pokraczny tłuścioch w stroju od Armaniego mógł żar tować, co proponować współpracę. Natychmiast polecił Rapackiemu zdobyć jego numer telefonu i przemyśleć możliwość spotkania. Na bezrybiu i rak ryba. Co najwyżej, kontaktując się z przedsiębiorcą, wyjdzie na totalnego idiotę. Ale tylko w jednej parze małych, cwaniackich oczek. Pożegnał się ze wszystkimi i wsiadł do podsta wionego pod samo wejście samochodu. Do spotkania w auli pozostało czterdzieści minut. Wyjął z aktówki przeredagowany tekst przemówienia, a potem zerknął na kartkę z programem. Tym razem musiało pójść le piej. Nawet nie słuchał komentarzy Rapackiego. Ob myślał, jak najtaktowniej przejść od śmierci kandydatki do tego, co ludzie rzeczywiście chcą usłyszeć. Nie zdziwiło go, że na uczelni został przywitany je dynie przez sympatyzujących z nim profesorów i dok torów. Rektor od lat pozował na apolityczną ostoję moralności, nieangażującą się w błahe przepychanki pomiędzy partiami. Aulę udostępniał tak kandydatom prawicy, jak zielonym komunistom. Wolność słowa miała dla niego bardzo duże znaczenie. Zaskakująco duże, jak na dawnego członka PZPR. W budynku zebrało się sporo osób. Biorąc pod uwagę, że trwała właśnie przerwa międzysemestralna, można to było uznać za spory sukces. Tak jak przypusz czał, większość z nich stanowili studenci i licealiści. Pa sowało mu to, o ile mogli już głosować. Inaczej jedynie niepotrzebnie zajmowali miejsce i zabierali powietrze. 18