Książka charytatywna dla dzieci GWIEZDNE MARZENIA – O dziewczynce, której czegoś bardzo brakowało

Page 1

ego dnia byłam smutna i choć starałam się to ukryć przed wszystkimi, Euzebia od razu się zorientowała. – Jesteś smutna – miauknęła, a ja miałam ochotę ją przegonić. – Wcale nie. Nie mam powodu – odpowiedziałam stanowczo i zgodnie z prawdą. Rzeczywiście, nie potrafiłam przypomnieć sobie nic, co by mnie zasmuciło. A jednak byłam smutna – przyznałam w myślach, gdy chwilę się nad tym zastanowiłam. Mówiły o tym opadające kąciki moich ust. I ciężar, jaki czułam w ciele. – Ale czy wolno mi być smutną, skoro nic się takiego nie wydarzyło? W odpowiedzi Euzebia opowiedziała mi bajkę: Nie tak dawno temu i wcale nie tak daleko stąd była sobie dziewczynka, która sądziła, że należy do najszczęśliwszych dziewczynek na ziemi. Miała oboje rodziców, a jej mama nie pracowała i zawsze była w domu. Miała własny pokój, a w nim dużo zabawek i książki, które lubiła czytać. Zdobywała dobre stopnie w szkole i pochwały od nauczycieli. Pani wychowawczyni lubiła ją, a uczynna koleżanka pożyczała jej zeszyty, gdy dziewczynka z jakichś powodów opuściła zajęcia w szkole. Wygląda na to, że naprawdę miała wszystko, prawda? Mówiłam już, że dziewczynka mieszkała w domku z ogrodem? Tak właśnie było. Ogródkiem zajmowała się mama i pan ogrodnik. Mama sadziła piękne kwiaty, a ogrodnik kosił trawę i przekopywał ziemię wiosną. To był piękny ogród, najpiękniejszy ogród na świecie – tak sądziła dziewczynka. Przy ładnej pogodzie chętnie wychodziła tam na spacer. Przyglądała się kwiatom, wsłuchiwała w śpiew ptaków. Czasami goniła wiatr, a wiatr gonił ją. Kładła się na trawie wczesnym rankiem, gdy jeszcze była rosa. – Wstawaj, bo się przeziębisz – mówiła wtedy mama, bo bardzo dbała o dziewczynkę. Złościła się, widząc, że córka naraża swoje zdrowie. W ogrodzie niekiedy pojawiały się szkodniki i one najbardziej złościły mamę. Mszyce niszczyły róże. Sroki wydziobywały wiśnie. Ale najgorsze ze wszystkich były krety. Przychodziły w najbardziej nieoczekiwanych momentach i potrafiły rozorać pięknie utrzymany trawnik, zamieniając go w pobojowisko. – Dlaczego nie pójdziecie sobie do sąsiada? – pytała mama z rozpaczą, a ogrodnik sugerował użycie jakichś groźnych chemicznych preparatów o trudnych nazwach, które prawdopodobnie opatrzono znakiem trupiej czaszki na opakowaniu. Ku przestrodze. – Niedobre krety – powtarzała dziewczynka jak echo. A potem dłubała patykiem w kretowisku w nadziei, że może wyjdzie z niego jakiś niedobry kret. Już ona mu pokaże! Przemówi mu do rozsądku! Niech sobie idzie precz do sąsiada, łobuz jeden! Prawdę powiedziawszy, dziewczynka wcale nie chciała krzyczeć na krety ani przepędzać ich do sąsiada. Powtarzała tylko to, co słyszała w domu. W rzeczywistości dziewczynka bardzo pragnęła, żeby kret do niej przyszedł i z nią został. Ale nikomu nie powiedziała o tym pragnieniu.

1


Dziewczynka, która sądziła, że ma wszystko, czuła się czasami bardzo samotna. O tym także nikomu nie mówiła, bo mogłoby się to wydać dziwne. Przecież w domu zawsze była mama. Przyznajmy jednak, że mama była dość zajęta, a grzeczna dziewczynka nie chciała jej przeszkadzać w codziennych obowiązkach. Po odrobieniu lekcji szła do pokoju czytać książkę. Albo na grządkę popatrzeć na kwiaty. Albo jak ostatnio: do ogrodu poszukać kreta. Któregoś dnia dziewczynka usiadła nad kretowiskiem i zapłakała. Płakała i płakała, chociaż nie wiedziała, dlaczego jest smutna. Może dlatego, że krety niszczą ten piękny trawnik? – zastanawiała się. Łzy kapały, kap, kap, na kreci kopczyk. I wtedy z kretowiska wyszedł pierwszy kret. Był mały, czarny i miękki, z zaciśniętymi powiekami i ciekawskim noskiem. Kropla łzy uderzyła w ten nosek. – O co tu chodzi? – zapytał kret. – Co się tutaj dzieje? Z kretowiska wyszedł kolejny kret. Także mały, czarny i miękki. – Dziwny ten deszcz – przyznał drugi kret, gdy kropla łzy upadła mu na łapkę. – Ciepły i słony jak morze. – To nie deszcz ani morze, to dziewczynka płacze – powiedziała na to mama krecików. Mamy bardzo często są najmądrzejsze w rodzinie. Dziewczynka patrzyła na kreciki w zadziwieniu. – Wiedziałam, że kiedyś do mnie przyjdziecie, ale nie sądziłam, że będę rozumiała waszą mowę! – wykrzyknęła wreszcie zachwycona. Na co dzień dziewczynka mówiła bardzo cicho, więc ogród właściwie nie znał jej głosu. Przelatujące obok pszczoły popatrzyły po sobie zaskoczone. Wróbelki na jarzębinie przycichły, ciekawe, co wydarzy się dalej. – Hm, ale właściwie to my wcale nie przyszliśmy tutaj do ciebie. Wychodzimy to tu, to tam, bez żadnego planu – przyznał szczerze krecik pierwszy i bardzo się zmieszał. – Ale masz całkowitą rację: to, że nas rozumiesz, to coś naprawdę niebywałego! – Krecik drugi próbował naprawić niezręczną sytuację. – Od kiedy to potrafisz mówić w krecim języku? Dziewczynka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zawstydzona pomyślała o tym, że zamierzała przegnać kreciki do sąsiada. Ten plan wydał jej się teraz bardzo niegrzeczny i niegodziwy. Natychmiast postanowiła o nim zapomnieć i z najmilszym ze swoich uśmiechów powiedziała do gości: – Witajcie w naszym ogrodzie! – Hm – odparła krecia mama. – Właściwie to ty jesteś w naszym ogrodzie. Ale mimo wszystko dziękujemy. I wzajemnie: witaj u nas. Czy nie miałabyś ochoty wpaść kiedyś do nas pod ziemię na szklaneczkę larw? – Nie jadam larw – odparła dziewczynka. – I jestem za duża, żeby was odwiedzić. – Co za maruda – zachichotały małe krety. – Cicho, dzieci – zarządziła mama. – Dziewczynka po prostu wyraziła swoje zdanie. Każdy z nas, także dziewczynka, ma do niego prawo.

2


3


– A jadłaś kiedyś larwy? – zapytał wtedy z niedowierzaniem pierwszy krecik. – Nie – odpowiedziała dziewczynka. – Ale brzydzę się ich. Kreciki były wstrząśnięte. – Brzydzi się larw – szeptały. – Ale wpaść do nas to byś jednak mogła – pokiwał główką drugi krecik. – Przyjdź, zapraszamy. Owszem, jesteś duża, ale dla nas to żaden problem. O ile dla ciebie to nie kłopot, że jesteśmy tacy mali. – Zupełnie nie! – odparła szybko dziewczynka. – Kiedy mogłabym was odwiedzić? Małe kreciki popatrzyły pytająco na mamę. – Zawsze, kiedy ci tego potrzeba – odpowiedziała krecia mama. – Choćby teraz. To bardzo dobry czas. Skoro jesteś smutna, przyjdź do nas już teraz! – Ale ja nie jestem teraz smutna – zdziwiła się dziewczynka. – Płakałam, to prawda, lecz bez powodu. Nie mam powodu być smutna. – Z powodem czy bez, zapraszamy już teraz, zaraz. – Krecia mama otrzepała łapki z ziemi. – Ach, co za brak manier z naszej strony! Przecież nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia! – Jesteśmy Kreciki Przytulaski – krzyknęły chórem małe kreciki i objęły mamę, a mama objęła kreciki. – Przytulamy się do siebie i dzięki temu nigdy nie jesteśmy smutni. Jeśli przyjdziesz do nas, ciebie także przytulimy. – Co mam zrobić, żeby was odwiedzić? – zapytała dziewczynka. Wtedy krecia mama wdrapała się na kopczyk i zaczęła węszyć. W prawo, w lewo, z tyłu i z przodu. – Tam! – powiedziała wreszcie. – Trzy dziewczęce kroki do przodu i pół kroku do tyłu stąd rośnie różowy kwiat. Zjedz go i chodź do nas. Dziewczynka wstała i zrobiła dokładnie to, o czym mówiła krecia mama. Trzy kroki do przodu i pół do tyłu, licząc od kretowiska, rosła zwyczajna koniczyna. Dziewczynka wzięła do ust jeden z jej płatków. Był ciepły od słońca i słodkawy. Zupełnie zwyczajny. Ale krecia mama miała rację. Chwilę po zjedzeniu koniczyny dziewczynka zrobiła się taka mała, że mogła bez trudu zmieścić się w kreciej norce. Brakowało jej co prawda pazurków, którymi mogłaby torować sobie drogę pod ziemią, lecz do kreciego domu prowadził gotowy korytarz. Było w nim ciemno, ale nie aż tak bardzo, by nie widzieć własnych stóp i dłoni. Dziewczynka nie bała się wcale, słysząc radosne pohukiwania krecików. Po kilkuminutowej wędrówce dotarła do podziemnej jamki. – To nasz dom! – wykrzyknęły kreciki. – Czyż nie jest piękny? Dziewczynka rozejrzała się i z przykrością stwierdziła, że w jamce nic nie ma. Ani mebli, ani miękkich dywanów, ani żyrandoli, ani nawet prostych łóżek, w których kreciki mogłyby sypiać. – Ten wasz domek jest jeszcze… nieumeblowany – powiedziała wreszcie, bo nie chciała być nieszczera. Słysząc te słowa, kreciki zrobiły bardzo zdziwioną minę, ale krecia mama, która była starsza i mą-

4


5


drzejsza, zrozumiała, co dziewczynka ma na myśli. Szybko więc wyjaśniła: – Nie potrzebujemy mebli. Dlatego właśnie nasz domek nie jest umeblowany. Jest za to wypełniony miłością i ciepłem, i to nam wystarczy. – Zaraz pokażemy jej, o co chodzi – zaproponował jeden z krecików. I trzy kreciki mocno przytuliły się do siebie. Teraz były z nich nie trzy małe miękkie kuleczki, lecz jedna duża miękka kulka. – Chodź do nas! Witaj w domu! – powiedziała krecia mama, wyciągając łapkę w stronę dziewczynki. Dziewczynka niepewnie zbliżyła się do krecików. W domu rzadko ją przytulano. Uścisk łapki na jej ramieniu na początku trochę uwierał. – Nie jestem przyzwyczajona – wyznała ze wstydem. – Nie jest przyzwyczajona! – powtórzyły zszokowane kreciki. – To jak wy, ludzkie rodziny, tworzycie dom? Opowiedz nam o tym – poprosiła krecia mama, gdy już przerwali uściski i zasiedli do posiłku. Właściwie to tylko kreciki jadły, ponieważ dziewczynka konsekwentnie odmawiała spróbowania larw. – Nasze domy mają dach i ściany, meble, dywany, kuchenki, pralki, zmywarki, czasami firanki albo rolety w oknach, parkiety i terakotę, tapety albo boazerię, karnisze, kinkiety, obrazy i zdjęcia na ścianach, kaloryfery, wywietrzniki, spłuczki, parapety i drzwi antywłamaniowe – wymieniała dziewczynka. – Aż tyle trzeba, by stworzyć ludzki dom! – szepnął krecik pierwszy. – A to jeszcze nie wszystko. Wymieniłam jedynie to, co teraz przyszło mi na myśl. Zapewniam was, że w naszych ludzkich domach jest jeszcze o wiele, wiele więcej innych rzeczy – przyznała dziewczynka. – Za to nasz dom składa się jedynie z przytulasków – oznajmił krecik drugi. – Czy w twoim ludzkim domu macie przytulaski? – W moim domu tego nie ma – odparła poważnie dziewczynka. – Oczywiście, zdarza się, że ktoś mnie przytuli, ale musi być ku temu specjalna okazja. Na przykład moje urodziny. Albo muszę na to zasłużyć. Na przykład zdobyć pierwsze miejsce w konkursie. – Ach! – powiedział na to krecik pierwszy. – Teraz już rozumiem, dlaczego byłaś taka smutna, kiedy siedziałaś przy naszym kretowisku i płakałaś. W twoim domu, mimo tych wszystkich rzeczy, jakie posiadacie, zabrakło czegoś bardzo ważnego. Przytulaski są najważniejszą częścią domu. Dziewczynka posmutniała. Czuła, że krecik, chociaż taki mały i ślepy, rozumie i wie więcej niż niektórzy ludzie obdarzeni sokolim wzrokiem. – Wiesz co? – powiedziała krecia mama, dostrzegając smutek dziewczynki. – Teraz masz co najmniej dwa dobre wyjścia. Możesz wpadać na przytulaski do naszego domu albo… wprowadzić je u siebie. – Ale co mam zrobić, żeby mama mnie przytulała? – zastanawiała się dziewczynka. – Po prostu spróbuj jej o tym powiedzieć albo pokazać, że tego potrzebujesz. Mamy zazwyczaj

6


7


chcą dla swoich dzieci wszystkiego, co najlepsze. Sądzę, że twoja mama po prostu nie wie, że oprócz tych rzeczy, które już masz, potrzebujesz jeszcze przytulasków. A może mama potrzebuje ich jeszcze bardziej niż ty, chociaż nikt jej tego wcześniej nie uświadomił. Dziewczynka zamyśliła się. – Racja – rzekła wreszcie po dłuższej pauzie. – To brzmi rozsądnie. Ale wtedy rozejrzała się wokół i uznała, że ona, dziewczynka, wcale nie wygląda rozsądnie, gdy tak przemawia do kopczyka ziemi. Krecia rodzina Przytulasków zniknęła jak kamfora. Dziewczynka odzyskała swój zwykły rozmiar. Teraz z całą pewnością nie zmieściłaby się do kreciej jamki. Wiecie, co stało się później? Jeszcze tego samego dnia dziewczynka poszła do mamy i powiedziała jej, że chciałaby, żeby w ich domu było więcej przytulasków. Nie, nie wspomniała ani słowem o wizycie u kretów, bo to odebrałoby jej prośbie całą powagę. Mama wysłuchała dziewczynki z troską, a może nawet z lekkim zaniepokojeniem. Ale ponieważ była kochającą i troskliwą mamą, która po prostu nigdy sama nie poznała znaczenia przytulasków, zaraz córeczkę mocno przytuliła. I od tej pory robiła to codziennie. Czasami dziewczynka musiała jej o tym przypominać, innym razem to mama mówiła: – Dzisiaj twoja kolej. Dzisiaj to ty przytulasz mnie. Jednak nadszedł dzień, kiedy mama się zdenerwowała. Powiedziała wtedy: – Niedobre krety! Znowu poniszczyły trawnik. Dosyć tego! Idę do sklepu kupić ten preparat, o którym mówił pan ogrodnik. Dziewczynka poczuła, jak serce łomocze jej w piersi. O nie! Tylko nie to! Musiała ratować Przytulaski! Gdy mama przyniosła ze sklepu buteleczkę z trupią czaszką, dziewczynka wylała jej zawartość prosto do toalety, a pojemnik wypełniła płynem do mycia naczyń. – Uff – powiedziała na koniec. Być może te starania wcale nie były konieczne, bo krety i tak, przynajmniej na pewien czas, przeniosły się do sąsiadów. W porę wyczuły, że mama dziewczynki jest u kresu wytrzymałości. Albo z dobrego źródła dowiedziały się, że dziewczynka dostaje już swoją codzienną porcję przytulasków we własnym domu. Nie żeby już nigdy więcej nie była smutna. Ale teraz jej dom był jak należy, czyli taki, do którego mógłby z powodzeniem wprowadzić się nawet kret. *** – Czy mogę cię przytulić? – zapytałam moją kotkę. Euzebia, gdyby była kotem z Alicji w Krainie Czarów, na pewno by się uśmiechnęła. Ponieważ jest jednak moją Euzebią, której nie zamieniłabym na żadną inną kotkę ani kota, nawet uśmiechniętego, wdrapała się na moje kolana i zaczęła je delikatnie drapać pazurkami. Raz i dwa – mruczała jakby liczyła kreciki. Głaskałam ją po grzbiecie i czułam, jak mój smutek odchodzi. Euzebia opowiedziała swojej pani jeszcze wiele innych bajek, która ukażą się już wkrótce w zbiorze Kocie historie. Opowieści jesienią wymruczane.

8


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.