Lulki. Nieznany nauczyciel K. I. Gałczyńskiego

Page 1

1


2

Pamięci mojego nauczyciela

"Ja pochodzenia mego nie mam za ohydę, Nie patrzę skąd wychodzę, ale dokąd idę". Ambroży Grabowski "Wspomnienia"


3

I

Późną wiosną, tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego roku, bardzo rano, dopiero pierwsze promienie niewidzialnego jeszcze słońca ukazywały się na bezchmurnym niebie, gdy na zgruchotany dwa lata wcześniej nawałnicą przetaczającej się ofensywy wojsk radzieckich dworzec PKP w Raciborzu wjechał, nadzwyczaj wolno, skład kilku brudnych, starych wagonów. Pociąg właśnie przed chwilą minął ponad wzburzonym nurtem Odry most, podparty prowizorycznie pajęczyną drewnianych słupów i belek, wydawałoby się grożący rozsypaniem za lada podmuchem silniejszego wiatru. Ze składu, pamiętającego zapewne czasy pierwszej wojny światowej, kursującego na trasie Kędzierzyn - Racibórz, pośpiesznie wysypali się wymięci zmęczeniem niedospanej nocy szarzy pasażerowie, chyłkiem, zrazu - niknąc w studni tunelu pod peronami, potem tłumnie przesuwając się poprzez duży, zaśmiecony hall stacyjny. Przeskakując stopnie zewnętrznych, wysokich schodów, znikali między górami gruzów, które jeszcze nie tak dawno były tętniącymi normalnym życiem kamienicami osiemset pięćdziesięcioletniego miasta. Lokomotywa wypuściła ostatnie kłęby pary o kwaśnym zapachu porannej wilgoci mieszającej się z wyziewami stacyjnej latryny i dworcowej restauracji, rozsnuwając po peronach strzępki niknącego stopniowo, biało-szarego, śmierdzącego czadem oparu. Zawiadowca z czerwoną chorągiewką w dłoni odszedł do swojej dyżurki, do wagonów weszły chude kobiety z wiadrami i szczotkami coś wołając do siebie w języku niemieckim. Po woli na peronach nastawała cisza przerywana od czasu do czasu krakaniem przelatujących nad stacją stad kawek i wron. Ostatnim, jedynym nie śpieszącym się pasażerem pociągu był tego ranka wysoki, postawny mężczyzna, wyglądający na około pięćdziesiąt lat. Rozglądając się poprzez mocno minusowe szkła okularów w drucianej oprawie, w założonych do tyłu rękach trzymając małą walizeczkę statecznie minął tunel i hall. Zatrzymał się przed wysokimi schodami, prowadzącymi w dół, do oczyszczonej nieco z gruzów ulicy. Oparł rękę na metalowej poręczy. Jego wzrok począł się wolno prześlizgiwać po usypiskach ruin. Powyginane przedziwnymi konwulsjami szkielety zniszczonego miasta - zupełnie zresztą niepotrzebnie zrujnowanego przez wkraczające dwa lata temu wojska rosyjskie, pędzące przed sobą uciekające chyżo hordy hitlerowskie - osmolone, zdawało się zaledwie wczorajszym ogniem, prześwitujące w oczodołach pustych miejsc po oknach blednącymi w brzasku rodzącego się dnia gwiazdami, skrzypiały wiszącymi w rozprutych


4 klatkach schodowych, huśtanymi lekkim podmuchem porannego wiatru, nieokreślonego koloru i materii drzwiami. Obsypane potłuczonym szkłem góry rumowisk, ginące w najdalszej, widzianej ze schodów dworca perspektywie rozczapierzonych kościotrupów pozostałości ścian, unosiły strop nieba pokrzywionymi kolumnami kominów, wznoszących się, ale jednocześnie wiszących, zdawało się, nad dołami śmierdzących, otwartych piwnic i nad górami makulatury, obrosłej stęchłą pleśnią i niewysokimi krzakami samosiejek. Stały niby pokraczne krzyże nad cmentarzyskiem wielu pokoleń. Z miejsca, w jakim się zatrzymał ten nieśpieszny przyjezdny, widać było tylko dwa całe domy: czerwieniejącą solidną cegłą pocztę i - obok niej - wąską, trzypiętrową kamieniczkę. Z prawej strony od schodów dworcowych widać było nieczynną o tej porze stację benzynową. Przed przybyszem - w swojej trupiej postaci - otwierał się Racibórz, setki hektarów śmierci Anno Domini 1947. Przypomnijmy tutaj w skrócie informacje encyklopedyczne o tym mieście publikowane w końcu lat pięćdziesiątych XX wieku: Racibórz, miasto w województwie katowickim, nad Odrą. Około trzydzieści tysięcy mieszkańców, ośrodek przemysłu maszynowego, elektrotechnicznego, spożywczego, materiałów budowlanych, odzieżowego i chemicznego. Gród wzmiankowany w 1108 roku. Stolica księstwa piastowskiego - do 1281 roku obejmowało ono całość Górnego Śląska. Prawa miejskie nadane przed 1235 rokiem. Ośrodek handlu. Wiadomo: szlak tzw. "bramy morawskiej". W 1532 roku oderwany od Polski. Od 1740 roku pod rządami pruskimi. W drugiej połowie XIX wieku wybijający się ośrodek polskości - "Nowiny Raciborskie", liczne instytucje i stowarzyszenia oświatowe. Udział w powstaniach śląskich 1919 - 1921. Od 1922 roku Racibórz został objęty granicą niemiecką. Do Polski miasto powróciło w 1945 roku. Na tle tej, powiedzmy sobie, góry śmieci, tysięcy ton rozbitego szkła, potęgującego się z nastaniem dnia wrzasku setek przelatujących górą wron, stojąca na górnym podeście schodów dworca postać wydawała się istotą z innego świata, z innej, jakiejś niemal zamierzchłej, zapomnianej epoki. Pośród śpieszących w czeluście gruzów pasażerów osoba ta bardzo się wyróżniała wyglądem. Czysty, jak nowy, ciemno-beżowy, wełniany płaszcz bez jednej zmarszczki uchylający widoku na kołnierzyk białej, w granatową kratkę koszuli i na ciemny krawat. Nienagannie wyprasowane szare spodnie z mankietami. Brązowe półbuty, choć wyraźnie używane od dłuższego czasu, na zabrudzonej wszelakim śmieciem podłodze podestu schodów, jak lustra odbijały światła pobliskich, nielicznych latarni. Czoło nieśpieszny podróżny przesłonięte miał brązowym, pilśniowym kapeluszem. Spokój. Dystynkcja. Spojrzenie zatroskane, przepełnione roztropnością. Harmonia stroju i ostrożność gestów. Zapach czystości i... przedniego tytoniu fajkowego. Ta schludna i elegancka postać na tle dworca i jego okolicznej nędzy powojennej zdawała się być niemal absurdalnym w tamtych warunkach zjawiskiem. Zapewne, gdyby tamtą ulicą, w tamtym czasie przechodzili bezinteresowni spacerowicze, przystawaliby dziwiąc się możliwości widoku takiej postaci ludzkiej. Ale pomiędzy gruzami, wtedy, nie było nikogo, kto próbowałby myśleć o poezji... Ten starszy mężczyzna nie był dystyngowanym Anglikiem, ani nie przyjechał ze Stanów Zjednoczonych Ameryki. Był Polakiem. Przyjechał z odległej od Raciborza o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów Leśnicy Opolskiej. I był tylko, zaledwie, nauczycielem... Do


5 niedawna piastował stanowisko dyrektora zespołu szkół podstawowych i licealnych w tamtej miejscowości...

21 stycznia 1945 roku zwycięskie oddziały I Frontu Ukraińskiego wyzwoliły na Śląsku Opolskim Byczynę, Gorzów Śląski, Kluczbork i Olesno. Następnego dnia wojska radzieckie wyparły Niemców ze Strzelc i Wołczyna. W Opolu natomiast jeszcze rezydował generał Schoerner. Na dworcu opolskim, szykujący się do ucieczki niemieccy mieszkańcy nocowali na schodach i na kamiennej posadzce przy dziesięciostopniowym mrozie: starcy, kobiety i dzieci wypędzeni z domów przez patrole gestapowskie. W kierunku Dobrodzienia wyszedł z Opola ponad stuosobowy oddział Volkssturmu. W Opolu dogorywało robocze komando jeńców "E-392" z łambinowickiego obozu. Po przydzieleniu go do pracy w magazynach artykułów żywnościowych "Rigol und Waluga" kilku jeńców angielskich z wartownikiem Ślązakiem przepadło w chałupach wiejskich Wójtowej Wsi. W opolskich cementowniach hitlerowcy rozpoczęli usiłowania demontowania maszyn. Do Dobrodzienia wkraczał oddział radzieckich zwiadowców. Edmund Osmańczyk1 pisał: "My w Opolu głodniśmy są Polski! W Polsce głód zaś jest bez naszych pól! To do Polski woła Śląsk Opolski! Wróć wreszcie, Ojczyzno, nam zwól! Jest nad Odrą Opole i Wrocław, Jest nad Odrą Racibórz i Brzeg. Tam żołnierzu swą nogę postaw! Siedem wieków odwróci swój bieg".

Edmund Osmańczyk (1913-1987) - znany polski publicysta. Przed 1939 rokiem współpracownik pism Związku Polaków w Niemczech. Od 1945 roku korespondent zagraniczny. 1


6 Jeszcze nie nad całą opolszczyzną rozłopotały się biało-czerwone sztandary, jeszcze dymiły zgliszcza, gdy po rozgrzanym pożarami bruku śląskiej ziemi kroczyli pionierzy, wszelkiej maści zawodowej, im. in. oficerowie oświaty. W marcu 1945 roku dr Józef Grabowski już był w Leśnicy. A dawniej? Do roku 1945 przez dwadzieścia siedem lat mieszkał w Warszawie. Przed Warszawą była Moskwa i Kraków Wyspiańskiego, w którym się urodził. Józef Grabowski. Doktor filozofii, filolog klasyczny, znawca kultury łacińskiej, historyk, publicysta, znakomity społecznik, przyjaciel polityków, naukowców, artystów... 1 września 1947 roku dr Józef Grabowski objął funkcję dyrektora Męskiej Szkoły Ogólnokształcącej stopnia Podstawowego i Licealnego2 nr 9, im. Jana Kasprowicza, w zniszczonym działaniami drugiej wojny w 85% Raciborzu, mieście leżącym w tzw. Bramie Raciborsko - Ostrawskiej, w niecce, przesmyku między Karpatami a Sudetami, nad niewiele kilometrów liczącą tutaj od źródła - Odrą. Józef Grabowski z żoną Kazimierą i z synem Kazimierzem-Romanem (Kamuś), zrazu także z przybranym synem, Stanisławem T. i jego żoną, zamieszkali na parterze nru 6 przy ulicy Winnej, zajmując lokal wspólnie z pp. Gadomskimi. Profesor Gadomski, przedwojenny kurator szkolny we Lwowie, był w drugiej połowie lat czterdziestych minionego wieku również nauczycielem (rusycysta) szkoły im. Kasprowicza. Nowy dyrektor popularnej "dziewiątki" wykładał tylko w starszych klasach licealnych. Mimo nazwy szkoły "Męska" w - chyba dwóch - klasach maturalnych uczyło się kilkanaście dziewcząt3. Na środowisko, w jakim dr Grabowski znalazł się w Raciborzu, wywarł swoją osobowością wyjątkowo pozytywne wrażenie. Na nauczycielach, uczniach, rodzicach uczniów, na mieszkańcach miasta, a niebawem i okolic. Najpierw może, jego otoczenie, wszystkich, z którymi się zetknął lub na kim zatrzymał swój wzrok, patrzący zza mocno minusowych szkieł zafascynowały jego oczy. W spojrzeniu miał zawarte całe swoje, wtedy prawie sześćdziesięcioletnie, bogate doświadczenie niepospolitego życia. Odzwierciedlały jego przestudiowaną wiedzę i poznane z autopsji, oglądane dawniej - z bardzo bliska - obrazy znaczących dla świata aspektów spraw powstałych również z inspiracji jego umysłu. Zza okularów nigdy mu nie ulatywał uśmiech. A gdy je zdejmował, jego wzrok, zawsze życzliwy, wkręcał się do głębi w rozmówcę, który czuł to spojrzenie niemal fizycznie w najtajniejszych zakamarkach swoich myśli. Jego głos... Głos miał szczególnej barwy. Niski. Miękki. Spokojny. Nie ulegający amplitudzie zaaferowania czy zdenerwowania. Modulowany. Przyciągający ucho słuchacza. Ten głos zawsze, w każdych okolicznościach był taki sam. Nikt nigdy nie słyszał zza jego ust podniesionego tonu, ani najcichszego bodaj... krzyku. Z wszystkimi rozmawiał godnie, nikogo po mentorsku nie pouczał. Wszystkich traktował jednakowo uprzejmie.

Dawna nazwa oficjalna. Po latach, w 2002 roku, autor niniejszych wspomnień odnalazł jedną z tych uczennic - w ramach tzw. Salonu Raciborskiego, powstałego na terenie Warszawy z inicjatywy posła ziemi raciborskiej, Andrzeja Markowiaka. 2 3


7 Nie należy pominąć jeszcze dwóch atrybutów jego osobowości, jakimi były arcyschludność i elegancja. W każdych okolicznościach, w każdym okresie swojego długiego życia, do ostatniego tchnienia emanował czystością i harmonią stroju i ciała. Takie też było jego wnętrze duchowe. Nigdy nie był zamożny. Ale twierdził, że nie stać go na byle co... Przed drugą wojną, w Warszawie, uważano go za jednego z arbitrów mody. W czasie okupacji, będąc działaczem ruchu oporu, był chyba najstaranniej ubranym mieszkańcem stolicy. Najbardziej ulewny deszcz i najgłębsze błoto nie mogły zaszkodzić jego idealnie zaprasowanym spodniom i połyskowi butów. Pra-prawnuk włościanina, prawnuk organisty, wnuk samorodnego uczonego i znanego księgarza krakowskiego, syn docenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, nauczyciel i przyjaciel najznamienitszych, nie tylko polskich poetów, filozofów, polityków, także jednego z papieży, zamieszkał w 1945 roku na Ziemiach Odzyskanych. Człowiek, obdarzony znakomitym umysłem, którego inspiracje zapłodniły powstanie kto wie ile dzieł twórców znaczących nie tylko w polskiej nauce i kulturze, odrzucając propozycje objęcia wysokich funkcji we władzach centralnych administracyjnych i uniwersyteckich odradzającego się państwa, na własną prośbę otrzymał skierowanie do pracy nauczycielskiej, na jego krańcach. Mając pięćdziesiąt pięć lat pojechał z misją tam, gdzie takich ludzi jak on była największa potrzeba, tam, gdzie nie tylko nie było chleba, ale i gdzie duch polski, tłamszony wielowiekową niewolą wzywał ratunku.


8 II

Kilkanaście kilometrów na północny wschód od Bielska Białej leży miasto Kęty. A jeszcze dalej, na wschód, może o jedną dawną polską milę geograficzną jest położona wieś Bulowice. W czasach, którymi zaczynamy te wspomnienia kościół pod wezwaniem św. Wojciecha w Bulowicach był filią parafii kentckiej. W jakich mogło to być latach? Gdzieś w przedziale od połowy lat pięćdziesiątych i końca sześćdziesiątych osiemnastego wieku. Ustalenie tego czasu nie jest trudne, jeżeli tylko dokumenty parafialne z tamtych lat nie uległy zniszczeniu, ale nie jest to ważne dla wspomnień spisanych na tych kartkach. Któregoś 23 kwietnia z początku drugiej połowy wieku osiemnastego, w dniu patrona św. Wojciecha, był w Bulowicach, jak co roku, odpust. Znalazł się na nim młody organista, przybyły z Kęt, Jan Grabowski, człowiek rzutki i energiczny, nie tylko muzyk, ale jeszcze obdarzony przez naturę zdolnościami technicznymi i zmysłem handlowym. Jan Grabowski był synem Józefa, włościanina mieszkającego we wsi Głębowice, leżącej w połowie drogi od Kęt do Zatoru. Rodzina Grabowskich od wieków związana była z Krakowem i jego okolicami. Pierwszym Grabowskim, o jakim zachowała się pamięć do dzisiaj, był również Józef Grabowski, rodem z Głębowic, zapewne analfabeta, ale obdarzony przez naturę znaczną inteligencją i rozsądkiem typowym ludziom pogórza, chłonący wszelką dostępną wiedzę, pragnący tej wiedzy dla swoich dzieci, umiejący patrzeć racjonalnie w przyszłość. Jeden z jego synów, właśnie Jan Chrzciciel, stał się człowiekiem znacznie wykształconym: został organistą i kupcem. Jan wstępną edukację pobierał w Myślenicach, tam też rozpoczął naukę gry na organach. Przez jakiś czas przebywał w Krakowie, gdzie w kościele p. Marii doskonalił swój kunszt, grając na chórze na skrzypcach lub na trąbie. Z Krakowa przeniósł się do Kęt i tam objął posadę organisty w kościele parafialnym. Stamtąd to, owego 23 kwietnia przybył do Bulowic na odpust. Był to znaczący dzień w życiu tego młodego człowieka. Tego dnia właśnie poznał swoją przyszłą żonę, Teresę Jadwigę, córkę Zofii z Marchwickich i Grzegorza Florkiewiczów. Jako że było to na początku wiosny i poranki były chłodne, Teresa Jadwiga udała się na odpust w narzutce dochodzącej do kolan, z sukna zielonego, podszytej barankami, zwanej bekieszką. Po nabożeństwie, gdy wracała do domu, a słońce znacznie się już podniosło i powietrze ociepliło, zdjęła bekieszkę i niosła ją przewieszoną przez ramię. I wtedy nadszedł młody organista mówiąc do niej: "- Pozwól waćpanna, abym jej mógł nieść tę narzutkę".


9 Może szczególnego błysku oczu dziewczęcia zawdzięczał chłopak swoje szczęście? Dostąpił zaszczytu niesienia bekieszki. W krótki czas po odpuście, do rodziców Teresy Jadwigi przyszło dwóch mieszczan z prośbą o pozwolenie bywania Jana Grabowskiego w ich domu. Niedługo potem w parafii proboszcz ogłosił z ambony zapowiedzi i, w niezakłóconej kolei rzeczy, odbyło się wesele. Z kilkorga dzieci Jana Chrzciciela i Teresy z Florkiewiczów, Ambroży, urodzony 7 grudnia 1782 roku, jakkolwiek warunki nie pozwoliły mu ukończyć wyższej edukacji nad dwuletnią szkółkę józefińską swoimi zdolnościami i wielką pracą samokształceniową doszedł do wielkiego znaczenia w polskiej i europejskiej nauce i kulturze. Ambroży Grabowski, siódme z kolei dziecko swoich rodziców, miał liczne rodzeństwo. Najstarsza siostra, Tekla, wyszła za mąż za organistę, Gralewskiego, mieszkającego we wsi Bestwina. Druga siostra, Anna, dostała męża złotnika, nazywał się Zuberski. Trzecia, Rozalia, wcześnie umarła. Brat, Kajetan, został sukiennikiem. Kolejna siostra wyszła za mąż za kołodzieja, Stafińskiego. Drugi brat, Wincenty, też był organistą. Inna siostra, Katarzyna, poszła za młynarza, Bajerskiego. Była jeszcze Józefa za Majchrowskim i Salomea, garncarzowa Wiśniowska. Dochód organisty był w owych latach dość skąpy. Aby utrzymać rodzinę i wychować tak liczne potomstwo, Jan Chrzciciel, obdarzony przez naturę wieloma zdolnościami, rozpoczął handel solą, której sprzedażą trudniła się jego żona. Handlowali również winem. Grabowski sprowadził z Węgier trzy, czy nawet cztery beczki wina, wiele set litrów w owych czasach, których zawartość przyniosła rodzinie znaczny pożytek. Sycił też miód; dość długo prowadził ten interes. Doszedł do znacznego majątku. Kupił w Kętach duży dom murowany, o jednym piętrze, z obszernym ogrodem. Dom ten stał przy ulicy Czanieckiej, po prawej stronie wchodząc do niej od rynku. Wypracowawszy majątek Jan Grabowski został powołany przez mieszczan na urząd burmistrza Kęt. Po sprzedaniu tego domu baronowi Larysowi z Osieka, Jan- Chrzciciel zakupił drugi, drewniany, w ulicy Kościelnej, obok kościoła parafialnego. Ten dom - już po śmierci właściciela - spłonął niestety, 28 czerwca 1797 roku w pożarze jakiemu uległo całe miasteczko. Ówczesny burmistrz miasta Kęty, Grabowski, muzyk, nie tylko handlował solą i winem. Zysk przynosiło mu odlewanie świec do parafii, a także do okolicznych kościołów, umiał oprawiać książki, posiadał potrzebne do tej czynności narzędzia, też robił druciane klatki, wykładał irchą drewniane szkatułki na srebra, wykonywał futeraliki na okulary, produkował struny do skrzypiec... Ambroży Grabowski, syn Jana, po latach tak pisał w swoich "Wspomnieniach" o drzewie genealogicznym, jakiego był gałęzią, do swojego czasu najokazalszą: "...nie wyrosło z korzenia szlacheckiego i pochodziło z klasy, która w języku salonowym francuskim naszych panów zwie się la calaille. Drzewo to bocznych gałęzi miało nie skąpo, które nisko się zaczynały, bo od stanu włościańskiego, jakim był mój dziad, Józef Grabowski(...), gdzie i stryjowie moi pracowali w rolnictwie, ziemię w pocie czoła uprawiali, ale żadna gałąź niecnotliwym czynem się nie splamiła, jak tego dopuszczała się burzliwa


10 szlachta dawniejszych czasów, która nieszczęśliwy, teraźniejszy los nasz przygotowała...". Będąc już w mocno dojrzałym wieku - w latach pięćdziesiątych XIX wieku - Ambroży Grabowski zapisał o swoim dziadzie: "Pamiętam zacnego dziada mojego, ś. p. Józefa, który niekiedy moich rodziców odwiedzał: ubiór jego mocno w pamięci mojej się wypiętnował. Nosił on kitkę wieśniaczą z cienkiego, czystego płótna, na wierzch jakiej przyodziewał kurtę, sięgającą do kolan, z sukna oliwkowego, której troki były podwinięte. Był on gościem upragnionym nade wszystko przez młodsze dzieci, gdyż nam dawał pieniądz miedziany, zwany półtorak, z wizerunkiem najświętszej Panny, a po drugiej stronie cesarzowej Maryi Teresy z podpisem Regina Hungaria; ta moneta, choć była dla Węgier, ale miała obieg w całym państwie austryackim, a w Galicyi znaczyła groszy polskich trzy". Od około 1788 roku przyszły, dużej miary uczony Ambroży Grabowski, został wzięty na wychowanie przez babkę, Zofię z Marchwickich Florkiewiczową. Dla jego rodziców, obarczonych licznym potomstwem, mimo zaradności, jaką się wykazywali, było to duża pomoc. Kto wie, czy właśnie ta okoliczność nie spowodowała w umyśle dziecka jakiegoś impulsu do późniejszych zamiłowań. Wielodzietność nie sprzyja rodzicom do kształcenia zainteresowań poszczególnych latorośli. A przy licznych zajęciach rodziców Ambrożego dzieci przypuszczalnie puszczone były samopas, kształcone regułami i moralnością kościoła, szkoły elementarnej, sąsiadów, tradycji. Będąc u babki sam, Ambroży miał zapewne więcej okazji do zastanawiania się nad osobliwościami życia, a kto wie czy i babka nie wniosła do jego dziecinnego życia podziwu i zamiłowania do pracy i do innych nieprzemijających wartości, którymi najpierw chłopiec został napojony, a potem, jako mąż, w wieku starszym i dojrzałym, umiał z nich uczynić dzieło wielkie, nieprzemijające, będące pokarmem i wskazówką dla przyszłych badaczy. Wspomnienia o babce, Zofii, są przepojone życzliwością i gorącą miłością. Dzieciństwo Ambrożego, chłopca na pewno bardzo wrażliwego, ale i trzpiota, nie było pozbawione trosk i zwykłej biedy. Do szkoły chodził Ambroży w butach niezgrabnych, wykonanych z twardej skóry. Było to świadectwo statusu hierarchii społecznej, do jakiej należał, to że chodził do szkoły i że w butach. Ale wróciwszy po lekcjach zrzucał te kajdany ze świńskiej zapewne, niewyprawionej skóry i dopiero wtedy, biegając boso, jak wspominał po latach, czuł się swobodny. Codziennym jego chlebem były kartofle i kapusta. W pół wieku później pisał: "Odzienie moje w przykry mróz, w skwarny upał, zawsze było jednakie, tj. kapota, koszula, spodnie płócienkowe, buty i czapka - ani mniej, ani więcej. Jeśli który chłopak przyniósł do szkoły pieczone ziemniaki, iluż on wtedy miał około siebie przyjaciół!... Były one dla nas łakocią, przysmakiem, słowem tym, czym są dla paniczów karmelki". W zachowanym dokumencie z roku 1790 pt. "Popis publiczny 124 studentów w niemiecko-polskiej miasta Kęt szkole, po skończonym półrocznym zimowym kursie 15 lutego 1790 odprawiony" jest zanotowany Ambroży Grabowski. Jego nauczycielem był Antoni Salomoński. Władze zezwalały na naukę i w języku polskim, nie była więc to szkoła najgorsza. Nauczyciel Ambrożego w wystawionym 31 sierpnia 1794 roku świadectwie określił go jako ucznia zaledwie średniego. To zaważyło na dalszej edukacji


11 chłopca: nie otrzymał stypendium do gimnazjum niemieckiego w Cieszynie. Z kęckiej szkoły Grabowski wyniósł dobrą znajomość języka niemieckiego, a także umiejętność kaligrafii. W wakacje Ambroży wysługiwał się gospodarzom. W czas żniw pasł bydło. Wyniósłszy za pazuchą od babki daną kromkę chleba z twarogiem pędził krowy na pastwisko, zadowolony, że całe dni mógł z kolegami szaleć po polach. Ale i czytał. Gdzie tylko mógł pożyczał książki. W tamtych czasach, w małej mieścinie książka była rzadkością i o niewielkiej treścią wartości. Kto w Kętach mógł mieć książki? Ksiądz proboszcz, aptekarz, rzeźnik, garncarz? Ambroży zaczytywał się w "Historii o Meluzynie" ze smoczym ogonem, zachwycał się "Historią o siedmiu mędrcach", "Historią o Poncjanie cesarzu", "Historiami rozmaitymi rzymskimi", "Magieloną, królewną neapolitańską"... Czytywał także i "Żywoty świętych" ks. Skargi. Ta książka była w domu. W 1797 roku Ambroży przeżył zagładę swojego rodzinnego miasta. Do tego czasu Kęty były całe drewniane. Tylko w rynku stały dwa domy murowane, jeden z nich Kubeszowej, tam była szkoła, do której przez dwa lata uczęszczał jako uczeń, a dwa następne jako pomocnik nauczyciela uczący czytania młodszych od siebie. Trzecim domem murowanym w miasteczku był zajazd Ekelta, na rogu ulicy Czanieckiej i nieopodal stojący czwarty, Larisza, należący niegdyś do Grabowskich. W południe 29 czerwca 1797 roku zapaliła się stodoła w obejściu Klimka przy ulicy Kobiernickiej. Mocno wiejący od zachodu wiatr rozniósł ogień od dachu do dachu. Miasteczko spaliło się w ciągu kilku godzin. Ocalał tylko kościół parafialny i kilka domów w bocznych uliczkach. Odtąd w Kętach nie można było otrzymać zezwolenia na postawienie domu drewnianego. Ambroży, będą dzieckiem, co krok stykał się w Kętach z ciężką pracą, mozolną, a jakże potrzebną. Na pewno był dobrym obserwatorem, umiał już wtedy zrozumieć i docenić mrówcze zajęcia licznych rękodzielników, przede wszystkim tkaczy, licznie w tym mieście mieszkających. Miał przykład w rodzinnym domu, u krewnych i sąsiadów. Klęski były czymś naturalnym, nie załamywały ludzi, po większych czy mniejszych kataklizmach feniks powstawał z popiołów hartowany doświadczeniem. Po wielkim pożarze Kęt Ambroży wyjechał do Krakowa. Był wtedy skwarny lipiec, chłopiec miał czternaście i pół roku. Żegnała go babka, która drepcząc obok niego ostatecznie prowadziła go - jak się później okazało - w drogę będącą jego przeznaczeniem.


12

III

"Kraków, jakim go splot warunków uczynił, to było najoryginalniejsze miasto pod słońcem, z pewnością unikat na kuli ziemskiej wszechczasów. Już pod względem geograficznym położenie jego było osobliwe. Wciśnięty w sam kąt Galicji, odcięty granicą od całego niemal krakowskiego, które mieściło się w zaborze rosyjskim (ale w młodości Ambroży Grabowski jeszcze czynił swobodne wycieczki do Prądnika bez paszportu, napawając się szlachetnością krajobrazu nienaruszonego ręką człowieka), odcięty drugą granicą od przemysłowego zagłębia na Śląsku, wydziedziczony ze swej stołeczności bodaj galicyjskiej - przez Lwów, wgnieciony w plan twierdzy austriackiej z zatamowaniem ruchu budowlanego przedmieść(...). Był co się zowie małym miastem"4. Kiedy Ambroży Grabowski w 1797 roku przekraczał rogatki dawnej stolicy wielkiego państwa Jagiellonów, mieszczan, parobków, księży, oficerów itd. było zaledwie osiem tysięcy w obrębie krakowskich murów, których dzisiaj pamiątką są planty, "plantacje" jak je naoczny świadek ich urządzania - Grabowski - nazywał. W latach młodości Ambrożego chwała i znaczenie tego miasta drżały rozdeptywane ze wschodu na zachód, z północy na południe i w drugą stronę i jeszcze raz, i jeszcze...

4

Ze wspomnień Tadeusza Żeleńskiego-Boya.


13 butami żołdaków rosyjskich, pruskich i austriackich. Cudem chyba przetrwało to miasto. A może nie był to cud, tylko siła tradycji, wiara w nią, wynikająca ze znajomości historii tamtych krakowian przywiązanych do najmarniejszego okruchu średniowiecznej cegły lub pisanego dokumentu, czy zwyczaju? I mógł przypuszczać czternastoletni Ambroży, wchodząc w mury tragicznej wielkości, że stanie się za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wielkim filarem nie tylko podtrzymującym sypiące się resztki starej chwały, ale będzie i światłem dokumentującym znaczenie scalania przeszłości dla potomnych, że stanie się niejako budowniczym metody wiedzy o tym mieście wybiegającej swoją wartością w przyszłość i ciągle nie tylko aktualnej, ale coraz bardziej aktualnej? Przez jaką bramę wszedł Ambroży do Krakowa? Zapewne od południa. Ale jaka by to nie była brama obudowana basztą, widok wzdłuż murów wszędzie był jednaki: "Kraków był otoczony podwójnym murem i obstawiony dookoła basztami. Przestrzeń zewnętrzna około murów, która oddzielała miasto od przedmieść była to okolica niedostępna, zasypana górami śmieci, błota i rumowiska, wywożonymi z miasta i sypanymi bez ładu, zarosła lasem ostów, pokrzyw, szaleju, psiego mlecza, przerżnięta w różnym kierunku bagnistymi i śmierdzącymi ściekami nieczystości spływającymi z miasta, skąd rozchodził się nieznośny smród, osobliwie w czasie upałów letnich, tak że tam trudno było zapuścić kroki, a szczególniej też taką była strona zachodnia"5.

5

Ambroży Grabowski "Wspomnienia".


14 Z babką, Zofią Florkiewiczową, udał się do klasztoru oo. Bernardynów na Stradomiu, którego przełożonym był daleki krewny Grabowskich, o. Paschalis Serwan. Jakaż mogła być ich pierwsza rozmowa? Przekartkujmy przytaczane już "Wspomnienia". - Czy to wnuk Pani? - zawołał po powitaniu zażywny zakonnik wskazując na drobnego chłopca. - Czy go tu pani do szkół przywiozła? - pytał dalej. Babka odrzekła, że nie. - Po to go przywiozłam, żeby sobie wyszukał kawałek chleba. Pokiwał bernardyn łysą głową patrząc w oczy poważnego młodzieńca. Po chwili przemówił: - Och, w Krakowie jest dużo chleba, to mu go tu łatwo wynajdziemy. I patrząc ciągle na Ambrożego po chwili milczenia zapytał go: - Do czego miałbyś ty ochotę? Biedny Ambroży. Z rodzinnego miasta wywiózł małą znajomość rodzajów ludzkiego zajęcia. Wiedział o zawodzie krawca, szewca, stolarza, kowala... Nie umiał odpowiedzieć. Spojrzał rozpaczliwie na babkę oczekując jakiegoś ratunku. Ale ona, choć z zafrasowaną tkliwością patrzyła na wnuka, milczała. Bernardyn zawyrokował. - Jeżeli chcesz, to cię zarekomenduję do handlu korzennego lub do księgarni. Ambroży w sekundzie wspomniawszy swoje umiłowanie czytania wszystkiego, cokolwiek mu w rękę wpadło, już się nie namyślał. Wybrał księgarnię. Ojciec Paschalis napisał list polecający chłopca do księgarza, Antoniego Ignacego Gröbla i wręczając go młodzianowi powiedział: - Idź i po prawej ręce uważaj napis na okiennicy sklepu: Księgarnia Gröbla, a jest ona po prawej ręce wchodząc w Rynek, na końcu ulicy Grodzkiej. Uniósłszy cały swój dobytek, a to dwie koszule, dwie, czy trzy książki szkolne niemieckie i różne takie drobiazgi dziecięce, a i kapitał gotowizny zabrany z Kęt za sprzedaż dwóch par gołębi wynoszący złotych polskich 2 grosze, co wszystko mieściło się ledwie w połowie skrzynki niesionej pod pachą, opuścił razem z babką klasztor. W Rynku, w kramie, babka kupiła mu kapelusz za pieniądze z handlu gołębiami dokładając jeszcze kilka grajcarów. Spocona fizjonomia, czy to z przejęcia nieznaną przyszłością, czy to z wymęczenia drogą i skwarnym dniem jaka stanęła w księgarni na Grodzkiej nie wywarła zapewne na Gröblu szczególnego wrażenia. Przed właścicielem księgarni i drukarni stał zabiedzony chłopak w mocno schodzonej kapotce z granatowego sukna na zużytej koszulinie, w dziurawych na kolanach spodniach w paski i z małą, podłużną skrzynką pod pachą.


15 Przeczytał przyszły pryncypał Ambrożego bilet napisany ręką ojca Paschalisa i spojrzał na biedotę. - Chodziłeś ty do szkoły? - Chodziłem. - Czegóż się tam uczyłeś? - Języka niemieckiego. Antoni Gröbel zadał chłopcu jeszcze kilka zdawkowych pytań w języku niemieckim, a potem kazał mu napisać na podanym papierze swoje nazwisko. Spytał wreszcie: - Czy masz jakieś rzeczy? - Mam pierzynkę i poduszkę oraz tę skrzynkę z rzeczami - wskazał skinieniem głowy na skromny kuferek. - To sobie to wieczór przynieś i wejdź za kasę. Tego jeszcze dnia, wieczorem, wszedłszy "za kasę", Ambroży spojrzawszy na wysokie półki wypełnione książkami wyciągnął rękę po pierwszą lepszą. Był to "Dykcjonarz historii naturalnej", tłumaczony z języka francuskiego przez pijara, księdza Ładowskiego. Książka ta była drukowana u Gröbla. Ambroży z wielkim zaciekawieniem zabrał się do czytania. Nagle poznał, "że są jakieś kraje, które się nazywają Europa, Azja, Ameryka, Afryka, o czym w szkole w Kętach nikt nie słyszał... Była ta książka niby pierwszy próg lub szczebel, prowadzący do poznania świata i był to rzeczywisty początek(...) upodobania w czytaniu, a czytanie było istotnym kursem..."6 nauk przyszłego Ambrożego Grabowskiego. "Dom i księgarnia Gröblów, u których przyszło mu żyć przez dwadzieścia lat, był uczciwy, poważny, stanowił prawdziwą szkołę życia. Patriotyzm wniósł tam zapewne Antoni Ignacy Gröbel, syn kupca i księgarza, Ignacego Gröbla, przybysza z Niemiec. Żoną Antoniego była Tekla z Raciborskich. Księgarnia i drukarnia Gröbla stała się miejscem spotkań patriotów z obozu Kościuszkowskiego, profesorów i literatów, a młody Grabowski chłonął w siebie tę atmosferę pełną odgłosów zza Alp i wiary, że niedługo nastąpi wyzwolenie Polski i Krakowa. Środowisko, z którym się Grabowski zetknął w Krakowie w roku 1797 i wśród jakiego się wykształcił, było następstwem wieku Oświecenia, szkół Komisji Edukacyjnej, działalności Kołłontaja, konstytucji majowej i kościuszkowskiego powstania. Czternastoletnie rządy austriackie nie były w stanie złamać charakteru miasta, zmienić poglądów jego ludności, po prostu go zniemczyć, choćby powierzchownie, jak to miało miejsce w niektórych miastach wschodniej i środkowej Galicji. Główną przyczyną były czasy ciężkie dla Austrii, zajętej wojnami z Francją, kryzysy ekonomiczne i społeczne w monarchii, ale także sprawiał to opór Krakowa wobec prób austriaczenia go. Nawet krakowscy kupcy i rzemieślnicy, rekrutujący się w dużej mierze z

6

A. Grabowski "Wspomnienia".


16 przybyszów austro-niemieckich, w zetknięciu z kulturą polską, z miejscową inteligencją, z ludem wiejskim, ulegali polonizacji. Do tego przybyły hasła rewolucji francuskiej, coraz wyraźniej docierające do Krakowa, a wreszcie odrębność naszej kultury, jej indywidualny, niezależny charakter.

Grabowski rósł w tej atmosferze. Opisując ją później we "Wspomnieniach", kładł głównie akcent na patriotyczną atmosferę Krakowa, na opór wobec Austriaków (których nie cierpiał), na "polaczenie" się Niemców w Krakowie. Bandtkiemu wypominał, że "narodowości naszej był mało przychylny", że "przywykł do germanizmu, a odzwyczaił się od polszczyzny". Nie znaczyło to, że nie doceniał zasług i wiedzy Jerzego Samuela, z którym blisko współpracował7". Jeszcze przed 1812 rokiem Ambroży Grabowski zetknął się z wybitnymi przedstawicielami inteligencji Krakowa, oscylujących wokół osoby Kołłontaja. Do nich należeli: Jan Maj - dziennikarz i księgarz, działacz w powstaniu kościuszkowskim, Michał Juszyński - bibliograf, profesor Józef Sołtykowicz, profesor Jacek Przybylski - dyrektor biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmujący mieszkanie w domu Gröbla, z którym młody Ambroży przez kilka lat spotykał się niemal codziennie. To byli jego i przyjaciele i

7

Prof. dr K. Estreicher II-gi - "Rocznik Krakowski" tom XL, Kraków 1970, wyd. PAN.


17

wielcy nauczyciele. To oni określali jego poglądy społeczne i polityczne, jego demokratyzm, praktyczny, nie radykalny, kształcili jego przywiązanie do ludu, do stanu chłopskiego, do sztuki i kultury ludowej. Można rzec, Ambroży Grabowski został obarczony dziedzictwem promieniującym od Kołłontaja. W mieszkaniu Grabowskiego wisiał portret Kołłontaja - świadectwo tradycji, myśli i działalności tuzów kształtujących ducha mniejszych umysłem.

W czasach Księstwa Warszawskiego zetknął się Grabowski z młodszym od siebie poetą, historykiem i krytykiem literackim, Kazimierzem Brodzińskim ("O klasyczności i romantyczności"), a także z poetą Wincentym Reklewskim, uczestnikiem kampanii moskiewskiej. Ich opowieści osnute na ciężkich przeżyciach związanych z próbą wskrzeszenia Polski, dyskusje przy świeczkach określały coraz bardziej demokratyzm i krytycyzm Grabowskiego wobec klasy posiadaczy, wobec szlachty.


18 Gdy Ambroży Grabowski został redaktorem i wspólnikiem Mateckiego (po śmierci w roku 1799 męża, Antoniego Gröbla, Tekla z Raciborskich Gröblowa wyszła za mąż w 1808 roku za Józefa Mateckiego) przypadło mu przygotować do druku dzieło Michała Juszyńskiego "Dykcjonarz poetów polskich". Był to owoc wieloletniej pracy tego wierszopisa i plebana kieleckiego, nieprzeciętnej miary erudyty i bibliografa. Dzieło to do dzisiaj ma swoją wagę, jest oparte na rzetelnych badaniach bibliograficznych i źródłowych. Pracę Juszyńskiego Grabowski podzielił na tomy i całkowicie uporządkował. Przy tym Juszyński przekazał Grabowskiemu wiele pomysłów przypowieści staropolskich i anegdot, co te opracowawszy Grabowski wydał w 1819 roku z przedmową Józefa Ossolińskiego8. Ile Grabowski nauczył się przy tej pracy, nie trudno sobie wyobrazić.

Grabowski robił korekty do dzieła profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Sołtykowicza, "Ostanie Akademii Krakowskiej" i prawdopodobnie je redagował. To, co dziełu nadawało główną wartość były to setki, tysiące przypisków. Była to ciężka praca. A Grabowski był korektorem pedantycznym i biegłym. Przestawanie przez rok 1811 Grabowskiego z Sołtykowiczem, bliskim człowiekiem Kołłontaja, praca nad jego dziełem, musiała rozbudzić w młodym księgarzu pasje historyczne w zakresie bibliografii, dziejów kultury, kultury materialnej, pamiątek i zabytków. A przy tym z pracy przy dziełach takich ludzi jak Juszyński, Sołtykiewicz, z ich

Józef Maksymilian Ossoliński (1748-1826) - pisarz, tłumacz i bibliofil, założyciel - w 1817 roku - Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. 8


19 przyjaźni, wyniósł Grabowski może więcej niżby mu dały suche wykłady uniwersyteckie. Fakt, że posiadał umysł chłonny i jakby stworzony do samouctwa. Potrafił nauczyć się języków obcych, łaciny, a także średniowiecznej paleografii 9, znakomicie mógł czytywać średniowieczną niemczyznę, a jaką to było podporą w jego działalności naukowej, łatwo zrozumieć. Znajomość paleografii i średniowiecznej niemczyzny pozwoliła Ambożemu Grabowskiemu odkryć postać Wita Stwosza10. Przez dziesięciolecia był najwyższym autorytetem znajomości dziejów i twórczości tego artysty. Do tego stopnia, że nawet nauka niemiecka z czasów hitlerowskich przyznawała rację jego dowodom motywującym twierdzenie, że Stwosz był Polakiem. Hitlerowscy historycy sztuki - niebywale w obliczu nagminnego fałszowania przez nich historii i dowodów pochodzenia wielu twórców i uczonych - odrzucali wszelkie racjonalne uzasadnienia polskich naukowców, już z czasów po Grabowskim, na podstawie nowszych badań wytykających mu popełnienie b

"Postać Ambrożego Grabowskiego nasuwa mnóstwo tematów: jego charakter i poglądy, jego wiedza i osiągnięcia naukowe, jego pierwszeństwo na wielu polach, zwłaszcza bezcenne dla nas zrozumienie ikonografii, wpływ, jaki wywarł na dzieje naszej sztuki, na naszą muzeologię, inwentaryzację zabytków i inne dziedziny nauk historycznych. Niemal w każdej z nich zaznaczył swój udział(...). Dzieło jego okazuje, że był to dużej wartości uczony, wybiegający swą metodą i zamiłowaniami w przyszłość(...). Nie popełnimy błędu stawiając jego "Wspomnienia" w pierwszym rzędzie pamiętników polskich, obok dzieł Paska, Kitowicza, Kołłontaja, Rzewuskiego, które przekazały wiedzę o dawnym obyczaju i zapomnianych wypadkach(...). W prostej linii czujemy się

Paleografia - nauka o piśmie i jego rozwoju w starożytności i średniowieczu; umiejętność odczytywania dawnych rękopisów, napisów, dokumentów itp. 10 Wit Stwosz, Stosz, Stoss (ok. 1447-1533) - wybitny - pochodzenia niemieckiego - rzeźbiarz późnogotycki, malarz i miedziorytnik. Działał w Norymberdze i Krakowie. Jest twórcą m. in. głównego ołtarza w krakowskim kościele Mariackim, nagrobka Kazimierza Jagiellończyka na Wawelu, płyty nagrobnej Zbigniewa Oleśnickiego w Poznaniu, słynnego Pozdrowienia Anielskiego w Norymberdze. 9


20 spadkobiercami jego idei. Żarem szlachetnej pasji przepoił swoją działalność, nauczył współczesnych opieki nad zabytkami i nauczył cenić historię w nich żyjącą"11. Ambroży Grabowski, odkrywca twórcy Ołtarza Mariackiego, Wita Stwosza, czeka jeszcze na swoich biografów, czeka również na wydanie, kto wie czy nie obszerniejsza i ciekawsza druga część "Wspomnień". Pierwsza część, zawarta w dwóch, grubych tomach została opracowana przez Stanisława Estreichera12 i udostępniona drukiem na początku minionego stulecia.

Ambroży był dwukrotnie żonaty. Z Józefą z Nowakowskich miał troje dzieci: Józefę żonę senatora Wiktora Kopffa, zmarłą w 1895 roku, Marię - żonę architekta Karola Kremera i syna, Maksymiliana - sędziego i prezydenta Tarnowa, zmarłego w 1889 roku.

Prof. dr K. Estreicher II-gi - "Rocznik Krakowski" tom XL, Kraków 1970, wyd. PAN. Stanisław Estreicher (1869-1939) - syn Karola (I-go). Historyk prawa, bibliograf i publicysta. Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kontynuator rozpoczętych przez ojca prac nad Bibliografią polską. 11 12


21 Maksymilian Grabowski też miał troje dzieci: Eugeniusza - był profesorem w Szkole Przemysłowej w Krakowie, zmarł w 1922 roku, Stanisławę, późniejszą Gąsiorowską, której córka, Maria wyszła za mąż za profesora Albina Żabińskiego, założyciela Wyższej Szkoły Handlowej w Krakowie, i drugiego syna, Lucjana - profesora astronomii Politechniki Lwowskiej, zmarłego w 1941 roku. Z drugą żoną, Józefą ze Służewskich - córką generała króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, J. Służewskiego - miał Ambroży Grabowski dwoje dzieci: córkę, Stefanię i syna, Kazimierza. Stefania poślubiła w roku 1858 Karola Estreichera13, wówczas urzędnika sądowego we Lwowie i początkującego bibliografa. Ich synem był profesor Stanisław Estreicher, zamordowany przez hitlerowców we Lwowie podczas ostatniej wojny, wnukiem zaś znany historyk sztuki, zmarły w 1984 roku, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, Karol Estreicher II-gi.

Karol (I-wszy) Estreicher (1827-1908) - bibliotekarz, bibliograf, krytyk, historyk sztuki, literatury i teatru, publicysta. Profesor i dyrektor muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeden z założycieli Akademii Umiejętności. Długoletni (od 1868 roku) dyrektor biblioteki Jagiellońskiej. Twórca Bibliografii polskiej, obejmującej całe piśmiennictwo polskie i Polski dotyczące, od początku do końca XIX w. Prace o teatrze i literaturze dramatycznej. 13


22


23


24 Wspomnieć tu można jeszcze o rodzinnym pokrewieństwie Grabowskich z Morelowskimi (Marian Morelowski, znany historyk sztuki), z Burzyńskimi (Zbigniew Burzyński, pionier sportu balonowego), z Grzybowskimi (profesor UJ, Konstanty Grzybowski)... Syn Ambrożego, Maksymilian, był żonaty z Teodorą z Majerów, siostrzenicą prezesa Akademii Umiejętności. Lucjana Grabowskiego łączyły stosunki rodzinne z jego kuzynem, księgarzem, Edwardem Münichem.


25 IV

Józef Grabowski, wnuk Ambrożego, urodził się 21 maja 1890 roku w Krakowie. Był jedynym synem Kazimierza Grabowskiego, ówczesnego docenta higieny na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także znakomitego lekarza praktyka. Jako naukowiec posiadał Kazimierz Grabowski wielkie zasługi w nowej w tamtych czasach gałęzi wiedzy medycznej. Śmiało można nazwać go "ojcem higieny". Matką przyszłego pedagoga była Józefa z Fryczów, ciotka artysty malarza, Karola Frycza14.

Eliza Pareńska i Józefa z Fryczów Grabowska. (E. Pareńska = (1857-19190 żona prof. St Pareńskiego, „dom bankowy” Młodej Polski, przyjaciółka malarzy Wyspiańskiego i Wojtkiewicza)

Karol Frycz (1877-1963) - artysta malarz, grafik, scenograf, reżyser, dyrektor teatrów, współpracował głównie z teatrami krakowskimi i warszawskimi. Współtwórca nowoczesnej scenografii polskiej. 14


26


27 Dzisiaj trudno dociec, gdzie Józef Grabowski rozpoczął wstępną edukację. Z pozostałych po nim nielicznych dokumentów jest znana szkoła średnia, do której uczęszczał w latach 1904 - 1908. Było to gimnazjum św. Jacka w Krakowie, od kilkudziesięciu lat już nie istniejące. W roku 1908 Józef Grabowski uzyskał w tym gimnazjum maturę, z pierwszą lokatą ex aequo z niejakim Adamem Krokiewiczem 15, późniejszym znakomitym uczonym. W 1892 roku ojciec Józefa, Kazimierz Grabowski, po niefortunnych operacjach na giełdzie, nie mając możliwości spłacenia zaciągniętych honorowych długów wyjechał niemal dosłownie "za chlebem" do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zamieszkał w Trenton w St. New Jersey. We wdzięcznej pamięci tamtejszych mieszkańców zapisał się jako powszechnie znany i ceniony lekarz, a także jako działacz polonijny. Przed śmiercią, która nastąpiła w 1912 roku zwrócił zaciągnięte w kraju pożyczki. Do dzisiaj w Trenton dba się o jego grobowiec i pamięta o dobroci i szlachetności tego polonusa. Miłymi strażnikami pamiątek pozostałych po nim jest znana w Trenton rodzina, Wojciechowskich. Po wyjeździe ojca do Ameryki, Józef miał wtedy niespełna dwa lata, jego matka prowadziła z synem bardzo skromne życie. Nieczęste przesyłki finansowe zza oceanu z trudem łatały rosnące potrzeby nawet tak małej rodziny. A już nauka w tamtych czasach była wyjątkowo kosztownym luksusem. Płatnych korepetycji zaczął Józef udzielać od średnich klas szkoły powszechnej. W gimnazjum była to już jego praca normalna. W latach uczęszczania do szkoły średniej, a i później, będąc studentem, zarabiał też rezultatem zainteresowań przyrodniczych: drukował w fachowych pismach galicyjskich, także wiedeńskich, opracowania wyników swoich obserwacji prowadzonych nad motylami. Przede wszystkim uczył się, a wyniki miał świetne. Usiłował szybko stanąć "na własnych nogach" zdobywając możliwości finansowego wsparcia matki. Nie tylko szkoła, literatura, prasa, czy teatr - ówczesny potencjał informacji - stanowiły źródło jego wiedzy. Ze szkoły austriackiej na pewno wyniósł zrozumienie pojęcia dyscypliny, niezbędnej do prowadzenia dorosłego życia pozytywnego. Charakter jego edukacji narodowej kształtował się w domu żyjącego jeszcze Karola Estreichera I-ego, ciotki Stefanii i ich syna, ciotecznego brata Józefa - Stanisława. Żył w Krakowie Wyspiańskiego. Widywał tego "ponurego, mocno już schorowanego brodacza" (określenia poety i malarza ze wspomnień Grabowskiego), widział pierwsze wystawienie "Wesela", znalazł się niemal w środku słynnego skandalu towarzyskiego, jakie to przedstawienie wywołało, poruszał się w cieniu teatru Słowackiego - był częstym gościem jego "jaskółki" oglądając słynnych wówczas aktorów, blisko z nimi przebywając - w domu Estreicherów - obok najświetniejszych, często w tamtych latach bardzo kontrowersyjnych autorów, tych postępowych ale i tzw. zachowawczych, dzisiaj już zupełnie zapomnianych...

A. Krokiewicz, filolog klasyczny, profesor Uniwersytetu Warszawskiego; prace z zakresu filozofii starożytnej, historii i myśli religijnej i rozwoju pojęć etycznych (Nauka Epikura, Studia orfickie, Sokrates); tłumacz O rzeczywistości... Lukrecjusza, Zarysów Pirrońskich... Sekstusa Empiryka, Ennead Plotyna. 15


28 Brał czynny udział w ówcześnie realizującej się rewolucji kulturalnej usiłującej dokonać wyłomów w skamieniałej mentalności krakowskiej. Powiązany koligacjami rodzinnymi był w samym środku - młodym, chłonnym bardzo umysłem - młodopolskich zawirowań i nawet szatańskich biesiad przybyszewszczyzny16. Kształciła go szkoła austriacka i Młoda Polska. Obserwując, posiadając umysł analityczny - stawał się racjonalistą, uczestnicząc - dyskutował, zadawał pytania... Pomny na bagaż pozostawiony przez przodków, intelektualnie, podobieństwem zainteresowań, bardzo związany ze swoim dziadem, Ambrożym, stawał się gorącym patriotą (Józefa Grabowskiego dywagacje historyczne na jego lekcjach historii, czy języka polskiego w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku wiele miały wspólnego z sentencjami pozostawionymi w pismach Ambrożego). W 1905 roku Kraków liczył 94.473 mieszkańców. Ten rok pozostał w pamięci Józefa Grabowskiego jako okres, w którym na dobre począł się krystalizować jego światopogląd. 2 lutego, 15 i 22 października przewaliły się przez Kraków wielkie demonstracje uliczne. Echa rewolucji rosyjskiej. Chłopiec miał już 15 lat. W Krakowie powstało klerykalne Polskie Centrum Ludowe i Nacjonalistyczne. Studenci zorganizowali się w "Zjednoczeniu". Ukazał się "Czerwony Sztandar" i "Z pola walki". R. Starzewski został redaktorem naczelnym "Czasu". Akcja na rzecz królowej Jadwigi. Austriackie władze przekazały miastu zamek na Wawelu; początek robót konserwatorskich w zamku królewskim. Powstał klub sportowy "Wisła". Od tego klubu zaczął się romans Grabowskiego ze sportami wodnymi.

Stanisław Przybyszewski (1868-1927) - prozaik i dramaturg, przedstawiciel modernizmu w literaturze niemieckiej i polskiej. Prekursor ekspresjonizmu. Wywarł silny wpływ na atmosferę Młodej Polski. Redaktor pisma krakowskiego "Życie". 16


29 A w kulturze? W 1905 roku odbył się w Krakowie Zjazd Historyczno-Literacki im. Mikołaja Reja. St. Kutrzeba17 wydał swoją "Historię ustroju Polski", Feldman18 - "Pomniejszczycieli olbrzymów", Rydel19 - "Betlejem polskie", A. Strug20 - pierwsze opowiadania, Wyspiański - swojego "Hamleta". Na scenie u Słowackiego "Tkacze" Hauptmanna21 i "Na dnie" Gorkiego22. Solski23 - w środku - wtedy - swojego życia - został dyrektorem teatru miejskiego. Z mową inauguracyjną J. A. Kisielewskiego24 powstał "Zielony balonik". Malczewski25 namalował "Zatrutą studnię". Wystawiają Kandinsky26 i Ślewiński27. Do Wyspiańskiego przyjechali Piłsudski i Żeromski - w sprawie skarbu narodowego...

Stanisław Kutrzeba (1876-1946) - historyk prawa polskiego, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wilhelm Feldman (1868-1919) - krytyk literacki, publicysta, pisarz. Redaktor miesięcznika "Krytyka". Rzecznik Młodej Polski. 19 Lucjan Rydel (1870-1918) - poeta, dramatopisarz, tłumacz. 20 Andrzej Strug, właść. Tadeusz Gałecki (1871-1937) - pisarz, działacz Socjalistyczny. Oficer Legionów Polskich. Po 1926 roku przeciwnik Piłsudskiego. Pisał powieści i opowiadania społeczno-psychologiczne ukazujące dzieje walk rewolucji1905-1907 i pierwszej wojny oraz konflikty w niepodległej Polsce. 21 Gerhart Hauptmann (1862-1946) - niemiecki dramaturg i powieściopisarz. Ugruntował naturalizm na scenach niemieckich; wprowadził motywy baśniowej symboliki o wymowie społecznej. Laureat nagrody Nobla w 1912 roku. 22 Maksym Gorki, właśc. Aleksiej M. Pieszkow (1868-1936) - pisarz rosyjski, publicysta. Twórca literatury realizmu socjalistycznego. Bunt przeciwko mieszczaństwu i carskiemu niewolnictwu skonkretyzował w obrazach rewolucji proletariackiej. 23 Ludwik Solski, właśc. Ludwik Napoleon Sosnowski (1855-1954) - aktor wszechstronny, reżyser, dyrektor teatru; szczególnie związany z teatrem krakowskim. Występował do końca życia. Popularny zwłaszcza w rolach charakterystycznych. 24 Jan August Kisielewski (1876-1918 - dramaturg krakowski, przedstawiciel modernizmu. 25 Jacek Malczewski (1854-1929) - jeden z czołowych malarzy Młodej Polski. Profesor ASP w Krakowie. Malował m. in. realistyczne sceny z życia zesłańców na Sybir także obrazy symboliczne. 26 Wassily Kandinsky (1866-1944) - rosyjski malarz, grafik i teoretyk sztuki. Jeden z twórców i główny przedstawiciel abstrakcjonizmu. 27 Władysław Ślewiński (1854-1918) - malarz, przebywał głównie we Francji. Malował płaskie, dekoracyjne pejzaże z Bretanii, portrety Bretończyków, górali, martwe natury. Banderia - orszak konny asystujący uroczystemu pochodowi. 17 18


30

W dwa lata później Stanisław Wyspiański umarł. Siedemnastoletni chłopiec, w tłumnym kondukcie odprowadził go wczesną, grudniową porą na Skałkę przy akompaniamencie króla polskich dzwonów - Wielkiego Zygmunta. Chłopiec znacząco dla swojej osobowości już obejmował ogrom wartości napisanych przez tego geniusza słów. Rok wcześniej wyostrzającym się coraz bardziej zmysłem krytycyzmu spojrzał na Kraków przez pryzmat tekstu "Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej28. Znał już współczesny sobie Kraków. Kochał go, ale mimo przemożnego do rodzinnego miasta uczucia, chciał się wyrwać z tego, bądź co bądź mocno - w jego mniemaniu - stęchłego zaścianka. Gdzie? Wtedy, z perspektywy Krakowa i - co nie było bagatelne - najtaniej najbliższy wielki świat zaczynał się w Wiedniu. Ale czy do Wiednia?... Rok 1908. Rok matury. W Krakowie rozgorzał spór o domy św. Idziego. Wyszedł organ PPS Frakcja Rewolucyjna "Przedświt". Krakowska banderia29 wyjechała na obchody jubileuszowe cesarza Franciszka Józefa I do Wiednia. E. Haecker demaskował J. Borowską jako agentkę Ochrany. St. Kutrzeba został profesorem prawa polskiego na UJ. Katedrę antropologii objął profesor J. Talko-Hryncewicz. Powstała artystyczno-malarska grupa "Zero" z W. Kossakiem i L. Kowalskim. Inny znakomity malarz, Leon Wyczółkowski pojedynkował się z również tego zawodu przedstawicielem, Józefem Mehofferem. Kampania przeciw Feldmanowi. Zawiązała się Dyrekcja Koncertów Krakowskich - Dropiowski, Trzciński. Do Krakowa - na stałe - przyjechał Karol Irzykowski30. Nadszedł czas studiów. Wyjechać do Wiednia? Zapewne głównie ze względu na niedostatek, w jakim się znajdował z matką, pozostał w Krakowie. Przestąpił progi Uniwersytetu Jagiellońskiego, zapisał się na wydział filozoficzny, studiowanie na tym wydziale wiązało się z mniejszym obciążeniem finansowym, wiedza o mądrości mało kosztowała... W 1909 roku Sejm krajowy uchwalił ustawę o tzw. Wielkim Krakowie. Zakończono budowę gmachu Towarzystwa Rolniczego, zaprojektowanego przez S. Odrzywolskiego. Zapolska Gabziela z Korwin-Piotrowskich (1857-1921), dramatopisarka i powieściopisarka, w młodości aktorka.Czołowa przedstawicielka pol. Naturalizmu, atakowała obłudę moralną mieszczaństwa. 29 Banderia – w Polsce nazwa orszaku konnego asystującego podczas uroczystości. 30 Karol Irzykowski (1873-1944) - krytyk literacki, pisarz. Czołowy przedstawiciel krytyki międzywojennej. Twórca nowatorskiej powieści psychologiczno-intelektualnej "Pałuba". 28


31 Rozgorzała walka o basztę Kościuszkowską. Utworzono organizacje niepodległościowe "Strzelec" i "Promiń". Grabowski należał do "Strzelca". Na Uniwersytecie F. Bujak został profesorem historii gospodarczej, W. Tokarz profesorem historii Polski. Stanisław hrabia Tarnowski natomiast ustąpił z katedry. Wyszło dzieło Adama Grzymały-Siedleckiego31 "Stanisław Wyspiański", Żeromski wydał "Różę". Teatr im. Słowackiego dopiero tego roku stał się teatrem "Słowackiego". W listopadzie 1909 roku Grabowski obserwował strajk kolegów z Akademii Sztuk Pięknych, patrzył na postać odchodzącego Juliana Fałata32. Poznał Dunikowskiego, który właśnie osiedlił się w Krakowie. Jesienią spór o panoramę Grunwaldu w Barbakanie. Feliks Nowowiejski33 został dyrektorem Towarzystwa Muzycznego. Kardynał J. Puzyna raczył wyrazić sprzeciw sprowadzeniu zwłok Słowackiego na Wawel. 15 lipca 1910 roku Grabowski pierwszy raz widział Ignacego Paderewskiego, podczas obchodów grunwaldzkich i odsłonięcia pomnika Jagiełły. Osobiście spotkał się z nim dopiero po kilku latach, gdy słynny pianista i kompozytor w odrodzonej Polsce objął urząd premiera. Jesienią brał udział, czynny, w "zimmermaniadzie" - antyklerykalnych rozruchach studenckich. Z zapartym tchem słuchał wykładów Ignacego Chrzanowskiego34 i K. Nitscha35. Nie opuszczał wykładów z historii powszechnej profesora W. Sobieskiego36. Studiował książkę F. Perla37 "Dzieje ruchu socjalistycznego" i z rodzinnej powinności L. Stasiaka38 "O narodowości Wita Stwosza". W początkach roku 1911 Grabowski pojechał do Wiednia. Na Berlin, czy Paryż nie było go stać. Kolejna przesyłka finansowa od ojca, już jedna z ostatnich, bowiem Kazimierz Grabowski zmarł w 1912 roku, a więc kolejna przesyłka, a także własne oszczędności pochodzące z zarobków za korepetycje i publikacje o motylach pozwoliły mu wreszcie na opuszczenie, choć na krótko, mocno zdulszczonego Krakowa. Zrazu upajał się architekturą, podobną w wyrazie do krakowskiej, ale w jakże większym wymiarze. Oddał się nowym znajomościom w literackich knajpach. Zwiedzał muzea i dostępne pałace. Wstąpił rychło na wydział prawa, a także dość skrupulatnie uczęszczał na wykłady Sigmunda Freuda39. Pochłaniał dzieła traktujące o rozwoju społeczeństw, kultury, sztuki, religii...

Adam Grzymała-Siedlecki (1876-1967) - krytyk literacki, prozaik i dramaturg. Julian Fałat (1853-1929) - malarz, łączył realizm z elementami impresjonizmu. Malował m. in. sceny myśliwskie, pejzaże, świetny akwarelista. Powyższe zdanie dotyczy jego odejścia z krakowskiej ASP. 33 Feliks Nowowiejski (1877-1946) - kompozytor, dyrygent, organista wirtuoz. Utwory orkiestrowe, organowe, pieśni (Rota). 34 Ignacy Chrzanowski (1866-1940) - historyk literatury. Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Polskiej Akademii Umiejętności. 35 Kazimierz Nitsch (1874-1958) - językoznawca, profesor uniwersytetów we Lwowie i Krakowie. Członek wielu akademii zagranicznych. Twórca dialektologii polskiej, autor ponad 700 prac naukowych. 36 Wacław Sobieski (1872-1935) - historyk. Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor m. in. "Dziejów Polski" oraz prac z historii Polski XVII w. 37 Feliks Perl, pseud. Res (1871-1927) - działacz polskiego ruchu robotniczego, publicysta, jeden z głównych teoretyków PPS, współzałożyciel (1892) PPS, członek jej władz. Od 1915 roku redaktor naczelny organu prasowego PPS "Robotnik". Po przewrocie majowym 1926 roku w opozycji do Piłsudskiego. 38 Naukowiec, który w początkach XX wieku udowadniał niemieckie korzenie Wita Stwosza. 39 Sigmund Freud (1856-1939) - austriacki neurolog i psychiatra. Profesor neuropatologii w Wiedniu. W oparciu o kliniczne doświadczenia związane z leczeniem nerwic, głównie histerii, stworzył i rozwinął psychoanalizę, 31 32


32 Wiosną tego roku Grabowski poznał cesarza. Dwudziestojednoletni student, aktualnie prawa, wybrał się pewnego, wyjątkowo słonecznego i jak na tę porę roku ciepłego dnia do parku otaczającego pałac Schönbrunn 40. Wędrówki po parku cesarskim odbywał podczas tego pobytu w stolicy ówczesnego, liczącego już wtedy swoje ostatnie dni imperium bardzo często. Tego, pamiętnego dla niego dnia, przechadzając się - wspominał po latach - głównie rozmyślał o Owidiuszu. Wspominał także Przybyszewskiego, którego estetyki, właściwie maniery literackiej nie znosił. Nie lubił go z powodu życiowego flejtuchostwa, a i powieści, wtedy już z wolna zapominanego autora-skandalisty, wydawały mu się pretensjonalne, zdarzenia w nich zawarte nierealne w postrzeganej rzeczywistości, filozoficznie puste. Przypomniał sobie Przybyszewskiego z powodu jakiejś książki, której winietę widział rankiem tego dnia w jednej z często odwiedzanych przez siebie księgarń. Po kilkudziesięciu latach już nie pamiętał ani nazwiska niemieckiego autora, ani tytułu dzieła traktującego o polskim pisarzu. Pamiętał natomiast podglądanie w parku pięknych arystokratek przechadzających się i przejeżdżających mimo powozami w towarzystwie służby. Kobiety nosiły na głowach ogromne kapelusze-kwietniki, w rękach trzymały kolorowe, obwieszone falbankami parasolki chroniące ich twarze przed promieniami słońca. Od dłuższego czasu siedział na ławce oddając swoją twarz ciepłym dotykom słońca, gdy w pewnym momencie, zza zmrużonych powiek dostrzegł nadchodzącego wolnym krokiem jakiegoś starca bez nakrycia głowy, odzianego w niczym nie wyróżniający się mundur oficerski bez dystynkcji. Postawny, wysoki starzec skłonił się przed siedzącym młodym człowiekiem i zapytał, czy może się przysiąść. Grabowski, z gruntu będąc wyjątkowo uprzejmym człowiekiem, miłym gestem dłoni i uśmiechem na twarzy zaprosił nieznajomego usuwając się nieco na jeden z końców ławki. Wspominał, że z inicjatywy gościa szybko wdali się na jego ławce w pogawędkę. Zrazu, ani tego dnia, ani w kilku kolejnych spotkaniach podczas pobytu w parku nie rozpoznał w nim CK zwierzchnika. Podobnie jak student, starzec zawsze spacerował sam, wyraźnie wybierając ustronne alejki. Zanim krótkowzroczny młodzieniec rozpoznał w starcu cesarza, spotkali się w parku tej wiosny kilkakrotnie. Czasem strzec nosił mundur, zawsze bez dystynkcji i bez nakrycia głowy, czasem był ubrany jak pospolity mieszczuch wiedeński, aczkolwiek, dawało się to zauważyć od pierwszego spojrzenia, wykwintnie. Byli już niemal zaprzyjaźnieni. Starszy pan, łysawy, o imponujących bokobrodach wyraźnie polubił studenta. Rozmawiali o drzewach, o rozwijających się na mijanych rabatach kwiatach, o wiosennym śpiewie ptaków, o koniach i... o kobietach... Prowokowany pytaniami znajomego Grabowski - później sobie sens tamtych pytań uzmysłowił - nie zorientowany co do znaczenia osoby, z jaką się spotyka, wielekroć się wypowiadał z młodzieńczą nieroztropnością o wrogości do dworu, a także, o zgrozo, przepowiadał rychły upadek Austro-Węgier, a

jako teorię osobowości, rozwoju społeczeństw, kultury, sztuki, religii oraz jako specyficzną metodę leczenia zaburzeń emocjonalnych. 40 Barokowy pałac cesarski w Wiedniu. Bogato dekorowane rokokowe wnętrza, rozległy park.


33 co za tym szło: wróżył powstanie wolnej Polski, wskrzeszonej także z ziem okupowanych wówczas przez Austrię. Również tematy związane ze sztuką były przedmiotem ich rozmów. Ale o sztuce - po latach Grabowski wspominał - choć jego starszy interlokutor miał dużą o niej wiedzę i wyrażał ciekawe poglądy dotyczące różnych jej dziedzin, to jednak, gdy tylko w jej kierunku schodziły ich rozmowy, wyraźnie dawał do zrozumienia, że spośród poruszanych przez nich tematów sztuka nie specjalnie go interesuje. Co innego polityka, albo stosunki społeczne. Tutaj tkwiły problemy, przy omawianiu których i starcowi i studentowi nigdy słów i argumentów nie brakowało. Incognito cesarza zostało zerwane na którymś z kolei spotkaniu. Zrazu widywali się przypadkowo. Na ostatnie trzy, cztery zejścia, już się celowo umawiali. Podczas jednej z mocno zaperzonych przeciwnymi argumentami rozmów podszedł do nich dość niespodziewanie jakiś wyzłocony oficer. Uprzednio się skłoniwszy, z wyszukaną etykietą, jak zauważył Grabowski, zasalutował przed starcem i zwrócił się do niego per "wasza cesarska mość"... Student był bardzo zaskoczony i zupełnie nie mógł zrozumieć dlaczego wcześniej nie rozpoznał w przygodnie poznanym staruszku, o imponującej skądinąd posturze - cesarza. Przecież w swoim życiu widział tysiące jego przeróżnych wizerunków, wśród nich były i odzwierciedlenia fotograficzne, wiele z nich barwnych, w tamtych czasach co prawda ręcznie kolorowanych, ale nadzwyczaj wiernych "pierwowzorowi". Najbardziej - wspominał później z serdecznym śmiechem - przejmował się słowami, które kierował do monarchy... "- Jakie ich, rewolucyjne przecież było ich brzmienie i znaczenie, mogą być reperkusje?"... Ale Franciszek Józef, dobroduszny staruszek, wezwany do jakichś swoich zajęć, na pożegnanie ciepło uścisnął dłoń niespodziewanie skonfundowanego młodego człowieka i... zaprosił go do siebie, do pałacu Schönbrunn. Niestety, Grabowski nie tylko nie zdołał skorzystać z tego zaproszenia monarchy, ale już nigdy więcej cesarza nie widział. Tuż po wyjeździe Grabowskiego do Wiednia, Kraków przeżył strajk i okupowanie Collegium Novum przez studentów. Włodzimierz Tetmajer41 został posłem po nowych wyborach do Rady Państwa. No, nie państwa Polskiego oczywiście... Na UJ katedrę filologii angielskiej objął profesor R. Dyboski. Stanisław Stroński został profesorem filologii romańskiej. Na katedrze wydziału filozoficznego stanął profesor W. Heinrich. Karaków się powiększył wchłonąwszy Płaszów. 29 listopada Grabowski już uczestniczył w Krakowie w prapremierze "Legionu". Był obecny na odczycie L. H. Morstina42. Na UJ prowadził długie dyskusje z profesorem Heinrichem. Od nowego roku akademickiego 1911-1912 Grabowski intensywnie studiował nauki przyrodnicze, ale i - bardziej jeszcze - historię i filologię klasyczną. Na tych wydziałach był tzw. wolnym słuchaczem, ale utrwalanie wiedzy z tych dziedzin określiło umiejęt-

Włodzimierz Tetmajer (1862-1923) - malarz, przedstawiciel Młodej Polski. Ludwik Hieronim Morstin (1886-1966) - dramaturg, prozaik, poeta, tłumacz. Założyciel pisma literackiego "Museion". Pisał sztuki dramatyczne osnute na motywach klasycznych. 41 42


34 ności i erudycję na całą jego przyszłość. W późniejszych swoich ankietach personalnych, obok wzmianek na temat ukończenia dyplomem wydziału filozoficznego, w rubrykach dotyczących zawodu zawsze pisał "filolog klasyczny". Na wykładach profesora botaniki, M. Raciborskiego poznał kobietę swojego życia, Litwinkę, Kazimierę Grużewską. Marzycielski błękit jej oczu na zawsze, od wtedy, zatrzymał się na posturze, jeszcze dość szczupłej, ale sporej wysokością, przystojnego Józka. Wielka miłość wybuchła u obojga z całą, zawarowaną dla młodzieńczości, siłą. W Józku jednak uczucie to zatrzymało się na tamie specyficznych obaw, może kompleksów, może pochodzenia natury męskich ambicji... Z problemem wyrosłym na zahamowaniach wynikłych z podobnych dylematów, zmagał się przez całe późniejsze, w miarę długie, wspólne z Kazimierą życie.


35


36

A tymczasem przyjechał do Krakowa Arcyksiążę Karol. 30 czerwca 1912 roku w dalekim Trenton zmarł Kazimierz Grabowski. A. Sapiecha otrzymał sakrę biskupią podwawelskiego grodu. Została utworzona Tymczasowa Komisja Stronnic Niepodległościowych. W inauguracyjnym seansie pierwszego stałego kina krakowskiego wziął udział z narzeczoną i Grabowski. Po latach nie przypominał sobie ani tytułu, ani treści widzianego wtedy filmu. Zapewne - mówił dotykając tego tematu - była to jakaś składanka złożona z krótkich, wesołych ruchomych obrazów. Ale pamiętał, że zdarzenie to było wielką w Krakowie, towarzysko-prasową sensacją. W 1913 roku nastąpił bliższy kontakt Grabowskiego ze świeżo przybyłym do Krakowa ze Lwowa profesorem Tadeuszem Sinką43. Być może profesor Sinko, wówczas jeszcze stosunkowo młody, zaledwie trzydziestosześcioletni naukowiec, był tym człowiekiem, który poza rodziną Estreicherów wycisnął największe piętno na zainteresowaniach Józefa. Z profesorem Sinką Grabowski stykał się wcześniej. Kilkakrotnie słuchał jego wykładów podczas krótkich pobytów we Lwowie, a także uczestniczył w wielu biesiadach intelektualnych w domu profesora Stanisława Estreichera, gdzie młody, słynny niebawem filolog klasyczny i historyk literatury polskiej bywał częstym gościem. Te kontakty trwały niemal do śmierci profesora, która nastąpiła po drugiej wojnie. W tym też roku, trudno w dokładniejszych szczegółach kalendarza ustalić okres tej podróży, Grabowski wyjechał poprzez Wiedeń i Wenecję do Rzymu. Nie była to wycieczka

Tadeusz Sinko (1877-1966) - filolog klasyczny i historyk literatury polskiej. Profesor uniwersytetów we Lwowie i Krakowie. 43


37 krajoznawcza. Jedynie w Wiedniu jeden dzień oczekiwania na połączenie kolejowe i dwa spędzone w Wenecji były swobodnym odetchnięciem od ustawicznych zajęć. W Rzymie - tym razem - krótkie spojrzenie Józefa zatrzymało się tylko na Forum Romanum, a wnętrza muzeum watykańskiego zwiedzał niemal biegiem. Do Rzymu bowiem przyjechał wtedy pracować. Archiwum i biblioteka papieska stały się głównym miejscem pobytu Grabowskiego podczas tej jego pierwszej bytności w świętym mieście. Nie przypuszczał, że po latach będzie Watykan odwiedzać jeszcze kilkakrotnie, ale już jako gość głównego gospodarza tego miniaturowego, ale potężnego wpływami państwa. W pamięci Grabowskiego jego pierwszy pobyt w Rzymie zapisał się niezbyt wieloma szczegółami godnymi pamiętania. Miasto brudne, zaniedbane, ludzie szarzy, rozwrzeszczani, nijacy. Zabytki? W 1913 roku nie miał czasu, ani pieniędzy na realizację zachcianek turystycznych. Wertował dokumenty i strony starych ksiąg. Przygotowywał pracę do rigorosum44 o biskupie Karnkowskim45. A w Krakowie? Nad Wisłą przerzucono trzeci most u wylotu ul. Starowiślanej. Ukazał się tygodnik PSL "Piast". Domańska - bliska znajoma matki Józefa - wydała "Historię żółtej ciżemki". Irzykowski napisał "Czyn i słowo", Nowaczyński46 "Nowe Ateny", Hubert Rostworowski47 "Judasza z Kariothu", Rydel "Zygmunta Augusta". Dyrekcję teatru Słowackiego objął słynny Tadeusz Pawlikowski48. Natychmiast po rigorosum Grabowski wyjechał z Krakowa. Nie wyrywał się jednak w kierunku zachodu. Nie było go stać na dalsze kształcenie się w renomowanych uczelniach Europy. Miał już sprecyzowane pojęcie o swojej przydatności zawodowej. Chciał być nauczycielem. Szły złe czasy. Krocząca bessa zjadała wszelkie koniunktury. W Krakowie pracy dla niego nie było. Otrzymał propozycję zatrudnienia w charakterze nauczyciela domowego dzieci hrabiów Platerów, w ich majątku, na Żmudzi. W końcu Żmudź, to też świat... Zabrał ze sobą tylko kilka dziesiątków najważniejszych, z dotąd zebranych przez siebie książek i opuścił Kraków... już na zawsze. Nigdy bowiem na stałe do swojego rodzinnego miasta nie powrócił. W lipcu tego gorącego roku 1914, bynajmniej nie z powodu wiosennej, czy letniej aury, wyczytał w którymś z kolejnych listów od Ziuty (przezwisko Kazimiery Grabowskiej używane w rodzinie), że i ona również opuściła Kraków, wróciła do majątku rodziców, przebywa na Litwie. A więc byli stosunkowo blisko siebie. Ale jeszcze wtedy, wymieniając częste informacje o własnych losach bieżących i dotyczące Rigorosum - dawniej egzamin doktorski na wyższej uczelni. Karnkowski, Stanisław (1520-1603) - arcybiskup gnieźnieński od 1581 roku, walczył z ruchem reformacyjnym, stąd zwany "młotem kacerzów", przewodniczący komisji sejmowej do spraw Gdańska (tzw. komisji Karnkowskiego), regulującej m. in. zwierzchnie prawa Polski w Gdańsku (Constitutiones Carnkovianae). 46 Adolf Nowaczyński-Neuwert (1876-1944) satyryk, dramaturg, publicysta. W latach międzywojennych rzecznik nacjonalizmu i antysemityzmu. 47 Karol, Hubert Rostworowski (1877-1938) - dramatopisarz, poeta i publicysta. Pisał symboliczne i ekspresjonistyczne dramaty o problematyce moralnej ujętej w duchu realistyczno-metafizycznym. 48 Tadeusz Pawlikowski (1861-1915) - krytyk teatralny i reżyser. Dyrektor Teatru Miejskiego w Krakowie i Teatru Miejskiego we Lwowie. Położył wielkie zasługi dla rozwoju teatru polskiego. Wprowadził do repertuaru współczesne dramaty polskie i obce. 44 45


38 ewentualnych, wspólnych planów przyszłościowych, nie przypuszczali, zwłaszcza Grabowski, mający obiekcje do bliskiego związku z piękną, a zwłaszcza bogatą Kazimierą, że lada tydzień połączą się formalną przysięgą małżeńską na zawsze. W czasach gimnazjalnych i studenckich Grabowski kształcił nie tylko własny umysł, ale i swoje ciało. Kochał Zakopane, Tatry, odkryte przez Chałubińskiego49. Podczas zim wiele czasu spędzał na nartach. Góry, narty, wędrówki, to poza interesującą go wiedzą, były jego pasje. W późniejszych latach przewędrował pieszo lub przy pomocy nart wszystkie trasy górskie Europy. Po miłości do gór, do Tatr, po jakich błądził jeszcze w wieku siedemdziesięciu kilku lat, doszło głębokie uczucie do wody. Był znakomitym pływakiem. Wpław przemierzał kilometry Wisły. Stał się również wytrawnym kajakarzem i żeglarzem jachtowym. Góry - w latach uniwersyteckich - witały go zimą, lato spędzał nad wodą. W swoich czasach krakowskich często odwiedzał Probołowice, majątek rodzinny matki. Zaprzyjaźnił się z kuzynką, Marią Frycz50, swoją rówieśnicą, która również często bywała w Probołowicach otoczonych od wiosny do jesieni hektarami soczystej zieleni, przestrzenią pofałdowanych pól, atmosferą spokoju przesyconego snuciem wzniosłych planów na przyszłość i intelektualnymi dysputami o sztuce, nauce, polityce...

Tytus Chałubiński (1820-1889) - lekarz i przyrodnik. Profesor w Warszawie. Współzałożyciel i pierwszy przewodniczący Kasy im. Mianowskiego. Pionier klimatycznego leczenia gruźlicy. Odkrył wartość leczniczą i turystyczną Zakopanego. Jeden z pionierów taternictwa, badań przyrody tatrzańskiej i kultury góralskiej. 50 Maria Frycz (1893-1988?) - siostrzenica matki Józefa Grabowskiego. Polonistka, nauczycielka szkół średnich. Po drugiej wojnie mieszkała w Toruniu. 49


39

Jeszcze na długo przed 1914 rokiem do grona probołowickich przyjaciół doszła KaziaLitwinka o marzycielskich, niebieskich oczach i wielce romantycznym usposobieniu. Rozmawiając nadzwyczaj poważnie, były to zupełnie inne do dzisiejszych, Anno Domini 2004, w sensie intelektualnym i bycia w ogóle, młodzieżowe czasy, przemierzali kilometry pól i lasów, pieszo lub bryczką. Pod niebem, wtedy jeszcze w krakowskich okolicach jakże błękitnym, rozdygotanym śpiewem skowronków, wśród zbóż, wysokotrawiastych, soczystych ciemną zielenią łąk, nad czystymi strumieniami, wtedy jeszcze prawdziwej wody, dyskutowali o dniu bieżącym, deklamowali Wyspiańskiego - co z tą Polską?, upajali się poezją Tetmajera, Mickiewicza, Słowackiego, Asnyka51... Grabowski do końca życia zachował doskonałą pamięć. Mógł recytować "z głowy" długie rozdziały prozy, poezji, od twórców starożytnych po dzieła współczesne i to w oryginalnych, sukcesywnie poznawanych przez siebie językach. Szybko stał się wytrawnym znawcą kultury, dziejów historycznych, biografii, uwarunkowań polityczno-socjologicznych... Od najmłodszych lat obracał się wśród prominentów ówczesnej nauki. A jeszcze wtedy - w ówczesnym boomie rozwijającego się kapitalizmu - nauka i kultura

Adam Asnyk (1838-1897) - poeta i dramaturg. Członek Rządu Narodowego w powstaniu 1863 roku. Pisał liryki tatrzańskie, wiersze satyryczno-obyczajowe, erotyki, sonety filozoficzno-refleksyjne, nowele i studia literackie. 51


40 określała granice polityki. Charakteryzując się niepospolitymi zdolnościami rozumowania analitycznego potrafił, czasem dość brutalnymi słowami, bardzo trafnie oceniać. Potrafił również zachwycająco opowiadać. Przyjaźń z kuzynką, Marią Frycz, trwała wiele dziesiątków lat. W kilkanaście lat po śmierci Grabowskiego, ponad dziewięćdziesięcioletnia, przemiła dama, wspominała swego kuzyna z nadzwyczajną sympatią, podziwem i dumą z powodu tego swojego pokrewieństwa. Czy w tamtych latach Grabowski, najściślej otoczony kręgiem ludzi, jacy bezsprzecznie współkreowali oddech środkowoeuropejskiej kultury nie próbował sam być twórcą? Czy rozpoznanie politycznego miejsca Polaków, obarczone racjonalistycznym i wielce dla pozytywizmu polskiego znaczeniem przeszłości swoich przodków i rówieśników, rosnących wraz z modernizmem i szaloną Młodą Polską, nie rodziło w nim ambicji własnego sposobu publicznej kreacji? Gdyby pisał w sposób, jak umiał opowiadać, byłby zapewne jednym z najpoczytniejszych pisarzy, czy publicystów. Z biegiem życia posiadł ogromną wiedzę pogłębianą ustawicznymi studiami i interesującymi kontaktami. Doradzano mu, namawiano do pisania pamiętników. Nie chciał. Nie lubił pisać... Jakże trudno dzisiaj z tego powodu odtworzyć koleje jego życia, zwłaszcza jego myśli. Nie znosił pisania listów, a jeżeli już był zmuszony do skreślenia jakiejś informacji, czynił to nadzwyczaj zwięźle, oficjalnie, zaledwie zdawkowo. Ale na pewno Grabowski usilnie szukał dla swojego życia najwłaściwszego miejsca. Jego dążenie do osiągnięcia statusu nauczycielskiego musiało być drobiazgowo przemyślane. Poza tym, w odniesieniu do współczesnego punktu widzenia zawodu nauczycielskiego należy się jakieś wyjaśnienie: w latach młodości i średniego wieku Grabowskiego, zawód nauczyciela posiadał ogromny prestiż i był może nie nazbyt sowicie, ale godnie wynagradzany. Dzisiaj trudno zrozumieć, że człowiek obdarzony wieloma talentami, gruntownie wykształcony, posiadający znajomość kilku języków starożytnych i kilkunastu (tak, kilkunastu!) współczesnych europejskich, całe życie dążył do zaledwie osiągnięcia statusu dobrego nauczyciela szkoły średniej. Natura Grabowskiego nie mogła przylgnąć do czegoś przypadkowego, danego przez los, przez koneksje, czy blask profitu materialnego. Całe jego życie było jednym wielkim przykładem prawości względem innych, ale przede wszystkim względem samego siebie. Skoro uznał, że nie poświęci się karierze naukowej, prawniczej, czy pisarskiej, a tylko pedagogicznej, to znaczyło, że czuł w sobie moc, podobną tej na przykład, jaka kazała Kasprowiczowi pisać, a Szymanowskiemu komponować. Powołanie? Nie ulega wątpliwości, że i warunki materialne, w jakich znajdował się z matką również w jakiejś mierze pokierowały jego poszukiwaniami własnego miejsca. Z pisania, z samego pisania nie było możliwe utrzymać się samemu, a co dopiero z rodziną. Tym bardziej, że i nastawał czas groźny, nad Europą wisiała wojna, to dawało się na ziemiach trzech zaborów wyraziście odczuć. Ale, że będzie to wojna światowa, nikt nie przypuszczał.


41 Poświęcić się karierze naukowej? Podobna sprawa. Bez znaczniejszego zaplecza rodzinno-finansowego nie było to możliwe. Grabowski obserwował rodzinę Estreicherów. W chwili jego poczęcia, była to już niebagatelna w hierarchii nauki europejskiej dynastia, posiadająca już takie właśnie, materialne, na ówczesne czasy wystarczające do osiągnięcia planowanych zamierzeń naukowych zaplecze. On takich możliwości nie miał. Późniejsze jednak jego życia koleje, ze wszelkimi ich uzasadnieniami udowadniają, że jakiejkolwiek oferty by nie otrzymywał, niosącej nawet znośne i ponadwystarczające profity, wielokrotnie odrzucał propozycje objęcia oferowanych mu funkcji centralnych w kraju, administracyjnych, konkretnie związanych z oświatą, czy prestiżowych stanowisk dydaktyczno-naukowych - kierowanych do niego z kilku uniwersytetów polskich. Zawsze chciał być i był tylko nauczycielem szkół średnich. Wykonywał pracę, którą kochał. Z lakonicznych wspomnień Grabowskiego - nigdy nie lubił mówić o sobie - wynika, że kilka miesięcy, jakie spędził u Platerów przepojone były obopólną, jego do pracodawcy i odwrotnie, życzliwością i sympatią. Wielki takt, godność, pogoda ducha, wyrozumiałość na potknięcia innych i wyjątkowa skromność Grabowskiego zawsze przyciągały do niego wszystkich, którym dane było z nim się zetknąć. Stosunek hrabiostwa Platerów i jego wychowanków, ich dzieci, do młodego nauczyciela niemal natychmiast stał się bliski i rodzinny. Kilkakrotnie odwiedzała Józefa narzeczona - przyjeżdżając do niego z rodzinnej Litwy. Prowadząc nieskończone rozmowy zwiedzali okolice miejsca jego pracy. Na fotografiach z tamtego okresu, nieco niewyraźnych, widać rozległe mokradła, rozlewiska porosłe szuwarami. Wśród gęstych trzcin trafia się kajak, w którym siedzi szczupły mężczyzna o bujnej, czarnej czuprynie, oczywiście w okularach. Pozostało tych fotografii w rodzinnym albumie cztery, pięć... Są to jedyne zachowane zdjęcia, na jakich widać na głowie u Grabowskiego włosy. Fotografie te - oczywiście czarno-białe - robione były przez Ziutę jakimś prostym, skrzynkowym aparatem. W krótki czas po opuszczeniu domu Platerów dość gwałtownie wyłysiał. Ziuta-Kazia Grużewska była zlitwinizowaną Polką. Do końca życia mówiła ze specyficznym akcentem nie zmiękczając głosek przed "i". Grużewscy (inna ich gałąź podpisywała się: Grużeviĉius) od pokoleń mieszkali na Litwie. Głównym ich zajęciem było bogacenie się. Ziuta odstawała nieco od swojej rodziny. Była wprawdzie, jak jej rodzice i dalsi przodkowie, dziewczyną bardzo praktyczną, ale jej intelekt wymagał czegoś więcej niż tylko domowej edukacji przy pomocy guwernantek i dziedziczenia w jakiejś przyszłości setek hektarów, wielu folwarków, cukrowni, czy też kilku gorzelni. Mimo, że była jedynym dzieckiem swoich rodziców, wychowywana w dostatku, rozpieszczana przez otoczenie i - właśnie - włosko-francuskie guwernantki, pozbawiana nawet cienia najbardziej błahego kłopotu, ukształtowała się w kobietę trzeźwo przystającą do życia, umiejącą nazywać rzeczy po imieniu, zdolną szybko się adaptować do każdych przez los narzuconych warunków. Choć usposobienie miała dość sentymentalne i romantyczne, jak typowe panny z tzw. kresowych dobrych, ziemiańskich domów, to jednak cechy jej charakteru pozbawione były fałszywej kokieterii. Kazia potrafiła nie tylko własnoręcznie


42 wyczyścić swoje buty, czy przygotować wyszukane potrawy. Sprawnie na zajęciach uniwersyteckich dokonywała wiwisekcji na szczurach, czy psach. Gdy los rzucał ją w wyjątkowo trudne warunki, czy to w lata rewolucji bolszewickiej w Moskwie, czy w okres drugiej wojny, bądź w szarość powojennej biedy polskiej, zawsze potrafiła stanąć na wysokości zadania. Nie tylko wtedy umiała dla siebie i swoich najbliższych zdobyć możliwości egzystencji. Zawsze w trudnych okolicznościach ratowała obcych, mniej od niej zaradnych, potrzebujących pomocy. Była serdecznym człowiekiem umiejącym potrzebujących wesprzeć życzliwą radą, czynną, najczęściej dyskretną pomocą, wydając nawet wielkie sumy w intencji szlachetnych celów. Kochała życie i potrafiła także pośród kłopotów wynajdywać radosne chwile. Bywała też nieraz szalona w pomysłach i ich realizacji, nigdy jednak nie opuszczał jej rozsądek. W każdych okolicznościach była damą. Ziuta też została nauczycielką. Obdarzona przez skuteczne działania przodków ogromnym majątkiem, przez naturę niepospolitą urodą, rezultatem własnej pracy i wykorzystanych zdolności rozległym wykształceniem - w tamtych czasach kobieta posiadająca dyplom uniwersytecki, to była nadzwyczajna rzadkość - również przez całe życie uczyła cudze dzieci... Józef miał wiele oporów przed uczynieniem z Kazi swojej żony. Jego ambicja, człowieka właściwie ubogiego, stojącego u początku wojny, bez konkretnych perspektyw materialnych, nie posiadającego własnego mieszkania, nie bardzo pozwalała mu wiązać się z ukochaną. A ponad wszelkimi jego obiekcjami górowała ta, dotycząca majętności Kazi, o zdobyciu jakiej przez siebie on nawet nie mógł marzyć.


43


44

Przechodzące w Europie błyskawicznie postępujące po sobie, po zamachu w Sarajewie, znane z historii wydarzenia, dość szybko jednak, może nawet nie po woli Józefa, przypieczętowały ich wspólnotę. Specyficzna była ta wspólnota... Łączył ich bogaty intelekt, zainteresowania, praca niemal zawsze w tej samej szkole, na ogół wspólne, liczne podróże, oczywiście też kłopoty i tak zwana proza codzienności. Przez całe życie jednak oddzielnie się finansowali. Ani jednego grosza z pieniędzy żony nie wydał Grabowski ku zaspokojeniu jakiś swoich zamierzeń. Można stwierdzić, że nawet gospodarstwa domowe mieli w małżeństwie osobne. Z końcem wiosny, a raczej na początku lata 1915 roku, Józef Grabowski, jako poddany austriacki został internowany przez władze rosyjskie i przewieziony do Moskwy. Ziuta wyjechała za nim. W Moskwie, w kościele polskim, odbudowanym w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia, po upadku ZSRR, wzięli ślub i od tej chwili zostali ze sobą na całe przyszłe, nieprzewidywalne dobre i złe, w wojennych, rewolucyjnych niebawem okolicznościach, w obcym, wrogim i nieznanym kraju.

V

Ze wspomnień Grabowskiego Moskwa roku 1915 wyłania się jako bardzo szary konglomerat ponurych refleksji. Nędza podpierana rozpaczą tysięcznych rzesz biedoty, a na


45 jej tle tu i ówdzie olśniewający blask złota bogatej arystokracji i finansowych oligarchów. Hektary walących się ruder i niedostępne pałace plutokracji. Już początek panowania cara Mikołaja II - człowieka ograniczonego intelektualnie, słabego psychicznie i ulegającego wpływom swojej żony, Aleksandry (m. in. sprawy związane z rzekomym mnichem, osławionym Rasputinem) zdawał się źle wróżyć o losach Rosji. Straszna katastrofa w dniu jego koronacji - w maju 1896 roku - na polu Chodyńskim pod Moskwą, której ofiarą padło wiele setek uduszonych w tłoku ludzi, pozostawała w jaskrawej sprzeczności z hucznymi i kosztownymi uroczystościami koronacyjnymi. Balu dworskiego, mimo nieszczęścia, ku zdumieniu całej ówczesnej dyplomacji europejskiej, nie odwołano. Przesądny naród rosyjski wróżył panowaniu młodego wtedy cara jak najgorzej. Taki, ciągle jeszcze trwający bal klasy posiadających, czerpiących zyski z wyjątkowego w ówczesnej Europie upodlenia upodlenia milionów, zastał w Moskwie Grabowski. Opowiadał po latach: "- To, co widziałem w Moskwie, i w Rosji w 1915 roku, w państwie od dwunastu miesięcy krwawiącym w bezsensownej, wyniszczającej zwłaszcza najbiedniejsze warstwy narodu, głównie chłopstwo, żyjące ciągle w poddaństwie mimo dawno już zniesionej pańszczyzny, w państwie, które przystąpiło do wojny bezsensownie zubożywszy uprzednio własnych karmicieli, przygotowało mnie do nowego przestudiowania wydarzeń z 1905 roku i do zrozumienia tego, co się w Rosji stało dwa lata później...". Grabowski nie tylko rozumowo analizował zastane w Rosji spektrum uwarunkowań socjologicznych. Doktor filozofii, filolog klasyczny, z prozaicznych powodów, istnieje bowiem konieczność jedzenia i potrzeba jakiegoś dachu nad głową, mocno zakasał rękawy. Otrzymał posadę... brukarza. Zaczął przenosić tysiące "kocich łbów" i układać je według narzuconego przez majstra-analfabetę porządku, wzdłuż rowów ściekowych, od granic chodników, trotuarów, jak się dawniej nie tylko w Polsce, ale i w Rosji, z francuska mówiło. Poznawał Rosję z pozycji klęczącej i od wyglądu butów przechodniów dochodził charakteru mieszkańców tego kraju. Nie cierpiał, nie odczuwał poniżenia, wszak był filozofem. Zyskał - z racji tego swojego przygodnego zawodu, jak po wielu latach wspominał - wśród robotników-analfabetów wielu przyjaciół dzielących się z nim nie tylko wysiłkiem mięśni, ale i chlebem. Podczas przerw w pracy Grabowski recytował im wiersze Lermontowa i Puszkina, także Mickiewicza. Zrazu, nim poznał rosyjski, czynił to po polsku. Dzisiaj seanse takich recytacji, do słuchaczy w obcym języku mogą się wydawać niepojęte. A jednak, z relacji Grabowskiego wynika, że jego prości towarzysze brukarskiego zajęcia, w zasadzie nawet nie posiadający elementarnych szkół, potrafili słuchać go z zapartym tchem. Podobieństwo słowiańskich języków, mimo wszelakich niezrozumień, choćby onomatopeją, impresją fraz wymawianych zwrotek, zbliżało. Szybko jednak Grabowski poznał język kraju, do jakiego został internowany, do tego czasu obcą sobie mowę; jego recytacje rosyjskich i wielu polskich autorów coraz bardziej odbywały się przy stosowaniu słów rosyjskich. Tłumaczył sam, a vista.


46 Kazia, z kolei, wędrowała po suterenach, poddaszach i pielęgnowała chore dzieci. Na ogół sieroty po wojakach przepadłych gdzieś na frontach w środkowej Europie za chwałę dwugłowego orła. Przyjmowała porody - po ukończeniu biologii zdążyła odbyć kurs felczerski -, obmywała ropiejące wrzody, karmiła niemowlęta o wyłupiastych oczach, sterczących żebrach i wielkich brzuchach... W głębokich oficynach, piwnicach i na gnijących poddaszach trwoniła resztki zasobów materialnych przywiezionych z Litwy, wypruwanych zza podszewek coraz bardziej wytartych szub, karmiąc głodnych, odziewając półnagich. W Moskwie, obok niewyobrażalnego zbytku niewielu, postępowała przeraźliwa nędza. Pod koniec sierpnia 1915 roku Grabowski zdjął skórzane nagolenniki brukarza - w Rosji skóra zawsze była najtańszym materiałem, z jakiego wykonywało się okrycia, czy elementy ochronne nakładane na ciało - i przywdział, na bardzo krótki zresztą okres, zarękawki - kto dzisiaj wie co to takiego - magazyniera w jakiejś miejskiej instytucji. Ale już od 10 września stanął przed tablicą w... polskiej szkole. Od tego dnia, razem z Kazią, znowu byli nauczycielami. Zaczęli pracować w gimnazjum założonym w Moskwie przez W. Giżyckiego52, przekształconym wkrótce w szkołę słynnego Polskiego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny dla dzieci uchodźców z Królestwa Polskiego. Innym nauczycielem u "moskiewskiego Giżyckiego" był niejaki Stanisław Leśniewski53, o zaledwie cztery lata starszy od Grabowskiego, znakomicie się zapowiadający logik, członek SDKPiL. Leśniewski z Grabowskim bardzo się zaprzyjaźnili. Znajomość ta, nie tylko na gruncie towarzyskim trwała do śmierci jednego z twórców warszawskiej szkoły logicznej - Leśniewski-Łukasiewicz54 -, do roku 1939. S. Leśniewski w gimnazjum Komitetu uczył matematyki. Niezbyt wybitnym uczniem, jeśli chodzi o pozytywne wyniki z przedmiotów, dość niesfornym w zachowaniu - ze wspomnień Kazimiery i Józefa Grabowskich z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia - w znajdującej się w Moskwie polskiej szkole był niejaki Konstanty Ildefons Gałczyński. Uroda i osobowość nowej wówczas w szkole, młodej nauczycielki, Kazi Grabowskiej właśnie, wywarła na dziesięcioletnim niespełna, bardzo wrażliwym z natury chłopcu, obdarzonym wielką wyobraźnią - jak go po latach charakteryzowała Kazia - spore, wielorakiej natury, wrażenie.

Prywatna szkoła średnia, założona w 1915 roku w Moskwie przez W. Giżyckiego dla dzieci uchodźców z Królestwa Polskiego. W 1918 roku ewakuowana do Warszawy. Jej siedziba mieściła się przy ul. Puławskiej. Szkoła elitarna o kierunku matematyczno-przyrodniczym. Odznaczała się bardzo wysokim poziomem nauczania, miała wyjątkowe na ówczesne czasy nowoczesne wyposażenie. Gimnazjum podejmowało różnorodne eksperymenty dydaktyczne, organizowało specjalne klasy o charakterze półinternatowym. Po drugiej wojnie, głównie ze względów politycznych, nie wznowiło działalności. 53 Stanisław Leśniewski (1886-1939) - logik, filozof i matematyk. Uczeń K. Twardowskiego, współtwórca tzw. warszawskiej szkoły logicznej. Profesor uniwersytetu w Warszawie. Zbudował własny system podstaw logiki i matematyki: Podstawy ogólnej teorii mnogości. 54 Jan Łukasiewicz (1878-1956) - filozof i logik, uczeń K. Twardowskiego. Współtwórca szkół: lwowsko-warszawskiej i tzw. warszawskiej szkoły logicznej. Zajmował się filozofią - głównie problemem determinizmu - i historią logiki. Stworzył system logiki wielowartościowej, zbudował szereg aksjomatycznych systemów rachunku, odkrył metodę dowodzenia niesprzeczności układów, wprowadził beznawiasową symbolikę logiczną. 52


47

Pierwsze próby poetyckie, jakie wyszły spod jego, przyszłego wielkiej miary poety, wtedy jeszcze nieporadnego pióra, podyktowała mu gorąca, chłopięca pierwsza miłość - sympatia do "pięknej pani od przyrody", jak w przyszłości zaznaczy w swoim słynnym życiorysie. Ale wiersz pt. "Sonet do miłości" nosił już cechy pełnej dojrzałości poetyckiej i dużej umiejętności posługiwania się słowem i techniką w uprawianiu tego rodzaju twórczości. Kazimiera Grabowskia ze względu na te wartości, nie przeczuwając zgoła, wtedy, w Moskwie, co wyrośnie z tego wielce zdolnego, ale leniwego w nauce i nieznośnego w zachowaniu chłopca, zachowała podarowany jej rękopis. Z opowiadań członków rodziny Grabowskich wynika, że rękopis tego wiersza był w posiadaniu jego właścicielki na pewno do czasu jej śmierci - w 1969 roku. Prawdopodobnie - z relacji rodzinnych - wiersz był opublikowany drukiem przed II Wojną Światową. Ale w jakim wydawnictwie? To już zagadka. Małżonka przybranego syna pp. Grabowskich, Lucyna T., twierdziła w 1983 roku, że kilka miesięcy przed pierwszym spotkaniem się z autorem niniejszych wspomnień widziała przedruk tego wiersza w jakimś śląskim tygodniku. Pamiętała, że w jej domu było niemal święto z tego powodu. Gazeta bowiem wydrukowała wiersz, który należał do rodzinnych relikwii w czasach, kiedy jeszcze żyła Kazia. Nie zachował się ani śląski tygodnik z 1982 roku, może w jakichś archiwach?, ani, co gorsze, cenny rękopis. Z opinii Grabowskiego-filologa, czego świadectwem jest wypowiedź członków rodziny przybranego syna, wynika, że wiersz ten był właściwym debiutem, poetyckim okazaniem się Gałczyńskiego, w pełni dojrzałym koncepcyjnie i filologicznie doskonałym utworem, bardzo charakterystycznym dla słowotwórstwa, melodii i frazy pisarskiej poety, jakie poznaliśmy z jego późniejszej, bardzo bogatej i zawartej w specyficznym stylu działalności pisarskiej.


48 Jak oficjalnie wiadomo debiut Gałczyńskiego nastąpił w kilka lat później, w "Rzeczpospolitej", pod auspicjami Kornela Makuszyńskiego55. Dla rodziny Grabowskich objawienie się poety nastąpiło "Sonetem do miłości" - w 1915 roku. Pani Kazimiera, przy każdej możliwej okazji, z dumą "się obnosiła", chwaliła się - z właściwą sobie w takich sposobnościach kokieterią - że w młodości była Marylą56 Gałczyńskiego. I dlatego, jako nauczycielka, po doświadczeniach wyniesionych ze swoich lat moskiewskich nie czuła w późniejszym czasie swojej pracy pedagogicznej w jakimkolwiek stopniu awersji do nieznośnych i leniwych uczniów. Twierdziła, że "nigdy nie wiadomo, co z takiego, czy innego urwipołcia może ni stąd, ni zowąd wyrosnąć". Rodzina Grabowskich twierdzi, że - kiedyś - miała możliwość dotykania rękopisu sonetu Gałczyńskiego "na co dzień". Nieustannie był w zasięgu ich rąk i wzroku. Czy, po śmierci Kazimiery i Józefa, zaginął na zawsze? Potwierdzeniem istnienia tego wiersza i jego rodowodu są własne słowa Gałczyńskiego zawarte w słynnym życiorysie z roku 1951: "Pierwszy wiersz, pt. "Sonet do miłości" ułożyłem w Moskwie w roku 1915, z tworzywa uczuć miłosnych. Nauczycielka botaniki miała na imię Kazimiera. Wiersz pozostał w rękopisie". Czy, biorąc pod uwagę twierdzenie członków rodziny Grabowskich z roku 1983, na pewno pozostał tylko w rękopisie? Może odezwą się jeszcze jakieś archiwa?! Nasuwają się tutaj zasadnicze pytania, na które - czy znajdą się kiedykolwiek odpowiedzi? - Jaką rolę odegrał w kształtowaniu umysłowości wybitnie uzdolnionego chłopca Józef Grabowski, jago nauczyciel łaciny, historii, języka polskiego i ojczystej literatury? Bo to, że był jego nauczycielem w tych przedmiotach przez okres trzech lat jest pewne. Potwierdzenie wynika z historii szkoły Giżyckiego, z zasobów archiwalnych ówczesnego Komitetu Oświaty N. Krupskiej i ds. bezpieczeństwa, kierowanego w Rosji bolszewickiej przez Dzierżyńskiego, ze wspomnień niektórych współpracowników Grabowskiego z lat po II Wojnie Światowej, którym uchylał nieco rąbka swoich wspomnień i przemyśleń. Również piszący te wspomnienia był kilkakrotnie świadkiem wynurzeń na ten temat obojga Grabowskich. Grabowski, wtedy w Moskwie, w latach pracy w szkole Giżyckiego, mimo młodego wieku, mimo stosunkowo, wydawałoby się dzisiaj, krótkiego doświadczenia życiowego i zawodowego zwłaszcza, charakteryzował swoją osobowość nie tylko gruntownym wykształceniem humanistycznym, ale i wybitnymi zdolnościami erudycyjno-psychologicznymi w zakresie kreowania zasługujących na pomoc z jego strony. W tamtych latach dojrzałość umysłowa pospolitego inteligenta, a co dopiero wyjątkowego, obdarzonego - jak to się dzisiaj określa - wysokim ilorazem inteligencji, postępowała szybciej,

Kornel Makuszyński (1884-1953) - pisarz, poeta, felietonista. Zbiory felietonów humorystycznych, wiersze i popularne książki dla dzieci i młodzieży. 56 Odniesienie do jednej z pierwszych miłości A. Mickiewicza, Maryli Wereszczakówny, niezmiernie znaczącej dla erupcji jego talentu. 55


49 niż w naszych czasach, w sposób bardziej sprawny i przystępniejszy, zwłaszcza w przesłankach traktowanych moralnością - w kierunku oczekującej z jego strony pomocy ogólnie postrzeganego społeczeństwa. Umiał stosownie oddziaływać, zawsze bardzo dyskretnie, swoją wiedzą i inspirować optymistycznie, pozytywnie nastawione do bieżących, wielokierunkowych socjologicznie zjawisk otoczenie. Warto zastanowić się, ile i co zachował i przeniósł młody Gałczyński w późniejsze życie, także twórcze, z idei swojego nauczyciela-humanisty - w ciągu trzech lat styczności z nim. Nic nie bierze się samo z siebie. Także zachowania wywodzące się z atawizmów czy instynktu, nie bardzo zrozumiałe nawet dla tłumaczących kształtowanie, rozwój osobowości człowieka. Uroda pięknej nauczycielki i jej sposób bycia w szkole, ale i poza nią, zrodziła do niej sympatię w psychicznych odczuciach jednego z jej uczniów. Kazimiera nie tylko uczyła botaniki. Na jej lekcjach o liściach i jaszczurkach poznawało się także pojęcie i znaczenie chromosomów i budowę jądra komórki. Interpretowało się logikę uwarunkowań praktycznego życia, uczyło się znaczenia wartości ponadmaterialnych... Wreszcie, Kazimiera prowadziła w szkole Giżyckiego teatr amatorski. Czy to nie po wykładach Grabowskiego o teatrze greckim, o Mickiewiczu i Słowackim, o Eischylosie i Wyspiańskim trafił Gałczyński do najpierw amatorskiego teatru, prowadzonego przez Kazimierę w moskiewskiej szkole Giżyckiego, potem, po latach do zawodowego? Jak widać, początek drogi Gałczyńskiego-poety rozpoczął się w Moskwie. Zaczyn moskiewskiej gleby jakże bujnie zaowocował w jego dorosłym życiu. Warto powtórzyć pytanie: jaką rolę spełnili dla dalszego życia Gałczyńskiego Grabowscy? Czy uda się na nie jeszcze kiedykolwiek odpowiedzieć? Innym, znakomitym uczniem Grabowskich w szkole Giżyckiego, czasu moskiewskiego pierwszej wielkiej wojny XX wieku, był nieco starszy kolega Gałczyńskiego, Jerzy Liebert. Późniejszy, również świetny poeta, zbliżony do Skamandra, autor przejmujących liryków i wierszy religijnych, tych ostatnich pisanych już w obliczu zbliżającej się śmierci, która zamknęła mu oczy w jakże przedwczesnym dla niego 1931 roku. W Moskwie dał o sobie znać nowy rys na charakterze Grabowskiego: społecznikostwo. Od początku pobytu w Moskwie Grabowscy, na miarę swoich możliwości, sami nie wiele mając, przeróżnymi sposobami pomagali jeszcze mniej od nich mającym. Zrazu indywidualnie, z czasem poprzez powstające instytucje charytatywne, często je prawnie porządkując lub tworząc od nowa. Dożywiali, organizowali, wydeptywali ścieżki do różnych wysokich instancji... Głównie się troszczyli - w imię wyżej wspomnianego Komitetu - o dzieci polskie, ale i sierot rosyjskich nie pomijali, zwłaszcza tych proletariackich, bo ich ojcowie głównie w prowadzonej wojnie ginęli. Po wybuchu Rewolucji Październikowej Grabowski był już w Moskwie znanym szerokiemu ogółowi społeczeństwa i nowej władzy, pełnym poświęcenia społecznikiem. Ta jego i Kazi serdeczna popularność uratowała i jemu i jego żonie życie.


50 W zamęcie wydarzeń 1917 roku, w czasie kiedy w Rosji płonęły lasy, a nie było chwili do roztkliwiania się nad różami, zdarzyło się, że z okna mieszkania o piętro wyżej od lokalu, jaki wynajmowali Grabowscy i w którym akurat przebywali, strzelono do przejeżdżającego ulicą samochodu wiozącego jakąś bolszewicką osobistość. Strzał okazał się celny, ale nie do końca tragiczny w skutkach dla osoby, której kula była przeznaczona. Grupa ochrony wyprowadziła wszystkich mieszkańców kamienicy na małe podwórze i tam odbył się błyskawiczny sąd. Po przeprowadzeniu krótkiego, całkowicie nieprofesjonalnego w pojęciu prawa śledztwa i nie odnalezieniu sprawcy zamachu, nikt ze zgromadzonych nie chciał się do tego czynu przyznać, dowodzący oddziałem ochrony rozkazał wszystkich zebranych lokatorów, w tym i Grabowskich, po prostu rozstrzelać. Jeden z członków ochrony rozpoznał Grabowskiego; przed wybuchem rewolucji był jego współtowarzyszem pracy na moskiewskich ulicach przy brukowaniu jezdni. Wstawił się u dowódcy z obroną, jak sądził, robotnika, tłumacząc, że brukarz nie mógł strzelać do komunisty. Wtedy i z tłumu zebranych na podwórzu także mieszkańców pobliskich domów, którzy zgromadzili się na odgłos awantury, dały się słyszeć głosy wspomagające obrońcę Grabowskich. Padały słowa o ogromie pomocy niesionej przez to polskie małżeństwo ludziom dotkniętych biedą, przede wszystkim dzieciom. Nie tylko Józef i Kazimiera ocaleli. Dowódca ochrony zwolnił również od odpowiedzialności za zamach także ich sąsiadów. Przypomnijmy... Wypadki lata i jesieni 1917 roku zarówno na froncie rosyjskim, jak i na zachodzie oraz losy prób pokojowych dowodnie wykazywały, że o rychłym zwycięstwie nad państwami centralnymi, a tym bardziej o rychłym pokoju nie mogło być mowy. Obok rosnącej nieustannie agitacji bolszewickiej, właśnie brak widoków na pokój był najsilniejszym wrogiem tych wszystkich w Rosji, którzy usiłowali ją utrzymać w szeregach koalicji, którzy głosili - obok haseł demokracji i wolności - także hasło wojny "do zwycięskiego końca". Rządy Kiereńskiego57 doprowadziły w istocie do rozbicia wśród tego obozu, mającego po niepowodzeniach ofensywy letniej rolę więcej niż trudną do spełnienia. Liberalna burżuazja straciła zaufanie do rządu, ciągnionego coraz bardziej na lewo. Żywioły lewicowe, a przede wszystkim "sowiety" (rady, po rosyjsku), przemykały coraz wyraźniej do bolszewizmu (z rosyjskiego: większości). "Konferencja państwowa", zwołana jako namiastka parlamentu w końcu sierpnia do Moskwy, z wyłączeniem bolszewików (większości), ujawniła ten rozbrat. Żywioły umiarkowane widziały człowieka przyszłości w nowym wodzu naczelnym, gen. Korniłowie, który zjawił się w Moskwie z gestem przyszłego dyktatora, z zadaniem przywrócenia dyscypliny w armii i przywrócenia kary śmierci.

Aleksander Kiereński (1881-1969) - rosyjski polityk, prawnik-adwokat. Działacz partii tzw. eserowców. W 1917 roku premier Rządu Tymczasowego i wódz naczelny armii rosyjskiej, obalony przez rewolucję październikową. Od 1917 roku na emigracji. 57


51

Próby porozumienia między wodzem naczelnym a szefem rządu, gotującym się na zamach stanu ze strony Korniłowa, nie wydały stosownego rezultatu. 9 września Korniłow dokonał zamachu stanu. Wysłał do stolicy wojska, mające za zadanie usunąć "Rady" i ułatwić stworzenie "silnego rządu". Kiereński udaremnił zamach, ale z pomocą bolszewików. Utrzymał w swoich rękach stolicę. 14 września ogłosił się wodzem naczelnym. Korniłow, wraz z szeregiem generałów, wśród nich znajdował się generał Denikin, został uwięziony. Kiereński był górą, ale za cenę złamania ostatniej siły, jaka mogła go ratować przed nowym atakiem bolszewików, przy pomocy bolszewików, przeciw którym akurat nie mógł występować, a w jakich ręce przechodziła coraz wyraźniej inicjatywa. Bolszewicy bowiem rozpoczęli walkę o usunięcie z rządu w ogóle tzw. "żywiołów burżuazyjnych". Walce tej usiłował przeciwdziałać Kiereński, wraz z nowym rządem koalicyjnym, zwołując tzw. konstytuantę, do której wybory naznaczono na 6 grudnia. Na razie Kiereński opierał się na powołanej tymczasowo "radzie republiki". Tymczasem armia, pod wpływem zbliżającej się zimy, rosnącego niedostatku i energicznej agitacji, prowadzonej z okopów nieprzyjacielskich, pogrążała się w nieładzie, powiększanym przez wrogi nastrój szeregowców do oficerów. Całe oddziały szły w rozsypkę. Żołnierz wracał do domu, gdzie chciał brać udział w zapowiadanym i coraz częściej dokonywanym rozdziale gruntów. Lenin uznał tę sytuację za korzystną do działania. Od dawna prowadzona agitacja pod hasłem "wszelka władza dla rad" miała wreszcie przynieść rezultaty, tym pewniejsze, że wpływ bolszewików w "sowietach" rósł z każdym dniem. Z początkiem października przewodniczącym "rady" piotrogrodzkiej w miejsce Czecheidzego został Trocki58.

Lew Trocki 1879-1940), właśc. L. D. Bronstein - działacz rosyjskiego ruchu robotniczego. W końcowej fazie życia renegat wrogo występujący przeciwko ZSRR pod przewodnictwem Stalina. Zamordowany z nadania Stalina w Meksyku. 58


52 Lenin postanowił uprzedzić zwołanie konstytuanty i obalić przed wyborami rząd, drogą zamachu. Większość komitetu centralnego partii bolszewickiej oświadczyła się za Leninem, który chciał złamać "parlamentaryzm burżuazyjny" na rzecz dyktatury proletariatu, dając żołnierzowi niezwłocznie pokój, a chłopu od razu ziemię. Na dzień 7 listopada został zwołany kongres Rad (sowietów, po rosyjsku). Kiereński przygotowywał opór. Jednak sytuacja w porównaniu z latem zmieniła się. Minister wojny, generał Wierchowski oświadczył, że jedyną drogą wstrzymania niebezpieczeństwa bolszewickiego jest natychmiastowe zawarcie na frontach wojny pokoju. Bolszewicy zdecydowali się na przeprowadzenie zamachu w dniu 7 listopada, pozyskując garnizon piotrogrodzki i obwarowując swoją siedzibę - Instytut Smolny. Kiereński - w odpowiedzi - sprowadził do stolicy "junkrów" szkół oficerskich i przygotował wwiedzenie kilku pułków odwołanych z frontów. Zanim nadeszły, Lenin w nocy z 6 na 7 listopada rozpoczął walkę. Oddziały bolszewickie bez trudu opanowały najważniejsze punkty stolicy. Czerwona gwardia triumfowała. Zapowiadana przez Kiereńskiego pomoc z frontu nie nadeszła. Premier, opuściwszy stolicę, przekonał się, że na pomoc tę w ogóle nie można liczyć. Do walki tymczasem wstępiła zrewoltowana załoga krążownika "Aurora", atakując w Piotrogrodzie Pałac Zimowy, siedzibę rządu, który po ostrych walkach został wzięty. Parlament rozpędzono. Członkowie rządu zostali osadzeni w twierdzy piotropawłowskiej, gdzie zastali więzionych tam członków dawnego rządu carskiego. Rozpoczął obrady Wszechrosyjski Kongres Rad. Złożył władzę nad Rosją w ręce Rady Komisarzy Ludowych z Leninem na czele, z Trockim, jako komisarzem spraw zagranicznych, a z chorążym Krylenką, jako komisarzem do spraw wojny. Próby Kiereńskiego, dotyczące zorganizowania wyprawy na Piotrogród nie udały się. Wojsko odmówiło mu pomocy. Niebawem bolszewicy opanowali Moskwę, dzięki obojętności ludności cywilnej i różnicom wśród przeciwników, szukających schronienia na południu kraju. Pierwsza myśl nowego rządu w kierunku utwierdzenia się dotyczyła wywłaszczenie burżuazji i zawarcia na frontach pokoju. Uchwalono dekrety o podziale ziemi i o konieczności zawarcia na frontach pokoju. Po pierwszym dekrecie, pozwalającym komitetom agrarnym i radom deputatów chłopskich obejmować ziemię państwa, kościelną i wielkich właścicieli, poszedł drugi, oddający fabryki pod kontrolę robotników. Po przejęciu władzy przez bolszewików z Leninem na czele, życie w Moskwie zaczęło się w jakimś sensie stabilizować, jako-tako przynajmniej pod względem administracyjnym. Oczywiście ta normalizacja nosiła wszystkie cechy rosyjskiego bałaganu. Może skurczył się nieco rozmiar statystyki rozbojów, kradzieży, bandyckich egzekucji, pracowały jakieś urzędy, szkoły, fabryki i warsztaty jeszcze prywatne i te, przejęte przez komitety robotnicze, otwarte były sklepy, pracę wznowił resort sprawiedliwości. Czuło się jednak terror, zwłaszcza psychiczny. Bez śladu ginęli ludzie, głównie inteligenci nie mówiąc o tak zwanych "burżujach". Potęgującą się zmorą miasta, jak zresztą całej ówczesnej Rosji, były bezdomne, z różnych powodów opuszczone przez rodziców dzieci. Te dzieci stały się ogromnym problemem dla nowej władzy. Poczęto go rozwiązywać w


53 różny sposób. Przeważnie siłą. Najczęściej brutalnie wyłapywano pojedynczo, samotnie wałęsające się dzieci lub całe ich, zorganizowane w groźne bandy, grupy. Podczas takich zbiorowych łapanek wiele dzieci ginęło od strzałów "psów Dzierżyńskiego59", jak nazywano potocznie w najniższych poziomach ruder funkcjonariuszy WCzK - czekistów, biorących udział w "czyszczeniu" od niczyich dzieci dzielnic. Tysiące bezdomnych dzieci trafiało do tworzonych sierocińców, obozów pracy przymusowej i do więzień. Ale i sposoby humanitarne, choć w znacznie mniejszym stopniu niż te brutalne, też były stosowane. Propagatorami i niestrudzenie czynnymi działaczami tych metod pomocowych, obejmujących dzieci bezdomne, byli Grabowscy. To ich uaktywnienie, poza zasadniczą pracą w polskiej szkole Giżyckiego, doprowadziło Grabowskiego do Komisariatu Oświaty, na czele którego stała Nadieżda Krupska60. Na krótko, był to już ostatni okres pobytu Grabowskich w Moskwie, w ogóle w Rosji, młody nauczyciel zadomowił się w skromnym gabinecie Krupskiej. Stał się jej współpracownikiem i w pewnym sensie doradcą w zakresie organizowania opieki nad dziećmi bezdomnymi. Nie wiele wiadomo o tym epizodzie z życia Grabowskiego, poza tym głównie, co sam zechciał po latach powiedzieć. Nie były to wylewne opowieści. O sobie nigdy nie lubił mówić, nawet w obecności najbliższych. Znamienna była jego skromność, im dokonał czegoś znaczniejszego, tym mniej o tym mówił. Prawdopodobnie już na zawsze odeszli ludzie będący jakimiś jego świadkami z tamtego czasu, którzy mogliby wnieść treści znaczących szczegółów do tego okresu jego biografii. U Krupskiej poznał Lenina. Pierwsze z nim spotkanie było niespodziewane. Ulianow wstąpił po coś do gabinetu żony, w którym akurat przebywał Grabowski. Słynny już w całym świecie człowiek zaskoczył młodego nauczyciela nie tylko niespodziewanym wejściem do gabinetu. Wydał mu się niebywale bezpośredni, ujmujący, z miejsca zdobywający sympatię rozmówcy, wypełniający, przy niepozornej na pierwszy rzut oka postaci całe pomieszczenie swoją gestykulacją i potokiem wypowiadanych słów, zdecydowanie narzucający tok myślenia otoczeniu i, co podkreślał później, wspominając, zadziwiał wprost umiejętnością wykorzystywania każdej chwili na pracę.

Feliks Dzierżyński (1877-1926) - działacz polskiego i rosyjskiego ruchu robotniczego. Członek władz naczelnych SDKPiL, od 1906 również SDPRR. Wielokrotnie więziony. Jeden z organizatorów rewolucji październikowej. Kierował do końca życia radzieckimi organami bezpieczeństwa (WCzK i OGPU). Od 1924 roku równocześnie przewodniczący Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej ZSRR. 60 Nadieżda Krupska (1869- 1939) - rosyjska i radziecka działaczka ruchu robotniczego, pedagog. Małżonka Włodzimierza Lenina. Publicystka. Jako pedagog zajmowała się zagadnieniami oświaty pozaszkolnej, kształcenia politechnicznego i działalności organizacji dziecięcej. Po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej komisarz (minister) oświaty. 59


54

Podczas tego pierwszego spotkania, natychmiast po ujmującym przywitaniu przedstawionego przez żonę jej współpracownika, zasypał nauczyciela słowami. Z tego, co Lenin mówił, wydawało się Grabowskiemu, że musiał już wiele o nim wiedzieć. Pytał o jego zdrowie, jak się miewa żona, jakie ma kłopoty i dlaczego, w czym ewentualnie może mu pomóc, co on, Grabowski, sądzi o tym, czy innym aktualnym zdarzeniu w Moskwie, w Rosji, co by on, Grabowski, radził w tej, czy innej sprawie, przekazywał pozdrowienia dla podopiecznych Grabowskiego, dla jego kolegów nauczycieli, dla jego przyjaciół, niektórych wymieniał z nazwiska... Mówił, nerwowo chodził po gabinecie, dość skrzekliwie się śmiał, nie miał bowiem przyjemnego tembru głosu, charakterystycznym gestem, rozchylając poły wytartej na plecach, mocno znoszonej marynarki, obciągał kciukami kamizelkę, coś z jej powierzchni strzepywał... A przy tym, jednocześnie, czytał jakieś dokumenty, notował coś na ich marginesach i w swoim notatniku, jaki kilkakrotnie w tym celu wyjmował z wewnętrznej kieszeni ciemnego żakietu. Przy tych czynnościach ani na chwilę jednak nie stracił kontaktu z interlokutorem. Potrafił równocześnie mówić i czytać, patrzeć w dokumenty i na rozmówcę, pisać w notesie i chodzić między sprzętami gabinetu. Spotkali się jeszcze kilka razy, no, może trzy, czterokrotnie. Dwa spotkania związane były z najwyższej wagi dla Grabowskiego sprawą. Organizował ewakuację szkoły Giżyckiego do kraju. Na pewno raz jeden udało się im porozmawiać niejako prywatnie, przy herbacie z samowara. O czym mówili? O tej rozmowie Grabowski też nie pozostawił szczególnych relacji. Nawet pod koniec życia - początek siódmej dekady XX wieku - na pytania reporterów jednego ze śląskich dzienników odpowiadał bardzo zwięźle i lakonicznie. Ale znając osobowość Ulianowa, mimo wszelkich krytyk oponentów przeróżnej maści, jakie eksplodowały zwłaszcza po upadku komunizmu w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, na podstawie wielu relacji, jakich dane było piszącemu te słowa wysłuchać od ludzi obcujących z Leninem bezpośrednio, krócej lub dłużej, w różnych okolicznościach, należy stwierdzić, że był to człowiek obdarzony wyjątkowo potężnym twórczo intelektem. Jego słabostki? Przecież był tylko człowiekiem, na dodatek krótko żyjącym,


55 niestety, pod koniec swoich dni zjadany ciężką chorobą, w coraz to rozprzestrzeniającym się cieniu Stalina. O czym mówili podczas tego prywatnego spotkania przy samowarze? Znając osobowości Ulianowa i Grabowskiego nie trudno się domyślić, że treścią wymiany ich myśli nie był stan aktualnej pogody w Moskwie. Na pewno dyskutowali o wszelakich uwarunkowaniach współczesności, poruszali zapewne problemy polityczne, może mówili o sztuce. Może wspominali swoich wspólnych znajomych z Zakopanego, z Nowego Targu, z Krakowa? Ci dwaj ludzie mogli rozmawiać właściwie o wszystkim. A skoro była gorąca herbata z samowara, to kto wie, czy w pomieszczeniu (gabinet Lenina?), w jakim przebywali nie było zimno? Przecież wtedy w Moskwie, trudno dzisiaj w to uwierzyć, władza miała się tak samo "dobrze" materialnie, jak przeciętny Rosjanin. To był największy, propagandowy atut władzy bolszewickiej.


56 Grabowski wspominał, że w rozmowie posługiwali się językiem niemieckim. To znamienna informacja. Lenin nie władał w stopniu dobrym językiem polskim, Grabowski, wtedy jeszcze, rosyjskim. Intelektualnie więc mogli się połączyć tylko przy pomocy języka niemieckiego. Skoro więc w tym języku prowadzili rozmowę musieli być bardzo swoimi myślami zainteresowani. Tak dedukując, na pewno nie prowadzili dysputy o pogodzie... Osobowość Lenina, słowa, które Grabowski usłyszał z ust przywódcy Rewolucji Październikowej, wywarły znaczny wpływ na wiele jego późniejszych poczynań, na jego racjonalizm i widzenie świata. Grabowski nigdy nie stał się komunistą, ale intelektualnie, w sposób racjonalny żywił do idei zawartych w filozofii marksistowskiej sporo sympatii. Latem 1918 roku, specjalnym pociągiem - eszelonem z dwoma lokomotywami, a więc jaka musiała być jego długość?... - przydzielonym Grabowskiemu po jego negocjacjach z Leninem, a zwłaszcza z Dzierżyńskim, bo takie interesy zależały wtedy głównie od rozmów z Dzierżyńskim, na czele transportu dzieci polskich - ewakuacja szkoły Giżyckiego - Grabowscy przyjechali do Warszawy. Tym samym pociągiem wrócił do kraju również Gałczyński i Liebert. Za cichą zgodą Dzierżyńskiego Grabowski wwiózł kontrabandą do granicy z byłym Królestwem Polskim, nie znaną do dzisiaj, znaczną ilość osób (stąd zapewne, do nadnormatywnej liczby wagonów eszelonu aż dwie lokomotywy) wywodzących się z arystokracji polskiej, a także, co ważniejsze, wielu przedstawicieli polskiej elity intelektualnej, pozostałych po rewolucji w Rosji Radzieckiej. Tej rzeszy osób Grabowski, za przyzwoleniem Dzierżyńskiego, uratował po prostu życie - biorąc pod uwagę panujący w ówczesnej Rosji Radzieckiej rodzaj terroru kierowanego do selekcjonowanych przez tamtejszy reżim ludzi. Gwoli oddania sprawiedliwości dziejom i ludziom te dzieje tworzącym, należy podkreślić, że - jak wynika ze wspomnień Grabowskiego - w rozmowach z Dzierżyńskim nie miał żadnych trudności w uzyskaniu wytyczonego celu. W wielu momentach tych rozmów to Dzierżyński wskazywał na ludzi, których należy ratować. Z wielką energią - wynikało z reminiscencji Grabowskiego - z rozkazu Dzierżyńskiego wydobywano tych ludzi, obdarzonych zwłaszcza tytułami naukowymi, z obozów i więzień, i jak na ówczesne, rosyjsko-radzieckie czasy, w ekspresowym trybie kierowano ich do ewakuacyjnego pociągu Grabowskiego.


57

VI

Warszawa... Warszawa dla Krakowianina, to jeszcze dzisiaj, w początkach XXI wieku, miasto wrogie, miasto sztuczne, miasto na wszelakiej, zwłaszcza intelektualnej prowincji. Stwierdzenie nie bez pewnych podstaw i ich trafnych uzasadnień. Stolica? Dla mieszkańców podwawelskiego grodu stolicą zawsze był i jest Kraków. No, może tylko tymczasowo nią nie jest... Dla realisty, Grabowskiego, mimo, że od pokoleń związany był z ziemią krakowską, a od ponad stu lat - kiedy jego dziad, Ambroży na stałe zadomowił się w księgarni Gröbla - już konkretnie z Krakowem, to jednak Warszawa była stolicą. Zwłaszcza po ciężkich latach pierwszej wielkiej wojny, u progu niepodległości, nie w Krakowie, w Warszawie szukał nowego oddechu wszelkich perspektyw zachłannie łapiącego wolność narodu. Nie w zakisłym mocno Krakowie, w Warszawie widział swoje miejsce. Dlaczego Grabowski nie wrócił do Krakowa? Rozważania dotyczące tego pytania mogą być tylko niewprawnym dociekaniem jego decyzji z roku 1918, opartym na rezultatach późniejszej jego pracy, działalności oświatowej i społecznej.


58 Z lakonicznych, jak zawsze, wspomnień wnuka Ambrożego, nie wynikało nic konkretnego. Bywało, że czasem, podczas jakiegoś wykładu na temat związany z dawną stolicą Polski, głoszonego już po drugiej wojnie, ironizował: "...to miasto (Kraków, znaczy się, wtr. autora niniejszych wspomnień) było taką panią Dulską, od czasu modernizmu coraz bardziej zakłamaną, coraz bardziej fałszywą w swoim zaścianku, prowincjonalną, coraz bardziej, mimo nadchodzących rewolucji agrarnych i w ogóle socjalno-społecznych feudalno-hrabiowską, której pomniki narodowej chwały i sławy poczynały się rumienić, wymieniając cokoły na drobne, na pył braku woli, kompleksów, odważnego, realistycznego, racjonalnego spojrzenia w przyszłość...". Miał Grabowski propozycje pracy dydaktyczno-naukowej na "rodzinnym" Uniwersytecie Jagiellońskim. Propozycja ta - bardzo prawdopodobna, ale nie ma jej pewności w dokumentach, wynika ze wspomnień Kazimiery - wyszła od profesora Stanisława Estreichera, ciotecznego brata Józefa Grabowskiego, syna Karola (I-go), historyka prawa, bibliografa i publicysty. Jeżeli tak było, nie wiadomo, jakich użył Grabowski argumentów odrzucając te znakomite możliwości. Chciał być szeregowym nauczycielem, postanowienie osiągnięcia takiego statusu zawodowego zapadło w jego sercu jeszcze przed wojną. Gdyby było inaczej, mógł przecież pozostać na UJ w 1914 roku, był świetnym studentem, no i był kolejnym członkiem dynastii ściśle związanej z tą uczelnią. Chyba chodziło mu w 1918 roku o ten nowy oddech Europy i świata, a jeżeli i w Warszawie jego tchnienie jeszcze nie dało o sobie znać, to jednak ta prawdziwa stolica miała większą szansę na otwarcie ku lepszemu przewietrzeniu starego na nowe.

Decyzja zapadła. Grabowscy osiedlili się w Warszawie. Miasto było jeszcze okupowane przez wojska niemieckie i austro-węgierskie. Zresztą jakiego wojska nie było wtedy w Warszawie? Moralnie miasto było okupowane przez dowborczyków i żołnierzy Michaelisa, więc przez oficerów z armii rosyjskiej. Obok były władze niemieckie i "wojsko polskie" pod... niemieckim dowództwem, które nosiło nazwę "Polnische Wehrmacht". Władze niemieckie przestawały się wtrącać do życia miasta i jego mieszkańców. Wojskowi niemieccy, w przeciwieństwie do tych z "Polnische


59 Werhmacht", którzy nosili mundury niemieckie, ale z polskimi odznakami, wyglądali niechlujnie. Prawdopodobnie - to słowo, niestety, często się przewija na kartkach niniejszych wspomnień - Grabowscy zatrzymali się zrazu w hotelu "Victoria" przy ulicy Jasnej. Kazia znała Warszawę, przyjeżdżała do tego miasta przed wojną wielokrotnie. Ponieważ z jej wspomnień wynika, że odwiedzając Warszawę "stawała" w hotelu na Jasnej, być może i po powrocie z Moskwy zamieszkali w "Victorii". Zapewne, jak i inni, ściągający do tego miasta z wielu zakątków trzech rozbiorów, gnani tam jaśniejącą na politycznym firmamencie jutrzenką wolności, rzucili się w miasto poszukując znajomych, a przede wszystkim wiadomości. Informacje zbierało się głównie w lokalach, gdzie schodzili się wojskowi: "Nasza Gospoda" przy Marszałkowskiej 80, cukiernia Kleszcza, "Udziałowa" na Nowym Świecie, czy u słynnego Wróbla... Warszawa była spokojna, ale instynkt podpowiadał mieszkańcom, że niebawem coś nastąpi, coś... Gazety, pozostające pod niemiecką cenzurą wypluwały zwięzłe i lakoniczne informacje. Plotki były sprzeczne, często wykluczały się nawzajem. Nikt nic konkretnego nie wiedział. Ale - dawało się to odczuć w ogólnej atmosferze miasta - coś wisiało nad Warszawą. To "coś" wynikało z wezwania Rady Regencyjnej61 i z dającego się tu i ówdzie słyszeć nazwiska "Piłsudski". Jednym nazwisko to było obce, innym nie. Jedni uważali Piłsudskiego za wielkiego wodza, inni odmawiali mu takich kwalifikacji, nie był wszak nawet generałem, tylko zaledwie "komendantem", brygadierem, dowódcą jednej dwupułkowej brygady. Niektórzy widzieli w nim przyszłego przywódcę narodu, niektórzy przestrzegali, że jest po prostu "socjał" - przyjaciel Lenina, a wiadomo, co dzieje się w Rosji...

Nikt nie odmawiał Piłsudskiemu imienia dobrego Polaka. Ale potępiano jego decyzję wystąpienia po stronie państw centralnych. Na razie Piłsudski przebywał w Magdeburgu. Zostawił Legiony? A gdzie one były? Oficerowie "Polnische Wehrmacht" byli

7 października 1918 roku Rada Regencyjna ogłosiła orędzie, w jakim stwierdzało się, że na podstawie warunków Wilsona Polska odzyskuje niepodległość. Jednocześnie RR opublikowała tekst nowej przysięgi wojskowej, w myśl której żołnierz polski miał przysięgać "... Ojczyźnie mojej, Państwu Polskiemu i Radzie Regencyjnej, jako tymczasowej zastępczyni przyszłej władzy zwierzchniej Państwa Polskiego". 61


60 jego przeciwnikami, wyłamali się spod jego rozkazów. Legioniści z tzw. II brygady twierdzili, że owszem, są legionistami, ale brygadiera Hallera62.

Wypadki toczyły się szybko. W pierwszych dniach listopada stawało się jasne, że kończy się wojna, totalną przegraną Niemców i Austrii. Vive la France! Dochodzi do Warszawy wieść, że Kraków i Lwów w polskich rękach. Cenzura zelżała. W mieście przestało się odczuwać obecność władz niemieckich. Wzrósł entuzjazm. 8 listopada dały się zauważyć objawy rozkładu w oddziałach garnizonu niemieckiego. Tego dnia, potajemnie, opuścił Warszawę gubernator Beseler63. Powstały rady żołnierskie. Planowe rozbrajanie Niemców przez PSZ64 i WOW rozpoczęło się. 10 i 11 listopada osiągnęło punkt kulminacyjny. Batalion garnizonowy PSZ wystawiwszy wartę na ówczesnym Dworcu Głównym - w rejonie ulic Chmielna, Marszałkowska, al. Jerozolimskie - rozbrajał Niemców w pałacu Mostowskich i zajął Komendę Miasta wraz z odwachem głównym na przeciw Hotelu Europejskiego. W Pałacu Namiestnikowskim, gdzie znajdowały się biura "Generalgouvernement" ulokował się oddział studentów peowiaków. Zresztą Niemcy rozbrajali się również sami. Na ulicach gremialnie ukazali się żołnierze niemieccy: Poznańczycy, z kokardami w barwach narodowych i Alzatczycy, z trójkolorowymi, francuskimi wstążkami, bez broni. Niemcy, bez oporu, nawet wyrostkom oddawali broń. 10 listopada po Warszawie błyskawicą rozniosła się wieść: "Piłsudski w stolicy!". W społeczeństwie warszawskim nastąpiła gwałtowna zmiana uczuć: zapełniające ulice tłumy skandowały: "Władzę Piłsudskiemu! Precz z niemieckimi regentami! Wrócił komendant!". Piłsudski już nie miał wrogów. "Wehrmachtowcy" twierdzili: "Chwała bogu, teraz Piłsudski weźmie wszystkich za mordę!". Inteligencja, która wczoraj nazy-

Józef Haller (1873-1960) - polityk, generał. Dowódca II Brygady Legionów Polskich, w roku 1918 - II Korpusu Polskiego na Ukrainie. 1918-1919 - wódz naczelny armii polskiej we Francji. Związany z ChD, przeciwnik Piłsudskiego. W 1936 roku współorganizator Frontu Morges, jeden z przywódców SP. Od 1939 roku na emigracji. 63 Hans von Beseler (1850-1921) - generał niemiecki. 1915-1918 - generalny gubernator warszawski. 64 Polskie Siły Zbrojne. 62


61 wała Piłsudskiego z przekąsem "socjałem" dzisiaj była pełna entuzjazmu dla "czerwonego szlachcica", dla "księcia socjalisty", dla kresowego pana, twierdząc, że szybko rozpędzi "lubelską bandę"65, gdyż jest... "dobrym Polakiem". Najbardziej gorące poparcie spotkało Piłsudskiego ze strony robotników, którzy widzieli w nim dawnego redaktora tajnego "Robotnika", dawnego towarzysza "Ziuka". 11 listopada Grabowscy byli w Warszawie świadkami pierwszego dnia niepodległości Polski. Po latach Grabowski wspominał swoim uczniom na jakiejś lekcji historii, patrząc w głąb swoich myśli: "Byłem nie tylko świadkiem, ale i bezpośrednim uczestnikiem zdarzeń tamtych dni. Czekaliśmy od ponad stu dwudziestu lat na ten dzień, który nastąpił 11 listopada 1918 roku. Cieszyłem się, ale znając historię Polski byłem sceptyczny, obawiałem się, że ten rozgardiasz, te zmiany nastrojów, obelgi i entuzjazm, radość jednych, zawiść innych, rozciągnie się w lata całe, godząc znowu w nasze państwo. Uzyskanie wolności przez Polskę, przy mentalności Polaków - myślałem - może się okazać największym przekleństwem dla tego narodu". Na szczęście, przynajmniej dla odrodzonego państwa, w tamtej chwili, takie refleksje rodziły się w umyśle urodzonego działacza-optymisty. Tak więc dzięki poparciu szerokich mas, ale przede wszystkim dzięki decydującej roli namiastek władz polskich, Radzie Regencyjnej66 i utworzonemu przez nią rządowi, ale nade wszystko niezdecydowanym Niemcom, triumf Piłsudskiego był całkowity. Dlaczego Niemcom? Nadciągająca z Rosji fala rewolucji znajdowała podatny grunt na terenie okupowanej Polski, kraj był całkowicie zniszczony, pozbawiony przemysłu, a ludność, zwłaszcza robotnicy, znalazła się w skrajnej nędzy. Rada Regencyjna i rząd zdawały sobie sprawę ze swojej bezsilności i niemożności przeciwstawienia się radykalnym ruchom mas chłopstwa i robotników, obawiały się przede wszystkim grożącej anarchii, wynikłej z sytuacji ekonomicznej. Rada Regencyjna szukała człowieka o silnym charakterze, z autorytetem wśród ludzi pracy. Takim człowiekiem mógł być tylko Piłsudski. Ówczesny rząd nalegał usilnie na Niemców, aby uwolnili Piłsudskiego z Mageburga. To był również interes dla Niemców, którzy obawiali się nie tylko polskiego ruchu rewolucyjnego, skierowanego zwłaszcza wobec okupanta, obawiali się zagrożenia ewakuacji przez tereny Polski swoich sił wojskowych znajdujących się w Rosji. Z ankiety personalnej pisanej przez Grabowskiego po 1945 roku wynika, że od początku września 1918 roku czynnie włączył się w nurt odnawiającej się państwowości polskiej. Jednym okiem niejako obserwował kotłujące się wypadki polityczne, drugim już spoglądał w rzędy ławek, w których siedziały jego pierwsze warszawskie uczennice. W tym

Pierwszy i niezależny od okupantów rząd polski (1918), jego premierem i ministrem spraw zagranicznych był socjaldemokrata, Ignacy Daszyński. 66 Surogat najwyższej władzy w Królestwie Polskim, utworzonej 12 września 1917 roku przez Niemcy i AustroWęgry, całkowicie od nich zależnej; w jej skład wchodzili regenci: arcybiskup A. Kakowski, ks. Z. Lubomirski, hr. J. Ostrowski. Wraz z powołanym przez siebie rządem Rada sprawowała ograniczoną władzę administracyjną. 7 października 1918m roku Rada wydała orędzie deklarujące dążenie do niepodległości Polski i w listopadzie tego roku przekazała władzę J. Piłsudskiemu. 65


62 czasie bliżej poznał Daszyńskiego67. Kontakt utrzymywał z nim do śmierci twórcy Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego68. Pod wpływem namów Daszyńskiego, Grabowski stał się wieloletnim wykładowcą w tej instytucji. Znajomość ta ugruntowała światopogląd młodego nauczyciela. Obserwacja rewolucyjnej Rosji i częste rozmowy z tym słynnym działaczem politycznym i znakomitym publicystą uczyniły z Grabowskiego zdecydowanego lewicowca, socjalistę. Był zwolennikiem republiki demokratycznej, w której władzą naczelną powinien sprawować parlament, a jednocześnie w tym pierwszym okresie odrodzonej państwowości pragnął tę władzę widzieć silnie scentralizowaną, cementującą w sposób szybki i jednoznaczny dzielnice po trzech zaborach w państwo jednolite politycznie, gospodarczo i etnicznie. Ciekawostką może być jego "prywatne" wówczas wytyczenie granic Polski na mapie Europy. Jako historyk twierdził, że Polska powinna obejmować ziemie od wschodu określone linią Przemyśl, brzegiem Bugu po Grodno, Niemnem do Pregoły, od północy z Prusami Wschodnimi i Pomorzem aż po Szczecin, z pełnym dostępem do Bałtyku, od zachodu środkiem Odry w kierunku Nysy Łużyckiej, na południu linią przechodzącą po szczytach Sudetów i wzdłuż połowy łańcucha Karpat. Pogląd taki wyrażał na swoich lekcjach i wykładach historii w latach międzywojennych. W tamtym czasie zapatrywania zaiste bardzo niepopularne. Taki kształt nadano polskim granicom traktatem jałtańskim dopiero po drugiej wojnie. Tak więc od pierwszych dni wolności z całym zapałem jeszcze młodzieńczych sił, miał dopiero dwadzieścia osiem lat, ale już ze sporym doświadczeniem, przystąpił w scalanym kraju do reperowania oświaty i edukacji. W późniejszych latach dane mu było wznosić już ich nowe, jednolicie polskie, oparte na postępowych tradycjach, solidne podstawy. Nie wiadomo gdzie w pierwszych latach po wojnie Grabowscy mieszkali po opuszczeniu hotelu. Konkretnie nie wiadomo, gdzie uczyli. W ankiecie personalnej, wyżej wspomnianej, Grabowski tylko zaznaczył, że od września 1918 roku do czerwca 1925 roku pracował jako nauczyciel języka łacińskiego w warszawskich szkołach prywatnych. Na temat czy i gdzie była zatrudniona w tym czasie jego żona, jak na razie piszący te słowa nie odnalazł jakiekolwiek informacji. Jednocześnie Grabowski rozpoczął studia w państwowym Instytucie Pedagogicznym w Warszawie. W trybie zaocznym. W 1924 roku dr filozofii, filolog klasyczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego otrzymał drugi dyplom, IP (nr 25). Dopiero wtedy stał się w pełni kwalifikowanym nauczycielem szkół średnich.

Ignacy Daszyński (1866-1936) - działacz socjalistyczny, polityk, publicysta. Współzałożyciel i przywódca Polskiej Partii Socjaldemokratycznej (PPSD), działacz II Międzynarodówki. Od 1919 roku premier i minister pierwszego niezależnego od okupantów rządu polskiego, tzw. lubelskiego. Wieloletni przewodniczący Rady Naczelnej PPS. 1920-1921 - wicepremier, 1922-1927 - wicemarszałek, 1928-1930 - marszałek sejmu. Założyciel (1923) i prezes Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (TUR). 68 Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego - robotnicza organizacja kulturalno-oświatowa związana z PPS. Założona w 1932 roku. 67


63

VII


64 Pracując intensywnie jako nauczyciel, Grabowski szukał również innych możliwości służenia narodowi. Zbliżył się do lwowsko-warszawskiej szkoły logistycznej Łukaszewicza, Leśnieskiego, Tarskiego69. Poznał socjologów Krzywickiego70 i Znanieckiego71, filozofów Twardowskiego72, Kotarbińskiego73, Tatarkiewicza74. Obracał się w towarzystwie znawcy prawa międzynarodowego L. Ehrlicha75, historyków Askenazego76, Tymienieckiego77, Handelsmana78, psychologa Witwickiego79, językoznawcy Nitsha, historyka literatury, Kleinera80... Te nazwiska, to kolejne uniwersytety Grabowskiego. Tuzów polskiej nauki poznawał na gruncie towarzyskim, był zapalonym szachistą, wyjątkowo ujmującym gawędziarzem, a przede wszystkim niepospolitym interlokutorem o rzadko spotykanym potencjale erudycji z wielu dziedzin wiedzy. Zmarły w 1956 roku inżynier Bronisław Koreywo81 tak wspominał Grabowskiego, którego niedługo po swoim powrocie z Rosji odnalazł u profesora Kleinera: "W Grabow-

Alfred Tarski (1901-1964?) - logik, matematyk, filozof. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1939 roku w USA, profesor uniwersytetu w Berkeley. Prace z logiki matematycznej i semantyki logicznej. Twórca modeli semantycznych. 70 Ludwik Krzywicki (1859-1941) - socjolog, ekonomista, antropolog i działacz społeczny. Czołowy przedstawiciel materializmu historycznego i jeden z pierwszych popularyzatorów socjalizmu naukowego w Polsce. Współtłumacz i redaktor pierwszego polskiego przekładu "Kapitału" Marksa. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. SGH i Wolnej Wszechnicy Polskiej.Współtwórca i wieloletni (1921-1939) kierownik Instytutu Gospodarstwa Społecznego. 71 Florian Znaniecki (1882-1958) - socjolog i filozof kultury. Autor wielu prac teoretycznych i metodologicznych z zakresu humanistyki. Zajmował się też psychologią społeczną i socjologią wychowania. 72 Kazimierz Twardowski (1866-1938) - filozof, logik i psycholog. Zasłużony pedagog, wychowawca wielu pokoleń uczonych polskich. Jego działalność naukowo-pedagogiczna wywarła decydujący wpływ na powstanie szkoły lwowsko-warszawskiej i rozwój myśli filozoficznej w Polsce. Związany z uniwersytetem we Lwowie. 73 Tadeusz Kotarbiński (1886-1978) - jeden z czołowych filozofów i logików polskich. Prakseolog i etyk. Uczeń K. Twardowskiego. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Członek wielu towarzystw naukowych polskich i zagranicznych. Stworzył materialistyczną koncepcję filozoficzną zw. reizmem. Współtwórca i pionier teorii sprawnego działania. Wywarł znaczny wpływ na rozwój kultury logiczno-semantycznej. 74 Władysław Tatarkiewicz (1886-1977) - filozof, historyk filozofii, estetyk i historyk sztuki. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. 75 Ludwik Ehrlich (1889-1969) - prawnik, teoretyk prawa międzynarodowego. Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. 76 Szymon Askenazy (1866-1935) - historyk, dyplomata. Profesor uniwersytetów we Lwowie i w Warszawie. Badacz dziejów Polski XVIII - XIX w. 77 Kazimierz Tymieniecki (1887-1968) - historyk. Profesor uniwersytetu w Poznaniu. Wybitny mediewista, badacz głównie wczesnego średniowiecza. 78 Marceli Handelsman (1882-1945) - historyk. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor "Przeglądu Historycznego". Wybitny pedagog i działacz oświatowy. 79 Władysław Witwicki (1878-1948) - filozof i psycholog. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autor podręczników psychologii. Tłumacz i komentator Platona. 80 Juljusz Kleiner (1886-1957) - historyk i teoretyk literatury, filolog i edytor. Profesor uniwersytetu we Lwowie, KUL i Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Badał strukturę artystyczną i zawartość ideową dzieła literackiego w powiązaniu z biografią i osobowością twórcy. 81 Bronisław Koreywo (1877-1956) - Inżynier budowlany. Wnuk, po kądzieli, Edwarda Odyńca, przed przewrotem bolszewickim w Rosji jeden z głównych budowniczych zakładów metalurgicznych na Uralu, w 1918 roku, z transportem ewakuacyjnym Grabowskiego przyjechał do Polski i osiedlił się w Warszawie. Od 1945 roku, już jako emeryt, zamieszkał w Raciborzu, na ówczesnej ziemi opolskiej. Pomagał, jako inżynier, podnosić ze zniszczeń wojennych to miasto. Jego ostatnią pracą dla Raciborza, w początkach lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, był nadzór techniczny nad odbudową sali gimnastycznej szkoły nr 9, im. Jana Kasprowicza, której ówczesnym dyrektorem był Józef Grabowski. Pochowany w Warszawie, na cmentarzu Powązkowskim, w grobie rodzinnym Odyńców. 69


65 skim wyzwolił się upust niezwykle cennej cechy: wygłaszane przez niego hipotezy, teorie(...) w sposób zadziwiający zapładniały umysły jego znajomych i przyjaciół. Zdolność sugerowania, inspirowania, wynikająca z umiejętnego i łatwego rozczytywania współdyskutanta, głęboka wiedza i intuicja właściwa wielkim odkrywcom, a także dogodność przekazywania w wyjątkowo prosty i zrozumiały sposób własnych myśli, wielu jego znakomitym znajomym wskazywały drogę do uchwycenia sedna problemu i nadania właściwego kształtu prowadzonej przez nich pracy, do mobilizacji(...). Grabowski miał wszelkie podstawy intelektualne, by zaistnieć samemu, jako twórca, i to w kilku dziedzinach. Zanadto jednak kochał życie, a może był zbyt uniwersalny w swojej erudycji? Jednak był twórcą, kreował innych. Podobno Mickiewicz wspanialej improwizował niż pisał. Grabowski był właśnie takim improwizatorem, filozofem, historykiem, znawcą sztuki, od starożytnej po współczesnej swoim czasom, socjologiem, psychologiem, językoznawcą(...), tylko słownie, ale nie w pismach się realizującym - teoretykiem. Swoje umiejętności oddawał bezinteresownie i co ważniejsze, dyskretnie". Ta opinia oparta była na własnych spostrzeżeniach B. Koreywy, który stykał się z Grabowskim dość często w okresie dwudziestolecia międzywojennego w licznych środowiskach towarzyskich, intelektualnych i zawodowych, pośród ich wspólnych znajomych. Dziwnym zrządzeniem własnych losów, po niewidzeniu się w latach okupacji hitlerowskiej, mimo, że spędzili ją w jednym mieście, w Warszawie, odnaleźli się w 1947 roku w śląskim Raciborzu. Mieszkali tam tuż obok siebie, przy sąsiadujących ze sobą ulicach, Grabowscy na Winnej, Koreywo na Stalmacha, tuż obok jednostki wojskowej. Nie wiadomo kiedy Józef Grabowski zetknął się pierwszy raz z Ignacym Paderewskim. Na pewno obserwował triumfalny przejazd tego słynnego Polaka przez Warszawę w 1919 roku. Potwierdzenie tego faktu słyszał autor niniejszych wspomnień z jego własnych ust. Obserwował wtedy Paderewskiego, siedzącego z małżonką w wiozącym ich landzie, wyglądając oknem z mieszkania znajomych, z kamienicy przy Nowym Świecie, stojącej tuż przy placu Trzech Krzyży, na rogu z Książęcą. Ustalenie dat i szczegółowych okoliczności następnych kontaktów Grabowskiego z ówczesnym premierem i ministrem spraw zagranicznych Polski chyba nie będzie już możliwe. Podczas pierwszego w Polsce pobytu po wojnie Artura Rubinsteina 82, opowiadał Grabowski, jak zawsze lakonicznie, o swoim pobycie w Riond-Bosson w Szwajcarii u mistrza. Właśnie wtedy spotkał tam Rubinsteina. Więc albo był gościem Paderewskiego, jako znajomy artysty z czasów, gdy ten był szefem rządu w Warszawie, albo poznali się gdzieś później, albo wreszcie ich znajomość została zawarta podczas tego zetknięcia się z Rubinsteinem w Szwajcarii. Wiele jednak przemawia za tezą, że znali się od 1919 roku. Grabowscy bowiem, od samego początku pobytu w Warszawie, mieli wielu znajomych i przyjaciół nie tylko w kręgach intelektualnych, ale i wśród znanych artystów, także wysokiej rangi wojskowych i polityków. Ich domy były znane pani Kazimierze z jej koneksji rodzinnych i towarzyskich jeszcze sprzed wojny. Dzięki nim właśnie wielu ówczesnych, różnej maści prominentów było nieobcych jej mężowi. Młody 82

Artur Rubinstein (1887-1984) - światowej sławy pianista, m. in. znakomity wykonawca kompozycji Chopina.


66 nauczyciel dość szybko zaczął bywać na Zamku, jeszcze w czasach prezydentury Wojciechowskiego i swobodnie się poruszać po gabinetach ministerstwa spraw zagranicznych. W jakich jednak okolicznościach i w jakim czasie po raz pierwszy Paderewski uścisnął dłoń Grabowskiego? Jeżeli przedwojenne archiwa MSZ w całości nie podzieliły wojennego losu kartotek miejskich Warszawy, może jeszcze jakieś światło na ten epizod z życia Grabowskiego zostanie rzucone, istnieją bowiem przesłanki że w latach trzydziestych między nauczycielem a tą instytucją zawiązały się, trwające do 1939 roku, pewne ściślejsze, tajnej natury więzy. W tym miejscu warto się nieco zastanowić nad znaczeniem intelektualnego bagażu, z jakim Grabowski znalazł się na ówczesnym gruncie warszawskim. Nieco, ponieważ będą to w sporej mierze dedukcje oparte na zlepkach odszukanych świadectw dawnych jego uczniów, współpracowników, znajomych, częściowo rodziny przybranego syna, a także lakonicznych wypowiedzi Grabowskiego o sobie, słyszanych przez podpisanego pod niniejszą pracą, kiedy to w latach pięćdziesiątych minionego stulecia, przez trzy lata sam był jego uczniem. Biedne materialnie, ale bogate intelektualnie lata dziecięce i młodzieńcze upłynęły Grabowskiemu w specyficznej atmosferze krakowskiego, głównie domu Karola (I) i Stanisława Estreicherów. W tych latach życia przemożny wpływ na jego duchowe ukształtowanie, w zależności do rodzinnej i narodowej przynależności miała ciotka Stefania, żona profesora Karola (I) Estreichera, córka Ambrożego. Stefania Estreicherowa była "nicią przewodnią" po rodzinnej tradycji i serdecznym duchem całej rodziny. Bezsprzecznie i jej mąż, i ich syn Stanisław stanowili znakomity autorytet dla ucznia gimnazjum św. Jacka. Grabowski urodził się w początkach modernizmu, wraz z bogacącą się świadomością wchodził w Młodą Polskę. Spod wpływu modernizmu, szerzącego idee irracjonalne o zabarwieniu pesymistycznym, przechodził w symboliczne i nastrojowe formy ekspresji artystycznych wyrażających wewnętrzne przeżycia jednostki, a potem znalazł się w "sztuce dla sztuki". Chłopiec, młodzieniec obracał się w oparach dekadentyzmu Przybyszewskiego i Przerwy-Tetmajera przełamywanych, przezwyciężanych przez czołowych pisarzy okresu, sięgających za wzorem wielkich romantyków do tematyki narodowej i społecznej - Wyspiański, Żeromski - lub podejmujących doniosłe zagadnienia filozoficzno-moralne - Kasprowicz, Staff - i światopoglądowe, ukazujące realistyczne życie społeczeństwa zwykłego ludu - Reymont, Orkan. Znamienny był to czas rozkwitu liryki - Tetmajer, Kasprowicz, Staff, Miciński83, wszystkich ich znał Grabowski nie tylko z lektury - oraz dramatu o charakterze symbolicznym, ekspresjonistycznym, realistycznym i naturalistycznym. Programu "sztuki dla sztuki" Grabowski nie akceptował. Czy dlatego, że nie lubił twórcy, również znanemu mu osobiście, tego manifestu? W osądach czyjejś twórczości nigdy jednak nie kierował się osobistymi sympatiami, czy antypatiami. Może w chwili poznania Przybyszewskiego inaczej niż po latach odczytywał treść jego wcześniejszego Tadeusz Miciński (1873-1918) - poeta, dramaturg, prozaik. Mistyk, poszukiwał moralnego sensu ludzkości i Polski na drodze dociekań religijno-metafizycznych. Tworzył lirykę refleksyjno-fantastyczną, ekspresjonistyczny dramat, wizyjno-symboliczne powieści. 83


67 dzieła? Przecież nie tylko on. W późniejszym czasie podobnie obcy był mu Witkiewicz 84. Rozumiał jego filozofię, ale nie podzielał estetycznego, przez Witkiewicza sposobu jej przedstawiania. Uważał, że prawdziwą, wartościową sztukę muszą akceptować najprostsi ludzie, i to nie metodami przemyśleń intelektualnych, co najmniej w sposób impresyjny. Wyżej stawiał bajki Krasickiego, "choć wypełnione w zasadzie tymi samymi wartościami, aliści język jest w tych bajkach prosty i słowa znaczą właściwy dźwięk" - mawiał. Uważał, że Witkiewicza należy dopiero tłumaczyć na... język polski. Przed wielu laty Grabowski prorokował: "...w przyszłości, i to na pewno, teatr Witkiewicza stanie się znany, ale chodzić na jego sztuki będą być może intelektualiści, bez wątpienia na pewno snobi". Nie powiedział, że teatr Witkiewicza stanie się "popularny", tylko, że "znany"... Ale malarstwo Witkiewicza cenił. W kontekście Witkiewiczadramaturga dziwna się wydaje sympatia Grabowskiego do prozy Gombrowicza. Grabowski był absolutnym fanatykiem Odrodzenia i idei Oświecenia, najlepiej gdyby były przedstawiane w stylu i narracji późniejszego do tych epok Mickiewicza, mniej Słowackiego. Przywiązanie do Oświecenia tkwiło w nim nie tylko z racji rodzinnych tradycji. Zapewne fundamentem jego filozofii życiowej i działań socjalnych był racjonalizm oświeceniowy, stąd jego realistyczne podejście dla sztuki, mającej w jego mniemaniu przede wszystkim spełniać role służebne w stosunku do podstawowej klasy społecznej. Sam posługiwał się prostymi i jednoznacznymi pojęciami. Wszystko, co było nienaturalne, udziwnione, było mu obce. Niezmiernie cenił sposoby wykładania myśli przez Twardowskiego i Kotarbińskiego, za wzór stawiał styl prozy Parandowskiego i kochał... rysunki Bruno Schultza. Od roku 1925 lub 1926 państwo Grabowscy zamieszkali w domu będącym własnością Artura Oppmana85, na Starym Mieście, przy ul. Kanonia 8. Zajęli lokal po Oppmanie, który mimo niestarczego jeszcze wieku, miał wtedy około sześćdziesięciu lat, przeniósł się do Domu Weterana na Pragę, na ul. Jagiellońską. Grabowski często odwiedzał popularnego poetę, i odwrotnie: "pułkownik", jak go powszechnie w Warszawie zwano zachodził do dawnego swojego mieszkania. W listopadzie 1931 roku odprowadził OrOta na warszawski cmentarz. Lubił go wspominać, znał wiele jego wierszy na pamięć. Mówił: "To Oppman nauczył mnie kochać Warszawę".

Stanisław Ignacy Witkiewicz, "Witkacy" (1885-1939) - pisarz, malarz, filozof, teoretyk sztuki. Twórca teorii "czystej formy" w sztuce, teatrze i poezji. Główny przedstawiciel katastrofizmu w literaturze polskiej. W malarstwie przedstawiciel swoistego ekspresjonizmu. Autor groteskowo-parodystycznych powieści. 85 Oppman Artur, pseud. Or-Ot (1867-1931) - poeta, piewca Warszawy. 84


68

Praca zawodowa i studia w Instytucie Pedagogicznym nie bardzo absorbowały Grabowskiego. Był wyjątkowo uzdolnionym pedagogiem i posiadał doskonałą umiejętność przyswajania sobie wiedzy. Jego styl bycia charakteryzował się wyjątkową sumiennością i pedantycznością. Do każdego swojego wykładu, do lekcji w szkole, czy do spotkania ze słuchaczami w Towarzystwie Uniwersytetu Robotniczego lub późniejszym tajnym, wojennym nauczaniu, czy w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej, przygotowywał się z iście mrówczą pracowitością. Wertował podręczniki, literaturę piękną, encyklopedie, dzieła naukowe, często nawet prasowe periodyki kulturalne, względnie wydawnictwa codzienne... Zawsze zaczynał od konspektu. Przygotowanie wykładu kończyło się zapisaniem jego pełnego tekstu. Ten sposób pracy, poprzedzającej prowadzone przez siebie wykłady, zachował przez cały okres swojej pięćdziesięciosześcioletniej działalności pedagogicznej. Z czasem pozostawało mu tylko cykliczne uzupełnianie tych tekstów. Zawsze pisał ołówkiem, wzorowo zatemperowanym, na czystych, odwrotnych stronach przeróżnych druków urzędowych. Ołówkiem, bo wystarczyło wytrzeć gumką partię starego tekstu, uzupełnianego treścią nowo zdobytej wiedzy w danym temacie. Na odwrotnych stronach zdobywanych gdzieś druków, bo z trudnych materialnie lat młodości wyniósł racjonalny zmysł oszczędzania. Poza tym urzędy drukowały na papierze dobrej jakości, więc podkład jego cennych tekstów nie niszczył się szybko. Wiecznego pióra, firmy "Pelikan" przed drugą wojną, po niej "Rotring", używał tylko do pisania w dziennikach szkolnych i w prywatnych, słynnych swoich notesach, w których notował dla swojej tylko wiadomości przeróżnej natury oceny i postrzeżenia uczniów. Nigdy nie "skalał" sobie palców dotknięciem takiego przyrządu, jakim w skali masowej stał się po wojnie tzw. długopis, najpierw zwany "piórem na suchy atrament". Z podobną sumiennością, jak przygotowywanie się do swoich zasadniczych zajęć, traktował studia w Instytucie Pedagogicznym. Egzaminy składał we właściwych terminach, oczywiście z bardzo dobrymi wynikami. Pracę zawodową z zaocznymi studiami godził doskonale. Nigdy nie wyglądał na zmęczonego. Zawsze był uśmiechnięty, pogodny w słowach i pełen życzliwości do kolegów nauczycieli, do uczniów, do wszystkich wokół, gdzie tylko się znalazł... Zawsze, w każdych okolicznościach był nienagannie ubrany, z


69 wyszukaną, ale nie narzucającą się starannością i elegancją. Zawsze dokładnie ogolony, ciągnący za sobą zapach świetnej wody kolońskiej i najprzedniejszego tytoniu fajkowego.

Nigdy, nigdzie się nie śpieszył. Miał czas na wszystko. Pracował w szkole, w TUR, prowadził dość czynne życie towarzyskie, wreszcie zaczął uprawiać na Wiśle żeglarstwo, zrazu sprawił sobie kajak, potem jacht. Bywał w znanych cukierniach, miał swoje miejsce w słynnym lokalu na Mazowieckiej, przynajmniej raz w tygodniu odwiedzał, zawsze z żoną, któryś z teatrów; Grabowscy nie stronili też od występów rewiowych, czy spektakli warszawskiej operetki. Wakacje letnie spędzali zawsze gdzieś w świecie, razem, często jednak osobno. Ferie zimowe Grabowskiego z reguły były poświęcone nartom w Tatrach, albo w Alpach. Zagraniczne wyprawy, poza tymi spędzanymi na pokładzie jachtu - najpierw był Nautillus, później, największy w Yacht klubie warszawskim, Nautillus II - odbywał w zasadzie sam. To wakacyjne rozgraniczenie z żoną wiązało się z ich odrębnym budżetem. Kazimiera Grabowska najczęściej podróżowała z ich przybranym synem. Ponieważ dysponowała - poza pensją nauczycielską - znacznym majątkiem jej wyjazdy zagraniczne charakteryzowały się większą dozą luksusu niż męża, podróżującego popularnymi pociągami w wagonach niższej klasy i mieszkającego w podrzędniejszych hotelach. Nie pływał Batorym i nie korzystał z Orient Expressu, jak jego małżonka. Nauczycielskie pobory pozwoliły mu jednak przed drugą wojną zwiedzić całą Europę, północną Afrykę i kawałek Azji. W 1919 roku Grabowski poznał ówczesnego nuncjusza rezydującego w Warszawie. I znowu: nie wiadomo, jakie okoliczności zetknęły ich ze sobą. Może spotkali się na Zamku? Może na gruncie MSZ? Kardynał Achille Ambrogio Ratti miał wtedy 62 lata, Grabowski 29. Czy tylko szachy zbliżyły do siebie tych dwóch, tak od siebie różnych - w wielu aspektach natury - ludzi? Ich pierwsze spotkania na Książęcej86 na pewno łączyły

86

Na ul. Książęcej w Warszawie mieściła się w tamtych latach nuncjatura.


70 się z ich szachową pasją, ale z czasem ta odwieczna perska rozrywka stała się tylko pretekstem kolejnych pobytów młodego nauczyciela w Nuncjaturze. Lubili rozmawiać, prowadzić dysputy - jak po latach wspominał Grabowski. Kardynał imponował rozległą wiedzą i ujmującym sposobem bycia. Zapewne podobne cechy osobowości Ratti odnalazł i w młodym człowieku. Obaj byli artystami słowa. Dyskusje prowadzili po łacinie, rzadziej po włosku - Grabowski wtedy dopiero wprawiał się w ojczystym języku nuncjusza. Nie jeden raz ich rozmowy przeciągały się poza ramy ustalonego uprzednio czasu. Spotkania na Książęcej zaczynały się od pełnego godności powitania poprzedzonego anonsem również noszącego sutannę służącego kardynała. Grabowski witał się z gospodarzem przez podanie ręki, nie całował duchownego w pierścień. Zrazu przekazywali sobie różnej wagi nowinki polityczne, naukowe, literackie, zapytywali o zdrowie bliskich... Wreszcie rozstawiali barokowe figury na hebanowej szachownicy. Nauczyciel nabijał fajkę świeżym tytoniem - to był zawsze ceremoniał - przy pomocy wydobytego z kieszeni specjalnego przybornika, a służący, ustawiał obok szachownicy na stoliku, na srebrnej tacy, dwa kielichy i wypełnioną zawsze tylko do połowy karafkę: szkła rżnięte w weneckim krysztale. Po odejściu usługującego księdza kardynał zapraszał gościa w kierunku jednego z foteli, stojącego przy stoliku, sam siadał w drugim, po przeciwnej stronie szachownicy, poprawiając fałdy sukni. W ciszy czynili wstępne ruchy figurami. Bywało, że już po pierwszych przesunięciach zapominali o grze. Zapamiętywali się w rozmowie. Wiele było takich niedokończonych partii. Zaprzyjaźnili się. W roku 1922 Ratti wyjechał z Warszawy do Rzymu na conclave. Już do Polski nie wrócił. Przybrawszy imię Piusa XI pozostał za "spiżową bramą". I jak na Książęcej w Warszawie, tylko już nie tak często, odwiedzał Grabowski swojego dostojnego przyjaciela w Watykanie. Kilkakrotnie był tam jego gościem. Ta ich serdeczna znajomość przetrwała do śmierci papieża, zmarł w 1939 roku. Grabowski jeszcze w trakcie studiów stał się zagorzałym ateistą. Nigdy nie zmienił swojego materialistycznego światopoglądu. Nie ulega wątpliwości - wynikać to może choćby z jego skąpych wspomnień - że w rozmowach z Rattim dotykał z własnego punktu widzenia tematy wiary i ateizmu. Poza tym nauczyciel dopiero co wrócił z rewolucyjnej Rosji, był blisko Kremla, poznał Lenina i wielu innych znanych tak zwanych bolszewików, musiał więc opowiadać o swoich czterech latach spędzonych w Moskwie. Kardynał był nadzwyczaj ciekawy tych informacji. Jak jednak ci dwaj ludzie musieli być pełni tolerancyjnej wyrozumiałości w stosunku do swoich przekonań skoro nie tylko nic ich nigdy nie poróżniło lecz - przeciwnie - z upływem lat stawali się sobie coraz bliżsi intelektualnie, jeden - filozof ateista o wyraźnej orientacji socjalistycznej, drugi - głowa Kościoła katolickiego, autor "Divini Redemptoris"87 z 1937 roku. Nie zachowały się listy z Watykanu. Spłonęły w Warszawie we wrześniu 1939 roku. Na pewno jednak archiwa papieskie zawierają w swoich zbiorach przesyłki Grabowskiego. - Czy też takie zdawkowe, jak listy pisane przez niego do innych, mniej słynnych adresatów? 87

Tytuł słynnej encykliki potępiającej doktryny marksizmu i komunizmu.


71 Z inicjatywy czołowych działaczy PPS, Daszyńskiego, Krzywickiego, Limanowskiego88 i Posnera89 w 1923 roku w Warszawie powstała robotnicza organizacja oświatowo-kulturalna, Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego. W oparciu o - jak zwykle skromne wspomnienia Grabowskiego i o fakty wynikające z jego pracy społecznej można stwierdzić, że dość szybko od chwili powstania TUR związał się z jego działalnością w charakterze wykładowcy. Znał Daszyńskiego i Krzywickiego. Hasła przez nich głoszone były mu bliskie. W późniejszych latach, aż po okres tuż przez drugą wojną był wykładowcą OMTUR90. Po połączeniu się tej organizacji z Towarzystwem Uniwersytetów Ludowych, i z kolei po przejęciu ich agend w 1950 roku przez Towarzystwo Wiedzy Powszechnej był prawie do końca życia wykładowcą w ramach tej instytucji w zakresie historii, socjologii, filologii, nauk agrarnych, politologii, filozofii... Być może w TUR poznał Stefana Jaracza91. Już z dobrze udokumentowanego źródła92 pochodzi wiadomość, że od 1 września 1929 roku rozpoczął Grabowski pracę w znanym wówczas warszawskim gimnazjum żeńskim Zofii Sierpińskiej przy ul. Marszałkowskiej 63, w charakterze dyrektora tego zakładu i nauczyciela zrazu tylko łaciny, później wykładał również historię i język polski. Bratem Zofii Sierpińskiej był słynny matematyk, profesor Wacław Sierpiński. Niestety, do dzisiaj szkoła ta, bardzo znana w warszawskim dwudziestoleciu międzywojennym, elitarna ze względu na wysoki poziom nauczania, nie doczekała się nie tylko jakiejś monografii, zaszczyt ten spotkał wiele innych, mniej znanych szkół, ale nie ma o niej jakiejkolwiek wzmianki w kolejnych wydaniach Encyklopedii Warszawy. W archiwum miejskim stolicy brak śladów dotyczących tej szkoły - rezultat zniszczeń z okresu lat 1939-1945. Autor niniejszych wspomnień natrafił jedynie w 1984 roku na krótką notatkę-pokwitowanie dokumentów dotyczących gimnazjum Sierpińskiej pozostałych po pożarze okupacji hitlerowskiej, cudem uratowanych i przechowanych przez Grabowskiego do wyzwolenia, przekazanych przez niego w 1945 roku do Kuratorium Oświaty. Niestety, śladu po tych dokumentach, w roku 1984 w archiwum już nie było. Jedynym znakiem, jaki uwiecznił pamięć po szkole Sierpińskiej jest skromna tablica wmurowana bodaj w początkach ostatniej dekady XX wieku w ścianę budynku przy Marszałkowskiej, tuż przy północno-zachodnim narożu placu Konstytucji, w miejscu, gdzie kiedyś ten zakład naukowy tętnił pełnią uczniowskiego życia. Relacja podana niżej jest oparta na wspomnieniach dwóch byłych uczennic szkoły Z. Sierpińskiej, do jakich udało się autorowi niniejszego opracowania dotrzeć, a które do-

Bolesław Limanowski (1835-1935) - jeden z najstarszych działaczy polskiego ruchu socjalistycznego, historyk, socjolog, publicysta, jeden z twórców PPS, badacz i popularyzator historii demokracji i socjalizmu polskiego oraz dziejów walk wyzwoleńczych. W 1926 roku wystąpił przeciw Piłsudskiemu. 89 Stanisław Posner (1870-1930) - działacz PPS, prawnik, publicysta, współzałożyciel (1921) Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela, wiceprezes (od 1925) TUR, 1928-1930 wicemarszałek senatu. 90 OMTUR - Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego. 91 Stefan Jaracz (1883-1945) - aktor, reżyser, dyrektor teatru, 92 Zachowana ankieta personalna Józefa Grabowskiego. 88


72 brze pamiętały swojego nauczyciela łaciny i dyrektora. Jedna z nich była uczennicą Grabowskiego w latach 1929-1933, druga naukę w tym gimnazjum rozpoczęła w połowie lat trzydziestych. Przełożona i właścicielka szkoły znajdowała się wtedy już w podeszłym wieku, aczkolwiek fizycznie i umysłowo była bardzo sprawna. Dzierżyła w swej ręce i żelaznej woli nie tylko losy uczennic, ale i nauczycieli. Szkoła była elitarna, raz: nauka w prywatnym zakładzie była kosztowna i nie było tajemnicą, czyje córki mogły do niego uczęszczać. Dwa: przełożona bacznie dobierała personel pedagogiczny, by móc z powodzeniem stanowić konkurencję wśród wielu innych słynnych i renomowanych szkół. A jednak "u Sierpińskiej" panowała nie tylko ostra dyscyplina, czynszowe mury kamienicy, w jakich adoptowano szkołę, oddychały pełną demokracją. Nauczycielami byli w niej nie tylko rodowici Polacy, niektórzy mieli proweniencje żydowskie i niemieckie. Liczyły się tylko kwalifikacje. Szkoła była oczywiście bardzo katolicka, ale nic nie stało na przeszkodzie aby od roku 1929 do końca jej istnienia jej dyrektorem był ateista-lewicowiec, który nigdy nie brał udziału w codziennych, przedlekcyjnych modlitwach przy szkolnym ołtarzyku. Warto nadmienić, że w klasach tej bardzo katolickiej szkoły nie wisiały krucyfiksy - ze względu na mniejszość etniczną uczennic, wyznających inne religie. Na początku roku szkolnego 1930/31 prywatne gimnazjum Grabowski przekształcił, wspólnie z właścicielką i jej spadkobiercami, najpierw na społeczną szkołę średnią, a następnie na Społeczne Gimnazjum Żeńskie i Liceum Stowarzyszenia Szkolnego pod wezwaniem św. Zofii z pełnymi prawami szkół średnich państwowych. Na czele Stowarzyszenia stanął inny Grabowski, nie związany węzłami rodzinnymi z dyrektorem, znany warszawski inżynier. Stowarzyszenie otrzymało osobowość prawną i w takiej formie, na własnym rozrachunku, bez jakichkolwiek dotacji państwowych przetrwało do 1939 roku, kiedy we wrześniu pierwsze bomby niemieckie spadające na stolicę zniszczyły budynek szkoły. Budynek zamienił się w gruzowisko, ale tamtego września bomby nie zabiły szkoły. Ze swoim dyrektorem istniała w konspiracji tajnego nauczania w dziesiątkach warszawskich mieszkaniach do wybuchu powstania w 1944 roku. Gimnazjum pod wezwaniem św. Zofii było mocne na gruncie organizacyjnym ówczesnej polskiej oświaty. Jego pozycja nie została złamana nawet w okresie ostrej nagonki na antypiłsudczyków, a takim był Grabowski-dyrektor - i to bardzo czynnym na łamach periodyków oświatowych, w toku swoich wykładów w organizacjach lewicowo-robotniczych i w podjętej na początku lat trzydziestych działalności w Ministerstwie Oświecenia Publicznego. Owszem, doszło w roku 1934 do odebrania szkole praw państwowych, ale na krótko, kolejna matura była już państwowa. Pretekstem odebrania szkole praw państwowych było na pozór śmieszne wydarzenie, jakie może zdarzyć się tylko w Polsce i jak się okazuje w każdym jej ustroju politycznym. Po wyjeździe Piłsudskiego na Maderę w celu ratowania zdrowia, zaczęto marszałka zasypywać listami i kartkami pocztowymi. Przesyłki te szły od wszelkich polskich instytucji, także oczywiście, pisać zostali formalnie zobowiązani przez władze kuratoriów, uczniowie wszystkich szkół. Grabowski uznał, że przymus nakazujący wysyłanie życzeń zachowania dobrej kondycji zdrowotnej przez Piłsudskiego stanowi niedopuszczalną formę upolitycznienia szkoły. W porozumieniu z zarządem Stowarzyszenia, znajdując


73 dla swoich argumentów, jednogłośne w nim i w rodzicach uczennic poparcie, zabronił wychowankom kierowanego przez siebie zakładu wysyłania na Maderę takich listów. Nowy i jak się okazało ostatni dyrektor szkoły był w opinii swoich uczennic surowym nauczycielem. Tak bywa, że ten, kto wiele wymaga od siebie, nie pobłaża i innym. Ale poczucie sprawiedliwości Grabowskiego nie miało sobie równego - podobno w całej, wieloletniej historii szkoły. Mimo "gnębienia" Horacym i Owidiuszem uczennice kochały go, często w sensie dosłownym. Sympatię zdobył sobie również wśród grona pedagogicznego i personelu administracyjnego. Pojęcie "konflikt" nie istniało w szkole pod jego rządami.


74

VIII W listopadzie 1933 roku Józef Grabowski został powołany na stanowisko przewodniczącego Ministerialnej Komisji Ocen Książek (podręczników) w zakresie przedmiotów nauczania średniego. Od 1 września 1938 roku na czele Komisji stanął jego dawny przyjaciel gimnazjalny z Krakowa, profesor Adam Krokiewicz, Grabowski był jego zastępcą, praktycznie jednak w dalszym ciągu kierował pracami Komisji. Jaki wpływ mógł wywierać Grabowski w ciągu sześciu lat, najbardziej owocnych dla wielu dziedzin bytu państwa w dwudziestoleciu, na naukę polską, na program nauczania w zakresie kształcenia średniego, zwłaszcza przedmiotów humanistycznych? Przypuszczalnie ogromny. Tezę taką poparł w roku 1984 profesor B. Suchodolski 93 w rozmowie z autorem niniejszych wspomnień. Ewentualne wnioski i badania nad rolą Grabowskiego w pracach Komisji pozostawiam fachowcom, bardziej predestynowanych do zajęcia w tej mierze stanowiska. Z rozmowy z profesorem Suchodolskim wynika, że propagowane przez Grabowskiego metody, których władze oświatowe przed drugą wojną nie zdążyły wdrożyć z różnych przyczyn, m. in. z dość prozaicznych: ze względu na poglądy i tzw. lobby prawicowe ówczesnego ministra 94 Oświecenia, w swoim reformowaniu oświaty adwersarza Grabowskiego, były wyjątkowo rewolucyjne, postępowe i racjonalne.. Ich echo od kilku dziesiątków lat przewija się w dydaktycznych dyskusjach fachowców oraz ciągłych usiłowaniach normowania szkolnictwa. Warto tutaj przypomnieć, że tzw. "zerówka", rozpoczęcie elementarnej edukacji dziecka od jego szóstego roku życia, to pomysł, z połowy lat trzydziestych ubiegłego stulecia, właśnie Grabowskiego-publicysty-pedagoga. Grabowski-społecznik należał do ścisłego grona współtwórców jednego z pierwszych powstałych w Polsce związków zawodowych nauczycieli: Towarzystwa Nauczycieli Szkół Średnich i Wyższych. W Towarzystwie tym zajmował kolejno funkcje: zastępcy Sekretarza, Sekretarza Generalnego i zastępcy Przewodniczącego. To ostatnie stanowisko za prezesury Zenona Klemensiewicza95. Z ostatniej funkcji podał się do dymisji w proteście przeciwko upolitycznianiu Towarzystwa przez sanację. Przedwojenne archiwa Towarzystwa podzieliły okupacyjny los Warszawy. Być może istnieją jakieś do-

Bogdan Suchodolski (1903-1986) - filozof, pedagog, historyk sztuki, historyk nauki i kultury. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. 94 Janusz Jędrzejewicz (1885-1951) - polityk, pedagog, pułkownik. Jeden z przywódców prawicy sanacji. 19311934 minister wyznań rerligijnych i oświecenia publicznego, przeprowadził reformy szkolne, tzw. jędrzejowiczowskie. 1933-1934 premier. 95 Zenon Klemensiewicz (1891-1969) - wybitny językoznawca, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. 93


75 kumenty, zapiski, na temat działalności Grabowskiego w TNSŚiW w depozycie Czesława Wycecha96 przechowywanym we wrocławskim Ossolineum. Archiwum to ma być dostępne w 25 lat po śmierci depozytariusza. Grabowski dyrektorem, nauczycielem, czołowym działaczem w związku zawodowym nauczycieli, Grabowski na czele Komisji Ministerialnej... Grabowski wykładowcą na kursach ogólnokształcących... Jego dochody, to tylko pensja nauczyciela-dyrektora. Przed drugą wojną też nie były to duże, ale godniejsze niż dzisiaj pieniądze. Wszystkie inne wymienione funkcje w tamtych latach były wykonywane - jak to się dzisiaj, z niepopularną konotacją tego pojęcia mówi - w "czynie społecznym". Jakieś grosze otrzymywał, albo i nie, za publikacje w "Przeglądzie pedagogicznym", w "Muzeum", w "Kulturze i wychowaniu"... Pisał również znakomite podręczniki do nauki języka łacińskiego. Przy ich tworzeniu zarabiał.

Józef Grabowski był również bywalcem wesołej warszawki... Lubił przesiadywać w "Ziemiańskiej", wpadał często do "Qui Pro quo". Fukiera winiarnię miał tuż za domem niemal, do Rynku Starego Miasta kilka kroków zaledwie, a lubił dobre wino... "Simon i Stecki", to była niemal rodzinna firma, związana z... Karolem Fryczem, a założona na Krakowskim Przedmieściu w 1825 roku. W sto lat od jej narodzin właściciel otworzył w oficynie, za sklepem handlującym winami, restaurację, w której pod koniec lat trzydziestych dwudziestego wieku grała orkiestra Różewiczów; firma prowadziła również bar, tzw. Handelek Starowarszawski, przy ul. Marszałkowskiej róg ul. Widok; wnętrza

Czesław Wycech (1899-1977) - działacz ruchu ludowego i oświatowego, z zawodu nauczyciel. W okresie międzywojennym w PSL "Wyzwolenie", od 1931 w SL, czynny w ZNP. Podczas okupacji organizował tajne nauczanie, kierował departamentem kultury i oświaty w Delegaturze Rządu na Kraj. 1945-1949 w PSL potem w ZSL. 1945-1947 minister oświaty, 1956-1957 wiceprzewodniczący Rady Państwa, od 1957, przez wiele lat marszałek sejmu. 96


76 restauracji i baru były urządzane według projektów Karola Frycza, brata ciotecznego Józefa Grabowskiego.

W "Adrii" przy Moniuszki bawił się z żoną i znaczniejszymi przyjaciółmi. Przy okazji warto wspomnieć co nieco o tym warszawskim lokalu, którego cień, niby taki rozrywkowy feniks powstały z powojennych popiołów, podjął egzystencję po wieloletniej przerwie, w 1973 roku. "Adria" - restauracja, otwarta w 1929 roku w gmachu włoskiego towarzystwa asekuracyjnego Adriatica di Sicurta. Był to lokal składający się z kilku sal o różnym przeznaczeniu: kawiarnia, restauracja, w podziemiu sala dancingowa na około... 1500 osób, rząd lóż wokół parkietu, stoliki, bary... "Adria" i Ordonka 97... Lokal istniał do września 1939 roku.

Hanka Ordonówna, właśc. Maria Anna z Pietruszyńskich Tyszkiewiczowa (1904-1950) - aktorka i piosenkarka. Popularna gwiazda warszawskich kabaretów sprzed drugiej wojny. 97


77

"Morskie oko" na Jasnej... Kawiarnia w hotelu "Bristol"... Zula Pogorzelska98, Lopek Kazimierz Krukowski99, Dymsza100, Loda Halama101, Lena Żelichowska, Walter, Znicz,

Zula Pogorzelska, właśc. imię Zofia (1898-1936) - aktorka i piosenkarka, występowała w teatrach i kabaretach warszawskich. 99 Kazimierz Krukowski (1902-1976) - aktor występujący od 1920 roku w teatrach i kabaretach warszawskich. W casie drugiej wojny w teatrze polowym przy 2 Korpusie Wojska Polskiego w Iraku, Palestynie, Egipcie, Włoszech. 1948-1956 - w Argentynie. Od 1956 roku w Warszawie - teatry "Buffo" i "Syrena", kabaret "U Lopka". 100 Adolf Dymsza, właśc. A. Bagiński (1900-1975) - aktor komediowy i charakterystyczny, od 1919 roku występował głównie w kabaretach i teatrach rewiowych. Również występował w wielu filmach. . 101 Loda Halama, właśc. imię Leokadia (1911-1998) - tancerka. Występy w kabaretach warszawskich międzywojennych. Po drugiej wojnie w zespole Anglo-Polish w Wielkiej Brytanii. Od 1948-1959 roku w Hollywood. 98


78 Bodo102, Jarossy103, Wyrwicz, Nina Grudzińska, Żabczyński104... Na jednym ze zdjęć przez kogo robionych? - z balu aktorów, pośród plejady artystów małych scenek warszawskich widać i Ziutę i Józka unoszących kielichy. Oczywiście nie byłby Grabowski sobą, gdyby i "duże" sceny go nie interesowały. Najszybciej w przyjacielskie zażyłości z wielkimi tych scen wchodził świeży dyrektor "Sierpińskiej" poprzez koneksje żony. W "Adrii" poznali się dwaj Grabowscy: Józef i Władysław. To spotkanie nastąpiło w drugiej połowie lat trzydziestych. Nie da się już ustalić bardziej dokładnego terminu. W zatłoczonej restauracji kelner usadowił małżonków Grabowskich przy stoliku zajętym tylko przez jedną osobę: starszego pana. Jeden rzut oka wystarczył, aby poznać znakomitego aktora105. Grabowscy pamiętali go jeszcze sprzed 1912 roku, kiedy występował w Krakowie. W tamtych czasach było regułą, że obcy sobie ludzie, spotykający się w lokalu przy jednym stoliku, przedstawiali się sobie. Podobno był to uroczy wieczór, można sobie wyobrazić rozmowę dwóch koneserów słowa i dowcipu, a właściwie trzech, nie należy bowiem zapominać o pani Kazimierze, wyjątkowo inteligentnie "zgrywnej" - mówiąc dzisiejszym językiem - damie. I choć Józefa i Władysława Grabowskich numery telefoniczne sąsiadowały obok siebie w warszawskiej książce telefonicznej nigdy więcej nie spotkali się, nie licząc kreacji aktora, jakie wielekroć jeszcze Grabowscy-nauczyciele oglądali od strony widowni teatrów, a po drugiej wojnie słyszeli z jego udziału w popularnym kabarecie rozgłośni warszawskiej polskiego radia.

Eugeniusz Bodo, właśc. Bohdan E. Junod (1899-1941) - aktor, pieśniarz i tancerz, także reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Liczne role filmowe, głównie w komediach muzycznych. 103 Fryderyk Jarossy, właściwie F. Járosy (1890-1969) - konferansjer i reżyser pochodzenia węgierskiego. Występował w kabaretach wiedeńskich, od 1924 roku w Warszawie, "Qui Pro Quo", "Cyrukik Warszawski". Od 1945 roku w Wielkiej Brytanii. 104 Aleksander Żabczyński (1900-1958) - aktor, występował od 1922 roku w teatrach Warszawy, Lwowa i Łodzi. Również popularny aktor filmowy. 105 Władysław Grabowski (1883-1961) - znakomity aktor występujący od 1903 roku w Krakowie, Warszawie i Łodzi. Grał role komediowe i charakterystyczne. Również występował w filmie. 102


79

Koniecznie należy wspomnieć o wcześniejszym - jeszcze sprzed okresu dyrektorowania szkołą Sierpińskiej i teatrlno-kawiarnianych czasów "rozpasań" poważnego pedagoga epizodzie z jego życia. Wielce bowiem zaważył on na jego stosunku do Piłsudskiego. Otóż Grabowski, jako ochotnik, zgłosił się do wojska w słynnym dzisiaj, wówczas niezwykle upolitycznionym, ale i groźnym wielce dla Polski czasie, tuż przed tak zwanym "cudem nad Wisłą" podczas wojny polsko-bolszewickiej zakończonej pokojem w Rydze, w marcu 1921 roku. Do wojska wstąpiła również Kazimiera. Ziuta służyła w formacji medycznej, sprawowała funkcje pielęgniarki, może nawet felczerki, formalnie bowiem była przygotowana do sprawowania tej profesji. Z frontu wróciła dopiero po zakończeniu działań wojennych. Grabowskiego, jako prostego szeregowca, bez jakichkolwiek kwalifikacji wojskowych, ale ze względu na dobrą znajomość języka rosyjskiego, niemieckiego i francuskiego, przydzielono do sztabu generała Hallera. I tym razem trafił wysoko... Bardzo szybko jednak został odkomenderowany do "cywila", stało się to tuż po bitwie pod Warszawą, ze swoim krótkim wzrokiem okazał się wojskowo nieprzydatny, a poza tym... lubił w sztabie generała filozofować... Głośno analizował decyzje dowództwa... Po latach, wykładając z historii temat związany z tamtymi wypadkami wspominał, jako profesjonalista naukowy, ale i jako tamtej wojny naoczny świadek: "...Chwilowe sukcesy wyprawy kijowskiej zamieniły się w prawdziwą klęskę wojskową, która doprowadziła przeciwnika aż pod mury Warszawy. Piłsudski dowodził sam, w swoisty sobie sposób, improwizacyjny, przy braku należytej łączności, dokonując wiele, często sprzecznych ze sobą zmian organizacyjnych na frontach i w rejonach armii. Dziwnie pojmował pojęcie tajemnicy wojskowej. Obserwując go, można było odczuć, że ciągle jeszcze jest konspiratorem. Nie powiadamiał dowódców armii o swoich planach operacyjnych na dalszą metę. A czy je w ogóle miał? Oto zasadnicze pytanie. Umiał znakomicie ripostować w czasie teraźniejszym. Ale, co 1939 rok udowodnił, był pozbawiony zmysłu przewidywania przyszłości, nawet tej najbliższej. Czy więc, w wojnie polsko-bolszewickiej


80 zachowanie naczelnego wodza przynosiło więcej korzyści, czy szkody? Szkody! Tak, trzeba to przyznać, Piłsudski był mężem opatrznościowym, umiał być sprytny w wyzyskaniu klęski wszystkich uczestników konfliktu pierwszej wojny, ale po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, z braku, przede wszystkim stosownego przygotowania technicznego i politycznego wojskowego, nie wykształciwszy umiejętności współorganizowania militarnych wizji i planów, przynosił krajowi już tylko szkody. W wolnej Polsce był pechowym człowiekiem. Po 1919 roku nie powinien się już ruszać z Sulejówka(...). Ten jego negatywny stosunek do rozwijania sił lotniczych i pancernych(...) czym zaowocował we wrześniu 1939 roku? To był człowiek, którego pojęcie doktryn wojskowych tkwiło głęboko jeszcze w dziewiętnastym wieku(...)". Piłsudski i jego kamaryla do reszty pogrążyli się w oczach Grabowskiego w 1926 roku. 12 maja 1926 roku, w godzinach tuż popołudniowych Grabowski stał w tłumie obok Zamku warszawskiego. Widział oddziały piechoty maszerujące przez Plac Zamkowy ku mostowi "Poniatowskiego". Słyszał obok siebie trwożne głosy. On już wiedział, co w powietrzu wisi. Nie z "Kuriera porannego", który w swoim rannym wydaniu dawał przedsmak nadciągającej, jakiejś awantury: donosił o "napadzie" w Sulejówku na willę marszałka... Dokładne wiadomości, co się święci, Grabowski miał od redaktora naczelnego "Myśli narodowej", Zygmunta Wasilewskiego106, z jakim widział się rano, a którego syn był kapitanem Sztabu Generalnego. "Piłsudski idzie na Warszawę, na czele wiernych mu wojsk, zebranych w Rembertowie". Około 17.00, 17.30 Grabowski znalazł się w pobliżu mostu "Poniatowskiego", od strony Solca. Z daleka widział sylwetki prezydenta Wojciechowskiego i marszałka. Po 18.00 rozległy się gdzieś w mieście pierwsze strzały. Ulica była zupełnie zdezorientowana: o co chodzi, kto z kim, kto przeciwko komu? A więc wojna domowa? Obraz sytuacji przed majem wyrobił sobie Grabowski między innymi z relacji swojej znajomości z pułkownikiem Januarym Grzędzińskim, który podczas przewrotu majowego objął kierownictwo resortu komunikacji, walnie się przyczyniając do zatrzymania transportów wojsk wiernych legalnemu rządowi. Od zabójstwa prezydenta Narutowicza107 po zmuszenie do odejścia Wojciechowskiego108, Grabowski nie wróżył już krajowi znośnych losów politycznych i co za tym myśleniem szło, znaczącego w Europie rozwoju gospodarczego. Skoro wspomnieliśmy pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej, warto tutaj dodać, że Józef Grabowski był jednym z naocznym świadków jego zamordowania na

Zygmunt Wasilewski (1865-1948) - publicysta, krytyk literacki, związany z Narodową Demokracją. Gabriel Narutowicz (1865-1922) - inżynier konstruktor, pierwszy prezydent RP. 1886-1920 - w Szwajcarii, profesor politechniki w Zurychu. Zbudował wiele elektrowni wodnych. Wybrany prezydentem, zamordowany przez endeka Eligiusza Niewiadomskiego. 108 Stanisław Wojciechowski (1869-1953) - polityk i działacz spółdzielczy. 1922-1926 - prezydent RP. Jeden z twórców (w 1892 roku) PPS. Od 1918 roku profesor WSH. 1919-1920 - minister spraw wewnętrznych. Ze stanowiska prezydenta ustąpił po przewrocie majowym Piłsudskiego. 106 107


81 terenie warszawskiej galerii wystawowej "Zachęta" przez skrajnego nacjonalistę, dobrze się zapowiadającego artysty malarza, E. Niewiadomskiego. Znajdował się tuż za prezydentem, towarzysząc Marii Kasprowiczowej109 i jej znajomej. Grabowski na własne oczy widział również przebieg zamachu na ministra spraw wewnętrznych, pułkownika Bronisława Pierackiego110, jaki miał miejsce w restauracji na ul. Foksal. Ministra poznał jako jeszcze wiceprezesa klubu parlamentarnego BBWR w 1929 roku. 15 czerwca 1934 roku dyrektor szkoły Sierpińskiej wchodził właśnie na salę restauracji, gdy usłyszał strzał. Rzucił okiem w kierunku jego odgłosu i zobaczył padającego ministra twarzą na stół. Grabowski nie miał dobrego mniemania o Pierackim. Dobrze natomiast wspominał jednego ze swoich przyjaciół, Walerego Sławka111, mimo wielu popełnionych przez niego błędów, które wytykał mu po jego śmierci jako historyk. Znali się bardzo blisko, od czasu zamieszkania Grabowskich na Kanonii. Pod tym samym adresem Sławek zajmował dwupokojowe mieszkanie. Na Kanonii dwukrotny premier, w dwudziestoleciu międzywojennym, był niemal codziennym gościem Grabowskich. Również kilkakrotnie razem spędzali wakacje. I tak, jak Grabowski-ateista potrafił mieć wspólny język z kardynałem, potem papieżem, tak, jako lewicowiec, antypiłsudczyk, przeciwnik sanacji, umiał znaleźć sympatię - z wzajemnością zresztą - do człowieka, który był wyjątkowo bliskim zaufanym marszałka i który, jako kolejny prezes BBRW, stał się niejako leaderem wrogiej Grabowskiemu sanacji. Często wspominał Sławka, "dobrego, nadzwyczaj uczciwego człowieka", jak mówił, opowiadał o nim, nawet dość chętnie, ale tylko do momentu jego śmierci. Po wojnie, już tylko na lekcjach historii, jako o osobie znaczącej kiedyś dla Polski. Grabowski lubił dociekać sedna nie tylko wszelakich zjawisk, ale i poczynań ludzkich, toku ich myśli i takich czy innych posunięć życiowych, nigdy natomiast głośno nie analizował przyczyny śmierci starszego od siebie o jedenaście lat przyjaciela, który 12 kwietnia 1939 roku popełnił samobójstwo. Nigdy z jego ust nie padło jedno słowo spekulacji na ten temat. Nawet nie powtarzał, gdzie Sławek odebrał sobie życie. W mieszkaniu przy Chopina 1, czy przy ulicy Matejki - choć dla współczesnych była to sprawa szeroko znana, nie tylko z lotu warszawskiej plotki, ale i bardziej od niej wiarygodnych łamów prasy. Gdy jeden z powojennych - po 1945 roku - współpracowników-nauczycieli, z jakim Grabowski był do pewnego stopnia zaprzyjaźniony, a który co nieco wiedział o jego kontaktach z sanacyjnym premierem, prowadził z nim dyskurs na temat artykułu w przedwojennej gazecie tyczącym zagadnienia mającego związek z niejaką

Maria Kasprowiczowa, z domu Bunin, "Marusia" (1890-1969) - Trzecia żona poety, Jana Kasprowicza, słynna w kręgach literacko-kulturalnych Polski przedwrześniowej i powojennej. 110 Bronisław Pieracki (1895-1934) - polityk, pułkownik. Uczestnik organizacji wojskowo-niepodległościowych, oficer Legionów Polskich. 1930-1931 wicepremier, od 1931 roku minister spraw wewnętrznych. Zamordowany przez ukraińskich nacjonalistów. 111 Walery Sławek (1879-1939) - polityk, jeden z przywódców ozonu sanacji. Od 1900 roku w PPS, jeden z przywódców Organizacji Bojowej PPS. Od 1906 roku czołowy działacz PPS-Frakcji Rewolucyjnej. Podczas pierwszej wojny w Legionach Polskich i POW. Bliski współpracownik Piłsudskiego. Od 1928 roku prezes BBWR. 1930-1931 i 1935 - premier. Popełnił samobójstwo. 109


82 doktorową Woyczyńską, osobą podobno związaną ze śmiercią Sławka, zapytany odpowiedział tylko: "Tak, tak, doktorowa..." i szybko zmienił temat rozmowy. Grabowski znany był z tego, że albo w sprawie mówił prawdę, albo - nawet jeżeli znał ją dobrze - wolał przechodzić nad nią do porządku. Tematu, jakiego nie znał wiarygodnie w najdrobniejszych szczegółach, w ogóle nie podejmował. W kontekście rozmowy z zaprzyjaźnionym kolegą-nauczycielem, odpowiedź na jego pytanie może budzić pewne refleksje: co mógł wiedzieć, czy: co wiedział Grabowski o przyczynach śmierci Sławkapremiera, bądź co bądź bliskiego przyjaciela? Idąc dalej w dedukcjach: co mógł wiedzieć o decyzji podjęcia próby osłonięcia przez generała Składkowskiego112 przyczyn tej śmierci? Grabowski bowiem wiedział - o tym zdarzeniu opowiadał po latach enigmatycznie -, że Składkowski zjawiwszy się w mieszkaniu Sławka przed ekipą śledczą, zabrał z biurka trzy listy pisane ręką zmarłego polityka tuż przed popełnieniem przez niego samobójstwa. Czy fakt ten był mu znany tylko z relacji prasowych? Oficjalnie o śmierci Sławka, np. na lekcjach historii, Grabowski mówił: "W wyniku tarć w obozie pomajowym... usuwany od pierwszoplanowej działalności politycznej... popełnił samobójstwo". Warto przypomnieć o związkach Grabowskiego z domami Leszczyńskich i Rapackich113. Józef Grabowski przez wiele lat był w zażyłych stosunkach z Jerzym Leszczyńskim, którego pierwszy raz widział w pamiętnej premierze "Wesela" Wyspiańskiego, w Krakowie, w roli Pana Młodego. Poznał go osobiście - miał wtedy piętnaście lat - w domu Estreicherów. Ich znajomość odnowiła się po przyjeździe Grabowskich do Warszawy, na której scenach Leszczyński, jako aktor, królował i trwała do 1939 roku. Ale i po drugiej wojnie widzieli się kilka razy. Śmierć Jerzego, w 1959 roku, Grabowski mocno przeżył. Pani Kazimiera z kolei serdecznymi nićmi przyjaźni była w Warszawie związana z Jadwigą Szayer114. Poznały się gdzieś w świecie. Obie wiele podróżowały. Od 1936 roku, kiedy słynna śpiewaczka, królowa światowej koloratury - jak ją nazywano - na stałe osiadła w Warszawie oddając się pracy pedagogicznej, były już ze sobą towarzysko bardzo blisko. Wielekroć przebywali razem - Jadwiga Szayer, Grabowscy - najczęściej w towarzystwie Wacława Sierpińskiego, z którym artystka była w bardziej niż przyjaznych stosunkach. W bliskiej zażyłości przestawał Grabowski z Mieczysławem Orłowiczem, organizatorem polskiej turystyki. Orłowicz, po osiedleniu się w 1919 roku w Warszawie sprawował funkcje kierownika Referatu Turystyki w Ministerstwie Komunikacji. Był współtwórcą

Felicjan Składkowski-Sławoj (1885-1962) - lekarz, polityk, generał. Od 1905 w PPS, od 1906 PPS-Frakcji Rewolucyjnej. Podczas I Wojny Światowej w Legionach Polskich. 1926-1929 i 1930-1931 minister spraw wewnętrznych, 1936-1939 premier. Bliski współpracownik Piłsudskiego i Edwarda Rydza- Śmigłego. Współodpowiedzialny za proces faszyzacji kraju. 113 Słynne rody znakomitych aktorów. 114 Jadwiga Szayer, pseud. Ada Sari (1886-1968) - światowej sławy śpiewaczka operowa, sopran koloraturowy. 112


83 Polskiego Komitetu Olimpijskiego i znanym działaczem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Warto wspomnieć również Światopełka Karpińskiego115, którego Grabowski poznał wśród postskamandrytów. Tadeusz Sarnecki116, przedwojenny wydawca, dziennikarz i literat mieszkający w latach międzywojennych w Łodzi i w Warszawie, naoczny kronikarz płonącego Starego Miasta podczas powstania warszawskiego 1944 roku, wspominał w latach sześćdziesiątych XX wieku, że Grabowski dostarczył wiele pomysłów do tekstów, których współautorem był Karpiński. Tekstów, wykorzystywanych w słynnych warszawskich szopkach politycznych, czy kabaretach "Na pięterku" w cukierni "Ziemiańskiej" i "13 rzędów", w kawiarni Cafeé Club. Stamtąd powiedzonka i cięte kalambury, także Grabowskiego, często bezimiennie lub przypisywanego autorstwa innym, trafiały na warszawską ulicę i wchodziły do codziennego języka mieszkańców stolicy. Tadeusz Sarnecki opowiadał również, że dowcipne konwersacje Grabowskiego ze słynnym Francem Fiszerem117 w "Ziemiańskiej" nie miały sobie równych. Jak więc widać, poważny dyrektor znanego żeńskiego gimnazjum - w którym tablice były wykonane z białego fajansu, a pisało się na nich preparowanym węglem -, wymagający, surowy nauczyciel, przewodniczący Ministerialnej Komisji Ocen podręczników szkolnych, działacz związkowy, publicysta oświatowy i autor książek do nauki łaciny, uroczy koneser słowa, erudyta, jakiego z uwagą słuchały najwybitniejsze ówczesne umysły, potrafił się również bawić i być, w stosownych godzinach, zupełnie normalnym człowiekiem. No cóż, inną normalnością było, że wtedy premier rządu zajmował zaledwie dwupokojowe mieszkanie w jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta - taką bowiem bezsprzecznie było Stare Miasto, a do pracy, do urzędu Rady Ministrów, dojeżdżał... tramwajem, bez jakiejkolwiek, tak zwanej "obstawy". Nawet "Dziadek", czyli Piułsudski, samotnie wtedy spacerował po alejach Ujazdowskich, w pobliżu Belwederu i po ścieżkach parku Łazienkowskiego. Jego adiutant zaś, obserwując swojego pryncypała, chował się po krzakach, miał zakaz pokazywania się w pobliżu trasy spacerów marszałka... To były po prostu jeszcze w miarę normalne czasy normalnych ludzi!...

Światopełk Karpiński (1909-1940) - poeta, satyryk. Zbliżony do grupy Skamandra. Współautor słynnych szopek politycznych. 116 Tadeusz Sarnecki (1913-1978?) - Pedagog, psycholog, literat i dziennikarz. W czasie drugiej wojny członek AK. Autor nigdy nie wydanej epopei o zagładzie warszawskiego Starego Miasta w czasie powstania 1944 r. Tuż po drugiej wojnie attaché kulturalny ambasad polskich w Brukseli i Berlinie. Od roku 1949 na indeksie wydawniczym. Dyrektor Pałacu Młodzieży w warszawskim PKiN, następnie dyrektor słynnego domu kultury "Energetyk" przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 47 w Warszawie. Przed śmiercią urzędnik ministerstwa kultury. 117 Franciszek Fiszer, popularny w międzywojniu Franc (1860-1937) - popularna postać w warszawskim światku artystyczno-literackim. Studiował filozofię w Lipsku. Mistrz błyskotliwej konwersacji. Przyjaciel skamandrytów. 115


84

Oprócz zajęć zawodowych, społecznych, towarzyskich, oprócz przyjemności z odwiedzania teatrów, kin i lokali literacko-rozrywkowych, miał Grabowski czas i na uprawianie dość absorbującego hobby: sport. Był zagorzałym kibicem warszawskiej "Polonii", nie opuszczał znaczniejszych imprez, w jakich brali udział sportowcy tego klubu. Do końca życia szczycił się posiadaniem legitymacji honorowego członka "Polonii". Sam, czynnie, uprawiał żeglarstwo. W latach osiemdziesiątych minionego wieku żył w Warszawie jeszcze jeden z członków załogi "Nautilusa II-go", już ostatni. Od przełomu lat dwudziestych i trzydziestych datowała się serdeczna przyjaźń Grabowskiego z przyszłym profesorem Witoldem Doroszewskim118, z którym konkurował "na wodzie". Grabowski pływał nie tylko po Wiśle. "Nautilus II-gi" zapuszczał się na jeziora i rzeki Prus Wschodnich, pływał po Bałtyku, odwiedzał porty litewskie, fińskie i szwedzkie. Do znaczniejszych gości wchodzących na jacht Grabowskiego należał prezydent Polski, Ignacy Mościcki. Ich znajomość też wywodziła się "z wody". Mościcki był honorowym prezesem warszawskiego Yacht-Clubu. Być może, że kontakty Grabowskiego z Mościckim sięgają głębszych w czasie lat. Nie sposób szczegółowo ustalić wielu zdarzeń z życia Józefa Grabowskiego. Bezsporny jest jednak fakt - relacje rodziny i wspomnienia wnuka Ambożego, te ostatnie skąpe co prawda, jak zawsze, gdy mówił o sobie, snute w obecności piszącego te słowa - fakt dotyczący jego dość częstych pobytów, od zarania wolnej Polski, na Zamku. Odwiedziny urzędu najwyższego dostojnika państwa nasiliły się od powrotu Grabowskiego z Niemiec w 1936 roku, gdzie przebywał oficjalnie - na Olimpiadzie. Ten pobyt Grabowskiego w Niemczech, to osobliwa i ciekawa sprawa.

Witold Jan Doroszewski (1899-1976) - językoznawca, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. W latach powojennych prowadził słynny poradnik poprawnej polszczyzny. 118


85 Wyjechał do Niemiec, a właściwie popłynął z Warszawy do Berlina... kajakiem, na czele kilkunastoosobowej grupy wodniaków. Oczywiście nie całą tę trasę przebyli przy wiosłach. Ale czas, jaki spędzili na wodzie był wówczas wyczynem imponującym. Wisłą do Bydgoszczy, kanałem Fryderyka II, Notecią i Wartą w stronę Frankfurtu nad Odrą. Stamtąd dopiero pociągiem. Można domniemywać, istnieją ku temu przesłanki, że ten wyjazd Grabowskiego związany był nie tylko z chęcią uczestnictwa w sportowych emocjach. Był bowiem - poza godzinami spędzonymi na trybunach berlińskich obiektów olimpijskich - uczestnikiem wielu oficjalnych spotkań z urzędnikami hitlerowskimi wysokiej rangi. Poza tym dość intensywnie rozglądał się po III Rzeszy jeżdżąc w stronę Stuttgartu i Kolonii. Swoje spostrzeżenia relacjonował po powrocie do Warszawy prezydentowi Mościckiemu, wielokrotnie też brał udział w konferencjach w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Z jego lakonicznych wspomnień po 1945 roku wynika, że w tych urzędach składał szczegółowe sprawozdania z wycieczki do hitlerowskich Niemiec. W konkluzji przekonywał o mającej nastąpić nieuchronnej, militarnej napaści Niemiec na Polskę, określał termin wybuchu wojny na początek wiosny 1940 roku. O zbliżającej się agresji na nasz kraj wspominał czasem w rodzinnych rozmowach lub w gronie najbliższych przyjaciół, ale o szczegółach wycieczki, na przykład gdzie konkretnie, w jakich rejonach Niemiec był, z kim rozmawiał, czego te rozmowy dotyczyły, jakiej dotykały treści - nie rozpowiadał. Jego bardzo umiarkowane opowieści z pobytu na Olimpiadzie nie dziwiły, w jego charakterze było nie mówić o swoich działaniach. Ale piszący te wspomnienia przypomina sobie, że przed laty, podczas jednego z wykładów z najnowszej historii tyczącego drugiej wojny, wyjątkowo w sposób obrazowy -


86 choć wszystkie wykłady Grabowskiego charakteryzowały się świetną znajomością wszelakiej wagi drobiazgów - naświetlał zdarzenia, stosunki i nastroje społeczne, uwarunkowania gospodarcze, polityczne panujące w Niemczech drugiej połowy lat trzydziestych. O jednych postaciach reżimu hitlerowskiego mówił w sposób beznamiętny, podobnie jak o przedwiekowych dostojnikach starożytnego Rzymu, ale o niektórych potrafił mówić niezwykle sugestywnie, np. o Ribbentropie, Goebbelsie, czy przedsiębiorcy, wszechpotężnym właścicielu znanych zakładów metalurgicznych, Kruppie. Na jakiejś lekcji, na pytanie piszącego te słowa, czy poznał osobiście tych prominentów cała szkoła wiedziała, że był na berlińskiej Olimpiadzie - prawie szeptem odpowiedział z zagadkowym uśmiechem, unosząc nad okularami krzaczaste brwi: "Poznać człowieka? To sprawa względna... Człowiek drugiego człowieka nigdy w pełni nie pozna". Szkoda, że moje pytanie nie brzmiało np.: czy rozmawiał z nimi? Gdyby pytanie było konkretne, być może i odpowiedź byłaby jednoznaczna. Lata pięćdziesiąte, nawet po "odwilży" październikowej, po 1956 roku ubiegłego stulecia nie były jednak sprzyjające zadawaniu konkretnych, dociekliwych pytań. A odpowiedzi, nawet na te beznamiętne zapytania, charakteryzowały się często nadmierną ostrożnością.

W drugiej połowie lat trzydziestych Grabowscy często odwiedzali w podwarszawskim Zegrzynku Jerzego Szaniawskiego119, w jego rodzinnym dworku. Do grona ich przyjaciół dołączył Emil Zegadłowicz120. Jeszcze w roku 1918 poznał Grabowski Tadeusza Gałeckiego121, w czasie gdy ten znany działacz socjalistyczny i niepodległościowy, publicysta i prozaik piastował w rządzie lubelskim stanowisko wiceministra propagandy. Często spotykali się na gruncie TUR, którego pisarz był współtwórcą, ale także towarzysko. Łączyło ich wiele, byli przeciwnikami Piłsudskiego i sanacji, pracowali w oświatowych organizacjach robotniczych i obaj byli przekonanymi lewicowcami. Jerzy Szaniawski (1886-1970) - znakomity dramaturg i prozaik, pisał komedie groteskowo-liryczne i refleksyjne dramaty psychologiczne. 120 Emil Zegadłowicz (1888-1941) - poeta, powieściopisarz i dramaturg, rzecznik nawrotu do regionalnej kultury ludowej. Po 1930 roku zbliżył się do lewicy społecznej. 121 Tadeusz Gałecki, pseud. Andrzej Strug ( 1871-1937) - pisarz, działacz socjalistyczny, oficer Legionów Polskich, po 1926 roku przeciwnik Piłsudskiego. 119


87 Na szczególną wzmiankę zasługuje wspomnienie przyjaźni Grabowskiego z Janem Kasprowiczem. Była to wyjątkowa znajomość. Dzieliła ich trzydziestoletnia przestrzeń czasowa. Od spotkania - na początku lat dwudziestych - znaleźli jednak nie tylko jeden, ale wiele wspólnych języków... Właściwie ich pierwsze kontakty datowały się jeszcze sprzed pierwszej wojny, w latach 1905 - 1913, w Krakowie, w domu - oczywiście - Estreicherów. Ale wtedy nie zwracali się do siebie do siebie po imieniu. Po powrocie z Moskwy do Polski, drugie lub trzecie wakacje Grabowscy spędzali w Tatrach. I wtedy to właśnie znajomość Józefa ze starszym od siebie o trzydzieści lat Kasprowiczem, najprościej określając - wybuchła. Niestety, osoba, jaka mogłaby najwięcej powiedzieć o przyjaźni tych dwóch ludzi, w pełni ukształtowanych z "krwi i kości", jak się potocznie mówi o tzw. prawdziwych mężczyznach, na ten temat milczała. Przemiła Maria Kasprowiczowa, "Marusia"... Piszący te słowa w latach 1959-1965 wiele razy gościł w domu Kasprowiczów na Harendzie, dwukrotnie, po około miesiąca czasu mieszkając za jego gościnnymi podwojami na statusie niemal domownika. Znając skrawki opowieści z ust swojego nauczyciela dotyczące jego przyjaźni z poetą, wiele razy zagadywał panią Marię o Grabowskich. Czy przypomina sobie jednego z wielu gości jej domu, najpierw w Poroninie, później na Harendzie, w czasie, kiedy jej mąż był już ciężko chory? Oczywiście, pamiętała Grabowskich, Tadeusza122 z Poznania, Józefa z Warszawy, ale... Maria Kasprowiczowa bardzo skąpiła swoich wspomnień związanych z Grabowskim - Józefem. Wylewniej mówiła o jego żonie, Kazimierze. Dlaczego nie chciała mówić o młodym przyjacielu swojego męża, o tej jego serdecznej znajomości ze schyłkowych dni życia poety?

Niestety, trzecia żona Kasprowicza, najwspanialsza, najwierniejsza jego muza i towarzyszka ostatnich jego lat, przemiła i jakże wszystkim życzliwa, była trochę jak Władysław Mickiewicz w stosunku do swojego wielkiego ojca. Nie tylko zbudowała, jak nikt, zmarłemu mężowi solidny pomnik - mniej chodzi tu o monumentalne mauzoleum na Tadeusz Grabowski (1871-1960) - historyk literatury, profesor Uniwersytetu Poznańskiego, nie związany rodzinnie z Józefem Grabowskim. 122


88 Harendzie, choć czy inny poeta w świecie otrzymał taki królewski grobowiec? -, wzniosła w różnych formach wieloletniej działalności pomnik-fundament pamięci. Ale i "zbrązowiła" człowieka z "krwi i kości", a Kasprowicz był monumentem z soli i gleby, jak mało który z pośród innych artystów. Był to bowiem człowiek nie tylko obdarzony talentami, ale kochający życie w każdym jego przejawie, brał z tego życia wszystko, co przystoi i co nie uchodzi wielkiemu, uznanemu twórcy i szanowanemu profesorowi Uniwersytetu Lwowskiego. Kochał kobiety, mocne słowa, lubił być rwany przez ludzkie ułomności, był kwintesencją bujnej, chłopskiej natury, jak się to mówi "do wybitki i wypitki"... Piszący te słowa, czterdzieści lat temu - jak ten czas pędzi! - rozmawiał ze starymi góralami z Poronina i Harendy, pamiętającymi "Kaspra"; jakże inny był Kasprowicz w ich opowieściach w porównaniu z tym obrazem, jaki znamy z historii literatury, czy ze wspomnień jego trzeciej żony. To był żywioł, ogień gwałtownie wchłaniający wszystkich wokół siebie. Jest taka fotografia "Na progu domu Marduły w Poroninie". Siedzą w jej kadrze, od lewej, Leopold Staff123, Władysław Orkan124 i Jan Kasprowicz, obok stoi Jerzy Żuławski125, z nogą zakleszczoną stalowym objęciem Kaspra. Fotografia z 1906 roku. Wystarczy spojrzeć na to zdjęcie, popatrzeć na oblicze tryskającego zdrowiem Kujawianina, aby określić cały charakter wielkiego Janka. Lew wśród chudziaczków, burza przysłaniająca strwożone baranki. Ten wzrok nieco kpiący, ta prawa dłoń z papierosem między palcami oparta o kolano: gest lekce sobie ważący świątobliwe uduchowienie Staffa... Orkan, skryty za mocarnymi barami Janka, ucieka wzrokiem gdzieś w muzy, Żuławski boczkiem, z inteligencką fajką... Od razu widać, kto tu jest najpierwszy.

Leopold Staff (1878-1957) - wybitny poeta, liryk; autor wierszy liryczno-refleksyjnych głoszących filozofię afirmacji życia i pogodnego sceptycyzmu. Pisał także symboliczne dramaty poetyckie; przekłady z literatury niemieckiej, francuskiej, włoskiej, antycznej. 124 Władysław Orkan, właściwie Franciszek Smreczyński (1875-1930) - pisarz powieści z życia wsi podkarpackiej; pisał dramaty, wiersze; uprawiał publicystykę społeczną. 125 Jerzy Żuławski 1874-1915) - poeta, dramaturg, powieściopisarz, eseista. Przedstawiciel Młodej Polski. Rozgłos zyskał trylogią fantastyczną o podkładzie filozoficznym "Na srebrnym globie". Przekłady z literatury, poezji, filozofi francuskiej i niemieckiej. 123


89

Miejscowi górale uznali Kasprowicza gazdą126, a to o czymś świadczy, nigdy w ich mniemaniu nie był ceprem127. Aby stać się człowiekiem z Podhala, trzeba było nie tylko umieć zatańczyć krzesanego, ale i myśleć góralską duszą. Taki Szymanowski, choć darzony szacunkiem i sympatią tubylców, pozostał na tej ziemi tylko gładkim inteligentem i mimo krzesanych "Harnasiów" - ceprem jednak.

126 127

Gazda - na Podhalu znaczy gospodarz, miejscowy z dziada pradziada. Ceper - na Podhalu - lekceważąco o człowieku z nizin, równin, niegóralu.


90

Stary góral, z przeciwka domu Kasprowiczów na Harendzie, z drugiej strony potoku, opowiadał w 1959 roku: "- Pamiętam tego łysego w okularach. Przyjeżdżał czasem sam, czasem z żoną z Warszawy. Pamiętam ich dobrze, bo żona łysego kiedyś leczyła syna sąsiadów. A i z gazdą i z młodą panią zza potoku do nas zachodzili". Ten "łysy w okularach", to Grabowski, "młoda pani": - Marusia, "gazda" - nie kto inny, Kasprowicz tylko. "- Panie, co to za kompania była... I ciągle się spierali, i godzili, godzinami gadali, siedzieli na werandzie i gadali, gadali i pili, gazda z łysym(...). Jak się Kasprowicze przeprowadzili z Poronina, młoda pani ręce załamywała. Nie lubiła tego łysego, oj nie lubiła. Ona uważała tylko tych gości, co się grzecznie zachowywali i z butelki nie pociągali. A jak tacy grzeczni goście przyjeżdżali, to gazda często się od nich odsuwał, samotnie chodził nad brzegiem potoku i dumał. O czym on tam wtedy dumał?(...). Wielki to był pan, mądry, wypić lubił, górale bardzo go słuchali, profesorem we Lwowie na wyższych szkołach był, książki pisał i gazdą był(...). Ale jak ten łysy przyjeżdżał, to nawet wtedy, jak już chodzić nie mógł, bo choroba zupełnie go zmogła, słychać było zza potoku jak się cieszył, hej, jak się cieszył(...)". Kasprowicz znalazł w Grabowskim tęgiego kompana i do konwersacji i do gorzałki. Jeszcze w Poroninie, w wynajmowanym przez poetę mieszkaniu, kiedy nic nie zapowiadało niedalekiej, śmiertelnej niemocy poety, kiedy "Kasper" ciągle tryskał nie często wtedy spotykaną u mężczyzn tak widoczną tężyzną fizyczną, wzięli udział w ciekawym turnieju pamięci, i pamięci i turnieju suto zakrapianych alkoholem...


91 W cztery dziesiątki lat później wspominała członkini rodu Bachledów, która jako młoda dziewczyna, około roku 1921 czasami pomagała Marusi w letnim gospodarstwie i była niejako świadkiem owych zmagań intelektualnych między poetą i przyjezdnym z Warszawy. Grabowski też, po latach, opowiedział co-nieco o tym zdarzeniu128. Panowie przyjechali koło południa dorożką z Zakopanego. Marusi nie było wtedy w Poroninie. Chyba przebywała we Lwowie. Gdy weszli do "chałupy" Bachledówna akurat skończyła myć podłogi. "Profesur" Kasprowicz zawołał od progu, żeby coś im do jedzenia przygotować. Dziewczyna nakroiła w kuchni chleba, była jakaś kiełbasa, masło, pomidory, jabłka. Zaniosła przygotowaną strawę na stół do izby. Profesor kazał jeszcze przynieść szklanki i spytał, czy jest kawa. Była. Co się dalej w izbie działo, Bachledka nie wiedziała. "Poleciała" do swojego domu. Dopiero pod wieczór wróciła, chcąc posprzątać i pozmywać naczynia. "- ...I zgroza mnie wziena, jak zobaczyłam, co sie dzieje..." - wspominała w 1962 roku. Cóż takiego się działo? Według Bachledki "- Sodoma i Gomora". Ale, dodajmy, na szczycie Parnasu... Według wspomnień Grabowskiego było tak: Przechadzając się Krupówkami rozmawiali o czymś, czego po latach sam opowiadający już nie pamiętał, może o czymś zupełnie nieistotnym. Ten ich dialog spowodował jednak u Kasprowicza dozę wzmożonej agresji. Odezwał się podniesionym głosem: "- Ho, ho!, jestem jeszcze w pełni sił fizycznych i umysłowych, nie jednego trzydziestolatka potrafię zdrowo zakasować!" To stwierdzenie krewkiego poety, między innymi wyrzucanych z jego ust zadziornych słów, doprowadziło ich do owego turnieju. Grabowski miał wtedy 30, 31 lat, był więc dla Kasprowicza tym "niejednym trzydziestolatkiem"... Reguły turnieju określił sam Kasprowicz: kto wypije więcej wódki, jednocześnie recytując z pamięci, na zmianę, raz Janek, raz Józek, teksty dowolnej prozy lub poezji. Wrócili skrzypiącą dorożką do Poronina, uprzednio zaopatrzywszy się u jakiegoś Goldmanna w trzy, dobrze wypełnione litrowe butelki i przy zastawionym przez Bachledkę stole - rozpoczęli intelektualno-alkoholową bijatykę... Najpierw był Mickiewicz. Mickiewicza było bardzo dużo, nie kończyły się strofy jego poezji. Przerzucili się po kolejnym kieliszku - nie mieli kieliszków, "stosowali" szklanki - na Wyspiańskiego. Najpierw wspominali swojego wspólnego znajomego, analizowali jego twórczość. Potem były kwadranse prowadzonych dialogów z "Wesela" i "Nocy listopadowej". Był Tetmajer, Asnyk, Syrokomla... Aż nagle Grabowski "tknął", podparłszy się kolejną zawartością szklanki, prolog "Agamemnona" Eschylosa, i to po grecku. Krwiste już oczy "Kaspra" na takie wyzwanie rzuciły gromami. Nie pozostał w tyle: Goethe po niemiecku. To Józek Schillera, też po niemiecku - z austriackim, nieco śpiew-

Pod koniec lat pięćdziesiątych XX w. o przebiegu tego "turnieju" Józef Grabowski opowiedział zaprzyjaźnionej z nim Irenie Ścibor-Rylskiej (1901-1966), wówczas nauczycielce i dyrektorce szkoły ogólnokształcącej nr 4 w Raciborzu (później im. A. Mickiewicza). Autor niniejszej monografii, przypominając tę historię opiera się głównie na obszernej relacji Ireny Ścibor-Rylskiej, która była również jego - wówczas - nauczycielką literatury polskiej i powszechnej we wspomnianej wyżej szkole i z którą utrzymywał kontakty także pozaszkolne, na bazie swoich zainteresowań artystycznych i jej bliższej znajomości z jego rodzicami. 128


92 nym akcentem. To Janek, groźnie błyskając, spod krzaczastych brwi, "Pieśń o Rollandzie", po francusku. To Józek, również po francusku, jakąś prozę z "Komedii ludzkiej" Balzaca. To Kasprowicz Strindberga po norwesku... To Grabowski Szekspira po angielsku... To... Słoneczko pogodnego dnia schyliło się doszczętnie za zielone góry, krowy-chudziny tu i ówdzie do zagród wróciły, gorzałki ubywało w litrowych butelkach, kiełbasa się kończyła, ale słowa płynęły, płynęły, zdawać się mogło, że nie będzie ich końca. Po włosku, po łacinie, po rosyjsku - w tym ostatnim języku Janek mocno "dukał", tracił przewagę -, po "góralsku"... Jak jednak rzekł kiedyś jakiś uczony, filozof zapewne, że wszystko, co się zaczęło, kategorycznie musi dojść zakończenia, tak i ów turniej doszedł do zenitu i się gwałtownie nagle stoczył, dosłownie się stoczył... Dobrze już dwaj opoje mieli w czubie, już nie siedzieli recytując i pijąc. Rozniosła ich złość. Skonstatowali, że przeciwnik nie ma pustki w głowie. Już stali. Już chodzili, gestykulując coraz bardziej zapamiętale przy mówieniu. Aż przestali chodzić... Jad gorzałki czynił swoje. Ale jeszcze nie pustkę w mózgach, zginali tylko swoje ciała. Pamięć niezmiennie sprawnie nadawała kształt ustom i wiązadłom głosowym. Chylili się właśnie, naprzeciw siebie, oparci dłońmi o sosnowe deski blatu rozgraniczającego ich stołu, patrząc ze złością w swoje twarze. Była kolej Józka, mówił jakiś wiersz, po polsku, wolno, dźwięcznie, umiejętnie modulując swoim barytonem, rytmicznie... Janek, marszcząc mocno swoje wspaniałe guzy nad oczami, nad czymś usilnie myśląc, wpijał jadowite spojrzenie w usta przeciwnika. - Józek! - zawołał przerywając nagle przeciwnikowi jego recytację. - Józek! Co to jest? Co to za wiersz? Kto napisał ten sentymentalny utworek? Grabowski zamilkł. Wspominając, powiedział, że to pytanie Kasprowicza "zamurowało" go. Ale - odzyskując po chwili zaskoczenia tzw. rezonans, konstatując niespodziewane zwycięstwo w "turnieju" odpowiedział bardzo szczerze: - A to twój wiersz, Janku. I podkreślił dobitnie wskazując przeciwnika palcem: - Twój! Był to fragment jednego z "Hymnów" poety. Grabowski tę recytację rozpoczął nie od początku, a gdzieś od środka wiersza. Może dlatego Kasprowicz się "zabałamucił"?... Usłyszawszy odpowiedź tego "niejednego trzydziestolatka" poeta chwilę stał pochylony nad stołem, milcząc, rysy twarzy mu się ściągały, powieki się rozszerzyły pokazując nadmiernie już przekrwione białka oczu i... nagle padł, po prostu padł, osuwając się dość gwałtownie, dużo ważył, pod stół. Niemal natychmiast poszedł w jego ślady i Grabowski. W takiej to, niskiej, niestety, pozycji zastała ich przybyła pod wieczór Bachledka. "- Na rany Chrystusa!" - wspominała po tych czterdziestu latach od tego zdarzenia "Co by to było, gdyby ich pani Kasprowiczowa tak zastała?".


93 Marusia, na szczęście, wtedy ich w takim pohańbieniu nie zastała. Ale innymi razy? Organicznie nie znosiła Grabowskiego w pobliżu męża. Był dla niej "złym duchem" Janka, przez alkohol, którego obaj nie lubili wylewać za kołnierz. A później, już na Harendzie, kiedy Kasprowicz prawie dwa lata leżał i umierał, chyba był w jej ocenie kimś, kto przyczynił się do cierpień poety, no i jej. Ta opowieść nie ma na celu bycia przyczynkiem wykazania jakichś złych skłonności Grabowskiego. Owszem, w miłym towarzystwie nie stronił od alkoholu, ale zgodnie z porzekadłem, które wygłaszał po łacinie: "alkohol najlepiej pije się z... rozsądkiem" w tym względzie zawsze prowadził życie przykładne, choć jednak wesołe. Jak wspominał, to wydarzenie w Poroninie, było jego największym "wyskokiem" alkoholowym w życiu. Ale w takim towarzystwie... Maria Kasprowiczowa, na wielokrotne zagabywania piszącego te słowa, nigdy nie podejmowała szerzej, szczegółowiej tematu "Józef Grabowski". Zaledwie lakonicznie potwierdzała tę zażyłość męża. Bardziej natomiast podobał się warszawski nauczyciel również mieszkającej na Harendzie, starszej siostrze Marusi, Annie. To ona pamiętała w 1959 roku, że gdy Grabowski, na początku lat dwudziestych XX wieku przyjechał do nich pierwszy raz do Poronina, przywiózł wtedy pozdrowienia od... Lenina.


94


95


96

Tutaj może należy puścić wodze nie aż fantazji zapewne, raczej racjonalnej dedukcji i przypuszczeniom całkiem realnym. Kasprowicz swego czasu przyczynił się do uwolnienia Ulianowa z aresztu w Nowym Targu. Znana szeroko historia. Później, w latach zawieruchy pierwszej wojny i rosyjskiej rewolucji, na prośbę Marii Kasprowiczowej, Rosjanki z pochodzenia, córki generała carskiego, Bunina, Lenin, niejako w rewanżu za


97 ów nowotarski czyn poety, wyrwał z bolszewickiej pożogi rodzinę jego żony i odesłał ją specjalnym wagonem do Polski. To też ciekawa historia. Otóż po wybuchu Rewolucji Październikowej, Marusia obawiając się o losy swojej najbliższej rodziny, nie bezpodstawnie, pochodziła bowiem z arystokratycznego rodu Buninów, od pokoleń lojalnie służącego dynastii, napisała do Lenina list, zawierając w nim prośbę o pomoc przy ewakuacji jej najbliższych do Polski. List ten wrzuciła do zakopiańskiej skrzynki pocztowej. Dotarł on do rąk Lenina. Pomyśleć, w kontekście dnia dzisiejszego: koniec wojny światowej, w Rosji totalna degrengolada, rewolucja... I jednak jakaś tam podrzędna, zwykła koperta trafia poprzez wraże kordony do rąk szefa nowego imperium... W czasie błądzenia tego listu po setkach kilometrów polskich i rosyjskich przestrzeni, w Moskwie przebywał jeszcze Grabowski. Już się wtedy wewnątrz Kremla kręcił zabiegając o możliwość ewakuacji do Polski. Może podczas swoich spotkań z wodzem rewolucji wspominali wspólnego znajomego, Kasprowicza? Kto wie, czy Grabowski w jakimś sensie nie przyczynił się do zrealizowania prośby żony tego znakomitego polskiego poety. Wiadomo, że ewakuując szkołę Giżyckiego, Grabowski wyjednał wielu osobom, całkowicie postronnym szkole, bezpieczny powrót do Polski. Nie należy tutaj zbyt mocno popuszczać wodzy przypuszczeniom, może być jednak prawdopodobne, że ewentualne rozmowy Grabowskiego z Leninem o Kasprowiczu mogły się przyczynić do ostatecznej decyzji przywódcy przewrotu bolszewickiego na wyrażenie zgody co do opuszczenia Rosji przez żonę i córki "wroga ludu". Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej sprawy. Piszący te słowa przypomina sobie, że podczas jednego ze swoich pobytów na Harendzie, kiedy się dopytywał Marii Kasprowiczowej, niezmiennie uparcie, o wątek Józefa Grabowskiego w jej domu, obecna przy rozmowie Anna Bunina, wtrąciła mocno z rosyjska - nigdy się nie nauczyła dobrze mówić po polsku: "- Grabowski?... Grabowski? Czy jego żoną była Kazia... Kazia?". Kiedy otrzymała odpowiedź potwierdzającą, dodała: "- W Moskwie nosiła piękne kapelusze". Czyżby Anna Bunin poznała Kazimierę Grabowską jeszcze przed opuszczeniem Rosji, Petersburga, Moskwy?


98

Podróże. Wycieczki zagraniczne Józefa Grabowskiego były prowadzone bardzo metodycznie. Przed każdym wyjazdem z Polski dłuższy czas przygotowywał się do eskapady: studiował historię danego kraju, literaturę, obyczaje, uwarunkowania społeczno-polityczne, a przede wszystkim uczył się języka. Ze szkoły średniej wyniósł świetną znajomość języka niemieckiego, francuskiego i łacińskiego. Na kanwie tego ostatniego, jeszcze w trakcie studiów nieźle poznał włoski, niewiele lat później dobrze mówił i czytał w innych językach romańskich. Posługiwał się doskonałą ruszczyzną; był specjalistąamatorem w języku staroruskim. W latach dwudziestych poznał dość dobrze angielski i szwedzki. Nawet w Budapeszcie potrafił nieźle dogadać się w miejscowym języku. Wspominał, że w lepszym poznaniu wielu języków przeszkadzała mu znajomość... łaciny, a także niemieckiego, francuskiego i włoskiego ponieważ wystarczyło znać tylko te języki, by wszędzie w świecie móc się zupełnie swobodnie poruszać. Ale mówił również: "- Likwidacja nauczania języka łacińskiego w polskich szkołach po 1945 roku zainicjowała zachwaszczeniem polszczyzny". Dobrze, że Grabowski nie dożył naszych czasów, początku dwudziestego pierwszego wieku. Zapewne nie bardzo rozumiałby teksty pisane w polskiej prasie codziennej, czy wygłaszane w mediach radiowo-telewizyjnych... A jako przyjaciel polityków i historyk, czy umiałby rozgryźć bełkot polskich początku XXI wieku - parlamentarzystów i zrozumieć kompletną ich nieumiejętność prowadzenia dyskusji? Jeszcze w latach dwudziestych, będąc szeregowym nauczycielem szkół średnich dokładnie zdeptał ziemię grecką i dawne imperium rzymskie. Jego wędrówki po Grecji można wytyczyć na mapie według "Mitologii" Parandowskiego 129. Jeżdżąc do Anglii, do Włoch, Egiptu, Libii przede wszystkim szukał śladów sprzed dwóch tysięcy lat. W Afryce dotarł do Abisynii. Lekcje historii, jakie prowadził, nacechowane były nie tylko dogłębną znajomością faktów, logiki i filozofii kolejnych dziejów, ale i opisem, jakże plastycznym w jego ustach, widzianych przez niego kamienia, kolumny, rzeźby, malowideł, mozaik... ludzi...

129

Jan Parandowski (1895-1978) - pisarz, znawca kultury antycznej. Znakomity stylista.


99 Wykłady, jakich udzielał, były czymś na kształt tworzenia: do pewnego stopnia jego lekcje można było porównać do pracy artysty ociosującego chropowaty, nijaki kamień, z którego, po jakimś mozolnym w trudzie realizacji czasie zaczynał się wyłaniać założony przez twórcę kształt. Stopień, ocenę u Grabowskiego otrzymywało się za umiejętność logicznego myślenia i przedstawienie powstania przyczyn zadanej w pytaniu kwestii oraz za jej skutki dla późniejszego okresu. Nie wymagał dokładnych dat. Wystarczyło, omawiając, czy opisując zadany problem umiejscowić go w epoce, w zawężonej dla czasu jego istnienia porze. Lekcje profesora Grabowskiego nie były nużące, były wspaniałą podróżą w czasie i przestrzeni, solidnie przygotowujące uczniów do ich samodzielnej przyszłości, uczące optymizmu do życia, wyrozumiałości i tolerancji do innych. Po drugiej wojnie Grabowski oficjalnie nie uznawał polskich podręczników do historii. Radził na lekcjach notować treść swoich wykładów, ważniejszy materiał dyktował. Należy tutaj zwrócić uwagę na jego szczególną uczciwość i odwagę: w tamtych latach głosił prawdę o Katyniu. Informacje o tej zbrodni Stalina miał z "pierwszej ręki", od znajomego prozaika, Ferdynanda Goetla130. Znał Goetla sprzed wojny, spotykał się z nim również podczas okupacji. Goetel czas wojny spędził, podobnie jak Grabowski, w Warszawie. W swoich zapiskach notował wypadki życia literackiego okupowanej stolicy, ukazując jej dzień powszedni. Dzielił się w nich obserwacjami na temat stronnictw politycznych, zwłaszcza wywodzących się z obozu piłsudczyków. Przedstawił dramat Żydów i tragedię Getta, także przebieg i upadek powstania warszawskiego. Ale wydarzeniem, jakie zaważyło na całym późniejszym życiu pisarza, było jego uczestnictwo w komisji badającej sprawę mordu dokonanego przez NKWD na oficerach polskich w Katyniu. Goetel opisał przebieg swojej obecności w lasku katyńskim, gdzie jako pierwszy Polak, w roku 1943, był świadkiem dokonywanych tam przez Niemców ekshumacji. Nie wiadomo w jakich okolicznościach poznał Grabowski Ravela 131. Czy było to we Francji, czy we Włoszech? Poniżej opisane zdarzenie piszący te słowa słyszał z ust swojego nauczyciela. Spotkali się w Neapolu. Ale z treści tej historii nie wynika, że nie mogli się poznać przed tym epizodem. W grupie przyjaciół Grabowskiego, Włochów, podczas tego zjazdu znalazł się również francuski muzyk, twórca słynnego "Bolera". Na pewno było to po 1928 roku, ponieważ ten utwór Ravela był dobrze już znany dopiero po tym czasie. Ten fakt Grabowski podkreślał w swoich wspomnieniach. Sporą ilościowo grupą popłynęli do Wezuwiusza. Uczyniwszy zadość turystycznym wymogom, więc wdrapawszy się po jego zboczu i zajrzawszy do czeluści dymiącego krateru wrócili na Capri, aby posilić się w

Ferdynand Goetel (1890-1960) - powieściopisarz, publicysta. Od 1946 roku na emigracji w Anglii. Głosił apologię rządów silnej ręki, deklarował sympatię dla systemów totalitarnych. Pisał powieści podróżnicze i społeczno-obyczajowe. Po drugiej wojnie w Polsce nie wydawany, będący przedmiotem politycznych ataków, pomówień i szkalowania. 131 Maurice Ravel (1875-1937) - wybitny kompozytor francuski; jego twórczość charakteryzuje lekkość, mistrzostwo instrumentacji, harmonika impresjonistyczna i często rytmy hiszpańskie. Tworzył balety, utwory orkiestrowe i kameralne. 130


100 jakiejś restauracji. Grabowski wpadł na szaleńczy, zdawałoby się wtedy pomysł. Zatrzymał na osobności kelnera i zapytał go, czy kuchnia tego lokalu dysponuje jakimś charakterystycznym dla kuchni polskiej zestawem potraw lub choćby jedną taką potrawą. Chciałby bowiem swoich przyjaciół włoskich i jednego - wśród nich się znajdującego Francuza - poczęstować czymś typowym dla polskiego stołu. Kelner, z wysiłkiem widocznym na zmarszczonym mocno czole, chwilę się zastanawiał, nagle - rozprostowując nad oczami skórę - roześmiał się i mrużąc filuternie jedno oko szepnął: "- Każde życzenie gości jest święte". Skłoniwszy się odszedł. Po zaledwie krótkich minutach dało się w lokalu zauważyć zamieszanie. Oto, od strony drzwi prowadzących na zaplecze lokalu ukazał się kilkuosobowy orszak: na czele szedł właściciel restauracji, krocząc bardzo dostojnie, za nim starszy kelner we fraku z przewieszonym na zgiętym przedramieniu śnieżnobiałym ręcznikiem, dalej pikolak w białym garniturze i zielonej, okrągłej czapeczce na głowie podwiązanej pod brodą sznurkiem na końcach zakończonych frędzelkami, pchający przed sobą mały wózek na kółkach. Na szklanym blacie wózka, na połyskującej srebrem tacy wiózł omszałą butelkę pojemności ćwierci litra z jakimś przeźroczystym płynem w środku. Na końcu szedł ów kelner, z którym chwilę wcześniej Grabowski rozmawiał. Ten, również na srebrnej tacy, trzymał kilka maleńkich kieliszków, jak się niebawem okazało z cudownie ornamentowanego szkła weneckiego. Królewska "potrawa"... Butelka okazała się arcypolskiego pochodzenia. Jej zawartością była polska żytniówka. I to było clou tego polsko-włosko-francuskiego spotkania. Towarzystwo było zachwycone. Grabowski był bohaterem wieczoru. Nie udało się piszącemu te słowa odnaleźć materialnych śladów dotyczących kontaktów Grabowskiego z L. Aragonem132, J. Cocteau133 i B. Shaw'em134. Grabowski jednak wspominał, że będąc we Francji odwiedzał Aragona i Cocteau. W Londynie spotkał Shaw'a. I, że prowadził z nimi przed wojną korespondencję. O Cocteau zwierzył się na wiadomość o jego śmierci w 1963 roku. Poznał go w Paryżu w 1935 roku. Tyle tylko sam powiedział. Domysły nasuwają się same: skądinąd wiadomo, że Grabowski nie lubił pisać listów; jeżeli wyznał, że prowadził z kimś korespondencję, to musiała być to wyjątkowa znajomość. Kto wie, jakie skarby spaliły się we wrześniu 1939 roku wraz z mieszkaniem Grabowskich? A goście restauracji Karpowicza w Zakopanem? Wspomniany wcześniej T. Sarnecki widywał tam Grabowskiego rozprawiającego z Witkacym, z Szymanowskim, z Lechoniem135... Czy Grabowski spotykał się z nimi na warszawskim gruncie? Nie wiadomo.

Louis Aragon (1897-1982) - pisarz francuski, początkowo jeden z głównych przedstawicieli surrealizmu w poezji francuskiej. Po 1930 roku związał się z ruchem komunistycznym. W okresie okupacji hitlerowskiej członek ruchu oporu. 1953-1972 redaktor naczelny tygodnika "Les Lettres Françaises". 133 Jean Cocteau (1889-1963) - francuski poeta, pisarz i twórca filmowy. 134 George Bernard Shaw (1856-1950) - dramatopisarz angielski, Irlandczyk. Związany z socjalizmem ewolucyjnym. Pisał pełne błyskotliwego humoru i przekornej ironii sztuki teatralne atakujące moralne i społeczne konwenanse epoki. Nagroda Nobla w roku 1925. 135 Jan Lechoń, właściwie Leszek Serafinowicz (1899-1956) - poeta, współtwórca grupy poetyckiej Skamander. Do 1939 roku, jako urzędnik polskiej ambasady w Paryżu, z krótkimi przerwami, przebywał we Francji. W 1940 roku osiadł w USA. Zmarł śmiercią samobójczą W Nowym Jorku. 132


101 Może z Lechoniem, w "Ziemiańskiej"? Lechoń jednak głównie wtedy, w latach trzydziestych "dyplomatował" w Paryżu.


102


103 W 1931 roku urodził się Grabowskim długo oczekiwany syn. Otrzymał dwa imiona: Kazimierz, po dziadku i Roman. W tym też mniej więcej czasie w ich warszawskim domu zaczął bywać Stanisław T., uczeń pani Kazimiery z gimnazjum przy ul. Młynarskiej, w którym pracowała jako nauczycielka botaniki. Warto tutaj przypomnieć, że w tamtym czasie w tym gimnazjum nauczycielem historii był znany po latach profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Bogdan Suchodolski.

Po różnych, ciężkich przejściach osobistych, między innymi Staś T. utracił rodziców, chłopiec na stałe zamieszkał u Grabowskich, stał się drugim synem i do końca ich dni pozostali bardzo blisko z nim i jego późniejszą rodziną związani serdecznymi, w pełni rodzinnymi stosunkami. Stanisław T., od chwili zamieszkania u przybranych rodziców, stał się pełnoprawnym członkiem rodziny, choć formalnie nigdy nie został adoptowany. Grabowscy zabierali go w podróże po świecie, a gdy zaczął studiować na politechnice warszawskiej stał się posiadaczem samochodu osobowego, "Fiata", składanego na licencji w Polsce, jakiego otrzymał w prezencie od pani Kazimiery. Był zapewne pierwszym warszawskim studentem, a może i polskim, dojeżdżającym na wykłady własnym samochodem. Tym autem robili częste i - bywało - że długie, całą rodziną wycieczki. Pani Kazimiera - ciekawa zdarzeń - musiała uczestniczyć w otwarciu każdej większej fabryki w Polsce i w ważniejszych uroczystościach regionalnych. Wszędzie, gdzie w kraju działo się coś ciekawego, musiała tam być. Poza tym miała bardzo wielu przyjaciół rozsianych po Polsce, czuła się zobowiązana ich odwiedzać. Tym samochodem, na początku września, z synem i Stanisławem T., już absolwentem politechniki wyjechała w kierunku Lublina uchodząc przed nacierającymi na Warszawę Niemcami.


104

Ale nim to nastąpiło, pod koniec wolnej jeszcze Polski spotkała ją miła niezmiernie niespodzianka. W dwudziestym numerze wileńskiej gazety "PROSTO Z MOSTU" na stronie 7, pod artykułami Zygmunta Nowakowskiego136 "Klarnet?!..." i Wojciecha Wasiutyńskiego "Prawdy zbyt proste, żeby je można było wytłumaczyć" odnalazła osobiste wspomnienie - wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego pt. "Wilno. Ulica niemiecka". Z dedykacją: "Poświęcam mojej drogiej, niezapomnianej nauczycielce - Pani Kazimierze Grabowskiej". Wilno, ulica niemiecka, zbójecka i zdradziecka: każesz dać sobie cytrynę, zawiną ci mandolinę w Wilnie ulicą niemiecką nie chodź, chrześcijańskie dziecko. Tygrysy z szyldów futrzarzy szczerzą okropne kły.

Zygmunt Nowakowski, właśc. Zygmunt Tempka (1891-1963) - pisarz, publicysta i krytyk. Felietonista "Ilustrowanego Kuriera Codziennego (IkaC). Od 1940 roku na emigracji. 136


105 Warjat137 herbatę w samowarze obnosi pośród mgły. Konkurent puścił kaczkę, że z pluskiew herbata. Przestali pić. Ciężkie lata na warjata... Na niemieckiej ulicy w Wilnie jest więcej rozpaczy niż piasku na pustyni. Od lat na niemieckiej ulicy kuśnierze i pasamonnicy żal czują, lęk i wstyd... bo co dzień malarscy mistrze piszą: TU CENY NAJNIŻSZE! lecz nie kupuje nikt. "Spal, Jahwe, niemiecką ulicę! Co pójdę sprzedawać? Chmury z księżycem?!..." Wariat z herbatą biega boso. A Kryzys kroczy, jak śmierć z kosą przez ulicę niemiecką i dalej, gdzie jest więcej rozpaczy, niż w morzu korali. Na niemieckiej ulicy w Wilnie nieco uciszą się w piątek. Przegadują się tajemnym znakiem białe świeczki dziewięciorakie. A Zyskind cierpi na żołądek. Zły Zyskind zerka z pięterka na żonę w starych lakierkach: "Ach, jaki brzydki chód!". Nad mordą tygrysa piątkowe niebo zwisa 137

Całość wiersza w pisowni oryginału.


106 jak rulon głupich nut. Wilno. Niemiecka ulica. Najlepszy bilard u Szpica.


107 IX Pierwsze dni września 1939 roku w Polsce były tragiczne nie tylko dla rodziny Grabowskich. Jedne z najwcześniejszych bomb zlatujących spod nieba warszawskiego dosięgły posesji przy Marszałkowskiej 63. Rozsypał się budynek szkoły, całkowitej zagładzie uległo usytuowane w gmachu gimnazjum mieszanie jego dyrektora. Wraz z nim tysiące kart wieloletnich notatek profesora, spora biblioteka, listy od jego przyjaciół i znajomych - jakie mogły wśród nich być rarytasy?, także chyba jedna z największych w Europie kolekcji fajek zwożonych ze świata i darowanych przez znajomych, przyjaciół i bliskich. Ale dyrektor i jego rodzina uratowali się na szczęście, spędzając czas nalotów w piwnicach sąsiednich kamienic. Na zawsze zamilkł przywalony gruzami dzwonek szkoły Sierpińskiej. Mniej więcej w tym samym czasie spłonął na Wiśle "Nautillus IIgi". Grabowscy postanowili opuścić Warszawę kierując się z tysiącami uciekinierów na wschód. Po słynnym apelu pułkownika Umiastowskiego, wynikłym z paniki zrodzonej w zachowaniu się władz miasta i państwa i z typowej dla ówczesnej polskim wojskowym sprawującym funkcje administracyjne głupoty, przyszykowali się do drogi mając za cały dobytek na razie uratowane życie i samochód Stasia. Mieli jechać w dwóch turach: Pani Kazimiera z synami wcześniej, a w dzień lub dwa później Józef Grabowski, jako pasażer w samochodzie znajomych. Uzgodnili, że się spotkają w Lublinie. Nie spotkali się. Pani Kazimiera nie dotarła do Lublina. Po wielu perypetiach na zatłoczonych, ostrzeliwanych przez niemieckich lotników szosach los rzucił ją z chłopcami na... Pomorze Zachodnie. Józef Grabowski w ogóle nie opuścił Warszawy. Ze znajomymi dojechał zaledwie do praskich rogatek stojących koło zakładów Wedla na początku Grochowskiej. Tam wysiadł z samochodu, pożegnał przyjaciół i wrócił na lewy brzeg Wisły pieszo, prosto do ratusza, oddając się do dyspozycji prezydenta Stefana Starzyńskiego, z jakim znał się do wielu lat, a który organizował obronę stolicy. Do momentu wkroczenia do Warszawy Niemców brał udział w ratowaniu dóbr kultury narodowej, pod kierunkiem profesora Lorentza138, ale także kopał okopy na Woli. Nie da się już zapewne ustalić, gdzie wtedy mieszkał. Z rodziną, z żoną spotkał się dopiero po wyzwoleniu. Przez kilka lat nic o sobie nie wiedzieli. Udało się ustalić jeden konkretny adres okupacyjny Grabowskiego: parter wysokiej kamienicy u zbiegu alei Niepodległości i ul. Wawelskiej po stronie zachodniej, naprzeciwko domu, w którym mieszkał A. Strug. Obecnie mieści się w tym lokalu sklep spożywczy. Inne mieszkanie znajdowało się gdzieś w okolicach domu akademickiego, w rejonie Narutowicza, Filtrowej, Glogera...

Stanisław Lorentz (1899-1991) - historyk sztuki, muzeolog. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. Współodbudowywał w latach siedemdziesiątych ub. stulecia Zamek Warszawski. 138


108 Lata - od końca 1939 roku do maja 1945 roku, to czas w życiorysie Grabowskiego zamazany ówczesną jego głęboką konspiracją, okres dodatkowo zatarty odległością minionych kilkudziesięciu lat, zapomniany, niczym znaczącym nie udokumentowany w sensie czy to archiwaliów pisanych, czy choćby jego własnymi, bardziej szczegółowymi wspomnieniami. Stało się to z winy okupacyjnej konspiracji i oczywiście z jego niechęci do mówienia o sobie i sięgania w latach powojennych po jakiekolwiek profity ze swojej szerokiej działalności w podziemiu, w ruchu oporu przeciwko okupantowi w ponurych latach wojny. 30 września 1939 roku do Warszawy wkroczyli Niemcy. Bitwa o stolicę była przegrana, ale walka trwała dalej. Zbombardowane miasto nie posiadało zrazu taksówek, autobusów, ani nawet tramwajów. Komunikację w mieście utrzymywały jedynie pojazdy rowerowe i konne. Po ulicach kroczyły często patrole z bronią przygotowaną do strzału. Sprzed pałacu Małachowskiego, sprzed kościoła św. Aleksandra przy placu Trzech Krzyży i z wielu innych miejsc w śródmieściu znikły mogiły poległych przy obronie stolicy. Na gmachu Zachęty pojawił się napis: "Haus der Deutschen Kultur", na dworcach ustawiono nowe tablice: "Warschau". Okupacyjne ograniczenia żywnościowe wywołały rozwój niedozwolonego handlu ulicznego. Mimo stosowanych represji i masowych aresztowań, ludność dowoziła codziennie do Warszawy środki żywności z odległych nawet miejscowości i okolicznych wiosek. Wobec braku mięsa, zabroniona sprzedaż uliczna śledzi i ryb, najczęściej nabywanych od Niemców nielegalnie, stała się codziennym zjawiskiem. Zamiast taksówek po ulicach Warszawy zaczęły krążyć "ryksze", nowy rodzaj fiakrów rowerowych przeznaczonych do przewozu osób i pakunków, konkurując z powodzeniem ceną z dorożkami i platformami konnymi. W miarę postępującej "stabilizacji" pojawiły się tramwaje. Tłok w tramwajach przybrał rozmiary dotąd nieznane. Warszawski tramwaj stał się jednak sprzymierzeńcem znękanej ludności: chciał zabrać wszystkich. Ryzyko wypadku w zatłoczonych wozach było niczym wobec groźby łapanek i masowych aresztowań. Ale bywało i tak, że tramwaj ratował życie...

Na placach i ruchliwych ulicach okupanci umieścili głośniki radiowe, pogardliwie nazywane "szczekaczkami". Miały one służyć do złamania psychiki ludności podawaniem


109 wiadomości o zwycięstwach niemieckich i wykonywanych egzekucjach. Posiadanie prywatnego odbiornika było surowo zabronione. Ludność żydowska, zamieszkująca dotąd różne części miasta, zaczęła być stłaczana w utworzonym specjalnie "getcie", na terenie północnej dzielnicy śródmieścia. Przed jego zamknięciem murami, nazwano ten obszar zagrożony przez tyfus plamisty - "Senchensperzgebiet nur Durchfahrt gestattet". Żydom nakazano nosić specjalne opaski na rękawach ubrań, mające na celu odróżnienie ludności żydowskiej od chrześcijańskiej. Później otoczono ghetto murem. Rewizje uliczne w tej enklawie były codziennym zjawiskiem. Znalezienie jakiegokolwiek dowodu nielojalności groziło natychmiastową egzekucją. W innych dzielnicach miasta Niemcy organizowali łapanki uliczne, aresztując przechodniów. Wyloty ulic zamykano znienacka kordonami hitlerowskich zbirów. Obsadzano nimi również bramy domów, by uniemożliwić ucieczkę. Zwalniano jedynie Niemców, Volksdeutsch'ów, starców, choć nie zawsze, małe dzieci i kolaborantów. Czasem ratowały przechodniów legitymacje pracownicze wydawane przez urzędy niemieckie. Schwytanych wywożono na punkty koncentracyjne i na Pawiak139, a następnie do Majdanka, Oświęcimia i innych obozów śmierci. W niezniszczonych i nowocześnie zbudowanych ulicach Warszawy utworzono dzielnice niemieckie. Zabezpieczano je zasiekami z drutu kolczastego i napisami zabraniającymi wejścia Polakom. Zewsząd wyglądała śmierć.

Po wkroczeniu do Warszawy Niemców przedwojenny arbiter mody męskiej dalej rozjaśniał twarze mijających go przechodniów swoim uśmiechem i arcyschludnym wyglądem. Otoczeniu niósł pociechę i otuchę moralną tak potrzebną Polakom w tamtych czasach.

Pawiak - więzienie warszawskie, zbudowane w latach 1829-1835 między ulicami Dzielną a Pawią - stąd nazwa. 139


110 Mieszkający w latach powojennych pod Warszawą państwo P. - pani Dagmara P. była w latach trzydziestych uczennicą Grabowskiego w szkole Sierpińskiej -, zaprzyjaźnieni z Grabowskim w latach okupacji, widywali się z nim do czasu powstania w 1944 roku średnio przynajmniej raz w tygodniu. Wtedy mieszkali na Saskiej Kępie. Oto przykład ze wspomnień pana P. z roku 1984: "- Pamiętam takie jedno zdarzenie. Po klęsce pod Dunkierką w 1940 roku, gdy wszyscy znajomi, społeczeństwo, chyba cały naród polski przeżywał ten wstrząs bardzo ciężko, wstrząs związany z upadkiem Francji(...), w tej atmosferze, kiedy codziennie bez przerwy trąbiły "szczekaczki" o wielkim zwycięstwie Niemiec(...), wówczas człowiekiem, który podtrzymywał swoje środowisko na duchu był właśnie Józio Grabowski. Ponieważ z tematyką wojskową był stosunkowo mało obeznany, no, na tyle ile jest to możliwe dla historyka cywilnego, więc wynalazł, nie wiem już którego z autorów, może był to Kukiel140, i opierając się na jego zasadach strategii uświadomił nam, że celem zasad wojennych jest zniszczenie żywych sił przeciwnika. Na tej podstawie profesor Grabowski stwierdził: armia angielska(...) uratowała się niemal w całości. Utraciła swoje uzbrojenie, ale wyszkoleni ludzie wrócili do Anglii. Ponieważ żywe siły przeciwnika nie zostały przez Niemców zniszczone, to Dunkierka nie jest wielkim zwycięstwem Niemców, nie jest druzgocącym dla Anglików obrotem sprawy, jest tylko zaledwie przegraną bitwą, z której uratowano żywe siły armii. I na tej podstawie twierdził, że wola walki Anglii nie została złamana. Jak się okazało, miał rację". Oczywiście, jakże mogło być inaczej, Grabowski stał się członkiem armii podziemnej, wprawdzie nie tej militarnej, ale choć w znaczeniu cywilnym, bardzo czynnie i skutecznie walczącej z okupantem. Był tej armii generałem i szeregowcem jednocześnie. Takim żołnierzem stał się nie tylko z polecenia Starzyńskiego i profesora Lorentza, głównie z własnej, wewnętrznej potrzeby. Do cech jego charakteru należało stawać zawsze tam, gdzie było najtrudniej. Po utworzeniu w Warszawie, w październiku 1939 roku, Tajnej Organizacji Nauczycielskiej - Wycech, Wojeński141, Tułodziecki - w legalnej spółdzielni "Zaranie", przy ulicy Wilczej zaczął bywać i Grabowski. Oficjalnie był zatrudniony jako nauczyciel języka niemieckiego w IX Obowiązkowej Szkole Zawodowej w Warszawie. W ramach organizacji TON w dalszym ciągu pełnił obowiązki dyrektora szkoły Sierpińskiej. Był również jednym z setek szeregowych nauczycieli tak zwanych tajnych kompletów. Uczył łaciny, historii, literatury polskiej i powszechnej, geografii, bywało, że i przyrody, bywało, że i matematyki.

Marian Kukiel (1885-1973) - historyk wojskowości, generał, docent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po wojnie na emigracji, dyrektor Instytutu Historycznego im. Sikorskiego w Londynie. 141 Teofil Wojeński (1890-1963), pseud. T. Świecki - pedagog, działacz oświatowy, rzecznik świeckości szkoły. Od 1930 roku działacz ZNP. Dyrektor II Gimnazjum Zw. Zaw. Nauczycieli Szkół Średnich. Przywódca lewicy nauczycielskiej. Podczas okupacji hitlerowskiej członek władz naczelnych Tajnej Organizacji Nauczycielskiej. Po wojnie profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autor wielu artykułów na tematy oświatowo-wychowawcze oraz prac naukowych i podręczników. 140


111

Pełnił w konspiracji również inne, bardzo odpowiedzialne stanowiska. Był członkiem Międzystowarzyszeniowej Komisji Porozumiewawczej, organizacji nauczycielskiej działającej przy dyrektorze Departamentu Kultury i Oświaty w Delegaturze Rządu. Jednocześnie pełnił dwie dodatkowe funkcje: tzw. grupowego (wizytator) w tajnym szkolnictwie średnim i płatnika subwencji Rządu Emigracyjnego na tajne nauczanie. Nie dość na tym. Był głównym łącznikiem między tajnym szkolnictwem średnim a tajnym szkolnictwem akademickim, był jedyną osobą prowadzącą zapisy młodzieży do tajnych szkół wyższych, jedyną kładką, po której tysiące młodych ludzi przechodziło w jednym tylko kierunku. Na kilka lat przed śmiercią profesora Stanisława Lorentza, który podczas okupacji kierował tajnym szkolnictwem wyższym, piszący te słowa uzyskał od niego potwierdzenie tego faktu.


112

Wracając kiedyś pamięcią do warszawskich lat okupacji Grabowski, na jakiejś lekcji historii - pod koniec lat pięćdziesiątych ub. wieku - dotyczącej tamtego okresu, w kontekście rodzajów walki prowadzonej z najeźdźcą wymienił nazwisko Andrzeja Willa, świetnego grafika. Ilustracją wykładu był rysunek satyryczny. Postać Chrystusa wiedzionego na przesłuchanie?, na egzekucję? - ze związanymi rękami, pomiędzy dwoma hitlerowcami. W podpisie: "GOTT MIT UNS". Ten rysunek znajdował się na mocno zżółkłej kartce wyrwanej z wojennego, podziemnego wydawnictwa.


113

W początkach lat osiemdziesiątych XX wieku, autor niniejszego opracowania, chodząc śladami swojego nauczyciela, w pozostałych po nim szpargałach odkrył tę kartkę. Była już bardzo zniszczona. Przypomniał sobie lekcję historii sprzed prawie trzydziestu lat. Zniszczona upływem czasu kartka pochodziła z powstałego w roku 1943 - 4 września, w konspiracji oczywiście pisma "Moskit". "Moskit" był ściśle związany ze słynną gazetą "Demokrata". Oba pisma miały tę samą technikę oraz sposób kolportażu. Ich kierownictwo skupiało się w rękach Grzegorza Załęskiego. Ilustratorami "Moskita" i "Demokraty" (którego ostatnia strona też oddana została satyrze) byli Henryk Chmielewski, Maksymilian Kałużny, Stanisław "Miedza"-Tomaszewski, Jerzy Kajetański, Jerzy Cieślik oraz Andrzej Will. Teksty pisali często sami plastycy. Warto tutaj jednak przypomnieć nazwiska innych, bardziej znakomitych "tekstokletów": Aleksander Maliszewski142, Stanisław Ryszard Dobrowolski143, Tadeusz Hollender144 ("Tomasz Wiatraczny"), Tadeusz Zelenay, Jerzy Wiszomirski, czy Stanisław Kowalczyk. Pytanie: - Czy Grabowski miał z pismami "Demokrata" lub z "Moskitem" w latach okupacji hitlerowskiej jakieś kontakty? Z Andrzejem Willem lub z innymi tych konspiracyjnych gazet autorami? Można domniemywać, że tak, ale materialnych dowodów, przynajmniej na razie nie ma. Ze wspomnień rodzinnych wynika, że Grabowski również, w jakimś określonym zakresie, na zlecenie polskich sił zbrojnych Armii Krajowej prowadził studia przygotowawcze do powstania, które wybuchło latem 1944 roku. W konkluzji tej pracy zgłosił swój sprzeciw do podjęcia takiej akcji militarnej. Przewidywał jej krwawą i polityczną klęskę.

Aleksander Maliszewski (1901-?) - dramaturg, poeta. Członek grupy literackiej "Kwadryga". Stanisław Ryszard Dobrowolski (1907-1991?) - poeta i prozaik, związany z lewicą społeczną. Członek grupy "Kwadryga". 144 Tadeusz Hollender (1910-1943) - poeta i satyryk związany z ruchem lewicowym. Współzałożyciel miesięcznika "Sygnały". Zamordowany przez hitlerowców. 142 143


114 Zachowane, dostępne archiwa milczą o tym rozdziale życia Józefa Grabowskiego. Sam nie bardzo lubił, nawet w gronie najbliższych, opowiadać o tym okresie ze swojego życia. Do 1956 roku, z racji jego powiązań z AK, tym bardziej nie było ku temu sprzyjającej okazji. Z wiadomych względów akowska konspiracja trwała przecież nadal. A pamięć ludzka? Bardzo wielu towarzyszy Grabowskiego w tamtej walce o przetrwanie i zachowanie tożsamości Polaków już nie żyje. Pewnie nikt z nich już nie żyje. Ci, którzy mogą go pamiętać, byli wtedy zbyt młodzi, by w pełni rozumem uchwycić tamten czas i w sposób obiektywny do historii wieku poznać jego szczegóły. Niektórzy rozmówcy autora niniejszego opracowania, z początków lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, pamiętali go z czasu okupacji jako przyjaciela, nie wiedzieli natomiast nic konkretnego o jego działalności w ruchu oporu. Tak było: jeżeli znało się czyjeś prawdziwe nazwisko, nie znało się pseudonimu i odwrotnie. Wspomniani państwo P. sami należeli do AK, przypuszczali, mieli ku temu przesłanki, że i Grabowski zajmuje się nielegalną "robotą". Ale wszyscy znali reguły konspiracji, o tej stronie ówczesnego życia, tej podziemnej stronie, nic nawzajem między sobą nie mówili. Wiedzieli tylko, że Grabowski był nauczycielem legalnej szkoły zawodowej, a także - ale to były już tylko domysły oparte na wnioskach wynikających z kojarzonych po 1945 roku różnych wojennych zdarzeń - że miał kontakty z porucznikiem policji posterunku na Saskiej Kępie, niejakim Ubyszem, który - to wiedzieli na pewno - bezsprzecznie był członkiem AK. Oczywiście państwo P. nie znali pseudonimu, jakim posługiwał się Grabowski. Nawet już po wojnie najbliższym członkom rodziny nie wyjawił tego sekretu wojennego. Na wszelkie zagabywania na ten temat odpowiadał zawsze z uśmiechem: "- Nazwisko Grabowski było i jest bardzo popularne w Polsce, czyż w związku z tym - musiałem mieć jakiś tam pseudonim?". Wszyscy żyjący jeszcze w początkach lat osiemdziesiątych XX w. działacze, czy współpracownicy organizacji TON, do jakich dotarł piszący te słowa, na pytania o Józefa Grabowskiego i jego związki z tą organizacją unosili brwi: "- A jak brzmiał jego pseudonim?". Państwo P. mimo tak częstego widywania się z przyjacielem w czasie okupacji dopiero od autora niniejszego opracowania dowiedzieli się, że Grabowski spędził dwa tygodnie na Pawiaku. Nie znali również jego przygody podczas jednej z łapanek na warszawskim Nowym Świecie, w jakiej i on został "zagarnięty". Cała groza epizodu polegała na tym, że w chwili znalezienia się w terminie tamtego dnia w zamkniętej szczelnym kordonem Niemców ulicy, miał Grabowski w niesionej przez siebie teczce kilkadziesiąt tysięcy dolarów - na cele konspiracyjne. Za posiadanie tej waluty, w jakiejkolwiek ilości, groziła wtedy nie tylko jej konfiskata, ale i kula. Grabowski legitymującemu go wojskowemu, oficerowi, rozmawiając z nim bezbłędną niemczyzną, aczkolwiek z austriackim akcentem, podał nagle elegancki, skórzany neseser, prosząc, aby przez chwilę go potrzymał, w czasie, kiedy kontrolowany zapali sobie wygasłą akurat fajkę. Niemiec, zapewne zaskoczony, przystał na taką propozycję. Grabowski rozjarzył zawartość obucha fajki. Schowawszy zapałki do kieszeni płaszcza


115 odebrał teczkę. Oficer oddał mu następnie dokumenty, nawet nie do końca je sprawdziwszy - wynikało to ze wspomnień zatrzymanego - zasalutował i kazał mu wynosić się z terenu łapanki. "- To było nieprawdopodobne zdarzenie". - Wspominał Grabowski. "- Po pierwsze, niemiecki oficer, w miejscu publicznym zwłaszcza, miał zakaz przyjmowania czegokolwiek od nie Niemca, po drugie, nie tylko nie zajrzał do teczki, ale nawet nie kazał mnie zrewidować, co było szczególnie przestrzegane, pod kątem ewentualnej możliwości posiadania przeze mnie osobistej broni. Nogi miałem, "jak z waty". Udało mi się w miarę spokojnie wyjść z tej łapanki. Wszedłem w bramę najbliższego budynku przy alejach Jerozolimskich i przesiedziałem w nim na schodach co najmniej pół godziny. Musiałem uspokoić rozdygotane ciało i myśli. Zanimby Niemcy mnie rozstrzelali za posiadanie dolarów, pewnie uprzednio chcieliby się dowiedzieć skąd miałem tak sporą ich sumę. Dobrze wiedziałem, jak wyglądały przesłuchania na Gestapo". Państwo P. nic również nie wiedzą o prawdopodobnie odbytej z końcem wojny podróży Grabowskiego do Moskwy. O realizacji tego przypuszczalnego zdarzenia piszący te słowa posiada pisemną relację jednego z jego powojennych współpracowników, zaprzyjaźnionego z nim kolegi-nauczyciela. Nie ma jednak odpowiedzi w jakim charakterze mógł być wtedy w Moskwie, z czyjego polecenia, z jaką misją? Znacząco wiele zagadek kryją w życiu Grabowskiego lata 1939 - 1945. Jedno z mieszkań okupacyjnych Grabowskiego

Wakacje roku 1944, od połowy maja, spędzał145 Grabowski na prawym brzegu Wisły, za Aninem. W Józefowie? Mieszkał w willi znajomych, którzy jeszcze przed nadejściem w te strony frontu rosyjskiego wyjechali. Traf zrządził, zainstalował się w tym domu sztab armii marszałka Żukowa. Samotnie mieszkającego tam nauczyciela nie wykwaterowano. Grabowski został jednym z tłumaczy Żukowa - z języka niemieckiego, a także konwersatorem w spotkaniach towarzysko-prywatnych W Warszawie niebawem rozgorzały walki powstańcze, armia Żukowa czekała: mieli wtedy sporo czasu na rozgrywanie partii szachów...

145

Informacje pochodzące z relacji rodziny przybranego syna Grabowskich, Stanisława T.


116 O pobycie pod wspólnym dachem z jednym z najwybitniejszych dowódców II Wojny Światowej Grabowski też wiele nie wspominał.

X

Natychmiast po wyzwoleniu opolszczyzny, jeszcze przed ostateczną kapitulacją Niemiec hitlerowskich, Grabowski wyjechał na świeżo - traktatem jałtańskim Polsce przydzielone - tak zwane Ziemie Odzyskane. W Warszawie miał propozycję objęcia wysokiego stanowiska w centralnych władzach oświatowych, czy też państwowych (propozycje m. in. Czesława Wycecha). Również zachęcano go do przystąpienia do pracy dydaktyczno-naukowej na wybranej wyższej uczelni. Zwłaszcza z rodzinnego Krakowa dochodziły go bardzo zachęcające oferty z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wierny swojemu powołaniu i nabytym umiejętnościom poprosił o skierowanie na te nowe, polskie, zachodnie tereny, na stanowisko nauczyciela. Znalazł się w Leśnicy Opolskiej. Został mianowany dyrektorem szkoły, którą miał dopiero zorganizować. Zaproponował stworzenie zespołu szkół, głównie dla dzieci ofiar hitleryzmu, napływających z rodzinami z centralnej i wschodniej Polski i Ślązaków autochtonów, a więc ze specjalnym programem edukacyjno-wychowawczym, od stopnia podstawowego, zawodowego i licealnego. Myślał nawet o przedszkolu wypuszczającym dzieci z jego najstarszej grupy z podstawową umiejętnością pisania i czytania, z początkami arytmetyki, wiedzy historycznej i przyrodniczej. Słowem, usiłował wdrożyć w praktycznym postępie metody, jakich był twórcą i propagatorem przed wojną. Na tamte czasy były to jednak zbyt śmiałe i przedwczesne w możliwościach zamierzenia. Przede wszystkim brak było tzw. woli politycznej ówczesnych władz, odpowiednio


117 wykwalifikowanej kadry pedagogicznej i - głównie - pieniędzy. Mimo wszystkich trudności Grabowskiemu udało się w bardzo krótkim czasie stworzyć instytut dydaktyczny złożony ze szkoły podstawowej i średniej ogólnokształcącej oraz średniej zawodowej. Przy szkole założył internat, w jakim zamieszkały dzieci na stałe zameldowane poza Leśnicą i sieroty wojenne. Zakładowi Naukowo - Wychowawczemu - taka była nazwa zespołu szkolnego - nadano imię Jana Smolenia146. W trakcie prac organizacyjnych związanych z inauguracją działalności swojej nowej szkoły, wiosną lub latem 1945 roku, otrzymał wiadomość o miejscu pobytu żony i synów. Od września tego roku byli już razem. Do Leśnicy przyjechała pani Kazimiera z synem Kaziem-Romanem, który skończył właśnie 14 lat. Stanisław T., wychowanek, przywiózł niedawno poślubioną żonę, również - jak jej przybrana teściowa - Wilniankę. Do pierwszego wrześniowego dzwonka, miał Grabowski skompletowaną kadrę pedagogiczną. Wszyscy nauczyciele mieli ukończone studia wyższe - co w tamtych czasach, zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych było rzadkością -, a większość z nich posiadała nawet stopień doktora. Wielu tamtych nauczycieli ze szkoły leśnickiej im. Smolenia w późniejszych latach doszło do wysokiej pozycji nie tylko w polskiej nauce, ale i światowej. Pierwszą polonistką była, wspomniana już na tych kartkach, powinowata Grabowskiego, Maria Fryczowa. Część budynków szkolnych była przeznaczona na mieszkania dla nauczycieli. Grabowski zajmował dwa pokoiki w pobliżu sekretariatu. Piętro wyżej, również w dwóch pokojach mieszkała jego żona z synem. Młodziutka żona Stasia T. została szkolną sekretarką, dzięki temu i młode małżeństwo mogło w szkole znaleźć dach nad głową. Uczniowie tamtego września 1945 roku w leśnickiej szkole stanowili swoisty konglomerat wiekowo-pochodzeniowy. Klasa maturalna na przykład liczyła około dwudziestu wychowanków, ich wiek wynosił od 19 do 26 lat. W młodszych klasach też było podobnie tylko na niższym, średnio, poziomie. Były sieroty, półsieroty. Były dzieci, które przeżyły niemieckie obozy koncentracyjne, dzieci z Polski centralnej, wschodniej i "zza Buga", autochtonów Ślązaków, ale i dzieci niemieckie, z rodzin, które jeszcze nie opuściły tych terenów. Była wreszcie młodzież, w klasach licealnych, nie tak dawno, niespełna pół roku temu zaledwie biorąca czynny udział, z bronią w ręce, w ruchu oporu, w różnych organizacjach polityczno-wojskowych. Po sześćdziesięciu latach od tamtego września 1945 roku trudno wyobrazić sobie tak złożoną szkołę, a już wprost na fantazję zakrawa fakt, że jej twórca i pierwszy dyrektor potrafił zapanować nad podobną zbiorowością, na dodatek mówiącą różnymi językami: polskim, niemieckim, rosyjskim dzieci repatriantów z ZSRR - i gwarą śląską. Były także dzieci żydowskie. Synowa Grabowskich, wspominając lata 1945, 1946, lata swojego w tym Zakładzie sekretarzowania zupełnie nie przypomina sobie jakichkolwiek zatargów, nieporozumień, konfliktów: między nauczycielami nawzajem, nauczycielami i uczniami, między gronem pedagogicznym a rodzicami uczniów, między - wreszcie - uczniami wywodzących się z różnych grup etnicznych i narodowych. Wprost przeciwnie, podkreśla znakomitą

146

Jan Smoleń, żołnierz armii Berlinga, zasłużony w bitwie przy jej przeprawie przez Odrę w 1945 roku.


118 organizację i szacunek, którym wszyscy nawzajem się darzyli, a przecież czasy były nadzwyczaj trudne, też politycznie i materialnie bardzo ubogie. Przed wakacjami w 1947 roku Grabowski został odwołany ze stanowiska dyrektora tej szkoły. Przyczyną tego posunięcia władz oświatowych było stanowisko miejscowego i wojewódzkiego ówczesnego Urzędu Bezpieczeństwa, które zarzuciło dyrektorowi krycie przeszłości kilku uczniów należących w czasie wojny do AK lub NSZ. Niestety, nastał pierwszy okres "błędów i wypaczeń" ludowej władzy, jaki na pewno na psychice nawet zahartowanych za hitleryzmu osób, także i Grabowskiego wycisnął piętno. Stąd może wzięło się jego powojenne milczenie o własnej działalności przedwojennej i okupacyjnej? W dokumentach z tamtych lat, jakie się zachowały, wypełnianych ręką profesora nie ma śladu o jego pracy w TON i współpracy z AK. Dopiero po 1956 roku, w ankiecie emerytalnej tę działalność Grabowski wykazał, na co miał poświadczenie osób trzecich występujących w charakterze świadków. Otrzymał przeniesienie do Raciborza. Po rekonesansie, Grabowski przyjął nową posadę. Z Leśnicą rozstawał się z żalem. Plany przyszłościowe, jakie w tym mieście tworzył z myślą o prowadzonej przez siebie szkole nigdy nie zostały przez jego następców i władze oświatowe nie tylko zrealizowane, ale nawet w części wykorzystane. O jego metodach dydaktycznych, które wprowadzał praktycznie w leśnickiej szkole i w nadzorze programów szkół średnich, czy jakie głosił w publicystyce przed wojną, słychać dopiero od trzydziestu ostatnich lat, niestety zaledwie w ścierających się ze sobą mniej fachowych, a bardziej polityczno-klerykalnych dyskusjach, zupełnie nie dających możliwości zdecydowanego podjęcia racjonalnych decyzji realizacyjnych. Od 1 września 1947 roku Grabowscy pracowali już w Raciborzu. On, jako dyrektor, jego żona, jako nauczycielka przedmiotów przyrodniczych w Męskiej Szkole Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego i Licealnego imienia Jana Kasprowicza. Oprócz spełniania funkcji administracyjnych Grabowski w starszych klasach licealnych uczył historii, literatury powszechnej i łaciny - tego języka krótko, bo rychło przedmiot ten został przez władze oświatowe zlikwidowany. Sięgnijmy tutaj do nagranych na taśmie magnetycznej wspomnień nieżyjącego już od wielu lat, Stanisława Mleczki, kilkuletniego współpracownika dyrektora-profesora Grabowskiego, z wykształcenia również filologa klasycznego, nauczyciela w szkole raciborskiej nr 9, im. Jana Kasprowicza, który osiadł w tym mieście zaraz po zakończeniu działań wojennych. "- Byłem już dość zadomowiony w Raciborzu, w którym rozpocząłem pracę w 1945 roku, od 1 września, czyli, że już dwa lata przebywałem w tym tak okropnie doświadczonym przez los, przez wojnę, mieście, kiedy z końcem sierpnia 1947 roku przybył z rodziną Józef Grabowski. Okazał się człowiekiem bardzo komunikatywnym, łatwym we współżyciu, miłym i zewnętrznie bardzo ułożonym. Poznałem go zaraz w pierwszych dniach września. Tak, jak to mówi jakiś biograf o Wergiliuszu, poecie rzymskim, statura fuit grandi - postawy był słusznej. Przypuszczam, że lat miał wtedy pięćdziesiąt parę(...). Postać Grabowskiego była ujmująca, jakoś się czuło, że można było lgnąć do tej postaci. Był bardzo ku sobie pociągający(...).


119 Rozpoczęliśmy pracę w szkole. Profesor, dyrektor Grabowski, był dość wszechstronny, jeśli chodzi o przygotowanie zawodowe i posiadaną wiedzę przede wszystkim. On mógł wykładać i miał do tego znakomite podstawy, żeby uczyć historii, łaciny, literatury. Z czasem ja przylgnąłem do niego, on do mnie, mimo, że dzieliła nas różnica wieku około dwudziestu lat(...). Wnet podszedł do mnie zwracając się "panie Stanisławie"(...). No, ja nie mogłem się odwzajemnić zwrotem "panie Józefie", bo(...) ta różnica wieku, no i był moim przełożonym. Dlatego ciągnęliśmy ku sobie, bo nas przyciągał język łaciński. Jestem filologiem klasycznym, studiowałem w Krakowie, Grabowski też stamtąd się wywodził, więc był czynnik, który nas zjednywał ku sobie(...). Współpraca i atmosfera między dyrektorem i gronem nauczycielskim wytworzyła się i to natychmiast po pierwszym wejściu nowego dyrektora do naszej szkoły - wprost idealna. Pan Grabowski okazał się prawdziwym humanistą; miał bardzo ludzkie podejście do każdego z nas, był zawsze bardzo opanowany, spokojny, głos nawet modulował(...). Naprawdę ten głos był atłasowy, miły, równy, nie ulegał on skokom, czy jakimś zaaferowaniom. Grabowski odznaczał się wielkim taktem wobec wszystkich, czy to byli nauczyciele, czy to byli uczniowie, czy to byli rodzice uczniów, do wszystkich odnosił się zawsze z wielkim opanowaniem, szacunkiem i humanistycznym podejściem". I inne wspomnienie Stanisław Mleczki, dotyczące warunków materialnych i obrazu miasta, jakie zastał po swoim do Raciborza przyjeździe i gdzie Grabowski pozostał już do końca swoich dni. "- Racibórz wyszedł z wojny w 85 procentach - w stosunku do stanu przedwojennego zniszczony. Największe gruzy zalegały śródmieście, wokół Rynku, ulicy Długiej, Rzeźniczej, Daszyńskiego147, Stalina148 Ogrodowej... Wszyscy, my, mieszkańcy, odgruzowywaliśmy, ulicę za ulicą. Jak wyglądało to odgruzowywanie? Po pracy, po siedmiu, ośmiu godzinach wykładów szedłem na obiad, który składał się albo z piwa tylko, albo z zupki botwinki, i po takim obiedzie szło się do odgruzowywania. Szło się, na przykład dzisiejszą ulicą Długą, z dołu do góry(...). Wysokość gruzów sięgała pierwszego piętra. Miasto Racibórz było nawiedzane wtedy przez różne kataklizmy. Najpierw była epidemia tyfusu. Wtedy poznałem różne jego gatunki: Tiphus abduminales, tiphus recurrens(...). Ludzie tutejsi wymyślili Kopfftiphus(...) czyli tyfus głowowy, choroba objawiała się przede wszystkim bólem głowy. Potem był świerzb, biegunki, no i wszy pleniły się niesamowicie. Choroby weneryczne... Nie było światła, wody, chleba też nie było. Ja mogłem co jakieś dwa tygodnie wyjeżdżać do Tarnowa, tam, u rodziny zaopatrywałem się w chleb. A co to były za podróże?(...) Wiadomo było, że się wyjechało, ale czy się dojedzie, kiedy i gdzie, i czy się wróci? W tym czasie na wezwanie władz polskich bardzo dużo ludzi przybywało do Raciborza, ale nie wszyscy zostali. No i była jeszcze jedna plaga, z jaką walczyliśmy: szabrownictwo(...). Ci, którzy się osiedlili w tym zniszczonym, trudno powiedzieć mieście, raczej

147 148

Ulica Daszyńskiego przez krótki czas po wojnie nosiła nazwę marszałka Żymierskiego. Obecnie Opawska. W 1956 roku ul. Stalina w Raciborzu została przemianowana na Wojska Polskiego.


120 Racibórz stanowił wtedy jednostkę administracyjną na mapie, więc ci, którzy się osiedlili w tym prastarym, słowiańskim grodzie zabrali się serdecznie do szczerej i ciężkiej pracy. Tych ludzi nazwałbym prawdziwymi, wypróbowanymi patriotami".

Piszący te wspomnienia doskonale przypomina sobie opisywane przez Stanisława Mleczkę tuż-powojenne lata raciborskiej ziemi. Pamięta trudne chwile związane z wymienionymi wyżej epidemiami zwalczanymi w mieście przez jedynego wtedy w Raciborzu lekarza, dra Bratka, a w okolicach - Miedonia, Rudnik, Strzybnik, Modzurów, Gamów... przy pomocy tego lekarza i przez usiłowania własnej matki. A jedynymi lekarstwami, antidotum przeciw tym nawiedzającym raciborszczyznę zmorom były tylko takie środki, jak tran, mydło podłej jakości, dermatol i przegotowana woda... W identycznych warunkach mieszkał i pracował Grabowski przez minione dwa lata w Leśnicy Opolskiej, odległej od Raciborza zaledwie o około 50 kilometrów. Oddajmy się ponownie wspomnieniom Stanisława Mleczki. "- Dla złagodzenia tej ogólnej sytuacji, która w tym mieście, w tamtych latach, była tak ciężka, należy podkreślić jedną, jasną stronę tych czasów i życia ludzi w podobnych warunkach: nie było antagonizmów, prywatnych, zawodowych, czy społeczno-politycznych. Ci, którzy się zdecydowali zostać w Raciborzu, to byli ludzie chcący się poświęcić ojczyźnie i coś dla tej ojczyzny zrobić(...). Otoczenie, w jakim byłem, w szkole, w instytucjach miejskich, mocno konsolidował Grabowski. Była to nieprzeciętna postać.


121

W tak małej wówczas społeczności raciborskiej149 bardzo szybko dał się wszystkim poznać. Jego stosunek do tej społeczności był bardzo ujmujący. Zwłaszcza do młodzieży był - powiedziałbym - przyjacielski. Jeśli natomiast chodzi o warunki pracy kadry pedagogicznej, nie pamiętam, aby w ciągu wielu lat współpracy z profesorem Grabowskim, najpierw w okresie jego dyrektorowania, później jako szeregowego nauczyciela, były jakieś, na terenie szkoły, nieporozumienia, czy zatargi. Umiał być wspaniałym mediatorem i zanim coś wybuchło, już było po wszystkim(...). Pojęcia "konflikt" nie było. Praca, współpraca z nim i wszystkich nauczycieli między sobą układała się bardzo dobrze. I dobrze, że się tak działo, bo przynajmniej w tych trudnych warunkach materialnych pracę mieliśmy spokojną i owocną(...). Te lata, w których dyrektorował w szkole profesor Grabowski uważam za najszczęśliwsze w mojej pracy zawodowej". Przypomnijmy, kto wówczas uczył w tej szkole. Rusycystą był były kurator lwowski, profesor Gadomski, wtedy człowiek w bardzo już podeszłym wieku. Z pp. Gadomskimi, na początku swojego pobytu w wypalonym i zgruzowanym Raciborzu - w 1945 roku z niezrozumiałych powodów strategicznych - przez wojska rosyjskie - Grabowscy współmieszkali w jednym lokalu przy ulicy Winnej (nr domu 4 lub 6), na parterze. Na pierwszym piętrze mieszkał znany raciborski lekarz-ftyzjatra, Antoni Brodziak. Uczniowie, z klas podstawowych, ale i gimnazjalnych przezywali pana Gadomskiego "Tietradką". Natychmiast po wejściu do klasy wołał, nieco skrzekliwie: "- Atkrywajtie swai tietradki!" - otwierajcie swoje zeszyty. Był to uświęcony przez niego rytuał. Profesor Gadomski zmarł chyba w 1951 roku uprzednio pochowawszy swoją żonę uchodzącą wśród znajomych za niebywale uroczą damę. W Raciborzu profesor Gadomski był już człowiekiem zmęczonym swoimi latami i ciężkimi przejściami wojennymi. W szkole Kasprowicza niczym szczególnym nie zapisał się w pamięci uczniów. Był jednak wielce zasłużonym pedagogiem, w swoim czasie bardzo cenionym kierownikiem oświaty okręgu lwowskiego, jeszcze na długo przed pierwszą wojną. W chwili śmierci liczył blisko dziewięćdziesiąt lat... 149

W 1847 roku Racibórz liczył około 20 tysięcy mieszkańców. Dzisiaj mieszka ich tam ponad 60 tysięcy.


122 W szkole stopnia podstawowego - taka była ówczesna szkolna nomenklatura nazewnicza, dość logiczna zresztą - uczyła, pośród innych nauczycieli - pani Stefania Kirikow, też pochodząca ze Lwowa, dalej: pani Pawłow lub Pawłów, pani, a właściwie panna Burdówna, wielki oryginał słowotwórczy... Wszystkie te nauczycielki były pedagogicznymi indywidualnościami. Jeszcze wtedy bowiem, tamto pokolenie nauczycieli zawodowy rodowód wywodziło głównie z powołania, posiadało autorytet i to coś, szczególne tylko prawdziwemu pedagogowi nadane, co potrafiło przyciągnąć do niego w jednej klasie szeroki kalejdoskop charakterów uczniowskich, co charakteryzowało się statusem posiadania wiedzy i umiejętnością jej przekazywania. Oficjalny program nauczania w zasadzie stanowił tylko wytyczne do materiału, jaki należało przerobić, ale akcenty stopnia ważności poszczególnych jego partii zaznaczał nauczyciel, czasem nawet rezygnując z niektórych, mniej jego zdaniem ważnych, czy przydatnych rozdziałów, czas na ich przyswajanie przeznaczając ciekawszym - według jego wiedzy - tematom. Cudowne lekcje polskiego w podstawówce z panią Kirikow... Omijając, skracając lekcje nudnej gramatyki wiele godzin poświęcała na czytanie, już na przykład w trzeciej klasie na czytanie obszernych fragmentów Sienkiewicza, Mickiewicza, Tetmajera, Żeromskiego, a także literatury obcej - nawet bardzo poszukiwanego wtedy przez chłopców, a wyklętego przez władze oświatowe, Karola Maya - w najlepszych dla tego czasu tłumaczeniach. Należy tu zaznaczyć, że był to jeszcze okres wszelkich braków na polskim, zwłaszcza prowincjonalnym rynku. Nie było i książek. Dobrze więc, gdy nauczyciel przynosił z jakiejś prywatnej biblioteki, najczęściej ze swojej, wartościową, ciekawą książkę do szkoły. Za jednym zamachem jej treść poznawało kilkanaścioro, często nawet kilkadziesięcioro dzieci. Poza tym wiek uczniów we wszystkich klasach tamtych szkół był bardzo niejednolity. Autor tych wspomnień pamięta, że do jego trzeciej klasy w roku 1949 uczęszczali chłopcy - szkoła była męska - liczący sobie lat od dziewięciu do piętnastu. I, co gorsza, to ci starsi w przeciwieństwie do młodszych kolegów, na ogół nie umieli czytać lub umiejętność tę posiadali w niewielkim stopniu. Opanować taką klasę złożoną z około trzydziestu pięciu dorostków i prowadzić w niej normalne lekcje, zgodnie z programem, nie było sprawą prostą i łatwą. Nauczyciele musieli wynajdywać różne sposoby i możliwości dyscyplinujące, utrzymujące klasę w ryzach, ale i edukacyjne, dostosowane bardzo indywidualnie. W tamtej trzeciej klasie wszyscy jej uczniowie, niezależnie od wieku przeszli do następnej już z umiejętnością biegłego czytania i - co najmniej z mocno rozbudzonym zainteresowaniem do uprawiania tej sztuki. Nastawały czasy, początki lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia - taniej książki i masowych, wielotysięcznych wydań. Czy był w naszym kraju lepszy czas powszechnego czytelnictwa i większej wśród młodzieży ciekawości świata? Nauka u takich ówczesnych pań Kirikow polegała na umiejętnym czytaniu przez nią lektury, przy okazji omawianiu poniektórych zdań, tłumaczeniu słów, zastanawianiu się nad szczególnie interesującymi zwrotami, nad melodią języka i jego harmonią... Definicji gramatycznych może tamtejsi uczniowie klas trzecich nie poznali zbyt dobrze,


123 ale praktycznie, co w tamtych rejonach Polski było szczególnie ważne, umieli się posługiwać językiem polskim lepiej niż większość dzisiejszych licealistów nawet renomowanych szkół stołecznych stosujących najczęściej w porozumiewaniu się bełkot telewizyjny. Matematyki w młodszych klasach uczył pan Wachtarczyk, w starszych, licealnych, profesor Zontek. Profesor Zontek zapisał się w pamięci swoich dawnych uczniów jako wybitny matematyk bardzo przystępnie wykładający swój przedmiot. Był raczej niskiego wzrostu, nosił ostro strzyżoną bródkę, życzliwy wszystkim, ale surowym egzekutorem wyłożonego materiału. Chemii i francuskiego uczyła Niemka, pani profesor Siara. W 1958 roku wyjechała z synem i córką do zachodnich Niemiec. Geografię, później również i francuski wykładała pani Karolina Górzyńska, przedwojenna absolwentka paryskiej Sorbony. Innym matematykiem w licznych klasach licealnych był... filolog klasyczny, wspomniany tu wyżej, cytowany Stanisław Mleczko. W tamtych latach nawet filolog znał matematykę, a fizyk mógł być całkiem dobrym polonistą. Profesor Mleczko wyjawił "tajemnicę" swojego matematycznego zawodu. Otóż po zlikwidowaniu w szkołach nauki łaciny - z powodu nadmiaru nauczycieli humanistów, a braku matematyków, zaproponowano mu bycie właśnie nauczycielem tego ścisłego przedmiotu w klasie VIII i IX liceum. Zgodził się. Jak było to możliwe? Tak w początkach lat osiemdziesiątych minionego wieku odpowiadał na to pytanie: "- Pochodzę ze wsi. Jestem synem biednego chłopa spod Tarnowa, a więc z tej słynącej nędzą przedwojennej Galicji. Po ukończeniu przeze mnie szkoły powszechnej, co też dla moich rodziców było niesłychanie trudne, nie było mowy, aby rodzina mogła pomagać mi materialnie w kształceniu się. Nie było stypendiów. A trzeba było płacić za stancję150, wyżywienie, odzież... A sama nauka ile kosztowała? Książki, literatura, korzystanie z czytelni, bibliotek itd., itd... To nie było na kieszeń mojego ojca. Chciałem się uczyć. A poza tym nie było dla mnie miejsca na wsi w wielodzietnej rodzinie. Pojechałem do Krakowa i zapisałem się do gimnazjum. I musiałem, ucząc się, pracować: korepetycje i inne, bardziej przyziemne zajęcia(...). Wiedziałem ile mnie kosztuje zdobywanie wiedzy, nauczyłem się i pracę, i naukę cenić. Nie mogłem oblać, na marne poszedłby mój wysiłek i z nim moja przyszłość. A wtedy nie było żadnej taryfy ulgowej. Po prosu się uczyłem. I ta matematyka ze szkoły średniej utkwiła mi w głowie, jak wszystko, czego się człowiek uczył z pragnieniem poznania. Po latach wystarczyło, że brałem do ręki program i podręcznik i już wiedziałem, o co chodzi... Mogłem być nauczycielem tego przedmiotu w zakresie szkoły średniej. A w moim gimnazjum, do którego ja uczęszczałem, program z matematyki był obszerniejszy, niż w tym, w jakim byłem zmuszony jej uczyć".

Stancja - pomieszczenie dla uczniów, na ogół z wyżywieniem, pensjonat uczniowski, dawniej izba (gościnna). 150


124 Profesor Jadwiga Kapuścik. Polonistka, też rodem z Galicji, z ziemi rzeszowskiej, naukowo z Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Raciborzu mieszkała od lat trzydziestych. Wyszła za mąż za działacza Związku Polaków w Niemczech, który wiele lat spędził w hitlerowskich kacetach. Jako nauczycielka, Jadwiga Kapuścikowa była bez większych sukcesów. W latach polskiego stalinizmu mocno się związała z reżimem przynależnością w PPR, potem z PZPR. Przejścia i trudy życiowe, miała chyba pięcioro dzieci, uczyniły z niej przeciętnego i zgorzkniałego wychowawcę i nauczyciela wzorowo trzymającego się programu szkolnego i ówczesnej, rządzącej ideologii. Umiała jednak znakomicie wychować własne dzieci, wszystkie wielokierunkowo uzdolnione wykształciły się i rychło dały o sobie znać, na przykład w nauce polskiej. Zmarła przedwcześnie, po trwającej rok, ciężkiej chorobie, w 1961 roku. W kondukcie pogrzebowym, oczywiście pogrzeb był świecki, jej starszy brat, ksiądz, który w latach jej nauki utrzymywał ją, łożył na jej kształcenie, nie szedł tuż za trumną, z najbliższą rodziną. Jego wysoka postać w obszernej sutannie widoczna była u końca bardzo długiego orszaku, za klasami i nauczycielami wszystkich raciborskich szkół, za personelem urzędów miejskich, komitetu miejskiego PZPR, milicji, za delegacjami z województwa... Od 1945 roku w raciborskiej szkole Kasprowicza pracował niejaki pan Charzewski. Uczył różnych przedmiotów, jako tzw. "zapchajdziura". Nie wiadomo czy był w pełni kwalifikowanym nauczycielem. Do Raciborza nadszedł od wschodu. Również był, jak się to mówiło, mocno partyjny. A to były wówczas najwyższe kwalifikacje... W tamtych latach kwitły przeróżne anomalie. Na przykład dyrektorem raciborskiej cukrowni został niejaki Cieślik, analfabeta, jakiś odprysk z armii radzieckiej, choć z pochodzenia ukraiński Polak. Jego legitymacją do objęcia tej funkcji było poprzednie stanowisko, piastował bowiem funkcję przewodniczącego miejskiego... Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Zwolniono inżyniera, zawodowego cukrownika, wieloletniego dyrektora cukrowni w dawniej polskim Chodorowie, zatrudniono analfabetę. Pan Charzewski wprawdzie nie był analfabetą, ale jego umiejętności pedagogiczne charakteryzowały się wyjątkowo mierną klasą. W zakamarkach pamięci uczniów zapisał się jednak jako człowiek uczciwy i nie za bardzo wymagający, nie mogło być inaczej, często uczniowie więcej od niego wiedzieli. Najdziwniejsze było, że pan Charzewski, po odejściu z tej szkoły Józefa Grabowskiego został tego "ogólniaka" dyrektorem. Funkcję tę pełnił do 1959 roku. Zmarł w bardzo sędziwym wieku, w początkach lat osiemdziesiątych. Przyrody uczyła w klasach licealnych Kazimiera Grabowska. Lekcje się odbywały we wspaniałym gabinecie pod jej nadzorem urządzonym przez starszych uczniów. Duża sala była zastawiona akwariami, gablotami z zasuszonymi okazami fauny i flory, także spoza naszej szerokości geograficznej, klatkami z żywymi ssakami, ptakami, owadami i gadami, oczywiście było dużo żywej zieleni. Na szafach stały słoje z zatopionymi w formalinie płodami i dorosłymi rzadkościami drobniejszych zwierząt. Zajęcia odbywały się w sposób praktyczny, przy lupie, przy mikroskopie, przy sekcji dokonywanej na żywym eksponacie... Na lekcjach pani Grabowskiej można było prowadzić również dyskusje ogólne, ale i szczegółowe rozmowy poruszające tematy socjologiczne, czy też dotyczące biologii człowieka. Były prowadzone dysputy - dzisiaj ciągle


125 bardzo rzadkie w naszych szkołach - o miłości, nienawiści, o patologiach i ich przyczynach, anomaliach, o fizjologii i o tysiącu zwykłych, codziennych sprawach, dla młodzieży często trudnych, które - bywało - stawały się problemem nie do przebrnięcia, o jakich nie rozmawiało się z rodzicami, a które niezmiernie nurtowały młode umysły pokolenia lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX w. Z panią profesor Grabowską można było poruszyć każdą sprawę. Nauczycielka traktowała uczniów poważnie, nigdy nie uciekała od podejmowania trudnego tematu. Uczniowie na jej lekcjach czuli się swobodnie, zupełnie nieskrępowani poruszaniem tzw. wstydliwych treści, na przykład dotyczących seksualności człowieka. W godny sposób wspólnie rozmawiali, dotykali kwestii właściwymi słowami, okazywali się bardzo dojrzali. Wiele razy, głównie dziewczętom, ale i chłopcy też się zgłaszali, już nie w obliczu klasy, a w cztery oczy, w jakimś ustronnym kącie, pani Grabowska pomagała w rozwiązywaniu najbardziej ich intymnych problemów. Tę nauczycielkę młodzież darzyła wyjątkowym szacunkiem i zaufaniem. A jej lekcje dla surowych umysłów uczniów stanowiły szerokie otwarcie do zrozumienia skomplikowanych ustrojów czekającego na nich świata, do dostrzeżenia miejsca człowieka w łańcuchu zależnych od siebie symbioz, a także do umiejętności obiektywnego poznawania i osądzania samych siebie, zwłaszcza własnych ułomności. Pani Kazimiera nie wygłaszała wykładów. Każdy kolejny temat był omawiany głównie przez młodzież. Nauczycielka zadawała pytania, albo - naprowadzając - omawiała krótko bardziej niezrozumiałe szczegóły problemu, posługując się przykładami lub eksponatami. Jej lekcje były zawsze za krótkie. Budynek szkolny... Szkoła mieściła się w ocalałym z pożogi wojennej budynku specjalnie w celach dydaktycznych wzniesionego z końcem dziewiętnastego lub w początkach dwudziestego wieku. Przez wszystkie lata jego istnienia zawsze była w nim szkoła średnia. Dzięki szybkiemu zagospodarowaniu gmachu, już wiosną 1945 roku - plaga szabrownicza nie zdążyła dotrzeć do jego wnętrz - udało się ocalić większość umeblowania i zasobów naukowych - bibliotekę, eksponaty, urządzenia gabinetów fizyczno-chemicznego i przyrodniczego.


126

Do dzisiaj, zewnętrznie, szkoła nic się nie zmieniła. Od dwóch stron jest otoczona ogrodem, na prawo od głównego wejścia znajduje się piętrowy budynek gospodarczy, od frontu jest boisko i - za nim - duża sala gimnastyczna, w czasie działań wojennych zburzona, rychło odbudowana przez inżyniera, Bronisława Koreywę i oddana w dydaktyczne władanie ówczesnemu nauczycielowi wychowania fizycznego, panu Sowie. Budynek - od zewnątrz - prezentuje się okazale. Cztery piętra murowane z dobrej cegły, chyba klinkierowej, zwieńczone nad wysokimi połaciami dachu sygnaturką. Na uwagę zasługiwał wystrój wnętrz sekretariatu, gabinetu dyrektora i okazałej auli ze sceną i "jaskółkami" po jej bokach: pod sufity sięgały dębowe okładziny z, w sposób urozmaicony, przyciętymi tzw. wyłogami, uskokami, płycinami graniowymi mocowanymi na różnych wysokościach. W auli charakterystyczne były pluszowe obicia. Klasy mieściły się po bokach długich korytarzy, wzdłuż których, przed laty, umocowane były wieszaki na ubrania. W tamtych, trudnych materialnie latach powojennych nie zdarzały się kradzieże. Takich szatni, zamykanych, jakie są w dzisiejszych szkołach, nie było. Po terenie szkoły chodziło się w tym samym obuwiu, co i poza nią, jesienią, zimą, wiosną. Były dwie, czy trzy sprzątaczki, które po lekcjach, z dnia na dzień, doprowadzały klasy i korytarze do idealnego porządku. Na podłodze korytarzy leżała ceramiczna posadzka, w klasach były dębowe deski, co pół roku nasączane jakąś czarną substancją, przez kilka tygodni od chwili jej nałożenia wydzielającą mdły zapach tranu. Na ścianach wisiały, jeszcze poniemieckie portrety pisarzy, filozofów, uczonych, artystów... Z roku na rok przybywało pamiątkowych tableau z fotografiami kolejnych absolwentów i nauczycieli wypuszczających swoich uczniów w świat.


127 Bodajże w 1950, czy w 1951 roku, podczas wykładu z historii na wieczorowym kursie liceum dla dorosłych, Grabowski wyraził swój, naukowo zresztą dość uzasadniony pogląd, że w Polsce to tak po prawdzie nie było ustroju feudalnego. Jeden ze słuchaczy, późniejszy wieloletni wykładowca w raciborskim Studium Nauczycielskim, niejaki Cz., pochwalił się tym wnioskiem Grabowskiego w powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa. I - jak analfabeta, ale szef miejscowego TPPR mógł być dyrektorem wielkiej cukrowni i znajdującego się przy niej zakładu chemicznego, wówczas noszącego nazwę "BUTANOL", tak Grabowski nagle okazał się jako nie mający odpowiednich kwalifikacji - politycznych zapewne, bo głosząc podobne tezy stał się nagle wrogiem ludu - przestał mieć możliwości pełnienia funkcji dyrektora szkoły średniej. Charzewski przejął jego stanowisko, wicedyrektorami zostali: Kapuścikowa i Wachtarczyk. Grabowski - dobrze choć, że uniknął jakiegoś procesu politycznego - został zmuszony do odejścia z "Kasprowicza". Ten cios przeżył wyjątkowo głęboko. Prawdopodobnie od tamtego czasu zaczął miewać kłopoty z sercem. Przeszedł do drugiego liceum raciborskiego, wtedy usytuowanego przy ul. Stalina, dzisiaj imienia Adama Mickiewicza na ul. Ocickiej (?), koedukacyjnego, jakim wówczas kierowała Irena Ścibor-Rylska. W tej szkole uczył historii, literatury i - w godzinach pozalekcyjnych, nadobowiązkowych, ale oficjalnie dozwolonych po 1956 roku - łaciny. Pracował tam, już jako szeregowy nauczyciel, prawie dwadzieścia lat. Każdego dnia tygodnia, w upał, w deszcz, podczas zawieruchy zimowej, jego wysoka, krzepka sylwetka przemierzała około sześciokilometrową - w obie strony - trasę. Nienagannie schludnie, zawsze elegancko ubrany, z nieodzowną teczką z jasnej, beżowej skóry, trzymanej w obu dłoniach rąk przełożonych za siebie, nigdy z opuszczoną głową, spoglądający na mijających go przechodniów z uśmiechem na ustach i w źrenicach wyglądających z życzliwością zza mocno minusowych szkieł w drucianej oprawie, z czasów lat czterdziestych, wojennych jeszcze, dziarskim krokiem maszerował - rano - od placu Jagiełły, przy którym wtedy Grabowscy mieszkali, ulicą Sienkiewicza, dalej obok dużego parku miejskiego z ogromnym stawem, potem całą Waryńskiego, częścią Opawskiej i kawałkiem Ocickiej, późnym popołudniem - w odwrotnym kierunku. W powojennych latach Grabowscy opiekowali się wnukami, dziećmi przybranego syna, Stanisława T. Do czasu ukończenia szkoły średniej one również mieszkały w Raciborzu, przy placu Jagiełły. Dziadka nazywały "Lulki" - z powodu jego nieodłącznie z nim związanej, wiecznie pykajacej fajki i częstego recytowania im ballady "Pani Twardowska" Mickiewicza. "Jedzą, piją, lulki palą..."


128

Wróćmy jeszcze do wspomnień Stanisława Mleczki.


129 "- Po 1949 roku, po zjednoczeniu się PPS i PPR również nastąpiło zjednoczenie się w Polsce organizacji ludowych. Powstało Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Ja, chociaż byłem synem chłopa, jakoś uchylałem się od działalności politycznej. Jednak pod wpływem bardzo rzeczowych i realistycznych dla tamtego czasu argumentów pana Grabowskiego wstąpiłem do ZSL. Grabowski bardzo intensywnie się poświęcił pracy wśród ludu śląskiego. Bardzo często wyjeżdżał w okolice Raciborza, do chłopów(...)" Miewał z nimi pogadanki na przeróżne tematy, społeczne, polityczne, gospodarcze. Często używać musiał języka niemieckiego, na przykład w takich Pietrowicach Wielkich, czy Miedonii, gdzie mieszkało wielu autochtonów nie znających języka polskiego. Gdzie indziej w porozumiewaniu się z ludźmi pomagał sobie rosyjskim; w Kietrzu, w Głubczycach... tam większość stanowili repatrianci z ZSRR. Wszędzie, gdzie Grabowski "agitował" powstały wyjątkowo znakomicie - przez lata - działające spółdzielnie rolnicze, ludzie do dzisiaj żyją w tych okolicach w wyższym do średniego - w kraju - dobrobycie. "- Włączył się również w działalność Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Czasem utyskiwał na trud, jaki ta jego praca oświatowo-polityczna wniosła w jego już podeszły wiek. W tamtych latach nie było komunikacji, po terenie jeździło się furmankami, bryczkami, rzadko trafiał się jakiś wojskowy gazik. Prelegent długie trasy przemierzał wiele razy pieszo(...). Grabowski był osobowością rzutką i jak to się mówi... animal sociale. Władze szybko się poznały na jego kulturze, na jego wiedzy i doświadczeniu życiowym. Rychło stał się członkiem Rady Narodowej. Radnym, przewodniczącym Komisji Kultury był już do końca życia, aczkolwiek w kilku ostatnich miesiącach nie mógł już uczęszczać na zebrania i prowadzić czynnej działalności społecznej dla dobra miasta, ponieważ zmogła go choroba serca. Co najważniejsze, był to człowiek nadzwyczaj, nadzwyczaj skromny, nie wiele o sobie mówił, czy o swojej działalności w latach minionych, był prawdziwym humanistą, o czym świadczy jego podejście do własnych obowiązków, do ludzi, którymi kierował, jakich wychowywał, jego podejście do pracy społecznej. Nie sposób pominąć tę postać milczeniem". Pracując do końca w ukochanym przez siebie zawodzie, Józef Grabowski zmarł w 1971 roku. Pochowany został na cmentarzu bytomskim. Życzył sobie pozostać wśród Ślązaków. Jego żona, od 1969 roku spoczywa na warszawskich Powązkach.


130

Epilog o smaku edukacji współczesnej W dniu 7 listopada 2004 roku, w godzinach wieczornych, dziennik jednej ze stacji telewizji komercyjnej nadał krótką, między innymi informacjami, wiadomość. Trudno nazwać ją niecodzienną. Niestety, już coraz częściej patologia przekracza progi szkolne, nawet zakładów elitarnych. Do niedawna jeszcze drugie liceum ogólnokształcące w Raciborzu, im. Adama Mickiewicza, bezsprzecznie stanowiło szkołę elitarną, od czasów dyrektorowania w nim Ireny Ścibor-Rylskiej, po kierownictwo wspaniałego pedagoga,


131 uroczego człowieka, jakim był profesor Ginalski. Tak pod względem wysokiego poziomu nauczania, jak i morale uczęszczających do niej uczniów i opuszczających jej progi absolwentów. To oni, stopniowo, chwalebnie zapisując swoje nazwiska w wielu dziedzinach życia narodu polskiego dają świadectwo tamtej swojej szkole. Tamtej!, bo od dnia 7 listopada 2004 roku tamtego liceum już nie ma! W początku nowego roku szkolnego otóż, uczniowie starszych klas kolegom pierwszej przygotowali "uroczystość" inicjacji i zrealizowali jej poszczególne punkty. Z komunikatu dziennika telewizyjnego świat się dowiedział o możliwych w Polsce sposobach znęcania się lada chwila absolwentów - a więc już dobrze ukształconych, zdawałoby się, humanistów - nad młodszymi kolegami. Dotkliwe bicie, wkładanie głów do pełnych sedesów w szkolnej ubikacji, markowanie gwałtów homoseksualnych... "Impreza" została sfilmowana amatorską kamerą przez jednego z pomysłodawców i wykonawców tej "inicjacji". - Czy w interesie starszych "kolegów", w celu późniejszych możliwości ich ekscytowania się dokonanym wyczynem, a może jako instruktaż dla przyszłości tworzącej nową dla polskiej szkoły tradycję? Komunikat telewizyjny, ilustrowany kilkoma ujęciami wspomnianego wyżej "filmu" zakończony został: enuncjacją dziennikarza o - jakiś czas temu - przekazanych przez rodziców dyrektorowi szkoły informacji o tej "imprezie" i, w kolejności zdarzeń na ekranie, pustymi słowami zdziwienia, niewiedzy i bezradności obecnego dyrektora szkoły. Był podobny przypadek szkolnej patologii, choć nie aż tak drastyczny. Tamta szkoła została natychmiast rozwiązana, a jej pedagogom odebrano możliwość zatrudnienia w zawodzie nauczyciela. Jednak tamten - wówczas - precedens nie miał miejsca w granicach polskiej rzeczywistości, nikt tam jego przebiegu nie filmował w celach publicznej ekspozycji i zdarzył się prawie pięćdziesiąt lat temu.


132

Fotografie ze zbiorรณw autora wspomnieล


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.