14 minute read

Wolf

Nasza poprzednia rozmowa z Niklasem Stalvind miała miejsce niemal dokładnie dwa lata temu. Na kilka dni przed premierą "Feeding the Machine", wspólną trasą Wolf z Grand Magus oraz kroczącym globalnym lockdownem. Dlatego tę o "Shadowland", albumie numer 9 w dorobku Szwedów, rozpoczęliśmy dokładnie tam, gdzie skończyliśmy.

Advertisement

HMP: Poza tym, że musieliście przerwać, przełożyć, a później odwołać kontynentalną część europejskiej trasy z Grand Magus, jaki był wpływ pandemii na zespół? Na co dzień nie utrzymujecie się z muzyki, więc w tym kontekście byliście na swój sposób szczęściarzami. Niklas Stalvind: To był beznadziejny splot okoliczności. Album ukazał się w kilka dni po rozpoczęciu trasy, a chwilę później musieliśmy wszystko odwołać. Dograliśmy jeszcze dwa koncerty i wróciliśmy do domów. Ale, jak powiedziałeś, każdy z nas miał pracę, do której Nie. Patrząc na to z kreatywnego punktu widzenia, to była najlepsza rzecz, jaka mogła nam się przydarzyć, ponieważ mogliśmy poświęcić niemal cały swój czas na tworzenie muzyki. Na co dzień mam problem z koncentrowaniem się na kilku rzeczach jednocześnie. A że mam normalną pracę i rodzinę, to już na starcie zawsze jest kilka rzeczy. Gdy dodatkowo dochodzą do tego koncerty, komponowanie, znów koncerty, wreszcie sesje nagraniowe, naprawdę trudno mi się w tym odnaleźć. Potrzebuję fazy komponowania, w której przełączam swój wewnętrzny przełącznik i staje się kompozytorem. Nie potrafię tego zrobić, gdy jestem w trasie. A ponadto, co innego mogliśmy robić w tej sytuacji? Mieliśmy nowy skład, w którym świetnie nam się grało, ale "Feeding the Machine" nagrywaliśmy jeszcze w poprzednim. To była dodatkowa motywacja do roz-

poczęcia nowego cyklu ciężkiej pracy. Ale też były momenty, gdy wszystko wydawało się gówniane. Ponieważ z dnia na dzień odebrano mi rzeczy, który najbardziej lubię robić. Naprawdę brakuje mi grania przed publicznością. Spotykania się z ludźmi, patrzenia im w oczy. W czasie pandemii zagraliśmy jeden koncert bez publiczności na okoliczność Stream Bloody Stream. Ciekawe doświadczenie, ale nie miało to nic wspólnego z tym, jak chcę grać na co dzień. Chcę widzieć ludzi, chcę spotykać ludzi. Prawdziwych ludzi. A chwilami można było odnieść wrażenie, że koncerty mogą nigdy nie wrócić. Dlatego zdarzało się, że byłem naprawdę wkurzony, ale przez większość czasu próbowaliśmy wyciągnąć z tego wszystkiego jak najwięcej pozytywów.

mógł wrócić, więc mnie osobiście finansowo w ogóle to nie dotknęło. Ale już nasz tour manager nie miał do czego wracać. Trasy to było całe jego życie i jedyne źródło utrzymania. To była naprawdę trudny okres dla wszystkich, którzy żyją z koncertów. Managerów, ekip technicznych, a także profesjonalnych zespołów, które utrzymywały się z grania, a które nie zdołały zgromadzić odpowiednio dużej poduszki finansowej na ciężkie czasy. Bardzo im wszystkim współczuję. My w tym kontekście byliśmy szczęściarzami. Sam mam pracę, w której ani spotykam wielu ludzi, ani nie mam kontaktu z osobami starszymi, więc mogłem robić swoje. Dla innych biznesów, szczególnie dla restauracji i pubów, to był okropny okres.

Foto:PerKnutsson

"Shadowland" nie była komponowana z myślą o Wolf. Rzeczywiście tak było? Tak. Nagranie "Feeding the Machine" zabrało nam sześć lat, a sam proces przypominał koszmar. Simon jeszcze kończył budować studio, gdy już nagrywaliśmy. Nie było do końca gotowe, co znacznie przyczyniło się do tego, że sama sesja okazała się wyjątkowo wyczerpująca. Potrzebowałem odmiany i stąd pomysł spróbowania zrobienia czegoś na własne konto. Samemu lub we współpracy z innym muzykiem. Czegoś innego, czego nie ograniczałby ramy Wolf. Tak powstał utwór "Shadowland", a także trzy kolejne. Miałem je gotowe, gdy Pontus (Egberg) i Johan (Koleberg) dołączali do zespołu. Dopiero po pewny czasie dotarło do mnie, że choć sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, przez cały czas tworzyłem muzykę Wolf. (śmiech) Podrzuciłem ją reszcie zespołu i dalej pracowaliśmy już wspólnie traktując ten materiał jako punkt wyjścia. Gdy mieliśmy już gotowych dziewięć utworów, powiedziałem, że mam jeszcze jeden stary numer. Był nim napisany dziesięć lat wcześniej z myślą o innym projekcie "Rasputin". Projekcie, który nigdy się nie zmaterializował. To była dokładnie taka sama sytuacja. Po "Legions of Bastards" czułem potrzebę zrobienia czegoś innego. Czegoś dla siebie, na co ostatecznie zabrakło mi czasu. Nie byłem przekonany, czy utwór będzie pasować do koncepcji, ale uznałem, że możemy go wykorzystać jako bonus. Przyniosłem go chłopakom, a oni zapytali, dlaczego miałby to być tylko bonus? Miałem dość zaawansowane demo, ale Pontus, Johan i Simon (Johansson) tchnęli w niego nowe życie. Cieszę się, że trzymałem go przez te wszystkie lata. Pierwszy odsłuch "Shadowland" zacząłem od końca. Chciałem sprawdzić, czy "Trail by Fire " to cover Satan. Na "Feeding the Machine " bonusem był cover "Atlantis " Angel Witch, więc wyglądało całkiem spójnie. Powinienem się wstydzić, ale Satan odkryłem dopiero niedawno. I nie miałem pojęcia, że mają utwór "Trail by Fire". Ale z pewnością były też inne zespoły, które pisały o Edwardzie Mordrake'u lub o Rasputinie. Gdy znajdujesz dobry temat, czy dobry tytuł, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że ktoś już go wykorzystał. Dlatego wymyślanie oryginalnych tematów jest tak trudne.

Twój "Trail by Fire " ma w sobie coś z estetyki The Doomsday Kingdom. Szczególnie w pierwszym zwolnieniu, gdy śpiewasz " when all your hiding places have been occupied" . Być może… Myślę, że na "Shadowland", podobnie jak na albumie The Doomsday Kingdom, używam większego zakresu mojego głosu. Nie czuję już, że muszę przez cały czas krzyczeć. Mogę śpiewać też ładnie i miękko, albo miękko i złowieszczo. Myślę, że pod tym względem mocno się rozwinąłem jako wokalista i po prostu dałem sobie swobodę śpiewać w ten sposób.

Doomowa w charakterze jest również część tekstów. "Dust" , "Exit Sign " , "Into the Black Hole " , także "Time Machine " , wszystkie cechuje albo pesymistyczna nuta, albo przeświadczenie o braku jakiegokolwiek znaczenia… Nie myślałem o tym w ten sposób, ale rzeczywiście, w czasie pisania obracałem się wokół dwóch głównych motywów i pierwszym było to, o czym mówisz. Czytałem dużo Carla Sa-

gana i rozmyślałem o tym, jak ekstremalnie mali jesteśmy na tej małej kropce na tle rozległego wszechświata. O tym, jak wszystko się rozszerza i oziębia, jak nasze słońce zmieni się kiedyś w czarną dziurę i wszystko się skończy, jak cały wszechświat może się zapaść i narodzić się na nowo. Myślę, że można powiedzieć, że jest to równie pesymistyczne co podnoszące na duchu. Przejmujemy się, kłócimy, wreszcie walczymy i zabijamy o rzeczy, które są tak naprawdę nieistotne. Jesteśmy tu tylko przez chwilę i znikamy, a koniec końców nasza planeta również zniknie. Dlaczego więc nie docenić tego, co mamy i nie starać się wycisnąć z życia jak najwięcej?

Seek the Silence " . Jakie to uczucie krzyczeć o ciszy? Bardzo podoba mi się ta ironia. To jak w "Bark at the Moon", gdy Ozzy śpiewa "oh, baby". Jak coś tak złego może być jednocześnie tak dobre? Jak można śpiewać "oh, baby" w utworze zatytułowanym "Bark at the Moon"? (śmiech) Myślę, że to samo odnosi się do krzyku o poszukiwaniu ciszy. Odnosi się to również do różnorodności życia. Na co dzień mieszkam na wsi. W bardzo spokojnej okolicy, z dala od wszystkiego, wokół tylko las i zwierzęta. Ale tak samo jak ten spokój lubię też metalowe koncerty. I właśnie ten kontrast chciałem uchwycić.

"Evil Lives " to wręcz oczywisty, a póki co niewykorzystany tytuł dla albumu koncertowego. Było "Live Evil" , było "Evil Live " , ale nie "Evil Lives " . Wcześniej czy później ktoś na pewno taki nagra. Roboczy tytuł tego utworu brzmiał "Live Evil", co oczywiście było ukłonem w stronę Black Sabbath, bo chociaż wymawia się inaczej, pisze się tak samo jako "Live Evil" (chodzi o różnicę w wymowie między "live" w formie czasownikowej i przysłówkowej - w tłumaczeniu odpowiedni "żyj" i "na żywo"). To także palindrom, czyli wyrażenie brzmiące tak samo czytane normalnie i od końca. Live Evil - genialne. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że wszyscy będą myśleli, że utwór nazywa się "Live Evil", jak album Black Sabbath. I już słyszałem te pytania w wywiadach. (śmiech) Dlatego ostatecznie wykorzystaliśmy zwrot w formie, która wystę-puje w tekście i nazwaliśmy go "Evil Lives". Promujący album "Dust" zdawał się sugerować płytę bardziej w starym stylu. I o ile w zestawieniu z "Feeding the Machine " , a w szczególności "Devil Seed" rzeczywiście jest bardziej klasyczna, nadal są na niej rzeczy zdecydowanie mniej klasyczne, jak "Rasputin " , czy "Time Machine " . Tak. "Time Machine" to numeru Pontusa i Simona, do którego napisałem tekst i ułożyłem melodie. Część utworów brzmi inaczej, bo mamy w zespole nowego kompozytora. Staraliśmy się też, by materiał był możliwie jak najbardziej zróżnicowany, by kolejne utwory nie brzmiały tak samo. I nie baliśmy się eksperymentować. Dlatego "Time Machine" jest w metrum 5/4. Chcieliśmy, by każdy utwór był na swój sposób interesujący i jeśli coś brzmiało dobrze, to tak to nagrywaliśmy. "Rasputin" z kolei, jak już wspomniałem, był napisany 10 lat temu i wcale nie miał być utworem Wolf. Liczę, że na "Shadowland" ludzie znajdą dla siebie dużo klasycznego Wolf, a jednocześnie docenią, że nie boimy się eksplorować nowych kierunków.

Foto:PerKnutsson

W klipie do "Dust" po raz kolejny występujesz w białej siatkowanej podkoszulce. To stały element twojej codziennej garderoby? (śmiech) W Szwecji noszą ja tylko zgryźliwi staruszkowie. Brzuch piwny i plamy po ketchupie - ten typ. Są tak brzydkie, że praktycznie nie można ich nigdzie kupić, a jednocześnie tak śmieszne, że ciągle ich używam. Importuje je chyba tylko jeden sklep w Szwecji. Chciałbym tylko, by mieli mniejsze rozmiary. Reżyser klipu do "Dust" planował, że wystąpię bez koszulki, ale po pierwsze, już to robiłem, a po drugie, już tak nie wyglądam. Piję zdecydowanie za dużo piwa, więc zanim znów się rozbiorę, najpierw muszę wrócić do formy. Okładka albumu to znów obraz Thomasa Holma. Co było pierwsze, tytuł "Shadowland" , czy oprawa graficzna? Pomysł, by zatytułować album "Shadowland", wyszedł od Pontusa. Uznałem, że to faktycznie dobry tytuł, a jednocześnie sama kompozycja pasowała na utwór tytułowy. Ale nie było tak, że planowałem to od początku. Dopiero później rozmawiałem o tym z Thomasem. Opowiadałem mu o tekstach i o tym, gdzie się aktualnie znajduję jako artysta. Nasze rozmowy są zwykle dość długie, więc dokładnie wie, co w danej chwili robię. Ten obraz był jednym z tych, które miał już gotowe. Gdy piszę, traktuję to jako terapię. Komponuję, by lepiej radzić sobie z życiem i by rozwijać się jako istota ludzka. Thomas maluje na tej samej zasadzie. Gdy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że to jest to.

Przy okazji "Feeding the Machine " kilkakrotnie poruszaliśmy temat samowystarczalności Wolf. Czy na "Shadowland" w całości nagrywaliście sami? Sami tak, ale nie samemu. Tym razem uznałem, że więcej nie nagrywam w domu. Muszę mieć kogoś, kto słucha, jak śpiewam. Dlatego pojechałem do studia Simona i albo on, albo Pontus, choć głównie Simon, byli moimi inżynierami. To samo z gitarami. Gdy nagrywałem partie rytmiczne, robiłem tylko jedno lub dwa podejścia próbne, ponieważ dobrze wiedziałem, co mam grać, a potem nagrywałem kolejne trzy lub cztery, z których wybieraliśmy najlepsze fragmenty. Podobnie z wokalami. Opanowałem je do tego stopnia, że po rozgrzewce, zamiast celować w bezduszną perfekcję, nagrywaliśmy trzy lub cztery podejścia i szliśmy dalej. W ten sam sposób rejestrowaliśmy również partie perkusji i basu. I to równocześnie. Pontus i Johan świetnie znali wszystkie utwory. Najpierw graliśmy

próby w pełnym składzie, by dopracować szczegóły, a następnie grali sami, by brzmieć jak najlepiej. Potem trzy podejścia i wnioski ok, to było dobre, tam coś uciekło, więc dogram tylko ten fragment i gotowe. To był bardzo łatwy i inspirujący proces i mam nadzieję, że słychać to na płycie, bo w dobie Pro Tools naprawdę łatwo przedobrzyć. Kilka podejść za dużo i całość staje się zbyt doskonała. Staramy się grać bardzo precyzyjnie. Najlepiej, jak umiemy. Ale jest granica, po przekroczeniu której wszystko zaczyna brzmieć jak generowane przez komputer. A ma brzmieć jak grane przez ludzi. Dlatego na płycie są drobne błędny. To pierwiastek ludzki.

Co z wznowieniami trzech pierwszych albumów? W tym momencie powinienem sobie sprzedać

Wolf - Shadowland

2022 Century Media

Zastanawiałam się, czy nie zacząć tej recenzji słowami w stylu "Wolf to jeden z najlepszych heavymetalowych zespołów nagrywających współcześnie", kiedy nie skusiło mnie, że sprawdzić, co napisałam o poprzedniej płycie. Dokładnie tak zaczęłam recenzję "Feeding the Machine". Nie powiem, że mam związane ręce, ale nie da się ukryć, że każdej płyty Wolf świetnie się słucha. Być może zespół nigdy już nie wróci do formy, jaką miał na "The Black Flame" i "Ravenous", ale aż trudno uwierzyć, żeby ekipa Niklasa kiedykolwiek nagrała coś, czego słuchać się nie chce. Bo "Shadowland" to nie jest tylko "przyzwoita płyta", jakbyśmy nazwali kolejny model seryjny jakiegoś niemieckiego zespołu z AFM. Stylistycznie "Sha-

Foto:PerKnutsson

plaskacza, ale byliśmy tak zajęci nowym albumem, że jeszcze się nie zmusiłem, by poszukać odpowiedniego prawnika, który pomógłby nam ruszyć z temat. Mam świadomość, że będzie to długi, kosztowny i niezbyt kreatywny proces, ale nadal jestem zdecydowany. Aktualnie jednak priorytet mają koncerty.

Wielu muzyków może nie tyle wstydzi się swoich wczesnych nagrań, co wychodzi z założenia, że miały on swój czas i miejsce. Kto się załapał, ten się załapał i nie ma do czego wracać. Rozumiem, że Ty do nich nie należysz? Nie. Powiem więcej, nie słuchałem pierwszego albumu Wolf przez ostatnie 10 lat. Odkopałem go niedawno, gdy poproszono mnie o nagranie podcastu o nim. Znalazłem go w jakieś szufladzie, odpaliłem i cofnąłem się w

dowland" jest to Wolf, do jakiego Niklas przyzwyczajał nas już od "Devil Seed" - mniej speedowy, mniej wrzaskliwy, cięższy niż dawniej. Zarówno muzycznie, jak i wokalnie, bo wachlarz nastrojów, jakie Niklas wokalnie kreuje na płycie i tym razem się poszerzył (niektóre fragmenty brzmią wręcz jak jego maniera, którą upodobał sobie nagrywając wokale do The Doomsday Kingdom). I właśnie takiego "późnego" Wolfa możemy się spodziewać. Dla niektórych może być to zaskoczeniem, bo singlowe kawałki, które wybrał zespół, zapowiadały wręcz odwrotny kierunek. Zarówno "Dust", jak i tytułowy numer to numery najbardziej utrzymane w starym stylu. Muszę zresztą przyznać, że utwór "Shadowland" z zadziorną linią wokalną i rozdartym wokalem Niklasa nie tylko kojarzy mi się z klasycznym Wolf, ale - być może właśnie przez te cechy - jest moim drugim, ulubionym numerem na płycie. Po drugiej stronie plasują się kawałki oddalone od tego "klasycznego Wolfa", takie jak utrzymane w średnich tempach "Time Machine" czy "Rasputin". Co ciekawe, to rozstrzelenie stylistyczne ma swoje korzenie zarówno w odmienionym składzie zespołu (w tym wzmocnionej puli kompozytorów) jak i w fakcie, że niektóre kawałki wcale nie były pisane przez Niklasa dla Wolf. Ani dla nikogo innego. Te kawałki pisane w różnym czasie "dla siebie" okazały się jednak po prostu kawałkami Wolf i ostatecznie na krążek Wolf trafiły. Świadczy to w zasadzie o tym, że tożsamość Wolf, jakakolwiek by na przestrzeni lat nie była, równa się Niklas Stalvind. Jakie to kawałki - odsyłam do wywiadu, możecie się zaskoczyć. Płytę jako całość łączy doskonałe brzmienie, bardzo dobre i świetnie brzmiące solówki oraz pewna linia tematyczna. Jeśli się przyjrzycie tekstom, znaczna część z nich opowiada o naszej znikomości i o tym, że wszystko, co nas otacza będzie miało swój kres. Wbrew pierwszemu spojrzeniu, które sugeruje bezdenny pesymizm, przekaz jest optymistyczny. Niklas przyznaje się, że podchwycił rozpoczętą w latach 70. przez Carla Sagana "krucjatę" pokazującą ludzkości fakt, że nasza planeta i my, jako Ziemianie to tylko pyłek w kosmosie. A w konsekwencji nasze codzienne i globalne spory nie mają żadnego znaczenia w obliczu kosmosu. Od razu słucha się lepiej, prawda? A propos optymizmu. Na "Shadowland" znalazł się jeden z najlepszych kawałków Wolf ostatnich płyt. Tym moim pierwszym ulubionym numerem na płycie jest "The Ill-Fated Mr. Mordrake". Łatwo dać się ponieść melodii rodem z thrillera i złowieszczym zawołaniom w refrenie (które świetnie korespondują z treścią numeru o Edwardzie Modrake'u). Zwłaszcza jeśli ceni się też kawałek "Make friends with your Nightmares". (5)

czasie o 20 lat. Spojrzałem na niego innymi oczami i dziś doceniam go nawet bardziej. Nie jestem już tą samą osobą. Tamten gość miał 24 lata i grał z innymi ludźmi. Wszystko w życiu dzieje się tak szybko, że praktycznie nie wracamy myślami do tego, co było, a to było jak spotkanie z 24-letnim mną. Bardziej go doceniam i zwyczajnie bardziej go lubię. Pierwszy album to pierwszy album, więc gdy był nowy, słuchałem go tak często, że już nie mogłem go znieść. (śmiech) Później nagraliśmy "Black Wings", a to był już inny poziom i dlatego pierwszy album został w tyle. Ale teraz musimy go wydać ponownie. To kawałek historii, mojej historii, historii Wolf i bardzo mały kawałek historii metalu.

Plany koncertowe? W okolicach premiery mieliśmy zaplanowane dwie trasy, ale wszystko zostało odwołane. W tej chwili planujemy kilka pojedynczych koncertów, pierwszy w marcu w Sztokholmie, a kolejne w miejscach, w których realnie można zagrać. Ale to bardzo niepewny czas i wielu promotorów w obawie przed powrotem restrykcji nie bookuje absolutnie niczego. Nie jest łatwo, ale próbujemy. To jedyna rzecz, którą chcę w tej chwili robić - wyjść do ludzi i grać nowe utwory. Bardzo mi tego brakuje. Wszystkim w zespole tego brakuje.

Marcin Książek

Strati

This article is from: