10 minute read

HMHS Britannic

e kS pedycja do wraku w 100 rocznicę zatonięcia

Andy Torbet

Tomasz Andrukajtis

Britannic był legendarnym brytyjskim statkiem pasażerskim. Większym, silniejszym i bardziej bezpiecznym niż jej bardziej znana siostra Titanic.

Eksperci uważają, że gdyby Britannic uderzył w tę samą górę lodową, która zatopiła Titanica, to utrzymałby się na powierzchni i dałby tym samym potwierdzenie słynnym słowom o niezatapialności. Niestety ten transatlantyk zaliczany do klasy „Olympic”, nigdy nie doczekał się rejsu w roli statku pasażerskiego.

Wybuch I wojny światowej zgotował Britannicowi inny los i jednostka została wcielona do służby jako statek szpitalny. To właśnie podczas wypełniania tej misji, Britannic udał się po raz szósty na Morze Egejskie, aby zabrać żołnierzy rannych w walkach na Bliskim Wschodzie. Jednak 21 listopada 1916 r. potężna eksplozja w pobliżu dziobu poważnie uszkodziła statek i doprowadziła do jego zatonięcia.

Britannic wpłynął na minę ustawioną przez niemiecki okręt podwodny. W wyniku eksplozji w pobliżu dziobu powstała olbrzymia wyrwa. Woda wdzierała się do środka, a drzwi, które miały uszczelnić korytarze, pozostały otwarte. Robotnicy, którzy przemieszczali się pomiędzy wodoszczelnymi przedziałami, nie pozamykali ich. Nikt nie jest pewien, dlaczego tak się stało. Być może sygnał z mostka nigdy nie został wysłany? Możliwe też, że w chaosie, który zapanował na statku, nigdy nie dotarł do ludzi znajdujących się na dole. Nie jest też wykluczone, że ludzie ogarnięci paniką nie posłuchali polecenia lub to, że drzwi zacięły się z powodu wygięcia wskutek eksplozji. Dopóki nie uzyskamy dostępu do wnętrza wraku i nie przeprowadzimy penetracji w głąb zalanych korytarzy w celu zbadania przyczyn, nigdy się nie dowiemy. Istotne jest jednak to, że gdyby te drzwi były zamknięte, to Britannic przetrwałaby wybuch, tak bardzo poprawiono konstrukcję jednostki od czasu zatonięcia Titanica.

Dziś spoczywa na dnie w niemal nieskazitelnym stanie 120 metrów pod powierzchnią wody. Wrak został zlokalizowany w 1975 r. przez Jacquesa Cousteau. Wtedy też przeprowadzono pierwsze nurkowania na wraku, który po dziś dzień urzeka odwiedzających go nurków. O eksploracji Britannica przeczytałem po raz pierwszy w 1998 r., kiedy ruszył pierwszy projekt prowadzony przez Brytyjczyków. Cały czas śledziłem doniesienia o tym, jak kolejni podwodni odkrywcy przeprowadzają następne ekspedycje do wraku. Od tego czasu wśród nurków technicznych Britannic stał się jednym z najbardziej pożądanych wraków na

świecie, z kolei od 18 lat znajduje się na mojej prywatnej liście najlepszych wraków dostępnych do nurkowania.

W 2016 roku minęła setna rocznica zatonięcia HMHS Britannic. Z tej okazji stacja telewizyjna BBC wysłała mnie do Grecji, w celu zanurkowania na wraku i zgromadzenia materiału do filmu dokumentalnego. Produkcja miała opowiadać historię tej gigantycznej jednostki oraz ludzi, którzy ją budowali, żeglowali nią, pracowali na jej pokładzie i byli na niej leczeni, kiedy ta pełniła funkcję statku szpitalnego.

Woda na powierzchni miała temperaturę balsamicznych 20°C i nadal niezwykle przyjemnych 16°C 120 metrów niżej, na samym wraku. Zaledwie kilka tygodni wcześniej kręciliśmy film w pobliżu dna kamieniołomu w Walii – 100 metrów głębokości, w ciemnościach i z temperaturą na poziomie 6°C, tak więc poprawa warunków była wyraźnie odczuwalna. Tym na co muszę zwrócić szczególną uwagę, jest fakt, że cała logistyka związana z wyprawą była bardziej zaangażowana i imponująca niż jakikolwiek projekt nurkowy, w którym brałem udział. Naszą jednostką był zarejestrowany na Malcie statek badawczy z rosyjską załogą, wyposażony w dwa załogowe pojazdy podwodne – trzy i jednoosobowy, zdalnie sterowanego robota ROV, komorę hiperbaryczną i dzwon nurkowy. ROV miał połączenie wideo z łodzią, dzięki czemu kierownik nurkowania i lekarz mogli obserwować zespół nurków z powierzchni przez cały czas trwania nurkowania. Jednak dla nas, nurków, to dzwon nurkowy zrobił największą różnicę. Pracowałem już wcze-

śniej z wykorzystaniem dzwonu podczas głębokich prac komercyjnych i wojskowych, ale ten tutaj był znacznie bardziej imponujący. Był wystarczająco duży, aby pomieścić dwóch nurków w pełnym wyposażeniu (chociaż dobrym pomysłem było rozebranie się ze wszystkiego i pozostawienie tylko jednej butli bailoutowej) i pozwalał, aby głowa i ramiona znajdowały się w suchej części. Idealne warunki do pogawędki w drodze na powierzchnię, wypicia drinka lub jak w naszym przypadku przeprowadzenia wywiadu. Jednak, poza tym wszystkim, jego głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa. Posiadanie dzwonu nurkowego pozwalało nam wprowadzić nieprzytomnego poszkodowanego do przestrzeni, w której mógłby swobodnie oddychać. Z kolei lekarz znajdujący się na statku, mógłby wtedy przez wąż dzwonu podać najbardziej odpowiednią mieszankę oddechową. Sam dzwon służył również jako miejsce do przechowywania 50-litrowych butli z gazami. Zaczynając od spodu, znajdowały się w nim wszystkie potrzebne nam gazy dekompresyjne. Jeśli więc czyjś rebreather by zawiódł, to zawsze mieliśmy pod ręką butle bailoutowe. Nad nimi były butle bailoutowe pozostałych trzech nurków z naszego zespołu. Potem butle do dzwonu i sam dzwon. Wiele warstw zaspokajających wszystkie nasze potrzeby w tej materii.

Na wykonanie dwóch nurkowań i zarejestrowanie potrzebnego materiału mieliśmy tylko pięć dni. Oprócz nagrań spod wody musieliśmy w tym czasie zarejestrować także wywiady, ujęcia na pokładzie i ogólnie wszystko to, co później miało posłużyć do zmontowania całego filmu dokumentalnego. Wiatry wiejące wokół wyspy Kea potra-

Liberty w konfiguracji Sidemount to całkowicie niezależny rebreather ze zintegrowanymi butlami z tlenem oraz diluentem. Jednostka w konfiguracji. Sidemount gotowa do nurkowania waży zaledwie 22,8 kg dzięki czemu jest idealna w trakcie podróży i wyprawy. Liberty w konfiguracji Sidemount może działać jako bailout rebreather. Elektronika możemy ustawić tak aby pozostawała w konfiguracji bailout i monitorowała naszą dekompresję oraz utrzymywała zadane PO2 w pętli. W komputerze rebreathera Liberty mamy możliwość również ustawienia gazów które mamy w jednostce backmount. Dzięki temu w sytuacji bailout nasza dekompresja może być kontynuowana na jednostce bailout Liberty. Liberty w konfiguracji Sidemount ma jedne z najniższych oporów oddechowych spośród wszystkich rebreatherów sidemount dostępnych na rynku. Jednocześnie system zawiera dwie butle na pokładzie zachowując przy tym neutralną pływalność.

www.divesoft.com | info@divesoft.com

fią być bardzo nieprzewidywalne. Stąd też utrata dni przeznaczonych na nurkowania z powodu niesprzyjających warunków na powierzchni, była stałym i powtarzającym się problemem wszystkich poprzednich ekspedycji do wraku Britannica. Jak się okazało, nasza wyprawa nie miał być od tej reguły wyjątkiem. Był już czwarty dzień ekspedycji, a oprócz obowiązkowego i całkowicie niezbędnego nurkowania w celu sprawdzenia, czy cały sprzęt jest sprawny po przetransportowaniu go przez Europę lub Atlantyk, my nadal nie zmokliśmy. Warunki pogodowe wymusiły przedłużenie podróży, ale jeden dodatkowy dzień to wszystko, co dostaliśmy. W piątym dniu w końcu zanurkowaliśmy…, ale niestety nie na Britannicu. Wiatry wciąż były zbyt silne, dlatego zdecydowaliśmy się zejść na wrak Burdigala, który znajduje się w bardziej osłoniętym miejscu. Jednostka miała silne powiązania z historią Britannica, ponieważ również zatonęła po wpłynięciu na minę ustawioną przez ten sam niemiecki okręt podwodny. Wrak spoczywa na głębokości 60 metrów, tak więc było to przydatne ćwiczenie, aby w nieco łagodniejszych warunkach zapoznać się z funkcjonowaniem poszczególnych systemów dostępnych na statku: dzwonu nurkowego, robota ROV i pojazdów podwodnych.

Następnego dnia pogoda w końcu się poprawiła i wreszcie mieliśmy możliwość zanurkowania na Britannicu. Okazało się jednak, że na pierwszych dziesięciu metrach jest bardzo silny prąd i nie mieliśmy pewności czy kapitan pozwoli nam zanurkować w takich warunkach. Słona rzeka przepływająca obok pokładu nurkowego oznaczała, że każdy płetwonurek musiał wejść do wody z ujemną pływalnością i z maksymalną możliwą ilością powietrza wypuszczoną z suchego skafandra i skrzydła. Następnie trzeba było się chwycić liny opustowej i przeciągnąć się przez rwący nurt, aż do spokojnych wód poniżej, a wszystko to, zanim porwie nas prąd. Siedzieliśmy tak w pełnym ekwipunku gotowi do drogi i nerwowo wyczekiwaliśmy na decyzję kapitana. Mijały kolejne minuty, gdy wypuszczano do wody zdalnie sterowanego robota ROV, aby zobaczyć, jak silny i głęboki był prąd. W końcu ROV został wydobyty na powierzchnię, a kierownik nurkowania podszedł i zwrócił się do nas z ponurą miną. Po czym uśmiechnął się i dał nam znak, unosząc kciuki do góry – dostaliśmy zielone światło!

Kocham pierwszą część nurkowania. Powolne opadanie w mrok w otoczeniu błękitu i z towarzyszącym uczuciem oczekiwania, gdy zanurzasz się w kierunku swojego celu. Głębsze nurkowania są zazwyczaj najlepsze, ponieważ okres oczekiwania jest dłuższy, a cel jest zwykle czymś niezbadanym lub naprawdę wartym zobaczenia.

Pierwszą rzeczą, jaka pojawiła się w polu widzenia, był dzwon okrętowy, który dostrzegliśmy już na osiemdziesięciu pięciu metrach. Gdy dryfowałem w jego kierunku, pozornie dużego obiektu przemierzając pustkę błękitu, moja perspektywa zmieniła się, gdy naprawdę wielki cień zaczął się materializować w ogromie gigantycznego statku. Nawet przy doskonałej widoczności, jaką mieliśmy tego dnia pod wodą, było niemożliwe, aby objąć wzrokiem statek w całości. Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy, rozciągał się na trzysta stóp

w stronę dziobu i kolejne sześćset w kierunku rufy. Nie sposób było jednym spojrzeniem ogarnąć pełnię skali Britannica.

Po chwili poświęconej na kontemplację tego widoku i faktu, że w końcu dotarłem do wraku Britannica, wróciłem do pracy. Mieliśmy zadanie do wykonania i długą listę ujęć, które musieliśmy zrealizować. W ciągu zaledwie trzydziestu pięciu minut czasu dennego musieliśmy zlokalizować sterówkę, łazienkę kapitana, centrum medyczne, żurawiki szalupy ratunkowej, miejsce wybuchu i tunel strażacki.

Znajdując się naprzeciwko pozornie nieskończonemu statkowi, z jego niewiarygodnym wręcz poziomem zachowania, to właśnie wtedy, w pobliżu morskiego dna byłem świadkiem widoku, który najbardziej zapadł mi w pamięci. Kiedy spojrzałem w górę, to z prawej burty, na której leży Britannic, dostrzegłem oddaloną o trzydzieści metrów lewą burtę. Ta metaliczna ściana wisząca nade mną ukazywała pełną skalę statku i to, jak wiele leży w środku pozostając ukryte i niewidoczne przez ostatnie stulecie. Wykonaliśmy powierzone nam zadania i wyrwaliśmy się z tego majestatycznego wraku, aby odbyć długą podróż na powierzchnię… ale nasza przygoda jeszcze się nie skończyła.

I tak już bardzo silny prąd jeszcze znacznie się wzmógł i teraz wnikał dużo głębiej. Jego siła była tak wielka, że zakręciła naszym dzwonem, do którego zmuszeni byliśmy się uwiązać w nabierającym mocy strumieniu. Tego dnia musieliśmy spędzić prawie sześć godzin na dekompresji, gdy wspinaliśmy się po tym skręconym bałaganie kabli targanych gwałtownym prądem niczym flaga na wietrze.

Na szczęście po męczącym wynurzeniu zespół bezpiecznie wyszedł na powierzchnię. I tego dnia, 11 czerwca, w końcu zanurkowałem w HMHS Britannic. Przypadkowo były to urodziny dwóch osób, które zanurkowały na wraku Britannica – pierwsza to Jacques Cousteau, a druga… ja. Bon Anniversaire Jaques i Happy Birthday me.

This article is from: