Włodzimierz Padlewski: architektura i sztuka.

Page 51

52

Włodzimierz Padlewski: architektura i sztuka

Rozmowy

JP: Tak, ale niestety zostały one już wywiezione przez dawnego naszego dozorcę. Z tych mebli, jak będziemy wychodzić z tego pokoju, to pokażę panu tylko trzy krzesła, któreśmy zdołali odzyskać. Tam, w naszym mieszkaniu były resztki mebli zarówno z Litwy, męża z Pobolwian, jak i moich, i mojej mamy z Chodcza, które ocalały ze zbombardowanego w 1939 roku mieszkania rodziców przy Chopina. HB: Straty wojenne były dotkliwe. JP: Najpierw byliśmy zmuszeni sprzedać mieszkanie przy Uniwersyteckiej, ponieważ matka męża bardzo ciężko zachorowała na ropne zapalenie płuc. Ulokowaliśmy ją w prywatnej klinice przy Marszałkowskiej, na rogu Placu Zbawiciela. To było bardzo kosztowne. Myśmy mieli dwie pomoce domowe, znaczy opiekunkę dzieci i gosposię. Z nami mieszkali moi rodzice i brat, który studiował u Wawelberga130. Nigdzie nie mógł pracować i musiał się ukrywać. Mój mąż też tylko tak chyłkiem, boczkiem się pokazywał. Moja mama pracowała w kawiarni przy Brackiej 2 jako kasjerka, zmienniczka pani Marężowej, która była siostrą Jana Wyganowskiego. Maręż to był bardzo wspaniały rolnik, doskonały gospodarz. Jego proces odbywał się zaraz w 1945 roku na Wybrzeżu. Był skazany na karę śmierci przez nasze władze. Właściwie jedynymi takimi lauframi zarabiającymi byłyśmy ja i moja mama. HB: Jak wyglądało państwa życie w okupowanej Warszawie. JP: Opowiem najpierw o restauracji „Arja”, a następnie o kawiarni „Bracka 2”. „Arja” przy Mazowieckiej była projektowana przez męża dla pani Tatiany Trojanowskiej, która ją prowadziła. Była pochodzenia rosyjskiego − zdaje mi się − działająca w sferach teatralnych. Niestety zarobek z niej przepadł. Ponieważ musiałam myśleć o utrzymaniu rodziny − i to dużej − chwytałam się wszelkich możliwości zarobku. Wtedy nasza bliska znajoma pani Sokołowska, dawna sąsiadka moich rodziców z łomżyńskiego powierzyła mi duży brylant do sprzedania. Był taki klub brydżowy przy ulicy Sienkiewicza i tam kupowali brylanty. Zostawiłam ten brylant na jeden wieczór, żeby go wycenili i niestety przyszło gestapo. Wszystkich ich wsadzili do „ciupy”, razem z brylantem, którego na pewno nigdy w życiu już się nie odzyska. W ten sposób „Arja” poszła na spłatę długu pani Sokołowskiej, która później wyjechała za granicę. Wie pan i takie rzeczy się zdarzały. No, jeżeli chodzi o moją działalność handlową, to bym mogła tomy pisać, różne dziwne historie... HB: Dlaczego pani nie pisze? JP: Właśnie o to moje dzieci mają pretensje do mnie. Bo moją sprawą było utrzymanie i zabezpieczenie rodziny w znaczeniu żywnościowo-finansowym, aprowizacyjnym. A panowie, jak mój ojciec, który z nami mieszkał, mój brat, który był głęboko w konspiracji, mój mąż, wychodzili przeważnie o zmroku, żeby nie za bardzo się afiszować. Handlowałam czym się dało. Zaczęłam od pończoch, które jak się raz włożyło, to rozlatywały się na nogach. Potem cyną, wagonami cyny, której nigdy nikt nie widział. To był cały łańcuch pośredników, który na tym zarabiał, ale nikt tej cyny w życiu nie zobaczył. To był dęty interes i wobec tego szybko się z nim rozeszłam. Potem, żeby coś mieć stałego, coś pewniejszego, założyłam spółkę z Proszowskim, ojcem dzisiejszego operatora filmowego. Ponieważ ja miałam kontakty z Lutosławskim, który był jednym z urzędników w firmie „Lilpop, Rau i Loewenstein” i miał możność dostawania odlewów żelaznych, zaproponował mi, że założymy kuźnię.

130

Szkoła Mechaniczno-Techniczna Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda w Warszawie.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.