Suplement – maj/czerwiec 2019

Page 1

MAGAZYN BEZPŁATNY

maj/czerwiec 2019 ISSN 1739-1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego


Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement” Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice Adres e-mail: magazyn.suplement@gmail.com Nakład: 3800 egzemplarzy Redaktor Naczelna: Martyna Gwóźdź (martynagwozdz@us.edu.pl) Zastępca Redaktor Naczelnej: Monika Szafrańska (m.monikaszafranska@gmail.com) Sekretarz Redakcji: Robert Jakubczak (r.jakubczak97@gmail.com) Skład graficzny: Piotr Kaszuba (piotr.kaszuba@us.edu.pl) Zespół korektorski: Natalia Kubicius, Katarzyna Smutek, Julia Biaduń, Paweł Warsiński, Anna Leśniewska Ilustracje: Paulina Michalska (www.facebook.com/punkidrawsstuff) Grafika na okładce: Aleksandra Ćmachowska (www.facebook.com/artyartypl) Zdjęcia wizerunkowe: Tymoteusz Staniek (www.facebook.com/birdabostudio) Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, www.fotolia.com Zespół redakcyjny:

Martyna Gwóźdź

Monika Szafrańska

Robert Jakubczak

Piotr Kaszuba

Natalia Kubicius

Martyna Halbiniak

Aleksandra Wajdzik

Edyta Szewczyk

Katsiaryna Kalyska

Michał Denysenko

Piotr Tomalski

Dominika Gnacek

Agnieszka Żeliszewska

Paulina Michalska

Adrian Koza

Alicja Przybyło

Paweł Warsiński

Natalia Sukiennik

Magdalena Cebo

Rita Miernik

Julia Biaduń

Katarzyna Smutek

Małgorzata Pabian

Katarzyna Jonkisz

Paweł Zberecki

Aleksandra Lewandowska

Anna Leśniewska


6

Organizacje studenckie bez tajemnic: AZS UŚ, sekcja e-sportowa | Agnieszka Żeliszewska

8

Mianownik: student | Dominika Gnacek

Sporty elektroniczne są coraz popularniejsze. Co nas czeka w przyszłości?

O zmianach ustawowych, refleksjach, które za nimi idą, oraz o działaniu

10

Świat oczami niewidomych | Robert Jakubczak

12

Podróż za jeden uśmiech | Magdalena Cebo

14

Królowa jest tylko jedna! | Michał Denysenko

18

Laboratorium Dextera | Alicja Przybyło

20

W zapomnieniu | Natalia Sukiennik

22

Po drugiej stronie nudy | Edyta Szewczyk

24

Kiedy nauka kieruje twoim losem | Katarzyna Smutek

26

Schematom mówimy… tak! | Małgorzata Pabian

28

Ale to już było… | Martyna Halbiniak

30

Zamiast Egiptu... Jurata! | Katarzyna Jonkisz

32

Pozwól sobą pogrywać | Paweł Zberecki

34

Nasza nowa perspektywa | Piotr Tomalski

38

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Natalia Kubicius, Monika Szafrańska, Michał Denysenko, Robert Jakubczak

O „poruszaniu się” w rzeczywistości bez zmysłu wzroku

Chociaż nie jest sportem ekstremalnym, wymaga odwagi. Autostop – najryzykowniejszy środek transportu

Okrutna, zła i podła, a jednak Najjaśniejsza Pani. Matematyka – królowa o wielu twarzach

Młody wynalazca zdradza sekrety swojej pracy

Życie po katastrofie. Historie czarnobylskich samosiołów

Nuda wrogiem współczesnego człowieka. Czy aby na pewno?

O konsekwencjach badań nad inteligencją, których psychologia wstydzi się do dziś

Modele fabularne jako fundament cenionych dzieł kultury

Anomalia funkcjonowania mózgu, czyli skąd się bierze déjà vu

Gdzie kiedyś wyjeżdżano na wakacje i jak wyglądały dawne kurorty?

Pułapki, tropy i zagadki. Wprowadzenie w tajemniczy świat ARG

O perspektywie, która nas rozwija. Czym jest ProspectUS i co oznacza dla Uniwersytetu?

Zmierz się z wyzwaniami, które dla Ciebie przygotowaliśmy!


Odwiedź nas: www.magazynsuplement.us.edu.pl www.facebook.com/magazynsuplement www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt współfinansowany ze środków przyznanych przez Uczelnianą Radę Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego


Kwestia wyboru Wszystko jest kwestią wyboru… A jak powiedział Albus Dumbledore do Harry’ego Pottera: „(…) to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności”. Składamy się więc z niezliczonych decyzji, które podejmujemy. Począwszy od składników na śniadanie, a skończywszy na kierunku rozwoju czy towarzysza na życie. Każda decyzja otwiera przed nami nowe możliwości. Czasem efekty naszych działań widzimy od razu, na inne trzeba cierpliwie zaczekać. Są jednak sytuacje, które wydarzają się i nie pozostawiają nam miejsca na dogłębną analizę. Musimy działać, być elastyczni, dopasowywać się do zmiennych warunków. Słowem, wyburzyć się i zbudować na nowo. Ostatnie w tym roku akademickim wydanie „Suplementu”, które trzymasz w dłoni, skupia się właśnie na wyborach związanych na przykład z kierunkami podróży. Zachęcam Cię więc do wyboru czternastu artykułów, które nie tylko umilą Twój czas, ale także staną się bodźcami do rozmów, dadzą pole do dyskusji. Możesz przeczytać wszystkie od razu albo pozostawić lekturę każdego z nich na inny dzień. Czy to coś zmieni w Twoim życiu? Przekonaj się sam. W końcu żadna myśl nie rodzi się w naszych głowach na darmo!

Redaktor Naczelna


zdjęcie: Julia Agnieszka Szymala

Agnieszka Żeliszewska a.zeliszewska@gmail.com

Organizacje studenckie bez tajemnic:

AZS UŚ, sekcja e-sportowa

E-sport stał się ostatnio bardzo popularny. To już nie tylko samo „granie w grę”, ale także potencjalne źródło zarobku. O przyszłości sportu elektronicznego oraz działalności uczelnianej drużyny porozmawiałam z mgr. Radosławem Aksamitem, kierownikiem Centrum Medialnego UŚ, jak również Jakubem Grochowskim, członkiem sekcji e-sportowej w AZS UŚ. AŻ: Czym zajmujecie się w sekcji e-sportowej AZS UŚ? JG: Głównie reprezentujemy uczelnię na zawodach e-sportowych rozgrywanych z wykorzystaniem popularnej gry League of Legends. Ponadto prowadzimy zajęcia, w czasie których staramy się pokazać zainteresowanym osobom, w jaki sposób można polepszyć technikę grania i dzięki temu odnosić większe sukcesy podczas rozgrywki.

Dlaczego na UŚ pojawił się e-sport? Czy w ten sposób Uniwersytet stawia na młodych? RA: E-sport pojawił się na Uniwersytecie, ponieważ jest zjawiskiem coraz śmielej wkraczającym w naszą rzeczywistość. Uczelnia nie powinna ignorować tego, co dzieje się w jej otoczeniu. W tym rozumieniu nasz uniwersalizm zmusza do tego, abyśmy przyjrzeli się e-sportowi, spróbowali go zinterpretować, zwrócili uwagę na dobre i złe strony, Jak można dołączyć do sekcji e-spor- a następnie przekształcili energię, która jest z nim związana, w coś pozytywnego. towej AZS UŚ? JG: Można do nas dołączyć, jeśli jest się członkiem AZS-u. Zapraszamy każdeCo dzieje się na uczelni w związku z go, kto interesuje się e-sportem i chciał- e-sportem? by rozszerzać swoje pasje. Jeśli chodzi RA: Uniwersytet Śląski od czterech o reprezentację uczelnianą, to niestety lat współpracuje ze Stowarzyszeniem nie mamy wolnych miejsc, ale na począ- Sportów Elektronicznych (Esports tku każdego semestru prowadzimy re- Association) z Katowic, które jest liderem krutację. Polecam śledzić nasz fanpage, odpowiedzialnego podejścia do e-spoponieważ zamieszczamy tam informacje rtu i wykorzystywania go jako narzędzia o zajęciach i sytuacji w drużynie. dydaktycznego. Wspólnie realizujemy

str. 6

m.in. wydarzenia z serii Edu E-sport Cup, będące połączeniem turniejów oraz wykładów i prelekcji związanych z IT i sportem elektronicznym. Zawody te wpisały się na stałe w Śląski Festiwal Nauki Katowice, którego Uniwersytet Śląski jest liderem, gdzie prezentowane są jako E-sport Point i przyciągają tłumy. Poza zmaganiami graczy i prelekcjami ekspertów można tam zobaczyć pokazy najnowszego sprzętu, jak również, na zasadzie przeciwieństwa, ekspozycje w katowickim Muzeum Historii Komputerów i Informatyki. Spośród innych działań podejmowanych przez UŚ należy wyróżnić organizację projektu Uniwersytet Młodego Dziennikarza, który jest finansowany ze środków Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój (POWER 3.1.). W jego ramach uczniowie biorą udział w cyklach zajęć z zakresu dziennikarstwa radiowego i telewizyjnego, a także e-sportu, połączonych z treningiem psychologicznym oraz marketingowym.


Funkcjonuje również drużyna e-sportowa, która działa w strukturach AZS UŚ, bierze udział w zawodach ligowych oraz organizuje szkolenia i dni otwarte dla osób zainteresowanych rozgrywkami.

pozwalają na organizację przedsięwzięć, które rozmachem przypominają, a czasem nawet przerastają, tradycyjne rozgrywki sportowe. Powoduje to, że e-sport staje się coraz popularniejszy. Trzeba tu także wspomnieć o finansach, bo kwoty, które wygrywają zawodnicy, są bardzo wysokie. Właśnie ten aspekt oraz fakt, że zawodowi gracze to bardzo często nastolatkowie, działa na wyobraźnię młodych pokoleń. Zadaniem uczelni jest jednak analizowanie zjawisk związanych z e-sportem i przekonywanie jego odbiorców, że za wielkimi pieniędzmi stoją wyrzeczenia oraz godziny treningów, a przesiadywanie przed komputerem bez jasno wytyczonego celu czy planu działania nie ma większego sensu.

oraz rozwijanie się karier tzw. pro gamerów. Zjawisko to jest ściśle powiązane z rywalizacją i e-sportem, a także – podobnie jak w przypadku sportu tradycyjnego – stanowi przeznaczenie niewielkiej grupy osób, które dysponują odpowiednimi umiejętnościami, talentem, czasem oraz wsparciem (również finansowym). Sukces w sporcie elektronicznym zależy głównie od szczęścia, więc posługiwałbym się raczej określeniem „kariera” gracza niż „zawód”. Wszak nie każdy, kto kopie piłkę, zostaje zawodnikiem reprezentacji. To nie oznacza jednak, że gry komputerowe nie mają żadnego przełożenia na rynek pracy. Uniwersytet Śląski, współpracując np. ze Stowarzyszeniem Sportów Elektronicznych, od kilku lat dowodzi, że gry komputerowe rozwijają wybrane umiejętności. Odpowiednio kształtowane, mogą pozytywnie wpływać na socjalizację i rozwój młodych ludzi, a w konsekwencji dać im przewagę konkurencyjną u przyszłych pracodawców. Spośród tych cech najłatwiej wskazać myślenie strategiczne, rozwój umiejętności z branży IT oraz doskonalenie zdolności językowych czy marketingowych. Osobną sprawą jest uzależnienie od gier i niekontrolowane spędzanie czasu w wirtualnym świecie. Na tym polu staramy się zwracać uwagę, że jedynie odpowiednie podejście oraz interpretacja zjawiska e-sportu czy gamingu, a także wskazywanie graczom określonych granic daje pożądane efekty.

Jakie są plany sekcji e-sportowej na rozwój? JG: Chcemy rozszerzyć zajęcia sekcji na inne gry – interesuje nas m.in. CounterStrike: Global Offensive i StarCraft II. Poza tym zamierzamy zorganizować w maju turniej 1:1 w League of Legends, a w następnym semestrze zaprosić na zajęcia kilka znanych osób ze środowiska e-sportowego. Planujemy także zmienić strukturę zajęć, a konkretnie wydłużyć ich czas trwania z dwóch do czterech godzin. W tym czasie będziemy prowadzić trwające ok. 40 minut ćwiczenia teoretyczne, Czy zawód gracza to przyszłość? a następnie na ponad trzy godziny stwoJG: Sport elektroniczny rozwija się rzymy możliwość zagrania lub skorzysta- bardzo szybko i zgarnia coraz większą nia z naszej pomocy podczas rozgrywki. publikę. Sam finał mistrzostw świata w League of Legends śledziło na żywo praDlaczego e-sport staje się coraz wie 100 milionów widzów! Trzeba jednak popularniejszy? pamiętać, że sami gracze nie wystarczą RA: E-sport był popularny właściwie – rozwój e-sportu tworzy stanowiska od czasu, kiedy powstały pierwsze gry pracy dla trenerów, analityków, komekomputerowe, tyle że wcześniej się tak ntatorów, psychologów sportowych czy nie nazywał. Dawniej, ze względu na menedżerów. A to tylko niewielki ułamek ograniczenia technologiczne, przybierał zawodów potrzebnych w tej dziedzinie. formę osiedlowych rozgrywek na koRA: Analiza rynku pracy wiąże się mputerze kolegi, który akurat dysponował z ogromnym ryzykiem. Trudno ocenić, dobrym urządzeniem oraz grami. Później jakie profesje będą pożądane w przypojawiły się rozgrywki online, często re- szłości. Póki co nie mówi się o zawodzie alizowane dzięki prostemu przewodowi gracza, który byłby powszechny, ale może przewieszonemu np. między dwoma blo- to ulec zmianie, bo sfera ta i związane kami i łączącemu dwa komputery. Dzisiaj z nią przemysły kreatywne ewoluują dostęp do szerokopasmowego internetu bardzo dynamicznie. Na chwilę obecną Zachęcamy do obserwowania fanpai możliwości nowoczesnych procesorów ma miejsce profesjonalizacja gamingu ge’a AZS UŚ E-Sport.

str. 7


Dominika Gnacek dominika.gnacek@o2.pl

Mianownik: student Pasjonat mrówek, mikrobiologii i genetyki, student biotechnologii. Nie widzi siebie w laboratorium, ale raczej na „scenie”, gdzie spełniałby się jako popularyzator nauki. Jak patrzy na świat? Jakie ma pomysły na swoją kadencję? Porozmawiałam o tym z Łukaszem Grabolusem, Przewodniczącym Uczelnianej Rady Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego. DG: 16 listopada 2018 roku zostałeś Przewodniczącym Uczelnianej RadySamorządu Studenckiego UŚ, więc w marcu [gdy prowadzimy tę rozmowę – przyp. DG] mija pierwszy kwartał Twojego urzędowania na tym stanowisku. Jak oceniasz ostatni okres, jakie były trudności, co Cię pozytywnie zaskoczyło? ŁG: Stoimy obecnie przed dużym wyzwaniem, bo Ustawa 2.0 [tzw. Konstytucja dla Nauki – przyp. DG] zmusza środowiska akademickie do przygotowania od podstaw statutów, regulaminów, wszelkich aktów prawnych. Ochrona praw studenckich to kwestia, w której ponosimy ogromną odpowiedzialność. Bo kto ma o nią zadbać, jeśli nie studenci? Powołaliśmy więc nowy twór – Komisję Legislacyjną. Przeprowadziliśmy otwartą rekrutację, było dużo zgłoszeń. Wyłoniliśmy przewodniczącego oraz członków komisji spośród najlepszych Stypendystów Rektora z Wydziału Prawa i Administracji. Osoby te w sposób fachowy, merytoryczny sporządzą nasze postulaty do statutu, a w przyszłości również do regulaminu. Nie będę ukrywał, że inne samorządy studenckie proszą nas o pomoc w opiniowaniu wniosków czy pozostałych dokumentów. Bardzo mnie cieszy, że udało nam się w tak krótkim czasie utworzyć strukturę, która jest chwalona i stawiana za wzór. Osobno założona została również Komisja Prawna. Małgorzata Poszwa, jej przewodnicząca, pomaga studentom doraźnie, gdy zwracają się do niej z delikatnymi kwestiami prawnymi, wymagającymi tego, by rozwiązać je na osobności. Czuję dumę, że studenci chętnie przychodzą do nas z problemami. Mamy jeden z najlepszych Wydziałów Prawa w Polsce, więc dlaczego by z tej zalety nie korzystać? Uważam, że dobry przewodniczący to przewodniczący świadomy swojej niewiedzy, swoich braków. Bo one nie są powodem do wstydu. Jakie jeszcze cechy czynią według Ciebie liderem, kimś odpowiednim na to stanowisko? Każdy z nas obawia się negatywnej oceny. Dlatego ludzie boją się pytać o rady, zgłaszać po pomoc. Przewodniczący nie powinien tego unikać. Powinien słuchać, pytać i wyciągać wnioski. Tak jak wspomniałem, powinien być świadomy swoich

str. 8

zdjęcie: Michał Skowroński

możliwości oraz swoich wad. Wyszedłem z inicjatywą, by samorząd miał twarz – żeby studenci nas kojarzyli. Od czasów szkolnych mam w zwyczaju podchodzić do innych i zadawać pytania. Jestem trochę takim leszym – zagaduję wędrowców (zaznaczam, że chodzi o dobre, nieatakujące podróżnych wcielenie tego ducha). Jak to wygląda? Zbliżam się do grupek studentów i podpytuję, co sądzą o naszej działalności, o nowym statucie, o łączeniu wydziałów, o Balu Studenta czy co wiedzą o samorządzie. Po prostu wychodzę do ludzi. Powołałem nawet pełnomocnika, Mateusza Tokarczyka, który jest moją prawą ręką w Cieszynie. Odległość stanowi kłopot, więc sprawy cieszyńskie załatwia Mateusz. Nie jest to mój autorski pomysł. Zapożyczyłem go od władz uczelni, bo w jej strukturach również funkcjonuje osobny kanclerz. Jesteśmy studentami, więc dbamy o studentów i wszystko robimy dla nich. Leży mi na sercu także dobro pierwszorocznych. Mam przekonanie, że jeśli zainwestujemy w pozytywną energię, miłość i zrozumienie, oddadzą je oni z nawiązką. Czy to nam – samorządowi – czy to po prostu uniwersytetowi. Wszyscy na tym skorzystają. Mówisz o empatycznym podejściu do studentów, natomiast studenci nie zawsze wykazują podobną serdeczność wobec samorządu. Krytykują Wasze decyzje, np. dotyczące przyznawania godzin rektorskich. W jaki sposób


sobie z tym radzisz? Gdy otrzymuje się pozytywną energię, to chce się taką samą oddawać. A co, gdy otrzymuje się tę negatywną? Pokora. Weryfikacja działań, uderzenie się w pierś – czy rzeczywiście pewne decyzje zostały podjęte właściwie. Planuję zorganizować konsultacje społeczne dla chętnych w sprawie np. indeksów elektronicznych czy ujednoliconej siatki godzin. Jakie zmiany – oprócz konieczności uchwalenia nowych aktów prawnych – pociąga za sobą Ustawa 2.0? Na pewno jedną z ważniejszych reform jest wprowadzenie reprezentanta do Rady Uczelni. Ma nim zostać Przewodniczący Samorządu, czyli w tym przypadku ja. Rada Uczelni to nowy twór, który będzie odpowiedzialny za strategię uniwersytetu, a także za powoływanie kandydatów na rektora. Ze studenckiej perspektywy to niezwykle ważna zmiana, prawda? Tutaj powinno się mówić nie tyle o społeczności, co o wspólnocie uniwersyteckiej. No właśnie! Przechodzisz w ten sposób do kolejnego zagadnienia. W kontekście projektu ProspectUS, którego celem jest utrzymanie pozycji uczelni jako uniwersytetu badawczego, nowym substytutem wyrażenia „społeczność akademicka” stał się wyraz „wspólnota”. W jaki sposób taka semantyczna zmiana przełoży się na rzeczywistość samorządu, do którego – jak często się powtarza – należą tak naprawdę wszyscy studenci? Odtąd chodzi nie o społeczność akademicką konkretnego

wydziału (np. studentów Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska), tylko o wspólnotę uniwersytetu ogółem. Czyli: „studiujemy na Uniwersytecie Śląskim”. To takie zagraniczne podejście: gdzie studiujesz? Na Cambridge. Albo na Harvardzie. Czy ktoś pyta o to, co studiujesz na tym Harvardzie, na jakim wydziale, w której katedrze? Wydaje mi się, że do tego dążymy, żeby mówić: „studiuję na UŚ-u” lub: „skończyłem UŚ”. Nasze – samorządu – podejście do studentów nie zmieni się w żaden sposób. Bo czy to „społeczność”, czy „wspólnota”, choć rzeczywiście różnią się definicją, to mianownik jest ten sam: student. Powyższe hasło może się przełożyć na organizację większej liczby konferencji bądź wydarzeń kulturalnych kierowanych, jak sama nazwa sugeruje, do całości wspólnoty, do całości uniwersytetu, a nie poszczególnych wydziałów. Czy wykrystalizowały się wobec tego już konkretne plany na najbliższe miesiące, na najbliższy rok? Chcielibyśmy zadedykować ten rok zdrowiu. Przyświeca nam pomysł, by zaktywizować studentów do zdrowego trybu życia. Dlaczego by nie zrobić dyżurów samorządu studenckiego pod chmurką? Czemu by nie wystawić leżaków czy puf i posiedzieć, porozmawiać razem o życiu, o studiowaniu… wyjść do ludzi po prostu? Może uda się podjąć współpracę z firmami, zaprosić dietetyków na uniwersytet. Chcemy zachęcić do analizy swoich nawyków. Nie ma słowa o zmuszaniu, bo zmiany powinny być dobrowolne. Na pierwszym miejscu stoi wewnętrzna potrzeba. A od tego jest samorząd. Od aktywizowania studentów, od inicjowania pewnych rzeczy. To będzie Rok Zdrowia.

zdjęcie: Martyna Biernat

str. 9


Robert Jakubczak r.jakubczak97@gmail.com

Świat oczami niewidomych Wyobraź sobie, że nagle nie widzisz zupełnie niczego… Jak dojeżdżasz na uczelnię, jeśli nie potrafisz określić swojego położenia? W jaki sposób się uczysz, skoro nie jesteś w stanie zobaczyć spisanych notatek? Co robisz w czasie wolnym, jeżeli nie możesz obejrzeć filmu, zagrać w grę ani przeczytać tradycyjnej książki? Właśnie z takimi pytaniami w głowie wybrałem się do Ważnego Miejsca, położonego w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej. To właśnie tam uczestniczyłem w Tajemnicy Ciemności, czyli edukacyjnym szlaku pozwalającym choć w niewielkim stopniu doświadczyć rzeczywistości niewidomych i słabowidzących. Składa się on z kilku pomieszczeń, po których błądzimy wraz z oprowadzającym w zupełnej ciemności. My próbujemy po omacku zidentyfikować jakieś przedmioty lub odgadnąć, gdzie się znajdujemy, a przewodnik opowiada nam, jak w poszczególnych sytuacjach radzą sobie niewidomi. „Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę” Jak mówi dr hab. Piotr Łaszczyca z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego: – Zmysł wzroku jest głównym źródłem bodźców dla człowieka. Można szacować, że na poziomie czopków i pręcików odbiera on ok. 4 mld bitów informacji na sekundę. Pozostałe zmysły przyjmują prawdopodobnie drugie tyle. Zgodnie z tym zdecydowana większość docierających do nas bodźców zostaje percypowana przez wzrok, a tym samym nie jest odbierana przez osoby niewidome. Oczywiście nie oznacza to, że w ich umyśle nie powstają żadne obrazy. Tutaj sytuacja może być dwojaka i zależna od tego, czy mówimy o osobie niewidomej, czy ociemniałej. Niewidomy to człowiek, który pozbawiony jest wzroku od urodzenia albo utracił go do piątego roku życia; tym samym albo nigdy nie widział otaczającej go rzeczywistości, albo jego rozwój był na tyle krótki i nikły, że nie do końca tę rzeczywistość zmysłowo zrozumiał. Zarys świata powstający w jego głowie został więc oparty na wyobrażeniach danych sytuacji i zjawisk. Oczywiście możemy powiedzieć takiej osobie, że leży przed nią piłka, po czym jej tę piłkę dać, aby dotykiem zbadała kształt czy strukturę materiału. Możemy też jak

str. 10

najdokładniej, detal po detalu, opisać dany przedmiot. Jednak pomimo naszych starań niewidomy nie zwizualizuje całkowicie konkretnych obiektów – choćby nie będzie wiedział, jak wygląda kolor różowy czy pomarańczowy. Sprawa ma się trochę inaczej w przypadku ociemniałych, czyli takich, którzy stracili wzrok po piątym roku życia. Oni w większym lub mniejszym stopniu będą umieli stworzyć w głowie szczegółowy obraz otoczenia, gdy np. zaczniemy im przytaczać opis zielonego, 100-metrowego boiska. Niektórzy zastanawiają się, czy lepiej nie widzieć od urodzenia, czy od pewnego wieku. Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Z jednej strony osoba, która traci wzrok, ma pewien ogląd na rzeczywistość, bo mogła poznać świat, czego nie doświadczył niewidomy od urodzenia. Jednak z drugiej strony ludzie niewidzący od zawsze nie doznają tak wielkiego poczucia straty jak ci, którzy obserwują piękny i kolorowy świat, a nagle zostaje im ta zdolność odebrana. Osoby tracące wzrok nie są również przygotowane do nowego stylu życia, do poradzenia sobie w zupełnie innych realiach. Jak wygląda życie niewidomych Zapewne wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak trudne stałyby się banalne czynności dnia codziennego, gdybyśmy stracili wzrok. Sam nie zastanawiałem się nad tym zagadnieniem przed uczestnictwem w Tajemnicy Ciemności. Jednak kiedy w całkowitym mroku dostajesz szklankę i wodę w butelce z poleceniem: „nalej ją sobie”, to dociera do ciebie, że nawet tak prosta czynność przysparza kłopotów. Oczywiście można w jednej dłoni trzymać naczynie i je przechylać, a drugą sprawdzić, gdzie stoi szklanka i pilnować, aby płyn się nie przelał. Ale co w sytuacji, kiedy mamy pełną półtoralitrową butelkę? Utrzymanie jej w jednej ręce nie jest łatwe – a trzeba


jeszcze wycelować do szklanki (której, przypominam, nie możemy zobaczyć). Jak widać, już takie niepozorne zadanie okazuje się skomplikowane. Na szczęście istnieje wiele przedmiotów wspomagających osoby niewidome. Przykładem jest urządzenie, które mocuje się na krawędzi szklanki, kiedy chce się do niej nalać wodę. Gdy ciecz wypełni naczynie, a tym samym dotknie urządzenia, sprzęt zaczyna piszczeć, dając nam sygnał, żeby przerwać czynność. Inne przykłady ułatwień to choćby głosowe zegarki lub takie, które mają otwierane tarcze i zapisane alfabetem Braille’a cyfry, aby niewidomy mógł odczytać godzinę. Wspomniany system znaków przydaje się również do celów edukacyjnych i naukowych – osoby niewidzące mają swoją wersję maszyny do pisania oraz specjalne tabliczki do sporządzania notatek (te są rzadko używane, ponieważ praca na nich zajmuje sporo czasu). Najczęściej jednak ich nauka (podobnie jak „lektura”) opiera się na nagraniach. Książki brajlowskie mają bardzo duże rozmiary – jedna strona mieści zdecydowanie mniej wyrazów niż w tradycyjnej wersji, a papier jest odpowiednio grubszy. W Ważnym Miejscu można zobaczyć dzieła literackie, których treść wyrażono alfabetem Braille’a, a także maszynę czy tabliczki do pisania. Jak wspomina edukatorka oprowadzająca po Tajemnicy Ciemności: – Niewidomi żyją normalnie, mają rodziny, kłócą się, kochają, pracują, gotują. Czasem jednak wymagają wsparcia osób widzących, więc kiedy dostrzeżemy na mieście kogoś z laską, zapytajmy, czy nie pomóc mu przejść przez jezdnię, wsiąść do autobusu lub czy nie potrzebuje innej formy pomocy. Dlaczego Ważne Miejsce jest takie ważne? By uzasadnić swoje przekonanie, że Tajemnica Ciemności oraz cały lokal to wartościowa inicjatywa, porozmawiałem z Krzysztofem Miączyńskim, jednym z dyrektorów Ważnego Miejsca. Jak twierdzi: – Zostało ono stworzone, aby łączyć ludzi. Lokal ma być przestrzenią do spotkań jednego człowieka z drugim. Dlatego też, oprócz Tajemnicy Ciemności, powstała kawiarnia społeczna. Są w niej organizowane różne wydarzenia, szkolenia i warsztaty, np. Joga Śmiechu, Wieczór z quizami itp. Plany co do tego miejsca rysują się ambitnie: Randka w ciemno, czyli poszukiwanie partnera tam, gdzie wygląd przestaje mieć znaczenie, Adrenalina – tor przeszkód i zagadek w ciemności do rozwiązania z przyjaciółmi oraz wiele innych. Jak dodaje mój rozmówca: – Ważne Miejsce ma nas uwrażliwić,

nauczyć empatii. Moim zdaniem nic tak bardzo nie otwiera na poznanie trudności innych ludzi jak chwilowe wejście w ich sytuację. Jak można mówić, że rozumie się trud pracy górników, jeśli samemu nie było się kilkaset metrów pod ziemią? Podobnie trudno pojąć problemy niewidomych z pozycji osoby, która widzi. Ja wyciągam z tej lekcji właśnie tę szczyptę zrozumienia drugiej strony. Owszem, moja utrata wzroku została wywołana sztucznie. Wiedziałem, że zaraz go odzyskam, a w dodatku miałem przewodnika, który oprowadzał mnie po tajemniczym świecie… Niemniej ta celowo zaaranżowana sytuacja pozwoliła mi znaleźć się w rzeczywistości, w której człowiek nie zastanawia się, jak wygląda, jakiej marki jest noszona przez niego odzież oraz czy nie odbiega atrakcyjnością od rówieśników. Tutaj nie ma podziałów, wszystko wydaje się równe. Michael Sandel w książce Czego nie można kupić za pieniądze krytykuje kapitalizm za podział ludzi na bogatych oraz biednych. Mówi o tym, że utowarowienie kolejnych aspektów życia, które do tej pory nie były do kupienia (np. miejsce w kolejce, aby nie musieć samemu czekać), tworzy bariery między nami – oddziela tych z klasy biznesowej od tych z klasy ekonomicznej. Kto wie, może w takiej rzeczywistości ciemność stanie się spotkaniem równego z równym? Gdzie szukać wsparcia? Ważne Miejsce jest bardzo znaczące i uwrażliwia na problemy innych. Na naszym Uniwersytecie pozostajemy też otwarci na każdego człowieka – wsparcie otrzymują zarówno niewidomi, jak i osoby z innymi zaburzeniami czy niepełnosprawnościami. Jak informuje Zastępca Kierownika Centrum Obsługi Studentów UŚ, Gabriela Wilczyńska: – W rektoracie Uniwersytetu Śląskiego, w Studenckiej Strefie Aktywności, znajduje się Centrum Obsługi Studentów (COS). Osoby z niepełnosprawnością mogą tam uzyskać pomoc w zakresie dostosowania organizacji studiów do swoich indywidualnych potrzeb i możliwości. Do COS zapraszamy od poniedziałku do piątku w godzinach 7:30–15:30. Można też napisać e-mail na adres: dlastudenta@us.edu.pl. Źródło: M. Sandel: Czego nie można kupić za pieniądze.

str. 11


Magdalena Cebo magdalena.cebo@yahoo.com

Podróż za jeden uśmiech „Jakie się ma uczucie, kiedy wyjeżdża się od ludzi, a oni nikną powoli na równinie, aż w końcu widać tylko rozmywające się punkciki? – że zniewala nas za duży świat i że to jest pożegnanie. Ale człowiek wypatruje już kolejnej szalonej przygody pod tym samym niebem”. Pisał tak Jack Kerouac w swojej najsłynniejszej powieści W drodze. Autostop, stop, łapanie okazji… pod wieloma nazwami tego samego kryje się ogromne ryzyko, ale też wielka przygoda – a na pewno najtańszy środek transportu. Rozrywka dla odważnych Autostop uczy pokory. Bywa, że trzeba czekać parę godzin, aż ktoś zdecyduje się podwieźć nas chociaż kilkanaście kilometrów. Czasami wyląduje się w miasteczku, po którym jeżdżą tylko miejscowi. Za każdym razem zagadkę stanowi to, ile czasu zajmie dotarcie do miejsca docelowego. Fanami stopu są więc osoby spontaniczne, które nie mają problemu z ewentualnymi zmianami planów i rezerwowaniem noclegu na ostatnią chwilę lub szukaniem miejsca na rozbicie namiotu w ciemnościach. Bo nie zawsze wiadomo, gdzie spędzi się najbliższą noc. Autostopem przez kontynenty Kinga i Grzegorz w ubiegłe wakacje zdecydowali się przemierzyć szlak Pacific Crest Trail prowadzący z Meksyku do Kanady (swoje przygody publikowali na fanpage’u Once Upon a Hike). Będąc w Ameryce, mieli okazję podróżować stopem. W ten sposób przemierzyli również Europę. Tak wspominają

str. 12

swoje przygody: – W USA często odradzano nam tego typu formę podróży, mówiąc, że to niebezpieczne. Łatwo było znaleźć kierowców skorych do podwiezienia nas, ale trzeba wziąć pod uwagę, że byliśmy turystami w pobliżu szlaku, więc ludzie chętniej nam pomagali. W zasadzie nigdy nie musieliśmy czekać dłużej niż godzinę. Często też zdarzało nam się jechać w otwartych bagażnikach jeepów. Wszyscy podchodzili do nas w bardzo gościnny sposób, zapraszali do swoich domów, częstowali jedzeniem i piciem, byli pozytywnie nastawieni. Na Starym Kontynencie również zdarzały nam się takie przygody, ale rzadziej. Amerykanów cieszył kontakt z Europejczykami. Opowiadali o swoich korzeniach i chcieli usłyszeć o tym, skąd pochodzimy. W Europie pokonywaliśmy znacznie dalsze odległości – z Polski do Portugalii, Norwegii, Chorwacji i innych państw po drodze. W USA z kolei przebywaliśmy krótsze dystanse, zazwyczaj dojeżdżaliśmy do sąsiednich miast. Warto też zaznaczyć, że stopowaliśmy w tych „sympatycznych” stanach. Wiemy, że na przykład w Wisconsin kręciło się kilku seryjnych morderców gustujących w autostopowiczach. Za to w Kanadzie jeden z kierowców, który pomagał nam dostać się do Vancouver, prosił, żebyśmy kontynuowali wędrówkę pociągiem. W darmowym przemieszczaniu się po Europie mamy znacznie


więcej doświadczenia: poznaliśmy wielu cudownych ludzi, przeżyliśmy mnóstwo fantastycznych chwil. Choć na pewno spróbujemy jeszcze eskapady po Stanach. Nie tylko samochodem Okazuje się, że po kosztach można nawet przebyć ocean. Patryk (jego fanpage znajdziecie pod nazwą Pragnienia serca) podróżował po Ameryce Południowej. Ale najpierw musiał się tam dostać… – Pewnego dnia postanowiłem odkryć Amerykę. Spakowałem plecak i śladem wielkich odkrywców wyruszyłem w autostopową podróż na drugi koniec świata. Nasunęło się pytanie, jak przebyć ocean. Z pomocą przyszedł jachtostop, który przywiódł mnie na przepiękne Karaiby. Od setek lat ludzie zaciągają się na łodzie, by odkrywać nowe lądy i szukać wrażeń. Wystarczy pofatygować się do mariny, porozwieszać ogłoszenia i pytać o przeprawę przez ocean. Nieocenione mogą okazać się specjalnie przygotowane strony internetowe, na których można wyszukać odpowiedni jacht. Przy odrobinie szczęścia w zamian za zmywanie naczyń, czyszczenie pokładu czy trzymanie wacht można dostać się wszędzie. Ewentualnie w grę wchodzi zrzucenie się z resztą załogi na jedzenie – cały świat będzie stał otworem. Delfiny śpiewające przy dźwięku gitar czy latające ryby przeskakujące nad głową to tylko część niezwykłych doświadczeń, jakie czekają po opuszczeniu lądu. I co najważniejsze, nie trzeba mieć doświadczenia żeglarskiego, żeby misja się powiodła! – mówi Patryk. Bałkańska podróż Moje doświadczenia zawierają się w nielicznych podróżach po Polsce z przyjaciółmi oraz wyprawie w duecie na Półwysep Bałkański. Trasa Warszawa–Saloniki–Bielsko-Biała. Dwadzieścia cztery złapane okazje (część trasy przebyta pociągami i autobusami). Co region, to inna specyfika. Zanim stopowaliśmy w Rumunii, ostrzegano nas wielokrotnie, by przed

wejściem do pojazdu wyraźnie zaznaczyć, że nie mamy pieniędzy na zapłatę za podwózkę. W odpowiedzi zawsze machano ręką i wołano: „noł problem, kom, kom”, ale uratowało nas to od ewentualnych niepotrzebnych spięć. Kierowcy na Półwyspie Bałkańskim nie spuszczają nogi z gazu i z reguły nie zważają na znaki drogowe. Trudno też się z nimi dogadać – raczej nie mówią po angielsku. Jeździliśmy osobówkami, samochodami ciężarowymi, a nawet autokarem. Jak to się robi? Zasadniczo są dwie metody jeżdżenia autostopem. Pierwsza (dla cierpliwych) to stanie przy drodze z wyciągniętym kciukiem i czekanie, aż ktoś się zatrzyma. Druga (dla tych śmielszych czy też bardziej zdeterminowanych) polega na podchodzeniu do osób w trasie, na przykład na stacjach benzynowych, i proszeniu ich o podwiezienie. Po co to robić? Mogę powiedzieć, że taki sposób podróżowania pozwala na poznanie ludzi dobrych, empatycznych, zainteresowanych losem drugiego człowieka. W czasie wypraw autostopowych z przyjaciółmi usłyszeliśmy pełno historii, otrzymaliśmy mnóstwo ciepłych słów i rad, pytano nas, czego potrzebujemy, i częstowano wodą, jedzeniem, nawet oferowano nocleg. Niektórzy nadrabiali i 40 kilometrów drogi, by pomóc nam dostać się jak najdalej. Autostopowanie uzależnia. Jest przygodą, do której ciągle chce się wracać, do której tęskni się, gdy przytłaczają codzienne obowiązki. Ponieważ to nie kierunek, ale podróż jest celem. I tu idealny wydaje się nostalgiczny cytat, i tym razem z powieści słynnego beatnika Kerouaca: „Znów na chodniku piętrzył się stos naszych wysłużonych walizek; czekała nas jeszcze dalsza droga. Ale co tam, droga to życie”. Źródło: J. Kerouac: W drodze.

str. 13


Michał Denysenko michal.denysenko@gmail.com

Królowa jest tylko jedna! Fascynuje i przeraża. Kusi i odtrąca. Jest uniwersalnym językiem. Bez niej nie byłoby świata, który znamy, a jednocześnie wielu ludzi ma z nią same problemy. To w końcu królowa nauk – matematyka. Senat RP ogłosił rok 2019 Rokiem Matematyki, a to dlatego, że minęło dokładnie sto lat od utworzenia Polskiego Towarzystwa Matematycznego – założono je 2 kwietnia 1919 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim jako Towarzystwo Matematyczne. Z naszego kraju pochodzi wielu wybitnych i zasłużonych matematyków – wśród nich m.in. Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam (współtwórca bomby wodorowej oraz metody Monte Carlo), Wacław Sierpiński (od jego nazwiska wzięła się nazwa Trójkąta Sierpińskiego – jednego z najbardziej znanych fraktali), Kazimierz Kuratowski, a także Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, którzy opracowali sposób deszyfrowania wiadomości kodowanych przez niemiecką maszynę Enigma. Na co to komu? Prof. zw. dr hab. Maciej Sablik, pełniący funkcję Dyrektora Instytutu Matematyki Uniwersytetu Śląskiego,

str. 14

uważa, że pomysł ogłoszenia bieżącego roku Rokiem Matematyki jest bardzo dobry. Ubolewa nad tym, że dotychczas wkład polskich uczonych w rozwój tej nauki nie był odpowiednio doceniany. Za sprawą decyzji Senatu zapewne uda się ten stan nieco poprawić. Jednak czy inicjatywa przyczyni się też do popularyzacji samej matematyki? Jak twierdzi profesor: – Taki na pewno zamiar przyświecał twórcom idei Roku, ale oczywiście wszystko zależy od ludzi. Dzięki Senatowi RP uzyskali oni możliwości, natomiast w jaki sposób je wypełnią, to już odrębne zagadnienie. Oczywiście środowisko matematyczne stara się zrobić, co można. Dodaje, że strona internetowa www.jrm2019.pl podsumowuje działania promujące królową nauk. Wśród nich znalazły się m.in. Zjazd Jubileuszowy Polskiego Towarzystwa Matematycznego we wrześniu 2019 r. czy rozmaite konkursy – w tym, o dziwo, na piosenkę. Ciekawą inicjatywą

wydaje się też ogólnopolskie tworzenie jubileuszowych fraktali. Na Śląsku pomysł ten zostanie zrealizowany przez uczniów szkół siemianowickich na początku czerwca br. Czy jednak wspomniane projekty mogą realnie przyczynić się do zwiększenia zainteresowania matematyką? – Nie wierzę, że ogłoszenie 2019 Rokiem Matematyki będzie miało jakieś znaczenie. Taka deklaracja nie pociąga za sobą żadnego działania. By otrzymać efekt, konieczne są pieniądze, zaangażowanie właściwych ludzi i dobry pomysł. Trzeba organizować imprezy, które przyciągną tysiące osób. Muszą mieć miejsce wydarzenia, np. konkursy z dużymi nagrodami, spotkania z ciekawymi ludźmi i akcje w szkołach. Na razie o niczym takim nie słyszałem – komentuje Wiktor Niedzicki, dziennikarz i popularyzator nauki. Nie jest dobrze Mimo że środki służące promowaniu matematyki są niewystarczające


w stosunku do potrzeb, wciąż trzeba podejmować próby. To przecież faktycznie królowa nauk. Bez niej nie można byłoby opisywać świata poprzez fizykę, chemię czy biologię. Gdyby nie ona, nie mielibyśmy informatyki, internetu, a ja nie używałbym laptopa do napisania tego tekstu. Ponadto, zgodnie z raportem Najwyższej Izby Kontroli opublikowanym 19 lutego bieżącego roku, „z nauczaniem matematyki w polskich szkołach nie jest najlepiej. Forma i sposób jej nauczania nie sprzyja pełnemu rozwojowi kompetencji matematycznych u uczniów”. Według niego 42 proc. uczniów ze szkół ponadgimnazjalnych kontrolowanych przez Izbę w latach 2015–2017 na świadectwie uzyskało z matematyki tylko ocenę dopuszczającą, zaś dane Centralnej Komisji Egzaminacyjnej mówią, że w tym samym okresie ok. 17 proc. maturzystów nie zdało egzaminu dojrzałości właśnie z matematyki. Eksperci NIK jako jedną z głównych przyczyn wskazują fakt, iż na potrzeby nauczania matematyki uczniowie nie są dzieleni ze względu na umiejętności, co często ma miejsce w przypadku nauki języków. W efekcie osoby zdolniejsze nie mogą podczas lekcji rozwijać swoich predyspozycji, bo muszą czekać z materiałem na pozostałą część klasy, a jednocześnie słabsi i tak za nim nie nadążają. Ponadto, jak głosi raport NIK: „w 85 proc. zbadanych szkół nauczyciele, choć mieli takie prawo, nie skorzystali z możliwości opracowania własnych programów nauczania. Korzystali wyłącznie ze sposobu realizacji programu zaproponowanego przez wydawnictwa oświatowe w książkach”. Na końcu dokumentu zawarto m.in. wniosek do Ministra Edukacji Narodowej o „rozważenie możliwości zawieszenia egzaminu maturalnego z matematyki jako obowiązkowego dla wszystkich uczniów do czasu poprawy skuteczności nauczania tego przedmiotu w szkołach”. Wiktor Niedzicki wprost nazywa tę propozycję skandaliczną. Jednocześnie dodaje: – Oczywiście nauczanie matematyki powinno się zmienić. Najpierw dobre nauczanie arytmetyki tak, by ludzie wiedzieli, co to jest procent składany, by potrafili policzyć odsetki, by wiedzieli, jak zaplanować biznes. Oraz wiele innych rzeczy. Potem dopiero „prawdziwa” matematyka.

Niestety na chwilę obecną z królową nauk problemy miewają nawet osoby zaczynające ją studiować. Dr hab. prof. UŚ Michał Baczyński, pełniący funkcję Zastępcy Dyrektora Instytutu ds. Dydaktycznych w Instytucie Matematyki Uniwersytetu Śląskiego, wraz z innymi pracownikami wspomnianej jednostki zauważa, iż „spora część studentów, pomimo że wybrali matematykę do studiowania, na dobrą sprawę nie wie, czym naprawdę jest matematyka”. Jednocześnie pracownicy Instytutu podkreślają, że próbuje się wyrównywać poziom umiejętności w ramach konsultacji prowadzonych przez nauczycieli akademickich. Co robić? W zrozumieniu matematyki pomóc może rozbudzenie zainteresowania, zatem pracownicy UŚ podejmują działania mające na celu promowanie tej dziedziny. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych pomysłów jest coroczna organizacja Święta Liczby Pi. W tym roku 14 (w amerykańskiej formacie 3/14) i 15 marca na terenie Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Śląskiego odbyła się już trzynasta edycja tego festiwalu. W programie znalazły się warsztaty (zarówno wymagające wcześniejszych zapisów, jak i otwarte dla wszystkich), m.in. kryptograficzne czy zatytułowane

Escape room, a także konkursy, wykłady i pokazy matematyczno-fizyczno-chemiczne. Znalazły się też punkty nieoczywiste, w tym wykład Czy język polski jest trudny? wygłoszony przez dr. Łukasza Dawidowskiego, pracownika Instytutu Matematyki Uniwersytetu Śląskiego. Inną inicjatywą popularyzującą matematykę jest Śląski Festiwal Nauki Katowice. W styczniu tego roku odbyła się już trzecia edycja wydarzenia i choć z nauk ścisłych więcej było tam eksperymentalnych, jedynie wykorzystujących matematykę, takich jak fizyka i chemia, to promowano także samą królową. Przykładem może być działanie dr. Dawidowskiego, który już wtedy próbował łączyć język polski z matematyką. Podczas Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice wygłosił m.in. wykład zatytułowany Matematyka wg Słonimskiego – z jednej strony traktujący o dzieleniu przez siebie wielkich liczb, a z drugiej nawiązujący do jednego ze skamandrytów. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie…” Poza wielkimi wydarzeniami pracownicy UŚ promują matematykę choćby poprzez rozmaite wykłady w szkołach. Współpraca ta zawiera ponadto jeszcze jeden, może nawet ważniejszy, aspekt. Otóż kluczem do zainteresowania dzieci i młodzieży matematyką są ich

str. 15


nauczyciele, a jedna ze specjalności oferowanych przez Instytut Matematyki UŚ to matematyka nauczycielska. – Ważnym krokiem do sukcesu jest wybór szkół, w których studenci zdobywają pierwsze doświadczenia jako nauczyciele matematyki. Tamtejsi nauczyciele – pasjonaci nauczania matematyki – stanowią wzór zaangażowania we własną pracę, a osiągane przez nich rezultaty dają studentom motywację do podejmowania wysiłku doskonalenia własnego warsztatu. W trakcie praktyk studenci mogą wykazać się nie tylko rzetelnością i poprawnością merytoryczną w prowadzeniu lekcji, ale przede wszystkim kreatywnością i innowacyjnością w doborze metod, form i środków dydaktycznych już od pierwszych chwil w klasie. W trakcie analizy i oceny studenckich lekcji promowane jest odważne wyjście poza ramy tradycyjnego sposobu nauczania – opowiada profesor Baczyński. Szczególnie ważne jest, by przyszły nauczyciel potrafił nie tylko przedstawić konieczny

materiał, ale też zainteresować nim ucznia. Wszystkie pokazy, wykłady i wydarzenia mogą spotęgować zainteresowanie dzieci i młodzieży matematyką, ale najpierw muszą oni na nie przyjść. W tym zakresie nauczyciel, jako osoba zachęcająca i wzbudzająca pierwszą ciekawość, jest niezastąpiony – trzeba dążyć do tego, by wiedział, jak to robić. Zastępca Dyrektora Instytutu Matematyki ds. Dydaktycznych UŚ zdradza jeszcze: – Staramy się pokazać studentom, że zaangażowanie nauczyciela nie może kończyć się na wraz z dzwonkiem kończącym lekcje. Wprowadziliśmy do siatki studiów przedmioty, w ramach których nie tylko poznają oni teoretyczne podstawy i możliwości zastosowania IT w przekazywaniu wiedzy, ale też praktycznie wykorzystują je do stworzenia autorskich projektów zajęć dla uczniów. Jesteśmy w trakcie opracowywania nowej koncepcji kształcenia nauczycieli w ramach projektu Aktywny i Kreatywny Nauczyciel Matematyki

i Informatyki finansowanego z Funduszy Europejskich i związanego z wprowadzeniem przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nowego modelu kształcenia nauczycieli. Czy wysiłki podejmowane przez pracowników naukowych UŚ i innych uczelni kształcących przyszłych nauczycieli przyniosą pożądane efekty? Trzeba mieć nadzieję, że tak. Nie chodzi o to, by każdy był topologiem, logikiem czy probabilistą, ale żebyśmy znali matematykę chociaż w podstawowym zakresie. Inaczej czeka nas smutna rzeczywistość, w której królową nauk sprawnie będą się posługiwać nieliczni, a cała reszta pozostanie zdana na łaskę tych pierwszych, a także coraz bardziej wszechobecnej technologii. Kalkulatory, Excel i Wolfram Alpha bardzo ułatwiają życie, ale nie można polegać wyłącznie na nich. Przecież zawsze może zabraknąć prądu lub zasięgu…



zdjęcie: Aleksandra Wajdzik

Alicja Przybyło alicja.przybylo1@gmail.com

Laboratorium Dextera Z pewnością w dzieciństwie oglądaliście tę kreskówkę, której bohaterem był młody geniusz, wymyślający z odcinka na odcinek coraz to nowsze maszyny. Czy zastanawialiście się, jak naprawdę wygląda życie wynalazcy? O tajnikach takiej pracy porozmawiałam z mgr. Michałem Pielką, doktorantem na Wydziale Informatyki i Nauki o Materiałach Uniwersytetu Śląskiego, laureatem konkursu „Student-Wynalazca”. Wraz z dr. Małgorzatą i dr. Pawłem Janikami stworzył on wielofunkcyjne urządzenie pozwalające kontrolować czynności oddechowe, a tym samym zapobiegać m.in. zespołowi nagłej śmierci łóżeczkowej u dzieci. Dokonania grupy badawczej zostały docenione i wielokrotnie nagrodzone na Międzynarodowych Targach Wynalazków w Genewie. AP: Jak zaczęła się Twoja historia związana z projektowaniem wynalazków? MP: Rozpoczęła się w trakcie studiów. Zainteresowałem się przedmiotem „Systemy wbudowane”, który wykładał dr Paweł Janik. Poprosiłem go, by został promotorem mojej pracy inżynierskiej. Nie boję się wyzwań, więc zwróciłem się o ambitny temat. Tak rozpoczęła się nasza współpraca. Moim zadaniem było rozwikływanie problemów wskazanych przez doktora i wykonanie kilku urządzeń. Pierwsze kompleksowe rozwiązanie w zakresie zaawansowanych technologii opracowałem w ramach pracy magisterskiej. Doktor Janik zasugerował, abym zajął się prototypem inercyjnego systemu motion capture. Są to układy, które pozwalają na rejestrację ruchów ludzi, zwierząt czy maszyn i wykorzystywane są m.in. przy tworzeniu animacji bądź gier komputerowych. Podjęliśmy

str. 18

próbę stworzenia wynalazku dysponującego niezwykle małymi, ale wysoce energooszczędnymi czujnikami. Było to ryzykowne, gdyż niepowodzenie skutkowałoby zmianą tematu pracy. Na szczęście nie porzuciłem wymagającego projektu badawczego, a trudne chwile zostały zrekompensowane przez uzyskanie trzeciej nagrody w ogólnopolskim konkursie na najlepszą pracę magisterską w 2017 roku, który organizuje Polskie Towarzystwo Inżynierii Biomedycznej. Jak wyglądała praca nad monitorem oddechu, za który zostałeś nagrodzony? Co było największym wyzwaniem? Pomysłodawcami wynalazku są dr Małgorzata i dr Paweł Janikowie – rodzice trójki dzieci. Stąd wzięła się idea stworzenia urządzenia pozwalającego na kontrolowanie funkcji życiowych kilkorga pociech jednocześnie przez wielu opiekunów. Prace rozpoczęły się od sporządzenia aplikacji mobilnej, a następnie poszczególnych komponentów (układów) wynalazku, które na bieżąco testowaliśmy. Największe wyzwanie stanowiło wykonanie czujnika oddechu. Proces trwał trzy miesiące, co w głównej mierze było spowodowane tym, że chcieliśmy stworzyć urządzenie wykrywające jednocześnie oddech i puls. Wszelkie prace realizowane były w MultiLaboratorium Technologii


Komunikacyjno-Informacyjnych w Instytucie Informatyki UŚ, zaś zaprojektowanie i wykonanie prototypu wynalazku zajęło dziewięć miesięcy. Należy podkreślić szczególną rolę rzecznika patentowego w procesie uzyskania ochrony prawnej wynalazku. Podziękowania należą się panu Mariuszowi Grzesiczakowi, który pełni taką funkcję na Uniwersytecie Śląskim. Wraz z zespołem badawczym cierpliwie przez rok redagował cztery zgłoszenia projektu w Urzędzie Patentowym. Projekt był efektem pracy zespołowej studenta i nauczycieli akademickich. Jak w praktyce przebiegała ta współpraca? Wraz z państwem Janikami tworzymy zgrany zespół, więc współpraca przebiegała sprawnie. Zdarzały się dyskusje, które zwykle były spokojne, ale – niezależnie od ich ekspresji – zawsze rzeczowe, o czym świadczą uzyskane rezultaty. Wymienialiśmy się doświadczeniami i wiedzą bez dyskryminacji ze względu na różnicę wieku czy tytułów naukowych. To trochę jak w legendarnej opowieści o rycerzach okrągłego stołu – my też mamy taki stół, choć pewnie sporo mniejszy, a obradujemy zwykle przy ciastkach. Z jakimi emocjami wiązał się udział w konkursie „Student-Wynalazca”? Nie spodziewałem się, że uda mi się osiągnąć tak wiele. Gdy dowiedziałem się, że wygrałem wyjazd na Międzynarodową Wystawę Wynalazków w Genewie, byłem w szoku i nie do końca wierzyłem, że to prawda. Startowałem w konkursie po raz drugi, więc znałem już sam proces aplikowania, ale wynik, choć nie nierealny do osiągnięcia, zdecydowanie mnie zaskoczył. Jakie korzyści można odnieść, biorąc udział w konkursach dotyczących innowacyjnych technologii? Udział w takich konkursach umożliwia zaistnienie w świecie nauki oraz w mediach. Wynalazca i jego twórczość przestają

być anonimowe. Dzięki temu realna staje się perspektywa nawiązania współpracy z firmami, w tym międzynarodowymi, i wykorzystania wynalazku w praktyce. Czy wynalazcą może być każdy? Jaką radę dałbyś osobie, która marzy o takiej przyszłości? Historia pokazuje, że wynalazcą może zostać osoba niezwiązana z techniką. Zdarza się, że stworzenie jakiejś innowacji jest kwestią przypadku, a nawet błędu. Sądzę, że w dziedzinie wynalazczości ważne są zarówno szczęście, jak i zaangażowanie. Dlatego radziłbym przyszłym twórcom robienie tego, co lubią. Sam właśnie tak postępowałem i dzięki temu zajmuję się w życiu tym, czym zawsze chciałem się zajmować. Rozwijanie własnych pasji jest kluczem do sukcesu. Jakie cechy młody innowator powinien posiadać? Przede wszystkim wytrwałość. Droga naukowca czy wynalazcy jest pełna przeszkód, które trzeba nauczyć się pokonywać. Nie należy się zrażać. Determinacja może sprawić, że nawet osoba z mniejszą wiedzą i pracująca wolniej od innych osiągnie sukces. Obecnie realizujesz się nie tylko jako wynalazca, ale również jako dydaktyk na Wydziale Informatyki i Nauki o Materiałach Uniwersytetu Śląskiego. Jakie są Twoje dalsze plany naukowe? Jestem w trakcie studiów doktoranckich. Po ich skończeniu chciałbym kontynuować karierę naukową na uczelni. Jest to praca, którą lubię i mógłbym wykonywać do końca życia. Chcę nadal projektować wynalazki, zwłaszcza takie, które mogą być wykorzystywane w praktyce. Dlatego najprawdopodobniej będą związane z medycyną. Stworzenie innowacji, która może ułatwić życie chorym, daje podwójną satysfakcję. Pozostaje nam trzymać kciuki za dalszy rozwój kariery!

zdjęcie: Aleksandra Wajdzik

str. 19


Natalia Sukiennik natalia.sukiennik@opoczta.pl

W zapomnieniu Świat na chwilę zatrzymał się 26 kwietnia 1986 r. Przegrzany reaktor numer 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wybuchł, co zapisało się w historii jako największa katastrofa przemysłowa XX wieku. zdjęcie: Maciej Bogaczyk

Choć radzieckie władze starały się ukryć informację o wypadku, dziś, po ponad 30 latach, wiemy na temat tego wydarzenia prawie wszystko. W niezliczonych raportach omówiono z dokładnością (co do sekundy) przebieg katastrofy. Napisano i powiedziano wiele o jej przyczynach oraz skutkach. Przedstawiono oficjalne statystyki bezpośrednich ofiar wybuchu, ale podejmowane są też próby oszacowania liczby narażonych w wyniku promieniowania na rozwój choroby popromiennej, nowotworów czy bezpłodności. Rzadko mówi się natomiast o ludziach, którzy przez katastrofę stracili to, co dla wielu z nich najcenniejsze – domy, mieszkania czy chałupy. Ewakuacja skażonych radioaktywnym opadem terenów została ogłoszona dzień po wybuchu w elektrowni. Niektóre źródła podają, że z samego Czarnobyla, Prypeci, okolicznych wsi i miejscowości zostało wysiedlonych około 350 tysięcy osób. Ze względu na wszechobecne promieniowanie deportowani nie mogli zabrać ze sobą niczego. Musieli pozostawić wszystkie sprzęty, ubrania, kosztowności czy pamiątki. Do dziś widoczne są w Prypeci ślady tej akcji – niektóre rzeczy wyglądają, jakby porzucono je zaledwie chwilę temu. Większość opuszczonych domostw zostało jednak okradzionych, a zdobyte przedmioty szabrownicy sprzedawali potem na targach. Teren zajęty przez promieniotwórcze pierwiastki miał zostać doszczętnie wyczyszczony. Zrównano z ziemią przeogromną liczbę drzew, przekopano nawet glebę. W niektórych częściach zony, czyli Strefy Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, wyburzono też domy. Nikt nie dał prawa do ucieczki zwierzętom. Zabijano

str. 20

dotychczas towarzyszące ludziom koty, psy i trzody, jak również dzikie stworzenia. Dlaczego? Ludzie, zwłaszcza ci żyjący na wsiach, nie rozumieli, jakim prawem zostali wyrzuceni z domów. Dlaczego nie pozwalano im jeść własnoręcznie wyhodowanych i wykopanych ziemniaków. Po co zabito jedyną, dającą pyszne mleko krowę. Jak to możliwe, że wyrwano ich z miejsca, w którym się urodzili, wychowywali dzieci i planowali umrzeć. Niektórzy wracali. Mimo oficjalnego zakazu państwa. Mimo tego, że zona została odcięta od cywilizacji. Mimo potencjalnego zagrożenia. Nasuwa się pytanie: dlaczego? Dla nas, ludzi żyjących w strefie komfortu, decyzja o dobrowolnym zamieszkaniu na potencjalnie promieniotwórczym terenie to czyste wariactwo. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której coś, czego nie umiemy pojąć, w ciągu kilku dni zabiera nam wszystko: rodzinny dom, ukochane zwierzęta, pola dające pożywienie i zarobek, pamiątki po przodkach. Wyrywa nas z dotychczasowego życia i rzuca w nieznane. Samosioły Ludność, która po katastrofie postanowiła wrócić do swoich domów, zaczęto nazywać samosiołami. W jednej wiosce żyje ich kilkunastu, w drugiej dwoje, w jeszcze innej jedna osoba. To głównie starsi i schorowani ludzie. Mieszkają najczęściej w starych, bardzo ubogich, rozsypujących się chatach. Nierzadko odcięci od elektryczności, bieżącej wody, innych ludzi. Od tych, którym życia nie zniszczył Czarnobyl.


Mieszkanie w zonie było nielegalne. Władza bardzo źle reagowała na powroty przesiedleńców. Rządzący stosowali różne środki przymusu – na przykład odłączali niepokornym wysiedleńcom dostęp do elektryczności. Obecnie są całkowicie obojętni na losy mieszkańców strefy. Samosiołami zainteresował się portal Napromieniowani. pl, którego członkowie organizują wyprawy między innymi do Czarnobyla i zony. Przygotowują również zbiórki pieniędzy, a za uzbieraną kwotę kupują mieszkańcom strefy niezbędne rzeczy. O tym, dlaczego Napromieniowani.pl postanowili pomagać, mówi założyciel całego przedsięwzięcia Krystian Machnik: – Do pomocy zachęciły nas sytuacje związane z dwojgiem samosiołów – Olgą Juszczenko i Fiodorem Strukiem. Mieszkali w różnych wioskach, ale łączyło ich to, że byli tam jedynymi ludźmi, żyjącymi z dala od wszelkich form pomocy w razie sytuacji awaryjnych. Przypadkiem trafiliśmy na babuszkę Olgę z silnymi i postępującymi objawami udaru słonecznego (nie obyło się bez wezwania pogotowia). Jeszcze gorzej było z dziadkiem Fiodorem, którego chata spłonęła tuż przed nastaniem zimy – choć na miejsce przybyliśmy dopiero po kilku dniach, to… jako pierwsi. Fiodor do tego czasu żywił się orzechami z drzew i jabłkami, które zostały po lecie. Pomogliśmy obojgu i powiadomiliśmy służby w Czarnobylu, wierząc w ich wyrozumiałość. Te również pomogły, ale nie do końca przemyślanie. Bo i po co takiemu Fiodorowi makaron, kiedy nie ma nawet jednego garnka, żeby go ugotować, czy ciepłej kurtki, by zimą wyjść z chaty? Zrozumieliśmy wtedy, że lepiej będzie, jeśli sami się za to weźmiemy. Tak po prostu.

zdjęcie: Maciej Bogaczyk

Mieszkańcy zony przyjmują ekipę z Polski radośnie, ze łzami w oczach i z niesamowitą wdzięcznością. Goszczą przyjezdnych najlepiej jak potrafią – stawiają na stole skromne zakąski, polewają po kieliszku wódki. Choć nie mają prawie nic, chcą drobnymi kwotami wynagrodzić ekipie ich przysługi, jak robi to wciąż rezolutna, mimo pochylonych przez wiek pleców, babuszka Olga. Ubiegłoroczna zimowa akcja pomocowa dla samosiołów była już trzecią z kolei. Napromieniowani.pl postanowili uwiecznić jej przebieg na filmie dokumentalnym, którego krótkie fragmenty, dzięki ich uprzejmości, przytaczam poniżej. „Tak, jakby tu nieludzie mieszkali” Mieszkająca w samym Czarnobylu staruszka mówi: „To nie mój dom, mój dom jeszcze w 1988 na Podolu zakopano. Tam, gdzie ja się urodziłam, gdzie dzieci rodziłam, wnuki się rodziły. A potem przyjaciele dali nam dom. I tamten też zakopano.

Takie powodzenie mieliśmy. A ten dom nam też dali, my go odkopaliśmy. Z mężem remontowaliśmy, ale on już nie żyje”. Na pytanie, ilu mieszkańców zostało w mieście, odpowiada, że ciężko powiedzieć, bo codziennie ktoś odchodzi. Mówi też o braku jakiegokolwiek zainteresowania ze strony władz. O tym, że mimo próśb samosiołów w mieście nie ma nawet punktu aptecznego, gdzie można by było dostać niezbędne leki.

zdjęcie: Maciej Bogaczyk

„Baba już stara, rada każdemu, kto przychodzi” Z mieszkaniem w Strefie Wykluczenia wiąże się mnóstwo niedogodności, jednak wielu samosiołom najbardziej doskwiera samotność. Jak mówi babuszka ze wsi Teremsi: „(…) już dużo ludzi umarło. Nogi bolą u ludzi”. Głos jej się załamuje. Na pytanie, czy potrzebuje jakichś konkretnych rzeczy, odpowiada: „Jak mam powiedzieć, co mi potrzebne? Skąd mam wiedzieć?”. Jednak zaraz potem się uśmiecha. „Najważniejsze to jak będziecie, zajeżdżajcie (…) Może zostaniecie, a może nie zostaniecie…” – z jej oczu znów spływają łzy. Dziarska, mimo 90 lat na karku, staruszka ze wsi Opacziczi przyjmuje uczestników akcji pomocowej z zadowoleniem. Wylewnie dziękuje i życzy ekipie wszystkiego najlepszego. Pokazuje spracowane, pokryte guzami dłonie, opowiada o ciężkiej harówce, jaką musiała wykonywać w młodości. Prosi też jednego z członków ekipy o przeczytanie wiersza: „Jak nas wygonili, to ktoś taki wiersz w Czarnobylu napisał i mi przekazał”: Czarnobylski ból Opustoszały mieszkania i ulice I nie ma już na podwórkach dzieci Tylko szepczą cicho drzewa: Gdzie się podziali mieszkańcy? Ludzie, gdzie wy? Miasto kochane stało się niemym Wszyscy odeszli, nie pożegnawszy się z tobą Wybacz nam naszą niepewność My wrócimy do Ciebie, kochane Przecież nikt nas nigdzie nie wita I nikt nie rad nam tak, jak ty Przecież wiesz, że my wszyscy cierpimy Czekamy na powrót i na Twoje ciepło (…) Czy ktoś widział martwe miasto? To ból serca i duszy. Źródła: S. Aleksijewicz: Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości; Napromieniowani.pl: Ostatni ludzie Czarnobyla.

str. 21


Edyta Szewczyk edyta.szewczyk96@gmail.com

Po drugiej stronie nudy Współcześnie nuda wydaje się być wrogiem numer jeden – czymś zakazanym, co wywołuje poczucie pustki, bierności oraz marnotrawienia czasu. Gdy się pojawia, negatywne skojarzenia implikują chęć szybkiego wyjścia z tego niewygodnego dla nas położenia. Czy rzeczywiście jest taka zła? Istnieje wrażenie, że niemal każda dziedzina życia została zarażona wirusem wrogości wobec nudy – chcemy zwalczać ją za wszelką cenę. Nowe wymagania i wyzwania, które stawia sobie człowiek, są wyrazem obrony przed nią. Pini Pellegrino, twórca niezwykle pozytywnej książki mówiącej o szczęściu i spełnieniu, twierdzi, że obok braku wyzwań czy zainteresowań, stanu bezrobocia lub też zbyt wielkiego dobrobytu, to właśnie przyzwyczajenia budzą w nas obojętność i dyskomfort. Autor w swoim krótkim dziele zwraca uwagę na frustrację, złość i niezadowolenie wynikające z niemożności odnajdywania radości w drobiazgach. Kwestia docenienia ich kryje się w większej koncentracji na tym, co tu i teraz, a więc zatrzymywaniu się, reinterpretowaniu zdarzeń i budowaniu świadomego poczucia siebie. Sytuacja ta jest możliwa w chwili doświadczania tak bardzo unikanego przez nas nierobienia niczego. (Nie)moc? Godny zapamiętania obraz nudy przedstawiony został w wielu koncepcjach filozoficznych: począwszy od Pascala przez Kierkegaarda i Schopenhauera aż po Heideggera oraz Sartre’a. Ich traktaty ujmują ją jako zjawisko negatywne i nieuniknione. Na tej kanwie proponują rozwiązania, dzięki którym człowiek mógłby przekroczyć

str. 22

ilustracja: Paulina „Punki” Michalska

nicnierobienie. Należą do nich przeżycia religijne, obserwacja świata czy też koncentracja na poznawczych zaletach tego dyskomfortu. Wyłania się stąd pewien dysonans, który – zgodnie z powyższymi podejściami – może skutkować pozytywami. Trafne są również słowa włoskiego filozofa Giacoma Leopardiego. W jednym ze swoich dzieł ujmuje on kwestię nudy w następujący sposób: „Znudzenie jest poniekąd najwznioślejszym z uczuć ludzkich (…); wyobrażać sobie światy nieskończone, wszechświat nieskończony i czuć, że nasza dusza ze swoimi pożądaniami jest jeszcze większą od tego

wszechświata; oskarżać nieustannie rzeczy o niedostateczność i nicość, cierpieć od tego braku i od tej pustki, które się zwą znudzeniem – oto, jak sądzę, cecha główna wielkości i szlachetności natury ludzkiej”. Takie ujęcie umożliwia zadumę cierpiącego człowieka nad swoim wnętrzem, a tym samym przyczynia się do kreowania tożsamości i rozumienia doznawanych emocji. Jej możliwość nuda Zdaniem psychoanalityka Adama Phillipsa dzięki nudzie człowiek nabiera cierpliwości i przygotowuje się na


niespodzianki, jakie zgotuje mu los. Dzieje się tak za sprawą refleksji, zatrzymania się, co daje możliwość bliższego zapoznania się ze swoimi reakcjami na otaczającą rzeczywistość. Przygotowanie na nieoczekiwane zdarzenia związane jest także z interpretacją dotychczasowych doświadczeń, świadomością swojej wiedzy i umiejętności. Chociaż nuda źle nam się kojarzy, oznacza szansę na analizę, a co za tym idzie, rodzi kreatywność. Ciekawe stanowisko w tej kwestii zajmuje dr hab. Mirosław Piróg z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Śląskiego: – Myślę, że naprawdę nudzą się tylko umysły twórcze. To, co nazywają one nudą, jest jednak niczym innym jak okresem inkubacji nowych idei. W tym czasie ich umysł jest pusty, nie wiedzą, co ze sobą zrobić, a postronnym widzom wydaje się, że próbują zabić czas. Zatem nuda jest koniecznym warunkiem kreatywności i jako taka ma swe pozytywne strony. Niestety nie jest tak dziś spostrzegana. W opinii większości nuda to stan negatywny, którego należy się jak najszybciej pozbyć poprzez dostarczenie sobie jakiejś rozrywki. Jawi się wręcz jako wada moralna. Osoba odczuwająca nudę albo inne negatywne stany umysłu, jak na przykład rozczarowanie czy smutek, odbierana jest jako pod tym względem gorsza niż osoba radosna i szczęśliwa. Takie podejście nazywa się biomoralnością. W tej perspektywie nudzący się

człowiek jest ułomny moralnie, a jego obowiązek to jak najszybsze przejście do stanu szczęścia, entuzjazmu i ogólnego dobrego samopoczucia. Ale moim zdaniem nie możemy ulegać terrorowi pozytywnego nastawienia, lepiej nudźmy się twórczo! – mówi. Kreatywność jako proces pociągający za sobą sznur nowych pomysłów potrzebuje przestrzeni umysłowej i rozluźnienia. Uwaga przyczynia się do weryfikacji swoich preferencji, a także skutkuje zmniejszeniem podatności na oczekiwania współczesnego świata. Tryb off-line Człowiek boi się zostać sam ze sobą. Pustka stale wypełniana jest przez bodźce zewnętrzne, by nieustannie zajmować czymś umysł. Odkrycia neuronauki dostarczają kolejnych faktów dotyczących związku między spoczynkiem człowieka a aktywnością jego mózgu. Sieć wzbudzeń podstawowych, inaczej sieć standardowej aktywności mózgu (DMN), jest tutaj szczególnie interesująca. Gdy oddajemy się działaniom, które wymagają skupienia myśli na sygnałach z zewnątrz, w pewnych strukturach naszego mózgu spada aktywność. Pobudzenie DMN rozpoczyna się w momencie, kiedy dana osoba odpoczywa. Przechodzenie w stan rozluźnienia, tzw. bujania w obłokach, odwraca uwagę od wykonywanej czynności, uruchamiając proces przetwarzania i łączenia się nabytych informacji. Zdaniem ekspertów zajmujących się badaniem układu nerwowego wymienione procesy są fundamentalne dla właściwego funkcjonowania mózgu oraz świadomości. Sieć wzbudzeń podstawowych wnosi również bezcenne korzyści do sfery samoświadomości, utrwalając i kształtując pamięć autobiograficzną. Neuronaukowcy w swoich badaniach coraz więcej uwagi poświęcają

zagadnieniu DMN oraz jego aktywności pojawiającej się w trybie off-line, czyli stanie spoczynku i snu. Bodźce docierające do człowieka z zewnątrz w poszczególnych stanach są przetwarzane przez organizm w minimalnym stopniu. Sieć standardowej aktywności mózgu odnosi się bezpośrednio do wnętrza człowieka, które dzięki nudzie przyczynia się do generowania wspomnień oraz prognozowania nadchodzących wydarzeń i reakcji. Teoria związana z DMN ukazuje wiele pozytywnych efektów – zgodnie z nią monotonia, rozluźnienie oraz tak bardzo unikany przez nas stan spoczynku skutkują poprawą koncentracji oraz procesu uczenia się, poznaniem swoich emocji, a także sprawnością umysłową i akceptacją własnej osoby. Warto stanąć po drugiej stronie nudy, aby lepiej zrozumieć siebie, odkryć swoją kreatywność oraz dać szansę procesom kluczowym dla prawidłowego funkcjonowania naszego umysłu. Kiedy człowiek pozwala sobie na odrobinę relaksu, organizm dokonuje zmian, które skutkują polepszeniem się jego relacji z otoczeniem. Dzięki temu bierność najzwyczajniej przestaje być nudna, przybiera inny wymiar. Nowe spojrzenie na pojęcie o głęboko zakorzenionym znaczeniu budzi w człowieku poczucie obcości. Jednak przyglądając się wyżej wyłożonym faktom, odmienność ta może okazać się dawno poszukiwanym spokojem, który w dzisiejszym świecie wydaje się nieosiągalny. A Ty, Drogi Czytelniku, ile wysiłku wkładasz w wynajdywanie kolejnych działań tylko po to, żeby wymknąć się nudzie? Źródła: M. Bizior-Dombrowska: Romantyczna nuda. Wielka nostalgia za niczym; P. Pellegrino: Szczęście. 18 tajemnic, dzięki którym unikniesz frustracji. Podręczny samouczek życia radosnego; A. Philips: On Kissing, Tickling and Being Bored: Psychoanalytic Essays on the Unexamined Life; V. S. Ramachandran: Neuronauka o podstawach człowieczeństwa; S. Radoń: Stany świadomości w świetle neuronauk. „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska”, nr 1 (2018); M. Bukowska-Schielmann: Pomysły na nudę. „Teksty Drugie”, nr 1 (2001).

str. 23


Historyczne narzędzie do pomiaru inteligencji – Skala Bineta-Termana zdjęcie: Aleksandra Wajdzik

Katarzyna Smutek ktrznsmutek6@gmail.com

Kiedy nauka kieruje twoim losem Dynamit Alfreda Nobla, synteza jądrowa Marka Oliphanta, cyklon B Fritza Habera – wielkie odkrycia wielkich naukowców, które ludzkość zamieniła w broń wymierzoną przeciwko sobie. Te przykłady wystarczą, by dostrzec, jaką moc posiadła nauka i jak łatwo można w niewłaściwy sposób wykorzystać jej wyniki. Przed konsekwencjami badań nie uchroniła się również psychologia. A wszystko zaczęło się niewinnie. W 1869 roku urzeczony pracami Karola Darwina (skądinąd swojego kuzyna) pewien dżentelmen o nazwisku Francis Galton prześledził drzewa rodowe osób wybitnych i natknął się na ciekawą prawidłowość – większość pochodziła z tych samych linii genealogicznych. Galton wysnuł więc wniosek, że geniusz, podobnie jak kolor oczu lub karnację, dziedziczymy. Na tym jednak nie poprzestał. Stwierdził, że potencjał ludzkości można zatem rozwinąć, łącząc w pary osoby o ponadprzeciętnych zdolnościach, tak by przekazywały swoje zalety dalszym pokoleniom. Tym sposobem powstała eugenika – system poglądów o możliwościach doskonalenia cech dziedzicznych ludzi. Wprowadzając ten termin, Galton nie przypuszczał, że niebawem skutki wdrażania jego pomysłu przerosną najśmielsze oczekiwania, a ruchy eugeniczne doprowadzą do dyskryminacji kultur i słabszych jednostek. Wątpię też, czy przypuszczał, w jakim stopniu jego założenie dotyczące dziedziczności inteligencji zadecyduje o losach tysięcy. Po pierwsze – Henry Goddard i Robert Yerkes Ci dwaj amerykańscy psycholodzy, a co ważniejsze – zwolennicy eugeniki – prowadzili działalność naukową w okresie gorących debat publicznych o masowym napływie imigrantów do brzegów USA. Nic dziwnego więc, że Goddard i Yerkes

str. 24

skierowali swoje zainteresowania badawcze ku tej tematyce. Ich przeświadczenie o dziedziczności inteligencji, a tym samym jej niezmienności, pozwoliło na użycie testów do diagnozy różnic międzykulturowych. Formułując jednak pochopne wnioski, dołożyli cegiełkę do rosnącego muru niechęci, jaki odgradzał przedstawicieli innych nacji od mieszkańców Stanów. Badanie zdolności umysłowych u imigrantów rozpoczął Goddard. Przy wykorzystaniu zaadaptowanej przez siebie Skali Inteligencji Bineta wyliczył, że aż 87 proc. Rosjan, 83 proc. Żydów, 80 proc. Węgrów i 79 proc. Włochów przybyłych do USA to… osoby opóźnione w rozwoju umysłowym. W kilka lat po Goddardzie przyszedł Yerkes, a w zasadzie najpierw przyszła I wojna światowa i konieczność selekcji rekrutów. Zadaniem zespołu psychologów pod przewodnictwem Yerkesa było opracowanie testów rekrutacyjnych, a następnie poddanie im kandydatów do armii. W wyniku prac powstały Army Alfa dla osób piśmiennych i znających język angielski oraz Army Beta w postaci obrazków, przeznaczony dla analfabetów oraz imigrantów. Choć pierwotny cel był zgoła inny, dokonano porównań między grupami narodowościowymi. Rezultaty ponownie szokowały – najniższą inteligencją wykazywały się osoby czarnoskóre oraz rekruci z krajów słowiańskich i południowoeuropejskich, a najwyższą – oczywiście rodowici mieszkańcy USA.


Mając solidne dowody przemawiające na niekorzyść innych nacji, Yerkes nie powstrzymał się od komentarza: „Należałoby powiedzieć, że ktokolwiek pragnie wysokich podatków, przytułków, wzrastającej liczby szkół dla upośledzonych (…), powinien wszelkimi środkami doprowadzić do nieograniczonej i nieselektywnej imigracji”. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Opierając się na badaniach Goddarda i Yerkesa, Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił ustawę imigracyjną, wprowadzając przepisy drastycznie redukujące liczbę przyjmowanych imigrantów. Resztę odsyłano z powrotem do Europy, która niedługo potem zapłonęła nowym konfliktem zbrojnym… Istnieją jednak poważniejsze konsekwencje. Wkrótce bowiem pomiar zdolności umysłowych wykorzystano jako podstawę do masowej sterylizacji ludzi w imię poprawy kondycji społecznej. To wynik testu decydował, kto może mieć dzieci, a kogo tej szansy należy pozbawić. Tylko do 1940 roku zabiegom sterylizacyjnym poddano prawie 36 tysięcy kompletnie tego nieświadomych obywateli USA. Znany w historii jest przykład Doris Buck Figgins, która miała przejść operację wyrostka, a zamiast niego wycięto jej marzenia o potomstwie. Po drugie – Cyril Burt W skrócie – uznany specjalista, który okazał się oszustem, a którego skutki badań znów odmieniły niejedno życie… Cyril Burt był pierwszym psychologiem z nadanym szlachectwem, poza tym kierownikiem katedry na uniwersytecie w Londynie i posiadaczem prestiżowej nagrody od Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego. Wszystko za sprawą wielokrotnych badań nad bliźniętami, dzięki którym potwierdził poglądy Galtona dotyczące dziedziczności geniuszu. Do pewnego momentu nikt nie wysuwał podejrzeń wobec kompetencji Burta. Dopiero w 1966 roku zapaliła się pierwsza lampka kontrolna. W rezultacie kolejnych prac naukowych nad bliźniętami Burt odkrył nienaturalnie wysokie zależności między inteligencją a zajmowaną pozycją społeczną, co budziło wątpliwości. Koledzy po fachu zaczęli zadawać niewygodne pytania, jednak badacz skutecznie odsyłał ich do mało dostępnej dokumentacji. Sprawa ucichła, a przynajmniej do śmierci Burta. Potem zainteresował się nią Leon Kamin, psycholog z Uniwersytetu w Princeton, który przeanalizował artykuły uczonego i dostrzegł w nich wiele sprzeczności.

Historyczne narzędzie do pomiaru inteligencji – Labirynt zdjęcie: Aleksandra Wajdzik

Ostatecznie pogrążyły Burta wyniki badań powtarzające się z dokładnością do… trzeciego miejsca po przecinku! Wtedy Kamin ogłosił, że fabrykował je już od 1909 roku i nazwał go wprost – oszustem. A kiedy w 1976 roku za sprawą Olivera Gillie’ego odkryto, że dwie współautorki artykułów Burta nigdy nie istniały, angielski psycholog oficjalnie stracił swój status naukowca. Skoro działalność Cyrila Burta okazała się fałszerstwem, co należało zrobić z zaproponowanym przez niego systemem klasyfikacji do szkół? W końcu Sprawdzian 11,5 diagnozujący inteligencję u 11-letnich uczniów już od wielu lat decydował o ich dalszych losach edukacyjnych. Z niskim wynikiem trafiało się do gorszej szkoły, a z tej nie było szansy dostać się np. na uczelnię wyższą. Możliwe, że pomysł Burta zdusił wiele talentów jeszcze w zarodku, a przynajmniej skierował los wielu na całkowicie inne tory. Pozostaje pytanie – dlaczego? W psychologii niczego nie można twierdzić z całkowitą pewnością. W obliczu rozwoju wiedzy przyjmuje się, że inteligencja nie jest zależna jedynie od genów, ale także w dużej mierze od środowiska, w jakim się wychowujemy. Nawet najzdolniejsze dziecko nie wykorzysta swojego potencjału, jeśli nie da się mu na to szansy. I w drugą stronę – nawet osoby z niższym poziomem inteligencji mogą go podwyższyć przy sprzyjających warunkach. Więc podstawowa teza, na której oparte były zastosowania badań – upadła. Trzeba też pamiętać, że wynik w teście niewiele mówi o prawdziwej inteligencji, bo samo narzędzie nigdy nie mierzy dokładnie. Wszystko zależy choćby od skonstruowania pytań czy samopoczucia i koncentracji osób badanych. Wycieńczeni podróżą, niepewni co do swojego losu, wrzuceni w obcą kulturę imigranci nie mogli wykonać zadań na miarę swoich możliwości. Inną kwestią jest nastawienie do rezultatów oraz kontekst społeczny. Goddard i Yerkes byli zwolennikami eugeniki, wielu ślepo wierzyło w mądrość Burta, a czas, gdy ukazywały się badania, nie sprzyjał tolerancji. Jak mówi doktor psychologii z Uniwersytetu Śląskiego Agnieszka Skorupa: – Nie sam fakt, że ktoś dostaje niższy lub wyższy wynik w teście, ale ich ocena prowadzi do dyskryminacji. Niektóre typy wyników „opłacało się” historycznie rozumieć tak a nie inaczej ze względu, przykładowo, na obawę przed zalewem Stanów Zjednoczonych przez obce nacje. Wystąpienie lęku społecznego sprzyja zakrzywionej interpretacji, poza tym badacze byli zaangażowani ideologicznie. Jeśli chce się wprowadzać jakieś idee, to jest się wobec nich mniej krytycznym. Jednak wariantów odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” pewnie znalazłoby się więcej. Bo psychologia nie jest zwyczajną nauką. Z jej popularnego powiedzenia „to zależy” można się śmiać, ale da się też dostrzec, że nic nie jest proste, a uwarunkowań jednego stanu rzeczy istnieje wiele. Ze strony psychologów potrzeba ogromnej refleksji, aby je zidentyfikować, aby nie krzywdzić. Dlatego ciemna karta w historii psychologii to nie powód do wstydu, ale próba, czy nauczyliśmy się czegoś na własnych błędach. Źródła: T. Witkowski: Zakazana psychologia; J. Strelau: Różnice indywidualne.

str. 25


Katarzyna Jonkisz katarzyna.anna.jonkisz@gmail.com

Zamiast Egiptu... Jurata! Kto z nas nie marzy o tym, aby po całym roku pracy zafundować sobie zasłużony urlop? Nie inaczej wyglądało to kiedyś. I choć nie każdego było stać na taki luksus, to kurorty nie narzekały na brak wczasowiczów. A wśród nich nie mogło oczywiście zabraknąć gwiazd estrady, ulubieńców teatralnej i kinowej widowni czy wpływowych polityków. Na słono Ogromnym zainteresowaniem cieszyło się morze. W lecie nadbałtyckie kurorty tętniły życiem i huczały od gwaru wczasowiczów. Popularnym miejscem odpoczynku był Sopot, który w XIX wieku przerodził się z małej rybackiej wioski w kurort z prawdziwego zdarzenia. Właśnie wtedy zaczęły powstawać pierwsze domy zdrojowe, pensjonaty i restauracje. Z tego okresu pochodzi także słynne sopockie molo. Podróż z Warszawy trwała oczywiście o wiele dłużej niż dziś, choć upowszechnienie kolei sprawiło, że stała się niezwykle, jak na ówczesne warunki, szybka.

towarzyskiej. Przyjeżdżali tu artyści, przemysłowcy, politycy. W błyskawicznym tempie powstawały kolejne hotele, pensjonaty, restauracje i wille. W Juracie gościli między innymi aktor Eugeniusz Bodo, śpiewak Jan Kiepura, minister spraw zagranicznych Józef Beck czy malarz Wojciech Kossak ze swoimi córkami. A jak wyglądała plaża? W Świnoujściu (dawniej Swinemünde) była ona podzielona na trzy kąpieliska – damskie, męskie i rodzinne. Aby wejść na teren tego ostatniego, trzeba było przyjść z dzieckiem, więc zdarzały się nawet przypadki wynajmowania dzieci rybaków, aby zapewnić sobie wstęp.

Od 1870 roku można było pokonać ten odcinek w zaledwie… szesnaście godzin, wliczając w to niezbędne cztery przesiadki. Po I wojnie światowej Sopot został włączony do Wolnego Miasta Gdańska, a więc znalazł się poza granicami odrodzonej Polski. Elita zaczęła więc szukać alternatywy na terenie nowego państwa. W 1928 roku założono nowy kurort – Juratę. Niemal od razu stała się miejscem wypoczynku polskiej śmietanki

Stroje kąpielowe nie przypominały tych dzisiejszych. Pisarka Magdalena Samozwaniec w swoich wspomnieniach pod tytułem Maria i Magdalena opisuje je jako „odznaczające się horrendalną brzydotą i brakiem smaku”. Wspomina także drelichowe kombinezony ozdobione tasiemkami, które podnosiły się w wodzie, a także gumowe czepki i wiązane ciżemki. Męskie kostiumy kąpielowe miały formę długich trykotów w paski lub ubrań ze śliskiego

str. 26

materiału. Nie zapominano również o kapeluszu, który zastępowano jego słomkową wersją. Po wyjściu z wody na bogate plażowiczki czekała służąca z płaszczem kąpielowym, która pomagała zmienić mokry kostium na suche ubrania. Po wizycie w morzu damy zasiadały w koszach plażowych i zajmowały się czytaniem lub robótkami ręcznymi, a dzieci, podobnie jak w dzisiejszych czasach, bawiły się w piasku. Im wyżej, tym piękniej Turyści, którzy nie byli zainteresowani morskimi kąpielami i plażowaniem, wybierali się w góry. Największy rozwój tej formy wypoczynku zaczął się w 1873 roku – wtedy powołano Towarzystwo Tatrzańskie. Pamiętajmy jednak, że mówimy o czasach, w których nie było jeszcze wytyczonych, a tym bardziej oznaczonych szlaków górskich. Przyjeżdżający turysta potrzebował więc przewodnika. Przed powstaniem Towarzystwa zajmowali się tym kłusownicy, pasterze, a nawet górale, którzy nie znali tatrzańskich przejść i ścieżek. Nowo powstała organizacja uregulowała ten zawód. Aby móc prowadzić turystów, trzeba było zdać egzamin i odebrać odpowiednią legitymację, którą później zastąpiono mosiężnymi odznakami. Z czasem turystyka górska stawała się coraz popularniejsza, a budowane do tej pory szałasy okazały się niewystarczające. Zaczęły więc powstawać schroniska podobne do dzisiejszych. Jednak nie wszyscy przyjeżdżający do Zakopanego byli zainteresowani zdobywaniem wysokich szczytów. W mieście tym znajdowało się również kilkanaście sanatoriów przeciwgruźliczych oraz wiele willi i pensjonatów. Tłumnie przyjeżdżali tam także artyści, którzy – zafascynowani górskimi pejzażami – tworzyli


swoje największe dzieła. Niektórzy z nich osiedlali się nawet pod Tatrami na stałe. Z Zakopanem związani byli między innymi pisarz i malarz Stanisław „Witkacy” Witkiewicz, malarz Jan Kasprowicz, kompozytor Mieczysław Karłowicz czy rodzina Kossaków. W latach 30. XX wieku Zakopane okrzyknięto zimową stolicą Polski. Niektórzy nazywali je nawet polskim Davos. Powstawały tu szkoły jazdy na nartach, organizowano zawody, popularność zyskiwały także skoki narciarskie. Modne stawały się również bobsleje, mimo że już wtedy uznawano je za sport stosunkowo niebezpieczny. Magdalena Samozwaniec opisuje też inną zimową rozrywkę – szlichtady. Pisarka wspomina: „brało się góralskie sanie, a do nich na sznurach przymocowywano małe saneczki na dwie albo na jedną osobę. Im sznur był dłuższy, tym zabawa lepsza. Śmiechu było przy tym mnóstwo, bo nieraz małe saneczki wywracały się, a pasażer gonił za nimi piechotą”.

gór? Z malowniczych pejzaży korzystali przyjezdni, którzy godzinami spacerowali po alejkach parków zdrojowych czy przesiadywali na zacienionych ławeczkach. Jednak czym byłby wyjazd do uzdrowiska bez zabiegów leczniczych? Pijalnie wód, łaźnie borowinowe, tężnie – wszystko to pod kontrolą lekarzy. Czasami zdrowotne było po prostu powietrze – tak leczono między innymi gruźlicę. Dla wypoczywających organizowano także liczne atrakcje: zapraszano orkiestrę, odbywały się koncerty, festyny, zabawy, a czasem przyjeżdżał nawet teatr. Kwitło również życie towarzyskie – bawiono się na słynnych dansingach, w szwach pękały kawiarnie i restauracje. Na uzdrowiskowych promenadach z odrobiną szczęścia dało się też wypatrzeć znane twarze. W Krynicy bywali na przykład: Henryk Sienkiewicz, Julian Tuwim, Ludwik Solski czy Jan Kiepura. Miłośnicy sportu nie musieli rezygnować ze swoich ulubionych rozrywek.

Pośród pensjonatów, hoteli i domów zdrojowych powstawały baseny i boiska. Dużą popularnością cieszyły się także piesze wycieczki. Jednak uzdrowiska nie przyciągały tylko latem – do wspomnianej już wcześniej Krynicy zimą przyjeżdżało bardzo wielu wypoczywających. Można było tam grać w hokeja na profesjonalnym stadionie, skakać na nartach czy szaleć na torze saneczkowym. Każdy więc mógł znaleźć coś dla siebie. Pamiętajmy jednak, że na wyjazd na wczasy mogły sobie pozwolić jedynie zamożniejsze rodziny. A co, jeśli na chwilę od codzienności chciał się oderwać ktoś biedniejszy? Można było ubiegać się o przyznanie wyjazdu do sanatorium na leczniczy turnus ufundowany przez państwo. Szansę na zobaczenie morza mogły dostać też służące, które wyjeżdżały ze swoimi pracodawcami, aby w czasie ich wypoczynku zajmować się dziećmi czy pomagać pani na przykład podczas przebierania się po kąpieli. A Ty? Jak myślisz, gdzie byś pojechał? Źródła: M. Samozwaniec: Maria i Magdalena; A. Kroh: A to Polska właśnie. Tatry i Podhale; B. Nieroda: Fenomen uzdrowisk w ujęciu historycznym; K. Janicki: Kurort tylko dla odważnych. Jak wyglądały początki turystycznej kariery Sopotu? (ciekawostkihistoryczne.pl); G. Szymańska: Przedwojenna Jurata (pokraju.com.pl). Wykorzystane w artykule zdjęcia pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Nie tylko zdrowie Nieodłącznym elementem odpoczynku były także wyjazdy do uzdrowisk. Moda na takie wczasy nastała na przełomie XIX i XX wieku, a prawdziwy natłok kuracjuszy nastąpił w latach 20. i 30. Momentem zwrotnym okazał się oczywiście rozwój kolei, tym bardziej że na trasach wiodących do kurortów można było liczyć na ulgowy przejazd. Najczęściej wybierano pobyt w Krynicy, Rabce, Szczawnicy czy Muszynie. Ogromnym atutem uzdrowisk był ich piękny krajobraz. W końcu kto nie zachwycałby się uroczymi widokami małych miasteczek położonych u stóp

str. 27


Martyna Halbiniak martynaannahalbiniak@gmail.com

Ale to już było… …i nie wróci więcej – chciałoby się zaśpiewać do melodii znanej z piosenki wykonywanej przez Marylę Rodowicz. To jednak wcale nie takie proste. W końcu pewnie większość z was – nie raz i nie dwa – miała wrażenie, że jakaś sytuacja już się wydarzyła, prawda? Déjà vu. Czym jest i skąd się bierze? Spotkanie redakcji „Suplementu”. Śmiejemy się, rozmawiamy, czekamy na pozostałych. Znajome otoczenie, znajomi ludzie i… wrażenie, że byłam tutaj wcześniej; że całą tę sytuację przeżyłam; że wiem, co się wydarzy; że na chwilę utknęłam w dziwnie zapętlonym czasie, niczym bohater filmu Dzień świstaka. Jednocześnie jakaś racjonalna część mnie zdaje sobie sprawę z iluzoryczności tego przeświadczenia, podsuwając mi na nie nazwę. Déjà vu znika równie szybko, jak się pojawiło. Czym jest? Déjà vu to francuskie określenie oznaczające dosłownie „już widziane”. Opisywany tym terminem fenomen to nic innego jak przeświadczenie, że dana sytuacja nam się kiedyś – w nieokreślonej przeszłości – przydarzyła, przy jednoczesnej pewności, iż jest to zupełnie niemożliwe. Déjà vu zwykle występuje nagle i trwa zaledwie kilka sekund, a czasami pozostawia po sobie wrażenie, że możemy przewidzieć, co zaraz się wydarzy. Dlatego przez lata postrzegano je jako coś tajemniczego, niemal mistycznego. Wyróżniano również kilka jego odmian, starając się nadać im konkretne nazwy, takie jak déjà entendu, oznaczające coś, co już usłyszeliśmy, czy déjà lu – wrażenie, że coś czytaliśmy. Zjawisko to zyskało swoją nazwę w drugiej połowie XIX wieku, gdy naukowcy postanowili je zgłębić. Następnie – na przestrzeni lat – wysunięto mnóstwo hipotez, zaproponowano

str. 28

rozmaite wyjaśnienia, przeprowadzono wiele, często niezwykłych, eksperymentów mających przybliżyć nam nie tylko źródło déjà vu, ale także rządzące nim mechanizmy oraz cel jego powstawania. Zajmuje ono badaczy po dziś dzień i właściwie trudno się temu dziwić, skoro wciąż nie wiemy, czy jest skutkiem działania naszego umysłu, za którym kryje się jakiś głębszy sens, czy stanowi jedynie psikus, którego ofiarami stajemy się raz na jakiś czas, kiedy coś zaburzy funkcjonowanie konkretnych ośrodków w naszym mózgu. Skąd się bierze? Szereg badań pokazuje, że nie wszyscy mieli okazję doznać tego uczucia. Szacuje się, iż owa niewrażliwość wobec déjà vu dotyczy blisko jednej trzeciej populacji. Nie doświadczy go również małe dziecko, bo po raz pierwszy pojawia się – o ile w ogóle – około dziewiątego roku życia. Jego częstotliwość rośnie do dwudziestki, by potem jedynie spadać. Brak również znaczących różnic w występowaniu déjà vu u kobiet i mężczyzn, można zatem wysnuć wniosek, że w żaden sposób nie jest zależne od płci. Wykazano jednak jego korelacje z kilkoma innymi czynnikami, na pierwszy rzut oka wydającymi się nie mieć ze sobą zbyt wiele wspólnego. Wskazuje się na związek tego zjawiska ze stresem – przytrafia się ono częściej u osób zmęczonych fizycznie i zestresowanych. Udowodniono także, że wielu podróżników regularnie


doświadcza déjà vu. Poza nimi większa skłonność do ponownego przeżywania charakteryzuje osoby lepiej wykształcone. Ponadto występuje ono przy zaburzeniach neurologicznych, na przykład padaczce skroniowej, której napady niekiedy poprzedza (co może potwierdzać hipotezę, że jego obecność związana jest z aktywnością płata skroniowego). Bywa też łączone z mechanicznymi uszkodzeniami mózgu, między innymi w wyniku wypadku lub urazu głowy. Jak powstaje? Jedna z najpopularniejszych teorii tłumaczy uczucie déjà vu nierównoczesnym przekazywaniem obrazu z oczu do mózgu – jedno oko miałoby to robić o kilka milisekund wcześniej niż drugie. Zdaniem badaczy tak krótki czas wystarczy jednak, aby nasz mózg rzeczone opóźnienie dostrzegł, zinterpretował dostarczone po sobie, identyczne obrazy jako dwie osobne informacje, a drugą – po jej porównaniu z pierwszą – klasyfikował jako coś, co już znał i widział. Niestety, teorią tą trudno wytłumaczyć, dlaczego osoby niewidome również doznają déjà vu, chociaż w ich przypadku odbywa się to za pośrednictwem innych zmysłów – smaku, dotyku czy węchu. Występuje także wyjaśnienie, zgodnie z którym déjà vu zostaje wywołane przez jakiś element z aktualnego otoczenia, podobny do czegoś znanego, przy braku świadomego dostrzeżenia tego podobieństwa. Na przykład odwiedzając po raz pierwszy jakieś miejsce, zauważamy w jego wystroju lampę bliźniaczą do tej, która znajduje się u naszego dziadka, co uruchamia nieodparte wrażenie, że w danym miejscu byliśmy wcześniej, chociaż doskonale zdajemy sobie sprawę, iż jest to całkowicie niemożliwe. Kolejna próba wytłumaczenia zjawiska déjà vu zakłada, że znajdując się w nowym dla nas miejscu, bywamy zbyt skupieni na określonym szczególe (na przykład szukamy windy lub

przejścia), by z pełną świadomością dostrzegać inne elementy otaczającego świata. Są one jednak rejestrowane przez podświadomość, więc później – gdy zaczniemy uważniej się rozglądać – zostają przywołane z jej odmętów, a my doznajemy krótkiego wrażenia, że daną sytuację już przeżyliśmy. Poza tym istnieje pogląd, zgodnie z którym w naszym mózgu istnieją dwa – kluczowe dla pojawiania się déjà vu – obszary. Jeden odpowiada za przywoływanie czegoś z pamięci, drugi za uczucie znajomości. Zwykle działają one jednocześnie, więc gdy sobie coś przypominamy, to w tym samym czasie kojarzymy daną rzecz z czymś konkretnym. Déjà vu miałoby powstawać w trakcie aktywacji jedynie drugiego obszaru odpowiedzialnego za kojarzenie, bez żadnej aktywności ze strony tego, który kieruje przypominaniem sobie pewnych rzeczy. Takie założenie tłumaczyłoby także zjawisko będące odwrotnością déjà vu – kiedy coś pamiętamy, ale kompletnie tego nie kojarzymy. Nazywa się ono jamais vu i oznacza „nigdy nie widziane”. Znaleźliście się kiedyś w sytuacji, w której wiedzieliście, że w jakimś miejscu na pewno byliście, ale wydawało Wam się ono obce? Doświadczyliście wtedy właśnie tego uczucia. Obce i intrygujące Zarówno déjà vu, jak i jamais vu są zjawiskami krótkotrwałymi, a jednak wywołującymi w nas lęk oraz niepokój. Dlaczego? Czy wynika to z tego, że do tej pory nie jesteśmy w stanie z całą pewnością określić ich źródła, a zatem boimy się nieznanego? A może to nagłość tych wrażeń wzbudza w nas obawy? Czy w obliczu tak wielu niewiadomych nie powinniśmy odczuwać raczej ciekawości? Źródła: T. Drożdż: Zjawisko déjà vu: rys historyczno-teoretyczny; J. Strelau: Psychologia. Podręcznik akademicki. T2.

str. 29


Paweł Zberecki pawel.zberecki@gmail.com

Pozwól sobą pogrywać Jak co wieczór przeglądasz internet. Trafiasz na dziwny, choć fascynujący krótkometrażowy film, pełen ukrytych, zaszyfrowanych treści. Z miejsca dajesz się wciągnąć w niezwykłą zabawę razem z wieloma innymi widzami. Stajecie się grupą detektywów-amatorów zwodzonych przez sprytnego twórcę, ukrywającego się pod maską „mistrza gry”… Wkraczając w króliczą norę Spędzając długie godziny przed komputerem, nierzadko przestajemy zachwycać się zjawiskami, które w świadomości użytkowników internetu zdążyły stracić na aktualności. Nasze zniechęcenie nie pozostaje bez odpowiedzi kreatorów treści – artyści i specjaliści od marketingu (czasem te dwie profesje scalone są w odrębny zawód) opracowują kolejne metody przyciągania uwagi internautów. Fascynującym sposobem zwrócenia się bezpośrednio do znużonych widzów są alternate reality games (w skrócie ARG), czyli gry alternatywnej rzeczywistości. Esencją projektów należących do tej kategorii jest opowiadanie i rozpowszechnianie tajemniczej historii dziejącej się w świecie równoległym. Wszystko, czego doświadczamy w zamglonym przekazie twórców, odbywa się podczas ewolucji dzieła w pełen pułapek i zagadek konkurs z wcześniej ustalonymi, choć nieujawnionymi „nagrodami”. ARG charakteryzuje flirt z marketingiem wirusowym – to gracze przekazują sobie informacje o istnieniu i przebiegu inicjatywy, co jest najprostszym sposobem jej rozpoczęcia. Wprowadzenie to określamy jako rabbit hole, czyli królicza nora. Idiom ten, zaczerpnięty z Alicji w Krainie Czarów, oznacza więc wejście w świat wykreowany na potrzeby ARG. Kolejnym etapem sprawnie poprowadzonej rozgrywki są zagadki – włączane sukcesywnie, dzięki czemu pobudzające wyobraźnię i skłaniające do korzystania z niestandardowych rozwiązań. W miarę fabularnego rozwoju ARG na usiłujących rozwikłać kolejne łamigłówki czekają zasadzki, mające doprowadzić ich do fałszywych wniosków. Zabawę zakończyć

str. 30

może albo wykonanie przewidzianych zadań, albo decyzja koordynatora. Ty jesteś grą Obszary zainteresowania i schematy działania projektów ARG pozostają niemal niezmienne od momentu powstania pierwszych znanych przedstawicieli gatunku. W 2001 roku wydano dwie pionierskie gry alternatywnej rzeczywistości. Pierwsza z nich, The Beast, była jednocześnie oryginalną formą promocji filmu A.I. Sztuczna inteligencja w reżyserii Stevena Spielberga. Cechowała ją dbałość o szczegóły oraz pełen profesjonalizm – fabuła została napisana przez autora literatury science fiction, Seana Stewarta, we współpracy z firmą Microsoft. Na potrzeby tej gry opracowano 30 stron internetowych spreparowanych tak, by wyglądały jak stworzone w dalekiej przyszłości. Za wprowadzenie do wykreowanego środowiska posłużyły ukryte w zwiastunach filmu wiadomości. Jeden z nich zaprezentował postać odgrywającą główną rolę. Informację przekazano w typowy dla ARG sposób – personalia oraz profesja bohaterki (terapeutki inteligentnych maszyn) zostały ujawnione w napisach końcowych. W kolejnym spocie ukryto numer telefonu, z którym gracze musieli się połączyć, by uzyskać potrzebne dane i dalsze wytyczne. Następnie na plakatach produkcji zakodowano kolejne poszlaki dotyczące postaci. Wszystkie tropy łączyły się w kryminalną opowieść pełną spisków, zbrodni i zwrotów akcji. Bohaterka prowadziła bowiem prywatne, niebezpieczne śledztwo dotyczące śmierci jej bliskiego znajomego.

The Beast mogło pochwalić się zgraną i zorganizowaną społecznością użytkowników. Zrzeszeni w forum dyskusyjnym Cloudmakers zawodnicy przez kilka miesięcy wymieniali się spostrzeżeniami dotyczącymi gry – wspólnie starali się znaleźć odpowiedzi na zadawane w niej pytania i opracowywali rozmaite teorie z nią związane. Sama rozgrywka została zakończona wraz z nadejściem premiery A.I. Sztucznej inteligencji i zebrała wiele pozytywnych opinii krytyków. Drugim przedsięwzięciem było Majestic, wyprodukowane przez jednego z gigantów branży rozrywki komputerowej – Electronic Arts. Producent wymagał uiszczania comiesięcznego abonamentu za dostęp, tak więc stworzył pierwszą ARG dystrybuowaną komercyjnie. Slogan reklamujący – „It plays you” – brzmiał jednak na tyle niepokojąco, że gra nie znalazła szerokiego grona odbiorców. Ta przypadłość stała się wkrótce elementem nieodzownym całego zjawiska. Większość produkcji nie znajduje szerokiego rozgłosu z powodu ograniczonego rozpowszechnienia oraz ekskluzywnego charakteru. Majestic nawiązywała do teorii spiskowej dotyczącej rzekomego istnienia zespołu rządowego USA ds. teorii paranormalnych. Aby zanurzyć się w klimacie konspiracji i napięcia rodem z filmowych thrillerów, konieczne było połączenie się z internetem. Dodatkową atrakcję stanowiło otrzymywanie maili


ilustracja: Paulina „Punki” Michalska

oraz połączeń telefonicznych bezpośrednio od „mistrzów gry”, a więc zespołu twórców. W podobnym kierunku poszła firma Ubisoft – stworzyła dwie części detektywistycznej interaktywnej gry In Memoriam, stawiając kolejny krok w kierunku hollywoodzkiej narracji. Tryumf czerwonego śledzia Z biegiem lat ARG rozwijały się w kierunkach artystycznym i marketingowym. Producenci branży rozrywkowej coraz bardziej fascynowali się tym sposobem promowania swoich dzieł. W 2003 roku powstała agencja marketingowa 42 Entertainment, założona przez twórców The Beast, zajmująca się przygotowywaniem kampanii opartych na mechanizmach alternatywnej rzeczywistości. Wśród nich należy wymienić: I Love Bees, będące zapowiedzią gry Halo 2, wydanej przez Microsoft na konsolę Xbox, Why So Serious, osadzone w komiksowo-filmowym uniwersum Mrocznego Rycerza, oraz Year Zero, zapowiadające album grupy Nine Inch Nails. Bardziej kreatywne i tajemnicze są ARG non profit – tworzone przez

artystów, najczęściej w ramach performance’u. Warto w tym miejscu wspomnieć o dwóch oryginalnych polskich przedsięwzięciach. Najbardziej znany, niedający się zaszufladkować przykład to Kraina Grzybów. Ta pięknie wykonana seria klipów stylizowanych na programy edukacyjne z lat 80. stała się internetowym hitem. Jej twórca, spełniający rolę „mistrza gry”, wielokrotnie wodził za nos swoich odbiorców – stosował fortele utrudniające zarówno prawidłową interpretację utworu, jak i ujawnienie wszystkich jego tajemnic. Rozgrywająca się przez trzy lata zabawa autora z graczami pozostała bez jednego, oficjalnego wyjaśnienia. Nieco inaczej wygląda to w przypadku Magicznego Świata Ani. O ile z Krainą grzybów łączy go niepokojąca atmosfera, o tyle cel tej ARG jest inny. Sztuczki techniczne, jakimi posługuje się enigmatyczny twórca, wskazują na chęć budowania interaktywnej, kryminalnej noweli. Ponure odcinki Magicznego świata Ani zawierają różnego rodzaju sekrety – od zaszyfrowanych wiadomości podawanych alfabetem Morse’a lub kodem

binarnym po dziwne dźwięki, które dopiero po przekonwertowaniu na obraz ukazują kolejną wskazówkę potrzebną do rozwiązania całości. Nierozwikłana do tej pory, przerażająca historia Ani to obecnie najambitniejsza polska próba ujęcia problematyki ARG. Ponad rzeczywistość? Przy obcowaniu z ARG należy zachować ostrożność. Ich autentyzm, mimo że ograniczany przez „mistrzów gry”, powinien być za każdym razem poddawany w wątpliwość przez uczestników rozgrywki. Należy mieć świadomość fikcyjności uniwersum, by cieszyć się w pełni jego możliwościami. To jak? Jesteś gotów do odegrania swojej roli? Źródła: D. Szulborski: This Is Not A Game: A Guide to Alternate Reality Gaming; D. Szulborski: Through the Rabbit Hole.

str. 31


zdjęcie: Szymon Nawrat

Małgorzata Pabian malgorzata.pabian.mp@interia.pl

Schematom mówimy… tak! Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego pewne historie – filmowe, literackie czy reklamowe – przyciągają naszą uwagę i sprawiają, że z zapartym tchem śledzimy losy bohaterów? Podobno trzeba wychodzić poza schematy… Tymczasem we współczesnej kulturze są one podstawą interesującego odbiorcę przekazu. Kolejny film o superbohaterze, czarodzieju, samotnym nastolatku, który poszukuje swojej drogi… Dlaczego, mimo poczucia wyczerpania danego tematu, wciąż powstają produkcje oraz książki bazujące na podobnej kompozycji? Odpowiedź jest jednocześnie prosta i zaskakująca: fabułą rządzi model. Model, poza który twórcy rzadko odważają się wychodzić w obawie przed niezadowoleniem odbiorcy. Rodem z antyku Najprostszym znanym schematem, który możecie kojarzyć jeszcze z czasów szkolnych, jest tzw. paradygmat, stworzony na podstawie Poetyki Arystotelesa przez Syda Fielda – amerykańskiego scenarzystę. Oparty został na trójelementowej strukturze: zawiązaniu akcji, konfrontacji i rozwiązaniu fabuły. Jego rozbudowaną wersję zaproponował niemiecki dramaturg Gustav Freytag. Uważał on, że każda narracja składa się z ekspozycji (przedstawienia świata opowieści), rozwoju akcji, punktu kulminacyjnego (momentu zwrotnego), rozwiązania akcji (zakończenia konfliktu i wysiłków bohatera) oraz tzw. denouementu, czyli konkluzji wydarzeń. Przykładową historią, na którą możemy przełożyć powyższą strukturę fabularną, jest dowolna część serii o Harrym Potterze. Najpierw mamy ogólny pogląd na dany rok nauki czarodzieja

str. 32

w Hogwarcie. Później bohater musi zmierzyć się z jakąś przeciwnością (np. wziąć udział w Turnieju Trójmagicznym), a jego życie ulega komplikacjom. Następuje konfrontacja z wrogiem, czyli Voldemortem, zaś na końcu Harry wyciąga wnioski z minionych przygód. Wzorzec ten, inspirowany literaturą, znajdziemy w większości cenionych dzieł. Wybierzcie swój ulubiony serial Netfliksa i sprawdźcie, czy i jego twórcy postąpili zgodnie z wytycznymi szkoły scenopisarstwa. Wyprawa po Świętego Graala Szablonowy jest nie tylko zarys fabuły, ale także motyw wyprawy bohatera. Jeśli przeanalizujemy wybrany film bądź książkę, w większości przypadków okaże się, że główna postać ma jakiś cel do osiągnięcia – musi dotrzeć do określonego miejsca i podjąć działania, które umożliwią jej realizację planów. Model ten został stworzony przez Josepha Campbella i nazwany Monomitem Podróży Bohatera. Składa się na niego kilka kluczowych elementów: wezwanie do wyprawy (bohater poznaje swoje przeznaczenie), poznanie życzliwego opiekuna (mentora), przekroczenie pierwszego progu (decyzja o wejściu w nowy świat, bez możliwości odwrotu), próby (momenty, gdy bohater musi zmierzyć się ze swoimi słabościami), spotkanie pomocników służących wsparciem podczas drogi do celu,


odnalezienie Świętego Graala czy Eliksiru Życia (cel bohatera) i wreszcie powrót do wcześniejszego życia (po klęsce lub sukcesie zamierzonych działań). Jak uważa dr Mikołaj Marcela z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego, autor m.in. książki dla dzieci Best Seler i zagadka znikających warzyw: – Trudno sobie wyobrazić dzisiejsze Hollywood bez schematu mitycznej wędrówki bohatera Campbella, który na potrzeby rynku filmowego w 1985 roku został mocno uproszczony przez Christophera Voglera. Spotkamy go w ekranizacjach dla dzieci (Disneya, Pixara czy Dreamworks), filmach akcji, dramatach sportowych, komediach romantycznych czy horrorach. Jednak jego wpływ nie ogranicza się tylko do Hollywood i kina. Z powodzeniem odnajdziemy go w Pięćdziesięciu twarzach Greya E.L. James, serialach HBO i Netfliksa oraz wysokobudżetowych grach komputerowych. Naszym umiłowaniem do schematów należy tłumaczyć także popularność kryminałów. Oczywiście za każdym razem spotykamy się w nich z nieco inną zagadką, ale przebieg zdarzeń z grubsza jest ten sam. Gdy zaczynamy lekturę, dobrze wiemy, czego powinniśmy się spodziewać na końcu. Jeśli twórca wykorzystał Monomit Podróży Bohatera, historia głównej postaci wyda nam się spójna i analogiczna do wydarzeń z naszego życia. W końcu wszystkie elementy tego modelu zostały zainspirowane dążeniami i doświadczeniami zwykłego człowieka, spotykającego po drodze do celu przeszkody, utrapienia, a także pomocną dłoń. Wierzymy w daną fabułę, jeśli – pomimo jej fikcyjności, osadzenia w innych realiach czasowych i przestrzennych – potrafimy wyobrazić sobie, że mogłaby wydarzyć się naprawdę. Z Monomitem nietrudno osiągnąć ten efekt, w końcu każdy jest Bohaterem własnego losu. Czy innowacji mówimy nie? Macie czasem wrażenie, że po przeczytaniu książki lub obejrzeniu filmu bądź spektaklu dominuje w Was poczucie

chaosu, niekonsekwencji, zawiłości poznanych zdarzeń albo nie rozumiecie czegoś, co wydaje Wam się zupełnie nowe i obce? Czy zatem tylko dzięki zastosowaniu znanego nam wzorca będziemy usatysfakcjonowani daną grą, powieścią, produkcją filmową? Otóż… to zależy! Rutyna i przewidywalność stanowi nieuchronne zagrożenie dla modeli. Lekarstwem jest w tym przypadku zdrowa, zastosowana z umiarem dawka innowacji. Sęk w tym, że od tysięcy lat człowiek opowiada te same historie, starając się je wyróżnić spośród tych powstałych wcześniej. O miłości, strachu czy zabójstwach pisano już w antyku, można by zatem powiedzieć, że wszystko zostało dawno opowiedziane. Nigdy jednak nie znudzą nam się przygody bohatera walczącego z niesprawiedliwością lub też odwrotnie – antybohatera unikającego konsekwencji swoich działań. Nie przestaniemy cenić ckliwych melodramatów i historii o baśniowych krainach. Ale pod jednym warunkiem: tylko jeśli poczujemy w danej opowieści powiew fabularnej świeżości. Jak mówi dr Marcela: – Schematy to jedno, a innowacje to drugie. To jak yin i yang – najlepsze teksty naszej kultury potrafią zachować balans między tymi dwiema uzupełniającymi się siłami. Antybohaterów było wielu, ale żaden nie ośmielił się stanąć u boku Waltera White’a. Z drugiej jednak strony mamy teksty, które ze schematów czynią dzieła sztuki – tu przywołałbym zarówno doskonały pierwszy sezon Stranger Things, który jest de facto remiksem wszystkich najważniejszych tekstów grozy przełomu lat 70. i 80. – ale i takie, które bardzo mocno stawiają na innowację, próbując zaproponować na przykład inną strukturę narracyjną (dobrze widać to w Na skraju jutra czy produkcji Netfliksa Russian Doll, gdzie wykorzystana została struktura narracyjna gier video). Innowacjom początkowo stawiamy opór, rodzą one niezrozumienie, a my – paradoksalnie – coraz rzadziej jesteśmy przygotowani do radzenia sobie z nimi czy z radykalną zmianą sposobu komunikacji. Na ogół potrzebujemy czasu, by je zrozumieć, oraz przewodników, którzy wytłumaczą nam, o co chodzi. Dobrze widać to w sztuce czy poezji najnowszej. Z jednej strony, obcując z nimi, czujemy często mieszankę fascynacji i lęku. Z drugiej, gdy już zostaną przepracowane i przechwycone przez główny nurt, zaczynamy je lubić jak najbardziej oswojone schematy. Smak nowości Lubimy to, co już znamy… Ale nie bójmy się otworzyć także na to, co początkowo budzi w nas niezrozumienie i myślowy chaos. Zaś początkujący twórcy niech wezmą sobie do serca przesłanie: bycie oryginalnym zawsze jest w cenie, ale nawet autorzy artystycznych perełek zachwycających „świeżym podejściem” – tacy jak André Aciman (Tamte dni, tamte noce), Jakub Żulczyk (Ślepnąc od świateł) czy Zadie Smith (Białe zęby) – bazują na schematach stosowanych od tysięcy lat. Więc dajmy się zaskoczyć… tym, co już znane.

zdjęcie: Szymon Nawrat

Źródła: K. Bonda: Maszyna do pisania. Kurs kreatywnego pisania; S. Field, W. Rilla: Pisanie scenariusza filmowego; S. King: Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika; J. Wrycza-Bekier: Magia słów. Jak pisać teksty, które porwą tłumy.

str. 33


Piotr Tomalski, Zespół ProspectUSa piotr.tomalski@interia.pl, prospectus@us.edu.pl

Nasza nowa perspektywa – ProspectUS Zadaniem uniwersytetu powinno być poszerzanie naukowych horyzontów oraz szukanie nowych perspektyw rozwoju dla całej społeczności akademickiej, w tym studentów. Aby je odnaleźć, trzeba wybrać odpowiednią drogę i w nią wyruszyć. Za przygotowanie drogowskazów odpowiada projekt ProspectUS, zainaugurowany na Uniwersytecie Śląskim w styczniu 2019 roku. Od lat nasza uczelnia walczy o miejsce w czołówce polskich szkół wyższych. W ubiegłorocznym rankingu Perspektyw zajęliśmy 21. miejsce na 94 uczelnie. Wśród kryteriów branych pod uwagę przy tworzeniu zestawienia można wymienić m.in. ocenę uczelni dokonywaną przez kadrę akademicką, pozycję szkół wyższych w rankingach międzynarodowych, potencjał naukowy czy losy absolwentów na rynku pracy. Każda uczelnia, która pragnie zajmować coraz wyższe miejsce na liście, w swoim planowaniu strategicznym z pewnością powinna wziąć pod uwagę wskazywane przez rankingi obszary. Narzędziem, które z założenia ma przyczynić się do rozwoju i wzmocnienia potencjału polskich uczelni, jest ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, nazywana także Konstytucją dla Nauki lub Ustawą 2.0. Przyjęta przez Sejm RP w lipcu 2018 roku, wymusiła na władzach uniwersyteckich w całej Polsce

str. 34

wdrożenie wielu zmian dotyczących m.in. struktury i strategii rozwoju szkół wyższych. Aby nadać im odpowiedni kierunek, należy najpierw ocenić aktualny stan uczelni i jej otoczenia oraz zidentyfikować obszary, które wymagają wzmocnienia. Zadania te realizowane są na Uniwersytecie Śląskim w ramach projektu „ProspectUS – koncepcja umacniania pozycji badawczej”. Śląski badawczy Do tej pory działalność naukowa polskich szkół wyższych oceniana była cyklicznie przez Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN). Każdemu z wydziałów czy instytutów nadawano kategorię A+, A, B lub C, przy czym pierwsza z nich oznaczała poziom wiodący w skali kraju, natomiast ostatnia – poziom niezadowalający. Im wyżej oceniane były


zdjęcie: Julia Agnieszka Szymala

jednostki, tym większe środki finansowe uczelnia otrzymywała z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Warto dodać, że podstawowym źródłem finansowania uczelni publicznych w Polsce są pieniądze pochodzące z budżetu państwa przekazywane w formie subwencji. Od tego wsparcia zależy więc przyszłość i rozwój szkolnictwa wyższego. W wyniku ostatniej parametryzacji siedem spośród dwunastu wydziałów Uniwersytetu Śląskiego uzyskało kategorię A (pozostałe – kategorię B). Dzięki temu uczelnia znalazła się w gronie szkół wyższych, które otrzymały dodatkowe środki finansowe z ministerstwa na przeprowadzenie analiz i badań w ramach programu „Strategia Doskonałości – Uczelnia Badawcza”. To właśnie na podstawie uzyskanych wyników mają powstać założenia do nowej strategii rozwoju UŚ. W ten sposób uczelnia przygotowuje się już do przyjęcia kolejnej oceny, która po wprowadzeniu tzw. Ustawy 2.0 będzie ustalana według nowych zasad. Przede wszystkim zostaną jej poddane już nie wydziały, lecz poszczególne dyscypliny naukowe. Dlaczego podejmowane działania są tak ważne? Od wyniku parametryzacji bardzo wiele zależy – na przykład to, czy w obrębie dyscypliny realizowany będzie program studiów, czy uniwersytet będzie w stanie tworzyć nowe kierunki, czy w ramach studiowania danej dyscypliny będzie można uzyskać tytuł magistra lub stopień doktora. Co więcej, ocena nadal będzie miała wpływ na wysokość środków finansowych przyznanych uczelni. Nie trzeba nikogo przekonywać, że wyższe

dofinansowanie przekłada się na możliwości poprawy jakości kształcenia i prowadzenia badań naukowych. – Chcielibyśmy, aby jak najwięcej dyscyplin uzyskało możliwie najwyższą ocenę, dlatego już dziś podejmujemy działania służące najpierw diagnozie stanu uczelni i jej otoczenia, a następnie próbie wprowadzenia zaproponowanych zmian, aby umocnić jej pozycję. Pierwsze zadanie realizujemy w ramach przedsięwzięcia o nazwie ProspectUS – mówi prof. dr hab. Barbara Kożusznik, Pełnomocnik Rektora ds. Rozwoju Kadr, lider dwóch zespołów w projekcie. – Jest to nietypowy projekt. Jego specyfika polega na wykonywaniu badań i analiz, które posłużą do opracowania celów i założeń nowej strategii uczelni. Przygotowujemy więc szeroką bazę informacji pod rzetelne określenie planu działania – dodaje. Pracując w zespołach, pracownicy Uniwersytetu Śląskiego, wraz z ekspertami zewnętrznymi, dokonali analizy sześciu obszarów kluczowych dla funkcjonowania naszej uczelni. Należą do nich: kadra, nauka, kształcenie, infrastruktura, współpraca z otoczeniem i widzialność. Ilość zebranego materiału badawczego jest ogromna. Na podstawie wyników przygotowano ponad 900 wniosków i rekomendacji, co pokazuje zakres przeprowadzonych analiz. Kolejny krok to wskazanie mocnych stron uniwersytetu oraz tych obszarów, które będą wymagały wzmocnienia. Stworzona w ten sposób baza danych posłuży do opracowania nowej strategii rozwoju uczelni. Efekt podjętych działań zostanie dodatkowo oceniony w czwartym kwartale 2019 roku w ramach pierwszego

str. 35


konkursu w programie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pn. „Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza”. – Spośród polskich uczelni zakwalifikowanych do udziału w programie wyłonionych zostanie dziesięć, które otrzymają bonus finansowy sięgający nawet 10% przyznawanej corocznie subwencji i utrzymają status uczelni badawczej. Uniwersytet Śląski ma szansę znaleźć się w tym prestiżowym gronie – wyjaśnia prof. dr hab. Michał Daszykowski, Prorektor ds. Finansów i Rozwoju Uniwersytetu Śląskiego oraz kierownik projektu ProspectUS. Taki zastrzyk finansowy poszerza możliwości działania uczelni przede wszystkim w zakresie rozwoju priorytetowych obszarów badawczych. Nic więc dziwnego, że hasłem, które stało się synonimem umacniania pozycji naszej Alma Mater w kraju i na arenie międzynarodowej, jest Śląski badawczy. Kształcenie poza schematami – Część prowadzonych w ramach projektu ProspectUS analiz dotyczyła kształcenia. Jest to jeden z najważniejszych obszarów funkcjonowania uniwersytetu. Dostrzegamy przede wszystkim potrzebę stopniowego odchodzenia od tak zwanej masowej edukacji w kierunku jej personalizacji. Natychmiastowa zmiana nie jest jednak możliwa na wszystkich kierunkach jednocześnie. Można ją na początku wprowadzać w przypadku wydziałów, na których studiuje mniejsza liczba osób. Oczekiwania ze strony naszych studentów rosną, a my chcemy brać je pod uwagę – wyjaśnia prof. Michał Daszykowski. Studenci również uważają, że zmiany w procesie zdobywania wiedzy są potrzebne. Na większości kierunków realizuje się z góry określony program studiów, co przypomina tryb edukacji szkolnej. Wiąże się to z pewną schematycznością całego procesu. Tymczasem studiowanie powinno być podróżą w nieznane, przygodą, szukaniem nieoczywistych odpowiedzi na pozornie oczywiste pytania. Jedna z dróg to zachęcanie studentów do samodzielnego myślenia i zdobywania wiedzy. Oferowanie gotowych rozwiązań wydaje się drogą na skróty. Studenci, kształceni według sztywno wyznaczonej ścieżki, dzięki której bez większego wysiłku mogą uzyskać dyplom ukończenia studiów, prędzej czy później zetkną się z różnymi problemami w życiu zawodowym. Trzeba więc zaprosić ich do wspólnego poszukiwania rozwiązań, by otrzymali lepszy start

zdjęcie: Szymon Nawrat

str. 36

w przyszłość. Na rynku pracy do niezbędnych cech należą m.in. determinacja i samodzielność, w cenie są również kreatywność czy krytyczne myślenie. Warto je rozwijać właśnie podczas studiów i w związku z tym wzmacniać w procesie edukacji te formy kształcenia, które pozwalają wychodzić poza schematy.

zdjęcie: Szymon Nawrat

Wspólnotowe przesłanie W nazwie projektu ukryte jest pewne przesłanie. Słowo ProspectUS z jednej strony oznacza perspektywę, z drugiej zaś zawiera angielski zaimek us odnoszący się do tego, co dotyczy nas – wszystkich, którzy tworzą Uniwersytet Śląski, a więc pracowników, studentów, doktorantów, a nawet absolwentów. Czy tworzą oni wspólnotę? Na to pytanie może odpowiedzieć każdy z nas. Być może będzie ona powstawać dopiero na naszych oczach. Z pewnością o wiele łatwiej jest walczyć wspólnie o prestiż i umacnianie pozycji śląskiej Alma Mater. Aby budować efektywną współpracę, potrzeba jednak dyskusji opartej na wzajemnym szacunku i wspólnego wyciągania wniosków. Studenci pracujący w samorządach, kołach naukowych, mediach uniwersyteckich czy różnych inicjatywach organizują wykłady, realizują ciekawe projekty, biorą udział w badaniach i włączają się w działania na rzecz społeczności akademickiej, a także otoczenia uczelni. Dzięki temu tworzą się już małe wspólnoty, a uniwersytet staje się miejscem, w którym mogą powstawać i powstają silne więzi. Kolejnym wyzwaniem jest usprawnienie form komunikowania się uczelni ze studentami. Zdaniem studentów obecnie obowiązujące procedury formalne nie są czytelne. Ponadto w strukturze uniwersytetu jest wiele regulacji, o istnieniu których wielu studentów nie wie, co często budzi niepokój. Aby ten stan poprawić, należy oprzeć zmiany dotyczące komunikacji na uczelni na wypracowaniu zasad dialogu uwzględniających potrzeby każdej ze stron i opartych na jasnych, zrozumiałych komunikatach oraz dostępie do pełnej informacji. Studia powinny inspirować i dawać możliwości rozwoju zainteresowań oraz prowadzenia badań naukowych na światowym poziomie. W końcu jest to najpiękniejszy okres życia. Warto mieć otwarty umysł, zdobywać i pielęgnować nowe umiejętności, szukać różnych ścieżek rozwoju. To wszystko może nam zaoferować szczególna przestrzeń, jaką jest uniwersytet. – Stwórzmy wspólnie takie miejsce – proponuje każdemu z nas prof. Michał Daszykowski.



Autorzy łamigłówek Natalia Kubicius, Monika Szafrańska, Michał Denysenko, Robert Jakubczak

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! Sprawa wygląda tak, że widzę siebie na leżaku, ze stopami zakopanymi w ciepłym piasku. Lekka bryza wypełnia powietrze, a relaksujące dźwięki szumu morskich fal docierają do moich uszu. W ręku książka, w torbie zestaw krzyżówek, na nosie okulary przeciwsłoneczne, a w myślach spokój. To piękne marzenie i na pewno się spełni, bo dobre nastawienie jest kluczem do sukcesu! Co muszę zrobić, żeby tak było? Zdać sesję, a taka sesja to całkiem poważna sprawa, zanim więc się do niej przystąpi, trzeba rozgrzać obie półkule mózgu! Właśnie dlatego przygotowaliśmy dla Was wykreślankę, sudoku oraz krzyżówkę, do której odpowiedzi znajdziecie w poszczególnych artykułach! Dla ciekawskich mamy też ciekawostki. A teraz proszę powtórzyć plan: czego chcemy? Jechać na wakacje! Co musimy zrobić? Zdać sesję! To jak? Do dzieła! Trzymamy kciuki!

CIEKAWOSTKI 1. Świnoujście położone jest na 44 wyspach. 2. Na Islandii nie ma żadnej linii kolejowej. 3. W Australii żyje dwa razy więcej kangurów niż ludzi. 4. Mirosław Hermaszewski to jedyny polski kosmonauta. 5. W Stanach Zjednoczonych istnieją trzy miasta o nazwie Święty Mikołaj. 6. Najczęściej odwiedzanym miejscem w Europie jest Disneyland w Paryżu. 7. Mniej niż 1 procent ludności świata – tyle do tej pory odwiedziło Antarktydę. 8. Do pierwszych wakacyjnych urlopowiczów należała starożytna rzymska arystokracja. 9. W Warszawie znajduje się najcieńszy dom na świecie. W najszerszym miejscu ma 1,22 m, a w najwęższym jedynie 72 cm. 10. W Papui Nowej Gwinei używa się 820 języków, co stanowi 12 procent wszystkich, którymi posługują się ludzie na całym świecie. 11. Arabia Saudyjska to jedno z państw, w którym nie ma rzek stałych. Raz na kilka lat, w suchych dolinach podczas pory deszczowej, tworzą się za to rzeki okresowe. 12. Viganella to wioska położona w dolinie włoskich Alp, gdzie w okresie zimowym przez 83 dni nie dochodzą promienie słońca. Aby temu zaradzić, w styczniu 2007 r. na szczycie góry zamontowano specjalne lustro, za którego pośrednictwem do miejscowości dociera teraz światło słoneczne.

WYKREŚLANKA

WYRAZY: fabuła, umysł, cloudmakers, katastrofa, ociemniały, konsultacje, eugenika, gracz, nuda, kurort, niewidomy, nauka, ciemność, perspektywa, naukowiec, przygoda, kreatywność, dziedziczność, wspólnota, matura, wypoczynek, podróż, innowacja, neuronauka, schematy, burt, przewodniczący, matematyka, elektrownia, Jurata, gaming, wynalazek, autostop, majestic, student, podświadomość, wrażenia.

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie, na ukos i wspak.

str. 38


str. 39

Przed Tobą nietypowe sudoku diagonalne. Składa się ono z dużego diagramu z dziewięcioma wierszami, dziewięcioma kolumnami, a także dziewięcioma małymi kwadratami. Dodatkowym utrudnieniem są kolorowe przekątne. Uzupełnij diagram, pamiętając, że cyfry od 1 do 9 w każdym wierszu, każdej kolumnie, każdym małym kwadracie oraz w obu przekątnych mogą pojawić się tylko raz.

SUDOKU

KRZYŻÓWKA 1. Włoski filozof, który ujmował nudę jako cechę szlachetności natury ludzkiej. 2. Cel głównej postaci w opowieści jest nazywany odnalezieniem Świętego ______. 3. Henryk ______, jeden z matematyków, którzy rozszyfrowali kod Enigmy. 4. Ktoś, kto stracił wzrok po piątym roku życia. 5. Nazwa nowej Komisji Studenckiej, powołanej przez Samorząd w celu sporządzenia postulatów do nowego statutu. 1. 6. Popularne określenie na Strefę Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. 2. 7. Uniwersytet ________ – tytuł przyznawany 3. najlepszym uczelniom w kraju. 4. 8. ______ Grzybów, polski projekt gry alternatywnej rzeczywistości. 5. 9. Skrót programu, w ramach którego finan6. sowany jest projekt „Uniwersytet Młodego 7. Dziennikarza”. 10. Przed wojną nazywane polskim Davos. 8. 11. System, który pozwala na rejestrację ru9. chów i późniejsze wykorzystanie ich przy two10. rzeniu animacji, to motion _______. 12. Twórca pojęcia „eugeniki”. 11. 13. Miejsce do cumowania i postoju jachtów. 12. 14. ______ vu – oznacza „nigdy nie widziane”. 13. 15. Nazwa testu dla niepiśmiennych rekrutów. 16. Stan w Ameryce, w którym autostopowicze 14. zginęli z rąk seryjnych morderców. 15. 17. Numer reaktora, którego awaria spowodo16. wała katastrofę w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. 17.

HASŁO: „________ _____ ____ każdego trudu” . – Arystoteles



LETNIE GRANIE PRZEDSTAWIEŃ TEATRALNYCH

7-16 czerwca 2019


maj/czerwiec 2019


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.