Po czym poznac` Polaka? Za górami, za lasami, za Malackami…
str. 4
str. 14
Danuta Wałęsa:
„Zaliczyłam studia życia“ str. 6
eprezentanci 20-milionowej polskiej diaspory z różnych zakątków świata obradowali podczas IV Zjazdu Polonii Świata, który odbył się w dniach 23-26 sierpnia w Warszawie i Pułtusku. Oficjalna ceremonia jego rozpoczęcia miała miejsce 24 sierpnia na Zamku Królewskim w Warszawie z udziałem takich osobistości, jak prezydent Bronisław Komorowski czy marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Hasłem przewodnim IV Zjazdu było „...by czuć się Polakiem“, a jego głównymi tematami stały się oświata, duszpasterstwo, sytuacja dawnej i nowej emigracji oraz zasady finansowania programów polonijnych. „Choć dziś mieszkacie niemal we wszystkich zakątkach Ziemi, to przecież nie jesteście tu gośćmi, jesteście u siebie” – tymi słowami przywitał 260 uczestników IV Zjazdu Polonii Świata wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk, otwierając obrady Sejmu Polonijnego w Sejmie RP. W trakcie posiedzenia wiceprezes Rady Polonii Świata Helena Miziniak w referacie, dotyczącym historii i przyszłości Polonii, przekonywała, że najważniejsze cele działalności Polaków za granicą to m.in. promocja Polski i obrona jej dobrego imienia. Referentka przedstawiła też podobieństwa i różnice między „starą” a „nową” emigracją. Kolejne referaty dotyczyły historycznej i współczesnej roli kościoła w życiu emigracji czy zaangażowania w struktury polonijne młodych liderów. Z kolei Tadeusz Pilat, prezydent Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, mówił o oświacie polskiej i polonijnej poza granicami kraju.
R
2
ZDJĘCIA: TOMASZ BIENKIEWICZ
Podczas obrad głos zabrali też przewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, poseł Adam Lipiński, który w związku ze zmianami sposobu finansowania działań na rzecz Polonii, czyli przesunięciem środków z Senatu do MSZ, uczulał na potrzebę opracowania nowego rządowego programu wspierania środowisk polonijnych. Z kolei posłanka Joanna Fabisiak, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, apelowała o to, aby zjazdy przedstawicieli Polonii z całego świata odbywały się częściej niż co cztery lata. Posłanka zaproponowała również, aby w przyszłości w corocznych obradach Sejmu Dzieci i Młodzieży brali także udział przedstawiciele młodzieży polonijnej. Po zakończeniu sesji plenarnej przedstawiciele Polonii i Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ złożyli kwiaty pod tablicą marszałka Sejmu III kadencji Macieja Płażyńskiego. W trakcie dwudniowych obrad zjazdu utworzono pięć roboczych komisji: ds. oświaty polskiej poza granicami kraju, ds. duszpasterstwa poza granicami kraju, ds. obrony dobrego imienia Polski i Polaków, ds. młodego pokolenia oraz ds. relacji kraju z Polakami za granicą i promocji Polski. W pracach tej ostatniej komisji uczestniczyłem jako przedstawiciel słowackiej Polonii i przedłożyłem projekty wniosków, skierowanych między innymi do MSZ, o niezwłoczne usunięcie braków formalnych planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą na rok 2013 oraz o uzupełnienie dokumentu o wsparcie działalności kulturalnej. Ze
względu na to, że aż 16 wniosków tej komisji było skierowanych bezpośrednio do MSZ, ustalono, że Komisja przygotuje oddzielny dokument w formie listu otwartego. W związku z przesunięciem kompetencji opieki nad Polonią z Senatu do MSZ uczestnicy zjazdu podkreślili, że „z najwyższym niepokojem“ przyjęli informacje o sposobie realizacji przez MSZ pomocy na rzecz Polaków za granicą i zwrócili się do sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą oraz do senackiej Komisji Spraw Emigracji o „szczególne monitorowanie działań MSZ“ w zakresie realizacji przez resort pomocy na rzecz Polaków za granicą. Na zakończenie obrad przedstawiono przyjęte przez zjazd uchwały i apele. Jednym z nich był apel do parlamentu o nową ustawę repatriacyjną, opartą na projekcie Obywatelskiego Komitetu „Powrót do Ojczyzny“. Uchwalenie tej ustawy stanowiłoby częściowe naprawienie doznanych przez rodaków krzywd, a także byłoby hołdem oddanym jej inicjatorowi, prezesowi Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ Maciejowi Płażyńskiemu, który zginął w 2010 roku w katastrofie samolotowej pod Smoleńskiem. „Tego typu zjazdy stwarzają pewnego rodzaju platformę wymiany doświadczeń przez ludzi, których na co dzień dzieli od siebie wiele tysięcy kilometrów, a których łączy Polska i umiłowanie Ojczyzny. Podczas takich spotkań przekonują się, że warto być Polakiem, warto żyć polskością, warto mieć świadomość swoich korzeni chrześcijańskich“ – powiedział na zakończenie Longin Komołowski, prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, które było współorganizatorem zjazdu. TOMASZ BIENKIEWICZ, WARSZAWA – PUŁTUSK MONITOR POLONIJNY
Zaniemówiłam z wrażenia. Właściwie planowałam, że tego wieczoru położę się wcześniej spać, ale ceremonia zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie, którą oglądałam w telewizji. przykuła mnie do fotela. Elton John, Georg Michael, Spice Girls, Pet Shop Boys, Annie Lennox, Naomi Cambel i inni występujący na imponującym podium zrobili na mnie wrażenie. Nie piszę o tym dlatego, że postanowiłam poświęcić igrzyskom cały numer „Monitora“, choć znajdą w nim Państwo relację naszej redakcyjnej koleżanki, która była w tym czasie w Londynie i obserwowała niektóre zmagania sportowców, czy entuzjazm polskich kibiców (str. 27). W tym numerze nie zabraknie też podsumowania polskich osiągnięć na polu sportowym, które znajdziecie Państwo w rubryce sportowej (str. 26). Piszę o tym dlatego, bo uświadomiłam sobie jak dobrą, rozpoznawalną „marką“ mogą poszczycić się Anglicy. Wszyscy znamy ich piosenki (oczywiście dużym ułatwieniem jest to, że cały świat śpiewa w języku angielskim), twarze i nazwiska znaczących osób. A gdyby tak się zastanowić, kto z Polaków jest znany na całym świecie, okazuje się, że jest ich niewielu. Z pewnością do tego grona należy zaliczyć Lecha Wałęsę – żyjącą, rozpoznawalną legendę „Solidarności“. We wrześniowym numerze „Monitora“ przynosimy wywiad z jego żoną – Danutą Wałęsą, która w ubiegłym roku wydała książkę p.t. „Marzenia i tajemnice“. Właśnie ta książka stała się pretekstem do spotkania i porozmawiania o przeżyciach jej autorki, ale też o Lechu Wałęsie (Wywiad miesiąca – str. 6). Polska na swoją markę stale pracuje. To również zadanie i dla nas – Polaków mieszkających poza granicami naszego kraju. To zadanie pełni też Klub Polski – Stowarzyszenie Polaków i Ich Przyjaciół na Słowacji, który w sierpniu przygotował kilka imprez adresowanych nie tylko do Polaków, ale i Słowaków. Na uwagę zasługuje cykliczna impreza „Sztuka z naszych szeregów“, podczas której w tym roku swoje prace plastyczne prezentowała artystka polskiego pochodzenia – Adriana Rohde Kabele (str. 9). Barwnym akcentem był też występ zespołu Ziemia Lęborska na nabrzeżu Dunaju w Bratysławie (str. 10), czy imprezy folklorystyczne w Dubnicy nad Wagiem (str. 12). Poza tym we wrześniowym numerze przynosimy jeszcze wiele innych, ciekwych artykułów, do lektury których zachęcam.
Po czym poznać Polaka… 4 Z KRAJU 4 WYWIAD MIESIĄCA Danuta Wałęsa: „Zaliczyłam studia życia“ 6 Z NASZEGO PODWÓRKA 9 CO U NICH SŁYCHAĆ? Za górami, za lasami, za Malackami… 14 CZUŁYM UCHEM Moniki Kuszyńskiej powrót po traumie 16 POLAK POTRAFI Supermenka Martyna 16 ZWIERZENIA PODNIEBIENIA Panda Pandzie nierówna, czyli o tym jakie owoce uczciwość przynosi 17 KINO-OKO Sala samobójców 18 SŁOWACKIE PEREŁKI Miasteczko winem malowane 19 WAŻKIE WYDARZENIA W DZIEJACH SŁOWACJI Czy powstanie Czechosłowacja? Wielkie pytanie 1918 roku 20 Nie tylko wojna i powstania 21 TO WARTO WIEDZIEĆ Klęska wrześniowa przed komisjami śledczymi 22 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI Barbary Rybałtowskiej Magia przeznaczenia i inne 24 SPORT?! Powrót z Londynu 26 Olimpijskim spacerkiem 27 Polska przewodzi w grupie… 28 OGŁOSZENIA 28 ROZSIANI PO ŚWIECIE Islandia - tu łączą się żywioły... 30 MIĘDZY NAMI DZIECIAKAMI Twardy orzech do zgryzienia 31 PIEKARNIK Wspomnienia z wakacji 32
V Y D Á VA P O Ľ S K Ý K L U B – S P O LO K P O L I A KOV A I C H P R I AT E Ľ OV N A S LOV E N S K U Š É F R E D A K T O R K A : M a ł g o r z a t a W o j c i e s z y ń s ka • R E D A KC I A : A g a t a B e d n a r c z y k , A g n i e s z ka D r ze w i e c ka , I n g r i d M a j e r í ko v á , D a n u t a M ey z a - M a r u š i a ko v á , K a t a r z y n a P i e n i ą d z , L i n d a R á b e ko v á KO R E Š P O N D E N T I : KO Š I C E – Ur szula Zomer ska-Szabados • T R E N Č Í N – Aleksandr a Krcheň J A Z Y KO V Á Ú P R AVA V P O Ľ Š T I N E : M a r i a M a g d a l e n a N o w a ko w s ka , M a ł g o r z a t a W o j c i e s z y ń s ka G R A F I C K Á Ú P R AVA : S t a n o C a r d u e l i s S t e h l i k • A D R E S A : N á m . S N P 27 , 814 4 9 B r a t i s l a v a • KO R E Š P O N D E N Č N Á A D R E S A : M a ł g o r z a t a W o j c i e s z y ń s ka , 9 3 0 41 K v e to s l a v o v, Te l . / F a x : 0 31 / 5 6 0 2 8 91, m o n i to r p o l o n i j ny @ g m a i l . c o m P R E D P L AT N É : R o č n é p r e d p l a t n é 12 e u r o n a ko n to Ta t r a b a n ka č . ú . : 2 6 6 6 0 4 0 0 5 9 / 110 0 R E G I S T R A Č N É Č Í S L O : 119 3 / 9 5 • E V I D E N Č N É Č Í S L O : E V 5 4 2 / 0 8 Realizované s Finančnou podporou Úradu vlády Slovenskej Republiky
www.polonia.sk WRZESIEŃ 2012
Działanie jest współfinansowane przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” ze środków otrzymanych od Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej w ramach konkursu „Współpraca z Polonią i Polakami za Granicą”
3
Po czym poznac` Polaka? tym, że nie czyta. Niczego! No, chyba że jest to gazeta z plotkami, wzięta na szybko ze stojaka przy kasie w supermarkecie i przejrzana w błyskawicznym tempie, ponieważ po chwili trzeba się zająć pakowaniem zakupów.
Po
Statystyki są alarmujące, ale nikogo jakoś nie stresują – aż dziwi, że biblioteki publiczne jeszcze nie zniknęły z powierzchni ziemi. Dzieciom szkoda czasu na kontakt z książką, której formę uważają za przestarzałą, dorosłych albo bolą oczy, albo nie mają czasu – ot, wymówki człowieka początku XXI wieku. Niektórzy przyczyn upadku czytelnictwa szukają w postępującej fascynacji światem komputerów, tabletów i szybkich nośników informacji, ale według mnie powód jest znacznie bardziej prozaiczny. To powszechna dostępność. Tak, tak – książek, kolorowych czasopism, albumów i atlasów mamy po prostu pod dostatkiem w każdej
rę objął Barack Obama, USA zrezygnowały z budowy tarczy w Polsce.
RZĄD USA ZAOFEROWAŁ Polsce lokalizację na jej terytorium lądowej wersji antyrakiet SM-3, mających być kluczowym elementem nowego systemu obrony przeciw rakietom krótkiego i średniego zasięgu z Iranu. Prezydent Bronisław Komorowski z kolei zaproponował rządowi budowę polskiej tarczy antyrakietowej, która stałaby się elementem wspólnej tarczy państw NATO – podał tygodnik „Wprost“ 4 sierpnia. Komorowski przekonuje, że wydawanie ogromnych pieniędzy na technikę wojskową nie ma sensu, jeśli nie jest ona chroniona przed atakiem rakietowym i lotniczym. Po tym, jak prezydentu4
PONAD 60 KG ZŁOTA zarekwirowano 17 sierpnia podczas przeszukania mieszkania Marcina P., prezesa Amber Gold. Jego wartość szacowana jest na ok. 10 mln złotych. Nie jest to jednak ilość, deklarowana przez właściciela firmy, który przyznał się do posiadania 110 kg złota. Afera z Amber Gold nabrała politycznego charakteru, a Marcin P. usłyszał zarzuty nielegalnego udzielania kredytów oraz sfałszowania dokumentu w celu wyłudzenia i poświadczenia nieprawdy. MICHAŁ TUSK, syn premiera, współpracował z liniami lotniczymi OLT, należącymi do Amber Gold, i jednocześnie był dziennikarzem „Gazety Wyborczej“ – podał 13 sierpnia tygodnik „Wprost“, który poinformował też, że młody
większej księgarni. A przecież Polak ma we krwi walkę o byt, polowania na okazję, kombinacje, jak zdobyć rzeczy niedostępne, by jeszcze raz przechytrzyć system i wyjść na swoje. Gdy byłam mała, rodzice po książki dla mnie i siostry jeździli do znajomego księgarza w malutkim miasteczku, położonym godzinę drogi od naszego domu. Za książki spod lady płacili dodatkowo warzywami z ogrodu. A ileż było potem radości! W księgarniach półki były wówczas wypełnione książkami tylko z nazwy – prawdziwą literaturę zdobywano w mniej lub bar-
Tusk opublikował wywiad z dyrektorem OLT Jarosławem Falkowskim, do którego sam napisał zarówno pytania, jak i odpowiedzi. Szef gdańskiej redakcji „Gazety Wyborczej” temu zaprzeczył. Z kolei Marcin Plichta, prezes Amber Gold, właściciel linii lotniczych OLT, twierdzi, że syn premiera przekazywał m.in. informacje o cenach za obsługę pasażerską, jaką gdańskie lotnisko pobiera od konkurencji OLT - WizzAir. Tusk zarzuty te odpiera i twierdzi, że przekazywał tylko ogólnodostępne informacje. POLSKA OBCHODZIŁA 68. ROCZNICĘ powstania warszawskiego, które wybuchło 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 na rozkaz dowódcy Armii Krajowej gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Powstanie trwało 63 dni. Hołd jego uczestnikom oddali w tym roku m.in. premier Donald Tusk, prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, żyjący powstańcy oraz mieszkańcy
stolicy, zebrani przy pomniku Gloria Victis na warszawskich Powązkach. TRZYDZIEŚCI TRZY TYSIĄCE białych, kremowych, szarych i czarnych kamieni, ułożonych w kształt twarzy nieznanej kobiety, której zdjęcie zrobiono tuż przed powstaniem warszawskim, stworzyło mozaikę „Nieznanej warszawianki“. Odsłonięto ją 2 sierpnia koło stołecznego mostu Poniatowskiego. W uroczystości udział wzięły dzieci, podnoszące z mozaiki kolejne kartki, na których umieszczony był wiersz Antoniego Słomińskiego, zatytułowany „Mogiła nieznanego mieszkańca Warszawy“. Autorem mozaiki jest reżyser Michał Zadara. Z NIEMAL GODZINNYM opóźnieniem rozpoczął się koncert gwiazdy muzyki pop Madonny na Stadionie Narodowym w Warszawie. Pierwszego sierpnia artystka MONITOR POLONIJNY
dziej pogmatwany sposób. I jaki był tego efekt? Wszyscy czytali! Pamiętam szaloną modę na literaturę iberoamerykańską, potem na Chmielewską i Joe Alexa. W pełnym zawirowań politycznych świecie wielkie powieści rosyjskie czytano na równi z doskonałymi autorami amerykańskimi, niemieckimi czy francuskimi. Mimo kiepskiej jakości edytorskiej szczytem marzeń było wyszperać gdzieś powieści Prusa, Sienkiewicza, Reymonta. Czy dzisiaj jeszcze odnajdziemy w bibliotece zeszyty, w których zapisywano się na listę oczekujących na wypożyczaną non stop współczesną literaturę polską? Obecnie książek mamy pod dostatkiem – w księgarniach, na targach, w Internecie. Tylko chętnych jakoś mało. Została garstka fanatyków, która – zakochana w literaturze – za wszelką cenę chce wpoić własne pasje dzieciom i przyjaciołom. Rok 2012 ogłoszono rokiem Janusza Korczaka, ks. Piotra Skargi i Józefa Ignacego Kraszewskie-
rozpoczęła swój występ piosenką „Girl Gone Wild“. Koncert zakończył się po północy. Data występu amerykańskiej piosenkarki w Polsce zbiegła się z 68. rocznicą wybuchu powstania warszawskiego, co wzbudziło protesty niektórych środowisk, związanych z kościołem. RANO 26 SIERPNIA w Wólce Kosowskiej (Mazowieckie) wybuchł pożar hali magazynowej. Dogaszanie pożaru trwało do popołudnia – informowała straż pożarna. Ogień zajął 5 tys. m . W hali znajdowały się głównie tekstylia. Według strażaków nie było zagrożenia dla okolicznych mieszkańców. W DNIU 25 SIERPNIA rozpoczął się IX Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera“. Amerykański wokalista Joshua Nelson, kantorzy Alberto Mizrahi, Benzion Miller i Yaakov Lemmer z Chórem WRZESIEŃ 2012
go – umysłów otwartych, literacko wrażliwych i twórczych. Szczerze mówiąc, nie odczuwam jakoś specjalnie wpływu owych patronów na życie codzienne w naszym kraju, a przecież to świetna okazja, by zastanowić się trochę, dlaczego czytanie przeżywa taki kryzys. Zwłaszcza, że w tym roku minęła 170. rocznica śmierci Stendhala, 100. rocznica śmierci Karola Maya, 100. rocznica śmierci Bolesława Prusa, 110. rocznica śmierci Emila Zoli. Podobne rocznice można by wymieniać jeszcze długo, bo jest ich naprawdę wiele. Może zatem pora przypomnieć sobie, jak wspaniały może być czas spędzony z książką. Wieczory coraz dłuższe, wolnych chwil powinno być więcej – nie szukajmy wymówek, po prostu sięgnijmy po sprawdzoną literaturę, która umiejętnie i z klasą przeniesie nas do świata, którego dziś już nie ma. Klasyka powieści i wielkie nazwiska nie starzeją się i nie znudzą, a czytane po latach mogą nieoczekiwa-
Sifthey Noham z Jerozolimy oraz nowojorski klezmer Frank London z zespołem Klezmatics to tylko niektóre z gwiazd tegorocznej edycji festiwalu, organizowanego przez Fundację „Shalom” we współpracy z Teatrem Żydowskim. ANDRZEJ ŁAPICKI – wybitny aktor oraz reżyser nie żyje. Zmarł 21 lipca w swoim domu w Warszawie w wieku 88 lat. W swoim dorobku miał ponad 100 ról teatralnych oraz kilkadziesiąt telewizyjnych i filmowych. Ponadto był świetnym pedagogiem – dwukrotnie był rektorem warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, a przez dwie kadencje pełnił funkcję prezesa Związku Artystów Scen Polskich. W 2009 r. wywołał zamieszanie, żeniąc się z 60 lat młodszą Kamilą Mścichowską. Z pierwszą żoną, nieżyjącą już Zofią Chrząszczewską miał 2 dzieci.
nie dostarczyć nam wielu nowych wrażeń i odświeżyć te stare. Wrzesień to pora pierwszych jesiennych melancholii, przeziębień i smuteczków – nie dajmy się! Przygotujmy zawczasu książkę i odpłyńmy prosto w historię, którą nam ona zaoferuje. Pamiętajmy ponadto, że czytający rodzic budzi ciekawość dziecka i w naturalny sposób zachęca do naśladownictwa. Tym bardziej, że współczesna literatura dziecięca to majstersztyk, prawdziwa przygoda z ciekawą fabułą i dopracowaną szatą graficzną. Nam dostarczy wrażeń estetycznych, a nasze dziecko wyrośnie na myślącego człowieka, który nie będzie się wstydził tomiku dobrej prozy (czy poezji), wystającego z kieszeni. AGATA BEDNARCZYK
AUGUST KOWALCZYK, aktor, były więzień obozu w Auschwitz, z którego udało mu się uciec, żołnierz AK, zmarł 29 lipca w Oświęcimiu w wieku 90 lat. Zmarł w otoczeniu najbliższych w oświęcimskim hospicjum, którego był pomysłodawcą i współtwórcą. Placówka ta to wyraz wdzięczności byłych więźniów Auschwitz dla niosących im pomoc podczas okupacji oświęcimian. Hospicjum zostało oficjalnie otwarte w czerwcu bieżącego roku. Życzeniem aktora było spędzić w nim ostatnie dni. W WARSZAWIE 2 SIERPNIA zmarła Maria Janecka-Wasowska, wdowa po kompozytorze i współtwórcy Kabaretu Starszych Panów Jerzym Wasowskim. Miała 84 lata. Maria Wasowska, a właściwie Maria Dobrzyńska, brała udział w powstaniu warszawskim jako sanitariuszka. Była także aktorką – to jej głos miał Jacek (grany przez Lecha Kaczyńskiego) w fil-
mie „O dwóch takich co ukradli księżyc“. W IGRZYSKACH OLIMPIJSKICH w Londynie Polska zdobyła dziesięć medali: 2 złote, 2 srebrne i 6 brązowych. Złoto w świetnym stylu wywalczyli sztangista Adrian Zieliński w podnoszeniu ciężarów w kategorii wagowej do 85 kg i Tomasz Majewski w pchnięciu kulą. Pierwszy ze srebrnych medali zdobyła w pierwszym dniu igrzysk Sylwia Bogacka w strzelaniu z karabinu pneumatycznego na dystansie 10 metrów, zaś drugi Anita Włodarczyk w rzucie młotem. Brązowe medale zdobyły wioślarki Magdalena Fularczyk i Julia Michalska, kajakarki Karolina Naja i Beata Mikołajczyk, zapaśnik Damian Janikowski, ciężarowiec Bartłomiej Bonk, żeglarze Zofia NocetiKlepacka i Przemysław Miarczyński. W klasyfikacji medalowej Polska zajęła 28. miejsce. ZUZANA KOHÚTKOVÁ 5
Danuta Wałęsa: „Zaliczyłam studia życia“ ocieramy pod jeden z naj bardziej znanych adresów w Gdańsku. Tu mieści się rodzinny dom państwa Wałęsów. Wita nas pani Danuta Wałęsa, serdeczna, ciepła, uśmiechnięta kobieta, która – choć niechętnie udziela wywiadów – zgodziła się odpowiedzieć na pytania, zadane przez nas w imieniu naszych czytelników. Pretekstem do spotkania stały się jej wspomnienia, zatytułowane „Marzenia i tajemnice“. Książka ukazała się w listopadzie ubiegłego roku i natychmiast stała się bestsellerem, do dziś rozeszło się ponad 330 tysięcy jej egzemplarzy! W przyszłym roku ma się ukazać jej czeskie tłumaczenie.
D
Lech Wałęsa jest znany na całym świecie, Pani natomiast zawsze była w jego cieniu. Agnieszka Grochowska, która gra Panią w filmie Andrzeja Wajdy o legendarnym przywódcy Solidarności i wydarzeniach z tamtych czasów powiedziała, że z książki „Marzenia i tajemnice“ wyłania się konkretny obraz niezwykle silnej, głęboko wolnej kobiety, która z własnego wyboru była w cieniu własnego męża. To prawda? Nigdy nie byłam pierwsza i to mi odpowiadało. Tych, którzy są z przodu, łatwiej rozszyfrować. Lubię obserwować ludzi, chętnie z nimi rozmawiam, ponieważ zawsze mogę się od nich czegoś nauczyć. Po napisaniu książki wszystko się zmieniło – teraz to ja muszę odpowiadać na pytania. Niektórzy mówią, że jestem dla nich wzorem. To odpowiedzialność. Co, jeśli coś zrobię źle? Źle się Pani czuje, będąc w centrum zainteresowania? Źle. Niechętnie udzielam wywiadów. O mnie, o moich decyzjach, o rodzinie, o wielu wydarzeniach mówi właśnie książka. Czuje się Pani głęboko wolną kobietą? Ktoś, kto ma dużą rodzinę i takiego męża, jak mam ja, który zawsze chciał dominować, nie może się czuć do końca wolny. Ale po napisaniu tej książki czuję się wolniejsza. Czy to prawda, co twierdzą niektórzy, że napisała Pani tę książkę, żeby kimś wstrząsnąć? Nie, absolutnie nie. Podczas pisania książki wcale nie myślałam o mężu i o tym, jak on ją odbierze. Nie chciałam go pouczać. Przed laty byłam zakompleksioną dziewczyną, ale zaliczyłam studia życia. Zahartowałam się we wszystkich dziedzinach życia: wychowałam ośmioro dzieci, kiedy mąż podczas stanu wyjątko6
wego był więziony, byłam jego rzecznikiem, spotykałam się z dziennikarzami. Uczyłam się, maszerując przez życie. Wiem, że trochę filozofuję, ale albo mnie taką zaakceptujecie, albo nie słuchajcie mnie wcale. W swojej książce pokazała Pani swojego męża, ujawniając jego cechy, które świadczą o tym, że nie zawsze był idealny. Wstrząsnęło to Lechem Wałęsą? Bardzo. On wcale tej książki nie zrozumiał. Już nawet nie staram się mu niczego tłumaczyć. Odciął się od mojej książki, choć jej nie przeczytał. Jak to? Nie przeczytał książki? Nie. Bazuje tylko na fragmentach, które dziennikarze wyrwali z kontekstu, żeby wywołać sensację. Może dlatego, by mogli zarobić pieniądze w brukowcach? Mąż tego nie zrozumiał, ale mam nadzieję, że jeszcze dojrzeje i książkę przeczyta. Jak Pani sądzi, dlaczego książka stała się bestsellerem do tego stopnia, że wydawca musiał zrobić dodruki? Nie wiem. Już po pierwszym spotkaniu z czytelnikami w Warszawie byłam zaskoczona tak dużym zainteresowaniem. Cieszę się, że spotkałam się ze zrozumieniem. Dla niektórych czytelników to zapewne ponowne przeżywanie dawnych wydarzeń, których byli świadkami. To żywa historia widziana moimi oczami. Wiele kobiet odnalazło wspólne z moim lo-
sy: narodziny gdzieś na wsi, w małym miasteczku, w wielodzietnej rodzinie, chęć wyrwania się z takiego miejsca w poszukiwaniu nowego, lepszego, własnego miejsca w swoim życiu. Wzruszam się, kiedy podchodzą do mnie czytelnicy ze łzami w oczach, i cieszę się, że tak wyszło, chociaż do końca tego nie rozumiem. Być może niektóre czytelniczki zobaczyły w Pani siebie? Są przecież wśród nich też i takie, które straciły mężów np. przez hazard czy alkohol. Pani męża pochłonęła polityka. Tak. Tylko nielicznym udaje się pogodzić politykę z rodziną, z życiem towarzyskim. Mój mąż poświęcił się tylko polityce. Może wyjdę na osobę zarozumiałą, ale teraz jestem tego świadoma, że stworzyłam mu ku temu odpowiednie warunki: prowadziłam dom, troszczyłam się o rodzinę i dodatkowo pomagałam mu w sprawach politycznych, choćby wtedy, kiedy w stanie wojennym był internowany. Owszem, są takie rodziny, w których mężowie miesiącami przebywają poza domem, na przykład marynarze. Obecnie młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę, chcąc stworzyć rodzinie lepsze warunki życia. Uważam, że to nie jest dobre. Mamy jedno życie, a młodzi jesteśmy tylko przez chwilę. Jeśli nie inwestujemy w rodzinę, to może się ona rozpaść. Nam mąż też stworzył lepsze MONITOR POLONIJNY
Stała więc Pani na czele dużej rodziny, często samotnie. Piotr Adamowicz (były opozycjonista, dziennikarz, który opracował książkę „Marzenia i tajemnice“ – przyp. red.) powiedział, że skrytość i zamknięcie się na obcych pozwoliło Pani postawić tamę między wielką polityką a rodziną. To była recepta na przetrwanie? Tak, bo mąż zajął się polityką, a ja musiałam sobie poukładać świat na nowo tak, by nie zwariować. Stworzyłam dzieciom bezpieczne warunki, by nie miały poczucia, że straciły ojca. Mnie jakby wtedy nie było, nie żyłam dla siebie. Być może ta książka powstała też dlatego, bym mogła podzielić się z innymi tym doświadczeniem? Ja już jestem starszą panią, dzieci wychowane, najstarsza wnuczka ma 22 lata! Ale, jak się okazuje, znalazłam zrozumienie zarówno u dwudziestolatek, jak i osiemdziesięciolatek, które ze łzami w oczach podchodzą do mnie podczas wieczorów autorskich! Łzy same w sobie też są piękne. Ale, wie pani, nigdy nie lubiłam, jak mężczyzna płacze. Może dlatego, że byłam tak wychowywana? A Lech Wałęsa płakał? Wzruszał się w różnych sytuacjach. Kiedy na przykład śpiewano „Boże coś Polskę“. Ale on raczej jest zamknięty w sobie i to na nim ciąży. Może uważa, jak ja, że łzy są oznaką słabości?
Pamięta Pani ten moment, kiedy polityka pierwszy raz zapukała do Państwa drzwi? Tak. Był grudzień 1970 roku, rozpoczął się strajk. Ten moment najbardziej utkwił mi w pamięci, bo nasz pierwszy synek miał wtedy dwa miesiące. Byłam jeszcze młodą dziewczyną, ale podeszłam do całej sytuacji ze spokojem: nie myślałam, co się może zdarzyć, moja wyobraźnia była jakby uśpiona, gdyż niosłam wówczas odpowiedzialność za to małe dziecko! Męża wtedy po raz pierwszy aresztowano, wrócił dopiero po trzech dniach.
dniach najserdeczniejsi byli dla mnie zwykli ludzie: przynosili nam do domu cukier, mąkę, kaszę, owoce, a nawet pieniądze! Trzeba pamiętać, że wtedy w Polsce żywność i inne towary były na kartki. Marzy mi się, by Polacy raz jeszcze przeżyli taką prawdziwą solidarność, entuzjazm, którym żyliśmy wtedy. Po kilku dniach zaczęłam jeździć wieczorami do męża i innych strajkujących w stoczni. Co Pani czuła, widząc Lecha Wałęsę na czele strajkujących? Uważałam to za normalne, choć… Wtedy zrozumiałam, że Polska zyskała Lecha Wałęsę, a ja go straciłam. Do czasu wprowadzenia stanu wojennego bardzo rzadko bywał w domu, a potem, w stanie wojennym był internowany! Nie było go ani dla mnie, ani dla dzieci. Poświęcił się polityce. Chciał znaleźć najlepsze rozwiązanie, by nie polała się krew.
Od tego czasu polityka towarzyszyła rodzinie Wałęsów? Niestety coraz bardziej. Służby bezpieczeństwa cały czas obserwowały męża. Nigdy nie byliśmy sami, cały czas nam ktoś towarzyszył, a w mieszkaniu mieliśmy podsłuchy. W sierpniu 1980 roku wybuchły strajki i powstała Solidarność, której wodzem został Pani mąż. Była Pani z niego dumna? Wtedy też mieliśmy małe dziecko – dwutygodniową córkę, która jeszcze nie była zarejestrowana w urzędzie stanu cywilnego, więc mąż poszedł ją zapisać. A może tylko tak mi powiedział, bo w domu były podsłuchy? Nie dotarł do urzędu, ale do strajkującej stoczni. Dowiedziałam się o tym dopiero po południu. W tych
I za to uzyskał w 1983 roku pokojową Nagrodę Nobla, ale po odbiór jej wysłał Panią… Obawiał się, że jeśli wyjedzie do Oslo, to komunistyczna władza nie wpuści go z powrotem do Polski. Pojechałam więc ja. Traktowałam to jako swój obowiązek względem ojczyzny, względem Polaków. Zrobiłam to z własnej woli. Wie pani, ja się urodziłam na wsi. Wiele osób ze wsi i małych miasteczek nigdy nigdzie nie wyjechało, a ja dostałam w życiu wiele szans i miałam dużo szczęścia, ponieważ ktoś napisał dla mnie taki scenariusz życia!
ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
warunki, ale to wszystko przyniosło również dla rodziny straty.
DANUTA WAŁĘSA była za swą książkę wielokrotnie nagradzana. W tym roku z rąk prezydenta RP Bronisława Komorowskiego odebrała Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za oddanie dla sprawy przemian demokratycznych w kraju, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej. 7
Ale podróż do Oslo była dla Pani ważnym egzaminem? Tak, pierwszy raz wyjechałam za granicę sama. Ale wie pani, ja tego aż tak nie przeżywałam. Dostałam zadanie, by odebrać Nobla, i to zadanie wykonałam. Chyba dobrze? Dlaczego więc mąż ocenił Panią na trójkę z plusem? Nie wiem, trzeba się jego zapytać. Może chciał mnie zmotywować do większych wyzwań? Lech Wałęsa rozdawał zadania. Kilka lat temu, czekając na wywiad z nim, byłam świadkiem jego rozmowy telefonicznej – krzyczał wówczas do kogoś, że zadanie musi być wykonane, bo to jest rozkaz! Do mnie nigdy nie mówił takim tonem. Te zadania, które mi powierzał, odbierałam jako swój obowiązek. Ja go wspierałam we wszystkim, co robił. Byłam z nim na dobre i na złe, dlatego jestem rozczarowana, że teraz, kiedy napisałam książkę, on przy mnie nie stoi. Choć wiem, że jest już starszym panem, który przeżył tego dużo. Może obawia się mnie, bo zobaczył, że potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji? Może Lech Wałęsa, będący zawsze na pierwszej linii frontu, źle znosi, że teraz jest w Pani cieniu? Ale ja wcale nie chcę być tą pierwszą, nie odbieram mu zasług. Napisałam książkę i tylko czasami spotykam się z dziennikarzami. Napisała Pani, że miała Pani wpływ na męża do momentu, kiedy został prezydentem. Co się stało potem? Gdybym była przy nim podczas rozmowy, której pani była 8
świadkiem, uspakajałabym go, podpowiadała, co ma zrobić. Wie pani, on często się denerwował, bronił się przed rozwiązaniami, które mu podsuwałam, ale na koniec mnie słuchał i zawsze na tym dobrze wychodził. Potem, jak został prezydentem i wyjechał do Warszawy, tylko w wyjątkowych sytuacjach brał pod uwagę moje zdanie. Może więc, gdyby była Pani z nim w Warszawie w czasie trwania jego prezydentury, wszystko potoczyłoby się inaczej? Nie, nie sądzę, żeby to było dobre rozwiązanie dla mojej rodziny. Moim obowiązkiem było pozostanie z dziećmi w Gdańsku, by nie poddawać ich stresom. Nie chciałam, żeby Warszawa, czyli polityką zawładnęła rodziną do końca. Prawdą jest, że również w Gdańsku przeżywaliśmy stresy, powodowane tym, co złego pisali o mężu. Nie ma się co dziwić, przecież to ojciec moich dzieci! Nie było nam łatwo. Napisała Pani, że było Pani szkoda męża, kiedy w 1995 roku przegrał walkę o fotel prezydencki na drugą kadencję, ale z drugiej strony cieszyła się Pani z jego powrotu do domu. Tak, mąż wrócił z Warszawy (śmiech), ale nie wrócił do rodziny. Niestety, polityka zawładnęła nim niemal do końca. Cały czas czeka Pani na niego? Nie, już nie czekam. Marzę o tym, by był szczęśliwy, żeby cieszył się życiem. On jest zamknięty w sobie, cierpi i nie może się z tego wydostać.
Szuka Pani drogi do niego? Tak, ale jestem świadoma tego, że tę drogę powinien znaleźć on sam. Za granicą Polska kojarzy się głównie z trzema nazwiskami: papieżem Janem Pawłem II, Fryderykiem Chopinem i właśnie z Lechem Wałęsą. Odbiera to Pani jako sukces? Tak się potoczyła historia. Ale bardzo przeżywam to, że upadek komunizmu kojarzy się głównie z upadkiem muru berlińskiego, a nie polską Solidarnością. Jak Pani sądzi, dlaczego tak jest? Bywamy narodem zakompleksionym i skłóconym. Powinniśmy mieć swoją godność i bardziej podkreślać swoje zasługi, które wnieśliśmy w przemiany historyczne. Powinniśmy walczyć o swoją pozycję! Być może pomocny w tym okaże się film, który o Lechu Wałęsie i tamtych wydarzeniach kręci Andrzej Wajda? Czego Pani oczekuje od tego filmu? Nie mam żadnych oczekiwań. Spotkałam się z Agnieszką Grochowską – aktorką, która w filmie gra mnie. Dobrze się rozumiałyśmy. Byłam też raz na planie filmowym. Wiem, że na podstawie mojej książki zostały nakręcone dodatkowe sceny. A jak do filmu podchodzi Lech Wałęsa? Mąż nawet nie spotkał się z panem Robertem Więckiewiczem, który go gra. Z panem Wajdą rozmawiał raz. Mąż ma takie podejście: jeśli film okaże się sukcesem, on przy tym będzie, ale jeśli okaże się, że sukcesu nie odniesie, powie, że nie brał w tym przedsięwzięciu żadnego udziału (śmiech). ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
To był dla Pani moment największego szczęścia? Spotkałam w życiu wielkich tego świata, królów, prezydentów, ale nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia – przecież to tylko ludzie! Najważniejsze dla mnie były spotkania z ojcem świętym Janem Pawłem II.
Powstaje nie tylko film Wajdy – na podstawie Pani książki Krystyna Janda przygotowuje przedstawienie teatralne, w którym zagra Panią. Cieszy Panią taka popularność? Wie pani, każdy rok jest poświęcony jakiejś wybitnej osobie: był Rok Chopinowski, Rok Moniuszkowski, więc teraz mamy rok Wałęsów (śmiech). MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, GDAŃSK MONITOR POLONIJNY
BaBilon akiego wydarzenia artystycznego jeszcze nie widzieliśmy“ – komentowali uczestnicy wernisażu prac Adriany Rohde Kabele, który 16 sierpnia zorganizował Klub Polski we współpracy z Instytutem Polskim w Bratysławie.
„T
Przychodzących do galerii Instytutu Polskiego witały dźwięki muzyki w wykonaniu zespołu Stará Jedaleň, reaktywowanego po dwudziestu latach na tę wspaniałą okazję. Goście podziwiali obrazy, instalacje, inspirowane opowieściami z Biblii, a konkretnie z Babilonu, który – jak
twierdzi autorka prac – jest w każdym z nas. „Babilon jest we mnie, żyję w nim chyba wieki, bowiem mam słowacko-polsko-czeskorosyjskie pochodzenie“ – mówiła Adriana, którą wcześniej dotknął potop, podobny temu biblijnemu. „Prace powstawały sukcesywnie i gromadziłam je w piwnicy, którą… zalała woda – wspomina nasza bohaterka. – Udało mi się uratować część z nich, pozostałe dzieła powstawały jako reakcja na to wydarzenie i stały się retrospektywnym spojrzeniem na moje babilońskie życie“. Adriana Rohde Kabele zachwyciła nie tylko swoimi pracami plastycznymi, ale i pięknym śpiewem
oczami Adriany Rohde Kabele
a capella w duecie z Danielą Bartoňovą. Ich występ oklaskiwała licznie zebrana publiczność wraz z dyrektorem Instytutu Polskiego Andrzejem Jagodzińskim oraz profesor, u której w 1999 roku Adriana kończyła studia na Wyższej Szkole Sztuk Artystycznych w Bratysławie, Evą Cisárovą-Minárikovą. Prezentowana wystawa jest kolejną w karierze artystki – wcześniej jej prace były pokazywane m.in. w Pradze, Brnie, Mielniku, Litomeřicach, Lysej nad Labem i Bratysławie. Adriana Rohde Kabele jest też autorką ilustracji i kostiumów teatralnych. Obecnie mieszka i tworzy w Mielniku.
Czwarta edycja cyklu „Sztuka z naszych szeregów“, projektu Klubu Polskiego w Bratysławie, prezentująca artystyczne osiągnięcia naszych rodaków, stała się kolejną wizytówką polskiej mniejszości na Słowacji. mw
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
WRZESIEŃ 2012
Projekt zrealizowano z finansowym wsparciem Kancelarii Rady Ministrów, Program: Kultura Mniejszości Narodowych 2012
9
wego Eurovea, w ramach Kulturalnego Lata członkowie organizacji polonijnej, ich przyjaciele, a także przypadkowi przechodnie mogli podziwiać ponadgodzinny występ Zespołu
10
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
„O, teraz pewnie zagrają Hej, młeże, młeże“ – powiedziała Halinka Medvedová, nasza klubowiczka, siedząca obok mnie podczas koncertu zespołu Ziemia Lęborska. I miała rację, bowiem właśnie zabrzmiały dźwięki pięknej pieśni o morzu. Potem były inne pieśni kaszubskie, ilustrujące codzienną pracę rybaków. Klub Polski we współpracy z Instytutem Polskim w Bratysławie przygotował dla miłośników muzyki i tańców ludowych nie lada gratkę, bowiem 17 sierpnia nad brzegiem Dunaju, w pobliżu centrum handlo-
Przewodnik po Kaszubach Pieśni i Tańca „Ziemia Lęborska”. Zespół ten działa od 2004 roku, obecnie przy lęborskim Centrum Kultury „Fregata”. Liczy ponad 50 osób i ma charakter wielopokoleniowy; jego atutem są przede wszystkim młodzież i dzieci, które właśnie tu mają duże możliwości artystycznego rozwoju. W skład zespołu wchodzi kapela, grupa wokalna i dwie grupy taneczne. Zespół popularyzuje folklor kaszubski, ale w repertuarze ma rów-
nież tańce narodowe, takie jak polonez, krakowiak, kujawiak, oberek, które można było podziwiać w Bratysławie. Bratysławski koncert urozmaiciły ponadto piękne oryginalne stroje
Projekt zrealizowano z finansowym wsparciem Kancelarii Rady Ministrów, Program: Kultura Mniejszości Narodowych 2012
zarówno kaszubskie, jak i krakowskie czy łowickie. Moim przewodnikiem po Kaszubach na czas koncertu została wspominana wcześniej Halinka, której mama jest z pochodzenia Kaszubką i której kaszubska kultura jest bardzo bliska. Halinka nie mogła się doczekać śpiewanego alfabetu kaszubskiego, składającego się z 34 liter, w tym 6 odmiennych niż w języku polskim. Na szczęście nie rozczarowała się, gdyż w końcu pod czujnym okiem solisty, trzymającego tablicę z literami, wszy-
scy mieliśmy okazję śpiewająco nauczyć się kaszubskiego alfabetu. Uwagę wszystkich zwracały stojące obok podium dziewczęta, z których jedna trzymała polską flagę, druga zaś – zgodnie z obyczajem – kaszubski proporzec. Podczas koncertu dowiedziałam się też, że Kaszubi chętnie zażywają tabaki, co zaprezentowali podczas jednej z pieśni. I tak oto, nie ruszając się z Bratysławy, odbyłam wspaniałą miniwycieczkę po mw Kaszubach. MONITOR POLONIJNY
Niebiański koncert – špičkový dyrygent
iedy zamknęłam oczy, poczułam się jak w niebie. Nie wiem, czy znajdę się tam kiedykolwiek, ale przez chwilę mogłam się rozkoszować niebiańską atmosferą“ – powiedziała pewna Słowaczka po koncercie Akademickiego Chóru Politechniki Gdańskiej, zorganizowanym przez Klub Polski Bratysława 29 sierpnia w kościele franciszkanów w Karlovej Vsi. „Chcemy państwa zaczarować muzyką“ – powiedział przed koncertem Mariusz Mróz, dyrygent czterdziestoosobowego chóru, który w Bratysławie zaprezentował repertuar sakralny, świecki i ludowy. I nie były to puste słowa. W pewnym momencie chórzyści rozproszyli się po całym kościele, a efekt tego był niesamowity – ich głosy docierały do słuchaczy z wszystkich zakątków ze zdwojoną siłą. Nie ma się więc co dziwić, że publiczność opuszczała kościół z wypiekami na twarzy.
„K
lepszych! Akademicki Chór Politechniki Gdańskiej działa od 1958 roku, a od 1992 roku prowadzi go dr Mariusz Mróz – absolwent Akademii Muzycznej w Gdańsku. Chór koncertował w większości krajów europejskich oraz w Meksyku. Ma na swoim koncie wiele nagród, uzyskanych zarówno w Polsce, jak i za granicą. Do Bratysławy zawitał w drodze powrotnej z Macedonii, gdzie wziął udział w Międzynarodowym Festiwalu Chóralnym w Ochrydzie i zajął drugie miejsce. Po koncercie wszyscy razem spotkali się w sali parafialnej, by porozmawiać, wspólnie wypić herbatę i posmakować wypieków, przygotowanych przez panie z Klubu Polskiego. Była to też okazja do podziękowań. Najpierw Mariusz Mróz dziękował Katarzynie Tulejko za opiekę i przygotowanie koncertu, a zaraz potem prezes bratysławskiego oddziału klubu zrewanżowała się serdecznym podsumowaniem występu chóru: „Jesteście warci największych, najwspanialszych sal koncertowych!“. Podziękowano też ojcu Petrowi, dzięki któremu koncert odbył się w kościele franciszkanów.
Kiedy przyjemny wieczór dobiegał końca, usłyszałam pytanie: „Może nam pani wyjaśnić, co oznacza pewne słowackie słowo? Zostałem bowiem przedstawiony publiczności jako špičkový dyrygent i teraz studenci zachodzą w głowę, co to znaczy i trochę się podśmiewują“ – zdradził Mariusz Mróz. Moje objaśnienia, iż przedstawiono go jako „najlepszego, wybitnego” nie przerwało jednak podejrzeń i domysłów co do znaczenia owego dziwnego dla Polaków słowa. Przyjemny wieczór muzyczny, pełen dowcipów i serdeczności dobiegał końca, a działacze klubowi już snuli plany, by podobny koncert zorganizować za rok. mw
ZDJĘCIA: MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, ANNA BIENKIEWICZ
Już podczas poprzedzającej koncert mszy zebrani mogli poczuć niebiańską atmosferę, bowiem chór przygotował oprawę muzyczną mszy w języku łacińskim. Potem, podczas koncertu zabrzmiały pieśni polskie, angielskie, rosyjskie. Ach, cóż to była za uczta duchowa – Bratysławę odwiedzili najlepsi z najWRZESIEŃ 2012
11
Podczas kilkugodzinnej zabawy rozbrzmiewały dźwięki znanych utworów ludowych, a goście z wypiekami na twarzach podziwiali występy artystów na scenie.
olorowe spódnice, błyszczące kamizelki – to nieodłączne atrybuty Dubnickich Dni Przyjaźni, Współpracy i Folkloru, które odbyły się już po raz dziewiętnasty. Warto podkreślić, że od ośmiu lat dzięki aktywnej działalności Klubu Polskiego biorą
K
Tomasz Bienkiewicz, prezes Klubu Polskiego na Słowacji, zwracając się do
obecnego na imprezie Jozefa Gašparika, prezydenta Dubnicy nad Wagiem. Pochwał pod adresem miasta oraz działaczy Klubu nie szczędził też konsul, radca minister Grzegorz Nowacki.
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
w nich udział polskie zespoły. I tym razem nie było inaczej – podczas pierwszego wrześniowego weekendu w Dubnicy nad Wagiem wystąpiły zespół „Zaolzie” z Jabłonkowa oraz dziecięca grupa „Skowronki” z Czeskiego Cieszyna, które przybyły na zaproszenie Zbigniewa Podleśnego.
Donośna muzyka rozbrzmiewała nie tylko w amfiteatrze i na ulicach miasta, ale i w Opatovej koło Trenczyna, gdzie odbyło się spotkanie integracyjne Polonii ze Środkowego Poważa, na które przybyli też goście z Bratysławy i Czeskiego Cieszyna, a także władze Dubnicy nad Wagiem oraz przedstawiciele partnerskiego miasta Zawadzkie. „Władze miasta Dubnicy nad Wagiem wspierają działalność Klubu Polskiego. To wzorowy przykład współpracy z mniejszością narodową“ – powiedział
12
Projekt zrealizowano z finansowym wsparciem Kancelarii Rady Ministrów, Program: Kultura Mniejszości Narodowych 2012
To było kolejne niezwykle udane spotkanie o charakterze wręcz rodzinnym. Zresztą imprezy klubowiczów ze Środkowego Poważa są zwykle jak zjazdy rodzinne, podczas których jest czas na serdeczne rozmowy, wspólne snucie planów na przyszłość, wspomw mnienia…
Spotkania władz Kongresie Klubu Polskiego, który miał miejsce w maju bieżącego roku, nowe władze stowarzyszenia otrzymały zaproszenie na spotkanie z ambasadorem RP w RS Andrzejem Krawczykiem i kierownikiem Referatu Konsularnego, radcą ministrem Grzegorzem Nowackim. Spotkanie odbyło się 11 lipca. Klub Polski reprezentował jego prezes Tomasz Bienkiewicz wraz ze swoją za-
Po
MONITOR POLONIJNY
Dofinansowanie Polonii poprzednim numerze „Monitora Polonijnego“ opublikowaliśmy artykuł pt. „MSZ a dofinansowanie Polonii“, będący przedrukiem materiału, który pojawił się na stronie internetowej Radia „Wnet” i który opisywał sytuację finansową Polaków mieszkających poza granicami Polski w związku z przesunięciem środków na ich działalność z Senatu RP do Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. W tym numerze naszego pisma przynosimy informacje o aktualnym stanie dofinansowania słowackiej Polonii. Pod koniec lipca do Klubu Polskiego wpłynęły informacje dotyczące zatwierdzonych przez Kancelarię Rady Ministrów RS wniosków o dotacje na imprezy kulturalne i działalność wydawniczą. Zadaniem Klubu było poprawienie budżetów na konkretne przedsięwzięcia w przypadku tych projektów, które nie uzyskały stuprocentowego pokrycia finansowego. Poprawione budżety musiała jeszcze zatwierdzić strona słowacka, by doszło do podpisania umów między Klubem Polskim a Kancelarią Rady Ministrów RS. „Część naszych projektów już została podpisana, część jeszcze czeka na kontrolę w Kancelarii, ale mamy na-
W
Klubu Polskiego stępczynią Małgorzatą Wojcieszyńską. Przedstawili oni plany działalności organizacji i jej priorytetowe zadania. Ambasador Krawczyk zachęcał Klub Polski do rozszerzenia działalności na kolejne regiony Słowacji, w których mieszkają jeszcze niezrzeszeni w nim Polacy. Radca minister Grzegorz Nowacki podsumował natomiast wyniki ubiegłorocznego spisu powszechnego na Słowacji, podWRZESIEŃ 2012
dzieję, że do końca sierpnia zamkniemy fazy podpisywania umów“ – informuje Tomasz Bienkiewicz, prezes Klubu Polskiego. Z kolei z Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie“, która od kilku lat dotowała przedsięwzięcia Klubu Polskiego, dotarła informacja, że w roku bieżącym fundacja wesprze jedynie działalność szkółki polonijnej w Nitrze. Pozostałe projekty kulturalne, warsztaty dziennikarskie redakcji „Monitora“ czy Dyktando Polonijne, nie zyskały dofinansowania. Jedyną nadzieją, by przedsięwzięcia te zostały zrealizowane, jest otrzymanie dotacji z Referatu Konsularnego Ambasady RP w RS. „Starania pana konsula Grzegorza Nowackiego o dofinansowanie naszych imprez pomogło nam prowadzić działalność polonijną w pierwszym półroczu, kiedy nie mieliśmy innych źródeł wsparcia finansowego – komentuje Tomasz Bienkiewicz. – Mamy więc nadzieję, że uda nam się pozyskać również środki na przedsięwzięcia zaplanowane na drugie półrocze. Są to bowiem dobre projekty, cieszące się dużą popularnością i szkoda byłoby z nich zrezygnować“. Pod koniec lipca Klub Polski otrzymał od Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ umowy, zwią-
kreślając wagę publikowanych w prasie lokalnej ogłoszeń, skierowanych do mniejszości polskiej, które pomogły jej przedstawicielom w podjęciu decyzji, związanej z deklarowaniem w kwestionariuszach spisowych polskiego pochodzenia. Tematem rozmów były też nowe sposoby finansowania stowarzyszeń polonijnych przez stronę polską, która w tym roku przesunęła środki na ich działalność z Senatu RP do Ministerstwa Spraw Za-
zane z finansowaniem jego działalności. „Strona polska w tym roku przygotowała o wiele bardziej skomplikowany system dofinansowania niż w latach ubiegłych. Same umowy wymagają od nas bardzo precyzyjnego przygotowania“ – informuje prezes Klubu Polskiego i zaraz dodaje: „Niepewna sytuacja finansowa, z którą borykaliśmy się do końca lipca, budziła w nas duże obawy, bowiem zrealizowaliśmy kilka przedsięwzięć, mając jedynie nadzieję, że uzyskamy środki finansowe na ich pokrycie”. Przypomnijmy – Klub Polski składał wnioski do Polski jesienią ubiegłego roku (wrzesień, październik), do Kancelarii Rady Ministrów RS w połowie lutego bieżącego roku, natomiast do Referatu Konsularnego jesienią ubiegłego roku, pod koniec pierwszego i drugiego kwartału roku 2012. Do tej pory otrzymał dofinansowanie z Referatu Konsularnego na działalność w pierwszym półroczu. „Obecnie pozostałych środków jeszcze nie posiadamy, ale docierające do nas umowy są zwiastunem lepszych czasów dla Polonii“ – konstatuje Tomasz Bienkiewicz. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA
granicznych. Władze Klubu poinformowały również o opóźnieniu przekazywanych środków finansowych ze strony słowackiej. Obie strony wyraziły nadzieję, że sytuacja się poprawi i organizacje polonijne wkrótce otrzymają potrzebne na działalność środki. Tego samego dnia odbyło się spotkanie władz klubowych z dyrekcją Instytutu Polskiego w Bratysławie. Dyrektor Andrzej Jagodziński i jego zastępca
Tomasz Grabiński przedstawili priorytetowe zadania polskiej instytucji kulturalnej na rok przyszły. Obie strony za ważne uznały przedsięwzięcia organizowane wspólnie, zarówno te, które już się odbyły, jak i te, które dopiero są przygotowywane. Za najważniejsze uznano planowane imprezy kulturalne w Koszycach, bowiem miasto to w roku następnym będzie pełnić funkcję Europejskiej Stolicy Kultury. Red. 13
Za górami, za lasami,
za Malackami… górami, bo na Záhoriu, wśród lasów, w malowniczej okolicy niedaleko Malacek, w miejscu, gdzie kiedyś był zakład drobiarski, znajduje się Wellness Hotel Spark. Prowadzi go nasza rodaczka Krystyna Sečkarová z mężem Petrem. Poznali się na studiach rolniczych w Nitrze i od tego czasu razem kroczą przez życie.
Za
Nitra zamiast Budapesztu W 1973 roku, po pierwszym roku studiów odbytych na Akademii Rolniczej w Lublinie pani Krystyna otrzymała propozycję kontynuowania nauki w Budapeszcie. Tę poprzedzało letnie zgrupowanie studentów w Czechosłowacji, gdzie nasza rodaczka ze Zduńskiej Woli poznała pewną dziewczynę, marzącą o studiach na Węgrzech. Odstąpiła jej zatem swoje miejsce w zamian za studia w Czechosłowacji, dzięki czemu nie musiała tracić roku na naukę języka węgierskiego, bowiem studia w Czechosłowacji mogła podjąć od razu, po dwumiesięcznym kursie językowym. „Myślałam, że będę studiować w Pradze, ale potem okazało się, że zamieniłam Budapeszt za Nitrę“ – wspomina nasza bohaterka, która wówczas czuła ogromne rozczarowanie. Jak się jednak później okazało, zamiana była jej przeznaczeniem. 14
Do Nitry przyjechała wraz z poznanymi wcześniej trzema Polakami. Na miejscu czekali na nich inni polscy studenci, którzy od razu się nimi zaopiekowali. „Dzięki nim miałam miękkie lądowanie i w Nitrze od razu poczułam się jak w domu“ – wspomina pani Krystyna.
Z dyplomem na ślub Po studiach planowała powrót do Polski, ale… Będąc na trzecim roku wybrała się na obóz narciarski wraz z kolegami z roku. Jeden z nich – Peter – zdobył jej serce. Po studiach czekał ich rok rozłąki, bowiem jej słowacki wybranek musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową. W tym czasie podjęła pracę w Instytucie Zootechniki w Krakowie u prof. Wężyka (specjalizowała się w drobiarstwie). „Myślałam, że wspólne plany będziemy snuć po tym roku rozłąki, ale Peter poprosił mnie o rękę i stwierdził zdecydowanie, że musimy się pobrać, zanim się rozjedziemy w różne strony“ – wyjawia pani Krystyna. I tak zrobili. „Do południa odebraliśmy dyplomy ukończenia studiów w Nitrze, a po południu w Puchovie, skąd pochodzę, odbył się nasz ślub“ – wspomina pan Peter. MONITOR POLONIJNY
Pamiętny 13 grudnia 1981 roku
Pożegnanie z powołaniem Ciasne mieszkanie w Ivance pri Dunaji zamienili na większe w Malackach, gdzie podjęli pracę w mieszczącym się niedaleko zakładzie drobiarskim. W czasach komunizmu w byłej Czechosłowacji prowadzono wiele badań genetycznych na drobiu, więc państwo Sečkarovie mogli realizować się także w pracy naukowej. Ale po przemianach ustrojowych w 1989 roku wszystko się zmieniło. WRZESIEŃ 2012
Z fermy hotel
Pan Peter został kierownikiem zakładu drobiarskiego w Malackach. W 1993 roku wszyscy pracownicy otrzymali propozycję wykupienia firmy, ale mało kto skorzystał z tej szansy. „Ludzie nie mieli odwagi ani pieniędzy, a my zaryzykowaliśmy; wzięliśmy kredyty, które potem przez kilka lat spłacaliśmy“ – mówi pan Peter. Państwo Sečkarovie prowadzili fermę w Malackach, kolejne dzierżawili w innych miejscowościach Słowacji.
„Dawniej w tym miejscu była część rekreacyjna Malacek. To właśnie tu ludzie odpoczywali i bawili się, więc tu postanowiliśmy otworzyć hotel“ – wyjaśnia pani Krystyna. Część budynków zburzyli, niektóre zrekonstruowali lub dobudowali. Prace przygotowawcze trwały cztery lata. Mieli konkretne wyobrażenia, jak ma wyglądać ich nowa oaza. Niektóre parcele i budynki sprzedali, z Unii Europejskiej zyskali środki i swój plan zrealizowali. Z gustem urządzili wnętrza hotelu i imponującej restauracji: okna zdobią motywy drzew, będących nieodłączną częścią tego regionu. Na ścianach wiszą fotografie roślin autorstwa pana Petra. Pani Krystyna co rano zdobi wnętrza świeżymi kwiatami. „Czasami porozmawiam z gośćmi, szczególnie wtedy, kiedy słyszę, że mówią po polsku“ – wyjaśnia. Jak się okazało sporą część ich klientów tworzą polscy biznesmeni, mile zaskoczeni faktem, że goszczą u swojej rodaczki. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, MALACKY
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
Pierwszym ich wspólnym miejscem pracy i zamieszkania była Ivanka pri Dunaji, gdzie odbyli także studia doktoranckie w Instytucie Drobiarstwa. Niebawem na świat przyszła ich córka. Kiedy pani Krystyna była w zaawansowanej ciąży z drugim dzieckiem, z Polski dostała wiadomość o poważnej chorobie ojca. W związku z tym państwo Sečkarovie wyruszyli samochodem do Polski. Był grudzień 1981 roku. Na granicy okazało się, że Słowaka do Polski nie wpuszczą. „Mnie odebrał brat, który mieszka w Jeleniej Górze, a mąż całą noc czekał w samochodzie, aż rano mój bart przywiózł mu formalne zaproszenie, dzięki któremu mógł przekroczyć granicę“ – opowiada pani Krystyna. Potem już razem wyruszyli do Zduńskej Woli. Tu czekała na nich mama naszej bohaterki z wiadomością, że właśnie wprowadzono stan wojenny, i prośbą, by jak najszybciej wracali do Czechosłowacji. „Jechaliśmy drogami, które nie były odśnieżone, nie widzieliśmy żadnych samochodów, nigdy wcześniej ani później czegoś podobnego nie przeżyliśmy“ – wspomina nasza bohaterka. Kiedy dotarli do Cieszyna, zobaczyli cały sznur samochodów, czekających na wyjazd z kraju. Pieszo dotarli do granicy, gdzie rozmawiali z ważnym funkcjonariuszem, prosząc go o możliwość opuszczenia Polski. „Pytał nas, co widzieliśmy, czego byliśmy świadkami“ – wspomina pan Peter. „Może obawiał się, że tu urodzę, więc po godzinie dał nam znak, że możemy, bez kolejki przekroczyć granicę“ – dodaje jego żona.
Swoje produkty eksportowali na Węgry, do Rumunii i Polski, ale z czasem przestało się to opłacać i postanowili zająć się czymś zupełnie innym.
15
dera Varius Manx Roberta Jansona. Nie brakowało głosów, że to z jego winy zakończyła się współpraca najpierw z Lipnicką, Czulym a potem ze Stankiewicz – uchem odeszły, nie wytrzymując presji, którą Janson miał na nie wywierać. W środku burzy, która rozpętała się wokół Varius Manx, w gęstej i napiętej atmosferze do grupy dołączyła Monika Kuszyńska. Podzieliła fanów zespołu – najbardziej zagorzali twierdzili, że nie dorasta do pięt poprzedniczkom, zwłaszcza Lipnickiej; bardziej liberalni postanowili dać jej szansę. Utwory „Maj”, „Moje Eldorado” pojawiły się na antenie rozgłośni radiowych, ale nie powtórzyły sukcesów wcześniejszych propozycji Varius Manx. Wiele wskazywało na to, że Monika Kuszyńska pozostanie w cieniu wcześniejszych wokalistek grupy i nie zdobędzie tak dużej jak one popularności i sympatii fanów. Przypadek sprawił, że stało się inaczej. W maju 2006 roku muzycy Varius Manx zostali poważnie ranni w wypadku samochodowym. Najpoważniejsze obrażenia odniosła
Moniki Kuszyńskiej powrót po traumie rupa Varius Manx największą popularnością cieszyła się w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Z młodziutką Anitą Lipnicką jako wokalistką szturmem zdobyła listy przebojów piosenką „Zanim zrozumiesz” i płytą „Elf” (1995), z której utwory wykorzystano na ścieżce dźwiękowej filmu „Młode wilki”. Później Lipnicka wybrała solową karierę, a jej miejsce w zespole zajęła Katarzyna Stankiewicz. Mimo tej zmiany dobra passa Varius Manx trwała – hit „Orła cień” nuciła cała Polska, a kolejne albumy „Ego”(1996) i „End”(1997) uzyskały status platynowych płyt. Współpraca ze Stankiewicz zakończyła się w roku 2001. W mediach huczało wówczas od plotek o trudnym, wręcz despotycznym charakterze li-
G
Supermenka Martyna łośliwi – a czasem po prostu niezorientowani – nazywają ją POTRAFI celebrytką. To wysoce niestosowne i mocno niesprawiedliwe określenie w odniesieniu do Martyny Wojciechowskiej.
Z
Celebryta to bowiem najczęściej człowiek „znany z tego, że jest znany”, który zazwyczaj niewiele osiągnął i równie niewiele ma do zaoferowania, a jakieś bliżej nieokreślone siły próbują 16
POLAK
sprawić, by stał się gwiazdą. Martynie Wojciechowskiej tymczasem trudno zarzucić brak osiągnięć, talentu i ambicji – ma ich tyle, że mogłaby obdzielić nimi co najmniej kilka osób.
Monika Kuszyńska – w konsekwencji uszkodzenia kręgosłupa została sparaliżowana i porusza się na wózku inwalidzkim. Ta osobista tragedia zyskała młodej wokalistce życzliwość i współczucie nie tylko fanów Varius Manx. Trudno jednak było odnaleźć się jej w nowej, ekstremalnej sytuacji. Skupiona na żmudnej rehabilitacji, rozczarowana brakiem wsparcia ze strony pozostałych członków zespołu (który notabene nagrywa i koncertuje z nową wokalistką) wycofała się z show biznesu na kilka lat. Przełom nastąpił w 2009 roku, kiedy – jak sama mówi – zaakceptowała rzeczywistość, w której przyszło jej funkcjonować, i przestała wstydzić się swojego kalectwa. Po gościnnych występach na płytach innych artystów przyszedł czas na wywiady, sesje zdjęciowe i w końcu udział w programie „Bitwa na głosy”. Ośmielona ciepłym przyjęciem publiczności Kuszyńska wydała płytę „Ocalona”, która miała premierę w czerwcu tego roku. Piosenkarka nie ukrywa, że wypadek był przełomowym momentem w jej życiu; że je zrujnował, a później przewartościował zupełnie. I że był najsilniejszą inspiracją do napisania utworów, które znalazły się na „Ocalonej”. „Drodzy słuchacze, oddaję w Wasze ręce
Podróżniczka, prezenterka telewizyjna, pisarka, redaktor naczelna polskiej edycji prestiżowego magazynu „National Geographic”, ale też kierowca rajdowy – brała udział w rajdzie Paryż – Dakar. Kocha góry. Zdobyła Koronę Ziemi (najwyższe szczyty poszczególnych kontynentów). Jako trzecia i najmłodsza Polka w historii zdobyła Mount Everest. „W górach liczy się jedynie tu i teraz. Już sam fakt, że nikt niczego ode mnie nie chce, a mój telefon nie dzwoni, sprawia, że odpo-
czywam. Poza tym z każdym krokiem czuję, że przekraczam granice swoich możliwości. Kiedy na początku wspinaczki człowiek stoi przed szczytem i patrzy na tę potężną górę – czuje się przytłoczony. Gdy patrzy na tę samą górę tuż po zejściu – rozpiera go duma i przekonanie, że może osiągnąć w życiu wszystko. Czysta magia” – mówi o swojej pasji Wojciechowska. Nie mieści się w tradycyjnych społecznych ramach i normach. Nieustannie indagowana o to, dlaMONITOR POLONIJNY
moje spełnione marzenie, zamknięte w dźwiękach i słowach. Po sześciu latach walki z niemocą ciała i ducha zdobyłam się wreszcie na odwagę, by wrócić do mojej pasji, którą jest śpiewanie” – mówiła artystka o swoim albumie. „Ta płyta jest więc dla mnie wyjątkowo ważna nie tylko dlatego, że jest moim solowym debiutem. Jest ona przede wszystkim moim osobistym symbolem zwycięstwa nad bólem, lękiem i bezsilnością” – podkreślała. W warstwie muzycznej „Ocalona” jest bliska dokonaniom Varius Manx, ale bardziej wyrafinowana i subtelniejsza (szczególnie świetny, lekko jazzujący „Witaj w moim śnie”). Bardzo interesująco prezentują się również „Zostań chwilo” i „Moje anioły na ziemi”. Teksty są przemyślane, przejmujące, niekiedy ocierają się o piosenkę religijną (i to są zdecydowanie słabsze momenty na płycie, szczególnie „Zesłany nam cud”). Całość nie jest może bardzo odkrywcza i wybitna, ale brzmi spójnie, melodyjnie i przyjemnie. Niebagatelnym atutem jest też to, że w każdym utworze Kuszyńska jest przekonująca i wiarygodna. Szkoda tylko, że tę naprawdę ciekawą płytę zainspirowały tak dramatyczne wydarzenia. KATARZYNA PIENIĄDZ
czego poświęca się zajęciom uznawanym za typowo męskie. Kiedy kilka lat temu zdecydowała się zostawić niespełna roczną córkę ze swoją matką i zdobywać szczyt na Antarktydzie, posypały się na nią WRZESIEŃ 2012
Panda Pandzie nierówna, czyli o tym, jakie owoce uczciwość przynosi znów o kuchni chińskiej, która swą nazwą obejmuje kuchnie ludów mieszkających w Chinach, a często również i w innych krajach wschodniej i południowo-wschodniej Azji. Wszystkie one mają wiele cech wspólnych (np. duża ilość warzyw), ale różnią się pod względem używanych składników, przypraw oraz sposobów przyrządzania. Najbardziej znana chińska kuchnia na Zachodzie to kuchnia kantońska, której podstawą jest ryż i drobno posiekane rozmaite składniki, smażone szybko w woku. Jej charakterystyczne składniki to tofu, sos sojowy, pieprz syczuański, ocet ryżowy oraz sos ostrygowy. Z pewnością odwiedzili już Państwo jakieś chińskie restauracje w Bratysławie. Ja również. Przyznam, że byłam nawet w kilku lokalach sieci Panda. W każdej z nich jednak coś było nie tak – albo wysokie ceny, albo niska jakość potraw, albo niemiła obsługa. Z rezerwą więc podeszłam do propozycji męża, by odwiedzić nowy lokal, o którym słyszał, że serwuje świetne dania kuchni chińskiej. Postanowiłam jednak zaryzykować i parę dni później siedziałam za stołem kolejnej restauracji Panda. Duży parking przed lokalem jest
I
gromy. Tak zwana opinia publiczna nie mogła jej wybaczyć, że ośmieliła się postąpić inaczej niż oczekiwano. „To był szok. Spodziewałam się, że będę opowiadać o pięknie wyjątkowego kontynentu, jakim jest Antarktyda, a zamiast tego głównie odpieram zarzuty i odpowiadam na pytania, czy matka może wyjechać i zostawić dziecko. Podobno jestem wyrodną matką. A co oznaczają święta dla 8-miesięcznego dziecka? Nie mają znaczenia. Lepiej zostawić 3-let-
Zwierzenia podniebienia
wielką wygodą dla odwiedzających go klientów, ale to nie on jest największym jego walorem. Główne zalety tej restauracji to uśmiechnięta i profesjonalna obsługa, a przede wszystkim jakość składników, z których są przygotowywane dania. Klient Pandy ma do wyboru menu all you can eat za niezwykle przystępną cenę – 5.50 euro. Jeśli zdecyduje się na sushi lub teppan yaki, cena również przyjemnie go zaskoczy - 7.90 euro. Ja z przyjemnością spróbowałam obu potraw. Warto podkreślić, że zarówno wybór dań gotowych, jak i przygotowywanych na zamówienie jest bardzo bogaty, a walory smakowe równie wspaniałe. Szczególnie polecam świeże teppan yaki z darów morza. Restauracja ma już wielu stałych klientów i cały czas stara się pozyskiwać nowych, dbając niezmiennie o ich zadowolenie i wysoką jakość oferowanych usług. To rzadkość w dzisiejszych czasach, więc tym bardziej polecam Pandę, oazę spokoju i przybytek dobrej kuchni. SYLWIA KIŠ TOMASZEWSKA
nie dziecko, które już rozumie i tęskni, a może 14-letnie dziecko, które zaczyna eksperymentować z seksem i – nie daj Boże – narkotykami? Czy wtedy jest lepiej? Nie! Rozumiem, że matka w ogóle powinna zrezygnować ze swojego życia i swoich pasji?!” – mówiła rozżalona w wywiadzie dla „Dziennika” już po powrocie z wyprawy. Osiągnęła już imponująco dużo, ale nie zwalnia tempa i pracuje na najwyższych obrotach. Wciąż realizuje nowe pomysły, w ra-
Redakcja informuje, że artykuły zamieszczane w rubryce „Zwierzenia podniebienia” w żaden sposób nie są sponsorowane i że wszelkie wydatki, związane z wizytami w prezentowanych lokalach, autorka pokrywa sama. Adres: Račianska 69/B (budynek Manhattanu)
mach cyklu „Kobieta na krańcu świata” niestrudzenie odwiedza kolejne miejsca w najdalszych zakątkach globu. Nie ukrywa, że ma ogromny apetyt na więcej. Podkreśla, że bez swojej podróżniczej pasji nie istnieje, bo to właśnie ona ją określa. „Jest sposobem na życie i odskocznią od niego jednocześnie. Z czego się bierze? Z serca. Z umysłu. Z potrzeby. Rodzi się z wyobraźni i od każdego z nas zależy, czy przeobrazi się w rzeczywistość” – wyjaśnia. KATARZYNA PIENIĄDZ 17
czucia mieszane, według starego porzekadła, pojawiają się, gdy twoja teściowa spada w przepaść w twoim nowym mercedesie. Miałam podobne, oglądając „Salę samobójców” w reżyserii Jana Komasy. Na tle polskich komedii romantycznych, które nie są ani śmieszne, ani romantyczne, jest to film bardzo dobry. Zastanawiam się jednak, czy coś, co wypada wyśmienicie tylko w porównaniu z gniotami, jest faktycznie wyjątkowe. Dominik (Jakub Gierszał) jest nastolatkiem z tak zwanego dobrego domu. Materialnie niczego mu nie brakuje, jest wręcz rozpieszczany. Ma prywatnego szofera, wożącego go do liceum, i każe mówić do siebie per pan, a momentami zachowuje się wręcz histerycznie. Rodzice (Agata Kulesza i Krzysztof Pieczyński) to bogaci pracoholicy, zatracający się we własnych karierach. Syna zabierają do opery, kupują mu drogie gadżety, ale nie zwracają uwagi na jego problemy, zaniedbują jego wychowanie. Początkowo
U
18
wydawać by się mogło, że Dominik jest w swoim liceum bardzo lubiany, wręcz popularny. Gdy okazuje się, iż jest gejem, przyjaciele odrzucają go, wyśmiewają, mobbingują na portalach społecznościowych. Wrażliwy i osamotniony Dominik zaczyna swoją wędrówkę po świecie wirtualnym. W Internecie znajduje grupę innych wyalienowanych nastolatków, którzy nazywają siebie salą samobójców. Nowi, wirtualni przyjaciele
rozumieją Dominika, mają czas na rozmowę, chcą i potrafią go słuchać. Najbliższa mu staje się Sylwia (Roma Gąsiorowska), opętana ideą samobójstwa, która wciąga Dominika w swój mroczny świat. Internet pochłania chłopaka do tego stopnia, że przestaje on wychodzić ze swojego pokoju i całkowicie traci kontakt z rzeczywistością. Rodzice wzywają psychologa, ale pomoc i chęć porozumienia z ich strony przychodzą za późno. „Sala samobójców” porusza temat braku akceptacji ze strony rówieśników, poszukiwania siebie i swojej seksualności, braku kontaktu pomiędzy rodzicami i dziećmi, ucieczki od samotności w świat wirtualnych przyjaźni. Niestety, wszystko to przypomina wspomnianą już teściową w mercedesie, bo choć w zamyśle film porusza bardzo ważne społecznie tematy, to są one przedstawione sztampowo i przewidywalnie. Stereotypy mnożą się w nim jak grzyby po deszczu, w fabule brak elementu zaskocze-
nia. Świat jest zły, nikt nie rozumie głównego bohatera, a wszystkiemu winni są rodzice i złośliwa, zepsuta do szpiku kości młodzież. Internet jawi się jako narzędzie szatana – w sieci można spotkać tylko okaleczających się desperatów, potrzebujących opieki psychiatrycznej. Według scenariusza bogaci i zajęci karierą rodzice są automatycznie egoistami, niezwracającymi uwagi na dziecko. Dominik jest wyalienowany, odrzucony, więc wpada w sztampową deprechę i drapie ściany. Jak na rasowego wyrzutka przystało, bohater chodzi w głęboko nasuniętym na głowę kapturze, a bujna grzywa zasłania mu oczy jak firana. Wszystko to wyjęte rodem z kultury Emo, zaserwowane tak przewidywalnie, jak ziemniaki z kotletem. Film ratują wspaniałe kreacje aktorskie. Aż trudno uwierzyć, że tak nudnawo skrojone role mogą być tak fantastycznie zagrane. Pieczyński i Kulesza jako rodzice swą grą aktorską pokazują, jak można zrobić coś z niczego, jak z nudnawo napisanej roli można stworzyć wielką postać. Jakub Gierszał w roli Dominika jest tak autentyczny, iż trudno uwierzyć, że nie jest to opowieść o nim samym. Oglądając jego kreację aktorską, zdajemy sobie sprawę, że na naszych oczach rodzi się nowa gwiazda i nadzieja polskiego kina. Pomimo naszpikowania scenariusza stereotypami warto jednak ten film zobaczyć, bo – jak już wspomniałam – na tle wielu słabiutkich polskich produkcji jest to obraz wyjątkowy i udany. MAGDALENA MARSZAŁKOWSKA MONITOR POLONIJNY
Miasteczko winem malowane
Słowackie perełki
ilka lat temu, wracając ze znajomymi z wyprawy w Małe Karpaty, zmęczeni i bardzo głodni zatrzymaliśmy się w Pezinku w restauracji Laila. Z tamtego pobytu zapamiętałam jedynie pyszną pizzę.
K
Kilka lat później w tym samym miasteczku przypadkowo kupiłam z narzeczonym swoje własne „M”, a pierwszą kolację zupełnie nieświadomie zjedliśmy w tej samej restauracji. Doznałam wtedy swoistego déj vu. Może to zbieg okoliczności, a może przeznaczenie, w każdym razie tak zaczęła się moja przygoda z Pezinkiem. Pezinok to urocze, spokojne, liczące ponad 23 tys. mieszkańców miasteczko, położone u podnóża Małych Karpat, niespełna 20 km od Bratysławy. Otulone przez malownicze wzgórza i winnice skrywa wiele zabytków historycznych, między innymi stare domy mieszczańskie, warte zwiedzenia kościoły oraz pozostałości pierwotnych murów. Wzmianki o Pezinku w dokumentach sięgają 1208 roku, natomiast przywilej wolnego miasta królewskiego nadał miastu cesarz Ferdynand III w 1647 roku. Na szcze-
z XIII wieku. Dziś pomimo wielokrotnych transformacji nadal uważany jest za unikatowy zabytek architektury słowackiej. Mnie bardziej podobają się zamkowe piwnice, w których mieści się Narodowy Salon Win – tu w otoczeniu starych beczek degustować można 100 najlepszych słowackich trunków. Przechadzając się po miasteczku, natrafić można na dom Jana Kupeckiego, jednego z najwybitniejszych malarzy epoki baroku, stary cajlański kościołek z 1740 roku, młyn Schaubmara czy cmentarz, na którym spoczywają wybitne osobistości, np. światowej sławy dyrygent Ludowit Rajter, kompozytor Eugeniusz Suchoń, naukowiec i astronom Jan Štohl czy znakomity botanik, etnograf i historyk kultury Jan Holuby. Historia i kultura miasta przeplatają się z pielęgnowanymi od setek lat tradycjami winiarskimi. To właśnie tutaj wyrabia się jedne z najlepszych markowych win Słowacji. Unikatową ekspozycję, prezentującą genezę słowackiej uprawy winorośli prezentuje lokalne Muzeum Małokarpackie. Warto wstąpić tam choćby na chwilę i zapoznać się z dziejami rzemiosła oraz folkloru na tych terenach. Najlepiej jednak poznać tradycje winiarstwa,
próbując tego szlachetnego trunku podczas jednej z corocznych imprez. W kwietniu odbywają się tu targi winne – międzynarodowy konkurs połączony z wystawą i degustacją win, we wrześniu tradycyjny festiwal winobrania, a w listopadzie Dzień Otwartych Piwnic. Ponadto o każdej porze roku warto wybrać się na wędrówkę po okolicach Pezinka. Dla piechurów przygotowano specjalne szlaki, np. trasę między winnicami lub górniczą ścieżkę edukacyjną – dawniej w Małych Karpatach wydobywano złoto i srebro. Fani zimowych sportów mogą skorzystać z trzech wyciągów narciarskich na Pezinskiej Babie (527 m npm), natomiast miłośników jeździectwa konnego z pewnością zainteresuje ośrodek Rozalka z odbywającymi się kilkakrotnie w ciągu roku międzynarodowymi zawodami w różnych dyscyplinach jeździeckich. Tym, których dopadnie głód, polecam smakowitości kuchni słowackiej w restauracji Ślimaczka, a spragnionych i odważnych zapraszam do karczmy Lipar o wystroju i klimacie rodem z PRL-u.
Oprócz malowniczych okolic najbardziej jednak cenię w Pezinku przytulność i spokój. Bardzo lubię zatrzymać się po pracy w jednej z licznych knajpek czy kafejek, by przy lampce wytrawnego trunku obserwować ludzi, którzy w miasteczku winem malowanym zawsze znajdują czas na odrobinę przyjemności. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA
gólną uwagę zasługują renesansowe kamieniczki wokół placu ratuszowego, kolumna maryjna, barokowy kościół św. Trójcy z przepięknymi freskami oraz renesansowy ratusz. Ciekawość wzbudza także zamek, który wzniesiony został na oryginalnych, średniowiecznych fundamentach WRZESIEŃ 2012
19
Wielkie pytanie 1918 roku p ołowy Wielkiej Wojny było wiadome, że WAŻKIE WYDARZENIA wojna skończy się przegraną Niemiec W DZIEJACH SŁOWACJI i Austro-Wegier, Główną sprawą polityczną stało się zatem wypracowanie powojennego kształtu Europy jako konsekwencji przegranej obozu tzw. państw centralnych.
Od
Na czoło wysuwały się dwa problemy: przyszłość Europy Wschodniej wobec destabilizacji Rosji (a od wiosny 1918 roku de facto zdrady przez nią obozu ententy przez podpisanie separatystycznego pokoju w Brześciu nad Bugiem) oraz postulat likwidacji Austro-Węgier i powstania całego szeregu państw narodowych. Ta ostatnia sprawa była kluczowym problemem dla Słowaków i ich czeskich sąsiadów. W połowie wojny – pisaliśmy o tym w poprzednim numerze – pojawiła się idea wspólnego państwa Czechów i Słowaków. Na początku 1918 roku idea likwidacji monarchii habsburskiej wciąż jeszcze nie była oczywista i przesądzona. Punkt 10., będący elementem słynnych „14 punktów” prezydenta USA Woodrowa Wilsona, opisujących widzenie ładu politycznego Europy przez Stany Zjednoczone, dotyczący przyszłości Austro-Węgier, sformułowany był w sposób dość enigmatyczny: „Stworzenie możliwości autonomicznego rozwoju narodom Austro-Węgier”. Warto przy okazji dodać, że punkt 13., mówiący o odtworzeniu państwa polskiego, zapisany był w sposób jednoznaczny. Pierwszym realnym sygnałem, zapowiadającym powstanie Czechosłowacji, była być może decyzja rządu Francji z 16 grudnia 1917 roku, uznająca czesko-słowackie jednostki na terenie Francji za oddziały Armii Czechosłowackiej, nad którą polityczne zwierzchnictwo sprawować miała Czechosłowacka Rada Narodowa, kierowana przez Tomáša Masaryka. Departament Stanu USA był jednak ciągle ostrożny – 29 maja 1918 roku wydał oświadczenie, w którym tylko ogólnie stwierdzał, że aspiracje Cze20
Milan Štefánik cho-Słowaków mają „znaczącą sympatię” rządu amerykańskiego. Kierownicza trójka ruchu czechosłowackiego: Masaryk, Beneš i Štefánik zdecydowali się podzielić pracą. Beneš miał zostać w Paryżu, Masaryk pozyskać Amerykanów a Štefánik werbować nowych żołnierzy do wojska czechosłowackiego w USA, a następnie koncentrować się na poparciu Włoch. Efektem pracy Beneša było uznanie przez Wielką Brytanię 3 czerwca 1918 roku Czechosłowackiej Rady Narodowej za reprezentację narodu czeskiego i słowackiego. Była to wyraźna zapowiedź zgody Anglików na powstanie nowego państwa – Czechosłowacji. Milan Štefánik udał się do USA jako major armii francuskiej i członek francuskiej delegacji. W Ameryce apelował o wstępowanie do czechosłowackich jednostek we Francji, dzięki czemu zyskały one 2 300 ochotników. Od maja 1918 roku w Stanach Zjednoczonych przebywał Tomáš Masaryk. Jego wizyty i wiece w Chicago, Nowym Jorku i Pittsburghu zyskały mu sympatię prasy. „New York Times” konsekwentnie popierał Masaryka i działalność Czechosłowaków, relacjonując dość regularnie o jego działaniach i głosząc, że „czeska bom-
Czy powstanie Czechosłowacja?
ba rozsadzi Austrię”. Głośnym echem odbił się wywiad z Masarykiem, opublikowany 12 maja przez „Washington Post”, w którym stwierdzał on, że „rozdzielenie Austrii na państwa narodowe jest warunkiem sine qua non zwycięskiego zakończenia wojny przez sojuszników”. W dniu 19 czerwca 1918 roku Masaryka przyjął amerykański prezydent. Ku pewnemu zaskoczeniu czechosłowackiej emigracji tematem 40-minutowej rozmowy nie było stworzenie po wojnie Czechosłowacji, ale sytuacja w Rosji, ogarniętej bezwładem i cierpiącej z powodu okropności wojny domowej. Masaryk odradzał Amerykanom interwencję w Rosji, a na zakończenie przeszedł do problemów europejskich i przekonywał prezydenta Wilsona o konieczności rozbicia AustroWęgier na państwa narodowe. Tydzień po tej wizycie Masaryk przekazał sekretarzowi stanu Lansingowi memoriał w sprawie konieczności rozbicia Austro-Węgier na państwa narodowościowe oraz list do bolszewickiego komisarza spraw zagranicznych Cziczerina, stwierdzający, że tzw. korpus czechosłowacki, czyli jednostki utworzone z byłych jeńców austriackich narodowości czeskiej i słowackiej, które znajdowały się na Uralu i w zachodniej Syberii, nie są przeciwnikami bolszewików i pragną jedynie wolnego przejazdu koleją transsyberyjską do portu we Władywostoku. Co ciekawe, korpus ten był już wówczas w stanie walki z bolszewikami i siłą torował sobie drogę nad Pacyfik. I Amerykanie i Masaryk dowiedzieli się o tym dopiero w pierwszych dniach lipca. Po zapoznaniu się z memoriałem Masaryka i konsultacjach z Departamentem Stanu 26 czerwca 1918 roku prezydent Woodrow Wilson podjął decyzję o dopisaniu do celów wojennych USA likwidacji Austro-Węgier. Była to faktycznie decyzja o końcu monarchii habsburskiej. Przed Masarykiem wciąż jeszcze stało zadanie przekonania rządu USA do uznania MONITOR POLONIJNY
kierowanej przez niego reprezentacji politycznej za podstawę przyszłego państwa czechosłowackiego. W tym celu 31 sierpnia napisał wielki memoriał do prezydenta. Jednym z ważnych tematów tego dokumentu był także problem mniejszości narodowych przyszłej Czechosłowacji. Masaryk w formie pytania zapisał w nim słynne zdanie, które przyświecało później decydentom podczas konferencji wersalskiej: „Czy bardziej sprawiedliwe jest, aby 10 milionów Czechów i Słowaków było uciskane w Austro-Węgrzech, czy aby Niemcy w Czechach i na Słowacji, których są 3 miliony, żyli w warunkach konstytucyjne zagwarantowanej swobody narodowej?”. Masaryk tak wyraźnie widział problem powstania Czechosłowacji w perspektywie zmagań z żywiołem niemieckim, że w ogóle nie wspominał o Węgrach, którzy ze słowackiej perspektywy stanowili większy problem. Efektem memorandum było uznanie przez rząd USA 3 września 1918 roku, że Czechosłowacka Rada Narodowa jest „rządem Czecho-Słowaków, prowadzących wojnę przeciwko Austro-Węgrom i Niemcom”. W tym samym czasie, a dokładnie 29 czerwca, rząd francuski uznał oficjalnie czechosłowacką reprezentację polityczną i stwierdził, że „jest ona podstawą do wybudowania suwerennej Czechosłowacji”. Lipiec 1918 roku nie był łatwym okresem dla sojuszników w Wielkiej Wojnie. Niemiecka ofensywa zagrażała Paryżowi, którego upadek mógł mieć dramatyczne konsekwencje polityczne.
Uwagę świata przyciągały także wydarzenia w zanarchizowanej Rosji, której los i przyszła orientacja międzynarodowa były wielką niewiadomą. Dlatego też działalność Korpusu Czechosłowackiego na Syberii stała się wydarzeniem na skalę światową. Sojusznicy byli pod wrażeniem możliwości marszu Czechosłowaków z zachodniej Syberii ku Pacyfikowi. Stanowiło to podstawę do budowy koncepcji politycznych i wydawało się argumentem na rzecz interwencji w Rosji (te plany kilka miesięcy później okazały się nierealne). Jednocześnie działalność Korpusu Czechosłowackiego przysparzała w kręgach politycznych ententy sympatii Czechom i Słowakom i była ważnym argumentem na rzecz promocji ich idei. W takiej sytuacji polityczno-militarnej francuski rząd i naczelne dowództwo zdecydowały się wysłać na Syberię generała Maurice’a Janina, który miał wzmocnić białych Rosjan, dowodzonych przez admirała Kołczaka. W tych planach ważną rolę odegrać miał Korpus Czechosłowacki, który chciano wykorzystać jako siłę główną do walki z bolszewikami. Rozumowano bowiem, że oddziały czechosłowackie z taką samą dynamiką, z jaką posuwały się przez Syberię, mogą wrócić teraz do Europy i dojść do Wołgi, a potem dalej, aż na Ukrainę. Dlatego też w misji generała Janina miał wziąć również udział Milan Štefánik, któremu Francuzi nadali stopień generała. Pod koniec sierpnia Štefánik wyjechał z Paryża, aby w połowie listopada dotrzeć przez Atlantyk, USA i Japonię do Władywostoku. Tam uświadomił sobie, że wszelkie paryskie koncepcje były nierealne. Tymczasem zmieniła się sytuacja na świecie – 28 października 1918 roku ogłoszono powstanie Czechosłowacji, w rządzie której to właśnie Štefánik został ministrem wojny… ANDRZEJ KRAWCZYK Zgodnie z życzeniem autora jego honorarium zostanie przekazane na nagrody dla dzieci, które biorą udział w konkursach „Monitora”
WRZESIEŃ 2012
Nie tylko wojna
i powstania
oczątek września to czas, kiedy wspominamy wybuch II wojny światowej i bohaterską obronę ojczyzny. Pamiętając jednak o bohaterach naszych licznych wojen i powstań, coraz Eugeniusz częściej zadajemy sobie pytanie, czy tylko postawa hero- Kwiatkowski icznej walki z najeźdźcą powinna być wzorem dla polskiej młodzieży. Niektórzy nawet narzekają, jakoby Polska czciła wyłącznie swoje klęski. „Trzeba było przeczekać wojnę w knajpie i doglądać temperatury piwa, Tadeusz Wenda jak pragmatyczni Czesi, a nie porywać się z motyką na słońce” – takie i podobne wpisy można przeczytać w komentarzach przy okazji każdej wojennej czy powstańczej rocznicy. Tymczasem tak łatwo zapominamy, że oprócz wojennych klęsk i zwycięstw, Polska ma także wiele innych chwalebnych stron swojej historii, związanych np. z sukcesami gospodarczymi. I pod tym względem wcale nie musimy mieć kompleksów wobec pragmatycznych Czechów czy Słowaków, a międzywojenna narracja o stworzeniu od zera Polski morskiej do dzisiaj budzi uznanie i szacunek i zasługuje na uwiecznienie. W dobie upadku autorytetów, kiedy to wojenne poświęcenie jest odbierane jako coś abstrakcyjnego, warto przypomnieć dokonania Eugeniusza Kwiatkowskiego i Tadeusza Wendy, twórców Gdyni i nowoczesnej gospodarki morskiej. Międzywojenna Polska, otoczona ze wschodu i zachodu wrogimi państwami, jak powietrza potrzebowała dostępu do morza, dzięki któremu mogłaby rozwijać handel na światową skalę. Niestety, decyzją wielkich mocarstw pozbawiono ją Gdańska i Elbląga, które dla przedrozbiorowej Rzeczpospolitej były najważniejszymi portami i oknami na świat. Odrodzona Polska uzyskała jedynie krótki odcinek wybrzeża, a większość Polaków o morzu nie miała najmniejszego pojęcia.
P
21
W dodatku nasz kraj był wyniszczony wojnami, szalejącą inflacją i blokadą gospodarczą ze strony Niemiec. W takich warunkach Wenda i Kwiatkowski podjęli się zbudowania od podstaw portu morskiego w Gdyni – wówczas maleńkiej kaszubskiej wsi, żyjącej z rybołówstwa. Kiedy w początku lat 20. kilku eleganckich panów w kapeluszach pojawiło się na oksywskich klifach i snuło plany budowy w tym miejscu portu i miasta, okoliczni mieszkańcy pukali się w głowy. Obiektywnie rzecz biorąc, pomysł wydawał się szalony. I rzeczywiście – przez pierwsze kilka lat, aż do 1926 roku budowa portu niemiłosiernie się ślimaczyła. Przełomem było dopiero wejście do rządu energicznego menedżera, inżyniera chemii z wykształcenia Eugeniusza Kwiatkowskiego, który w błyskawicznym tempie doprowadził do zawarcia kontraktu z francuskim inwestorem i pozyskał kapitał dla strategicznego przedsięwzięcia. W ciągu kilku lat na miejscu małej rybackiej przystani zbudowano najnowocześniejszy na Bałtyku port, który prześcignął swego gdańskiego sąsiada. A wraz z nim wyrosło niemal od zera dynamiczne miasto, do którego w poszukiwaniu szczęścia i przygody przyjeżdżali Polacy (ale także Ukraińcy, Słowacy, Żydzi) z całego kraju, w tym z dalekich Bieszczad czy Polesia. Historia Gdyni to polski wariant american dream, realizacja mitu o pucybucie, który został milionerem. Ale powstanie „miasta z morza i marzeń” to nie jedyna zasługa Eugeniusza Kwiatkowskiego. Ten wielokrotny minister i wicepremier ma na swoim koncie także ustabilizowanie waluty i zrównoważenie budżetu w czasach szalejącego globalnego kryzysu (jakże aktualna sprawa w dzisiejszych czasach), budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego i magistrali kolejowej Gdynia – Śląsk, rozwój przemysłu chemicznego. Warto również wspomnieć o osobistej postawie Kwiatkowskiego, który na tle kłótliwych wówczas polityków wyróżniał się niezwykłą rzeczowością, osobistą skromnością i dążeniem do ponadpartyjnego porozumienia. Eugeniusz Kwiatkowski i Tadeusz Wenda nie wsławili się walkami na froncie i bohaterską śmiercią w walce z najeźdźcą. Ale to nie powód, by o nich nie pamiętać. Wspominając kolejną rocznicę wybuchu strasznej wojny, warto przypomnieć młodemu pokoleniu, że patriotyzm nie musi przejawiać się tylko w heroicznej walce z najeźdźcą, ale także w codziennej dbałości o rozwój gospodarki i rzetelnym wykonywaniu swoich obowiązków. JAKUB ŁOGINOW 22
Klęska wrześniowa przed lęska militarna Polski we wrześniu 1939 roku była szokiem dla społeczeństwa polskiego, które wierzyło lub wierzyć chciało w zapewnienia sanacji o tym, że nie oddamy ani guzika, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi.
K
Przyczyny przegranej i odpowiedzialność za nią stały się natychmiast powszechnym przedmiotem rozmów. „Na ten temat każdy miał swoje opinie, przeważnie wyrażane w sposób gwałtowny, jak też recepty na to, co należało zrobić” – wspomina Jan Kowalewski, były szef Sztabu Obozu Zjednoczenia Narodowego, opisując swe spotkanie z generałem Władysławem Sikorskim 20 września 1939 roku w Bukareszcie. Generał, który nie brał udziału w kampanii wrześniowej, bowiem marszałek Edward Śmigły-Rydz odmówił mu, jako opozycjoniście, przydziału, prywatnie przedzierał się przez Rumunię do Francji, by włączyć się w proces tworzenia tam wojska polskiego. Organizacja dywizji polskiej we Francji, rekrutującej się z obywateli polskich zamieszkujących ten kraj oraz Stany Zjednoczone, była rozważana już wiosną 1939 roku, a w sierpniu do Paryża wyjechała polska kadra. „Jak wszyscy wówczas, Generał zaczął rozmowę od przyczyn klęski – wspomina Kowalewski, cytowany przez profesora Olgierda Terleckiego w monografii Generał Sikorski. – Generał jednak /.../ powiedział: No przecież jasne jest, że myśmy tej wojny wygrać nie mogli, ale że ta przegrana nastąpiła w takiej formie i w takim tempie, to po temu muszą być jakieś błędy, niedopatrzenia i nieudolności”. I polecił Kowalewskiemu sporządzenie i wręczenie mu notatki o tym, jak i w czym widzi on przyczyny przegranej. Na drugi dzień wieczorem na konferencji
w ambasadzie polskiej z treścią notatki Kowalewskiego zapoznał ambasadora Rogera Raczyńskiego i attaché wojskowego podpułkownika Tadeusza Zakrzewskiego, zwracając uwagę na konieczność jej uzupełnienia „danymi o przyczynach klęski, aby cień jej nie padł na naród, zamiast na rzeczywistych sprawców”. Z Bukaresztu generał wyjechał 22 września rano, do Paryża przybył 24 września po południu. Dnia 28 września ambasador polski w Paryżu Juliusz Łukasiewicz mianował go dowódcą oddziałów polskich we Francji, dwa dni później prezydent Władysław Raczkiewicz powierzył mu misję utworzenia nowego rządu, a już następnego dnia, czyli 1 października, jego gabinet został zaprzysiężony przez prezydenta. Władysław Sikorski oprócz funkcji premiera był w tym rządzie antysanacyjnej opozycji także ministrem spraw wojskowych. Z racji pełnionych funkcji niejednokrotnie przyszło mu zajmować stanowisko wobec oceny przyczyn klęski wrześniowej i roli, jaką wówczas odegrały najwyższe władze polityczne i wojskowe II Rzeczypospolitej. Musiał także reagować na nastroje rozliczeniowe, rozbudzone bezpośrednio po przegranej. W końcu września 1939 roku do tworzących się we Francji polskich sił zbrojnych zaczęli licznie napływać polscy żołnierze, internowani w Rumunii i na Węgrzech, a wraz z nimi pojawiły się nastroje rozliczeniowe. Musiały mieć powszechny chaMONITOR POLONIJNY
komisjami śledczymi
Generał Władysław Sikorski rakter, gdyż generał Sikorski, któremu przede wszystkim zależało na zbudowaniu silnej armii, chcąc uniknąć destrukcyjnego wpływu na środowisko wojskowe rozrachunków politycznych, atmosfery podejrzliwości, intryg i pochopnych oskarżeń, w dniu 9 października skierował do podległych mu wojsk rozkaz: „Zabraniam wszelkich dyskusji na tematy dotyczące przyczyn i odpowiedzialności za klęskę. Sąd o tym wyda naród i historia. Sprawiedliwości stanie się zadość”. Rząd postanowił historii trochę pomóc i już następnego dnia, 10 października, powołał komisję do rejestracji faktów i zbierania dokumentów dotyczących całej kampanii wrześniowej, które w przyszłości miały posłużyć jako materiał dowodowy w ocenie winnych klęski. Na czele komisji stanął generał Józef Haller, a jej członkami zostali wicepremier Stanisław Stroński i ludowiec Aleksander Ładoś, zastępcą Hallera został pułkownik Izydor Modelski. Komisja miała charakter czysto polityczny i działała w ramach Biura Rejestracyjnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, którym kierował pułWRZESIEŃ 2012
kownik Fryderyk Mally, cieszący się opinią gorącego zwolennika rozliczenia winnych klęski wrześniowej. Każdy przybywający do Francji polski oficer, a także oficerowie internowani w Rumunii i na Węgrzech, musieli wypełnić dla tegoż biura obszerną ankietę, dotyczącą udziału w przygotowaniach do wojny, w kampanii wrześniowej, a także czasu po kampanii. Wypełniający mogli być w razie potrzeby przesłuchani przez referentów biura, dzielących się na referentów fachowych, którymi byli oficerowie od majora wzwyż, oraz prawnych, pełniących funkcję komisarzy politycznych. Na podstawie ankiet i ewentualnych przesłuchań podejmowano decyzję o konkretnym przydziale oficerów, którzy dotarli do Francji. Z pięciu istniejących możliwości najkorzystniejsze były dwie pierwsze, tj. skierowanie do konkretnej jednostki oraz natychmiastowe przyjęcie do wojska z tym, że konkretny przydział otrzymają później. Gorszymi kategoriami było przyjęcie do rezerwy naczelnego wodza oraz przyjęcie do dyspozycji Ministerstwa Spraw Wojskowych. Piątą, najgorszą kategorię otrzymywali oficerowie, których sprawy trafiały do Wojskowego Trybunału Orzekającego. Czekał ich zorganizowany we Francji obóz specjalny w Cerizay, a po ewakuacji do Wielkiej Brytanii obóz w Rothesay na wyspie Bute, zwanej Wyspą Wężów. Do obozu w Cerizay trafił np. generał Stefan Dąb-Biernacki, oskarżony o nieudolne dowodzenie Armią „Prusy” i porzucenie walczących oddziałów. Lustracja korpusu oficerskiego budziła w środowisku wojskowym znaczny opór, na który generał Sikorski zareagował wydaniem 2 marca 1940 roku tajnego rozkazu oficerskiego nr 13, w którym, stwierdziwszy, że doszły do niego skargi na działalność Biura Rejestracyjnego, oświadczył, iż działalność tego biura jest „konieczna i pożyteczna”. Równocześnie podkre-
ślił, że „oficerowie Biura Rejestracyjnego mają pamiętać o tym, że nie są sędziami, a osoby przez nich przesłuchiwane nie są oskarżonymi, dlatego należy je przesłuchiwać z poszanowaniem ich godności”. Zwrócił również uwagę na bezwzględną tajność postępowania i odrzucił opinię, że udzielane w biurze informacje są denuncjacją. O ile działania lustracyjne wobec oficerów budziły opór wśród wojskowych, o tyle podobne działania wobec członków rządu sanacyjnego spotykały się ze zrozumieniem i akceptacją większości oficerów. W marcu 1940 roku komisarz polityczny porucznik Tadeusz Modelski zwrócił się do szefa Biura Rejestracyjnego z wnioskiem, by ten polecił referentom fachowym opracowanie odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu członkowie gabinetu generała Felicjana Sławoja-Składkowskiego odpowiadają za wrześniową przegraną. Takie polecenie zostało, jak stwierdza Andrzej Garlicki, wydane i dotyczyło 25 osób. Generał Sikorski, który starał się tonować nastroje rozrachunkowe, gdyż zdawał sobie sprawę, że radykalna lustracja może rozbić nie tylko korpus oficerski, ale także całą emigrację, był w szczególnie trudnej sytuacji. Znalazł się pod silną presją antysanacyjnej opozycji, domagającej się czystki nie tylko w wojsku, ale także w aparacie państwowym. Sprzeciwił się ministrowi Janowi Stańczykowi, który na posiedzeniu Rady Ministrów wnioskował o postawienie przed sąd wojskowy marszałka Edwarda ŚmigłegoRydza, a przed Trybunał Stanu ministrów Tadeusza Kasprzyckiego i Józefa Becka oraz premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Pod wpływem generała Władysława Sikorskiego dyskusję nad tym wnioskiem odłożono pod pretekstem konieczności jego dopracowania. Jednak powrócono do niego 1 lutego, gdy Stańczyk domagał się natychmiastowego powołania komisji dla zbadania przyczyn klęski. Komisja miała mieć uprawnienia śledcze i prokuratorskie, a ze względu na niemożliwość zebrania materiału dowodowego, 23
miała dysponować prawem pozbawienia obywatelstwa polskiego bez uprzednich procesów. Gdy i temu generał Sikorski się przeciwstawił, minister Stanisław Kot zauważył, że „skoro rządowi niezręcznie przeprowadzić podobne uchwały, to można posłużyć się Radą Narodową”. Ta już na swoim pierwszym roboczym posiedzeniu w dniu 9 marca wezwała rząd do bezzwłocznego utworzenia wspomnianej komisji, co wywołało interwencję ambasadora Wielkiej Brytanii Howarda Kennarda, który ostrzegał, że udzielający Polsce gwarancji Londyn będzie bardzo krytycznie oceniał tego rodzaju przedsięwzięcie. Ponieważ Stanisław Kot, który był inspiratorem wniosku Stańczyka, argumentował konieczność powołania komisji rozliczeniowej naciskami kraju, Ignacy Paderewski na prośbę generała Sikorskiego wystosował list do kardynała Adama Sapiehy, gorącego przeciwnika poprzedniego reżimu, w którym obok zapewnień, że o powrocie do władzy sanacji mowy być nie może, czytamy: „Kraj jednak nie może się
domagać, abyśmy tu, na obcej ziemi, przeprowadzali jakieś sądy czy wydawali wyroki. Przede wszystkim nie zgadzają się na to nasi sprzymierzeńcy /.../ Nie po to udzielili nam gościny, byśmy tu rozpoczynali wewnętrzne spory /.../”. Powołując się na stanowisko „naszych sprzymierzeńców”, Paderewski brał pod uwagę nie tylko interwencję Kennarda, ale i wcześniejsze ostrzeżenia ambasadora Francji Leona Noëla, prezentującego stanowisko francuskiego rządu, który zgadzając się na przeniesienie na swoje terytorium polskich władz, nie mógł dopuścić do tego, by „Francja stała się boiskiem wewnętrznego zatargu polskiego między rządem a opozycją”. Nieobojętne też były głosy prasy i innych oficjalnych osób, wytykających Polakom kłótliwość i niewczesne zacietrzewienie, np. dyrektor generalny francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych miał pod adresem Polaków powiedzieć: „Śmieszny naród. Przyszli tu jak żebracy i od razu zażądali trybunałów karnych i obozów koncentracyjnych”.
Pod wpływem nacisków Kota, Stańczyka i Liebermana, którzy natarczywie domagali się od Rady Ministrów zrealizowania uchwały, postanowiono, że „komisja w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 r.” zostanie powołana na podstawie dekretu prezydenckiego i usytuowana przy prezesie Rady Ministrów. Dekret z datą 30 maja 1940 roku podpisał prezydent i wszyscy członkowie rządu. Określał on liczebność komisji (przewodniczący i najwyżej 6 członków), stwierdzał, że komisja wykonuje swą czynność przy współudziale względnie za pośrednictwem osób posiadających kwalifikacje sędziowskie i upoważnienie ministra sprawiedliwości i że działa w oparciu o odpowiednie przepisy kodeksu postępowania karnego. W najważniejszym 1. punkcie precyzyjnie formułował zadanie komisji – zbieranie i zabezpieczanie materiału dowodowego, a zatem nie chodziło o żadne odbieranie obywatelstwa czy stawianie pod sąd. Na krótko przed ewakuacją polskiego rządu do Wielkiej Brytanii 11 czerwca 1940 roku generał
Barbary Rybałtowskiej Magia przeznaczenia piewa, tańczy, recytuje, pisze teksty i stepuje” – taka dykteryjka krążyła przed laty w środowisku chałturników o Barbarze Rybałtowskiej, dziś autorce kilku bestsellerowych powieści.
„Ś
Ona potwierdza tę opinię, mówiąc: „Chwytałam się wszystkiego i wielu jeszcze innych rzeczy, bo lubię płodozmiany, co mnie nieuchronnie prowadzi do zguby”. Dzieciństwo Rybałtowskiej przypadło na czas wojny – były zsyłki, wojenna tułaczka, po wojnie powrót do Polski, szkoła, obrona pracy magisterskiej na filologii rosyjskiej Uniwersytetu Warszawskiego, potem siedem przetańczonych i prześpiewanych lat 24
z zespołem Mazowsze i podróże po całym świecie. Po nich była Estrada, kariera śpiewaczki-solistki; w latach siedemdziesiątych występy w paryskim kabarecie Rasputin, pisanie licznych tekstów piosenek dla siebie i innych, m.in. dla Haliny Kunickiej „Nie warto było”. W tym samym czasie intensywnie uprawiała dzienni-
karstwo, zajmowała się też przekładami. W ostatnich latach w klubach warszawskich prowadzi program „Mikrofon i pióro” – spotkania z wielkimi aktorami lub znanymi piosenkarzami, np. z Danielem Olbrychskim, Niną Andrycz, Krzysztofem Kolbergerem czy Ireną Santor. Pisze scenariusze i sztuki teatralne, w ostatniej – Próba
u Poli Negri – gra główną rolę. Jest również autorką licznych biografii polskich aktorów, m.in. Barbara Brylska w najtrudniejszym okresie, Barbara Wrzesińska przed sądem, Iga Cembrzyńska sama i w duecie. W jednym z wywiadów Barbara Rybałtowska skarży się na swą „nieumiejętność poświęcenia się jednej pasji”, skarży się niepotrzebnie, bo to stosowanie „płodozmianu” wręcz dobrze służy pisanym przez nią w ostatnich latach powieściom, o których Ernest Bryll napisał, że „bardzo ważne to książki dla naszej polskiej psychiki”. Trudno nie przyznać mu MONITOR POLONIJNY
Sikorski powołał profesora Bohdana Winiarskiego, specjalistę od prawa międzynarodowego, na stanowisko przewodniczącego komisji, powołał także jej członków: ludowca Stanisława Mikołajczyka, generała Izydora Modelskiego, dwu więźniów brzeskich – socjalistę Hermana Liebermana i prezesa Stronnictwa Pracy Karola Popiela. Powołanie komisji Winiarskiego praktycznie zakończyło działalność Biura Rejestracyjnego, któremu pozostała jeszcze tylko sprawa zorganizowania ewakuacji posiadanych materiałów do Anglii. Profesor Garlicki podaje, że Biuro opracowało ok. 7 tys. sprawozdań oficerów, a zebrało ich znacznie więcej. Ze swego ostatniego zadania biuro wywiązało się dobrze, bo tylko część materiałów uległa zniszczeniu. Komisja Winiarskiego mogła rozpocząć działalność dopiero w Londynie. Funkcjonowała przez pięć lat, do 25 czerwca 1945 roku, kiedy to została przez Radę Ministrów rozwiązana. Jej członkowie byli czynnymi politykami i bardziej niż w sprawy komisji
i inne
racji – jej powieści stanowią bowiem odtrutkę „na typowe dla polskiego obywatela poczucie przesmucenia, niedostrzegania, jak wiele na lepsze się zmieniło”. Taką kipiącą energią, świetnie napisaną książką WRZESIEŃ 2012
angażowali się w politykę, z rzadka biorąc udział w prowadzonych przez prawników przesłuchaniach. Sprawy polityczne prowadził Piotr Siekanowicz, który po latach opublikował dwa opracowania – jedno poświęcone sprawie brzeskiej, drugie obozowi w Berezie Kartuskiej. W Londynie pomagali mu prawnicy Jan Ostrowski, Zbigniew Korfanty, Tadeusz Modelski i Tadeusz Cyprian. Zgodnie z regułami prokuratorskimi obowiązywała zasada poufności. Przez pięć lat przesłuchano setki osób – polityków sanacyjnych, byłych funkcjonariuszy państwowych, ale także działaczy opozycji, więźniów Brześcia i Berezy Kartuskiej. Zeznawali przedwojenni ministrowie i premier Sławoj-Składkowski oraz wysocy urzędnicy. Wszystko starannie protokołowano, dzięki czemu powstała olbrzymia dokumentacja, dostarczająca wielu informacji o funkcjonowaniu państwa. Zgodnie z pierwotnym założeniem pracownicy komisji gromadzili materiał dowodowy, mający posłużyć do przyszłych procesów, chociaż z upływem czasu coraz jaśniejsze było, że takich proce-
jest wydana w 2011 roku przez Wydawnictwo „Axis Mundi” powieść Magia przeznaczenia – poplątane przez historię losy jednej rodziny, którą autorka prowadzi przez Polskę rozbiorową, zrewolucjonizowaną Rosję, przedwojenną Francję do Polski i Paryża lat ostatnich. W tej historii nie brak momentów tragicznych, ale nawet w tych najtrudniejszych dominuje chęć przetrwania i radość z życia. Podobnie jak w innych powieściach Rybałtowskiej i w tej główna rola należy do kobiet silnych duchem, które świadomie kształtują własny los, czasem wbrew przeznaczeniu, czasem świadomie mu ulegając. Wartki styl, żywe dialogi, frapująca fabuła spra-
sów nie będzie. Andrzej Garlicki uważa, iż „Dramatyczna klęska Francji zrelatywizowała bowiem klęskę wrześniową” i że stopniowo słabło zainteresowanie polityków komisją, „bo założony jej przez generała Sikorskiego kaganiec uniemożliwiał wykorzystanie jej w politycznych rozgrywkach”. Uważa też, że objęcie po śmierci generała Sikorskiego władzy w wojsku przez generała Kazimierza Sosnkowskiego, „piłsudczyka, który nigdy nie wyparł się Komendanta”, skazało komisję Winiarskiego na wegetację, ale zebrane przez jej pracowników materiały, zdeponowane w 1945 roku w Ministerstwie Sprawiedliwości, mogą stanowić cenny materiał źródłowy dla zajmujących się II Rzeczpospolitą historyków. DANUTA MEYZA-MARUŠIAK Opracowano na podstawie: Olgierd Terlecki: Generał Sikorski. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981; Andrzej Garlicki: Lustracja sanacji „Polityka” 2005 nr 37, s. 67-70.
wiają, że Magię przeznaczenia czyta się jednym tchem, a potem chce się sięgnąć po kolejną książkę tej samej autorki. Polecam zatem jej sagę rodziną, którą rozpoczyna wydany przez Axis Mundi w 2008 roku tom, noszący tytuł Bez pożegnania; kolejne to Szkoła pod Baobabem (2008), Koło graniaste (2009) i Mea Culpa (2010). Ta saga to losy matki i córki, poznaczone burzliwym wiekiem XX, opisane z perspektywy dziecka. Kobiety, wywiezione z Kresów Wschodnich na Syberię, przetrwają dzięki niezwykłemu hartowi matki. Z Armią Andersa trafiają do Afryki, a po wymarzonym powrocie do ojczyzny następuje ich brutal-
ne spotkanie z polską rzeczywistością lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. Wiele w tej sadze materiału autobiograficznego zarówno z Syberii, jak i z życia codziennego Polaków w Ugandzie czy zawartych w ostatnim tomie relacjach z wyjazdów zagranicznych z Zespołem Mazowsze. W poszczególnych częściach sagi wydarzenia tragiczne sąsiadują z humorystycznymi, nad beznadziejnością zwycięża radość życia i wiara w przetrwanie. Czas poświęcony lekturze tej sagi oraz innych powieści Rybałtowskiej z całą pewnością nie będzie czasem straconym. DANUTA MEYZA-MARUŠIAK 25
Powrót z Londynu owroty z Londynu tysięcy naszych zarabiających tam rodaków, którzy jakoś nie wierzą obietnicom polityków o czekających na nich w starym kraju szansach? Nie, oni zostają. Dojeżdżają do nich nowi.
P
Z Londynu z XXX Letnich Igrzysk Olimpijskich wróciła nasza reprezentacja. Z czym wróciła, już wiemy. Licząca 218 zawodników polska reprezentacja narodowa zdobyła tylko dwa złote medale: Tomasz Majewski w pchnięciu kulą i Adrian Zieliński w podnoszeniu ciężarów w kategorii 85 kg. Srebro przywiozły Sylwia Bogacka w strzelaniu z karabinu pneumatycznego i Anita Włodarczyk w rzucie młotem. Brązowe medale zdobyli: wioślarska dwójka podwójna Magdalena Fularczyk/Julia Michalska (pod wpływem stresu rano przed startem skarżyła się na ból pleców i myślała o rezygnacji ze startu), dwójka kajakarska Karolina Naja/Beata Mikołajczyk, żeglarka Zofia Noceti-Klepacka, zapaśnik w stylu klasycznym do 84 kg Damian Janikowski, ciężarowiec Bartłomiej Bonk w kategorii 105 kg oraz żeglarz Przemysław Miarczyński. Dla Polaków to najgorsze igrzyska od pół wieku. Pech dał o sobie znać jeszcze przed olimpiadą, kiedy to uważana za kandydatkę do medalu Maja Włoszczowska, zeskakując z roweru na treningu we Włoszech, poważnie zwichnęła sobie staw skokowy i zła26
mała kość śródstopia. Cztery lata temu w Pekinie zdobyła srebro, w 2010 r. wywalczyła tytuł mistrzyni świata, rok temu z MŚ przywiozła srebrny medal, od lat utrzymywała się w ścisłej czołówce. A teraz… Potem zawodzili pewniacy. Siatkarze, uważani za jednych z głównych kandydatów do zwycięstwa w turnieju, przegrali – porażka z Australią, klęska z Rosją. W TVP w trzecim secie meczu z Rosją padły nawet takie słowa komentatora: „Masakra… Rosjanie demolują polski zespół”. Nasi siatkarze przegrali też z Bułgarią – wprawdzie walczyli, ale popełnili wiele prostych błędów zarówno w ataku, jak i w obronie. Mateusz Kusznierewicz był ósmy… Katarzyna Michalczuk w boksie odpadła w pierwszym starciu. Pierwszy raz od czasu igrzysk w Montrealu (1972) nasi szermierze nie zdobyli medalu. Piotr Siemionowski, mistrz świata i Europy z 2011 roku, jeden z faworytów do złotego medalu zajął szóste miejsce w wyścigu półfinałowym i nie awansował do finału kajakarzy na 200 metrów. Otylia Jędrzejczak nie zdołała awansować do finału na 200 m stylem motylkowym. W półfinale zajęła ostatnie 16. miejsce. Wyznała: „Naprawdę nie wiem,
co się stało”. Łamiącym się głosem mówiła, że to już prawdopodobnie koniec, że jej półfinałowy start w Londynie był zapewne ostatnim występem na 200 metrów stylem motylkowym i czas na normalne życie. Długo można wymieniać. Tylko po co? Lepiej zapomnieć. Na przygotowanie reprezentacji podatnicy wydali 130 milionów złotych, czyli każdy polski medal kosztował 13 mln złotych. Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl) Andrzej Kraśnicki twierdził przed igrzyskami, że swoistym „minimum przyzwoitości” ma być wynik choć minimalnie lepszy niż 10 medali, zdobytych na dwóch poprzednich igrzyskach. Dziś przekonuje, że „10 medali to niezły wynik”. Ale kiedy porówna się ten wynik z wynikiem np. Kazachstanu, którego licząca 115 zawodników reprezentacja (czyli o 103 osoby mniej niż nasza) zdobyła również 10 medali, w tym aż sześć złotych, to trochę żal. Kazachowie postawili na jedną dyscyplinę – podnoszenie ciężarów – i zdobyli cztery olimpijskie złota. Wyżej od Polski w rankingu medalowym uplasowała się też… Jamajka. Jej 49-osobowa reprezentacja wywiozła z Londynu 12 medali – cztery złote, cztery
srebrne i cztery brązowe; wszystkie zdobyte przez biegaczy. Co z tego, że rację mieli pesymiści, twierdzący przed olimpiadą, że medali będzie mało? Czy ktoś miał z tego powodu satysfakcję? Przecież to nasi słabo wypadli. Na igrzyskach w Londynie po raz ostatni wystąpili niektórzy nasi mistrzowie, których za cztery lata w Rio de Janeiro już nie zobaczymy. Do nich należą medaliści ostatnich trzech lub czterech olimpiad: Mateusz Kusznierewicz, Sylwia Gruchała, Otylia Jędrzejczak czy Szymon Ziółkowski. Szkoda tylko, że jakoś nie widać ich następców. Dla przypomnienia – w Atenach (2004) i Pekinie (2008) nasi zawodnicy wywalczyli po dziesięć medali, w tym po trzy olimpijskie złota. Wtedy też narzekaliśmy, tęskniliśmy do lepszych czasów. Teraz – z dwoma złotymi krążkami – zajęliśmy 30. miejsce w klasyfikacji medalowej. Tak słabo polska reprezentacja na igrzyskach nie wypadła od 56 lat. Co prawda w Melbourne (1956) nasi wywalczyli dziewięć medali i tylko jeden złoty, ale wtedy nasza reprezentacja liczyła zaledwie 64 zawodników. Od igrzysk w Barcelonie w 1992 roku liczba zdobywanych medali przez naszych systematycznie maleje. Ma to m.in. związek z rozpadem Związku Radzieckiego, w wyniku czego powstały nowe państwa, liczące się w medalowej rywalizacji. W USA nasi sportowcy wywalczyli aż siedem złotych medali, co wcześniej zdarzyło się podczas igrzysk w Montrealu (1976). Z kolei z SyMONITOR POLONIJNY
dney przywieźli sześć złotych krążków. Znacznie gorzej było podczas dwóch ostatnich igrzysk. Z Atlanty (1996) i Sydney (2000) przywieźliśmy mniej medali niż z Barcelony, ale za to były one lepszej jakości – po trzy złote. Zarówno w Atenach (2004), jak i w Pekinie (2008) nasza reprezentacja zdobyła zaledwie po dziesięć medali. Za każdym razem po trzy złote krążki. Tym razem nie pomogło nawet to, że nasi startowali i grali „u siebie”, w „polskim Londynie”. Podczas meczów siatkówki na trybunach najwięcej było Polaków. Nawet kiedy graliśmy z Wielką Brytanią! Podczas występu polskich zawodników polscy kibice byli wszędzie i na każdym kroku, dając dowody sympatii polskim reprezentantom i dopingując ich. Szkoda, że powodów do radości nie mieli zbyt wiele. Ważne jest jednak to, że polscy kibice zachowywali się po prostu rewelacyjnie, udowadniając, że nie są straconym pokoleniem, jak twierdzą niektórzy. Miało być tak pięknie! Trzymaliśmy kciuki, ale się nie udało. Jeden z ważnych działaczy sportowych obecnych w Londynie stwierdził: „Na tych igrzyskach świat się nie kończy, za chwile będą następne”. Tylko co nam one przyniosą? ANDRZEJ KALINOWSKI Zgodnie z życzeniem autora jego honorarium zostanie przekazane na nagrody dla dzieci, które biorą udział w konkursach „Monitora”
oczułam się bardzo wyróżniona i doceniona, gdy w nagrodę za wybitne wyniki w pracy firma zaproponowała mi wycieczkę do Londynu i możliwość uczestnictwa w odbywającej się tam olimpiadzie.
P
Olimpijskim spacerkiem
Postanowiłam skorzystać z okazji i spędzić z mężem kilka dni w stolicy brytyjskiego imperium, głównie po to, by dopingować polskich sportowców i zobaczyć, jak kibicują nasi rodacy. XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie to wydarzenie niebywałe i wielkie światowe przedsięwzięcie sportowe. W tym roku splendor i honory organizatora pełnił Londyn. Decyzja o przyznaniu mu organizacji olimpiady zapadła 6 lipca 2005 roku. Londyn pokonał Nowy Jork, Rio de Janeiro, Hawanę, Paryż, Madryt, Lipsk i Stambuł. To właśnie królewskiemu miastu, słynącemu z pysznych dżemów, Big Bena, czerwonych piętrowych autobusów, Jasia Fasoli oraz Mothy Pythona przyznano ten zaszczyt. Warto wspomnieć, iż Londyn już po raz trzeci był gospodarzem olimpiady. Poprzednio igrzyska olimpijskie odbyły się w tym mieście w 1908 i 1948 roku Już na lotnisku można było odczuć, że w Londynie mają miejsce doniosłe wydarzenia. Wielkie bilbordy witały bowiem przybywających z różnych stron świata sportowców i kibiców. Na każdym kroku ubrani w różowo-fioletowe stroje wolontariusze służyli pomocą, rozdając bezpłatne mapy miasta z zaznaczonymi obiektami sportowymi oraz największymi atrakcjami turystycznymi. W okolicach miasteczka olimpijskiego, w parkach i przy stadionach, gdzie odbywały się zawody, życzliwi i przyjaźnie nastawieni pracownicy porządkowi witali i pozdrawiali przybyłych. Na przystankach metra wisiały informacje dla mieszkańców, by ze względu na igrzyska korzystali z alternatywnych form transportu, a wszystko po to, aby uniknąć tłoku w metrze. Życie w Londynie toczyło się jednak swoim rytmem, zaś miłośnicy sportu mieszali się ze zwykłymi londyńczykami, zajętymi jedynie swoją codziennością. Oprócz brytyjskich kibiców, dumnie prezentujących swoje barwy narodowe na koszulkach, kurtkach, torbach i parasolkach, spotkaliśmy wielu naszych biało-czerwonych rodaków. Pewnego dnia jechaliśmy z mężem metrem, gdy nagle wsiadła roześmiana grupa Pola-
ków w biało-czerwonych koszulkach i makijażach. Jechali kibicować naszej reprezentacji siatkarzy w meczu z Bułgarią. Taki widok wywołał uśmiechy na naszych twarzach i spowodował, że na sercu zrobiło się cieplej. Wielokrotnie spotykaliśmy jeszcze polskich fanów w centrum miasta, co jakiś czas migały nam biało-czerwone szaliki i czapeczki z napisem POLSKA. Podczas pobytu w Londynie wybraliśmy się na zawody jeździectwa konnego cross-country (wyścigi dystansowe z przeszkodami), rozgrywane w malowniczym parku Greenwich, który jako najstarszy londyński park królewski znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Słoneczna i ciepła pogoda oraz popularność tego sportu w Wielkiej Brytanii zgromadziły aż 50 tysięcy widzów, w tym księcia i księżnę Walii, czyli Kate i Wiliama, księcia Harry’ego, księżnę Camillę Parker Bowles oraz... polskich kibiców, mimo że w kraju nad Wisłą jeździectwo konne nie cieszy się zbyt dużą popularnością. Sama zresztą zainteresowałam się tym sportem dopiero gdy zamieszkałam niedaleko ośrodka Rozalka w Pezinku, tym samym odkrywając urok tej ciekawej dyscypliny. Polacy, zarówno przyjezdni, jak i mieszkający na Wyspach Brytyjskich, gromadnie i żywiołowo kibicowali wszystkim polskim sportowcom, także tym, którzy reprezentowali nasz kraj w mniej popularnych dyscyplinach. Tłumy polskich fanów zgromadził turniej siatkówki, rozgrywki tenisa i badmintona, ale biało-czerwone stroje Polaków i powiewające flagi narodowe widoczne były również podczas zawodów lekkoatletycznych, pływackich czy podnoszenia ciężarów . Pobyt w Londynie utwierdził mnie w przekonaniu, że MY – Polacy – naprawdę jesteśmy wszędzie! Widać nas i słychać! Olimpiada przyciągnęła całe rzesze kibiców z Polski, którzy wspólnie z żyjącymi w Londynie rodakami wspierali naszych sportowców, dając kolejny raz świadectwo jedności, zaangażowania i patriotyzmu. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA 27
Polska przewodzi w grupie… – niestety – artykuł nie o tym, iż polscy sportowcy są najlepsi; 1 lipca Polska objęła roczne przewodnictwo w Grupie Wyszehradzkiej (coraz częściej określanej u nas jako V4); wcześniej jej pracami kierowali Czesi. Jednym z głównych zadań polskiego przewodniczenia będzie wypracowanie wspólnego stanowiska państw Grupy w negocjacjach nad budżetem Unii Europejskiej na lata 2014-2020, a stąd hasło, wypracowane na tę okazję „Grupa Wyszehradzka na rzecz integracji i spójności”. „Wierzę, że Wyszehrad jest teraz dobrze rozpoznawalną marką w Unii Europejskiej. Jesteśmy bardzo blisko osiągnięcia rozpoznawalności i porównywalności naszej marki z krajami Skandynawii czy Beneluksu” – uważa minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Jak podkreślił, w niektórych aspektach Grupa Wyszehradzka jest silniejsza niż kraje Beneluksu czy nordyckie. Wskazywał, że państwa V4 to 65 mln mieszkańców; cztery stolice dysponują 58 głosami w Radzie UE, czyli tyloma, co Francja i Niemcy razem wzięte. Przypomniał, iż tak zwany Wyszehrad plus, czyli V4 wraz z krajami bałtyckimi, to już 73 głosy, a jeśli dodać do tego jeszcze Bułgarię i Rumunię, to taka koalicja dysponuje 97 głosami w Radzie Unii Europejskiej. Wymiana handlowa Niemiec z krajami Grupy jest większa niż z Francją i trzy razy większa niż wymiana niemiecko-rosyjska. „Wiem, że oni sobie nie zdają z tego sprawy w Niemczech, ale - jak sądzę - powinniśmy ich uświadamiać. Jeśli państwa V4 byłyby jednym krajem, miałby on piętnastą gospodarką świata” - przypomniał Sikorski. Szef polskiej dyplomacji zauważył też, że wartość polskiej wymiany z Czechami, Węgrami i Słowacją jest dwukrotnie wyższa niż Polski z Francją. Zdaniem Sikorskiego kraje Grupy Wyszehradzkiej mają również niższy od innych dług publiczny. Podkreślał, że dług Stanów Zjednoczonych wynosi ponad 100 proc. PKB, strefy eu-
To
28
ro średnio 87 proc., tymczasem uśredniony dług Grupy to 54 proc. PKB. „Jesteśmy więc bardziej odpowiedzialni niż inni i nasze gospodarki rosną szybciej” – skonstatował. Polski minister przywołał też statystyki dotyczące udziału państw grupy w misjach wojskowych. Oświadczył, że 22 proc. wojska misji unijnych to żołnierze krajów wyszehradzkich. Według szefa dyplomacji stanowi to mocną podstawę do tego, by w krajach Grupy szybko osiągnąć średni standard życia UE, ale też by mogły one sprawować pewnego rodzaju przywództwo, do którego są upoważnione. Szef polskiej dyplomacji zwracał uwagę, że obszar centralnej Europy, reprezentowany przez cztery kraje Grupy, nie jest już „przedmiotem decyzji” podejmowanych przez innych. „Zamiast tego - wskazywał - jesteśmy silnym i wiarygodnym głosem, który kształtuje decyzje wpływające na nas i Europę jako całość”. Szef MSZ przyznał, iż istnieją różnice między poszczególnymi państwami Grupy, np. to, że Słowacja należy do strefy euro, natomiast Czechy znane są z eurosceptycyzmu. „Możemy sobie pomagać tylko tam, gdzie wspólnie chcemy zapobiec rzeczom złym, godzącym w nasze interesy” – stwierdził Sikorski. Podkreślił też, że V4 nie jest unią w UE i nie można stawiać przed nią nierealistycznych celów. Grupa Wyszehradzka powstała w lutym 1991 roku, a jej celem była współpraca z Unią Europejską oraz Sojuszem Północnoatlantyckim w sprawie przystąpienia trzech, a później czterech krajów ją tworzących do UE i NATO. Współpraca w Grupie Wyszehradzkiej nie ma charakteru instytucjonalnego, opiera się na konsultacjach w ramach cyklicznych spotkań na różnych poziomach politycznych, w tym głównie prezydentów, premierów i szefów dyplomacji. Nazwa Grupy pochodzi od miasta Wyszehrad w północnych Węgrzech, które gościło na zjeździe w roku 1335 r. królów Czech, Węgier i Polski. DARIUSZ WIECZOREK
KLUB POLSKI BRATYSŁAWA bierze udział w konkursie o nagrodę starościny gminy Podunajské Biskupice na
najlepszy gulasz Serdecznie zapraszamy do kibicowania naszej drużynie podczas przygotowywania gulaszu oraz do jego degustacji. Konkurs rozpocznie się 8 września 2012 r. o godz. 8.00. Ogłoszenie wyników nastąpi o godz. 13.00, a wspólne biesiadowanie potrwa do godz. 18.00 lub do wyczerpania zapasów. Impreza odbędzie się w Podunajskich Biskupicach, ul. Biskupicka (przed Domem Kultury Vetvar). Dojazd autobusami 70 albo 67. Kontakt z organizatorem polskiej drużyny: Ania - 0948669994.
WYBÓR Z PROGRAMU ➨ SAM NA SCENIE – MARCIN ZARZECZNY „JEPPE” 14 września, godz. 19.00, Trenczyn, Klub Lúč, M. Turkovej 30 • Prezentacja spektaklu „Jeppe” w wykonaniu Marcina Zarzecznego i w reżyserii Ewy Kalety w ramach międzynarodowego festiwalu teatralnego jednego aktora SÁM NA JAVISKU Inspiracją tego spektaklu był film „Idiota” Larsa von Triera. ➨ SAM NA SCENIE - PETER ČIŽMÁR „NIENAWIDZĘ” 16 września, godz. 19.00, Trenczyn, Klub Lúč, M. Turkovej 30 • O bezimiennym głównym bohaterze monodramu polskiego reżysera filmowego, teatralnego i scenarzysty Marka Koterskiego wiemy niewiele. W rolę bohatera wcielił się Peter Čižmár. ➨ Punkt 0 - Paweł Althamer – „Plac Wolności” 18 lub 19 (w zależności od pogody) września, Bratysława, Námestie slobody - godz. 9.00 – 12.00, pierwszy turnus - godz. 12.30 – 15.30, drugi turnus - do godz.18.00 zabawa w piaskownicy Projekt „Plac Wolności” jest jednym z wydarzeń promujących Rok Janusza Korczaka na Słowacji, a jego działania oparte są na motywach jego książki Król Maciuś I. Chodzi o publiczne czytanie fragmentów wspomnianego utworu podczas zabaw w piaskownicy.
MONITOR POLONIJNY
KLUB POLSKI TRENCZYN
serdecznie zaprasza na X edycję międzynarodowej imprezy polonijnej
Przyjaźń bez granic 2012 Odbędzie się ona 22 września w Trenczynie, a otworzy ją o godz. 14.00 na trenczyńskim rynku występ Zespołu Muzyki Dawnej i Tańca Historycznego Capella Nicopolenis z Mikołowa (Katowice). Potem w siedzibie Klubu, czyli w Centrum Seniora na Sihoti, otwarta zostanie wystawa prac artystki polskiego pochodzenia Adriany Rohde-Kabele. Przez kolejne dwa dni prezentacji jej twórczości towarzyszyć będą prowadzone przez nią warsztaty artystyczne. Na zakończenie imprezy odbędzie się wspólna biesiada polonijna przy gitarze i polskiej piosence. Tegoroczna impreza połączona jest z obchodami 600-lecia nadania praw królewskich miastu Trenczyn, bogatym programem i historyczną oprawą uroczystości, którym towarzyszyć będą kiermasz i pokazy rzemiosł artystycznych na rynku miasta. Serdecznie zapraszamy! Klub Polski Trenczyn
ŻYCZENIA Alince Kabele z okazji 60. urodzin, a jej mężowi Jozefowi z okazji 65. urodzin składamy najserdeczniejsze życzenia zdrowia, radości, spełnienia marzeń. iele Przyjac iego lsk o P u z Klub
KONDOLENCJE KLUB POLSKI NITRA
zaprasza serdecznie na 5. edycję koncertu
polskiej muzyki organowej który odbędzie się 16 września 2012 r. o godz. 16.00 w nitrzańskiej katedrze. W programie między innymi utwory F. Chopina, J. S. Bacha, M. Ogińskiego. Przed koncertem, o godz. 15.00, odprawiona zostanie msza św. w języku polskim.
Dotarła do nas smutna wiadomość – w sierpniu zmarła pani Jadwiga Vargová z Żyliny. Jej rodzinie, bliskim i przyjaciołom składamy serdeczne wyrazy współczucia. Członkowie Klubu Polskiego
I N S T Y T U T U P O L S K I E G O - W R Z E S I E Ń 2 012 ➨ PÓŁSŁÓWKO 19 września, godz. 17.00, Bratysława, Instytut Polski, Nam. SNP 27 Piąte spotkanie z cyklu wieczorów autorskich, prowadzonych przez wybitnego grafika i publicystę Dušana Junka. Gościem wieczoru będzie tym razem prof. Štefan Šlachta, PhD., architekt, historyk i teoretyk architektury, pedagog i polityk. Muzycznym gościem będzie już tradycyjnie Daniel Hevier. ➨ DIZAJNWIKEND – Polskie Studio Kompott 19-23 września, Bratysława, Pałac Pisztory, Štefánikova 25 • Międzynarodowy festiwal współczesnego designu. Polska będzie reprezentowana na nim przez studio Kompott. ➨ ŚPIEWAJĄCY POECI • 22 września, godz. 20.00, Preszów, kawiarnia literacka Christiania, Hlavná 105 Koncert otwockiej grupy ORANŻADA, która już od kilkunastu lat działa na polu muzyki alternatywnej. Tym razem zespół wystąpi wspólnie z czeskim rapowym duetem Čokovoko z Brna. Ponadto w programie festiwalu Spievajúci básnici, trwającym od 14 do 22 września, (http://www.spievajucibasnici.sk/) WRZESIEŃ 2012
➨ III FURIE • 25 września, godz. 16.00 ➨ Łapanie do sieci lub o obrazie i mowie 27 września 2012, godz. 17.00, Bratysława, 17.50 oraz 19.30 – 21., Nitra, Teatr Instytut Polski, Nam. SNP 27, A. Bagara, Svätoplukovo nám. Impreza organizowana wspólnie z Instytutem Spektakl III Furie w wykonaniu Teatru Literatury Światowej Słowackiej Akademii H. Modrzejewskiej z Legnicy w reżyserii Nauk nawiązuje do problematyki Marcina Libera w ramach opublikowanej w monografii „W sieci Europy Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Środkowej: nie tylko o literaturze „Divadelná Nitra”. Prezentowana elektronicznej” inscenizacja jest jedną z najlepszych, powstałych w ostatnich ➨ Krzak • 27 września 2012, godz. 19.30, latach w polskim teatrze. Bratysława, Muzeum Handlu, Linzbothova 16 Wystąpienie polskiej rock-bluesowej grupy ➨ Europejski Dzień Języków Krzak w pomieszczeniach Muzeum Handlu 26 września 2012, godz. 9.00 – 13.00, w Podunajskich Biskupicach. Bratysława, Hviezdoslavovo námestie Od 2001 roku 26 września jest dniem ➨ Baśń o rycerzu bez konia poświęconym językom europejskim. 28 września, godz. 19.00, Koszyce, Teatr W tym roku można ten dzień uczcić Lalek, Alžbetina 38 •Premiera współczesnej z nami i wziąć udział w przygotowanym baśni Marty Guśniowskiej o Rycerzu bez z tej okazji bogatym programie kulturalKonia i Koniu bez Rycerza, którzy wędrują nym i poznawczym, z muzyką i filmem. przez świat i szukają siebie nawzajem. ➨ Wykład architekta Krzysztofa Ingardena ➨ „Turandot” i inne spektakle polskie 26 września 2012, godz. 19.00, 28 września – 3 października 2012, Bańska Bratysława, Instytut Polski, Nam. SNP 27 Bystrzyca, Bábkové divadlo na Rázcestí Krzysztof Ingarden to polski architekt, Festiwal „Bábkarská Bystrica” jest absolwent Wydziału Architektury największą i najbardziej prestiżową imprezą Politechniki w Krakowie, gdzie uzyskał swojego rodzaju i jedną z najważniejszych doktorat. imprez teatralnych na Słowacji. 29
Islandia - tu łączą się żywioły... slandia, czyli Kraina Lodu, leży na północ od Wielkiej Brytanii, na południe od Grenlandii. To kraj deszczu, padającego w poziomie, wiatru, który pisze jedyne w swoim rodzaju wietrzne kompozycje i który gwiżdże w szparach okiennych, drzwiach, a nawet w gniazdkach elektrycznych.
I
To zmienna, kapryśna i krucha, zagubiona pomiędzy lądami wyspa, na której ogień łączy się z lodem, woda z ziemią, przeszłość z przyszłością, ludzie z ludźmi. Mieszka tu jedynie 320 tysięcy osób. Stolicę i jej okolice zamieszkuje ok. 120 tysięcy mieszkańców, co czyni z niej prawdziwą metropolię. Reykjavik (reykja vik) znaczy ‘dymiąca zatoka, zatoka mgły’ i taką też bywa. To miasto zamglone i tajemnicze, w niczym nieprzypominające stolic innych państw Europy czy nawet świata. Reykajvik żyje życiem małych kawiarni, wciśniętych między prezentujące sztukę wszelkiej maści galeryjki. Spokój tych miejsc odczuwa każdy, kto stąpa uliczkami tego niesamowitego miasta. Mieszkańcy żyją, tworząc historię. Pracują, biegając w deszczu i śniegu, ponieważ nie straszne im mrozy i wichury. Są przecież potomkami wikingów. To właśnie im przyszło żyć w tak niesamowitym miejscu, być częścią tego świata, który jest jednocześnie i zmienny, i stały. Co spowodowało, że zamieszkałam w Islandii? To nie ja ją wybrałam, ale ona mnie. Nie planowałam tego wyjazdu. Nie spodziewałam się również, że zostanę w Islandii tak długo. Przyleciałam tu do swojego mężczyzny, który jako pierwszy zdecydował się wyjechać z małej miejscowości na 30
Dolnym Śląsku. Na początku miała to być krótka przygoda, mająca pomóc w realizacji naszych wspólnych marzeń. Jednak pozostaliśmy na tej magicznej wyspie i prawdziwą przygodą dla nas stało się życie w tym niesamowitym kraju. Jednego z pierwszych dni mojego pobytu na wyspie, kiedy próbowałam wyjścia z domu, wiatr brutalnie rzucił mnie na blaszaną ścianę budynku. Nie mogłam oddychać, uciekłam z powrotem do ciepłego mieszkania, w którym ten sam wiatr, grając w szczelinach okien, nie pozwalał o sobie zapomnieć. Bałam się i myślałam tylko o jednym: co ja tu robię? Pierwszy spacer zakończył się bardzo szybko, ale nie poddałam się. Następnym razem byłam już przygotowana na wiatr i wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Tym razem się udało i ruszyłam na poszukiwania mistycznych, niewidzialnych ludzi, którzy są częścią islandzkiej historii i tradycji. Pragnęłam spotkać się z elfami i trollami, które – choć ukrywają się przed ludźmi – istnieją, a ich obecność odczuwa się na każdym kroku. W Islandii mieszkam już od czterech lat. Sama nie wiem, czy to dużo czy mało. Przez te lata uczyłam się i poznawałam język, kulturę, ludzi. Nauka życia w nowym społeczeństwie jest wpisana w harmonogram każdego dnia na wyspie. Staram się
zrozumieć Islandię, jej mieszkańców, ich mentalność i poglądy. Pewni siebie i mający zawsze czas – tak postrzegam Islandczyków. Niespiesznie zaczynają dzień, przez co spóźniają się praktycznie zawsze i wszędzie. Uczy to cierpliwości, a w konsekwencji doprowadza do tego, że po jakimś czasie samemu nabywa się tych, zdawałoby się, niedobrych nawyków. Nie udało mi się jeszcze osiągnąć niezwykłej pewności siebie Islandczyków, bez zadzierania nosa, bez potrzeby udowadniania bycia lepszym od innych. Myślę, że wymaga to pewnej odwagi i siły, której ciągle jeszcze w sobie nie odnalazłam. Moje początki na wyspie nie były łatwe z powodu języka, nazywanego przeze mnie po dziś dzień elfickim. Piękny i dźwięczny, ale niesamowicie trudny. Z początku nie byłam w stanie odróżnić nawet pojedynczych słów. Na szczęście Islandia jest krajem, w którym powszechnie znany i używany jest język angielski, co znacznie ułatwia życie. Polaków na Islandii jest ponad 10 tysięcy i z myślą o nich dwa lata temu z inicjatywy grupy przyjaciół powstał polskojęzyczny portal informacyjny www.informacje.is. To jedyna polska strona w Islandii, udostępniająca codzienne ważne wiadomości na temat tego, co dzieje się w kraju lodu i ognia. Kiedy człowiek przebywa za granicą, zmienia się jego spojrzenie na wiele spraw. Niestety, Polacy w Islandii jako obcokrajowcy muszą codziennie walczyć z różnymi stereotypami. Najgorsze jest to, że wszystkich mierzy się jedną miarką, co nie jest dobre. Obecnie ze względu na pracę w portalu www.informacje.is większość czasu spędzam w domu na pisaniu. Poza tym zajmuję się fotografią, działam w Polskim Stowarzyszeniem Fotograficznym „Pozytywni”. Mieszkam, żyję w Islandii i coraz częściej czuję się tu jak w domu. Staram się rozwijać, poznawać i być otwarta na nowe niespodzianki, które przynosi życie w tym magicznym kraju. MARTA NIEBIESZCZAŃSKA, ISLANDIA MONITOR POLONIJNY
Twardy orzech do zgryzienia! ubicie orzechy? Już niedługo będziecie mogli je zbierać. W Polsce i na Słowacji najpopularniejsze są orzechy włoskie. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego nazywają się „włoskie”? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie zajrzeliśmy do Internetu i tam znaleźliśmy taką informację: „Polska nazwa orzechów włoskich nie pochodzi od Włoch, tylko od Wołoszczyzny, krainy położonej w obrębie Rumunii, skąd orzech włoski dotarł na teren Polski. Pierwotnie nazywano je zatem orzechami wołoskimi“. Z kolei poszukując wyjaśnienia słowackiej nazwy vlašský orech dotarliśmy do informacji, iż orzech ten jest tak nazywany, bowiem pochodzi z północnej części Włoch. Co ciekawe, słowackie określenie vlašský zyskał nie tylko orzech, ale i sałatka (vlašský šalat) oraz gatunek wina (rizling vlašský). Orzechy włoskie znano już w starożytności. Obecnie najwięcej ich produkują Chiny i Stany Zjednoczone. Drzewo orzecha włoskiego rośnie do 400 lat, owocowanie rozpoczyna około 12 roku życia i może osiągnąć wysokość nawet ponad 30 metrów. W naszym klimacie
Orzechy stosuje się ponadto jako dodatek do różnych potraw – można je znaleźć w farszu mięs, w różnych sałatkach i deserach, np. lodach, tortach czy kremach. Do wyłuskania jąder orzecha z twardej skorupki służy dziadek do orzechów, czyli słowacki luskačik.
L
WRZESIEŃ 2012
orzech dożywa ok. 150 lat. Najwyższy polski egzemplarz mierzy 23 metry, ma 291 centymetrów obwodu i 129 lat. Wy także dostrzegacie podobieństwo kształtu orzecha włoskiego do mózgu? Cóż za zbieg okoliczności! Spożywanie orzechów wpływa bardzo korzystnie na kondycję naszego umysłu. Zawarte w nich minerały poprawiają koncentrację i pamięć. Orzechy włoskie dostarczają do mózgu naturalny tłuszcz, witaminę E, C oraz kwas lanolinowy, niezbędny dla pracy komórek nerwowych. Spożywanie orzechów w większych ilościach zaleca się osobom chorym na depresję, nadpobudliwym, homeopatom, przemęczonym, czyli osobom z niedoborem magnezu,. Orzechy włoskie świetnie wpływają też na cerę, więc wykorzystywane są
„Dziadek do orzechów“ to również popularny balet do muzyki Piotra Czajkowskiego. jako składnik kremów i maseczek oczyszczających pory. Używa się ich także do leczenia trądziku młodzieńczego. Łupiny orzecha są zaś cennym składnikiem pilingu. Drewno orzecha włoskiego używane jest do produkcji mebli oraz drewnianych elementów broni. Pozyskiwany z jąder olej jest składnikiem szybkoschnących farb i lakierów. Z niedojrzałych owoców wyrabia się różnego rodzaju nalewki, zażywane przy dolegliwościach żołądkowych.
Domyślacie się, skąd wzięło się powiedzenie „twardy orzech do zgryzienia“ i co ono oznacza? Życie to twardy orzech, a prawdziwa przyjaźń to dziadek do orzechów. Orzech występuje również w powiedzeniach słowackich, na przykład: pravé, orechové. MEGI
31
Kiedy wieczory na powrót staną się dłuższe i chłodniejsze, dzieci wrócą do szkoły i przyniosą pierwsze dwóje, pomyślmy o relaksie. Zaprośmy znajomych, powspominajmy wakacyjne przygody, obejrzyjmy choć raz urlopowe zdjęcia i filmiki. A co
postawić przy okazji na stole? Coś, co szybko znika, nie brudzi rąk i jeszcze pachnie latem. A takie są właśnie ciasteczka półfrancuskie na piwie, które zaproponowała pani Elżbieta Juranyi-Krajewska. Spróbujmy ich zatem!
ciasteczka półfrancuskie na piwie Składniki • 2 szklanki mąki • 130 ml jasnego piwa tortowej • żółtko • 25 dag schłodzonego • całe jajko do masła lub margaryny smarowania
Sposób przyrządzania: Do mąki dodać starte na tarce masło, a potem dolać piwo wymieszane z żółtkiem. Powstałe w ten sposób ciasto szybko wyrobić i zamrozić, by nabrało odpowiedniej struktury. Ciasto można też schłodzić w lodówce, ale wówczas czas przygotowywania się wydłuży,
gdyż w chłodzie powinno ono być nawet 12 godzin. Po wyjęciu z zamrażarki – oczywiście po tym, jak się już nieco ogrzeje – możemy je rozwałkować jak na pierogi i pokroić w kwadraty. Na środku każdego położyć kapkę konfitur, pokrojone owoce lub kapustę
z grzybami, a potem zlepić po przekątnej, by powstał trójkąt, i posmarować roztrzepanym jajkiem. Piec w nagrzanym do 200 stopni piekarniku przez ok. 20 minut. Jeszcze ciepłe posypać cukrem pudrem (oczywiście te bez kapusty!). Ponieważ koniec lata tuż, tuż, jest okazja, by farsz do ciasteczek urozmaicić i zrobić go np. z pokrojonych w kostkę jabłek lub gruszek, kilku posiekanych orzechów włoskich i odrobiny cynamonu. Ciasteczka można też przygotować w wersji „słonej”, faszerując je choćby odsączoną resztką domowego leczo lub podsmażaną na patelni kiełbasą, cebulą, papryką i bakłażanem. A że efekt murowany w każdym przypadku, radzę przygotować od razu podwójne porcje! Niech w kuchni zapachnie latem, nawet jeśli za oknami pierwsze jesienne deszcze. AGATA BEDNARCZYK