Angelfall. Penryn i kres dni

Page 1





Zadedykowane czytelnikom, którzy, jak Penryn, nie mają łatwej sytuacji w domu, którzy musieli dorosnąć szybciej z powodu okoliczności życiowych i którzy nie mają pojęcia, jaki potencjał w nich tak naprawdę drzemie. Zostaliście ciężko doświadczeni przez los, musicie stawiać czoła niezwykle trudnym wyzwaniom, ale podobnie jak Penryn możecie z tego wyjść wzmocnieni.



Rozdział 1

L

udzie rozbiegają się przed nami na boki. Rzucają się do ucieczki na widok wielkiego cienia rzucanego przez nasz rój. Suniemy nad zgliszczami zrujnowanego, niemal całkowicie opustoszałego miasta. San Francisco było kiedyś jedną z najpiękniejszych metropolii świata, z charakterystycznymi tramwajami i słynnymi restauracjami. Turyści przechadzali się po Nabrzeżu Rybaków, krążyli po tłocznych uliczkach Chinatown. Dziś garstki ocalałych walczą o resztki jedzenia i napastują przerażone kobiety. Na nasz widok czmychają do kryjówek. Na ulicach pozostają tylko najbardziej zdesperowani, którzy wykorzystują te kilka sekund, jakie zajmuje nam przelot, do ucieczki przed gangami. Pod nami jakaś dziewczyna pochyla się nad martwym mężczyzną, który leży z rozpostartymi rękami. Może nas nie zauważyła, a może ma wszystko gdzieś. Od czasu do czasu dostrzegam w jakimś oknie refleks światła – albo ktoś śledzi nas przez lornetkę, albo celuje w naszą stronę z karabinu. Musimy przedstawiać efektowny widok: niebo zakryła chmara prawie dwumetrowych szarańczaków o skorpionich ogonach. Pośrodku roju leci demon z olbrzymimi skrzydłami, niosąc w ramionach nastoletnią dziewczynę. Raffe wcale nie jest demonem, ale z pewnością sprawia takie wrażenie, jeśli ktoś nie wie, że tak naprawdę jest archaniołem, któremu przeszczepiono cudze skrzydła. 9


Myślą pewnie, że porwał tę biedną dziewczynę. Nie przyszłoby im do głowy, że w jego ramionach czuję się bezpiecznie. Że wtuliłam głowę w ciepły łuk jego szyi i że lubię dotyk jego skóry. – Czy my, ludzie, zawsze tak wyglądamy z powietrza? – pytam. Odpowiada. Czuję drgania jego gardła, widzę poruszające się usta, ale nie słyszę ani jednego słowa. Wszystko zagłusza głośne buczenie roju szarańczaków. Może to i dobrze, że nie poznałam odpowiedzi. Z perspektywy aniołów przypominamy pewnie karaluchy. Tyle że – niezależnie od tego, co sądzą o nas anioły – nie jesteśmy karaluchami, małpami ani potworami. Pozostaliśmy tymi samymi ludźmi, co dawniej. Choćby tylko w wymiarze wewnętrznym. A przynajmniej taką mam nadzieję. Zerkam w stronę pokrytej bliznami siostry, która leci obok nas. Wciąż muszę napominać się w myślach, że Paige jest tą samą dziewczynką, którą zawsze kochałam. No, może nie do końca tą samą. Leci na wysuszonym ciele Beliala, unoszonego niczym lektyka przez kilka szarańczaków. Demon jest cały zakrwawiony i wygląda na martwego, ale wiem, że wciąż żyje. Niewątpliwie zasłużył sobie na taki los, choć nurtuje mnie pytanie, czy tego rodzaju prymitywne okrucieństwo jest rzeczywiście zasadne. Przed nami, pośrodku zatoki San Francisco, wyrasta szara, skalista wyspa. To Alcatraz, osławione, nieczynne od lat więzienie. Nad wyspą krąży wir szarańczaków – tych nielicznych, które nie poleciały z innymi, kiedy kilka godzin temu Paige wezwała je na pomoc. Wskazuję na wyspę leżącą za Alcatraz. Jest większa, pokryta roślinnością i – na oko – niezamieszkana. Powinna to być Wyspa Aniołów. Nazwa nie brzmi zachęcająco, ale dosłownie 10


każde miejsce wydaje się przyjemniejsze od Alcatraz. Nie chcę, żeby Paige trafiła na tę przeklętą skałę. Omijamy szerokim łukiem wir szarańczaków i obieramy kierunek na większą wyspę. Daję znak Paige, aby leciała za nami. Jej szarańczaki i kilka innych, które lecą blisko niej, podążają za nami, ale większość stada dołącza do roju nad Alcatraz. Czarny komin wirujący nad więzieniem gęstnieje. Niektóre szarańczaki podążają w pierwszej chwili za nami, ale po jakimś czasie zdezorientowane zawracają nad Alcatraz, jakby jakaś siła nakazywała im powrót do roju. Tylko kilka tych istot towarzyszy nam, kiedy zataczamy krąg nad Wyspą Aniołów, szukając wygodnego lądowiska. Wschodzące słońce rozświetla szmaragdową zieleń lasów porastających brzegi zatoki. Z perspektywy miejsca, w którym się znajdujemy, za Alcatraz rozciąga się szeroka panorama San Francisco. Miasto musiało kiedyś wyglądać przepięknie. Teraz przypomina rząd wyszczerbionych zębów. Lądujemy na zachodnim brzegu. Tsunami zarzuciły plażę zwałami cegieł i połamały drzewa porastające pobliskie zbocze. Tylko część wyspy od strony zatoki pozostała w zasadzie w nienaruszonym stanie. Ledwie stajemy na ziemi, Raffe wypuszcza mnie z objęć. Mam wrażenie, jakby podróż trwała rok. Ręce zamarzły mi praktycznie na kość w miejscach, którymi obejmowałam go za ramiona, nogi mam zupełnie zesztywniałe. Szarańczaki po wylądowaniu zataczają się, jakby coś im dolegało. Raffe rozprostowuje kark i potrząsa rękami. Gładkie, nietoperze skrzydła składają się i znikają za jego plecami. Na twarzy wciąż ma maskę z przyjęcia w gnieździe, które zakończyło się masakrą. Ciemnoczerwona, srebrzysta maska zakrywa całą twarz z wyjątkiem ust. 11


– Nie zamierzasz jej zdjąć? – Również potrząsam rękami, próbując przywrócić w nich krążenie. – Wyglądasz jak czerwona śmierć osadzona na skrzydłach demona. – I dobrze. Każdy anioł powinien tak wyglądać. – Raffe wykonuje kilka szybkich okrężnych ruchów ramionami. Najwyraźniej kilkugodzinny lot z drugą osobą uczepioną pod brzuchem wcale nie należy do łatwych. Niezależnie od wszystkich ćwiczeń rozluźniających, Raffe rozgląda się uważnie po podejrzanie spokojnej okolicy. Poprawiam pasek na ramieniu, aby zamaskowany pluszowym misiem miecz przylegał ściśle do biodra i w razie potrzeby był łatwo dostępny. Ruszam w stronę Paige, aby pomóc jej zsiąść z Beliala. Kiedy zbliżam się do siostry, szarańczaki zaczynają syczeć i wymachiwać mi przed nosem skorpionimi kolcami. Przystaję, serce wali mi jak oszalałe. Raffe w jednej chwili staje u mego boku. – Poczekaj, aż sama do ciebie przyjdzie – radzi cicho. Paige schodzi ze swojego powozu i gładzi szarańczaki drobną dłonią. – Ciii. Już dobrze. To jest Penryn. Wciąż mnie zadziwia, że te potwory słuchają poleceń mojej siostrzyczki. Mierzymy się wzrokiem jeszcze przez chwilę, w końcu opuszczają żądła, ulegając delikatnej melodii głosu Paige. Siostra pochyla się i podnosi odcięte skrzydła Raffego. Leżała na nich przez całą drogę. Zaplamione krwią pióra sprawiają wrażenie połamanych, ale uniesione w powietrze niemal natychmiast się nastroszają. Nie winię Raffego za to, że odciął je od ciała Beliala, aby szarańczaki nie wyssały z nich wszystkich soków, ale żałuję, że musiał to zrobić. Teraz musimy szybko znaleźć lekarza, który przyszyje je z powrotem do ciała Raffego, zanim całkowicie obumrą. 12


Ruszamy plażą i po chwili dostrzegamy dwie łodzie wiosłowe przywiązane do drzewa. A zatem wyspa nie jest całkowicie opustoszała. Raffe daje znak, żebyśmy się ukryły, a sam rusza w górę zbocza. Wygląda na to, że po tej stronie wyspy znajdowało się dawniej skupisko domów. Na niżej położonej części zbocza pozostały po nich jedynie betonowe fundamenty, na których leżą sterty roztrzaskanych desek pokrytych zaciekami z soli morskiej. Powyżej stoi kilka nienaruszonych budynków. Podbiegamy chyłkiem do najbliższego. Sądząc po rozmiarach, musiał służyć za swego rodzaju koszary. Podobnie jak pozostałe budynki, został szczelnie zabity pomalowanymi na biało deskami. Mam przeczucie, że doszło do tego na długo przed Wielkim Atakiem. Zabudowania sprawiają wrażenie upiornej osady rodem z horroru. Jedynym wyjątkiem jest wiktoriański dom stojący na szczycie wzgórza i skierowany w stronę zatoki. Wygląda na nietknięty, otacza go nawet biały parkan. Jako jedyny przypomina budynek mieszkalny, wyróżnia się kolorystycznie na tle pozostałych i sprawia wrażenie miejsca, gdzie mogą przebywać ludzie. Nie dostrzegam żadnych zagrożeń, a zwłaszcza takich, z jakimi nie potrafiłyby sobie poradzić szarańczaki. Mimo to trzymam się w cieniu. Patrzę, jak Raffe podrywa się w powietrze i wzlatuje na wzgórze, sunąc chyłkiem od baraku do drzewa, od drzewa do baraku, zbliżając się do domu na szczycie wzgórza. Kiedy dociera na miejsce, ciszę przerywają odgłosy strzałów.


Rozdział 2

R

affe przywiera do ściany. – Nie chcemy nikogo skrzywdzić – woła. W odpowiedzi z okna na piętrze pada kolejny strzał. Podskakuję, moje nerwy są napięte do granic wytrzymałości. – Słyszę, o czym rozmawiacie – woła Raffe. Pewnie uważa, że wszyscy ludzie są głusi. W porównaniu z aniołami musimy sprawiać takie wrażenie. – Odpowiedź brzmi: nie. Wątpię, aby moje skrzydła były równie wartościowe, jak skrzydła anioła. Przestańcie się zresztą oszukiwać, nie mielibyście ze mną żadnych szans. Interesuje nas tylko dom. Rozegrajcie to mądrze. Odejdźcie. Drzwi do domu otwierają się z hukiem. Na zewnątrz wychodzi trzech krępych facetów. Mierzą z karabinów w różnych kierunkach, niepewni, gdzie czają się wrogowie. Raffe wzbija się w powietrze, a szarańczaki podążają za nim. Przerażający sunie majestatycznie na swoich imponujących skrzydłach demona, a po chwili ląduje obok domu. Szarańczaki przelatują w jego stronę między drzewami, podwinąwszy zakończone kolcami skorpionie ogony. Kiedy mężczyźni mogą wreszcie przyjrzeć się swoim przeciwnikom, rzucają się do ucieczki. Wpadają między drzewa, byle tylko znaleźć się dalej od szarańczaków. Okrążają ruiny domów i zbiegają na plażę. Z domu wybiega kobieta skulona niczym zbity pies. Ucieka w przeciwnym kierunku niż mężczyźni, ciągle się za nimi oglądając. Wygląda, jakby bardziej obawiała się ich niż skrzydlatych stworów. 14


Znika między pagórkami za domem, podczas gdy mężczyźni wsiadają do łodzi, chwytają wiosła i ruszają w stronę miasta. Raffe podchodzi do drzwi opustoszałego domu, zatrzymuje się i przez chwilę uważnie nasłuchuje. Daje nam znak ręką i wchodzi do środka. Kiedy docieramy pod dom, Raffe krzyczy: – Pusto! Kładę Paige dłoń na ramieniu i wchodzimy do ogrodu przez furtkę w białym parkanie. Paige wpatruje się w dom, trzymając kurczowo pokryte piórami skrzydła Raffego, jakby to była jej ukochana pluszowa zabawka. Wzniesiona w stylu wiktoriańskim posiadłość ma ściany w kolorze masła, ozdobione rdzawoczerwonymi wykończeniami. Na werandzie stoją wiklinowe meble, a całość przypomina dom dla lalek. Jeden z szarańczaków upuszcza Beliala przy parkanie. Ciało demona przypomina ochłap mięsa, i to zepsutego, o kolorze i fakturze suszonej wołowiny. Krew wciąż cieknie z policzka i ramion, skąd Paige wygryzła kawałki mięsa. Belial wygląda żałośnie, ale akurat tej ofierze szarańczaków nie potrafię współczuć. – Co zrobimy z Belialem? – pytam Raffego. – Zajmę się nim – odpowiada, schodzi z werandy i idzie w naszą stronę. Biorąc pod uwagę wszystkie straszne rzeczy, jakich dopuścił się Belial, nie bardzo rozumiem, dlaczego Raffe go nie zabił. Może sądził, że szarańczaki zrobią to za niego albo uznał, że demon nie wyliże się z ran, które zadała mu Paige. Tymczasem Belial wciąż żyje, a Raffe wyraźnie nie kwapi się, żeby go dobić. – Paige, chodźmy. Siostra idzie za mną na drewnianą werandę. Wchodzimy do środka. 15


Myślałam, że dom będzie pokryty kurzem i pleśnią, tymczasem wnętrze prezentuje się zaskakująco czysto. Salon wygląda tak, jakby pełnił funkcję ekspozycji. W kącie zaprezentowano suknię z dziewiętnastego wieku. Obok niej postawiono mosiężne słupki z linami, którymi dawniej odgradzano zwiedzających od zabytkowych mebli. Paige rozgląda się po pokoju, po czym podchodzi do okna. Za chropowatą szybą Raffe przeciąga ciało Beliala do bramy w parkanie. Zostawia go tam i znika za domem. Belial wygląda na martwego, ale wiem, że to tylko pozory. Jad z kolców szarańczaków powoduje całkowity paraliż, ale ofiara zachowuje świadomość. To jedna z przerażających konsekwencji użądlenia. – Sprawdźmy resztę domu – mówię, ale Paige niewzruszenie spogląda przez okno na wysuszone ciało Beliala. Raffe wraca z naręczem zardzewiałych łańcuchów. Owija nimi demona: obwiązuje mu szyję, oplata łańcuchem słupek parkanu, a następnie krępuje mu uda. Wygląda to dość makabrycznie. Spina łańcuchy kłódką na klatce piersiowej. Gdybym nie znała Raffego, budziłby teraz we mnie paniczny lęk. Sprawia wrażenie bezdusznego i nieludzkiego, obchodząc się w ten sposób z bezbronnym demonem. Co dziwne, nie mogę oderwać wzroku od Beliala. Skuta łańcuchami sylwetka z jakiegoś powodu przyciąga moje spojrzenie. Zupełnie jakby wyglądała znajomo. Odpycham tę myśl od siebie. Najwyraźniej ze zmęczenia dostałam zwidów.


Rozdział 3

N

igdy nie byłam rannym ptaszkiem, a ponieważ mam za sobą kilka nieprzespanych nocy, poruszam się jak zombie. Marzę o tym, żeby zwalić się na kanapę i spać przez tydzień. Najpierw jednak muszę zająć się siostrą. Godzinę zajmuje mi obmycie jej w wannie z zakrzepłej krwi Beliala. Jeżeli bojaźliwi ludzie z ruchu oporu wzięli ją za potwora, kiedy miała na sobie czystą sukienkę w kwiaty, teraz bez wątpienia chwyciliby za pochodnie i widły, zamieniając się w żądny linczu motłoch. Staram się jej zbyt mocno nie szorować ze względu na wszystkie szwy i siniaki. Normalnie zajmowałaby się tym mama. Zawsze umiała obchodzić się z Paige z zaskakującą delikatnością. – Gdzie jest mama? – pyta Paige, być może myśląc o tym samym. – Z ruchem oporu. Powinni już być z powrotem w obozie. – Polewam ją delikatnie wodą i przecieram ostrożnie gąbką skórę między szwami. – Próbowałyśmy cię odnaleźć, ale zostałyśmy schwytane i trafiłyśmy do Alcatraz. Mamie na szczęście nic nie grozi. Ruch oporu uratował wszystkich uwięzionych na wyspie, a ja widziałam mamę na łodzi, którą uciekali. Blizny pokrywające ciało Paige nadal wyglądają na rozjątrzone, więc uważam, aby niechcący nie rozerwać szwów. Nie wiem nawet, czy szwy same się wchłoną, czy też będzie je musiał usunąć lekarz. 17


Przypomina mi się postać Doktorka – chłopaka, który pozszywał Paige. Mam gdzieś, co się z nim stało. Przyzwoity człowiek nie okaleczyłby dziecka, żeby przerobić je na żywiącego się ludzkim mięsem potwora tylko dlatego, że dostał taki rozkaz od Uriela, anioła ogarniętego manią wielkości. Kiedy widzę tak poranioną i zmaltretowaną Paige, mam ochotę sprać Doktorka na kwaśne jabłko. Zabrzmi to może idiotycznie, ale wciąż tli się we mnie nadzieja, że Doktorek pomoże Paige. Z westchnieniem wrzucam gąbkę do wody. Nie zniosę dłużej widoku żeber wystających spod pozszywanej skóry, zresztą Paige i tak już nie będzie czystsza. Wkładam przesiąknięte krwią ubranie do umywalki i idę do sypialni poszukać czegoś, co będzie na nią pasowało. Bez większych nadziei przeszukuję zabytkowe szuflady. Dom, w którym się znajdujemy, musiał pełnić funkcję swego rodzaju atrakcji turystycznej, ale ktoś tu przecież przed nami mieszkał. Może nawet planował zostać na dłużej. Nie spodziewam się kokosów, ale wiążę nadzieję z tym, że przynajmniej przez chwilę przebywała tu jakaś kobieta. Sięgam do szuflady i wyciągam białą bluzkę i lnianą spódnicę. Stringi. Koronkowy biustonosz. Prześwitującą halkę na ramiączkach. Krótką koszulkę. Parę elastycznych męskich bokserek. W pierwszych dniach Wielkiego Ataku ludzie zachowywali się doprawdy zabawnie. Opuszczając swoje domy, zabierali telefony komórkowe, laptopy, klucze, portfele, walizki i buty świetnie nadające się na wakacje w tropikach, ale zupełnie nieprzydatne do biegania po ulicach. Zupełnie jakby nie potrafili pogodzić się z myślą, że cała ta rozróba bynajmniej nie zakończy się za tydzień. Potem porzucali to wszystko w samochodach, na ulicach, a w tym przypadku – w szufladach muzeum. Natrafiam na 18


T-shirt, niemal tak duży, jak cała Paige. Nie znajdę dla niej spodni w odpowiednim rozmiarze, dlatego na razie będzie musiała jej wystarczyć T-shirtowa sukienka. Kładę siostrę na piętrze. Obok łóżka stawiam jej buty na wypadek, gdybyśmy musieli nagle opuścić dom. Całuję ją w czoło i życzę jej dobrej nocy. Zamyka oczy, jakby była lalką, i niemal natychmiast zaczyna głęboko oddychać. Musiała być kompletnie padnięta. Trudno powiedzieć, kiedy ostatni raz spała. Trudno też powiedzieć, kiedy jadła po raz ostatni. Schodzę na dół i zastaję Raffego pochylonego nad kuchennym stołem, na którym leżą jego skrzydła. Zdjął maskę, a ja z ulgą spoglądam ponownie na jego twarz. Czyści skrzydła. Wcześniej musiał zmyć z nich krew, bo są mokre i zwiotczałe. Wyrywa połamane pióra, wygładza pozostałe. – Najważniejsze, że je odzyskałeś – mówię. Na jego czarne włosy pada snop światła, wydobywając z mroku jaśniejsze kosmyki. Raffe bierze głęboki oddech. – Wróciliśmy do punktu wyjścia – stwierdza. Zwala się na drewniane krzesło, jakby całkiem opadł z sił. – Muszę znaleźć lekarza. W jego głosie trudno odnaleźć jakikolwiek optymizm. – W Alcatraz mają trochę sprzętu, a pewnie i anielskie narzędzia chirurgiczne. Prowadzili tam najróżniejsze eksperymenty. Myślisz, że coś z tego mogłoby się przydać? Spogląda na mnie oczami o tak głębokim odcieniu niebieskiego, że wydają się niemal czarne. – Być może. Tak czy inaczej powinienem pewnie zrobić wypad na tę wyspę. Mamy ją dosłownie pod nosem. – Pociera sobie skronie. 19


Widzę, jak narasta w nim frustracja. Jest cały usztywniony. Archanioł Uriel organizuje fikcyjną apokalipsę i okłamuje anioły, żeby skłonić je do wybrania go na nowego Posłańca, tymczasem Raffe zajmuje się poszukiwaniem kogoś, kto przyszyje mu skrzydła. Dopóki nie załatwi tej sprawy, nie może powrócić do społeczności aniołów i podjąć próby naprawienia sytuacji. – Powinieneś się przespać – sugeruję. – Wszyscy powinniśmy. Jestem tak wykończona, że dosłownie padam z nóg. – Zataczam się lekko. Mamy za sobą długą noc, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że dożyliśmy wszyscy dzisiejszego poranka. Spodziewałam się, że będzie oponował, ale on kiwa głową, czym potwierdza moje przypuszczenia, że wszystkim nam ogromnie potrzebna jest chwila odpoczynku. Być może Raffe potrzebuje również czasu, aby wymyślić, gdzie znaleźć lekarza. Ruszamy z wysiłkiem na piętro. Przed drzwiami sypialni odwracam się do Raffego. – Paige i ja… – Jestem pewien, że wolałaby spać w pokoju sama. Przez głowę przebiega mi myśl, że to Raffe chciałby zostać ze mną sam na sam. Wprawia mnie to w zakłopotanie pomieszane z ekscytacją, ale zaraz potem dostrzegam jego minę. Spogląda na mnie surowo, ucinając wszelkie domysły. Po prostu nie chce, żebym dzieliła pokój z siostrą. Nie wie, że w obozie ruchu oporu spałyśmy w jednej sali. Paige miała wtedy masę okazji, żeby mnie zaatakować. – Ale… – Idź do tamtego pokoju. – Raffe wskazuje sypialnię po drugiej stronie korytarza. – Ja prześpię się na kanapie. Jego głos niejako mimochodem przybiera rozkazujący ton. Najwyraźniej jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy go słuchają. 20


– To nie jest prawdziwa kanapa, tylko zabytkowy mebel przeznaczony dla dam o połowę mniejszych od ciebie. – Zdarzało mi się spać na kamieniach w śniegu. W porównaniu z nimi ciasna, zabytkowa kanapa będzie luksusem. Nie martw się o mnie. – Paige mnie nie skrzywdzi. – Zgadzam się, nie skrzywdzi cię. Bo przenocujesz w bezpiecznej odległości, żeby nie miała pokus, kiedy będziesz pogrążona we śnie i bezbronna. Nie mam siły się z nim kłócić. Zaglądam do Paige, a ponieważ nadal śpi, idę do mojej sypialni na drugim końcu korytarza. Rozgrzewające promienie wschodzącego słońca wpadają przez okno i oświetlają łóżko. Na stoliku nocnym stoi flakon z uschniętymi kwiatami polnymi, które tworzą plamę fioletów i żółci. Przez otwarte okno wlewa się zapach rozmarynu. Zdejmuję buty i opieram Misia Pooky o ramę łóżka tak, żeby był łatwo dostępny. Pluszowa zabawka przytrzymuje zwiewną sukienkę, która zakrywa miecz. Odkąd Raffe do nas dołączył, wyczuwam w mieczu delikatne emocje. Raduje go bliskość dawnego pana, a jednocześnie smuci się, że nie może do niego wrócić. Głaszczę misia po miękkim futerku i lekko go poklepuję. Normalnie spałabym w ubraniu, na wypadek gdybym niespodziewanie musiała salwować się ucieczką, ale mam już tego dość. Spanie w ubraniu jest niewygodne, a przytulny pokój przypomina czasy, kiedy nie żyliśmy w ciągłym strachu. Postanawiam, że dzisiejszej nocy pozwolę sobie na odrobinę wygody. Podchodzę cicho do komody i ponownie przeglądam znalezione wcześniej ubrania. Nie mam specjalnego wyboru, muszę więc improwizować. Wybieram krótki T-shirt i męskie bokserki. T-shirt jest luźny, ale od biedy pasuje. Sięga do podstawy żeber, odsłaniając brzuszek. 21


22


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.