DOBRA PROZA
KRWAWA ZEMSTA Kiedy przyjeżdżałem na wieś, mówili, żebym uważał na gęsi. Jestem większy niż one, nic mi nie mogą zrobić… Jednak ten syk, trzepot piór, gonitwę i uszczypnięcie w tyłek do dzisiaj pamiętam. Polały się łzy pięciolatka. Poczułem się na tyle dotknięty, że przysięgłem zemstę. Miałem tam kolegę Szymka. Mieszkał po sąsiedzku. Był ode mnie starszy o ponad dziesięć lat. Pomagałem mu czasami przy codziennych pracach, których latem na wsi nie brakowało. Wpatrywałem się pilnie, kiedy nadziewał siano na widły i niósł do obory. Jeśli tylko zsunęło się jakieś źdźbło, zaraz je zgarniałem i taszczyłem zgubę za Szymkiem. Pomagałem mu nabierać wodę ze studni. Siadałem jako balast na końcu żurawia spoczywającym na ziemi, a on ściągając żuraw z drugiej strony ku dołowi, windował mnie w górę… Prawdziwa adrenalina i dla mnie, i dla niego. Szczęśliwie nikt nie widział, a ja nigdy zbyt wcześnie nie odpiąłem się ze swojego stanowiska. Naszą przyjaźń postanowiłem wykorzystać do zemsty na gąsiorze… Pewnego razu namówiłem Szymka do zrobienie łuku. W leszczynie za stodołą wycięliśmy odpowiednią gałąź. W drewutni naciągnęliśmy cięciwę. - Wiesz, ale strzałę zrobimy prawdziwą, indiańską. Wziął trzcinę, piórka i gwóźdź kowalski. Zmontował wszystko precyzyjnie i poszliśmy oddać pierwszy strzał w stuletnią lipę przy domu. Sprzęt pracował nienagannie. Szymka zawołali do pomocy. Jeszcze zdążył krzyknąć: - Tylko nikomu nie mów, że to ja ci zrobiłem i nie strzelaj do ludzi! Jasne, że nie będę strzelał do ludzi, oni mnie w tyłek nie szczypali…
Znalazłem gąsiora pilnującego swego stadka na górce. Przykucnąłem za porzeczką. Przymierzyłem i siuuuu… Cięciwa zagrała, piórka zafurgotały. Złowieszczy nabój pomknął w kierunku wroga. Dostał w szyję. Jak oparzony zaczął ganiać po ogrodzie razem z moją strzałą. Zemsta się dokonała, ale jednocześnie pojąłem, że straciłem strzałę i muszę się pilnie ewakuować z miejsce potyczki. Konieczność wyniknęła z ogromnej wrzawy, jaką mój cel spowodował. Czmychnąłem do stodoły. Zamaskowałem w sianie łuk i przykleiłem oko do szpary w ścianie. Z domu wybiegły zdezorientowana babka z ciotką. Rozpostarły fartuchy i zaczęły ganiać gąsiora. Młodsza potknęła się o jakieś drewno, wyrżnęła jak długa, ale starsza biegła dalej, aż gąsior zaczął wyraźnie zwalniać i w pobliżu studni wyzionął ducha. - Zobacz! Strzała! Nie mam siły na te chłopaczyska! Dochodzenie trwało długo. Mnie, najmłodszego, nikt nie podejrzewał. Wreszcie stanęło, że to pewnie dzieciaki z PGRu. Zemsta zemstą, ale pieczona gęsina jakoś do dzisiaj mi nie smakuje. Z Szymkiem zaprzyjaźniliśmy się jeszcze mocniej. Taka tajemnica jednoczy. Za każdym pobytem na wsi obowiązkowo go odwiedzałem. Nasze kontakty oziębły, kiedy trafił do wojska, a potem na studia, aż wreszcie stał się wysoko wykształconym rolnikiem. Od tego momentu widywałem go tylko w TV. Wygrywał jakieś turnieje, albo coś nowatorsko uprawiał. Przypomniałem sobie o nim niedawno, gdy spokrewnione dzieciaki zażyczyły sobie nauki lepienia cudów z gliny. W tej uroczej gromadce jest nadzwyczaj utalentowany chłopczyk, o bardzo ekspresyjnym temperamencie. Rodzina już dawno dopatrzyła się podobieństwa fizycznego i psychicznego między nami. Przyznam, że to celne spostrzeżenie, ale bardziej frapuje mnie fakt, że jego rodzice nigdy nie słyszeli o moim koledze sprzed pół wieku, a swojego syna nazwali… Szymon.
13