Zajmowanie się wszystkimi uczniami, niezależnie od predyspozycji, to nasza nauczycielska powinność. Poza tym takie odruchy, jak empatia, zrozumienie czy bezinteresowna pomoc wydają się czymś zupełnie naturalnym i pożądanym, szczególnie w środowisku szkolnym. Stąd nie dziwi włączanie do edukacji dzieci i młodzieży, a także dorosłych, którzy borykają się z rozmaitymi deficytami. I tu pojawia się myśl przewrotna: a jeśli to właśnie nie są „deficyty”, ale normalność – poszerzona o pierwiastki inności, które mogą być czasami trudne do zrozumienia?
Inkluzja ma zatem swoją drugą, ciemniejszą, właśnie kontrowersyjną stronę – nie zawsze spełnia pokładane w niej nadzieje. Skoro kogoś włączamy do wspólnego grona, to nasuwają się pytania i wątpliwości dotyczące: komunikacji, współpracy, dobrego samopoczucia wszystkich osób tworzących daną społeczność. Włączając jednych, innych – być może – wykluczamy. A czy tych, których włączamy, nie zmuszamy do zbyt wąsko pojmowanej „normalności”?