostra Ludmiła pójdzie do pracy w ogrodzie, będzie zajmować się gospodarstwem. Wyobraź sobie, że przez pięćdziesiąt lat pasłam świnie. Jak maciora miała prosięta, spałam przy niej, aby nie zagniotła młodych. Karmiłam je z butelki, tak jak się karmi dziecko. Żadnemu stworzeniu nie pozwoliłam zginąć. Byłam w różnych domach. Służyłam w ogrodach i w kuchniach. Prałam, sprzątałam, kopałam i sadziłam. Były klasztory, w których niemal zamarzałam. W celi było tak zimno, że o świcie, aby się umyć, trzeba był rozbijać lód w miednicy. Nie skarżę się, tylko tobie o tym mówię. Taki los – westchnęła. – A teraz jestem tu – wskazała na czarną ziemię. – Oto moja droga do domu. I wiesz, chociaż nie spełniło się moje marzenie, niczego nie żałuję. Zrozumiałam, że Boże drogi nie są naszymi drogami. Grzebię w tej ziemi, bo tak zdecydował Bóg i przełożeni. Pokochałam tę służbę. W niej jest moje głoszenie Ewangelii i mój pot. Coraz częściej zdaje mi się, że ziemia mnie woła. A z ziemi już tylko krok do nieba. We śnie widzę oczy Matki Bożej. Te same, w które patrzyłam w naszej

73


Część III

klasztornej kaplicy, gdzie złożyłam ślub. Zbieram wciąż perełki do Jej korony. Już niedługo tu zagoszczę. Bóg przez całe moje nędzne życie był tuż obok. Szedł ze mną do każdego domu i do każdej pracy. Szedł ze mną w pole. Był w kuchni i w pralni. Wypatruję go przy obowiązkach. Coraz częściej słyszę jego wołanie.

***

74

– Gdy umrę, pochowajcie mnie w jednym grobie z kapelanem – rozpowiadała siostra Ludmiła. Kiedyś opowiedziała o swoim pragnieniu pewnemu panu, który w Lubartowie pracował w zakładach kamieniarskich. Człowiek ten tak się przejął, że ofiarował siostrze granitową płytę nagrobną. Pewnego dnia pod klasztor zajechała ciężarówka z dźwigiem. Wszyscy byli zaskoczeni. Siostry myślały, że to pomyłka, że człowiek z nagrobkiem pomylił adresy. Zawołano przełożoną. Darczyńca wyjaśnił, że ujęła go opowieść siostry Ludmiły i postanowił ofiarować nagrobek. Siostrze Ludmile dostało się od przełożonej, że chodzi po ludziach i wymyśla niestworzone historie. Płyta nagrobna była darem serca wzruszonego człowieka. Trudno było nie przyjąć prezentu. Zdjęto płytę i oparto ją o ścianę domu. Czekała tam przez wiele lat. Gdy siostra Ludmiła podupadła poważnie na zdrowiu, przełożeni zdecydowali, że powróci do macierzystego domu w warszawskim Wawrze. Wówczas oddano nagrobek kamieniarzom. Siostra Ludmiła umarła w domu prowincjalnym. Na pogrzebie przypomniałem sobie pragnienie Ludmiły. Stojąc nad jej trumną, zwróciłem się do sióstr:


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

– Nasza droga siostra Ludmiła miała pragnienie, aby być pochowaną ze mną w jednym grobie. Jakże wypełnimy jej wolę? – zapytałem, uśmiechając się do sióstr. Niektóre siostry, znając pomysły Ludmiły, odpowiedziały uśmiechem. Pytanie zawisło nad zgromadzonymi. Nagle ciszę przerwała siostra prowincjalna: – Po pięćdziesięciu latach będzie można pochować tu inną osobę. Ma ksiądz duże szanse. Staliśmy nad grobem, uśmiechając się. Grabarz sprawnymi ruchami zasypywał trumnę ziemią. Groby felicjanek są proste i skromne. Takie też było życie Ludmiły. Stałem i patrzyłem na ziemny grób i biały krzyż. Często myślę o Ludmile. Widzę jej twarz i dobre matczyne oczy. W sercu wyryte mam jej słowa: „Ja taka nie będę”.

KOZY I POWOŁANIE Siostra Teresilla często opowiada różne anegdoty. – Kiedy wstępowałam do naszego zgromadzenia, było to w latach pięćdziesiątych, kandydatka, jeśli rodzinę było na to stać, składała ofiarę na klasztor. Był to rodzaj wiana lub posagu. Moi rodzice byli bardzo ubodzy. Cały ich majątek stanowił inwentarz. Hodowali kozy. Zaoferowali, że kilka przywiozą. Gdy byłam przyjmowana do klasztoru, wciąż pytano o te kozy: A jakie? A ile? A czy młode? Czy aby nie stare? Dziwiłam się. To ja tu przyjechałam zapalona do służby Bogu, czuję, że Chrystus mnie woła, a siostry rozprawiają

75


Część III

o kozach. Odniosłam wrażenie, że te kozy są ważniejsze ode mnie. Czy wy chcecie mnie, czy te kozy, zapytałam wprost. Siostry się obruszyły. Szybko załatwiły sprawę z kozami i zostałam przyjęta.

MILICJANT I ZAKONNICA

76

Innym razem siostra opowiedziała: – Kiedy zostałam skierowana na placówkę do Warszawy, zlecono mi wiele zadań, które wymagały biegania po urzędach stolicy. Pewnego dnia, kiedy załatwiałam ważne sprawy naszego zgromadzenia, zobaczyłam, że po drugiej stronie ulicy odjeżdża mój tramwaj. Szybko spojrzałam w prawo i w lewo i wbiegłam na jezdnię. Nagle rozległ się gwizdek. Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam, czy dalej biec, czy zawrócić. Po prostu stałam jak kolumna Zygmunta. Samochody zaczęły się zatrzymywać i trąbić na mnie. Wówczas na jezdnię wkroczył młody milicjant z gwizdkiem. Zatrzymał ruch. Jak dżentelmen wskazał mi, którędy mam opuścić jezdnię. Gdy to zrobiłam, podszedł do mnie i powiedział tylko jedno zdanie, którego nie zapomnę do końca życia: „Jeśli siostra tak zachowuje śluby zakonne jak przepisy ruchu drogowego, to słaba z siostry zakonnica”. Po czym zasalutował, ukłonił się i odszedł. Zostałam sama. Twarz paliła mnie ze wstydu. Po tych najkrótszych w życiu rekolekcjach już nigdy nie przekroczyłam jezdni w niedozwolonym miejscu.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

NAMASZCZENIE CHORYCH Wraz z posługą kapelana otrzymałem dar towarzyszenia umierającym. Będąc świadkiem ludzkiej śmierci, widziałem, jak umierający wodzą oczami pod zamkniętymi powiekami. Jakby coś oglądali. Czasami się uśmiechają. Czasami płaczą. Często patrzą w dal. Gdzieś bardzo daleko. Za horyzont. Czasami wołają zmarłych. Mówią do nich tak, jakby ich widzieli. Towarzyszy mi niewytłumaczalne przeświadczenie, że konający nas słyszą, że potrzebują naszej obecności, naszej modlitwy i otuchy. Zapamiętałem pewną panią z naszego domu. – Gorąco prosiłam Pana Boga, aby przy mojej śmierci był kapłan. Jestem pewna, że tak będzie. Niech się ksiądz nie martwi, wszystko będzie dobrze – mawiała. Zawołano mnie, gdy umierała. Siedziałem przy niej i trzymałem ją za rękę. Agonia przedłużała się. Chora oddychała ciężko. Choć miałem świadomość, że jest nieprzytomna, pochyliłem się nad nią i szeptem spytałem: – Czy jeszcze czegoś pani potrzebuje? Odbyła pani spowiedź. Przyjęła sakrament namaszczenia. Jest pani gotowa. Może pani odejść. Twarz umierającej wydawała się zastygła. Nagle kobieta silnie ścisnęła moją dłoń. Otworzyła oczy i przez chwilę patrzyła na mnie. Uśmiechnęła się i umarła. Siedziałem przy niej. Jej twarz, dotąd nabrzmiała i umęczona cierpieniem, się rozpogodziła. Na jej oblicze powrócił pokój. Wciąż trzymała mnie za rękę.

77


Część III

W tym doświadczeniu była duchowa głębia. Odsłonięcie rąbka tajemnicy i śmierci, i życia. Patrzyłem na jej rozpromienioną twarz. Czułem pokój. Przypomniały mi się słowa św. Franciszka, który śmierć nazwał siostrą. Furtianką nieba. Było cicho. Bardzo cicho. Ta cisza dobywała się ze zmarłej. Czułem wdzięczność, że mogłem być przy niej do końca.

BRAT

78

Była głęboka noc. Zapach mroku snuł się nad stawem. Wilgotna cisza. Siedziałem na starym balkonie i słuchałem głosów nocy. Nagle ujrzałem, że na drodze przy stawie ktoś stoi. Byłem przeświadczony, że ktoś tam jest. Zgasiłem światło i wpatrywałem się w ciemność. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła północ. Stojąca postać patrzyła w stronę werandy. Może to mieszkanka naszego domu wyszła i nie potrafi wrócić? – zaniepokoiłem się. Postać nie była duża. Prawie dziecko. A co, jeśli wpadnie do stawu? Zerwałem się. Wybiegłem z domu. Zdawało mi się, że rozgwieżdżone niebo patrzy na mnie milionami oczu. Postać stała nieruchomo. Nagle się zatrzymałem. Poznałem kurtkę. Teraz naprawdę się przestraszyłem. – Bartek? Dziecko, co ty tu robisz? Chłopak był zmarznięty. Płakał. Przytuliłem go. Poczułem, jak dygocze z zimna. – Nic ci się nie stało? – obejrzałem go ze wszystkich stron.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Ruszyliśmy w stronę domu. – Co się stało? Mów! Milczał. – Czy coś z mamą? Pokręcił przecząco głową. – Jesteś dzieckiem, masz dopiero dwanaście lat. Nie możesz sam chodzić po nocy. Mów, co się stało! – Przyjechałem tu wieczorem, ale nie miałem odwagi przyjść – wybełkotał przez drżące z zimna wargi. – Jak się ściemniło, wyszedłem z krzaków i chodziłem wokół domu. Przepraszam, że przyjechałem. Jego zsiniałe usta wciąż drżały. Poszedłem do kuchni zrobić herbatę. Chciałem ochłonąć. Przyszedł za mną. Usiadł za stołem. – Czy mogę tu zostać? – zapytał Bartek. Zapadła cisza. – Nie mogę i nie chcę wracać do Lublina – mówił dalej po przerwie. – Czy mama wie, że tu jesteś? – zapytałem. – Tak! – spojrzał na mnie i się rozpłakał. – Nie mogę wracać. Pójdę tu do szkoły. Będę ci pomagał. Sprzątał. Służył do Mszy św. Co tylko zechcesz. Proszę! Była druga w nocy, gdy gasiłem światło w sąsiednim pokoju. – Dobranoc. Śpij. Jutro pogadamy – powiedziałem szeptem do brata. Zamknąłem drzwi. Wróciłem na werandę. Usiadłem w fotelu i patrzyłem na drogę.

79


Część III

80

– Co robić? – wyszeptałem do migających nad moją głową gwiazd. Nazajutrz przyjechała mama. Ustaliliśmy, że Bartek zostanie na próbę. Czekała mnie jeszcze poważna rozmowa z siostrą przełożoną. Poszedłem na tę rozmowę z obawą. Szczerze i otwarcie wyjaśniłem powody. Zgodziła się od razu. – Muszę tylko powiadomić matkę prowincjalną – powiedziała. Gdy prowincjalna się zgodziła, udałem się do księdza arcybiskupa. – Czy może zamieszkać ze mną mój dwunastoletni brat? – zapytałem. Pasterz był zaskoczony. Zadał mi wiele pytań. Starałem się na wszystkie odpowiedzieć. – Dobrze, niech i tak będzie – powiedział. Udzielił nam błogosławieństwa. Bartek mieszkał ze mną przez osiem lat. W Lubartowie skończył gimnazjum i liceum. – Jesteś moim ojcem czy bratem? – zapytał pewnego dnia, żartując. – Wiesz, czasami też się nad tym zastanawiam – odpowiedziałem. Dzięki Bartkowi zrozumiałem, czym jest lęk o dziecko. Doświadczyłem tego, co przeżywają rodzice. W kapłaństwie to bardzo przydatne doświadczenie. Pamiętam, że chodząc w Lubartowie po kolędzie, zamiast skupić się na wiernych, myślałem o Bartku. Czy wrócił ze szkoły? Czy ktoś mu krzywdy nie zrobił? Pamiętam, jak uczyłem go reperować, budować, sprzątać, prać, gotować.


Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Gdy miał może czternaście lat, zapytał: – Czy mogę z kolegami pojechać na kilka dni pod namiot? Od razu nie spodobał mi się ten pomysł. Stchórzyłem. – Zapytaj mamę, jeśli się zgodzi, to pojedziesz – powiedziałem. – Jak Arek się zgodzi, możesz jechać – mama odbiła piłeczkę, gdy ją zapytał. – I co, mogę jechać? – nalegał. Widziałem, jak bardzo mu zależało. Jednak towarzystwo, z którym miał jechać, zupełnie mi nie odpowiadało. – Nie zgadzam się na ten wyjazd – powiedziałem stanowczo. Pamiętam, jak zastygł. Widziałem, jak wzbiera w nim gniew. Odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Nie wiedziałem, co zrobi. Czy zignoruje moją decyzję? Zostanie? Pojedzie? Bałem się, że kiedy wrócę z Mszy św., już go nie będzie. Ale był. Bałem się, że wyjdzie w nocy. Nie wyszedł. Wiedziałem, ile go to kosztowało. Jednak nie pojechał. Czułem się jak kat. Wiedziałem, że jest za mały, by zrozumieć mój lęk o niego. Zrozumiałem też, że ten, kto decyduje się na dziecko, decyduje się na lęk do końca życia. Jak trudno musi być rodzicom… – Kupisz mi gitarę? – Bartek zapytał pewnego dnia. – Tak, kupię. Pod warunkiem, że na jej połowę zapracujesz. Ucieszył się. W Jadwinowie trwała budowa. Przywieźli cegły, które należało rozładować. Zabrałem Bartka do pracy. Miał wówczas piętnaście lat. Gdy pracował przez godzinę, może dwie, pojawiły się panie, które zaczęły się nad nim użalać.

81



Spis tres ´ci ˛´c Cze s´ I

Cóż masz, czego byś nie otrzymał? 7

˛´c Cze s´ II

Służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał 31

˛´c Cze s´ III

Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu 57

˛´c Cze s´ IV

Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim 121

˛´c Cze s´ V Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie 157

Epilog 167



Redakcja: Ilona Kisiel Korekta: Katarzyna Kruś Opracowanie graficzne, projekt okładki i skład: Amadeusz Targoński Zdjęcia na okładce: © Artens | shutterstock.com; © ostill | shutterstock.com; © igorstevanovic | shutterstock.com; prywatne archiwum autora Cytaty biblijne pochodzą z: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnow­ szy przekład z języków oryginalnych z komentarzem © Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011. Kazanie ks. prof. Czesława Bartnika cytowane na str. 20-23 w całości znajduje się w jego książce: Gromy mówiące, Lublin 1999. Druk i oprawa: Signum Poligrafia – Łódź ISBN 978-83-7797-736-1 © Arkadiusz Paśnik, 2016 © Edycja Świętego Pawła, 2016 ul. Św. Pawła 13/15 • 42-221 Częstochowa tel. 34.362.06.89 • fax 34.362.09.89 www.edycja.com.pl • e-mail: edycja@edycja.com.pl Dystrybucja: Centrum Logistyczne Edycji Świętego Pawła ul. Hutnicza 46 • 42-263 Wrzosowa k. Częstochowy tel. 34.366.15.50 • fax 34.370.83.74 e-mail: dystrybucja@edycja.com.pl Księgarnia internetowa: www.edycja.pl


Uczciwie stwierdzam, że nie udało mi się nikogo uzdrowić. Nie udało mi się sprawić, by drugi człowiek stał się wolny od wyrządzonej mu krzywdy. Przez lata kapłańskiej służby szukałem cudownego lekarstwa. Magicznej recepty. By móc leczyć cudze i swoje rany. Nie znalazłem. Szukali go dla mnie inni. Choć tak bardzo się starali, nie znaleźli. Nie zostałem uzdrowiony. Wciąż jestem, jaki byłem. zabliźniają się. Zrozumiałem, że w moim Rany zabliźniają się i krwawią. Krwawią i arstwem okazało się bycie razem. Wspólne życiu uzdrowienie nie jest najważniejsze. Lek ącym. Świadomość bycia kochanym dodaje wędrowanie. Miłość uczyniła mnie współid nęła mych ran. Dała inny dar – odwagę mi sił, by iść. By w ogóle żyć. Miłość nie usu do pokonywania siebie. jącą powieści to człowiek z wykracza Autor i jednocześnie bohater tej etnica ią, którą opisał w książkach Obi poza jego życie niezwykłą histor drodze swojego życia odkrył dar. Pisze o i Znamię. W pewnym momencie ymi. do niego i o dzieleniu się nim z inn , ka. Nie ma w niej moralizatorstwa To książka dla każdego i o każdym eć się człowieka, w której może przejrz znodziejstwa. Jest za to historia każdy z nas.

www.edycja.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.