Trasa wschodnia

Page 1


-Już w momencie powrótu z trasy po Europie Południowej jasne dla nas było, że nie możemy na niej poprzestać. Powodów było kilka. Pierwszym był fakt, że do Światowych Dni Młodzieży pozostało mnóstwo czasu i niewykorzystanie go w pełni równałoby się jego marnotrawstwu. Nie mogliśmy na to pozwolić żyć trzeba na pełnej petardzie, a nie byle jak! Po drugie, już sprawdziliśmy się w akcji. Widzieliśmy jak wiele rzeczy można było poprawić i jak ogromny potencjał drzemie w tej akcji. Pamiętamy też cały czas o słowach z Ewangelii


św. Jana, które otrzymaliśmy rok temu: Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał. Rzut oka na mapę i jasne się stało, że nie możemy jechać w dół - tam już nas widzieli. Kraje Europy Wschodniej wydawały się nam

bardzo atrakcyjne, gdyż do dnia dzisiejszego żyje tam mnóstwo Polaków, bądź też ludzi polskiego pochodzenia, którzy łakną kontaktu z czymkolwiek co ma namiastkę Polskości. Poznając życie, a także nieco odmienną kulturę i zwyczaje tych ludzi, chcieliśmy też doświadczyć lekcji historii na własnej skórze - ot, taka obustronna lekcja patriotyzmu. Warto też pamiętać, że Światowe Dni Młodzieży w Krakowie dla większości młodych z Ukrainy, Białorusi, czy Litwy będą jedyną szansą w życiu na przeżycie takiego chrześcijańskiego święta. Organizując wyjazd chcieliśmy wycisnąć z niego jak najwięcej dobra. Stąd pomysł na przeprowadzenie zbiórki materiałów szkolnych i słodyczy dla młodzieży z dwóch polskich szkół na Wileńszczyźnie - w Trokach i Rostynianach. Początkowo chcieliśmy ją rozkręcić tylko w 4 szkołach. Jednak z biegiem czasu odbieraliśmy kolejne telefony i maile. Coraz to nowe placówki chciały się włączyć w naszą akcję i to z własnej nieprzymuszonej woli! Wielkie brawa dla ludzi, którym chce się robić piękne rzeczy w swoim życiu! Ostatecznie


okazało się, że zebraliśmy ponad 300 kg zeszytów, książek, ołówków, ekierek, cukierków i ciastek... Byliśmy w stanie wziąć w trasę jedynie

nieco ponad połowę zgromadzonych prezentów. Tak, prezentów! To miał być podarunek dla młodych Polaków, którzy żyją poza granicami naszej Ojczyzny. Podróż zaczęliśmy od Mszy świętej w kaplicy kuryjnej na ulicy Franciszkańskiej w Krakowie. Powitał nas tam sam ks. kard. Stanisław Dziwisz, który na wstępie zwrócił uwagę na wyjątkowość przyszłorocznych ŚDM. Pobłogosławił nas na całą wyprawę i zachęcał do wykorzystania tego czasu w jak najlepszy sposób. Komu jak komu, ale takich rzeczy nie trzeba nam powtarzać dwa razy. Obiecaliśmy, że nie tylko zaprosimy młodych do Krakowa, ale też otworzymy swoje domy na pielgrzymów – bo w końcu gdzie mają się pomieścić?


Po Mszy pożegnaliśmy Kraków i ruszyliśmy w kierunku przejścia granicznego w Korczowej. Niedawno otwarta autostrada A4

pomogła nam, jak mniemaliśmy, w pobiciu busowego rekordu prędkości. Dzień później zostaliśmy wyprowadzeni z błędu - okazało się, że prędkościomierz cały czas pokazuje o 10 km/h za dużo... No trudno. W każdym razie w miarę prędko dotarliśmy na przejście graniczne. Tam spędziliśmy dobre cztery godziny, choć z opowiadań innych kierowców stwierdzamy, że to i tak niewiele. Obyło się bez większych komplikacji. Ładunek wieziony na Litwę został obejrzany z każdej strony, ale koniec końców zaakceptowany przez wszystkie kontrole. Mając za sobą zachodzące słońce dotarliśmy do Lwowa.


Lwowa. Tu przywitał nas ojciec Paweł i siotry Józefitki, w których domu spaliśmy. Tak swoją drogą to nie wiedzieliśmy czego się spodziewać jeśli chodzi o warunki, w jakich przyjdzie nam spać na trasie, ale przygotowaliśmy się na wszystko. Mając śpiwory i namioty w zanadrzu nie baliśmy się niczego. Jednak tego co zastaliśmy w Leopolis, jak nazywany jest Lwów, nikt z nas się nie spodziewał. Luksusy, jak w trzygwiazkowym hotelu - pokoje spod igły, wykończone dwa tygodnie przed naszym przyjazdem. Szok, niedowierzanie, radość.

WIECZORNE MYŚLI Urzekło mnie pozytywne nastawienie wszystkich do tego co nas czeka - takie gotowość do szaleństwa. Nie mogę się doczekać następnych dni. Nigdy wcześniej nie byłem w tej część Europy. Ba! Nawet Podkarpacia nie odwiedziłem. Rzuca się w oczy mniejsze zagęszczenie


ludzi na dany obszar. U nas na południu Polski jest "ciaśniej". Już na wstępie zrobiliśmy dużo zdjęć, ale Maksa laptop ich nie odczytuje. I w ogóle niczego nie ogarnia. Brawo Maks! Nie spodziewałam się tak świetnych warunków. Jest zbyt dobrze! Czuję się też zobowiązana, żeby zostawić tu jak najlepsze świadectwo.

Dzień 2 Pierwszy dzień w pełni spędzony w trasie był dla nas nie lada wyzwaniem. Lwowski poranek przywitał nas deszczem. Cóż, jesień za pasem… Lawinia mogłaby Wam powiedzieć co nieco na ten temat. Dziś dowiedzieliśmy się, że jej hobby to… zbieranie liści. Ludzie to jednak są różni. Tuż po śniadaniu zawitaliśmy w kościele pw. Marii Magdaleny. Jego historia jest trudna. W latach 60. został odebrany katolikom przez sowietów. Później gdy ZSRS się rozpadł rękę na nim położyły władze ukraińskie - nigdy już go nie oddano prawowitym właścicielom. Obecnie polska wspólnota parafialna napotyka wiele trudności ze strony władz przy użytkowaniu kościoła, który swoją drogą, w połowie jest… salą koncertową. Przednia część świątyni to


prezbiterium, a w tylniej znajduje się podwyższenie przeznaczone dla artystów. Smutny widok. Tym większy szacunek należy się Ojcu Pawłowi, który pasterzuje tutaj Polakom w ich codziennym trudzie. Warto dodać, że jest to ostatnia w pełni polska parafia we Lwowie liczy niewięcej niż 50 dusz. Nasza wizyta sprawiła parafianom dużo radości. Widać to było po ich wielkich uśmiechach na twarzach. Chętnie z nami rozmawiali, wspólnie też zaśpiewaliśmy kilka piosenek. Ponieważ w kościele w większości byli ludzie starsi, prosiliśmy głównie o modlitwę w intencji ŚDM. Po Mszy porozmawialiśmy chwilę z młodymi w zakrystii, przy kawie i ciastku.

Okazało się, że jeden z chłopaków studiuje od kilku lat w Krakowie...

Potem było troszkę historycznie – złożyliśmy wizytę na Cmentarzu Obrońców Lwowa. To ważna lekcja patriotyzmu dla nas zwłaszcza, że po drodze widzieliśmy też groby naszych rówieśników zza wschodniej granicy, którzy w minionych kilku miesiącach oddali życie za swoją ojczyznę.



na rywalizację w czasie quizu o ŚDM, Polsce i… innych tematach, zupełnie oderwanych od powyższych. Każdy z uczestników spotkania otrzymywał jakąś pamiątkę z puli gadżetów, które otrzymaliśmy przed wyruszeniem na trasę.

Wieczorny czas zaplanowaliśmy na spotkanie z naszymi rówieśnikami z katedry Wniebowzięcia NMP w lwowskim centrum. Ich śpiew robi wrażenie! Po Nieszporach i drugiej już tego dnia dla nas Mszy, przeszliśmy razem do salki parafialnej. Nie wiadomo kiedy minęło kilkadziesiąt minut, spędzonych na wspólnej zabawie i modlitwie. Opowiedzieliśmy zebranej ekipie czym są Światowe Dni Młodych i jak będą wyglądać, przedstawiliśmy im też filmik przygotowany przez polską młodzież. Bardzo się ucieszyli. Była chwila

Wieczorne myśli Bardzo miłym akcentem było zaśpiewanie w dwóch językach piosenki „Nasz Pan”, po polsku i ukraińsku. Fajnie nas to połączyło.


„Abba Ojcze”, które chcieliśmy wyrzucić ze śpiewnika jako „stare i beznadziejnie”, okazało się czymś ważnym dla starszych pań od Marii Magdaleny. Taki jest ich Kościół, nie możemy patrzeć na świat tylko przez pryzmat własnego nosa. Utwierdzam się w przekonaniu, że w Kościele nie liczą się ludzie, ale człowiek. Ten z którym rozmawiam, uśmiecham się, daję dobro – to Bóg, który przychodzi do mnie.

śpiewać! Kresowiacy nie chcieli nas wypuścić, przez co jeszcze trudniej było nam się rozstać z Lwowem. Podziękowaliśmy serdecznie siostrom Józefinkom oraz ojcu Pawłowi ze zgromadzenia Oblatów Niepokalanej Maryi, którzy przygotowali nam warunki noclegowe, o jakich nawet nam się nie śniło.

Wizyta na Cmentarzu Orląt Lwowskich zrobiła na mnie duże wrażenie. To kolejne miejsce poza naszą Ojczyzną, gdzie jest fragment Polski. Rozpiera mnie duma, że jestem Polakiem. Lwów to niesamowity tygiel wyznaniony, narodowościowy i kulturowy. Każdy człowiek ma tutaj swoją historię życia – bardzo często mocno pokręconą.

Dzień 3 Dzień rozpoczęliśmy Mszą Świętą w kościele Marii Magdaleny. Znowu zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez tutejszych wiernych. Wchodząc do kościoła byliśmy wręcz przynaglani do pośpiechu - Chodźcie, chodźcie! Będziemy razem

Trzeba było wyruszyć w kierunku Winnicy, gdzie już czekali na nas oo. kapucyni. Podróż zajęła nam siedem godzin. Drogi były w miarę równe (spodziewaliśmy się gorszych), poza paroma odcinkami,


gdzie lepiej było jechać poboczem niż drogą... Ale wciąż mieliśmy cztery koła! Mogło być gorzej. Na miejscu zaczęły się niespodzianki.

Po pierwsze szukając adresu docelowego na ulicy Sobornej, zamiast do kościoła katolickiego trafiliśmy do cerkwi. W zasadzie tutaj widać nasz brak doświadczenia - złota kopuła na szczycie sugerowała, że coś tu nie gra. Później, gdy już trafiliśmy na miejsce, okazało się, że zgromadziło się bardzo dużo młodzieży, ale… ukraińskiej, nie polskiej! Na szczęście brat Władysław służył pomocą i tak oto został pierwszym

busowym tłumaczem na trasie wschodniej. Razem opowiedzieliśmy o ŚDM, sporo też śpiewaliśmy - oczywiście w dwóch językach, no i na koniec modlitwa. Tradycyjnie zostawiliśmy uczestnikom pamiątki z Polski – żeby nie zapomnieli, gdzie ich zapraszamy. ;) Po spotkaniu w kościele odbyło się jeszcze jedno, w salce oazowej. Bariera językowa nie przeszkodziła nam w integracji. Dowiedzieliśmy się, że Winnica to spore miasto uniwersyteckie (350 tys. mieszkańców!), gdzie kształcą się młodzi z okolic. Większość z tam


do tego przyzwyczajać. Gdzieś z tyłu głowy mieliśmy słowa - Ten wyjazd to nie czas na odpoczynek. Nazajutrz o 7.00 wszyscy mieliśmy wrócić do klasztoru na Mszę świętą, jutrznię i wspólne śniadanie. I tu ciekawostka – trzy razy w tygodniu tutejsza Msza w języku ukraińskim jest transmitowana przez Radio Maryja. Nocleg. I tu znów ogromne zaskoczenie – myśleliśmy, że nie może być równie dobrze jak we Lwowie. A jednak! Każdy z nas otrzymał pokój na poddaszu klasztoru: drewniane belki i półki pełne książek tworzą niepowtarzalny klimat. Nikt nie chciał iść spać...

obecnych studiowała kierunki medyczne. Dlaczego akurat medycznie? Nie mamy zielonego pojęcia. Przyszedł czas na rozstanie. Następny dzień zapowiadał się intensywnie. Powoli zaczynaliśmy się

Obiecaliśmy, że o 6.00 dnia następnego stawimy się w kuchni, by wraz z bratem Igorem przygotować śniadanie. Franciszkańska Młodzież często spotyka się razem z samego rana, jeszcze przed szkołą, zajęciami i pracą. To się nazywa wspólnota!


Wieczorne myśli Zapamiętam już na zawsze, że jak na Ukrainie budynek ma złotą kopułę, a wewnątrz nie ma ławek – to tonie jest kościół katolicki... Dzięki spotkaniu po warszatach, nieoficjalnie, na herbacie i ciastku, mogliśmy lepiej się poznać z mieszkańcami Winnicy. Porozmawiać. Podzielić sobą. Nie mogliśmy się ze sobą rozstać i iść spać, choć pora była późna. Dobry znak! Parafia w Winnicy zachwyca swoim bogactem... wiary! Chciałabym, żeby moja wspólnota tak wyglądała, żeby dla każdego było miejsce.

Dzień 4 To uczucie, kiedy musisz negocjować z każdą częścią ciała, by zechciała się ruszyć. Pobudka o 5.30... Wszystko po to, by przygotować posiłek dla kilkudziesięciu ludziu z winnickiej wspólnoty. Zanim jednak zasiedliśmy do stołu – Msza Święta i jutrznia. Później dopiero śniadanie w doborowym

towarzystwie braci kapucynów franciszkańskiej młodzieży oazowej.

i

Śmiechu było co niemiara, zwłaszcza dzięki wspólnej nauce języka, bo przecież jak można kubek nazywać czaszką? :p Młodzi Winniczanie nie mogli spędzić z nami za dużo czasu, ponieważ czekały na nich szkoła i praca. Inaczej sprawa miała się z bratem Igorem –

naczelnym żartownisiem – który oprowadził nas po klasztorze. Niesamowite skarby kryje ten budynek. Poza wieloma zakamarkami i przeróżnie wykorzystywanymi pomieszczeniami na piętrach, można w nim znaleźć też… studio filmowe w podziemiach. Jeszcze kilka lat temu kręcono tam program dla dzieci, coś w rodzaju ukraińskiego Ziarna. Teraz pozostały już po nim tylko kostiumy dla


dzieci i scenografia. Klasztor to ciągły plac budowy. W czasach stalinizmu przejęty przez komunistów, teraz stopniowo odzyskiwany przez braci i remontowany od strychu po piwnice. Po południu hops do samochodów i przejazd do Gniewania, gdzie czekała na nas kilkunastoosobowa wspólnota. Co ciekawe byliśmy zachęcani do odwiedzenia ich przez trzy nieznające się nawzajem

osoby. Niewielka parafia prowadzona przez polskiego oblata, ojca Cypriana, ma swój klimat. Spotkanie o ŚDM miało miejsce na... przydomowym parkingu, gdzieś między garażami - w salce parafialnej było za mało miejsca. Zgromadziła się tam nie tylko młodzież, ale też dzieci i dorośli, katolicy oraz prawosławni – wszyscy byli żywo zainteresowani wyjazdem na Światowe Dni Młodzieży, Kraków 2016. Najprawdopodobniej przyjadą do Polski w jednej grupie. Z innych relacji wiemy, że na Ukrainie niestety niezbyt często kwitnie zdrowa współpraca pomiędzy prawosławnymi i katolikami, dlatego ta jedność w Gniewaniu to piękne

świadectwo. Okazało się też, że ojciec Cyprian i siostry uczą grupę Ukraińców polskiego pochodzenia używania naszego języki. Wielu ludzi na wschodzie stara się o Kartę Polaka i przeprowadzkę do Polski. Po powrocie do Winnicy zostaliśmy zabrani na niesamowite widowisko wodnoświetlne, obiekt dumy miasta przez ostatnie miesiące. Ciekawostką jest fakt, że Winnica jest też siedzibą najbardziej rozpoznawalnej marki na ukraińskim rynku słodyczy. Próbowalismy. Mają się czym chwalić.


Wieczorne myśli Muszę nauczyć się cyrylicy! Jest piękna. Ile tajemnic może kryć jedna świątynia? Ta ma milion pięter, w górę i w dół. Kościół powinien być dla ludzi, ten właśnie taki jest, od najmłodszych po osoby starsze. To był dobry dzień. Cieszę się, że pojechaliśmy do Gozdawy, że wnieślimy trochę kolorów w ich szarą codzienność. Narzekamy na Polskę, a dla kogoś może być ona perspektywą lepszej przyszłości. Nie mamy wcale tak źle – to myśl tego dnia!

Dzień 5 Wstawanie o poranku mamy już opanowane do perfekcji. Msza Święta, śniadanie z braćmi kapucynami. Brat Igor to

niewyczerpana kopalnia żartów... Będzie nam tego brakować. Chcieliśmy odwdzięczyć się braciom za serdeczne przyjęcie i zaproponowaliśmy pomoc przy pracach w klasztorze. Ula i Andrzej kierowani przez panią Sofiję doprowadzili do porządku ogródek przed kościołem, a reszta zajęła się kapucyńskimi koniami… mechanicznymi.  Wysprzątaliśmy

klasztorny samochód, przy okazji myjąc nasze pojazdy, bo były brudniejsze niż stajnia Augiasza. ;) Potem szybki obiad i na koniec rozmowa z braćmi - mamy nadzieję, że nie ostatnia. Kierunek: Berdyczów. Ten odcinek trasy był jednym z najkrótszych, minął nam bardzo szybko.



zakonu, lgnęły do nich i opowiadały o swoich wrażeniach. Dobro przyciąga do siebie. W Berdyczowie znajduje się obraz Matki Bożej Szkaplerznej, do którego pielgrzymują Ukraińcy z terytorium całego kraju – już od wielu, wielu lat Zupełnie jak u nas w Kalwarii...

W Berdyczowie powitali nas karmelici. Mieliśmy na tej trasie niezłą wycieczkę po zakonach. Zanim zdążyliśmy poznać naszych gospodarzy, wiedzieliśmy już, że to ludzie o wielkim sercu. Wszystkie dzieciaki, które właśnie skończyły lekcje w szkole muzycznej umiejscowionej w niewykupionej jeszcze od miasta części

Najbliższe spotkanie było zaplanowane dopiero za kilka godzin. Mieliśmy więc dużo czasu, żeby się przygotować. Zależy nam, żeby każdy członek ekipy był specjalistą od ŚDM, dlatego tym razem ciężar przeprowadzenia warsztatów spoczął na Wiktorze, Uli, Andrzeju i Lawinii - poradzili sobie świetnie.

Na spotkaniu przekazaliśmy flagę, którą Berdyczów obiecał zabrać do Krakowa. Potem wszyscy przeszliśmy do kościoła, gdzie wspólnie prosiliśmy za tych, którzy będą obecni w Krakowie za rok. Śpiew w dwóch językach, na pierwszy rzut oka zupełnie różnych, a tak naprawdę przecież podobnych, ciągle robi na nas wrażenie. „Wszyscy jesteśmy braćmi…”, jak to było w hymnie ŚDM w Częstochowie w 1991. Przekonujemy się o prawdziwości tych słów codziennie. ;)


Wieczorne myśli Wspólna praca jednoczy, to dziś odczułam. Przy sprzątaniu samochodów bawilśmy się najlepiej na świecie, a wcale nie było to ciekawe ani absorbujące zadanie. Chyba że dla facetów. Jeździmy od jednej Matki do drugiej. Tym razem ta Berdyczowska. W każdym miejscu możemy poczuć się dzięki temu jak w domu. Ci młodzi chcą czegoś więcej od życia. A ich kapłani chcą im to dać, sam fakt, że do ŚDM cały rok będą przygotowywać się duchowo.

Dzień 6 Ukraina to piękno w czystej postaci. Nie ma w tych słowach krzty przesady. Lasy, pola, łąki, ludzie, którzy

żyją w prosty sposób i potrafią być szczęśliwi mimo trudności, które spotykają na codzień. Otwierają się na drugiego.

Chcą dać mu coś od siebie, choć mają niewiele. Ten dzień zapowiadał się inaczej niż każdy poprzedni – mieliśmy jechać do


Młodzieży, przedstawiając je jako potrójne spotkanie – z Bogiem przede wszystkim, potem z papieżem i ze sobą nawzajem. Nie moglibyśmy mówić o czymś, czego sami nie doświadczamy.

wioski, która ma 150 mieszkańców i zobaczyć prawdziwą Ukrainę.

Jednak zaczęliśmy (nie)zwyczajnie od Eucharystii. W czasie warsztatów opowiadamy o Światowych Dniach

Przed południem ojcowie karmelici zaprosili nas do wprowadznia słów „błogosławieni miłosierni” w czyn. Podzieliliśmy się na dwie ekipy. Pierwsza z nich została w klasztorze, zagłębiając się w „Jądro ciemności” – lochy, w których powstało muzeum Josepha Conrada, czyli Józefa Korzeniowskiego. Gość pochodził właśnie z Berdyczowa. Druga grupa pojechała z ojcem Krzysztofem do Gozdawy – kiedyś nazywanej Warszawą, bo jeszcze kilkanaście lat temu mieszkali tam sami Polacy. Obecnie połowa domów w wiosce jest pusta. Karmelici budują tam mały dom rekolekcyjny – tam właśnie znalazła się dla nas praca. Układaliśmy puzzle... To znaczy… Składaliśmy meble przywiezione z zamkniętego klasztoru w Charkowie.


która wskazuje, że coś jest nie tak jest wzmożona ilość patroli policyjnych. Bardzo mocno dotknęła ludzi podwyżka cen żywności. Wyobraźcie sobie, że tylko co trzeciego Ukraińca stać na robienie zakupów w sklepie – właśnie z powodów finansowych. A co z resztą? Reszta żyje z

Dom niedługo zacznie działać, sami chcielibyśmy gościć w nim na rekolekcjach – okolica jest niesamowicie cicha i spokojna, można poczuć się sielsko. To może czas na małą dygresję. Ma pierwszy rzut oka nie widać, że Ukraina jest tak naprawdę w stanie wojny – bo przecież nawet teraz broni swojej niepodległości przed Rosją. Pomimo ciągłego zagrożenia, ludzie starają się żyć normalnie – no bo właściwie co innego mieliby robić? Właściwie jedyną rzeczą na ulicach miast,

tego co uda się wyhodować lub też z plonu, który da ziemia. Bardzo często ludzie idą też do lasu, aby np. Nazbierać grzybów. Oni walczą o przetrwanie. Ciarki przechodzą po plecach, gdy się to uzmysłowi. W Gozdawie zawitaliśmy też do domu „cioci Tamary i

wujka Walentego” – znajomych ojca Krzysztofa. Co ciekawe na Ukrainie nie ma formy Pan/Pani i dzieci zwracają się do nieznajomych ciociu! lub też wujku! Pokazali nam, w jaki sposób mieszkają. Kwiaty, pęczki cebuli, zasuszone makówki, słoiki na zimę i piec chlebowy. Ojciec Krzysztof śmiał się, że w Polsce takie rzeczy już tylko w skansenie. Z każdym miejscem, które odwiedzamy, byliśmy coraz bardziej zaskoczeni – spotykaliśmy się z takim ciepłem, że w każdej ze wspólnot chciałoby się zostać na stałe. Mimo że to był dopiero


piąty dzień, czuliśmy się, jakbyśmy jeździli po dzikiej Ukrainie od tygodni. I to wcale się nie nudząc.

Wieczorne myśli Pamiętam, że tego dnia byłem spełniony. Mogłem pomóc zakonnikom, ksiądz dał mi pojeździć samochodem, trochę się przełamałem, zintegrowałem z

ludźmi stamtąd, a nocą przeżyłem coś, co mogę nazwać przygodą. Jedna z Ukrainek w czasie spaceru dużo opowiadała mi o swoim mieście. Dało to do myślenia, trochę wstyd, że ja nie wiem aż tak dużo o miejscu, z którego pochodzę, jak ona. Gozdawa – miejsce, gdzie czas się zatrzymał. Dla nas trochę jak muzeum, dla

nich codzienność. Chciałoby się coś zrobić dla tych ludzi, pomóc im. Ukraina jest fascynująca!

Dzień 7 To miał być kolejny zwykły dzień naszej wyprawy. Do pokonania 600 km do białoruskiego Grodna. Przewidywaliśmy, że


bus zaparkuje u grodzieńskich redemptorystów następnego dnia o poranku. Nikt jeszcze wtedy nie przypuszczał jak mylne były nasze przypuszczenia… Tu warto wtrącić kilka słów na temat ukraińskich dróg... Powiedzieć, że są w koszmarnym stanie to tak jakby nie powiedzieć nic. W czasie tych kilku dni na Ukrainie doświadczyliśmy już wiele – dziurawy asfalt? Proszę bardzo. Szutrowe drogi? Nie ma problemu. Wielkie koleiny na głębokość połowy koła? No jasne! Momentami, na lokalnych drogach jedyną możliwością na płynną jazdę było wykorzystanie... pobocza, czy też nawet chodnika. Tego się nie da zapomnieć. Może najlepszym podsumowaniem jest fakt, że po powrocie do Polski wręcz błogosławiliśmy nasze drogi.


Paradoksalnie po wyjeździe z Bardyczowa drogi chociaż na chwilę były dla nas łaskawe – ale nie na długo. Równa asfaltowa szosa przeplatała się z podziurawionym gościńcem, czy nawet kocimi łbami. Na jednej z takich bocznych dróg (która swoją drogą była dojazdówką do przejścia granicznego z Białorusią) na środku drogi leżał sobie kamień. Albo raczej bezczelnie wielki kamol. Jako że pora była już późna i mrok ogarnął Ziemię, ks.Piotr nie zauważył kamiennego przyjaciela. Ten w swej złośliwości postanowił utrudnić naszą podróż. Udało mu się pokiereszować misę olejową. Od tamtego

momentu ozdabiała ją kilkucentymetrowa (sic!) dziura.

Środek nocy. Zabita dechami wioska gdzieś na północy Ukrainy. Zepsuty


samochód. Co tu robić? Skądże przyjdzie mi pomoc? Wyjścia były dwa: pytać kogoś o pomoc albo dzwonić po assistance, co właściwie równałoby się z końcem trasy lub – w najlepszym wypadku – znacznym jej okrojeniem. Mogliśmy też próbować zatrzymać jakiegoś kierowcę i prosić o pomoc. Byłoby to znacznie łatwiejsze gdyby ktokolwiek tamtą drogą o tej nocnej godzinie się w ogóle poruszał. Musieliśmy sobie poczekać kilkanaście minut na jakiekolwiek

samochód. Warto było czekać, wiecie? Pierwsza zatrzymana przez nas osoba

okazała się być… mechanikiem. Przypadek, no nie? Bus na hol i do warsztatu – tam


rozpoznanie, odkręcanie, spawanie i inne. Koniec końców, straciliśmy tylko 4 godziny i

trochę pieniędzy – jechaliśmy jednak dalej.

Dzień 8 Na granicy zameldowaliśmy się około 4:30 rano. Osobówka bez problemu przedostała się za punkt graniczny. Niestety co do busa, usłyszeliśmy krótkie nazad na Ukrainu! Okazało się, że materiałów promocyjnych i artykułów szkolnych do szkół na Wileńszczyźnie jest według białoruskiej służby celnej za dużo… i tyle. Według nich mielibyśmy nimi handlować po drodze. Pogadane. Chcąc nie chcąc, musieliśmy się rozdzielić – trzy osoby w busie rozpoczęły objazd Białoruskiej Republiki przez Polskę – aż do Soleczników na Litwie. Reszta ekipy autem osobowym pojechała w kierunku Grodna, gdzie miały się odbyć zaplanowane warsztaty dla młodzieży. Bus miał przed sobą zdecydowanie dłuższą drogę. Przystanek pierwszy –


granica z Polską. Niestety po niecałych 3 godzinach jazdy bus się zepsuł. Zaczął się szarpać, dławić, w końcu głośno westchnął i zamilkł. Godzina 7:20. Mało uczęszczana droga położona wśród pól. Skądże przyjdzie mi pomoc? Busa trzeba było zepchnąć na pobocze. Próbowaliśmy zatrzymać kogoś, kto mógłby nam pomóc w (a) naprawieniu busa, (b) odholowaniu go do mechanika. Udało się zatrzymać już pierwsze auto – kilku majstrów jechało do pracy i chyba im się nie śpieszyło, bo poświęcili nam kilkadziesiąt minut – bez wymiernych efektów. Za moment przyjechała policja. Cudownie! Zwłaszcza że przed wyjazdem na trasę byliśmy wielokronie ostrzegani przed służbami, które notorycznie na Ukrainie biorą w łapę. Na szczęście Pan Władza nie chciał żadnych pieniędzy. Łał po raz pierwszy. Co więcej, zatrzymał przejeżdzające Iveco i prikazał kierowcy

odholowanie nas do mechanika. Łał po raz drugi.

pobliskiego

Można powiedzieć, że trafiliśmy do

prawdziwego zagłębia mechanicznego. Na jednej ulicy było kilkanaście (sic!) zakładów mechanicznych… Skracając całą historię


napiszemy tylko, że naprawa kosztowała nas okrągłe 7 godzin i… trochę pieniędzy. W międzyczasie mieliśmy okazję poznać chyba

wszystkie istniejące wulgaryzmy w języku ukraińskim.

Chwilowo sprawnym busem ruszyliśmy w kierunku granicy, gdzie poczekaliśmy kolejne 5 godzin. Wieczorem nocleg na pace busa na obrzeżach Białegostoku i… niemiła niespodzianka o poranku – bus nie chce odpalić. Chociaż właściwie żadna to niespodzianka, prawda?  Na szczęście Marzena, dzięki swojemu wrodzonemu urokowi przekonała pewnego młodzieńca, że warto nas odholować do mechanika. Po drodze udało się samochód odpalić. Jechaliśmy dalej! Kilka godzin zajęło nam dotarcie do Soleczników. W międzyczasie druga część ekipy miała na przykład okazję spać do 9 rano. Szczęściarze. Zresztą, oddajmy im głos. Po śniadaniu nasi gospodarze zabrali nas na wycieczkę krajoznawczą. Byliśmy między innymi obok domu Elizy Orzeszkowej, w XI-wiecznej cerkwi, nad Niemnem, z pierwszej grodzieńskiej aptece i w muzeum… sekcji zwłok.



Grodno to ogromne miasto, w którym czuć polskość, w końcu to zaraz obok granicy. Poza tym, jest to miasto bohaterów. Kiedy 17 września 1939 roku Polskę zaatakował Związek Sowiecki, jako jedyne na froncie wschodnim stawiło opór (oczywiście oprócz Lwowa). Znajduje się tam Cmentarz Orląt Grodzieńskich.

Białoruskie ciekawostki – to państwo ma bardzo dobrą opiekę socjalną, szczególnie jak chodzi o zakładanie rodziny. Trzy lata urlopu macierzyńskiego kuszą, dlatego w Grodnie spotkaliśmy mnóstwo kobiet w stanie błogosławionym. Obie części busowej ekipy spotkały się w Solecznikach tuż przed umówionym

wcześniej spotkaniem. Na miejscu zebrała się ciekawa ekipa, od dzieciaków, po dorosłych. Ksiądz Daniel już organizuje wyjazd na ŚDM do Polski, dlatego tym bardziej miło nam było mówić o wydarzeniach, których ta grupa na pewno doświadczy.


Wieczorne myśli Te wszystkie przygody na drodze chyba przede wszystkim uczyły pokory. Nie nasz plan, ale Boży jest najważniejszy. Nie my tu rządzimy. Było dużo strachu i nerwów, ale kiedy minęły... kawał dobrej przygody.  Ten przejazd przez Polskę był dla nas jak misja specjalna – dojedziemy, czy nie dojedziemy? Wiecie, jak miło było znów działać razem? Czasem trzeba coś stracić, żeby potem to docenić.

Dzień 9 Soleczniki mają dziesięć tysięcy mieszkańców – większość to Polacy. W polskiej szkole przykłada się dużą wagę do nauki języka i historii, młodzi Polacy też często odwiedzają naszą ojczyznę. Miło było słuchać o tym wszystkim.

A na sam koniec dnia czekała na nas niespodzianka – okazało się, że nasi gospodarze przygotowali specjalnie dla nas saunę i banię, żebyśmy mogli trochę się odprężyć. Super, nie?

Ksiądz Daniel z Soleczników wycisnął nas do ostatniej kropli, jak sam to określił. Wykorzystując naszą niedzielną obecność w mieście zaproponował, żebyśmy na każdej Mszy świętej podzielili


dom spokojnej starości, no i oczywiście parafia. Po drugie, mieszkańców łączy niesamowita więź ze sobą nawzajem, a także z ich pasterzami. Po trzecie, ci pastrzerze są całkowicie oddani swoim parafianom, a ksiądz proboszcz wprowadza do wspólnoty mnóstwo szczerej radości. Po czwarte – mieszkańcy Solecznik są gościnni do granic możliwości. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyliśmy. Czuliśmy się jak w domu – nie chcieliśmy się stamtąd ruszać. Na mszach świętych ludzie w różnym wieku. Młodych zapraszaliśmy do udziału w ŚDM – w parafii już tworzy się

się świadectwem i wiadomościami z przygotowań do ŚDM. Nie byłoby w tym nic nadwyczajnego, gdyby nie fakt, że w niedziele mają tam aż siedem mszy, z odstępami co półtorej godziny. To był prawdziwy maraton... ale było warto.

Było warto, bo wspólnota w Solecznikach jest wyjątkowa z kilku powodów. Po pierwsze zachowała język swoich ojców, mimo że od lat miasteczko to nie leży już terenie Polski. Jest tam wiele polskich placówek, szkoła, dom dziecka,



grupa, która przyjedzie do Krakowa. W ten wyjazd zaangażowani są wszyscy parafianie, ponieważ księża stworzyli specjalny fundusz, dzięki któremu reprezentacja Soleczników wybierze się na to wydarzenie. Rozumiecie? Wszyscy parafianie czuja się odpowiedzialni, by ich reprezentacja pojechałana ŚDM! Dla nas to niesamowity dowód Miłości, jaką się nazwajem darzą – zrobiło to na nas wielkie wrażenie. Natomiast

starsze

osoby

zachęcaliśmy do modlitwy w intencji wszystkich młodych ludzi, zwracaliśmy też uwagę na przesłanie miłosierdzia, jakie niosą za sobą polskie Dni Młodych. Papież Jan Paweł II i siostra Faustyna bardzo łączą wszystkich Polaków, nie tylko tych

mieszkających w kraju. Poza tym – Litwa jest też mocno związana z kultem miłosierdzia, w końcu to w Wilnie znajduje się oryginał obrazu Jezusa Miłosiernego. Po ostatniej Mszy świętej przyszedł


pracującej. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Po spotkaniu zostaliśmy na salce parafialnej, gdzie podczas agape śpiewaliśmy do utraty tchu. Ten dzień był chyba najbardziej intensywnym z wszystkich do tej pory. Ponad czternaście godzin bez przerwy mówiliśmy o ŚDM. Gdyby tej nocy ktoś obudził nas w środku nocy, jesteśmy przekonani, że pierwsze słowa brzmiałyby ŚDM to radosne spotkanie ludzi młodych… – copyright: bp Damian Muskus.

Wieczorne myśli

czas na przejazd do Wilna. Poczuliśmy się jak znicz olimpijski, zostaliśmy wręcz spakowani do samochodów, potem

przewiezieni do stolicy i przekazani kolejnym gospodarzom. Tam spotkaliśmy się z grupką studentów i młodzieży

Najbardziej poruszyła mnie wizyta w domu spokojnej starości. Byliśmy tam potrzebni, choć dla nas zagranie na jeszcze jednej mszy nie było żadnym wyzwaniem. Dla nich jednak było radością. Śpiewali razem z nami, a w oczach mieli łzy. Proboszcz z Soleczników. Potrafi


przekazać parafianom to, co najważniejsze, czyli Chrystusa. Świetny gość. Z łatwością przychodzi mi już

wychodzenie na środek i mówienie o ŚDM, zwłaszcza jak kilka razy w ciągu dnia mówi się to samo. Trzeba sobie przypominać, że

za każdym razem stoję przed ludźmi, którzy słyszą moje słowa po raz pierwszy. Zasłużyli na danie z siebie 100%. Polacy mówiący po litewsku, Litwini mówiący po polsku... O co tu w ogóle chodzi?

Dzień 10 Nadszedł wreszcie czas na przekazanie paczki z materiałami szkolnymi i słodyczami uczniom ze szkoły w Trokach. Pojechaliśmy tam z samego rana,


doświadczając przy okazji niemałych korków przy wyjeździe z Wilna. Bez większych problemów znaleźliśmy budynek leżący w malowniczej okolicy. Spotkaliśmy się z uczniami w różnym wieku, od przedszkolaków do maturzystów. Tych starszych zapraszaliśmy do Krakowa, a z młodszymi zrobiliśmy niezły użytek z Andrzejowego bębna. Chodzi o djembe, a nie brzuch Andrzeja – przyp. red.

Przedszkolaki pokazały nam, czym jest radość. Przekazaliśmy też zebrane w Polsce dary dyrekcji szkoły. Będą one rozdysponowane uczniom znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej. W noszeniu kartonów pomogli nam chłopcy z najstarszej klasy. Nie chcąc przeszkadzać w prowadzeniu lekcji, ciepło się pożegnaliśmy


ruszyliśmy dalej, zostawiając w szkole flagę ŚDM. Mamy nadzieję, że nasza wizyta zachęci uczniów do przyjazdu do Krakowa. Troki są pięknym miastem. To dawna stolica Litwy. Znajduje się tam średniowieczny zamek, przypominający ten w Malborku. Na kilkadziesiąt minut cofnęliśmy się parę wieków, zwłaszcza podczas strzelania z łuku. Po południu zostaliśmy zabrani na wileńskie Stare Miasto. Wilno bardzo przypomina Kraków. Później w domu sióstr anielanek w czasie Mszy świętej modliliśmy się w intencji ich zgromadzenia. Mają piękną posługę, cichej pomocy w pracy kapłanów – jak Anioły. 

Wieczorne myśli W Trokach można się było poczuć jak w Malborku. Czyli znów u siebie. Dzisiejszy dzień wniósł sporo radości, potrzeba nam też czasu, który spędzimy ze sobą. Zwiedzanie Troków i Wilna było takim czasem. Niesamowite, dzieciakom do szczęścia wystarczyło, że mogły pograć sobie na bębnie i potańczyć. Jeśli się nie odmienicie i nie będziecie jak dzieci... Nie potrafimy wyobrazić sobie życia Polaków na Litwie. Nie wiemy, co znaczy musieć walczyć o mówienie w swoim ojczystym języku. Po raz kolejny – nie doceniamy swoich warunków życia.

Dzień 11 Kolejny dzień i kolejne nowe wyzwania przed naszą ekipą. Piewszym


królewsko. Specjalnie na nasz przyjazd dzieci wraz z wychowawcą przygotowały akademię. Małe dziewczynki mówiące polskie wierszyki z typowo wileńskim akcentem poruszyły nawet męską część naszej ekipy. Zostaliśmy też zaproszeni na „herbatę”, która okazała się być... przystankem tego dnia były Rostyniany, gdzie odwiedziliśmy małą polską szkołę. Mimo trudności i na przekór lokalnym władzom placówka ta funkcjonuje już od 5 lat. W dużej mierze jest to zasługa bardzo miłej i sympatycznej Pani Dyrektor, która ma niesamowite poczucie Polskości. Po przyjeździe do szkoły na Wileńszczyźnie zostaliśmy przywitani iście

regularnym obiadem. Ot, kolejny przykład takiej wschodniej gościnności. Nie moglśmy odmówić i musieliśmy spróbować lokalnych przysmaków. Z wielką radością przekazaliśmy przywiezione przez nas dary. Dzięki

pomocy wielu ludzi ta grupka 30 dzieci z małej części Litwy może spokojnie zaczynać nowy rok szkolny. Wizyta w Rostynianach trochę się przeciągnęła, ale i tak zostało kilka godzin na odpoczynek. Po raz pierwszy od dawna mogliśmy odespać wstawanie o wczesnej porze. Niedługo potem... kolejny obiad u sióstr. W zasadzie nie mieliśmy z nim problemów. Zaczęliśmy podejrzewać, że


każdy z nas ma po dwa żołądki. Wieczorem umówiliśmy się z ks. Józefem na zwiedzanie Kalwarii. Mimo późnej pory i ciemności udało nam się przejść dróżki wileńskie! Nie było to jednak tylko zwiedzanie, przeszliśmy kolejne stacje Drogi Krzyżowej w duchu modlitwy. Na koniec jedno zdanie zasłyszane od Pani Dyrektor z Rostynian, które świetnie opisuje sytuację Polaków na Wileńszczyźnie: Nie boję się o nasz los. Polacy są jak trawa, jak się ją trochę skosi, to wyrasta jeszcze bardziej zielona. Udało nam się też znaleźć czas na odprawienie Mszy w jednym z najważniejszych miejsc Wilna – w Ostrej Bramie. Rozpoczynając Eucharystię, oprócz nas w kaplicy nie było nikogo. Gdy się kończyła, osób było trzydzieści. Polacy przyszli zobaczyć Matkę Boską, która opiekuje się Wilnem.

Wieczorne myśli Dzieci dziękowały nam – jeszcze zanim dostały prezenty! Wow!

Cieszę się, że tam pojechaliśmy, choć nie było to planowane od samego początku. Rostynianom potrzebna była nasza wizyta, a nam wizyta u nich.


wyruszeniem w trasę zakładaliśmy nocleg w Rydze – najbardziej wysuniętym na północ punkcie podróży. Niestety z różnych względów nie udało się. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w Wilnie i wypad na cały dzień na Łotwę. Przeszliśmy przez ryską starówkę śpiewając i modląc się. Niektórzy się uśmiechali, zwłaszcza Polacy, których – o dziwo tam spotkaliśmy. Co ciekawe, pewna kobieta spytała nas łamanym rosyjskim, czy jesteśmy krisznowcami. Czas na Kilka wniosków, które nasunęły nam się po wizycie w Rydze.

Nawet męskiej części naszej ekipy łza zakręciła się w oku, kiedy dziewczynki mówiły wierszyki.

Dzień 12 To ostatni pełny dzień poza granicami naszej Ojczyzny. Jeszcze przed

Po pierwsze, jest to przepiękne miasto. Starówka może bez żadnych problemów konkurować z innymi stolicami Europy. Do tego jest to miasto nadmorskie – to dodatkowy atut. Po drugie, niestety w większości ryskie kościoły nie są miejscami modlitwy, ale zwiedzania. To smutne, gdy chcesz się pomodlić, a przed drzwiami


kościoła okazuje się, że musisz zapłacić za wejście – 3 Euro, 9 Euro... Jedyny kościół otwarty dla wiernych jest prowadzony przez... polskich księży. Po wtóre – w Rydze jest bardzo drogo.

Po tym wszystkim wróciliśmy na nocleg do Wilna. Ogółem na Wileńszczyźnie spędziliśmy 3 dni, spotkaliśmy mnóstwo ludzi. Ciekawe jest to, że w każdym miejscu na Litwie (naprawdę w każdym!) można było się porozumieć w języku polskim. Nawet pytając o drogę gdzieś w szczerym polu, w odpowiedzi słyszeliśmy


charakterystyczne nieco przeciągnięte dzjeń dobry. Dzień 13 Czas powrotu do Polski – zaraz z rana wyruszyliśmy w kierunku Białegostoku. Jednak,

żeby nie było zbyt szybko, po drodze zahaczyliśmy w dobrze znanych już nam Solecznikach o dom dziecka. Jakoś tak zupełnie przypadkiem okazało się, że zostało nam kilka kartonów słodyczy i artykułów szkolnych. Zostawiliśmy to wszystko tam na miejscu i z uśmiechem na


ustach ruszyliśmy do Polski. Niestety, okazało się, że część naszej ekipy musi już wracać do domu – obowiązki wzywały. Na szczęście wciąż pięcioro z nas miało zapasy energii do wykorzystania. Gościliśmy u naszych znajomych z białostockiej Betanii. Jest bardzo prężnie działająca grupa w całej białostockiej diecezji. Żeby uzmysłowić rozmach ich działania, przytoczymy tylko krótką wypowiedź ks. Rafała Arciszewskiego, który koordynuje ich przygotowania do ŚDM. Mamy własne ulotki o ŚDM. Rozdajemy je gdzie tylko możemy. Jak je

przywieźli, to było tego pięć palet. Ciężarówka musiała dwa razy jeździć. Pierwszego dnia naszego pobytu poświęcili nam mnóstwo czasu i pokazali całą okolicę. Zobaczyliśmy między innymi sanktuarium Bożego Miłosierdzia, gdzie są relikwie bł. Michała Sopoćki – spowiednika siostry Faustyny. Odwiedziliśmy też Świętą Wodę – urokliwe i dosyć oryginalne miejsce pielgrzymek na Podlasiu. Jeszcze kilkanaście lat temu, tamtejszy kościółek był w nienajlepszym stanie. Jednak dzięki prężnym działaniom proboszcza zmienił swój wygląd nie do poznania. Wypiękniało nie tylko wnętrze, ale i okolica. Powstanie Świętej Wody owiane jest licznymi legendami sięgającymi czasów średniowiecza. Pierwsze udokumentowane uzdrowienie miało miejsce w 1719 r., kiedy to tutejszy szlachcic za sprawą wody z cudownego źródła został uzdrowiony ze ślepoty. Jako wotum ufundował tu kaplicę. W kościele znajduje się cudowny wizerunek


Matki Bożej Bolesnej. Miejsce kultu Matki Bożej Bolesnej, oraz cudowne źródło, ściąga do tego miejsca chrześcijan obrządku rzymskokatolickiego, greckokatolickiego i prawosławnego.

Dzięki staraniom kustosza - ks. Alfreda Butwiłowskiego - Święta Woda z lokalnego centrum pielgrzymkowego staje się sanktuarium znanym w całej Polsce. Powstała tu grota przy cudownym źródle,

ołtarz polowy, liczne kaplice i dróżki. Nieopodal znajduje się Dom Pielgrzyma (Centrum Pielgrzymkowo - Turustyczne) z restauracją, kawiarnią i kafejką internetową. Chodźcie! Idziemy do kaplicy Radości! powiedział kustosz, po czym podeptał w stronę... lasu. Okazało się, że ową kaplicą jest... plac zabaw. I to jaki! Największy jaki kiedykolwiek widzieliśmy w życiu. Byliśmy tak zaskoczeni, że staliśmy tam z rozdziawionymi buziami, skrobiąc się po głowie i nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Nieopodal sanktuarium powstała też Góra Krzyży nawiązująca do Góry Krzyży w Szawle na Litwie. Każdy, kto tutaj pielgrzymuje, może zostawić na tej górze własny krzyż – symbol cierpienia i trudu, które trzeba było pokonać, by tam dotrzeć.


Dzień 14 Ten ostatni piąteczek, dzisiaj się rozstaniemy. Dzisiaj się rozejdziemy – na wieczny czas. Niech nam śp. Mieczysław Fogg wybaczy tę nędzną parafrazę. Faktem jednak jest, że nie chciało nam się wracać do domu. W czasie tych dwóch tygodni dane nam było przeżyć wszystko – od radości przez wzruszenie, zadziwienie, aż po strach i mnóstwo stresu – czy uda nam się w ogóle dojechać do końca? Ale zaraz, zaraz... W perspektywie mieliśmy przecież jeszcze jeden dzień – ukoronowanie dwóch tygodni. Na początek dnia – śniadanko w białostockim... seminarium. No tak, zapomnieliśmy wspomnieć, ze to właśnie tam przyszło nam spędzić ostatnią noc poza domem. Jeszcze jedno niecodzienne doświadzcenie do kolekcji.

Po posiłku szybki transport do wypasionego centrum archidiecezjalnego

na spotkanie z uczniami jednej z miejscowych szkół katolickiech. Jako


studenci czuliśmy się w tej sytuacji nieco dziwnie. Nie na codzień mamy możliwość poczucia się jak wykładowcy na uniwersytecie. Swoją drogą, powinniśmy wspomnieć jeszcze o jednym. Otóż, przyjeżdżając do Białegostoku, już na samym wstępie otrzymaliśmy od młodzieży z Betanii... styropianowego busa. Busa do Marzeń. Zrobiliśmy go specjalnie dla was. Podoba wam się? – usłyszeliśmy. Też mi pytanie! No jasne że nam się podobał! Był genialny. Dane nam też było odwiedzić tą wyżej


wymienioną szkołę katolicką. Zjedliśmy posiłek wraz z gronem pedagogicznym, które tego dnia... przebrało się za anioły. Ta ekipa ma prawdziwy team spirit! Następnym punktem programu była wizyta na Zjeździe Podlaskiej Rodziny Szkół Jana Pawła II. Zgodnie ustaliliśmy, że

to jedno z najbardziej oficjalnych (żeby nie powiedzieć nudnych) spotkań, w których przyszło nam uczestniczyć. Dość powiedzieć, że w czasie prezentacji, którą przygotowaliśmy dla zebranej tam młodzieży zauważyliśmy, że jeden z głównych gości całego eventu spał na siedząco w pierwszym rzędzie.  Ledwo aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

powstrzymaliśmy śmiech... Nieopodal Białegostoku leży miejscowość o niepozornej nazwie Sokółka. Kilka lat temu w miejscowym kościele miał miejsce cud eucharystyczny. Część hostii zamieniła się w prawdziwą tkankę,


fragment serca. W taki oto sposób kolejny raz Bóg pomaga nam uwierzyć, że w każdej Mszy Świętej jest dla nas na wyciągnięcie ręki w kawałku chleba.

Będąc tak blisko nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji. Nasi gospodarze zawieźli nas na miejsce i opowiedzieli historię tego miejsca. Szkoda, że tak mało znanego i docenianego. Niestety, chyba tak

samo jak i całe Podlasie, w którym można zakochać się od pierwszego wejrzenia. Wracając do pojechaliśmy jeszcze

Białegostoku do Ośrodka


Terapii Uzależnień Metanoia, gdzie żyją osoby mające problemy z nałogiem narkotykowym. To doświadczenie było mocne – wszyscy ci młodzi ludzie są radośni, pełni ciepła, normalni – tak jak ich ich rówieśnicy w przeciętnej polskiej szkole. Żeby się uzależnić od dragów wystarczy czasem być w nieodpowiednim miejscu i czasie. Wystarczy, że zabraknie kogoś, kto poda pomocną dłoń. Najciekawsze jest to, że wszyscy podopieczni w tym ośrodku przebywają tam z własnej, nieprzymuszonej woli. Chcą wyjść z nałogu. Zagraliśmy razem mecz w siatkówkę. Okazali się lepsi – wygrali 2:1. Z calego serca gratulujemy!  Na zakończenie tego dnia, wraz z Betanią wyszliśmy na ulice Białegostoku, aby śpiewać o Chrystusie i Jego wielkiej Miłości do człowieka. W taki oto sposób kończyły się nasze dwutygodniowe wojaże po Ukrainie,

Białorusi, Litwie, Łotwie i... Podlasiu. Mieliśmy zaszczyt poznać wielu wspaniałych ludzi, którzy otwierali przed nami swoje serca i pełni uśmiechu na twarzy starali się nam umilić pobyt. To niesamowite, bo wyruszając z Polski myśleliśmy o tym, żeby dawać, a nie brać. Żeby poświęcać swój czas, gardło, energię.

Wszystko dla drugiego człowieka. Końcowy rozrachunek jest jednak zaskakujący – mamy poczucie, że więcej otrzymaliśmy, niż daliśmy.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.