Bartodzieje

Page 1



MIEJSCA PAMIĘCI NARODOWEJ W GMINIE JASTRZĘBIA

Bartodzieje 2013


Autor: Wojciech Ćwierz Korekta: Leokadia Hernik, Helena Piwnicka Opracowanie i druk: VENA Producent Reklamy ul. Lubelska 89/95, 26-600 Radom tel. 48 381 15 00 www.vena.radom.pl Wydawca: Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Bartodzieje Bartodzieje 16, 26-631 Jastrzębia, www.bartodzieje.pl e-mail: wojtek@bartodzieje.pl tel. 500-235-548 ©Copyright by Wojciech Ćwierz ISBN-978-83-938451-0-1

Druk został sfinansowany ze środków Gminy Jastrzębia w ramach realizacji zadania publicznego pn.: „Promocja i ochrona dziedzictwa kulturowego ze szczególnym uwzględnieniem miejsc pamięci narodowej na terenie Gminy Jastrzębia”


Wstęp Celem wydania niniejszej publikacji jest prezentacja miejsc pamięci narodowej gminy Jastrzębia, a więc miejsc upamiętniających postacie lub wydarzenia znaczące dla Narodu i Państwa Polskiego. Tradycyjnie przyjmuje się, że taki charakter mają pomniki, krzyże przydrożne, kapliczki, kopce, a w szczególności tablice pamiątkowe. Mimo że na przestrzeni dziejów na terenach wchodzących obecnie w skład gminy Jastrzębia nie rozgrywały się wielkie bitwy i inne wydarzenia, które zapisały się w sposób szczególny na kartach historii, to wiele miejscowości było świadkami tragicznych zdarzeń z czasów zaborów i wojen. Mieszkańcy Jastrzębi i okolicznych wsi brali udział w powstaniu styczniowym 1863 r. walcząc i zaopatrując powstańcze oddziały. Podczas I wojny światowej w październiku 1914 r. rozegrała się tu potyczka, a okolice przemierzały armie obcych wojsk. Podczas wojny i okupacji w latach 1939 - 1945 wiele miejscowości zostało wysiedlonych, a wojska hitlerowskie urządziły tu poligon i jenieckie obozy pracy. W opracowaniu znalazły się biogramy czterech postaci, są nimi: Andrzej Deskur, Kazimierz Mróz, Bolesław Machnio i Władysław Popis. To ludzie z różnych epok, którzy swoją postawą i codzienną pracą w Jastrzębi, Goryniu czy Bartodziejach wcielali w życie ideały patriotyzmu i umiłowania Małej Ojczyzny. Są tu również wspomnienia mieszkańców gminy sięgające do czasów przedwojennych i okresu wojny zebrane przez uczniów Publicznego Gimnazjum im. Biskupa Jana Chrapka w Jastrzębi i Publicznej Szkoły Podstawowej w Bartodziejach. Mam nadzieję, że niniejsza praca pomoże choć w niewielkim stopniu w poznaniu dziejów naszej gminy i ludzi, którzy tworzyli jej historię. Za współpracę, udostępnienie materiałów oraz dokumentacji ikonograficznej składam serdeczne podziękowania: Pani Marioli Tyczyńskiej – Dyrektor Publicznego Gimnazjum im. Biskupa Jana Chrapka w Jastrzębi Pani Marzenie Zawadzkiej Hernik – Prezes Stowarzyszenia Wspierania Rozwoju Gminy Jastrzębia „Gościniec” Pani Dorocie August - Dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej w Bartodziejach Pani Dorocie Swend – Dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej im. Jana Skrzyszewskiego w Lesiowie Pani Dorocie Żurek – Dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej im. Kazimierza Mroza w Jastrzębi Pani Beacie Pałczyńskiej – Dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej w Woli Goryńskiej Pani Małgorzacie Bednarskiej – Dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej w Mąkosach Starych ks. Grzegorzowi Murawskiemu – Proboszczowi parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Goryniu oraz Panu Grzegorzowi Bieńkowi Wojciech Ćwierz

5


Tablica upamiętniająca Kazimierza Mroza

JASTRZĘBIA

W czerwcu 2013 r. na placu przed Publiczną Szkołą Podstawową im. Kazimierza Mroza w Jastrzębi odbyło się uroczyste odsłonięcie tablicy na kamieniu-pomniku, który upamiętnia stulecie szkoły oraz nadanie imienia jej patrona. Aktu tego dokonali: przedstawiciel samorządu - Barbara Kwaśniewska, dyrektor szkoły - Dorota Żurek oraz przedstawiciel rodziców Elżbieta Cieślak. Inicjatorem renowacji obelisku było Stowarzyszenie Wspierania Rozwoju Gminy Jastrzębia „Gościniec”. Realizując zadanie „Promocja i ochrona dziedzictwa kulturowego ze szczególnym uwzględnieniem miejsc pamięci narodowej na terenie gminy Jastrzębia” wykonano szereg działań, które przywróciły nazwę i dawny blask pomnika.

Tablica na kamieniu – pomniku ku czci Kazimierza Mroza

Pomnik umieszczono na cementowej podstawie wyłożonej marmurowymi płytami. Na kamieniu zamontowano marmurową tablicę w kształcie księgi. Wokół pomnika ułożono granitową kostkę i otoczono go solidnym ogrodzeniem. Zagospodarowano również teren wokół pomnika: posadzono krzewinki bukszpanu, a przed pomnikiem posadzono kwiaty. Opiekę nad pomnikiem przekazano młodzieży szkolnej. Odnowienie pomnika było możliwe dzięki dotacji z budżetu gminy Jastrzębia oraz bezinteresownej pomocy pana Józefa Tomalskiego z Kozłowa, pana Grzegorza Wojdata z Firleja i państwa Alicji i Andrzeja Kwietniów z Wojciechowa1. www.stowarzyszeniegosciniec.blox.pl - strona internetowa Stowarzyszenia Wspierania Rozwoju Gminy Jastrzębia „Gościniec” 1

6


Kapliczka przydrożna pw. św. Jana Nepomucena z 1892 r. Kapliczka znajduje się przy drodze prowadzącej z Jastrzębi w kierunku Radomia, w okolicach strumienia zwanego Jastrzębianką. Jest to tzw. kapliczka kubaturowa zbudowana z cegły na kamiennej podmurówce, nakryta dachem dwuspadowym zwieńczonym krzyżem. Wejście do kapliczki jest kute ozdobnie w metalu, z ostrołukiem z ułożonych cegieł. W kapliczce znajdują się dwie wnęki rozmieszczone symetrycznie. W jednej z nich umieszczono figurę św. Jana Nepomucena, a w drugiej, położonej poniżej, figurę Maryi ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. W 1994 r. obiekt został wpisany do rejestru zabytków2.

JASTRZĘBIA

Figura św. Jana Nepomucena we wnętrzu kapliczki

Kapliczka przydrożna św. Jana Nepomucena w Jastrzębi

Pomnik upamiętniający pożar wsi Jastrzębia W części Jastrzębi położonej od skrzyżowania w kierunku wsi Bartodzieje znajduje się pomnik upamiętniający pożar, który wydarzył się w XIX wieku. Pomnik ma wyjątkową postać. Na betonowym cokole ustawiony jest pień dębu z wyrytym napisem: 150 LAT OD POŻARU 1997 powyżej umieszczona jest figura Matki Boskiej, a całość wieńczy metalowy krzyż z figurą Chrystusa. Krzyż upamiętniający pożar wsi Jastrzębia Program Opieki nad Zabytkami Gminy Jastrzębia na lata 2011-2013, Uchwała Nr III/16/2010 z dnia 30 grudnia 2010r. Rada Gminy Jastrzębia, s. 36; dostępna poprzez stronę internetową www.jastrzebia.pl 2

7


Krzyż na cmentarzu ofiar epidemii cholery

WÓLKA LESIOWSKA

W XIX wieku Jastrzębię i sąsiednie miejscowości kilkakrotnie nawiedzała epidemia cholery – choroby dziesiątkującej wszystkich, bez względu na wiek, płeć, status społeczny. Tragiczne żniwo cholery pozostawiało po sobie ślady w postaci cmentarzysk epidemicznych, niemal zawsze zlokalizowanych na odludziu, zwykle niechętnie odwiedzanych i szybko zapominanych. Pochówki w obrębie takich nekropolii odbywały się cicho i bez zbędnych ceremonii. Ciała zmarłych, zwykle przywiezione wozem na miejsce pochówku, wrzucano do wspólnego grobu dokładnie wysypanego wapnem. Nad grobem najczęściej sypano niewysoki kurhan - mogiłę. Po ustąpieniu epidemii krewni ofiar często wznosili na nim krzyż lub kapliczkę.

Krzyż na cmentarzu ofiar epidemii cholery

W monografii wsi Jastrzębia Kazimierz Mróz pisał: Najstraszniejszym był rok 1855 – straszna cholera nawiedziła tutejsze okolice. Świadczą o tym 62 zgony w Jastrzębi, a więc liczba 2-3 razy większa od normalnej, liczba nigdy jeszcze nie spotykana w dziejach tej wsi. Starcy, którzy patrzyli na te czasy, opowiadali, że „ludzie padali wtedy jak muchy”. Często nagle. Pojedynczo bano się odchodzić w pole do roboty dalej od mieszkań, bo nikt nie był pewny czy powróci, czy nie zostanie w polu bez pomocy. Zmarłych na cholerę grzebano na południowy wschód od Jastrzębi w odległości 1 km, gdzie znajduje się cmentarz choleryczny i dwie większe mogiły dalej w lesie3. 3

8

Mróz Kazimierz; Jastrzębia Wieś Powiatu Radomskiego, Warszawa 2002, s. 43.


Tablice upamiętniające ród Deskurów w kościele parafialnym W kościele parafialnym w Goryniu, w północnej, wewnętrznej ścianie budynku znajdują się trzy marmurowe epitafia upamiętniające ród Deskurów, właścicieli Gorynia w XIX wieku i fundatorów tej świątyni. W dokumentach hipotecznych zachował się opis symbolicznego pochówku Andrzeja Deskura w dniu 8 lutego 1859 r. Zaświadcza o tym pismo księdza Wojciecha Zakrzewskiego ówczesnego administratora goryńskiego kościoła. Oto ten krótki tekst w całości: Niniejszym zaświadcza się iż sprowadzone z zagranicy zwłoki śp. Andrzeja Deskur byłego pułkownika wojsk polskich w Toeplitz zmarłego w trumnie zapieczętowanej – po odbyciu przyzwoitego żałobnego nabożeństwa za dusze śp. Zmarłego na którym znajdowało się sześciu kapłanów i wiele ludu, w grobie familijnym wymurowanym w kościele goryńskim, uzyskawszy pozwolenie władz tak duchownej, jak i rządowej pochował w dniu 8 lutego bieżącego roku, jak również umieścić dozwolił nad grobem dwa pomniki marmurowe polerowane ze stosownym napisem na nich zamieszczonym w literach wyrzynanych i wyzłacanych – na których to pomnikach u wierzchu są umieszczone portrety zmarłych śp. Andrzeja Deskur i Heleny z Mrokowskich Deskurowej. Goryń, dnia 6 sierpnia 1859 roku ks. Wojciech Zakrzewski, proboszcz parafii Lisów i administrator parafii Goryń.

GORYŃ

Tablice poświęcone Andrzejowi Deskurowi i Helenie Deskurowej zawierają inskrypcje:

D.O.M tu spoczywa AN. DESKUR B. PUŁKOWNIK W.P. zmarły w Töplitz w Czechach r. 1850. którego zwłoki w d: 16. paz. 1858. r. wydobyte do kraju przywiezione i tu na wieczny Spoczynek w grobie familijnym złożone zostały 4

D.O.M tu spoczywa HELENA Z MROKOWSKICH DESKUR s. p. AND. DESKUR MAŁŻONKA w d: 28. Maja 1858. r. zmarła w Radomiu i tu w grobie familijnym stosownie do jej ostatniej woli obok swojego męża pochowana

Testament Andrzeja Deskura z 1846 roku, wyd. Andrzej Szymanek „Biul. Kw. RTN”, T. XXXII: 1977,

z. 1-2, s. 116-117

9


W 1998 r. w goryńskim kościele umieszczone zostało trzecie epitafium. Jest to pamiątkowa tablica wraz z płaskorzeźbą poświęcona Salomei z Opackich, matce Andrzeja Deskura.

GORYŃ

D.O.M. SALOMEA z OPACKICH DESKUR *przed 19-XII-1753 + w 19-III-1824 W GRZEGORZEWICACH W RUDZIE TALUBSKIEJ ŻONA PUŁKOWNIKA JANA JERZEGO DESKUR MATKA PIĘCIU SYNÓW W TYM CZTERECH OFICERÓW Z CZEGO TRZECH UDEKOROWANYCH ORDEREM VIRTUTI MILITARI I DWÓCH CÓREK ANTENATKA CAŁEJ POLSKIEJ GAŁĘZI RODU DESCOURS/DESKUR Epitafium Salomei z Opackich Deskur

WDZIĘCZNI POTOMKOWIE 1998

Wieś Goryń istniała prawdopodobnie w XII w. Wzmianka o kościele w Goryniu znajduje się w Kronikach Jana Długosza, kiedy to wymieniono Gorinye, jako wieś mającą kościół drewniany i jej dziedzica Jana Zbąskiego herbu Nałęcz. Reprezentanci tej rodziny ok. 1560 r. utworzyli w Goryniu ośrodek kalwinizmu. Po 1600r. kolejny dziedzic Jan Rykowski powrócił do katolicyzmu5. Obecny kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny Kościół parafialny w Goryniu został wzniesiony w stylu neorenesansowym przez Andrzeja Deskura. Kościół jest jednonawowy z wieżą od zachodu. Prezbiterium jest węższe od nawy i równe z nią co do wysokości. We wnętrzu znajdują się 3 ołtarze. Najcenniejszymi elementami wyposażenia kościoła, poza opisanymi epitafiami, są: - Ołtarz główny, malowany na drzewie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, o sukience złotej. Obraz został zakupiony w 1878 r. przez gospodarzy wsi Mąkosy za kwotę 165 rubli srebrnych. Kaczor Jacek; Protestantyzm w powiecie radomskim w XVI-XVI wieku, [w:] Radom i region radomski w dobie szlacheckiej Rzeczypospolitej, t.2: Historia społeczno-religijna okresu wczesnonowożytnego, red. Zenon Guldon i Stanisław Zieliński Radom 1996. 5

10


- Dwa drewniane ołtarze boczne ufundowane w 1982 r. w formie dużych feretronów z ornamentami, złocone wraz z namalowanymi na nich obrazami. - Dzwon został ufundowany w 1900 r. przez Teodorę Skowrońską i Jana Gizickiego. Od 1957 r. obiekt znajduje się w rejestrze zabytków6.

Pomnik pomordowanych jeńców sowieckich Na cmentarzu w Goryniu znajduje się pomnik poświęcony żołnierzom sowieckim, którzy zginęli w latach 1942 - 1944 w obozie pracy.

GORYŃ

Pomnik ku czci jeńców sowieckich na cmentarzu w Goryniu

Na pomniku znajduje się następujący napis: MIEJSCE UŚWIĘCONE MĘCZEŃSKĄ KRWIĄ 700 OBYWATELI RADZIECKICH WZIĘTYCH DO NIEWOLI I ZAMORDOWANYCH W BESTIALSKI SPOSÓB PRZEZ HITLEROWSKICH OKUPANTÓW W LATACH 1942 – 1944 / CZEŚĆ ICH PAMIĘCI / SPOŁECZEŃSTWO POWIATU RADOMSKIEGO W XX ROCZNICĘ P.R.L.

Program Opieki nad Zabytkami Gminy Jastrzębia na lata 2011-2013, Uchwała Nr III/16/2010 z dnia 30 grudnia 2010r. Rady Gminy Jastrzębi, s.34-35; dostępna poprzez stronę internetową www.jastrzębia.pl 6

11


Tablica upamiętniająca profesora Leopolda Gembkę W centrum Woli Owadowskiej, na głazie ustawionym w 2000 r. obok drewnianego krzyża, umieszczone zostały dwie tablice. Jedna z nich upamiętnia nauczycielską działalność Leopolda Gembki (1912 – 1971). Na tablicy znajduje się następujący napis: „KRZYŻ STAŁ SIĘ NAM BRAMĄ” C.K. NORWID / PAMIĘCI PROFESORA LEOPOLDA GEMBKI / 24 VII 1912 – 17 IV 1971 / NAUCZYCIELA I WYCHOWAWCY, ŻOŁNIERZA AK / Z PROŚBĄ O MODLITWĘ UCZNIOWIE I MIESZKAŃCY WOLICY/ A.D. 2000

WOLA OWADOWSKA

Druga tablica umieszczona na kamieniu upamiętnia Mszę Świętą odprawioną 5 sierpnia 2000 r. przez Bp. Zbigniewa Kraszewskiego, który poświęcił tę tablicę i trzy krzyże znajdujące się w Woli Owadowskiej7. Leopold Gembka – absolwent Wydziału Prawno-Ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego dotarł do Woli Owadowskiej w 1940 r. Był uciekinierem ze Śląska. Przybywając do Woli Owadowskiej skorzystał z propozycji Franciszka Jończyka, młynarza z Borek i zamieszkał wraz z jego rodziną. Podczas okupacji Leopold Gembka był aktywny w pracy konspiracyjnej, wykładając w podchorążówce AK-owskiej w Dobieszynie i prowadząc tajne komplety. Tuż po wojnie zajął się organizacją wiejskiej oświaty, przyczyniając się do powstania gimnazjum w Jedlińsku. W Woli Owadowskiej założył szkołę podstawową, a od 1948 r. również placówkę, w której uczył osoby pracujące. W 1949 r. utworzył, działający przez cztery lata, punkt konsultacyjny państwowego liceum korespondencyjnego, zapewniając zdobycie średniego wykształcenia 40 osobom. Po dwuletnim epizodzie pracy w liceum w Łopusznie Leopold Gembka w 1955 r. na stałe powrócił do Woli Owadowskiej poświęcając się pracy z młodzieżą i dorosłymi8. Kamień z tablicą ku czci Leopolda Gembki

W pamięci swoich wychowanków pozostał jako człowiek skromny i uczciwy, a wdzięczni mieszkańcy Woli Owadowskiej otaczali go ogromnym szacunkiem. 7 8

12

Janiec Stanisław; Z historii Wsi Wola Owadowska (Wolica), Znad Radomki Wieści Wolickie, Nr 1/2013, s. 7. Życki Lech; Żywot Człowieka, Znad Radomki Wieści Wolickie, Nr 1/2013, s. 3-5, Wiedza i Życie nr 3/1967.


Pozostałości zespołu dworskiego Przez stulecia, podobnie jak w sąsiednich majątkach, w Bartodziejach był niewielki drewniany dwór. W opisie wsi z 1826 r. znajduje się o nim następująca wzmianka: “dwór z drzewa w węgieł stawiany, gontami podbity”. W kilka lat później rozpoczęła się budowa murowanego dworu, zwanego potocznie pałacem, którego pozostałości przetrwały do czasów współczesnych. Z kolejnego zachowanego opisu wsi wiadomo, że w połowie lat 40. XIX w. był to już „obszerny murowany dwór, w niektórych szczegółach jeszcze niedokończony”9. W II połowie XIX w. do pierwotnego budynku dobudowano portyk przed drzwiami wejściowymi oraz piętrową wieżę od zachodniej strony budynku. W okresie międzywojennym do wschodniego skrzydła dodano klatkę schodową i kilka pomieszczeń, w tym pokój dla służby. Fragment opisu dworu z lat 80. XX wieku: Budynek na planie prostokąta z dwoma skrzydłami po bokach elewacji ogrodowej, między nimi taras ze schodami. Od frontu czterokolumnowy portyk z trójkątnym szczytem. Z boków nowsze dobudówki, między innymi od wschodu piętrowa wieża, a od zachodu klatka schodowa. Budynek jest parterowy z mieszkalnym poddaszem, podpiwniczony. Dach od frontu mansardowy, od tyłu i nad dobudówką dwu i trójspadowy, wieża nakryta dachem czterospadowym.

BARTODZIEJE

Dwór w Bartodziejach w latach 20. XX wieku

Dwór w Bartodziejach przez ponad 150 lat często zmieniał właścicieli. Począwszy od lat 40. XIX w. należał kolejno do rodu Kuszewskich, Deskurów, Gordonów, Jakackich, Strojnowskich, Maleszewskich i Janowskich. Mimo różnych kolei losu przetrwał w nienaruszonym stanie czasy zaborów, dwie wojny światowe i okres PRL. Dopiero gdy pod koniec lat 80. ubiegłego wieku przeszedł w ręce „szwedzkich inwestorów” nadszedł jego kres. Obecnie jest w stanie ruiny.

Archiwum Państwowe w Radomiu (APR). Hipoteka powiatowa radomska (HRP) sygn. 5 (księga wieczysta dóbr Bartodzieje). 9

13


Mogiła powstańców styczniowych w dworskim parku

BARTODZIEJE

We wschodniej części parku dworskiego w Bartodziejach, w pobliżu dorodnych dębów będących pomnikami przyrody, znajduje się nieco zapomniana mogiła powstańców 1863 roku. Kilka głazów na niewyraźnie zarysowanym ziemnym kopczyku stanowi obecnie jedyne oznaczenie tego miejsca. Wcześniej, jeszcze około roku 1990 stał tam drewniany krzyż.

Zachowane zdjęcie mogiły z krzyżem (lata 90. XX w.)

Stan obecny mogiły

Brak jest informacji źródłowych, które wyjaśniłyby okoliczności powstania tej mogiły. Wydarzenia powstania są jednak wciąż żywe w ustnych przekazach mieszkańców. Nie ma wątpliwości, że w tym rejonie przebywały powstańcze oddziały. Niedaleko, pod dowództwem Narcyza Figietty, był udany atak 140 spiskowców w zimową noc 22/23 stycznia 1863 r. na Jedlnię, a przez sąsiednie miejscowości przechodziły później oddziały Czachowskiego, Kononowicza, Grylińskiego i innych10.

Legenda o Zaginionym Skarbie Powstańców11 Stare zamki, pałace i dwory mają zwykle własne legendy. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, są głęboko zakorzenione w ludowej tradycji. Jedna z takich tajemniczych opowieści związana jest z bartodziejskim dworem. Legenda głosi, że ostatni oddział powstańczy w 1864 r. toczył walki z wrogiem w okolicach Bartodziej. Powstańcy uciekając przed Rosjanami, zakopali w parku, w pobliżu dworu, skrzynię pełną kosztowności. Nie zdążyli jednak powiedzieć o niej nikomu z mieszkańców wsi i wkrótce wpadli w ręce przeciwnika. Większość zginęła, a tych, którym darowano życie, czekała niechybnie syberyjska katorga. Park krył w sobie tajemnicę zakopanej skrzyni, o skarbie nie wiedział już nikt.

www.powstanie1863.zsi.kielce.pl. W nieco innej wersji baśń o skarbie powstańców opublikował w 1997r. Zenon Gierała w książce ,,Baśnie i Legendy ziemi radomskiej”. Wcześniej w 1985r. ukazała się w Tygodniku Radomskim (nr 43). 10 11

14


Byłoby tak zapewne do dziś, gdyby nie zdarzenie, do którego doszło kilka lat później. Pewnej nocy, gdy zegar zaczął wybijać godzinę dwunastą, dziedziczkę dworu, wdowę Laurę Gordonową zaniepokoił dziwny powiew. Noc była wyjątkowo spokojna, a mimo to wiatr o mało nie zgasił płomienia świecy. Nagle przed kobietą pojawił się zmarły przed wieloma laty poprzedni właściciel dworu, Andrzej Deskur.

BARTODZIEJE

- Nie obawiaj się! - duch uspokoił ją głębokim, zdecydowanym głosem - Wróciłem na ziemię tylko po to, by pomóc wam odnaleźć skrzynię z klejnotami i złotem. Odkopcie ją, a za ukryte kosztowności wznieście kościół. Pamiętajcie tylko o jednym - napomniał stary dziedzic - skrzynię wydobędzie tylko ten, kto przybędzie we wskazane miejsce wraz ze wszystkimi przedmiotami potrzebnymi podczas nabożeństwa. Duch znikł, a kobieta omal nie padła zemdlona. Rano pierwsza myśl, jaka przeszła jej przez głowę, skłaniała do uznania odwiedzin Deskura ze senną marę - może to przez wino podane do kolacji - pomyślała. Zmieniła jednak szybko zdanie i powiadomiła o wszystkim księdza. Gdy przechodząc przez parkową aleję, na jednym z wiekowych dębów, ujrzała świeżo wypalony ślad dłoni, wskazującej miejsce, o którym mówił duch. Ksiądz przybył bez zbędnej zwłoki zabierając potrzebne do mszy przedmioty, a wraz z nim kościelny dźwigający na plecach wór z narzędziami do wydobycia skrzyni. Na poszukiwania wraz z proboszczem udała się dziedziczka, wciąż głęboko przejęta całym zdarzeniem. Po chwili dotarli na miejsce. Już po kilku uderzeniach szpadla ukazał się im potężny kufer. Odkryli wieko, pod którym znajdowały się bezcenne klejnoty i błyszczące, złote monety. Deskur mówił prawdę, był tu prawdziwy skarb. Nagle stanął przed nimi wysoki, ubrany w czarny płaszcz mężczyzna. Czy macie wszystko, aby odprawić mszę? - zapytał z drwiną w głosie. - Wszystko - odparł pewny swego ksiądz. - Jeśli tak, to pokaż mi gasidło do świec! Proboszcz rozłożył jedynie bezradnie ręce. Kościelny rzucił się do wora z narzędziami. Na próżno. Gasidło zostało w świątyni. Osobliwy przybysz zaśmiał się przeraźliwie, skoczył w górę, i kręcąc się jak fryga skrył się w gęstwinie drzew. Gdy ponownie spojrzeli na miejsce, gdzie stała skrzynia, już jej tam nie było. Znikła bez śladu. Od tego czasu nikomu nie udało się jej odnaleźć, nigdy też więcej nie pojawił się Deskur by wskazać gdzie jej szukać. A tajemniczy przybysz w czerni do dziś ukazuje się mieszkańcom Bartodziej, gdy przy pełni księżyca, około północy, przechodzą w okolicach dworu. Podobno widać wówczas kontur jego mrocznej postaci, a przejmujący chichot nie daje zasnąć tej nocy.

15


Krzyż powstańców 1863 r. Przy szosie przechodzącej przez Bartodzieje, obok remizy strażackiej, na betonowym postumencie, postawiony jest krzyż z lastryko. Na kolumnie krzyża zamocowano tablicę z wyrytym napisem:

BARTODZIEJE

POWSTAŃCOM POLEGŁYM W 1863 R. MIESZKAŃCY WSI BARTODZIEJE 1 XI 1968 R. K.J.

Inskrypcja na pomniku powstańców Pomnik powstańców w Bartodziejach

Napis na tablicy wskazuje jednoznacznie na intencje postawienia krzyża. Była sołtys, Helena Baran, pamięta, że w latach 30. XX w. stał tu drewniany krzyż ufundowany przez mieszkańców wsi. Gdy w latach 60. wznoszono budynek remizy OSP, z inicjatywy Józefa Jankowskiego, miejscowego rolnika i działacza ludowego - przewodniczącego Powiatowej Rady Stronnictwa Ludowego, stary krzyż drewniany został zastąpiony obecną figurą. Wykonawcą robót był Jan Kalbarczyk, kamieniarz z pobliskiej wsi Olszowa. I to jego inicjały (K.J.) zostały utrwalone na powyższej tablicy12.

12

16

www.bartodzieje.pl.


Żołnierska mogiła z czasów I wojny światowej W lesie za wsią Mąkosy Stare znajduje się żołnierska mogiła z okresu I wojny światowej. Ten zbiorowy grób ma postać niewielkiego kopca, na którym został umieszczony metalowy krzyż. Tak o tym miejscu pisał w swoich wspomnieniach, pochodzący z Mąkos Starych, Jerzy Jelonkiewicz: „Naprzeciwko połowy gruntów wsi Mąkosy w odległości około 250 metrów od granicy rowu, rozciąga się pasmo wzgórz morenowych ciągnące się aż do wsi Stoki. Na jednym ze wzniesień znajdowały się tzw. umarlaki. Umarlakami nazywano mogiłę, w której zostali pochowani żołnierze armii rosyjskiej i austriackiej polegli w czasie I wojny światowej. Mogiłą tą opiekowali się uczniowie szkolni z Mąkos”13.

MĄKOSY STARE

Mogiła z okresu I wojny światowej

Opiekę nad mogiłą sprawują uczniowie Publicznej Szkoły Podstawowej w Mąkosach Starych.

13

Jelonkiewicz J; Historia wsi Mąkosy Stare, Archiwum Szkolne Publicznej Szkoły Podstawowej w Mąkosach Starych, s.17.

17


Tablica ku czci Jana Skrzyszewskiego przy Publicznej Szkole Podstawowej W 2006 r. Publiczna Szkoła Podstawowa w Lesiowie otrzymała imię Jana Skrzyszewskiego, przedwojennego kierownika tej placówki, zamordowanego w 1940 r. w Katyniu.

LESIÓW

Jan Skrzyszewski pełnił stanowisko kierownika szkoły w Lesiowie w latach 1937 – 1939. W sierpniu 1939 r. jako kapral – podchorąży rezerwy został zmobilizowany do 27. „Częstochowskiego” Pułku Piechoty, wchodzącego w skład 7. Dywizji Piechoty. Po walkach w rejonie Skarżyska-Kamiennej, Szydłowca, Iłży prawdopodobnie resztki żołnierzy 7 DP wycofały się przez przedmoście maciejowickie na prawy brzeg Wisły i dalej na południowy wschód w kierunku Rumunii. Tutaj jak wielu innych, Jan Skrzyszewski trafił do sowieckiej niewoli i obozu w Kozielsku. W lipcu 1943 r. rodzina dowiedziała się, że znajduje się na liście polskich oficerów zamordowanych w Lesie Katyńskim14.

Tablica na pomniku przed PSP w Lesiowie ku czci Jana Skrzyszewskiego

W dniu 15 kwietnia 2010 r. ku czci patrona i wszystkich zamordowanych w 1940 r. na terenie Związku Sowieckiego przed szkołą zasadzony został Dąb Pamięci. Na tablicy na kamieniu-pomniku umieszczony został napis: DĄB PAMIĘCI PORUCZNIKA JANA SKRZYSZEWSKIEGO UR. 15.05.1908 W RADOMIU ZAMORDOWANEGO W 1940 R. W KATYNIU LESIÓW 15.04.2010 PROGRAM „KATYŃ… OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA” 14

18

Lombarski Jacek.; 80 lat nauczania w Lesiowie, Tygodnik Radomski nr 22/2012 s.4.


Pomnik pomordowanych w hitlerowskim obozie jenieckim W okresie II wojny światowej w obozie jenieckim utworzonym przez Niemców w Dąbrowie Kozłowskiej, zginęło kilkuset sowieckich jeńców. Więźniowie obozu wegetowali w niewyobrażalnie trudnych warunkach, byli głodzeni i zmuszani do niewolniczej pracy. W obozach tworzonych przez niemieckie wojsko panowały epidemie tyfusu, co w połączeniu z terrorem ze strony strażników i głodem powodowało bardzo wysoką śmiertelność15.

DĄBROWA KOZŁOWSKA

Pomnik pomordowanych w obozie w Dąbrowie Kozłowskiej

Na pomniku znajdującym się na skraju lasu, tuż za wsią, umieszczony został napis: MIEJSCE UŚWIĘCONE MĘCZEŃSKĄ KRWIĄ 240 OBYWATELI RADZIECKICH WZIĘTYCH DO NIEWOLI I ZAMORDOWANYCH W BESTIALSKI SPOSÓB PRZEZ HITLEROWSKICH OKUPANTÓW W LATACH 1942 – 1944 / CZEŚĆ ICH PAMIĘCI / SPOŁECZEŃSTWO POWIATU RADOMSKIEGO W XX ROCZNICĘ P.R.L Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939-1945. Informator encyklopedyczny, red. Czesław Pilichowski i in., Warszawa 1979, s. 569-570 15

19


Pozostałości niemieckiego poligonu z okresu II wojny światowej Ślady niemieckiego poligonu z okresu II wojny światowej znajdujące się na terenie gminy Jastrzębia, to głównie bunkry w lesie zwanym „Sowie Góry” w okolicach Woli Goryńskiej i Wolskiej Dąbrowy. Poniższy tekst autorstwa Grzegorza Bieńka przybliża historię tego miejsca „Heeresgutsbezirk Truppenübungsplatz Mitte Radom”

,,SOWIE GÓRY”

Żelbetonowe budowle w „Sowich Górach” to pozostałości historii o nazwie Lager Kruszyna głównego elementu sieci poligonów utworzonych w promieniu 40 kilometrów wokół Radomia. Lager Kruszyna był poligonem artyleryjskim i piechoty, mieścił się w nim sztab i administracja. To tutaj zaprzysięgano wszystkie jednostki nawet jeśli były szkolone w innej części obozu. Tu też był sztab Legionu Gruzińskiego i 638 pułku piechoty LVF.

Bunkier w okolicy wsi Wolska Dąbrowa

Decyzja o utworzeniu poligonu w Kruszynie zapadła latem, a jego budowę rozpoczęto po 15 września 1940 r. Był to ostateczny termin wysiedlenia mieszkańców Bartodziej i 26 okolicznych wsi. Mieszkańcy Gorynia stawiali opór, nie chcieli porzucać ojcowizny. Goryń i Mąkosy spalono, stawiających opór wymordowano. Część mieszkańców zostało, bo dokąd mieli iść? Zatrudniono ich przy budowie i w prowadzonym przez Niemców majątku rolnym. Niemcy zadbali o to, by pracownicy nie mieszkali w swoich domach, a zajęli inne bliższe domostwa. Mężczyźni zostali skoszarowani, by ograniczyć możliwość ucieczki i przyłączenia się do oddziałów partyzanckich oraz w celu utrzymania w tajemnicy budowy obozu. Co się nie udało. Rozbudowano stacje kolejowe Kruszyna i Bartodzieje. Zmeliorowano cały teren. Wybudowano drogi z kostki kamiennej. Wybudowano baraki, schrony, schron dowodzenia, schrony obserwacyjne, strzelnicę, kino i stołówkę. Przeniesiono część drewnianych budynków z okolicznych wiosek, tworząc miasteczko do treningu walk w terenie zabudowanym. Przeniesiono drewniany budynek

20


szkoły, zamieniając go na dom dla komendanta. Dworek w Bartodziejach stał się hotelem dla wyższych oficerów, instruktorów i gości. W późniejszym okresie, gdy linia frontu była bliżej, był tam szpital. Powstały też obozy pracy dla Żydów w Kruszynie, Jedlińsku, Lesiowie i Dąbrowie Kozłowskiej. W dniu 16 grudnia 1942 roku Żydzi więzieni w Kruszynie zakończyli pracę. Następnego dnia dowiedzieli się o likwidacji obozu i planowanej deportacji do obozów zagłady. To wywołało bunt. Dokładna liczba przebywających tam wówczas Żydów nie jest znana. Szacuje się, że było to około 2 tysięcy. W dniach 18 i 19 grudnia 1942 r. spośród ocalałych 557 Żydów czekających na transport do obozów zagłady, zabito 113 w czasie prób ucieczki i oporu. Kolejnych 18 osób zostało zabitych w czasie transportu do Jedlińska. Niektórym udało się uciec dość daleko zanim dosięgła ich kula.

,,SOWIE GÓRY”

Zachowany bunkier w lesie „Sowie Góry”

Ich zwłoki znajdowali i grzebali okoliczni mieszkańcy. Rolę taniej siły roboczej przejęli jeńcy radzieccy, z których 700 zostało pochowanych na cmentarzu w Goryniu. Powstał poligon gdzie tworzono i szkolono oddziały Wehrmachtu. Z okolicznych obozów jenieckich rekrutowano też jednostki złożone z jeńców radzieckich tzw. Ost-legiony. Na brak ochotników nie narzekano. Obóz jeńców radzieckich to było szczere pole ogrodzone drutem kolczastym. W czasie mrozów szanse na przeżycie mieli tylko ci stłoczeni w środku, o ile nie zostali zagnieceni. W takich warunkach niemal każdy usiłował zmienić swój los. Niemcy wykorzystali przy tym fakt, że ZSRR był zlepkiem wielu narodowości. Tworzyli więc jednostki mające walczyć o wolną Gruzję, Turkiestan, itp. Jeńcy zgłaszający się do Ost-legionów kierowani byli do zwalczania coraz aktywniejszej partyzantki. Wyróżniali się wyjątkowym okrucieństwem. Była to dla nich okazja do bezkarnych morderstw rabunków i gwałtów. Wraz ze zmieniającą się sytuacją na froncie ich światopogląd też się zmieniał. Wysyłani na akcje pacyfikacyjne nie wracali, przyłączając się do oddziałów partyzanckich lub tworząc bandy rabujące okolice. Niemców przy okazji też. Wobec takiej sytuacji Niemcy wysyłali rosyjskojęzyczne jednostki jak najdalej. Do Francji, Grecji, Holandii i Danii. W Kruszynie byli też francuscy ochotnicy (LVF), z których w dniu 1 września 1943 r. utworzono II, a w 1944 r. IV batalion 638 pułku piechoty. W okresie walk o przyczółek

21


warecko-magnuszewski i bitwy pod Studziankami w Woli Goryńskiej mieścił się sztab Spadochronowo-Pancernej Dywizji Luftwaffe “Hermann Goering”. Teren poligonu ostatecznie zdobyto w drugiej połowie stycznia 1945 roku. Po wojnie teren nasycony był niewypałami i dość długo trwało jego rozminowanie. Wtedy też część schronów została wysadzona. W 1980 roku na tym terenie stacjonowała radziecka zmechanizowana jednostka wojskowa. Po wojnie teren starano się przywrócić do użytku rolniczego i leśnego. Obiekty poligonu były rozbierane i dewastowane. Oparły się tylko te najmocniejsze. Do dnia dzisiejszego pozostały, m.in:

,,SOWIE GÓRY”

- rozbudowane stacje kolejowe Bartodzieje i Kruszyna. W Kruszynie na rampie wyładunkowej jeszcze jest widoczny podpis nadzorcy budowlanego i rok ukończenia budowy (Otto Lange 1942), - bunkier dowodzenia o długości 18,46 i szerokości 7,40 metra. Znajdują się w nim trzy komory: przedsionek. Pomieszczenie dowództwa ze szczeliną obserwacyjną oraz izba żołnierska z miejscami do odpoczynku dla 24 żołnierzy. W izbie żołnierskiej znajdowała się wyciągarka z liną do holowania makiet strzelniczych. Teren, po którym holowano makiety, został tak zryty pociskami i przesycony spalonymi materiałami wybuchowymi, że do dnia dzisiejszego nic nie chce tam rosnąć, - 12 schronów amunicyjnych o wymiarach średnio 8,60 na 5,25 m. i wysokości do 3 m. Wewnątrz dwie komory: przedsionek i komora główna z miejscami do odpoczynku dla 4 żołnierzy. Mocowano w nim do ścian typowe nosze do transportu rannych składane na ścianę. Głównym jednak przeznaczeniem tych schronów było składowanie amunicji, - jeden schron nietypowy z wejściem od wschodu spełniający podobne zadania. Wejścia większości obiektów są od północy. Strzelano w czasie ćwiczeń w kierunku północnym. (Znacznie lepiej się strzela mając słońce za plecami a nie świecące w oczy.), - piwnica komendanta garnizonu pełniąca również funkcję schronu przeciwlotniczego, - 3 strzelnice, - kotwy do mocowania bloczka liny holującej zmieniająca kierunek holowania makiet z prostopadłego na równoległy do schronu dowodzenia, - schrony obserwacyjne w miejscowości Lipa. To stąd informowano o celności i korygowano ogień artylerii w czasie ćwiczeń. Odległość od stanowisk artylerii to dokładnie 10 kilometrów, - 2 potężne piwnice wykorzystywane do dnia dzisiejszego , - 3 budynki zamienione na mieszkania. Powoli zanikają: ruiny kina garnizonowego; ruiny stołówki z kuchnią; nasypy kolejowe w tym stanowiska bojowego armaty Siegfried; resztki mostu na Radomce budowanego w 1941 roku. Most budowano z uwagi, że istniejący miał za małą nośność. W tym czasie rozbudowywano też linie kolejowe w całym Generalnym Gubernatorstwie przygotowując się do wojny ze ZSRR; rowy melioracyjne; pozostałości okopów i ziemianek; Ogromnym zagrożeniem są nadal niewypały. Na tym terenie niebezpieczne są też zapadające się podziemne instalacje.

22


BIOGRAMY Andrzej Deskur (1792 – 1850) Informacje pochodzą z publikacji Andrzeja Szymanka „Testament Andrzeja Deskura z 1864 roku”, opublikowanego w Biuletynie Kwartalnym Radomskiego Towarzystwa Naukowego, (tom XXXII, zeszyt 1-2. 1997)

BIOGRAMY

Andrzej Deskur był jednym z największych posiadaczy ziemskich w guberni radomskiej w latach 50. XIX w. Oprócz Gorynia należały do niego Bartodzieje, Smogorzów, Żabianka, Pająków, 2 domy w Radomiu, oraz dobra w guberni wołyńskiej i województwie kijowskim. Deskurowie wywodzili się od francuskiego szlachcica Jana Piotra de Descours, który przybył do Polski w początkach XVIII w. Andrzej Deskur urodził się 30 XI 1776 r. Był synem Jana pułkownika gwardii pieszej litewskiej i Salomei z Opackich podstolanki owruckiej. W 1792 r. wstąpił do wojska polskiego, odbył kampanie 1792 i 1794 r. brał udział w kampaniach napoleońskich, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Wojskowego Polskiego i Legii Honorowej. Przy reorganizacji wojska polskiego w 1815 r. otrzymał dymisję. Po zakończeniu kariery wojskowej zajął się aktywnie działalnością gospodarczą skierowaną na powiększenie własnego majątku. W 1818 r. pełnił urząd naddzierżawcy ekonomii kozienickiej, prowadził liczne interesy ze starozakonnymi, wydzierżawiając im dochody z propinacji, kupował domy w Kozienicach, wydzierżawiał folwarki, m.in. Kozłów. Brał aktywny udział w życiu politycznym, w latach 1830-31 był posłem na sejm, opowiadając się za oczynszowaniem chłopów. Działał na rzecz rozwoju szkolnictwa elementarnego w ekonomii kozienickiej. Deskurowie przez kilkanaście lat mieszkali w Kozienicach, później przenieśli się do Radomia. W Goryniu i Bartodziejach, które były stale wydzierżawiane, przebywali sporadycznie. Andrzej Deskur zmarł 17 VIII 1850 r. w Cieplicach (Toeplitz), gdzie udał się na kurację. W 9 lat po śmierci jego zwłoki sprowadzono do kraju i pochowano w rodzinnym grobie w kościele parafialnym w Goryniu. Symboliczny pogrzeb odbył się 8 lutego 1859 r. W 1846 r. Andrzej Deskur sporządził testament, w którym szczegółowo rozporządził aktywami, wycenianymi na kwotę około 162 274 rs. Ponieważ Deskurowie nie doczekali się potomstwa, majątek dziedziczyła jego żona Helena, zmarła w 1858 r. oraz bracia Jan i Józef, ich dzieci i wnuki. Na kościół w Goryniu testator zapisał 6 000 rs. z czego połowa stanowiła “wieczny fundusz dla powyższego kościoła”, a od reszty 5% rocznie miał otrzymywać proboszcz za odprawienie nabożeństw w intencji ofiarodawcy i jego rodziny. Bartodzieje, Wola Goryńska i Goryń przypadły Stanisławowi Deskurowi bratankowi Andrzeja, synowi Józefa. Testator zobowiązał go do spłaty sióstr Michaliny i Ksawery, które w rok po zamążpójściu miały otrzymać po 3 750 rs. W faktyczne posiadanie odziedziczonych dóbr Stanisław Deskur wszedł w grudniu 1851 r. i podobnie jak poprzedni właściciel nie mieszkał w nich, lecz oddawał w dzierżawę.

23


Kazimierz Mróz (1891 – 1987) Poniższy tekst został opracowany w oparciu o biogram Kazimierza Mroza, autorstwa Stanisława Ośki, opublikowany w książce „Znani i Nieznani ziemi radomskiej”16

BIOGRAMY

Urodził się 18 stycznia 1891 r. w rodzinie chłopskiej, we wsi Jastrzębia. Rodzice jego Ewa i Piotr byli właścicielami niewielkiego gospodarstwa rolnego. Tu także uczęszczał w latach 1899-1904 do szkoły początkowej. W 1911 r. zdecydował się na opuszczenie rodzinnej wsi, udając się na dalszą naukę do jednorocznej szkoły rolniczej w Pszczelinie. Po jej ukończeniu wstąpił na kurs Warszawskich Kursów Pedagogicznych, które ukończył w 1916 r. jako Seminarium Nauczycielskie im. St. Konarskiego. Przez trzy kolejne lata był nauczycielem jednoklasowej szkoły początkowej w Cecylówce, a następnie w Wólce Brzóskiej w powiecie kozienickim. W 1919 r. uzyskawszy stypendium od Rady Szkolnej Powiatowej w Kozienicach, podjął naukę na Rocznym Kursie Pedagogicznym w Warszawie, a następnie odbył służbę wojskową. W rok później podjął ponownie pracę nauczycielską w Wólce Brzóskiej, gdzie pracował do września 1923 r. Z zamiarem kontynuowania nauki udał się następnie do Łodzi. Podjął pracę nauczycielską, a w godzinach wolnych od zajęć w szkole uczęszczał przez rok do Instytutu Nauczycielskiego na wykłady z historii, a następnie przez trzy kolejne lata do Wyższej Szkoły Nauk Społeczno-Ekonomicznych. Nie był to ostatni etap studiów Kazimierza Mroza. W 1927 r. uzyskując 10-miesięczny urlop bezpłatny, podjął studia 2-letnie w Studium Pracy Społeczno-Oświatowej przy Wolnej Wszechnicy Polskiej, gdzie pod kierunkiem prof. H. Radlińskiej napisał, a następnie obronił pracę dyplomową pt. „Jastrzębia, wieś powiatu radomskiego”. Tęsknota do ziemi rodzinnej, zawiodła go tym razem do Kozienic, miasta niezbyt odległego od ukochanej Jastrzębi, gdzie w 1928 r. rozpoczął pracę nauczycielską w szkole powszechnej. W 1931 r. zawarł związek małżeński z Marią Kinastówną, nauczycielką szkół łódzkich, która była jego wierną towarzyszką życia i pracy. Kazimierz Mróz łączył swą pracę dydaktyczno-wychowawczą w szkole z pracą społeczną i kulturalną w środowisku. Działalność publicystyczną, rozwiniętą w latach 20. i kontynuowaną w latach 30., rozpoczął opublikowaniem na łamach „Gazety Świątecznej” w 1913 r. artykułu pt. „Z parafii Jedlni pod Kozienicami”. Kolejna publikacja pt. „Z moich pielgrzymek” ukazała się w 1923 r. w numerze 7. wychodzącego wówczas w Radomiu „Przeglądu Sejmikowego”. Szczególnie ożywioną działalność publicystyczną uprawiał w latach 30. jako stały współpracownik wychodzącego w Zwoleniu miesięcznika pt. „Głos Młodej Wsi” – redagowanego przez nauczyciela i działacza ludowego Stanisława Podrygałłę.

Ośko Stanisław; Kazimierz Mróz 1891-1987, w: Zwolski Cz. (red.); Znani i nieznani ziemi radomskiej, Radom 1990, T. III, s. 202 - 205. 16

24


W latach okupacji hitlerowskiej kontynuował pracę nauczycielską oraz naukowo – badawczą. W jego mieszkaniu w Kozienicach spotykali się działacze podziemnego ruchu oporu, z którymi utrzymywał stałe kontakty. W końcu 1944 r. został z Kozienic wysiedlony przez okupantów. Wrócił wówczas do swojej rodzinnej wsi Jastrzębi, aby pozostać w niej na stałe. Po wyzwoleniu ziemi radomskiej spod okupacji hitlerowskiej podjął wraz z żoną pracę nauczycielską w Jastrzębi. Został tam kierownikiem szkoły. Brał udział w organizowaniu w 1945 r. na terenie gminy Kozłów Gminnej Rady Narodowej, której został przewodniczącym. Z jej ramienia zajął się odbudową i rozwojem oświaty w gminie, w której dotąd nie było ani jednej szkoły 7-klasowej. Dzięki jego energicznym działaniom zniszczone w czasie okupacji cztery szkoły podstawowe w gminie, w tym również w Jastrzębi, otrzymały od wojska baraki poniemieckie, w których wznowiono naukę. Z prac drukowanych po 1945 r. należy wymieniać m. in. „Z przeszłości miasta Iłży” (1957 r.), „Rozwój granic powiatu radomskiego” (1964 r.), Walka o szkołę polską w Radomskiem w 1905 r. (1965 r.) W latach 70. ukazała się drukiem, opracowana przed wojną monografia Ursynów, wieś powiatu kozienickiego. Na emeryturę przeszedł w 1952 r. Dorobek naukowy K. Mroza obejmuje wiele artykułów i rozpraw naukowych, z których część nie została dotąd opublikowana. Z bogatych zbiorów bibliotecznych znajdujących się w dwóch skromnych pomieszczeniach jego drewnianego domku w Jastrzębi, korzystało rokrocznie dziesiątki studiujących nauczycieli, studentów, a także doktorantów.

BIOGRAMY

Ci, którzy z nim współpracowali, potwierdzą, że Kazimierz Mróz był człowiekiem niezwykle skromnym i prawym, życzliwym ludziom, ale reagującym żywo na wszelkiego rodzaju popełniane błędy i niesprawiedliwość w życiu społecznym. Swoje zbiory książkowe przekazał bibliotece, zaś rękopisy i materiały archiwalne – Archiwum Państwowemu w Radomiu. Posiadał wiele dyplomów honorowych i odznaczeń, które otrzymywał za pracę zawodową i naukowo – badawczą, jak też społeczno-kulturalną. Zmarł 16 stycznia 1987 r., przeżywszy 96 lat. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Jastrzębi. W 2012 r. w 25. rocznicę śmierci Kazimierza Mroza Stowarzyszenie Wspierania Rozwoju Gminy Jastrzębia „Gościniec” wydało publikację pt. „KAZIMIERZ MRÓZ - ZARAZIĆ PASJĄ”, popularyzującą sylwetkę tego wyjątkowego nauczyciela i regionalisty.

25


Bolesław Machnio (1919 - 2000)

BIOGRAMY

Postać Bolesława Machnio przybliżona została w artykule, który ukazał się w latach 90. w Tygodniku Radomskim, na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez Mieczysława Kacę. Oto obszerne fragmenty tej publikacji17: Bolesław Machnio ukończył szkołę rolniczą w Wacynie w 1937 roku i rozpoczął pracę w spółdzielczości spożywców. Uczestnicząc w zebraniach organizacji młodzieżowych poznał wielu działaczy m.in. późniejszego komendanta głównego BCh Franciszka Kamińskiego, Stanisława Jaworskiego z Garbatki, Stanisława Podrygałło – nauczyciela szkoły rolniczej Zwoleniu, a jednocześnie zajmującego się oświatą wśród dorosłych w powiecie radomskim i Jana Flaka z Zielonki Nowej. Właśnie tego rodzaju znajomości spowodowały, że już jesienią 1939 roku zjawił się u niego Jan Flak zachęcając do włączenia się. A że Bolesław Machnio był kierownikiem spółdzielni spożywców w Jastrzębi, którą następnie przeniesiono do Owadowa (tu Machnio zamieszkał, po wysiedleniu mieszkańców Jastrzębi spowodowanym utworzeniem na tym terenie rozległego poligonu ćwiczebnego dla armii niemieckiej). A kierownik sklepu spółdzielczego miał urzędowy glejt i możliwość legalnego podróżowania po ówczesnej Generalnej Guberni, w celach zaopatrzeniowych. Tym sposobem Bolesław Machnio ps. „Dąb” został kolporterem prasy ludowej. Jeździł po nią najczęściej do Warszawy, zaopatrując w prasę konspiracyjną trzy powiaty: radomski, kozienicki i iłżecki. W praktyce wyglądało to w ten sposób, że docierał do wskazanych adresów, na ulicę Koszykową, Królewską, Złotą czy Chmielną. Początkowo pakunki zabierał osobiście, a że były takie same, jak kartony zawierające np. cukierki, prasa jechała do stacji PKP Bartodzieje jako towarowa przesyłka kolejowa. Bolesław Machnio kolportował: „Orkę”, „Przez walkę do zwycięstwa”, „Ku zwycięstwu”, adresowaną do dzieci „Biedronkę”, gazetę dla kobiet. Każdorazowa zawartość przesyłek nadawanych w Warszawie zawierała od 10 tysięcy do 12 tysięcy konspiracyjnych gazet. I co ciekawe, nie zabezpieczali jej ludzie uzbrojeni w pistolety maszynowe, czy nawet rewolwery. Sam Machnio zrezygnował z możliwości noszenia „gnata” za pazuchą, czy też w którejś kieszeni. – Było to dla mnie bezpieczniejsze – wyjaśnia powody. Cóż bowiem mógłby zdziałać uzbrojony kolporter, gdyby na ulicach Warszawy, czy na dworcu PKP, spotkał go patrol niemiecki. Patrol taki składał się od pięciu do ośmiu ludzi! Gdy zdarzało się, że niemieccy kontrolerzy prosili o rozpakowanie któregoś z kartonów, odsłaniał wnętrza tych, które zawierały szkolne materiały piśmienne, czy choćby landryny. I udawało się. Przez całą okupację nie wydarzyła się większa wpadka. Mniejsze bywały. Oto Niemcy zatrzymali (27 czerwca 1943 roku) Stanisława Sionka „Nawrota” z Jedlanki – szefa łączności w Komendzie Obwodu BCh, który rozwoził prasę konspiracyjną. „Nawrot” bojąc się, że nie wytrzyma tortur, powiesił się w celi iłżeckiego aresztu. Właśnie tenże „Nawrot” pobierał prasę przywożoną przez Bolesława Machnio z Warszawy. Do Zwolenia, z magazynów spółdzielni spożywców znajdują16

26

Kaca Mieczysław; Koloporter, Tygodnik Radomski 1/1997 s.10.


cych się przy ul. Zbrowskiego w Radomiu (tuż przy torach kolejowych) zabierał prasę najczęściej Bolesław Skowroński. Wybuch powstania warszawskiego przerwał kontakty pana Bolesława z dyspozytornią prasy w Warszawie. Ale wówczas ukazywało się już wiele wydawnictw regionalnych i całkiem lokalnych.

BIOGRAMY

Pod koniec wojny drukarnię uruchomili także ludowcy powiatu radomskiego. Konspiracyjna działalność Bolesława Machnio ograniczała się nie tylko do kolportażu prasy. Spełniał też rolę łącznika pomiędzy komendą obwodu, czy też trójką „Rocha” powiatu radomskiego a innymi zakonspirowanymi służbami. Od 1943 roku był nawet członkiem tej „trójki”, czyli kierownictwa politycznego ludowców pow. radomskiego. Mieszkał wtedy już w Radomiu, a jego żona Julianna – „Cicha” była członkiem kierownictwa powiatowego Ludowego Związku Kobiet. Ciekawe są fakty towarzyszące powojennej działalności Bolesława Machnio. Pracował on w zarządzie powiatowym PSL. Biuro mieściło się najpierw na ul. Moniuszki 12, w sam raz naprzeciw siedziby UB. potem zostało przeniesione na Mickiewicza 33. Zaczęły się zaczepki, podchody, zatrzymywanie i przetrzymywanie aktywistów. Nasiliło się to przed zapowiedzianą wizytą w Radomiu przywódcy PSL, wicepremiera Rządu Jedności Narodowej Stanisława Mikołajczyka. Okazją była uroczystość poświęcenia sztandaru Zarządu Powiatowego PSL. Bolesław Machnio pamięta, że uroczystości pozareligijne miały odbyć się w kinie „Bałtyk”. Wynajęli salę, w której już poprzedniej nocy zjawiło się kilkudziesięciu członków i sympatyków PSL zaprawionych w działalności BCh i „Wici”. Mieli nosa. Przed uroczystościami wpadła na salę bojówka inspirowana przez PPR i UB. Rozpoczęła się bijatyka. Ludowcy wyrzucili napastników. Ci przeliczyli swoje siły, nie wiedząc, że PSL-owcy przygotowują się na atak. - Za połamane krzesła jako organizator musieliśmy jednak kierownictwu kina „Bałtyk” zapłacić - uśmiecha się Bolesław Machnio. Sama uroczystość rozwinięcia i poświecenia sztandaru była imponująca. Przybyło na nią 20 tysięcy mieszkańców wsi radomskiej, iłżeckiej, kozienickiej, bo taki obszar obejmował Okręg Wyborczy nr 14, a wybory do Sejmu miały się odbyć 19 stycznia 1947 roku. - Przyszli do mojego domu, a mieszkaliśmy tu, gdzie i teraz, przy ul. Niedziałkowskiego. Dokonywali rewizji w szafie z bielizną. Żona przyglądająca się rewizji spostrzegła, ze funkcjonariuszowi UB wysunął się z rękawa magazynek z amunicją. – O Boże, co Pan robi – krzyknęła. – Zapytaj swego bandyty o to! – zareagował szorstko. I tak potraktowali mnie, Bolesława Machnio, jako bandytę. Przed wyborami zatrzymali w piwnicy siedziby UB, czyli dzisiejszego Pałacu Ślubów, przy ul. Moniuszki. Pewnie dlatego, że znalazłem się na liście wyborczej PSL, choć na dalszym miejscu. Zwolnili 20 stycznia 1947 roku. Dzień po wyborach. Mimo doznanych prześladowań i upokorzeń nie jest jednak zwolennikiem odpowiedzialności zbiorowej sugerowanej w niektórych projektach lustracyjnych. Nie jest, bo zna odpowiedzialność zbiorową z autopsji. Był świadkiem egzekucji mieszkańców Warszawy, m.in. dokonywanej przez hitlerowców w miejscu, gdzie stoi obecnie hotel „Forum”. Zna historię ruchu. Wie, że działaczy ludowych prześladowano i przed wojną, za sanacji. Uzupełniało ją jeszcze bardziej przykre doświadczenie powojenne. Dla Bolesława Machnio najważniejsze są zasady. Pozostał im wierny. Przed wojną budżet państwa zasilały tzw. monopole – przypomina. – Zapałczany, spirytusowy, tytoniowy. Również obecnie nie powinno się zezwolić na prywatyzację tej „złotej żyły” – stwierdza. Uzasadnia to tym, że po sprywatyzowaniu liczyć się należy ze sztucznym zaniżeniem produkcji, żeby mniej zapłacić fiskusowi. Jeśli chodzi o udokumentowanie kombatanctwa, przyznaje, że zaniedbał te sprawy m.in. dotyczące weryfikacji stopnia wojskowego.

27


BIOGRAMY

Władysław Popis (1922 – 1996) Urodził się 1 marca 1922 roku w Czarnolesie. Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuował naukę w Gimnazjum Państwowym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Wybuch wojny uniemożliwił mu zdanie matury. Egzamin dojrzałości uzyskał po wyzwoleniu w 1946 r. Część okresu okupacji spędził w Bardzicach u brata Stefana, który w 1943 roku został proboszczem parafii w tej miejscowości. Tam poznał swoją przyszłą żonę Helenę z Lipińskich. Ślub odbył się 15 sierpnia 1948 roku. Od 1 września 1948 oboje zostali skierowani do pracy w szkole w Mniszku, gm. Wolanów. Już po roku zostali przeniesieni do szkoły w Bartodziejach. Władysław Popis objął stanowisko kierownika tej placówki i zarządzał nią nieprzerwanie do 1982 roku (od września 1972 jako dyrektor). W latach 50. i 60. nauczał przedmiotów ścisłych, głównie matematyki, techniki i przyrody. Na początku lat 60. uzupełnił wykształcenie w Studium Nauczycielskim w Radomiu, a w latach 70. w Instytucie Kształcenia Nauczycieli i Badań Oświatowych w Kielcach. Pracę w Bartodziejach zakończył w 1985 r. Władysław Popis był przez ponad 30 lat centralną postacią bartodziejskiej szkoły, człowiekiem, który tworzył ją niemal od podstaw, a w późniejszym okresie rozwijał, troszcząc się jak o swoją własność. Potrafił przy tym stworzyć wyjątkową atmosferę pracy dydaktycznej oraz harmonijnie wspópracować ze środowiskiem mieszkańców wsi, którzy angażowali się w podejmowane przez niego inicjatywy. Dzięki jego aktywności budynek szkolny, będący w okresie przedwojennym obiektem folwarku, przeszedł rozbudowę i został dostosowany do standardów placówek edukacyjnych, a otoczenie szkoły zostało kompleksowo zagospodarowane. Powstał m.in. budynek gospodarczy wraz z salą do zajęć praktyczno-technicznych i garaż. Pracę nauczyciela i kierownika szkoły Władysław Popis łączył z aktywnością społeczną. Był przez kilka kadencji radnym Gromadzkiej Rady Narodowej w Bartodziejach i Gminnej Rady Narodowej w Jastrzębi. Działał na rzecz likwidacji analfabetyzmu, przyspieszenia elektryfikacji oraz pomocy materialnej dla najuboższych mieszkańców wsi. Szkoła w Bartodziejach była nie tylko miejscem kształcenia dzieci, pełniła także rolę świetlicy wiejskiej, skupiającej życie kulturalne całej okolicy. Kierowanie szkołą w okresie PRL, zwłaszcza w latach 50. oznaczało bycie pod stałą kontrolą władzy. Rolą kierownika była realizacja programu nasyconego partyjną ideologią. Władysław Popis nie był jego gorliwym wykonawcą. Mimo wielokrotnych sugestii ze strony zwierzchników nie wstąpił do żadnej partii politycznej. Aktywnie działał w Związku Nauczycielstwa Polskiego w powiecie radomskim. Władysław i Helena Popisowie mieli trzech synów: Janusz (1950 – 1970), ukończył Studium Nauczycielskie w Ostrowcu Świętokrzyskim na kierunku fizyka z chemią; Marian (ur. 1953), ukończył Wyższa Szkołę Pedagogiczną im J. Kochanowskiego w Kielcach i uzyskał tytuł mgr filologii polskiej; Stanisław (ur. 1955), ukończył Akademię Górniczo – Hutniczą w Krakowie i uzyskał tytuł mgr inż. mechanika ze specjalnością automatyka z przygotowaniem pedagogicznym. W roku 1985 r. zmarła Helena Popis. W tym samym roku Władysław Popis opuścił Bartodzieje i zamieszkał w Radomiu. W latach 1985 – 1988 pracował w Szkole Podstawowej Nr 31 w Radomiu jako nauczyciel zajęć praktyczno-technicznych. Zmarł 13 listopada 1996 roku. Biogram Władysława Popisa opracowano m.in. na podstawie materiałów Archiwum Szkolnego Publicznej Szkoły Podstawowej w Bartodziejach oraz informacji uzyskanych od Mariana Popisa. 18

28


WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

Eugeniusz Jarząbek (ur. 1935) Wspomnienia spisała Aleksandra Jarząbek – uczennica Publicznego Gimnazjum w Jastrzębi Mój dziadek urodził się 24 stycznia 1935 roku w Dąbrowie Jastrzębskiej. Jego ojciec Franciszek miał na wsi sklep u gospodarza nazwiskiem Cierzuch. O drugiej wojnie światowej sam pamięta niewiele, o tamtym okresie opowiadali mu rodzice.

WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

„To stało się znikąd” – mówi, - „Wszystko stało się tak nagle”. Swoją opowieść zaczyna od obowiązkowych poborów do wojska. Młodzi chłopcy byli potrzebni na froncie, goniec jeździł więc od wsi do wsi i zbierał ich. Synowie byli wyrywani swym rodzicom i skazywani na los żołnierza, który dla niedoświadczonego chłopca równał się karze śmierci. Po masowych poborach nastąpiło wysiedlenie wsi, m.in. Wojciechowa, Woli Owadowskiej czy właśnie Dąbrowy Jastrzębskiej. Dziadek wraz z rodzicami i trojgiem rodzeństwa musiał opuścić swój dom i zamieszkać w okolicach Pionek. „Wywieźli nas furmanką do Kościuszkowa, za Pionki. Z domu braliśmy tylko to, co można zabrać, same najpotrzebniejsze rzeczy” – wspomina. W Kościuszkowie przebywał rok. Potem przeniósł się z całą familią do Wojciechowa. Oficjalnie nie wolno tam było mieszkać, ale niektórzy wracali do swoich domów lub domów swoich dalszych rodzin, na własną odpowiedzialność. Musiano się ukrywać dzień i noc. Okna musiały być zabite deskami, nie wolno było palić światła, ani ognia. Jeśli jakiś wojskowy zobaczyłby na wysiedlonej wsi unoszący się z komina dym, zabiłby wszystkich, którzy odważyli się tam wrócić. „Tam tak mieszkaliśmy po cichu, żeby nikt nie widział. Bieda była tam straszna. Takich dwóch chłopców przyniosło od swojej matki jedzenie i z tego trzeba było wyżywić rodzinę”. Kiedy zaczęto wysiedlać ludzi, był to dopiero początek wojny, bo rok 1939. Dziadek miał wtedy tylko 4 lata. Dla takiego małego chłopca trudno było pojąć, co się właściwie dzieje. Wszyscy byli zdezorientowani, przestraszeni, niepewni o swój los i swojej rodziny. Dopiero w roku 1942 zezwolono oficjalnie na zamieszkanie i ludzie zaczęli masowo wracać do swoich rodzinnych wsi. Panowała bieda, ponieważ wszystkie zimie, które kiedyś należały do chłopów, gospodarzy i rolników, przywłaszczył sobie obszarnik niemiecki nazywany przez miejscowych baorem. „Zabrał nam wszystkie pola. Dał nam tylko małe poletko, skrawek ziemi na warzywa, żebyśmy mieli co jeść. Byliśmy tacy mali wtedy, takie smyki, to podkradaliśmy mu ziemniaki”. Powoli wszyscy zaczęli układać sobie życie na nowo, przynajmniej starali się to robić. Ich priorytetem było znalezienie jedzenia, odbudowanie domu, po prostu przystosowanie się do nowych warunków życia. Dzieci zaczęto posyłać do szkoły. Oczywiście pisząc szkoła nie mam na myśli okazałego budynku, klas lekcyjnych i tablic. Tamtejsza szkoła mieściła się w Owadowie, w okolicach dzisiejszego tartaku. Nie było zeszytów, a książki (tj. elementarze) odkupywali wszyscy od siebie. Wiedzę przekazywano więc głównie ustnie, przez jedną nauczycielkę. Wojsko niemieckie zajęło tereny tamtejszych wsi, potrzebny był teren do ćwiczeń. Okoliczną wioskę, Wólkę Lesiowską doszczętnie spalono, mieszkańców wysiedlono, a cały teren został przekształcony w strzelnicę. W 1935 roku powstała stacja kolejowa w Kolonii Lesiów. W czasie wojny była ona kilkakrotnie bombardowana przez oddziały niemieckie, podobnie jak lesiowski most na rzeczce Radomce. Około 1945 roku do wiosek wkracza Armia Czerwona. Całe tereny były ostrzeliwane, żołnierze chcieli w ten sposób wypłoszyć stąd Niemców, a ponieważ na ich ogień nie było odzewu ze strony niemieckiej szli naprzód pewnie. Mimo wejścia oddziałów rosyjskich niektórzy wojskowi niemieccy zostali. „Pojedynki Niemców były i były łapane. Patrzyłem wtedy na jedno zdarzenie z tym związane. Pewien Niemiec czołgał

29


WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

się na polu, do okopu. Jakiś gospodarz pokazał go rosyjskiemu żołnierzowi, aby ten go zabił. Rusek poleciał do niego, był już niedaleko, już miał strzelać, ale Niemiec wycelował w niego i zabił go pierwszy. Ocalawszy począł dalej się czołgać […] Niemiec doczołgał się w końcu do rowu, potem przyszedł do wsi i tu się usadowił. I później jak widział jakiegoś Ruskiego, to wszystko wystrzeliwał, nie mógł go nikt unieszkodliwić, tego oficera niemieckiego”. Pojedynczy Helmuci byli uśmiercani przy okopach lub na polach, trupy pozostawiano po prostu na miejscu egzekucji, nie dbając o dalszy los ciał wytępionych Niemców. Jednostkowych oficerów niemieckich nie brano do niewoli, tylko od ręki likwidowano. Wspomniany wcześniej obszarnik pochodzenia właśnie niemieckiego, uciekł zaraz po wtargnięciu Armii Czerwonej, bo najprawdopodobniej zostałby zgładzony. Dziadek Gienek zapytany czy okoliczna, cywilna ludność była w jakiś sposób „tępiona” przez najeźdźców odpowiada zdecydowanie „nie”. „Trzeba było przestrzegać pewnych zasad, np. baorowi nie wolno było kraść. Trzeba było się żywić z tego co tam dał, i z tego co samemu wyhodowano. Ludzie musieli u niego pracować, on im nic za to nie płacił. Cała wieś chodziła do niego na robotę „za darmo”. Jak komuś czegoś brakowało na wsi, chleba czy mięsa, to się szło do niego i on dawał, to czego tam nie było w domach”. Jeżeli chodzi o urząd, to jest umiejscowiony w Jastrzębi. W czasie wojny główny, jeden urząd mieścił się w Radomiu, był on oczywiście niemiecki. Jeśli jakiś chłop miał do załatwienia pewną „papierkową” sprawę (zdarzało się to jednak niezwykle rzadko) to Baor był pośrednikiem. Wożono go wtedy końmi do miasta i on wszystko załatwiał, w imieniu gospodarza. Żydzi mieszkający w Wojciechowie i okolicach byli wywożeni ze wsi gdzieś dalej, ale nie wiadomo dokładnie dokąd. […]. Rdzenni mieszkańcy nie byli w jakiś sposób celowo wyniszczani, już samo wysiedlenie było dla nich rodzajem osobistego dramatu, wraz z ukrywaniem się we wsiach. „Żyliśmy jak szczury. Jak ktoś zobaczył Niemca to uciekał, bo się wszyscy bali. Gotowało się i prało w nocy, żeby nikt nie zauważył. Jak zmarła z naszej rodziny Marianna Siczek, to prędko żeśmy trumnę załatwili, a potem w nocy, bez księdza, szybko pochowaliśmy, żeby nikt nie zobaczył”. Armia Czerwona „wytępiwszy” Niemców, zaczęła najmować mężczyzn z osad do chowania ciał. Trupy porozrzucane po polach zwożono do wykopanych dołów w laskach i zagajnikach. Grzebano płytko, naprędce, żeby nie zostawić śladów. Widok był straszny. Stos niemieckich ciał na wozie ze sterczącymi kończynami, zakrwawionych, z dziurą w głowie, wrzucano do wykopów. Kiedy baor w 1945 roku uciekł ze wsi, gospodarze odzyskali swoje dawne pola, łąki. Ludzie wyznaczyli granice ziemi ze względu na miedze i pamiętając mniej więcej odkąd dokąd ciągnęło się ich pole. Dopiero w 1946 roku zostały im przyznane akty własności i dokumenty potwierdzające przynależność do poszczególnych gospodarzy. Armia Czerwona po roku 1946 wycofała się z terenów tutejszych prowincji. Zaczęto wtedy porządkować wieś i okolice m.in. sadzono drzewa, aby powstał las. Dla dziadka była to szansa na zarobek, podobnie jak dla innych młodych ludzi. „Chodziłem tam sadzić sadzonki i za to płacili, nawet nieźle. Na chleb, słoninę starczało. Szkoła nie broniła tak robić, to się do szkoły nie chodziło, dlatego siedziałem w trzecim przedziale (to znaczy w trzeciej klasie tutejszej szkoły podstawowej) dwa lata. Po wojnie, około 1994 roku mój tata, znalazł pociski. Znalazł je na naszej łące, leżącej w bezpośrednim sąsiedztwie bombardowanego mostu. Usunęli je saperzy razem z kilkoma innymi bombami i minami. Niektóre z artylerii rosyjskiej i niemieckiej leżą tam w ziemi do dziś przez nikogo nie odnalezione, w okolicy naszej wsi i dalej”. […] „Wojna to coś okropnego. Tak człowiek żył wtedy, tak żeby przeżyć, tak się ludzie chowali wszędzie. Wojna to najgorsze co ludzi może spotkać. Nie daj Boże wojny, żeby to nie wróciło więcej”.

30


Franciszek Rychel (ur. 1926) Wywiad przeprowadziła Ewa Siczek – uczennica Publicznego Gimnazjum w Jastrzębi Wywiad z moim pradziadkiem na temat wspomnień o II wojnie światowej. – Dziadku ile miałeś lat gdy wybuchła wojna i od kogo się dowiedziałeś? – Miałem 14 lat. Od rodziców dowiedziałem się o najeździe Niemiec przez Polskę. – Czy chodziłeś do szkoły? – Jak zaczęła się wojna to lekcje się skończyły. Nauczyciele przestali uczyć, bo nauka była zakazana. Okupanci pod surowymi karami wydali rozkaz oddania wszystkich książek. – Jak wyglądało wasze życie podczas wojny? – Pamiętam te dni ogromnej grozy. Przyszły ciężkie czasy okupacji. Okupanci zabierali zboże, ziemniaki, trzodę. Przyjeżdżali żandarmi i zabierali mieszkańców. To była kara za to, że w wyznaczonym terminie nie odstawili zboża.

– Czy wszyscy Niemcy byli okrutni? – Zależy którzy. Ci, co mieszkali z nami, nam nie szkodzili. Bronili nas przed żandarmami. Potajemnie przywozili cukier, mąkę, a nawet dawali bułki. W zamian my przynosiliśmy im drewno z lasu i pomagali gotować. – Jak wyglądało wysiedlenie? – Jak zbliżał się front, wysiedlili nas na Komorniki Jastrzębskie. Przez całą zimę mieszkaliśmy u obcych ludzi. Na wiosnę tę wieś też wysiedlili. My trafiliśmy do Bartodziej do dworu. Tam mieszkaliśmy w zamian za pracę. Kolejnym miejscem wysiedlenia była Wólka Bierwiecka, gdzie została moja rodzina, a ja z siostrą pracowaliśmy w gorzelni w Jedlance. Była to praca przymusowa, inaczej groziła nam deportacja do Niemiec. – Czy w Twojej miejscowości był obóz? – W Olszowie nie, ale w Wolskiej Dąbrowie. Trzymali tam Rosjan, Żydów, a nawet Polaków. Nie było szansy ucieczki. Gdy ktoś próbował uciec, wtedy strażnik uderzył go pistoletem i zabił. Zabitych nosili do Gorynia na cmentarz i zakopywali. W pobliżu Sowich Gór naganiali ludzi do dołów i zakopywali żywcem.

WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

– Czy Niemcy mieszkali w Twoim domu? – Tak, mieszkali. My w jednej izbie, a oni w drugiej. Mieli u nas kuchnię polową, gotowali jedzenie i zawozili na front do Głowaczowa.

– Czy widziałeś śmierć człowieka? – Widziałem jak Niemiec schował się przez Rosjaninem w stogu siana. Gdy go znalazł, zastrzelił go, a potem ukradł mu papierosy i buty. – Czy pamiętasz jakąś niezwykłą historię? – Jak byliśmy na Wólce Bierwieckiej na wysiedleniu po wsi chodził Żyd i zbierał chleb. Gdy zobaczył go Niemiec, dał mu łopatę i kazał kopać głęboki dół. Żyd wiedział, że kopie go na siebie, podniósł oczy do góry i powiedział „Świecie kochany, jeszcze się tobą nie nacieszyłem, a już muszę odejść”. Niemiec ulitował się i puścił go wolno. – Jakie refleksje przekazałbyś młodym ludziom, jako osoba, która przeżyła II wojnę światową? – Lata okupacji nie należą do przyjemnych wspomnień. Były to lata strachu i głodu. W styczniu 1945 roku ruszyła rosyjska ofensywa i okupacja się skończyła. Jak Bogu za to wszystko dziękować? Jedyną moją wskazówką dla młodych jest to, żeby nie doprowadzić do takiego stanu, żeby w Polsce wybuchła następna wojna.

31


WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

Stanisław Krzosek (ur. 1923)

32

Stanisław Krzosek jest jednym z najstarszych mieszkańców Bartodziej. W 1939 roku jego rodzice kupili 20 mórg z majątku Bolesława Janowskiego. Wydawało się, że w Bartodziejach będą mogli spokojnie gospodarować na swoim. Plany rodziny pokrzyżowała wojna, która wybuchła kilka miesięcy po tym jak zdążyli się pobudować i jako tako zagospodarować. Przez pierwszy rok okupacji niemieckie represje były jeszcze stosunkowo niewielkie, sytuacja uległa dramatycznej zmianie późnym latem 1940 roku. Do 15 września wszyscy mieszkańcy 26 wsi położonych na północ od Radomki i na wschód od linii kolejowej Radom – Warszawa zostali wysiedleni. Wszyscy musieli opuścić swoje domostwa, a odszkodowanie płacone przez Niemców było symboliczne. We wschodniej części tego obszaru, która została całkowicie wyludniona urządzono poligon artyleryjski. W części zachodniej zorganizowano olbrzymie latyfundium rolne, którego ośrodkiem stał się majątek Bartodzieje, na północ w lesie bierwieckim powstał obóz wojskowy. Rodzina Krzosków przeniosła się do krewnych w okolice Błotnicy. Przebywali u nich tylko kilka miesięcy, gdyż również tamten obszar został wysiedlony. Wiedząc o możliwości znalezienia pracy w niemieckim majątku, Krzoskowie postanowili wrócić w okolice Bartodziej. W latyfundium zatrudniano mieszkańców okolicznych wsi, zabraniając im powrotu do własnych gospodarstw i nakazując zamieszkanie we wskazanych miejscach. Stanisław Krzosek pamięta, że gdy przejeżdżali obok swojej zagrody, ujrzał już tylko dom, reszta budynków została rozebrana i jak się później dowiedział, posłużyła do szalunków do budowanej w pobliskim lesie strzelnicy. Pan Stanisław chcąc znaleźć pracę jako robotnik rolny udał się do zarządcy majątku. Został przyjęty, ale już po miesiącu przeniesiono go w inne miejsce. Przez kolejne 2 lata pracował na Bartosach, wysuniętej na północ części wsi Bartodzieje, graniczącej z obozem utworzonym przez Niemców w lesie bierwieckim. Były tam warsztaty, a raczej całe przedsiębiorstwo, wykonujące szereg usług na potrzeby wojska. Powstał tam Scheibenhof – zakład transportowy liczący 60 koni wraz z grupą ludzi odpowiedzialna za ich utrzymanie, a także kilkanaście wozów, zapewniających transport towarów dla obozu i gospodarstwa. Na kilku hektarach były jeszcze: tartak, stolarnie, ślusarnie i baraki, w których dzielono żywność, zwłaszcza mięso przywożone w całych tuszach z Radomia. Na Bartosach mięso było dzielone i wydawane dla poszczególnych oddziałów. Przy podziale mięsa przez kilka miesięcy pracował Pan Stanisław. Gdy wyszło na jaw, że zawyżał wagę porcji przeznaczonych dla robotników uciekł do wsi i przez kilka dni pozostawał w ukryciu. Po jakimś czasie udało mu się wrócić na Bartosy, ale trafił już do innego przełożonego, do cięższej pracy w tartaku. Kilkudziesięcioosobową grupą robotników zarządzało sześciu Niemców, których z czasem było co raz mniej, tak, że w chwili ewakuacji jesienią 1944 roku było zaledwie dwóch. Pan Stanisław pamięta, że pewnego razu na Bartosy przyjechało kilkanaście wozów konnych, którymi powozili Polacy, jak się okazało byli to rolnicy z Lubelszczyzny zmuszeni przez Niemców do usług podwodowych. Po kilku tygodniach przygotowań chłopi zostali wysłani na tyły frontu, aby służyć niemieckiej armii. Słyszało się, że kilku udało się uciec, ale nic więcej nie było wiadomo o ich losie. Stanisław Krzosek stykał się na co dzień z okrucieństwem Niemców, wojska i zarządców cywilnych. Jeden z nich o nazwisku Stajka prawdopodobnie folksdojcz, słynął z bezwzględnego karania najmniejszego przewinienia, które przytrafiło się robotnikom, a ulubioną formą karcenia było brutalne bicie. Jeszcze gorzej traktowano radzieckich jeńców, których przetrzymywano w pobliskim obozie. Głodzeni, zamknięci w nocy na gołej ziemi za kolczastymi drutami, w dzień byli zmuszani do pracy przy kopaniu rowów lub sypaniu wielometrowych nasypów. Normą było mordowanie tych, którzy nie mieli siły do pracy, niemal każdego dnia ktoś został zabity lub umierał z wycieczenia. Po zakończeniu wojny Pan Stanisław był świadkiem na procesie Stajki, nie widział go wtedy, ale jest przekonany, że udało się go schwytać.


Helena Prusińska (ur. 1925)

WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

Helena Prusińska urodziła się w 1925 roku. Jej rodzicami byli Jan Jaroszek i Ewa Frączek. Ojciec pochodził z Jastrzębi, w 1912 roku ożenił się z Ewą Frączek, córką bartodziejskich chłopów Wojciecha i Agnieszki Frączków. Po ślubie aż do roku 1927 mieszkali w Jastrzębi u rodziców Jana Jaroszka. Do Bartodziej sprowadzili się w 1927 roku i zamieszkali w centralnej części wsi, na działce znajdującej się przy drodze wiodącej od głównej drogi w kierunku chłopskiego lasu. Plac i całe gospodarstwo kupili od rodziny Cierzuchów, którzy wyprowadzili się do Cerekwi. Helena miała ośmioro rodzeństwa, siedem sióstr i brata Józefa, który w 1942 roku ożenił się z Julią Wolak i przejął gospodarstwo po rodzicach. Helena Jaroszek w 1949 roku wyszła za mąż za Józefa Prusińskiego z Marcelowa. Po kilku latach otrzymała od brata niewielką działkę wydzieloną z jego posesji, położoną przy głównej wiejskiej drodze obok domostwa starszej siostry Marii, która wyszła za Józefa Prusa. Rodzina Jaroszków w latach 30. składała się z dziewięciorga dzieci i rodziców, co na ówczesne czasy było powszechne, nie mniej jednak była to rodzina liczna. Gospodarowali na pond 8 hektarach dość dobrej ziemi, a status materialny jaki posiadali lokował ich w kategorii zamożnych chłopów. Jak wspomina Pani Helena, mimo że w domu było ich dużo, nigdy nie brakowało jedzenia, a chleba było zawsze pod dostatkiem. W zagrodzie były zawsze dwie klacze, które pracowały w polu, a dodatkowym pożytkiem były źrebięta, które po odchowaniu szły na handel. Ze względu na ograniczoną ilość łąk Jaroszkowie trzymali tylko 3 krowy, szybko pozbywając się cieląt, gdyż mleko było potrzebne do wyżywienia rodziny. Były jeszcze owce, zwykle około 16 sztuk, które do komasacji pasły się razem z bydłem na wspólnym, gromadzkim pastwisku. W gospodarstwie było zawsze dużo, bo około 60 gęsi i około 20 kur. W gospodarstwie były wszystkie potrzebne narzędzia rolnicze, których było zaledwie kilka, a najważniejsze to pługi i brony. W połowie lat 30. ojciec Heleny wspólnie z wujem Walentym Frączkiem kupili kierat, czyli urządzenie wykorzystujące siłę konia do napędzania młockarni. Pierwszy kierat kilka lat wcześniej sprowadził do wsi, mieszkający w sąsiedztwie chłop o nazwisku Gorgus. Na względny dobrobyt cała rodzina ciężko pracowała. Już jako kilkuletnia dziewczynka Helena pasła bydło i owce, które były wyganiane w pole nawet zimą, gdzie pasły się na posianym jesienią życie. W domu było osiem dziewcząt, które musiały mieć posag, na który składała się m.in. pościel. W adwencie starsze dziewczęta darły pierze, obowiązkowo śpiewając godzinki. Inna czynność, która zajmowała dziewczętom okres zimy to przędzenie poprzedzone bardzo pracochłonną obróbką lnu. Każdy gospodarz uprawiał len na własne potrzeby. Dojrzały len był wyrywany, otrzepywany z ziemi i zbierany w małe wiązki, następnie moczony w wiejskim stawie zwanym Ługiem. Wiązki były układane w wodzie jedna na drugą i przykładane kamieniami. Po kilku tygodniach, gdy łodygi łamały się, len był wyjmowany z wody i suszony w chlebowym piecu. Następnie włókna lnu był tłuczone (międlone) w międlicy, potem były dzielone w cierlicy, a otrzymane w ten sposób włókna były czesane szczotkami wykonanymi z kawałka drewna i metalowych gwoździ. Czesząc otrzymywało się zwykle trzy rodzaje włókien, które służyły do przędzenia nici, z których tkano różne gatunki płótna. Z najdelikatniejszego zwanego cienkim szyte były głównie koszule, obrusy, ręczniki, itp. Z drugiego gatunku nici powstawało płótno zgrzebne na prześcieradła, a najgorszy, trzeci gatunek, czyli tzw. kolki służyły do wyrobu worków, sznurków i pęt dla zwierząt. Do Bożego Narodzenia cały len musiał być wyprzędzony, po Nowym Roku ustawiany był warsztat tkacki, na którym wytwarzano lniane płótno. Gdy w domu było kilka dziewcząt, dzieliły się pracą przy przędzeniu, np. wiciu krzywek przędzy, bo były to czynności dość skomplikowane, wymagające wprawy i zamiłowania. Zdarzały się domy, w których nie przędzono, bo nikt nie potrafił tego robić. Przędzenie lnianych nici zaczęło zanikać pod koniec lat 30. wraz z upowszechnianiem się tkanin przemysłowych. Matka pani Heleny była wiejską akuszerką, nazywaną potocznie babką. Podobno gdy szczęśliwie odebrała poród, prosiła, aby dziecko, gdy dorośnie, przyszło kiedyś na jej pogrzeb. I rzeczywiście, gdy zmarła w 1978 roku, dożywszy 83 lata, na jej pogrzebie było wyjątkowo dużo

33


WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

ludzi. Dodatkowym dochodem Jana Jaroszka były usługi przewozowe, które świadczył własnym zaprzęgiem. Korzystali z niego robotnicy z dworu, którzy otrzymywali wynagrodzenie w zbożu i potrzebowali transportu na targ do Radomia. Z usługi podwody korzystali też jedlińscy Żydzi, kupujący bydło, zboże lub inne towary z bartodziejskiego majątku. Typowe codzienne wyżywienie w rodzinie Jaroszków składało się z trzech gotowanych posiłków, choć nie było to sztywną regułą. Rano było zwykle mleko z kartoflami lub chlebem, a czasem kluski. Na południe niemal zawsze kasza jęczmienna, jaglana lub gryczana zwaną w naszych stronach tatarką, jadana z mlekiem, a wieczorem kartofle z kwasem z kapusty, albo zacierki na wodzie. Zimą gdy dzień był krótszy, dzieci nie jadły kolacji, bo wcześniej szły spać. A położenie się do łóżek było poprzedzone długimi pacierzami. Przed komasacją gruntów do Jaroszków należało pole stykające się z zabudowaniami gospodarczymi dworu, po tej stronie gdzie jest obecnie szkoła. Była to niezabudowana działka, na której po 1934 roku pobudowali się Nakoneczni. Kolejne pole w stronę wsi należało do Walentego Stawczyka. Był to starszy gospodarz z Bartodziej, który gospodarował wraz z żoną i służącą, bo nie miał dzieci. W miedzy dzielącej obydwa pola stała grusza. Owoce zgodnie zbierali Jaroszkowie i Stawczykowie w zależności od tego, po której stronie spadły. Pewnego razu Stawczyk nazywany we wsi Bogusiem przyszedł po gruszki razem ze służącą. Do dziś pani Helena wspomina jak dziewczyna pomagała wspinać się na drzewo Bogusiowi, który w żaden sposób nie mógł się na nie wdrapać i wreszcie spadł na ziemię, a służąca uciekła z krzykiem. Rodzinny dom Jaroszków miał następujący układ przestrzenny: z dworu wchodziło się do długiej sieni, która prowadziła przez całą szerokość domu do drugich zewnętrznych drzwi prowadzących na podwórze. Na lewo był mały pokój zwany w naszych stronach anklirzem, a za nim był duży pokój, który wiele lat nie był zamieszkany i służył jako magazyn. Po prawej była kuchnia i pokój. w tych dwóch pomieszczeniach mieściła się dziewięcioosobowa rodzina. Ciekawostką jest, że domu nie było siestrzanu, a więc jednej dodatkowej belki zwanej też podciągiem, biegnącej w poprzek pod belkami, które dźwigały drewniany strop. W biedniejszych domach siestrzan był symbolicznym miejscem, gdzie gospodarz trzymał chleb i tylko on miał prawo po niego sięgać. W małym pokoju w latach 30. siostra pani Heleny, Maria Prus prowadziła sklep, z którego poza mieszkańcami wsi, korzystali goście państwa Janowskich, przyjeżdżający na lato do ich „pensjonatu”. Pani Helena zapamiętała, że po jednej z wizyt w sklepie wytwornych dam zapach wód kolońskich unosił się przynajmniej kilka dni. W 1949 roku Pani Helena wyszła za mąż za Józefa Prusińskiego z Marcelowa. Po kilku miesiącach mąż pani Heleny został powołany do wojska, a ona najpierw mieszkała u rodziców, a później z synkiem u wuja Walentego Frączka. Po kilku latach Prusińscy kupili w Owadowie mały drewniany domek i zestawili go na małej działeczce wydzielonej z placu jej brata. Postawienie domku nie obyło się bez problemów. Józef Jaroszek niechętnie chciał się zgodzić na kolejny podział jego zagrody, gdyż już przed wojną na jej części, położonej od głównej wiejskiej drogi, za zgodą rodziców postawiła dom siostra Heleny, Maria, która wyszła za Józefa Prusa. W końcu dzięki wstawiennictwu matki po kilku rodzinnych awanturach Prusowie zgodzili się na wydzielenie placyku dla Prusińskich. Chałupka była bardzo stara. W trakcie stawiania pozostał na niej jedynie szkielet, a reszta rozleciała się, bo była spróchniała. Rdzeń wydawał się nieco mocniejszy, ale zdaniem stolarza z Bartodziej, Władysława Dziadury i tak miał wytrzymać najwyżej 10 lat, a jak się okazało chałupka stoi do dziś.

34


„Dworski sad” – na podstawie wspomnień Jana Sułka (1918 -2010)

Przeczuwając zły humor ojca, wolał wcześniej zejść mu z oczu. Ojciec wszedł do izby i spytał spokojnie: - Gdzie Janek? - Ano położył się już - odpowiedziała matka. - Dawno? drążył dalej,

WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

Od południowego wschodu za bartodziejskim pałacem i otaczającym go parkiem rozciągały się dworskie ogrody. Pod koniec XIX wieku dziedzic Bolesław Maleszewski założył w tym miejscu sad. Kilkadziesiąt drzew, głównie jabłoni przynosiło dodatkowy dochód właścicielowi majątku. Za czasów gdy w Bartodziejach gospodarował Bolesław Janowski, każdego roku jesienią zgłaszali się do niego jedlińscy Żydzi i proponowali „kupno sadu”. Właściciel chętnie godził się na sprzedaż owoców na pniu, gdyż miał w ten sposób czystą gotówkę i nie musiał martwić się ani o ich zbiór ani o sprzedaż. Żyd, który zaoferował najwyższą cenę rozbijał w pobliżu sadu budę i mieszkał w niej do czasu zakończenia zbioru owoców. Koczował tak przez kilka tygodni, czekając aż „sad dojrzeje”, a gdy pogoda sprzyjała, zaczynał swoje żniwo. Nie wracał do domu, gdyż obawiał się, że gdy odjedzie złodzieje rozkradną mu towar. Od północy z sadem graniczyły zabudowania szkoły, dzielił go od nich jedynie stary, drewniany płot. W czasie przerw w lekcjach, a było ich najczęściej dwie lub trzy, dzieci wybiegały z klasy i bawiły się na szkolnym podwórku. Chłopcy, gdy tylko widzieli, że Żyd jest dostatecznie daleko, by ich nie złapać, odchylali kilka sztachet i ile sił w nogach biegli w kierunku drzew, zbierali lub zrywali kilka sztuk jabłek i uciekali z powrotem do szkoły. Żyd gonił ich, wykrzykując przy tym różne przekleństwa, ale nigdy nie był w stanie dogonić żadnego urwisa. Gdy chłopcy byli już po drugiej stronie płotu, drwili z Żyda rzucając w niego patykami i kamieniami. Żyd przychodził wtedy do nauczyciela i skarżył się: Kto tak uczy dzieci, one idą kraść. Kto mnie teraz zapłaci za mój sad? - utyskiwał. Gdy w szkole uczyła pani Nierodzikówna, a po niej pan Chachulski skargi Żydów niewiele pomagały. Dzieci mimo napomnień nauczycieli i tak chodziły na jabłka do dworskiego sadu. Bardziej wyczulony na dyscyplinę był kolejny pedagog, pan Okrój, który zaczął pracę w Bartodziejach w połowie lat 20-tych. Gdy Żyd po raz kolejny przyszedł do niego wyżalić się na małych złodziejaszków, Okrój wysłuchał go, po czym odwrócił się w kierunku uczniów i zapytał: Kto był w sadzie i rzucał w Żyda? Po chwili ochotnicy podali nazwiska winowajców. Wójtowicz i Sułek, chodźcie tu do mnie bliżej - poprosił Okrój. Ponieważ żaden nie śpieszył się po nieuchronną karę, jaką były wymierzane długą linijką tradycyjne „łapy”, nauczyciel podszedł do Józka i Janka. Po tym jak pierwszy chłopiec dostał tak mocno, że prawie zawył z bólu, drugi odruchowo odsunął dłonie, gdy linijka miała już je sięgnąć. Okrój nie zdążył wyhamować ciosu i z całej siły uderzył w ławkę, na której stał kałamarz wypełniony atramentem. Naczynie przewróciło się, a jego zawartość rozlała się po całym blacie. Nauczyciel wściekły takim obrotem sprawy wrzasnął: Sułek, zabieraj książki i do domu, i niech ojciec przyjdzie do mnie dziś wieczorem! Janek zabrał szybko swoje rzeczy i wyszedł z klasy. Nie poszedł jednak do domu, bo pomyślał, że zaraz by go tam zapytano: - A co to lekcji dziś nie ma, nauczyciel może chory? Zamiast do domu skierował się za dworskie stawy, gdzie był wybieg dla źrebiąt, a pilnował ich jego kilka lat starszy kolega, rymarzowy Stasiek. Janek przeganiał z nim kilka godzin, a o porze, gdy akurat kończyły się zajęcia, jakby nic się nie stało, wrócił do domu. O tym co zaszło w szkole nie powiedział ani matce ani ojcu, mając nadzieję, że następnego dnia nauczyciel zapomni o wszystkim. Pamięć Okroja była lepsza niż spodziewał się tego Janek. Gdy nauczyciel tylko go zobaczył, od razu spytał: - Dlaczego ojciec do mnie wczoraj nie przyszedł? Wykrętne tłumaczenia na nic się nie zdały. Janek znowu usłyszał: - Zabieraj książki i do domu! Chłopiec znowu mile spędził kilka godzin w towarzystwie kolegi i około południa wrócił do domu, tym razem też nic nie mówiąc o swoim przewinieniu. Dopiero gdy po raz trzeci został wyrzucony z klasy, coś w nim drgnęło, postanowił wrócić do domu i powiedzieć ojcu żeby poszedł do nauczyciela, bo ten się na niego uwziął, a przecież on nigdzie nie chodził i nic złego nie zrobił. Ojciec wysłuchał Janka i tego dnia wieczorem odwiedził Okroja. Gdy wrócił do domu, jego syn położył się już spać.

35


WSPOMNIENIA MIESZKAŃCÓW

- A nie bardzo - usłyszał w odpowiedzi. - No to jeszcze go obudzę - powiedział już tylko do siebie ojciec. Podszedł do łóżka, w którym spał syn i zaczął ściągać z niego pierzynę, w ręku ściskając swój gruby, chłopski pas. Janek próbował się jeszcze uchronić przed laniem okręcając się betami, ale na niewiele się to zdało, bo ojciec złapał go za nogę, wyciągnął na środek pokoju i sprawił mu potężne cięgi. Gdy następnego dnia Janek pojawił się w klasie, nauczyciel nie miał już do niego żadnych pytań. Chłopiec tej jesieni nie chodził więcej do dworskiego sadu, a kiedy inni rzucali w Mośka i jego budę, ręce Janka nie chciały go słuchać i cofały się, gdy próbował sięgać po kamienie.

Widok na dwór w Bartodziejach od strony stawu zwanego „Księżycem” (ok. 1975 r.)

36


BIBLIOGRAFIA 1.

Archiwum Państwowe w Radomiu (APR). Hipoteka powiatowa radomska (HPR) sygn. 55 (księga wieczysta dóbr Bartodzieje).

2.

Kaczor Jacek; Protestantyzm w powiecie radomskim w XVI – XVI wieku, [w:] Radom i region radomski w dobie szlacheckiej Rzeczpospolitej, t.2: Historia społeczno-religijna okresu wczesno nowożytnego, red. Zenon Guldon i Stanisław Zieliński, Radom 1996.

3.

Mróz Kazimierz; Jastrzębia wieś powiatu radomskiego, Warszawa 2002, s.43.

4.

Obozy hitlerowskie na ziemiach polskich 1939 – 1945. Informator encyklopedyczny, red. Czesław Pilichowski i in., Warszawa 1979, s. 569-570.

5.

Testament Andrzeja Deskura z 1846 roku, wyd. Andrzej Szymanek „Biul. Kw. RTN”, T. XXXII: 1997, z. 1-2, s. 114-117.

6.

Bieniek Grzegorz; Heeresgutsbezirk Truppenübungsplatz Mitte Radom, Nasza Wieś Bartodzieje Nr 1/ 2009 (III) s.3.

7.

Ośko Stanisław; Kazimierz Mróz 1891 – 1987, w: Zwolski Cz. (red.); Znani i nieznani ziemi radomskiej, Radom 1990, T. III, s. 202 – 205.

8.

Jelonkiewicz Jerzy; Historia wsi Mąkosy Stare, Archiwum szkolne Publicznej Szkoły Podstawowej w Mąkosach Starych, s.17.

9.

Kaca Mieczysław; Kolporter, Tygodnik Radomski, 1/1997 s.10.

10.

Lombarski Jacek.; 80 lat nauczania w Lesiowie, Tygodnik Radomski nr 22/2012 s.4.

11.

Program Opieki nad Zabytkami Gminy Jastrzębia na lata 2011 – 2013, Uchwała Nr III/16/2010 z dnia 30 grudnia 2010 r. Rady Gminy Jastrzębia; dostępna poprzez stronę internetową www.jastrzebia.pl

12.

Życki Lech; Żywot Człowieka, Znad Radomki Wieści Wolickie, Nr 1/2013, s. 3-5, Wiedza i Życie nr 3/1967.

13.

Janiec Stanisław; Z historii Wsi Wola Owadowska (Wolica), Znad Radomki Wieści Wolickie, Nr 1/2013, s. 7.

14.

www.stowarzyszeniegosciniec.blox.pl – strona internetowa Stowarzyszenia Wspierania Rozwoju Gminy Jastrzębia „Gościniec”

15.

www.bartodzieje.pl – strona internetowa Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Bartodzieje

37


STOWARZYSZENIE NA RZECZ ROZWOJU I PROMOCJI WSI BARTODZIEJE Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Bartodzieje powstało we wrześniu 2006 r. Założycielami byli mieszkańcy, którzy od wielu lat angażowali się w lokalne życie społeczne. Wśród członków są także osoby z zewnątrz, dawni mieszkańcy i sympatycy wsi Bartodzieje. Działalność stowarzyszenia polega na organizacji i wspieraniu przedsięwzięć mających na celu rozwój miejscowej społeczności i jej integrację. Zadania te są realizowane poprzez organizację spotkań wiejskich, szkoleń, imprez o charterze kulturalnym, sportowym i rekreacyjnym. Chlubą stowarzyszenia jest Klub Seniora istniejący od 2009 roku przy Publicznej Szkole Podstawowej w Bartodziejach. Działalność klubu jest przykładem bardzo udanej współpracy i integracji mieszkańców. EDUKACJA

INTEGRACJA

AKTYWIZACJA

W latach 2008 – 2013 stowarzyszenie realizowało projekty z dofinansowaniem budżetu gminy, województwa, fundacji wspierających organizacje pozarządowe oraz dotacji Unii Europejskiej. Rok 2008 - integracja mieszkańców wsi Bartodzieje poprzez realizację projektu „Koalicja Pokoleń na Rzecz Promocji Sołectwa” sfinansowanego ze środków Poakcesyjnego Programu Wsparcia Obszarów Wiejskich Rok 2009 - założenie klubu seniora dzięki realizacji projektu: „Klub Seniora jako alternatywna forma spędzania czasu wolnego”, którego adresatami byli mieszkańcy Bartodziej i Olszowy. - oznakowanie atrakcji turystycznych wsi Bartodzieje i okolic - projekt sfinansowany z dotacji Marszałka Województwa Mazowieckiego. Rok 2010 - warsztaty kulinarne w ramach programu „Działaj Lokalnie” sfinansowane za pośrednictwem radomskiej fundacji „Arka”, ze środków Polsko – Amerykańskiej Fundacji Wolności. - organizacja świetlicy internetowej przy szkole w Bartodziejach dzięki dotacji z Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej Rok 2011 - zajęcia taneczne dla dzieci i seniorów w projekcie „Taniec Łączy Pokolenia” – sfinansowane z dotacji unijnego programu „Kapitał Ludzki” - działanie z zakresu integracji społecznej. - zajęcia z zakresu prowadzenia pozarolniczej działalności zarobkowej w projekcie „Dziś rolnictwo, jutro agroturystyka” sfinansowane z dotacji unijnego programu „Kapitał Ludzki” - działanie z zakresu edukacji na obszarach wiejskich. Rok 2012 - kurs języka angielskiego dla uczniów PSP w Bartodziejach i grupy osób dorosłych w projekcie „Nauka łączy pokolenia – edukacja w gminie Jastrzębia” sfinansowane z dotacji unijnego programu „Kapitał Ludzki” działanie z zakresu edukacji na obszarach wiejskich. - szkolenia komputerowe, fotograficzne, autoprezentacji i warsztaty rękodzieła w projekcie: „Integracja międzypokoleniowa – razem łatwiej” sfinansowane z dotacji unijnego programu „Kapitał Ludzki” - działanie z zakresu integracji społecznej. - warsztaty z zakresu prowadzenia działalności gospodarczej i warsztaty kulinarne w projekcie „Własna działalność gospodarcza – Twoją szansą na lepsze jutro” sfinansowane z dotacji unijnego programu „Kapitał Ludzki” - działanie z zakresu integracji społecznej. Rok 2013 - Projekt szkoleniowo – integracyjny dla uczniów PSP w Bartodziejach i mieszkańców wsi Bartodzieje pn.: „Zaginiony Skarb Powstańców” realizowany z dotacji Muzeum Historii Polski w ramach programu „Patriotyzm Jutra - 2013” - organizacja festynu sobótkowego w Bartodziejach z udziałem dotacji udzielonej z budżetu gminy Jastrzębia w ramach zadania „kultywowanie kultury, zwyczajów lokalnych, tradycji dla mieszkańców gminy”

38

Inne działania to m.in.: - współpraca z Bankiem Żywności w Radomiu, który od 2011 roku udziela wsparcia ponad 100 osobom z Bartodziej i Olszowy. - powołanie i prowadzenie Niepublicznego Punktu Przedszkolnego „Skrzat” przy PSP w Bartodziejach.