Debiutext

Page 1

DEBIUTEXT MIESIĘCZNIK OGÓLNOTEMATYCZNY

ŚWIT ZMIERZCHU LOKAL SAMOTNYCH...

BATMAN - ARKHAM CITY KĄCIK RPG WYDANIE SIÓDME, STYCZEŃ 2012


MAKBET

TEATR WSPテ毒,ZESNY W SZCZECINIE


„Makbet” Teatr Współczesny w Szczecinie Jak przystało na XXI wiek, akcję „Makbeta” przeniesiono do współczesności w rejon dotknięty apokalipsą. Widoczne to jest poprzez efektowną scenografię, która przedstawia płonące budynki, pomnik Chrystusa ze Świebodzina oraz drapieżne ptaki okrążające cały teren. Zwracają uwagę także monitory zamontowane nad sceną, na których przedstawiona zostaje część toczącej się akcji. Jednak efekty specjalne, choć wydają się z pozoru zwyczajne, wciskają w fotele. Pierwsza scena, w której toczy się głośna narada wojenna wprowadza widzów w niepokój. Nasila się on w momencie cięcia drzewa przez Hekate przy jednoczesnym rozleganiu się budzącej trwogę muzyki Aleksandry Gryki. Negatywne odczucia powoduje również widok pokoju bez klamek połączonego z rzeźnią. Poruszają się po nim, a w zasadzie wiją po stole, spadają z niego, obijają o ściany pokoju raniąc się, trzy wiedźmy. Akcja tocząca się z udziałem wiedźm prezentowana jest głównie na monitorach, zamontowanych nad sceną, choć w niektórych fragmentach jest widoczna na scenie bezpośrednio z widowni. Ruchoma kurtyna i scenografia pełnią znacząca rolę w spektaklu. Dzięki nim możliwe jest przygotowanie kolejnych efektów specjalnych. I to one są główną atrakcją spektaklu. Ważną rolę odgrywają również kostiumy i rekwizyty. Żołnierze ubrani się w polskie mundury, spożywają piwo i zabawiają z prostytutkami przy muzyce Black Sabbath, bo jaka inna muzyka mogłaby rozbrzmiewać w czasach zniszczenia. Inne nawiązania do współczesności to torebki z Tesco użyte przy egzekucji Dunkana oraz samobójstwie Lady Makbet, maski zakładane przez aktorów podczas zabójstwa rodziny Makdufa, czy też wykorzystanie trumien złożonych z pociętych przez Hekate drzew jako „lasu drzew”. Ciekawe jest również to, że aktorzy w maskach wymieniają poglądy na temat wojny korzystając przy tym z laptopów. Jeśli chodzi o grę aktorską to, jak to zwykle w przypadku Teatru Współczesnego bywa, najważniejsza jest gra zespołowa. Wypadła ona świetnie. Bardzo dobrym posunięciem było wprowadzenie do spektaklu postaci Tego Drugiego, swoistego alter ego głównego bohatera Makbeta. Rolę tę powierzono Maciejowi Litkowskiemu, który wywiązał się z niej znakomicie i to przede wszystkim dla niego warto zobaczyć tę sztukę. Bardzo dobre wrażenie pozostawiają po sobie również trzy wiedźmy grane przez Marię Dąbrowską, Małgorzatę Klarę i Iwonę Kowalską. Oddają w pełni psychologię granych postaci. Dodatkowym atutem jest fakt, że spektakl nie nuży, mimo że trwa aż 150 minut. Widzz napięciem wyczekuje kolejnych zdarzeń, które nie opuszcza go aż do końca. Polecam serdecznie wybranie się na „Makbeta” Marcina Libera. Jest to sztuka na bardzo wysokim poziomie reżyserskim i aktorskim. Efekty specjalne zastosowane w spektaklu oddziałują na widza dogłębniej niż te użyte w niejednym filmie. Warto przekonać się o tym na własnej skórze. Harmoniusz

NEWSY Sztuka: Makbet współcześnie Marsz niepodległości FELIETONY Drakula - historia prawdziwa Anielskie pozycje Promocja w kulturze RECENZJE Na psa urok Zakład o miłość Batman - Arham City OPOWIADANIA Świt zmierzchu Dumanie Sarumana Bagins i jego Bimbo Lokal samotnych... KĄCIK RPG Mechanika czy nie? Turniej: Warhammer Inwazja WYWIADY Jeden Osiem L ROZMOWY (NIE)POWAŻNE Problemy wychowawcze Wielka Informatyczna Książnica Internetowa Prawo autorskie: prace dyplomowe

2 3 5 13 39 11 11 15 17 25 25 28 34 35 38 46 49 50

Wstępniak Choć mamy styczeń, to przed Wami ukazuje się właśnie grudniowy numer „Debiutextu”. W numerze znajdują się opowiadania o tematyce fantastycznej: Rinosa, nawiązującego do „Władcy Pierścieni” Tolkiena; Miye z kolei napisała o aniołach z diabłami i na nich postanowiliśmy oprzeć ten numer. Oznacza to, że możecie przeczytać propozycje książek, które poruszają tematykę, w mniej lub bardziej religijny, w mniej lub bardziej dziecięcy i w mniej lub bardziej fantastyczny sposób o tych właśnie istotach. Ponadto prezentujemy reportaż (fotoreportaż) z komentarzami dotyczącymi Marszu Niepodległości z listopada 2011. Od tamtego czasu sporo minęło, ale trzeba pamiętać, że w 2012 może nas czekać powtórka z rozrywki. I po co? Dlatego warto się zastanowić, czyja to wina i czy w ogóle jakaś wina, bo jak się okazuje, impreza ta nie zawsze była agresywna. Oczywiście postaraliśmy się o jakiś dział muzyki, prezentując dwa odmienne trendy muzyczne: hip hop i muzykę klasyczną. Brzmi ciekawie? Mam nadzieję. Ponadto spróbowaliśmy nawiązać współpracę z panią Rorat, która robi zamieszanie w światku fotograficznym, jak to ostatecznie wyszło, możecie przeczytać w wywiadzie z nią. Jest jeszcze parę innych rzeczy. Na przykład dział RPG, za który odpowiedzialny jest Snow. Poruszył on temat rzucania kośćmi w sesji. Z tego samego, fantastycznego środowiska, mamy relację z I lubuskiego turnieju planszówkowego w Warhammerze, którą zdobyliśmy dzięki gorzowskiemu sklepowi z grami „Przystań Gier”. Ponadto mamy dział z grami komputerowymi, póki co znajduje się w nim recenzja najnowszego Batmana. Pewnie jeszcze parę rzeczy by się znalazło, ale to już odkryjecie samodzielnie, bo niestety miejsce jest ograniczone, a chciałam coś ważnego ogłosić: od 30 grudnia 2011 roku „Debiutext” jest zarejestrowanym czasopismem. Jeszcze tylko numer ISSN i.... ale to historia na kiedy indziej, a na razie zapraszam do czytania bieżącego numeru. Aleandra 2


Każdej wiosny, 11 marca, litewscy skinheadzi i nacjonaliści organizują przemarsz ulicami Wilna. Jeszcze nie tak dawno można było na nim usłyszeć hasła: Juden Raus, Piękna jest Litwa bez ruskich, Zabij tego żydka — które do tej pory zmuszają polityków do zaczerwienienia się na chwilę ze wstydu, ale po kilku rzuconych przez zęby słowach potępienia, zapominają o tym na kolejny rok.

MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI

Podobne akcje są organizowane w Warszawie 11 listopada pod nazwą: Marsz Niepodległości oraz w wielu innych miejscach, gdzie patriotyzm jest utożsamiany z nienawiścią do innych. Jeszcze nie tak dawno także na Marszu Niepodległości można było usłyszeć: Precz z żydowską okupacją, Polska cała tylko biała czy Nie ma litości dla wrogów polskości!.

Uwielbiam nasz kraj! Dlaczego? Ponieważ jest tak abstrakcyjny i barwny jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, że aż mam ochotę wymiotować tęczą. To, co działo się 11 Listopada można porównać do naszego niezbyt dobrze funkcjonującego prawa. Teoria teorią, a praktyka jest zupełnie inna. Jak to miło ze strony naszych zachodnich sąsiadów, że przyjechali aby z nami świętować niepodległość. Może uczynimy uliczne brudy i demonstracje naszą tradycją? Albo lepiej! Uchwalmy jedne dzień w roku: Dniem Wpierdolu Narodowego. A teraz poważnie. Wiem, że rodzice chcieli zabrać ze sobą dzieci, by pokazać im polski patriotyzm, ale oburzyło mnie, gdy widziałem na szklanym ekranie rodzica z małym szkrabem na ramionach, dumnie wypatrującego rozwoju wydarzeń. Zamiast szukać bezpiecznej drogi do domu, ten stał na miejscu, gdy banda chuliganów kroczyła w jego stronę. Widocznie silna ciekawość może wywołać irracjonalne zachowania. Można tak narzekać bez końca. Jak to było i co się działo każdy widział. Jak nie z bliska, to z daleka. Miejmy nadzieję, że to był ostatni raz kiedy zamiast oglądać dumę i łzę radości w oku, widzimy bójki narodowców. I jedna ze spraw najważniejszych! Pamiętajmy o bohaterach narodowych i spróbujmy poczuć się jak oni, gdy pełni odwagi szli oddawać swoje życia, abyśmy mogli wyjść na ulicę i oddychać powietrzem. Powietrzem tak polskim, że aż serce roście!

Pod naciskiem opinii publicznej zarówno litewscy jak i polscy nacjonaliści postanowili nieco zdyscyplinować swoich stronników i obecnie hasła nazistowskie, i rasistowskie są przez organizatorów obu marszów tępione. Jednak poglądy ich uczestników wcale się nie zmieniają. Nadal pełne poparcie dla marszów deklarują lokalne komórki „Blood & Honor” czy „Combat 18”. Po marszach, na tzw. patriotycznych forach, można poczytać relacje uczestników, którzy chwalą się tym, że po raz kolejny udało im się przemycić na marsz rasistowską naszywkę czy sztandar White Pride, albo „zahajlować”. Wiem, wiem – zaraz odezwą się głosy oburzonych: Jak śmiesz porównywać polskich patriotów z litewskimi faszystami?! Lub odwrotnie. I to jest najgorsze – ci, którzy potępiają jeden marsz, są gotowi z pianą na ustach bronić drugiego. Bo nasz Kali – to przecież patriota, sól ziemi naszej, obrońca Ojczyzny, a ich – nazista, faszysta i niezdrowy nacjonalista. Polen über alles! Litauen über alles! Wiem, wiem – zaraz odezwą się głosy oburzonych: Jak śmiesz porównywać polskich patriotów z litewskimi faszystami?! Lub odwrotnie. I to jest najgorsze – ci, którzy potępiają jeden marsz, są gotowi z pianą na ustach bronić drugiego. Bo nasz Kali – to przecież patriota, sól ziemi naszej, obrońca Ojczyzny, a ich – nazista, faszysta i niezdrowy nacjonalista. Polen über alles! Litauen über alles! Pomiędzy sytuacją w Polsce i na Litwie są oczywiście pewne różnice. Na Litwie wiele osób marszom nacjonalistów sympatyzuje, jednak publicznie popierają je jedynie skrajnie prawicowi politycy,

3


Ważne też jest, że w naszym kraju marsze nacjonalistów natychmiast wywołują zdecydowaną reakcję ich przeciwników i liczne kontrmanifestacje (niestety po tej stronie także pojawiają się jednostki, próbujące wymusić zmianę poglądów za pomocą bejsbolowego kija). Na Litwie marszom narodowców sprzeciwia się ledwie garstka „sprawiedliwych”. Gdy 11 marca br. grupka protestujących zorganizowała pikietę przeciwko marszowi nacjonalistów – natychmiast została rozpędzona przez policję, a kilka osób zatrzymano. W sierpniu br. litewscy obrońcy praw człowieka zwrócili się do samorządu Wilna o udzielenie im pozwolenia na zorganizowanie 11 marca przyszłego roku pochodu – Za wolność i demokrację – aleją Giedymina (w ten sposób nie dopuszczono by do przemarszu, główną ulicą litewskiej stolicy, nacjonalistów). Stołeczne władze do dnia dzisiejszego takiego zezwolenia nie wydały. Wygląda na to, że narodowcy maszerować wileńskimi ulicami mają prawo, zaś obrońcy praw człowieka i demokracji – nie. – Nie dyktujmy innym jak mają kochać Polskę, nie świętujmy Dnia Niepodległości przeciwko sobie – apelował dziś prezydent Komorowski, a w tym samym czasie faszyści i antyfaszyści rzucali jeden w drugiego kamieniami i butelkami. Policja strzelała z kapiszonów, używała gazu łzawiącego i armatek wodnych. Na ulicy ścielił się dym, wybuchały petardy, paliły się race, płonęły wozy telewizyjne. Smutny bilans: kilkuset zatrzymanych, kilkudziesięciu rannych, kolejne zmarnowane święto, kolejny tryumf głupoty. Русский марш, Marsz Niepodległości, eitynės „Tėvynei" – jeden i ten sam chren tylko pod różnymi nacjonalistycznymi sosami.

Niestety nacjonalizm szybko staje się dominującą ideologią wszystkich sfrustrowanych i protestujących. U nich choć nie ma zakonów – poparcie i entuzjazm milionów1, śpiewał kiedyś Włodzimierz Wysocki. Głosy ostrzegające, że droga nacjonalizmu i hasła „… über alles” w kraju wielonarodowym są śmiertelnie niebezpieczne, rozlegają się co prawda coraz częściej, ale nadal są słabo słyszalne i rzadko wysłuchiwane. Na szczęście organizatorzy tych wszystkich nacjonalistycznych karnawałów nie są jeszcze w stanie wyprowadzić na ulice poważniejsze siły. Litewska ekstrema w największym wysiłku mobilizacyjnym zdołała wystawić tego roku mniej niż tysiąc uczestników. Przed kilkoma dniami rosyjscy nacjonaliści w Moskwie zamiast planowanych 20 tysięcy zebrali zaledwie siedem. Dzisiaj natomiast polscy narodowcy zamiast 11 tysięcy - około siedmiu. Złudne jest przeświadczenie, że organizacje odpowiadające za nacjonalistyczne marsze nie mają żadnego znaczenia politycznego ani zaplecza społecznego. Nie warto wierzyć, że niewielkie grupki, których aktywność sprowadza się do manifestowania swojego istnienia w dni historycznych rocznic, reprezentują w rzeczywistości tylko subkulturowy folklor. W 1923 r. wystarczyło zastrzelić 14 zamachowców by zapobiec dojściu do władzy Adolfa Hitlera, 20 lat później samo usunięcie Hitlera od władzy kosztowało już blisko 70 milionów ludzkich istnień. The greatest weapon of the fascist Is the tolerance of the pacifits — całkiem trzeźwo zauważył kiedyś Mike Muir, lider amerykańskiego zespołu Suicidal Tendencies.

jarudzik&root1990

np. Uoka i niszowi dziennikarze. Oficjalnie marsz jest passé. – Gdy na Zachodzie zbiera się na demonstrację faszyzujący element, to od razu pojawiają się oponenci. Natomiast u nas ludzie temu się po prostu przyglądają, a niektórzy nawet skrycie kibicują. Sądzę, że na Litwie 30–40 proc. ludności (ale jest to, oczywiście, moje prywatne zdanie nie poparte żadnymi badaniami) ma właśnie takie skrajne poglądy. Nie wychodzą na ulicy tylko dlatego, że nie chcą mieć problemów z władzą – uważa niezależny analityk Giedrius Kiaulakis. Natomiast w Polsce Marsz Niepodległości organizowany przez tak jednoznaczne ugrupowania jak: Obóz Narodowo-Radykalny, Obóz Wielkiej Polski i Młodzież Wszechpolską wspierają swoimi nazwiskami prawicowe autorytety, np. biskup Antoni Dydycz czy pisarz i publicysta Rafał Ziemkiewicz.

a sama debilna banda wycierająca gęby patriotycznymi sloganami i dążąca za wszelką cenę do władzy, do uznania, do mediów, do narzucenia swojej woli innym. W ich rozumieniu nie jestem patriotą, bo nie ma dla mnie znaczenia czy ktoś zostanie pobity w imię Wielkiej Rosji, Polski całej tylko białej czy Litwy dla Litwinów. – Patriotyzm jest ostatnią ucieczką szubrawców – te przed ponad 200 laty wypowiedziane słowa (dotyczące de facto nacjonalizmu) są tak samo aktualne dziś jak i wtedy. Ma rację Ryszard Kapuściński w Hebanie, gdy pisze: Oto dlaczego cały język, całe myślenie kategoriami etnicznymi są tak mylące i bałamutne. Zacierają one bowiem i gubią wszystkie najgłębsze wartości – wartość dobra przeciw złu, prawdy przeciw kłamstwu, demokracji przeciw dyktaturze, ograniczając się tylko do jednej, powierzchownej i drugorzędnej dychotomii, jednego kontrastu, opozycji: jest wart wszystkiego tylko dlatego, że to Hutu, albo - niewart niczego, bo to tylko Tutsi. Wystarczy zamienić Tutsi na Litwin, Hutu na Polak (lub odwrotnie) i już jesteśmy w domu.

4


„Witaj, jestem hrabia Dracula" historia prawdziwa Johannah von Frankenstein Dracula nie był ani pierwszym, ani jedynym wampirem zarów no w kinie, jak i literaturze. Sama postać krwiopijcy sięga początków cywilizacji i jest dużo starsza od Biblii. Już w sta rożytnej Asyrii ludzie bali się wysysającego krew upiora Ekim-mu. Sama nazwa „wampir" ukształtowała się jednak dopiero w XVIII wieku pod wpływem nurtu literatury romantycznej, która wyobra żenie istoty pijącej krew przeniosła z kultury ludowej na karty powieści. Wcześniej używano wielu różnych określeń - opyr, upir, vukm ukodlak, vukodlak, strigon czy vedarez. U podstawy mitu wampira leżą dwa tematy tabu - śmierć i krew oraz ich wzajemne powiązanie. Wampir jest ucieleśnieniem chrześcijańskiego tabu, ujętego w Księdze Kapłaństwa („Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela - nie bę dziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi"). Obecny był jednak w wielu kręgach kulturo wych i religiach, różniąc się zależnie od tego nazwą i sposobem uśmiercenia. Jednak najbardziej płodnym gruntem wiary w wampiry były za wsze kraje słowiańskie, gdzie najwcześniej znano wypierze oraz bliskie im pojęcia: strzygi, strzygonia czy na terenie Serbii - wilkołaka utożsamianego z wampirem. Wierzenie to przyczyniło się do powstania postaci Nosferatu, który jest bardziej podobny bestii, niż człowiekowi, stąd też z pewnością wywodzi się swoista więź, która łączy Draculę z wilkami - wątek ten obecny jest już w powieści Stokera i wielokrotnie pojawia się na ekranie. W tradycji ludowej wampir to osoba przedwcześnie zmarła gwałtowną śmiercią, za życia przyczyniająca się do nieszczęścia innych. Może też stać się wampirem czarownica lub czarownik, he retyk, dziecko z nieprawego łoża... Wg Anthonego Mastersa1 ist nieje 486 przyczyn pośmiertnej przemiany w wampira, które można podzielić na trzy podstawowe grupy. Pierwsza to wszyscy ci, którzy zmarli przed czasem, ich życie zostało gwałtownie przerwane wskutek morderstwa czy samobójstwa,. Drugą grupę stanowią wszyscy ci, których życie było w jakiś sposób niepokojące dla ogółu, czyli heretycy, czarownicy, świętokradcy, ludzie którzy zawarli pakt z diabłem (posiadający podwójne zęby lub znamiona, wyróżniający się niezwykłą urodą lub brzydotą). Trzecia grupa to ofiary niedopełnionych obrzędów pogrzebowych, przez które zmarły nie może uwolnić się w należyty sposób od ciała. Istnieje też grupa podwyższonego ryzyka zarażenia wampiryzmem, w której wedle tradycji znajdują się ludzie rudzi, urodzeni w pechową godzinę, kowale, drwale, pasterze, bliźnięta oraz pochowani po zachodzie słońca. Co ciekawe, motyw uczynienia kogoś wampirem przez inne go wampira pojawia się dopiero w powieściach grozy. Tradycyjnie wampir ludowy po prostu żywił się krwią i jak wszystkie inne upiory, głównie włóczył się po znanej sobie okolicy, strasząc jej mieszkańców. Obok licznych odmian wampirów mitologia słowiańska dostarcza również sposobów ich unicestwienia. Według wierzeń pogańskich, wampir boi się słonecznego światła,nim więc można pokonać go ostatecznie. 5

Według wierzeń pogańskich, wampir boi się słonecznego światła, nim więc można pokonać go ostatecznie. Musi on w ciągu dnia przebywać w krypcie z ziemią pochodzącą z jego rodzinnych stron, najskuteczniejszym więc spo sobem na pozbycie się go jest pozbawienie go tego azylu. Wśród Polaków i Rosjan najpopularniejsze było rozczłonkowanie upiora i spopielenie go. W Karpatach wampirowi odcinano głowę i albo była ona palona i zakopywana z dala od ciała, albo przybijana gwoździem do wieka trumny, w której leżała reszta straszydła. Strach wampirów przed wszelkimi świętymi przedmiotami to już wy mysł chrześcijaństwa, które przegrało walkę o wyplenienie wampi ra ze zbiorowej świadomości, musiało więc go przyjąć i uczynić przeklętym przez Boga wyrzutkiem, uciekającym przed wodą święconą i modlitwą. Podobno pierwszym wampirem, czy też podobną mu isto tą, było potomstwo Kaina, którego ten spłodził z Lilit, pierwszą żoną Adama, która zbuntowała się i została wygnana z raju. Kain, jako że przelał krew brata, już zawsze miał pożądać krwi bliź -niego, brzemię to dotyczyło też jego przyszłych potomków. Mimo że wampir w świadomości ludzkiej gościł od zawsze, do piero w okresie romantyzmu poświęcono mu nieco więcej uwagi. Na kolejnego wampira trzeba było czekać aż do 1872 roku, kiedy to Sheridan Le Fanu opublikował „Carmillę"1, która zre wolucjonizowała wizerunek wampira i stała się inspiracją dla wielu późniejszych twórców. Główna bohaterka powieści, pełna wdzięku, smukła młoda dziewczyna o czarnych włosach i czarnych oczach stała się pierwowzorem wszystkich późniejszych wampirzyc (postać Vampiry w filmach Eda Wooda, kreowana przez Mailę Nur-mi, jest w dużej mierze inspirowana właśnie bohaterką powieści). Również wiele motywów z powieści przeszło do kanonu opowieści o wampirach. Pisarz stworzył archetyp wampirycznej femme fatale, niezwykle pięknej, fascynującej i groźnej. Na uwagę zasługuje też związek głównej bohaterki z Laurą, bardziej przypominający intymną zażyłość pomiędzy kochankami, niż damską przyjaźń. Był on z pewnością inspiracją dla wielu pojawiających się później historii o kobietachwampirach, pełnych erotycznego napięcia. W 1897 roku w końcu cały świat poznaje hrabiego Draculę, bo hatera powieści Brama Stokera2. Powieść okazała się hitem wszech czasów, powołała też do życia najbardziej obecnie znanego upiora popkultury, dając mu prawdziwą nieśmiertelność. Jednak Dracula, nim stał się dumnym i bladym hrabią tran sylwańskim, był autentyczną postacią, a w zasadzie jego pierwo wzorem były dwie postaci historyczne, ojciec i syn, Vlad Dracul (Diabeł) i Vlad Tepes (Palownik). Obydwaj byli średniowiecznymi hospodarami wołoskimi (Wołoszczyzna leży na terenie obecnej Ru munii). Vlad Diabeł, od którego najprawdopodobniej wzięło się imię najsłynniejszego wampira wszechczasów, był członkiem Zakonu Smoka (Draco), walczącego przeciwko ekspansji Turcji w Europie, natomiast to jego średni syn, Vlad Tepes, który w pełni zasłu żenie za życia stał się legendą, natchnął Stokera do stworzenia postaci wampirycznego arystokraty. Nic w tym dziwnego, historia Vlada, w której trudno oddzielić fikcję od rzeczywistości, jest wyjątkowo ciekawa, jako że żył w bardzo burzliwych czasach (pa nowanie Tepesa przypadło na lata 1448-1476 z kilkoma przerwami) i w niespokojnym rejonie Europy, który jako jedyny stawiał za ciekły opór Turkom Osmańskim.


Żeby dobrze zrozumieć okoliczności panowania Tepesa i historię jego życia, należałoby nieco zarysować ówczesną sytuację geopolityczną. Pod koniec XII wieku jeden z książąt tureckich, Osman, za czął jednoczyć małe księstwa tureckie, tworząc w ten sposób co raz potężniejsze imperium. Turcy Osmańscy, gdy tylko poczuli się silni, przystąpili do podboju chrześcijańskiej Europy. Za swój obowiązek uznawali walkę z niewiernymi i nawracanie ich na islam. W imię świętej wojny podbijali ogromne tereny, pobierając daniny od ich władców. Po zdobyciu Adrianopola w 1369 roku obowiązkowym stało się płacenie im podatku w postaci synów władców, którzy mieli być gwarantem lojalności wobec sułtana, jak również stać się siłą militarną Turków. Po odpowiedniej indoktrynacji religijnej i przeszkoleniu stawali się oni członkami doborowej piechoty, tzw. nowego wojska (janczarów). Fakt, że do połowy XV wieku prawie cała południowo-wschodnia Europa znajdowała się pod wpływem tureckim, zawdzięczali też wsparciu licznych wasali chrześcijańskich, którzy z braku innych możliwości decydowali się wspierać ich ekspansję. Nawet Bizancjum, którego obszar skurczył się w zasadzie tylko do stolicy i najbliższych okolic, niewiele się już liczyło, by w 1453 ostatecznie upaść. Tylko Węgry wciąż opierały się Turkom i choć ponosiły klęski (pod Warną, na Koso-wym Polu), to jednak nie zamierzały poddać się całkowicie. Wołoszczyzna, będąca wtedy pod panowaniem Vlada Diabła, uzna ła zwierzchnictwo sułtana, a dwaj młodsi synowie hospodara, Vlad i Radu, znaleźli się na dworze sułtana Murada II, gwarantując lojalność ojca. Vlad Diabeł, który niedawno odzyskał tron, z ra cji niestabilnej sytuacji politycznej, musiał lawirować między Turcją a Węgrami, starając się umocnić na tronie wołoskim. Jed nak jego podległość Turkom nie w smak była skłonnym do brania polityki we własne ręce bojarom, jak również ówczesnemu regento wi Węgier, Janowi Hunyadyemu. W końcu, w wyniku zdrady zarówno Vlad Diabeł jak i jego najstarszy syn, Mircza, zostali podstęp nie zamordowani. Młody Vlad Tepes dowiedział się o tym, pozostając w Adria-nopolu i pobierając nauki na dworze sułtańskim. Sułtan liczył na jego lojalność w wypadku gdyby przejął tron po ojcu, dołożył więc starań by Vlad był kształcony w duchu islamu i poznał za równo kulturę, sztukę i religię Osmanów, jak i techniki wojenne i wymyślne tortury, których uczył się najprawdopodobniej w szkole janczarów w Egregoz. Tam też poznał swojego wieloletniego przy jaciela, Stefana(syna mołdawskiego dostojnika i swojego wuja Bogdana II) który później miał się stać wielkim władcą i świętym cerkwi prawosławnej. Zaraz po śmierci ojca i brata w 1448 roku Murad osadził Te-pesa na tronie wołoskim, licząc na jego lojalność. Jednak zaraz po objęciu władzy Vlad musiał uciekać przed wojskami węgierskimi do Mołdawii na dwór wuja, a po jego zabójstwie w 1451 razem ze Stefanem zbiegł do Siedmiogrodu. Pod jego nieobecność tron woło ski przejął Władysław II Dan, który jednak okazał się zbyt pro turecki i zaczęto mówić o usunięciu go na rzecz kogoś bardziej lojalnego wobec Węgier. Vlad Tepes zdołał zyskać przychyl ność Hunyadyego i przy wsparciu militarnym Węgier udało mu się odzyskać tron Wołoski tuż po rozgromieniu Turków pod Belgradem w 1456 roku.

Już na początku panowania pokazał, że nie warto mieć w nim wroga. Pomógł przyjacielowi odzyskać tron Mołdawii i czując wsparcie zarówno jego, jak i władcy Węgier, rozpoczął najdłuższy okres panowania na Wołoszczyźnie. Rozpoczął, wedle legendy, któ ra uczyniła go już na samym początku rządów sławnym, obcinając jednym ciosem szabli głowę Władysława Dana w bitwie pod Tirgsor. Gdy już pozbył się uzurpatora i nieco umocnił na tronie, mógł zrobić to, na co czekał od dawna. W dzień Wielkanocy 1457 roku kazał schwytać zdradzieckich bojarów winnych śmierci Vlada Dia bła i jego najstarszego syna. Ugościł ich wraz z rodzinami przy suto zastawionym stole, który wkrótce ozdobił las pali, na które nabito część zdrajców (tej metody uśmiercania, wyjątkowo długiej i bolesnej, nauczył się w szkole janczarów i z uwielbieniem sto sował ją przez cały okres panowania, stąd przydomek „Palownik"). Ci, dla których pali nie starczyło, zostali wysłani do Poenari (200 km przez góry bez odpoczynku, jedzenia i wody), gdzie jako robotnicy mieli budować twierdzę. Zaraz po zdrajcach przyszła kolej na porządki w państwie i umacnianie swojej pozycji, głównie poprzez ukrócanie samowoli bojarów i odbieranie im przywilejów. Wspierał też lokalny han del i przemysł, czym naraził się kupcom Siedmiogrodzkim, którym zakazał wstępu na jarmarki. Zaczęli oni spiskować wraz z nie zadowolonymi z rządów Vlada bojarami, dążąc do obalenia go na rzecz syna Władysława Dana lub przyrodniego brata Tepesa, Vlada Mnicha. Na nieszczęście dla swoich oponentów, Tepes w tym czasie sprzymierzył się z synem Hunyadyego, Maciejem Korwinem i za jego cichym przyzwoleniem rozbił siły swoich wrogów, wbijając na pale tych, którzy wpadli mu w ręce. Dzięki poparciu Korwina oraz ma lejącej rzeszy przeciwników Tepes nie musiał już utrzymywać po prawnych stosunków z Turcją. Przestał płacić haracz i wszedł na wojenną ścieżkę z sułtanem. Wiedza o przeciwniku zaprocentowa ła, Tepes nie tylko uniknął zasadzki przygotowanej przez wojska sułtana, ale też zdołał pojmać cały oddział turecki dowodzony przez bega Nikopola, Hamza Paszę ( swojego dawnego nauczyciela z Adrianopolu na dworze Murada). Jeńców odtransportowano do Targoviste, gdzie, jak głosi legenda, każdy został uhonorowany wysokością pala adekwatną do rangi. Nie czekając na jakiekolwiek działanie ze strony sułtana (który szykował się do odwetu za klęskę pod Belgradem) Vlad na jechał ziemie Imperium Osmańskiego i dzięki błyskawicznym, fi nezyjnym atakom z zaskoczenia, po których zostawały tylko krew i zgliszcza, zaczął zdobywać tureckie twierdze miasta na pogra niczu. W krótkim czasie opanował linię Dunaju od Widynia po Morze Czarne. Sułtan próbował najpierw drogi pokojowej, wysyłając do Vlada posłów, mających przywołać go do porządku. Ponieważ jednak posłowie, zgodnie z muzułmańskim zwyczajem, nie zdjęli przed hospodarem nakryć głowy, kazał on przybić je gwoździami a następnie wysłać z powrotem sułtanowi jako odpowiedź na jego żądania.Wiosną 1462 roku Turcy wkroczyli na ziemie wołoskie. Vlad dzięki pospolitemu ruszeniu rozbił armię głównego wezyra Mah-mud-paszy, jednak miażdżąca przewaga wroga sprawiła, że prze grał bitwę z głównymi siłami Mahmeda II (syna Murada). Musiał więc czekać na wsparcie ze strony Korwina, w międzyczasie zaś prowadził działania o charakterze partyzanckim. 6




Zatruwał studnie, palił wsie, by wróg nie znalazł schronienia, żywności i wody na swojej drodze. Organizował liczne zasadzki, wysyłał też do prze ciwników zwierzęta bądź ludzi zarażonych zakaźnymi chorobami, czym dziesiątkował armie wroga i skutecznie podkopywał morale. Jednak jego najsłynniejszym atakiem była nieudana acz spektaku larna próba zgładzenia sułtana latem 1462 roku. Tepes na czele kilkuset ludzi przebranych w tureckie stroje wślizgnął się do obozu, paląc i niszcząc wszystko, co znalazł na swojej drodze, zabijając każdego, kto znalazł się w zasięgu wzroku. W chaosie bitwy zdezorientowani Turcy walczyli ze sobą nawzajem, i choć zamach na sułtana nie udał się, atak zdecydowanie osłabił morale wojska, które z nadejściem świtu uświadomiło sobie, że wybija się nawzajem podczas gdy wróg dawno już zniknął z obozu. Vlad w błyskawicznym ataku stracił tylko kilku żołnierzy Straty Mahmeda były dużo dotkliwsze (według niektórych źródeł nawet kilka tysięcy jednostek), w dodatku został ośmieszony. Mimo wszystko wojska tureckie postępowały w głąb Wołoszczyzny, wreszcie docierając do siedziby Vlada w Targoviste. Jak podaje grecki hi storyk Chalkondyles w swoich kronikach, specjalnie na przybycie wojsk Tureckich Vlad rozkazał ustawić szpaler nabitych na pale jeńców tureckich, szeroki na kilometr i długi na trzy. Samych pali miało być ok. 20 tysięcy, co wydaje się jednak liczbą mocno zawyżoną. To osobliwe, makabryczne „powitanie" przyniosło jednak oczekiwany skutek - sułtan widząc swoją armię wycieńczoną głodem, chorobami, ciągłym zagrożeniem podstępnymi atakami, przerażoną widokiem Lasu Pali i zupełnie podupadłą na duchu, zarządził odwrót. O ile Vlad radził sobie z Turkami, o tyle coraz gorzej wiodło mu się na własnym gruncie, gdzie w wyniku licznych spisków emisariuszy sułtana z węgierską arystokracją jego pozycja stawała się coraz bardziej niepewna. Również konflikt z kupcami zaowocował nie tylko spiskowaniem i zamachami na życie Tepesa, ale i wojną propagandową, którą prowadzono zarówno na dworze Korwina, jak i wśród ludu. Bunt szlachty oraz negatywne nastawienie zarówno ogółu jak jego niedawnych sprzymierzeńców sprawiły, że mimo energicznej obrony Vlad został schwytany i przekazany Węgrom. Na tronie Wołoszczyzny zasiadł młodszy brat Vlada, Radu, wychowany i ukształtowany na dworze sułtana, a więc lojalny wobec Turcji.

W wyniku starań wrogów Draculi, którzy oskarżyli go o antywęgierskie spiskowanie z Turcją i przedstawili potwierdzające to, sfałszowane listy i dokumenty, Tepes został uwięziony a następnie skazany na wygnanie. Chwilowo przestał być groźny, dając pole do popisu swoim przeciwnikom, którzy zaczęli rozpowszech niać pierwsze pamflety, opisujące jego okrucieństwo i sadystycz ne praktyki, m.in. gotowanie ofiar żywcem, zmuszanie dzieci do jedzenia mięsa własnych matek, palenie żywcem i oczywiście masowe nabijanie na pal. W 1463 roku na dworze Fryderyka III, ówczesnego cesarza Niemiec, poeta Michel Beheim wydał swój poemat poświęcony Tepesowi, przedstawiający go jako krwawego tyrana i szaleńca. Informacje do poematu zaczerpnął ze wspomnianych siedmiogrodzkich pamfletów, plotek krążących wśród ludu oraz ustnej relacji pewnego katolickiego mnicha, który zetknął się z Draculą podczas ekspedycji przeciwko Sasom. Voneinem wutrich der hies Trakle waida von der Walahei (O krwawym szaleńcu zwanym Draculą, wojewodą wołoskim) z pewnością miał niemały wpływ na powstanie czar nej legendy Draculi, jako że stał się poematem dość popularnym i rozpowszechniano go w zasadzie na terenie całej Europy. Ponura sława Tepesa dotarła w końcu i do Watykanu, skąd na dwór Korwina wysłany został papieski legat, Nicola di Modrussa, który miał okazję poznać Draculę osobiście i to jemu zawdzięczamy jedyny zachowany opis postaci Vlada. Wedle raportu legata, Dracula do 1462 roku zabił tylu swoich politycznych oponentów, że odpowia dali oni liczbą jednej piątej ówczesnej ludności całej Wołoszczy zny. Były to z pewnością dane mocno przesadzone, mające na celu zdyskredytowanie Tepesa w oczach świata. Co ciekawe, wszystkie te fantastyczne opowieści były rozpowszechniane nie tylko przez politycznych wrogów Palownika, ale i przez samego Korwina, który chciał usprawiedliwić jakoś fakt uwięzienia niedawnego bohatera. Zdanie zmienił dopiero po czternastu latach, w obliczu nadcho dzącej wojny z Turcją. Dzięki wstawiennictwu Stefana Wielkiego, hospodara mołdawskiego i najbliższego przyjaciela Draculi jeszcze z czasów młodości, Korwin uznał, że wsparcie Tepesa będzie mu bardzo na rękę. Dracula wrócił na tron wołoski jesienią 1476 roku, jednak niedługo później wpadł w zasadzkę zastawioną przez zwolenników


swojego politycznego oponenta, Basaraba II Starego, którego pozbawił tronu. Zginął, jak głosi legenda, raniony przypadkowo w bitewnym zamieszaniu przez jednego ze swoich żołnierzy. Jego uciętą głowę zakonserwowaną w miodzie wysłano do Stambułu, zaś ciało wedle legendy pochowano w monastyrze Snagov. Już po śmierci Vlada, w latach osiemdziesiątych XV wieku siedmiogrodzkie pamflety zaczęły ukazywać się drukiem na terenie Niemiec (w Norymberdze, Bambergu czy Strasburgu) Odnaleziono ponad tuzin takich druków, wydanych w latach 1488-1521.Stano-wiły one ówczesną literaturę brukową dla najmniej wymagających czytelników. Pod koniec piętnastego wieku opowieści o Draculi pojawiły się również w Rosji, ukazując postać hospodara już nie jako krwiożercze monstrum, lecz jako władcę karzącego w sposób dotkliwy swoich przeciwników. Były to bardziej historie o wymo wie dydaktycznej, jako że Iwan III Srogi miał problem z bojarami i dzięki opowieściom o Tepesie chciał wykazać, że ich nieposłu szeństwo wobec władzy zostanie surowo ukarane. Opowieści o wład cy wciąż były też żywe wśród ludu, ubarwiane i wzbogacane wciąż o nowe, mrożące krew w żyłach historie jego okrutnych mordów. Ponura sława władcy zdążyła już nieco przygasnąć, gdy na wzmianki o nim natknął się Bram Stoker. Pisarz przyjaźnił się z węgierskim profesorem Arminiusem Vembery, który najprawdopo dobniej jako pierwszy opowiedział mu o tej postaci. Dzięki temu Stoker zainteresował się historią Bałkanów i dotarł do licznych publikacji i dokumentów na temat Wołoszczyzny i Mołdawii, któ re były kopalnią wiedzy jeśli chodzi o historię krwawych rządów Tepesa. Bardzo wiele wskazuje na to, że właśnie Palownik zain spirował Stokera do stworzenia postaci książkowego Draculi. Wy korzystał nie tylko jego przydomek, ale wiele faktów z życia, które znajdują odbicie w historii transylwańskiego hrabiego. Posępna twierdza w górach Transylwanii przywodzi na myśl równie ponury zamek Vlada w Targoviste, wizerunek książkowego Draculi odpowiadający portretom i opisom Tepesa, zaangażowanie obydwu postaci w wojnę z Osmanami w obronie chrześcijaństwa... można również odnaleźć mniej dosłowne konotację między powieścią Stokera a postacią wołoskiego księcia. Praktykowany w powieści zwyczaj przebijania serca wampira zaostrzonym

kołkiem może być echem ulubionej metody uśmiercania Tepesa. Nienawiść książkowego Draculi do miejsc i symboli religijnych może być związana z jaw ną wrogością Vlada wobec kościoła i religii jako takich. Bardzo wiele elementów powieści odpowiada w mniejszym lub większym stopniu legendom o Tepesie, wedle których znajdował on upodo banie w dręczeniu czy nawet pożeraniu owadów i małych stworzeń (postać Renefielda), miał nadnaturalne zdolności (wampir Stokera po raz pierwszy w literaturze posiada zdolność zmiany swojej po staci), funkcjonował tylko nocą, pił krew swoich ofiar; po jego śmierci popularna była również pogłoska, jakoby nadal przebywał w swojej twierdzy i planował kolejną zemstę na zdrajcach. Choć Stoker chciał po prostu wpisać się w trendy swojej epo ki, tworząc modną ówcześnie powieść epistolarną przybliżającą czytelnikowi odległe i nieznane tereny, które są tłem dla mrocz -nego romansu i odwiecznej walki dobra ze złem. Powołał on do ży cia najbardziej znanego i kultowego potwora w historii, czyniąc postać prawdziwie nieśmiertelną. Siejący grozę średniowieczny władca przetrwał stulecia i jako Dracula, niezwykle fascynujący, posępny hrabia z dalekich, nieznanych krain obecny jest w zbio rowej świadomości, wciąż stanowiąc niesłabnącą inspirację dla wszelkiej maści twórców.


Recenzje

11

Na psa urok

Zakład o miłość

Kevin Hearne

Agnieszka Lingas-Łoniewska

Ta książka to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Przyszła sobie i w ogóle nie zwracałam na nią uwagi. Do czasu, kiedy moje dwie ulubione klientki zaczęły mi ją wychwalać pod niebiosa. Stwierdziłam, że jednak coś w niej musi być. Przeczytałam parę stron i już wiedziałam, że to jest książka, która bardzo mi się spodoba – w końcu nie codziennie możemy poczytać o przygodach najprawdziwszego, ostatniego irlandzkiego druida, który liczy sobie ponad dwa tysiące lat.

Przedstawiam Wam historię Sylwii Kujawczak, młodej arystokratki, studentki historii sztuki, pochodzącej z rodziny z tradycjami. Niedługo wychodzi za mąż, kończy studia i ma prowadzić sieć rodzinnych galerii sztuki. Życie jak z bajki, prawda? Tylko czy na pewno? Pewnego dnia przyjaciółki podstępnie wyciągają ją na wieczór panieński. Tam zauważa ją Aleks Cichocki, bogaty chłopak dziedziczący rodzinny biznes, który wolny czas spędza na imprezowaniu i sięganiu po to, co mu się zamarzy. A tym razem chce właśnie Sylwii i ma zamiar spełnić swoją zachciankę. Dlatego tej nocy w klubie pada pewien zakład…

Atticus O’Sullivan wiedzie sobie spokojne życie w Arizonie. Wygląda jak dwudziestolatek, prowadzi sklep i stara się sprawiać wrażenie zwykłego irlandzkiego chłopaka. Problem w tym, że pewien bóg z jego panteonu od wielu stuleci jest na niego wściekły, a wszystko z powodu miecza, który Atticus mniej lub bardziej uczciwie odebrał mu w bitwie. Jak wiadomo spokój nie może trwać wiecznie, szczególnie w przypadku tak starego druida. Pradawny bóg w końcu postanawia odebrać swoją własność osobiście, a to przysporzy O’Sullivanowi sporo problemów. Na szczęście do pomocy będzie miał kilku przyjaciół, m.in. swojego wiernego wilczarza irlandzkiego – Oberona; dwóch prawników, z których jeden jest wilkołakiemwikingiem, a drugi wampirem; barmankę opętaną przez hinduską boginię i – a jakże – Morrigan, która jak zawsze jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. A, zapomniałabym! Znajdzie się też kilka polskich wiedźm, które podczas wojny umknęły nazistom. Jak widzicie nie ma szans na nudę podczas lektury. Na psa urok, to naprawdę doskonała powieść urban fantasty. Znalazłam w niej wszystko to, czego zazwyczaj w takich powieściach szukam. Po pierwsze główny bohater, który jest arogancki i tryska sarkazmem oraz ironią na wszystkie strony. A jednocześnie jest tak uroczy, że nie miałoby się nic przeciwko temu, żeby spotkać go na swojej drodze. Jeśli ktoś myśląc o ostatnim na świecie druidzie wyobraził sobie staruszka z długą brodą, w szatach do ziemi i z laską, to zaręczam, że bardzo się rozczaruje. Po drugie wielką zaletą jest brak wątku romantycznego i chwała za to autorowi. Zamiast skupiać się na bezsensownym wzdychaniu bohaterów do swej wielkiej miłości i zajmować tym pół książki pan Hearne daje nam historię pełną akcji, okraszoną świetnym humorem i wypełnioną genialnymi bohaterami z krwi i kości. No, może niektórzy składają się tylko z kości…

Do jakich wniosków doszłam? Przede wszystkim Agnieszce udaje się pisać w taki sposób, że nie trąci banałem jak z taniego romansidła. Bohaterowie są dojrzali, i tak też się zachowują. Mimo, że targa nimi wiele emocji, nie ma tu przesadnego dramatyzmu. Nawet kiedy prawda o zakładzie wychodzi na jaw, zachowanie Sylwii jest godne podziwu. Autorka ma niebywały talent do wciągania w akcję do tego stopnia, że czytelnik nie potrafi się oderwać od lektury dopóki nie dotrze do ostatniej strony. A przy tym wszystko wydaje się tak realne, że miałam wrażenie, jakbym siedziała z Sylwią w kawiarni i słuchała z przejęciem jej historii o wielkiej miłości. W dodatku to piękne zakończenie…

Polecam gorąco każdemu! Dla miłośników fantasy i magii ta książka będzie prawdziwą ucztą literacką, przerywaną atakami śmiechu. Viconia DeVir

Dobrze Wam radzę moi drodzy, weźcie tę książkę do ręki, choćby na księgarnianej półce. Przeczytajcie pierwsze kilka zdań i już nie będziecie w stanie odłożyć jej spowrotem. Viconia DeVir

Muszę przyznać, że trochę obawiałam się tej książki. Owszem, uwielbiam książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, ale do tej pory oprócz wątku romantycznego dostawałam też kryminalny, sensacyjny, obyczajowy. A tutaj mamy czysty romans. I to mnie bardzo zastanawia. Jakim cudem Agnieszce udaje się pisać w taki sposób, że ja – która romansów nie tyka długim patykiem nawet – spędzam z Zakładem o miłość trzy długie godziny w autobusie i nawet nie zauważam, kiedy jestem już we Wrocławiu? Dodam też, że jak zrobiło się ciemno, to świeciłam sobie komórką. Nie wytrzymałabym nerwowo, gdybym miała poznać dalsze losy bohaterów dopiero kiedy dotrę do domu. Udało mi się jakoś doczytać do końca przy tym marnym świetle. Potem przeczytałam zakończenie jeszcze trzy razy. I wtedy już mogłam spokojnie jechać tramwajem i przetrawić to, co przeczytałam.


POLECAMY


Anielskie pozycje czyli książki z aniołami w rolach głównych Aleksandra „Aleandra” Jursza Giordano Berti w swojej książce „Zaświaty” napisał rzecz oczywistą: „(...) Postacie aniołów coraz częściej pojawiają się w literaturze, w kinie, w spotach reklamowych, w muzyce pop i w kręgu new age, nie wspominając o regałach bibliotek wypełnionych dziełami poświęconymi modlitwom do aniłów, medytacjom o aniołach, terapii anielskiej przy użyciu kryształów, a nawet kuchni anielskiej. (...)” (str. 8). Mnie zainteresowało to, że owszem, pozycji o tych duchowych istotach jest bardzo dużo, ale nie tylko w książkach o rozwoju duchowym, także w najzwyczajniejszej w świecie beletrystyce, którą pozwolę sobie przedstawić w niniejszym artykule. Oczywiście, będzie to bardzo skromny zbiór dzieł i zacznę od tych, które sama przeczytałam. „Nostalgia anioła” Alice Sebold opowiada o zgwałconej i zamordowanej dziewczynce, która trafia do nieba i obserwuje losy swej rodziny, która próbuje się pogodzić z jej śmiercią. Autorka przedstawiła tę historię w sposób lekki, jednak nie znaczy to, że nie porusza całkiem

czyjeś śmierci, jak można się pogodzić z tym, że zostało się zgwałconym. Co ciekawe, Sebold pisząc tę powieść rozprawiała się z własną przeszłością, bo to właśnie ją spotkało. Być może dlatego najbardziej zapamiętuje się początek, bo jest bardzo realistyczny i po prostu wpoważnych kwestii: ile można się zadręczać z powodu ciąga w fabułę. Końcówka, jeśli o mnie chodzi, także zapadła mi w pamięć – w scenach ukazujących pogodzenie się z sytuacją również można odnaleźć realizm. Generalnie, po książkę warto sięgnąć chociażby z ciekawości, tym bardziej, że na jej podstawie powstał film, który – ponoć – jest słabszy od pierwowzoru. „Tam, gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej to kolejna lekka pozycja z aniołami w rolach głównych. Główna bohaterka ma pecha, bo jej anioł stróż został ranny i strącony na ziemię, a to oznacza, że Ewa, którą się opiekował, będzie mieć problemy zdrowotne. Jak się rozwinie historia, pozostawiam do dowiedzenia się Czytelnikom. Lektura miła, szybko się ją czyta, ale słabo zapada w pamięć. 13

„Listy w niebieskich kopertach. Moja korespodencja z Aniołem” Grzegorza Sokołowskiego niestety nie miałam okazji przeczytać, choć shczooreczek pisze, że „(...) tak wspaniałej książki wykorzystującej motyw anioła do tej pory nie czytałam (...)”. Fabularnie powieść jest bardzo prosta – pewien człowiek prowadzi korespodencję ze swoim aniołem stróżem. W ten sposób autor porusza trudne tematy, przy okazji dając Czytelnikowi porady co do życia. Nie samą filozofią człowiek jednak żyje, więc można odnaleźć i humorystyczne akcenty: „(...) W sposób zabawny celnie podsumowuje stany polskich plaż. (...)”. Co jednak urzekło w prozie Sokołowskiego shczooreczka? -Finalnie, zaimponowała mi jej niezwykła poprawność ortograficzna, interpunkcyjna oraz gramatyczna listów. Rzadko, naprawdę rzadko zdarza się tak idealny zapis. -wyjaśnia. „Anioł” Cliffa McNisha przedstawiana jest przez Vicky jako powieść po którą warto sięgnąć, gdyż nie jest to banalna i lekka historia, jak to może sugerować okładka. Fabuła tutaj „(...) przedstawia losy zagubionej w świecie Freyi Harrison, jej brata Luck'a, który z całych sił stara się być odważny i dobry dla ludzi, oraz wychowywanej przez rodziców pod kloszem, nie przystosowanej do normalnego życia, Stephane. Opowieść jest o ludziach smutnych

i cierpiących, oraz o tym, jak w codziennym życiu możemy pomóc (...). Ano właśnie – autorkę recenzji urzekło to, że autor snuje historie, które – oprócz smutku – kryją w sobie także ciepło. Ogólnie da się o tej pozycji powiedzieć: „(...) Wywołuje całą burzę uczuć. Porusza poważne tematy. W fabule niewielerzeczy da się przewidzieć, a wizja aniołów Cliff McNisha jest lekko mówiąc – niecodzienna (...)”. Widać, to, jakie są istoty w tej powieści, Vicky pozostawiła Czytelnikom do odkrycia. O „Córce anioła” Lynn Sholes i Joe Moore już takiej różowej wizji, według Kamili, nie da się snuć. Sama książka opowiada o tym, że trzeba odnaleźć ostatnią ocalałą tablicę przekazaną ludziom od Boga. Oczywiście jedyną osobą, która może to zrobić jest Cotten Stone, tytułowa córka anioła. -Nie lubię czytać od środka, bo potem nie wiem, co się dzieje. -Twierdzi wspomniana Kamila. Uważa też, że główna bohaterka ma zbyt wiele szczęścia: - Miała tyle szczęścia, zawsze ktoś jej pomagał albo miała szczęście,


albo przez przypadek coś odkryła. To tak się na dłuższą metę nie da tego czytać. „Tożsamość anioła” L. H. Zelman to pozycja warta zanotowania z jednego, prostego powodu – jej autorką jest Polka. Oczywiście, nie jest to jedyna książka o aniołach naszego rodaka, ale wróćmy do tematu. Annie28, osoba, która podjęła się zrecenzjowania wspomnianej pozycji tak ją skomentowała: -Nie sądziłam, że czeka mnie miła niespodzianka1. Jak tłumaczy: - Sądziłam, że będę żałować kupna tej książki, z racji tego, że polscy pisarze nigdy mnie nie satysfakcjonują. Czego można się spodziewać po omawianej historii? „(...) Fabuła jest ciekawa, a akcja wartka, dynamiczna i... obfitująca w romantyczne sceny. Główna bohaterka, Andrea, jak na bestseller przystało musi wybrać między dwoma facetami. (…)3”. Sukces książki, bo niewątpliwie taki odniosła, Annie28 tłumaczy, że „(...) wątek miłosny 2+1, to jeszcze w żadnej książce nie był on tak idealnie poprowadzony. (… ) Cały wątek jest przyziemny, rzeczywisty, prawdziwy. Z wyjątkiem nadprzyrodzonych elementów mamy wrażenie, że wątek jest rodem z obyczajowej książki, a Andrea jest pewną siebie dziewczyną, która w głębi serca wie co jest dla niej najlepsze. (...)”.

„Miasto kości” Cassandry Clare bez wątpienia stało się bestsellerem swego czasu. Paulina twierdzi, że na sukces autorka zapracowała sobie prostym językiem powieści: -Język powieści jest prosty i łatwy w odbiorze. Dzięki doskonale skonstruowanej akcji czytelnicy śledzą z napięciem bieg wydarzeń1. Oczywiście powieść zawiera wady, jednak według recenzentki jest ich niewiele: - Można by napisac, nic dodać, nic ując, jednak brakowało mi realistycznych opisów walk, czy demonów, czy innych stworzeń, przez co trudniej to sobie wyobrazić. Powyżej został zaprezentowany naprawdę mały stosik literatury angelologicznej. Wiem, że może spodziewaliście się więcej wypowiedzi na jej temat, nie mniej w dzisiejszych czasach łatwiej o opinie co do książek z wampirami, aniżeli z aniołami. Te ostatnie zapewne kiedyś powrócą, gdyż jest to taka przemienna moda anioł-wampir. Ale to już temat na odrębny tekst. Ja, na koniec, chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na książki, które istnieją fizycznie, aczkolwiek mało kto albo wcale, po nie sięgnął.

Adriana Miś stworzyła książkę „Z pamiętnika aniołka”. Jest to dziennik anioła stróża, który zaprzyjaźnia się z chłopcem, przez co ten ostatni przeżywa rozmaite i fantastyczne przygody. Pozycja jest raczej adresowana do dzieci, choć wiadomo, że takie historie najbardziej lubią dorośli. Michał Viewegh ma w swoim dorobku całkiem inny utwór: filozoficzny, z czeskim akcentem. Historia opowiada o trzech ludziach: młodej wdowie, instruktorze nauki jazdy i samobójcy, którym towarzyszy czterech aniołów, jako, że ci właśnie osobnicy mają zmierzch swego życia. Książka zwie się „Aniołowie dnia powszedniego”, a jej autorem jest jeden z najpoczytniejszych, współczesnych pisarzy czeskich. Ewa Stadtmüller to stwórczyni kolejnej pozycji dla dzieci, zatytułowanej „A jak Anioł”. Ponoć zawarto w niej historie wzruszające o aniołach stróżach i innych ich rodzajach. Herbert Oleschko postanowił zaprezentować światu, a właściwie Polsce, antologię baśni o diabłach i aniołach. Książka reklamowana jest jako pierwsza pozycja tego typu na naszym rodzimym rynku. Manfred Eichhorn i jego powieść „Dobre, małe anioły” to opowiastki o aniołach, w których kryje się nie tylko wzruszenie, ale także i humor.

L. A. Weatherly oraz Dorotea De Spinto niezależnie od siebie wydali swego czasu powieści zatytułowane „Anioł”. Ten pierwszy zapoczątkował nią trylogię o siedemnastoletniej Willow, która czuje się inna z powodu daru – wie, co się przydarzy innym ludziom. I dzięki temu na swojej drodze spotyka Alexa, który próbuje ją powstrzymać od pewnych czynności (bez skojarzeń). Z kolei De Spinto także porusza temat inności, także opowiada o dziewczynie w tym wieku, jednak na imię jej było Vittoria i teoretycznie Vittoria powinna być aniołem, ale nie ma skrzydeł. W powieści, oczywiście, występuje temat miłości. Ufff. Można tak jeszcze długo i bardzo długo wymieniać, ale będę litościwa dla swoich Czytelników i powiem tak: sięgnijcie kiedyś, przy okazji, po którąś z wyżej wymienionych lektur, bo niektóre są naprawdę warte poświęconego im czasu. Dziękuję za uwagę i dobranoc.

14


Gry PC

Batman - Arkham City

Pamiętacie jeszcze Arkham Asylum? Ja pamiętam znakomicie, ponieważ niedawno jeszcze raz przeszedłem tę grę, by odświeżyć umysł przed Arkham City, która niedawno miała premierę. Producenci dołożyli najwyższych starań, aby gra stanęła na najwyższym poziomie. Gratulacje Rocksteady, świetna robota! Grafika cieszy oczy od samego początku, bez problemu możemy dostrzec najdrobniejsze szczegóły otoczenia. Światło, które pada przez okna efektownie oświetla wnętrza i tworzy niesamowity klimat. Oprócz znakomitej grafiki gra posiada również większą wydajność. A co z bohaterami? Już na początku poznajemy bohaterów, którzy pojawią się w dalszej części gry, np. Catwoman – szybka i zwinna kobieta, która potrafi radzić sobie

Mechanika gry nie zmieniła się. Walka wciąż polega na zadawaniu ciosów i wykonywaniu uników czy kontr. Całość przebiega jednak znacznie szybciej, więc nie ma czasu na nudę. Nudzie zapobiega także ciekawa fabuła. Jednak walka z przeciwnikami będzie cięższa. Trzeba unikać walki z wieloma przeciwnikami; wrogów eliminować po cichu, z ukrycia, by nie zobaczyli nas ich sojusznicy. W grze nie zabraknie emocjonujących spotkań z bossami. Nasz główny bohater zostanie wyposażony w nowe gadżety, będziemy mogli bawić się znacznie ciekawiej. 15

ze złoczyńcami oraz Dwie Twarze. Widzimy też wiele innych postaci, które pewnie ujrzymy jeszcze nie raz, ponieważ postaci w Batmanie często się powtarzają. Walki przebiegają szybko i efektywnie. Występuje tu „matrixowy” efekt spowolnienia, podczas pokonywania ostatniego przeciwnika. Dynamika akcji jest na najwyższym poziomie i przebija nawet tą znaną z poprzedniej części gry. Akcja Arkham City rozgrywa się kilka miesięcy po wydarzeniach znanych z Arkham Asylum. Od tego czasu wydarzyło się sporo. Quincy Sharp został mianowany burmistrzem Gotham zaraz po tym, jak przypisał sobie wszystkie zasługi Batmana. Wyrzucił on z wielu części miasta normalnych mieszkańców i po ogrodzeniu całego terenu wpuścił tam łotrów z więzienia. Ci zaś zamiast pozabijać się nawzajem, połączyli siły i utworzyli gangi, na których czele stawał zawsze jeden z komiksowych wrogów Batmana. Nad lokatorami tego nietypowego więzienia panuje Hugo Strange, czyli nasz nowy wróg numer jeden. Oferuje on swoim podopiecznym swobodę i wolność, jeśli tylko nie będą uciekać.

Będą one potrzebne do poruszania się po mieście i wchodzenia we wszystkie zakamarki. Miasto jest naprawdę ogromne,o wiele większe niż poprzenio, a na każdym rogu ulicy może czaić się wróg. Gra oferuje nam także więcej zadań pobocznych, co utrudni przejście gry w 100%. Również Człowiek Zagadka uzbroi się w nowe pytania i łamigłówki. Arkham City ma też swoje wady, np. dostosowanie interfejsu do gracza tak, by nie musiał co chwilę wyłączać zacinającej się gry. Są to jednak mało znaczące minusy, biorąc pod uwagę zawartość gry. Nie ma przecież gier idealnych. c0lin


Rocksteady Studio


Świt Zmierzchu Wiktora Aleksandrowicz PROLOG Dzień drugi. Kiedy rozważałam grzech aniołów i natychmiastową ich karę, zapytałam Jezusa: Dlaczego aniołowie natychmiast po grzechu zostali ukarani? – Usłyszałam głos: Dla głębokiego poznania Boga; nikt z ludzi na ziemi nie ma takiego poznania Boga, chociażby był [to] wielki święty, jakie ma anioł. – Lecz dla mnie nędznej okazałeś się, Boże, miłosiernym, i to tylekroć razy; nosisz mnie w łonie miłosierdzia swego i zawsze mi przebaczasz, kiedy Cię błagać będę sercem skruszonym o przebaczenie. Cytat z „Dzienniczka” św. Siostry Faustyny Świt Zmierzchu ‘Prolog’ I Niebo było pochmurne. Zanosiło się na deszcz. Amy wyszła z domu raźnym krokiem. Nie mogła spóźnić się do szkoły. Pierwsza klasa to nie przelewki, a ona jeszcze miała coś do załatwienia. Na ganku stał Rafał, student, który wynajmował u nich pokój. Przebiegła koło niego jak błyskawica, jedynie machając mu na pożegnanie ręką. Mimo, że zawsze był dla niej miły, nie przepadała za nim. Nie była pewna czy sprawiały to jego złociste, kręcone włosy, czy zawsze elegancko wyprasowane koszule i spodnie w kant, a może zupełnie coś innego. Po prostu nie i już. Pędziła dalej, nie zatrzymując się nawet na złapanie oddechu. W końcu dotarła do celu. Stare, zakratowane, piwniczne okienko, znajdujące się między ślepymi ścianami pobliskich bloków. Amy przykucnęła przy nim, zaglądając do środka. Pisnęła z zachwytu. Ciągle tu były. Na dole, w płytkiej dziurze, bawiły się bure kocięta. W żaden sposób nie reagowały na obecność dziewczynki. Przyzwyczaiły się już, że codziennie je odwiedza. Wyciągnęła z kieszeni woreczek z suchą karmą, ukradzioną Doris, ich domowej, perskiej kocicy. Nie sądziła, żeby tamta miała coś przeciwko, bo i tak codziennie dostawała od mamy różne, za każdy razem bardziej wyszukane frykasy. Miała ze sobą także jakieś stare, wyciągnięte ze strychu ubrania. To, żeby kociakom było wygodniej. Starannie wepchnęła je przez kraty piwnicznego okienka. Maluchy obwąchały je ciekawie, a potem zabrały się do zabawy, polegającej na tarmoszeniu wszystkiego i darciu na strzępy. Amy roześmiała się zadowolona. Były takie rozkoszne! Wstała, omijając ponure blokowisko. Musiała już iść, jeżeli nie chciała się spóźnić. Jej uwagę przyciągnęło coś dziwnego. Na wzgórzu, tuż za blokowiskiem, stało wielkie, rozłożyste drzewo. To był orzech włoski. Od zawsze tu stał, ale nie to było w nim dziwne. Pod drzewem, tam gdzie trawa najbardziej zmarniała, ponieważ przez gęstą kotarę z liści nie dochodziło do niej słońce, stała dużych rozmiarów klatka. Była zrobiona z jakiegoś czarnego materiału. Amy jeszcze nigdy takiego nie widziała. Onieśmielona podeszła bliżej, nieśmiało wyglądając zza krzaków. W środku ktoś był! Na dnie klatki siedziała skulona postać. W żaden sposób nie mogła się wyprostować. Dziewczynka zamrugała. Zawsze miała bujną wyobraźnię i widziała 17

więcej niż wszyscy inni. Szybko przestała o tym opowiadać, ponieważ nie chciała, żeby rodzice pomyśleli, że jest wariatką. Mama uważała, że opowiada dziwne bajki, tata nie miał czasu słuchać, a starszy brat uważał, że jest głupolem. Tak, klatkę także musiała sobie wyobrazić. Zwlekała, wyglądając co jakiś czas, ze swojego bezpiecznego schronienia, za krzakami śnieguliczki. Kiedy miała już iść, zobaczyła, że w stronę drzewa, lekkim krokiem idzie Rafał. Schowała się głębiej. Niedoczekanie! Nie miała zamiaru pozwolić, żeby jeszcze ktoś poza nauczycielami i rodziną uznawał ją za wariatkę. Student zatrzymał się tuż przed czarną klatką. Uśmiechał się pogodnie. Siedząca na dnie klatki postać podniosła na niego wzrok. To był chłopak. Amy nie potrafiła określić jego wieku. Była przekonana, że jest starszy od jej brata, ale wydawał się być również młodszy od Rafała. Poza tym jego postać była straszliwie wychudzona, do tego stopnia, że było mu widać wszystkie żebra. Dziewczynka spostrzegła coś jeszcze. Z łopatek wyrastały mu brązowe, pokryte błoną, nietoperzowate skrzydła. W ciasnej klatce, ledwo mieściły się zupełnie złożone. – Witaj Gadrielu, dobrze spałeś? – odezwał się w tonie przyjaznej pogawędki Rafał. Siedzący w klatce chłopak spiorunował go wzrokiem. Milczał. Rafał uśmiechnął się, wygładzając dłonią koszulę. – No cóż, miałem nadzieję, że wreszcie zmądrzałeś… – westchnął teatralnie. Zdjął z ramienia przewieszoną przez nie, skórzaną torbę. Wyjął z niej starannie zakręconą butelkę wody mineralnej. Podał przez kraty, siedzącemu w klatce chłopakowi. Tamten spojrzał na niego nieufnie, ale odkręcił pojemnik. Wyraźnie walczył sam ze sobą i swoim pragnieniem. W końcu pociągnął z gwintu duży łyk. Zaczął się krztusić, jakby coś w gardle paliło go żywym ogniem. Upuścił butelkę. Rafał chwycił ją, jeszcze zanim dotknęła spragnionej słońca ziemi. Wzruszył ramionami, sam pociągając z butelki duży łyk. Potem, patrząc Gadrielowi w oczy, wylał na niego całą resztę zawartości. Chłopak skulił się jeszcze bardziej, osłaniając ramionami głowę i twarz. Krzyknął. Woda ściekała po jego nagich plecach, przepływając pomiędzy skrzydłami, a wszędzie tam, gdzie dotknęła go choćby kropla, zostawały poczerniałe, jakby wypalone ślady. Amy zadrżała. To było zdecydowanie więcej niż chciała widzieć. Przedarła się najciszej jak umiała przez zarośla, tak, żeby nie zauważył jej żaden z chłopaków, a potem pędem pobiegła się w stronę szkoły. II Przez cały dzień Amy siedziała jak na szpilkach. Dręczyło ją czy to, co widziała tego ranka było prawdziwe. Kiedy tylko zadzwonił ostatni dzwonek, zapominając nawet zmienić swoje stare trampki na adidasy, rzuciła się do wyjścia ze szkoły. Zatrzymała się dopiero w pobliżu szarych bloków. Przez cały dzień padało, przez co ziemia była błotnista, a trawa mokra. Dziewczynka wolnym krokiem podeszła do krzaków śnieguliczki. Wyjrzała zza nich zaciekawiona. Klatka w dalszym ciągu tam była. Siedzący w niej chłopak opierał się o pręty i najwyraźniej spał. W każdym razie, jego powieki były zamknięte. Z liści orzecha niemrawo skapywała woda,


jednak drzewo było tak rozłożyste i gęste, że działało niemal jak ogromny parasol. Amy, decyzją chwili, wyjęła z plecaka drugie śniadanie i kartonik z sokiem. Najciszej jak potrafiła, podkradła się w kierunku klatki. Położyła wszystko na tyle blisko czarnych prętów, żeby chłopak bez problemu mógł dosięgnąć. Otworzył oczy. – Widzisz mnie? – zapytał zdezorientowany, patrząc prosto na nią. Dziewczynka obrzuciła go spłoszonym spojrzeniem i nie udzielając żadnej odpowiedzi, po prostu uciekła. III Pokój Amy w niczym nie przypominał pokoju siedmioletniej dziewczynki. Ściany były białe, nie wisiały na nich żadne obrazki ani plakaty. Nie było tu ani jednej zabawki. Pod oknem stało sosnowe, równiutko zaścielone, wąskie łóżko. Po drugiej stronie wisiała półka, na której rządkiem stały książki bez ilustracji – Tołstoj, Konfucjusz, Verne, Wells – głosiły napisy na okładkach. Pod półką stało idealnie wysprzątane, zupełnie puste biurko. Gdyby komuś zdarzyło się tu wejść, z pewnością nie pomyślałby, że może być to pokój dziecka. Amy nienawidziła tego miejsca, jak zresztą i całego domu, ale tylko tutaj, w swoim własnym pokoju, czuła się zupełnie bezpieczna. Był on nową przybudówką, w starym, poniemieckim domu i tylko tutaj, w tym maleńkim pomieszczeniu, korytarzami nie snuły się dawno zapomniane już, duchy. – Ewa! Zejdź na dół! – zawołała surowym głosem jej matka. Dziewczynka zgarnęła spod biurka swój szary plecak i wolno, stąpając na palcach, zeszła po schodach na dół. W całym domu obowiązywał surowy zakaz biegania. Zresztą niewiele rzeczy było tu dozwolonych. – Tak mamo? – zapytała uprzejmie Amy. – Wrócę dzisiaj późno – oznajmiła elegancka kobieta, nie zwracając najmniejszej uwagi na córkę. – Przekaż wychowawczyni, że nie pojawię się na dzisiejszym zebraniu. – Dobrze mamo – odpowiedziała wcale nie zdziwiona dziewczynka. Była przekonana, że jej wychowawczyni także to nie zdziwi. Amy stanęła w drzwiach i czekała. Kobieta po kilku minutach i pociągnięciach tuszem do rzęs, jakiejś francuskiej marki, wreszcie zwróciła uwagę na dziewczynkę. – To wszystko, możesz odejść – powiedziała chłodnym głosem, święcie wierząc, że oto właśnie spełniła swój rodzicielski obowiązek. IV Tego ranka Amy starannie, szerokim łukiem, ominęła szare blokowisko. Nie miała ochoty tam wracać. Nie bała się zamkniętego w klatce chłopaka, bo jak można było bać się kogoś, kto tak naprawdę nie istniał? Ominęła to miejsce, gdyż nie miała najmniejszej ochoty spotkać mieszkającego u niej w domu Rafała. Mimo to, zżerała ją ciekawość i wiedziała, że nic jej nie powstrzyma przed pojawieniem się tam ponownie. W szkole jak zwykle unikała innych dzieci. Nie interesowały jej ich zabawy, a oni uważali, że jest dziwna. Amy wiedziała, że mają rację. Była dziwna. Wszystkie przerwy przesiedziała na korytarzu, czytając Wspomnienia z domu umarłych Dostojewskiego. Rodzice nigdy nie zwracali uwagi na to, co czyta. Ojciec był zbyt zajęty pracą, a matka swoją towarzyską działalnością. Dziewczynka była pozostawiona sama sobie i właściwie ją to nawet cieszyło.

Była niezwykłym dzieckiem i dobrze, że nikt w to nie ingerował. Tym razem z budynku szkoły wyszła niespiesznym krokiem. Była na wszystko przygotowana. Zdobędzie wszystkie potrzebne jej informacje, jednocześnie nie dając innym, powodu do uznania, że jest wariatką. V Tym razem pogoda była znośna. W każdy razie Amy uznała, że jest na tyle ciepło, że może sobie swobodnie usiąść pod drzewem – rozłożystym orzechem włoskim – nie zwracając na siebie niczyjej, niepożądanej uwagi. Wspięła się na wzgórze, a potem, zupełnie ignorując, stojącą kilka metrów dalej, czarną klatkę, rozłożyła na ziemi swoją szarą kurteczkę, po czym usiadła na niej, plecami opierając się o gruby pień drzewa. Z plecaka wyciągnęła książkę i otworzyła ją w miejscu, w którym skończyła czytać. Wyraźnie czuła na sobie wzrok siedzącego w klatce chłopaka. Wydawało jej się, że się zirytował. Jakoś dziwnie spodobało jej się to uczucie. Czasami wręcz uwielbiała drażnić dorosłych. W końcu, najwyraźniej nie wytrzymał. – Wróciłaś – ni to oznajmił, ni zapytał. – Tak – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku znad czytanej książki. Chłopak gwałtownie podskoczył. Uderzył głową w pręty klatki. Syknął z bólu. Wyraźnie nie spodziewał się, że mu odpowie. Amy roześmiała się szczerym, dziecięcym śmiechem. „To” mogło okazać się ciekawą znajomością, nawet jeżeli on tak naprawdę nie istniał. – Ty naprawdę mnie widzisz? – zapytał zaskoczony. – Widzę – przyznała dziewczynka. – I czuję – dodała marszcząc z dezaprobatą swój niewielki nosek. Chłopak najwyraźniej szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego, ponieważ rozsiadł się najwygodniej jak potrafił, na dnie ciasnej klatki. – Jak ci na imię? – zapytał wyrażając stosowne zainteresowanie. – Ewa – odpowiedziała niechętnie dziewczynka, właściwie od zawsze nie cierpiała tego imienia. Siedzący w klatce chłopak ponownie podskoczył. Przeklął brzydko. Zadrżał, mimo, że w powietrzu wcale nie było chłodu. Z trudem przełknął ślinę. – A czy nie mógłbym cię nazywać jakoś inaczej? – zadał kolejne pytanie. – Widzisz, twoje imię bardzo źle mi się kojarzy – dodał niezbyt pewnie. Dziewczynka obdarzyła go słodkim uśmiechem. – Też go nie lubię – przyznała. – Ja sama mówię na siebie Amy – zdradziła mu swoją najgłębiej skrywaną tajemnicę. Tym razem to on uśmiechnął się szeroko. – Amy – powtórzył – podoba mi się. Znałem kiedyś pewną osobę o tym imieniu. To dobre imię. – Ty jesteś Gabriel – powiedziała podnosząc wzrok znad książki. Tym razem chłopak zadrżał jeszcze wyraźniej. W jego oczach pojawiło się niekłamane przerażenie. – Nie, zdecydowanie nim nie jestem – uciął krótko. Amy, tym razem prawie zamknęła książkę. Obrzuciła go wymownym spojrzeniem. – Więc dlaczego Rafał tak cię nazwał? – zapytała rezolutnie. – Jego też widzisz? – spytał jeszcze bardziej zaskoczony. – Tak, mieszka u mnie w domu – odpowiedziała pewnie dziewczynka. – Wynajmujemy mu pokój. Chłopak westchnął cierpiętniczo, ale nic więcej na ten temat nie powiedział. 18


– Mniejsza z tym – stwierdził zrezygnowany. – Nazwał mnie Gadriel, przez „d”, ponieważ tak właśnie mam na imię. Spojrzała na niego wymownie. – Gabriel, Gadriel… nie taka znowu wielka różnica. – Uwierz mi, jest ogromna – mruknął przymykając oczy. – Co czytasz? – zapytał zmieniając temat. Pokazała mu okładkę. – Wspomnienia z domu umarłych – przeczytał na głos – Fiodor Dostojewski. Nie było nic weselszego? Na przykład jakiejś powieści fantasy… – rozmarzył się chłopak. Amy wzruszyła ramionami. – Lubię znać różne rzeczy – spojrzała na niego z pewną dozą fascynacji, którą zamieniła po chwili na uprzejme zainteresowanie. – Nie nudzisz się siedząc tutaj całymi dniami? – zapytała. – Piekielnie – przyznał szczerze chłopak. – Jeżeli chcesz, mogę zostawić ci książkę – zaproponowała – odbiorę ją jutro. – Mogłabyś? – gorąco zainteresował się chłopak. Przysunęła się do niego bliżej i odrobinę wsuwając za kraty, podała mu złożoną książkę. – Proszę – powiedziała z uśmiechem. Gabrielowi zadrżały ręce, kiedy sięgał po stary, rozsypujący się już tom. – Dzięki – mruknął, a w jego głosie pobrzmiewała nutka niedowierzania – i za wczorajsze śniadanie właściwie też. W pewnym momencie, na oczach zaintrygowanej dziewczynki, książka w jego dłoniach po prostu zniknęła. – Jak to zrobiłeś? – spytała zaciekawiona. Uśmiechnął się tajemniczo. – To mój prywatny sposób na Rafała – powiedział – jeżeli coś uda mi się zdobyć, to od razu to chowam, tak, żeby on tego nie znalazł i mi nie zabrał.Amy z uznaniem skinęła głową. Ona robiła dokładnie to samo, tylko jej metody były znacznie mniej spektakularne. – Jak dużą rzecz możesz schować? – zapytała rzeczowo. – Właściwie każdą – przyznał z pobrzmiewającą w głosie dumą. – Super! – oznajmiła z dziecięcym entuzjazmem. – Jeżeli jesteś głodny, dzisiaj też mam dla ciebie śniadanie – dodała. Gadriel był znacznie lepszy od dzikich kociąt, nawet jeżeli tak naprawdę nie istniał, ale o nich także nie zapomniała. Ciemne oczy chłopaka zaświeciły się setkami roztańczonych iskierek. Spojrzał na nią z nadzieją. Pogrzebała przez chwilę w szarym, nie ozdobionym niczym plecaku i wyjęła z niego białe pudełko śniadaniowe. Podała mu je, razem z jabłkowym soczkiem w kartoniku. Natychmiast otworzył. Założyła plecak na ramiona i z wdziękiem wstała z przerzedzonej trawy. Podniosła także swoją, lekko pobrudzoną kurtkę. Gadriel podniósł na nią błagalny wzrok. – Musisz już iść? – zapytał zbolałym tonem. – Tak – odpowiedziała stanowczo. – Wrócisz? – spytał z nadzieją. Skinęła głową. – Jutro. – W takim razie do zobaczenia jutro, mała Amy – pożegnał ją ze smutnym uśmiechem. Dziewczynka pomachała mu na pożegnanie ręką, a potem zbiegła ze wzgórza, jakby sam diabeł ją gonił. W sercu czuła dziwną lekkość, a coś w umyśle jej podszeptywało, że oto właśnie, zyskała pierwszego w życiu przyjaciela. VI Im więcej książek mu przynosiła, tym bardziej skory do rozmowy był Gadriel, a historie, które jej opowiadał były niesamowite. Odwiedzała go już od ponad tygodnia i zamiast znudzić, jak inne „wytwory” dziecięcej wyobraźni, fascynował ją tylko coraz bardziej. 19

Oczy chłopaka zalśniły, kiedy wsuwała przez kraty kolejne części Kronik Narni Lewisa. Zauważyła, że z tej książki, jak do tej pory, ucieszył się najbardziej. – Przyniosłam ci jeszcze inne rzeczy – powiedziała uśmiechając się do niego rozbrajająco. – To, gdybyś przypadkiem nie lubił ciemności, bo ja ich czasami nienawidzę – oznajmiła wyciągając z plecaka turystyczna latarkę. – I jeszcze śpiwór – na początku tygodnia, kiedy przyniosła mu poduszkę, spojrzał na nią tak jakoś dziwnie i oznajmił, że on nie sypia. No i co z tego? Przecież równie dobrze może dzięki temu siedzieć wygodniej. Amy otworzyła worek, wyjmując zgnieciony, ciemnozielony materiał, żeby przecisnął się przez pręty klatki. – Chciałam cię o coś zapytać – dodała wpychając go do środka. – Pytaj – pozwolił rozbawiony. Gadriel uwielbiał jej pytania. Wiedziała o tym. Zawsze go rozbrajały. Czasami kulił się łapiąc za brzuch, nie mogąc powstrzymać kolejnych salw śmiechu, a innym razem odpowiadał jej zupełnie poważnie. Nigdy jednak nie zbywał jej, jak cała reszta dorosłych. Kiedy spytała go ile ma lat, odpowiedział prosto – „więcej niż Ziema”. Na pytanie ile ma Rafał, powiedział tylko, że tamten jest jeszcze starszy. Brnąc dalej, zapytała go, ile miałby lat, gdyby był człowiekiem. Tym razem odpowiedź ją zaskoczyła. Stwierdził z drwiącym uśmiechem, że dziewiętnaście. W ten sposób rozpoczęli dziwną grę, polegającą na tym, że Amy, aby otrzymać satysfakcjonującą ją odpowiedź, musiała zadać właściwie pytanie. – Czemu tu jesteś? Dlaczego Rafał cię tu trzyma? Zadawała to pytanie po raz kolejny, za każdym razem mając nadzieję, że jednak jej odpowie. Chłopak wzruszył ramionami. – Ma swoje powody – odparł tajemniczo. – A co byś robił, gdybyś był wolny? – drążyła dalej. Gadriel uśmiechnął się tym swoim rozmarzonym uśmiechem, a Amy wiedziała, że na chwilę uciekł od rzeczywistości. – Żyłbym – odpowiedział po prostu. VII Dziewczynka stanęła przed lustrem. Chwyciła w dłonie nożyczki. Całymi puklami zaczęła obcinać swoje kasztanowe włosy. Kiedy skończyła, sięgały ledwie do policzków i były niemiłosiernie postrzępione. Idealnie! To one stanowiły problem. Przyjrzała się leżącym na dywanie pasmom. To przez te głupie włosy, matka kazała jej godzinami wystawać na tych okropnych przyjęciach, słuchając, jak zachwalały je panie z towarzystwa dobroczynnego. To właśnie za nie ciągnęli ją dokuczliwi koledzy ze szkoły, krzycząc, że jest świruską i wariatką. To w te właśnie włosy jej brat wypluł gumę, kiedy jechali samochodem, a ona potem musiała spędzić długie godziny, na fryzjerskim fotelu, cierpiąc niesprawiedliwe tortury. Tak, zdecydowanie one właśnie były problemem. Teraz, kiedy ich nie ma, wszystko się zmieni! Zadowolona zeszła na dół. Gosposia krzyknęła na jej widok. – Ewuniu, coś ty sobie zrobiła?! – zawołała spanikowana. – Twoja matka będzie wściekła! Amy wzruszyła ramionami. Założyła na ramiona swój szary, pozbawiony ozdób plecak i raźnym krokiem ruszyła do szkoły.



VIII Łzy same cisnęły się do oczu dziewczynki. Nie płakała jednak. Była twarda! Musiała być! Zawsze taka będzie. To, jak dzisiaj się z niej wyśmiewali, jak bardzo dokuczali, z powodu tych durnych włosów, przechodziło ludzkie pojęcie. Nigdy ich nie lubiła, ale dzisiaj czuła w sercu prawdziwą nienawiść. Zwolniła się z ostatniej lekcji, kłamiąc w żywe oczy wychowawczyni, że bardzo boli ją brzuch. Kobieta nie protestowała, a nawet odetchnęła z ulgą, że oto, wraz ze zniknięciem z ostatniej godziny Ewy, skończy się ten koszmarny dzień. Amy wspięła się na orzechowe wzgórze, jak je ochrzciła w myślach, kurczowo zaciskając usta. Postanowiła sobie w duchu, że jeżeli on także będzie się z niej wyśmiewał, to nigdy więcej tutaj nie wróci. Bez słowa rozłożyła pod drzewem koc, który teraz zawsze nosiła ze sobą w plecaku. Usiadła na nim. Gadriel oczywiście tam był, bo niby gdzie indziej miałby się znaleźć? Obrzucił Amy zdawkowym spojrzeniem. Jego ciemne oczy, tego dnia, były bardzo poważne i pełne melancholii. – Jesteś jeszcze brzydsza, niż to zapamiętałem – oznajmił na powitanie. – Z tymi włosami wyglądasz prawie zupełnie, jak ja. Amy przyjrzała mu się zaskoczona. Rzeczywiście. Wcześniej nie zwracała na to uwagi. Nigdy specjalnie nie przyglądała się dorosłym, bo niby i po co… Włosy Gadriela, o dwa tony ciemniejsze niż jej własne, niesfornie opadały na oczy chłopaka. Były postrzępione i nierówne, zupełnie jak lwia grzywa. Tyle, że podczas gdy jej były czyściutkie i pachniały truskawkowym szamponem, jego sprawiały wrażenie upiornie tłustych i ubrudzonych, czym się tylko dało, po częstym kontakcie z ziemią i rzadką, rosnącą pod orzechem trawą. Dodatkowo na jego twarzy pojawiał się co jakiś czas i znikał kilkudniowy zarost. O to też będzie musiała go kiedyś zapytać. – Ty wyglądasz paskudniej – odparowała, zadowolona z jego komentarza. Roześmiał się. Nie zdążył jednak dodać nic więcej, ponieważ od stóp wzgórza dobiegły ich dziecięce głosy. – Ewka, marchewka – krzyczeli chłopcy, wbiegając po łagodnym zboczu. – Na głowie maptasie gniazdo! – Co tu robisz, wariatko? – zapytał Kamil, ciężko dysząc. Był jednym z tych spasionych dzieciaków, który zawsze i wszędzie, awanturą i pięściami, potrafił zawalczyć o swoje. – Rozmawiasz z drzewami? Pozostali już także dotarli do stóp rozłożystego drzewa, wykrzykując w stronę dziewczynki różne wyzwiska. Klatkę z Gadrielem omijali, jakby zupełnie jej tam nie było, ale przecież Amy od początku wiedziała, że tak naprawdę jej tam nie ma. Tylko co działo się z wyniesionymi z domu rzeczami? Z całej siły starała się ignorować natrętne dzieciaki, mimo, że nie było to wcale łatwe. Jeden z chłopców wyrwał jej z ręki książkę. Drugi zabrał jej plecak. – Oddawaj, to moje! – wrzasnęła Amy. Spojrzała na Gadriela, szukając u niego jakiegokolwiek wsparcia, on jednak tylko przyglądał się z zainteresowaniem. Dzieciaki zaczęły uciekać, zabierając ze sobą jej rzeczy. Nie mając wyjścia goniła ich, aż nie porzucili plecaka przy jednym z osiedlowych śmietników. Zaciskając pięści w bezsilnym gniewie, wróciła na wzgórze.– Nie radzisz sobie – stwierdził znudzonym głosem Gadriel. – Odczep się! – warknęła na niego, zła, że w żaden sposób jej nie pomógł. 21

– Naprawdę? – zapytał rozbawiony. – Myślałem, że może ci się przyda, ale skoro nie… Spojrzała na niego pytająco. Chłopak bawił się, trzymaną w rękach, drewnianą procą. Miała porządne, wykonane ze skóry siedlisko i wyglądała naprawdę obiecująco. – Nie wiem, jak tego używać – zawahała się dziewczynka. – Nauczę cię – powiedział, a brzmiało to jak słodka obietnica. Wzięła od niego procę, a po godzinie ćwiczeń, słuchając bezcennych wskazówek Gadriela, była już mistrzynią w trafianiu do celu. IX Powrót do domu był dla niej koszmarem. Roztrzęsiona matka, natychmiast zabrała ją do fryzjera, który jej postrzępione włosy ułożył w krótką, schludną fryzurkę. Nie zabrakło też długiego, nieprzyjemnego wykładu. Przeglądając się w dużym lustrze, Amy stwierdziła, że wolała jednak tamten stan. Nie była jednak na tyle nierozsądna, żeby wyrazić swoje uczucia na głos. Następnego dnia spakowała swoją nową procę do plecaka i wybiegła z domu o świcie, żeby po drodze do szkoły nazbierać idealnie równiutkich kamieni. Zajrzała na teren szarego blokowiska, tym razem odwiedzając bure kotki. Nakarmiła je granulkami, a potem przyglądała się jak zabawnie jedzą. Zmarszczyła brwi, szukając czwartego kociaka. Były tylko trzy. Miała bardzo złe przeczucia. Rozpaczliwie zaczęła go szukać. Grupa chłopców z jej klasy stała pod trzepakiem. Śmiali się, zasłaniając coś plecami. Usłyszała przeraźliwe miauczenie i piski. Podeszła bliżej. Z przyspieszonym oddechem i rozpaczą w sercu, zdała sobie sprawę, że chłopcy, przy pomocy wykałaczek, wydłubują kotkowi oczy. Wrzasnęła, żeby przestali, wyzywając ich od najgorszych i rzucając się na nich z pięściami. Odepchnęli ją z jeszcze większym śmiechem. – Wariatka – usłyszała powtarzane przez coraz to kolejne usta słowo. Wargi Amy zacisnęły się w wąską linię. Była zdeterminowana. Wyjęła z szarego plecaka procę. Wycelowała, trafiając obłym kamieniem, idealnie w czoło Kamila. Oczy chłopaka zalała krew. Puścił ledwo przytomnego kotka. Zaczął panikować. Amy nie zamierzała przestać, tym razem jednak nie celowała już tak precyzyjnie, wymierzając chłopakom po prostu, nieprzyjemne uderzenia, okrągłymi kamykami. Obrzucili ją wkurzonymi spojrzeniami, ale zabrali ze sobą wrzeszczącego Kamila i odeszli. Amy przyskoczyła do ledwo żywego kociaka. Wzięła go na ręce i pobiegła z nim na orzechowe wzgórze. Tam położyła go na trawie. Kotek przestał się ruszać, wyglądało na to, że nie oddycha. Gadriel przyglądał się całej scenie w milczeniu, z dziwną melancholią w ciemnych oczach. – On nie żyje, Amy – odezwał się w końcu. – Nie! – zaprotestowała stanowczo dziewczynka, jakby to mogło w jakiś sposób zwrócić kociakowi życie. Tego dnia nie poszła do szkoły. Siedziała przez kilka godzin, wpatrując się w martwe ciałko kociaka. Gadriel na początku po prostu milczał, ale z upływem czasu zaczął się niepokoić. – Nie możesz tu zostać – powiedział w końcu. Spojrzała na niego pytająco. – Dlaczego? Odpowiedź jednak zauważyła sama. W oddali, u stóp wzgórza, na tle szarych bloków, majaczyła smukła sylwetka Rafała. Było już za późno, żeby uciekać.


– Dotknij mnie, to będę mógł cię schować – powiedział cicho Gadriel. – W przeciwnym razie, pewnie już się nie zobaczymy. Amy bez wahania podeszła do siedzącego w klatce chłopaka. Wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć jego gładkiej, bladej skóry. Gadriel gwałtownie chwycił ją za rękę. Oczy same jej się zamknęły. Dziewczynka poczuła, że zasypia.

w dalszym ciągu tam był. Leżał skulony, na dnie czarnej klatki. Na wpół złożone skrzydła, miał poszarpane, a błony na nich już prawie wcale nie było. Wyglądały na zupełnie zniszczone i niezdatne do użytku. Dziewczynka wyciągnęła z plecaka koc. Rozłożyła go tuż przy klatce, a sama położyła się na nim, jak najbliżej Gadriela. Wsunęła między stalowe pręty drobną dłoń. Palcami dotknęła ręki chłopaka. – Dlaczego on ci to zrobił? – zapytała cicho.

X Stali w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. Nie, to była jaskinia, zdała sobie sprawę Amy. Wysoka grota, w jaskini. Było tu zupełnie pusto. Duży, niemal idealnie okrągły obszar skalnej powierzchni, otaczała fosa, od której bił dziwny, ciepły blask. Gadriel stał na samym środku pomieszczenia, a ona tuż przy nim, schowana pod jego obszerną, czarną peleryną. Jej materiał najwyraźniej musiał być bardzo cienki, gdyż mogła wszystko przez nią widzieć. Przyjrzała się uważniej fosie. To była rzeka płynnego ognia! Zafascynowana dziewczynka wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę. W pewnym momencie Amy poczuła, jak wszystkie mięśnie chłopaka się napinają, a po chwili, w grocie pojawił się ktoś jeszcze. Postać jaśniała białym światłem. Zdała sobie sprawę, że Gadriel z trudem znosi jej blask. Dopiero po chwili, w stojącym na przeciwko nich chłopaku, rozpoznała Rafała. Jednak olbrzymie, śnieżnobiałe skrzydła i trzymany w rękach, płonący miecz, przeczyły temu, że to mógł być Rafał. Gadriel spojrzał na niego i zadrżał mimowolnie. – Czego tym razem chcesz, Labielu? – zapytał na pozór znudzonym głosem. Rafał spojrzał na niego, najbardziej błękitnymi oczami na świecie. Jego wzrok był jednak twardy i lodowato zimny. – Nigdy się nie nauczysz? – odpowiedział spokojnie pytaniem na pytanie. Zbliżył się do niego, w rękach ciągle trzymając płonący miecz. Gadriel zaczął się cofać. Szedł powoli, krok za krokiem. Amy chwyciła go za rękę, bojąc się przewrócić, zaplątana w fałdy peleryny. Zatrzymali się dopiero na samym skraju przepaści. W dole płynęła wartko ognista rzeka. Rafał uniósł miecz. Dziewczynka poczuła, jak Gadriel mocniej ściska jej dłoń. Zbyt mocno. Dużym wysiłkiem woli powstrzymała się, żeby nie pisnąć z bólu. Poczuła jak cały chłopak sztywnieje. W pewnym momencie opadł na kolana. Puścił jej rękę. Przysunęła się do niego bliżej, żeby nie wystawać spod peleryny. Ukucnęła. – Nie zrobisz mi tego! – warknął cicho Gadriel, a w jego ciemnych oczach widać było przerażenie. Ponury uśmiech ozdobił marmurowe oblicze Rafała. Podszedł jeszcze bliżej, tak, że teraz stał bezpośrednio nad nimi. Gadriel rozłożył brązowe, pokryte błoną skrzydła, zakrywając nimi, niczym tarczą, siebie i dziewczynkę. Amy usłyszała szelest rozrywanej tkaniny. Gadriel krzyknął. Drżał cały. Nie wiedząc, co robić, przytuliła się mocno do jego boku. Twarz chłopaka wykrzywiona była bólem, ale znosił go w gęstym, wiszącym w powietrzu, milczeniu. W końcu jasne światło zniknęło, a razem z nim Amy przestała czuć, niemal przytłaczającą, obecność Rafała. Klęczała tak przez dłuższą chwilę, wtulona w bok ciągle drżącego Gadriela, a potem zamknęła oczy i odpłynęła od niej świadomość. XI Amy obudziła się leżąc na trawie, tuż obok martwego kotka. Gwałtownie usiadła. Z ulgą stwierdziła, że Gadriel

Przez dłuższą chwilę Gadriel nie odpowiadał, a kiedy uznała, że już jej wcale nie odpowie, on wreszcie się odezwał. – To taki rodzaj kary – mruknął cicho. – Za co? – drążyła dalej dziewczynka. – Za to, że dałem ci procę – odpowiedział niechętnie, jednak w jego ciemnych, zmęczonych oczach, zatańczyły iskierki dziecięcej radości. – Przecież on o tym nie wiedział – zdziwiła się Amy. – Nie znał konkretnej rzeczy – westchnął Gadriel – ale wyczuł, że zrobiłem coś złego. On zawsze to wie. – Kiedy to wcale nie było nic złego! – obruszyła się dziewczynka. – Nieważne, zapomnij o tym – mruknął chłopak, przymykając oczy i składając resztki nietoperzowych skrzydeł. Amy wyczuła, że nic już jej więcej o tym nie powie. Postanowiła zmienić temat. – Czemu nazwałeś Rafała „Labielem”? – spytała zaciekawiona. Gadriel wzruszył ramionami. – Kiedyś tak właśnie miał na imię. – A jak teraz się naprawdę nazywa? –Ma wiele imion – odezwał się chłopak, podejmując ich dziwną grę. – Wymień mi jedno, którego jeszcze nie znam – poprosiła dziewczynka. – Nie mogę – odpowiedział jej szczerze. – To znaczy, nie jestem w stanie go wypowiedzieć. Dziewczynka zamrugała. Nie zrozumiała, ale miała pewne podejrzenia. – To tak jak z tą wodą, którą on pił, a tobie zaszkodziła? – spytała rezolutnie. Chłopak uśmiechnął się krzywo, zbolałym uśmiechem. – Mniej więcej – przyznał. – Jak długo Rafał będzie cię tu trzymał? – zapytała. Gadriel puścił jej rękę. Odwrócił się do niej plecami. – Znając moje szczęście, do końca świata. XII Amy wróciła do domu, zupełnie ignorując zły humor matki i dokuczającego jej brata. Zazwyczaj, niesłuszne pretensje wysuwane w jej kierunku, dotykały dziewczynę do żywego, tego dnia jednak była zaprzątnięta ważniejszymi sprawami. Miała swój własny ciężar, który nosiła na sercu. Całą swoją dziecięcą duszyczką pragnęła pomóc Gadrielowi. Leżała na łóżku, w swoim pustym, niemalże sterylnie czystym pokoju, wpatrując się w sufit, gdy usłyszała na korytarzu czyjeś pełne gracji kroki. Zadrżała na samą myśl o tym, że znowu ujrzy duchy ludzi zmarłych w tym domu podczas wojny. Wychyliła się jednak z pokoju, nie mogąc powstrzymać dziecięcej ciekawości. a poddasze, do prosto, ale przytulnie urządzonego pokoju, wracał Rafał. Bez jasnej poświaty, śnieżnobiałych skrzydeł i płonącego miecza wyglądał zupełnie normalnie. Jak człowiek. Amy, walcząc ze swoim strachem, cichutko poszła za nim. Całą sobą czuła, że po prostu musi coś zrobić. Student wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Dziewczynka zajrzała do środka przez dziurkę od klucza. Chłopak odwiesił skórzaną torbę na krzesło. Zdjął z siebie nienagannie wyprasowaną koszulę. Przyjrzała się jego plecom. Nie było na nich ani śladu skrzydeł. 22


Potem Rafał chwycił biały, kąpielowy ręcznik i ruszył w kierunku drzwi. Amy odskoczyła, chowając się w ciemniejszym zakamarku strychu. Odetchnęła z ulgą, kiedy przeszedł obok. Nawet jej nie zauważył. Kiedy tylko zniknął na schodach, decyzją chwili wtargnęła do pokoju, naruszając jego prywatność. Zaczęła przeszukiwać różne miejsca, nie będąc właściwie pewną czego szuka, za to, ze świadomością, że musi to odnaleźć. W końcu otworzyła jego skórzaną torbę. Zaczęła ją starannie, systematycznie przeszukiwać. Na pozór nie było w niej nic niezwykłego – ot, codzienne rzeczy, zwykłego studenta. Gruby zeszyt, elegancki długopis, telefon komórkowy i… klucze. Amy w ostatniej chwili przypomniała sobie, żeby nie wykrzyknąć z radości. Od pęku kluczy odczepiła czarny, matowy. Nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że to ten. Klucz, do więzienia Gadriela. Zamknęła torbę i schowała go do kieszeni, z tyłu spodni. Pełna triumfu, chciała wybiec na korytarz, ale ze zgrozą zdała sobie sprawę, że w drzwiach stoi Rafał. Musiał poruszać się bezszelestnie, ponieważ w ogóle go nie usłyszała. Tylko, jak długo tam był? – Co tu robisz? – zapytał z naganą w głosie. Kłamanie wychodziło Amy perfekcyjnie. – Chciałam cię odwiedzić – powiedziała, spuszczając wzrok i szurając stopą po drewnianej podłodze. – Dlaczego? – zadał pytanie mrużąc oczy. Dziewczynka podniosła na niego wzrok. Jego oczy były tak samo niebieskie, jak to zapamiętała, ale teraz, gdy patrzył prosto na nią, nie było w nich chłodu, a tylko bezbrzeżny smutek. Skoro wiedział, kiedy Gadriel zrobił coś złego, to czy mógł wiedzieć również, kiedy ona kłamie? – Byłam ciekawa – oznajmiła najbliższą prawdy rzecz. Skinął głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. – Zaspokoiłaś już swoją ciekawość? – spytał. Niepewnie skinęła głową. – W takim razie znikaj stąd – rozkazał, odsuwając się od drzwi. Amy o niczym innym nie marzyła. Wybiegła z pokoju, rzucając się pędem na schody, jakby za chwilę na głowę, runąć miało jej całe niebo. XIII Dziewczynka uznała, że noszenie czarnego klucza przy sobie, jest bardzo złym pomysłem. Kiedy tylko zbiegła na dół, schowała go w blaszanym piórniku i wepchnęła głęboko pod łóżko. To właśnie tam ukrywała wszystkie swoje niewielkie skarby. – Ewa! – usłyszała głos mamy, ledwo zdążywszy się wyprostować. Powoli zeszła na dół. Zatrzymała się na dole schodów. Coś było nie tak. Stała tam cała rodzina. Matka była wyraźnie roztrzęsiona. Ojciec wyglądał spokojnie i tak jakoś ponuro. W ręku trzymał niewielką, brązową walizkę. Brat wyglądał, jakby nie wiedział, gdzie podziać wzrok. – Chodź, pojedziemy na wycieczkę – odezwał się głuchym, bezosobowym głosem jej ojciec. Amy posłusznie podreptała za nim do srebrnego volvo. Usiadła na tylnym siedzeniu. Przez szybę zobaczyła jeszcze lśniące od łez, oczy matki. Na podwórku stał Rafał. Patrzył na nią tym samym melancholijnym, smutnym wzrokiem. Wyglądało to zupełnie tak, jakby chciał powiedzieć „przepraszam”. 23

XIV W lekko przybrudzoną, okienną szybę świeciło słońce. Amy przysłoniła ręką oczy. Raziło ją. Odwróciła się na drugi bok. Wcale nie było lepiej. Spojrzała w biały sufit. Jej współlokatorka z pokoju, starsza od niej o kilka lat Hania, zaczęła coś cicho mamrotać. Zawsze mamrotała. To znaczy wtedy, kiedy akurat nie krzyczała w nocy. W Szpitalu Psychiatrycznym Imienia Najświętszej Marii Panny, Amy spędzała już czwarty tydzień. Jej lekarz prowadzący, na pozór miły starszy pan, bez słowa wziął od ojca dziewczynki pieniądze i nie zamieniwszy z nią ani jednego słowa, orzekł schizofrenię. Zabrali jej wszystkie rzeczy osobiste, a ona sama musiała przebrać się w szpitalną piżamę. Teraz dopiero naprawdę zrozumiała tęsknotę Gadriela za książkami. Niczego jej w tej chwili bardziej nie brakowało, no może poza nim samym… – Ewuniu, czas na twoje lekarstwo – odezwała się ociekającym słodyczą głosem, wchodząca do pokoju pielęgniarka. Amy jak zwykle posłusznie usiadła. Wiedziała już, że nie ma sensu się awanturować, ani protestować w żaden widoczny sposób. Najgorsze było to, że naprawdę trudno było oszukać, biegłą w tych sprawach pielęgniarkę. Dziewczynka nie miała zamiaru brać żadnych leków, czasem jednak nie miała wyjścia. Z biegiem czasu zobojętniała, zaczęła o wszystkim zapominać. Nie miała nic przeciwko temu, żeby z jej życia zniknęły duchy, okaleczone ciała i nocne widziadła, za nic na świecie nie chciała jednak zapomnieć o Gadrielu. Mimo tego, że jej umysł pracował znacznie szybciej i gorliwiej niż u normalnych ludzi, Amy nie była w stanie wymyślić żadnego sposobu, na to, by pamiętać. XV W domu, w którym teraz mieszkała, a była pewna, że nie był jej domem, co drugi wieczór, dzieci w różnym wieku, spotykały się we wspólnej sali, a odziany w sutannę ksiądz, czytał im Pismo Święte. Tego wieczora, w pachnącym akacjami powietrzu, unosiły się słowa Księgi Rodzaju. Nagle wyrwana z apatii Amy, z zapartym tchem, zaczęła słuchać o tym, jak wąż namówił Ewę, do zjedzenia owocu poznania w raju. Oczyma wyobraźni, wyraźnie widziała, zarówno brązowowłosą kobietę, jak i kusząco syczącego gada. Potem, ni stąd ni zowąd, przed oczami stanął jej obraz siedzącego w czarnej klatce chłopaka. Kiedy wróciła do swojej sypialni, przez prawie całą noc siedziała na łóżku i zastanawiała się kim on był. Wraz ze wschodem słońca, przyszło olśnienie. Już wiedziała. Zerwała się z łóżka. Chwyciła leżący na jednej z metalowych szafek szkicownik. W szufladzie chaotycznie zaczęła szukać węgla. Szybkimi, ale starannymi ruchami, zaczęła szkicować obraz drzewa. To był rozłożysty orzech włoski. Jej prywatny szyfr. Nikt inny nie miał prawa zrozumieć, a dzięki niemu, ona już więcej nie zapomni. XVI Dwa miesiące, pomyślała melancholijnie Amy. Minęły już dwa, długie miesiące, skończył się rok szkolny, a ona sama miała już prawie osiem lat.


Zapatrzona w dal, wsiadała do srebrnego volvo. Nie była szczęśliwym dzieckiem. Na powitanie, po dwóch, długich miesiącach, matka położyła jej dłoń na ramieniu i chłodno pocałowała w czoło. Ojciec natomiast wyglądał, jakby został za coś ukarany. Dziewczynka była pewna, że wyrok lekarza prowadzącego, oznajmiający, że jest już zupełnie zdrowa, tylko trzeba się z nią delikatnie obchodzić, był dla nich prawdziwym ciosem. Przez pierwsze kilka dni w domu, zachowywała się jakby była niewidzialna. Z ulgą stwierdziła, że Rafał już u nich nie mieszka. Potem wreszcie rodzice zaczęli traktować ją normalnie i znowu mogła swobodnie sama wychodzić. Wyjęła spod łóżka blaszany piórnik i nie sprawdzając jego zawartości, wrzuciła go do szarego plecaka. Kilka minut później, znalazła się na skąpanym w letnim słońcu osiedlu. Wspięła się na porośnięte zieloną trawą wzgórze. Nogi się niemal pod nią ugięły, kiedy z ulga stwierdziła, że czarna klatka w dalszym ciągu tam była. Gadriel siedział smętnie, podkulając pod siebie nogi. Spojrzał na nią naprawdę zaskoczony. – Wróciłaś – ni to oznajmił ni zapytał. – Wróciłam – odpowiedziała dziewczynka, w której oczach lśniły łzy. Uważnie przyjrzała się czarnej klatce i oto, po uważnej obserwacji, jej oczom ukazała się spora, okręcona łańcuchem, matowa kłódka. Usiadła na trawie i otworzyła swój szary plecak. Zajrzała do piórnika. Klucz był dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Trzymając go kurczowo w dłoni, włożyła klucz do matowego zamka. Szczęknęła zębatka. Amy uchyliła drzwiczki klatki. Cała metalowa konstrukcja, w jednej chwili zniknęła. Gadriel wstał. Wyprostował się. Już zapomniała, jaki był wysoki. Spojrzał niedowierzająco na dziewczynkę. Rozwinął wyrastające z łopatek, szare, pokryte piórami skrzydła. – Gadriel, twoje skrzydła! – wykrzyknęła zaskoczona Amy. – Wolałem stare – warknął zimno chłopak, ale widać było, jak bardzo jest zadowolony. – Są cudowne – oznajmiła z entuzjazmem dziewczynka, mimo, że gdyby chciała porównać je do skrzydeł Rafała, wypadłyby jak mysz przy jednorożcu. – Posłuchaj mnie bardzo uważnie – powiedział, a jego głos, bardziej niż kiedykolwiek przypominał kuszący syk węża. – Nie wracaj na noc do domu. Cokolwiek by się nie działo, nie wracaj tam dzisiaj. Potem rozwinął na całą szerokość, swoje nowe skrzydła i wzbił się w powietrze, znikając nad koronami drzew. XVII Dziewczynka skuliła się pod wielkim drzewem. Zaczynało się ściemniać, a ona nie miała co ze sobą zrobić. Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby nie posłuchać Gadriela. Przynajmniej noc była ciepła. Zastanawiała się, dokąd on odszedł i czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. W parku pojawiły się cienie. Poniewczasie Amy przypomniała sobie legendy krążące o tym miejscu.

Teraz ich nie widziała, nie potrafiła ich jednak nie słyszeć. Zamknęła oczy. Poczuła na sobie dotyk miękkich piór. Otuliły ją niczym puchowa kołdra. Przestała się bać. Nie przeszkadzała jej już nawet twarda ziemia. Zmęczona i już zupełnie spokojna, usnęła. Obudziła się tuż przed świtem. Przez chwilę zastanawiała się, czy to właśnie Gadriel miał na myśli mówiąc „noc”. Wyraźnie był już ranek, a ona przecież nie mogła tu siedzieć wiecznie. Kiedyś musiała wrócić. Niechętnie pozbierała swoje rzeczy, pakując je do szarego plecaka. Wiedziała, że czeka ją bolesny kontakt z rzeczywistością. Ruszyła w stronę domu. Zatrzymała się zaskoczona, na rogu ulicy. Dookoła biegali ludzie. Wszędzie było pełno czerwonych samochodów straży pożarnej. Amy stanęła, przyglądając się z zainteresowaniem, jak płonie jej własny dom. Była zaintrygowana. Strzelające w niebo, pomarańczowe płomienie, wciągnęły ją bez reszty. Miały w sobie jakąś taką niesamowitą głębię, hipnotyzującą i upajającą moc. – Udusili się we śnie, a ich ciała doszczętnie spłonęły – odezwała się grobowym głosem, stojąca nieopodal, starsza kobieta. – Mieli szczęście, że nie spłonęli żywcem – odezwała się niemalże rozentuzjazmowanym głosem, druga. Była w pełnym makijażu i miała nienaganną fryzurę. Brązowa tunika, leciutko powiewała dzięki podmuchom, letniego wiatru. Amy rozpoznała w niej jedną z sąsiadek. Czy naprawdę musiała aż tak się przygotowywać, żeby wyjść rankiem przed dom? – Od dawna spotykały ich same nieszczęścia – oznajmiła konspiracyjnym szeptem. – Krążą plotki, że ich najmłodsza córka, była psychiczna. – Takie dziwne dziecko, było z tej Ewy – stwierdziła z żalem staruszka. Amy zacisnęła drobne dłonie w pięści. Nie czuła żalu ani smutku, z powodu utraty rodziców, a jedynie nienawiść i złość, skierowane ku tym beztrosko plotkującym kobietom. Ktoś stanął za nią. Nie musiała podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że to Gadriel. Ufnie wyciągnęła swoją dłoń, a on wziął ją za rękę. Dopiero wtedy na niego spojrzała. W szarej, dresowej bluzie, bez skrzydeł, wyglądał zupełnie normalnie. Jak człowiek. Tylko smutne, ciemne oczy i postrzępiona, lwia grzywa, mówiły jej co innego. Udowadniały, że to w dalszym ciągu, ten sam Gadriel. – Co będzie teraz? – zapytała spokojnym głosem dziewczynka. Niedbale wzruszył ramionami. – Będziemy po prostu żyć dalej – odpowiedział zagadkowo. – Razem? – drążyła temat Amy. – Razem – odpowiedział, patrząc jej w oczy. Stali tak, obok siebie, wpatrując się w strzelające ku niebu, żółte i pomarańczowe płomienie. Wzeszło słońce, rozjaśniając niebo, tysiącem barw. Dzień zapowiadał się zbyt piękny i pogodny, by można było szczerze opłakiwać czyjąś śmierć.

To była Góra Katów, kilkaset lat temu, to właśnie tutaj stała szubienica. Dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej, kładąc się na trawie i nakrywając głowę, wyjętym z plecaka, kocem. 24


Dumanie Sarumana

Baggins i jego Bimbo

Bartłomiej Trokowicz

Bartłomiej Trokowicz

Saruman siedział w drewnianym wychodku nieopodal swej wieży i dumał o władzy nad światem. W samej wieży nie było kanalizacji, bowiem tego typu zaklęcia wymagały zbyt wiele wysiłku. A tak, po pewnym czasie, wyśle się kilku orków, by przenieśli wygódkę o dwa metry dalej i zakopali poprzednie gówno. To był wstydliwy szczegół z życia Przewodniczącego Rady Czarodziejów. Zatrudnianie orków.

Wizyta u ludzkiej zielarki zawsze dostarczała panu Bagginsowi niezdrowych emocji. Trzeba przyznać, że zwracał dużą uwagę na jej ludzki sposób poruszania i ludzkie maniery. O ileż bardziej pociągła go ta dojrzała kobieta mieszkająca w lesie na skraju Hobbitonu, niż krępe niewiasty z owłosionymi stopami należące do jego własnej rasy.

Teraz wielki czarodziej miał zatwardzenie i okazję, by cały problem przemyśleć. Myślał z sentymentem o wynajętych orkach, zazwyczaj upapranych błotem lub odchodami. To byli jego ulubieńcy od brudnej roboty!

Zielarka była konkretna i od razu poprosiła go o opuszczenie spodni.

Wynajęcie kilku nie kosztowało wiele, a ileż problemów potrafili rozwiązać! Ileż gówna zakopać lub ilu ludzi zabić! Zabijali także elfy i krasnoludy! Choć to, trzeba przyznać, wymagało większej liczebności. Czarodziej napiął się... i nic znów z tego nie wyszło. Było tak samo jak z bitwą o Las samobieżnych Krzewów. Oczywiście, słowo "las" było w tej nazwie zbyt wybujałe. Inteligentne krzaki doskonale broniły pogranicza terytorium entów. Czterech orków, których wysłał, by poszerzyć władzę Orthanaku nigdy nie wróciło. Z okolicznym chłopstwem także nie miał dobrych układów. Kmiotkom wydawało się, że powinni dostać ziemię na własność, a czarodziej z wieży zajmowałby się tylko leczeniem krów i cieląt. Owszem, Sarumanowi zdarzyło się kilka razy odebrać jakiś krowi poród, lub nawet uleczyć cielę. Wtedy jednak chodziło o czysty zysk! O własne dochody z rolnictwa! Tym razem problemem były odchody. Na dodatek własne odchody! Nie mógł ich uzyskać, mimo najszczerszych starań! Skoncentrował się po raz ostatni. Przez jego siwe skronie przemknął obraz wszystkich istot pogodnie zamieszkujących Śródziemie. Myślał o hobbitach i elfach. O krasnoludach i Gollumie... Dlaczego w tym momencie pomyślał o Gollumie? W końcu zrezygnował. Opuścił wygódkę pozwalając opaść powłóczystej szacie, osłaniając wychudłe, blade nogi. Nie osiągnął tego, co chciał, miał jednak postanowienie: zdobędzie władzę nad światem dzięki temu, że odnajdzie najbardziej poszukiwaną zgubę w Śródziemiu! W palantirach widział ogłoszenie: "Władzę nad światem oddam za Pierścień, sztuk jeden. Pozdrawiam. SAURON"

Hobbit natychmiast to zrobił by ukazać przed lekarką co tylko miał najlepszego. Nie krępował się. W końcu to była lekarka! - Och panie Bimbo! - w tych sytuacjach zielarka zawsze myliła jego nazwisko. - Proszę wypiąć pośladki! Bilbo posłusznie obrócił się i oparł o leżankę. Wypiął swój drobny tyłek i czekał na ekspertyzę. Badanie przyjemne nie było, ale Bilbo pamiętał, że to rzecz gustu. W Hobbitonie istniała spora grupa młodzieńców, która badanie per rectum uznałaby za przyjemne. Po chwili wnikliwego gmerania zielarka powiedziała.- Może pan już się obrócić. Podczas gdy lekarka polewała konewką użytą do badania dłoń i myła ją szarym mydłem, zaczęła wyjaśniać: - Ma pan spory przerost prostaty. Mszczą się godziny spędzone nad księgami. To się już nie cofnie, jednak mógłby pan zażywać więcej ruchu. Może na przykład zacząć pielić ogródek? Mam już ogrodnika, poza tym mówi się, że na starość do ziemi ciągnie - hobbit usiłował zażartować. Zielarka uśmiechnęła się uprzejmie. - Cóż, pański stan nie ulegnie pogorszeniu, jeżeli regularnie będzie pan przyjmował mikstury, których zaraz dostanie ode mnie pierwszą porcję. Ostrzegam jednak, że sikanie może stać się pewnym wyzwaniem.- Czy mogę mieć dzieci, mistrzyni? Tak, dzieci jak najbardziej tak, ale już nie w tak swobodny sposób jak trzydzieści lat temu. Teraz wymagałoby to odpowiednio chętnej partnerki, nie zwracającej uwagi na liczne niepowodzenia i upokorzenia. Z tego co pan mówił partnerka musiałby być na tyle nieortodoksyjna by golić włosy na stopach. Jednym słowem doradzam adopcję. - Niech pan podciągnie spodnie zasłaniając swego Bimbo i weźmie się w garść! Bilbo podciągnął spodnie i wziął w garść własne przyrodzenie by upchać je jakoś w farmerkach. - Na pana miejscu usynowiłabym Frodo. Doskonale pan wie, ze przyjaźnią się z pańskim ogrodnikiem. We dwóch dadzą sobie radę, każdy widzi, że się kochają. A jeżeli chodzi o pańskie libido... podczas następnej wizyty zajmę się nim z przyjemnością. To będzie pierwsza próba naszej nowej terapii, nie wezmę za nią złamanego szylinga. Kiedy Bilbo już odchodził dodała: -Tym razem cena jak zwykle: dwie złote monety.

25




Lokal Samotnych... Kolejna niedziela skończyła swój żywot w pustym mieszkaniu Roberta. Nie czuł się z tego powodu winny. Tak po prostu miało być, zresztą już od przeszło roku niedziele i pozostałe dni tygodnia duszone były pustką, która zapuściła się w jego duszy. Oczywiście nie dokonał tego na własne życzenie. Może właśnie tak miało być..? A wszystko zaczęło się w momencie, gdy dziewczyna Roberta- Dorota łaskawie raczyła uświadomić go o swoich planach związanych z wyjazdem za granicę w sprawach służbowych. Robert z początku brał ową zapowiedź za naiwną próbę wymuszenia na nim deklaracji uczuć, która powinna być według Doroty jasna i klarowna. Cóż, tak właśnie zrobił, a ona po kilku tygodniach wyjechała. Wyjazd służbowy miał trwać zaledwie pół roku. Dziś mija właśnie rok od tamtej deklaracji... Poznali się w księgarni- w idealnym miejscu na spotkanie swojej drugiej połowy, jeśli marzy się komuś dziewczyna o spokojnym usposobieniu. Robert jako typowy marzyciel wciąż wierzył, że powrót Doroty jest nieunikniony. Potem szczęśliwie zamieszkają razem, wezmą ślub, a później, kto wie, może przyjdą na świat dzieci? Teraz musiał tylko cierpliwie czekać. Czekanie było jego głównym zajęciem, jeśli nie brać pod uwagę pracy, która zabiera mu codziennie osiem godzin jego życia. Robert zajmuje się szukaniem kolejnych klientów dla firmy telekomunikacyjnej. Praca jak każda inna i jak każda inna powoduje po powrocie do domu głęboką chęć podcięcia żył, choćby tępą żyletką, co zresztą próbował zrobić dwa razy w tym roku. Był to akt desperacji, szalony krzyk rozpaczy, frustracji i tęsknoty, za kimś kogo się kocha, nawet jeśli adresat owej miłości już dawno odnalazł swój nowy cel w życiu. Koledzy z pracy Roberta widząc stan, w jakim się znajdował i zatracał z miesiąca na miesiąc, klepali go po plecach mówiąc przy tym „ stary nie łam się jak nie ta, to inna”. Na imprezach firmowych gdzie atmosfera znacznie odbiegała od tej panującej w biurze podsuwano mu różne kobiety. Z niektórymi nawet sypiał. Żadna nie miała jednak tego czaru, który tak onieśmielał go w Dorocie. Budząc się w nieswoim łóżku z obcą kobietą zaczynał rozmawiać, czasem nawet z samym sobą, o tym jak bardzo zgrzeszył, skoro jego ukochana wkrótce wróci po to by wyjść za niego. Po tym monologu przeważnie zostawał spoliczkowany lub w najlepszym wypadku wyśmiany, co w konsekwencji odbijało się na stanie emocjonalnym Roberta. Później w pracy tłumaczył kolegom, że w nocy było wszystko w porządku, ale nad ranem kiedy alkohol spakował swoje manatki z głów kochanków, nie mieli sobie nic do powiedzenia. Nigdy nie wspomniał o swoich porannych rozmowach z kochankami. Czy ktoś w dużej firmie telekomunikacyjnej mógłby go zrozumieć? Koledzy Roberta byli szczęśliwie żonaci albo przynajmniej zaręczeni. Wspominając Dorotę wstał z łóżka. W mieszkaniu panowała absolutna cisza, która dawała zmysłom ukojenie. Podchodząc do okna Robert widział, jak po drugiej stronie szyby szalała w najlepsze noc. Wciągnął na nogi wytarte dżinsy, poczym poczłapał w stronę szafy. Po krótkiej chwili miał już na sobie ulubioną bluzę, którą była zresztą prezentem na urodziny od Doroty. Odruchowo spojrzał na lustro w drzwiach szafy i wyszedł z mieszkania.

Na ulicach nie było nikogo. Nie przejmował się tym, tylko patrzył tępo w światła okien małych i dużych kamienic, które mijał po drodze. Nie szukał celu swojej wędrówki, nie martwił się również możliwością napadu lub pobicia o tej porze. Nie miał również nic do stracenia. Czasem nawet marzył, żeby właśnie w taki sposób skończyć swój nędzny żywot. Przynajmniej nie musiałby się tłumaczyć z tego kolegom w pracy. Po około godzinie jego oczom ukazała się czerwona tablica wisząca na wysokości pierwszego piętra z napisem „ Lokal samotnych”. - Co za dziwna nazwa - pomyślał - Nigdy nie słyszałem o tym barze. Właściwie to kto miałby o nim słyszeć skoro tylko ja jestem sam - Zażartował sam z siebie i udał się w stronę drewnianych drzwi tuż pod szyldem. Przekraczając próg Robert zdał sobie sprawę, że nazwa knajpy jest nieadekwatna do faktycznego stanu rzeczy. Przy każdym stoliku siedziały pary zajmujące się tylko sobą, w dodatku robiąc to w taki sposób, że miało się nieodparte wrażenie oglądania samego początku filmu porno. - Wychodzę. - pomyślał w duchu. - Nie muszę oglądać takich świństw. Czemu oni to robią właśnie tutaj? Przecież to ponoć miejsce dla samotnych Nikt nie zwrócił na Roberta nawet najmniejszej uwagi, tylko barman wpatrywał się w niego tajemniczo, niemal zapraszająco. Nieśmiałym krokiem Robert podszedł do pierwszego z brzegu stolika i usiadł ciężko. Z głośników dobiegała łagodna muzyka, w całym pomieszczeniu unosił się dym papierosowy, który drażnił oczy i nos. - W czym mogę pomóc ? Na pytanie barmana, który niepostrzeżenie zjawił się przy stoliku Robert aż podskoczył. - Dobry wieczór, ale mnie pan wystraszył, czy coś się stało?- Spytał nerwowo Robert. Barman nie przestając się uśmiechać spytał ponownie - Czy życzy pan sobie coś do picia ? - Wezmę jedno piwo. - Znakomicie. - Odpowiedział barman, po czym odwrócił się z zamiarem nalania nowemu klientowi piwa - Proszę pana....chyba nazwa lokalu nie pasuje do tego co się tu dzieje....myślał pan kiedyś nad tym? Na uwagę Roberta barman zareagował wymownym gestem wzruszenia ramionami. Po dwóch minutach na stole stało już zimne piwo. Reszta klientów nie przestawała nawet na moment fizycznych przyjemności. Zapewne będą to robić do zamknięcia baru, czyli do samego rana.- Pomyślał ze znużeniem Robert. Zawartość pokala znikała w zatrważająco wolnym tempie. Właściciel jednego zimnego piwa, siedzący samotnie znów rozmyślał o swojej dziewczynie, która miała czelność okłamać i uciec bez żadnego proszenia o zgodę. - Przepraszam czy jest tu wolne miejsce? Robert nawet nie spojrzał na swojego rozmówce. - Czy pan mnie słyszał, pytałam czy mogłabym się przysiąść. Ze znudzeniem w głosie, nie odrywając wzroku z pokala piwa odpowiedział - Jest tu tyle stolików, że zapewne znajdzie sobie pani miejsce, więc pytanie uważam za niebyłe. Kolejny łyk piwa… 28


- Jeśli pan jeszcze nie zauważył to wszystkie stoliki są już zajęte, a jedyne miejsce jakie jest wolne znajduje się właśnie koło pana, poza tym to bar dla samotnych. Ja też jestem dzisiejszego wieczoru samotna. -Przykro mi, ale nie znalazłem się tutaj po to by szukać znajomości. -odpowiedział ze znudzeniem w głosie Robert. - Nazywam się Kristine - oznajmiła odsuwając sobie krzesło Robert spojrzał na kobietę dopiero w momencie kiedy usiadła naprzeciw niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej niewypowiedzianej urody. Kiedy tak siedziała wpatrując się w niego mimowolnie ucieszył się z tego nieoczekiwanego spotkania. - Ja już się przedstawiłam, a ty....? - Robert, po prostu Robert. - No właśnie Robercie co cię sprowadziło do tego miejsca? Nie jesteś tu często prawda? Pamiętałabym ciebie, poza tym nie wyglądasz na kogoś, kto szykuje się na szybki podryw. - Wywnioskowałaś to z wyrazu mojej twarzy, czy z wolnego miejsca przy moim stoliku? - I na dodatek z poczuciem humoru. Lubię takich. - Często męczysz w ten sposób mężczyzn?- spytał z udawaną przymilnością - Jeśli uważasz to za męczenie, czy też znęcanie się nad mężczyznami, to robię to bardzo rzadko. Jeśli widziałeś szyld przed wejściem Robercie, to powinieneś być przygotowany na tego typu sytuacje nie sądzisz? Robert spojrzał jej głęboko w oczy poczym odpowiedział znów sarkazmem - Sądzę, że chciałbym napić się tylko piwa i nic poza tym. Właściwie jestem tu zupełnie przypadkiem. Kristine uśmiechnęła się, mrugając przy tym łapczywie czarnymi oczkami. Robert podziwiał jej symetryczny owal twarzy oraz burzę kruczo czarnych włosów powiewających niemal w rytm muzyki tlącej się w głośnikach gdzieś poza nimi. Mimowolnie przypomniał sobie wszystkie kobiety jakie dotychczas spotkał i stwierdził, że żadna z nich nie miała w sobie tyle żaru co Kristine. Kiedy upijała co jakiś czas łyk swojego piwa z cichą lubieżnością zastanawiał się jaka ona może być w łóżku. Było to o tyle dziwne, że nigdy wcześniej, czyli po odejściu Doroty, nie myślał tak o nowo poznanych kobietach. - Powiedz mi Robercie, czym się zajmujesz? Pytanie, które właśnie dotarło do uszu Roberta było tak zdumiewająco banalne, że aż trudne. Poczuł, że się czerwieni jak mały gnojek w momencie ujrzenia pierwszy raz nagiej kobiecej piersi - Kurwa, jeszcze tego mi brakowało, pomyśli jeszcze, że coś ze mną nie tak - pomyślał - Nie przejmuj się tak swoim rumieńcem, nie tobie jednemu....Ja jestem nauczycielką. Robert czuł się nieswojo, ale odpowiedział jednym tchem. - Pracuję w firmie telekomunikacyjnej, nic nadzwyczajnego, szukam nowych klientów. - Och nie bądź taki skromny. Wydaje mi się, że jest to bardzo ciekawa praca, na pewno bardzo absorbująca. - Masz racje Kristine, nie raz i nie dwa swoje obowiązki kończę w domu przy komputerze, z ręką na telefonie, mimo wszystko nie jest to coś na co mogę narzekać. Wystarczy się przyzwyczaić. Powiedz czego uczysz? - Jestem nauczycielką zajęć praktycznych... - A zdradzisz mi w jakiej szkole uczysz ?

29

- Uczę w prywatnej szkole, na pewno nie jest ci ona znana, więc nie będę się nad nią rozwodzić. Napijemy się po jeszcze jednym piwie ? -To dobry pomysł. Po drugim piwie przyszła kolej na trzecie, a potem i na czwarte piwo. Robert stracił poczucie czasu. W towarzystwie Kristine czół się jak zaczarowany. Rozmawiali praktycznie o wszystkim, w sposób w jaki rozmawiają drodzy sobie przyjaciele po długim rozstaniu. Siedząc w zatłoczonym barze dla samotnych. Ani razu nie pomyślał o Dorocie. Kristine po kolejnej kolejce zaproponowała, że przeniosą swoje rozważania do jej mieszkania, co niewątpliwie spodobało się Robertowi. Mieszkanie nowopoznanej piękności mieściło się w samym sercu miasta w dziesięciokondygnacyjnym budynku dwadzieścia minut jazdy taksówką. Po wyjściu z samochodu złapała go za rękę i szybkim krokiem skierowali się w stronę klatki schodowej. Robert już dawno zapomniał o swojej nieustannej tęsknocie, wyzbył się również skrytości. Jadąc windą żadne z nich nie wypowiedziało nawet jednego słowa. Była to cisza przed swoistą burzą. Kiedy zatrzymali się pod mieszkaniem numer 156, Robert zbliżył dłoń do piersi, które w tej chwili wydawały znacznie większe niż w barze - Zaczekaj! – usłyszał nagle - Zanim przekroczymy próg mojego mieszkania musisz wiedzieć, że to co się tu zdarzy zmieni na zawsze twoje dotychczasowe życie. Dla Roberta nic już nie miało znaczenia co może zmienić jego życie. W tej chwili liczyły się pragnienia, te najprostsze i najbardziej wyuzdane, które siedzą na dnie duszy każdego faceta. W mieszkaniu było zimno, co wydało się Robertowi nieco dziwne, zwłaszcza, że okna były pozamykane. - Nie zapalaj światła - szepnęła - chcę ci coś pokazać... Rozdział 2 Strzępki wspomnień upojnej nocy z piękną nieznajomą i ból głowy promieniujący na resztę ciała przyćmiewały pytanie rodzące się w zmęczonym umyśle Roberta - czy to był tylko sen? Czemu do kurwy nędzy leżę sam we własnym łóżku, skoro jeszcze kilka godzin temu uprawiałem sex z najpiękniejszą kobietą na świecie? Nagi poczłapał do łazienki, która zawsze dawała schronienie po każdej długiej nocy. Odwracając się od muszli klozetowej spojrzał w lustro. Przekrwione oczy, blada cera, zadrapania na szyi były dowodem burzliwego spędzania ciszy nocnej. Czemu jednak pamiętał tak niewiele? W jaki magiczny sposób znalazł się w swoim mieszkaniu? Pytania, które sobie zadawał wierciły czaszkę niczym stare zardzewiałe wiertło. Siedząc w kabinie pod prysznicem oblewał się szamponem, mydłem w płynie i kojąco gorącą wodą. Było to prawie jak rytuał ku czci nieznanej bogini płodności, który powtarzał się już od pewnego czasu. Spłukując mydliny zauważył w okolicach wzgórka łonowego dwie małe ranki. - Skąd u diabła się to wzięło? - spytał sam siebie. – Może lata tu para zakochanych komarów? Samo skojarzenie pary trzymających się za chudziutkie nóżki komarów, siedzących sobie na jego łonie, wydało się co najmniej komiczne. Jadąc do pracy nie czuł potrzeby wcześniejszego informowania kogokolwiek o przyczynie swojego spóźnienia ostatniej nocy.


- Po co szukać nowych wrażeń, skoro ma się ich w nadmiarze? - pomyślał. Po wejściu do budynku szara codzienność uderzyła go obuchem prosto w twarz. Tony papierów do wypełnienia. Klienci, klienci i jeszcze raz klienci, którzy włażąc drzwiami i oknami wyrażali swoje opinie na temat proponowanych przez firmę usług telekomunikacyjnych. Nie wszyscy byli tak jednomyślnie dobroduszni, bo i zdarzały się zerwania umów pod groźbą wejścia na drogę sądową. Rzecz jasna każda ze stron z należytym sobie wdziękiem, w zależności od sytuacji wytaczała tego kalibru działa. Robertowi służbowy zgiełk bardzo upraszczał sprawę. Brak czasu na wszelkie pogaduchy z pracownikami dawał komfort zachowania w tajemnicy zdarzeń odbywających się w czasie ostatniej nocy. Wieczorem siedząc wygodnie z butelką piwa w ręku, siłą woli przywoływał obraz pięknej Katrine, jednocześnie zastanawiając się, czy warto poświęcać kolejnej przypadkowej kobiecie w jego życiu tyle czasu. Im bardziej stawał się senny, tym bardziej wspomnienie przeradzało się w coraz śmielszą fantazję erotyczną. Wylewając piwo na dywan ocknął. Odstawił prawie pustą butelkę, wskakując w buty zabrał kurtkę i wybiegł z mieszkania. Nie musiał się wiele zastanawiać, ponieważ tym razem dokładnie wiedział gdzie musi się pojawić. Ludzie, którzy go mijali po drodze odwracali na jego widok głowy. Będąc pod drzwiami zrobił trzy głębokie wdechy, poczym wszedł do środka. Rozglądając się nerwowo nie zauważył nikogo znajomego. Nawet barman był inny niż poprzedniego wieczoru. Zmęczony podszedł do pierwszego lepszego stolika i usiadł. Tym razem jednak przywołał barmana gestem ręki. - Tak słucham? - spytał przymilnie barman - Dżin z tonikiem proszę - odezwał się przeciągle Robert - Chwila.. Barman podając szklaneczkę skłonił się niczym sługa sułtanowi i odszedł wolnym, dostojnym krokiem. Poza nowym barmanem Robert nie dostrzegł żadnych istotnych zmian jakie mogły się pojawić od jego ostatniej wizyty w lokalu. Muzyka wciąż nudziła swoim żółwim tempem, a pary usadowione leniwie przy swoich stolikach znów nadawały swój kod godowy. Robert siedział i czekał, posiadając niejasne wrażenie, że coś się tego wieczoru jeszcze wydarzy. - Cześć - usłyszał – wiedziałam, że cię tu dzisiaj spotkam. Kochany, dziś jak widzisz nie jestem sama. - Czyżby koleżanki z kółka nimfomanek? - pytanie wyskoczyło z niego niczym z armaty. - Jak zwykle przesadnie zabawny, co? - Kristine, jestem tu ponieważ muszę z tobą pogadać, ale jak widzę, jesteś dziś zajęta. Siadając odpowiedziała - To są moje siostry, przyjechały do mnie z bardzo daleka, ale nie mamy przed sobą tajemnic, więc zamieniamy się w słuch. Robert poczuł, że się czerwieni. Nie przywykł do tak silnej inicjatywy kobiety zwłaszcza w tak delikatnej sprawie, jaką zamierzał za chwilę wyłożyć. Czując na sobie palące spojrzenia czterech par oczu odchrząknął kontynuując - Cóż, zacznę od tego, że nie wiem czy to co się nam przydarzyło zeszłej nocy było przypadkiem? Chciałbym wierzyć, że wręcz przeciwnie. Od dawna nie spotkałem takiej kobiety jak ty i nareszcie uwolniłem się od... Doroty. - Nie spuszczaj tak głowy! Kim była Dorota, kimś ważnym?

Sądząc po naszej wspólnej nocy chyba nie, więc nie ma o czym mówić. Robert ostatkiem sił próbował trzymać nerwy na wodzy. Spytał ponownie tym razem bardziej stanowczo. - Byłem dla ciebie tylko przygodą? Kristine spojrzała na niego spod przymrużonych oczu. Z lekko odchyloną głową do tyłu wydawała się być zbuntowaną panią, obsługującą okienko w urzędzie skarbowym. - Nie, nie byłeś dla mnie jednonocną przygodą- reszta sióstr patrzyły w jakiś bliżej nieokreślony punkt. - Udowodnię ci dziś, że naprawdę zmienię twoje życie, ale najpierw musisz poznać moje siostry. Robert ze znudzeniem skinął porozumiewawczo głową na znak, że rozumie. - To jest Miranda, a to Mira i Beatrice Uśmiechając się, skromnie odpowiedział- miło mi. - Skoro już się wszyscy znamy muszę ci powiedzieć, że jesteśmy tu wszystkie, ponieważ dziś przypada rocznica śmierci naszego nieodżałowanego ojca. W tą szczególną rocznicę spotykamy się co rok na grobie ojca, aby oddać mu sześć i zwyczajnie pomodlić się za jego duszę. Słowa, które usłyszał Robert wydały mu się w jakiś sposób dziwne, ich sens miał się nijak do sytuacji w jakiej się obecnie znajdowali. Siostry Kristine choć piękne, wydawały się również tajemnicze co cała ta historia. - Robercie mam do ciebie prośbę. - Zamieniam się w słuch, ale jeśli powiesz mi, że masz narkotyki, które mam ci przechować to nie licz na mnie, ok? Żart jednak nie wypalił. Przy ich stole panowała lodowata cisza. - Wyruszamy zaraz na cmentarz. Pod lokalem czeka na nas samochód, chciałabym abyś nam towarzyszył, abyś mi towarzyszył. Nie zajmie to nam wiele czasu. Obiecuję, że sowicie ci to wynagrodzę. Po chwili namysłu Robert zgodził się. W „Lokalu samotnych” muzyka nieprzerwanie grała, a kelner dalej sumiennie wykonywał swoje obowiązki. W samochodzie było ciasno może dlatego, że był to stary model forda, a pasażerki czuły się w nim jak we własnym domu. Każda z sióstr rozpostarła szeroko nogi niby w lubieżnym zaproszeniu. Przez całą drogę Robert zastanawiał się czy robią to specjalnie, też jego wyobraźnia płata mu znów ogromnego figla. Pasażerowie jechali w przygniatającej umysł ciszy. Co jakiś czas Kristine siedząca obok kierowcy odwracała głowę aby zerknąć na Roberta. Cmentarz znajdował się na obrzeżach miasta. Była to stara nekropolia. Wszędzie stare bazaltowe krzyże- nieme członki dawno zmarłych mieszkańców wielkiego miasta. - Robercie jesteś dziwnie blady, coś nie tak? – spytała z udawanym smutkiem Kristine - Nie, nie wszystko jest w porządku. To pewnie ta pogoda... Siostry Kristine w niemym pochodzie udały się w stronę grobu ojca, a ona chwyciła go delikatnie za rękę składając delikatny pocałunek na ustach Roberta. - Od dziś jesteś mój... - szepneła. Odszukanie właściwego nagrobka nie trwało wiele czasu. Siostry znalazły go od razu, więc para maruderów przyszłą na „gotowe”. Jako pierwsza odezwała się Miranda. - Zgromadziłyśmy się tu ojcze aby znów oddać ci hołd. To ty nas nauczyłeś wszystkiego, co jest nam potrzebne w życiu i jesteśmy ci za to dozgonnie wdzięczne! Dzięki tobie, nasz przewodniku, nasze życia- tak nierozerwalnie związane z twoją osobą- mają obecny kształt. Dziękujemy! - Dziękujemy! - zagrzmiały wszystkie cztery kobiety. 30


Po wspólnym okrzyku sióstr Robert poczuł się nieswojo. Stojąc cicho obserwował sytuację. Kobiety zdawały się nie przejmować obecnością nowo poznanego mężczyzny. Ich oczy w blasku księżyca dawały złudzenie kociego odblasku o zmroku. - Dziękujemy ci ojcze za wszystkie rady, które pozwoliły nam przeżyć w tak trudnym miejscu jakim jest to miasto.zaintonowała tym razem Kristine, poczym znów chór sióstr odezwał się jednym głosem - Dziękujemy ! Po drugim okrzyku Kristine podeszła do Roberta i cicho szepnęła- to co teraz zobaczysz niech cię nie dziwi, to co wykonujemy jest ostatnią wolą naszego kochanego ojca. Nie chcemy narazić się na gniew zmarłego. Robert wymownie kiwnął głową. Nie potrafił wyksztusić z siebie żadnego słowa. Nie był przygotowany na taki rodzaj modlitwy. W pewien sposób zaczął się nawet bać... W tym strachu było coś irracjonalnego, coś niewytłumaczalnego. Ostatnia z sióstr- Beatrice zaczęła ceremonialnie wyjmować z torebki kadzidła, które po ustawieniu wokół grobu zapaliła. Po paru chwilach w powietrzu unosił się dziwny zapach, który Robertowi kojarzył się nieodparcie z jakimś rodzajem przyprawy, której nazwy nie potrafił sobie w tej chwili przypomnieć. Podczas tych czynności echo niosło niezrozumiale wymawiane słowa wypowiadane przez jedną z sióstr. Nagle wszystkie kobiety w zniosły ręce ku niebu głośno śpiewając. Ich ciała zaczęły kołysać się to w prawo, to w lewo. Robert nerwowo rozglądał się naokoło. W tej właśnie chwili gorączkowo zastanawiał się czy zostać i patrzeć na te szalone matrony, czy też jak najszybciej uciec z całego tego zamieszania do swojego ciepłego i przytulnego mieszkanka. Nie zdążył zrobić nawet kroku, gdyż w jednej chwili Katrine, Beatrice, Miranda i Mira przylgnęły do niego niczym pijawki, nie przestając przy tym śpiewać sowich dziwnych modłów. Każda z dłoni łaknęła zupełnie inną część jego ciała. Śpiew wznosił się jeszcze bardziej pośród nielicznych drzew jakie znajdowały się na cmentarzu. Robert próbował się wyrwać, a im bardziej próbował się oswobodzić tym bardziej nachalne stawały się siostry. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że krzyczy, jak nigdy wcześniej, w swoim marnym życiu. Podczas szamotaniny zamknął oczy powtarzając na głos- obudź się to tylko sen, obudź się !! Podczas gdy Robert walczył ostatkiem sił machając rękami, siostry w amoku zdzierały nie tylko z niego ubrania, same pozbywały się siłą swoich bluzek, staników, spódnic ocierając się przy tym o Roberta i o siebie nawzajem. Podczas szamotaniny i rozdzierania nawzajem ubrań Kristine zawołała donośnym głosem - ROBERCIE OBIECAŁAM CI, ŻE BĘDZIESZ MÓJ !!! - po tych słowach mężczyzna znalazł się na ziemi, przygnieciony pół nagimi ciałami całujących go kobiet. - Wraz z siostrami oddamy naszemu ojcu największą z możliwych ofiar!! - Aaach...chce- chcecie mnie zgwałcić i zabić? - wykrzyczał zdumiony - Wręcz przeciwnie mój drogi. Sprawimy ci wiele przyjemności, a potem damy nowe życie, które będziesz wiódł razem z nami!! - Nie chcę nowego życia, nic od was nie chce! Wypuście mnie natychmiaaast! Pójdę na policję, jesteście zboczone, powinno się was leczyć!

31

Wiedział, że to już koniec nie miał już sił na obronę, ale gdzieś w zakamarkach jego umysłu rodziła się myśl, że to co z nim wyprawiają sprawia mu wyraźną przyjemność. Jego wola słabła, choć wciąż próbował przekrzyczeć szaleńcze modły pięknych sióstr...... EPILOG - Doktorze, co pan o tym myśli? Od wczoraj nie zmrużył nawet na minutkę oka. - Doprawdy? Myślałem, że środki uspakajające zadziałają tak jak zawsze. Doktor Fern spojrzał z pobłażaniem na siostrę salową. - Czy już wiadomo skąd się wzięły małe podwójne ranki wokół szyi i w okolicach wzgórka łonowego? - Nie mamy jeszcze w tej sprawie ekspertyz, doktorze Fern. - Ustalono już personalia pacjenta? - Nie panie doktorze, czekamy aż pacjent się uspokoi, nadal wykrzykuje imiona jakiś kobiet... - A więc proszę go dalej trzymać w izolatce i o wszystkim mnie informować.


vdlaan93


KĄCIK RPG


Nasz zin poszerza się o kolejny dział – a mianowicie – dział RPG. Z tej okazji wartym poruszenia wydaje się być temat, który już nie raz budził wiele kontrowersji. Chodzi o używanie kostek przy rozgrywkach. Czy używać kostek? Co jest lepsze? Nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ wszystko zależy od naszych preferencji. Nie będę tutaj nikogo przekonywał do takiego czy innego sposobu rozgrywki, każdy sam dobrze wie, co sprawia mu frajdę. Ja kostek używałem, używam i będę używał. Dlaczego? Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, a co za tym idzie jesteśmy subiektywni. Natomiast kostka jest zawsze obiektywna, traktuje wszystkich równo, co jest ważne podczas prowadzenia jakiejkolwiek sesji. Kolejna kwestia to losowość. Z jednej strony tracimy trochę kontroli nad wydarzeniami, z drugiej strony zyskujemy dość nieprzewidywalne sytuacje, np. gdy komuś po raz dziesiąty zacina się broń jest to po prostu pech, w przypadku braku kostek taką samą sytuację określono by mianem „uwzięcia się prowadzącego”. Dla mnie rozgrywka bez kostek jest jak oglądanie powtórki z meczu – przyglądam się zmaganiom, chociaż i tak znam wynik. Przy użyciu kostek wynik jest nieznany do samego końca. Zakładając, że nie wprowadza się „tajemniczych” modyfikatorów, zmieniających wyniki. Tutaj przypomina mi się pewna scenka ze sesji w woda: Gracze (jak i reszta miasta) tropili pewnego wampira – Tzimisce. Gdy doszło do konfrontacji okazało się, że przeciwnik jest silniejszy. Wampir zamiast wykończyć graczy zaproponował im pewien układ. Stworzy potomka, uczyni go swoim sobowtórem i wyda graczom. Oni nagrają swoją zwycięską walkę i zyskają sławę, a wampir ulotni się z miasta. Słowem – wszyscy na tym zyskają. Technicznie wyglądało to tak, że miało być trzech fizycznych i jeden umysłowy gracz, przeciwko jednemu, świeżo przemienionemu wampirowi bez dyscyplin. Wydawać by się mogło, że drużyna ma wygraną w kieszeni, jednak pechowe rzuty i nieprzemyślane decyzje skomplikowały sprawę.

Koniec końców nakręcone wideo, okazało się bardzo rzeczywistą walką o przetrwanie, która skutkowała w jedno zejście śmiertelne, dwa letargi i szał. Następna kwestia to wybór systemu, których w obecnych czasach jest naprawdę wiele. To jakie kryteria powinien spełniać system, zależy od naszych upodobań, dla mnie najważniejsze jest, aby: System posiadał dopracowany, logiczny świat. Postacie graczy muszą czuć grunt pod nogami i rozumieć co, jak i dlaczego dzieje się w świecie. Muszą wiedzieć, co jest możliwe, a co jest tylko mistyfikacją. Śmierć postaci nie była przypadkowa, nie może ona ginąć od jednego uderzenia. Postać powinna mieć zawsze możliwość wycofania się, zmiany strategii; tak samo jak walka do ostatniej kropli krwi nie powinna być opłacalna (np. Warhammer i krytyki – przy sporym szczęściu rzutem kamieniem można zabić smoka). Zdarzyć się może, że pomimo dopracowanego świata, mechanika pozwala na bardzo nielogiczne zagrania. W takich sytuacjach ponad nią zawsze powinien stać zdrowy rozsądek. Za przykład niech posłuży tutaj wampir na rowerze ze starego świata mroku. Mechanicznie rower osiąga 13 km/h na punt siły, czyli nie jeździ zbyt szybko, człowiek nie osiągnie na nim prędkości ponad 65 km/h (5 siły). Jednak, gdy posadzimy na niego wampira, w szczególności przedpotopowca, który będzie miał 10 siły – prędkość roweru wzrośnie do 130 km/h. Gdyby posiadał potencję 10 – prędkość równałaby się 260 km/h, a jeśli dodatkowo jego akceleracja wynosiłaby 10, to rower mógłby rozpędzić się do 2860 km/h (dla porównania myśliwiec McDonnell Douglas F-15 Eagle osiąga 2667.5 km/h). Kiedy już zdecydujemy się w jakim systemie chcemy prowadzić naszą rozgrywkę oraz czy użyjemy do niej kostek, czy też nie, możemy zacząć tworzyć postać – co wbrew pozorom nie jest takie proste, ale po tym następnym razem.


I Towarzyski Turniej Województwa Lubuskiego Warhammer: Inwazja

Dotychczasowe Turnieje odbywały się w Przystani Gier. Ostatni, z uwagi na większą ilość uczestników, w tym gości z Zielonej Góry, odbył się w Corto Caffe - przemiłym miejscu, w którym doskonała jakość kawy, piwa oraz potraw przegrywa jedynie z fantastyczną obsługą i atmosferą. Oczywistymi faworytami tego turnieju było dwóch zawodników: Krystian "Kryha" Wojtiuk- aktualny Mistrz Polski oraz Łukasz "Sztyrlic" Byczkowski - zwycięzca I Inwazji na Nową Marchię. Turniej zakończył się jednak dużą niespodzianką. Podczas pierwszej z pięciu rund Mistrz Polski pokazał klasę pokonując 2:0 Wojciecha Dubaniewicza. W rozmowie przed faząpucharową przyznał jednak, że był to jeden z najtrudniejszych pojedynków. Dubaniewicz, popularny „Kędziorson”, grał używając karty "Krwiopuszcz", który zadaje obrażenia nieanulowalne - co powodowało, że w wielu przypadkach bardzo ważna karta Kryhy - "Moje życie za twierdzę!" nie mogła zadziałać. W jednym z wielu równolegle toczonych pojedynków wykrwawiali się Łukasz "Sztyrlic" Byczkowski oraz Maciej "Gutek" Gutowski.

Gorzów Wielkopolski uchodzi za miasto trudne dla wszelkiego rodzaju przedsięwzięć. Nieliczne udane inicjatywy swoją drogę do sukcesu przemierzają w towarzystwie szczątków projektów zakończonych fiaskiem, mając za wątpliwe pocieszenie fakt, że jednym z najpopularniejszych"wydarzeń" kulturalnych ostatnich dziesięciu lat był koncert Piotra Rubika. W mieście, w którym na koncert takich zespołów jak The Car Is On Fire czy Kombajn do zbierania kur po wioskach przychodzi po 30 osób, imprezy organizowane przez Przystań Gier urastają do rangi wydarzeń. Zapraszam na relację z jednego z nich - Turnieju "II Inwazja na Nową Marchię" będącego równocześnie Towarzyskimi Mistrzostwami Województwa Lubuskiego. Jest to już trzeci turniej gry Warhammer: Inwazja, organizowany tym razem w Gorzowie Wielkopolskim.

Ich epicki, trwający pełne 50 minut pojedynek zakończył się remisem i podziałem punktów. Ten wynik oraz późniejsza porażka Sztyrlica z Krystianem Wojtiukiem, zadecydowała, że to właśnie Gutek, a nie zwycięzca poprzedniego turnieju, dostał się do półfinału.W kolejnych rundach Mistrz Polski radził sobie znakomicie pokonując kolejnych przeciwników bez straty punktu i już w 4 rundzie zapewnił sobie miejsce w półfinale. Dopiero 5 runda przyniosła mu porażkę 1:2 z Tomaszem "Wertygiem" Solichem. Niezwykle opanowany Wertyg, zdobywca IImiejsca w poprzedniej edycji "Inwazji", początkową porażkę 1:0 przekuł w końcowy sukces. Fortuna przyniosła mu dwukrotne dobre losowanie kart i swoją drugą i trzecią grę tego pojedynku kończył w wielkim stylu według schematu: 3x Dzikie Góry z dwoma rozwinięciami palą Pole bitwy, następnie dwukrotna Ofiara krwi pali wcześniej uszkodzone Królestwo. 35


Zwycięstwo to dało mu 13 punkt i pewne wejście do półfinału. Nazwiska trzeciego i czwartego półfinalisty pozostawały nieznane aż do zakończenia pojedynku Macieja "Maćka" Ostałowskiego z Marcinem "Pastą" Pastuszko. Zwycięzca miał pewny półfinał. Ostatecznie po wyczerpującympojedynku, tuż przed końcem czasu, Maciej Ostałowski pokonał swojego przeciwnika.Pojedynki półfinałowe toczyli ze sobą: Tomasz Solich z Maciejem Ostałowskim oraz Maciej Gutowski z Krystianem Wojtiukiem. Pierwsza para dość szybko zakończyła swoją grę. Chaos Wertyga zniszczył Mroczne Elfy Maćka. Drugi pojedynek był o wiele bardziej ciekawy. Po pierwszych 20 minutach Mistrz Polski prowadził 1:0. Drugi mecz, będący jedną z najdłuższych gier tego turnieju zakończył się zwycięstwem Macieja Gutowskiego. Na rozpoczęcie decydującego meczu nie pozwoliły oficjalne zasady organizowania turniejów i o zwycięstwie zadecydował rzut kością dwudziestościenną. Kryhę po raz kolejny opuściło szczęście i rzutem "2" pożegnał się z finałem. Pojedynek o trzecie miejsce był chyba najbardziej emocjonującym starciem imprezy. Po pierwszej nietypowej, bo przez wyczerpanie talii, porażce, Maciej Ostałowski wygrał drugą grę o włos, z pewnością tracąc ich jednak wiele. Trzecia gra, na którą zostało dużo, bo ponad 20 minut czasu, toczyła się przy pełnej kontroli gorzowianina. Ostateczne zwycięstwo 2:1 było w pełni zasłużone. Mistrz Polski pożegnał się tą porażką z Turniejem, pozostawiając jednak po sobie opinię genialnego gracza. Dla uważnych obserwatorów turnieju wynik finału nie mógł być zaskoczeniem. Tomasz Solich pokonał przeciwnika pewnym 2:0 i w ten sposób zakończył imprezę bez straty pojedynku i z imponującym dorobkiem 13 gier wygranych i 4 przegranych. Damian „Milczek” Bronowicki

36


JEDEN OSIEM L


Co artyści wykonujący muzykę klasyczną sądzą o raperach i na odwrót? Jak jedni i drudzy pojmują muzykę? Oto rozmowa dwóch przeciwstawnych obozów: muzyki klasycznej reprezentowanej przez autora bloga musicamsacram oraz muzyki rozrywkowej, w szczególności rapu, o której dyskutował Krzysztof. Musicamsacram: Witam. Czym jest dla Ciebie muzyka? Jak ją rozumiesz? Krzysztof: Muzyka to dla mnie rozrywka. Słucham jej kiedy się nudzę, kiedy mam zły humor... i kiedy mam zły <śmiech>. Często włączam muzę, leci w tle, a ja robię coś innego. Lepiej się wtedy czuję. A jaki jest twój stosunek do muzyki? M: Chyba nie będzie przesadą jeśli powiem, że muzyka jest dla mnie całym światem. Wiele lat spędziłem w różnego typu szkołach muzycznych, a teraz pracuję na stanowisku organisty. Muzykę rozumiem dosyć specyficznie - ma być jak najbardziej doskonała i przekazywać pewne prawdy. K: Dobrze mówisz. Rap praktycznie w każdym utworze ma jakieś przesłanie dla słuchacza, co chyba nie zawsze można powiedzieć o utworach klasycznych... M: Nie do końca. Każdy rodzaj muzyki - a więc i muzyka poważna - już od starożytności skłaniał człowieka do zadumy, do przemyśleń nad swoją egzystencją, przeszłością lub przyszłością. Muzyka stwarzała możliwość innego spojrzenia na aktualne problemy. Sprowadza się ona do je dnego i pochodzi z samej chęci mówienia o tym, czego nie da się wyrazić poprzez słowa i zwykłą rozmowę. K: Ciekawa teza. Co zatem myślisz o muzyce określanej jako klasyczna? M: Muzyka klasyczna mimo pozornego spokoju w swojej strukturze przepełniona jest śpiewnością, lekkością, a niekiedy namiętnością, burzliwością i energią. Miała ona zawsze bardzo wiele wspólnego z tańcem, a tworzenie muzyki klasycznej nigdy się nie skończyło. Po prostu ta muzyka ciągle ewoluowała i ewoluuje, bo nawet współcześnie jest wielu kompozytorów tworzących muzykę - nazwijmy ją - neoklasyczną, o których dziwnym przypadkiem nigdzie się nie mówi poza osobami wtajemniczonymi, np. zmarły kilka lat temu Marian Sawa. A co ty sądzisz o muzyce klasycznej? K: Muzyka klasyczna jest dla ludzi, że tak powiem, z wysokich warstw kulturowych. Rap, pop, reggae i im podobne są dla młodzieży. M: Widać taką tendencję, ale jednak jest dużo osób młodych, które nie podzielają tego zdania. Co dla Ciebie jest najważniejsze w piosenkach? K: Pierwsze wrażenie to wiadomo - muzyka. Musi być chwytający bit. Potem słowa i rymy, chociaż są piosenki w których brak rymów staje się niezauważalny. Ważny też jest nastrój piosenki, czy jest wesoła czy smutna. A na co Ty zwracasz uwagę? M: Podobnie jak Ty w pierwszej kolejności zwracam uwagę na muzykę. Powinna ona być precyzyjna, dokładna i jak najbardziej idealna. W utworach które wykonuję czy słucham, nie powinno być ani jednej przypadkowej nutki - każda kolejna powinna wypływać z poprzedniej i tworzyć logiczną całość.

K: Jak dla mnie zdecydowana większość utworów klasycznych jest nudna. Często "młócą na tych fortepianach" nie wiadomo o czym. A muzyka monotonna jest nudna właśnie. M: Nie ukrywam, że wiele dzieł utworów jest po prostu nudnych, ale to zjawisko nie ogranicza się tylko do muzyki klasycznej, wiele piosenek w stylu rap też jest nudnych <śmiech>. Do dzisiaj powstało już tyle kompozycji, że człowiek nie byłby w stanie ich wszystkich posłuchać - dlatego trzeba wybierać tylko najlepsze, w miarę możliwości wybierając spośród wszystkich gatunków muzycznych, bo w każdym z nich znajdzie się coś bardzo dobrego. K: Według mnie może i rap niejednokrotnie nie jest zbytnio zachęcający, ale w niemałej ilości można trafić na naprawdę fajny kawałek. Nie to jest jednak głównym powodem, dla którego ludzie słuchają rapu. Uważam, że takim powodem jest głębia tekstów takich piosenek. Raperzy pisząc teksty, opierają się na własnych przeżyciach i dlatego ich teksty zawierają głębokie myśli na temat życia, np. tekst z piosenki "Smak zwycięstwa" Jeden osiem "Nie trzeba być pierwszym, a przynajmniej nie zawsze Liczy się wiara teraz tak na to patrzę Liczy się siła, której nigdy nikt nie zatrze Ojczyzna w sercu, zresztą była tam od zawsze Nie trzeba być pierwszym mam nadzieję, że to jasne Należy walczyć o tą walkę chodzi właśnie o Szacunek dla tych, którzy poświęcają życie Dla swoich marzeń, oni od dawna są na szczycie"

M: Podobnie rzecz ma się do innych rodzajów muzyki, np. muzyki klasycznej. Jeśli chodzi o słowa, to chyba warto wspomnieć, że za czasów Homera jego Iliadę i Odyseję zapewne śpiewano, a nie czytano. Jest pełno świetnej muzyki, której niestety przeciętni ludzie nie znają. Jako, że najwięcej zajmuję się organami, podam kilka zbiorów utworów na ten instrument: Livre de Noëls (Zbiór kolęd) Louis-Claude Dacquin, 24 Piéces en style libre Louis Vierne, Suita gotycka Léon Boëllmann. Świetnym dziełem jest też Droga krzyżowa Marcela Dupré. W dobie Internetu bez problemu można znaleźć wiele pięknych utworów. Muzyka jest jedna i łączy wszystkich ludzi. K: Korzystajmy więc z tego bardziej. Zapraszamy wszystkich do muzykowania i słuchania wszelkich utworów muzycznych różnych gatunków - od muzyki klasycznej aż do rapu.

38


Rodzaje promocji stosowane w kulturze Muzyka W dzisiejszych czasach o osiągnięciu sukcesu komercyjnego w muzyce nie decyduje tylko zawartość muzyczna wydawanych płyt. Bardzo dużą rolę odgrywa odpowiednio poprowadzona promocja. Zaryzykować można nawet stwierdzenie, że w niektórych przypadkach odpowiednia reklama i inne zabiegi marketingowe mogą przysłonić wartość muzyczną albumu i z przeciętnego artysty może wyłonić się nowa gwiazda. Zdarzają się jednak przypadki, że mimo rezygnacji z większości dostępnych środków promocyjnych, muzyk osiąga sukces, co budzi często jego zdziwienie. W tych przypadkach rzeczywiście muzyka broni się sama. Można również spotkać się z innowacyjnymi działaniami promocyjnymi. Zdecydowany prym na tym polu wiodą rodzimi hip-hopowcy. Jakie działania marketingowe są najczęściej spotykane w promowaniu muzyki w Polsce? Należą do nich: wykonanie odpowiedniej poligrafii płyty, wydawanie ekskluzywnych wersji albumów, częsta rotacja singli w radiu oraz klipów w telewizji i internecie, reklamowanie w mass mediach, przeprowadzanie wywiadów, granie koncertów premierowych (ostatnio także przedpremierowych), organizacja spotkań autorskich z możliwością zdobycia autografu przez fanów. Coraz większą role odgrywają także portale społecznościowe takie jak: MySpace, Facebook, Nasza klasa, Twitter. Umożliwiają one bezpośredni kontakt samych artystów lub ich menadżerów z fanami. Ciekawym zjawiskiem jest to, że w przypadku niektórych gatunków muzycznych, brak lub ograniczony dostęp do wydawałoby się najbardziej wpływowych mediów, wcale nie odbija się negatywnie na końcowym sukcesie artysty. Dotyczy to głównie muzyków hip-hopowych. Ich promocja odbywa się w większości poprzez internet. Wyznacznikiem popularności jest ilość odtworzeń klipów na YouTube, co przekłada się później na większą sprzedaż płyt i ich obecność na OLIS- ie. Wpływa to także na to, że rapowi artyści są coraz częściej obecni w mainstreamowych mediach. Ale hip-hopowi artyści korzystają także z innych sposobów promocji, które pozwalają im zapewnić materialny byt. Każdy liczący się raper w Polsce posiada własną markę odzieżową lub zajmuje się sprzedażą okolicznościowych koszulek. Do najbardziej znanych marek należą Stoprocent, Prosto, El Polako, Koka, Alkopoligamia czy PLNY Textylia. To zyski z koncertów i wspomnianej działalności pozwalają artystom na nagrywanie kolejnych płyt. Hip-hopowcy po problemach z wydawcami, wzięli sprawy w swoje ręce. Powstały nowe wytwórnie płytowe: Prosto, Wielkie Joł, Alkopoligamia, Szpadyzor Records, Aptaun Records czy dwie powołane w Szczecinie- Stoprorap oraz Dobrzewiesz Nagrania. Raperzy znajdują się w czołówce ilości niezależnych wytwórni. Innym działaniem podejmowanym przez raperów jest wydawanie, zwykle kilka miesięcy po premierze krążka, płyt winylowych z tym samym materiałem, a często także z dodatkowymi utworami, np. wersjami instrumentalnymi. Jest to obecnie rzadkość na rynku muzycznym. 39

Jednak to nie wszystko zabiegi stosowane przez hiphopowców. Coraz częściej prezentowane są niekonwencjonalne sposoby promocji płyt, wykorzystujące wymienione wcześniej media. O takie przykłady nie trudno także na szczecińskim podwórku, co miało wpływ na umieszczenie tego tekstu na blogu poświęconym szczecińskiej kulturze. Szczeciński raper Łona nagraną przez siebie epkę („Insert ep”) sprzedawał w dwóch wersjach. Poprzez swoją stronę internetową rozprowadził wśród fanów limitowaną wersję, która zawierała dodatkowo kieliszek do wódki z wygrawerowanym logiem „dobrzewiesz”. Wszystko to umieszczono w opakowaniu z odzysku, na którym umieszczono informacje zawarte zwyczajowo we wkładce płyty oraz opatrzono całość komentarzem. Dodatkowo limitowana wersja epki sprzedawana była w komplecie z koszulką z logiem „dobrzewiesz”. Druga wersja epki była sprzedawana na CD i winylu w legalnej dystrybucji w sklepach za pośrednictwem Asfalt Records. Aby przedsięwzięcie było jeszcze bardziej atrakcyjne, nakręcono klip, w którym przedstawiona jest produkcja limitowanego egzemplarza płyty. W tym miejscu wskazane jest zacytowanie fragmentu komentarza Łony do całego przedsięwzięcia: „To nie jest zwykła epka. To eksperyment z pogranicza artystycznej (sic!) prowokacji i szatańskich sztuczek marketingowych. To w założeniu płyta z bezpłatnym dodatkiem, ale, jeśli spojrzeć na to bez pretensjonalnej hipokryzji, równie celny będzie wniosek, że jest to w istocie dodatek z bezpłatną płytą”. Innym przykładem nietypowej promocji było wypuszczenie przez Łonę i Webbera klipu zatytułowanego „Nieoczekiwana zmiana miejsc”, w którym producent i MC zamienili się rolami. Zaangażowali do tego wielu znanych artystów sceny rapowej, a całość prezentuje się świetnie. Dodatkowo wspomniany duet przed kilkoma z zaplanowanych koncertów dodawał niekonwencjonalne zapowiedzi w postaci teledysków. W filmikach tych artyści dubbingowali się nawzajem, odwiedzali wesołe miasteczko czy rozstawiali rower domowy na ścieżce rowerowej. W dniu premiery albumu „Cztery i pół” zapoczątkowali cykl programów „Wyjaśniamy, objaśniamy”, w których ze sporą dawką humoru dają wskazówki jak odtwarzać płytę kompaktową w radiomagnetofonie czy w jaki sposób spędzić jesień i zimę. Ciekawą akcję promocyjną przeprowadził także inny szczeciński raper Sobota. Zorganizował on wraz ze sklepem Sound Park, gdzie można zakupić legalnie jego album w wersji elektronicznej, konkurs, w którym główną nagrodę był lot balonem oraz kolacja z artystą. Także rockowy zespół Luxtorpeda, w którym gra szczeciński gitarzysta Robert Drężek, przeprowadził podobną akcję. Muzycy zagrali koncert w hotelu, a następnie zaprosili uczestników na wspólną kolację, a także do skorzystania z basenu i sauny. Spora część raperów z naszego kraju decyduje się również na umieszczenie swoich albumów do darmowego odsłuchu na Youtube. W ten sposób postąpili także autorzy nowych albumów ze Szczecina, które ukazały się w tym roku,


tj. Łona i Webber, PMM oraz Sobota. Muzycy reprezentujący inne gatunki muzyczne również decydują się na taki krok, zamieszczając utwory do odsłuchu na swoich profilach Myspace. Podstawową różnicą jest jednak to, że nagrania te są dostępne tylko do daty premiery płyty, podczas gdy albumy umieszczone przez artystów hip- hopowych na Youtube są dostępne do odsłuchu cały czas. Wymieniłem w ten sposób kilka niekonwencjonalnych pomysłów na promocję przygotowaną przez szczecińskich artystów. Ale ciekawe pomysły w zanadrzu mają także raperzy z Warszawy czy Łodzi. Jeśli myślicie, że kaseta magnetofonowa to już przeżytek, wyprowadzi was z błędu zaprzyjaźniony z Łoną, raper Stasiak. Postanowił on bowiem wypuścić swój album „Pół żartem pół serio” także w wersji magnetofonowej. Jego kolega z zespołu g- funkowego 2 cztery 7- Ten Typ Mespostanowił osobiście dostarczyć swój najnowszy krążek wybranym fanom, co udokumentował na nakręconym filmie wideo. Raper Pezet przeprowadził równie ciekawą kampanię promocyjną swojego albumu „Muzyka emocjonalna”. Utworzył stronę internetową, na której zamieszczony był specjalny licznik i miejsce na dodanie przez fanów ich adresów e-mail. Ilość dodanych adresów miała wpływ na działanie licznika. W momencie, gdy pokazał on 0, do wszystkich fanów zostały rozesłane wiadomości o możliwości kupna limitowanego nakładu płyty wraz z autografem. Jednak nie wszystko wyszło zgodnie z planem, gdyż, aby przyspieszyć odliczanie, fani dodawali do subskrypcji kilka swoich adresów internetowych. W związku z tym ten sam mejl z informacją o sprzedaży płyty trafił do niektórych fanów na kilka założonych przez niego adresów. Innego rodzaju działania przeprowadzili zespół Parias oraz duet Sokół i Marysia Starosta. Postanowili oni zrezygnować z patronatów medialnych ich płyt, a całą kampanię przeprowadzić poprzez portal społecznościowy Facebook. Oprócz tego przedstawili ciekawy pomysł na wydanie płyty. Zespół Parias zaproponował słuchaczom album, którego opakowanie wykonano z papieru z odzysku. Dołączona do płyty książeczka miała postać notesu z zapisanymi kilkoma nitami. a całość dopełniał czarny krążek nawiązujący do płyt gramofonowych. Przegroda, do której wkładało się płytę miała z jednej strony wycięte koło tak, że po włożeniu w nią krążka, uzyskiwało się odpowiednio pomniejszoną wersję płyty winylowej wraz z jej opakowaniem. Z kolei duet Sokół i Marysia Starosta sprzedawał fanom, limitowaną do tysiąca egzemplarzy, wersję albumu Czysta Brudna Prawda, która zawierała dodatkową płytę z remiksami. Jednak to, co przede wszystkim wyróżniało tę edycję albumu, to grubsza książeczka oraz niecodzienny format pudełka. W tyle nie pozostaje również jeden z najpopularniejszych raperów w Polsce- Łodzianin Adam Ostrowski (O.S.T.R.). Już podczas promocji albumu „Jazz w wolnych chwilach” z 2003 roku, wpadł na niecodzienny pomysł, aby wkładka miała formę komiksu. O krok dalej poszedł w 2010 roku. Ukazała się wtedy płyta „Tylko dla dorosłych”, która zawierała pełnowartościowy komiks oraz ukryty pod tekturką drugi krążek. Była to bardzo miła niespodzianka dla słuchaczy oraz przechytrzenie rynku muzycznego,

, gdyż sprzedaż albumu była liczona jako jeden, zamiast dwa. Wydawałoby się, że niczym więcej O.S.T.R. nie może zaskoczyć. Jednak rok później wydaje album, zawierający tytułowy krążek, dołącza do niego grę planszową, a zasady gry przedstawia na drugiej płycie. Dodatkowy kompakt trzeba traktować raczej jako pewnego rodzaju żart i nie podchodzić serio do zawartej na nim treści. Należałoby jeszcze wspomnieć o niepozornych z pozoru dodatkach, takich jak wlepki, które spora część wykonawców hip- hopowych dołącza do swoich płyt. W przypadku innych gatunków muzycznych, takie działania występują sporadycznie. Należałoby jeszcze wspomnieć o niepozornych z pozoru dodatkach, takich jak wlepki, które spora część wykonawców hip- hopowych dołącza do swoich płyt. W przypadku innych gatunków muzycznych, takie działania występują sporadycznie. Ciekawą inicjatywą jest także organizowanie koncertów i dodawanie za darmo do biletów albumów danego wykonawcy, a czasami nawet płyt niedostępnych już w sprzedaży (np. „Notes” rapera Tede). Dodatkowo raperzy kultywują wydawanie singli zarówno na CD, jak i na winylu. Skorzystali z tego wspomniani Łona, O.S.T.R., PIH a obecnie czynią to Kobra i Śliwa z wytwórni RPS Entertainment oraz Jan Wyga. Ten ostatni wpadł na niecodzienny pomysł dystrybucji swojego singla. Zorganizował bowiem konkurs dla raperów, beatmakerów oraz grafików i fotografów, w którym każdy ze zwycięzców otrzyma limitowany singiel „Serce, rozum & głos”. W naszym kraju nie występuje kultura kupowania singli, tym bardziej więc poczynania wykonawców hip-hopowych są godne pochwały. Takimi działaniami zaskarbiają sobie sympatię słuchaczy, co przekłada się później na osiągany przez nich sukces. W przypadku innych gatunków muzycznych, opisane wyżej działania, przeprowadzane są rzadko i ograniczają się do wydania płyt winylowych klasycznych albumów lub wydawania okolicznościowych boxów. Oczywiście sytuacja przedstawia się inaczej w przypadku artystów polskich i zagranicznych. Tematu rodzajów promocji stosowanej w muzyce z pewnością nie wyczerpałem. Mam nadzieję, że udało mi się go choć trochę przybliżyć. Teatr Po widocznym od kilku lat spadku popularności teatru obecnie można zaobserwować wzrost zainteresowania tym rodzajem sztuki. Stanowi on coraz popularniejszą formę spędzania wolnego czasu. Aby przyciągnąć ludzi do teatrów, instytucje te przeprowadzają szereg działań promocyjnych. Można zauważyć wykorzystanie form promocji stosowanych w kinie, np. zapowiedzi spektakli teatralnych zamiast zapowiedzi filmów, plakaty teatralne zamiast plakatów filmowych, przeglądy spektakli teatralnych zamiast przeglądów filmów. Teatry wprowadzają niższe ceny biletów na wybrane spektakle lub dla określonej grupy osób (np. studentów). Każdy z nich posiada także własną stronę internetową, na której poza najważniejszymi informacjami dotyczącymi danego teatru, znajduje się często formularz umożliwiający internetową rezerwację biletów. 40


MUZYKA


KINO


Można jednak spotkać się z dość nietypowymi dla teatru działaniami promocyjnymi. Można wśród nich wyróżnić utworzenie pierwszego na świecie internetowego teatru neTTheatre. Na stronie tego teatru można przeczytać, że prezentuje on swoje spektakle zarówno w przestrzeni rzeczywistej, jak również wirtualnie, pozwala widzom współtworzyć ich warstwę dźwiękową i wizualną, a także eksploruje sferę interaktywności teatru. Jedną z premier neTTheatre był spektakl U.F.O. Spotykacz, który powstał w koprodukcji z Teatrem Współczesnym w Szczecinie. Towarzyszyła mu bardzo nietypowa promocja, która polegała na tym, że czwórka aktorów grających w spektaklu chodziła po Szczecinie z transparentem „Welcome To Earth”. Dodatkowo całe wydarzenie było rejestrowane za pomocą kamer. Nietypowym sposobem promocji jest również umieszczanie reklam spektakli teatralnych na ekranach monitorów montowanych w środkach komunikacji miejskiej w Szczecinie. Ponadto teatry udostępniają biuletyny z repertuarem na uczelniach wyższych, w filiach Miejskiej Biblioteki Publicznej w Szczecinie czy w sieci sklepów Empik.

Na wzór Nocy Muzeów, szczecińskie teatry prezentują o północy swoje spektakle, a bilety na nie sprzedawane są po promocyjnych cenach. Innym ważnym festiwalem odbywającym się w Szczecinie jest Festiwal "SPOIWA KULTURY". Prezentuje on różne nurty i formy sztuki realizowane głównie w przestrzeniach otwartych. Na sam koniec chciałbym napisać o sposobie przyciągania do teatru osób, które oprócz spektakli teatralnych cenią dobrą kuchnię. Dla nich Teatr Współczesny w Szczecinie utworzył Teatr Mały na Deptaku Bogusława. Oprócz kameralnej sceny znajduję się w nim przytulna Knajpka, oferująca dobrą kuchnię i bogaty drink bar, z której widzowie mogą skorzystać przed albo po przedstawieniu. Jest więc coś zarówno dla ducha, jak i dla ciała. W swoim tekście przedstawiłem zaobserwowane przeze mnie działania promocyjne przeprowadzane przez teatry w celu zachęcenia jak największej liczby widzów do ich odwiedzenia. Pod artykułem zamieszczam adresy internetowe do filmów dokumentujących wymienione przeze mnie sposoby promocji. Harmoniusz

Aby przyciągnąć widzów do teatru, organizowane są w nich gościnne spektakle uznanych polskich teatrów, w których grają najbardziej rozpoznawalni aktorzy, znani głównie z telewizji. Wielu widzów płaci więc spore kwoty pieniędzy, aby zobaczyć swoich ulubionych aktorów. W Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie odbywał się cykl „Wielcy aktorzy w małych formach”. Do tej pory zaprezentowali się podczas niego Anna Seniuk, Marian Opania oraz Krystyna Tkacz. Oprócz tego w teatrach organizowane są różnego rodzaju projekty. Teatr Współczesny w Szczecinie powołał Małą Akademię Teatralną oraz Otwieracz. Pierwsza z inicjatyw skierowana jest do młodzieży gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej. Natomiast projekt Otwieracz to warsztaty teatralnoterapeutyczne skierowane do dzieci i młodzieży z trudnościami rozwojowymi (głuchoniemych, ze sprzeżoną niepełnosprawnością, z zaburzeniami emocjonalnymi), których celem jest wspieranie ich rozwoju poprzez działania teatralne. Z podobną inicjatywą wyszedł Teatr Kana, który wraz z Ośrodkiem Monaru w Babigoszczy realizuje cyklicznie projekt „Ćpanie sztuki”. Korzysta się podczas niego z art.-terapii, która wspomaga leczenie i stanowi formę profilaktyki uzależnień. Ponadto organizowane są warsztaty tylko dla określonej grupy osób, np. warsztaty interaktywne tylko dla Pań, dzieci czy też warsztaty związane bezpośrednio ze spektaklem teatralnym (Projekt Słodka Fibi organizowany przez Stowarzyszenie Teatr Niekonsekwentny). Jak wspomniałem na początku teatry organizują również przeglądy teatralne. Jednym z najważniejszych polskich festiwali, który odbywa się w Szczecinie, jest Przegląd Teatrów Małych Form "Kontrapunkt". Festiwal ten odbywa się co roku, a jego pierwsza edycja miała miejsce w 1966 roku. Wraz z kolejnymi edycjami poszerzano jego formułę: wprowadzono między innymi Dzień berliński oraz Mały Kontrapunkt, aby najmłodsi widzowie mogli obcować ze sztuką. Dodatkowo Kontrapunkt poprzedza Szczecińska Północ Teatrów. 43


TEATR


ROZMOWY (NIE)POWAŻNE


Przejawy trudności wychowawczych w gimnazjum na podstawie doniesień prasowych W podrozdziale tym postanowiłam zaprezentować przejawy trudności wychowawczych w gimnazjum ukazane przez pryzmat prasy - zarówno pedagogicznej, jak i codziennej. Według „Słownika ortograficznego języka polskiego"i T. Karpowicza wydanego przez wydawnictwo Muza słowo „przejaw" oznacza coś zewnętrznego, dającego się zauważyć i mającego jakieś znaczenie. W poruszanym przeze mnie temacie rozumiem je jako opis wydarzeń, które związane są z trudnościami wychowawczymi jako zachowaniami niezwykle agresywnymi bądź nieodpowiedzialnymi. W gazetach branżowych zwykle ma się do czynienia z analizą danych przypadków bądź zjawisk występujących w szkołach - robi się to albo przez teorię, albo przez badania socjologiczne. Jeśli chodzi o ten drugi sposób to najczęściej pomiary są wykonywane na małej grupie ludzi, nie mogą więc uchodzić za grupę reprezentatywną, tym bardziej, iż 30% ankietowanych w niżej ukazanym przykładzie nie udzieliło odpowiedzi na pytanie o wiek. Niemniej jednak obserwacje, jakie są dokonywane zarówno przez dorosłych, jak i młodzież, wskazują jasno, że raczej nie spotyka się gimnazjów, w których nie występowałby problem alkoholizmu młodocianych. Sama nawet pamiętam, jak w drugiej klasie na wagarach udaliśmy się z klasą właśnie po piwo, a dodam, że moja szkoła uchodzi za jedną z lepszych w mieście. W „Problemach opiekuńczo-wychowawczych" wydawanych przez Instytut Rozwoju Służb Społecznych w czerwcowym numerze podjęto próbę zbadania zjawiska spożycia alkoholu w pierwszej klasie gimnazjum z Kożuchowa. Liczba ankietowanych wynosiła 123 osoby, w tym 62 chłopców. Z badań wynika, że „(...) 77,4% chłopców zadeklarowało, iż są już po inicjacji alkoholowej. Tak też odpowiedziało 67,2% dziewczyn. (...)i". Przez ten rezultat można zauważyć jedną rzecz: w dalszym ciągu to chłopcy wiodą prym w zachowaniach nie przynoszących im pozytywnych konsekwencji. Jest to o tyle istotne, iż w ostatnich czasach twierdzi się (głównie w prasie co-dziennej), że to dziewczyny najczęściej bywają zdemoralizowane i złe. Mało tego, z poniższej tabeli jasno wynika, że to właśnie płeć brzydka w inicjacji alkoholowej była pierwsza. Tabela nr 1. Wiek inicjacji alkoholowej klas pierwszych w gimnazjum w Kożuchowie.3i Tamże, str. 30

Kategorie odpowiedzi

Wyjątkiem stanowią pierwsze lata szkoły podstawowej: to właśnie dziewczyna w wieku siedmiu lat pierwszy raz spróbowała alkoholu; chłopcy rozpoczęli rok później. Najczęstszym wiekiem dla obu grup, w których młodzi ludzie zaczęli swoją przygodę z alkoholem, jest: 10, 12 i 13 lat. Oznacza to, że problemy wychowawcze, których pełno w szkole ponadpodstawowej mają swój początek na wcześniejszym etapie, niż w gimnazjum, gdzie najwyżej się rozwijają. Po części obala to pogląd, że szkoły ponadpodstawowe w dzisiejszej formie to miejsce, w którym rodzi się zło. Ono jest najwyżej wspierane czynnikami środowiskowymi, takimi jak namowa osoby na wykonanie jakiejś czynności, a tak prawdopodobnie było z trzynastolatkami, którzy spróbowali po raz pierwszy alkoholu. Młodzi ludzie najczęściej piją piwo, być może dlatego, iż jest to napój, który najłatwiej zdobyć. Spożycie tego trunku deklaruje 71% chłopców i 59% dziewczyn. Podobny trend daje się zauważyć w stosunku do wódki, drugim po piwie, najpopularniejszym alkoholu: 46,8% dla płci brzydkiej i 24,6% dla płci pięknej. Dane te zmuszają do refleksji, dlaczego dorośli ludzie, którzy powinni postępować odpowiedzialnie, pozwalają sobie na sprzedaż wyżej wymienionych trunków osobom nieletnim? Powyższa statystyka zmusiła szkołę do podjęcia już wcześniej zaaranżowanej profilaktyki, niemniej jednak sama autorka badań przyznaje, że „ (...) Odpowiedzi na pytanie - na ile jednak (lub czy w ogóle) wysiłki osób zaangażowanych w ww. działania [prowadzenie profilaktyki w szkole] przyniosły efekty w postaci zmiany postaw uczniów wobec alkoholu, mogą udzielić powtórne badania uczniów” Na to jednak jest jeszcze za wcześnie, jednak uważam, że świadomość o konsekwencjach spożywania alkoholu może sprawić, iż przynajmniej jednostki przestaną go zażywać, a ogół - zacznie z tym napojem obchodzić się ostrożniej. Powyżej opisałam przykład z prasy periodycznej, teraz zajmę się jednym z doniesień o trudnościach wychowawczych w gazecie codziennej. Komentarze do zjawiska będę czerpać z obu typów czasopism, gdyż temat, który za chwilę przedstawię poruszył niemal wszystkich i był szeroko komentowany i analizowany na różnych łamach. Dodam, że poniższy przykład został przeze wybrany głównie dlatego, iż najłatwiej było do niego dotrzeć - był to jeden z największych, jeśli nie największy skandali ostatnich lat,

Płeć

Ogółem

dziewczyny JV

chłopcy %

JV

%

JV

%

Brak odpowiedzi 22

36,1

15

24,2

37

30,1

7 lat

1

1,6

0

0

1

0,8

8 lat

1

1,6

3

4,8

4

3,3

9 lat

0

0

2

3,2

2

1,6

10 lat

6

9,8

10

16

16

13

11 lat

2

3,2

5

7

7

5,7

12 lat

10

16,4

14

24

24

19,5

13 lat

18

29,5

12

30

30

24,4

14 lat

1

1,6

1

1,6

2

1,6

Ogółem

61

100

62

100

123

100 46


jeśli chodzi o bestialstwo prosto z gimnazjum. W wydaniu „Gazety Wyborczej" z 26 października 2006 roku został zamieszczony artykuł o Ani z Gdańska, która popełniła samobójstwo w wyniku poniżenia w klasie. W tym przypadku występują tak naprawdę dwa problemy wychowawcze: zachowanie chłopców w sali lekcyjnej oraz reakcja samej dziewczyny, bo samobójstwo również jest agresją, tyle, że skierowaną na siebiei. Sytuacja wyglądała tak: nauczycielka, będąca polonistką, wyszła na chwilę z klasy, pozostawiając ją samą sobie. Właśnie wtedy pięciu chłopaków napadło na wyżej wspomnianą dziewczynę, udając, że ją gwałcą. Niestety, należy to rozumieć tylko jako brak stosunku seksualnego, wszystkie inne elementy takiego czynu zostały wiernie odtworzone. Gdy nauczycielka wróciła do klasy, ta milczała, a sama Ania uciekła z lekcji. Fakt, że wszystko się zdarzyło w czasie nieobecności pracownicy szkoły mówi, że nie było jej dłużej, niż pięć czy dziesięć minut i przebywała w miejscu na tyle oddalonym, aby nie zauważyć wyjścia dziewczynki. Nie udało mi się dojść do tego, czy polonistka po prostu zapomniała o tym, iż nie należy zostawiać grupy młodzieży bez opieki, czy też zawiniło coś innego. Piotr Pacewicz, dziennikarz komentujący wcześniej opisane tragiczne zajście tak to ocenia: „(.) Dzieci w tej klasie musiały być oswojone z przemocą, musiały uznać, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. (...)ii". To jest o tyle istotne, że w takim przypadku niemożliwe jest, aby nauczyciele nie wiedzieli o agresji, która ma miejsce akurat w tej klasie. Z własnych doświadczeń wiem, że kadra pedagogiczna widzi dużo więcej, niż uczniowie myślą i chcą, żeby wiedziała. Jak się później okazało w trakcie śledztwa, sprawcy przestępstwa już wcześniej zachowywali się wbrew regułom dobrego wychowania, na przykład niszcząc cudzy dobytek. Zastanawiając się, dlaczego chłopcy tak postapili, trzeba wziąć pod uwagę dwa czynniki: adolescencja i środowisko. O tym pierwszym wspomniałam, ponieważ jest to „(... ) etap życia obfitujący w rewolucyjne wręcz zmiany, których konsekwencje decydują o jakości przyszłości młodych ludzi. (...)", dla przykładu: w tym okresie uczymy się przezwyciężać pewne trudności, radzić sobie stresem itp. Niestety, bardzo często młodzież jest pozostawiana sama sobie, o czym mówi dr socjologii Anna GizaPoleszczuk z Uniwersytetu Warszawskiego: „(...) Okazało się, że polskie dzieci czują się w szkole samotne, a dorośli nie wiedzą, co z tym zrobić. (...)". Jest to także twierdzenie pokazujące stan polskiej szkoły: wiedząc o tym, że coś gdzieś się dzieje, nauczyciele rzadko kiedy w to się wtrącają; osobiście sądzę, że w gdańskim gimnazjum numer 2, gdzie został popełniony gwałt Ani nie prowadziło się jakiejkolwiek profilaktyki stopującej przemoc w środowisku szkolnym. To budzi zdziwienie, a zarazem wydaje się, że skoro ta placówka oświatowa tak postępowała, to uznawała brutalne zachowanie młodzieży za normę. I tak to można zobaczyć, bo jak twierdzi Jacek Nowrut: „Przecież to, co stało się w tamtej szkole dzieje się w różnych wariantach w wielu polskich szkołach i placówkach wychowawczych. I to już od dziesięcioleci.iii" Stwierdzenie to, podobnie jak w przypadku nieletnich spożywających alkohol o których wcześniej pisałam, udowadnia tezę, jakoby przemoc czy agresja nie była winą gimnazjów, jakby niektórzy chcieli. 47

Gdyby ktoś jeszcze miał do tego wątpliwości, to odpowiedź może być następująca: „(...) Wiele zależy od stosunku do przyjętego w latach dziewięćdziesiątych modelu oświaty, wychowania i opieki nad uczniami. Nie zwraca się uwagi na fakt, że reforma dotyczyła głównie organizacji szkół i programów nauczania, a wychowanie i opieka szkolna zostawiła na uboczu. (...)i". Jednak wyjaśnienia zachowań sprawców gwałtu Ani można poszukać głębiej, czyli w literaturze fachowej. „(... ) Istotnym czynnikiem modelującym zachowanie człowieka są użytkowane przez niego strategie radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Czynnik ten może mieć poważny wpływ na powstawanie zaburzeń zachowania, jeżeli stosowane strategie okazują się nieefektywne. (...)ii", twierdzą autorki opracowania „Strategii radzenia sobie ze stresem a zaburzenia zachowania u chłopców niedostosowanych społecznie w okresie późnej adolescencji" w książce „Zagrożenia rozwoju w okresie dorastania". Oznacza to ni mniej, ni więcej, że do nieszczęsnej samotności o której wyżej napomknęłam należy dodać stres, czego niestety w szkołach jest coraz więcej na skutek dziwnych pomysłów Ministerstwa Edukacji Narodowej: młodzi ludzie już nie tylko mają pod koniec gimnazjum egzaminy z całej wiedzy tej szkoły, ale również dodatkowe wymagania typu prezentacje z przedmiotu i to w dodatku niewiadomej formie. Oczywiście, szkoła może, a nawet powinna prowadzić zajęcia, które pomogą młodzieży walczyć ze stresem w dobry sposób, ale zwykle tego nie robi, co znam z własnego podwórka: na lekcjach wychowawczych zazwyczaj były prowadzone rozmowy w stylu „a dlaczego X ma tyle a tyle nieobecności, a Y ma tyle a tyle pał", w czasie których dzieci przepisują zadania domowe od kolegów lub robią coś innego. Oczywiście, czyny oprawców Ani nie należą do codzienności, lecz jest to tylko kwestia dzięki której placówki oświatowe wymigują się od odpowiedzialności za naukę młodych ludzi o stresie itp. sprawach. Wracając do tematu, warto zauważyć, że istnieje coś takiego, jak pobudzenie emocjonalne, czyli uczucia dodatnie i ujemne. Te ostatnie mogą być skutkiem stresu właśnie, a warto zauważyć, że jest ono „(...) w okresie dorastania nasilone. Uzewnętrznia się w charakterystycznej dla dorastających intensywności zachowania, która jest najbardziej widoczna, gdy młodzież przebywa w grupie. Dziewczęta i chłopcy śmieją się hałaśliwie, pokrzykują, popychają się. Także w domu często mówią podniesionym głosem, trzaskają drzwiami, żywiołowo okazują radość bądź zmartwienie. (...)". Na początku omawiania sprawy z gdańskiego gimnazjum wspomniałam, że w tym przypadku mamy do czynienia z dwoma problemami wychowawczymi: gwałt oraz samobójstwo. To drugie leżało w kwestii Ani, która nie potrafiła mówić o swym problemie zarówno nauczycielce, jak i rodzicom. Być może dlatego, że nikt nie nauczył jej tego i musiała na stres zareagować negatywnym zachowaniem: „(...) Nazajutrz zamyka się w pokoju i wiesza na skakance. (...)". ivW późniejszych artykułach z tego tematu stwierdzano, że ta dziewczynka miała już wcześniej problemy i zachowania, mogące świadczyć o zamiarze samobójstwa. Przyczyn mogło wiele, jak na przykład problemy w rodzinie, czy też właśnie przemoc w szkole.


Nie mniej jednak ja skupię się na odpowiedzi na pytanie, dlaczego mogło dojść do tego, do czego doszło? Statystyka z lat 1980-1997 jasno nas informuje, iż ilość samobójstw dokonywanych przez młodzież od początku lat 90' stale wzrasta. W tym czasie oczywiście istniał inny system szkolnictwa, więc winy za taką a nie inną sytuację na organizację oświaty w Polsce zrzucić nie można. Ciężko powiedzieć, czy Ania miała depresję przed swym czynem; na pewno głównym bodźcem do podjęcia takiego rozpaczliwego czynu było to, co się stało w szkole. Co gorsza, nie można powiedzieć aby środowisko, w którym ta dziewczynka się znajdowała nie zauważyło symptomów prowadzących to samobójstwa. Iwona, jej najlepsza przyjaciółka, próbowała ostrzec rodziców Ani, jednak jej się to nie udało: „(...) Iwona jeszcze tego samego dnia [w którym skrzywdzono jej koleżankę] przychodzi do domu Ani i rozmawia z nią szczerze. Ania mówi przyjaciółce, że po takim upokorzeniu do szkoły nie wróci. Woli popełnić samobójstwo. Iwona uprzedza mamę koleżanki, że może stać się coś złego (...)i". Powieszenie się na skakance jest gwałtowną reakcją na wcześniejsze zajścia; z pewnością czynnikiem tu może być pobudzenie emocjonalne, w takim przypadku musi zajść. Ale innym wpływem na zachowanie Ani mógł być temperament - tu w grę wchodzić mógł jeden z dwóch poniższych temperamentów: • temperament trudny; • temperament tzw. wolno rozgrzewający się. W obu przypadkach mamy do czynienia z negatywnymi odczuciami. Przy pierwszym rodzaju temperamentu występuje przewaga tendencji do wycofywania się, trudności w przystosowaniu, intensywne reakcje - i to one są przeważnie złe. Drugi z temperamentów charakteryzuje się negatywnymi reakcjami na nowe zdarzenia, bardzo powoli następuje się przystosowywania, lecz reakcja ma niewielką siłę. Ostatnia cecha wskazywać może, że samobójczyni miała po prostu temperament trudnyii.

Bibliografia: T. Karpowicz: Słownik ortograficzny języka polskiego, wyd. - Muza 2001 Iwona Jakubowska: Inicjacja alkoholowa gimnazjalistów „Problemy opiekuńczo-wychowawcze" 2010 Wincenty Okoń: Nowy Słownik Pedagogiczny, wyd. Żak Piotr Pacewicz: Ania została sama, Gazeta Wyborcza, nr 251.5258 Red. Anna Brzezińska, Mariola Bardziejewska, Beata Ziółkowska, Wstęp, Zagrożenia rozwoju w okresie dostania, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Jacek Nowrut: Dyskusja o przemocy w szkole, Problemy opiekuńczo-wychowawcze, nr 10/2006 (455) Jan Wszałek, Dyskusja o przemocy w szkole, Problemy opiekuńczo-wychowawcze, nr 10/2006 Beata Biernacka, Anna Brzezińska, Strategie radzenia sobie ze stresem a zaburzenia zachowania u chłopców niedostosowanych społecznie w okresie adolescencji, Zagrożenia rozwoju w okresie dorastania, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Irena Obuchowska: Okres dorastania, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1983 Katarzyna Wiatroszek, Roman Daszczyński: Sądzili, że Ania wytrzyma, Gazeta Wyborcza, nr 252.5258 Katarzyna Hetmańska-Bugajska, Anna Brzezińska: Temperament jako czynnik ryzyka zaburzeń zachowania w okresie adolescencji, Zagrożenia rozwoju w okresie dorastania, Wydawnictwo Fundacji Humaniora Piotr Pacewicz: Ania została sama, Gazeta Wyborcza

Podsumowując podrozdział: na niewłaściwe zachowania młodych ludzi w gimnazjum wpływa wszystko: od adolescencji począwszy, a na zdarzeniach następujących w ich życiu skończywszy. Tylko badania socjologiczne mogą nam wskazać jasno i wyraźnie, co najbardziej wpływa na to, że młodzi ludzie postanawiają się zachować w sposób niewłaściwy. Oczywiście, gdyby badania takie miały dojść do skutku, to zapewne wyniki można byłoby tak podsumować: trzeba brać wszystko pod uwagę, nie wolno zapomnieć o znaczeniu emocji w tym wieku. A w temacie Ani najlepszym podsumowaniem będą słowa Piotra Pacewicza: „(...) Szkoła musi wyciągnąć wnioski i poszukać metod walki z okrucieństwem i znieczuleniem na okrucieństwo. (...)iii", a od siebie dodam: każda szkoła, a nie tylko gdańskie gimnazjum. Aleandra

48


Wielka Informatyczna Książnica Internetowa Nasze motto: "Niech te strony są pierwszymi, jakie włącza informatyk i ostatnimi, jakie widzi przed pójściem spać" Postęp w naukach informatycznych jest tak duży, że gdyby motoryzacja rozwijała się w tym samym tempie już za 5 lat najnowszy model BMW kosztowałby zaledwie 50 dolarów, jeździł z prędkością 300 km/h i ważył 80 gram. Oczywiście każdy, kto chcę nadążyć za dynamicznie zmieniającą się informatyczną rzeczywistością, musi włożyć dużo wysiłku w to, aby ciągle się kształcić. Konieczne jest także sięganie do starszych, lecz ciągle aktualnych publikacji. Jednak nowoczesne systemy i technologie to tylko połowa sukcesu. Matka i królowa nauk – matematyka, daje solidne podstawy i uczy sposobu myślenia, bez którego przyswajanie nowych technologii byłoby niemożliwe. Tu pojawia się pewien problem, a właściwie dwa problemy: - zdobywanie wiedzy poprzez ciągłe kupowanie nowych publikacji to ogromny koszt, - trudno znaleźć miejsce, gdzie można kształcić się w obu zakresach, zarówno matematyki i informatyki. Chcemy opowiedzieć o naszym projekcie, który powstał po to, aby rozwiązać oba te problemy. Wielka Informatyczna Książnica Internetowa / Matematyczno – Informatyczne Imperium Wiedzy to projekt "internetowych czytelni, których jedynym celem jest dostarczanie Czytelnikom wiedzy / informacji z zakresu szeroko pojętej informatyki i matematyki. Wymyśliliśmy je dla osób takich jak my – które nie chcą stać w miejscu, a jednocześnie nie zawsze mogą sobie pozwolić, albo nie mają ochoty wydawać na kształcenie dużych sum pieniędzy. Tak naprawdę, stworzyliśmy je także dla samych siebie. Czytelnie są sumą doświadczeń ludzi je współtworzących, w znajdowaniu odpowiednich informacji we właściwym czasie i właściwej ilości. Kiedy Google nie daje satysfakcjonujących wyników, tradycyjna książka okazuje się zbyt kosztowna, nasze Czytelnie mogą dostarczyć poszukiwanych informacji. Zasada jest prosta : WCHODZISZ WYBIERASZ - ZAMAWIASZ , a nasz Zespół Redakcyjny przystępuje do realizacji. Zapewne to znacie – długie błąkanie się po wyszukiwarkach. Marzymy o tym, aby w przyszłości każdy, kto szuka informacji z zakresów, którymi się zajmujemy, omijał wyszukiwarki i trafiał bezpośrednio do nas. Biorąc pod uwagę tempo rozwoju informatyki, jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie Czytelników co do treści jakie winny się z nich znaleźć, bowiem wszelka praca ma sens tylko wtedy , kiedy zaspokaja czyjeś potrzeby. Ambitny cel, jaki sobie stawiamy to stworzenie największego , najszerszego tematycznie , zbioru tekstów umieszczonego w jednym miejscu i dostępnego 24 godziny / 7 dni w tygodniu /365(6) dni w roku. 49

Wierzymy, że wkrótce tak będzie. Czy to możliwe? Ach... trudne pytanie. Ale jak mówił Albert Einstein „Wszyscy myślą, że coś jest niemożliwe, a potem pojawi się ktoś, kto tego nie wie i on to właśnie robi”. Mamy już swoją pozycję w Polskim Internecie, ale wciąż nie wie o nas wiele osób, które mogłyby być potencjalnie zainteresowane. Dlatego jesteśmy dopiero na początku drogi, ale śmiało podchodzimy do nowych wyzwań. Tak naprawdę jesteśmy grupą (bandą?) pasjonatów, którzy chcą zrobić w internecie coś dobrego. Zapraszamy do sprawdzenia, jak nam idzie: http://on-liner.pl/ Jesteśmy też na facebooku (Matematyczno-Informatyczne Impreium Wiedzy), zapraszamy do polubienia i rozwiązywania naszych zagadek. Kilka słów od Remigiusza, głównego założyciela strony. Skąd pomysł i jak powstawał : Wszystko się zaczęło 10 lat temu kiedy chciałem się nauczyć Assemblera i nie mogłem trafić na porządne informacje i przypadkiem trafiłem do takiej grupy "zapaleńców" o nazwie R.A.G..... i przez "honorowy zakład" przetłumaczyłem taki tekst "The Art of Assembly Language" (jakieś 1300 stron :) ), no i zostałem "nadwornym tłumaczem"... Potem chłopaki pokończyli licea i się skończyło, ale że moje zamiłowanie dla dostarczania wiedzy innym pozostało, to w różnych okresach współpracowałem z innymi ludźmi "od informatyki" i tak się zebrało parę kontaktów trochę w Polsce, trochę w Anglii i tak się bawiliśmy w zdobywanie materiałów albo w ich samodzielne pisanie, z przerwami, aż w końcu w zeszłym roku postanowiliśmy z częścią jakoś "sformalizować" nasze doświadczenia i stworzyć jedno (dwa) miejsce w którym można byłoby znaleźć to, czego się szuka bez konieczności googlowania kilku ,kilkunastu, kilkudziesięciu stron. I muszę powiedzieć ,że to od zawsze była niezła frajda robić coś dla innych. Do dzisiaj dostaję maile z podziękowaniami za AoA. Bardzo to miłe. Od redakcji: Tym tekstem chcemy na łamach Debiutextu rozpocząć śledzenie paru projektów w Internecie. Od pucybuta do milionera – obiecujemy śledzić poczynania naszych bohaterów. Jeśli wyskakujesz z jakimś pomysłem i zaczynasz go realizować – możesz śmiało do nas pisać na adres debiutext.redakcja@gmail.com. Wymienimy się linkami, popiszemy o sobie i zobaczymy, co dalej. Aleandra


Kto posiada prawa do prac dyplomowych? S. Zaleska Prawo autorskie to ogół przepisów prawnych określających uprawnienia przysługujące autorowi dzieła artystycznego, literackiego i naukowego oraz regulujących stosunki wynikające z powstawania danych dzieł. Ustawa o prawie autorskim była jedną z pierwszych ustaw, które weszły w życie niedługo po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, już w latach 20. XX wieku. Ten fakt powinien nam pomóc zrozumieć, jak ważna jest regulacja praw własności intelektualnej. Już niebawem – jak co roku – wielu studentów czeka obrona prac dyplomowych. Praca dyplomowa jest utworem naukowym - a tym samym przedmiotem prawa autorskiego (Art.1 pr. aut.: Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór)). Komu jednak przysługuje prawo autorskie? Studentowi, który pracę napisał? Promotorowi, pod którego kierunkiem ją przygotowywał? Czy może uczelni? Mogłoby się wydawać, że skoro pracę napisał student, zaraz po obronie może on zrobić z nią co zechce, np. umieścić w Internecie i podzielić się nią z innymi ludźmi interesującymi się danym zagadnieniem. Ale czy na pewno? Z zasady prawo autorskie przysługuje twórcy, którego nazwisko widnieje na utworze – w tym przypadku studentowi, który pracę dyplomową napisał. Zgodnie z tym student może swobodnie publikować i rozpowszechniać swoją pracę. Jednakże w tym miejscu pojawia się art. 15a pr. aut., który wprowadza pewne ograniczenia związane z tym co twórca może, a czego nie może robić ze swoim utworem.

Co jednak będzie, gdy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym pójdzie zbyt daleko i ograniczy się także prawo autorskie majątkowe studenta? Już w 2004 roku, była próba zabrania studentowi połowy praw majątkowych1, kiedy to chciano dodać do ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, takie przepisy jak: Art. 15a. 1. Autorskie prawo majątkowe do utworu wykonanego przez studenta uczelni w toku studiów i w związku z nimi przysługuje uczelni, z zastrzeżeniem ust. 2. Art. 15a. 2. Autorskie prawo majątkowe do pracy dyplomowej studenta przysługuje wspólnie, w częściach równych, uczelni i studentowi, który ją przygotował. Uczelni przysługuje pierwszeństwo w opublikowaniu pracy dyplomowej studenta. Jeżeli uczelnia nie opublikowała pracy dyplomowej w ciągu 6 miesięcy od jej obrony, student, który ją przygotował, może ją opublikować, chyba że praca dyplomowa jest częścią utworu zbiorowego. Uczelnia może bez odrębnego wynagrodzenia korzystać z materiału zawartego w pracy dyplomowej, bez prawa udostępniania go osobom trzecim. Na szczęście ustawy te nie nadawały się do dalszych procesów legislacyjnych, ze względu na ich niezgodność z zasadami konstytucyjnymi. Lecz co będzie, gdy ktoś artykuły te przeformułuje we właściwy sposób? Czy wtedy studentowi pozostanie tylko prawo autorskie osobiste (Art. 16 pr.aut), które chroni więź twórcy z utworem?

Zgodnie z tym artykułem to właśnie uczelnia w rozumieniu przepisów o szkolnictwie wyższym ma pierwszeństwo do opublikowania pracy studenta. Student może ją opublikować, gdy uczelnia nie zrobiła tego w ciągu sześciu miesięcy od dnia obrony pracy, chyba że jest ona częścią utworu zbiorowego. W wypadku, gdy praca dyplomowa jest częścią utworu zbiorowego, twórcy – studentowi, owszem przysługuje prawo autorskie do pracy, lecz nie ma on żadnych praw do całości utworu zbiorowego, które przysługują wydawcy, w tym przypadku uczelni ( Art. 11 pr. aut.: Autorskie prawa majątkowe do utworu zbiorowego, w szczególności do encyklopedii lub publikacji periodycznej, przysługują producentowi lub wydawcy, a do poszczególnych części mających samodzielne znaczenie – ich twórcom. Domniemywa się, że producentowi lub wydawcy przysługuje prawo do tytułu.) i nie może samodzielnie publikować swej pracy dyplomowej. W obu przypadkach, mimo że student, jako twórca posiada prawa autorskie, są one bardzo ograniczone na rzecz uczelni. Oczywiście prawo uczelni do pierwszeństwa publikacji pracy dyplomowej nie oznacza przeniesienia na uczelnię praw autorskich majątkowych, które w tym wypadku nadal pozostają przy twórcy. 50



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.