Pavel Šrut - Niedoparki

Page 1


ihlik mieszkał u pana Wawrzyńca Nie miał rodzeństwa i już od trzech lat nie widział swoich rodziców. U pana Wawrzyńca mieszkał z dziadkiem. Tatuś i mamusia kochali Hihlika, jednak ich serca były pełne miłości do wszystkich niedoparków na tym świecie. Pomagali biednym i chorym, organizowali dobroczynne zbiórki skarpetek dla bezdomnych. Byli wszędzie tam, gdzie mogli okazać się przydatni. Pewnego razu jeden podróżnik opowiedział im o ciężkim życiu niedoparków w Afryce. Podobno tubylcy chodzą tam zupełnie boso albo na bosaka w sandałach... A to znaczy, że tamtejsze niedoparki cierpią głód! Rodziców okropnie dręczyła ta myśl. Więc kiedy tatuś Hihlika dowiedział się, że z ich miasta do Afryki wyjeżdża od czasu do czasu jakaś ciężarówka z lekami lub bronią, nie mieli się już nad czym zastanawiać.

10 / 11


Rodzice ze smutkiem pożegnali Hihlika. Wkradli się do ciężarówki, która jechała do Afryki. W ramach pierwszej pomocy wieźli dwa worki skarpet w różnych rozmiarach. Na miejscu okaże się, co jeszcze mogą zrobić dla biednych tubylców. Hihlik był dumny z rodziców, no i miał przecież dziadka. Dziadek radził mu we wszystkim i opiekował się nim, tyle że był już bardzo stary, więc tak naprawdę to raczej Hihlik opiekował się dziadkiem. Dlatego cieszyli się, że są we dwóch.


an Wawrzyniec Pan Wawrzyniec miał twarz jak arbuzik, na nosie okulary, a na głowie burzę loków – mimo to mieszkał zupełnie sam. Był jeszcze całkiem młodym starym kawalerem. Od jakichś dziewięciu lat miał trzydziestkę, ale nie czuł się jak czterdziestolatek. Czuł się jak pięćdziesięciolatek, bo trzy lata temu nie ożenił się z pewną panną Helenką. Ale to już inna i właściwie nudna historia. Pan Wawrzyniec lubił wesela i raz albo nawet dwa razy w tygodniu chodził na jakieś. Tyle że mniej więcej z taką samą częstotliwością chadzał na pogrzeby, i czasem jedno myliło mu się z drugim. Tak to już bywa u muzyków. Bo pan Wawrzyniec był muzykiem. Dął w trąbkę, wesoło na ślubie, smutno na pogrzebie, a jak mu się nieraz pomyliło, cisnął marsz pogrzebowy na ślubie albo fanfarę ślubną na pogrzebie i potem wracał do domu jak niepyszny.

12 / 13


Jednak i tak zapraszano go ponownie, bo grał bardzo ładnie i ludzie tak przyzwyczaili się do niego i do jego trąbki, że nie chcieli nikogo innego. Tylko trochę go obgadywali. Przeważnie mówili rzeczy w tym stylu: – Każdy jakiś tam jest, ale pan Wawrzyniec jest dziwny. I strasznie samotny. – Przydałaby mu się kobita! – Ale, pani kochana, niech pani powie, która by chciała za męża takiego, co to myli ślub z pogrzebem? I na tym nie koniec. Zauważyła pani? – Ma skarpetki nie do pary! – To dlatego, że jest sam. Nie ma nikogo, kto by mu na to zwrócił uwagę... I tak oto panie rozmawiały sobie w parku o panu Wawrzyńcu, nie wiedząc, że nie jest tak znowu całkiem sam, bo mieszka u niego Hihlik z dziadkiem. No ale skąd miały to wiedzieć, skoro jak na razie nie wiedział o tym nawet pan Wawrzyniec?


ułapka na skarpetkę Pan Wawrzyniec naprawdę miał na każdej nodze inną skarpetkę. Na lewej czerwoną, na prawej czarną, kiedy indziej brązową i szarą, czasami nawet zieloną i niebieską, chociaż pamiętał, jak mamusia mówiła mu w dzieciństwie: „Żeby niebieski nosić z zielonym, trzeba wariatem być pomylonym!”. Nie można jednak posądzać go o modowe fanaberie czy roztargnienie – w jego przypadku to była czysta konieczność. Pan Wawrzyniec nigdy, w całym mieszkaniu, nie mógł znaleźć ani jednej kompletnej pary skarpetek. Wszystkie były nie do pary! Ileż razy wywalił do góry dnem szuflady szafki na bieliznę, przetrzepał każdą szmatkę w koszu na brudy, rozebrał pralkę na części, zajrzał w każdy kąt, nawet do trąbki... i nic. Nigdy nie znalazł drugiej skarpetki do pary.

14 / 15


Wieczorem pożyczył od sąsiadki, pani Smutnej, kota, bo całkiem logicznie pomyślał, że złodziejaszkiem skarpetek na pewno jest mysz. Kot wetknął nos w każdą szparę, nie natknął się na żadną mysz, ale coś znalazł. Do połowy zjedzoną skarpetkę! Była to wprawdzie tylko połowa sukcesu, jednak wystarczyło, aby uradowany pan Wawrzyniec wybrał się na zakupy. W jednym dużym sklepie żelaznym, po długich poszukiwaniach znalazł w końcu i kupił dziesięć pułapek. – Myszy w domu harcują? Najlepiej zwabić je na słoninę albo kawałek żółtego sera – uśmiechnęła się krzepiąco sprzedawczyni. Pan Wawrzyniec cofnął się o trzy kroki, podciągnął nogawki, pokazał jej swoje skarpetki (niebieską i zieloną) i mówi: – Gdzie tam na słoninę. Na skarpetkę! Sprzedawczyni załamała ręce. Nie dość, że od rana miała straszny tłok przy kasie, to jeszcze przychodzą tacy jak ten. Chyba powinna wytłumaczyć klientowi, że na skarpetkę nie złapie się żadna normalna mysz. Już-już otwierała buzię, żeby to powiedzieć, ale się rozmyśliła. Przecież ten człowiek miał jedną skarpetkę niebieską, drugą zieloną – wariatom nie należy się sprzeciwiać. Zdobyła się więc tylko na słaby uśmiech i odetchnęła z ulgą, kiedy dziwny klient ukłonił się i wyszedł.


yszy nie śpiewają W drodze do domu pan Wawrzyniec pogwizdywał melodię, która akurat przyszła mu do głowy. To była wesoła melodia, pełna słońca i ciepłego wietrzyku. Nie nadawała się za bardzo ani na pogrzeb, ani na wesele, była za mało uroczysta, mimo to pan Wawrzyniec zapisał ją sobie w głowie. Przywołała wspomnienia – pannę Helenkę i pewne piękne, letnie popołudnie na pokładzie parowca wycieczkowego. Słońce świeciło mocno, wiał ciepły wiaterek, a oni przez całą drogę stali na rufie przy barierkach i trzymali się za ręce. Kiedy wieczorem parowiec wracał pod wiatr, pocałowali się. Raz, potem jeszcze wiele razy... gdy nagle łódź minęła przystań i pełną parą wpadła na żelazne barykady przeciwpowodziowe na nabrzeżu rzeki. Rozległ się straszny huk, na pokładzie wybuchła panika, ale wszyscy pasażerowie – w tym pan Wawrzyniec i Helenka – cali i zdrowi wydostali się na brzeg. Tylko parowca nie udało się uratować. Zmienił się w niepotrzebny, zardzewiały wrak, który sterczy na nabrzeżu, czekając na odholowanie.

16 / 17


– Witam pan. Skarpetki mam – jego myśli przerwał znajomy głos. Należał do uśmiechniętego, drobnego Chińczyka, który miał sklep dokładnie naprzeciwko domu, w którym mieszkał pan Wawrzyniec. Sprzedawał warzywa, owoce, proszki do prania i wszystko co się da, ale pan Wawrzyniec kupował u niego tylko skarpetki i od czasu do czasu jakąś konserwę. – Dzień dobry, panie Rysiu – przywitał się. – Dzień dobry, dzień dobry i ceny też dobry – uśmiechnął się szeroko pan Y-siu. (Tak się naprawdę nazywał, jednak stali klienci po przyjacielsku zwracali się do niego Rysiu). Pan Wawrzyniec wziął z półki puszkę polskich sardynek, pół chleba i parę czarnych skarpetek. – Jutro mam pogrzeb – powiedział. Rysiu pokiwał głową ze współczuciem. – Ale nie swój – wyjaśnił pan Wawrzyniec. Więc pan Y-siu na nowo się rozpromienił, pan Wawrzyniec przeszedł przez ulicę i wbiegł na schody. Kiedy obracał klucz w zamku, nastawił uszu. Wydawało mu się, że ze środka dobiega jakiś chrobot. „Myszy!”, pomyślał. „Sprzedawczyni miała rację. Harcują mi w domu”. Ale to nie były myszy. Myszy nie śpiewają przecież piosenek-przezywanek. A z jego mieszkania rozlegał się śpiew na dwa głosy: – Hi, hi hi, Hihliku, masz skarpetkę w koszyku! Pan Wawrzyniec stał za drzwiami jak wryty. Trzymał rękę na klamce, ale nie otwierał. Stał i nasłuchiwał. Próbował odgadnąć, co takiego dzieje się w jego mieszkaniu.


ana Wawrzyńca czekają dziwne sny

Zanim pan Wawrzyniec zbierze się na odwagę, wyciągnie klucz z zamka, naciśnie klamkę i wejdzie do środka, lepiej najpierw sam wam powiem, co działo się w jego mieszkaniu. Do Hihlika przyszli w odwiedziny dwaj kuzyni, Ramik i Tulik, czyli bliźniaki – Ramzes i Tulamor junior. Tulik był o godzinę starszy od brata, ale gdyby nie to, że nosił na szyi chustkę w kratkę, nie dalibyście rady ich odróżnić. Nie myślcie sobie, że Hihlik otworzyłby im drzwi do czyjegoś mieszkania, był na to zbyt dobrze wychowany. – Niedoparki nie mają własnych domów. Zawsze są u kogoś. Więc nie mogą czuć się i zachowywać jak u siebie! – oto jedna z wielu zasad, jakie wpajał mu dziadek. Ramzes i Tulamor junior sami, bez pukania, wpakowali się do środka. Bo niedoparki mogą wejść, gdzie tylko im się podoba. Wystarczy malutka szczelinka albo szpara pod drzwiami.

18 / 19


I nie ma w tym żadnych czarów. Tylko w bajkach można pomagać sobie czarami. W prawdziwym życiu niestety nie. Ludzie i niedoparki sami muszą radzić sobie w kłopotliwych sytuacjach – ale niedoparki potrafią coś, czego ludzie mogą im tylko zazdrościć. Potrafią skurczyć się, a potem znowu rozciągnąć, wracając do wcześniejszej niedoparkowej postaci. Problem w tym, że takie gwałtowne kurczenie się i rozciąganie mocno boli, więc niedoparki stosują tę metodę tylko w przypadku absolutnej konieczności. Ramzes i Tulamor junior dostali się jednak do mieszkania pana Wawrzyńca bez problemu, przez drzwi balkonowe, które w lecie gospodarz zostawiał uchylone. I kiedy znaleźli się w środku, od razu zaczęli rozrabiać jak małe dzieci, chociaż byli już duzi. Ramzes wbiegł do łazienki i odkrył tam wąż do prysznica ze słuchawką. – Będziemy się bawić w strażaków! – cieszył się. – Chłopaki, nie wariujcie, za chwilę wróci pan Wawrzyniec. Hihlik próbował jakoś zatrzymać swoich rozbrykanych kuzynów, lecz oni w ogóle nie zwracali na niego uwagi. – Superpomysł, rozpalę ogień. Tulamor junior węszył po kuchni w poszukiwaniu zapałek. – Nie! Hihlik zwinnie wskoczył na półkę obok kuchenki i schował w dłoni pudełko zapałek. W międzyczasie Tulamora juniora zaciekawiła trąbka. Od razu ją złapał i zaczął w nią dmuchać. – Przestań! Obudzisz dziadka! – rozpaczał Hihlik. Ale wtedy Tulamor wydawał już z trąbki dźwięk podobny do alarmu. – Pali się! Pali się! W tym momencie Ramzes puścił wodę z prysznica...


...a pan Wawrzyniec wyciągnął klucz z zamka, nacisnął klamkę i wszedł do przedpokoju. Z głębi mieszkania doszło go pospieszne chrobotanie i chlupnięcie. Pan Wawrzyniec chwycił miotłę i wpadł do kuchni. Na pierwszy rzut oka pod jego nieobecność nic się tu nie działo. Wszystko było na swoim miejscu. Tylko jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Na podłodze znajdowało się coś, co wyglądało jak mokre ślady stóp! W łazience na kafelkach stała kałuża wody. Czyżby tak nachlapał, biorąc rano prysznic? Nie, na pewno nie, przecież zawsze dokładnie wyciera podłogę. Więc co to za ślady? Szczerze mówiąc, nie wyglądały na ślady myszy... Pan Wawrzyniec przeszukał całe mieszkanie, zajrzał nawet do szafy, przeleciał miotłą przestrzeń pod łóżkiem, przetrząsnął balkon, nie znalazł jednak żadnego intruza. A ponieważ nie był z tych, co lubią łamać sobie głowę łamigłówkami, rozwiązują krzyżówki i w gazecie w pierwszej kolejności rzucają się na sudoku, otworzył konserwę sardynek od pana Y-siu, ukroił dwie kromki chleba i w spokoju zjadł kolację. Dopiero potem zaczął rozstawiać po mieszkaniu pułapki. Do każdej wsadził kawałek podartej skarpetki, którą za jego łóżkiem znalazł kot pani Smutnej. Za oknem zapadł zmrok, na nocne niebo wybierał się okrągły księżyc. Czas spać. Była pełnia i pan Wawrzyniec zasypiał ze świadomością, że będzie miał dziwne sny. Zawsze takie miał, kiedy była pełnia.

20 / 21


i, hi, hi, jestem Hihlik! Księżyc na niebie był wielki i okrągły jak pokrywka na kocioł. I świecił przez drzwi balkonowe prosto na śpiącego pana Wawrzyńca. Ramzes i Tulamor junior schowali się w wiklinowym koszu na brudną bieliznę. To sprytna kryjówka. Nikt, nawet pan Wawrzyniec, nie lubi wyciągać z kosza brudnych slipów, żeby potem je tam z powrotem wrzucać. Hihlik zniknął w pokoiku za ścianą kuchni, gdzie mieszkał z dziadkiem. Koło północy pan Wawrzyniec przestał się wiercić i twardo zasnął. Kuzyni wyleźli z kryjówki. – Fajnie było, co? – śmiał się Ramzes. – Było? Mi jeszcze mało, przydałaby się dokładka. Tulamor junior chodził po kuchni, myśląc, co by tu zbroić. – Cholera! – niespodziewanie stanowczo krzyknął Hihlik. – Przestańcie się zachowywać jak u siebie w domu i spadajcie!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.