MUSTACHEPAPER
# 6
GRUDZIEŃ 2015
C H R O M RY — KO R O N K I — M I E SZ K A N I A — O M E N A A i A N D R E SICK ROSE — SLOW FASHION — WARSZTAT — GRY ULICZNE
SPIS RZECZY
4
T R E N DY I NOWOŚCI
R EDA K TO R N AC ZELN Y: Z DZ I S Ł AW F U R G A Ł
6
SMUTEK JEST TROCHĘ ŚMIESZNY WYWIAD Z BOLESŁAWEM CHROMRYM
10
SLOW FASHION
14
16
zdzisław
paulina
natalia
bierzgalska
K O R E K TA : B Ł A ŻE J B I ER ZGAL S K I
-sikorska
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: FILIP SKROŃC R E D A K C J A @ M U S TA C H E PA P E R . P L M U S TA C H E PA P E R . P L
kędra
BLACKSTAR omenaa
mensah
obiektywie
i
andre
filipa
© 2 0 1 5 M U S TA C H E W A R S A W S P. Z O . O . U L . N O W Y Ś W I AT 2 8 / 1 9 0 0 -3 7 3 WA R S Z AWA whyte
skrońca
D R U K A R N I A O D D I S P. Z O . O . UL. RADOMSKA 2 28 - 8 0 0 K AMIEŃ K /BIAŁOB R ZEG I
PRZYTULNA TAPETA W CEGIEŁKĘ staszek zuwia
jabłoński
olejnichuck
24
GRY ULICZNE
26
BÓL I INNE OBJAWY FIZYCZNE WYWIAD Z MAGDALENĄ SAWICKĄ
28
NOWOCZESNE WARSZTATY WSPÓŁCZESNYCH RZEMIEŚLNIKÓW
32
SKŁAD: M A R TA L I S S O W S K A B O G U S Ł AW G E L B A
furgał
M I Ę K K I E M I S E C Z K I , T W A R DY B I Z N E S
w
20
O K Ł A D K A , L AY O U T: M A R TA L I S S O W S K A K R Z YS Z TO F K A M I E N O B R O DZ K I
weronika
zdzisław
beata
N R 6 , G R U DZI E Ń 2 0 1 5 NAKŁAD: 10 000
maliszewska
furgał
głaz
KARNAWAŁ Z MUSTACHE.PL joanna ada
rutkowska
trzcińska
s p i s
r z e c z y
2
T R E N DY I NOWOŚCI
Kolorowanki dla dorosłych
Nowy trend zbliża się do nas wielkimi krokami. Do spędzania czasu na kolorowaniu i kupowaniu coraz to nowych zestawów kredek przyznaje się coraz więcej gwiazd. Kolorują, rozmawiając przez telefon, oglądając telewizję i odrabiając lekcje z dziećmi. Ale niektórzy robią to nie tylko dla zabicia czasu czy zrelaksowania się – słychać już o „kolorowankowych imprezach”, z których relacje zobaczyć można pod odpowiednimi twitterowymi i instagramowymi hashtagami. Oczywiście na potrzebę cofnięcia się w beztroski czas dzieciństwa szybko odpowiedział rynek. W sklepach pojawia się coraz większy wybór książeczek do kolorowania dla dorosłych, które, jak niektórzy mogą pomyśleć, wcale nie epatują golizną, ale mają po prostu dużo trudnych elementów do wypełnienia.
Takie buty
Przeciwsłoneczna zima
Ekstrawagancja godna politowania? Relikt czasów, kiedy ludzie przemieszczali się raczej wzdłuż śnieżnych oślepiających połaci niż w poprzek kojących betonowych szarości? Nic bardziej mylnego. Okulary przeciwsłoneczne w zimie są nie tylko dopełnieniem wełnianego kapelusza, długiego szala i robionego na drutach ciepłego swetra, ale też zabezpieczeniem dla oczu narażonych na zdradliwe promieniowanie UV. W zimie słońce znajduje się niżej niż zazwyczaj, a jego promienie atakują nas pod innym kątem, powodując tworzenie się zmarszczek, szybsze starzenie się cery, czerwone plamy, a nawet choroby oczu czy raka skóry. Poza tym okulary świetnie zabezpieczają przed wiatrem, śniegiem i lodem. Najlepiej więc je nosić dumnie cały rok i niczym się nie przejmować.
Mówią, że nigdy nie jest za późno, żeby spróbować czegoś nowego. Jednak w przypadku Chrisa Donovana, który przez 25 lat swojego życia naprawiał telefony, a potem nagle odkrył, że ma raka prostaty, perspektywy nie wyglądały za dobrze. Zagryzł jednak zęby i zapisał się do renomowanego Instytutu Mody we Florencji, ponieważ całe życie chciał projektować... damskie buty. I to takie, które będą reprezentować jego własny unikalny i surowy styl. Nie wiadomo, jak wyglądało jego portfolio, ale przyjęty został od razu. I choć czasem studenci mylili go z woźnym, twierdzi, że na studiach czuł się jak ryba w wodzie. Teraz „młody” projektant ma własną firmę i twierdzi, że było warto.
Plan na pranie Znany problem, o którym raczej się nie mówi. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak długo i intensywnie coś nosiliśmy; czy raczej siedzieliśmy w swetrze przy komputerze, czy może rozpalaliśmy w nim ognisko, i czy mieliśmy coś pod spodem, czy też zakładaliśmy go na gołą skórę. Specjaliści twierdzą jednak, że można temat uogólnić. Grube swetry np. dobrze nosić do trzech-czterech razy, koszulki tylko raz, kurtki kilka tygodni, sukienki raz, a jeansy dwa do trzech razy. To ostatnie akurat zupełnie przeczy temu, co mówił rok temu prezes firmy Levi’s, który swoich spodni nie pierze nigdy, a tylko czasami je zamraża.
Co na zimę?
Przede wszystkim warto postawić na zieleń, którą ewentualnie można uzupełnić ciemnymi szarościami i jasnymi, ciepłymi brązami. Tyczy się to zarówno pań, jak i panów, ponieważ w tym roku projektanci nie przejmują się specjalnie płcią. W dalszym ciągu modny jest styl boho, choć w modzie męskiej wracają też elementy wojskowe. Wiele z trendów tego sezonu ucieszy panie, które nie mają wzrostu modelek – monochromatyczne połączenia wyglądają dobrze na każdym. Uważać trzeba natomiast na tuniki, które znacznie poszerzają. Ciekawostką jest wykorzystanie przez czołowych projektantów elementów wiktoriańskich, szczególnie prześwitujących koronek i niedużych żabotów. Dobrze wyglądają też akcesoria, takie jak duże paski, kolorowe futra, pelerynki, wystająca spod stroju seksowna bielizna i ekstrawaganckie buty z dużymi klamrami.
t r e n dy i
nowości
4
SMUTEK JEST TROCHĘ ŚMIESZNY rozmowa Zdzisław Furgał
zdjęcie Filip Skrońc
Jeszcze niedawno Bolesław Chromry twierdził, że mieszka i pracuje w internecie, ale w tym roku wyszedł do ludzi i wydał komiks Renata. Chwali się, że potrafi narysować słonia ze wzwodem, fascynuje się estetyką brzydoty, śmieje się z Kościoła i innych poważnych instytucji oraz składa hołd fryzjerkom. Rysuje Polaków.
Opowied z na początek, co ci się stało w twarz. Pogryzło mnie dzikie zwierzę. Mój kochany pies nie chciał się ze mną całować i wylądowałem na pogotowiu. Dorosły facet, a umysł dziecka.
Czy tożsamość Chromrego to tajemnica? Na początku nią była, bo wtedy trochę wyżywałem się na ludziach. Choć może to za dużo powiedziane – po prostu trochę się z nich śmiałem. Potem to wszystko zaszło za daleko i zdradziłem się paru osobom, przyznaję, że trochę też z próżnych powodów.
Myślisz czasami, tworząc rysunek, że możesz kogoś obrazić? Od grup społecznych po konkretne osoby publiczne. Oj tam, moje rysunki są subtelne i poprawne polityczne. Jest tam trochę beki z Kościoła czy innych poważnych instytucji, ale w granicach rozsądku. Poza tym teraz wszyscy są tacy radykalni i zaangażowani.
Mocno działasz w sieci. Prawie codziennie publikujesz coś nowego na Facebooku. Myślisz, że ci, którzy to lajkują, dobrze odczytują to, o co ci chod ziło? Czy może żartem jest d la nich sama ta otoczka obrzyd liwości. Wydaje mi się, że jak aktywnie lajkują, to chyba rozumieją. Może nie zawsze według mojego zamysłu, który miałem, kiedy coś rysowałem, ale na swój sposób rozumieją. I taki odzew jest zawsze przyjemny i miły. Ale Facebook to nie wszystko – wydaję fizyczne komiksy, ziny, miewam publikacje i wystawy.
Na twoich spotkaniach autorskich wyświetlasz specjalną prezentację. Opowiesz o niej?
Organizatorzy festiwalu literackiego Czytaj! w Częstochowie poprosili mnie o złożenie „prezki” na temat swojej twórczości. No ale wyświetlanie publiczności własnych rysunków i – co gorsza – ich komentowanie, pomimo tego, że zostały już skomentowane, wydało mi się jakąś torturą. Postanowiłem złożyć prezentację z obrazków z sieci, które mi się podobają. Ciężko to nazwać inspiracjami. To jest strumień nie tyle zainteresowań, ile fascynacji. Od ludzików z kasztanów, pomników papieży po klasyczne malarstwo.
Czy te spotkania to rodzaj performance’u? Żartu? Taka „beka ze spotkań autorskich”? Zależy, gdzie się to spotkanie odbywa i czy prowadzący zapyta „czy to komiks, czy powieść graficzna?”. Takie spotkania są oczywiście bardzo miłe, a jeśli czuję zainteresowanie i sympatię ze strony publiczności, to jest flow i odbywa się nie tyle performance, co przegląd kabaretowy! Oczywiście żartuję. Spotkania autorskie są z założenia śmieszne, ale urocze. Nie jestem pisarzem i nie czytam fragmentów swoich tekstów. Mam słabą wymowę, brzydki profil i ratuję się obrazkiem.
Ucieszyło cię, że prezyd entem naszego kraju został człowiek noszący to samo nazwisko, co bohaterka twojego komiksu, Renata? Niekoniecznie. W sumie niedawno dopiero to powiązanie skumałem. W Krakowie to nazwisko jest dosyć popularne, zresztą prezydent też jest przecież z Krakowa. Zanim jeszcze powstał komiks, to szukałem imienia i nazwiska, które pasowałoby do takiej kobiety typu „sól ziemi”. Pamiętam, że siedziałem kiedyś w przychodni w Hucie w kolejce i kobieta na recepcji się wydarła, tak po krakowsku, „pan Duda!”. I pomyślałem, że to takie bardzo polskie nazwisko,
s m u t e k
j e st
t r o c h ę ś m i e s z n y
6
idealne. Bo „Renata Duda” brzmi autentycznie. Choć brzmiała wiarygodniej przed wyborami.
Mówiłeś gdzieś, że kobieta, na której była wzorowana postać Renaty, również była osied lową fryzjerką i chod ziliście d o niej z całą rod ziną. Czy prawd ziwa Renata miała w sobie cokolwiek ciekawego? Po pierwsze była niesympatyczna, a po drugie miała córkę, która mi się podobała. Ale tak jak już wielokrotnie mówiłem – Renata to hybryda kilku fryzjerek, które nieraz ścinały mi włosy. To mój hołd dla tych pań. (śmiech)
A gd zie się teraz strzyżesz? U pani fryzjerki, która obcina w piwnicy mojego bloku. Jest Ormianką. Ostatnio mi powiedziała, że jestem jak jej syn i mówiła, że kocha Putina.
Mam wrażenie, że oprócz samej bohaterki Renata jest mocno autobiograficzna. W twoim życiu istotną rolę odgrywają tatuaże, była też smutna historia z piecykiem gazowym... Niby tak, ale to zatrucie piecykiem gazowym to jest krakowsko-śląska przypadłość. Każdej jesieni i zimy ktoś ginie w ten sposób. Dlatego też kominiarze regularnie kontrolują piecyki. Przychodzą, sprawdzają i mówią np., że masz za mało dziur w drzwiach od łazienki. Ale są ludzie zapobiegliwi, którzy nie chcą mieć problemów i się wycwanili. Więc przed przyjściem kominiarza wyjmują drzwi z zawiasów i chowają je na balkon. I udają, że u nich nigdy drzwi w łazience nie było.
m u st a c h e p a p e r
7
Chciałbyś kiedyś napisać książkę bez obrazków? Za bardzo lubię słowo, żeby się nim nie bawić.
Marzysz o stałych rysunkach w jakiejś dużej gazecie lub tygodniku? I tak, i nie. Bo wiadomo, że super i mógłbym się pokusić nawet o porzucenie pracy zawodowej, skupić na aktywnym komentowaniu rzeczywistości, ale nie wiem też, czy bym temu podołał i wytrzymał brak codziennego etatu. Poza tym rzeczywistość nie jest na tyle interesująca, żeby ją komentować.
Jest ktoś w Polsce z kim chciałbyś pracować, a wstydziłbyś się zaproponować? Adam Hofman założył agencję PR, więc może jakiś projekcik? A tak poważnie to z Emilem Zegadłowiczem. Problem w tym, że nie żyje, ale na szczęście Zmory pozostały.
Czujesz, że Chromry jest aktywnym komentatorem rzeczywistości? Czasami tak, szczególnie jak coś spotyka się z zaangażowaniem internautów. Ale nie czuję się Stańczykiem polskiego internetu. Nie chciałbym, żeby przylgnęła do mnie taka łatka rysownika satyrycznego, bo nie wszystkie moje rysunki są śmieszne. W zasadzie wszystkie moje rysunki są smutne. A smutek jest trochę śmieszny i tak to wychodzi.
Ale prywatnie nie jesteś smutny, więc ud ajesz. Trochę jestem. Zresztą ja z takiej sinej glinki jestem ulepiony. No i ostatnio coraz bardziej ciągnie mnie
w stronę poetyckości. Chciałbym, żeby teksty na tych rysunkach były coraz bardziej metaforyczne. żeby to szło w taką niejednoznaczna stronę. Choć wiąże się to z ryzykiem, że wyrafinowane prace nie dotrą do szerokiego grona internautów, którzy są przyzwyczajeni do historii o sraniu, śmierci, zgadze i wszelkich innych porażkach. No ale trudno, przeżyjemy.
Chciałbyś pod innym pseudonimem rysować coś zupełnie innego? Potrafisz rysować „ładnie”? No oczywiście, że tak. Skończyłem Akademię Sztuk Pięknych i liceum plastyczne. Umiem narysować konia w biegu. Albo słonia ze wzwodem. Nawet umiem narysować gołą babę! No ale po co? Przez tyle lat uczyłem się rysować ładnie, żeby nie rysować ładnie.
Bunt przeciwko akademii? Nie ma nic bardziej akademickiego od buntu przeciwko akademii. Jara mnie estetyka brzydoty. Przez tyle lat uczono mnie, że wszystko ma być śliczne i dobrze zaprojektowane. Ale żyjemy przecież w dosyć obleśnym kraju, wszystko jest tu brzydkie, więc trzeba się z tym oswoić bez zazdrości Szwedom.
Masz ochotę czasem uciec z Polski? Albo inaczej: gdyby była wojna, to walczyłbyś czy kolaborował? Nie. Już nie. Kiedyś byłem pewny, że przeprowadzę się do Kalifornii i będę robić tatuaże z henny, ale poszedłem po rozum do głowy i zbudowałem swoje gniazdko z gałęzi, słomki i słoninki. Natomiast podobno podczas wojny prowadzi się najlepsze interesy.
s m u t e k
j e st
t r o c h ę ś m i e s z n y
8
O czym będzie twój następny komiks? O śmierci, religii, dojrzewaniu, alkoholizmie i cielesności. To będą dwie opowieści. Odpowiednie tagi to serial Dom, Zmory Zegadłowicza i Słoń Van Santa.
Dobrze czujesz się w Warszawie? Potrafisz już się nią inspirować czy bohaterowie twoich rysunków to wciąż Krakusy z Huty? Jedynie bohaterowie Renaty są jakoś geograficznie określeni. Rysuję Polaków. Tych z Huty i tych z placu Zbawiciela. Bardziej inspirują mnie jednak mniejsze miasta. Polecam teledysk do piosenki „C’est la vie” Andrzeja Zauchy. Niepołomice, PKS, brud i kożuchy.
Wiem, że bardzo inspiruje cię świat korporacji, rozmów kwalifikacyjnych i wysyłania CV. Wymień więc trzy swoje najgorsze cechy i powiedz, gdzie widzisz siebie za pięć lat. Za pięć lat widzę siebie w dupie (pozdrawiam Szymona Lechowicza), a moją mocną stroną jest brak zalet
m u st a c h e p a p e r
9
SLOW FASHION tekst Paulina Bierzgalska-Sikorska
ilustracja Joanna Rzezak rzezak.pl
Współczesny świat obchodzi się z nami w sposób bezlitosny. Żyjemy pod ciągłą presją, zasypywani nowinkami, za którymi nie jesteśmy w stanie nadążyć. Kiedy tej zimy będziemy kupować płaszcz, projektanci na całym świecie będą już obmyślać dla nas nowy.
Jako nastolatka przeczytałam w magazynie brukowym artykuł o królewskim życiu Céline Dion. Pamiętam, jaki szok wywołała we mnie informacja dotycząca ilości butów, które piosenkarka zgromadziła w swojej garderobie. Trzy tysiące par. Tekst nie był o modzie. Był o spełnionym śnie księżniczki. Wychowana na prowincji, jako najmłodsze z czternaściorga dzieci, poznaje bogatego producenta, który odkrywa jej talent. Zakochują się w sobie, mają świetne życie i mieszkają w pałacu. Razem z trzema tysiącami par butów. Kultura nowoczesna uczy nas myślenia, że więcej znaczy lepiej, co prowadzi do bezmyślnego gromadzenia dóbr i zbieractwa, wręcz obsesyjnej potrzeby kolekcjonowania przedmiotów. Nic w tym dziwnego – na co dzień jesteśmy bombardowani bodźcami wizualnymi, przekonuje się nas, że bez tego, co się nam oferuje, nie jesteśmy w stanie żyć. Na szczęście w tym szalonym kołowrotku znajdą się też tacy, którym zbrzydły frytki z McDonalda. Tych, którzy postanowili trochę zwolnić jest zresztą coraz więcej. Zjawisko to śmiało można by nazwać nowym trendem. Wbrew pozorom nurt świadomej konsumpcji wcale nie jest czymś nowym. Organizacja zajmująca się ochroną regionalnej kuchni została założona już pod koniec lat 80. Ruch Slow Food sprzeciwia się podporządkowaniu się zniewolonej przez
prędkość cywilizacji przemysłowej. Bary szybkich dań są symbolem i jednocześnie częścią zjawiska o o wiele szerszym zasięgu. Makdonaldyzacja społeczeństwa opisywana piętnaście lat temu przez Georga Ritzera osiągnęła apogeum. Stojące do niej w opozycji, popularne ostatnio nurty slow w modzie, designie i ogólnym stylu życia uwidaczniają się na jej tle. Coraz częściej z rezerwą podchodzimy do tego, co duże i szybkie. Nieufnie reagujemy na standardowe, wyuczone zachowania personelu. Chcemy wiedzieć, jak i z czego przygotowane są produkty, które kupujemy. Może wydawać się, że samo zaspokojenie potrzeby schodzi na dalszy plan – liczy się proces, który do tego prowadzi. Dotyczy to oczywiście nie tylko jedzenia. Coraz więcej jest inicjatyw promujących lokalną przedsiębiorczość, wzornictwo, sztukę. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe knajpki, pracownie, inspirujące miejsca, w których potrzebę kupowania można zaspokoić w ciekawy, wyjątkowy sposób. W sklepie z płytami chcemy porozmawiać ze sprzedawcą, w kawiarni spytać o proces parzenia ziaren. Paradoksalnie, sprzeciwiając się konsumpcjonizmowi, sami wytworzyliśmy zupełnie nową potrzebę świadomego kupowania. Slow fashion jest terminem odnoszącym się do odpowiedzialnych, wielosezonowych zakupów. Rzeczy-
s low
f a s h i o n
10
wistość, w której rynek zmusza nawet niewielkie marki do produkowania minimum czterech kolekcji rocznie nie wydaje się odpowiednim gruntem do refleksji. Mimo to nurt slow dotarł i tu. Jest propozycją dla tych, którzy decydują się inwestować w jakość ponad trendami. Okazuje się, że liczba konsumentów rezygnujących z kompulsywnych zakupów rośnie. Proces i miejsce powstawania ubrań i dodatków ma dla nas coraz większe znaczenie. Chcemy wiedzieć, że przy produkcji naszych ubrań nikt nie ucierpiał, nikt nie został wykorzystany. Dlatego częściej decydujemy się na zakupy u krajowych designerów, lokalnych wytwórców. Wizja kupowania płaszcza w małym butiku marki nie bez powodu wydaje się nęcąca. Na małej przestrzeni możemy być bliżej świata inspiracji projektanta, poczuć jego wizję. Ta subtelność zaciera się w ogromnych firmowych sklepach, gdzie od wejścia zostajemy powaleni luksusem w skali tak potężnej, że nawet przy zetknięciu się z nim twarzą w twarz wydaje się nierealny. Zainteresowanie rzemiosłem rośnie oczywiście razem z powszechną świadomością tego, czym w ogóle jest design. Im bardziej rozumiemy istotę projektowania, im bardziej się z nim oswajamy, tym mocniej pragniemy nosić buty szyte na miarę. Nawet jeśli znajdują się poza zasięgiem naszego portfela, zaczynają zajmować
przestrzeń naszych fantazji. A to już stanowi istotną zmianę. Chciałabym wierzyć w to, że marzenia o ręcznie wykonanym plecaku stopniowo wypierają sen o markowej torebce z ogromnym logo. Niestety proces ten zachodzi powoli. W przyszłość świadomej mody wierzą siostry Skórzyńskie. Markę Kaaskas założyły w 2014 roku. Kasia jest absolwentką Katedry Mody ASP, Julia – socjolożką. Podczas gdy Kasia odpowiada za koncept i stronę projektową, Julia dba o aspekt marketingowy i kwestie PR. Ubrania Kaaskas charakteryzują proste formy zestawione z mocnymi, wzorzystymi tkaninami. Barwne, pasiaste printy szybko stały się znakiem rozpoznawczym marki. Dziewczyny używają kolorów swobodnie i z rozmachem, grając na nosie szarym polskim ulicom. Podkreślają, że na ich poczucie stylu silnie wpłynęło dzieciństwo spędzone w Ameryce Południowej. Czerpią ze swoich doświadczeń, transponując je na język nowoczesnej mody. W rozmowie z Kasią Skórzyńską próbowałam nie tylko zagłębić się w świat inspiracji Kaaskas, ale przede wszystkim dowiedzieć się, jak wygląda rzeczywistość młodego projektanta, budującego swoją markę w Polsce.
Kto jest od biorcą Kaaskas? Aktywna kobieta nieskupiająca się zanadto na modzie, ale ceniąca rzeczy oryginalne, wyróżniające się i niepowtarzalne (w małych seriach). Lubiąca czuć się kobieco i raczej niepodążająca za trendami, ale szukająca własnego stylu. Inwestująca w rzeczy dobrej jakości, które powinny jej służyć przez kilka sezonów. Kobieta Kaaskas lubi bawić się modą i jest dla niej ważne, aby jej ubiór odpowiadał jej osobowości.
Co najczęściej cię inspiruje?
od lewej: Kasia Skórzyńska Julia Skórzyńska-Ślusarek
m u st a c h e p a p e r
11
Projektantom trudno jest odpowiadać na to pytanie bardzo konkretnie, bo tak naprawdę czerpiemy inspirację z obserwacji wszystkiego, co nas otacza – ludzi, tego, co się dzieje w sztuce, tego, co się dzieje gdzieś daleko na świecie, ale i tego, co się dzieje na naszej ulicy. Ja lubię budować świat moich inspiracji. Zaczynam np. od jakiegoś obrazu, którego kolor mnie zainspiruje, ale to mnie może dalej poprowadzić w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Tworząc tkaniny dla Kaaskas, najczęściej posługuję się techniką printu. Na pewno wiąże się to z moją miłością do kolorów i łączenia ich
w nieoczekiwanych zestawieniach. Kocham też hafty, które nadają tkaninie fakturę i dodają jej pięknej szlachetności.
Co sądzisz na temat systemu fashion hours? Branża mod owa nie uznaje od poczynku. Projektanci zdają się pracować bez chwili wytchnienia. Myślę, że świat mody zaczął funkcjonować w szaleńczym tempie i zupełnie tego nie popieram. Jak napisała Suzy Menkes, w swoim artykule komentującym m.in. odejście Rafa Simonsa z Diora, nawet najwięksi geniusze mody nie są tak kreatywni, aby za tym tempem nadążyć. Absolutnie się z tym zgadzam. Tym bardziej, że w przypadku dużych domów mody mówimy o 16 kolekcjach rocznie. To smutne, że w dzisiejszych czasach jest w człowieku tak strasznie podsycana potrzeba ciągłej nowości. Nie potrafimy już się nacieszyć tym, co mamy, bo ciągle musimy to wymieniać na nowe. Kaaskas wierzy raczej w tak
zwane investment pieces, ale też wydaje nam się, że sezonowość i trendy w ogóle zaczynają się zacierać. Do tej pory w naszych kolekcjach było widać jasny podział na szafę letnią i szafę zimową. Teraz będziemy iść rytmem zmieniającym się stopniowo, rozbijać nieco kolekcje i dodawać też modele międzysezonowe. Nasz klimat zaczyna się bardzo zmieniać i do tego też trzeba się jakoś ustosunkować.
W jaki sposób model projektowania slow wpływa na przebieg drogi projektowej i tryb pracy projektanta? Taki model na pewno pozwala na zwrócenie większej uwagi na detale, sposoby wykończenia i wykonanie produktów wysokiej jakości. Im więcej czasu się temu poświęci, tym bardziej perfekcyjny będzie efekt.
Jakie wyzwania stawia przed młodym projektantem polski rynek modowy?
s low
f a s h i o n
12
Ogromne! W Polsce kanały dystrybucji działają inaczej niż na całym świecie. Sklepy, zarówno stacjonarne, jak i internetowe działają na zasadach komisowych. To jest bardzo wygodne dla nich, ale bardzo niekorzystne dla nas, projektantów. Taki system sprawia, że po naszej stronie leży całe ryzyko związane z produkcją i sprzedażą kolekcji. Poza tym uniemożliwia wyprodukowanie kolekcji z odpowiednim wyprzedzeniem, przez co polscy projektanci są wiecznie spóźnieni i wypuszczają kolekcję zimową np. dopiero w grudniu, kiedy ta powinna się sprzedawać już od września. I trudno się dziwić, w końcu jak mają wcześniej to wszystko sfinansować? Taką możliwość mają dopiero po sprzedaży poprzedniej kolekcji. W gruncie rzeczy dla nikogo nie jest to korzystny układ. Sklepy też na tym tracą, mając produkty na półkach dużo krócej. A projektanci nie dość, że ledwo nadążają z produkcją i utrzymaniem firmy, to jeszcze praktycznie nie zarabiają. Mówię o młodych niezależnych projektantach, oczywiście inna jest sytuacja, gdy za marką stoi duża inwestycja.
Jesteś jed ną z pierwszych absolwentek warszawskiej Kated ry Mod y ASP. Co uważasz za najcenniejszą naukę wyniesioną ze stud iów?
Jak radzisz sobie, szukając kompromisu między abstrakcyjną, artystyczną wizją, a tym, co spełni potrzeby rynku?
Bądź konsekwentny. To, co robisz, musi mieć silny, wyróżniający się przekaz estetyczny.
To nie jest dla mnie wielki problem, zawsze miałam użytkowe podejście do mody i na studiach miałam raczej odwrotnie – musiałam się mocno nagimnastykować, żeby nie tworzyć projektów zbyt komercyjnych, wbrew pozorom przychodziło mi to z trudnością. Teraz tworzę modę stricte użytkową i sprawia mi to ogromną radość, ale dużo czasu poświęcam stworzeniu wcześniej konceptu dla kolekcji, pewnej artystycznej idei, na której kolekcja się opiera. Zależy mi na tym, żeby od razu było widać, że coś jest projektem Kaaskas i żeby utrzymana była wizja marki, ale na pewno nie kosztem użytkownika.
Jaki jest twój stosunek do kolekcjonowania ubrań? Jeśli chodzi o własną szafę, to przyznaję, że odkąd zajmuję się modą zawodowo, w ogóle nie chodzę na shopping i raczej uzupełniam swoją szafę dobrej jakości basicami, a resztę kupuję przy okazji podróży, w sklepach vintage czy w Kaaskas. Prawie całkiem przerzuciłam się poza tym na zakupy internetowe. Generalnie jestem wyznawczynią filozofii „mniej, a lepiej”. Mój styl praktycznie nie zmienił się od liceum – wciąż noszę te same sztyblety, te same koszule, ten sam zegarek. To bardzo ułatwia sprawę.
Z kogo skład a się zespół Kaaskas? Razem z Julią na stałe współpracujemy z konstruktorką na etapie tworzenia prototypów do kolekcji.
m u st a c h e p a p e r
13
Potem dochodzą oczywiście szwalnia, dostawcy tkanin, drukarnia. Mamy wgląd w każdy etap procesu produkcji, przynajmniej póki działamy tylko we dwie, musimy osobiście sprawdzać każdy etap, żeby mieć pewność co do wysokiej jakości naszych rzeczy. Szyjemy pod Warszawą. Wbrew pozorom jakość polskich usługodawców może być bardzo wysoka, a ceny są niewątpliwie konkurencyjne w porównaniu z zagranicą. Czasem warto się namęczyć i po prostu mocno egzekwować swoje oczekiwania – w ten sposób każda ze stron się czegoś uczy i jest zadowolona
MIĘKKIE MISECZKI, tekst Natalia Kędra
ilustracje Magdalena Sawicka
Gdy w 2011 roku powstawała marka Rilke, Polki zdążyły już porzucić push-upy z sieciówki dla biustonoszy z bardzo szeroką rozmiarówką, dobieranych przez wyszkolone brafitterki. Jak to się stało, że następnym etapem bieliźnianej ewolucji są miękkie staniczki z koronki i kilku elastycznych pasków?
Podróż do świata koronki
W stałej ofercie Mustache.pl jest ich siedem, a liczba rośnie, gdy dodamy do tego marki, które wystawiają się tylko na targach. To wierzchołek góry lodowej – po uwzględnieniu brandów z innych sklepów internetowych, zbliżamy się do 20. Nie wszystkie marki specjalizują się w bieliźnie. Miękkie biustonosze wprowadzają do oferty popularne projektantki, jak Justyna Chrabelska czy Weronika Lipka. Ciekawy jest przypadek Beate Koniakowsky, która jeszcze na początku wakacji zajmowała się modą prêt-à-porter, by szybko porzucić ją dla ręcznie szytej bielizny i zadebiutować pod szyldem Koniakowsky Lingerie. Zbieżność nazwy ze słynnymi koronkami z Koniakowa jest przypadkowa, ale na pewno nie zaszkodzi (kto zmarnowałby potencjał nazwiska?). Zresztą w Koniakowie produkcja bielizny wciąż kwitnie, choć tradycyjna firma utknęła gdzieś w krainie szydełka i kordonku. W stronę bieliźnianą poszły również projektantki popularne wśród młodszych klientek – Charlotte Rouge czy Lana Nguyen. Ta ostatnia może liczyć na pomoc zaprzyjaźnionych blogerek, w tym autorki Maffashion, którą często ubiera na wielkie wyjścia. Ta popularna blogerka była pierwszą klientką bieliźnianej linii Nguyen, a model, który premierowo zaprezentowała na Instagramie, został nawet nazwany jej imieniem – Julliet. Trudno się dziwić, że pierwsza partia kolekcji wyprzedała się błyskawicznie!
Wszystkie wymienione marki oferują bieliznę przeznaczoną dla raczej małych biustów – bez fiszbin, bez zuchwałej walki z grawitacją, z wyraźną dominacją estetyki nad funkcjonalnością. Nagrodą za wyrzeczenie się skomplikowanej konstrukcji i idealnego dopasowania (wiele marek ogranicza rozmiarówkę do S, M, L) ma być jeden detal, szczególnie ważny w epoce Instagramu. Tę bieliznę można, a nawet trzeba pokazywać. Obecnie brak miękkich biustonoszy w ofercie to po prostu marnowanie potencjału rynkowego. Le Petit Trou stylistki Zuzy Kuczyńskiej zaczynało od majtek z kuszącą dziurką nad pośladkami, ale szybko zaczęło ubierać też biusty klientek. Marki, które nie produkują własnej bielizny, importują ją. Popularne The Odder Side niedawno wprowadziło do oferty sprowadzane z Beneluksu komplety od Love Stories. Kolorowe cudeńka są najdroższe w tym segmencie polskiego rynku, osiągają ceny 210–250 zł za miękki biustonosz.
Rilla ze Złotego Brzegu, Rilla z Bydgoszczy A wszystko zaczęło się od Rilke, marki założonej w Bydgoszczy przez dziewczynę o imieniu inspirowanym sagą Lucy Maud Montgomery. Rilla Pawlaczyk jest w świecie koronkowej bielizny kimś wyjątkowym. Po pierwsze – to dyplomowana projektantka po łódzkim ASP, studiowała też rok w Wielkiej Brytanii. Dla Rilke odrzuciła propozycję pracy w wielkiej korporacji odzieżowej. Po drugie
m i ę k k i e m i s e c z k i t w a r dy
,
b i z ne s
14
– przewidziała trend, na długo przed ogólnopolskim boomem (co ciekawe, magisterkę pisała o prognostyce trendów). Marka powstała w 2011 roku, w sprzyjających warunkach wzrastającej popularności targów polskiej mody. Debiutowała na Fashion Week Poland, w momencie, gdy łódzka impreza zainaugurowała handlową strefę Showroom. Wieść o nowej polskiej bieliźnie niosła się pocztą pantoflową, od targów do targów. Na oficjalne uznanie trzeba było jednak trochę poczekać – nagrodę Odkrycie ELLE Rilla Pawlaczyk odebrała dopiero w 2014 roku, gdy moda na koronki wchodziła w fazę rozkwitu. Miękki biustonosz, kuszący przezroczystościami i pozbawiony fiszbin, nie był nowością na skalę światową. W swojej ofercie podobne miała np. marka Calvin Klein. Ten typ bielizny był jednak niszą, zwłaszcza w Polsce. Nasze rodaczki dzieliły się na fanki masowej produkcji z H&M i zwolenniczki tradycyjnych marek odziedziczonych po mamie, jak niemiecki Triumph. Pawlaczyk wspomina, że pomysł na Rilke zrodził się właśnie z potrzeby załatania dziury na rynku: „nie było nic innego, jak sztywne push-up, a ja uwielbiam wszystko, co niepospolite, oryginalne”. Nie przypuszczała, że po kilku sezonach jej pomysł znajdzie tylu naśladowców, a w jej pracowni narodził się potężny trend. „Odzew był bardzo pozytywny, ale nie zawsze! To było mega duże eksperymentowanie – z materiałem, fasonem, krojem, też z klientem. Teraz jest dużo łatwiej, wiele
T W A R DY BIZNES
szlaków trzeba było przetrzeć, żeby miękka bielizna była tak odbierana jak teraz” – tłumaczy projektantka, która nie uległa pokusie związanej z boomem i nadal utrzymuje bardzo rozsądne ceny.
Od 65E do S
Czy klientki pokochały eteryczne koronki od Rilke, bo znudziły im się push-upy? W tamtych czasach bielizna lekka jak mgiełka miała jeszcze jedną poważną konkurencję. Pod koniec ubiegłej dekady na internetowych forach i blogach hitem był brafitting, czyli sztuka indywidualnego doboru biustonosza przez wykwalifikowaną ekspedientkę. Według brafitterek tylko marki mające w ofercie kilkadziesiąt rozmiarów są w stanie sprostać różnorodności biustów. Klientki przyzwyczajone do wąskiej rozmiarówki wybierają zbyt luźne obwody i zbyt małe miseczki, a dla kobiety noszącej 75B najlepszym wyborem może być stanik w rozmiarze... 65E. Brafitting był ożywczym prądem na bieliźnianym rynku. Dziewczyny o dużych biustach odkryły, że wcale nie muszą je boleć plecy, a te mniej hojnie obdarzone przez naturę porzuciły push-upy i poczuły się pewniej w większej miseczce. Zdaje się, że ruch stracił nieco na sile, gdy została już wykonana „praca u podstaw”, a duża grupa Polek poznała alternatywę. Dla biuściastych staniki w nietypowej rozmiarówce, sprowadzane najczęściej z Wielkiej Brytanii, były koniecznością, dla
małobiuściastych – wyborem. Owszem, niewielkie piersi wyglądają na ładniejsze (i większe) w idealnie dobranym staniku, ale nie wszystkie adeptki brafittingu pozostały wierne idei. Wiele kobiet nie mogło się przyzwyczaić do ciasnych obwodów, sztywnych konstrukcji i znacznie mniej wydekoltowanych krojów. Nie bez znaczenia były też ceny, ze względu na szeroką rozmiarówkę – zwykle wyższe niż w ofercie masowej. To do nich koronkowa rewolucja trafiła najszybciej. Po dobranych przez brafitterkę ciasnych balkonetkach na fiszbinach, lekkie koronkowe cuda były jak druga skóra. Dyskretne, wygodne, nieskomplikowane. Może nie wyglądają tak dobrze pod bluzką, ale za to, gdy bluzkę się już zdejmie...
Anja Rubik i Kylie Jenner
Zmierzch mody na push-upy zawdzięczamy również top modelkom. Gdy Gisele Bunchen poprawia chirurgicznie biust, kiedyś swój najsłynniejszy atut, następne pokolenie gwiazd wybiegu dumnie pręży płaską klatkę piersiową. Do małobiuściastych należą idolki młodych Polek – Anja Rubik i Kasia Struss. Ta pierwsza jest zwolenniczką odważnych, erotycznych sesji zdjęciowych i ambasadorką akcji Free the Nipple („uwolnić sutek”). Chodzi o protest przeciw cenzurze na Facebooku i, należącym do tej samej korporacji, Instagramie. Za błyśnięcie nagim sutkiem czeka nas kara, z blokadą konta włącznie
m u st a c h e p a p e r
15
(co zresztą spotkało Rubik). Co innego, gdy pokażemy się w modnej koronkowej bieliźnie. Polskie marki chętnie chwalą się zdjęciami z mediów społecznościowych, masowo publikowanymi przez co odważniejsze klientki. Bo bieliznę chcemy coraz częściej pokazywać, nie tylko w kontekście buduaru. Robimy bieliźniane selfies, a na co dzień koronka ma wystawać spod t-shirtu lub prowokacyjnie mignąć między połami marynarki. Dlatego rodzime marki prześcigają się w komplikowaniu wzorów, dodając np. dodatkowe paski w stylu S&M. Ten zbiorowy ekshibicjonizm zawdzięczamy po części gwiazdom pop – Rihannie, Miley Cyrus czy Kardashiankom. Młodsza siostra Kim miała zresztą aktywny udział w szerzeniu mody na polską bieliznę. Dwa zdjęcia na Instagramie Kylie Jenner (i w sumie ponad 3 miliony lajków) wystarczyły, by GodSaveQueens stało się bardzo ważnym graczem koronkowego rynku, zyskało ogromną popularność i rozszerzyło ofertę o elementy streetwear. Jak z coraz liczniejszą konkurencją radzi sobie pionierskie Rilke? „Uciekam jej! Staram się proponować coś innego, uwielbiam eksperymentowanie, zabawę na tym małym kawałku materiału...” – mówi Rilla Pawlaczyk
BLACKSTAR
b l a c k st a r
16
OMENAA MENSAH ANDRE WHYTE
zdjęcia Filip Skrońc włosy Przemek Kowalski makijaż Kasia Sujka stylizacja Joanna Rutkowska Ada Trzcińska Omenaa Mensah płaszcz – Agi Jensen t-shirt – OSTRE™
m u st a c h e p a p e r
17
Andre Whyte t-shirt – MADOX design parka – MADOX design bluza – MISBHV bluza – Silent.sl (str. 19)
b l a c k st a r
18
m u st a c h e p a p e r
19
PRZYTULNA TAPETA W CEGIEŁKĘ tekst Staszek Jabłoński
Zuwia Olejnichuck
turbodizel.pl
ilustracje Susie Hammer
Czyli o zwyczajach mieszkaniowych Polaków. Jak urządzić mieszkanie, aby odechciało się w nim mieszkać lub by nigdy go nie wynająć?
Własne mieszkanie stało się towarem luksusowym. Trudno się dziwić. Żyjemy w czasach, w których zamiast etatów są umowy czasowe, a zamiast pieniędzy – skrupulatnie oceniana przez bank zdolność kredytowa. Aby wejść w posiadanie mieszkania, trzeba je odziedziczyć, a jeśli mamy nieco mniej szczęścia, otrzymać dobrą ocenę zdolności kredytowej. Załóżmy, że udało się i jest już własne. Odziedziczone lub kupione. Co dalej? Możemy w nim zamieszkać lub je wynająć. Niezależnie od podjętej decyzji, trzeba je jakoś urządzić. Od czego zacząć? Od oceny stanu mieszkania. Poza nielicznymi wyjątkami, istnieją dwa stany: deweloperski (czyli goły) lub do generalnego remontu. Zatem cała zabawa przed nami.
Wesoły wierzchołek górki
Na szczęście jest pomoc. Kombinacja słów „życie” i „styl”. Czyli wysyp poradników, jak urządzić mieszkanie. Porady specjalistyczne i zupełnie nieprofesjonalne znajdziemy wszędzie – w prasie branżowej, gazetach czy na portalach internetowych. Eksperci czuwają również na blogach oraz kanałach na YouTube. Co radzą? Możemy przebierać do woli. Istnieje styl „skandynawski” (biała podłoga, białe lampy, białe poroże); styl „toskański” (gliniane naczynia, bazylia w doniczce); styl „minimalistyczny” (białe fronty w kuchni, nic więcej); styl „neobarokowy” (patrz „minimalistyczny” plus coś dużego,
kontrastowego, krągłego i na środku). Blogi w internecie stawiają natomiast na DIY (ang. do it yourself – „zrób to sam”): bazylia z toskańskiego trafia do doniczek ze słoików po ogórkach, noże kuchenne mocujemy na magnes do ściany, a uchwyt na papier toaletowy robimy z drucianego wieszaka. W takich poradnikach znajdziemy czasem przykłady rozsądne czy po prostu dobrze wyglądające. Jednak większość to rozwiązania typu „kopiuj–wklej”, które do własnego mieszkania (w skrócie WM) będą pasowały jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Przykładowo, podoba się nam styl „skandynawski”. Upatrzymy sobie piękną wiszącą lampę (sklep X, cena od 560 zł), która świetnie wygląda na zdjęciu (wnętrze ma na oko 4,5 m wysokości). Niestety na zdjęciu zabrakło miarki i lampa w naszym poczciwym M3 (blok z wielkiej płyty, 2,5 m wysokości) sięgnie podłogi. Pewnie – są i na to sposoby (wątek DIY – patrz rada 6). Szkoda, że autorzy rzadko tłumaczą, dlaczego dane rozwiązanie (np. lampa, kolor, podział, kształt) zostało użyte. Częściej skupiają się na wyliczaniu modnych w danym sezonie dodatków wyposażenia wnętrz.
Smutna mediana
Większości młodych Polaków nie stać na designerskie wnętrza. Dla poprawy humoru niektórzy z nich tropią
p r z y t u l n a t a p e t a w
cegiełkę
20
więc zawzięcie absurdy mieszkaniowe minionych epok. Temat kwitnie na portalach społecznościowych i cieszy się sporą popularnością. W programie: przytulne pokoje do wynajęcia o powierzchni 4 m2, kuchnie połączone z łazienką, a nawet muszla klozetowa ukryta w salonowej szafie. Naszym zdaniem dużo ważniejsza niż przykłady skrajne (dobre i złe) jest jednak mediana. Czyli to, jak typowe mieszkanie, przy użyciu typowych metod i racjonalnych nakładów finansowych, urządza statystyczny Polak. Jest to obraz smutny. A jeszcze smutniejsza jest nieświadomość właścicieli i zaufanie do własnej (nie)wiedzy. Poszukiwaliśmy ostatnio takiego typowego lokum na długoterminowy wynajem, więc wiedzę mamy odświeżoną i pełną. Nie wiemy do końca, na czym to polega, ale na rodaków chyba pozytywniej działają antyprzykłady i zakazy niż pokazywanie możliwości. Zainspirowani, sporządziliśmy krótki, subiektywny poradnik dotyczący urządzania mieszkań. Aktualny na pewno w 2016 roku, a częściowo ponadczasowy. Jak urządzić mieszkanie, by nie chciało się w nim spędzać czasu? Co zrobić, by czuć nieustanną potrzebę remontu? Jak skutecznie zastawić się w domu, by nie dało się po nim poruszać? A jeśli chcemy nasze mieszkanie wynająć – jak skutecznie zniechęcić najemcę? Wskazówki i sugestie zebraliśmy w punktach.
Rada 1. Przyciemnij, jak bardzo się da
W naszej strefie klimatycznej lato jest krótkie, a słońce nawet w czasie przesilenia letniego świeci najwyżej pod kątem 60 stopni. Przeciętne polskie miasto widzi je raptem przez pół roku. Poza okresem letnim światło słoneczne jest rozproszone grubą pokrywą chmur. Pod względem nasłonecznienia zdecydowanie bliżej nam do Norwegii niż Hiszpanii. Wniosek: skoro światła jest mało, to może lepiej, żeby nie było go wcale? Warto zatem pomyśleć o przyciemnieniu WM. Zaczynamy od ścian. Powinny być kolorowe (nigdy białe), najlepiej pistacjowe, rudobrązowe lub żółte. Porada: przyda się nieco szarej farby akrylowej i brudny pędzel – dzięki temu otrzymamy kolor bladobury z domieszką barwy bazowej. Alternatywą mogą być tapety w podobnych kolorach, najlepiej wzorzyste. Na ścianach znakomicie sprawdzą się także boazerie – już po krótkim czasie, oprócz koloru, będzie widać na nich trudny do usunięcia brud i kurz. Dla osiągnięcia efektu jaskini kluczowe są również podłogi. Tu mamy dwie możliwości. W wersji prostszej mogą zostać utrzymane w ciemniejszym odcieniu koloru ścian (tzw. total look). Wersja dla ambitnych zakłada użycie innego koloru z ww. triady ściennej, oczywiście w odcieniu ciemniejszym. Z materiałem nie powinno być problemów. Jeśli pomieszczenia nie da się wyłożyć terakotą, można zakryć oryginalną, drewnianą podłogę
wzorzystym, ciemnym dywanem – najlepszym impregnatem do podłóg. Matowe, futrzane i porowate jest zawsze naszym sprzymierzeńcem. Na koniec pozostaje unieszkodliwić główne źródło problemu – okna. Tu świetnie poradzi sobie znany tercet: karnisz, firanka i ciemna zasłona. Ciężka, wzorzysta i rzadko prana znakomicie odizoluje nas od ciekawskich sąsiadów i nadmiaru słońca. I przyda się w następnym kroku – pomniejszeniu kubatury.
Rada 2. Zredukuj powierzchnię i kubaturę
Według badań Eurostatu, na przeciętnego Polaka przypada 25 m powierzchni użytkowej (wśród badanych krajów mniej od nas mają tylko Łotysze – 18 m i Rumuni – 15 m). To niewiele, biorąc po uwagę, że średnią zawyżają duże domy wolnostojące w małych miastach lub osoby mieszkające samotnie. Dla porównania – przeciętny Duńczyk ma do dyspozycji aż 53 m. Proponujemy nie bawić się w półśrodki. Od razu konkretnie zmniejszamy powierzchnię WM – niech będzie przytulnie. Środki przydatne do osiągnięcia celu: brak miarki, dużo mebli i mało podłogi. Jak zacząć? Nie znając żadnego z wymiarów mieszkania, wstawiamy do niego różne meble (ciężkie i ciemne), najlepiej losowo i za jednym zamachem. W ten sposób niewielkim nakładem pracy skutecznie pozbędziemy się widoku podłóg oraz ścian.
m u st a c h e p a p e r
21
To jednak dopiero połowa sukcesu. Za rogiem czyha na nas kolejny wróg: kubatura, czyli powierzchnia mieszkania pomnożona przez jego wysokość. Podobieństwo do słowa „kreatura” nie wzięło się znikąd. Nawet mieszkanie o małej powierzchni może być wysokie i mieć dużą kubaturę, czyli niechcianą przestrzeń. Metoda walki z nią jest tylko jedna, ale skuteczna – wrzucić dwa razy więcej mebli, najlepiej wysokich. Przydadzą się: regały, duże żyrandole, rzeźby ogrodowe, rośliny pnące – wszystko, co będzie w stanie zasłonić sufit. Wolne przestrzenie możemy na końcu wypełnić obrazami, zdjęciami, pamiątkami, fajansem oraz mniejszą roślinnością (także sztuczną).
Rada 3. Nie wyrzucaj
Ten fragment poradnika musimy podzielić na trzy części: dla osób urządzających odziedziczone WM, dla urządzających nowe WM oraz dla wynajmujących WM. Osoby z pierwszej grupy mają najłatwiej. Razem z WM otrzymują komplet mebli i sprzętów z minionych dziesięcioleci. Złota zasada głosi: wszystkie przedmioty stare, nawet te tanie, źle wykonane i przypadkowo przytargane kiedyś spod zsypu, są piękne. W żadnym wypadku nie wyrzucać, a nawet nie ruszać. Potraktujmy to wręcz jak dar od losu, bo dzięki temu mniej nowych rzeczy będziemy musieli wstawić, by zlikwidować przestrzeń (patrz rada 2).
Nowicjusze mają najtrudniej. Dopiero czeka ich kilkadziesiąt lat gromadzenia, przechowywania i upychania po szafach. Zbierać można wszystko – od typowych śmieci do przedmiotów nawet wartościowych. Gdzie to pomieścić, by nie trzymać wszystkiego pod kuchennym zlewem? Radzimy piętrować – np. stary dywan nakryć nowym. Warto zapełnić też dodatkowe miejsca, powiązane z WM. Pamiątkową stiukową płytę, kamionkowe naczynia lub spalone garnki stawiamy na balkonie lub loggii. Fragmenty zbitej szyby od biblioteczki na pewno zmieszczą się w garażu lub samochodzie. Stawiamy na kreatywność i nie ustajemy w poszukiwaniach. Wynajmujący WM też mają trudne zadanie, ale na szczęście jednorazowe: jak przekonać najemców, że rzeczy, które w mieszkaniu zostają (oprócz ścian, podłogi i sprzętu AGD), są drogocenne, niezbędne do życia, a przede wszystkim piękne? W ostatnich latach wielu najemców to dorośli, pracujący ludzie, którzy mają niekiedy szalone pomysły, np. kupują własne łóżko i wędrują od mieszkania do mieszkania. Takich potencjalnych lokatorów żegnamy jeszcze w drzwiach, i to mocnym trzaśnięciem. Co jednak zrobić, jeśli jesteśmy zmuszeni wynająć mieszkanie, najemca nam się podoba, ale kręci nosem na zastaną graciarnię? Uspokajamy: niczego nie zabierać, a na pewno nie wyrzucać. Spokojnie poinformujmy, że może własne rzeczy piętrować (jak wyżej) lub
samodzielnie znieść do piwnicy i jakoś upchnąć. Jeśli narzeka np. na stan piecyka gazowego – zapewnijmy go, że skoro działał (z przerwami) przez 45 lat, to z pewnością podziała drugie tyle.
Rada 4. Imituj
Wyróżniamy dwa główne rodzaje imitacji: materiałową i przestrzenną. W pierwszym przypadku celem jest upiększenie przedmiotu niewielkim kosztem, aby omamić nim odbiorcę. W drugim chodzi o ukrycie niedoróbek lub zasłonięcie niewygodnych rozwiązań. Obydwa niosą same korzyści – tanio osiągniemy efekt, który już na pierwszy rzut oka wygląda niewiarygodnie. Materiały imitowano od zawsze. Przez stulecia drogi marmur zastępowano stiukiem, a piaskowiec gipsem. Dziś także technologia jest po naszej stronie – co chwila pojawiają się nowe możliwości. Na użytek tego tekstu listę ograniczamy do rozwiązań ponadczasowych. Polecamy: – styropianowe dodatki naścienne w stylu „toaletka Marii Antoniny”: fasety, rozety, pilastry; – imitacje drewna, czyli wszelkie okleiny z rysunkiem słojów; – tapety imitujące cegłę klinkierową, kamienie szlachetne lub regał pełen mądrych książek. Druga odmiana imitacji – przestrzenna – daje jeszcze więcej możliwości. Radzimy:
p r z y t u l n a t a p e t a w
cegiełkę
22
– ukryć piony w kuchni za pomocą dodatkowej niby-szafki, przeznaczonej wyłącznie na rury; – zrobić energooszczędny okap kuchenny za pomocą dużej, drewnianej tacy kelnerskiej; – wykonać stolik pod telewizor z kominka atrapy (z opcjonalną żarówką w środku). Najlepsze rezultaty osiąga się jednak poprzez mieszanie obydwu rodzajów imitacji, czyli np. oklejenie kominka, na którym ma stać telewizor, tapetą w cegiełkę.
Rada 5. Mieszaj style i baw się nimi
Gdy twoje WM będzie już ciemne, pozbawione wolnego miejsca oraz wypełnione atrapami, czas na krok ostatni – zabawę stylem. Zmierzamy do tego, by każde pomieszczenie opowiadało swoją własną historię i zyskało status suwerennej krainy. Możliwości i inspiracji jest mnóstwo. Jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zasłoń oczy i wymyśl przypadkowe nazwy dla pomieszczeń. Następnie, nie odsłaniając oczu, urządzaj je w tym duchu. Przykładowy, uniwersalny zestaw dla mieszkania M3: – salon – „muzeum myśli”: ciemne meble kolonialne, tapeta z galeonem lub książkami, brązowe ściany, skajowa sofa, żyrandol-krzew, kominek atrapa, telewizor 50 cali; – gabinet – „biblioteka Gutenberga”: pikowane drzwi obite skajem, ciężkie biurko, obraz z koniem w pozłacanej
ramie, lampa bankierska, bladożółte ściany, brązowe zasłony, sześciotomowa encyklopedia; – sypialnia – „zaciszny pałacyk”: bladoburaczkowe ściany, burgundowa tapicerka mebli, lampa z motywami florystycznymi, styropianowe rozety, satynowa piżamka na oparciu krzesła; – kuchnia – „Egipt latem”: wszystko w kolorze piaskowym, miks terakot, glazur i oklein, ceramiki przykryte pustynnym kurzem, otwory w ścianach działowych – łuki półkoliste lub podwyższone ostre; – łazienka – „małe Mielno”: miks glazur i terakot, seledynowa kolorystyka, dużo kamieni i muszelek, akcesoria imitujące faunę morską, suszarka nad wanną, czerwona szczotka klozetowa. Ważne: jeśli masz potomstwo, „bibliotekę Gutenberga” (BG) możesz tymczasowo zamienić w pokój dziecięcy – „zielone przedszkole”. Pomaluj ściany na bladozielono i wstaw meble we wszystkich kolorach tęczy. Nie remontuj do czasu, aż dziecko pójdzie na studia. Wtedy wstaw żakowi elementy BG (tylko łóżko zostaw dziecinne) i oczekuj na jego rychłą wyprowadzkę. Gdy po pewnym czasie wybrany zestaw ci się znudzi, zamień nazwy nadane pomieszczeniom (np. przenieś „małe Mielno” z łazienki do salonu) i improwizuj. Ściany maluj co trzy-cztery zamiany.
Rada 6. Bądź samodzielny
W kwestii urządzania WM nie ufaj nikomu i bądź samodzielny. Są specjaliści od silników, zegarków czy programowania, ale aranżacja przestrzeni to wiedza, z którą każdy człowiek się rodzi i która samoistnie wzrasta wraz z wiekiem. Pod koniec szkoły podstawowej każdy normalnie rozwijający się człowiek jest w stanie zaprojektować dowolne wnętrze, miasto, a nawet kraj. Sprawa może się nieco skomplikować, gdy pojawi się konieczność modyfikacji wyposażenia lub instalacji w WM. Jeśli modernizacja nie dotyczy wyburzenia budynku albo położenia zerwanego dachu, poradzisz sobie sam. Tzw. generalny remont (pochlapanie ścian farbą, zakup nowej lodówki i posprzątanie za starą) śmiało wykonasz własnoręcznie. Instalację elektryczną najskuteczniej modyfikuje się tzw. metodą prób (nie próbnika) i błędów – aby kiedyś elektryk wyraził podziw, że i w ten sposób może płynąć prąd. Tu również bądź kreatywny. I nie zostawiaj wskazówek potomnym. Wynajmujący WM powinien wykazać się samodzielnością. Podajemy trzy flagowe przykłady: – potencjalny najemca (PN) twierdzi, że do klitki zwanej sypialnią nie zmieści mu się łóżko 160 x 200 cm. Rozwiązanie: zaproponuj tonem eksperta, by wyrzucił ramę od łóżka i wypełnił pokój materacem; – PN z niepokojem patrzy na starą, aluminiową instalację elektryczną i nadpalone gniazdko. Twierdzi, że
m u st a c h e p a p e r
23
dużo korzysta z prądu i ma wartościowy sprzęt. Rozwiązanie: z pełnym przekonaniem powiedz, że „prąd jest w WM wyjątkowo dobry i poprzedni lokator nie narzekał”; – PN ze zdziwieniem przygląda się wiszącej lampie, której kabel ciągnie się przez dwa metry po suficie, by nagle, za pomocą wbitego w sufit gwoździa, zmienić kierunek na pionowy. Rozwiązanie: opowiedz historię o wiszącej lampie ze wstępu do niniejszego tekstu, a potem pochwal swój pomysł.
Tradycja jest wrogiem logiki
Zaproponowaliśmy tu wiele złych rozwiązań, które mają jedną wspólną cechę – zawsze działają. W przeciwieństwie do propozycji sensownych, nie wymagają żadnej wcześniejszej analizy, np. układu mieszkania lub jego doświetlenia. Jeśli zastosujesz wszystkie te porady naraz, skutecznie popsujesz przestrzeń, odechce ci się w takim mieszkaniu mieszkać, a już na pewno nikomu go nie wynajmiesz. Niektóre z powyższych rozwiązań mogą jednak okazać się rozsądne. Zwłaszcza gdy zostaną użyte świadomie. Ba, nawet użyte nieświadomie też mogą się komuś spodobać. Pewien doktor architektury powtarzał do znudzenia na swoich wykładach, że tradycja jest wrogiem logiki. Jak widać – miał rację
GRY ULICZNE
tekst Weronika Maliszewska
Moda staje się coraz bardziej demokratyczna. O tym, co jest hot, decydują już nie projektanci ani marketingowcy, tylko my, jej bezpośredni odbiorcy. Każdy może dziś kreować styl ulicy.
Ze street style’em jest trochę jak z graffiti, które z murów stadionowych i ścian wagonów awansowało do najważniejszych światowych muzeów i galerii. Kultura miejska od zawsze miała ogromny wpływ na modę, przejawiający się choćby w subkulturach i charakterystycznej dla każdej z nich stylówie. Pod koniec lat 70. Vivienne Westwood współtworzyła wizerunek punków, lansując zapożyczone od nich agrafki, ćwieki i skóry. Zwolennicy ideologii no future inspirowali też m.in. Alexandra McQueena i Jean-Paula Gaultiera. W 1992 roku w kolekcji zaprojektowanej dla marki Perry Ellis, Marc Jacobs przywłaszczył sobie pocięte dżinsy, ciężkie martensy i kraciaste koszule, pierwotnie noszone przez mających trendy w nosie drwali ze Seattle. Oczywiście, projektant dokonał tego w typowy dla siebie, niedosłowny sposób, miksując grunge’owy brud z high fashion. Choć stworzone przez niego ubrania na pierwszy rzut oka wyglądały jak z charity shopu, były uszyte z najlepszych materiałów, m.in. jedwabiu i szyfonu i miały adekwatną do ich jakości, kilkucyfrową cenę. To, że po pokazie został wylany z Perry Ellis, tylko przysporzyło mu rozgłosu, a grunge z ulicy na dobre wdarł się na światowe wybiegi. Do dziś Jacobs wspomina tę kolekcję jako swoją ulubioną i cieszy się, że zaufał swojemu instynktowi. „Ta kolekcja była reakcją na to, co widziałem dookoła siebie, na ulicy” – mówił potem w wywiadach.
Prawdziwy rozkwit mody ulicznej nastąpił jednak w ciągu ostatniej dekady. Pierwszy raz termin street style pojawił się w niedzielnym dodatku do „New York Timesa”, który współczesnymi ikonami stylu mianował anonimowych przechodniów w największych metropoliach świata. Jak na komendę w sieci zaczęły lawinowo powstawać streetstyle’owe blogi, m.in. The Sartorialist i Garance Dore. Twórca tego pierwszego, Scott Schumann, miał dość pracy jako dyrektor showroomu. Gdy ją rzucił, zabijał wolny czas, przechadzając się po Nowym Jorku i fotografując ciekawie ubranych ludzi. Popularność jego bloga szybko przełożyła się na kolejne zlecenia, m.in. od organizatorów nowojorskiego fashion weeka. Dziś Schumann współpracuje z najważniejszymi markami i wciąż jeździ po stolicach mody na całym świecie, dokumentując styl ich mieszkańców. Sam też stał się ikoną mody i wystąpił nawet w kampanii Gap. Na ciekawy pomysł w 2008 roku wpadł też Ari Seth Cohen, założyciel bloga Advanced Style, który udowadnia, że styl nie ma wieku. Bohaterami jego zdjęć są szykowni emeryci, z nowojorską ikoną mody Iris Apfel na czele. To w dużej mierze dzięki niemu pojawił się trend na wykorzystywanie starszych modelek w popularnych kampaniach. Z kolei streetowy blog Garance Dore przez lata zmienił się w świetnie prosperujący lifestyle’owy portal.
g ry
u l i c z n e
24
Mimo że mogłaby uchodzić za weterankę, Garance dalej ma rzesze fanów (na Instagramie śledzi ją ponad 416 tysięcy osób). Nic dziwnego, że jej naśladowców wciąż przybywa. Dziś nie ma co nawet liczyć blogów i stron, na których można zobaczyć zdjęcia oryginalnie ubranych ludzi z każdego zakątka globu. Wśród tych najważniejszych są choćby style.com, whowatwear.com, stylecaster. com. O sile street style’u przekonały się też tradycyjne media. Chyba każdy szanujący się magazyn lifestyle’owy ma już rubrykę lub dział poświęcony modzie streetowej. Bo dziś już po prostu nie da się ignorować wpływu ulicy. Z inkubatora trendów stała się ona nowym, bardziej przystępnym wybiegiem, który lansuje nowe tendencje na równi z projektantami. A często nawet ich wyprzedza. Tak było choćby z boomem na sportowe buty, które później trafiły do kolekcji największych domów mody, z Chanel na czele. Na ulicy narodził się też normcore, który ochoczo podchwyciły modelki i gwiazdy, zmęczone niepisanym nakazem, aby zawsze wyglądać jakby właśnie schodziły z czerwonego dywanu. Szybko pojawiła się jednak alternatywa dla wygodnych, ale mało widowiskowych t-shirtów no logo, birkenstocków, rozciągniętych boyfriendów i czarnych golfów rodem z szafy Steve’a Jobsa. Znudzeni nijakością blogerzy i it-girls zaczęli lansować antytezę normcore’u –
glamcore. We wszystkim, co błyszczy i rzuca się w oczy szczególnie lubują się rosyjskie księżniczki Instagrama: Miroslava Duma, Vika Gazinskaya, Nasiba Adilova i Elena Perminova. Ubrane od stóp do głów w najdroższe kreacje z najnowszych kolekcji największych domów mody i kapiące złotem dodatki stanowią nie lada gratkę dla streetowych fotografów. Podobnie jak redaktorka japońskiego „Vogue’a”, Anna dello Russo, która jako pierwsza adaptuje wszystkie, nawet najdziwniejsze, najbardziej absurdalne trendy i mówi o sobie „fashionistka z pasją”. Widzieliśmy już Annę w pióropuszu, kolorowych futrach à la Wielki Ptak z „Ulicy Sezamkowej” i z gigantycznym czerwonym łabędziem na głowie. I choć wielu krytykuje jej skłonność do przesady, to trzeba przyznać, że dello Russo jak mało kto umie bawić się modą. Nieco bardziej stonowany, choć też niestroniący od ekstrawagancji styl preferuje przyjaciółka Anny, włoska stylistka Giovanna Battaglia. Uwielbia kolorowe wzory i zabójczo wysokie szpilki. Ubrania w printy we wszystkich kolorach tęczy i bujne afro na głowie to z kolei znak rozpoznawczy innej ikony street style’u, pochodzącej z Senegalu francuskiej stylistki i redaktorki mody w magazynie „i-D” Julii Sarr-Jamois. Na drugim biegunie są była naczelna francuskiego „Vogue’a” Carine Roitfeld i jej następczyni Emmanuelle Alt. Obie
stanowią ucieleśnienie paryskiego szyku z rockowym sznytem. Skórzane spodnie, białe koszule, czarne blezery lub marynarki, ołówkowe spódnice, motocyklowe buty, włosy w nieładzie i czerwona szminka to podstawa seksownej i lekko niedbałej garderoby francuskich redaktorek mody. Podobny, choć nieco bardziej minimalistyczny, „skandynawski” styl reprezentuje też stylistka i ulubienica streetowych fotografów Ada Kokosar. Najważniejszy wpływ na modę ulicy mają jednak blogerki i blogerzy. To oni wzbudzają największe zainteresowanie fotografów na tygodniach mody i internautów na portalach społecznościowych. Nic dziwnego, że wykorzystują swoją popularność, przekuwając ją w prężnie działający interes. Włoszka Chiara Ferragni, autorka bloga The Blonde Salad, może pochwalić się prawie pięcioma milionami followersów na Instagramie i sygnowaną własnym nazwiskiem marką odzieżową, której sama jest najlepszą reklamą. Podobnie jest w przypadku Justina O’Shea i Veroniki Heilbrunner, którzy uchodzą za jedną z najbardziej stylowych par w świecie mody. Oboje pracują dla internetowego domu handlowego Mytheresa.com. On jest dyrektorem ds. zakupów, ona redaktorką mody na stronie internetowej. Swój modowy biznes (brand odzieżowy Être Cécile) ma też konsultantka mody Yasmin Sewell oraz założycielka
m u st a c h e p a p e r
25
marki 284 i nowa ikona stylu Helena Bordon. Norweska blogerka Hanneli Mustaparta użyczyła swojego wizerunku na t-shirtach Zary i jest stałą współpracowniczką amerykańskiego „Vogue’a”. Blogerka Susie Lau najpierw była redaktorką internetowego magazynu „Dazed Digital”. Dziś współpracuje z wieloma markami, m.in. Coach, a na swoim blogu Style Bubble zamieszcza zabawne stylizacje, co do których ciężko sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek inny wyglądał w nich dobrze, a które idealnie pasują do jej charakteru i azjatyckiej urody. Za dystans, inteligencję i poczucie humoru fotografowie i fani kochają też Leandrę Medine, założycielkę bloga The Man Repeller, która przyczyniła się do odrodzenia mody na styl tomboy (chłopczycy). Zarówno Lau, jak i Medine stanowią alternatywę dla blogerek, które wyglądają jak klony samych siebie i bardziej niż własny styl liczą się dla nich marki, które mają na sobie. Na tym zresztą polega demokratyczność street style’u – każdy może w nim znaleźć coś dla siebie i jest w nim miejsce dla wszystkich: od freaków po kolekcjonerki drogich metek. Przynajmniej na jakiś czas, bo dzięki rozwojowi social media co i rusz w różnych zakątkach świata pojawiają się nowe ikony mody ulicznej. Wystarczy konto na Instagramie, sporo wolnego czasu i pomysł na siebie
BÓL I INNE OBJAWY
FIZYCZNE
rozmowa Zdzisław Furgał
Magdalena Sawicka tatuażem zajmuje się od zaledwie kilku miesięcy, ale już zyskała grono wiernych fanów. Tworzy jako Sick Rose, a subtelne i nasycone erotyką wzory to naturalna konsekwencja jej grafik. Ten styl rozpoznacie po roślinach i włosach. Warto umówić się z nią na sesję i całkowicie jej się oddać. Otrzymałaś ostatnio Grand Prix – nagrod ę d la najlepszych młodych artystów, przyznawaną w czasie Biennale Jeune Création Européenne (Biennale Młodej Sztuki Europejskiej), odbywającego się w Montrouge pod Paryżem. To wygląda jak twój wielki przełom, ale wydajesz się zupełnie o tym nie myśleć, tylko coraz bardziej wkręcasz się w to dziaranie. Co w tym takiego fajnego? W dziaraniu najfajniejsza jest świadomość, że ktoś docenia moją twórczość na tyle, by stać się „żywym płótnem” dla moich rysunków, które mogą towarzyszyć mu do końca życia. Podoba mi się pewien rodzaj intymności, który towarzyszy tatuowaniu, ciężko tę intymność porównać do innych, bo łączy się z bardzo bliskim kontaktem cielesnym, bezgranicznym zaufaniem dwóch obcych dla siebie osób. Doceniam też to, że mam nieustanny kontakt z odbiorcami mojej sztuki, że mogę z nimi rozmawiać, uczyć się od nich wielu mądrych rzeczy i czerpać inspiracje. To jest diametralnie różne od tego, co robiłam wcześniej, czyli siedzenia w odosobnieniu w pracowni, nie mając do końca świadomości, jak odbiorca zareaguje na moją pracę.
Dlaczego zainteresowało cię akurat ludzkie ciało? Procesowi tatuowania towarzyszą ból i inne objawy fizycznie, takie jak opuchlizna, sączenie się osocza, zaczerwienienie. Człowiek rusza się podczas
sesji, oddycha, drętwieje, czasami dostaje ciarek. Myślę, że ta cała otoczka, tak jak i śmiertelność tatuażu (związana ze śmiertelnością organizmu) jest nierozerwalna z tematyką mojej całej twórczości. To medium pozwala mi bardziej wyrażać sens tego, co chcę przekazywać.
Przyznaję, że kiedy dawno temu mówiłaś, że chcesz zająć się tatuażami i nawet kupiłaś maszynkę, to myślałem, że to efekt chwilowej mody, nie wierzyłem, że kiedykolwiek przejd ziesz z papieru na lud zką skórę. A tymczasem już drugi czy trzeci tatuaż był świetny. To takie proste? To wcale nie było takie proste, dlatego proces nauki tak długo rozciągał się w czasie. Początkowo, kompletnie niedoświadczona, zakupiłam na Allegro jakieś chińskie badziewie i zastanawiałam się, dlaczego nic mi nie wychodzi, byłam załamana. Na długi czas porzuciłam myśli o tatuowaniu, ale one wróciły i postanowiłam iść za ciosem. Poszłam do profesjonalnego studia tatuażu, pokazałam swoje prace i zapytałam się, czy mogliby mnie nauczać. Zgodzili się. Najpierw tygodniami przyglądałam się pracy tatuatorów, zadawałam setki pytań, potem z ich pomocą kupiłam porządną maszynę i uczyłam się na skórach syntetycznych. Zanim zrobiłam cokolwiek na żywym człowieku, to musiałam pomęczyć wiele takich syntetyków, bo jestem z natury perfekcjonistką i nie darowałabym sobie, gdyby ktoś musiał chodzić po świecie z syfem na skórze.
b ó l
i
inne
o b j a wy f i z y c z n e
26
Skąd wziął się pseud onim Sick Rose? Jak już zaczęłam tatuować i zbierać portfolio, to naturalną rzeczą było dla mnie pochwalenie się tym światu, a by to zrobić, to trzeba było pokazać się w internecie, a by pokazać się w internecie, to trzeba było wymyślić sobie jakąś nazwę. Myślałam o tym parę wieczorów razem z moim mężem i on mi pomógł, bo słowa są jego mocniejszą stroną. Pseudonim wziął się z tytułu jednej z moich ulubionych książek: The Sick Rose or: disease and the art. Of medical illustration Richarda Barnetta, wyd. Thames&Hudson. Jest to wspaniale wydany album z dziewiętnastowiecznymi kolorowanymi litografiami różnych chorób skórnych. Ten klimat bardzo pasuje do mnie i mojej estetyki.
Twoje autorskie projekty to w prostej linii przed łużenie twoich grafik. Motywy kwiatowe, włosy, zwierzęta, dzieci, nagość, seks. Pracujesz jednak w normalnym salonie tatuażu, więc jak przyjdę do ciebie i powiem, że chcę tribal na udzie, to mi go zrobisz bez problemu? Na szczęście mam swoich klientów, coraz liczniejszych, którzy wiedzą, czego chcą i jest to zazwyczaj spójne z moją estetyką. Nie przychodzą do mnie ludzie przypadkowi, którzy po prostu chcą mieć cokolwiek na skórze. Ale jeśli byłaby taka sytuacja i przyszedłby klient na tribala, husarię czy datę urodzin swojego bobaska, to trudno, ale życie jest
zdjęcie Filip Skrońc
za krótkie, by robić rzeczy, które mogą się potem odbijać czkawką.
Zdarza ci się odmawiać zrobienia tatuażu z innych przyczyn niż estetyczne, np. z powod u wieku? Na tatuaż nie jest się za starym nigdy, uwielbiam starszych ludzi z dziarami, i kobiety, i mężczyzn, natomiast osób niepełnoletnich nie tatuuję, bo mogę później ponieść konsekwencje prawne, a poza tym dzieciaki chcą mieć tatuaż, by mieć i zaszpanować przed innymi w szkole, ich gust nie jest jeszcze na tyle określony, a potem może być wstyd i covery, czy lasery. Odradzam też tatuaże na wewnętrznej części dłoni, stopy, czy między palcami. Tam tatuaże nie mają szans się utrzymać i już po wygojeniu w połowie są starte, poprawianie tych tatuaży w nieskończoność powoduje rozlewanie się tuszu pod skórą i potem wygląda to jak kupa.
Czy są motywy, których nie da się przenieść na skórę? Chyba da się zrobić wszystko, byleby nie było wielkości ziarnka ryżu.
Jak ważnym źródłem inspiracji w projektowaniu wzorów jest dla ciebie internet? Internet jest dla mnie bardzo ważny od początku mojej całej działalności artystycznej. Jest to naj-
szybsze źródło wiedzy, zarówno obrazowej, jak i tekstowej. Lubię podglądać ludzi, obserwować zmieniające się mody, wrażliwości. Nie ma drugiego takiego narzędzia.
Namawiasz znajomych do tatuowania się u ciebie? Ja nie lubię namawiać na nic nikogo, to jest indywidualna decyzja, a podjęcie jej zajmuje dużo czasu, zwłaszcza jeśli to jest pierwszy tatuaż. Ludzie, którzy maja ich dużo, nie przywiązują większej wagi do tego, co to ma być, co musi oznaczać etc. Częściej dziaram osoby mi obce, tak jest łatwiej i ciekawiej.
Myślisz, że w Polsce trzeba popracować nad ciążącymi nad społeczeństwem stereotypami dotyczącymi tatuażu? Że choroby, recydywiści, że na całe życie? Myślę, że sztuka tatuażu jest coraz bardziej oswajana i staje się powszechna na polskich ulicach. Rośnie też świadomość estetyczna klientów, jak i zmienia się technologia narzędzi, które pozwalają na coraz lepsze realizacje. Niektórzy klienci znają rynek, studia, jak i samych tatuatorów. To oni wybierają, kto ma pokryć obrazami ich skórę. Nad stereotypami trzeba pracować cały czas, ale jest to też proces naturalny, wydziarani ludzie będą wychowywać swoje dzieci, dla których taka metoda dekorowania swojego ciała będzie naturalna.
m u st a c h e p a p e r
27
W Polsce jest też organizowane z roku na rok coraz więcej konwentów, gdzie ludzie mogą przyjść całymi rodzinami i pooglądać, jak to wszystko wygląda i kto za tym stoi.
Masz jakichś tatuażystów-idoli czy raczej nie wciąga cię ten świat i traktujesz skórę jak kartkę papieru? Staram się robić swoją sztukę, ale lubię też podglądać na Instagramie artystów z całego świata. Myślę, że oglądanie prac innych jest bardzo istotne, i to w każdej dziedzinie sztuki. Robię to, by podpatrzyć ich warsztat, jak i czerpać energię do robienia swoich realizacji. Ciężko mi powiedzieć, czy jest ktoś jeden ulubiony, bo w każdym, kogo obserwuję, podobają mi się określone „momenty” prac.
Jest szansa, że nie wrócisz już do tradycyjnej grafiki? Jeśli masz na myśli grafikę warsztatową, taką jak wklęsłodruk, drzeworyt, litografię czy serigrafię, to muszę sobie od tego wszystkiego długo odpocząć, ale nie mówię nie, może kiedyś zatęsknię i za tym medium
NOWOCZESNE
WARSZTATY WSPÓŁCZESNYCH R Z E M I E Ś L N I KÓW tekst Beata Głaz
ilustracje Joanna Rzezak rzezak.pl
Choć wydawać by się mogło, że do prawie każdej współczesnej pracy wystarczy jeden człowiek i jego szybka maszyna połączona z internetem, ludzie coraz chętniej organizują się w grupy, tworzą cechy i zakładają kooperatywy. Radykalna przemiana technicznych warunków pracy na nowo obudziła w nas potrzebę wspólnotowości, zaskakująco podobną do tej z czasów średniowiecza
Nastanie ery cyfryzacji oraz postępująca technicyzacja życia przyczyniły się do zwiększenia mobilności i aktywności społeczeństwa. Globalne media sprawiły, że życie przestało być przypisane do jednego miejsca. Relacje międzyludzkie zaczynają kształtować się głównie wirtualnie, a o występowaniu tego zjawiska świadczą powszechnie znane portale społecznościowe i komunikatory, z których wyłania się nowy obraz społeczeństwa 2.0. Poprzez kolektywne działania w przestrzeni wirtualnej tworzy się kultura 2.0. Przemianom uległ również system pracy. Postęp technologiczny skrócił wykonywanie wielu czynności, dzięki wykorzystaniu zminiaturyzowanych i przenośnych urządzeń, które ułatwiają wykonywanie wielu działań w tym samym momencie, możliwe stało się elastyczne zarządzanie czasem. W konsekwencji owo „skompresowanie” czasu wyraża się również w intensyfikacji produkcji i wynikającej z niej wzmożonej konsumpcji. W Polsce, będącej pod wpływem wspomnianych przemian technologicznych i gospodarczych, od kilku lat obserwuje się powstawanie nowych modeli pracy. Reprezentantami jednego z takich modeli są freelancerzy albo pracujący w podobny sposób makerzy czy też hakerzy. Miejscami ich pracy są przestrzenie wspólne, które mają charakter obszarów produkcyjnych, warsz-
tatów i zakładów. Należą do nich: fab laby, makerspace’y, hackerspace’y, a także współdzielone biura – coworkingi. Te miejsca działają na zasadzie otwartych przestrzeni wspólnych, w których użytkownicy, dzięki nowoczesnym technologiom cyfrowym, produkują innowacyjne i unikatowe przedmioty oraz obiekty. System pracy w kooperatywach technologicznych opiera się przede wszystkim na współpracy i wzajemnej pomocy oraz aktywowaniu lokalnej społeczności poprzez organizowanie otwartych warsztatów dla wszystkich zainteresowanych oraz dobrze poinformowanych przez media społecznościowe. Poszukiwanie i tworzenie przez członków kolektywów nowych miejskich przestrzeni daje im możliwość różnorodnych kontaktów. Np. w ramach społeczności sąsiedzkich ułatwiona jest wymiana pomysłów, eksperymentowanie oraz praca twórcza. Warto zwrócić uwagę na tworzenie się miejskich wspólnot, które są skierowane w stronę rzemiosła i rękodzieła – form wytwarzania stanowiących wyraz odreagowania przemysłowych i sieciowych procesów produkcji, uwarunkowanych globalizacją i gospodarką neoliberalną. Jedną z form wspólnotowości, która stanowi reakcję na dynamiczne przemiany przestrzenne XXI wieku, jest kultura ruchów oddolnych pragnących powrotu
n owo c z e s n e
w a r s z t a t y
ws p ó ł c z e s n y c h r z e m i e ś l n i ków
28
do przedindustrialnych form produkcji. Kolektywy działające zgodnie z ideą reclaim space (odzyskiwanie przestrzeni) i reclaim the city (odzyskiwanie miasta) spontanicznie zagospodarowują przestrzenie, tworząc warsztaty zorientowane na społeczność lokalną. Powstają w ten sposób integracyjne fab laby, przestrzenie coworkingu, wspólne ogrody sąsiedzkie itp. Istnieje zatem ogromny potencjał kooperatyw twórczych, które mogą aktywizować społeczeństwo, tworząc możliwości dla jego rozwoju i integracji. Tego typu inicjatywy przyczyniają się do obrony społecznych potrzeb i budowania kulturowych wartości.
Kooperatywa twórców a cech rzemiosła
Cech rzemiosła bądź gildia były w średniowieczu pierwszymi wspólnotami rzemieślników lub stowarzyszeniami społecznymi stanowiącymi związek autonomicznych warsztatów. Właściciele – mistrzowie podejmowali wszelkie decyzje i ustalali zasady awansu czeladników, wynajętych pomocników i uczniów. Celem zrzeszania się rzemieślników była ochrona interesów zawodowych i wypracowanie korzystnych relacji ze zleceniodawcą. Zgromadzenia te wymagały również posłuszeństwa od swoich członków, wnoszenia opłat wpisowych, odbywania obowiązkowych praktyk takich jak wędrówki
czeladnicze, poszerzające wiedzę i umiejętności, a także dające uznanie w oczach mistrzów. Cechy chroniły również przed nieuczciwą konkurencją, gwarantowały wysoką jakość wyrobu, symbolizowały gospodarczą potęgę. Obecnie funkcjonują one jako organizacje samorządu rzemieślniczego i mają charakter społeczno-zawodowy. Ich celem jest podnoszenie kwalifikacji, tworzenie i utrwalanie więzi społecznych oraz środowiskowych, promocja postępowania zgodnego z zasadami etyki, a także reprezentowanie swoich członków przed organami władzy. Do dzisiaj pełnią one funkcję aktywizacyjną w małych miastach, organizując wystawy, kiermasze, współuczestnicząc wraz z administracją w przygotowaniu imprez. W realiach globalizacji i umasowienia produkcji powstaje wiele fundacji, które starają się chronić nadal istniejące warsztaty rzemieślnicze. W Warszawie ostały się one między innymi we wnętrzach przedwojennych kamienic na Warszawskiej Pradze, Starym Mokotowie czy w Śródmieściu, gdzie spotkać można pracownie stolarskie, szewców, krawców i zegarmistrzów. Organizowanie przestrzeni wspólnych przez oddolne ruchy jest odpowiedzią na intensywne przemiany społeczne, kulturowe, polityczne, ekonomiczne XXI wieku. Przemiana społeczeństwa industrialnego
w społeczeństwo wiedzy wyłoniła ludzi starających się walczyć jako wspólnota o wartości związane z kulturą i tożsamością. Społeczeństwo zainteresowane jest obecnie produktami wykonanymi ręcznie, gdyż posiadają one lepszą jakość i nie są wytwarzane na dużą skalę. Na skutek uprzemysłowienia produkcji przedmioty użytkowe straciły bowiem na jakości i dokładności wykonania; częściej się psują i są powszechne – nie mają oryginalnego stylu. Dlatego popularne staje się zjawisko DIY (Do it yourself), a na wzór dawnych, tradycyjnych i zanikających cechów rzemiosł powstają inkubatory technologiczne, zakłady, warsztaty, fab laby, które działają kolektywnie i wspierają niezależne przedsiębiorstwa i kooperatywy twórców.
Początki powrotu warsztatu
Neil Gershenfeld, który w 2001 roku w Massachusetts Institute of Technology stworzył pierwszy technologiczny warsztat, postawił sobie za cel przygotowanie pracowni, w której studenci i profesorowie mogliby projektować i testować swoje pomysły na zasadzie open design. Istotą projektu była duża otwartość na różne dziedziny (np. sport, medycynę i sztukę) oraz rozwijanie danej idei z udziałem wszystkich chętnych uczestników.
m u st a c h e p a p e r
29
Do powstania przestrzeni wspólnej twórców przyczyniła się rewolucja technologiczna druku 3D, czyli rapid prototyping. Obecnie, oprócz tradycyjnych narzędzi, jest to jedna z najważniejszych technologii wykorzystywana w warsztatach. Są one również wyposażone w skanery 3D, obrabiarki CNC, laserowe wycinarki, a także plotery. Narzędzia te pozwalają tworzyć przedmioty o różnych stopniach skomplikowania. Obecnie na całym świecie działa sieć warsztatów będąca częścią ruchu open source, który wspomaga dzielenie się pomysłami poprzez szerokie udostępnianie źródeł, które można również modyfikować. Edukacyjno-rzemieślniczy warsztat ery cyfrowej tworzą „produkujący majsterkowicze”, którzy pracują w duchu idei DIY i DIT (Do it together). Można ich także porównać do nieformalnych, spontanicznych grup communites of practises („wspólnot praktyków”) skupionych na realizacji projektów, których pasją jest rozwijanie zdolności, tworzenie i wymiana wiedzy. Kooperatyw technologiczny stał się nieformalną wspólnotą kultury zdolną do dzielenia się zasobami intelektualnymi z lokalną społecznością. Użytkownicy współczesnych warsztatów są niechętnie nastawieni do polityki korporacyjnej i konsumpcjonizmu. Wspierają lokalne przedsiębiorczości, a sami są reprezentantami różnych
dziedzin, takich jak: rzemiosło, design, moda, kuchnia, nowe technologie i nauka. Zaliczają się do nich również makerzy, czyli niezależni twórcy, pracujący samodzielnie bądź w zespole. Opracowywane przez nich innowacyjne rozwiązania mogą służyć sektorowi publicznemu. We współpracy opierającej się na networkingu, wraz z programistami i hakerami, tworzą aplikacje i wynalazki rozwiązujące problemy mieszkańców miast. Nowe formy pracy i współpracy dają możliwość wymiany kompetencji i wiedzy. Kluczowe są tutaj spontaniczne i elastyczne połączenia różnych specjalizacji. Kooperatywy, dzięki darmowemu, otwartemu kodowi źródłowemu open source, upowszechniają swoje programy, pomysły i projekty wśród danej społeczności. Kooperatywy funkcjonują zatem jako miejsca, w których realizują się nowe formy pracy i style życia związane ze społecznymi innowacjami. Powstała kreatywna sieć łącząca ludzi, zwana społecznością 2.0, która rozwija się ekonomicznie, istniejąc zarówno w przestrzeni realnej, jak i wirtualnej. Korzystanie z nowych technologii informacyjnych zmieniło sposób produkcji, konsumpcji, komunikacji i interakcji. Coraz więcej przedsiębiorców, celem rozwijania swojej działalności, korzysta z wiedzy i umiejętności klientów. Powstałe zjawisko crowdsourcingu
funkcjonuje w samoorganizujących się przestrzeniach w ramach ruchu open source i creative commons. Dzięki temu produkty, będąc dziełami indywidualnych twórców albo wspólnoty, stają się lepiej osiągalne, a czasem za sprawą społecznościowego fundowania (crowdfunding) mogą być w ogóle realizowane. Taka forma komunikacji, współpracy i upowszechniania stanowi o hybrydyczności kooperatyw technologicznych, charakteryzujących się dużym stopniem nieformalności, fragmentaryczności, a także ciągłej gotowości do transformacji. Dlatego przestrzenie te wymagają wypracowywania stanu równowagi i mechanizmów samoregulacji, które wyznaczałyby granicę pomiędzy byciem razem a byciem osobno, określały właściwy charakter przestrzeni i pracy w usieciowieniu, a także niwelowały ryzyko związane z niestabilnością finansową, wynikającą ze zróżnicowanych ilości wnoszonego wkładu i wynoszonych zysków przez poszczególnych użytkowników fab labu.
Przestrzenie współczesnych warsztatów
Przestrzenie wspólne powstają w sposób spontaniczny i posiadają zmienne funkcje. Są otwarte przede wszystkim na tych, którzy potrzebują miejsca do pracy opartej
n owo c z e s n e
w a r s z t a t y
ws p ó ł c z e s n y c h r z e m i e ś l n i ków
30
na elastycznych zasadach; dotyczy to freelancerów, dziennikarzy, programistów, artystów. Przestrzeń jest zatem dostosowywana pod kątem różnych prac projektowych, dlatego, tak jak w Betahaus w Berlinie, znajdują się w niej biura do wynajęcia (dostępne krótkookresowo, spontanicznie aranżowane, posiadające improwizowany charakter, zależny od organizacji pracy aktualnych użytkowników), sale wykładowe i reprezentacyjne (z kawiarnią i strefą wypoczynku), a także warsztaty oraz laboratoria. Założyciele, administratorzy wspólnot starają się nadzorować ich pracę i dynamicznie dopasowywać się do zmiennych warunków ekonomicznych i gospodarczych. Również przemiany społeczne i przestrzenno-strukturalne warunkują powstawanie krótkoterminowych, a w konsekwencji elastycznych rozwiązań przestrzennych. Kooperatywy technologiczne charakteryzują się luźnym połączeniem różnych programów przestrzennych, takich jak warsztat, biuro czy laboratorium, stanowiąc hybrydy przestrzenne miejsc pracy, relaksu i nauki. Do rzeczywistego zaistnienia kooperatywy technologicznej potrzebne są również odpowiednia infrastruktura techniczna, dostęp do Wi-Fi oraz wielofunkcyjne powierzchnie do pracy.
W Polsce w przeciągu czterech lat powstało wiele zakładów, wytwórni, fab labów i warsztatów. Część z nich dobrze się rozwija, pozyskuje fundusze, współpracuje z uczelniami i co najważniejsze zrzesza lokalną społeczność. Współczesny warsztat, oprócz bycia miejscem pracy dla kreatywnych twórców, daje szansę stymulowania lokalnej społeczności poprzez oferowanie różnych form aktywności pozadomowej. Dlatego głównym jego celem jest tworzenie wielofunkcyjnej struktury, która potrafi skupiać wokół siebie lokalną społeczność, pozwalając w ten sposób rozwijać jej zainteresowania, dzięki dobrowolnemu wsparciu specjalistów z różnych dziedzin związanych z technologią. Powstające warsztaty pomagają zatem otwierać nowe perspektywy dla danej społeczności, ucząc tym samym samodzielności i produktywnego spędzania czasu.
Działanie we wspólnocie
Stosunek współczesnego mieszkańca do przestrzeni miejskiej, w której żyje, ma charakter niejednorodny i często ambiwalentny. Powstaje w związku tym wiele kolektywów, które odnoszą się do konkretnych miejsc, określonych punktów na mapie miasta. Poprzez swoje
działania chcą sprzeciwić się globalnym procesom, pragną większej autonomii w wielu sferach życia. Poszukują też nowych form ekspresji i wykazują potrzebę samodzielnego tworzenia. Powstałe kooperatywy mają za zadanie odbudować praktykę społeczną, aktywizować życie w mieście, a także dążyć do polepszenia warunków pracy. Miejskie kooperatywy produkcyjne są docenianie zarówno w mediach, jak i przez lokalną społeczność, dla której są otwarte jako laboratorium czy miejsce organizacji warsztatów i eventów. Tworzą przestrzeń aktywną nie tylko w obszarze produkcji i usług, ale zapewniają także alternatywę mieszkańcom, którzy czują się wykluczeni, wycofani i pozbawieni perspektyw. Zrzeszają ludzi kreatywnych, ale też potrzebujących do realizacji swoich pomysłów wsparcia ze strony bardziej doświadczonych użytkowników. Np. przy Zakładzie Makerspace w Poznaniu powstała założona przez jej członków fundacja zwana Animatornią. Organizatorami są socjologowie i animatorzy, których celem jest animacja społeczna i kulturalna osób wykluczonych, a także przywracanie do użytku oraz aktywizowanie przestrzeni zapomnianych. Polepszenie jakości otoczenia następuje poprzez ingerencję w przestrzeń w oparciu o warsztaty i eventy,
m u st a c h e p a p e r
31
które zachęcają lokalną społeczność do aktywnej pracy. Powstały obiekt wielofunkcyjny – współczesny warsztat – stanowi również korzystne finansowo połączenie produkcji i usług w jednym miejscu. Nowe czasy przynoszą zatem wielofunkcyjne formy przestrzenne, a powstałe obiekty, łączą w sobie sferę prywatną, intymną oraz sferę publiczną, wspólną, sprawiając że budynki te funkcjonują przez całą dobę. Charakter aktywności w takim miejscu nie jest z góry narzucony przez określony schemat, przez co mamy do czynienia z obiektem swobodnego użytkowania. Pojawienie się potrzeby nowego typu budynków i zespołów jest następstwem przemian cywilizacyjnych, postępu technologii i cyfryzacji. Dodatkowo zaistnienie przestrzeni wirtualnej nie tylko wzbogaca, ale również zmienia dotychczasowe funkcje obecne w realnej przestrzeni miasta. Kooperatyw technologiczny – nowoczesny warsztat cechuję się nie tylko różnorodna estetyką, ale też odchodzeniem od dotychczasowych konwencji kształtowania środowiska pracy twórczej; wyróżnia się wrażliwością na potrzeby lokalnej społeczności i poszukiwaniem rozwiązań polepszających jakość życia i pobudzających aktywność w przestrzeni miejskiej
KARNAWAŁ Z MUSTACHE.PL opracowanie Joanna Ada Rutkowska Trzcińska
Karnawał zobowiązuje do niecodziennych stylizacji! Daj się ponieść, zapomnij o standardowych rozwiązaniach. Metaliczny połysk, złoto, srebro, a może intensywna czerń? Sprawdź produkty, które na ten sezon przygotowali polscy projektanci.
bowstyle Mucha gotowa bowstyle – czarna w kropki 72,00 zł Muchy od dłuższego czasu nie kojarzą się tylko z modą weselną, stanowią stylowy akcent codziennych stylizacji. Polscy projektanci oferują szeroką gamę kolorów i wzorów. My proponujemy tradycyjne rozwiązanie: czerń w białe kropki.
MALE-ME Spodnie w kant GEOMETRIC PRINT F/W15 300,00 zł Uniwersalne połączenie bieli i czerni MALE-ME ożywiło geometrycznymi wzorami. Spodnie w kant, zestaw z basicową koszulą i odważnymi dodatkami. Nie mamy wątpliwości, że zrobisz furorę na karnawałowych przyjęciach. Roh’an Koszula z długim rękawem – Roh’an 250,00 zł
FEINFEIN Srebrne spinki do mankietów ą-ę 279,00 zł
Roh’an rewolucjonizuje tradycyjne myślenie o koszulach. Stawia na niestandardową wersję z przedłużonym przodem. Kołnierzyk nawiązuje do klasycznej elegancji i pozwala na odważne, karnawałowe dodatki.
Klasyczny elegant look podczas karnawału warto wzmocnić odpowiednim dodatkiem. Wysokiej jakości spinki do mankietów w charakterystycznym kształcie „ą-ę” zrobią z Ciebie gwiazdę wieczoru!
k a r n a w a ł z
mustache.pl
32
The Frock Spodnie cekinowe 800,00 zł Nie zapominajmy, że karnawał to czas szaleństwa – odważ się na eksplozję cekinów! Postaw na spodnie od The Frock albo cekinowy total look. I zabłyśnij w tym sezonie!
Cat Cat COMO 220,00 zł Czarna suknia od Cat Cat z intrygującym rozporkiem. Ponadczasowy look zostaje upiększony przez głęboki V-dekolt z dekoracją z pasków. Głęboka czerń i klasyczny fason sukienki to seksapil w najlepszym wydaniu.
Błażej Teliński SilverDress 600,00 zł Metaliczny blask na dobre zadomowił się w naszej garderobie, króluje nie tylko w dodatkach, ale coraz częściej zaczyna dominować w codziennych outfitach. Na karnawał perfekcyjnym rozwiązaniem będzie srebrna sukienka od Błażeja Telińskiego. Jej prosta i wyrazista forma zachwyci każdego.
KOZACKI MOPS Kamizelka z Frędzlami 199,00 zł
JO-LI Sukienka tiulowa czarna 480,00 zł
Nadaj nietuzinkowego charakteru swojej karnawałowej stylizacji i postaw na hippisowski akcent. Styl boho w wersji black to współczesna interpretacja elegancji. Kamizelka od Kozackiego Mopsa bez wątpienia wzbogaci Twój look!
Dla minimalistek proponujemy małą czarną w wersji mniej szablonowej. Tiul nadaje jej lekkości, a nieoczywisty dekolt podkreśla charakter sukienki. JO-LI gwarantuje ultrakobiecy wygląd.
m u st a c h e p a p e r
33
NEW COLLECTION AUTUMN/WINTER 2015/2016
RISK made in warsaw
Paris+Hendzel Handcrafted Goods
Lana Nguyen
k a r n a w a ł z
mustache.pl
34
Poznań – Arena 17–18.10.2015
Warszawa – PKiN 19–20.12.2015 21–22.05.2016
Katowice – Spodek 19–20.03.2016