Leenia (#7, 2009)

Page 1




4

make history: konkurs dla czy telników

w yszukalee: powrót do przeszłości

moda: babaryba w mieście kobiet

przerobilee: swanofobia

make history: wirtualne tery toria portret: koniec przyszłości

kalendarium: w ydarzenia w 2009

leeksykon: alan lee intro


5

leeksykon: lee bul

reportaż: kolekcjoner na celowniku

st yleezacja: gameboys

portret: iluzjoniści

Moda co chwila odwołuje się do kultowych ubrań, które określały styl lat 70., 80. i 90. W tym sezonie, jak bumerang powracają dzwony, szwedy i ortalionowe kurtki, które jako dzieci nosiliśmy z podciągniętymi rękawami. Znów są na czasie koszule w kratkę, uważane niedawno za obciach, zaszufladkowane dla kowbojów i informatyków w działach IT. My też zatęskniliśmy za przeszłością, która będąc teraźniejszością (20–30 lat temu) wydawała się totalną rewolucją, futurystycznym i odważnym spojrzeniem na świat. Cyberprzestrzeń i wirtualna rzeczywistość rzuciły podwaliny dzisiejszej animacji 3D. Dlatego najnowszy numer poświęciliśmy temu, co było, a co dziś przez swoją niedostępność staje się oryginalne. Przeszłość zestawiliśmy z teraźniejszością i jednocześnie z przyszłością, abyśmy mogli zamknąć to jednym, przewodnim hasłem – tworzeniem własnej historii. Koniecznie przeczytajcie wywiad z Tomkiem Bagińskim. Nominowany do Oscara za „Katedrę”, opowiada o tym, co było (albo czego nie było), o dzisiejszym świecie filmu i o tym, czym chciałby zająć się w przyszłości. Nie możecie również przegapić artykułu „Wirtualne terytoria”. Na podstawie filmów, literatury, komiksów opisuje on działanie sztucznego świata, dającego złudzenie przestrzeni oraz istniejących w nim obiektów. Czy my sami nie zaczynamy coraz częściej uciekać do świata, który sobie tworzymy…? Świata komputerów, Internetu, drugiego, „lepszego” życia. Czy komputer nie staje się najważniejszym urządzeniem naszego pokolenia, które wydaje się bezpieczne? Możemy stworzyć sobie nową osobowość albo pozostać zupełnie anonimowi. To chyba nieuniknione. Zanim jednak całkowicie uciekniemy w swój komputerowy świat, przeczytajmy ten magazyn. To naprawdę fajna lektura :-)

Przeszłość zestawiliśmy z teraźniejszością i jednocześnie z przyszłością na falee: utalentowany pan bagiński

Magazyn Leenia został uhonorowany srebrną chimerą w konkursie chimera 2008 intro


6

Idealne połączenie starego i nowego! Mając futurystyczny My Robot Calculator, zapomnisz o kalkulatorze w komórce, www.urbanoutfitters.com 20 $. wyszukalee


wyszukał a

Cate 7

cyfrowy odtwarzacz audio-wideo philips gogear sa5245 399 zł; Z łezką w oku wspominasz swoje pierwsze gry komputerowe? Otrze ją na pewno koszulka z logo Atari, www.t-shirt.pl 26,99 zł; do czego to doszło, żeby zabawki potrafiły się uczyć? www.topobo.com 199–4999 $; kultowa maszyna do pisania Olivetti Manual Typewriter i Oscara za scenariusz masz w kieszeni, www.urbanoutfitters.com 140 $; okulary? tylko Ray-Ban, do kupienia w dobrych salonach optycznych, ok. 450 zł; jeśli przechodzić na ciemną stronę mocy, to tylko w hełmie Lorda Vadera, www.toys4boys.pl 149 zł. wyszukalee


Zimna Becia ILUSTRA C J A Alan Lee

8

tekst

Kiedy reżyser Peter Jackson rozpoczął pracĘ nad filmową superprodukcją „Władca Pierścieni”, nie miał wątpliwości do kogo się zwrócić o pomoc. Fantastyczne wizje ożywił na ekranie sławny ilustrator Tolkiena – Alan Lee.

Drużyna Pierścienia wpływa do Gondoru przez monumentalną, wykutą w skale bramę Argonathu. Cięcie. Gandalf rozświetla ogniem mroki opuszczonej przez krasnoludów kopalni Morii. Cięcie. Zbliżenie na kamienną wieżę Orthank. To najsławniejsze sceny, bez których trudno wyobrazić sobie filmową trylogię. Ale wierni czytelnicy pamiętają je przede wszystkim z książek samego Tolkiena. Niewielu wierzyło, że fani pisarza zaakceptują filmową wersję literackiego arcydzieła. Projektowi wróżono komercjalizację, skomputeryzowanie i nachalne efekty specjalne. Stało się jednak inaczej. Miłośnicy pokochali ją na równi z książkowym pierwowzorem. Duża w tym zasługa reżysera, który zwrócił się do Alana Lee, by stworzył rysunki do nieskalanego cywilizacją świata Śródziemia. Z tysięcy jego szkiców powstały wierne modele, a następnie monumentalne plany filmowe. „Władca Pieścieni” to dla Alana Lee projekt życia. Miał 17 lat, kiedy zafascynował się celtyckimi i nordyckimi mitami i po raz pierwszy sięgnął po książkę Tolkiena, a 57, gdy skończył prace nad ekranizacją trylogii. Jednak zanim związał się z przemysłem filmowym i w 2004 roku wspólnie z rysownikiem Johnem Howe odebrał Oscara, Alan Lee ilustrował dziesiątki książek, w tym m.in. „Iliadę” i „Odyseję”. Najlepiej czuł się jednak w świecie fantasy. Na początku lat 80. związał się z wydawnictwem Harper Collins i stał się głównym ilustratorem opowieści Tolkiena. Powierzono mu również prace nad wielką edycją jubileuszową związaną ze stuleciem urodzin autora. Wśród ponad 1200 stron znalazło się 50 ilustracji Alana. Jego twórczość nie mogła przejść bez echa. Pracę z filmem rozpoczął jako autor koncepcji plastycznej przy „Legendzie”, „King Kongu”, „Opowieściach z Narnii”, „Eryku Wikingu” i popularnym serialu telewizyjnym „Merlin”. W końcu przyszedł czas na „Władcę Pierścieni”. Dotąd wszystkie rysunki wykonywał ręcznie, jednak od ekranizacji „Dzieci Hurina” zaczyna pracę na komputerze. Wciąż czuje się przede wszystkim ilustratorem. „Ilustracji jest bliżej do sztuki XIX wieku niż kultury współczesnej” – mówi artysta. I rzeczywiście, jego delikatne akwarele przypominają styl wielkich romantycznych mistrzów-wizjonerów: Williama Blake’a i Williama Turnera, ale też renesansowe ilustracje Edmunda Duncana. Jednym z najważniejszych elementów stylu Alana są przede wszystkim magiczne pejzaże. „Krajobraz jest zawsze najważniejszym bohaterem mojej opowieści. Uważam, że najlepiej jest w stanie oddać klimat i nastrój. Postaci bohaterów przedstawione w małej skali pozostawiają wciąż czytelnikowi szerokie pole wyobraźni”. Czy Alan Lee czuje się artystą? „Jestem po prostu ilustratorem” – odpowiada skromnie. „Oczywiście tekst narzuca… pewne ograniczenia stylistyczne. Czuję się odpowiedzialny, by pomóc w opowiedzeniu historii, uruchomieniu wyobraźni widza, ale nie całkowitego narzucenia swojej wizji. To jest bardzo podobne do roli, jaką w filmie spełnia muzyka. Tekst i historia są dla mnie nadrzędne”.

leeksykon


9

leeksykon


10

Beti Archiwum tekst

foto

Stal, szkło, aluminium, kryształ i lasery. Materiały, z jakich powstają prace koreańskiej artystki, przypominają scenografię z „Gwiezdnych wojen”. Bo twórczość Lee Bul nie należy do tego świata. To science fiction.

leeksykon

Pracownia Lee Bul, mieszcząca się na wzgórzach przedmieść Seulu, to skrzyżowanie modelarni i wnętrza warsztatu mechanicznego. Oparta o ścianę drabina, narzędzia do cięcia aluminium, metalowe łańcuchy, rozrzucone druty i przewody. Inną funkcję pomieszczenia zdradzają szczegóły: w kącie leżą silikonowe manekiny, całość przypomina kosmiczny krajobraz. Na środku pracowni stoi Lee Bul. W dżinsach i czarnej sportowej bluzie nie wygląda na zagubioną. Jest pewna siebie, męski świat zaadaptowała na swoje potrzeby. Lee pracuje nad swoim kolejnym dziełem. Z góry metalicznego chaosu wyrasta gigantyczna srebrzysta konstrukcja o spiralnym przekroju. Przypomina trochę surrealistyczny żyrandol, trochę utopijne plany futurystycznych architektów-wizjonerów XX wieku. To echa dawnego modernizmu: konstruktywistycznych wież Władimira Tatlina i konstrukcji Jeana Nouvela. Te skojarzenia to nie przypadek. Prace Lee Bul poprzedzają szkice i wielomiesięczne studia. Na półkach z książkami przykład: „Niewidzialne miasta” Italo Calvino. Choć jej prace zakorzenione są w technice i futurystycznych teoriach, sama artystka pracuje metodą tradycyjną. W jej studiu brak komputera. Lee Bul studiowała rzeźbę na konserwatywnym Uniwersytecie Hongik w Seulu, ale swoje zainteresowania szybko rozszerzyła na inne media. Centralnym tematem jej prac stało się ludzkie ciało i zagadnienie technologii. Na początku lat 80. wykorzystywała wykonane przez siebie akcesoria w performance’ach. Na ulicach, w miejscach publicznych prezentowała przystrojone nimi swoje ciało – uosabiała jednocześnie twór sztuczności i zawodności technologii. W latach 90. międzynarodową sławę przyniósł jej cykl „monsters” – pół maszyn, pół figur przypominających sylwetki Wenus z Milo. Te silikonowe cyborgi, monstra, popiersia bez głów i rąk są jednocześnie dziwaczne i pełne elegancji. Ostatnie prace Lee Bul balansują na granicy rzeźby i dizajnu. Niektóre z nich, zawieszone pod sufitem dryfują niczym statki kosmiczne, pozwalając się oglądać widzom ze wszystkich stron. Inne w najmniej spodziewanym momencie wydają z siebie dźwięki. W lśniącej, białej kapsule można nawet zasiąść, by na osobności sobie pośpiewać. „Zawsze dążyłam do tego, by przekraczać granice, pokonywać ograniczenia” – wyznaje Lee Bul. W prowokacyjnych dziełach przekraczających gatunki i dyscypliny, wciąż eksploruje temat piękna, korupcji i upadku. Jej starania zostały docenione. Prace Lee Bul gościły między innymi w Centrum Pompidou, Museum Guggenheima w Soho, Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Została również zaproszona przez światowej sławy kuratora, Harolda Szeemanna, na wystawę młodych artystów „Aperto” podczas 48. biennale w Wenecji.


11

leeksykon


12

sztuka spadania

na falee


Sylwia Platige Image tekst

i l u s t r a cj e

Zachwycony filmem „Duma i uprzedzenie”, miłośnik amerykańskich seriali, który absolutnie nie uważa siebie za artystę. Oto cała prawda o Tomaszu Bagińskim.

O jakim castingu rozmawiałeś przez telefon?

Do reklamy. Tu trzy czwarte pracy zarobkowej to właśnie reklama. Reszta to nasze projekty oraz filmy. A co najbardziej lubisz robić w swojej pracy?

Uwielbiam reżyserować. Dążyłem do tego od zawsze. Teraz to moje główne zajęcie. W dużym uproszczeniu piszę maile i teksty w Wordzie. Wiesz, w animacji jest inaczej niż w filmie fabularnym. Tu reżyser to taki klej, który skleja ze sobą ludzi, najróżniejszych artystów, dziwaków, kosmonautów. To oczywiście jest dalekie od grafiki, od której zaczynałem. Jednak bardzo szybko odkryłem, że nie jestem specjalnie utalentowanym grafikiem, za to doskonale wyławiam prawdziwe talenty. Potrafię odróżnić tych, co potrafią i umieją, od tych, co ściemniają, że potrafią. Obalasz moją tezę, na której w myślach budowałam naszą rozmowę. Chciałam mówić o twoim nieprzeciętnym talencie, o grafice, animacji. O t ym, że przede wszystkim jesteś talentem samorodnym, samoukiem...

Nic się przecież nie zmienia. Nadal jestem samoukiem (uśmiech). Nie ma przecież wielu szkół, które tego wszystkiego uczą. Gdy zaczynałem 12 lat temu, to była pustynia.

na falee

13


14

opowiedz o t ym.

Od zawsze chciałem robić filmy, a ponieważ w domu zamiast kamery miałem komputer, zająłem się filmem animowanym. Odczuwałem potrzebę opowiadania historii, które sam wymyślałem, opowiadania ich za pomocą obrazu. Pochodzę z Białegostoku. Startując z małego miasta, ma się ograniczone możliwości. Poza tym, 14 lat temu w Polsce nie było uczelni, która wykładałaby animację komputerową. W łódzkiej filmówce powiedziano mi, żebym w ogóle nie próbował zdawać, bo nie mam szans. Startowałem na ASP w Warszawie – też się nie udało. Miałem jednak zapasowy kierunek – architekturę, na którą dostałem się z bardzo dobrym wynikiem. Ale nigdy nie chciałem być architektem. Myślałem tylko o filmie. „Rain” był twoim pierwszym studenckim dziełem, które poznała publiczność. Czy odważyłbyś się pokazać światu filmy, które robiłeś wcześniej do szuflady?

Nigdy bym nie pokazał. To robił 15-letni gość ze szkoły średniej. Te rzeczy są bardzo słabe. A czy potrafisz wskazać kierunek młodym ludziom, którzy dziś chcą animować?

Bałbym się tego. Ta dziedzina piekielnie się rozrosła. Ma najróżniejsze specjalizacje. Podanie jednej drogi dla wszyst' wiedzmin

na falee

kich jest wielkim ograniczeniem. Jeśli ktoś chciałby uczestniczyć w najbardziej kreatywnej części filmu, powinien skończyć ASP. Jeżeli ktoś jest „drewniany” w rysunku, też znajdzie się dla niego miejsce. Jest cała masa pozycji technicznych: programiści, ludzie, którzy mają ogromną cierpliwość i rozumieją technologię, oświetleniowcy na planach filmowych. Obserwujesz rynek całego świata. Czy są animatorzy, do których aspirujesz? Czy uważasz, że polska animacja jest już na w yrównanym poziomie?

Bacznie obserwujemy kilka firm. Na przykład francuską BUF, która robiła efekty specjalne do „Fight Club” i „Miasta zaginionych dzieci”. Inna to PSYOP z Nowego Jorku. Wykonali świetną reklamę dla Coca-Coli – do maszyny wpada pieniążek i toczy się przez bajkowy świat. Kolejna firma to Aardman. Oni są twórcą wszystkich filmów Nicka Parka, na przykład „Klątwa królika” i „Wściekłe gacie”. Odwiedziłem ich nawet. Studio mieści się w ogromnym hangarze, w którym jest około 30 planów filmowych. Jeden serial kręci kilkanaście ekip naraz. Mam nadzieję, że prędzej czy później będziemy mogli pochwalić się takimi samymi osiągnięciami. Możemy być również jak Blur Studio z Los Angeles. Wszyscy miłośnicy gier komputerowych z pewnością ich kojarzą, choćby z takich produkcji, jak „Tomb Rider”. Oni są również zdobywcami Oscarów. Skoro mowa o Oscarach… Czy dostałeś jakieś propozycje od zagranicznych firm po nominacji za „Katedrę”?

Tak, nawet przed nominacją. „Katedra” już przed premierą stała się oczekiwanym filmem. Obrazki z niej były pokazywane na forach internetowych dla grafików. Te fora oglądane są również przez headhunterów. Propozycje posypały się głównie z USA. Ale mit Stanów Zjednoczonych upadł, gdy pojechałem na SIGGRAPH (najbardziej prestiżowy konkurs grafiki i techniki kompu-


terowej – przyp. red.). Zobaczyłem, że ta praca wszędzie wygląda podobnie. Kalifornii zazdroszczę jedynie pogody. Chętnie jednak odwiedzę to miejsce, spotkam się ze znajomymi, zajrzę do studia.

mógł usprawiedliwić taki koszt. Gdyby ktoś przyszedł i powiedział: Słuchaj Tomek, dajemy ci możliwość wyreżyserowania „Transformers 3” – spakowałbym manatki i pojechał. Ale nikt mi takiej szansy nie da. Tutaj mogę robić większe rzeczy niż w LA, gdzie mieszka 15 milionów ludzi i każdy robi filmy.

Co tak bardzo nie podobało ci się w Mieście Aniołów?

Często spot ykasz pry watnych inwestorów, którzy sprzedają ci swoje pomysły i chcą je realizować?

Jedzenie! Ohydne, paskudne, straszne! U nas w każdym sklepie, nawet w najbardziej zapadłej dziurze, można kupić dobre pieczywo. W LA trzeba przejechać pół miasta, żeby nabyć smaczne bułki w rosyjskiej piekarni. W sklepach znajduje się coś, co przypomina trociny lub papier – na pewno nie chleb. Dobre jedzenie jest tylko w restauracjach. Na wakacjach możesz sobie na nie pozwolić. Jeśli jednak musisz wynajmować mieszkanie, żywić się na co dzień i żyć, staje się to dużym wydatkiem. Ten fakt zdecydowanie przeważył szalę. Poza tym ja nie lubię się przeprowadzać. Wyprowadzka z Białegostoku do Warszawy wiele mnie nauczyła. Nie da się utrzymać kontaktów, przyjaźni, związków z ludźmi na odległość. W Warszawie zadomowiłem się dopiero po kilku latach i był to dla mnie bardzo trudny proces. Kiedy odwiedzałem Białystok, zauważałem, że coraz mniej rzeczy wiąże mnie z nim, choć wspomnienia są cudowne. Nie chcę ponownie przeżywać tego wszystkiego. Ponadto propozycje, które otrzymywałem, nie były aż tak oszałamiające, żebym

na falee

Zdarza się. Ale najczęściej są to mitomani, którzy liczą, że moje nazwisko przyciągnie im pieniądze. Rzadziej te osoby mają pieniądze i chcą realizować fajny projekt. Pomysły są słabe, na etapie szkicu, a film to bardzo kosztowna i wieloletnia zabawa. Nie da się go robić bez żadnych funduszy. A czy dobry pomysł to napisany scenariusz?

Tak, to jest konkret. Oczywiście, można zacząć wcześniej, na etapie draftu, ale wtedy najlepiej zwrócić się bezpośrednio do producenta. W filmie to oni są najważniejsi – nie reżyserzy, a właśnie producenci. Są pierwszymi inicjatorami projektu. Jeśli producent jest dobry, ma fundusze i jest zdecydowany zainwestować, to pomysł może mieć 2 linijki. Kto jest takim dobrym producentem?

W Stanach jest ich wielu. O polskich producentach mam krytyczne zdanie. Wydaje mi się, że wielu dobrych pochowało się w telewizjach. Tworzą seriale kierowane do szerszej publiczności, które nie są najfajniejsze, ale ja staram się patrzeć ponad to. Dostrzegam dużą sprawność realizacyjną. Czyli taki, który oddaje pomysł w ręce dobrego reżysera…?

15


16

Tak. To jedna z najbardziej decyzyjnych, a jednocześnie przez publiczność niedocenianych osób. Ludzie myślą, że reżyser jest najważniejszy. To nieprawda. Można go zwolnić i zastąpić nowym. Film będzie równie dobry. Reżyser to osoba, która podejmuje decyzje, wyławia najlepsze pomysły całej ekipy pracującej nad filmem. Stąd legenda, że jest najważniejszy. Równie ważny jest muzyk, scenarzysta i operator. Odchodzimy od 3D i kierujemy się na film fabularny…

Bo to bliskie konotacje. Na etapie tworzenia filmu nie ma znaczenia, czy robimy 3D, czy live action. Gdybyś dostał nagle milion euro, w jaki film byś zainwestował?

Za milion nie da się wiele zrobić, ale gdybym dostał 10 milionów euro, od razu wziąłbym się za film, na który mam pomysł. To „Powstanie warszawskie”, z gatunku film kombinowany (w którym animacja stanowi co najmniej 50 proc. – przyp. red.). Science fiction w realiach powstania warszawskiego: trochę w innym stylu, taki mocno młodzieżowy, szalony, „pojechany” i niesłychanie fajny. A w którym kierunku wolałbyś się rozwijać: filmów akcji czy animacji?

Ja od zawsze chciałem robić filmy akcji. Chciałem robić hollywoodzkie filmy, gdzie się biją i wybucha.

Trochę mnie zawiodłeś, Bo chciałam rozwinąć wątek „Wszystkich Święt ych”, pracy nad komiksami…

To się nie kłóci. Z czego znani są bracia Mińkiewiczowie? Z komiksowej serii „Wilq superbohater”. To produkt skierowany do szerokiej publiczności i chyba najbardziej popularny. Jeśli liczyłaś na rozmowę o tym, co jest sztuką, a co komercją, to ja kompletnie nie widzę granicy. Co więcej, uważam, że ta „wysoka sztuka”, którą się ludzie „jarają” w galeriach, czasami jest bardziej pusta niż filmy Michaela Baya. Stała się sztuką, bo została dobrze wypromowana. Nie da się zatem postawić granicy, a z pewnością nie zrobię tego ja, bo nigdy za artystę się nie uważałem. Skromny jesteś…

Zawsze chciałem robić filmy, a to rozrywka cyrkowa, dla ludzi. Nawet „Katedra”, która była moim pomysłem artystycznym, stała się tak popularna, bo została „skrojona” pod szerszą widownię. Słusznie zarzucali mi ludzie z ASP i filmówki, że to buła dla mas, która udaje film artystyczny. Uważam, że ktoś musi zająć się szerszą widownią, która chce takie filmy oglądać.

na falee

A gdybyś zasiadał w Akademii, komu przyznałbyś Oscara?

Nie jestem na bieżąco. Działam z półrocznym opóźnieniem, bo dużo czasu poświęcam mojej małej córeczce. Od 3 lat zachwycony jestem poziomem amerykańskich seriali i ich scenariuszy. Jestem fanem „Deadwood”. Mam również banalne wybory typu „Rodzina Soprano” i „6 stóp pod ziemią”. To trzeba obejrzeć – fantastyczne pozycje. Aktorstwo, teksty, scenariusz. Bardzo fajnie ogląda się „Trawkę” i „30 rock”. Przez ostatnie lata w filmach odnotowałem zastój, ale coś zaczęło się zmieniać. Zaskoczeniem dla mnie był „Iron Man”. Oczywiście doceniam nowego „Batmana”, w którym najsłabszym elementem jest Batman. To świetny, sensacyjny film, dopóki nie pojawia się facet w lateksie... Czar sensacji, która ma siłę „Gorączki” Michaela Manna, pryska i nagle trafiamy do świata komiksu. Doskonała kreacja Heatha Ledgera…

Przerażająca postać bandziora, który grozi ludziom. To ma poziom realizmu. Zauważyłaś, że ten film jest tak na serio, że zaczyna przeszkadzać postać z rogami? Byłem zaskoczony też dość starym filmem „Duma i uprzedzenie”, który obejrzałem dopiero niedawno. Coś pięknego. Fenomenalne dialogi, świetnie nakręcony. Zresztą w tym samym roku, kiedy ja dostałem nagrodę Bafta, on dostał nagrodę za debiut. Taki debiut..!? To coś niesamowitego. Film, który miał nominację do Oscara w tym roku i zdążyłem go obejrzeć, to „Jaja w tropikach” Bena Stillera. Robert Downey Junior gra Murzyna, który dla roli poddał się pigmentacji skóry. Komedia ta bardzo mnie śmieszyła. Wprawdzie troszkę głupkowata, ale dzieje się w środowisku filmowym, które doskonale rozumiem. Znakomicie zagrał tam również Tom Cruise. Za tę rolę wybaczam mu scjentologię i wszystkie jego dziwactwa. Twoje najlepsze dzieło?

To, które jeszcze nie powstało (śmiech). W takim razie, do którego masz sent yment?

Niedługo ukaże się film z muzyką Pendereckiego „Siedem bram Jerozolimy”, w którym zrobiliśmy 50 minut animacji w 3,5 miesiąca. Uważam to za wielkie osiągnięcie. Jednak największe nadzieje wiążę z krótkometrażową „Kinematografią”. Niebawem ją ukończymy. Jest trochę smutna, jak to filmy Tomka Bagińskiego, ale zupełnie w innym stylu. To mój ostatni krótki film tworzony pod kątem festiwali, dlatego podszedłem do niego z pieczołowitością. Chciałem, żeby w ciągu tych 10 minut, które trwa, ludzie się wzruszyli i uronili łezkę. Jeśli to osiągnę, znaczy, że dużo potrafię. Później chcę się zająć tylko długometrażowymi dziełami. Jestem miłośniczką shorts’ów. Uważam, że zawarcie w kilku minutach całej historii pełnej skrajnych emocji, to wielka sztuka. Łatwiejsze w ydaje mi się rozbudowanie każdego wątku na poszczególne sceny w filmie długometrażow ym.

To prawda, ale jeśli ktoś chce się rozwijać, musi kiedyś zacząć robić długie metraże. To kto zajmie miejsce Tomka Bagińskiego?

Duże nadzieje wiążę z Damianem Nenowym. Robi teraz swój film „Ścieżki nienawiści”. Jest absolutnie światowym talentem, jeśli chodzi o pracę z kamerą wirtualną. Jeśli ktoś mnie zdetronizuje, to chciałbym, żeby to był on. Nie będę wtedy czuł się pokrzywdzony i spokojnie przejmę rolę producenta. I tego ci życzę.


siedem bram jerozolimy

na falee

17


18


19

Paweł Kozłowski "swanski" o swoim projekcie: Ubrania Lee stały się inspiracją do stworzenia universum uzależnionego od kaw y. Cały świat działa na kofeinie. Cała planeta o tej samej porze nakręca się naturalnym wspomagaczem.

Utalentowany i uznany na świecie grafik. W 2001 r. zakłada swoje studio graficzne Swanarts. Współpracował nad składem graficznym kultowego magazynu Lodown. Realizował zamówienia dla międzynarodowych firm, takich jak: RedBull Europe, Mtv, Vh1, Cliché, Creation, Satori. Przygotowywał ilustracje dla magazynów, takich jak: Blond (Niemcy), Lodown (Niemcy), Belio (Hiszpania), Laifstajl, i Aktivist. Jako jedyny Polak został zaproszony przez firmę Nike do wzięcia udziału w międzynarodowej wystawie Sneakerpimps. Zdobył nagrodę Yach za najlepszą plastyczną aranżację przestrzeni w teledysku do utworu Marii Peszek „Moje miasto". Swoje prace prezentował w Manchesterze, Mediolanie, Bazylei i Berlinie.

przerobilee

przerobilee


20

Yayoi Kusama

portret


Zimna Becia Materiały prasowe tekst

foto

Wizjonerzy sztuki w czasach popkultury: magicy, czy szaleńcy? Balansują na granicy rzeczywistości i wyobraźni, ale niektórzy za swój talent zapłacili najwyższą cenę. Japonka Yayoi Kusama, której prace w listopadzie 2008 roku sprzedano za 5 mln dolarów (rekordowa suma za dzieło żyjącej artystki), od czterdziestu lat tworzy w szpitalu psychiatrycznym. Bill Viola szczerze przyznaje, że najpiękniejszym obrazem, jaki widział w życiu, była martwa twarz jego matki. „Gadające głowy” Tony'ego Ourslera tylko przez pierwszą sekundę wydają się zabawne. „Jesteśmy zaledwie małym punktem we wszechświecie” – wyznaje Kusama, pokrywając pstrokatymi kropkami kilometrowe powierzchnie. Piłki, sukienki, manekiny, a nawet drzewa i zwierzęta zamienia w kolorowe biedronki. Wielu powie, że to sztuka radosna. Nic bardziej mylnego. Instalacje Kusamy są piękne i kolorowe, ale mogą powodować zawroty głowy. Jej sztuka wypływa z traumatycznego dzieciństwa. Za atrakcyjną powierzchnią prac kryje się choroba psychiczna i mroczne obsesje. Miała zaledwie 10 lat, gdy doznała pierwszych halucynacji. Widziała w nich miliony kropek i kwiaty układające się w zapętlone sieci. Odnalazła własną terapię – niepokojące wizje zaczęła przelewać na papier. W dojrzałej twórczości Kusama wciąż z upodobaniem multiplikuje wzory. Motywem przewodnim swojej twórczości uczyniła poszukiwanie nieskończoności. „Ogród Narcyza” – 1500 srebrzystych kul – po raz pierwszy zaprezentowała podczas biennale w Wenecji. W instalacji „Świetliki w wodzie” nawiązuje do przestrzeni kosmosu, rozświetlając ciemne wnętrze drobnymi punktami. Ich refleksy w nieskończoność powtarza tafla zwierciadła i wody. Kusama równocześnie oczarowuje i szokuje. Niepokój budzą inne prace: łodzie i fotele skonstruowane z wypchanych form symbolizujących fallusy i „żyrandole bólu” – lustrzane, nieskończone przestrzenie, odbijające się w sobie nawzajem. Aby chłonąć „obsesje” Kusamy, niepotrzebna jest wiedza, że rodziły się w bólu. Artystka zachęca, by jej prac dotykać, przesuwać je,

portret

kłaść się na kolorowe pufy i balony. Po motywy Yayoi chętnie sięgają więc inni artyści. Japonka współpracowała m.in. z fotografem Nabuyoushi Arakim, muzykiem Peterem Gabrielem i projektantem mody Issey Miyake. Do inspiracji jej twórczością przyznawał się sam Andy Warhol. Iluzje Amerykanina Billa Violi wydają się jeszcze bardziej ulotne. Pionier sztuki wideo porwał się na rzecz niemożliwą: przeformułował pojęcie czasu i podzielił go na nieskończoną liczbę odcinków. Paradoksalnie, Viola zbudował napięcie poprzez spowolnienie. Po raz pierwszy doznał uczucia zawieszenia, oglądając film z urodzin syna. Kiedy zarejestrowany obraz odtworzył 16 razy wolniej, zdał sobie sprawę, że siła emocji staje się nieporównywalnie większa. Ideę postanowił przenieść na duże ekrany. Wielkie plazmy Violi przypominają monumentalne obrazy. Aktorami jego gry są ludzie, czasem skonfrontowani z siłą żywiołu – ogniem czy wodą. Czułe oko kamery skupia się jednak przede wszystkim na ulotnych emocjach. „W kwintecie zdumionych” Viola uchwycił serię poruszających portretów. Pięcioro aktorów, niczym zespół muzyczny, odgrywa radość, ból, strach i zwątpienie. Uczucia, które zazwyczaj pojawiały się na twarzach ludzi przez mgnienie oka, zostały rozciągnięte do granic możliwości. W tej sztuce jedni odnajdą religię, inni medytację. Jednak bez względu na to, jak jest odbierany, artysta już został okrzyknięty reprezentantem współczesnej duchowości. Choć Tony Oursler miał zostać naukowcem, wybrał inny scenariusz na życie. Mimo to w jego pracach odnajdziemy coś z zacięcia wynalazcy. Początki swojej pracy związał z fotografią, ale szybko postanowił rozszerzyć własne fascynacje na multimedia i trójwymiarową przestrzeń. Nowojorski artysta chętnie ożywia martwe przedmioty za tony oursleR

pomocą projektorów. Jednak zamiast prostokątnego ekranu widz ogląda przedziwne trójwymiarowe głowy, kwiaty i lalki, które ze sobą rozmawiają, kłócą się, przekomarzają. Sztuka Ourslera nie opiera się wyłącznie na efektach specjalnych. Gadająca głowa wciśnięta pod fotel opowiada o traumatycznych przeżyciach, trudne relacje łączą wykrzykujących ludzi o ciałach marionetek. Oursler świadomie sięga po najtrudniejsze tematy, takie jak przemoc, narkotyki, uzależnienia. Dzięki połączeniu dźwięku i obrazu uzyskuje wrażenie niezwykłej dramaturgii, zaprasza widza na spektakl z pogranicza teatru i kina. W twórczości artysty odnajdziemy również wpływ telewizji i teledysków MTV. Nic dziwnego, że po jego wizualizacje chętnie sięgają muzycy, tacy jak Mr. Bowie i U2. Bill Viola

21


22

Połowa lat 80. to czas narodzin stylu, który mimo swoich futurystycznych zapędów wymarł szybciej niż kreszowe dresy czy martensy.

portret


Lady Stereo East News, materiały prasowe tekst

foto

portret

23


24

Przełom lat 80. i 90. w popkulturze to okres, który ma konkretne i znane wszystkim konotacje z modą i muzyką. Od królującego wówczas popu i easy-listening, przez obciachowy dance i rap, po brudny grunge i hardrock. Madonna zdefiniowała klasyczny, kolorowy 80s-look z szerokimi ramionami i trwałą na czele, a niedbały image Kurta Cobaina skserowało w pierwszej połowie lat 90. tysiące „zbuntowanych” nastolatków. Moda tamtego okresu powraca dziś do łask, choć nie do końca we wszystkich swoich odsłonach...

dziewczynka z harajuku

Cyberpunk, bo o nim mowa, to bardzo wyrazisty i dość ideologiczny gatunek, który najbardziej reprezentatywnie ukazała literatura i film. Jednak, jak wiadomo, w kulturze wszystko się przenika, a trendy zapożyczone z filmów czy komiksów łatwo znajdują odzwierciedlenie w życiu codziennym swoich fanów. Choć zawiera w swojej nazwie słowo punk, stylistycznie ma z nim niewiele wspólnego. To, co łączy cyberpunk z samym punkiem, to postawa skupiona na anarchii i buncie przeciw wielkim korporacjom, zabierającym ludziom resztki ich człowieczeństwa. Stąd może tyle mroku w cyberpunku – zarówno filmy, jak i fabuły literackie owiane są wokół wątków ponurej rzeczywistości, podziemia, walki i społecznego marginesu. Nietrudno więc domyślić się, że czarny został ulubionym kolorem mody cyberpunkowej, a w muzyce agresywne i mechaniczne beaty, ideologiczne teksty oraz złowieszczy wokal są znakami rozpoznawczymi tego stylu. Cyberpunk odnosi się oczywiście do przyszłości – świata, w którym maszyny i komputery zawładną człowiekiem. Tylko że „daleki” rok 2029 z „Terminatora 2” czeka nas już za 20 lat, a technologia stała się przede wszystkim rozrywką i pracą, a nie źródłem wszelkiego zła. Między innymi właśnie dlatego cyberpunk jest już pieśnią przeszłości – tajemnicza cyberprzestrzeń, którą stworzył, ma bowiem bardzo niewielkie przełożenie na to, jak dziś używamy Internetu. Sam Gibson pisze książki osadzone we współczesności, bo „przyszłość” jest dziś. Mimo to do mody cyberpunkowej przedostały się dość specyficzne, futurystyczne gadżety, które dziś mogą raczej tylko śmieszyć niż inspirować.

Przyszłość jest dziś

skinny puppy

portret

kraftwerk

einstürzende neubauten

Matrix w Harajuku W deklaracjach cyberpunków można przeczytać, że cyberpunk to przede wszystkim postawa oraz indywidualizm. Atutem jest wolność – można nosić cokolwiek się chce. Jednak jak to bywa w każdej subkulturze, koniec końców wszyscy „wyróżniają się” tymi samymi „modnymi” atrybutami. Moda cyberpunkowa to miks stylów, które odnajdziemy w innych subkulturach, takich jak gotyk, industrial czy estetyka sado-maso. Za wersję basic mogą służyć bohaterowie Matrixa. Wszyscy ubrani oczywiście w czerń – faceci w długich, zamaszystych płaszczach i skórzanych spodniach z paskami i ćwiekami, kobiety w czarnym, obcisłym i błyszczą-


cym lateksie. Wszyscy obowiązkowo w ciemnych okularach. Tym, co sprawia, że cyberpunk to styl prawdziwie specyficzny, to elektroniczne dodatki. Bo moda ma być również funkcjonalna. Tak więc „w przyszłości” będziemy mogli wysyłać i odbierać sms-y poprzez ubranie, rozmawiać z gadżetem-przyjacielem, jeśli tylko poczujemy się samotni, będziemy mieć wszczepione w ciało kamery, odtwarzacze mp3 oraz GPS-y. To wszystko jako egzemplifikacja zespolenia człowieka z technologią. Dla jednych wizja pesymistyczna, dla innych triumf postnowoczesności. Moda cyberpunkowa dziś, to raczej karykatura wizerunku, jaki znamy z filmów. Nie dominuje w niej jedynie czerń, bo dzięki inspiracjom wziętym ze stylu rave, w cyberpunk tchnęło trochę optymizmu w postaci fluorescencyjnych akcentów czy łączenia czerni z bielą. Flagowym przykładem i raczej mało stylowym są ubrania z londyńskiego sklepu Cyberdog. Jego oferta to przemielony przez mainstream image cybergotyku i techno party. Znajdziemy tu fluorescencyjne cyborg sukienki ze srebrnymi abstrakcyjnymi grafikami, charakterystyczne płaszczyki z „ostrymi” zakończeniami mankietów, kołnierza czy łokci, a także spodnie stylizowane na robocze lub też z odstającymi „sztyletami”. Sporo jest różnego rodzaju wiszących kabelków oraz metalowych sprzączek, pasków, ćwieków czy nawiązań do wyglądu procesora i elektronicznych łączy. Tak przedstawia się europejskie wydanie cyberpunkowej mody. Co innego zobaczymy w Japonii. Japońskie metropolie to generalnie miejsca, które utożsamiane były z realnym spełnieniem cyberpunku. Technologicznie zaawansowane, futurystyczne w architekturze, z mieszkańcami, którzy bez komputerów nie mogą żyć. Japońska manga „Akira” oraz poźniejszy „Ghost Of The Shell”, to klasyki gatunku, nic więc dziwnego, że cyberpunk znalazł przełożenie w ultraawangardowej japońskiej modzie. Znana z magazynu i albumu „Fruits” moda uliczna Tokio, a przede wszystkim dzielnicy Harajuku, to miks tradycyjnej japońskiej mody z elementami punku, gotyku oraz kawaii. Oryginalnie odnoszący się do japońskiej muzyki styl Visual Kei opiera się na takich elementach, jak: wyrazisty make-up, futurystyczna, często kolorowa fryzura oraz kostiumowy outfit, czerpiący z glamu, gotyku i cyberpunku. Znowu mamy więc dużo czerni, lateks, „ostre” wykończenia i metalową biżuterię (mile widziane kolczyki w ustach, brwiach itp.). Całość podana w ekstremalnie przerysowanej formie. Szukanie odwołań do cyberpunku w modzie haute couture może być działaniem nieco na wyrost. Oczywiście, na wybiegach znaleźć można sporo odwołań do przyszłości – wystarczy spojrzeć na kreacje Jeana Paula Gautiera czy Paco Rabanne. Ich futury-

portret

styczną stylistykę, poza niestandardowymi kształtami 3D, podkreśla użycie metalicznych detali oraz cekinów różnej wielkości. To chyba jednak za mało, by utożsamiać modę tych projektantów z niekoniecznie modnym cyberpunkiem. Hałas przyszłości Drugą połowę lat 70. w muzyce zdefiniował punk – pojawiły się wtedy najważniejsze płyty gatunku zespołów, takich jak: The Ramones, Sex Pistols czy The Clash. W tym samym czasie powstaje Microsoft i Apple, a więc jest to początek okresu, w którym komputery stopniowo wkraczają w życie codzienne. To kontekst, w jakim powstał cyberpunk, choć trzeba podkreślić, że nie jest to ruch muzyczny. Powszechnie za muzykę cyberpunkową uważa się industrial, techno i rave, czyli gatunki tworzone z pomocą komputera. Dodatkowo jednak utwory muszą być mroczne, z tekstami odnoszącymi się do przyszłości oraz poruszającymi problem relacji człowieka i maszyny. Klasycznym przykładem muzyki cyberpunkowej jest ścieżka dźwiękowa z „Łowcy androidów” skomponowana przez Vangelisa. A skoro to muzyka filmowa, więcej tu przestrzeni oraz stopniowego budowania napięcia, niż typowej dla innych przedstawicieli gatunku dźwiękowej agresji i szybkiego tempa. Industrial – nurt, który pojawił się w Europie równolegle z punkrockiem, miał jednak niewiele wspólnego z romantyczną, instrumentalną „theme song” z Blade Runnera. Ten bazujący na rozczarowaniu zdehumanizowaną cywilizacją przemysłową gatunek, opiera się głównie na hałasie oraz stosowaniu rozmaitych szumów i zgiełku. Niewątpliwie tego typu elektronice zawdzięczamy bezgraniczne eksperymenty we współczesnej muzyce elektronicznej. Początkowo industrial pozbawiony był nawet wyrazistego rytmu, a wokale charakteryzowały się brakiem emocji. Skinny Puppy, Front Line Assembly, Einstürzende Neubauten, Laibach czy Front 242, to pionierzy tego stylu. Z biegiem lat stylistyka ta ewoluowała, pojawiły się melodie, sample i rytmika, które zbliżały się w kierunku rave’u i techno – z pewnością bardziej optymistycznych gatunków. Warto również zwrócić uwagę na teledyski. W cyberpunkowej stylistyce dominuje oczywiście „futurystyczna” grafika komputerowa, pojawiają się wizualizacje maszynerii i broni hi-tech, japońskie litery oraz tajemnicze postacie w czerni. Wszystko to tworzy budzący grozę klimat przypominający środowisko gry komputerowej. Łatwiejsza do „przełknięcia” dla mniej wytrawnego słuchacza będzie twórczość zespołów, które popularność zdobyły już w latach 90., a również są kojarzone z estetyką cyberpunku. Będą to Nine Inch Nails (elektronika w parze z rockiem), The Prodigy (ten cyberpunkowy image!), Kraftwerk (teledysk do „The Robots” to ironiczne przedstawienie triumfu maszyny nad człowiekiem), czy nawet Chemical Brothers i Daft Punk. Ten ostatni to ciekawy przykład głównie ze względu na teledyski, z których większość ma formę anime, a jeśli występują w nich muzycy z Daft Punk, robią to ubrani w futurystyczne kostiumy i hełmy. Nie znajdziemy u nich jednak ideologicznego zaangażowania i powagi, jaka towarzyszyła prekursorom cyberpunku. Choć wydaje się, że cyberpunk przeminął bezpowrotnie, w muzyce i modzie nigdy nie znasz dnia i godziny. Wszystko już było, więc wszystko wraca – w przetworzonej przez popkulturę, łagodnej formie. Kto wie, może już za dwa, trzy sezony wyjdziemy na ulice uzbrojeni w świetliste miecze z czipami wszczepionymi w ciało? Czego sobie i wam nie życzę.

25


26

cinematic orchestra

antony & the johnsons

tekst

Lady Stereo

foto

Materiały prasowe

nneka

kalendarium

NNEKA 2.04.2009 KRAKÓW, Centrum Sztuki Manggha 3.04.2009 WROCŁAW, Strefa WZ 4.04.2009 WARSZAWA, Klub Palladium Choć z pewnością wokalnie nie jest drugą Lauryn Hill, jak określają ją niektóre media, to na pewno jej charyzma i muzyczny eklektyzm są warte szczególnej uwagi. Nneka to czarnoskóra wokalistka i poetka soul. Urodziła się w Nigerii, ale obecnie mieszka w Niemczech. Pojawiła się na rynku w 2005 roku i zrobiła spore zamieszanie swoim debiutem „Victim Of Truth”. To właśnie wtedy brytyjski „Sunday Times” określił płytę mianem «równie dobrej, co „The Miseducation Of Lauryn Hill»”. Nneka wplata ciepłe soulowe wokalizy i afrykańskie motywy muzyczne, a do tego ma mocne, zaangażowane teksty. Tak więc podczas koncertu usłyszymy wybuchowy miks hip-hopu, soul, odrobiny jazzu i trip-hopu, ale też piękne melodie i harmonijne wokale. Drugą płyta Nneki „No Longer At Ease”, którą wokalistka przyjedzie promować do Polski, zainspirowali tacy artyści, jak: Gnarls Barkley, Sean Paul czy Bilal. Album przyniósł dwa single: „Walking” i „Heartbeat”, trafnie oddające lekko oldschoolowy styl Nneki. Zachwyci on wszystkich fanów Erykah Badu, Ayo czy wspomnianej Lauryn Hill.

CINEMATIC ORCHESTRA 06.04.2009 WARSZAWA, Palladium Multiinstrumentalny i międzystylowy The Cinematic Orchestra po 10 latach bytności na rynku wraca do Polski, by znów udowodnić swoją w pełni zasłużoną pozycję. Brytyjscy mistrzowie nu jazzu z kultowej wytwórni Ninja Tune, od lat zachwycają świat swoimi pięknymi, przestrzennymi kompozycjami, oscylującymi między elektroniką, trip-hopem i oczywiście jazzem. Zadebiutowali w 1999 roku albumem „Morion”, dzięki któremu zyskali przychylność brytyjskich krytyków, jednak prawdziwą popularność zdobyli dopiero po nakręceniu ścieżki dźwiękowej do niemego filmu „Człowiek z kamerą” Wiertowa. Radiowo są z kolei najbardziej znani z singla „All That You Give”. Przejmujące wokale, a także popisowa gra na takich instrumentach, jak gitary, perkusja, saksofon czy fortepian sprawią, że koncert ten przejdzie do niezapomnianych wrażeń tegorocznej wiosny.

ANGIE STONE 23.04.2009 ZABRZE, Dom Muzyki i Tańca 24.04.2009 WARSZAWA, Sala Kongresowa Angie Stone najwyraźniej spodobało się w Polsce. Jej zeszłoroczny, niezwykle żywiołowy i ciepły koncert dosłownie porwał z krzeseł publiczność Sali Kongresowej, a sama Angie była bardzo wzruszona swoją pierwszą wizytą w naszym kraju. Kogo ominęło tamto wydarzenie, ten ma teraz podwójną szansę, aby zobaczyć soulową diwę ponownie. Występ Angie Stone to oczywiście możliwość usłyszenia na żywo światowych przebojów, takich jak „Wish I Didn't Miss You", „I Wanna Thank Ya" czy „Brotha", ale także zasmakowanie zupełnie innej energii koncertowej niż ta, jaką dają europejscy wykonawcy. Godne polecenia są doskonałe wyczucie rytmu, zabawa dźwiękiem i niesamowite zdolności wokalne jej zespołu. To w końcu współpracownicy takich gwiazd, jak Erykah Badu, Mary J. Blige, Alicia Keys, Snoop Dogg, D’Angelo czy Lenny Kravitz. W lutym 2008 roku ukazał się ostatni album artystki „The Art Of Love & War”, z którego utwory też na pewno usłyszymy. Gorąco polecamy.

ANTONY & THE JOHNSONS 29.04.2009 WARSZAWA, Teatr Wielki To z pewnością będzie jeden z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających koncertów tego roku. Antony & The Johnsons zagra w eleganckiej Sali Moniuszki w Teatrze Wielkim. Od momentu, kiedy zespół odwołał swój warszawski koncert w 2007 roku, wiele się zmieniło i może warto było czekać na wydanie najnowszej płyty „The Crying Light”. Antony Hegarty to postać doprawdy niezwykła, bardzo ciepła, barwna, dla niektórych z pewnością kontrowersyjna. Jego muzyczny talent jest nie do podrobienia. Zdecydowanie można go określić, jako coś więcej niż jeszcze jeden z kilku najciekawszych debiutów początku XXI wieku. Rejestry i emocje, jakich podczas swoich koncertów dotyka Antony, hipnotyzują i wzruszają. To jednocześnie duża dawka zabawy dźwiękiem, świetny kontakt z publicznością (by przypomnieć poznański koncert Antony’ego na Malcie) oraz wiele osobistych, dla każdego innych przeżyć. Antony & The Johnsons wydali do tej pory trzy studyjne płyty, z których druga „I Am A Bird Now” rozeszła się w imponującym nakładzie pół miliona egzemplarzy. Obowiązkowo.


kings of leon

madonna

travis

I AM X

orbital

CRACOW SCREEN FESTIVAL 8.05 oraz 15–16.05.2009 KRAKÓW, różne lokalizacje Artyści: Travis, The Notwist Każdy nowy muzyczny festiwal w kraju cieszy, choć trzeba przyznać, że zeszłoroczny Cracow Screen Festival był raczej niewypałem. Zapowiadany jako wielki multimedialno-muzyczny show, nie dorósł do oczekiwań publiczności. Co prawda Underworld zgromadził tłumy, ale na innych koncertach świeciło pustkami. Oby w tym roku organizatorzy wyciągnęli wnioski, bo już dziś znamy dwa zespoły, które na pewno warto zobaczyć, a są to szkocki pop rockowy Travis oraz niemiecki ambientowo-gitarowy The Notwist. Line-up ma się zamknąć w liczbie 10 grup z Polski i zagranicy, a oprócz tego zobaczymy wizualizacje i sztukę wideo przygotowane przez różnych artystów. W zeszłym roku była to m.in. Maria Mocznacz – przyjaciółka PJ Harvey, autorka jej teledysków i zdjęć. Życzymy Screen Festivalowi lepszej organizacji i pomysłu na siebie, choć na majówkę z Travisem i tak się wybierzemy.

kalendarium

SELECTOR FESTIVAL 5-6.06.2009 Krakowskie Błonia Artyści: Orbital, Franz Ferdinand, CSS, Fischerspooner, Dizzee Rascal, New Young Pony Club, Röyksopp to jedna z najprzyjemniejszych niespodzianek wiosny. Celem organizatorów jest stworzenie dużego, nowoczesnego festiwalu muzyki elektronicznej i tanecznej, ale już dziś widać, że czysta elektronika wcale nie dominuje. I choć Franz Ferdinand, Fischerspooner czy Dizzee grali niedawno w Polsce, to wszyscy dotychczas potwierdzeni artyści stanowią doskonały festiwalowy zestaw. Dodatkowo po długiej przerwie powraca legendarny Orbital, a CSS czy Nypc to formacje, które udało się sprowadzić do Polski tylko z niewielkim poślizgiem od momentu medialno -koncertowej zajawki na ich muzykę. Kraków zyskał zatem trzeci muzyczny festiwal lata, który jak na razie zapowiada się najlepiej.

HEINEKEN OPEN’ER FESTIVAL 2–5.07.2009 GDYNIA, Lotnisko Babie Doły (Kosakowo) Artyści: Kings Of Leon, Crystal Castles, Basement Jaxx, Placebo, Duffy, Madness The Ting Tings, Gossip, Buraka Som Sistema, Moby, Arctic Monkeys, The Kooks Jak co roku Open’er elektryzuje wszystkich, dla których muzyka to coś więcej niż te same radiowe przeboje grane od lat. nadchodząca edycja będzie jeszcze bardziej ekscytująca, ponieważ potrwa aż 4 dni. Kolejną nowością jest specjalnie stworzona strefa Fashion’er, czyli miejsce prezentacji najciekawszych modowych inspiracji. Oczywiście najważniejsza jest muzyka. W tym roku jako headliner wystąpi „jeden z najbardziej pożądanych zespołów przez najważniejsze i największe festiwale pod każdą szerokością geograficzną oraz jeden z dwóch najbardziej oczekiwanych zespołów przez Open’erową publiczność” – czyli Kings Of Leon. Melodyjność ich muzyki, połączona z wulkanem zwierzęcej energii, a do tego chwytliwe teksty sprawiły, że są określani jako jedna z najważniejszych rockowych formacji XXI wieku. Cieszy na Open’erze obecność Crystal Castles, Duffy, The Ting Tings czy Gossip – ciekawe, czy Beth Gibbons zdecyduje się na stagediving. Tak czy inaczej, widzimy się na zielonym lotnisku.

JAROCIN FESTIVAL 17–19.07.2009 jarocin Artyści: I AM X, NEW MODEL ARMY, Acid Drinkers, MYSLOVITZ, Happysad Festiwal w Jarocinie to przede wszystkim szmat historii, sięgającej lat 70. Miejsce będące symbolem młodzieńczej rebelii, a także kuźnia największych alternatywnych polskich wykonawców XX wieku. Wskrzeszony w 2005 roku po 11 latach przerwy, konfrontuje się z duchem punk rocka sprzed lat, przywraca tamten klimat, a jednocześnie gromadzi wielu nowych młodych fanów. Na tegorocznym Jarocinie niewątpliwie jedną z głównych atrakcji będzie występ grupy I AM X, czyli zespołu Chrisa Cornera, znanego także ze Sneaker Pimps. To kolejna ich wizyta w Polsce, tym razem jednak z okazji promocji zapowiadanej na wiosnę nowej płyty. Projekt Cornera doceniany jest za niezwykle żywiołowe występy, co w Jarocinie będzie szczególnym atutem. Swój udział potwierdziła także heavymetalowa legenda – Acid Drinkers oraz jeden z najpopularniejszych zespołów rockowych młodego pokolenia – grupa Happysad. Ogólnie mówiąc; to najlepsza festiwalowa opcja dla wielbicieli bezpretensjonalnego, brudnego grania.

MADONNA „Stick y & Sweet Tour 2009” 15.08.2009 WARSZAWA, lotnisko Bemowo Był tu w 1996 r. Michael Jackson, teraz czas na królową gatunku. Ten koncert właściwie nie wymaga zapowiedzi, bo Madonny reklamować nie trzeba. Nawet jeśli pani Ciccone już niekoniecznie inspiruje, lecz raczej kopiuje najmodniejsze trendy muzyczne, a jej ostatnie płyty rozczarowują, to przecież wiemy, że w tym wszystkim nie tylko chodzi o muzykę. Show, jaki dostajemy w pakiecie, poraża spektakularnością, a taneczno-gimnastyczne popisy królowej odwracają uwagę od niedoskonałości wokalnych (większość śpiewana live!). Zobaczymy taniec na rurze, Pharella na telebimie i znakomitych seksownych tancerzy. Dodatkowo koncert Madonny w Polsce będzie historyczny, ponieważ organizatorzy planują sprzedaż około 100 tys. wejściówek. Oznacza to, że Warszawa ma szansę zgromadzić największą publiczność, przed którą Madonna występowała w trakcie Sticky & Sweet Tour. Umieściłoby to również Warszawę w pierwszej trójce pod względem liczby widzów w historii występów królowej popu. Czyż Polacy nie uwielbiają takich podniosłych momentów?

27


moda 28


29


moda 30


31


moda 32


33


moda 34


35


moda 36


37

BABARYBA to grupa performerska, która powstała w 2007 r. w warszawie, debiutując spektaklem "babaryba, czyli kobieta po grecku". to projekt z pogranicza teatru, nowych mediów, performance'u i sztuki kulinarnej. składniki: teksty literackie, publicystyka, sztuka i wycinki z gazet. przyprawy: śpiew, muzyka na żywo, elementy tańca i sztuki walki, wizualizacja. Przepis to obserwacja życia kobiety na przestrzeni wieków. refleksja nad ważnymi momentami w jej życiu. (www.myspace.com/babarybarybababa). w sesji wykorzystano ubrania z kolekcji lee: wiosna/lato 2009 oraz prywatne rzeczy stylistki. Fot.: justyna cieślikowska & Łukasz huptyś, makijaż: aneta kacprzak, stylizacja: Ewa ciszewska, modelki: BABARYBA



Cate Lady Stereo, Archiwum Dennisa tekst

foto

Pasjonaci, szaleńcy, fetyszyści? Kolekcjonerzy najzwyklejszych i najbardziej przedziwnych wyrobów kultury. Ich zbiory zachwycają, przerażają, wzruszają, ale na pewno nie pozostawiają obojętnym. Co siedzi w ich głowach i co my z tego mamy? Kolekcja to słowo, które na co dzień słyszymy wielokrotnie odmieniane przez przypadki. Pada z ekranów telewizorów (które też bywają kolekcjonowane), a w reklamach zachęca się nas do zbierania różnego rodzaju kompletnie niepotrzebnych gadżetów. W dużo poważniejszym kontekście słowo kolekcja pojawia się obok wielu szacownych instytucji: „Muzeum Sztuki Nowoczesnej nabyło pierwsze eksponaty do swojej kolekcji”, „Pan Kowalski, znany przedsiębiorca, przekazał swoją kolekcję skamielin Uniwersytetowi Warszawskiemu”. Chyba każdy w dzieciństwie coś kolekcjonował i z sentymentem wspomina swoje skarby, np. obrazki z gumy Turbo czy Donald, które nabierają szczególnego znaczenia w związku z modą na lata 80. i 90. Okazuje się, że te dziecięce zainteresowania nie minęły, ewoluowały jedynie w kierunku bardziej poważnych (choć nie zawsze) tematów. Podobno najczęściej kolekcjonowane są znaczki, jednak lista rzeczy, które składają się na różnego rodzaju kolekcje, mogłaby wypełnić wiele takich magazynów. Kolekcja rodziny Sosenków, najbardziej znanych kolekcjonerów w Polsce, liczy miliony przedmiotów, by wymienić jedynie 40 tys. zabawek i 700 tys. pocztówek, a spis kolekcji Maurycego Gomulickiego, który dostałam od niego, zajął 6 stron maszynopisu! //MASA RZECZY Pojawia się zatem pytanie, czy kolekcjonowanie jest modne? Żeby na nie odpowiedzieć, wypadałoby poszukać początków kolekcjonerstwa, ale tutaj sprawa nie jest ani łatwa, ani krótka do opisania. Nie wiadomo bowiem, czy za pierwszą kolekcję można uznać praktykowane przez ludzi średniowiecza przekazywanie w testamencie najdrobniejszych przedmiotów zebranych

reportaz

39


40

za życia, czy niezwykłości zgromadzone przez bohatera powieści Juliusza Verne'a „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi” kapitana Nemo w łodzi podwodnej, symbolizującej miniaturę świata. Kolekcjonerami byli już starożytni Grecy, o czym można przeczytać u Cycerona i Pliniusza Starszego, a wiele lat później pracownie (zwane potem gabinetami osobliwości czy Kunstkamerami) uczonych, alchemików, artystów wypełniały się różnymi osobliwościami przyrodniczymi, technicznymi, artystycznymi i historycznymi (np. ząb narwala, kosmyk włosów Heloizy, kawałek lawy Wezuwiusza). Nie ma też przeszkód, by pójść jeszcze dalej i za pierwszą kolekcję uznać... Arkę Noego. Nie mówi nam to jednak jeszcze nic o modzie na kolekcjonowanie. A niewątpliwie jest coś na rzeczy. //POCZĄTEK Po pierwsze, zmienił się sam status kolekcjonerstwa – początkowo było ono luksusem, na który mogli pozwolić sobie nieliczni, dziś jest powszechnie dostępne, bo i możliwości są większe. Po drugie, tematem kolekcjonerstwa zainteresowali się różni specjaliści i podjęli próbę ujęcia go w ramy teoretyczne. Oczywiście to temat nowy jedynie w Polsce, bo na Zachodzie moda na badanie fenomenu kolekcji i konkretnych zbiorów w różnych epokach trwa od przeszło ćwierć wieku. Zbieranie stało się także obszarem działalności artystycznej. Najlepszym dowodem na to są dwie wystawy, które odbyły się w ostatnim czasie: „Kwiaty naszego życia” w toruńskim CSW i „Masyw kolekcjonerski” w łódzkim Bunkrze Sztuki oraz stworzony 3 lata temu w ramach Projektu Praga „Magazyn przedmiotów”. Wszystkie te wystawy mierzyły się z pytaniem: „Dlaczego kolekcjonujemy?”, przyglądały się wynaturzeniom kolekcjonerstwa i próbowały wyznaczyć granicę między kolekcjonowaniem a zwykłym zbieractwem. Granicę tę pomaga ustalić znany artysta, Maurycy Gomulicki, który na łamach „Machiny” prowadził rubrykę „Rzecz kultowa”, gdzie prezentował fragmenty swoich imponujących zbiorów. //DEKALOG Sformułował on 10 przykazań, w których określa, co jest kolekcją, a co nie. Wynika z nich, że kolekcjonować można wszystko (nawet rzeczy niematerialne, np. wspomnienia, nazwy, cytaty, pliki komputerowe – niesamowitym przykładem takiej kolekcji są pamiętniki Janiny Turek włączone do wystawy „Kwiaty naszego życia”), o ile towarzyszy temu świadomość, jeżeli jest to działanie naznaczone refleksją. Kolekcja powinna mieć potencjał rozwoju, być impulsem do zgłębiania wiedzy z danej dziedziny. Obiekty powinny być ucieleśnieniem jakiejś idei, projekcją lepszego świata. Kolekcja powinna wywoływać emocje, być celebrowana i udostępniana szerszej publiczności. I w końcu powinna mieć indywidualny charakter, być portretem kolekcjonera, deklaracją osobistą, odzwierciedleniem jego świata wewnętrznego. //KOLEKCJONER

I tu dochodzimy do najważniejszej rzeczy, bowiem za każdą kolekcją stoi kolekcjoner. Pasjonat, fetyszysta, szaleniec, miłośnik pięknych przedmiotów. Od klucza, według którego wybiera przedmioty do swojej kolekcji, zależy jej oryginalność. Ta każda pojedyncza decyzja wydaje się najciekawsza w fenomenie kolekcjonowania. Podobne podejście ma Maurycy Gomulicki: „Generalnie sprawia mi satysfakcję obcowanie z kolekcjami innych, obserwowanie kluczy, jakimi się posługują w ich konstruowaniu. Fizyczne posiadanie nie jest absolutnym warunkiem satysfakcji – sam fakt, że dana kolekcja istnieje i jest dla mnie dostępna, już jest budujący”. Gomulicki przyznaje, że kiedyś był uzależniony od kolekcjonowania, ale ten etap ma już za sobą: „W tej chwili ciśnienie generalnie mi zeszło – i tak ilość materiału, jaki posiadam, znacznie przekracza ludzkie możliwości przerobu, chociaż cały czas mi się zdarza np. wyskoczyć po bułki i wrócić z trzydziestoma filmami porno”. Początków swojej pasji upatruje w wyprawach z dziadkiem na pchle targi: „Znajdowało się tam rzeczy niezwykłe. Może wtedy zaskoczyło mi, że przedmioty mogą być przyczynkiem do niezwykłości, a ta jest w życiu niezbędna”. Przedmioty, które zbiera, podzielił na wiele kategorii

reportaz


(zresztą specyficzne typologie również kolekcjonuje): „Kolekcjonuję zjawiska i potencjały, detonatory wyobraźni, wzmacniacze, preteksty i motywacje”. Warto wymienić choć kilka ze stworzonych przez niego kategorii: absurdalna nostalgia TPPR, fetyszystyczna romantyka marynarskości, bezpardonowość dewocjonaliów, zgrzebny wdzięk paracepelii, okrucieństwo pamiątek oświęcimskich, ikonografia brzozy w Polsce i na świecie, parafernalia kultury futbolowej. //MAURYCY Za kolekcjonera nie uważa się również Aleksandar, mimo że ma to we krwi – jego ojciec jest posiadaczem ogromnej kolekcji filiżanek. „Zbieram stare, nikomu niepotrzebne przedmioty. Mam potrzebę gromadzenia rzeczy przemijających, gadżetów z przeszłości”. Impulsem była czysto praktyczna potrzeba. Alek pali jak smok, więc zaczął zbierać popielniczki, bo – jak mówi – lubi zacząć dzień z nową popielniczką. Powoli w jego mieszkaniu zaczęły pojawiać się coraz to nowe przedmioty, które urzekły go swoim pięknem, ładunkiem sentymentalnym: stare projektory, slajdy (teraz poluje na te z miastami, ma już Leningrad, Moskwę i Belgrad), różne gadżety z PRL-u (np. zastawa stołowa, lampka-miś, gry edukacyjne) i… neony (ma ten, który do niedawna wisiał nad księgarnią przy placu Trzech Krzyży, jednak jest to dość kłopotliwa pasja, bo neon jest tak ogromny, że zajmuje dwie piwnice). „Przedmioty pojawiają się często przypadkowo. Czuję, że jest ich więcej niż potrzebuję, ale nie jestem maniakiem czy fetyszystą. Staram się wyławiać perełki, zbieram wyrywkowo. Po prostu lubię żyć wśród pięknych przedmiotów”. //ALEKSANDAR Paweł całkowicie wpisuje się w definicję kolekcjonera stworzoną przez Gomulickiego. Jego kolekcja starych aparatów fotograficznych (i innego sprzętu tego typu, w sumie ponad 200 sztuk) jest całkowicie przemyślanym i świadomym działaniem: „Kiedyś fotografowałem i w pewnym momencie pomyślałem, że fajnie by było zacząć zbierać stary sprzęt fotograficzny. Tym bardziej że miałem już trzy stare aparaty, m.in. Kodaka Boxa i Kodaka Retinę. Od tamtej pory jeżdżę na giełdy, targi staroci, buszuję w Internecie”. A wszystko to z miłości do techniki: „Fascynuje mnie, że często po 100 latach te aparaty są sprawne, cały ich mechanizm działa”. Tę fascynację słychać w każdym słowie Pawła, który snuje swoje opowieści z wielką namiętnością (jego wiedza, także na temat historii fotografii, jest imponująca). O każdym przedmiocie ze swojej kolekcji mówi jak o własnym dziecku, celebruje ją: „Rano zanim wszyscy wstaną, idę do gablotek, w których trzymam swoje skarby, uruchamiam wszystkie aparaty, kilka razy przewijam, uwalniam spusty migawek”. //PAWEŁ Przemka fascynuje ludowa religijność, wszelkie przedstawienia Maryi, Jezusa i świętych (choć to Maryja jest jego ulubienicą i rzeczy z jej wizerunkiem zbiera przede wszystkim, ma zamiar nawet wytatuować ją sobie na plecach). „Kompletnie mnie to urzekło. Jest to całkowicie pozbawione jakiegokolwiek wymiaru metafizycznego i artystycznego. To są rzeczy robione z jednego wzorca, sztampowe, ale jednocześnie niezwykle urocze. Ta kiczowata religijność jest nieeksploatowana, a przecież mogłaby stać się czymś wyróżniającym nas spośród innych krajów, elementem lokalnego folkloru. Ja bym z tego zrobił atrakcję turystyczną. Z drugiej strony te przedmioty w jakiś nieudolny sposób dotykają czegoś, czego ja bym chciał dotknąć”. Swoje eksponaty Przemek ratuje ze śmietników, wygrzebuje na targach, a nawet jeździ po nie do sanktuariów. Nie kolekcjonuje wszystkiego: „Interesuje mnie przede wszystkim dziwność – wolę mieć oryginalną kolekcję niż dużą kolekcję. Zdaję też sobie sprawę, że to bardzo szeroki temat i zbiory w zasadzie można by rozszerzać w nieskończoność: obrazki religijne, podręczniki do religii, katechizmy”. Zbieraczem jest z natury (a może z genów – jego ojciec zbiera różne rzeczy z rybami: znaczki, monety, kartki pocztowe): „Kusząca jest idea posiadania rzeczy. Posiadanie tych wszystkich przedmiotów daje mi dużą satysfakcję”. //PRZEMEK

reportaz

41


42

koszula jordan shirt, lee 169 zł

t-shirt jerry tee, lee 139 zł

spodnie clark, lee 339 zł

styleezacja


Sylawi Dennissimo m o d e l Ross S t y l i z a cj a

foto

43

kurtka floyd jacket, lee 289 zł

t-shirt flynt tee, lee 129 zł

spodnie zEd zag, lee 319 zł

styleezacja


44

koszula fred shirt, lee 189 zł

t-shirt felix tee, lee 119 zł

spodnie elton, lee 319 zł

styleezacja


45 kurtka lublin jacket, lee 519 zł

t-shirt jerry Tee, lee 139 zł

pasek bull buckle belt, lee 139 zł

spodnie leroy, lee 399 zł

styleezacja


46


Joanna Sanecka i l u s t r a cj a Sylwia Restecka tekst

Po tym, jak człowiek dość dokładnie zbadał swoją planetę i zdał sobie sprawę, że podbój kosmosu jeszcze długo będzie leżał poza jego zasięgiem, zwrócił się ku obszarom, które sam tworzy z zer i jedynek – wirtualnej rzeczywistości.

make history

47


48

Mona wstaje z łóżka. Zerka na parametry wyświetlające się na powierzchni okna. Jest 6.30, tempetura na zewnątrz wynosi 35 stopni Celsjusza, wilgotność 90 proc. Z niechęcią patrzy na betonowy krajobraz rysujący się na tle ołowianego nieba. Przełącza okno na wiadomości. „Koszmar z tym corocznym osobistym stawianiem się w biurze” – myśli. „Cały dzień zmarnowany”. Na chwilę wchodzi do sieci, żeby poinformowano koleżankę, że nie będzie jej w wirtualnej siedzibie firmy. „Opowiesz mi, jak teraz w realu wygląda boss” – mówi Li. „Jego awatar ostatnio zmienił płeć, to musi coś oznaczać” – rzuca, zanim znika na lunch. W Hongkongu, gdzie mieszka Li, jest już po południu. Mona wjeżdża windą na dach budynku i wsiada do zardzewiałego od kwaśnych deszczy pojazdu, zwanego karaluchem. Kiedyś nie lubiła latać, ale od kiedy wymieniła swój chip mózgowy na nowy model, nie stanowi to dla niej problemu. Mona szuka czegoś w torebce. Odgarnia włosy, odsłaniając gniazdo znajdujące się nad jej lewym uchem. Do jednego z wejść wkłada swój ulubiony soft podróżny. Szare miasto za oknem znika, zastępuje je symulacja pod nazwą „Kalifornia”. Mona odcumowuje karalucha i lawirując pomiędzy palmami, odlatuje w kalifornijski błękit. Czyste SF? Raczej całkiem prawdopodobny wariant przyszłości. Wirtualna rzeczywistość (virtual reality, VR) to w technicznym ujęciu obraz sztucznego świata, stworzonego dzięki technologiom informatycznym, dającego złudzenie przestrzeni oraz istniejących w niej obiektów. Żeby móc się w nim znaleźć, potrzebny jest odpowiedni sprzęt do projekcji obrazu oraz interakcji z komputerem. Służą temu różne mniej lub bardziej zaawansowane urządzenia, takie jak okulary z monitorami stereoskopowymi, hełmy, rękawice, a nawet specjalna kula, wewnątrz której można poruszać się w dowolnym kierunku. Jakby nie było głębokie wrażenie przebywania w innym wymiarze, rozwój techniki na razie pozwala na stymulację jedynie dwóch zmysłów: wzroku i słuchu. Podejmowane są próby oddziaływania na zmysł powo-

Hokus-pokus

make history

„Przyszłość już tu jest, tylko nie jest dla wszystkich równo dostępna”. william gibson nienia, ale technologia ta jest kosztowna i skomplikowana, więc na razie nie ma co liczyć na to, by wirtualnym wyścigom samochodowym towarzyszył smród palonych opon. Co innego, gdyby udało się przekazywać dane bezpośrednio do mózgu, wtedy możliwości oddziaływania na wszystkie zmysły byłyby nieograniczone. Chociaż na razie mamy do czynienia z wirtualną rzeczywistością w jej wieku niemowlęcym, już znajduje ona coraz szersze zastosowania. W sztucznym środowisku, pozbawionym ryzyka związanego z popełnieniem błędu, ćwiczą piloci, żołnierze oraz chirurdzy. W wirtualnej rzeczywistości leczą się ludzie cierpiący na fobie oraz szok pourazowy, m.in. weterani wojenni. A reszta ludzkości odwiedza ją dla rozrywki w postaci coraz bardziej atrakcyjnych wizualnie gier czy Second Life, gdzie można się stworzyć od zera w dowolnej liczbie egzemplarzy i pędzić żywot daleki od codziennej rutyny. Cybernet yczna psychodelia Pojęcie wirtualna rzeczywistość często bywa używane jako metafora Internetu. Wizja sieci jako równoległego wymiaru, w który można się przenosić, towarzyszyła już Williamowi Gibsonowi, kiedy pisał powieść „Neuromancer” wydaną w 1984 roku. Główny bohater historii, Case, to haker, który za pomocą „trod” oraz deku podłącza się do „wszechzmysłowej halucynacji matrycy”, czyli cyberprzestrzeni. Objawia się ona jako trójwymiarowa przestrzeń wypełniona danymi tworzącymi skomplikowane konstrukty składające się z kolorowych brył. Dane są chronione przez oprogramowanie defensywne zwane lodem. Zadanie Case'a polega na niszczeniu lodu za pomocą programów -wirusów i dostawaniu się do informacji. Dla Case'a sieć jest domem. Kiedy wskutek dramatycznych wydarzeń traci do niej dostęp, popada w depresję. Gibson zobaczył to wszystko oczami wyobraźni w czasie, kiedy Internet był w powijakach i mało kto wiedział o jego istnieniu. Sieć z czasów sprzed www należała do świata komputerów komunikujących się z człowiekiem za pomocą skomplikowanych ciągów znaków migających na czarnych monitorach i niewiele osób chciało przed nimi spędzać czas. „Neuromancer” to sztandarowy przedstawiciel cyberpunka – nurtu, który stworzył mało optymistyczną wizję przyszłości. Zgodnie z nią przeludnioną, zniszczoną Ziemię pokryją megamiasta zamieszkane przez „podrasowane” jednostki ludzkie zniewolne przez wielkie korporacje. Cyberpunk czerpie z filmu noir. W podejrzanym barze bohater-buntownik zapala papierosa i poprawia prochowiec, ale obok niego siedzą osobnicy w podartych, skórzanych ciuchach jak z sex shopu, z protezami koń-


czyn i kablami sterczącymi z głowy. Jeden z obrazów takiego świata to „Łowca androidów”, film w reż. Ridleya Scotta, którego niezwykła wizja plastyczna została nagrodzona Oscarem. Los Angeles, rok 2019. Detektyw Rick Deckard (Harrison Ford) ma za zadanie zlikwidować czwórkę niebezpiecznych replikantów – sztucznie stworzonych istot niemal ludzkich, wykorzystywanych do kolonizacji kosmosu. Replikanci są niewolnikami pozbawionymi prawa przebywania na Ziemi, jednak nielegalnie dostają się na nią, by stanąć przed swoim stwórcą. Szef koncernu produkującego te reklamowane jako „bardziej ludzkie od ludzi” istoty, nie ma im nic do zaoferowania... Pełne zanurzenie Początki wirtualnej rzeczywistości to wyobrażenia typu przestrzeń

zarysowana przez dwu- lub trójwymiarową siatkę, znikające w oddali linie, neonowe kolory, ruchome bądź nieruchome bryły, wzdłuż których można się poruszać. Tak opisał cyberprzestrzeń Gibson, podobnie wygląda świat we wnętrzu komputera w filmie pt. „Tron” z 1982 r. Bohater obrazu Disneya, programista Flynn (Jeff Bridges), zostaje porwany przez Master Control Program rządzący systemem komputerowym wielkiej korporacji. Flynn trafia do środka systemu, gdzie spotyka działające w nim programy, wyobrażone jako postaci ludzkie w futurystycznych kostiumach z neonowymi lamówkami. Bohater podróżuje po wnętrzu wrogiej maszyny przez labirynt danych tworzących niezwykłe krajobrazy wizualnie nawiązujące do ówczesnych gier. Wbrew pozorom tylko niewielka część filmu powstała za pomocą komputera, większość scen stworzono, stosując animację rysunkową oraz zawiłe techniki trickowe. Powstały dekadę później „Kosiarz umysłów”, film w luźnym stopniu oparty na prozie Stephena Kinga, przedstawia obraz wirtualnego świata poszerzony o niepokojące, przekształcające się formy nawiązujące do świata organicznego. „W tym świecie możemy być kim chcemy” – mówi tytułowy bohater filmu, proponując swojej dziewczynie wirtualny seks, który kończy się dla niej ciężkim uszkodzeniem mózgu. „Kosiarz umysłów” pokazuje niebezpieczeństwa wirtualnej rzeczywistości, ale również jej potencjał. Genialny naukowiec dr Angelo (Pierce Brosnan) wykorzystuje VR do stymulacji mózgu uczestniczącego w eksperymencie opóźnionego umysłowo ogrodnika Jobe'a (Jeff Fahey). Efekty są wspaniałe, ale i przerażające. Jobe staje się superinteligentny, rozwija w sobie zdolności paranormalne, a w końcu przenika do cyberprzestrzeni, stwarzając zagrożenie dla losów świata. A co, jeśli to otaczająca nas rzeczywistość jest symulacją komputerową, a my funkcjonujemy w niej nie zdając sobie z tego sprawy? Taka ewentualność, brana pod uwagę przez niektórych naukowców, została przedstawiona w filmie pt. „Matrix”. Wizja przyszłości zaproponowana przez reżyserów, braci Wachowskich, jest mocno pesymistyczna. Zgodnie z nią władzę nad światem przejmują inteligentne maszyny, które wykorzystują ludzi jako źródło energii, „hodując” ich w specjalnych kapsułach podtrzymujących życie, na tere-

Awatarem w mrok

make history

„Rzeczywistość jest tylko iluzją aczkolwiek albert einstein bardzo trwałą” nach monstrualnych elektrowni. Ludzie nie mają żadnej kontroli nad swoim ciałem i nie są świadomi swego tragicznego losu, gdyż ich mózgi są podłączone do systemu komputerowego generującego sztuczną rzeczywistość, zwaną Matrixem. Wewnątrz Matrixa ubezwłasnowolnione ludzkie wraki wiodą wirtualne życie za pomocą wyidealizowanych awatarów. Tylko nieliczni, jak główny bohater Neo (Keanu Reeves), decydują się na odłączenie od systemu i konfrontację z przerażającą rzeczywistością. Matrix w dużej mierze oddaje lęki związane z rozwojem nowych technologii i ich potencjalnym zastosowaniem. Wirtualna rzeczywistość będzie się stawać coraz doskonalsza i za jakiś czas będzie mogła wizualnie konkurować z „realem”. Bezpośrednia komunikacja mózg–komputer również najprawdopodobniej powstanie i przy odrobinie szczęścia nie trzeba będziej do niej wykorzystywać wielkich kawałów żelastwa wsadzanych do czaszki, tak jak to robią bohaterowie filmu braci Wachowskich. Czy wtedy człowiek na stałe przeniesie się do cyberprzestrzeni? Perspektywa porzucenia „problemów mięsa”, jak widzi to bohater Gibsona, dla istnienia w postaci doskonałego alter ego na pewno dla wielu będzie kusząca, może nawet utoruje im drogę do wirtualnej nieśmiertelności. Inni, tak jak Neo, zobaczą w niej totalną metodę zniewolenia umysłu. Ostatecznie wirtualna rzeczywistość to tylko narzędzie w rękach człowieka, a przyszłość pokaże, w jaki sposób zostanie wykorzystane.

49


Wydawca VF Polska Distribution Sp. z o.o. Al. Jerozolimskie 148 02-326 Wars zawa tel. +48 22 572 40 40

50

Koordynator projektu ewa janas-makowska

cybermagazyn Leenia Direct Publishing Group sp. z o.o. ul. Genewska 37, 03-940 Warszawa tel./faks (0-22) 617 93 23, 617 03 86 www.dp-group.com.pl naczelny Cyborg Sylwia Bargieł s.bargiel@dp-group.com.pl kreatywny cyborg Dennis Wojda d.wojda@dp-group.com.pl cyborg sekretarz Andrzej Opala a.opala@dp-group.com.pl

rossella dimichina , 27-letnia mieszkanka Ferrary (Włochy), jest autorką zwycięskiej fotoopowieści „THE WEAK IN WONDERLAND”. Tę najlepszą pracę wyłoniło jury, w skład którego wchodzili: Veronique Kolasa (Le Book), Carla Sozzani (Galleria Carla Sozzani), Terry Jones (i-D Magazine) i Frank Kalero (Ojo de Pez). Wynik konkursu Lee Make History został ogłoszony 25 lutego 2009 roku, a jego zwyciężczyni podczas specjalnej gali odebrała główną nagrodę – 50 000 euro. Nagrodzona praca, wraz z pozostałymi finalnymi fotoopowieściami, została wystawiona w Revel Gallery w Mediolanie. Kampania „Tworzymy historię” przeszła najśmielsze oczekiwania organizatorów i stała się jedną z najważniejszych inicjatyw Lee. Mimo że zgłoszenia pochodziły z różnych środowisk kulturowych, a rozpiętość tematów była przeogromna, to poczucie jedności nadało kampanii specyficzny klimat, w którym poszczególne historie łączą się ze sobą, tworząc nową, większą całość. Właśnie dlatego marka Lee postanowiła rokrocznie nagradzać kolejne fotografie. Więcej na w w w.makehistory.eu//

zespół cyborgów Katarzyna Grabowska Joanna Sanecka lady stereo Beata Zimnicka cyborki korektorki Ewa Koperska Małgorzata Zera cyborka fotoedytorka Anna Woźniakowska dyrektor cyberprojektu Agnieszka Ziółkowska-Szulczyk cyborg generalny Michał Sztand cyberFoto na okładce Justyna Cieślikowska

Ilustracja 3D z wykorzystaniem logo Lee pozwoli Ci zdobyć pierwszą nagrodę i publikację dzieła w naszym magazynie. Tematyka dowolna. Na zwycięzcę czekają spodnie i T-shirt firmy Lee. Prace prosimy nadsyłać do 30.06.2009 na adres: s.bargiel@dp-group.com.pl//

make history




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.