Ekspressja nr 2

Page 1

PRAOJCOWIE ZAWODU - STR. 4

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY - STR. 8

ŚLEDCZE NAGRODY - STR. 10

NR 2 28 stycznia 2015

EKSPRESSJA MLODY MAGAZYN DZIENNIKARSKI

TEMAT NUMERU:

DZIENNIKARSTWO ŚLEDCZE SZYMBORSKI: NIE WIERZĘ W CZYSTE INTENCJE

SZNAJDER: TO JEST CHĘĆ NAPRAWIENIA ŚWIATA

GADOWSKI: DZIENNIKARZ JEST SAM


2

28 stycznia 2015

3

ekspressja nr 2

Tytułem wstępu

Polscy dziennikarze śledczy. Jedni z wielu. Gdybyśmy chcieli umieścić tu zdjęcia wszystkich, brakłoby miejsca. Niektórzy bywają dziennikarzami śledczymi dłużej, inni krócej. Niektórzy tylko raz. No i jest ich coraz mniej. A niemal każdy z nich mówi, że dziennikarstwo śledcze w Polsce już się skończyło. Więc odchodzą z zawodu. Na szczęście nie wszyscy.

MARTA ŁYSEK, REDAKTOR NACZELNA

Dlaczego właśnie oni? Przyjrzyjmy się po kolei.

Dziennikarstwo śledcze budzi emocje. Jedni mówią, że go nie ma. Inni - że owszem, jest, ale uprawia je niewielu dziennikarzy, a inni tylko się wygłupiają. Jeszcze inni zastanawiają się nad różnicami między dziennikarstwem śledczym, wnikliwym, przeciekowym, interwencyjnym.

Numer 1: Jerzy Jachowicz, którego śmiało można nazwać ojcem polskiego dziennikarstwa śledczego. Numer 2: Marcin Kącki. Szef działu śledczego poznańskiej Gazety Wyborczej, znany z prowokacji i nagłaśniania dużych (seksafera) i mniejszych (Centrum Stomatologii) afer.

Mamy ustawy i kodeksy etyczne, ale wciąż do końca nie wiadomo, co dziennikarzom wolno. I czego nie wolno. Granice są płynne, wyznaczane bardziej przez własne sumienie, naginane do rzczywistości, kiedy nie ma innego wyjścia, a czasami także wtedy, kiedy wyjście jest.

Numer 3: Piotr Pytlakowski. Dziennikarz śledczy Polityki, współtworzył Alfabet mafii, pisał m.in. o sprawie Olewnika i Barbary Blidy. Numer 4: Witold Gadowski. Zajmował się m.in. sprawą mafii paliwowej, PZU, handlu organami do przeszczepów i FOZZ-em. Pracował razem z Przemysławem Wojciechowskim.

Numer 9: Mariusz Zielke. Jako dziennikarz śledczy zajmował się m.in. giełdą. Założył Niezależną Gazetę Internetową.

Numer 6: Anita Gargas. Szefowa działu śledczego Gazety Polskiej. Najbardziej znana z programu Misja specjalna oraz śledztw dotyczących katastrofy smoleńskiej.

1: źródło - okładka książki “Z archiwum Jerzego Jachowicza” 2: Źródło: czarne.com/archiwum autora 3: Krzysztof Łysek/PortalKryminalny.pl 4: Marta Łysek 5: źródło: TVN/kadr z nagrania 6: źródło: Filmweb.pl 7: źródło: mat. prasowe MFK/M. Lobaczewski 8. źródło: okładka książki Z mocy nadziei 9. źródło: Facebook/Piotr Waniorek

Numer 7: Anna Marszałek. Pracowała w Rzeczpospolitej”. Pisała m.in. o MON i Szeremietiewie, zabójstwie generała Papały i aferze starachowickiej.

PRAOJCOWIE DZIENNIKARSTWA ŚLEDCZEGO

Redaktor naczelna: Marta Łysek

e-mail: ekspressja@gmail.com

Autorzy: Katarzyna Kołodziej, Paulina Lampa, Marta Łysek, Szymon Piegza, Magdalena Pulikowska, Ewelina Purwin, Anna Sater, Edyta Tomczyk, Anna Walczak-Wójciak, Roksana Wąż, Walentyna Wilczyńska, Wioletta Zarębska Redakcja i korekta: Marianna Gurba, Klaudia Tałach, br. Jakub Szymczycha, Krzysztof Reszka Skład i okładka: Marta Łysek (Studio M)

DZIENNIKARZ JEST SAM STR. 10

SZYMON PIEGZA

STR. 4 JEGO OSTATNIE ŚLEDZTWO KATARZYNA KOŁODZIEJ

STR. 8 DOCENIENIE ZA ŚLEDZENIE

www.facebook.com/eksPRESSja

Wniosków można wyciągnąć kilka, ale jeden jest najważniejszy: dziennikarstwo śledcze jest miernikiem jakości demokracji. I wszystko wskazuje na to, że mimo licznych nagród i wyróżnień, nagłośnionych afer i piersi prężonych dumnie w poczuciu spełnionego obowiązku - polskie dziennikarstwo śledcze ma się niezbyt dobrze. I to od jakichś piętnastu lat.

W NUMERZE:

Numer 8: Wojciech Sumliński. Dziennikarz niezależny. Pisze o służbach - głównie o SB oraz WSI, badał sprawę śmierci księdza Jerzego Popiełuszki.

Numer 5: Przemysław Wojciechowski. Dziennikarz Superwizjera. Przyglądał się interesom Aleksandra Gudzowatego, śledził wraz z Witoldem Gadowskim polskie wątki światowego teroryzmu.

W drugim numerze naszego magazynu o dzien nikar-stwie śledczym od kuchni opowiadają Tomasz Szymborski i Witold Gadowski. Równie interesująca jest rozmowa z Mirosławem Sznajderem o najtrudniejszym rodzaju dziennikarstwa - dziennikarstwie lokalnym.

ANNA SATER

STR. 10

DZIENNIKARSKIE SŁUŻBY SPECJALNE EWELINA PURWIN

STR. 25

NIE WIERZĘ W CZYSTE INTENCJE STR. 16

DZIENNIKARSTWA ŚLEDCZEGO JUŻ NIE MA STR. 9

ZDOBYĆ, ZWERYFIKOWAĆ, UPUBLICZNIĆ STR. 18


4

Afery taśmowe, podsłuchowe, czy korupcyjne kojarzą nam się przede wszystkim z czasami współczesnymi. Jednak prawdziwa historia tego gatunku zaczyna się o wiele wcześniej. SZYMON PIEGZA

Dziennikarstwo śledcze zdaje się być stosunkowo młodą dziedziną. Afery taśmowe, podsłuchowe, czy korupcyjne kojarzą nam się przede wszystkim z czasami współczesnymi. Starsze dziennikarskie podręczniki podają aferę „Watergate” z 1972 roku jako sztandarowy przykład nowoczesnego dziennikarstwa, a reporterów tygodnika The Washington Post, Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, którzy ją odkryli, okrzyknięto ojcami dziennikarstwa śledczego. Jednak prawdziwa historia tego gatunku swój początek bierze o wiele wcześniej – u schyłku XVII wieku, kiedy to w koloniach brytyjskich w Ameryce Północnej miał miejsce historyczny moment narodzin prasy wolnościowej.

nam z tego, iż na jego kartach po raz pierwszy w historii czytelnicy spotkali się z demaskowaniem nadużyć władzy oraz nieuczciwych poczynań przedsiębiorców wyzyskiwaczy, bogacących się cudzym kosztem.

Rok 1690, dzięki Benjaminowi Harrisowi, można uznać za początek dziennikarstwa śledczego.

Zaczęło się od gubernatora Massachusetts

Dla działalności Benjamina Harrisa kluczową była postać ówczesnego gubernatora Massachusetts, Thomasa Hinckley’a, który stał się głównym

Dokładnie 25 września 1690 roku w Bostonie został wydany pierwszy na nowym kontynencie periodyk. Jego właścicielem był Benjamin Harris. Gazeta nosiła znamienny tytuł “Publick Occurrences, Both Foreign and Domestick”. Właśnie ta data dowodzi wielowiekowej tradycji dziennikarstwa śledczego. Periodyk angielskiego wydawcy znany jest

Pierwsze i jedyne wydanie Publick Occurences, Both Foreign and Domestick - gazety wyznaczającej początek dziennikarstwu śledczemu. Miała cztery strony, z czego czwartą wolną, by czytelnik mógł przed przekazaniem gazety kolejnej osobie dopisać zaistniałe po wydaniu istotne wydarzenia. Fot: Un divertimiento de @saul/Flickr

bohaterem pierwszego i jedynego wydania. Jak nietrudno się domyślić gubernator został przedstawiony w jednoznacznie negatywnym świe- tle. Jego polityka bardzo szybko spotkała się z falą społecznej krytyki. Reakcją samego gubernatora, oraz Rady Miasta była decyzja o zakazie kontynuowania tytułu wydawanego przez Harrisa, oraz zniszczenie niemal wszystkich

FOT. DANIEL KRUCZYŃSKI

Praojcowie dziennikarstwa śledczego

5

ekspressja nr 2

28 stycznia 2015

egzemplarzy gazety. O śledczych zamiarach jej twórcy dobrze świadczy fakt, że w pierwszym, historycznym numerze pojawiło się także obszerne sprawozdanie z przebiegu epidemii ospy, czy ujawnienie informacji o torturowaniu francuskich jeńców przez Indian sprzymierzonych z Anglikami. The New York Weekly Journal zaczyna walkę z władzą Nowego Jorku Przykład Benjamina Harrisa oraz jego działalności z 1690 roku szybko stał się poważnym ostrzeżeniem dla jego następców. Na kolejny przypadek wpisujący się w sekwencję wydarzeń historycznych, związanych z dążeniem prasy do kontroli władzy, trzeba było czekać do 1733 roku. Właśnie wtedy wydawca pierwszej amerykańskiej gazety The New York Weekly Journal, John Peter Zenger, został oskarżony i pozwany przez ówczesnego gubernatora Nowego Jorku Sir Williama Cosby’ego. Powodem miał być łgarski paszkwil oskarżający prominenta o korupcję. Sytuacja ta była czysto polityczną zagrywką - właścicielem gazety był prokurator generalny James Alexander, który szczerze nienawidził gubernatora. The New York Weekly Journal bardzo szybko stał się gazetą opozycyjną, choć trudno dziś

W procesie Zengera okazało się, że wywrotowy paszkwil może być słuszny, jeśli zawiera prawdę i oparty jest na dowodach. stwierdzić, czy za sprawą Zengera, czy bardziej Alexandra, który swoją kryty-

-kę dla poczynań Cosby’ego krył w publikowanych anonimowo tekstach. Ponieważ jednak prawo prasowe jednoznacznie określało, kto w takich przypadkach przyjmuje odpowiedzialność prawną, 17 listopada 1734 roku to właśnie Peter Zenger został aresztowany. Sprawa wydawała się przegrana. Jego obrony podjął się jednak młody adwokat Andrew Hamilton, który słuszność swojego dowodu opierał na twierdzeniu, że nawet wywrotowy paszkwil może być słuszny, jeśli zawiera prawdę i oparty jest na dowodach. W ten sposób udowodnił sędziemu i całej ławie przysięgłych, że należy wyrażać publicznie swoje zdanie, a przekazywanie rzetelnych informacji, które leży u podstaw pracy Zengera, nie jest oszczerstwem. Wyrok ogłoszony 5 sierpnia 1735 roku oddalał ciążące na wydawcy zarzuty, a cały proces przyniósł mu sławę bohatera walki o wolność prasy. Sama afera stała się kamieniem milowym w procesie

Fragment okładki styczniowego wydania McClure’s Magazine z 1901 roku. Fot. Darin McClure/Flickr rozwoju idei wolności środków masowego przekazu. W rezultacie zaowocowała uchwaleniem w 1791 roku przez Kongres Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA. Dokument w bezpośredni sposób zakazywał wprowadzania ustaw ograniczających wolność słowa i prasy oraz dał szansę skutecznej realizacji funkcji kontrolnej. Sporadyczne ekscesy w służbie obywatelskiego obowiązku Dosyć szybko okazało się w praktyce, jak wielkim błogosławieństwem dla dziennikarzy była Pierwsza Poprawka. Już w 1793 roku miało miejsce wyjątkowe zdarzenie z udziałem władz federalnych oraz wydawcy pisma National Gazette w roli głównej. Philip Freneau tematem przewodnim


6

28 stycznia 2015 swojego magazynu uczynił skandal w departamencie skarbu USA, zdradzając czytelnikowi niemal wszystkie jego szczegóły. Nie brakowało również personalnych ataków: w szczególności oberwało się Aleksandrowi Hamiltonowi, pełniącemu w administracji George`a Washingtona funkcję sekretarza skarbu, oraz jego asystentowi – Wiliamowi Duerowi, który, po zbadaniu sprawy przez Kongres, został skazany. Podobny przypadek miał miejsce niespełna dwa lata później, kiedy w 1795 roku redaktor naczelny The Philadelphia Aurora Benjamin Franklin Bache ujawnił kolejne nadużycia finansowe wśród współpracowników prezydenta George`a Washingtona. Tym razem jednak ataki na rządowych notabli przybrały na sile: w rzeczonym wydaniu filadelfijskiego pisma pojawiły się kontrowersyjne doniesienia, jakoby Stany Zjednoczone współpracowały z Anglikami w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość. Wieść zelektryzowała społeczeństwo i wywołała burzę krytyki wobec rządzących. Te sporadyczne jak na ówczesne czasy przypadki świadczyły o społecznej potrzebie mówie-

nia głośno na temat wykroczeń władz. Jednak na prawdziwą rewolucję w świecie dziennikarstwa śledczego należało jeszcze trochę poczekać. Przełomowe pokolenie muckrakerów Zdecydowany rozkwit dziennikarstwa śledczego, a przede wszystkim usystematyzowanie tej dziedziny, przypadł na przełom wieku XIX i XX. Właśnie wtedy ukształtowała się grupa amerykańskich publicystów i pisarzy, którzy w swoich pracach i wystąpieniach zwracali uwagę opinii publicznej na liczne nieprawidłowości systemu politycznego, społecznego i obyczajowego.

Innowacyjne metody wykorzystywane przez muckrakerów zarezerwowane były wcześniej dla służb mundurowych oraz detektywów. Innowacyjne metody wykorzystywane przez dziennikarzy zarezerwowane były do tej pory dla służb mundurowych oraz detektywów. Przy ich użyciu występowali jawnie przeciwko monopolistycznym koncernom, hochsztaplerskim układom oraz niesprawiedliwości społecznej. Swoją pracą przyczyniali się do poprawy warunków życia obywateli poprzez walkę o obywatelskie prawa oraz egzekwowanie przeprowadzanych reform społecznych. Grupa swoją nazwę zawdzięcza prezydentowi USA Theodorowi Rooseveltowi,

Henry Demarest Lloyd, jeden z najbardziej znanych muckrakerów. Fot: Wikipedia

który po raz pierwszy użył jej w przemówieniu z 14 kwietnia 1906.

Pojęcie investigative reporting w 1906 roku wprowadził do obiegu Lincoln Steffens Słowo muckraker, czyli grzebiący w brudzie, od samego początku miało jednoznacznie negatywny charakter. Odnosiło się do pracy dziennikarzy śledczych, których zadaniem było odkrywanie afer związanych ze strefą publiczną: światem polityki, biznesu i społecznych patologii. Za pierwszego demaskatora uważany jest Henry Demarest Lloyd, publicysta polityczny, krytyk polityki trustów i monopoli. Do ważniejszych muckrakerów zaliczyć można też Lincolna Steffensa, który w 1906 roku wprowadził do obiegu pojęcie dziennikarstwa śledczego, w oryginale: investigative reporting. To także Joseph Lincoln, Laura Jane Addams, Upton Sinclair czy Frank Norris. Zdecydowanie najważniejszym tytułem zajmującym się nagłaśnianiem afer był amerykański miesięcznik McClure’s. Skandale, które ukazano na łamach periodyku, to przede wszystkim afera „Tweeda”, afera „Standard Oil”, oraz „Jungle”. To właśnie dzięki muckrakerom przełom XIX i XX wieku określa się mianem złotego wieku dziennikarstwa, nie tylko śledczego. Kontynuatorzy idealistycznej tradycji Kolejne generacje nie powtórzyły sukcesu na miarę pokolenia muckrakerów. Okazjonalnie pojawiały się eksperymenty dotyczące podejmowania ryzyka w imię prawa obywateli. Impas ten trwał aż do drugiej połowy XX wieku, kiedy to odnotowano kilka

7

ekspressja nr 2 spektakularnych afer z głównym udziałem przedstawicieli świata polityki i biznesu. W kolejności chronologicznej można wyszczególnić: opublikowaną przez dziennik New York Times aferę ,,Pentagon Papers” z roku 1971, najgłośniejszą w całym stuleciu aferę „Watergate”, o której obywatele dowiedzieli się w 1972 roku ze stron The Washington Post, aferę pod kryptonimem „Bar Mirage” z 1977 roku, którą zajmowali się reporterzy zespołu dochodzeniowego The Chicago Sun - Times, oraz aferę „Food Lion” z 1992 roku, rozpracowana przez dwóch dziennikarzy magazynu telewizyjnego Prime Time. Krótki, choć treściwy przegląd kilkusetletniej historii dziennikarstwa śledczego świadczy dobrze o tym, z jak wielkiej spuścizny korzystają współcześni nam żurnaliści dochodzeniowi, których profesja zdaje się dziś już wymierać.

Fot. Carl Malamud Od lewej: Bob Woodward i Carl Bersnstein - byli dziennikarze The Washington Post, którzy nagłośnili aferę Watergate.

Przypadek Marka Felta MARTA ŁYSEK

Kim był Mark Felt? Wicedyrektorem FBI za czasów Hoovera, a później Gray’a. Kim jeszcze? Informatorem o pseudonimie Głębokie Gardło (Deep Throat), który dostarczał materiałów dwóm dziennikarzom The Washington Post. Bez niego nie byłoby śledztwa, bez śledztwa nie zostałaby ujawniona amerykańska afera związana z podsłuchiwaniem politycznych przeciwników, prezydent Nixon nie podałby się do dymisji, a kompleks budynków Watergate nie przeszedłby do historii. Nad zagadką tożsamości Głębokiego Gardła głowiła się przez trzydzieści lat amerykańska prasa. Jak Bobowi Woodwardowi i Carlowi Bernsteinowi udało się dotrzeć do tak wysoko postawio-

nego informatora? W 2005 roku Mark Felt postanowił się ujawnić - lub raczej dziennikarze Vanity Fair uznali, że taki bohater nie powinien odejść po cichu. Bohater. Patriota. Tak Amerykanie przez lata oceniali Głębokie Gardło, domyślając się tylko, kto nim był. Większość zasług została jednak przypisana dziennikarzom. Do 2005 roku afera Watergate miała swoje zaszczytne miejsce w każdym podręczniku dziennikarstwa śledczego - jako sztandarowy przykład jego możliwości. Po ujawnieniu się Marka Felta dziennikarze zostali zepchnięci na drugi plan, a czasami nawet bywali degradowani do roli“stojaków”, perfekcyjnie wykorzystanych do własnych celów przez agenta.

Mark Felt, agent FBI i zastępca dyrektora Agencji w latach 1972-1973. Źródło: Wikipedia.pl Pytanie, czy można ich tak oceniać, wiedząc, że i Feltowi, i dziennikarzom chodziło o to samo: dobro publiczne. A w tym przecież cała rzecz.


8

28 stycznia 2015

9

ekspressja nr 2 Jarosław Ziętara doczekał się własnego faceboookowego profilu. Jego celem jest podtrzymywanie pamięci. Źródło zdjęcia: poznan.wikia.pl

Jego ostatnie śledztwo

czące sprawy poddano powtórnej analizie, po raz kolejny zainterweniowały media, w historię znów tknięto zalążek życia. W 2010 roku utworzono Komitet Społeczny Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary, apelowali także redaktorzy naczelni największych polskich dzienników. Swój głos zabrał nawet Jerzy Buzek, który w tamtym okresie pełnił funkcję przew. Parlamentu Europejskiego. „Od zamordowania Jarosława Ziętary minęło ponad 18 lat. Zasmuca mnie fakt, że do tej pory nie doczekaliśmy się jej wyjaśnienia i ukarania winnych. Sprawa Ziętary to jedyne w demokratycznej Polsce niewyjaśnione zabójstwo związane z wykonywaniem zawodu dziennikarza”.

Niedługo przed zniknięciem napisał artykuł o przekrętach dotyczących baz państwowych przedsiębiorstw transportowych. 1 września 1992 roku Jarosław Ziętara wyszedł z domu do pracy. I nigdy już nie wrócił. KATARZYNA KOŁODZIEJ

8 136 dni. Tyle czasu upłynęło od uprowadzenia. Dwadzieścia dwa lata bezowocnych starań o wyjaśnienie okoliczności zaginięcia, czy jak wielu twierdzi - zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary. Czas porażek, błędów, opieszałości instytucji oraz bagatelizowania szczegółów. Ale też lata wiernego oczekiwania i nadziei, napędzane walką o poznanie prawdy. Rocznik 1968, z urodzenia Wielkopolanin. Ze wspomnień znajomych ze studiów oraz z redakcji wyłania się obraz inteligentnego, ambitnego dziennikarza, prawdziwego pasjonata swojego fachu. Posługiwał się biegle trzema językami i uczył się kolejnego. W notce biograficznej opublikowanej na portalu założonym po zaginięciu Jarosława - pod nazwą jarek.sledczy.pl - można przeczytać, że pomimo młodego wieku mógł pochwalić się sporym doświadczeniem zawodowym. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Od samego początku studiów niemal bez reszty poświęcił się dziennikarstwu. Tu widział swoje miejsce. Działał w poznańskim radiu akademickim i już w tamtym czasie tworzył materiały do Gazety Wyborczej, Kuriera Codziennego oraz dziennika Dzisiaj.

Był także miłośnikiem gór, grał w siatkówkę, chętnie słuchał U2 i Voo Voo. Przełomem w karierze był dla Ziętary rok 1991, kiedy otrzymał posadę w tygodniku Wprost, a później rok 1992, kiedy trafił do Gazety Poznańskiej.

W 1992 roku Ziętara zaczął pisać o tym, co dla niektórych było niewygodne. Potem znikł. Zaczął pisać o polityce, aferach gospodarczych - o tym, co dla niektórych było nawet bardziej niż niewygodne. Niedługi czas przed zniknięciem spod jego pióra wyszedł artykuł o przekrętach dotyczących baz państwowych przedsiębiorstw transportowych. Skutkiem zwrócenia uwagi na tę sprawę był rozgłos i większa niż dotychczas rozpoznawalność. 1 września 1992 roku 24-letni wówczas dziennikarz jak co dzień wyszedł do pracy z mieszkania przy ul. Kolejowej. I nigdy w to miejsce nie wrócił. W dwa lata po zaginięciu Jarosława

Ziętary tak pisał Krzysztof Kaźmierczak, dziennikarz Gazety Poznańskiej: „Nie tylko koleżeńska czy zawodowa solidarność popchnęła grupę młodych dziennikarzy z poznańskich mediów do próby wyjaśnienia okoliczności tajemniczego zniknięcia redaktora GP, Jarosława Ziętary - wiele wskazuje na to, iż został on zamordowany. Po prawie pół roku oficjalnego śledztwa liczne wątki mogące przyczynić się do wyjaśnienia zagadki zniknięcia Jarka są jeśli nie poza zasięgiem, to co najwyżej na marginesie zainteresowania policji. A sprawa nie jest ani błaha, ani zwyczajna - dziennikarze nie znikają z wielkomiejskich ulic codziennie”. Począwszy od 1 września, przez kolejne lata, zarówno środowisko dziennikarskie (zwłaszcza wielkopolskie), jak i członkowie rodziny Jarosława starali się wpłynąć i wymusić na policji i prokuraturze większą staranność oraz rzetelność w prowadzeniu czynności śledczych. Wiadomo, że Ziętarę próbowano zwerbować na stanowisko pracownicze w Urzędzie Ochrony Państwa, kiedy zaś odmówił - zaoferowano mu współpracę. Fakt ten był wielokrotnie wykorzystywany w publicznej dyskusji jako argument przeciwko dziennikarzowi.

22 września 1993 roku w program ie TVP Czas na bezsenność Izabelli Dukaczewskiej i Muzyce nocą Programu 1 PR wyemitowano audycje przedstawiające Ziętarę jako człowieka zaburzonego, „skończonego egoistę”, który „odkrywając nowy wymiar szczęścia” ukrywa się przed swoimi bliskimi, „zmuszony przez nich do zmiany osobowości” (według kalendarium portalu jarek.sledczy.

przez ojca zaginionego czy też protesty oraz zbieranie podpisów wśród zainteresowanych pełną znaków zapytania sprawą. W końcu umorzono śledztwo i zamknięto poszukiwania dziennikarza, a w czerwcu 2000 roku na bydgoskim cmentarzu została postawiona jego symboliczna mogiła. Temat wypłynął na szerokie wody ponownie po ośmiu latach. Akta doty

1276. Tyle dniu upłynęło od wznowienia - przez tym razem krakowską prokuraturę - śledztwa w sprawie porwania Ziętary. Z początkiem listopada br. doszło do aresztowania byłego senatora Aleksandra G. Po niespełna trzech tygodniach zatrzymano kolejne osoby, zarzucając im pełnomocnictwo w porwaniu i zamordowaniu dziennikarza Jarosława Ziętary. Historia zaginięcia oraz dalszych czynności, podjętych lub niepodjętych przez polskie organa jest w potransformacyjnej Polsce precedensem. Ale pozostaje coś więcej. Poza wszystkimi meandrami prawno-państwowymi przypadek Ziętary najlepiej i zarazem najdotkliwiej ukazuje ryzyko wpisane w zawód dziennikarza śledczego. Grząski grunt, po jakim poruszają się specjaliści od tej „roboty”, prawie zawsze niesie ze sobą dwa wzajemnie wykluczające się pierwiastki. Z jednej strony nieodpartą pokusę odkrycia tej jednej, jedynej sprawy, z drugiej zaś świadomość, że może to być jeden z ostatnich podjętych tematów.


10

28 stycznia 2015

Nagroda Watergate

Docenienie za śledzenie Na przyznanie nagrody w kategorii dziennikarstwo śledcze wpływa wiele czynników. Czasem laureat otrzymuje ją zasłużenie, czasem mamy co do tego wątpliwości. ANNA SATER

Ujawniają przekręty, przedstawiają Grand Press w 2011 roku otrzymałi fakty, które wstrząsają opinią pub- Alicja Krystyniak i Jakub Stachowiliczną, dochodzą do szemranych ak za materiał „Po co nam ta casa?”. układzików z rachunkami opiewającymi na grube kwoty. Dziennikarze śledczy. Wykrycie takich afer jak afera Rywina, Amber Gold czy afera hazarowa to ich dzieło. Poczucie dumy z powodu dobrze wykonanej pracy i wysokie wynagrodzenie za włożony trud jest zrozumiałe. Istnieje jednak potrzeba docenienia dziennikarzy, którzy popisali się wybitnymi osiągnięciami. Dwie najbardziej prestiżowe nagrody z kategorii dziennikarstwa śledczego to Grand Press, przyznawana przez redakcję miesięcznika PRESS od 1997r. oraz Nagroda Watergate po raz pierwszy przyznana w roku 2000 przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Zdumiewa jednak fakt, że laureatami nie zawsze są ci dziennikarze, którzy wytropili największe przekręty, ale często nagrodę zdobywają ci mniej znani i za sprawy mniejszej wagi lub takie, które nie do końca można uznać za typowo śledcze. Skupmy się na tych najświeższych, przyznanych po 2010 roku.

Laureatami nie zawsze są dziennikarze, którzy wytropili największe przekręty. Często nagrodę zdobywają ci mniej znani.

Przedstawili oni niejasne układy między szefostwem polskich sił powietrznych a hiszpańską firmą Casa, która mimo złożenia niekorzystnej oferty wygrała przetarg. Zakupiony od niej sprzęt niszczał w magazynach. Decyzja jury, aby w 2013 r. nagroda dostała się Cezaremu Bielakowskiemu, Sylwestrowi Latkowskiemu i Michałowi Majewskiemu za teksty „Nowak – złote dziecko Tuska” oraz „Minister Nowak ponad Grand Press prawem”, które demaskowały nepotyzm i rozrzutność ministra, także Jestem w stanie zrozumieć, że nagrodę nie budzi we mnie sprzeciwu.

Co do laureata z roku 2012 mam mieszane uczucia. Tomasz Patora ujawnił „aferę solną”. Dotykała ona nas wszystkich – sól służąca do posypywania dróg, rzekomo nienadająca się do jedzenia, trafiła na półki w sklepach spożywczych. Z jednej strony dobrze się stało, że proceder został ujawniony. Z drugiej zaś okazuje się, iż po przebadaniu soli przemysłowej nie wykryto w niej znacznych ilości substancji trujących. Nie jest ona szkodliwa dla zdrowia człowieka nawet po spożyciu dużych jej ilości. Zastanawia jednak przyznanie w 2010 roku nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze Michałowi Majewskiemu oraz Pawłowi Reszce za cykl tekstów, w których autorzy próbowali dojść do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Oczywiście, że temat był świeży, budził wiele kontrowersji, a dziennikarze dołożyli wszelkich starań, aby rzucić choć trochę światła na tę sprawę. Właśnie: „próbowali dojść do prawdy”, „rzucić trochę światła”. Z pewnością było to czasochłonne i wymagało wykonania dużej pracy. Mimo wszystko, autorzy nie doszli do prawdy. Nie udało się ustalić, kto zawinił. Ma się wrażenie, że nagrodę Grand Press powinniśmy raczej nazwać nagrodą pocieszenia za wkład, trud, poświęcony czas - i, w końcu - brak określonego rezultatu.

11

ekspressja nr 2

Tutaj system przyznawania nagród znów budzi zastrzeżenia. W 2010 roku laureatem został Marcin Kącki za teksty demaskujące nepotyzm i nadużycia w środowisku medycznym. Ich tytuły to „Uciekajcie stąd”, „Centrum stomatologii pod lupą kontrolerów” oraz „Anatomia szkodliwego milczenia”. Wadliwie działające placówki dokładnie skontrolował NFZ. Wtedy też Honorowe Wyróżnienie otrzymała Małgorzata Kolińska-Dąbrowska, autorka cyklu „Łowcy nieszczęść”, „Szkolenia łowców nieszczęść” oraz „Łowcy nieszczęść – czarne owce”. Pokazała, jak firmy potrafią czerpać finansowe korzyści z żerowania na ludzkim nieszczęściu. Dziennikarka wcieliła się w rolę pracownika i podczas szkoleń w wielkiej kancelarii odszkodowawczej nau

-czono ją, jak zdobyć od ofiary wysoką prowizję, korumpować policjantów oraz lekarzy. Prokuratura postawiła zarzuty trzem agentom Europejskiego Centrum Odszkodowań. W 2011r. wyróżniono Łukasza Kowalskiego, autora reportażu „Testament”, „za wytrwałość w poszukiwaniu prawdy i profesjonalizm w jej pokazywaniu”. Uzasadnienie budzi wiele wątpliwości, bo każdy materiał dziennikarski powinien cechować wysoki poziom rzetelności i profesjonalizmu. Sam reportaż ma charakter raczej interwencyjny, niż śledczy – traktuje o oddaniu za bezcen kamienicy w Bielsku-Białej, która przed wojną należała do rodziny żydowskiej. Przy podejmowaniu decyzji nie rozpatrzono testamentu ówczesnego właściciela. Równorzędne Honorowe Wyróżnienia otrzymali Krzysztof M. Kazimierczak

Grand Press - gala rozdania nagród w 2012 roku. Fot. Marcin Obara/Press/Facebook

oraz Piotr Talaga za artykuł „Śmierć w cieniu tajnych służb – sprawa Ziętary, nieznane fakty”. W uzasadnieniu jury pisze o wieloletnim dążeniu do ujawnienia prawdy oraz solidarności zawodowej. Z pewnością są to elementy zasługujące na wyróżnienie, ale czy takie powinny być wytyczne przyznania nagrody w kategorii dziennikarstwa śledczego? “Złoty sukces skażony przeszłością”to reportaż, za który w 2012 roku Dawid Tokarz otrzymał Nagrodę Watergate. Zasłużenie, bo materiał ujawniał znaną nam aferę Amber Gold. Laureatami zostali także Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski za książkę „Musieli zginąć”. Podobnie jak w przypadku Grand Press z 2010 roku, za mozolną pracę i przybliżanie nas do prawdy o katastrofie Tupolewa. Jednak znów było to


12

28 stycznia 2015 jedynie przybliżenie, a nie jej odkrycie. Nagrodzenie raczej starań niż efektów. Z pewnością rok 2012 należał do Tomasza Patory, bo to on otrzymał Honorowe Wyróżnienie za wspominaną już przy okazji Grand Press „aferę solną”. Wyróżnienie przypadło także współautorowi materiału, Krzysztofowi Osickiemu. Rok 2013 był wyjątkowy. Nie przyznano wtedy Honorowego Wyróżnienia. Za to rozdano trzy równorzędne Nagrody Watergate. Anita Gargas dostała nagrodę za film dokumentalny „Anatomia upadku” – znów wrócił temat katastrofy Tupolewa. Edyta Krześniak została nagrodzona za materiał „Mięso na receptę” mówiący o faszerowaniu bydła oraz drobiu nielegalnymi antybiotykami, kupowanymi na czarnym rynku. Są to praktyki od wielu lat w Polsce zakazane. Wojciech Surmacz i Nissan Tzur odebrali swoje Rozdanie nagród na gali Grand Press 2014. Żródło zdjęcia: Facebook.com

Czasem ma się wrażenie, że nagroda jest docenieniem raczej starań niż efektów. Na szczęście nie wszystkie nagrody budzą wątpliwości. wyróżnienie za artykuł zatytułowany „Kadisz za milion dolarów”. Ostatni tekst wzbudził wiele zrozumiałych emocji. Wojciech Surmacz i Nissan Tzur w swojej publikacji na łamach „Forbesa” opisali wyprzedawanie przez polskie gminy żydowskie odzyskanych nierucho-

mości. Materiał wywołał kontrowersje oraz niezadowolenie wśród osób, których tekst dotyczył i wystosowały one skargę. Zdumienie natomiast budzi fakt, że kilka miesięcy później Surmacz, zmuszony przez wydawcę „Forbesa” opublikował oficjalne sprostowanie i przeprosiny za tekst, po czym zwolnił się z pracy, a wydawca pisma za ingerowanie w niezależność dziennikarza otrzymał tytuł “Hieny Roku”. Można powiedzieć, że na przyznanie nagrody w kategorii dziennikarstwo śledcze wpływa wiele czynników. Czasem laureat otrzymuje ją zasłużenie, czasem mamy co do tego wątpliwości. Jednak pozostawiając wszelkie dywagacje na temat tego, czy nagrody rozdawane są słusznie czy nie, trzeba zaznaczyć, iż chęć jej zdobycia motywuje do działania. Jest jednym z pozytywnych bodźców, dla którego dziennikarz podejmuje temat. To ważne, by dziennikarze śledczy pozostali aktywni, bo to dzięki nim na jaw wychodzi wiele spraw, które nie ujrzałyby światła dziennego.

13

ekspressja nr 2

Dziennikarstwo ma sens

Najważniejsze jest doświadczenie

WIOLETTA ZARĘBSKA

EDYTA TOMCZYK

Obecnie żyjemy w świecie zdominowanym przez in- Dziennikarstwo to od wielu lat jeden z najbardziej obleformacje. Informujemy wszystkich i o wszystkim – od wydarzeń politycznych po wygląd celebrytów podczas wręczenia nagród. Zapotrzebowanie na wiadomości jest duże i wydaje się, że ciągle rośnie. Ludzie chcą wiedzieć więcej i szybciej, a dodatkowo szukają precyzyjnych informacji z konkretnych dziedzin.

ganych kierunków. Na najlepszych uczelniach liczba kandydatów przypadająca na jedno miejsce jest ogromna. Ale czy tak naprawdę istnieje sens studiowania tego kierunku? Jest wiele opinii na ten temat.

W

leżnie od ukończonego kierunku studiów. Prawdą jest, że po dziennikarstwie bardzo ciężko jest dostać pracę w zawodzie. Najczęściej liczą się znajomości, przydatne po to, by pracować w czołowych mediach, a nie w nikomu nieznanym portalu. Faktem natomiast jest, że zazwyczaj absolwenci studiów humanistycznych zmuszeni są pracować w markecie czy barze.

takich realiach zawód dziennikarza wydaje się bardzo potrzebny, wręcz niezbędny. W końcu dziennikarz to specjalista od zbierania, tworzenia i przekazywania wiadomości. W krótkim czasie potrafi on przedstawić najnowsze wydarzenia wielu odbiorcom. Dodatkowo zrobi to w taki sposób, że nawet wiadomości z bardzo wąskich dziedzin staną się zrozumiałe dla wszystkich. Dziennikarz jest więc pośrednikiem w przekazywaniu informacji. Oprócz tego istnieje szereg dziennikarzy, którzy nie tylko informują, ale także komentują rzeczywistość. Przedstawiają świat i bieżące wydarzenia z konkretnego punktu widzenia, nierzadko w sposób żartobliwy. Pomaga to czytelnikowi zwrócić uwagę na przykład na bezsens nowych przepisów prawnych lub wydarzeń społecznych czy politycznych.

Ważnym elementem tego zawodu jest również dzien-

nikarstwo śledcze. To właśnie dziennikarze śledczy, po często długim i żmudnym dochodzeniu ujawniają różnego rodzaju afery i przekręty. Powiadamiają czytelników o różnorakich nieprawidłowościach, a czasem współpracują z organami ścigania, by rozpracować gang. Oczywiście wyniki swojej pracy publikują na łamach swojego dziennika. Można powiedzieć, że ci ludzie czuwają nad prawidłowym działaniem mechanizmów państwowych i porządkiem społecznym.

Czy zatem zawód dziennikarza ma sens? Ma. Musi mieć,

ponieważ w dzisiejszym świecie informacja stała się towarem, na który wciąż rośnie zapotrzebowanie. Każdy szuka informacji, bo każdy jej potrzebuje. I to właśnie dziennikarz jest tym, który tę informację dostarcza.

Na ogół mówi się, że dziennikarzem można zostać nieza-

Zdarza się też, że studentami dziennikarstwa są ludzie

pracujący już w mediach, ale chcący zdobyć wiedzę teoretyczną - a razem z nią odpowiedni papier podnoszący kwalifikacje.

Dlaczego pomimo wielu wątpliwości ludzie i tak chcą

studiować ten kierunek? Powodów można znaleźć kilka. Jedni uważają, że akurat te studia są dla nich i marzą o zawodzie dziennikarza, chociaż w odpowiedzi na pytanie “dlaczego” nie potrafią podać konkretnych argumentów. Innych kusi szklany ekran i możliwość bycia popularnym. U wielu osób istnieje przekonanie, że praca dziennikarza jest dobrze płatna i polega na spotykajniu się ze znanymi ludźmi. I to uważają akurat za fajną opcję.

Jednak tak naprawdę ten, kto myśli o prawdziwym

dziennikarstwie, musi od samego początku zdobywać doświadczenie. Jak to się mówi: praktyka czyni mistrza. Warto więc studiować ten kierunek, jeśli chce się zostać prawdziwym dziennikarzem z „powołania”, a nie tylko dla sławy. Warto ukończyć studia i posiadać wiedzę teoretyczną, ale tak naprawdę najważniejsze jest doświadczenie.


14

28 stycznia 2015

15

ekspressja nr 2

Dziennikarz jest sam Z Witoldem Gadowskim, dziennikarzem śledczym, publicystą i pisarzem rozmawia Paulina Lampa. Rozmowę komentuje były policjant, obecnie krakowski radny z PiS-u, Krzysztof Durek.

Niewielu, czyli kto? Czytałem ostatnio książkę „Nietykalni” i tam napisano o Witoldzie Gadowskim, byłym dziennikarzu śledczym. Jest dwóch, może trzech dziennikarzy, którzy zasługują na to miano. Nie chciałbym ich wymieniać, bo inni moi koledzy, którzy bardzo przejęli się tym, że są dziennikarzami śledczymi, mogliby poczuć się urażeni. Jeszcze inni są propagandystami, choć w swoim mniemaniu są wysokiej klasy śledczymi.

Aferzystami też. Tak, niech oni żyją w błogim przeświadczeniu, że rzeczywiście umieją prowadzić śledztwa dziennikarskie. Jak to jest ze współpracą dziennikarz – policja? Współpraca z policją i prokuraturą jest zaprzeczeniem stopy dociekania wolnego dziennikarza. Owszem, efekty opublikowane w prasie i konsekwencje, które z tego wynikają, czyli na przykład zeznania, śledztwa organów państwowych, to już zupełnie inna sprawa. Wtedy jesteśmy obywatelami i musimy współpracować. Jednakże na etapie gromadzenia materiałów, prowadzenia śledztwa współpraca z policją i prokuraturą wydaje mi się podejrzana. Nie jest to etyczne.

nak potrafi sobie z tym poradzić, bo zwykle jest inteligentniejszy. No chyba, że jest skorumpowany… Ciekawa jest kwestia fałszywych informacji – na przykład wrzutek ze służb specjalnych, mających kogoś pogrążyć albo wybielić. Dziennikarze są idealnym narzędziem do manipulowania społeczeństwem. Jak się zmanipuluje dziennikarza, to ma się także w garści społeczeństwo. Świadomie czy nieświadomie – to jest kwestia gry. Krzysztof Durek: Policja robi to regularnie! Służby się przyzwyczaiły, że mogą nimi manipulować.

Krzysztof Durek: Policjant wysyła dziennikarzowi informacje, które może już upublicznić. Taki dziennikarz ma pierwszeństwo przed swoimi kolegami. W zamian za to, kiedy policjant potrzebuje, dziennikarz pisze właściwą informację. To jest manipulacja i przyznam się, że mi także, jako byłemu policjantowi, zdarzyło się manipulować w ten sposób.

Czy mogę zatem pozwolić sobie na tezę, iż korupcja jest częstym zjawiskiem? Zacznijmy od tego, że korupcja ma różne oblicza. W świecie mediów próby korupcji zdarzają się często. Powiedzmy – dziennikarz dostaje propozycję: „nie pisz o mnie, tylko załóż firmę, a ja dam ci dobre zlecenia”. Następują nagłe przejścia zajmujących się śledztwami na tę drugą stronę. I wiele innych form.

Czy policjanci często próbują załatwiać swoje sprawy poprzez dziennikarzy? Tak, często. Dobry dziennikarz jed-

Jak powstaje materiał śledczy? Ile czasu może zająć przygotowanie? Na przykładzie: w tej chwili już trzeci miesiąc pracuję nad jednym

FOT. MARTA ŁYSEK

Uważa się, że policjanci, prowadząc śledztwo, mają znacznie więcej możliwości niż dziennikarze. Czy na pewno tak jest? Kto może pozwolić sobie na więcej? Zawsze uważałem, że zarówno policjant, jak i prokurator może być śledczym. Stoi za nim państwo i ma wiele innych możliwości technicznych oraz prawnych. A dziennikarz? Dziennikarz jest sam i może polegać jedynie na swojej pracy, wnikliwości, doświadczeniu oraz uczciwości. Ja wolę więc nazywać to dziennikarstwem wnikliwym, reportażem, a nie dziennikarstwem śledczym. Właśnie! Wielu pracowników mediów dumnie tytułuje się „dziennikarzami śledczymi”, choć uważam, że w Polsce jest niewielu dziennikarzy, którzy mogą zasługiwać na to miano.

materiałem, który być może nie odbije się żadnym echem, ale chcę, żeby był porządnie zrobiony. Chodzi mi o sprawę pewnej firmy, która została założona przez Rosjan i jest ekspozyturą wywiadu rosyjskiego w Polsce. Świadczy usługi dla największych korporacji i tym samym wykrada tajemnice polskiego przemysłu. Jest to bardzo trudne do udowodnienia! W tym momencie przedstawiłem właściwie tylko tezę. Zatem dziennikarze piszą pod tezę? Teza powstaje wtedy, kiedy zaczynamy rozumieć rzeczywistość, w którą weszliśmy. Staramy się weryfikować różne hipotezy. Przypomina to postępowanie naukowe, kiedy staramy się zacieśniać obszar niepewności: tak to jest metodologicznie nazwane. Z wielu hipotez odrzucamy te najmniej prawdopodobne, pozostają te, które są bliskie realiom i każdą z nich sprawdzamy. Materiał wymusza tezę, a nie teza – materiał.

Czyli dziennikarz jest właściwie naukowcem… Tak, dziennikarz badający różne sprawy powinien w sposób naukowy odkrywać kolejne etapy badanej sytuacji. Czy śledztwo dziennikarskie zawsze ma swój finał w sądzie? Powiedzmy trzy na dziesięć spraw kończą się w ten sposób . To niedużo. Jeżeli materiał jest dobrze przygotowany, to nawet pogróżki podania do sądu nie są realizowane. Dobrze udokumentowana praca obroni się sama i obroni autora przed porażką w sądzie. Rozumiem więc, że jakieś niebezpieczeństwo istnieje. Raz przydarzyła mi się pewna historia. Po naszym reportażu o szlaku kokainowym z Kolumbii do Polski, który robiłem z Przemysławem Wojciechowskim, został aresztowany szef gangu mokotowskiego Andrzej H. o pseudonimie „Korek”. On zlecił swo-

jemu zastępcy, żeby wynajął ludzi, którzy mieli nas zastrzelić. Dzięki interwencji CBŚ odpuścił sobie. Czy istnieją takie sprawy, którymi Pan, jako dziennikarz śledczy, nie mógłby się zająć? Oczywiście! Jest wiele takich tematów. Nigdy nie zajmuję się sprawami patologii wewnątrz Kościoła Katolickiego. Wiemy, że takie zjawiska istnieją, ale z uwagi na mój światopogląd i poważne traktowanie spraw religii nie chciałbym się tym zajmować. Nie byłbym obiektywny. Witold Gadowski - reporter śledczy, publicysta, pisarz. Pracował w “Superwizjerze”, był dyrektorem TVP Kraków oraz TVP 1. Ma na koncie kilka książek, między innymi “Tragarzy śmierci” i “Wieżę komunistów”. Felietonista “W Sieci”, wykłada dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II.


28 stycznia 2015

17

ekspressja nr 2

Zupełnie nie jak Bond

Kierowca pióra

ANNA SATER

MAGDALENA PULIKOWSKA

Podsłuchy,

ukryte kamery, potajemne spotkania, szpiegowanie, pościgi, wielkie skandale - tak zazwyczaj Hollywood ukazuje pracę dziennikarza śledczego. Nic więc dziwnego, że tropienie afer i ujawnianie szwindli na szeroką skalę kojarzy nam się raczej z mocnym kinem akcji niż z mozolną mrówczą pracą. Jest mi przykro. Przykro, bo zamierzam teraz obalić wasze idylliczne mniemanie o dziennikarstwie śledczym.

Co jest ważne? Pluskwa pod stołem? Maluteńka kamer-

ka wciśnięta w oczko pluszowego misia? Otóż nie. Ważny jest człowiek i to na każdym etapie śledztwa. Bo to człowiek właśnie przynosi do redakcji informację, „daje cynk”. To prawda, że jest mnóstwo zgłoszeń, w których rozhisteryzowany (były) pracownik opowiada głupstwa i wiadomo, iż taką sprawą nie ma sensu się zajmować. Są też tacy, co mówią całkiem sensownie ale po dogłębnej analizie okazują się zwykłymi krętaczami. W końcu mamy tych, którzy przychodzą do redakcji z faktem - wartościową i prawdziwą informacją.

Pierwszym zadaniem dziennikarza jest odróżnienie tych

trzech grup, odpowiednia klasyfikacja poszczególnych osobników oraz wyłuskanie tego najcenniejszego tematu. To ta optymistyczna wersja, bo gdy zabraknie człowieka, dziennikarz sięga do gazet, przeszukuje internet, sam stara się o temat. To długie godziny, czasem nawet dni. Czas trawiony na siedzeniu w redakcji, wertowaniu mnóstwa tytułów i szukaniu czegoś - właściwie nie wiadomo, czego. Czegokolwiek, o co można by się zaczepić. Załóżmy jednak, że nasz dziennikarz jest szczęściarzem, a tematy spływają do niego szerokim strumieniem. Wybiera jeden z nich. Idzie. Zakłada podsłuch. Nagrywa świetną rozmowę. Biegnie do redakcji. Mamy ujawniony skandal. Znów błąd. Jeśli już dziennikarzowi udało się znaleźć temat, znowu do akcji wkracza człowiek. Informator. Z czasem, w miarę dochodzenia do nowych faktów, informatorów przybywa. Dostarczają informacji, dokumentów, kserokopii, nagrań, zdjęć – dowodów w sprawie.

Zadaniem dziennikarza jest te dowody ujawniać oraz chronić informatorów. Zachowanie tajemnicy dziennikar-

skiej, odkrywanie afer i zmiana rzeczywistości to istota dziennikarstwa śledczego. Pracując nad tematem, dziennikarz musi dołożyć wszelkich starań, aby osoby postronne nie wykradły gromadzonych przez niego informacji. Może się wydawać, że jest to proste, że wystarczy tylko nie rozpowiadać na prawo i lewo o tym, co usłyszeliśmy od naszych informatorów. Znów pomyłka.

Jedyne, co łączy dziennikarzy śledczych na całym świe-

cie z ich wizerunkiem w produkcjach prosto z Hollywood to fakt, że ich praca jest bardzo niebezpieczna. Wielkie koncerny, politycy, osoby wpływowe, niebezpieczne, bezkarne – to przeważnie oni są bohaterami wielkich afer i to im najbardziej zależy, aby sprawa nie wyszła na jaw. Często nie cofną się przed niczym, aby tak właśnie się stało. Śledzą dziennikarzy, podsłuchują ich, grożą im, stosują przemoc. Dziennikarze ciągle muszą być bardzo ostrożni w swoich działaniach, czujni, nieustannie upewniać się, że nie są śledzeni, umiejętnie „gubić ogon”. To swoista gra, której uczestnicy zakładają się, kto kogo zaskoczy – jest niebezpieczna, a może ciągnąć się miesiącami.

Myśleliście, że to łatwa, przyjemna, ekscytująca pra-

ca? Dziennikarz działa pod ciągłym napięciem. Dokłada wszelkich starań, aby chronić informatorów. Z mozołem weryfikuje wszystkie dowody. Naraża siebie i swoich bliskich na niebezpieczeństwo. Wiele osób chce go za wszelką cenę powstrzymać. Wreszcie, jeśli wszystko dobrze pójdzie i dziennikarz doprowadzi sprawę do końca, ujawnia skandale, które wstrząsają opinią publiczną, czasem zmieniają bieg zdarzeń, przechodzą do historii. Pamiętajmy, że mówimy o tej optymistycznej wersji. Bo często zdarza się tak, że sprawa, nad którą pracuje dziennikarz, przechodzi bez echa albo okazuje się zmyślona przez informatora. Cały wysiłek idzie na marne.

Jeśli

trzeba określić pracę dziennikarza śledczego jednym przymiotnikiem, to z pewnością nie będzie to „ekscytująca”. Zdecydowanie bardziej pasuje tu słowo „niewdzięczna”.

Czym jest sens? To zdaje się być fundamentalnym py-

taniem w życiu człowieka. Sens jest synonimem celu. Posiada też głębokie znaczenie i powód. Zatem czym jest zawód dziennikarza i jaki ma sens? Takie pytania mogą zadać zarówno sami dziennikarze jak i osoby postronne – odbiorcy (czytelnicy, oglądający, słuchacze).

Dlaczego trzeba podejść do tematu w sposób filozo-

ficzny? Ponieważ należy zastanowić się poważnie, kiedy człowiek staje się dziennikarzem. Dlatego na sam początek troszkę teorii przydatnej przy rozróżnianiu pewnych pojęć. Wiemy już, czym jest sens. Mamy go i każdego dnia łapiemy na nowo. A zawód? To rzemiosło. W pewnym sensie również sens życia (to zdanie miało sens mimo powtórzenia wspomnianego słowa!), bo działanie na rzecz innych osób. Wreszcie dziennikarz. Jak to najprościej określić? Przygotowuje i prezentuje treści za pomocą środków masowego przekazu.

Z moich odczuć wynika, że zawód dziennikarza ma sens.

Wszystko, co nadaje światu jaśniejszy kolor jest dobre! I tutaj zaczynam stąpać po cienkim lodzie. Etyka dziennikarska nakazuje, aby posługiwać się prawdą i mieć na uwadze dobro ludzi – nie krzywdzić tych, o których i do których się zwraca. Dziennikarz nie tworzy „do szuflady”. Podpisuje swoim nazwiskiem coś, co trafia do szerokiego grona odbiorców. Dziennikarz to ktoś pomiędzy pisarzem a reżyserem. Kreuje rzeczywistość produktu, w tworzeniu którego sam brał udział. Musi pamiętać przy tym o rozmaitych czynnikach społecznych, ekonomicznych, politycznych.

Znam takie stwierdzenie na temat kierowców. Kiedy

kierowca siada za kierownicą i zapala silnik samochodu, rusza z miejsca postoju, automatycznie naraża się na niebezpieczeństwo spowodowania wypadku sobie lub drugiemu człowiekowi. Wielu z nas powie: no jak to, jesteśmy przecież doświadczonymi kierowcami. Zdaliśmy prawo jazdy za pierwszym, drugim, piątym razem, ale jeździmy i dotychczas – na szczęście - ucierpiały tylko nasze portfele, obiciążane wydatkami na paliwo. Jednak na każdym kroku samochodowej podróży spotykamy nowe sytuacje,

które wymagają od nas nieustannej czujności. Dziennikarz pracuje głową, długopisem, ekranem komputera. I to jest jego „kierownica”. Musi umiejętnie nią operować. Być skoncentrowanym. Dziennikarz to kierowca pióra! Zna przepisy, wie, gdzie można skręcić, a w którym miejscu bezwzględnie się zatrzymać. Chodzi również nie o to, aby dojechać bez przeszkód do miejsca przeznaczenia, ale o to, żeby zdobywać doświadczenie, z którego sam wyniesie dobrą naukę.

Kiedy człowiek staje się dziennikarzem? Z chwilą, kiedy materiał zostanie opublikowany? Wywoła sensację? Wzruszy serca? Kiedy autor zdobędzie najbardziej prestiżową nagrodę roku za całokształt pracy? Otrzyma etat w mediach i sam będzie je tworzył? Sama nie wiem. Dziennikarz – to zawód nieco rozmyty, bez nakreślonych ściśle ram. Jednak wymaga definicji.

Wiem po sobie. Od dziecka bardzo lubię pisać. Pier-

wsze opowiadanie napisałam w wieku sześciu lat. Wiele razy tworzyłam „powieści”. Eksperymentowałam z różnymi formami: wierszem, scenariuszem, opowiadaniem. Tworzyłam również teksty piosenek. Na szczęście ich nie śpiewałam! Poczułam się dziennikarką dopiero w wieku 22 lat, na rok przed podjęciem decyzji o rozpoczęciu studiów dziennikarskich. Jeszcze nie mam papierka, a już uważam się za pełnoprawnego realizatora tego zawodu. Kto się sprzeciwi, niech najpierw spojrzy na siebie. Kim jest i dlaczego wykonuje taką, a nie inną pracę?

I tutaj powracam do początku. Trzeba znać sens swo-

jej roboty, nadać jej cel. Pamiętać o etyce dziennikarskiej, która nie jest niczym innym, jak etyką konkretnego człowieka, fragmentem jego osobowości. Każdy ma swoją historię, którą przekazuje w sposób pośredni, bo za pomocą pracy. Niech dziennikarstwo dalej trwa, z jeszcze większym sensem i jeszcze żywszym odbiorem.

FOT. PICJUMBO.COM

16


18

28 stycznia 2015

Zdobyć, zweryfikować, upublicznić Z byłymi dziennikarzami śledczymi - Grzegorzem Indulskim oraz Tomaszem Butkiewiczem, założycielami i właścicielami agencji reklamowej High Profile, rozmawiają Roksana Wąż i Walentyna Wilczyńska.

Zrezygnowali Panowie z dziennikarstwa śledczego dla PR. Dlaczego to właśnie PR? G.I.: Przez lata opisywaliśmy różne instytucje i firmy, zazwyczaj próbując wyświetlać i przedstawiać ich działania na styku polityki i świata biznesu. Staraliśmy się to robić rzetelnie, starannie, dogłębnie. Ale też, pracując jako dziennikarze, którzy niemało Tomasz Butkiewicz Źródło: mat. prasowe HighProfile

w wielu innych mediach publik-

wiedzieli, zauważaliśmy w wielu innych mediach publikacje, które od tego standardu rzetelności odbiegały. Po latach postanowiliśmy więc zmienić branżę i wykorzystać doświadczenie, które zdobyliśmy. Mając dogłębną wiedzę o tym, jak funkcjonują media, spróbowaliśmy zaoferować wyspecjalizowaną usługę tym firmom, korporacjom, instytucjom, które często padły ofiarą niezrozumienia. T.B.: Kolejna sprawa: po tylu latach w mediach znamy doskonale ten rynek, umiemy się po nim poruszać, znamy relacje, które zachodzą pomiędzy mediami a światem gospodarki, polityki, a także samorządów. Wiemy, jakie relacje zachodzą między nimi. A kiedy masz doświadczenie i wiedzę, czujesz się silny, kiedy czujesz się silny, to jesteś w stanie robić coś nowego. G.I.: To chyba taka naturalna droga. T.B.: Zdecydowanie. Nasza decyzja wnikała z tego, co wydarzyło się na rynku medialnym. Pamiętajmy o tym, że byliśmy dziennikarzami prasowymi. Papier jest teraz w odwrocie, prasa sprzedaje się coraz gorzej i naturalną drogą było dla nas to, żeby jeśli odejść, to do zawodu, który też

wykorzystuje nasze doświadczenie. G.I.: Upraszczając, można powiedzieć, że przez lata jako dziennikarze wywoływaliśmy kryzysy, więc dziś wiemy jak je gasić albo sprawić, by ich ryzyko było minimalne lub też by w ogóle nie wybuchały. Czy łatwo było się przestawić? G.I.: Raczej nie. Byłem szczęśliwy, gdy podjąłem decyzję. Miałem bardzo dobrego wspólnika i wiedziałem, że razem jesteśmy w stanie fajnie się uzupełnić i stworzyć fajną firmę, która będzie potrafiła wyrąbać swój kawałek rynku i skutecznie konkurować z innymi agencjami PR. I to się udało. T.B.: Najtrudniej było podjąć decyzję o odejściu. To był moment kulminacyjny, ponieważ nie wiedziałem, co się stanie na tej drodze. Dzisiaj nasza firma radzi sobie z powodzeniem na rynku i decyzja o jej założeniu okazała się strzałem w dziesiątkę. Chociaż okupione to jest ciężką pracą. Zarówno w dziennikarstwie, jak i w PR są ludzie, którzy chcą błyszczeć jak komety, ale też tacy, którzy pracują na rzecz projektu czy swoich klientów. My wyznajemy tę drugą filozofię. Czy przebranżowienie to forma

19

ekspressja nr 2 ucieczki? G.I.: Ja przed niczym nie uciekałem, wręcz przeciwnie. Uważam, że to był krok do przodu, dalszy rozwój. Odszedłem z zawodu dziennikarza śledczego, ponieważ takiego rodzaju dziennikarstwa nie mogłem już uprawiać. Wraz z Tomaszem pracowaliśmy głównie w mediach drukowanych, gdzie często dostawaliśmy dużo czasu i komfortu na to, żeby przygotować artykuł. Znaleźć ciekawą historię, aby w nią zanurkować, zbadać każdy jej szczegół, każdy detal. Ja miałem bardzo fajnych redaktorów naczelnych, kierowników działów i wydawców. Pracowałem w silnych i dużych wydawnictwach, które pozwalały mi na to, żebym mógł gruntownie sprawdzać wszystkie elementy historii - często przez wiele miesięcy. W pewnym momencie się zreflektowałem, że już

Przez lata jako dziennikarze wywoływaliśmy kryzysy, więc dziś wiemy, jak je gasić.

tak nie jest, że po tygodniu oczekują ode mnie gotowych odpowiedzi, rozwiązań. Często słyszałem: „Okej, najwyżej sprostujemy”. Ja tak nie chciałem. Chciałem mieć poczucie, że jak coś robię i podpisuję się swoim nazwiskiem, to po latach, gdy na to spojrzę, będę mógł powiedzieć: okej, przy takiej wiedzy i takiej sytuacji jak wtedy napisałbym to samo. Co było najtrudniejsze w zawodzie dziennikarza śledczego? G.I.: Przyznam się szczerze do jednej rzeczy, o której niewielu osobom mówiłem. Był to dla mnie zawsze

bardzo trudny moment: to piątek lub sobota, kiedy zamykam tekst, on idzie do produkcji, jest zesłany, zrobiony, zapisany i przeczytany przez redakcję, korektorki – trwa druk. Ma się ukazać w poniedziałek. Jestem zmęczony po całym tygodniu pracy, ale do poniedziałku nie czuję luzu, tylko totalnie się stresuję, nakręcam, siedzę i analizuję na wszystkie możliwe sposoby, czy się gdzieś nie pomyliłem, czy na pewno wszystko sprawdziłem, czy jest jakaś rzecz, którą mogłem sprawdzić, a tego nie zrobiłem. Miałem w głowie dziesiątki mnożących się pytań, czy na pewno to, co oddałem, jest na tip-top. Czasem budziłem się w nocy i jeszcze raz sprawdzałem notatki i uff – okej, wszystko dobrze. To był taki najtrudniejszy moment, gdy oddawałem ważny tekst, o którym wiedziałem, że może zachwiać czyjąś karierą, może coś zmienić. Chciałem mieć poczucie, że na sto procent wszystko zrobiłem. Miałem przekonanie, że będę pracował jako dziennikarz, dopóki redakcje będą mi dawały ten komfort, że kiedy powiem, że potrzeba przełożyć publikację o tydzień, to zostanie przełożona. Strasznie mnie to cieszyło. Gdy ten komfort zacząłem tracić, odszedłem. T. B.: U mnie było bardziej prozaicznie. Kiedy zbierałem materiał, jeździłem, spotykałem się, czułem się fantastycznie. Najgorzej było dla mnie usiąść i to wszystko spisać. To była mordęga. To była tona materiału, z której trzeba było wszystko wypreparować, selekcjonować, stworzyć materiał, który oddaje jakąś całość, a jednocześnie jest ciekawy do przeczytania. Jaka wykryta afera była dla Panów najważniejsza? T.B.: Kiedy byłem dziennikarzem, dostawałem takie pytania regularnie. Padało też pytanie, jaki artykuł uważam za najważniejszy. Zawsze wtedy odpowiadałem: najważniejsze jest zawsze przede mną. Dziś nie jestem już dziennikarzem i mogę na to spojrzeć z perspektywy, ale tak naprawdę uważam, że najważniejszy

Grzegrz Indulski Źródło: mat. prasowe HighProfile mój tekst dziennikarski to był mój pierwszy tekst, który został opubli kowany. W każdym roku było coś innego. Każdy rok miał swoje punkty kulminacyjne. W 2003 roku wszyscy goniliśmy za aferą Rywina i parę rzeczy udało się odkryć, w następnych latach pojawiły się sprawy związane z Orlenem, z funkcjonowaniem rządu PiS-u, potem z funkcjonowaniem rządu PO. Trudno powiedzieć, co było ważniejsze, bo media to nie opis naukowy, który podsumowuje pewien czas, tylko reakcja na to, co dzieje się w bieżącym świecie. Każdy rok przynosił coś nowego. Każda następna sprawa była najważniejszą i dzięki temu napędzaliśmy się w tym zawodzie. G.I.: Nie prowadzę takiej gradacji - że ten tekst był najlepszy, ponieważ zakończył się dymisją jakiegoś ministra czy urzędnika. Nie mam takiego rankingu, w którym pozycjonowałbym teksty ze względu na rangę bohatera. Teksty o anonimowych bohaterach, nieistotne z punku widzenia odbiorcy, o których nikt poza mną nie pamięta, są dziś dla mnie często ważniejsze niż niejedna głośna publikacja.. Ale jeśli miałbym wybrać, który mój artykuł


20

28 stycznia 2015 prasowy był najważniejszy, to myślę że był to mój pierwszy wydrukowany tekst. Potem zdarzały się artykuły, które różnego rodzaju stowarzyszenia, organizacje dziennikarskie nominowały do nagród lub nagradzały. To były teksty o służbach specjalnych, władzy, poszczególnych ministrach. Ale to jednak ten pierwszy tekst był najważniejszy. Od niego się zaczęło to moje dziennikarstwo. T.B: Zdecydowanie mam to samo. Do tej pory pamiętam tytuły pierwszych tekstów, kiedy byłem stażystą w dziale miejskim regionalnego dziennika w Toruniu, który miał tytuł „Nowości”. Pisałem tekst o jagodach i o cenach jagód na bazarach. Do tej pory jestem w stanie cytować frazy, których używałem. To jest najbardziej zapamiętane moje dzieło. Czas, kiedy byłem dziennikarzem, minął, zamknąłem go. Łatwiej mi mówić o tym, co teraz robię, jakie eventy kreuję, jakich klientów obsługuję. Cała ta historia dziennikarska pokryła się kurzem na półce, na którą niespecjalnie chcę zaglądać. G.I.: Ja oczywiście wspominam tę historię z sentymentem, czasami ona też wraca, ponieważ do dziś spotykamy się z ludźmi, którzy byli bohaterami naszych tekstów. Tak jak Tomasz, pamiętam swój pierwszy tekst, pamiętam jego bohaterów, nazwiska, w jakich okolicznościach powstawał, mam go do dziś wyciętego z gazety, oprawionego w folię, leży w szufladzie i czasami z nostalgią na niego patrzę. Jak dziennikarz śledczy pozyskuje informacje? T.B.: Nie chcę iść za to do więzienia. (śmiech) G.I.: Nikt tego szczerze nie powie. T. B.: Generalnie jest tak, że jeśli chcesz być dobrym dziennikarzem, to musisz znać wiele osób i obracać się w wielu środowiskach, umieć rozmawiać z ludźmi, pozyskać ich przychylność. Tajne informacje są klauzulowane, wobec czego nigdy nie pozyskiwaliśmy tajnych informacji, tylko informacje,

które były warte opublikowania. G.I.: Ja miałem taką prostą definicję dziennikarza: rolą i zadaniem dobrego dziennikarza jest zdobyć informację, zweryfikować ją, i jeśli jest to informacja warta publikacji, to ją upublicznić.

Rolą i zadaniem dobrego dziennikarza jest zdobyć informację, zweryfikować ją, i jeśli jest to informacja warta publikacji, to ją upublicznić. Zatem jak zdobywa się informacje? G.I: Trzeba budować jak największą sieć kontaktów złożoną z różnych osób: polityków, lobbystów, doradców, funkcjonariuszy i byłych funkcjonariuszy. Swoje kontakty trzeba podtrzymywać i pielęgnować. Ja sobie ceniłem takich ludzi, którzy do mnie dzwonili i przekazywali mi informacje nawet kompletnie bez sensu. Lepiej mieć taką osobę, która zadzwoni dziesięć razy, z tego osiem będzie kompletnych głupot, ale dwie mogą trafić się super ciekawe. Tego nigdy nie wiesz. Trzeba być otwartym, nie spędzać mnóstwa czasu w redakcji, przeglądając Internet – tak nie rodzą się tematy. Trzeba bywać, spotykać się, jeść lunch, pić kawę, poświęcać czas na rozmowę i szybko kojarzyć fakty. T.B.: Kiedyś pisaliśmy razem tekst. Nasz informator umówił się z nami daleko od Warszawy. Było to miasto powiatowe, godzina 23:00 pod kościołem. Pojechaliśmy, nie wiedząc, kto się z nami umówił. Przez telefon usłyszeliśmy tylko: „Poznamy was”. Czekamy pod kościołem, podjeżdża samochód i pytają: „To wy?”. Odpowiedzieliśmy: „To my”, a oni na

to: „Jedźcie za nami”. Wyjechaliśmy z miasta, jechaliśmy przez pola, przez środek lasu, samochód za samochodem i zastanawialiśmy się, gdzie jedziemy. Dojechaliśmy do jakiejś pięknej rezydencji, gdzie przyjęto nas winem i bardzo ciekawą opowieścią. Tak czasem jest, że nie można w pewnym momencie się spłoszyć. Mieli Panowie swoich informatorów, Czy nie obawiali się? A może chcieli, aby dana afera ujrzała światło dzienne? Kim byli informatorzy? G. I : Prawda jest taka, że nie ma afery, która została ujawniona w prasie, na której ujawnieniu komuś by nie zależało. Zawsze jest ten „ktoś”, kto przyjdzie do dziennikarza i opowie historię. Rolę, zadanie i odpowiedzialność u dziennikarza dostrzegam w tym, że on dokładnie przeanalizuje: kto, po co, jakie są motywy? Jeżeli uzna, że historia, którą słyszy, jest prawdziwa – i to jest najważniejsze, oraz jest warta do przekazania opinii publicznej, to motywy tego informatora są w tym momencie drugorzędne. Istotna jest historia, którą opowiada, a rolą i zadaniem dziennikarza jest bardzo dokładne sprawdzenie jej. Zawsze uważałem, że nie należy, nie można chodzić na skróty w rodzaju: „Nie wiem, jaka jest prawda, publikuję jedynie to, co usłyszałem.” T.B.: Jedna z podstawowych rzeczy to wiedzieć, dlaczego coś wychodzi na światło dzienne. Przyczyny, dzięki którym afery wychodzą na światło dzienne, są zazwyczaj podobne. Jest to albo konkurencja polityczna, konkurencja biznesowa, porzucone żony czy kochanki, zwolniony funkcjonariusz czy urzędnik. To jest standard. Trzeba sobie zadać pytanie: „Dlaczego oni chcieli to ujawnić?” Jeśli wiesz, i uważasz, że te nieprawidłowości są ważniejsze niż ich motyw osobisty, to sprawa jest prawdziwa i warta publikacji. Ale często ci ludzie wyolbrzymiają te sprawy. I tu jest właśnie zadanie dla zawodowego dziennikarza, aby to wszystko „odsiać”.

21

ekspressja nr 2 Czy czuli Panowie w jakimś stopniu zagrożenie? Zawód dziennikarza śledczego nie należy do najbezpieczniejszych. T.B.: Zagrożenie chyba najbardziej odbywa się w głowach, zarówno mojej, jak i kolegów, którzy teraz piszą te teksty. Czasami można wpaść w paranoję: wyobrazić sobie, że ci wszyscy ludzie, którzy siedzą wokół w knajpie, na przykład podsłuchują. Natomiast spoglądając na możliwości wszystkich tajnych służb, to tak naprawdę w skali całego kraju może podsłuchiwać ograniczona liczba osób. Zejdźmy na ziemię. Nie jest tak, że wszyscy biegają za dziennikarzami. Więcej się dzieje w głowach autorów, niż rzeczywiście na zewnątrz. G.I.: Zapanowała taka „moda” wśród dziennikarzy – dodawanie sobie ważności, nadawanie sobie rangi. Ten, kto nie jest podsłuchiwany, nie jest inwigilowany, to znaczy, że nie zajmuje się ważnymi sprawami. Jest więc taka grupa dziennikarzy, którzy publicznie opowiadają, jak to są inwigilowani, śledzeni, a ich telefony podsłuchiwane i piszą o tym swoje artykuły. Ciągle słyszę, że ktoś był inwigilowany, przesłuchiwany, prześladowany, zastraszany, a nigdy nic takiego de facto nie zostało udowodnione. Prawda jest taka, że wraz z Tomaszem ganialiśmy za różnymi ludźmi, deptaliśmy im po odciskach, i nie mogę powiedzieć o sobie, że czułem jakieś fizyczne zagrożenie. Jakieś naciski oczywiście zdarzały się, ale podejmując się takiego dziennikarstwa wiesz, z czym się może wiązać. T.B.: Redaktor Jagielski to kapitalnie podczas gali „Mediatorów” podsumował. Jest jednym z niewielu polskich dziennikarzy, który dużo ryzykował. Był w Afganistanie, w oku strasznych wojen. Czy słyszeliśmy, że czuł się zagrożony? Nie, bo ważniejsze dla niego było zrobić temat. Mówił o tym, że czym innym jest dla niego pokazanie jakiejś sprawy, a czym innym zwracanie uwagi na siebie. Odniósł się w tym do dzisiejszych mediów. Media i dziennikarze lubią

zwracać na siebie uwagę. My bardziej jesteśmy po stronie tego, co mówi redaktor Jagielski. Bardziej interesował nas temat. G.I.: Podpisałbym się pod tym, co powiedział Wojciech Jagielski. Media mają zadanie informować, a nie skupiać uwagę czytelników na sobie, na swoich problemach, gwiazdorzeniu. Wychowaliśmy się w takim okresie, w którym najważniejsza była informacja.Nie to, kto ją przyniósł, kto ją opisał, w jakim był wtedy garniturze czy jaką miał fryzurę. Wydaje mi się, że dziś przekraczamy granicę groteski. Każdy z nas po różnych tekstach był wzywany na jakieś przesłuchania. Padały pytania o źródła informacji, które zawsze zostawialiśmy bez odpowiedzi.. Ale nie przyszło nam wtedy do głowy, żeby o tym pisać publicznie. Dlaczego? G.I.: Ja myślałem takimi kategoriami: jeżeli napiszę, że mój telefon mógł być podsłuchiwany, to kto do mnie zadzwoni z informacją? Uważałem, że nie będę gonił za taką sławą, bo bezpieczeństwo i komfort ludzi, którzy do mnie dzwonią, jest ważniejszy.

Media mają zadanie informować, a nie skupiać uwagę czytelników na sobie, na swoich problemach. Czy zdarzyło się, że zgromadził Pan materiały, artykuł był już prawie gotowy, a nie trafił do publikacji? G.I.: Zdarzały się takie sytuacje, że już niemal opublikowany materiał był „zdejmowany”. Pamiętam także bardzo ciekawe sprawy, które nie skończyły się tekstem. Bardzo długo „rozgryzałem”, analizowałem historie i po wielu miesiącach nie potrafiłem

stwierdzić jak jest i kto ma rację. Myślałem, że moja rola – jako dziennikarza – to odkrywanie nieodkrytej rzeczywistości i objaśnianie jej czytelnikowi. Jak nie potrafiłem powiedzieć i wyjaśnić o co chodzi, to odpowiedzialnie stwierdzałem – nie wiem. A kiedy nie wiem, to nie będę stawiał tezy na siłę. Jak wytropić aferę? Czy trzeba mieć do tego “nosa”? T.B: Trzeba mieć przede wszystkim wiedzę, orientować się w bieżących sprawach. To nie jest tak, że ktoś chodząc po supermarkecie wpadł, potykając się o proszek do prania, na aferę, która wstrząśnie światem. (śmiech). Trzeba mieć wiedzę, znajomości, umieć ocenić, rozmawiać z ludźmi. To ciężka i żmudna praca. I nie wygląda to tak efektownie, jak na filmach. Jak często narusza się etykę dziennikarską w poszukiwaniu prawdy? T.B.: Nasze pojedynki miały charakter dżentelmeński. Na szczęście poza kilkoma wyjatkami, osoby, z którymi chcieliśmy się zmierzyć, wiedziały o tym i bardziej przypominało to średniowieczny pojedynek rycerzy. G.I.: W moim odczuciu i moim przekonaniu norm etycznych nie przekraczałem. Tomasz Butkiewicz: Pracował w redakcjach „Życia Warszawy”, dziennika „Życie” i „Dziennik” oraz tygodników „Newsweek Polska” i „Wprost”. Nominowany dwukrotnie do najbardziej prestiżowej nagrody dziennikarskiej “Grand Press”. Obecnie wiceprezes zarządu firmy High Profile. Grzegorz Indulski: publikował na łamach “Życia Warszawy”, dziennika “Życie”, tygodników „Newsweek”, „Przekrój” i „Wprost”. Nominowany do nagrody “Grand Press” w 2007 roku, do nagrody im. Woyciechowskiego w 2008 roku. Obecnie prezes zarządu High Profile.


22

28 stycznia 2015

Dziennikarstwa śledczego w Polsce już nie ma Z Mirosławem Sznajderem, redaktorem naczelnym gazety “Życie Kraśnika”, rozmawia Magdalena Pulikowska

Od ponad roku jest Pan redaktorem naczelnym Życia Kraśnika. Zanim do tego przejdziemy, porozmawiajmy o początkach pracy dziennikarskiej. Nie jestem z wykształcenia dziennikarzem. Ukończyłem zootechnikę na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. W 1994 roku zostałem radnym miasta Kraśnik. Miałem trzydzieści cztery lata. Uznałem, że to czas, w którym młodzi ludzie, nieskażeni poprzednią epoką, powinni wchodzić do samorządów i wnosić świeże spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Otrzymałem poparcie dużej liczby wyborców. Prowadziłem wówczas działalność gospodarczą, był to klub bilardowy. W trakcie kadencji napisałem dwa artykuły do gazety samorządowej. Nie zostały opublikowane, ponieważ moje opinie zawarte w tekście były ponoć „za ostre”. To był dla mnie znak, żeby zacząć działalność dziennikarską samodzielnie. Sprzedałem klub, zarejestrowałem gazetę i 3 listopada 1995 roku ukazał się pierwszy numer Nowin Kraśnickich. Czy artykuły, które nie przeszły w prasie, miały zabarwienie polityczne? Gazeta samorządowa napisała o sposobie odwołania prze-

wodniczącego rady miasta z punktu widzenia urzędu, ale ja jako radny widziałem to inaczej. Nie było jednak żadnych złośliwych uwag z mojej strony, po prostu wyraziłem inną, niesamorządową opinię. Czym charakteryzowały się Nowiny Kraśnickie? W tamtym czasie była to pierwsza niezależna, prywatna gazeta w województwie. To było jej głównym wyróżnikiem. Prowadziłem ją przez

siedem lat i osiągnąłem kilka sukcesów. Na przykład? W 1997 roku pisałem o matactwie przy przyznaniu, a później sprzedaży mieszkania komunalnego pewnej sędzi sądu rejonowego. W wyniku moich artykułów i dalszych działań ta osoba została pozbawiona prawa do wykonania zawodu. Dlaczego?

Mirosław Sznajder przy pracy. Fot. archiwum własne.

23

ekspressja nr 2 Pani sędzia nie złożyła w urzędzie miasta dokumentów, które otrzymała z sądu, starając się o mieszkanie komunalne. Różnymi metodami dotarłem do tego, że sędzia zwyczajnie podrobiła dokumenty. Prokuratura miała jej postawić zarzuty. Do tego jednak nie doszło, gdyż uciekła za granicę. Przebywała tam przez dwanaście lat, gdy wróciła, przyznała się do winy i poddała karze. A więc działał Pan jako dziennikarz śledczy. Praktycznie od dwudziestu lat uprawiam zawód dziennikarza. Powiem coś przykrego – dziennikarstwo śledcze było w Polsce, teraz już go nie ma. Wnikliwie obserwuję media. W mojej ocenie, zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym, większość ujawnianych spraw wynika z inspiracji przeciwników politycznych. To nie jest dziennikarstwo śledcze, to są kontrolowane wycieki w celu zdyskredytowania konkurentów. Przez wiele lat byłem orędownikiem funkcjonowania gazet prywatnych, ponieważ dawały swobodę działania. Teraz pracuję w gazecie samorządowej – jestem udziałowcem tego, co zwalczałem. Nie wynika to jednak z oportunizmu czy zmęczenia. Po prostu trzeźwo oceniam polską rzeczywistość. Jak to się stało? Przez siedem lat jako wydawca gazety obserwowałem nieprawidłowości w działaniu polityków różnych frakcji. Z tego powodu stopniowo utraciłem reklamodawców. Właściciele firm zwyczajnie bali się zemsty lokalnych polityków, która może ich także dotknąć za wspieranie gazety. Żeby gazeta mogła się ukazywać, trzeba mieć także świadome społeczeństwo, które ją kupi i przeczyta. Przez wiele lat bawiłem się w dziennikarstwo śledcze, lecz kraśniczanie nie reagowali na to zbyt żywo, przez co nie osiągnąłem takiego nakładu, żebym mógł bez reklam funkcjonować.

Życie Kraśnika, wydawaną przez władze miasta? W Kraśniku media tylko z nazwy są niezależne. Na naszym lokalnym rynku jest m.in. Telewizja Kraśnik. Podstawowym źródłem jej dochodu jest zamawianie przez władze powiatu, konkurujące z miastem (w mieście rządzi PiS, w powiecie PSL – przyp. M.P.), programów sponsorowanych, za czym idą konkretne i pieniądze, i oczekiwania.

Dlaczego związał się Pan z gazetą

Telewizja publiczna powinna rela-

Okładka styczniowego wydania “Życia Kraśnika”. cjonować wydarzenia dla odbiorców. Taka jest jedynie teoria. Nie godząc się z tendencyjnym pokazywaniem naszej lokalnej rzeczywistości przez wspomnianą telewizję, zgodziłem się na współpracę z miastem. Wolę być redaktorem naczelnym medium współpracującego z władzą i prostującego nierzetelny punkt widzenia lokalnej telewizji, niż godzić się na okłamywanie mieszkańców, mimo, że gazeta którą prowadzę, ma jakieś ślady polityczności. Gazeta zaczęła ukazywać się rok temu, kiedy bur-


24

28 stycznia 2015 mistrz uznał, że społeczność lokalna ma prawo więcej wiedzieć o jego działalności i inicjatywach, niż to pokazuje telewizja. Przez pierwsze trzy lata jego kadencji dominowały jedynie negatywne oceny jego pracy, a wynikało to z faktu finansowania telewizji przez przeciwników politycznych ,rządzących w powiecie kraśnickim. Przeglądając numery, można odnieść wrażenie, że gazeta ma charakter jednostronny. Zgadza się, ale to też ma swoje drugie dno. Na sesjach rady miasta zwracałem się do radnych opozycji z prośbą o współpracę, przekazywanie swoich opinii do gazety. Ci uznali, że mają swoje silne medium w postaci Telewizji Kraśnik i nie chcieli się włączyć do współredagowania gazety miejskiej. Może dlatego, że w tym momencie jest Pan jednoznacznie kojarzony z tą gazetą. Oceniam to w ten sposób, że nie chcieli skorzystać z zaproszenia do współpracy, bo uznali, że w momencie, kiedy będzie tam ich komentarz, stworzy się wrażenie, że jest to gazeta obiektywna. Najwidoczniej lepiej z punktu widzenia interesu politycznego jest przykleić gazecie miejskiej łatkę jednostronnej. W artykułach często nie zostawia Pan suchej nitki na kandydatach na burmistrza. W jaki sposób Pan zdobywa informacje? Zawsze byłem blisko władzy, mam dwadzieścia lat doświadczenia. Jeżeli coś piszę, zawsze mam dokumenty. Pozwala mi to ujawniać błędy polityków sprzed lat. Czyli wszystko jest zgodne z prawdą? Jestem doświadczonym dziennikarzem, obawiałbym się procesu. Przywołuję tylko fakty. Z tego, co wiem, będzie się Pan jednak procesował. Proszę pani, w celu zdyskredytowa-

nia redaktora gazety miejskiej jeden z radnych oskarżył mnie publicznie o pedofilię. Pan, który mnie oskarżał, ma już jeden proces przegrany, w podobnej sprawie. Jest mi trudno wniknąć w psychikę tego człowieka (cisza). W Kraśniku walka polityczna ma taki wymiar, jaki ma. Tak naprawdę już od roku czuć było u nas atmosferę wyborów. Od lutego zaczęły pojawiać się szkalujące teksty i komentarze na temat mój, burmistrza i innych jego współpracowników. Nie wiem, czy radny myślał, że to się zakończy tak, że ja odpuszczę. Walczę teraz z chorobą nowotworową, może uznał, że…

czeństwo wybiera osoby, które dla swoich celów moralność mają za nic?

…Pan odpuści? Tak, że odpuszczę dalsze pisanie, gdyż po tym oskarżeniu byłem w stresie, mocno dotknął mnie tak brutalny atak. Jestem redaktorem naczelnym gazety, ona jest, jaka jest. Chwali burmistrza? No dobrze. Biorę to na swoje sumienie. Ale radny, któremu to nie odpowiada, jest w stanie w Internecie posądzić mnie o przestępstwo, które na dzień dzisiejszy jest „najobrzydliwsze”. Nawet zabójstwo nie ma odbioru tak negatywnego jak pedofilia.

Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Można odnieść wrażenie tendencyjności. Ja dla przykładu chwalę burmistrza, ale robię to dlatego, że wierzę w mądrość społeczeństwa i w to, że mając podane inne spojrzenie na sprawy lokalne, w sposób właściwy dokona ich oceny. A tak w Kraśniku, przez trzy lata po wyborach w roku 2010, nie było.

Skąd takie metody walki politycznej? Poprzedni ustrój był zły. Ale ten obecny ujawnia najgorszą cechę człowieka: chciwość. Posunęliśmy się do przodu w kwestii dobrobytu, ale nie byliśmy do tego odpowiednio przygotowani. Nasze obecne elity nie wyniosły z domu pewnych sztywnych zasad moralnych. Dla celów politycznych ludzie są w stanie posunąć się bardzo daleko. Jak zdefiniowałby Pan dziennikarstwo śledcze? Jest to szlachetna rola dziennikarza podkreślająca jego niezależność. Dziennikarstwo śledcze to nieskazitelna moralność i chęć naprawiania tego świata. To dość ogólna definicja. Ale jak w takim kraju jak Polska to zadanie wypełniać i dla kogo, kiedy społe-

Czyli uważa Pan, że wytykanie błędów polityków nie zmieni świadomości w lokalnym społeczeństwie? Obecnie rolę dziennikarza rozumiem jako prezentowanie własnego punktu widzenia. To tak, jakbym postawił przed panią kubek. Ucho jest z mojej strony, pani więc powie, że to szklanka, bo go nie widzi. Ja zaś, że to kubek. Dziennikarz powinien prezentować różne aspekty ważnych spraw, pozwalać ludziom na wiele rzeczy spojrzeć z innej perspektywy.

Czy Pan, jako redaktor naczelny, ma wpływ na to, co się ukaże w gazecie? Tylko ja. Biorę całkowitą odpowiedzialność za teksty i wyrażane opinie. Wybieram tematy, nie miałem żadnego telefonu sugerującego, że coś mam napisać lub oceniającego, że napisałem za ostro. Burmistrz, powierzając mi tę funkcję, wiedział, że od dawna zajmuję się dziennikarstwem i był przekonany, że będę robił to rzetelnie. Inna kwestia, że moje poglądy są podobne do poglądów burmistrza, z nimi zgadzam się. Ale nie jest chyba zakazane mieć z kimś w wielu sprawach podobne opinie. Opisuje Pan też historię Kraśnika. Pisze Pan o ludziach. Tak. To moja pasja. To cudowne uczucie móc utrwalić, uchronić od zapomnienia dokonania i ciężką pracę ludzi.

25

ekspressja nr 2

Dziennikarskie służby specjalne W Polsce dziennikarze śledczy mają pod górkę - prześladowani, nierzadko szykanowani, ciągani po sądach, są coraz mocniej ograniczani w swoim zawodzie. To źle dla naszego kraju. Bardzo. EWELINA PURWIN

Na świecie dziennikarstwo śledcze ewoluuje, zmienia się, w oparciu o nowe zasady funkcjonuje inaczej i mamy tego niezbite dowody. A w Polsce? W Polsce dziennikarze śledczy mają pod górkę - prześladowani, nierzadko szykanowani, ciągani po sądach, są coraz mocniej ograniczani w swoim zawodzie. To źle dla naszego kraju. Bardzo. Kim jest dziennikarz śledczy i czy może więcej od „zwykłego”? Pytanie okazuje się trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Pierwszy problem pojawia się już przy próbie zdefiniowania dziennikarza śledczego. Czy taki dziennikarz pisze tylko i wyłącznie artykuły o kryminalno-intrygowo-aferowym zabarwieniu? Czy publicysta, dziennikarz sportowy, a nawet felietonista nie może trafić na temat, który mieścić się będzie w kompetencjach tego pierwszego? Jak ich odróżnić, kto powinien poruszać śledcze sprawy, a kto zupełnie nie powinien się z nimi mierzyć? Czy istnieje wyraźny podział na dziennikarzy śledczych i „zwykłych”, a co za tym idzie, czy dziennikarz śledczy może więcej? Ostatni aspekt okazał się być najbardziej interesującym. Czy

praca śledczego dziennikarza rządzi się swoimi prawami, a może w świetle obowiązującego prawa każdy z dziennikarzy jest traktowany tak samo? Nietykalni? Po ostatniej aferze podsłuchowej, która wstrząsnęła polską areną polityczną, jeszcze bardziej aktualny jest temat dziennikarskich prowokacji, podsłuchiwania rozmów i nagrywania ich, a przede wszystkim kwestii tego, jak ta sprawa wygląda od strony prawnej. Za każdym zresztą razem, gdy dziennikarze dopuszczą się działań, na ogół mówi się o działaniach niezgodnych z prawem, o konieczności postawienia dziennikarzy przed sądem, o braku usprawiedliwienia tego haniebnego czynu, jakim jest nagrywanie prywatnych rozmów. Te swoiste próby wybielenia wszystkich biorących udział w kolejnej aferze poprzez zrzucenie winy na dziennikarzy wywołują uśmiech na mojej twarzy. Wystarczy bowiem wyjaśnić, iż dziennikarz może uciekać się do wyżej wymienionych sposobów pozyskiwania informacji, o ile spełnione zostaną następujące przesłan-

ki: prowokacja ma na celu zdobycie i rozprowadzenie informacji prawdziwych, przy zachowaniu szczególnej staranności, ostrożności i rzetelności podczas gromadzenia materiału prasowego, a publikacja dotyczy sprawy ważnej dla opinii publicznej. Zdarzały się oczywiście sytuacje, w których dziennikarze byli pozywani (najczęściej przez stronę konfliktu) za przeprowadzenie nieetycznych i bezprawnych działań na tym polu. Warto wspomnieć tu o dziennikarzu Gęsinie-Torres, który, by móc trafić do ośrodka dla uchodźców i udokumentować złe warunki życia w nim, podał się za uchodźcę z Kuby i zmuszony był złożyć przed sądem fałszywe zeznania oraz podrobić dokumenty. W sądzie dziennikarza uznano za winnego popełnionego przestępstwa nielegalnego przekroczenia granicy oraz składania fałszywych zeznań i wymierzono mu karę dwóch tysięcy złotych. Można się zastanawiać, czy słusznie, bo do przeprowadzenia prowokacji (w słusznej, zaznaczam, sprawie) niezbędne było podrobienie dokumentów, ale dla sądu sprawa okazała się oczywista. Niestety, polskie prawo karne w oparciu o ustawę o prawie prasowym bardzo


26

28 stycznia 2015 ogólnie opisuje okoliczności, w których dziennikarz może zostać zwolniony z odpowiedzialności karnej w związku z przeprowadzoną prowokacją. Chociaż w Uchwale Składu Siedmiu Sędziów Sądu Najwyższego z 2005r. czytamy, iż „Wykazanie przez dziennikarza, że przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych działał w obronie społecznie uzasadnionego interesu oraz wypełnił obowiązek zachowania szczególnej staranności i rzetelności, uchyla bezprawność działania dziennikarza.” Dziennikarska prowokacja Nie da się konkretnie i dokładnie sformułować, czym jest dziennikarska prowokacja. Wynika to przede wszystkim z mocno różnorodnych działań, które podejmują dziennikarze, a także z niemożności określenia, jakie konsekwencje będą wynikały z ujawnienia przez nich pewnych informacji. Sądy rozstrzygające sprawy dotyczące prowokacji dziennikarskiej muszą odwoływać się również do kodeksów etyki i zasad, które są w nich zawarte. Dobrze jest, by rzetelny dziennikarz nie rozpoczynał swojego śledztwa od prowokacji właśnie, a by była ona jego ewentualnym zakończeniem. Fot. James Williamor/Flickr

Bezwzględnie powinny być o niej poinformowane odpowiednie organy ścigania, wydawca gazety/programu i zespół, który współpracuje z dziennikarzem. Należy jednak pamiętać, że „okoliczność wykonywania zawodu dziennikarza i popełnienia przestępstwa w ramach prowokacji dziennikarskiej nie powinna zwalniać automatycznie z odpowiedzialności karnej, bowiem przyjęcie takiego wniosku prowadziłoby do uznania, że dziennikarze stoją ponad prawem” – jak mówi prawnik oraz koordynatorka projektu „Europa Praw Człowieka” Dominika Bychawska. Prowokacja dziennikarska jest bardzo ważnym narzędziem i sposobem ujawniania przestępstw, akcji niezgodnych z prawem i innych nieprawidłowości w działaniu ludzi znajdujących się na ważnych stanowiskach. Musi służyć społecznemu interesowi, ale nie można traktować jej jako sposobu na zabawę, ośmieszenie czy poniżenie kogoś. Powinna pokazywać rzeczy, które są bezsprzecznie złe, o których wie dziennikarz, a prowokacja jest jedynym możliwym sposobem ich ujawnienia. Co z etyką dziennikarską? Czytając liczne komentarze związane

z dziennikarstwem śledczym, a co za tym idzie – z prowokacją, natknęłam się na wypowiedź Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego. „Angażując się w prowokacje, dziennikarz nie tylko sprzeniewierza się misji swego zawodu, lecz także łatwo stać się może instrumentem służącym do realizacji działań politycznych, a nawet takich, które mogą być wymierzone przeciwko państwu lub jego obywatelom. Konsekwencją dużej swobody dziennikarza w zakresie zdobywania informacji jest wymóg odpowiedzialności za ich rzetelność i prawdziwość. Z wymogiem tym nie da się pogodzić proceder określany mianem dziennikarskiej prowokacji, polegającej na podstępnym nakłanianiu do działania, mającego szkodliwe skutki dla jakiejś osoby, grupy lub organizacji społecznej”. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego rzecznik wyraził się w tak negatywny sposób. To tak, jakby dać ciche przyzwolenie na tuszowanie, zakrywanie i unikanie niewygodnych faktów. Jeśli odkrycie pewnych kart pozwoli na wyjawienie przykrej prawdy, która niekiedy związana jest z całą rzeszą ludzi, narodem, państwem i jego politykami, to dlaczego tego zakazywać? Dlaczego ludzie związani z szemranymi interesami, nierzadko piastujący wysokie, urzędnicze stanowiska, mają być bezkarni i nieuchwytni? Bo czy nie jest tak, że osoba, która boi się ujawnienia, dwa razy dłużej zastanowi się nad fałszywym ruchem? Czy lekarz, który obawia się, że pacjent wręczający mu łapówkę to przeprowadzający prowokację dziennikarz „Uwagi”, weźmie ją i schowa do szuflady? Unormowanie i uregulowanie sytuacji prawnej w tym temacie bardzo pomogłoby redakcjom, wydawcom, twórcom programów, a przede wszystkim samym dziennikarzom śledczym, którzy mogliby zająć się wyłapywaniem kolejnych afer bez obawy o utratę pracy, wynagrodzenia czy karę więzienia.

27

ekspressja nr 2

Teoria kontra praktyka SZYMON PIEGZA

Pytania o sens studiowania zadawane są coraz częściej

i z coraz większym uporem. Gdybyśmy chcieli się w pełni zagłębić w istotę sprawy, doszlibyśmy do bardzo poważnych wniosków, a wywód ten zmieniłby charakter na stricte polityczny. Jednak nie o to w tym chodzi, by narzekać, a raczej o to, by zastanowić się, mając już pewien bagaż doświadczeń, czy to w ogóle ma sens.

Zdaje mi się przede wszystkim, że pytania o sens studio-

wania dziennikarstwa nie pojawiają się w głowach pretendentów ani samych studentów, ani nawet absolwentów. Pytam braci żaków żurnalistyki: kto z was choć raz nie myślał już o połamaniu pióra na kałamarzu? Kto był o krok powieszenia mikrofonu na kołku? Kto niejednokrotnie chciał prześwietlać taśmy filmowe ze swoim materiałem? My wszyscy. Choć z tymi taśmami to lekka przesada, dzięki nowoczesnym technologiom nie musimy ich prześwietlać, jak to robili dziennikarze starsi o trzy-cztery pokolenia. Oni nie zadawali sobie tego samego pytania, przez które my dziś mamy nocne koszmary. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu bowiem nie było szkół dziennikarstwa, ukierunkowanych na teoretyczną i praktyczną naukę tego zawodu. Żurnalistą zostawał ten, kto miał lekkie pióro i nie bał się poruszać codziennych problemów. Kto dużo słuchał i dużo pisał.

Dziennikarstwo to przede wszystkim warsztat, a tego

nie sposób nauczyć się z książek. Myślę jednak, że dziś mamy to szczęście, iż studia dziennikarskie są w każdym większym polskim mieście. Wiadomo: jedne lepsze, drugie gorsze. Dziennikarstwo całkiem niedawno zostało uznane za dziedzinę naukową, a przez to otrzymało pewne przywileje, prawa oraz dodatkowe obowiązki. Myślę, że choćby dlatego możemy mówić o jego rozwoju, przynajmniej w teorii. Ta teoria jest tutaj jednak dosyć istotna, gdyż dziennikarstwo, co jest znamienne dla nauk humanistycznych, jest dziedziną synkretyczną. Oznacza to, że scala w sobie, często rozbieżne, nauki, które na nią bezpośrednio wpływają.

Ucząc

się dziennikarstwa, poznajemy podstawy psychologii społecznej, filozofii, prawa, historii i socjologii. Nie wspominając już o znajomości systemów medialnych, rynków prasowych, teorii komunikowa-

nia czy marketingu. W końcu wiedza dziennikarza winna być kompleksowa, o czym praktycy doskonale wiedzą.

To tylko teoria, powiedzą malkontenci. A gdzie pra-

ktyka? Studenci studiów dziennikarskich poznają fach przede wszystkim od kuchni, uczestnicząc w warsztatach prasowych, radiowych, internetowych, telewizyjnych czy redakcyjnych. Szczęśliwcy robią to całkowicie za darmo i bez większych konsekwencji, na co nie można pozwolić sobie, pracując w zawodzie. Studia to także doskonała szansa nauki w formie praktyk, które warto dobrze przepracować, by później mieć lepszy start, a nawet zyskać już pierwsze kontakty i znajomości w branży. W końcu czego się tam nauczymy, to nasze. Kto powiedział w końcu, że nie można tego połączyć, a więc zarówno studiować, zwiększając swoje kwalifikacje, oraz pracować, szkoląc z każdym materiałem swój warsztat pod fachowym okiem starszych kolegów?

Na koniec ostatnia, równie ważna rzecz: rynek dzien-

nikarstwa polskiego i jego zasady. Powszechnie uważa się, że to grupa całkiem hermetyczna, a bez znajomości jesteś nikim. Faktem jest, że rynek dziennikarski systematycznie się poszerza, do głosu coraz częściej dochodzą młodzi adepci i to do nich należy przyszłość tej dziedziny. Dlatego powstać musi rywalizacja między wykształconymi a doświadczonymi dziennikarzami. Badacze rynku dziennikarskiego mówią jednym głosem: dziedzina ta zmierza do samowystarczalności i kompleksowości. W niedalekiej przyszłości jedna osoba będzie zmuszona przejąć zakres obowiązków wykonywanych jeszcze niedawno przez dwóch lub trzech dziennikarzy. Na tym polega choćby video journalism, czyli praktyczne połączenie reportera, operatora, oraz montażysty w jednej osobie. Motyw trójcy w świecie mediów będzie się pojawiał coraz częściej. W tym przypadku można być pewnym, że synkretyczne wykształcenie będzie kluczowe w pełnym i rzetelnym pełnieniu zawodu dziennikarza.

Właśnie dlatego w dalekiej perspektywie uważam, że

studiowanie dziennikarstwa, ma sens. I powtarzam sobie codziennie zgodnie za jednym z popularniejszych producentów wytwórni filmowej Paramount: „Być może nie mam racji, ale wolałbym ją mieć”.


28

28 stycznia 2015

29

ekspressja nr 2

Nie wierzę w czyste intencje Z Tomaszem Szymborskim, byłym dziennikarzem śledczym, rozmawia Marta Łysek

Jak to jest z dziennikarstwem śledczym? Jest dziennikarstwo śledcze i dziennikarstwo przeciekowe. Rozumiem ideę dziennikarstwa śledczego. Dziennikarz dostaje jakąś informację i jest w stanie sam ją zweryfikować, sam dotrzeć do źródeł, porównać pewne wersje i dojść do jakiegoś wniosku. Niekoniecznie do prawdy, ale do jakiegoś wniosku. Dobrze by było, żeby to była prawda, ale jest to czasami rozbieżne. Natomiast od kilku lat służby w ordynarny sposób z dziennikarzami grają. Stąd są te różnego rodzaju wrzutki, przecieki. Jak czytasz pewne materiały, to doskonale sobie zdajesz z tego sprawę, że dziennikarz nie może dotrzeć na przykład do kont – bo są objęte tajemnicą bankową. O ile do pewnych dokumentów dotrzeć można, to bank jest akurat bardzo szczelny. A co na takie rewelacje redakcja? Pracowałem w takim dziale śledczym, który bezkrytycznie podchodził do różnego rodzaju wrzutek. I to mi się bardzo nie podobało. Jak była sprawa Blidy, ja miałem pierwsze informacje, że - w cudzysłowie - chłopcy Ziobry są w to mocno umoczeni. I mówiłem od razu,: słuchajcie, trzymając się proporcji, można to uznać za coś w rodzaju afery Watergate. Nie, no co ty gadasz, to jest niemożliwe, wiesz, my wiemy od Zbyszka. Jak usłyszałem

„wiemy od Zbyszka” , to już wiedziałem wszystko. Pisałem wtedy różne teksty, część mi puszczano, części nie. Potem za to było tak, że redakcja nam bardzo dobrze płaciła, natomiast tekstów nam nie puszczała. Dziennikarz śledczy nie powinien pracować na wierszówkę. Dlaczego? Przykład: pracowałem kilka lat w „Trybunie Śląskiej” i zajmowałem się tam tym rodzajem dziennikarstwa. Nie mówię, że przypłaciłem to bankructwem, ale gdyby nie to, że w 2001 roku przeszedłem do „Rzeczpospolitej”, gdzie były bardzo dobre warunki do tego rodzaju dziennikarstwa, finansowo nie dałbym rady. Za tekst, za którym trzeba było chodzić z dziesięć dni, czyli jedną trzecią miesiąca, dostawałem na przykład 500 złotych. Moi koledzy, pisząc normalne szpunty, nie wysilając się, zbierając je na telefon czy po prostu ordynarnie przepisując z innych gazet i zmieniając tylko szyk zdań, zarabiali pięć, sześć, siedem razy więcej dziennie, mieli wierszówkę trzy-czterokrotnie wyższą od mojej. Potem znowu redakcje bały się tekstów śledczych, zresztą to wróciło znowu: nawet jeśli się miało rację, atakowany obiekt wytaczał sprawę i to wszystko redakcję kosztowało, a sądy z kolei dosyć niechętnie i niesympatycznie podchodziły i nadal podchodzą do dziennikarzy.

Być może sami jesteśmy trochę temu winni. Nie twierdzę, że to rzeczywiście nie nasza wina, bo w szeregach dziennikarzy znalazło się wielu ludzi, którzy nieprofesjonalnie podchodzą do swojej pracy. Jeżeli taki dziennikarz zasiadał na ławie oskarżonych czy był pozwany i okazywało się, że się skompromitował, bo nie zadzwonił nawet do człowieka, o którym źle pisał - to na tym się kończyło. Czyli niedochowanie należytej staranności i rzetelności. Jeżeli ktoś cię oskarża z 212 kk, czyli o zniesławienie, to sprawa jest prosta: autor aktu oskarżenia musi udowodnić winę. Bo w procesie karnym jest domniemanie niewinności. Natomiast w sprawach o naruszenie dóbr osobistych jest przesunięcie w drugą stronę: pozwany dziennikarz musi udowodnić, że pisał prawdę i tych dóbr naruszyc nie chciał. Wróćmy na chwilę do tego podziału na dziennikarstwo śledcze i przeciekowe. Tak. Na początku lat dwutysięcznych teksty Anny Marszałek i Bertolda Kittla wywoływały orgazm, wydawało się, że to jest dziennikarstwo stricte śledcze. Późniejszy rozwój sytuacji wskazał, że nawet tacy dziennikarze jak Kittel czy Marszałek mogli być przez służby manipulowani, nawet przy swoich jak

najlepszych intencjach.

niespodzianki. I pokusy.

z ludźmi, no i tyle.

Czyli dziennikarstwo śledcze opiera się na wrzutkach? Niemal każdy artykuł jest na czyjeś zlecenie, komuś jest na rękę. Zawsze ktoś za tym stoi: informator, pokrzywdzony, polityk. Specjalnie w czyste intencje nie wierzę. Zatem nie można mówić, że my, dziennikarze śledczy, nie ocenialiśmy, my tylko relacjonowaliśmy – to jest bzdura.

Jakimi metodami można dotrzeć do prawdy? Podstawą jest obecnie Internet i różnego rodzaju jawne archiwa. Kiedyś było głośno o aferze paliwowej. Ania Marszałek napisała tekst, ja jej pomagałem razem z Michałem Stankiewiczem ze Szczecina. Potem była komisja, zresztą Witek Gadowski zrobił reportaż na temat tych paliw, tyle się mówiło o tym, że w aferę paliwową są zamieszani oficerowie WSI. Natomiast ani Wassermann, ani żaden z tych ... w tej komisji tego nie rozumiał, nie pokazał dokumentów. Ja poszedłem do IPN-u, bo okazało się, że we wszystkich sprawach paliwowych pojawia się niejaki Wiesław S. I proszę bardzo, od razu bingo. Wiesław S.: rezydent SB w Gliwicach, oficer WSW. Nikt inny nie poszedł. Nie trzeba wymyślać kwadratowych jaj, idziesz, sprawdzasz, sondujesz, rozmawiasz

W takim razie czym się różni tak zwane śledcze od normalnego dziennikarstwa? Dziennikarstwo śledcze jest też rodzajem dziennikarstwa reportażowego. Opisujesz rzeczywistość, ale paletę poznawczą musisz mieć rozszerzoną, nie możesz się skupić tylko na losie bohatera, ale także na różnego rodzaju wątkach pobocznych. Przede wszystkim robisz dokładną dokumentację, dokładny risercz, dokładny background, starasz się ten temat zgłębić. Ja na przykład skończyłem chemię, więc dla mnie sposoby mieszania paliw to było coś bardzo prostego. Ale kiedyś pisałem z Łukaszem Kurtzem tekst o profesorze Jędrzejczaku, który przeprowadził eksperyment niezgodny z prawem: dokonał niewłaściwie przeszczepu komórek macierzystych. Zrobiła się z tego wielka afera środowiska lekarskiego, a my z Łukaszem

W takim razie na czym powinna polegać praca dziennikarza śledczego? Dziennikarz śledczy, moim zdaniem, musi unikać dwóch pułapek: pierwszej, to jest takiej, żeby po prostu nie ulegać wpływom: opcjom, naciskom, wrzutkom, podrzutkom i tak dalej. A druga sprawa, że musi dbać o to, żeby jego artykuł był wiarygodny. Był prawdziwy. Musisz dotrzeć do prawdy. A po drodze czekają na takiego dziennikarza różnego rodzaju


30

28 stycznia 2015 musieliśmy się wgryźć bardzo dokładnie w temat związany z transplantacjami, z krwią, z hematologią, z genetyką. Oczywiście mieliśmy dobrych rozmówców, którzy nam to wyjaśniali, bo w ciągu trzech tygodni nie jesteś w stanie przejść kursu genetyki. No dobrze, a takie rzeczy jak prowokacja, modne ostatnio bieganie z ukrytą kamerą? Umówmy się: albo jesteśmy dziennikarzami, albo jesteśmy agentami służb. I znowu wraca ten motyw. Ja rozumiem, że telewizja, szczególnie TVN, kieruje się innymi metodami, ale tego nie pochwalam. Takiego chodzenia do rozmówcy z przypiętym, przepraszam, w rozporku mikrofonem, a na piersiach kamerą. Ja wiem, że oni muszą mieć obraz, ale albo są na tyle poważnie traktowani przez rozmówców, że ci im wierzą i pozwalają się nagrać, bo wiedzą, że będzie zmieniony głos, zapikselowana twarz i nie będzie to dla nich stanowiło żadnego ryzyka, albo nie powinni nagrywać. Kiedyś TVN poszedł do prokuratora, który owszem, był łobuzem i draniem, ale nagrali go z ukrycia, a następnie tę kasetę przekazali prokuraturze. To jest dla mnie niedopuszczalne. Albo jesteśmy dziennikarzami, albo jesteśmy współpracownikami. A tak zwane przebieranki? Przebieranki są łatwiejsze do przełknięcia niż takie nagrywanie metodami operacyjnymi. To rozumiem, to jest fajne. Tylko to musi być osoba, która stawia pierwsze kroki w dziennikarstwie, która nie ma opatrzonej twarzy, która nie ma opatrzonego nazwiska. Z drugiej strony stworzyć dziennikarzowi w redakcji fikcyjną tożsamość to jest przestępstwo. Pamiętam, że kiedyś, jak pracowałem w RMF, Miszczak mnie namawiał, słuchaj, wiesz, wyrobimy ci fałszywy dowód, zatrudnisz się tam gdzieś i tak dalej. Dlaczego zacząłeś się zajmować

dziennikarstwem śledczym? Pracuję w mediach już długo, od 1991, 1992 roku, prawie od samego początku. Tak, jak prawie każdy adept dziennikarski zaczynałem od szpuntów z miasta. Potem były kryminałki. Pisanie informacji z policji czy z prokuratury ma to do siebie, że ma się zawsze to samo, co inni. Jak rzecznik policji czy prokuratury daje jakieś informacje, to dzieli równo: daje telewizji, radiu, „Gazecie Wyborczej”, „Trybunie Śląskiej”, „Dziennikowi Zachodniemu”. Wszyscy mieli to samo: jedni mieli więcej, inni mniej. Zacząłem się zastanawiać, co zrobić, żeby mieć więcej niż inni. Pierwszy tekst, o którym można powiedzieć, że to był mój autorski tekst śledczy, to była historia malwersacji pieniędzy w śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”. To był taki materiał, że gdyby nie to, że ukazał się w gazecie regionalnej, byłby godny tego, żeby zdobyć jakąś nagrodę. Potem miałem taki bardzo ciekawy materiał o tym, że komendant Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach pobierał prowizję za ubezpieczenie policjantów. Ten materiał został nominowany do konkursu Pressa - byłem nominowany jako jedyny z dziennikarzy lokalnych, spoza Warszawy. Potem miałem jeszcze kilka materiałów, a potem zostałem pobity. To był pierwszy przypadek, w którym dziennikarz został pobity w związku ze swoimi tekstami. Co wtedy robiłeś? Byłem w „Trybunie Śląskiej”, miałem tę przyjemność relacjonowania pierwszego procesu zomowców z kopalni „Wujek”, których bronił mecenas Marek Barczyk. Kawał shitu. No i jemu się nie podobało moje podejście. Wytoczył mi chyba ze sześć procesów, byłem czasem w miesiącu prawie co tydzień w sądzie, bo miałem sprawę czy to z powództwa, czy z oskarżenia Marka Barczyka. W pewnym momencie mu chyba nerwy puściły. Oczywiście nie mam na to bezpośrednich dowodów, ale skoro zarzuty za zlecenie pobicia mnie miał jeden z zo-

mowców, których obrońcą był Marek Barczyk, dla mnie to było oczywiste. Natomiast po parunastu latach doprowadziłem do tego, że Barczyk poszedł siedzieć. Pisałem w „Rzepie” historie, w jaki sposób ten facet oszukiwał klientów. Dostałem za to nagrodę Watergate SDP. Z uzasadnieniem, że za determinację w ujawnianiu interesów mecenasa Marka B. To było dziennikarstwo śledcze: nikt mi nie robił wrzutek, ja się po prostu zażarłem na faceta, zaciąłem się, zawziąłem no i zacząłem. Rozmawiałem z ludźmi, którzy mieli - że tak powiem - krzywo z Barczykiem. Oni też oczywiście mieli interes, bo zostali przez niego oszukani i chcieli się w jakiś sposób zrewanżować. Ale to jest zupełnie co innego, niż współpraca czy korzystanie z przecieków ze służb. Moim zdaniem to było klasyczne dziennikarstwo śledcze, chociaż utarło się, że dziennikarstwo śledcze to mniej sprawy kryminalne, a bardziej polityczne, a w przypadku Barczyka kontekstu politycznego nie było. To, że jesteś chemikiem, pomaga czy przeszkadza? Raczej pomaga, tak, jak w przypadku afery paliwowej, bo nie musiałem zaglądać do encyklopedii. Natomiast studia dały mi jedno, mianowicie zdolność syntetycznego myślenia. Kojarzenia faktów. Uważam, też, że dziennikarz powinien mieć wyższe wykształcenie. Nie mówię o studiach dziennikarskich, bo to jest zupełnie co innego, ale wyższe wykształcenie powinien mieć, żeby bez kompleksów usiąść do rozmowy z doktorem, profesorem - z kimkolwiek.

Tomasz Szymborski - dziennikarz, publicysta. Były prezes śląskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pracował w “Dzienniku” i “Rzeczpospolitej” jako dziennikarz śledczy. W 2003 roku uhonorowany przez SDP nagrodą “Watergate”.

31

ekspressja nr 2

Zaszczytnie albo niechlubnie ANNA WALCZAK-WÓJCIAK

Rola dziennikarza nie ogranicza się do rozpowszechnienia treści, lecz przede wszystkim do zbierania faktów i formułowania ich w rzetelny i jasny przekaz. Jest to zawód z misją, ale nie misjonarski jednak. Chociaż rację ma też Fredro: „Jak kominiarza, tak dziennikarza zawód diable trudny: czyści, a sam brudny”.

Czytelnicy łakną sensacji, a media to biznes, który się na

niej opiera. Pod względem jakości rynek prasowy nie różni się znów aż tak bardzo od rynku produktów spożywczych. Dostarcza się nam gotowy produkt - informację. Społeczeństwo jest konsumentem informacji, której prawdziwości z reguły nie weryfikuje, tylko przyjmuje do wiadomości. Lubimy myśleć, że coś jednak wiemy. Lubimy też wierzyć w zdrowsze jedzenie z certyfikatem ECO. Jesteśmy na ogół świadomi tego, że treść jest towarem oferowanym przez media. Ulega ona obróbce, pewnym poprawkom, modyfikacjom i deformacjom, przybierając czasem postać zupełnie niepodobną do wersji pierwotnej. Prawdę warto czasem przyprawić, by była nieco bardziej pikantna. Przetworzone wiadomości raczej nie wpłyną negatywnie na nasze zdrowie, mogą natomiast wywołać efekt krzywego zwierciadła. Komunikat nie musi być kłamliwy, by wprowadzić w błąd. Wystarczy, że będzie on niepełny, okrojony z istotnych szczegółów lub przedstawiony w takim świetle, by uzyskać z góry zamierzony skutek lub określoną reakcję. Zmodyfikowana informacja, tak jak żywność GMO, jest niskowartościową pożywką dla naszego intelektu. Krytyczny obserwator, który z ciekawością, lecz czujnie i z dozą dystansu eksploruje medialną przestrzeń, nie powinien stać się ofiarą globalnej demencji. Ale my jesteśmy ciekawscy, mniej dociekliwi, a bardziej spragnieni sensacji.

Dziennikarze w swojej pracy niejednokrotnie balansują na granicy prawa i moralności. Pod ich adresem pojawiają się zarzuty o to, że bez najmniejszych skrupułów wkraczają w czyjeś prywatne życie i robią z niego medialną szopkę. Szczególnie osoby publiczne: gwiazdy muzyki, filmu, celebryci są narażone na ciągłe zainteresowanie ze strony mediów. Zdobywanie informacji wszelkimi sposobami za wszelką cenę budzi kontrowersje natury etycznej. Oczywiście, w niektórych przypadkach stosowanie prowokacji, zakładanie podsłuchów, nagrywanie prywatnych rozmów i wszystkie inne działania moralnie dyskusyjne możemy

lub w każdym razie próbujemy uzasadnić wyższym dobrem społecznym. Materiały dziennikarzy, którzy poprzez swoją działalność przyczyniają się do naświetlania spraw wymagających interwencji, są zdobywane nie zawsze w sposób zgodny z etyką dziennikarską. Niekiedy wiąże się to z konsekwencjami prawnymi lub napiętnowaniem społecznym. Co jednak, gdy celem wymagającym zastosowania drastycznych dziennikarskich środków stają się czyjeś nagie pośladki?

Stawka wzrasta, gdy dziennikarze podejmują ryzyko za-

wodowe zwiazane z dziennikarstwem śledczym. Są wtedy trochę jak detektywi o stalowych nerwach. W ich przypadku nie zawsze chodzi wyłącznie o dylematy moralne. Ludzie, którzy demaskują kryminalistów, ujawniają wielkie afery finansowe, podają do wiadomości publicznej informacje dotychczas tajne i podążają tropem mafii, ryzykują nie tylko odmową udzielenia rozgrzeszenia. Ryzykują życiem. Pytanie, czy prowadzenie prywatnego śledztwa z użyciem ukrytej kamery należy rozpatrywać w takich samych kategoriach, jak podsłuch założony w prywatnym telefonie znanego polityka? Rzecz w tym, że bez prowadzonego na własną rękę dziennikarskiego dochodzenia policja w wielu przypadkach nie dowiedziałaby się o złamaniu prawa.

Rola dziennikarza potrafi być zaszczytna i niechlubna.

Dyskusje dotyczące zasad etycznych zawsze będą miały sens, ale trudno będzie znaleźć uniwersalny konsensus. Prawo narzuca pewne zasady, ale moralność każdy ma własną. Nie chciałabym nigdy pogwałcić swojej osobistej. Nie wiem, na ile prawdomówność i rzetelność mi się opłaci. Czy luksus bycia wobec siebie w porządku mogę przypłacić utratą pracy, bo zastąpi mnie ktoś ,,lepszy”, kto nie będzie miał oporów przed tym, by pisać wygodną dla pewnych kręgów nieprawdę. Dla mnie istotną kwestią jest to, czy stanę kiedyś przed dylematem wyboru między publikowaniem sensacji, okupionej czyjąś krzywdą, a swoim sumieniem. Mogłabym teraz złożyć jakąś deklarację, w rodzaju ,,będę zawsze postępować etycznie, zgodnie ze swoim sumieniem”. Tylko czy za kilka lat, przygnieciona rzeczywistością, nie wydam się sobie śmiesznie patetyczna i naiwna? Spodziewam się, że zdecydowana większość dziennikarzy nie planowała zaprzedać duszy mediom. Chodziło przecież o to, żeby nakład się sprzedał, a nie oni sami.


32

28 stycznia 2015

dziennikarstwo public relations Numer 3 16 lutego 2015


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.