MAGAZYN BEZPŁATNY
kwiecień/maj 2018 ISSN 1739-1688
Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego
Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement” Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii, ul. Bankowa 14, sala 410a, 40-007 Katowice www.magazynsuplement.us.edu.pl, e-mail: magazyn.suplement@gmail.com, www.facebook.pl/magazynsuplement, www.instagram.com/magazynsuplement Redaktor Naczelna: Martyna Gwóźdź (martynaewagwozdz@gmail.com) Zastępca Redaktor Naczelnej: Dawid Milewski (dawid.milewski@interia.eu) Skład graficzny: Maja Seweryn (www.majaseweryn.com) Zespół korektorski: Monika Szafrańska, Dawid Milewski, Natalia Kubicius, Aleksandra Podufalska, Aleksandra Stupera Grafika na okładce: Grzegorz Chudy (www.grzegorzchudy.pl) Zdjęcia wizerunkowe: Aleksandra Wajdzik Grafika: Maja Seweryn (www.majaseweryn.com) Rysunki: Maja Seweryn Zespół redakcyjny:
Martyna Gwóźdź
Dawid Milewski
Monika Szafrańska
Maja Seweryn
Justyna Kalinowska
Dominika Gnacek
Michał Denysenko
Adrian Koza
Karolina Donosewicz
Anna Gawlik
Agnieszka Żeliszewska
Robert Jakubczak
Adrianna Helena Mrowiec
Aleksandra Podufalska
Patryk Osadnik
Martyna Urban
Marta Szołtysik
Natalia Kubicius
Karolina Maga
Michał Słoniewski
Katsiaryna Kalyska
Daria Holeczek
Alicja Przybyło
Aleksandra Wajdzik
Rita Miernik
Tomasz Kern
Martyna Halbiniak
Aleksandra Stupera
W magazynie zostały użyte materiały z banków zdjęć: www.pexels.com, www.pixabay.com i www.wikipedia.org.
6
Organizacje studenckie bez tajemnic: Koło Kultury Języka Polskiego UŚ | Agnieszka Żeliszewska Poprawna polszczyzna w dobie mediów społecznościowych
10
Schronisko dla miłości | Anna Gawlik
12
Mój redaktor to fanatyk dziennikarstwa! | Michał Denysenko
14
Nadzieja trzech pokoleń | Patryk Osadnik
16
… i żyli długo i online | Martyna Halbiniak
18
Kto pod kim doły kopie? | Alicja Przybyło
20
Apetyt na jutro | Dominika Gnacek
22
Potworna rzeczywistość? | Adrianna Helena Mrowiec
26
Magia wirtualności | Robert Jakubczak
28
Co gryzie słuchacza? | Adrian Koza
30
Sztuka czytania | Daria Holeczek
32
Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Monika Szafrańska, Marta Szołtysik, Michał Denysenko, Robert Jakubczak
Jak zmienić los porzuconych zwierzaków, czego unikać i jak postępować?
Pasty – nie jesz, czytasz. I nie możesz przestać
Reprezentacja Polski – we wspomnieniach ojca powód do dumy, dla syna rozczarowanie. Czym jest dla nich Mundial w Rosji?
Portale randkowe – smutna konieczność czy realna możliwość na #truelove?
Złap mnie, jeśli potrafisz – najsłynniejsze ucieczki z więzień
Taką GOTUJĄ nam przyszłość, czyli o tym, jak się mają grzyby do czekolady, a kuchnia molekularna do wody
Słowiańskie potwory przetrwały. Jak bronić się przed bestiami we współczesnym świecie?
Psychologiczne mechanizmy wykorzystywane przez twórców gier komputerowych
Czy stacje radiowe spełniają muzyczne oczekiwania odbiorców?
Nowe horyzonty, czyli jakie typy studentów można spotkać w czytelni
Po swojemu, czyli jak? W tym roku wiele instytucji działających na Uniwersytecie Śląskim obchodzi swoje pełne rocznice. W ich gronie znalazł się sam Uniwersytet, który właśnie kończy 50 lat. „Suplement” też ma swoje święto – 15-lecie istnienia. Początki Magazynu były trudne. Pierwsi redaktorzy „Suplementu” wspominają, że wszystko musieli robić sami i wszystkiego uczyć się od podstaw. Od programów graficznych, poprzez narzędzia edytorskie, aż po sam druk. Nie było mnie przy powstawaniu początkowych numerów Magazynu, ale dzisiaj mogę powiedzieć, że cieszę się ze współpracy z osobami, które znają się na rzeczy. Każdy z nas, członków redakcji, przejawia inne umiejętności. I choć w dzisiejszych czasach popularna jest wielozadaniowość, miło jest patrzeć na ludzi mających różne talenty, których może sama nigdy nie będę mieć. Ta wzniosła chwila, jaką są urodziny „Suplementu”, może stać się nie tylko powodem do świętowania, ale także motorem refleksji. Nie chcę mówić: „Kiedyś to były czasy”, bo najlepszy czas jest dla nas tu i teraz, choć wciąż staramy się rozwijać „Suplement” tak, aby każdy znalazł w nim coś dla siebie. Piszemy o tym, co nas ciekawi, wierząc, że zaciekawi też Ciebie. Zastanawiam się również, co studenci myślą o Uniwersytecie Śląskim. Czy czują się dobrze w jego murach? Świat w mojej głowie dzieli się na dwa mniejsze – ten czarno-biały i ten w różowych okularach. Są ci, którzy tylko narzekają, i ci, którzy cieszą się, że tutaj są – działają, rozwijają się. Czy trzeba ich oceniać? Pewnie każdy z nas robi to codziennie, w imię wolności słowa, która podpowiada: nie blokuj w sobie narzekania (Polaku!). A ja, jako optymistka, staram się widzieć same plusy. Przekłada się to też na inne dziedziny życia: cieszmy się, studiujmy i dajmy to robić innym... Po swojemu. Wszystkiego dobrego, Uniwersytecie, wszystkiego dobrego, dobrzy ludzie!
Redaktor Naczelna Martyna Gwóźdź
Organizacje studenckie bez tajemnic:
Koło Kultury Języka Polskiego UŚ Poprawne wysławianie się często jest spychane na dalszy plan, co świadczy o nas samych. O tym, dlaczego tak się dzieje i jak można temu zaradzić, porozmawiałam z Małgorzatą Grzonką, przewodniczącą Koła Kultury Języka Polskiego.
A
AŻ: Na waszym fanpage’u można znaleźć informację, że członkowie Koła „poszukują rozwiązań rozmaitych problemów językowych, niestrudzenie tropią wszechobecne błędy językowe i zastanawiają się, co zrobić, by ich uniknąć”. A poza tym czym jeszcze się zajmujecie? Czy organizujecie jakieś warsztaty, zajęcia, wyjazdy? MG: Tropienie błędów językowych i poszukiwanie rozwiązań problemów, z jakimi borykają się użytkownicy polszczyzny, to oczywiście namiastka tego, czym się zajmujemy. Znajomość wyrażeń, których zapis sprawia Polakom trudności, jest jednak podstawą do podejmowanych przez nas działań popularyzujących poprawną polszczyznę. Swoją wiedzą staramy się dzielić ze wszystkimi – zarówno odpowiadając na pytania kierowane do Poradni Językowej Uniwersytetu Śląskiego, jak i realizując projekty związane z promowaniem poprawnej polszczyzny wśród dzieci, młodzieży i dorosłych. W ramach tego organizujemy konkursy, warsztaty, gry i zabawy językowe, które umożliwiają uczestnictwo osobom w różnym wieku. Prowadzimy zajęcia poprawnościowe w szkołach
tekst: Agnieszka Żeliszewska – a.zeliszewska@gmail.com str. 6
podstawowych i liceach – czasem uczniowie przyjeżdżają do nas, a czasem my wyjeżdżamy z warsztatami do ich szkół. Wśród ważniejszych inicjatyw Koła można wymienić np. piknik rodzinny Indiańska wioska dobrej komunikacji organizowany w Chorzowie, terenową grę językową Na tropie języka i w poszukiwaniu lepszej komunikacji, konkursy: Ich dziesięciu i jeden wyjątek oraz Językowe koło fortuny. Co roku uczestniczymy także w organizowanym na katowickim rynku Jarmarku Wiedzy. W 2016 roku gościnnie wzięliśmy udział w programie telewizyjnym Brawo polski!. Jednym z ważniejszych tegorocznych wydarzeń jest zaś współpraca przy organizacji ogólnopolskiego konkursu na esej – tutaj, poza popularyzacją polszczyzny wśród studentów, sami będziemy mogli sprawdzić się w roli oceniających poprawność nadesłanych tekstów i podszkolić własne umiejętności. Może bowiem zdarzyć się tak, że ktoś, pisząc esej, zastosuje ciekawy archaizm albo stworzy własne neologizmy. Takie obcowanie z cudzym tekstem, napisanym na odpowiednim poziomie, jest niezwykle rozwijające.
Polszczyznę popularyzujemy również w internecie, publikując na fanpage’u m.in. ciekawostki językowe, wskazówki poprawnościowe dla uczniów i studentów czy rozwiązania aktualnych sporów językowych.
C
Czy uważasz, że działania w mediach społecznościowych to skuteczny sposób na dotarcie do młodych użytkowników języka i uświadamianie ich w kwestiach poprawnej polszczyzny? Jeśli tak, to dlaczego? Media społecznościowe zdecydowanie są najskuteczniejszym sposobem na dotarcie do młodych osób – w końcu, jak mówi powszechne wśród młodzieży powiedzenie, „nie masz konta na Facebooku – nie żyjesz”. Nie jestem jednak przekonana, czy uniosą one ciężar uświadamiania ludzi w kwestiach poprawnej polszczyzny. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że są pewną przeszkodą w przekazywaniu tej wiedzy językowej. Wiąże się to przede wszystkim z tym, iż wielu użytkowników polszczyzny, publikując posty na Facebooku czy Twitterze, nie zastanawia się nad tym, czy popełnia błąd. Facebookowicze, zwłaszcza ci sławni, nie biorą pod uwagę tego, że ich posty czytają czasem tysiące osób; nie myślą o tym, że niejako kształtują oni kompetencje językowe innych użytkowników i nie przejmując się niczym, w mediach społecznościowych posługują się polszczyzną niestaranną, nierzadko zawierającą wulgaryzmy, nie wspominając już o błędach, jakie popełniają. Mimo to uważam, że – ze względu na stale rosnący dostęp do internetu – media społecznościowe odgrywają dobrą rolę w uświadamianiu ludzi w kwestiach poprawnej polszczyzny. Serwisy społecznościowe niezwykle sprzyjają bowiem interakcji z odbiorcą, angażują go w tworzenie treści, dzielenie się poglądami i dyskusję. Pozwalają na swobodną wymianę zdań z ludźmi żywo zainteresowanymi językiem polskim, z którymi bezpośrednie spotkanie byłoby niemożliwe. Słowo klucz to „zainteresowani”. Dzięki kontom na Facebooku czy kanałom na YouTubie docieramy głównie do osób, które interesują się danymi zagadnieniami. Jeśli ktoś nie wykazuje chęci i zainteresowania tematem, to nie polubi fanpage’a naszego koła czy nie zasubskrybuje kanału Mówiąc Inaczej. Z tym radzimy sobie, organizując warsztaty w szkołach podstawowych i liceach dla wybranych klas – w nich już biorą udział wszyscy uczniowie.
P
Poprawna polszczyzna powinna stanowić ważny element życia każdego z nas, jednak nie zawsze tak się dzieje. Dlaczego? Skąd wzięła się taka niedbałość o poprawność mówienia czy pisania? To prawda. Współczesny język młodzieży cechują niestaranność, bylejakość, zubożenie słownictwa, a także tendencja do ekonomizacji języka. Ze względu na styl życia, wszechobecny pośpiech i rozwój nowych technologii człowiek coraz częściej porozumiewa się skrótowo i szybko. Codzienna gonitwa za życiem spowodowała, że człowiekowi wydaje się, iż nie ma czasu na poprawne oraz przemyślane formułowanie wypowiedzi i wyrażanie myśli. Celowo używam wyrażenia „wydaje się”,
ponieważ na rzeczy dla nas ważne zawsze znajdziemy chwilę. A jedną z istotnych kwestii w życiu powinna być właśnie dbałość o kulturę języka. To ona przecież kształtuje osobowość i kreuje nasz wizerunek w społeczności. Jeśli ktoś nie dba o poprawną polszczyznę, niepotrzebnie sam sobie szkodzi, a przy okazji szkodzi społeczeństwu, szerząc błędne formy. Niepokojącym zjawiskiem w przypadku poziomu kultury języka u dzieci jest również jego wulgaryzacja, która powoduje, że ów poziom stale się obniża. Przeciętny Polak ma obojętny stosunek do znaków przestankowych, ortografii czy kultury języka polskiego. Przecinki stawia na wyczucie, mniej dbając o interpunkcję niż o ortografię. Używa wyrazów modnych, modyfikuje związki frazeologiczne, niepoprawnie odmienia własne nazwisko. Ba! Niektórzy nadal, mimo powstałych kilkunastu bądź nawet kilkudziesięciu opracowań na ten temat, twierdzą, że ich nazwisko jest absolutnie nieodmienne. O poziomie świadomości językowej świadczą już rodzące się na co dzień w nas wątpliwości, czy wypada użyć jakichś wyrazów oraz jak je poprawnie napisać.
C
Co zrobić w sytuacji, gdy większość używa jakiegoś słowa, które uważane jest za błąd? Czy po czasie staje się ono poprawne? Jeśli chodzi o uznanie czegoś za poprawne lub błędne, to warto odwołać się do triady: norma, system, uzus. System obejmuje wszystkie elementy języka, które pozwalają na regularne budowanie wyrazów i połączeń wyrazowych, np. takie formy narzędnika liczby mnogiej: „kotami”, „psami”, „panami”. Norma jest wyborem niektórych z nich – tych aprobowanych przez środowisko, używanych przez większość społeczeństwa i uznawanych za poprawne, np. „nie
str. 7
zasypiać gruszek w popiele”, „zgubiłem but”, „poszedłem”, „w każdym razie” (a nie: „nie zasypywać gruszek w popiele”, „zgubiłem buta”, „poszłem”, „w każdym bądź razie”). Uzus to z kolei pojęcie szersze niż norma. Obejmuje bowiem także takie elementy językowe, których używa się w niektórych środowiskach, a przez wielu Polaków nie są one jednak uznawane za poprawne. Odpowiadając na pytanie, czy słowo niepoprawne, lecz używane przez większość społeczeństwa może zostać uznane za poprawne: możliwe są przesunięcia pionowe uzus – norma. Norma jest czymś, co ulega zmianom. Przykładem niech będzie sformułowanie „odnośnie (czegoś)” uznane niedawno za poprawne, należące zatem do normy. Dziś wyraz „odnośnie” pojawia się w Wielkim słowniku ortograficznym PWN samodzielnie, a jeszcze w poprzednim wydaniu można było znaleźć jedynie formę „odnośnie do”. Uzus obejmuje zarówno elementy powszechnie występujące w języku – a więc formy błędne i takie, które dopiero zostaną poddane ocenie normatywnej – jak i te zgodne z normą. Przykładem form należących do uzusu są np. błędne: „szłem”, „poszłem”, „wziąść”, „w każdym bądź razie”, „po najmniejszej linii oporu”, a także wulgaryzmy. Granice pomiędzy systemem, uzusem i normą nie są postawione sztywno, ponieważ to, co dziś wchodzi w zakres normy, jutro może mieć swoje miejsce w uzusie i odwrotnie. Świat się zmienia i język również.
N
Najpopularniejszym słowem w 2017 roku zostało „XD”. Co o tym sądzisz? Czy to język podąża za nami, czy my za językiem? Prawda jest taka, że najwięcej głosów oddano na „sztos”, a na drugim miejscu uplasował się „dwudzionek”. Dwa słowa, które otrzymały największą liczbę głosów, zostały jednak zdyskwalifikowane przez komisję. Pierwsze ze względu na to, że „sztos” został laureatem plebiscytu w 2016 roku, „dwudzionek” zaś został uznany przez językoznawców za purystyczny pomysł zastąpienia „weekendu” – wyśmiewany swego czasu już przez Juliana Tuwima. Mnie podoba się „smartwica” oznaczająca chorobliwe uzależnienie od telefonu. Jest też „ogarnąć”, „nieogar”, „spoko”, „rozkmina”. Przyznam szczerze, że nawet nie potrafię sobie wyobrazić użycia „XD” w polszczyźnie mówionej. Od zawsze było ono znakiem graficznym i, moim zdaniem, powinno zostać w piśmie, nie wchodząc do odmiany mówionej języka polskiego. Językoznawcy twierdzą, że „XD” jest rzeczownikiem, może być wykrzyknikiem, partykułą, przymiotnikiem, przysłówkiem.
Może zatem zastępować niesłychanie dużo części mowy. Młodzi ludzie czują się najlepiej w formach o uproszczonej składni – prościej jest bowiem napisać „XD” lub wkleić ikonkę z roześmianą do łez twarzą, niż silić się na długie opisowe reakcje. Myślę, że to podążanie języka za nami i nasze za językiem jest obustronne. Ogromny wpływ na kształtowanie się współczesnej polszczyzny mają właśnie media społecznościowe – czasem dobry, czasem zły.
W
W jaki sposób można zadbać o zwiększenie świadomości na temat poprawnej polszczyzny w społeczeństwie? Moim zdaniem należy podejmować wszelkie inicjatywy, których celem jest właśnie podniesienie kompetencji językowych. Warto organizować warsztaty, zajęcia poświęcone kulturze języka polskiego, debaty, dyskusje czy wykłady. Ze względu na to, jak ogromny wpływ na młodych ludzi mają media społecznościowe, myślę, że dobrym rozwiązaniem jest popularyzacja języka polskiego (tego poprawnego!) właśnie w internecie. Poza tym warto podejmować takie działania, które zorientowane są na zadania, na interakcję z odbiorcami, np. dzieci najchętniej uczą się poprzez zabawę, dlatego dobrym pomysłem jest włączanie elementów grywalizacji do nauczania. Jeśli interesuje Was temat poprawnej polszczyzny, jesteście zainteresowani współpracą z Kołem Kultury Języka Polskiego lub chcielibyście zasilić jego skład – zapraszamy do odwiedzenia fanpage’a: www.facebook.com/ kolokulturyjezyka.
Schronisko dla miłości Spór dotyczący używania słowa „adopcja” w odniesieniu do zwierząt nie ustaje. Adoptuje się dziecko, ale czy możemy posługiwać się tym określeniem również w przypadku psa czy kota ze schroniska? Wiele osób twierdzi, że nie powinno się porównywać adopcji zwierząt do adopcji ludzi, gdyż wpływa to źle na samopoczucie dzieci. Porzućmy jednak kwestię semantyki, a skupmy się na zasadniczym problemie, jakim jest pomoc zwierzętom. Niektórzy wciąż nie zdają sobie sprawy z tego, że czworonogi też nas potrzebują. Co więcej, często to właśnie one pomagają nam – wpływają na nasze życie. Tylu ludzi marzy o rasowym, wytresowanym zwierzaku. Warto jednak zajrzeć do schronisk. Jest tam wiele zwierząt, które czekają na nowego właściciela i, tak jak my, potrzebują miłości oraz pragną same ją dać. Bezinteresownie. Zwierzęta towarzyszą nam od wieków Oswojenie psa jako zwierzaka domowego miało miejsce piętnaście tysięcy lat temu na terenie Azji Wschodniej lub Afryki, z kolei kota udomowiono „odrobinę” później, bo w 5500 roku p.n.e. w Nubii. Ludzie są więc związani ze zwierzętami od tysięcy lat. Te poprawiają im nastrój, są oparciem emocjonalnym, obiektem troski. Dlaczego więc schroniska są obecnie stale przepełnione? To wina zwierząt, bo są złe? Żadne zwierzę nie jest złe! Źli są ludzie, którzy wyrządzają im i sobie nawzajem krzywdę. Zwierzę nie potrafi się bronić, tak jak człowiek. Większość zależy od jego opiekuna i decyzji, jakie podejmuje. Ludzie dzielą się na dwie grupy: pierwsza z nich, dosyć liczna, porzuca swoich pupili, nie troszcząc się o ich los; druga grupa, stale powiększająca się, pomaga zwierzętom, organizuje akcje charytatywne i wspiera schroniska.
Dlaczego porzuca się zwierzęta? Oczywiście nie stanowi to zagadki. Są głośne, brudzą, domagają się jedzenia, wyprowadzania na spacer. Dla niektórych ludzi to uciążliwe i na dłuższą metę nie do przyjęcia. Kolejna kwestia to dzieci. Ile razy zdarzyło się, że piesek czy kotek podarowany jako prezent świąteczny przestał być uciechą, a stał się problemem? Alergie to również częsty powód pozbywania się pupili. Problem pojawia się też w wakacje, gdy nie wiadomo, co zrobić ze zwierzętami. Oddawanie ich do schronisk jest jeszcze rozwiązaniem do przyjęcia. O wiele gorsze jest porzucanie w lasach, na pustej przestrzeni, zagładzanie lub zabijanie. Czy takich ludzi dosięgnie kiedyś sprawiedliwość? Plusy adopcji Przede wszystkim jest prawie bezpłatna. Zwierzę ze schroniska przed zabraniem do nowego domu zostaje zaszczepione i zbadane. Może niewielu patrzy na to z tej strony, ale zabranie ze schroniska jest uratowaniem życia. Daje poczucie niesamowitej, nieziemskiej mocy. Przyjaźni nie zawiera się tylko z ludźmi. Zwierzęta nie oczekują od człowieka perfekcji, chcą tylko być kochane i mieć dach nad głową. Żadne stworzenie nie jest przystosowane do życia w klatce. Dużego psa łatwiej nauczyć zasad panujących w domu niż szczeniaka.
tekst: Anna Gawlik – ann.gaw08@gmail.com | zdjęcia: Rafał Warchulski – www.architektwspomnien.pl str. 10
Porady i uwagi Przed podjęciem decyzji należy się bardzo dobrze zastanowić, czy jesteśmy w stanie poświęcić zwierzęciu wystarczającą uwagę, czy zapewnimy mu lepszy byt, czy nie stanie się problemem trudnym do rozwiązania. Najlepiej najpierw podjąć decyzję o adopcji psa czy kota, a dopiero później przeglądać zdjęcia na blogach, stronach lub udać się osobiście do schroniska. Działanie pod wpływem impulsu i emocji jest niebezpieczne. Trzeba też pamiętać o tym, że zachowanie zwierzaka w schronisku, nawet podczas spaceru, nie jest zazwyczaj adekwatne do jego prawdziwego charakteru w naturalnym środowisku. Przykładowo, pies, który w schronisku odmawia sobie jedzenia, po oswojeniu z nowym domem staje się bardzo łakomy. Podobnie może być z wyciem lub szczekaniem. Przed przyprowadzeniem zwierzaka do domu warto wcześniej zaopatrzyć się w pożywienie, legowisko i inne przydatne przedmioty. Ważna kwestia to również kąpiel (zwłaszcza psa). Mile widziany jest też zakup jakiejś karmy dla zwierząt, które muszą zostać w schronisku. Promocja Dzisiaj o wiele lepiej niż kiedyś rozwinięta jest sieć stron, blogów, portali dotyczących pomocy zwierzętom. Dzięki fundacjom takim jak Jestem głosem tych, co nie mówią, Niechciane i Zapomniane, SOS dla Zwierząt, Azyl pod Psim Aniołem i wielu, wielu innym mnóstwo psów i kotów otrzymało pomoc. Należy również wspomnieć o dużej roli portali społecznościowych, na których powstają specjalne profile, bardzo często należące do osób prywatnych chcących przyczynić się do pomocy czworonogom. Prym wiedzie tutaj Facebook. Po wpisaniu w wyszukiwarkę odpowiedniego hasła pojawia się niezliczona liczba stron i fanpage’ów. Jednym z najpopularniejszych jest Wieśka – my life after adoption. Strona przedstawia nam suczkę Wieśkę, która została adoptowana przez
Zofię Zborowską. Aktorka w przezabawny sposób prezentuje świat z punktu widzenia psa. Strona bogata jest w zdjęcia z podróży i spotkań ze sławnymi ludźmi. Samo ich oglądanie wywołuje u człowieka niesamowite emocje i chęć wspierania. Promowanie adopcji i ujawnianie sprawców znęcania się nad zwierzętami są niezwykle ważne. Również media tradycyjne nie pozostają obojętne. W 2015 roku w TVP2 ruszył program Przygarnij mnie, w którym przedstawiane były losy siedmiu psów adoptowanych przez artystów i celebrytów. Adopcja nie jest jedyną formą pomocy Część ludzi uważa zapewne, że adopcja jest jedynym sposobem na pomoc. Niekoniecznie, gdyż wystarczy przynajmniej raz w miesiącu przelać pewną kwotę na schronisko w swoim mieście albo samemu zakupić karmę, legowiska, smycze, zabawki. Jeśli nie można zabrać zwierzaka do domu, to trzeba ułatwić mu życie w zamknięciu. Mile widziana jest też pomoc jako wolontariusz, który wyprowadza psy na spacery, dba o nie i bawi się z nimi. Jeśli jesteście świadkami krzywdy wyrządzanej zwierzęciu przez człowieka – nie bójcie się reagować! Jakakolwiek pomoc jest lepsza niż jej brak.
Zdjęcia zostały wykonane w schronisku dla zwierząt w Częstochowie.
Mój redaktor to fanatyk dziennikarstwa! Pół redakcji zawalone rękopisami najgorsze. Średnio raz w miesiącu ktoś wdepnie w leżący na ziemi spinacz czy długopis i trzeba wyciągać w szpitalu, bo mają zadziory na końcu. Można by tak parafrazować jeszcze długo, ale właśnie ktoś napisał „nk pastę o Żydzie w Fable”. Oho, będzie ban.
Nic nie rozumiecie? Nie szkodzi. Spróbuję wyjaśnić co nieco, skoro jesteście takimi „normikami” (osobami, które nie rozumieją konkretnego niszowego nurtu i nie nadążają za nim) jak Redaktor Naczelna niniejszego magazynu, która nieopatrznie zgodziła się na publikację tego artykułu. Skąd ten makaron?! Copy+paste, „kopypasta”, „pasta”. Stąd nazwa, ale w zasadzie czego? Tzw. pasty, bo o nich tu mowa, to publikowane w sieci historie, wielokrotnie przeklejane na kolejne strony internetowe, które w końcu zaczynają żyć własnym życiem. Najczęściej są pisane w pierwszej osobie, a głównym ich bohaterem jest Anon Piwniczak, czyli anonimowa postać w młodym wieku, która niemal nie odchodzi od komputera w piwnicy w domu rodziców (trochę „przegryw”). Pasty mają też kilka innych cech charakterystycznych, z których jednak żadna nie jest sztywną regułą. Większość ma bawić i często nie jest to humor wysokich lotów lub po prostu nie dla każdego. Są więc takie, które obracają się wokół fekaliów czy seksu. Pojawiają się twory mocno kontrowersyjne, dotyczące na przykład papieża Polaka, Jurija Owsienki, Jonasza Korana Mekki (tudzież innych alter ego JKM) lub pewnego austriackiego akwarelisty, a także innych postaci, których jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest w pełni nieprzypadkowe. Inne tego typu motywy to choćby wplatanie we wszystkie możliwe miejsca liczby 2137 (rozpoznanie jej możecie potraktować jako swego rodzaju sprawdzenie, na ile jesteście gotowi na pasty). Nie ma co się czarować, wulgaryzmów w tych tworach również nie brakuje, a poprawność gramatyczna wcale nie jest oczywistością. Koneserzy wiedzą zresztą, że nie wystarczy wymieszać kilku popularnych fraz, postaci i dorzucić odrobinę przekleństw, by powstała dobra pasta. Żart musi tkwić w czymś innym, a może zdarzyć się i tak, że nie ma go wcale. Dlatego właśnie drugą stroną medalu jest istnienie past, które spełniają to kryterium. Skrywają one naprawdę błyskotliwe nawiązania do popkultury czy nawet literatury pięknej lub historii, a zawarte w nich zwroty akcji wprost wprawiają w osłupienie. Są i takie twory, w których nie ma zupełnie nic śmiesznego, a mimo to internetowa społeczność
uważa je za jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek powstały. To pasty „feelsowe”, poruszające, których najlepszym i najbardziej znanym przykładem jest historia Irlandczyka OB (Osiem Browarów). Ona potrafi zmiękczyć serca nawet najtwardszych i nieczułych internautów. Wzrusza bardziej niż niejedna filmowa produkcja, w którą wpakowano ogromne pieniądze. To już w zasadzie klasyk. Mówienie o klasykach w przypadku „historyjek z internetu” wcale nie jest przesadą. Najlepszym tego dowodem niech będzie sparafrazowana przeze mnie na początku tego tekstu pasta „Mój stary to fanatyk wędkarstwa”, która w Polsce jest prawdopodobnie najpopularniejszym tworem tego typu. W dużym skrócie: w utworze tym narrator (anonimowy student) opowiada o swoim ojcu, którego obsesja na punkcie wędkarstwa jest nie tylko uciążliwa, ale momentami wręcz niebezpieczna. Ta niepozorna historia doczekała się już tak wielu przeróbek, wersji z innej perspektywy, spin-offów i innych utworów inspirowanych, że nie sposób ich wszystkich zliczyć. Najbardziej spektakularnym dziedzictwem opowieści napisanej przez tajemniczego Malcolma XD jest jednak film krótkometrażowy Fanatyk, który miał swoją premierę, dla szerokiej publiczności, 24 grudnia 2017 roku na platformie Showmax. W rolę Starego wcielił się Piotr Cyrwus (znany najbardziej z roli uwielbianego przez wszystkich Polaków Ryśka z Klanu), a obok niego wystąpili m.in. Marian Dziędziel (przedstawiciel najwyższej aktorskiej półki) oraz Dariusz Kowalski (którego mistrzowską kreacją na zawsze pozostanie naczelny drań polskiej telenoweli, czyli Janusz Tracz z Plebanii). Już same nazwiska świadczą o tym, że choć geneza filmu jest nie do końca poważna, to sama produkcja okazuje się w pełni profesjonalna. Średnia ocen na Filmwebie, wynosząca 7,0 (przy prawie 14 tys. głosów), nie jest może idealnym wyznacznikiem jakości efektu końcowego, ale daje na nią pewien pogląd. Z kolei reakcja postaci granej przez Cyrwusa na wieść o śmierci byłego kolegi, Zbyszka, ma szansę stać się jedną z kultowych scen polskiego kina. Nie zacytuję jej tu ze względu na wszechobecną cenzurę, ale zapewniam, że 33 minuty przed ekranem mogą spodobać się także tym, którzy wcześniej nie czytali pierwowzoru.
tekst: Michał Denysenko – michal.denysenko@gmail.com – www.cogryziedenysa.blogspot.com | rysunki: Maja Seweryn – www.majaseweryn.com str. 12
Bode, manuj! Mówiąc wprost: jest naprawdę dobrze. Fanatyk, a za nim inne pasty, to już nie nisza. O filmie pisały przeróżne portale, w dużej mierze branżowe, ale nie tylko. Wszak temat pojawił się między innymi na Natemat.pl, TVN24.pl, Wyborcza.pl, ale też Wpolityce.pl. Śmiało można go więc uznać za uniwersalny. W końcu pasty traktują o niemal wszystkim i prawie każdy znajdzie takie, które będą odpowiadały jego poglądom, ale też wiele takich, które go rozdrażnią. Bądź co bądź wiele past z założenia ma szkalować (choć oczywiście na zasadach żartu) zjawiska, przedmioty czy grupy ludzi. Wszystko to można zaobserwować w jednej z największych polskich społeczności skupiających sympatyków tych przeklejanych historii (pomijając portale, które nie zajmują się wyłącznie nimi, typu Wykop.pl). Mowa o facebookowej grupie o niezwykle zaskakującej nazwie: Sekcja past, która liczy już ponad 57 tys. członków. To tu można przeczytać ogromną liczbę past, komentować je, dyskutować o nich, a nawet publikować własne. Mogłoby się wydawać, że taka internetowa społeczność to miejsce, w którym wolno wszystko. W rzeczywistości jednak w grupie obowiązuje surowy regulamin niczym w słynnym Podziemnym kręgu. Na szczęście żadna z dwudziestu dziewięciu zasad nie zabrania mówienia o Sekcji poza Sekcją, ale są wśród nich niemal równie surowe. Kluczowa i bezwzględnie egzekwowana reguła mówi, że w grupie można publikować jedynie pasty lub prośby o nie. Jej nieprzestrzeganie w zasadzie gwarantuje szybkiego i jakże pospolitego bana. Jestem przekonany, że co najmniej kilka osób zostało wydalonych z grupy za opublikowanie linku do strony filmu Fanatyk na Filmwebie z komentarzem: „Jeeej, robią film na podstawie pasty!”. Inne zasady to choćby zakaz proszenia o pasty, które można w łatwy sposób znaleźć przez wyszukiwarkę grupową lub internetową, czy też o wspomnianą na początku pastę o Żydzie w Fable. To swego rodzaju mityczna pasta, której wszyscy poszukują. Nie dajcie się nabrać, gdy wyda Wam się, że na nią trafiliście. Będzie to podróbka, bowiem prawdziwa pasta… nie istnieje! Reguły zabraniają też m. in. wrzucania linków do jakichś przedziwnych treści z komentarzem w stylu „nk pastę o tym” („nk” – niech ktoś). To prośba, by ktoś napisał pastę nawiązującą do opublikowanej treści i wydawałoby się, że akurat to jak najbardziej pasuje do idei Sekcji past. Rzecz w tym, że dla takich potrzeb powstała osobna grupa: Sekcja past – napiszcie mi pastę, niejako podsekcja pierwszej (zresztą niejedyna). To dopiero pokazuje bogactwo społeczności! Przy tej ilości członków nie da się jednak wyłapać wszystkich pogwałceń regulaminu. Stąd częste komentarze o treści „bode, manuj”, będące wariacją na temat „mode, banuj”, czyli hasła mające zachęcać moderatora do usunięcia danego OP-a („original postera” – pierwszego publikującego) w przypadku złamania przez niego regulaminu. To jednak mało skuteczna metoda i administratorzy zachęcają, by zamiast tego korzystać po prostu z opcji „zgłoś post”.
Komentarze to zresztą i tak osobny świat. Oprócz wymienionych powyżej królują w nich „złoto” i wariacje na jego temat, gdy ktoś wrzuci coś naprawdę dobrego, a także rozmaite wersje „usuń to”, także niecenzuralne, gdy pasta zostanie oceniona jako kiepska. Najpopularniejszym komentarzem jest chyba ten o treści „.”. Zwykła kropka? Ależ skąd! To „taktyczna kropka do obserwowania tematu”, zostawiana wtedy, gdy ktoś poprosił o pastę, która zainteresowała również komentującego. Kropka ta występuje też w wariancie z twarzą, na przykład jako „taktyczna Kinga Duda do obserwowania tematu”. Niektórzy walczą z tego typu komentarzami, twierdząc, że można po prostu skorzystać z opcji „obserwuj post”. Ataki te są jednak odpierane argumentem o zwiększaniu w ten sposób popularności danego wpisu. Nie zdradzę innych tricków ułatwiających poruszanie się w świecie past. Musicie je odkryć sami. W pierwszych chwilach wydaje się, że zachowania amatorów past są chaotyczne i dziwne, ale z biegiem czasu zaczyna się je rozumieć. Trzeba tylko poświęcić trochę uwagi pastom i celebrującej je społeczności. Nitka się ciągnie! Uważajcie jednak, jeśli zechcecie zapoznać się ze światem past – to wciąga. Anonimowe Wyznania? Te są dla amatorów. Historie dotyczące załogi tankowca Lotus czy wieloczęściowa opowieść o lokatorze widmo to dopiero rzeczy, na które warto marnować swoje wolne chwile. Czas spędzany z pastami zaczyna się ciągnąć niczym dobra nitka tematyczna (sytuacja, w której ktoś prosi o wszystkie pasty związane z danym tematem, na przykład szkalujące fanów anime). Mózg po wchłonięciu dużej liczby past zaczyna inaczej pracować. Powstają w nim abstrakcyjne konstrukcje niczym te nadające się w sam raz do „postpastawki”, czyli podsekcji Sekcji past, w której publikowane są twory przedkładające formę nad treść. To bardziej zabawa słowem niż opowiadanie historii. Krótki przykład autorstwa niżej podpisanego: >psycholog >psycholożka >psycholoszka Nie rozumiecie? Nie bawi Was to? Wcale się nie dziwię, ale wszystko przychodzi z czasem. Jeśli macie więc ochotę dołączyć do Sekcji past lub innych, podobnych społeczności, zróbcie to śmiało. Później jednak, gdy Wasza psychika zostanie już skrzywiona, nie mówcie, że nikt Was nie ostrzegał. I jeszcze jedno: na samym początku przeczytajcie regulamin.
#pasta #heheszki #fanatyk #anon #janusz #przegryw
Nadzieja trzech pokoleń – 1974! Deyna, Lato, Szarmach... legendarne Orły Górskiego i „mecz na wodzie”, którego nigdy nie wybaczę Niemcom. Gdyby nie to, bylibyśmy mistrzami świata! – Korea-Japonia w 2002 roku. Oczywiście odpadliśmy w grupie. Za to piłkę z tego Mundialu mam cały czas na półce, kopiemy nią z Piotrkiem w salonie, Marzena nas za to prędzej czy później wyrzuci z domu. – Mundial, który najlepiej wspominam? Mam nadzieję, że to będzie ten w Rosji. Złota era polskiej piłki przypada na lata 70. i początek 80. XX wieku. To wtedy Polacy dwukrotnie zdobyli trzecie miejsce Mistrzostw Świata, sięgnęli też po srebrny i złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Później nasza reprezentacja zaliczyła kilka wzlotów i wiele spektakularnych upadków, a sam awans na międzynarodowe imprezy okazał się dla niej nie lada sukcesem. Po dojściu do ćwierćfinału EURO 2016 i odpadnięciu z zwyciężcami turnieju, Portugalią, kadra Adama Nawałki na nowo rozpaliła nadzieję w sercach kibiców „Ale Futbol zapisuj od dużej litery!” Bogdan twierdzi, że najważniejsze wydarzenia w życiu zapadają w naszej pamięci raz na zawsze. Tak więc on zapamiętał swoją pierwszą dziewczynę, pierwszy samochód, ślub, choć wesele już nie do końca... i mecz Polski z Anglią na Stadionie Śląskim w czerwcu 1973 roku. – Robiłem już wtedy na dole, a bilety na mecz z Anglią dostaliśmy bardzo tanio jako pracownicy kopalni. Nawet dojeżdżać nie musieliśmy sami, były podstawione autokary i... wódeczka, ale wódeczka była już własna. Teraz wyobraź sobie, że takie autokary zjeżdżają się z całej Polski, nie każdy miał do Chorzowa pół godziny drogi, więc i prowiant musiał mieć większy. My oczywiście staraliśmy się nadrobić intensywnością, więc na stadion wchodziliśmy w różnym stanie, ale zdecydowanie mocno zachwiani. – Sto trzydzieści tysięcy kibiców, proszę państwa! Szpilki nie ma gdzie wetknąć i na koronie, tylko na okolicznych drzewach nie ma kibiców, jako że drzew nie ma! – krzyczał do mikrofonu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Jan Ciszewski, ówczesny komentator sportowy.
tekst: Patryk Osadnik – osa.patryk96@gmail.com | www.wikipedia.org str. 14
– Teraz takiej atmosfery nie ma już na reprezentacji. Wtedy, w tym dopingu, hymnie, to była prawdziwa siła i duma, zwłaszcza za komuny, każdy mecz był pokazem wolności – wspomina Bogdan. – No i każdy miał coś na rozgrzanie gardła ze sobą, dziś tylko słabe piwo leją. Tego dnia doping na Stadionie Śląskim był tak głośny, że Anglicy bali się wyjść z tunelu prowadzącego na murawę. Nad stadionem unosiła się mgła, wspierana przemysłowym dymem. Atmosfera była tak gęsta, że aż sparaliżowała zawodników gości. Mecz zakończył się wygraną Polaków dwa do zera. Przez tłok w polu karnym do dziś nie wiadomo, kto był strzelcem pierwszej bramki: Jan Banaś czy Booby Moore. Za drugim razem piłkę do siatki skierował Włodzimierz Lubański. Po meczu angielscy dziennikarze nadali Stadionowi Śląskiemu przydomek, który nosi do dziś – Kocioł Czarownic. – Kiedy pokonaliśmy Anglików na Śląskim, to nie było już w kraju osoby, która nie wierzyłaby w awans na Mistrzostwa. 1974! Deyna, Lato, Szarmach... legendarne Orły Górskiego i „mecz na wodzie”, którego nigdy nie wybaczę Niemcom. Gdyby nie to, bylibyśmy mistrzami świata! Dziś futbol, ale Futbol zapisuj od dużej litery! – upomina mnie Bogdan. – To z szacunku dla tej dyscypliny. Dziś w Futbolu nikt nie pozwoliłby na rozegranie takiego spotkania. Lało tak, że piłka ledwo toczyła się po boisku! Teraz Piłka – na wszelki wypadek zapisuję od dużej litery – to zbyt duże pieniądze, żeby przypadek mógł decydować o wyniku. Ale pokonać Brazylię, mistrzów świata, w meczu o trzecie miejsce... to jest kolejna z tych rzeczy, które pamięta się do końca życia!
„Turku, kończ ten mecz!!!” – Porozmawiamy, tylko jeśli to napiszesz! Ja wiem, że to nie ma nic wspólnego z reprezentacją, ale nigdy więcej nie przeżyłem takich emocji związanych z polską Piłką, a od tego meczu minęło ponad dwadzieścia lat. To piszę: – No dlaczego pan nie gwiżdże?! Panie Turek, niech Pan tu kończy to spotkanie! (…) Turku, kończ ten mecz!!! – wydziera się do mikrofonu Tomasz Zimoch w 1996 roku. Widzew Łódź gra na wyjeździe z Broendby Kopenhaga. W dziewięćdziesiątej minucie Paweł Wojtala strzela gola dla Widzewa i choć ten przegrywa wciąż jedną bramką, to taki wynik gwarantuje Polakom pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzów. Turecki sędzia Ahmed Cahar kończy mecz dopiero po pięciu doliczonych minutach, w których cała Polska wstrzymuje oddech i zaciska kciuki przed telewizorami aż do bólu. Dziesięcioletni Paweł oglądał ten mecz ze swoim ojcem i zapamięta go do końca życia, tak jak jego ojciec zapamiętał spotkanie z Anglią na Śląskim z 1973 roku. – Skoro był Widzew, to pozytywy mamy już za sobą – rzuca Paweł z uśmiechem pełnym politowania. – Nie mam najlepszych wspomnień z reprezentacją jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata. Widziałem naszych Orłów w akcji dwa razy i za każdym razem scenariusz był taki sam: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. A później już tylko zwijanie biało-czerwonych flag z logiem znanego browaru i biedowanie nad stanem polskiej Piłki. Jak raz mieliśmy okazję odegrać się na Niemcach za wszystko, za II wojnę, za „mecz na wodzie”, za naszego Podolskiego, który strzelał nam bramki na Mundialu w 2006 roku, to spartoliliśmy w doliczonym czasie gry, a dokładnie to Wawrzyniak zawalił sprawę. Polska w 2011 roku prowadziła dwa do jednego z Niemcami w meczu towarzyskim na PGE Arena w Gdańsku. Goście wyrównali w dziewięćdziesiątej czwartej minucie. Jakub Wawrzyniak poślizgnął się w polu karnym, po czym Cacau wpakował piłkę do siatki. – I to jest właśnie polska Piłka we wspomnieniach mojego pokolenia. Pokolenie stracone, ale drugiego tak kochającego Futbol nigdy nie było i już nie będzie. Grali wszyscy. W dzieciństwie podbieraliśmy ojcom siekiery, a później ścinaliśmy gałęzie, żeby zrobić z nich bramki. Kiedy byłem w gimnazjum, a Polacy grali na Mistrzostwach Świata, to każdy chłopak w szkole był na coś chory, tego bolał brzuch, tego głowa, a ten miał gorączkę... Wszyscy ściemnialiśmy, żeby tylko zostać w domu i zobaczyć mecz. A ci, którym rodzice nie uwierzyli, zbierali się pod szkołą i jak „starsi” Kuby wyszli już do pracy, to cała ekipa biegła do niego zobaczyć mecz, bo mieszkał najbliżej szkoły. Tak, najlepsze Mistrzostwa, jakie wspominam, to Korea-Japonia w 2002 roku. Oczywiście odpadliśmy w grupie. Za to piłkę z tego Mundialu mam cały czas na półce, kopiemy nią z Piotrkiem w salonie, Marzena nas za to prędzej czy później wyrzuci z domu. – Każde pokolenie ma swoje legendy, ja mam swoje wybite na monetach, cała kolekcja! Hajto, Dudek, Bąk, Żewłakow, Krzynówek, Żurawski... to byli świetni piłkarze. Szkoda, że nie udało im się nic osiągnąć z reprezentacją, po prostu w tamtym czasie reszta świata za bardzo odskoczyła nam
z podejściem do piłki. – Paweł pokazuje mi kolekcję monet z Reprezentacją Polski, którą sam pamiętam z dzieciństwa, wtedy wszyscy je zbierali. Teraz na co dzień gwiazdy polskiej piłki przegląda jego kilkuletni syn Piotrek, a żona narzeka, że te wszystkie sportowe pamiątki walają jej się po salonie. – Ale co zrobisz? Pasja... – stwierdza Marzena. Nadzieja – Mundial, który najlepiej wspominam? Mam nadzieję, że to będzie ten w Rosji – mówi mi Kuba, młodszy o dziesięć lat brat Pawła, najmłodszy syn Bogdana. – Z 2006 roku pamiętam niewiele, najbardziej utkwił mi w głowie wielki finał Francja-Włochy i moment, w którym Zidane uderza „z byka” Materazziego. Może i dobrze, bo zapomniałem już o słabej grze Polaków, którzy nie wyszli z grupy. Bogdan, Paweł i Kuba wszystkie mecze Reprezentacji Polski oglądają razem, nie odpuszczają żadnego, to ich tradycja. W rodzinnym salonie Bogdan oglądał „mecz na wodzie” w 1974 roku, na kanapie w tym pokoju Paweł udawał gorączkę podczas Mistrzostw w 2002, żeby zobaczyć mecze Polaków, a teraz razem z Kubą, we trójkę, będą oglądać tutaj Mistrzostwa Świata w Rosji 2018. – Nie chcę rozpamiętywać i narzekać, zdarzały się naszym Orzełkom mecze lepsze, zdarzały gorsze. W ostatnich latach reprezentacja jednak bardzo się zmieniła. Nie tylko sportowo. Wreszcie okazało się, że nas, Polaków, coś łączy, a Łączy Nas Piłka! Wcześniej po każdej porażce na piłkarzy wylewano kubły pomyj, a teraz? Niech ktoś spróbuje tylko po meczu hejtować Lewego, Grosika czy Glika... Nawet wszyscy, niezależnie z jakiej części kraju, razem dopingowaliśmy Legię w Lidze Mistrzów. Oczywiście, są szyderstwa z poziomu naszej piłki klubowej na tle Europy, ale jakieś takie bardziej zdrowe niż kiedyś, bez nienawiści i wrogości. Dlaczego to się zmieniło? Bo kadra Nawałki wreszcie dała nam nadzieję. Wreszcie Polacy pokazali, że potrafią grać w Futbol na najwyższym poziomie i rywalizować z resztą świata, bez kompleksów i bez wstydu. Teraz leczą nasze narodowe kompleksy. Mistrzostwa Świata w Rosji? To nadzieja, dla mnie, Pawła i Taty, tak jak ta twoja książka: Nadzieja..., Nadzieja trzech pokoleń? Nie? Szansa trzech pokoleń! Też może być! Imiona bohaterów zostały zmienione.
… i żyli długo i online Julian Tuwim za największą oszczędność czasu uważał zakochanie od pierwszego wejrzenia. Nie żył w epoce powszechnie dostępnego internetu, nie mógł więc wiedzieć, że cały proces da się jeszcze bardziej skrócić. W sieci bowiem nie tylko kupimy buty, zamówimy pizzę, opłacimy rachunki czy weźmiemy kredyt, ale też… znajdziemy miłość. Czyżby? Panta rhei, mawiał Heraklit, chcąc oddać niestałość otaczającego nas świata. Dzisiaj już wiemy, że wszystko wokół nie tyle płynie, ile gna przed siebie na złamanie karku, a my staramy się dotrzymać temu kroku, nie zostać za bardzo w tyle i nie zwariować. Goni nas pragnienie kariery, stabilizacji finansowej, pewności jutra; pojawiają się kolejne plany, nowa praca, dodatkowe kursy. Nie mamy możliwości, by się zatrzymać, pomyśleć, rozejrzeć w poszukiwaniu miłości, choć często podświadomie jej potrzebujemy. To czasy, w których relacje międzyludzkie niejednokrotnie rozgrywają się na wirtualnej płaszczyźnie, a internetowa bliskość rodzi realne uczucia. Morze możliwości, ocean wstydu Korzystanie z portali randkowych to wciąż temat tabu. Wstydzimy się, nie potrafiąc znaleźć nikogo w naszym otoczeniu; posądzamy się o zbyt wygórowane oczekiwania wobec potencjalnego partnera; doszukujemy się w sobie kolejnych wad, powoli i skutecznie tłamsząc poczucie własnej wartości.
tekst: Martyna Halbiniak – martynaannahalbiniak@gmail.com str. 16
Trudno nam pogodzić się z tym, że uciekamy się do takich metod, a możliwości poznania nowych osób, jakie daje nam internet, często uznajemy za przejaw skrajnej desperacji. Nie pomagają przeróżne opinie o osobach randkujących w sieci, a nawet samo nawiązywanie znajomości w ten sposób często uważane jest za wielce ryzykowne. Okazuje się jednak, że coraz więcej osób przezwycięża swój wstyd i lęk, zaczynając postrzegać portale randkowe jako kolejną opcję – równie dobrą jak wyjście do klubu albo kawiarni, a już na pewno znacznie skuteczniejszą niż wrzucenie butelki z listem w morskie odmęty i czekanie na czyjąś odpowiedź. Internet zwiększa szanse na poznanie, umożliwiając zawarcie wielu znajomości w możliwie krótkim czasie. Na dodatek portale randkowe pozwalają szukać potencjalnego partnera według kryteriów, które najbardziej nas interesują: płci, wieku, miejsca zamieszkania. Umożliwiają dokonanie selekcji już na samym początku.
Kłamstwo czy prawda? Umieszczone na naszych kontach opisy i zdjęcia nie są bez znaczenia dla innych użytkowników – często wymiernie wpływają na to, że postrzegani jesteśmy jako bardziej atrakcyjni i interesujący niż ci, którzy nie zadali sobie trudu uzupełnienia tych informacji. Im więcej o sobie napiszemy, tym większa jest szansa na zaintrygowanie kogoś i zachęcenie do kontaktu, a przecież o to właśnie nam chodzi, prawda? Nie sprawdzają się krótkie, lakoniczne i niewiele mówiące opisy, niedające zbyt wiele sposobności do znalezienia wspólnych tematów. Nie zdają egzaminu wiadomości bez polotu, z błędami ortograficznymi i sprawiające wrażenie, jakby wysyłane były hurtowo do wszystkich kobiet na portalu. Nie ułatwi sprawy również brak zdjęcia lub taka fotografia, która pokazuje wyłącznie naszą sylwetkę lub twarz skrytą za okularami. Mimo wszystko pojawia się jednak pokusa podkolorowania tego, jacy jesteśmy naprawdę – nie tylko poprzez odjęcie sobie kilku kilogramów, dodanie nieco wzrostu, podanie zawyżonego wykształcenia lub zasugerowanie, że mamy ważną, odpowiedzialną i dobrze płatną pracę, kiedy w rzeczywistości nie ratujemy świata przed zagładą, a nasza pensja nie powala na kolana. Obie płcie pragną zaprezentować się z możliwie najlepszej strony – kobiety pozują do zdjęć tak, by wyglądać na drobniejsze, niższe i szczuplejsze; mężczyźni chcą wydawać się silniejsi i lepiej zbudowani. Wszystkie te kłamstewka mają tylko jeden cel – dają nam szansę na pozyskanie zainteresowania osoby, na której względy, przynajmniej w naszym mniemaniu, nie moglibyśmy liczyć, gdybyśmy po prostu byli sobą.
Jak żaba we wrzątku Kłamiemy. W końcu kłamstwo to nic innego, jak twierdzenie niezgodne z rzeczywistością, mające wprowadzić kogoś w błąd. W tym wypadku przekonać, że jesteśmy ciekawsi, ładniejsi, dobrze wykształceni… inni niż naprawdę. Internet pozwala nam na wykreowanie wizerunku zgodnego z tym, co chcemy o sobie myśleć oraz jak pragniemy być postrzegani przez otoczenie i użytkowników portali randkowych. Wynika to głównie z głębokiej potrzeby akceptacji, a także chęci pokazania się w jak najlepszym świetle – swoistego „zareklamowania się” potencjalnemu partnerowi i przykucia jego uwagi. Wydaje się, że taka postawa to efekt przeświadczenia, zgodnie z którym znacznie trudniej jest zwrócić na siebie uwagę i zainteresować kogoś, czyich standardów w naszym mniemaniu nie spełniamy – chociażby z powodu niewystarczającej atrakcyjności fizycznej – niż nagiąć rzeczywistość. Niewielkie kłamstwo daje szansę na to, by relacja rozwijająca się między dwojgiem osób stała się na tyle silna, żeby zainwestowany w nią czas pomógł nam utrzymać wzajemne zainteresowanie. Co więcej, liczymy na to, że inne nasze cechy zrównoważą niedoskonałości i braki, które w innym wypadku dyskwalifikowałyby nas z roli potencjalnych partnerów. Ten mechanizm możemy porównać do gotowania żaby – jeśli wrzucimy ją do wrzątku, mamy pewność, że biedny płaz zginie niemal od razu, ale kiedy stopniowo będziemy podgrzewać wodę, to nasza ofiara niezbyt szybko zorientuje się w sytuacji. The truth is that everybody lies Podli kłamcy? Oszuści i kanalie! Naprawdę? Przeciętny człowiek rozmija się z prawdą kilka razy dziennie – tłumaczy się, dlaczego nie odebrał telefonu, wyjaśnia powód spóźnienia do pracy, próbuje uniknąć nieprzyjemnego spotkania, wymiguje się od obowiązków, chce chronić własną prywatność lub stara się nie urazić drugiej osoby. Lawirujemy na cienkiej linii pomiędzy jawnym oszustwem a półprawdą i przemilczeniem; pozwalamy ludziom wyciągnąć z naszych słów takie wnioski, jakie im odpowiadają, i to nawet wtedy, gdy mijają się z prawdą. Często zatajamy fakt, że korzystamy z portali randkowych lub temu zaprzeczamy. Gdy prawda wychodzi na jaw, tłumaczymy to ciekawością lub chęcią pożartowania. Nie ma co podnosić kamienia, kiedy sami nie jesteśmy bez winy. Jednak niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na szukanie drugiej połówki w klubie, bibliotece czy w internecie, warto brać pod uwagę fakt, że każdy z nas pragnie wydawać się bardziej atrakcyjny, niż jest w rzeczywistości. To zupełnie naturalne. Każda nowa znajomość – nawet ta zawarta w świecie realnym – może opierać się nie na tym, jaka druga osoba jest, ale za jaką pragnie w naszych oczach uchodzić. Czy w takim razie warto skreślać internet i możliwości, które daje? Zdecydujcie sami.
str. 17
Kto pod kim doły kopie? Więzienie – jedni nim straszą, drudzy traktują je jako alternatywne rozwiązanie, gdyby w życiu im nie wyszło. W dyskursie publicznym zakłady karne pojawiają się albo przy okazji informacji o przestępcy, któremu grozi X lat kary pozbawienia wolności, albo à propos konieczności utrzymywania tych placówek z podatków prawych obywateli. Czy za kratami może skrywać się coś więcej?
Opisom więziennej rzeczywistości poświęcono wiele stron, taśm, megabajtów. Jednak najwięcej o warunkach panujących w więzieniu mówi liczba podejmowanych prób ucieczek. Sam fakt, że osadzeni, chcąc odzyskać wolność, wolą zginąć, niż spędzać kolejne dni w zamknięciu, jest na tyle dosadny, że opisy rzeczywistości za kratami wydają się zbędne. Czasami są to próby desperackie, z szansami na powodzenie oscylującymi w granicach zera; czasami brawurowe i wzbudzające podziw dla pomysłowości uciekinierów. W większości wypadków jednak nie dziwią, a wręcz zmuszają do opowiedzenia się po stronie osadzonego i kibicowania mu w jego staraniach. Nawet jeśli wiadomo, że był winny. Z łyżką po wolność Pierwsze doniesienia pochodzą z Egiptu – to tam 4500 lat temu zbitka słów „dom” i „ciemność” oznaczała rychłą śmierć. Jeńcy byli torturowani i wykorzystywani do prac fizycznych. Dopiero wraz z upływem czasu zaczęto postrzegać zamknięcie jako wystarczająco dotkliwą karę za drobniejsze przewinienia. Jednak zanim to się stało, musiał pojawić się ktoś, kto był w stanie zakwestionować klasowość społeczeństwa: Spartakus. Z jego imieniem każdy zetknął się na lekcjach historii. Niewiele jednak słyszy się o tym, jak wydostał się spod władzy swojego pana. Pojmany przez legionistów i umieszczony w szkole gladiatorów, planował ucieczkę. Swoją wolność wraz z siedemdziesięcioma innymi wojownikami wywalczył… przyborami kuchennymi. To dzięki nim mógł uciec z areny i rozpocząć najsłynniejsze w historii powstanie niewolników, które potem stało się tematem kasowych produkcji filmowych. Priest hole, czyli kryjówka dla księdza Gdy religia zaczęła odgrywać coraz większą rolę w życiu człowieka, oprócz powodów ekonomicznych (które leżą u podstaw klasowości) zaczęły się liczyć też te ideologiczne. Więzienia zapełniły się heretykami. Budynki, które obecnie
tekst: Alicja Przybyło – alicja.przybylo1@gmail.com str. 18
stanowią jedne z największych atrakcji miast, były w przeszłości miejscami, gdzie oprawcy mogli popisywać się nieograniczoną wyobraźnią w wymyślaniu tortur. W londyńskiej Tower ofiarą katów padł John Gerard, jezuita, który w czasach Elżbiety I otwarcie głosił nauki Kościoła Katolickiego. Po wielu latach ukrywania się w priest hole w 1594 roku został schwytany i osadzony w więziennych lochach. Tam, w celu wymuszenia zeznań, podwieszano go na łańcuchach w boleśnie wykrzywiającej członki pozie. Mimo wycieńczenia udało mu się zbiec. A właściwie ześlizgnąć. Z trzydziestometrowego muru. Do ucieczki użył sznura przewieszonego nad fosą otaczającą budowlę. Po uzyskaniu wolności jezuita kontynuował swą misję. Napisał też książkę o prześladowaniu katolickich duchownych. Naga prawda Barwne przykłady ucieczek wiążą się z tworzeniem więzień kolonialnych. W latach 30. XIX wieku tasmańskie Port Arthur było miejscem zsyłki brytyjskich przestępców. Stosowane metody nie należały do łagodnych, choć sam generał-gubernator, Sir George Arthur, uważał je za skuteczne. Więźniów zakutych w łańcuchy zmuszano do pracy przy wydobyciu węgla, obróbce drewna i kamieni, poddawano ich też dotkliwym karom fizycznym i psychicznym. Droga ucieczki była jedna – Eaglehawk Neck, czyli łączący półwysep z lądem wąski pas ziemi, obstawiony strażnikami, zamieszkały przez zdziczałe psy, otoczony wodami, w których pływały rekiny. Zrozumiałe jest, czemu uważano to więzienie za niemożliwe do sforsowania. Mimo to chętnych nie brakowało. Większość z nich utonęła, zmarła z głodu lub została zabita. Nazwiska tych, którym się udało, odnotowano na kartach historii. „Cash and Co” (bo taki przydomek zyskała trójka uciekinierów) 26 grudnia 1842 roku nie stawili się do pracy. Po przebyciu pieszo ponad piętnastu kilometrów, skrywając się w buszu, a następnie płynąc wpław przez zatokę, dotarli
do stałego lądu. Byli nadzy, bo zwinięte w tobołki ubrania zaginęły w trakcie przepływu. Odtąd zaczęli hulaszcze życie zbiegłych skazańców. Martin Cash jako jeden z niewielu bushrangerów zmarł śmiercią naturalną. Co więcej, po licznych przygodach (obejmujących np. prowadzenie domów publicznych) doczekał się żony i dziecka, a spisane przez jego kolegę przeżycia stały się bestsellerem. Hopsasa z więzienia Z Port Arthur wiąże się jeszcze jedna popularna historia ucieczki, tym razem nieudanej. Zdesperowany George „Billy” Hunt postanowił zmylić wszystkich, przebierając się za… kangura. Strój wykonany ze skóry prawdziwego zwierzęcia był bardzo realistyczny. Za bardzo. Plan mógłby zakończyć się powodzeniem, gdyby nie głód strażnika, który na kolację postanowił zjeść potrawę z tego zwierzęcia. Na szczęście uciekinier w porę zorientował się, że jest na celowniku, i zdążył porzucić swój kamuflaż. Za karę wymierzono mu sto pięćdziesiąt batów. Być może, gdyby Billy’emu udało się przeskoczyć na wolność, jego historia miałaby szansę zostać zekranizowana, tak jak to miało miejsce w przypadku zbiegłych z Diabelskiej Wyspy, Alcatraz i Sağmalcılar. Na piersi motyl zamiast tribala Papillon (z francuskiego „motyl”), czyli Henri Charrière, niesłusznie oskarżony w 1931 roku o zabójstwo stręczyciela i skazany na pobyt we francuskiej kolonii karnej – Diabelskiej Wyspie – dokonał tego, co w ówczesnych czasach uznawano za niemożliwe. Używając worków wypełnionych kokosami, wydostał się z przedsionka piekła, przemierzył wody pełne rekinów i dopłynął do Gujany, gdzie został schwytany. W 1942 roku zyskał wolność i gujańskie obywatelstwo. Ostatecznie osiadł w Wenezueli, ustatkował się i napisał autobiografię sprzedaną w nakładzie półtora miliona egzemplarzy. Chociaż naukowcy zarzucali mu przeinaczenia i mocną inspirację innymi relacjami z Diabelskiej Wyspy, Charrière obstawał przy swoim. Dodawał jednak, że przecież podczas skazania nie miał ze sobą maszyny do pisania.
(Nie)wolny hipis Wątpliwości nie budzi za to przypadek Billy’ego Hayesa – dwudziestotrzyletniego Amerykanina, który w 1970 roku został osadzony w tureckim więzieniu Sağmalcılar za próbę wywiezienia z kraju dwóch kilogramów haszyszu. Początkowo skazany na karę czterech lat i dwóch miesięcy, w wyniku zmiany kwalifikacji przestępstwa miał za kratami spędzić resztę swojego życia. Pertraktacje rządu Stanów Zjednoczonych z ambasadą Turcji spełzły na niczym. Będąc ofiarą przemocy ze strony strażników, Hayes nie widział innego wyjścia niż ucieczka. Przekupił władze więzienne, by przetransportowały go do więzienia na wyspie İmralı. Jego plan zakładał kradzież łódki. Udało mu się to, gdy rybacy postanowili przeczekać nocną burzę. Po ośmiu godzinach wiosłowania dotarł do Bandırmy, a stamtąd przemierzył ponad sto pięćdziesiąt kilometrów w kierunku amerykańskiego konsulatu w Grecji. Swoje przeżycia Hayes opisał w książce Midnight Express, która została niezbyt wiernie zekranizowana. Sam o swoim pobycie w więzieniu mówi, że to jednocześnie najlepsza i najgorsza rzecz, jaka go spotkała. Siedzisz za kratami Cash, Papillon i Hayes mieli szczęście. Dużo szczęścia. Można się domyślać, ile ucieczek zwieńczonych sukcesem przypada na te nieudane, które skutkują wydłużeniem kary, a często, zgodnie z odpowiedzialnością zbiorową, ogólnym pogorszeniem więziennych warunków. Co zatem można zobaczyć za kratami? Na pewno pomysł na kasowy film. A oprócz tego lustro. Bo warunki, jakie panują w tych placówkach, są odbiciem podejścia społeczeństwa do jego członków. A przecież, jak powiedział Nelson Mandela, który spędził w więzieniu 27 lat, „naród należy oceniać nie w oparciu o to, w jaki sposób traktuje swoich najznamienitszych obywateli, lecz o to, jak podchodzi do tych z dołów społecznych”. Źródła: S. Christianson: Więzienia świata; Raport Roczny Amnesty International 2016/17. Sytuacja praw człowieka na świecie.
1856 stron akt FBI O ile w przypadku Motyla można stwierdzić, że jego przygody, choć lekko ubarwione, są prawdziwe, o tyle o losach Johna i Clarence’a Anglinów oraz Franka Lee Morrisa wiadomo niewiele. Głośnym echem w amerykańskich mediach odbił się wybryk trzech penitencjariuszy z Alcatraz. Sprawę przez siedemnaście lat badało FBI, ale niczego nie udało się ustalić. Wyczyn siedemnastolatki, która w czterdzieści trzy minuty dopłynęła z lądu na wyspę, zainspirował braci Anglinów oraz Franka Lee Morrisa. Używając samodzielnie wykonanych narzędzi, przewiercili oni ściany cel, zbudowali tratwę, skonstruowali wiosła, uszyli kamizelki ratunkowe. Przedostali się na dach budynku i stamtąd po rurze zjechali do zatoki San Francisco. Wprawdzie odnaleziono ich sprzęt, ale po nich samych słuch zaginął. Do dzisiaj nie wyjaśniono, czy utonęli, czy udało im się dotrzeć na ląd. Na stronie FBI wciąż widnieje prośba o kontakt w razie posiadania jakichkolwiek informacji na temat tej sprawy.
str. 29
Apetyt na jutro Zdrowie czy przyjemność? Kuchenna wirtuozeria czy danie typu instant? Stołowanie się w restauracjach czy szefowanie w domowej kuchni, z lodówką, piekarnikiem i stołem w roli podkuchennych? A gdyby tak... mieć ciastko i zjeść ciastko?
Przyszłość. Magiczna, nieokreślona kraina, w której swój początek mają wszelkie diety, restrykcje żywieniowe i indywidualne kursy nauki gotowania (jak na szanującego się studenta przystało). Zawsze o jeden krok za daleko, zawsze o jeden dzień/tydzień/rok później. Nie tym razem. Dziś, Drodzy Państwo, przyszłość wychodzi Wam naprzeciw. Słodko mi Na pierwszy ogień trafia pragnienie uszczuplenia swoich zasobów – i nie, nie chodzi tu o zasoby spiżarniowe (chyba że za sprawą metafory to brzuch i biodra przybiorą dla nas miano owego składziku). Winowajca numer jeden? Cukier. A jeśli cukier, to i słodycze – z czekoladą na czele. Miłośników „pokarmu bogów” (jak rozumiane może być łac. Theobroma Cacao, czyli drzewo kakaowca) uspokajam – nie jesteście skazani na gorzką egzystencję z tabliczkami 99 czy 90%. Naukowcy z MycoTechnology w Kolorado opracowali specjalną recepturę, dzięki której możliwe jest znaczne ograniczenie zastosowania cukru w czekoladowym przemyśle. W produkcji wykorzystują dobrej jakości... pieczarki. Grzyby posiadają naturalną zdolność do oczyszczania środowiska z gorzkich toksyn – spryskanie ziaren ekstraktem z grzybni rozpoczyna interakcję, której efektem jest wyłuskanie wszelkich substancji powodujących goryczkowy posmak kakaowca. Proszek uzyskany z owej grzybni stanowi uniwersalny składnik o właściwościach blokujących receptory smakowe odpowiedzialne za odczuwanie cierpkości. W takiej pudrowej postaci może więc znaleźć zastosowanie także w innych produktach, np. czarnej kawie. Do walki z uzależnieniem od cukru stają też... owoce. Synsepal jest słodki i na pierwszy rzut oka przypomina świeżą jagodę goi. Kryje w sobie mirakulinę – białko, które oddziałuje na kubki smakowe, powodując, że niemal każdy spożyty w jego towarzystwie posiłek sprawia wrażenie wyraźnie przepełnionego słodyczą (mimo że nie zawiera ani grama sacharozy) Największych efektów dostarcza w zestawieniu z kwaśnymi cytrusami. Więc gdy życie da Wam cytryny... synsepal temu zaradzi!
tekst: Dominika Gnacek – dominika.gnacek@o2.pl str. 20
Obiad w kostce Cyklicznie od 1851 roku w reprezentacyjnych miastach świata odbywają się tzw. Wystawy Światowe, na których prezentowane są przedsięwzięcia, przemiany kulturowe i gospodarcze, odkrycia naukowe oraz dorobek cywilizacyjny ostatnich lat. Podczas jednej z takich ekspozycji, pod koniec XIX wieku, feministka Mary Elisabeth Lease opublikowała wizję przyszłości, która miała nastać w ciągu najbliższego stulecia. Przedstawiła koncepcję świata, w którym pożywienie ma postać tabletek koncentrujących w sobie wszystkie najistotniejsze wartości odżywcze. W domniemaniu owa kapsułkowa rewolucja miała służyć eliminacji teorii o kuchni (wypełnionej garami) jako miejscu, w którym powinna przebywać kobieta. W dzisiejszym świecie synonimu skondensowanych substancji pokarmowych dopatrywać się można w kostkach rosołowych, zupkach z tytki, cieście w proszku i koktajlach. Śmiała wizja Lease stała się karykaturą – trudno bowiem powiedzieć, by sypkie cuda naszych czasów stanowiły zdrowy, pełnowartościowy substytut nieprzetworzonych artykułów spożywczych. Istnieją jednak wyjątki. Jeden z nich to Soylent, który stanowi autorską recepturę Roba Rhineharta. Wyważona mieszanka protein soi, nienasyconych tłuszczów w postaci oleju roślinnego, pozyskanej z buraka substancji słodzącej oraz witamin i składników mineralnych ma być odpowiedzią na zapotrzebowania współczesnego, gloryfikującego natychmiastowość, modelu życia. Proszek wystarczy bowiem zalać wodą, by uzyskać klarowny i pożywny koktajl. Nic nie wymaga krojenia, szatkowania, gotowania i przyprawiania. Warto wspomnieć, że miano, jakim Rhinehart ochrzcił swój twór, to nazwa własna, która po raz pierwszy pojawiła się w latach 70. XX wieku na kartach powieści Harry’ego Harrisona. W książce SF pt. Przestrzeni, przestrzeni! roztacza on wizję przyszłości na przełomie tysiącleci; świata, w którym przeludnienie skutkuje znacznymi niedoborami żywności i epidemią głodu. Lekarstwem na ten stan rzeczy ma być syntetyczna odżywka o wdzięcznej nazwie Soylent, produkowana na bazie soi i... ludzkiego mięsa. Choć receptura Rhineharta nie zawiera mięsnych komponentów, sproszkowane dobro i tak budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza wśród dietetyków krytykujących płynną, nienaturalną dla układu trawiennego dorosłego człowieka, formę produktu. Trudno też uznać beżową breję za apetyczną (zwłaszcza mając przed sobą perspektywę jej nieustannego spożywania w miejsce innych – cieszących oko i nos – produktów).
Nakarm moje zmysły W gastronomii świadomość, że je się przede wszystkim oczami, to żyła złota. W Szanghaju od 2012 roku funkcjonuje restauracja Ultraviolet, w której naczelną zasadą jest hołdowanie zmysłom w myśl intensyfikacji kulinarnych doznań. Posiłek staje się inscenizacją – wrażenia stymulowane są poprzez grę świateł, dźwięków, zapachów i obrazów. Przykład? Małże spożywane są do akompaniamentu szumu fal wypływających wizualnie bezpośrednio ze ścian i roztaczających słony aromat oceanu. Niemal równie futurystycznych przeżyć dostarcza wizyta w Attice w Australii czy Moto w Chicago. Szefowie kuchni – odpowiednio: Ben Shewry i Homaro Cantu – zaadaptowali do swoich usług wynalazek, który czyni posiłek jeszcze bardziej... finezyjnym i ulotnym. Le Whaf to karafkopodobne naczynie, które wyszło spod rąk profesora Harvadu Davida Edwardsa. Pod wpływem ultradźwięków płyn wewnątrz (zupa, sok, upłynnione danie) przekształca się w smakowitą mgiełkę, która – po wchłonięciu jej przez specjalną słomkę – osiada w jamie ustnej, imitując normalny posiłek. Kto wie, może w przyszłości ten awangardowy nebulizator będzie mógł dostarczać rosołu w formie zdrowotnych oparów?
Czy ktoś zgłasza się na ochotnika – degustatora? A może chociaż na recenzenta innej nowinki, tym razem o silnie ekologicznej genezie? Wystarczy chcieć pić. Wodę. A dokładnie wodę Ooho, która została zapuszkowana w... okrągłych, przypominających balon kapsułkach. Alternatywą dla butelki jest przezroczysta powłoka, wykonana na bazie alg i chlorku wapnia, którymi płyn zostaje pokryty w właściwym dla kuchni molekularnej procesie sferyfikacji. Delikatna błonka łatwo ulega naciskowi zębów i jest nieszkodliwa dla organizmu i środowiska. I wilk syty, i owca cała. A przyszłość? Innowacją będzie stała! Wybrane źródła: BBC One: Tomorrow’s Food; Infuture Hatalska Foresight Institute Raport: Future of Food; K. Kopańko: Jedzenie przyszłości już w sklepie. «Przez 30 dni nie jadłem niczego innego. I co? Żyję!» (www.focus.pl); www.soylent.com.
Stoliczku, nakryj się! Kultura foodies (smakoszy) i nowatorski napój Rhineharta idealnie wpisują się w dzisiejsze realia – według badań przeprowadzonych przez Infuture Institute 61% polskich respondentów postrzega gotowanie w kategoriach pasji, a nie konieczności wymaganej codziennym funkcjonowaniem. W obliczu rewolucji w obrębie sprzętów kuchennych i sklepowych opakowań trudno dziwić sie tym tendencjom. Wielu z nas słyszało już o piekarnikach czy automatach do kawy aktywowanych zdalnie z aplikacji; na rynku dostępne są także lodówki samodzielnie dokonujące zamówień sklepowych oraz tzw. opakowania aktywne ze swego rodzaju paskiem lakmusowym, informującym o temperaturze napoju. Innowacja nie zna jednak granic, o czym świadczy m.in. autorski program IKEI pt. Kitchen Revolution 2025, w ramach którego opracowano koncepcję inteligentnego stołu. Blat zsynchronizowany został z umieszczonymi nad nim kamerami i czujnikami. Położenie produktu uaktywnia projektor, który wyświetla sugestie kulinarne – listę składników tworzących udane zestawienia smakowe np. z pomidorami. Równocześnie stół stanowi interaktywną książkę kucharską żonglującą przepisami w zależności od tego, jakie produkty do siebie przybliżymy. Czy tylko mnie kusi wypróbowanie jego kreatywnej elastyczności? Ciekawe, co by powstało z połączenia pieczarkowej czekolady, Soylentu i owadów (które według rozporządzenia Unii Europejskiej z 1 stycznia 2018 roku stanowią tzw. nową żywność).
str. 21
Potworna rzeczywistość? Do końca miesiąca zostało ci pięć złotych, zabłądziłeś w podróży, a może zgubiłeś telefon? Potworna sprawa… Potworna! Wydaje się, że czasy wiedźminów i niebezpiecznych potworów minęły bezpowrotnie, a nasze słowiańskie podania o zjawach i tajemniczych istotach to po prostu ciekawe opowieści płynące z wierzeń naszych przodków. Ale czy na pewno? Wszystko wokół nas ewoluuje, my także się rozwijamy, więc może pradawne potwory też znalazły sposób na przetrwanie i dostosowały się do naszych czasów? Teraz tylko czekają, by uprzykrzyć nam życie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile zagrożeń czyha na nas ze strony istot, które wydają się nie z tego świata. Jak zatem radzić sobie z nimi, gdy u naszego boku nie ma dzielnego wiedźmina albo pogromcy duchów?
Stuk, puk, trach, bum! Siedzisz sam w domu wieczorną porą. Być może oglądasz kolejny odcinek ulubionego serialu albo zatracasz się w świecie wciągającej książki. Relaksujesz się i czerpiesz radość z wolnego czasu. Aż tu nagle… trach! Głośny huk wprawia cię w zakłopotanie. Przez moment jesteś przerażony, lecz po chwili uświadamiasz sobie, że to tylko niefortunnie odłożony talerzyk osunął się z suszarki na naczynia. Ta myśl cię uspokaja, więc wracasz do przerwanej formy relaksu i postanawiasz dalej beztrosko spędzać czas. A co jeśli powiem, że nie byłeś wtedy sam, a talerzyk nie spadł przypadkiem, tylko ktoś albo raczej coś wprawiło go w ruch? A tym „cosiem” był najprawdopodobniej figlarny Stukacz – mały, niegroźny duszek domowy. Ten (podobno) puchaty potworek staje się najaktywniejszy późnym wieczorem oraz nocą i to właśnie on odpowiedzialny jest za wzbudzający strach dźwięk skrzypiącej podłogi, dziwne skrobanie w kuchennych półkach albo wrażenie, że ktoś chodzi po strychu, mimo że jesteśmy sami w domu. Takie dźwięki bardzo pobudzają wyobraźnię, a ta lubi płatać figle – szczególnie nocą. Jeśli następnym razem usłyszysz podobne szmery, zachowaj spokój. Pozwól Stukaczowi się wyhasać, obróć się na drugi bok i śpij spokojnie. Kac morderca Wczoraj bawiłeś się świetnie? Dzisiaj nie jest już tak kolorowo. Suchość w gardle, mdłości, obolałe ciało i ogólne wyczerpanie. Jednym słowem – kac. Każdy ma na niego mniej lub bardziej sprawdzony sposób. Jednak aby znaleźć idealne antidotum na ten okropny stan, należy zastanowić się nad jego przyczyną. Odpowiedzialny za to wszystko jest żywiący się oparami alkoholowymi śpiących imprezowiczów Gnieciuch. Ten nocny potworek niegdyś ukrywał się w komorach blisko domów swoich ofiar, dziś zamieszkuje głównie piwnice. Aby się przed nim uchronić, a tym samym przed zespołem dnia następnego, należy święconą kredą wyrysować okrąg wokół swojego łóżka. Jest jednak mały haczyk! Czynność tę trzeba wykonać w stanie upojenia, co zdaje się lekkim utrudnieniem. A najgorzej mają ci, których łóżka stoją przy ścianie. Zmuszeni są oni do wyrysowania dwóch półokręgów – jednego na ziemi, a drugiego na ścianie. To wszystko oczywiście z uwzględnieniem zasad geometrii magicznej. Wygląda na to, że nawet z taką specjalistyczną wiedzą trudno pozbyć się kaca. Najlepszym wyjściem będzie po prostu ograniczenie spożywanych procentów, po to by nie dać Gnieciuchowi szansy na zadomowienie się u nas na stałe.
tekst: Adrianna Helena Mrowiec – adzia.mrowiec@wp.pl | rysunki: Maja Seweryn str. 22
W lewo! W to drugie lewo! Każdemu choć raz zdarzyło się stracić orientację w terenie. Kiedyś za takie sytuacje obwiniano polne demony zwane Bełtami. Podobno ich ulubionym zajęciem było mieszanie w głowach i mylenie dróg klientom opuszczającym pobliskie karczmy. Niektórzy twierdzą, że te dokuczliwe zjawy zniknęły z powierzchni ziemi, ale zostawiły po sobie zjawisko „pomroczności”, które często przeszkadza ludziom w dotarciu do celu. Istnieje także teoria, że demony te istnieją do dziś. Zmieniły jedynie swoją demoniczną postać na bardziej… technologiczną. Dostosowały się do czasów, w których żyjemy, i ukrywają się np. w naszych smartfonach. Czekają tylko, aż odpalisz GPS, by wskazać ci bardziej okrężną drogę lub wyprowadzić w pole albo w najmniej odpowiednim momencie podróży rozładować baterię. Uważaj jednak – kto wie, czy jeszcze gdzieś nie przetrwały pierwotne słowiańskie Bełty! Czy Bieda zajrzała ci w oczy? Zdarza się taki czas, że wszystko się sypie. Zalewasz laptop kawą podczas pisania ważnej pracy semestralnej. Kilka dni później telefon wypada ci z rąk i na ekranie pojawia się bardzo stylowa „aplikacja” – pajączek. Na dodatek dowiadujesz się, że w maju mają przyjść mrozy stulecia, a tobie rozkleiły się jedyne ciepłe buty zimowe. I nie zapominajmy, że nie masz
już grosza przy duszy, bo ostatnie pieniądze wydałeś na rachunki i naprawę notebooka. Myślisz, że to pech, że za chwilę wszystko się ułoży. Być może masz rację. A może… zostałeś nawiedzony przez nieśmiertelnego demona – Biedę. Niegdyś ta wysysająca do ostatniej kropli dobrobyt istota zjawiała się w wybranym domostwie pod postacią np. myszy lub jakiegoś niepozornego przedmiotu i zmieniała życia swoich gospodarzy w katastrofę. Przez stulecia Bieda przystosowywała się do różnych warunków, dziś wkrada się w nasze życie bardziej subtelnie, prawie niepostrzeżenie. Jedynym sposobem pozbycia się tego demona jest przekazanie go, najlepiej komuś z nami spokrewnionemu albo osobie, której bardzo nie lubimy. Jeśli jednak twoja moralność nie pozwala ci na taki czyn, musisz uzbroić się w cierpliwość – pokazać Biedzie, że nic cię nie złamie, oraz radzić sobie z każdą przeszkodą, jaką rzuca ci pod nogi. W pokonaniu zjawy przydatne jest także wykorzystywanie wiedzy o oszczędzaniu i rozwijanie się. Demon szybko nudzi się gospodarzem, którego nie może wykończyć, i odchodzi w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Nie ma się czego bać? Niezaprzeczalnie potwory żyją wśród nas. Niektóre z nich to niegroźne figlarne stworki, inne zaś – bardzo nieprzyjemne istoty, które potrafią być dla nas sporym utrapieniem. Na szczęście już wiesz, jak się przed nimi bronić. Najważniejsze są opanowanie i świadomość ich istnienia. Z reguły przy bezpośrednim starciu z potworem rozwiązanie samo nasuwa się na myśl. Jednak bądź ostrożny i nie lekceważ ich umiejętności. One wciąż się rozwijają i znajdują nowe drzwi do naszego świata! Źródło: P. Zych, W. Vargas: Bestiariusz słowiański.
str. 23
Miejsce dla Ciebie, Czytelniku – wyraź się!
Pekao_Przekonto_A4_060418.pdf
1
06/04/2018
15:11
Magia wirtualności Twórcy dobrych gier są jak orły. Wypatrują ofiarę, którą łapią w szpony, i starają się ją trzymać tak długo, jak to możliwe. Aby sobie pomóc, zatrudniają kolejnych psychologów, którzy mają za zadanie osłabić ofiarę i nie pozwolić jej uciec. Jak to robią?
Coraz częściej słyszy się o zaletach wynikających z gier komputerowych. Poprawa koncentracji i spostrzegawczości, nauka pracy w zespole, rozwój kreatywności czy wypracowywanie samodzielnego myślenia to jedne z licznych przykładów. Podobnie problem z grami i uzależnieniem od komputera rośnie z każdym kolejnym rokiem. Takie statystyki wpływają na to, że naukowcy chętnie podejmują ten temat jako przedmiot swoich badań, próbując wyjaśnić, dlaczego gry są tak bardzo wciągające. W tym artykule powiemy sobie o kilku psychologicznych czynnikach, które wpływają na to, że ludzie tak chętnie przenoszą się do wirtualnej rzeczywistości. Zaspokajanie ludzkich potrzeb Krzysiek jest dzieckiem rodziny Bogackich, którzy za cel swojego życia stawiają zarabianie pieniędzy, aby ich synowi niczego nie brakowało. Pracują więc dniami i nocami, by spełnić każdą jego zachciankę – to telefon, to komputer, to tablet. Jednak w całym tym pościgu za pieniędzmi nie dostrzegają, że ich dziecko ma coraz większe problemy w relacjach z innymi, że nie potrafi stworzyć głębszej więzi, że coraz bardziej boi się świata i nie wie, na czym polega życie. Na (nie)szczęście Krzysiek znajduje sobie nową, lepszą rzeczywistość, która koi braki w jego psychice. Amerykański
psycholog Abraham Maslow podstawowe potrzeby człowieka hierarchizuje w następujący sposób: potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwo, miłość i przynależność, szacunek i uznanie oraz samorealizacja. Tak więc Krzysiek zaczyna grać w grę MMORPG, w której wciela się w fikcyjną postać i współdziała z innymi w wirtualnym świecie fantasy, dzięki czemu może zaspokoić niektóre z braków. P ot r ze b a b e z p i e c ze ń s t w a: Czyż nie jest to piękne, że będąc atakowanym w grze, nie odczuwamy fizycznego bólu? Otóż fikcyjny świat daje nam złudne wrażenie bezpieczeństwa. Nikt nie może nas skrzywdzić, a nawet jeśli zginiemy, parę minut później zmartwychwstajemy. Pragnienie poczucia bezpieczeństwa przejawia się również u graczy, którzy wchodzą w wirtualny świat, aby uciec od swoich problemów (eskapizm). Rozrywka pozwala im wyładować negatywne emocje oraz pozbyć się strachu związanego przykładowo z niezdanym egzaminem. Pot r ze b a m i ł o ś ci i p r z y n a l e ż n o ś ci: Myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać, jak łatwo problemy w życiu towarzyskim dają się rozwiązać w świecie wirtualnym. Człowiek jest zwierzęciem, a zwierzę ma większe szanse na przetrwanie w stadzie. Stąd zapewne taka wielka potrzeba
tekst: Robert Jakubczak – robijakubczak00000@gmail.com – www.robertjakubczak.pl str. 26
przynależności. Chcemy należeć do wspólnot, do grup, chcemy mieć przyjaciół. Gry typu MMO dostarczają nam możliwości współdziałania z innymi. Wręcz musimy się komunikować z pozostałymi graczami, żeby przejść kolejne misje. W ten sposób czujemy się włączeni do grupy, mamy wrażenie, że jesteśmy dla niej ważni i coś do niej wnosimy. To jeszcze bardziej uzależnia nas od wirtualnej rzeczywistości, wywołując poczucie odpowiedzialności – „muszę być w grze, bo jestem potrzebny”. A skoro ludzie czują się potrzebni, to czują się coś warci (dlatego łatwiej uzależniają się osoby o niskiej samoocenie i depresji). Dzięki grom często poznajemy nowych znajomych, z którymi możemy porozmawiać na wszystkie tematy, bo przecież jesteśmy anonimowi (a przynajmniej tak nam się wydaje). Pot r ze b a s z a c u n k u i uzn a n ia: Im więcej się gra, tym lepsze ma się „skille” i wyższy poziom postaci. A im lepsze „skille” i im wyższy poziom, tym większy respekt innych graczy. Na odczuwane przez nas uznanie wpływają także nagrody, które otrzymujemy za wykonanie zadań i misji, czyli wysiłek włożony w grę. Mogą to być przedmioty, złoto lub doświadczenie. Badania behawiorystów nad sterowaniem zachowaniami człowieka za pomocą wzmocnień pozytywnych (nagród) jasno wskazują na to, że różnorodność systemu nagradzania i jego nieregularne występowanie jest bardziej atrakcyjne niż regularne nagradzanie tymi samymi rzeczami (np. pensją). Podobnie ludzi bardziej ekscytuje nagroda nieznana niż znana.
Oczywiście te typy osobowości się przenikają. Rzadko kiedy zdarza się, że dany gracz wykazuje tylko jeden z nich. Zasada inwestycji W psychologii funkcjonuje taki termin jak zasada inwestycji. Mówi ona o tym, że im więcej czasu na coś poświęcimy, tym trudniej nam z tego zrezygnować. Stojąc w kolejce w sklepie z jednym produktem do kupienia od pięciu minut, będzie nam trudniej odpuścić dalsze czekanie niż w przypadku, gdybyśmy w ogóle nie czekali. Podobnie jest z grami. Porzucenie wirtualnej rzeczywistości okaże się tym trudniejsze, im więcej czasu poświęcimy danej grze i naszej postaci. Oczywiście psychologicznych zabiegów w grach jest znacznie więcej. Interaktywność (w przeciwieństwie np. do filmów gry często pozwalają odbiorcom realnie wpływać na scenariusz), zjawisko immersji, czyli zatapiania się w świecie wytworzonym przez technologię (dlatego gracze mogą nie kontrolować upływającego czasu), utożsamianie się ze stworzoną postacią czy chęć osiągnięcia szybkich wyników to kolejne przykłady licznych technik stosowanych przez twórców gier. A Ty? W jaką grę grałeś ostatnio i w jaki sposób Tobą manipulowała? Źródła: H. Cash, K. McDaniel: Dzieci konsoli. Uzależnienie od gier; K. Piersa: Komputerowy ćpun; M. Geig: Unity. Przewodnik projektanta gier.
Typy osobowości graczy W 1996 roku brytyjski profesor i pisarz Richard Bartle stwierdził, że istnieje tak zwana osobowość gracza, która określa preferencje i motywację do grania. Wyróżnił on cztery następujące typy osobowości: Z d o b y w c y : Kochają rywalizację i sięgają po gry, które pozwalają im wygrywać oraz osiągać coraz wyższe miejsca w rankingu. Cechuje ich chęć bycia zauważonym i docenionym, dlatego spędzają coraz więcej czasu na doskonaleniu swojej postaci, aby móc pokonać każdego przeciwnika. O d k r y w c y : Poszukują w grach eksploracji, dużej liczby zadań, misji i doświadczeń. Ten typ może się wyłaniać spod osoby, która prowadzi dość nudne życie. Życie, które nie dostarcza wystarczającej ilości bodźców i wrażeń. Stąd też chęć poznania fikcyjnego świata pełnego ciekawych przygód. S p o ł e c zn i c y : Wybierają gry, w których mają kontakt z innymi ludźmi (głównie gry z gatunku MMO). Są to często osoby będące samotnikami i niepotrafiące nawiązać głębszych relacji w realnym życiu – czy to przez brak pewności siebie, czy przez kompleksy, których w grze nie muszą się wstydzić. Taki gracz nastawia się na współpracę i poszukuje jakiejś wspólnoty. Z a b ójc y : Grają, żeby wygrywać, ale pełną satysfakcję uzyskują tylko wtedy, gdy ktoś inny przegrywa. Szukają czegoś, co da im poczucie siły i dominacji, których brakuje im w prawdziwej rzeczywistości. str. 21
Co gryzie słuchacza? Muzyka dociera do nas z każdej strony. Relaksuje, umila czas, poprawia humor, pobudza wyobraźnię. Czasem jest tylko tłem dla codziennych obowiązków, innym razem całkowicie pochłania naszą uwagę. Niekiedy odbieramy muzykę prosto z rozgłośni radiowych, ale czy radio umożliwia słuchanie naszych ulubionych artystów? A może samo narzuca nam to, co mamy uważać za dobre, racząc nas cały czas tą samą playlistą? Każda stacja radiowa ma określony profil muzyczny. Niektóre rozgłośnie skupiają się jedynie na nowościach, inne stawiają na stare przeboje, jeszcze inne mieszają jedne z drugimi. Ostatecznie o tym, co usłyszymy, decydują pracownicy radia. Odpowiedzialne za to osoby wyszukują utwory na własną rękę lub wybierają je spośród nadesłanych propozycji. Często redaktorzy naczelni mają także kontrakty z dużymi wytwórniami muzycznymi, które przygotowują zestawienia nowości. Ponadto słuchacze sami mogą wysłać drogą mailową swoje ulubione piosenki z nadzieją, że zostaną one dodane do radiowej playlisty, ale ma to miejsce raczej w studenckich radiostacjach i ewentualnie czasem w publicznych. Skoro więc wyborem muzyki zajmują się profesjonaliści, a sami słuchacze również mogą mieć na niego wpływ, to dlaczego nieustannie słyszy się tyle negatywnych komentarzy na temat proponowanych przez rozgłośnie utworów? Dlaczego, zdaniem ekspertów, akurat tę muzykę najbardziej kochają Polacy? ZPAV (Związek Producentów Audio-Video – przyp. red.) podaje zestawienia utworów, których słuchano najczęściej w rozgłośniach radiowych. Niestety, trzeba przyznać, że radia komercyjne nie kochają polskiej muzyki. Zgodnie z artykułem 15. ustawy o radiofonii i telewizji – nadawcy programów radiowych powinni przeznaczać co najmniej 33% miesięcznego czasu nadawania na utwory, które są wykonywane w języku polskim, przy czym 60% w godzinach 5:00–24:00. Wymóg godzinowy został wprowadzony, ponieważ zdarzało się, że radiostacje nadawały polskie utwory w nocy, gdzie słuchalność jest najmniejsza. Obecnie radia realizują wymóg tekst: Adrian Koza – adrian.koza8@gmail.com | zdjęcia: Aleksandra Wajdzik str. 28
prawny. Mogą nadawać więcej polskich utworów, ale istnieje, być może słuszne, przekonanie, że zagraniczne utwory lepiej się sprzedają. Dla stacji komercyjnych najważniejszy jest zysk, więc jeżeli słuchalność jest wysoka, to z założenia nie trzeba nic zmieniać. Powinno się za to przyznać, że utwory polskich wykonawców nie są zbyt znane w Europie i też nie wszyscy w naszym kraju za nimi przepadają. Jeżeli jednak spojrzymy na dane publikowane przez ZPAV, to okazuje się, że spora liczba osób kupuje polskie albumy, zatem chce słuchać takiej muzyki. Skupmy się na danych z ostatnich dwóch lat. W 2016 roku w pierwszej dziesiątce był jedynie Dawid Podsiadło, a w pięćdziesiątce zaledwie dziesięciu artystów z polskiej sceny muzycznej. Najpopularniejszy okazał się Duke Dumont ze swoim utworem Ocean Drive oraz Coldplay i Beyoncé i ich Hymn for the Weekend. W 2017 roku w pierwszej dziesiątce
najczęściej słuchanych utworów w radiu również znalazł się jeden artysta z Polski – Grzegorz Hyży z utworem O Pani!. W pięćdziesiątce uplasowało się zaledwie siedem polskich piosenek. Najpopularniejszym utworem w rozgłośniach był natomiast singiel Eda Sheerana Shape of You. ZPAV publikuje również listę najlepiej sprzedających się albumów na nośnikach fizycznych. W 2016 roku na szczycie OLiS (oficjalna lista sprzedaży – przyp. red.) był O.S.T.R. ze swoim albumem Życie po śmierci. Nieco słabiej niż płyta łódzkiego rapera sprzedały się krążki Agnieszki Chylińskiej, Ani Dąbrowskiej i radomskiego rapera KęKę. Z zagranicznych płyt największym zainteresowaniem cieszył się album zespołu Metallica Hardwired…To Self-Destruct. W 2017 roku zaś najlepiej sprzedającymi się albumami były Egzotyka Quebonafide, Divide Eda Sheerana oraz Spirit grupy DepecheMode. W pierwszej piątce znalazła się również Złota Owca Palucha oraz Mój dom Korteza. Ten drugi artysta odebrał także statuetkę podczas gali Bestsellery Empiku w kategorii muzyka polska. Zwróćmy też uwagę na serwis muzyczny Spotify, który stworzył podsumowanie 2017 roku. Jego polscy użytkownicy najczęściej słuchali Eda Sheerana. Tuż za brytyjskim wykonawcą uplasowali się nasi raperzy – Taco Hemingway (laureat Fryderyka w 2016 roku) oraz Quebonafide. Są to jedyni polscy artyści, którzy znaleźli się w pierwszej piątce. A co najchętniej oglądali Polacy na YouTubie? Z zestawienia, które podał serwis wynika, że najwięcej wyświetleń po zakończeniu poprzedniego roku miał Sławomir i jego utwór Miłość w Zakopanem. Z kolei światowy rekord oglądalności przypadł teledyskowi do utworu Despacito Luisa Fonsiego. Skoro więc mamy dostęp do oficjalnych list sprzedaży, to dlaczego propozycje radiowe tak różnią się od tego, co Polacy kupują najchętniej? O ile utwory zagraniczne mniej więcej się powtarzają – zarówno na OLiS, jak i na playlistach radiowych – o tyle polskie piosenki już niekoniecznie. W ciągu ostatnich kilku lat znacznie wzrosła popularność hip-hopowych płyt. Rozgłośnie radiowe jednak nadal trzymają ten rodzaj muzyki z dala od siebie, prezentując jedynie pojedyncze numery. Dlaczego tak się dzieje? Czy rap wciąż jest kojarzony z gangsterstwem, przemocą i narkotykami? Każdy powinien określić to sam. Wystarczy posłuchać i zauważyć, że to właśnie raperzy coraz bardziej wpływają na słuchaczy. Nawet osoby, które nigdy nie lubiły tego gatunku, często sięgają po różne albumy. OLiS jedynie to potwierdza i daje znaki, że Polacy chcą czegoś innego. Niekoniecznie rapu, ale po prostu muzyki alternatywnej, ambitnej, z przekazem, a nie z banalnym tekstem, którym często jesteśmy raczeni, słuchając serwowanych przez radio utworów. Wiadomo, że czasami zwyczajnie miła dla ucha, przyjemna muzyka też jest potrzebna. Nie oznacza to jednak, że powinna ona stanowić zdecydowaną większość proponowanych piosenek. Komercyjne rozgłośnie radiowe unikają artystów takich jak Kult, Bonson, Maria Peszek, Pro8l3m, Rasmentalism, a chętnie raczą nas Cleo czy Sarsą. Nie ujmując nic tym piosenkarkom ani żadnym innym popularnym w radiu artystom – trudno zrozumieć dominację ich utworów. Nieco inaczej sytuacja prezentuje się w radiach publicznych, gdzie częściej możemy
usłyszeć utwory artystów, których albumy najchętniej kupujemy. Nadawca publiczny ma bowiem ustawowy obowiązek promowania rodzimej twórczości. Polskie Radio stara się tę misję wykonywać i proponuje nam szeroki zakres polskich przebojów. Możemy tam usłyszeć zarówno tych najbardziej popularnych artystów, jak i debiutantów. Radio publiczne cechuje również szerszy repertuar, co daje możliwość słuchania różnych gatunków muzycznych. Obecnie w internecie funkcjonuje wiele platform radiowych (np. Tuba.fm, Open.fm) pozwalających nam wybrać ulubiony gatunek muzyczny. Największe komercyjne rozgłośnie uparcie trzymają się jednak swojej taktyki i może wydawać się, że nie zwracają uwagi na sprzedaż płyt. Mimo to wciąż mają słuchaczy. Zastanawiające, dlaczego nie decydują się na choćby delikatną zmianę playlisty w celu sprawdzenia, czy wówczas ich liczba nie wzrośnie… Radio ma duży wpływ na popularność utworów. Promuje artystów i ich twórczość, dostarcza nam utwory, których prawdopodobnie na własną rękę nigdy byśmy nie posłuchali. Może jednak warto zacząć zwracać większą uwagę na to, jakie albumy ludzie kupują i czego słuchają najwięcej? Może wówczas okaże się, że tak naprawdę jest wiele polskich, ambitnych piosenek, z których możemy być dumni i które zechcemy promować z wielką radością? I może dzięki temu polscy artyści zagoszczą na zagranicznych listach przebojów? Mimo różnych gustów, różnicy wieku i przekonań muzyka nas łączy. Radio jest źródłem, które pozwala nam słuchać jej wszędzie. Dobrze, że mamy taką możliwość, a jeżeli słyszymy z odbiornika swój ulubiony przebój, to doceńmy to. Został on wybrany z miliona innych utworów. Rozgłośnie starają się trafiać do jak najszerszego grona odbiorców. Jest to trudna sztuka i zawsze ktoś pozostanie niezadowolony. Być może wkrótce komercyjne stacje zaserwują nam nieco ambitniejszy repertuar, a wtedy przekonamy się, czy grono słuchaczy go zaakceptuje, czy okaże się to błędnym ruchem. str. 29
Sztuka czytania Biblioteka jako miejsce, które inspiruje. Brzmi jak kolejna teza na maturze z języka polskiego, prawda? Coś w tym jest, szczególnie kiedy w poszukiwaniu ratunku udajesz się do czytelni akademickiej. Co i kogo możesz tam zastać?
Pamiętacie siebie na pierwszym roku, kiedy byliście zmuszeni wybrać się do biblioteki? Niewiedza, strach i wielkie wyzwanie. Później poszło jak z płatka. Wiedzieliście, jak się zachować i co zrobić. Jakiego rodzaju czytelnikami jesteście? Aktywnym, pasywnym, macie w głowie milion myśli na sekundę czy jedną na milion sekund? To właśnie Wy byliście inspiracją do napisania tego artykułu. Oto kilka rodzajów czytelników i ich zachowań, z którymi spotkałam się podczas poszukiwań literatury. Poszukiwacz Zwany również świeżakiem. Na ogół student pierwszego roku, ale hej! – kto przez to nie przechodził? Zbłąkana owieczka bezszelestnie przemieszcza się między regałami. Na dobrą sprawę nie wie, czego i gdzie szukać. Najczęściej mówi: „Proszę pani, a gdzie znajdę tę książkę?” lub „Kiedy mogę odebrać tytuł XYZ?”. Zazwyczaj porusza się w stadzie, chociaż zdarzają się bardziej odważne jednostki, które chcą na własnej skórze doświadczyć trudu związanego z wypożyczeniem książki.
Myśliciel Po czym go poznamy? Jego stanowisko to wyłącznie on i komputer, nic więcej, zero książek czy notatek. Przed nim monitor z włączonym programem do tworzenia prezentacji. Głowa oparta o ręce i pusty wzrok wlepiony w biały, równie pusty slajd. Jedyne, co jest w stanie z siebie wydusić, to różnego rodzaju onomatopeje, takie jak: „ach”, „ech” czy wezwania Istot Bożych. Interesuje go wszystko, tylko nie zadanie, które musi wykonać. Przecież deszcz za oknem tak pięknie pada, a koleżanka nie może czekać, więc odpisze na SMS. Ewidentnie brak mu jakiejkolwiek motywacji. Zapalony student Całkowite przeciwieństwo myśliciela. Co to znaczy? Pojawia się w czytelni ze stosem książek, a w międzyczasie udaje się jeszcze po kilka brakujących tytułów. Zasiada na swoim miejscu pracy i zaczyna pisać z prędkością światła. Myśli w jego głowie biją się wzajemnie o to, która z nich pierwsza przedostanie się na ekran komputera. Ten okaz nigdy nie zwalnia tempa, bo przecież nie chce dopuścić do tego, aby jakakolwiek myśl mu umknęła. Czytelnia jest jego drugim domem i gdyby tylko było to możliwe, to nosiłby ze sobą namiot i śpiwór, aby każdego wieczoru móc rozbić literacki obóz.
Król podziemia Ten już najpewniej jest na ósmym roku studiów, zna każdy zakątek uczelni, a z wykładowcami jest na „ty”. Gdyby nie to, że czasem należy okazać trochę kultury, położyłby nogi na stole, wyjął śniadanie i włączył kolejny kabaret czy pochłaniający czas i uwagę filmik o tematyce gier. Nie znajdziemy bardziej wyluzowanej odmiany czytelnika. Książki są mu niepotrzebne. Pojawia się tam dlatego, że wszystkie bary przy Mariackiej są zamknięte, a on jakoś musi wypełnić dziurę, która nieoczekiwanie pojawiła się między zajęciami. Widmo Tak naprawdę nie wiemy, czy istnieje. Legendy głoszą, że skrywa się w zakątkach czytelni. Przemieszcza się dla niepoznaki cichym krokiem. Jest zwolennikiem tradycyjnych form zapisywania, więc przy komputerze go nie zastaniemy. Siedzi gdzieś w kącie i pracuje. Każde zadanie traktuje jak najważniejszą pracę w swoim życiu. Niechętnie dzieli się notatkami, bo przecież tak długo nad nimi siedział. tekst: Daria Holeczek – daria.holeczek@o2.pl | zdjęcia: Aleksandra Wajdzik str. 30
Ważniak, awanturnik Przecież on studiuje niezwykle istotny i wpływowy przedmiot, więc miejsce przy komputerze czy trudno dostępna książka mu się należą. Jest dobry w robieniu awantur. Wiedząc, że krzykami nic nie wskóra, następnym razem przynosi swój sprzęt, oczywiście marki mającej dużo wspólnego z owocami. W tym momencie nikt i nic nie może mu przeszkodzić, bo nie po to się tam pojawił, aby ktoś przerywał mu pracę, nad którą się koncentruje. Bałaganiarz Każdy z nas ma w sobie coś z tego typu. Roztrzepany, wiecznie czegoś szukający. Skąd nazwa? Czy kiedykolwiek, siadając do komputera na uczelni, zobaczyliście użytkownika niewylogowanego z mejla, nieusunięty folder na pulpicie, niezamknięte pliki z pracą magisterską, resztki notatek i zgubione długopisy? Chyba już wszystko jasne. Na pewno się zgodzicie, że czytelnia jest dla studenta tym, czym dla lekarza szpital. Wiedza, którą musimy posiąść na studiach, w głównej mierze znajduje się w bibliotece. Nieustannie powtarza się stwierdzenie, że obserwacja to klucz. Pamiętajcie, że to artykuł pisany z dystansem, ironią i przymrużeniem oka. Bierzcie na to dużą poprawkę. Spróbujcie kiedyś sami zaobserwować to, co dzieje się wokół Was – niezależnie, czy spacerujecie z psem, czy jesteście na imprezie w klubie.
Fotograf Książki są mu obce, bo nie pojawia się w czytelni czy bibliotece w celu zdobycia wiedzy lub uzupełnienia jej. Po co tam w takim razie jest? To król social mediów. Zazwyczaj siedzi gdzieś na końcu, aby uchwycić najlepsze ujęcia. Nic nie cieszy go tak jak nowy filtr na Snapchacie czy hashtag z miejscem, w którym się znajduje. Jednocześnie kreuje nieistniejącą wizję siebie, gdyż pokazując np. stos książek, daje odbiorcy do zrozumienia, że zapewne poszedł tam, aby się czegoś nauczyć. A udało mu się zaledwie nauczyć tego, jak nałożyć dwa filtry na siebie.
Zdjęcia zostały wykonane w CINiB-ie.
Osoba, która odczuwa strach, ocenia ludzi jako bardziej atrakcyjnych oraz szybciej się zakochuje. Można to wykorzystać, zabierając dziewczynę
Włącz myślenie – czas na łamigłówki! „Czas, który kiedyś był dla nas okazją do samotnej refleksji – kilka minut w autobusie, spacer po pracy albo chwila oczekiwania na umówione spotkanie – stał się teraz nie do wytrzymania, dlatego impulsywnie sięgamy po telefon komórkowy, słuchawki i gry; niezdolni oprzeć się uzależniającej technologii”. O tym pisał w Początku Dan Brown. My – nowoczesne kobiety i nowocześni mężczyźni – tak biegniemy, że już powoli (a tak naprawdę zmiany te następują niezwykle szybko) zapominamy, jak to jest odpoczywać, a kiedy mamy wolny dzień bądź wolną chwilę, popadamy we frustrację i panikę, nie wiedząc, jak zagospodarować każdą sekundę naszego istnienia. Mamy więc dla Was propozycję – dwie strony pełne łamigłówek i kilkanaście artykułów zawierających wskazówki potrzebne do rozwiązania naszych zadań. Specjalnie dla Was przygotowaliśmy krzyżówkę, sudoku, wykreślankę oraz rebusy. Rozwiązujcie i pamiętajcie – wiele jest sposobów na zabijanie czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić. Traćcie go zatem z przyjemnością. 1. Nazwisko komentatora znanego ze słów „Turku, kończ ten mecz!”. 2. Zjawisko ucieczki od problemów w świat iluzji i gier. 3. Celowe podanie nieprawdziwych informacji. 4. Typ czytelnika zwany również królem social mediów. 5. Adoptowana suczka aktorki Zosi Zborowskiej. 6. Słowo, które uplasowało się na drugim miejscu w konkursie na Młodzieżowe Słowo Roku 2017. 7. Nazwisko twórcy mikstury ochrzczonej mianem Soylentu. 8. Zdobywca statuetki Bestsellery Empiku 2017 w kategorii muzyka polska. 9. Typ osobowości gracza, który w rozgrywkach poszukuje eksploracji i dużej liczby misji. 10. Nazwa zjawiska pozostałego po starych demonach Bałtach. 11. Postać, pod jaką niegdyś w domostwach ukazywała się Bieda. 12. Tytuł filmu opowiadającego o ojcu ogarniętym obsesją wędkarstwa. 13. Polski raper, którego płyta sprzedała się najlepiej w 2017 roku. 14. Technika wykorzystywana w kuchni molekularnej w celu powleczenia płynnej substancji przezroczystą błoną. 15. Stadion, na którym Polska pokonała Anglię 2:0 w 1973 roku. 16. Serwisy sprzyjające interakcji z odbiorcą i angażujące go w dyskusję oraz dzielenie się poglądami. 17. Nazwa dawnej francuskiej kolonii karnej.
KRZYŻÓWKA
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17.
HASŁO: „________ _________ wart jest dwóch” – Umberto Eco.
8
SUDOKU
1
5 3
1
2
2
8
3
1
9 4
1
3
2
7
7
2
5
uwięzionym w reality show.
1 8
Przed Tobą tzw. sudoku diagonalne. Składa się ono z dużego diagramu z dziewięcioma wierszami, dziewięcioma kolumnami, a także dziewięcioma małymi kwadratami. Dodatkowym utrudnieniem są kolorowe przekątne. Uzupełnij diagram, pamiętając, że cyfry od 1 do 9 w każdym wierszu, każdej kolumnie, każdym małym kwadracie oraz w obu przekątnych mogą pojawić się tylko raz.
5
6
3
2
Autorzy łamigłówek: Monika Szafrańska, Marta Szołtysik, Michał Denysenko, Robert Jakubczak | obrazki: Maja Seweryn str. 32
t
d
t
m
e
p
o
l
w
a
k
c
j
a
p
p
n
w
a
c
j
a
m
s
w
i
l
a
s
g
l
e
r
o
w
f
n
w
i
n
i
n
c
a
l
n
u
m
i
c
p
a
p
w
s
r
k
u
e
a
ł
e
s
y
e
o m
f
s
l
u
m
e
h m
w u
z
u
d
l
i
u
a
y
m
w
t
l
c
o
n
e
c
a
y
y
i
z
c
a
s
k
a
m w
b
c
c
z
a
a
a
c
s
n
f
t
t
m
d
e
e
b
d
t
j
w
d
j
t
y
k
y
u
z
o
w
ó
m
a
e
p
g
u
e
n
s
s
a
a
i
w
k
k
m
p
j
e
d
c
n
s
z
a
i
c
g
h m
l
w
l
a
k w
a
m
d
i
l
z
i
a
p
f
k
ś
o w
j
m
f
c
y
j
a
c
g
ć
m
s
t
e
n
r
e
t
n
i
ż
ą w
a
a
m
w m
k
a
f
i
t
k
z
u
z
m
b
p
j
z
u
ł
k
b
s
a
w
b
j
p
k
z
i
m
f
l
o
i
w
e
d
p
h
u
a
c
s
w
z
u
ć
ś
o
ł
z
s
y
z
r
p
w
l
z
f
t
h
ć
w
a
k
z
c
e
i
c
u
i
j
p
b
z
a
n
z
y
z
c
z
s
l
o
p
s
c
o
g
w
a
j
c
a
w
r
e
s
b
o
a
t
e
i
n
e
i
z
ę
i
w
w
k
l
s
o
j
i
w a
f
l
a
m
g
c
p
w
f
t
m h
r
p
u
ł
d
e
m
j
d
f
b
z
ó
c
p
w
n
h
c
e
p
f
p
o
i
d
a
r
u
w
e
j
e
c
e
k
l
w
b
u
a
m
g
o
t
j
a
h
r
WYRAZY: Hajto, mundial, zabójcy, czytelnia, posiłek, adopcja, polszczyzna, potwór, radio, pasta, partner, futbol, inwestycja, więzienie, książki, przyszłość, pomoc, media, pech, płyty, internet, ucieczka, interaktywność, obserwacja, innowacja, zjawisko, miłość, interakcja, Stukacz, playlista, społeczny, uczucie, fanatyk
Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie, na ukos i na wspak.
WYKREŚLANKA
Zagrajmy w statki!
REBUS
częściej niż przeciętni ludzie. | Syndrom paryski to dolegliwość występująca u turystów (głównie japońskich), którzy odwiedzają Paryż i widzą go innym (gorszym), niż go sobie wyobrażali i znali z mediów.
np. na ściankę wspinaczkową. | Badania przeprowadzone na komikach i aktorach komediowych wykazują, że cierpią oni na depresję
Sofofobia to strach przed uczeniem się. | Syndrom Trumana to choroba urojeniowa charakteryzująca się przekonaniem, że jest się
Odwiedź nas: www.magazynsuplement.us.edu.pl www.facebook.com/magazynsuplement www.instagram.com/magazynsuplement
Jeżeli rozwiązaliście poprawnie łamigłówki z poprzedniej strony, napiszcie do nas wiadomość na Facebooku! Czekają na Was nagrody. Kto pierwszy, ten lepszy.
Śledź nas w sieci i zdobądź zniżki studenckie do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach!
paĹşdziernik/listopad 2017
luty/marzec 2018 2018 kwiecień/maj