Przez Stany POPświadomości

Page 33

33 PRZED WYRUSZENIEM W DROGĘ NALEŻY ZEBRAĆ DRUŻYNĘ

na pomysł, jak obrócić ideę Marszu na coś dobrego. Wymyśliłem, że można by rzeczywiście zrobić taką imprezę, ale bez zabijania, za to ze stałą kontrolą medyczną oraz z przeznaczeniem zysków na cel charytatywny. Idea była taka, że każdy z zawodników idzie w imieniu jakiejś fundacji bądź zarejestrowanej zbiórki charytatywnej. Sponsor wspiera go, dopinguje, a także zyskuje czas antenowy, by o sobie opowiedzieć. Zawodnicy natomiast idą. Tak jak w oryginale mają prawo do trzech ostrzeżeń wypowiedzianych nie częściej niż co trzydzieści sekund. I tak samo, zgodnie z książką, godzina marszu bez wpadki wymazuje jedno ostrzeżenie. Idą, aż mają dość, złapią o jedno ostrzeżenie za dużo lub lekarz stwierdza, że muszą odpuścić. Długo dumałem nad tym pomysłem, a gdy okazało się, że jedziemy do Stanów i że zahaczymy o Bangor, podzieliłem się nim z kreską_ i Karoliną, a potem także z resztą ekipy. Wspólnie uradziliśmy, że co nam szkodzi. Napisaliśmy list, zrobiliśmy prezentację, nagraliśmy ją na pendrive z Homerem Simpsonem i wsadziliśmy całość w kopertę, którą tata i Karolina ozdobili artystycznym śladem buta. A potem pognaliśmy pod dom Kinga, by zostawić list w skrzynce. Brama do posiadłości Kinga jest zawsze otwarta, ale gdy wejdziesz na ganek, powita cię grzeczna prośba, by nie dzwonić, nie dopraszać się o autograf i w ogóle uszanować prywatność państwa Kingów. Uznaliśmy, że to bardzo fair i nietaktem byłoby nie zastosować się do prośby, dlatego też wsunęliśmy kopertę do skrzynki, ale tak, by trochę wystawała. To pozwalało nam nawet zza płotu stwierdzić, czy koperta zniknęła, czy nie. Nie wiedzieliśmy bowiem, czy King lub ktokolwiek z jego rodziny jest w domu albo w ogóle w Bangor. Pisarz ma drugi dom na Florydzie i właściwie była już taka pora, że mógł siedzieć właśnie tam. No ale nie sprawdzić to się nie dowiedzieć. Trzy dni. Tyle tam siedzieliśmy i cały ten czas żółty róg naszej koperty wystawał z Kingowej skrzynki. Wiem o tym, bo tak się dziwnie złożyło, że moja trasa biegowa każdego wieczoru prowadziła koło rezydencji pisarza. Nie żebym tam przystawał czy coś. Ot przebiegałem, zerkałem, kląłem pod nosem i biegłem dalej. Swoją drogą, był to jedyny czas, gdy biegałem bez muzyki, bo… się bałem. Te wszystkie charakterystyczne drewniane domki z werandami,


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.