Miesięcznik Literacki NEON - maj 2011

Page 1


2 2011 MAJ

NR

OD REDAKCJI MARTA FORTOWSKA

Przyszedł maj. To nie tylko miesiąc Święta Pracy, uchwalenia Konstytucji 3 maja, matur i beatyfikacji Jana Pawła II. Ile osób wie, że w 1966 roku po raz pierwszy w telewizji wyemitowano serial "Czterej pancerni i pies", który później stał się inspiracją do podwórkowych zabaw naszych rodziców? A kto będzie wiedział, że nasza grupa wydała w tym miesiącu drugi numer? Każdy - jeśli się o to postaramy. Na stronach majowego numeru prezentujemy, tak jak ostatnio - prozę, poezję, oraz relację ze spektaklu "Dziady" wystawianego w naszym bydgoskim teatrze. Cieszy nas niezmiernie zainteresowanie, z jakim spotkaliśmy się po naszym małym debiucie na kulturalnej scenie Bydgoszczy. Dziękujemy za wszystkie dobre słowa, jakie mogliśmy usłyszeć przy okazji wydania numeru kwietniowego. Na krytykę wciąż jeszcze czekamy wiedząc, że i na nią musimy sobie zapracować.

REDAKCJA

Redaktor naczelna: Marta Fortowska Skład: Paulina Dzwooczak, Kasia Dobucka Okładka: Dawid Zawadzki, Kasia Dobucka, z wykorzystaniem grafiki Grażyny Kożuchowskiej www.gkozuchow.republika.pl Grafiki: Aga Krzyżak Redaktorzy: Ola Rulewska, Kasia Ostaszkiewicz, Hanna Engel, Natalia Durszewicz, Paulina Dzwooczak, Tomasz Dziamałek, Szymon Szeliski, Karolina Rakowska, Kasia Dobucka, Wojtek Nowak, Piotr Charchuta, Sebastian Walczak, Dominika Chruścicka Kontakt e-mail: grupaneon@vp.pl

www.grupa-neon.blogspot.com www.inkaustus.pl www.facebook.com/grupaneon

2


PROZA

Z cyklu

„PRAWDZIWE HISTORIE” KAROLINA RAKOWSKA

W pierwszych słowach mojego listu… Nie, źle. Pewnego pięknego dnia… - Cholera! Jak mam zacząć opowiadanie, które już dawno w całości powinno znajdować się na dysku mojego komputera? Mogłabym napisać o swoim życiu: siostra – idiotka, matka – hipokrytka i ojciec – alkoholik. Tylko pies normalny, no i oczywiście ja. Przyjaciół – brak, mężczyzny? Hahaha. Może szkoła? O, tu jest o czym opowiadać. Właśnie zaliczyłam komisa z angielskiego. Zostały mi już tylko dwa przedmioty. Pękam z dumy. Patrzę w lusterko. O matko! Znowu ty! Niby wiem, że nikogo innego tam nie zobaczę, jednak naiwnie wierzę, że któregoś dnia moje wypłowiałe włosy zamienią się w falę długich, bujnych pukli, małe, zalane tłuszczem oczka, uciekające jakby w różne strony świata, nabiorą koloru szmaragdów, usta staną się pełne i namiętne, a zęby wreszcie zostaną wstawione (straciłam wszystkie dwa lata temu, potykając się o własne nogi na szkolnym korytarzu). No masz, powinnam wytłuc wszystkie lustra w domu. Znowu wpadłam w depresyjny nastrój. Została mi już tylko Edyta Bartosiewicz i jakaś duża czekolada, chociaż tyłek konsekwentnie rośnie (o czym zresztą cała rodzina wciąż mi przypomina). Szafka ze słodyczami niestety pusta, jakbym zapomniała, że zdążyłam już wszystko pożreć. No nic, weź się w garść, trzeba iść do sklepu. Z pełnym żołądkiem lepiej się pisze. Zrozpaczona, bo muszę przeturlać się jakoś 300 metrów, narażona na spotkanie z kimś znajomym, decyduję się jednak na ten niesamowity wysiłek. Mozolnie wkładam buty. Oczywiście na rzepy, z tymi sznurowadłami zawsze tyle kłopotu. Ani to ładne, ani wygodne.

3


Pierwsze przeszkody pojawiają się już na drugim piętrze klatki schodowej. - Witam, witam - słyszę głos starego Kowalskiego spod szóstki. - Oj, coś przytyło się ostatnio panieneczce - stwierdził z nonszalanckim uśmieszkiem, klepiąc się po brzuchu (o zgrozo, wcale nie mniejszym od mojego). - No może, drogi panie Stefanie, ale już od jutra dietka! (Akurat! Kogo ja oszukuję? Nawet ten łysy dziad nie da się na to nabrać.) Po drodze zastanawiam się, czy nie skończyć ze sobą, jednak zielone volvo jedzie jakieś 10 metrów przede mną. - Nie ma mowy, nie zdążę. Wreszcie, zwycięstwo! Jestem w sklepie, przyglądam się kolorowym drażetkom i nadziewanym czekoladom. Wreszcie decyduję się na ogromną paczkę landrynek. Przy kasie chwytam jeszcze Tymbark, który postanawiam otworzyć od razu. (W końcu po takim wysiłku coś mi się chyba należy!) „Uważaj, spotka Cię dziś coś miłego”- czytam napis na kapslu, stojąc w drzwiach sklepu. Uśmiecham się sama do siebie, chociaż wiem, że to jakieś głupoty. -Ssssssszzzzzzz, uuuuuuuuuuuu, aaaaaaaaaaaaaaa - słyszę gdzieś z góry. Decyduję się odważnie zadrzeć głowę. To ptak, to samolot? Nie, to mężczyzna mojego życia, leci prosto na mnie. Rozkładam się na ulicy, jakby instynktownie wyczuwając, w którym miejscu upadnie. Odbija się ode mnie i ostatecznie ląduje pięć metrów dalej. Cały i zdrowy. Kiedy otwiera oczy, uśmiecha się radośnie. - Królowo mojego serca! Czy zostaniesz moją żoną? - pyta, zakładając mi na palec zawleczkę od kapsla po szczęśliwym Tymbarku. Nie muszę chyba dodawać, że żyliśmy długo i szczęśliwie.

JACOB KASIA DOBUCKA

Rzucił mnie ot tak. Bez powodu. - Przecież wiesz, że gdybym mógł, kochałbym Cię dalej. Jak jednak mam patrzeć na Ciebie, być przy Tobie, kiedy nic nie czuję? Przecież raniłbym Cię tym o wiele bardziej – mówił do mnie wnosząc mnie na strych. Szukałam jego wzroku. Chciałam by mi wytłumaczył. By wyjaśnił, dlaczego teraz. Akurat, kiedy zbliża się jego pierwsza wystawa, pierwsze prawdziwe zlecenie. Tyle dni wisiałam nad jego łóżkiem. Słuchałam jego żalu, zagubienia, to po mnie wędrował oszalałym wzrokiem pełnym bólu i cierpienia. - Nie wiem, jak to się stało. Nie myśl, że dla mnie to łatwe. Przepraszam – rzucił na odchodne, unikając mojego spojrzenia. Postawił mnie pod ścianą, zaraz przy wejściu. Nie obejrzał się. Zatrzasnął

4


drzwi, unosząc tumany kurzu. Przypomniałam sobie, jak dwa lata temu malował mnie w skupieniu. Pierwsze pociągnięcie pędzla poczułam na wardze. Krwistą czerwienią delikatnie podkreślił pełność moich ust. Farba była zimna. Wzdrygnęłam się, gdy urzeczywistnił moją szyję. Potem ramiona, piersi, brzuch, uda i łydki, czubki palców, wszystko z niesamowitą precyzją konstruktora. Gdy nadał moim oczom kolor wodorostów, którymi owinął wcześniej moje nogi, zobaczyłam go po raz pierwszy. Trzymał pędzel w lewej ręce, prawą co chwila odgarniał długie kosmyki czarnych jak węgiel włosów, łapał się za brodę i cofał się o pół kroku, gdy chciał ocenić efekty swojej pracy. To Jacob mnie stworzył, nadał mi kształt, wydobył piękno z białej jak śmierć powierzchni płótna. Odwiedził mnie dopiero po pół roku. Usiadł na podłodze przede mną, promienie słońca padały mu na plecy, gładził dwoma palcami moje wilgotne ramiona, odgarniał wyżarte przez myszy włosy, szeptał niewyraźnie, przez łzy, czułe słowa. Był tu, obok, oddany. Cały mój. Chciałam go dotknąć, pocałować, oddać się tak, jak on mi. Nie mogłam. Trwałam w tej samej pozie niczym posąg. Niczym chora, uschła roślina, niezdolna zwrócić się ku słońcu. Zbyt spragniona, zbyt martwa. Odszedł. Wrócił po trzech miesiącach. Pod pachą trzymał dwa małe obrazy. Postawił je pod oknem i wyszedł, trzaskając drzwiami.

5


TRZY WAŻNE SŁOWA MARTA FORTOWSKA

człowiek Połączył się z Internetem. Oprócz tego, że Kasia rozstała się z Darkiem, dowiedział się też, że Ania wyjeżdża na tydzień do Paryża, Dawidowi podoba się najnowsze zdjęcie Magdy, Krzysztof nie rozumie, dlaczego ludzie nie lubią zimy, Asia urodziła synka, Piotr i Karolina zaręczyli się, Michał lubi "Let it be" Beatlesów, Markowi podoba się życie studenta, Iwona znalazła pracę, Karol odlicza dni do wakacji, a Ala dołączyła do Greenpeace. Zalogował się na Gadu gadu i został zasypany wiadomościami od Pauliny: - Gdzie Ty jesteś?! Czemu się nie odzywasz?! Na twitterze Cię nie ma, na facebooku też się nie wyświetlasz, na myspace'ie nie wprowadziłeś aktualizacji profilu, więc nawet nie wiem, w jakim nastroju dziś jesteś. Żadnego wpisu na blogu, na SMS-y nie odpowiadasz, telefonu nie odbierasz? Co się z Tobą dzieje?! - A nk sprawdziłaś? Napisałem Ci, że poszedłem do sklepu - odpisał. Czy naprawdę tak wiele się traci, nie będąc online?

Miłość Kiedy była małą dziewczynką bawiącą się w dom, malującą usta szminką mamy i bezgranicznie zakochaną w Janku Kosie, dostawała od rodziców raz na tydzień pięć złotych. Wówczas była to dla dzieci fortuna. Za dwa złote mogła z łatwością najeść się chrupkami z osiedlowego sklepu i ugasić pragnienie sokiem z kartonika. Kolejne dwa złote wydawała zazwyczaj na spineczki do włosów i kolorowe, plastikowe pierścionki. Ostatnią złotówkę wrzucała do skarbonki. Była przekonana, że tym sposobem uda jej się uzbierać na dom. Taki z psem i kwiatkami na parapecie. Dzisiaj, kiedy jest dorosłą kobietą, nadal nie ma własnego domu, ale za to dorobiła się szminki. Oprócz domu z bilansem z dzieciństwa nie zgadzają jej się jeszcze uczucia. Dotąd nikogo nie pokochała. W ciągu tygodnia dostaje więcej pieniędzy niż w czasach dzieciństwa. Część swojej pensji przeznacza na ubrania, biżuterię i kosmetyki, część na opłacenie rachunków za wynajmowane mieszkanie. Na dom już nie zbiera. Rodzice zawsze powtarzali jej, że powinna umieć dzielić się tym, co ma z

6


innymi ludźmi, więc postanowiła dzielić się sobą. Z różnymi mężczyznami.

Modlitwa Budzik zadzwonił o 05:20. Podniosła się powoli, już nie te lata, żeby zrywać się w pośpiechu. Prawa stopa na dywaniku, lewa stopa na dywaniku - stabilnie, może wstać. Zjadła śniadanie, umyła się, ubrała schludnie, bo do kościoła tak trzeba. Wyszła z domu, miała jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia mszy, nie musiała się spieszyć, poza tym po drodze spotkała jeszcze panią Janeczkę, więc dalej szły już razem, rozmawiając to o polityce („Tego Palikota to powinni za ja... Sama wiesz za co, powiesić!"), to o młodzieży („A u nas na osiedlu, to przecież od rana do nocy przesiadują, piwsko chleją, myśmy to mieli inne rozrywki."), to o pogodzie („Tak mnie coś ostatnio ręka boli, to chyba na to, że wiosna idzie."). Po mszy poszła jeszcze na rynek, wróciła do domu, zrobiła mężowi obiad, a resztę dnia spędzili, oglądając powtórki seriali. - ...ale nas zbaw ode złego. Amen. I spraw Jezusie Chrystusie, żeby tej małpie spod szóstki coś w kości wlazło, to jej się odechce patrzenia na mojego Kazika - pomodliła się wieczorem i położyła spać.

7


AURORA WOJTEK NOWAK

[brak wcześniejszych notatek] 21 marca 2030 r. Pięd lat temu ostatni raz widziałem przebiśniegi. Dziś wystarczyd mi musi widok mojego namiotu rozbitego wewnątrz starego domu, wieczorne ognisko, taoczące na ścianach cienie, oddech który zamarza w płucach i woda z roztopionego śniegu. Znajduję się wciąż w Izraelu, wczoraj opuściłem Jerozolimę, gdzie ludzie wciąż wierzą w nadejście Mesjasza. Od dziesięciu lat tamtejsze sekty, będące przekształceniami religii i kultury żydowskiej wyczekują kooca męki. Ja już nie czekam. Przestałem wierzyd w lepsze jutro. Izrael po kataklizmie zmienił się w skutą lodem krainę, wyglądającą jak białe piekło Arktyki. Jest -20° C za dnia, nocą temperatura spada do około -40° C. Wszelkie życie wyginęło, lub zmutowało, przeobrażając się w żywy chaos. Niemal bezustannie pada śnieg, zamiecie śnieżne nawiedzają mój kraj równie często co niegdyś upały, a przebycie odległości kilku kilometrów na piechotę bez odpowiedniego sprzętu jest właściwie niemożliwe. Moim celem jest Tel Awiw, mam nadzieję przedostad się przez skute lodem Morze Śródziemne do północnej Europy, która, jak głoszą plotki, jest miejscem może nie bezpieczniejszym, ale cieplejszym. Liczę na transporty, które są w stanie przebyd tę odległośd w dwa tygodnie. Cena wyprawy jest ogromna. Chodzą pogłoski iż za każde przebyte 10 km płaci się puszką benzyny wielkości niegdysiejszej puszki po coca coli, paczką papierosów lub magazynkiem do karabinu. Mam nadzieję, że proporcje będą korzystniejsze. Podróż bez broni jest samobójstwem. Chociaż i tak bym spróbował. Nie zostanę dłużej w tym miejscu. Nie dam rady. [brak notatek] 10 kwietnia 2030 r. Wczoraj dotarłem do Tel Awiwu. Spóźniłem się. Transport wyruszył przedwczoraj rankiem i wróci najwcześniej za cztery tygodnie. Przewodnicy zabrali ze sobą grupę siedmiu osób. Tylko tyle było stad na podróż, a miasto jest pełne uchodźców. Częśd wyrusza samotnie przez lody Morza Śródziemnego, częśd z nich wraca załamana ogro-

8


mem odległości, szczęśliwa, że odnalazła drogę powrotną to miasta. Częśd jednak nie wraca. Wątpię, żeby dotarli do Europy. Umarli. [brak notatek] 15 kwietnia 2030 r. Minął dopiero tydzieo od momentu wyruszenia grupy. Jestem chory. Znalazłem przez przypadek lekarza, który zechciał ofiarowad mi pomoc. Nie przyjął zapłaty, twierdząc, że nie mam za co mu płacid. Nie doczekam powrotu przewodników. Moja wędrówka skooczy się tutaj w Tel Awiwie. Jedyne co mogę zrobid to spisad historię mojego życia, na kartach tego dziennika. Właściwie opisad ostatnie dziesięd lat. Wybuch i kolejne kręgi piekła, które mnie zabije. 16 kwietnia 2030 r. Nazywam się Abir Shalev, mam 41 lat, a to moja historia. Urodziłem się 3 lipca 1989 roku w Jerozolimie. W 2015 ukooczyłem Uniwersytet Hebrajski uzyskując wiedzę, która nigdy nie miała mi się przydad. Wiedzę, która mnie nie uratowała. Przez kolejne pięd lat pracowałem w redakcji dziennika "Haarec” opisując wydarzenia z całego świata, nieraz będąc ich naocznym świadkiem. Jedno z nich miało zaważyd na losach tego świata, jedno z nich miało byd wprost nie do opisania. Dnia 7 listopada 2019 roku odnotowano pierwszą ofiarę śmiertelną zarażoną wirusem ssARO-02. Była to amerykanka Elizabeth Waller, doktor medycyny wojskowej, specjalista w wirusologii, pracująca w Instytucie Badao Wojskowych w Filadelfii. Pracowała nad projektem, mającym na celu uodpornienie człowieka na zmęczenie i ból, jednocześnie zwiększając jego siłę, spowalniając starzenie i w konsekwencji jeszcze wielu innych zmian, doprowadzając do powstania nadczłowieka, czyli istoty idealnej do stania się żołnierzem doskonałym. Wcześniej, dnia 4 listopada doktor Waller została poinformowana o wzięciu swojego męża, porucznika Ryana Wallera za zakładnika przez grupę, irackich partyzantów. Wyznaczono okup, właściwie ultimatum, polegające na wycofaniu się wojsk amerykaoskich, z terenów Iraku w zamian za wypuszczenie porucznika Wallera. Rząd amerykaoski jeszcze tego samego dnia odmówił, skutkiem czego było rozstrzelanie Wallera i spalenie jego ciała owiniętego w amerykaoską flagę naznaczoną swastyką. Nagranie tej egzekucji, wrzucone do Internetu, wywołało rewolucję ogólnoświatową, i sprzeciw wobec działao Ameryki, łamiącej prawa człowieka, obywatela i żołnierza. Doktor Elizabeth Waller dowiedziawszy się o się o „zdradzie Ameryki wobec jej męża” rozbiła fiolkę zawierającą wirus ssARO-02, tym samym stając się pierwszą jego ofiarą. Niecałe trzy dni później zmarła odizolowana w pomieszczeniu, w którym pracowała, umierając z odwodnienia, Wtedy wirus ssARO-02 nie był jeszcze skooczony i gotowy do zarażania ludzi. Zabijał ich w ciągu kilku dni, pozostawiając wyschnięte mumie w domach, na ulicach, wszędzie.

9


Na nasze nieszczęście wirus zmutował i zamiast zabijad, zaczął działad tak, jak chciała doktor Waller. Niestety z wieloma nieprzewidzianymi konsekwencjami. Kolejne dni nadały wirusowi, chorobie i wszystkim zjawiskom z nim związanym nazwę. Aurora. Zemsta Elizabeth Waller. Aurora zmutowała w ciągu dwóch tygodni, przyjmując wiele form i zarażając na wiele sposobów. Rzecz jasna istnieją osoby odporne na wirus. Znaczy do czasu. Mam tu na myśli, odpornośd na zarażenie się przez drogę lotną. Jestem tego żywym przykładem. Chod sądząc po stanie mojego zdrowia, już nie za długo. Jak już wspomniałem, istnieją osoby odporne na działanie wirusa dopóki nie zostaną zakażone drogą kropelkową. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego przerażająca większośd ludzkości ulega wirusowi, gdy tylko wdycha jego cząsteczki wraz z powietrzem, a tacy jak ja mogą swobodnie poruszad się po Strefach. Myślę, że jeżeli ktoś kiedyś do tego dojdzie, to będzie to ogromny krok ku Wolności. Teraz wirus ssARO-02 nie zawsze powoduje śmierd. Właściwie nie powoduje jej niemal nigdy. Niestety. Częściej staje się on powodem mutacji organizmu żywego, gdyż ingeruje w jego DNA, zmieniając je tak gwałtownie i szybko, że powoduje błyskawiczną ewolucję zarażonego. Takie przecież było założenie doktor Waller. Stworzenie człowieka, który wyprzedzi naturalny bieg rzeczy, wyewoluuje szybciej, stanie się istotą, która powinna narodzid się dopiero za kilkanaście tysięcy lat. Jak dotąd nie widziałem jeszcze nikogo kto zmutowałby w odpowiedniej formie. Chociaż krążą plotki, że gdzieś w Europie wystąpiły przypadki „pozytywnej mutacji”, a ludzie, którzy jej się poddali są teraz… nadzieją. Nadzieją ludzkości na walkę. Prawdziwymi nadludźmi. Osobnikami o nadludzkich zdolnościach, o których dotąd dane nam było czytad tylko w książkach. Ludzkośd chcąc walczyd z Aurorą, podjęła walkę z samą sobą. Kwestią czasu było użycie broni atomowej. Pierwsze zdecydowały się Chiny, następnie Korea Północna, Stany Zjednoczone oraz Rosja. Później nie było komu i gdzie strzelad. Przywódcy paostw poukrywali się w wojskowych bunkrach, zostawiając obywateli ich własnemu losowi. Codziennie tylko odprawiali swoje orędzia za pomocą telewizji satelitarnej i Internetu. Dopóki oba te media funkcjonowały.

10


POEZJA

kryzys gospodarczy OLA RULEWSKA

w świecie gdzie każdy ma swoje trzy grosze lub też ich brak mam swój własny kryzys kryzys gospodarczy gdzie wszystko utkwiło w martwym punkcie deficyt blasku emocjonalna inflacja niestabilne mechanizmy bankrutuje system obronny i cały mój świat pyta mnie o co mi chodzi? a ja przełykam kamienie; nie wiem tak nagle po prostu zatrzymanie produkcji hormonów szczęścia cena uśmiechu zbyt wysoka nie stać mnie znowu muszę sobie odmówić beztroskiego spojrzenia bezinteresowności i czucia czucia wszystkiego bardziej oszczędzam, bo to nic nie kosztuje ta droga prowadzi donikąd zamykam się i czekam a jeśli umrę z głodu?

namnożyło się poetów SEBASTIAN WALCZAK

Namnożyło się poetów, namnożyło się idiotów. Ustawili się w kolejce, każdy do debiutu gotów. Chałturują nowe wiersze, każdy ugryźć ma za serce. Pełno wśród nich głupców, kmiotów, cenzor czyta bez kłopotów. Odejmuje od koryta, ręka jego nie odkryta. Kto ma więcej znajomości, tego ZLP ugości. I pierdoły człowiek czyta. 05.05.1971

11


POEZJA

interwencja NATALIA DURSZEWICZ

cegła po cegle buduję dla siebie dom wydawać się to może nad wyraz egoistyczne nie ma mnie bowiem na tyle aby mieszkać w czymś innym niż nora walizka czyjaś dziurawa kieszeń szyba za szybą przesiewam swoje własne światło a nie marny ochłap z uchylonych drzwi buduję dom w którym wyraźna będzie nawet brzydota powoli ze skupieniem kroję chleb ulepiony przez nie moje dłonie jedna minuta – jedna kromka na tyle moje zęby utrzymują nóż

wspomnienie PAULINA DZWOŃCZAK

znalazłam a zaraz potem znowu zgubiłam nieprawdopodobne szczęście było tylko złudzeniem niebo będące wspomnieniem gwiazd w twoich oczach i podmuch wiatru jak ten rozwiewający ci włosy tamtego wieczoru mówiłaś, że wszystko jest proste gdy trzymasz mnie za rękę że mogę mieć raj na ziemi jeśli będę wierzyć minęły dni a czas nie chciał się zatrzymać odeszło chociaż wciąż czekam nie wróci

12


wspólne spadanie SZYMON SZELISKI

W zawirowań środku, na dnie kotła tam gdzie dramatyczna suka swoje plany plotła w syfilisie, we wszystkich chorobach nieprzebranych tam gdzieś, w sanatorium szans niewykorzystanych dojrzałem błysk czarną nicią tkany o uśmiechu pięknym, niewypowiedzianym zalany słonecznym rosołem sympatyczności spijałem gesty nie bez wzajemności chciałbym mieć dom, by wspólnie płonąć i głęboką studnię by czasem utonąć o najgorszym rozmawiać, życie kołtunić i za wszystkie wady najbardziej się lubić razem pisać czarne scenariusze wspólnie dogorywać, cierpieć katusze zadawać wiele niewygodnych pytań ćatyp izdul hcynjbogob „natasz a”? nigdy nie lubiłem leżeć pod chmurą jednak z Tobą zawsze, Czarna Dziuro! (zwłaszcza nocą) dla Nataszy 04/10/08

podróżnik między dwoma wymiarami TOMASZ DZIAMAŁEK, PIOTR CHARCHUTA, MAREK MAKOWSKI

W łodzi księżyca płynę Mleczną Drogą. Przemierzam gwiazd życia galaktykę i widzę, jak powoli życie sobie płynie. Chciałbym zrozumieć sens tych wszystkich cudów. Cuda to szczęście, ułuda jest niczym, lecz życie pisze różne scenariusze. Czym się zachwycę, nie wiem. Czym się wzruszę... Łzy samotności czy łzy poruszeń? Tak wiele przeżyłem w życiu swym katuszy. Lecz szklanką szczęścia też się zachłysnąłem. Życia sens poznałem, wziąłem to, co chciałem. Dziś niczego już nie żałuję.

13


REPORTAŻ/FELIETON/ARTYKUŁ

MICKIEWICZ. DZIADY. PERFOMANCE. Czyli fuzja tańca, śpiewu, muzyki w nieszablonowym ujęciu Dziadów Adama Mickiewicza. DOMINIKA CHRUŚCICKA

Już od 22 kwietnia na dużej scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy możemy oglądać ,,Dziady'' Adama Mickiewicza. Reżyserii tego dzieła podjął się Paweł Wodziński. Odpowiada on także za scenografię. Autor spektaklu od dawna współpracuje z Teatrem Polskim w Bydgoszczy. Wyreżyserował i stworzył scenografię do sztuki Powrót Odysa (2007), Krasiński. Nie-Boska komedia. Instalacja teatralna.(2008), oraz zajął się oprawą sceniczną Sprawy Dantona (2008). Jak wiadomo Dziady zajmują ważne miejsce w tradycji narodowej Polaków. Stąd bierze się ryzyko związane z wyborem tego dramatu. Jednak reżyser sprostał temu zadaniu. Polski historyk literatury Michał Kuziak w swoim wyczerpującym eseju przyznał że, „Trzeba zatem wracać do Dziadów, które z wielu powodów okazują się niezakończone” (…)”Czytać je, wystawiać i rozmawiać o nich. Po to, by zobaczyć, co w nich jest napisane, a co dodaliśmy bądź ujęliśmy.” Bydgoska publiczność zapewne obawiała się, że dramat ulegnie znacznym przekształceniom i przeróbkom, co spowoduje, że wartość tego dzieła zmaleje. Jednak relacja dzieła Mickiewicza ze spektaklem była ścisła. Reżyserowi udało się podtrzymać tradycję wcześniejszych realizacji tego dramatu. Sztuka utrzymana była w poważnym tonie, choć nie zabrakło też efektów groteskowych np. scena na balu u Nowosilcowa. Element ten był istotny w całości przedstawienia. Ukazał on elitę społeczeństwa polskiego w apatycznym tańcu. Motyw tańca będzie przewijał się przez cały spektakl. Pośród chóru wieśniaków zgromadzonych w kaplicy przycmentarnej będzie to taniec rytualny, w celi więziennej w klasztorze ojców bazylianów taniec spowodowany nudą i frustracją i w końcu taniec pani Rollinson pełen rozpaczy z powodu utraty syna. Warto docenić przy tym kreacje Beaty Bandurskiej, która wcieliła się w jej postać. Oprawą muzyczną zajął się Stefan Węgłowski. Dużym plusem jest to, że była ona zauważalna i nierozerwalnie łączyła się z akcją dramatu. Jednak w pewnych momentach zagłuszała ona wypowiedzi aktorów np. podczas Wielkiej improwizacji. Warto zauważyć, że Michał Czachor, który wcielił się w postać Konrada sprostał zadaniu i przez obszerne monologi wzbogacił całość spektaklu.

14


Na uznanie zasługuje scenografia, niewątpliwie dopasowana do myśli dramatu. Poprzez jej ubogość i funkcjonalność widz mógł zwrócić większą uwagę na tekst mówiony, jak i ten wyświetlany na projektorze. Odbiór spektaklu przez widzów był pozytywny, podobnie jak opinie krytyków. Zatem nie pozostaje wam nic innego jak wybrać się na ten spektakl, ponieważ uważam, że jest to jeden z najlepszych spektakli wystawianych w naszym Teatrze.

15


W PRZEKLĘTYM POŁOŻENIU

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA

KAZIMIERZ RATOŃ (1942-1983) oprac. KASIA DOBUCKA

Wyjście Drzewo odchodzi od korzeni Wtedy ziemia odwraca cieo Leży martwa jak rzeka zamknięta Słyszą ją tylko wiatry Prześcieradłem zakrywające rany Drzewo odchodzi od korzeni Wtedy Ona wychodzi ze mnie To dzieje się w chwili jednej Pod słooca lampą czerwoną To rozsuwanie się rzeczy i ziemi.

W

budowlanego i mechanika, poprzez statystę w filmie, na dziennikarzu skończywszy, wykańczany był jeszcze przez jedną chorobę - alkoholizm. Bycie przeklętym takiego rodzaju „darami” od losu miało duży wpływ na jego twórczość. Króluje w niej cierpienie i choroba. Przyglądając się swojej pełnej ropiejących wrzodów twarzy, Ratoń nie potrafił znieść myśli o litości, jaką musi wzbudzać. Pisał: „nie chcę od was litości/bo sam jestem litością”, jednocześnie w innym z utworów wręcz rozpaczliwie motywował się do walki: „Zmierzaj się z losem idź z uporem w ból /wojnę wypowiedz wszystkim i wszystkiemu /nie bój się śmierci a tylko nicości /krew pozostawiaj i przekleństwa w drodze” .

cieniu Wojaczka, Stachury, Grochowiaka i innych polskich „poetów przeklętych” skrywa się postać Ratonia. Czas rzucić nieco światła na niego i jego twórczość. Będzie Miał doprawdy sukcesy, jak wydanie to ledwie błysk latarki, wskazujący 2 tomików poezji, publikacje kierunek poszukiwań. w „Miesięczniku Literackim”, czy też To, co w biografii Ratonia najbar- prestiżową nagrodę „Pen Clubu”; te dziej przykuwa uwagę, to choroba - od jednak nie wystarczały i pod koniec 9. roku życia postępująca gruźlica, życia Ratoniowi bliżej było do miejskiektóra po dwóch latach opanowała już go kloszarda, niż uznanego poety. jego kości. Do końca swego życia był Ciało Ratonia znaleziono w jego loon świadkiem powolnego gnicia swe- kum przy Emilii Pater, gdzie za sąsiago ciała. Paletę nieszczęść uzupełnia- dów miał bandytów, złodziei i prostytutło zapalenie stawu kolanowego, przez ki. Przez rok trwała „moda” na Ratonia, które nieprzerwanie kulał oraz epilep- po czym go zapomniano. Trzeba wiesja (swoją drogą jak wielu wybitnych dzieć - jego twórczość, to nie sam traartystów na nią cierpiało, wymienić gizm. Warto po nią sięgnąć, bo prawda choćby Dostojewskiego, Agathe Chri- jaka z niej bije, gdy się jej już zasmastie, Trumana Capote, Ludwiga van kuje, pozostaje na długo. Beethovena czy Iana Curtisa). Nie Oprac. na podstawie: utrzymujący kontaktu z rodziną, imająwww.k.raton.elilart.pl cy się różnych zawodów: od robotnika


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.