Plusny10092017

Page 14

14 Powieść w odcinkach

Cena honoru – odc. 93 Marek Kędzierski

Majorowi ręce opadły. Zbyt pochopnie ocenił intencje pułkownika. - Rozumiem – oświadczył prezydent. – W takim razie, panowie, biorąc pod uwagę opinię ministra Szmita, muszę odmówić. Jednostka „Błyskawica” nie wyjedzie do Birmy. Nie tym razem. Moja decyzja jest ostateczna. A teraz panowie wybaczą, ale muszę się przygotować do kolejnego spotkania. Prezydent wstał i na pożegnanie ponownie uścisnął gościom dłonie. - Mimo to, dziękujemy, że poświęcił nam pan czas, panie prezydencie – powiedział pułkownik, zachowując kamienną twarz. – Do widzenia. Żołnierze opuścili Pałac Prezydencki. - Trzeba Gawlikowi dać znać, że sam sobie musi radzić – powiedział Rajner, gdy znaleźli się w samochodzie. - Ano trzeba. Miejmy nadzieję, że dobrał sobie właściwych ludzi. - Cholernie głupio wyszło. Najpierw obiecało się pomoc, a teraz taki numer. - Chłopaki z CIA pokpili sprawę. Powinni najpierw załatwić zgodę Matei, a potem dopiero brać się za planowanie czegokolwiek. - Kto mógł przewidzieć, że Kurzajewski się postawi. - Kurzajewski by się zgodził bez problemu. Co mu tam. Ale Szmit jest cięty na Pytlaka, a „Błyskawica” to jego dzieło. Szanowny Minister Obrony Narodowej dałby sobie wygolić, żeby Pytlakowi dopieprzyć. Pośrednio czy bezpośrednio. Bez różnicy. Rajner nie mógł rozgryźć pułkownika. Nie lubili się z Pytlakiem, chociaż generał zawsze mówił o nim jako o dobrym żołnierzu. Po czyjej Pakowski stał stronie? Jaką grę prowadził?

Rozdział 51 Birma, przy granicy z Tajlandią Czwarty dzień w dżungli. Przez cały ten czas obserwowali obiekt, analizowali sytuację, poznali siły przeciwnika i zaplanowali operację w najmniejszych szczegółach. Gawlik wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć. Brakowało jeszcze tylko jednego elementu w planie - umówionego wsparcia chłopaków z „Błyskawicy”. Wciąż nie było potwierdzenia. Czekali. Adam zaczynał się niecierpliwić. Przekazali już plan działania dowództwu. Gdzie są komandosi? Kiedy tu dotrą? Pytania kotłowały mu się w głowie. Czas działał na jego nie-

PLUS 9 października 2017

korzyść. Kim Jong Hwan w każdej chwili mógł się stąd po prostu wynieść i cały wysiłek diabli wezmą. Adam przyłożył do oka lunetę karabinu snajperskiego. Broń i hełmy podobnie jak ubranie jego i pozostałych chłopaków były obwieszone materiałem na kształt frędzli w różnych odcieniach zieleni. W tych warunkach był to kamuflaż niemal doskonały. Wśród zabudowań panował codzienny ruch. Znudzeni strażnicy przechadzali się tam i z powrotem, obserwując otocznie. Panowała atmosfera rozleniwienia potęgowanego wysoką wilgotnością powietrza. Na wieżyczce nie było nikogo widać. Niedobrze. Pewnie człowiek usiadł i próbuje złapać trochę snu. W razie czego może być trudno go zdjąć jednym celnym strzałem, a jego karabin maszynowy to poważne zagrożenie. Gawlik odłożył karabin, stawiając go lufą do góry. Oparł się plecami o drzewo. Popatrzył na swoich ludzi. Cierpliwie czekali na rozwój wydarzeń. Rozmawiali szeptem lub najwyżej półgłosem. Co kilka godzin wymieniali się na czatach. Nie musiał się kłopotać o takie rzeczy. Świetnie wyszkoleni żołnierze. Podszedł do niego lekko pochylony sierżant James Coop. W kamuflażu wyglądał jak przerażający leśny stwór. Na widok kogoś takiego normalny człowiek mógłby poważnie zacząć wierzyć w potwory zamieszkujące leśne ostępy. Sierżant przykucnął przed dowódcą. - Nasz informator dał znać, że Kim Jong Hwan szykuje się do wyjazdu. Mamy ostatnią szansę, żeby go dorwać. - Gdzie są Polacy? – spytał Adam. - Z tego co mówią w CIA, Polacy są w drodze i powinni tu już właściwie być. Ich samolot minął ostatni punkt kontrolny jakiś czas temu. Grupa uderzeniowa „Błyskawicy” najprawdopodobniej już wylądowała i niedługo tu będzie. Nasze śmigłowce też są w pełnej gotowości. Czkają na sygnał, jak będzie po wszystkim. Obydwaj z sierżantem zdawali sobie sprawę, że wsparcie śmigłowców z powietrza byłoby nieocenione. Jednak wiedzieli też, że maszynę można było strącić celnym strzałem z Kałasznikowa. A siła ognia, z którą tu będą mieli do czynienia aż nadto starczyłaby, żeby bezpieczny powrót amerykańskich śmigłowców do bazy postawić pod ogromnym znakiem zapytania. Za duże

ryzyko. Amerykanie na to nie pójdą. Szczególnie nad wrogim terytorium. Sama akcja zabrania ich stąd, to już będzie cholerny problem. Zapadał zmierzch. Warunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej sprzyjające. - Co proponujesz, sierżancie? – Gawlik poparzył mu prosto w oczy. W wyrazie twarzy komandosa nie znalazł wahania. Prędzej determinację i zdecydowanie. Naprawdę świetny żołnierz. Dobrze mieć go teraz przy sobie. Wyboru pozostałych też mógł sobie pogratulować. Znakomicie współpracujący ze sobą zespół, choć złożony z silnych osobowości. - Atakować. Na początku będziemy mieli element zaskoczenia. Zanim się zdążą pozbierać, do akcji już wejdą Polacy i zrobią porządek. - Masz dobre zdanie o „Błyskawicy” – stwierdził Gawlik trochę prowokacyjnie. - Jedna z najlepszych jednostek na świecie. Pytlak kawał dobrej roboty odwalił. Szkoda, że są u was ludzie gotowi to spie…olić. Adam nic nie odpowiedział. Słyszał o niezdrowej atmosferze wokół „Błyskawicy”. Polityka czasem bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Bolało go to. Poświęcił przecież jednostce kawałek swojego własnego życia. - Zbieraj chłopaków. Jak się ściemni, ruszamy – powiedział w końcu Polak. - OK, poruczniku. Chłopaki się ucieszą. Palą się do roboty. - Tak jak mówiliśmy, ty ze swoją grupą uderzasz pierwszy od tyłu. Ja wchodzę od frontu zaraz po tobie. Wchodzimy, robimy co trzeba i wychodzimy. Jak Polacy dotrą, to razem ubezpieczacie odwrót i rozbijacie ewentualne kontrnatarcie. Wszyscy pamiętają plan budynku? - Osobiście każdego odpytałem. - W porządku. Za jakieś dziesięć minut w imię Boże, jak to mawiali nasi bracia krzyżowcy. Cooper uśmiechnął się półgębkiem i odszedł przygotować swój zespół. Gawlik podszedł do swoich ludzi. Było ich ośmiu. Dwie czteroosobowe grupy uderzeniowe. Jedną prowadził osobiście, dowództwo drugiej powierzył młodemu, ambitnemu sierżantowi Martinowi Steinerowi. - Każdy pamięta co robić? – Adam skierował pytanie do całej grupy. - Wy idziecie prosto do celu - odpowiedział za wszystkich Steiner - a my sprzątamy wam za plecami. - W porządku. Wchodzimy zaraz jak Coop zacznie rozrabiać. Pytania? Zaległa krótka cisza. Żołnierze spo-

glądali po sobie. - Nie ma – odpowiedział Steiner. – Wszystko jasne. Chwilę potem usłyszeli pojedynczy strzał. Zaczęło się. Założyli noktowizory i ruszyli pochyleni w kierunku wejścia do głównego budynku. Korzystając z zamieszania, jakie wywołał atak grupy sierżanta Coopa przebyli większość dzielącego ich od wejścia ponad stumetrowego dystansu niezauważeni. Dopiero pod koniec pojawili się obrońcy. Karabiny z tłumikiem wypluły śmiertelne pociski. Każdy miał wbitą w głowę kardynalną zasadę: zawsze strzelać dwa razy, jedna kula w głowę, druga w tułów. Pierwszych czterech wrogów zginęło zanim zdążyli się zorientować, co się dzieje. Wpadli do ciemnego korytarza. Doskonale. Informator Coopa sprawił się dobrze. W samą porę zadbał, o „niespodziewaną” awarię zasilania. Adam ze swoimi ludźmi biegł prosto szerokim korytarzem, na którego końcu, według doniesień informatora, miał być Kim Jong Hwan. Czwórka Steinera została w tyle. Czyścili krótkie odnogi i przylegające pomieszczenia. Dźwięki przypominające odgłos odkorkowywanej butelki, tyle tylko że trochę głośniejsze, oznaczały, że kolejny wróg szedł na spotkanie swoich przodków. Dotarli do ciężkich, drewnianych drzwi. Nie próbowali otwierać, by nie zaalarmować obecnych w pomieszczeniu. - Ładunki! – Gawlik rzucił półgłosem krótki rozkaz. Na wysokości klamki został przytwierdzony materiał wybuchowy. Odsunęli się na bezpieczną odległość. Adam spojrzał za siebie. Korytarz był zupełnie pusty. - Cholera albo Steiner ma dużo roboty – szepnął przyczajony obok niego Paul Anderson, młody, niewiele ponad dwudziestoletni chłopak z Teksasu, jak bodaj wszyscy jego ziomkowie „opatrzony” przez towarzyszy ksywką „Tex” - albo coś jest nie tak. - Steiner wie, co robi. To fachowiec. Martw się, żeby Koreańczyk nam nic nie wywinął. - Już jest trupem i zaraz go o tym powiadomimy. – Tex klepnął karabin i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nastąpiła eksplozja. Drzwi wyleciały z zawiasów. Poderwali się jak sprinterzy z bloków startowych. Wpadli do ciemnego pomieszczenia. W zamieszaniu jakie wywołał ze swoimi żołnierzami sierżant Coop nie było szans na naprawienie zasilania. Ciąg dalszy za tydzień…


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.