Miasta Kobiet czerwiec 2016

Page 40

temat perspektywa męska

NAGINANIE GRANIC JEST CIEKAWE Zawsze powtarzam, że jeśli będę miał dosyć grania, nie będzie mi szło albo będę grał nie to, co lubię, to zacznę projektować kalendarze z kotami. Z Michałem Bryndalem*, perkusistą Voo Voo, rozmawia Paulina Błaszkiewicz

Zdarza Ci się słuchać Zenka Martyniuka? Zdarza, ale nie jest to już ta sama fascynacja, co kiedyś… Kontaktowałem się nawet z nim osobiście, ponieważ chciałem namówić go do wzięcia udziału w nagraniu z moim trio Stryjo. Zrobiliśmy swingowy cover piosenki „Gwiazda” (zespołu Akcent - przyp. red.) i wymyśliliśmy, że zaprosimy jakiegoś wokalistę. W pewnym momencie stwierdziliśmy: A dlaczego nie zaprosić samego Zenka z jego legendarnym wokalem? Znaleźliśmy jego stronę postawioną na serwisie Neostrada.pl, czyli jeszcze taką przedpotopową. Napisałem do niego maila. To było przed renesansem zespołu Akcent. Obecnie Zenek jest wielką gwiazdą polskiego disco, jak to ładnie określają w pewnej stacji TV. Schudł, kręci bogate klipy i zaczął pokazywać się w garniturach… Szybko odpisał na Twoją wiadomość? Jak zareagował? Odpisał po dwóch dniach: „Proszę o kontakt, numer telefonu, pozdrawiam Zenon Martyniuk, Akcent”. Ze względu na nikłą treść maila, myślałem, że to żart, ale kiedy usłyszałem przez telefon ten głos mówiący: „Halo?”, już wiedziałem, że mam do czynienia z prawdziwym Zenkiem (śmiech). Dziś jest tak zajęty, że potrafi mieć 25 koncertów w miesiącu. Jak wykształcony muzyk może się zainteresować gwiazdą discopolo? Z jednej strony to był psikus, ale z drugiej discopolowa piosenka w klasycznym swingowym aranżu zagrana bardzo dobrze. Dla mnie to było zderzenie z czymś innym i wyjście poza pewne klisze, do których wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Co masz na myśli? Chodzi o to, że we wszystkim, co robimy jesteśmy przyzwyczajeni do zachowań uznawanych za normalne, klasyczne. Tak samo jest w sztuce, w tworzeniu muzyki, wykonywaniu piosenek itd. Mnie generalnie nudzi to, co jest bardzo konwencjonalne. Żyjemy w czasach postomdernistycznych, w sztuce wydarzyło się już dużo, może wszystko i przyjmowanie pewnych rzeczy zbyt poważnie jest dla mnie nużące. Nie chodzi o to, by każdą formę obracać w żart, ale naginanie granic jest bardzo ciekawe i rozwijające. Tego nauczyłeś się w Akademii Muzycznej w Katowicach, dla której zostawiłeś Sofę? Twoja decyzja

40

miasta kobiet.pl

zaskoczyła wiele osób. Młody perkusista odchodzi z obiecującego zespołu po to, by zdobyć wykształcenie… Nie widziałem wtedy innej drogi. Wiedziałem, że albo będę przykuty do tej jednej sytuacji muzycznej albo skorzystam z opcji na poszerzenie mojego języka muzycznego. Porównując to do palety malarskiej - mogłem zostać w Toruniu i pracować w monochromatycznym zestawie barw albo wyjechać i poznać całą gamę kolorów i nowe techniki. Nowi ludzie, nowe wyzwania muzyczne - to było dla mnie pociągające. W Polsce w tamtym czasie studia dzienne w Instytucie Jazzu AM w Katowicach były najlepszą opcją dla instrumentalisty. Nie lubisz ograniczeń? Nie. Z tego, co widzę po kilku latach mojej pracy, właśnie to cenią we mnie ludzie, którzy angażują mnie do swoich projektów. Nie jestem ani stricte jazzowym, ani rockowym czy popowym perkusistą. W jednym stylu zjadłaby mnie chyba nuda. To Wojciech Waglewski zadzwonił do Ciebie z propozycją grania w Voo Voo? Zadzwonił do mnie mój kolega, Mr Krime. Powiedział, że basista z Voo Voo, Karim Martusewicz, robi mały koncerto-jam w jednej z warszawskich kawiarni i nie ma perkusisty, a koncert jest za dwie godziny. Zapytał, czy mam wolne. Akurat miałem i pojechałem. Tak się poznaliśmy z Karimem. Utrzymywaliśmy kontakt i pewnego dnia dowiedziałem się, że „Stopa”- Piotrek Żyżylewicz (ówczesny perkusista Voo Voo - przyp. red.) miał wypadek. Początkowo wyglądało to niegroźnie - złamana ręka czy jakieś stłuczenie. Voo Voo potrzebowało zastępcy na kilka najbliższych koncertów. Zagrać z tak znanym zespołem i z samym Wojciechem Waglewskim - to było dla mnie wyróżnienie. Miałem na chwilę zastąpić „Stopę”, ale już w trakcie przygotowań do prób okazało się, że jest z nim coraz gorzej, że został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, z której się nie wybudził. Dzień po jego śmierci graliśmy pierwszy koncert. To było bardzo specyficzne przeżycie… Zespołowi należy się wielki szacunek. Było im bardzo ciężko. No właśnie. Zaczynałeś grać z Voo Voo w bardzo trudnych warunkach. To tak jakby wejść do rozbitej rodziny, która tęskni za tą jedną osobą. Czujesz się dziś pełnoprawnym członkiem zespołu?


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.