LAJF Magazyn Lubelski #36

Page 1

wrzesień/październik 2015

# 2016/3/36 egzemplarz bezcenny

Nie siedzę za biurkiem pod palmą

Róg Staszica i Zielonej

Lublin inspiruje biznes


wrzesień/październik 2015

NAJWIĘKSZY SALON Z ZEGARKAMI NA LUBELSZCZYŹNIE PONAD 1000 ZEGARKÓW I PONAD 20 MAREK W JEDNYM MIEJSCU

68

C.H. E. lubelski Leclerc, ul.2016 Tomasza Zana 19, Lublin | magazyn (36)

: /JubilerKorn | www.jubiler-korn.pl



od redakcji

foto Bożena Rożek

Piotr Nowacki

Grażyna Stankiewicz

Posiedzenie kapituły nagrody Ambasador Województwa Lubelskiego już za nami. Gremium złożone z szefów lubelskich redakcji oraz władz województwa lubelskiego wybrało osobę, instytucję i firmę jako przykład tych wartości, które upowszechniamy naszymi działaniami na polu gospodarczym, społecznym i kulturalnym. Ta aktywność jest na tyle ważna i interesująca, że staje się narzędziem promocji Lubelszczyzny poza jej granicami. Bo zabytki i krajobrazy są ważne, ale najważniejsi są ludzie. Ich wiedza, doświadczenie, potencjał i marzenia to baza, bez której tu i teraz nie byłoby możliwe. Laureatów poznamy 23 kwietnia podczas uroczystej gali w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, miejscu symbolicznym. Zamykającym pewien etap historii i otwierającym się na przyszłość. A my tradycyjnie na łamach „LAJF magazyn lubelski” prezentujemy bohaterów, którzy dzięki swoim nieprzeciętnym możliwościom są ambasadorami naszej codzienności. Niekoniecznie w laboratoriach naukowych czy na halach produkcyjnych wielkich firm. Ale taka też rola LAJF-a, aby przybliżać Państwu nietuzinkowe postaci. W gronie naszych bohaterów tym razem znajdują się Tomasz Kwiatkowski, kierujący niezwykłym miejscem, jakim jest uzdrowisko w Nałęczowie, mistrz małych form – kaletnik Dariusz Dutkiewicz, Marzena Efir – kobieta, która zwyciężyła samą siebie, Mariusz Sagan, którego koncepcje gospodarcze urzeczywistniają się w lubelskiej strefie ekonomicznej oraz lubelscy blogerzy modowi, którzy pokazują swój pomysł na życie. Piękni ludzie i niezwykłe działania.

Wydawca

Redaktor naczelna


RENAULT CARRARA LUBLIN, UL. LWOWSKA 1 (RONDO PRZY ZAMKU) tel.81 748 30 00


SPIS TREŚCI 4 od redakcji 4 Grażyna Stankiewicz, Piotr Nowacki. Posiedzenie kapituły nagrody

pirat śródlądowy

8

Paweł Chromcewicz. Białe białym nie jest.

kocia kołyska

9 Grażyna Stankiewicz. Będzie pięknie 10 tygiel z okładki

12

Nie siedzę za biurkiem pod palmą. Z Tomaszem Kwiatkowskim rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Marcin Pietrusza

str. 12

ludzie

18 24

Na rogu Staszica i zielonej. tekst Maciej Skarga, foto Michał Patroń Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. tekst Karolina Wójciga, foto Jakub Borkowski

społeczeństwo

28

Jeśli potrzebujesz pomocy. tekst Edyta Zdanuczyk, foto Marcin Pietrusza

biznes

str. 24

30 Blogerzy - głos nowych mediów. tekst Aleksandra Biszczad, foto Marek Podsiadło, archiwum 36 Lublin inspiruje biznes. tekst Piotr Nowacki, foto Marek Podsiadło 38 biz-njus moto

42 46

Made by Sweden, tekst i foto Piotr Nowacki kultura-okruchy

za horyzontem

48

Piąte życie pałacu w Kijanach. tekst i foto Grażyna Stankiewicz

historia

52

O tym, jak Adolf Weisblatt wybudował lubelski wodociąg, tekst Marcin Bielesz, foto archiwum MPWiK

księgarnik

54

Dopóki niebo nie płacze. tekst Grażuna Stankiewicz

moda

55

Koszula, ubiór, mój wizerunek, tekst Adam Trzaskowski, foto Dorota Sitkowska

integracja

56

Wojciech. tekst Maciej Skarga, foto Zbigniew Mazur

pedagog

str. 36

57

Pola, tekst Marzena Boćwińska

jazz i wino

58 Syreny. tekst Wojciech A. Mościbrodzki 59 W gorące letnie popołudnie. tekst Łukasz Kubiak 60 zaprosili nas Lubimy gospel/ Beksiński po raz drugi/ Orwell w Teatrze Seniora/ Bieg zielonych sznurowadeł./ Wczoraj-dziś-na zawsze/ kaczmarski sentymentalnie/ Życie jest cudem/ Kryminalne czwartki/ Bystrzyca twarzą Lublina/ OLDBREAKOUT w Chatce Żaka/ Lublin restaurant Week

66 Kalendarium kwiecień/ maj

str. 59


SALON NC+ TARASY ZAMKOWE Al. Unii Lubelskiej 2  |  Lublin tel. 602 501 488 DYSTRYBUTOR NC+ ul. 1 Maja 15  |  Lublin tel. 660 397 998

LAJF magazyn lubelski Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: redakcja@lajf.info, redakcjalajf@gmail.com tel. 81 440-67-64, 887-090-604 Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), g.stankiewicz@lajf.info

NOWY FORD S-MAX

REKLAMA i MARKETING: Bartosz Pachucy b.pachucy@lajf.info Piotr Nakonieczny p.nakonieczny@lajf.info Inteligentny napęd na wszystkie koła AWD

Dzięki inteligentnemu napędowi na cztery koła nowy Ford S-MAX reaguje na zmieniającą się nawierzchnię i odpowiednio dzieli dostępną moc między przednią a tylną oś w zależności od przyczepności każdej z nich. I to już od 726 PLN miesięcznie w ofercie Ford Leasing Opcje.

Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) p.nowacki@lajf.info

C02

139 g/km

reklama@lajf.info praca@lajf.info

# 2016/3/36 egzemplarz bezcenny

Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 5

FORD LEASING OPCJE

726 PLN/mies.*

*Podana miesięczna rata jest kwotą netto. Wyliczenie dla Forda S-MAX Trend 2.0 TDCi AWD, 150 KM w cenie 119 901 zł na okres 24 miesięcy przy całkowitym przebiegu 80 000 km i opłacie wstępnej 25%, WIBOR 1,7%, wartość końcowa 66,9%. Zużycie paliwa i emisja CO2: S-MAX 2.0 TDCI 150 KM M6 AWD: 5,4 l/100 km, 139 g/km

Nie siedzę za biurkiem pod palmą

Róg Staszica i Zielonej

Lublin inspiruje biznes

(zgodnie z rozporządzeniem WE 715/2007 z późniejszymi zmianami w WE 692/2008, cykl mieszany).

CARRARA - Lublin, ul. Turystyczna 45, tel. 81 746 11 44 www.ford-lublin.pl

Okładka: Marcin Pietrusza

LAJF magazyn lubelski 2016/3/36

Sekretarz redakcji: Aleksandra Biszczad a.biszczad@lajf.info CZTERY KOŁA W (TR)AKCJI Korekta: Magdalena Grela-Tokarczyk Współpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Robert Kuwałek (kuw), Katarzyna Kawka (kk), Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Karolina Wójciga (wój), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Anna Góral (ag), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Aleksandra Biszczad (abc), Patrycja Woźniak (pat), Ilona Dąbrowska (ido), Tomasz Moskal (mos), Paweł Chromcewicz (chro), Mateusz Grzeszczuk (mat). Skład: Irek Winnicki Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Michał Patroń (moc), Olga Michalec-Chlebik (mich), Olga Bronisz (obro), Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Jakub Borkowski (bor ) Katarzyna Zadróżna (kat).

ISSN 2299–1689

Regon 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313 e-mail: kono.media.sp.zoo@gmail.com Treści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

Prenumerata

Cena prenumeraty rocznej: 59 zł brutto Nr konta: V oddział Bank Pekao S.A. 42 1240 1503 1111 0010 4544 7511

Adres odbiorcy: KONO media sp. z o.o ul.Dolna Marii Panny 3 20 – 010 Lublin

Oświadczenie: „Wyrażam zgodę na przesyłanie mi przez KONO media sp. z.o.o. ul Dolna Panny Marii 3, 20-010 Lublin, czasopisma "LAJF magazyn lubelski" zawierającego materiały reklamowe i promocyjne. Oświadczam ponadto, że jestem osobą pełnoletnią oraz, że wyrażam zgodę na umieszczenie moich danych osobowych w bazie danych KONO media sp.z.o.o. wydawcy czasopisma „LAJF magazyn lubelski”, a także na korzystanie z nich i przetwarzanie dla celów marketingowych i promocyjnych. Oświadczam, iż wyrażam zgodę na umieszczanie danych osobowych w bazie KONO media sp.z.o.o. wydawcy „LAJF magazyn lubelski” oraz ich przetwarzanie zgodnie z treścią ustawy o ochronie danych osobowych z dn. 29.08.1997 r. (Dz.U.133 poz. 88) wyłącznie na potrzeby wydawnictwa”. KONO media sp.z.o.o. informuje, że przysługuje Państwu prawo wglądu i poprawiania zgromadzonych danych zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych (Dz.U.1997.133.833).

magazyn lubelski 3[27] 2015

7


pirat śródlądowy

Białe białym nie jest W czasach, w których białe nie jest białe, czarne nie jest czarne, prawo nie znaczy prawo, a dobra, na

przykład zmiana, dobra wcale nie jest, trudno o cokolwiek pewnego i stabilnego, czego można się trzy-

mać i na czym polegać. Lekko, średnio i mocno zdezorientowani obywatele, zadający sobie pytania

PAWEŁ CHROMCEWICZ

typu: o co w tym wszystkim chodzi lub do czego to zmierza, mają w zasadzie trzy wyjścia.

8

Mogą się poddać ćwierćprawdom, półprawdom i całym kłamstwom cynicznie sączonym – bezpośrednio – przez jedynie słusznych polityków bądź – pośrednio – przez przejęte media, kiedyś publiczne, dziś propagandowo-rządowe. Mogą olać to wszystko, zamknąć się w swoim świecie, nie słuchać, nie oglądać, nie czytać. Czyli po prostu próbować przeczekać, bo może minie, jak niegroźna infekcja. Mogą wreszcie protestować, komentować, argumentować, czyli nie zginać kolan (taka modna teraz fraza) i aktywnie bronić prawa i przyzwoitości przed Prawem i Sprawiedliwością. Co obywatele, nienależący oczywiście do sekty u władzy, wybiorą? Jak rozumiem słowa Andrzeja Celińskiego, istnieje niestety spora obawa, że mogą przeważyć dwie pierwsze opcje, co w sumie doprowadzi do długotrwałej, groźnej i destrukcyjnej dyktatury. Ten wybitny w PRL opozycjonista, a po upadku komuny wieloletni poseł, senator i minister kultury, po wysłuchaniu przemówienia naczelnika państwa na rocznicy katastrofy smoleńskiej, napisał wprost: tak rodzi się faszyzm. Przesada? Nawet jeśli tak, to lepiej mocniej i dosadniej ostrzegać niż bagatelizować i potem obudzić się w świecie, z którego drogi powrotnej nie widać. Dość dobrze znam i rozumiem metody propagandy i jej oddziaływanie na tłum, a jednak zawsze – mimo umiejętności chłodnej analizy – w zdumienie i niedowierzanie wprowadza mnie niewiarygodna jej skuteczność. Pokaz zbiorowej histerii zaprezentowany 10 kwietnia 2016 roku jest kolejnym tego potwierdzeniem, zdumiewającym jak wszystkie wcześniejsze mu podobne –sprzed stu, osiemdziesięciu pięciu czy sześćdziesięciu laty. Fanatyczny tłum, na ustach mający narodowosocjalistyczne, komunistyczne bądź bogoojczyźniane frazesy, zawsze podlane olbrzymimi pokładami magazyn lubelski (36) 2016

nienawiści, nie potrzebuje analiz, nie oczekuje faktów, nie spodziewa się dyskusji. Potrzebuje wyłącznie potwierdzenia tego, co mu propaganda latami mówiła. Dla niego to jest prawda. Na razie jednak ten tłum to mniejszość, choć stoi za nim matematyczna większość sejmowa. Tego tłumu fakty, analizy i argumenty nie przekonają. Powinny one jednak trafiać i przemawiać do większości, tej faktycznej, obywatelskiej – póki ona jeszcze jest, nawet jeśli milcząca. To do tych, którzy myślą i choćby starają się rozumieć otaczający świat, a zwłaszcza zasady demokracji, próbują dotrzeć ludzie tacy, jak Andrzej Celiński, Władysław Frasyniuk, w Lublinie – profesor Jerzy Bartmiński czy całe zastępy wybitnych prawników, socjologów, politologów, filozofów. Bo naprawdę szczególnie teraz trzeba mówić i przypominać o tym, co to jest trójpodział władzy i wywodząca się z niego niezależność sądownicza, czym jest rozdział Kościoła od państwa, jakie są obywatelskie prawa i wolności, a jednocześnie wciąż wskazywać, gdzie i w jaki sposób łamane jest prawo, od najniższych szczebli, przejmowanych z wielkim zapałem i równie dużą zawziętością, po Konstytucję. Warto zastanowić się, jaką zająć postawę, jak reagować na kłamstwa, agresję i nienawiść, jakiej bodaj najznakomitszy przykład dała wspomnianego 10 kwietnia 2016 roku Ewa Stankiewicz, w rządowej TVP nawołując do przywrócenia kary śmierci, a jako pierwszego, któremu powinno się ją wymierzyć, wskazując Donalda Tuska. I co, skóra cierpnie czy jeszcze nie? Pod tą samą datą w moim kalendarzu „zdzieraku” znalazłem taki dziwnie pasujący cytat z Magdaleny Samozwaniec: „Kłamstwo jest jak królik – rodzi małe kłamstewka w nieskończoność”. Warto zapamiętać. Tym bardziej, że jak na razie, dzięki króliczej propagandzie białe białym na pewno nie jest.


kocia kołyska

Słowa ulatują, ferment zostaje Agatha Christie z Robertem Louisem Stevensonem pod ramię, czyli niejaka Shirley W. podaje do sądu Rząd RP, ponieważ padły jej dwie klacze w najlepszej stadninie koni arabskich na świecie. Shirley W., bo nie wiadomo, czy jest jeszcze oskarżycielem, czy już oskarżoną o to, że kupiła tak drogie konie i w dodatku trzymała je w polskiej stadninie. Sytuacja nabiera takiego tempa, że można się pogubić kto, z kim, przeciw komu i w dodatku dlaczego klacze w Janowie Podlaskim tak bardzo lubią antybiotyki. A jednak to nie były antybiotyki, tylko trutka na gryzonie. dziecką w Polsce. I znowu stracą i mieszkańcy. Z pracy w stadninie odchodzi stara kadra, pojawiają się nowi ludzie. Do akcji wkracza (wkroczyła czy wkroczy?) prokuratura. Media też są w akcji. Jak ktoś kiedyś powiedział: słowa ulatują, pismo zostaje. O przepraszam, słowa ulatują, ferment zostaje.

magazyn lubelski (36) 2016

FOTO JACEK DALMATA

Nieprzemyślane tezy, tendencyjnie postawione pytania – to zawsze ma smak głupoty i manipulacji. Kiepska sztuka, w starych dekoracjach i w słabym teatrze. Pachnie szmirą na kilometr. I choć zabrakło miłosnej historii w tle, to aż chce się wspomnieć przy tej okazji o pewnej niemieckiej pisarce tworzącej od lat przedwojennych do lat 50. Nazywała się Hedwig Courths-Mahler i w Polsce była znana jako Jadwiga Kurcmalerowa. Część z jej książek rozgrywała się w arystokratycznych domach, baaa w całych majątkach, gdzie zresztą koni brykało w bród. W polskich bibliotekach półka z książkami zarezerwowana dla osób o raczej niskich gustach literackich, choć całkiem pokaźna, bo autorka opublikowała u nas aż 190 powieści. Wielki to był wstyd taką książkę wypożyczyć („Dole i niedole rozwódki”, „Będziesz całować inną”, „Bezdroża miłości”, „Córka zarządcy” i całkiem na czasie „Nadejdzie nasz dzień”). Ale jak już udało się ją przechwycić, to długo krążyła w czytelniczym podziemiu, pochłaniana z wypiekami na twarzy przez podlotki, mężatki i całkiem Wszechobecne media o różnej proweniencji leciwe damy. Ale nawet słynąca na całą Europę epatują sensacją, podczas gdy w Janowie Podla- z literackiej szmiry Kurcmalerowa nie wpadłaby skim rozgrywa się dramat mieszkańców. Oszczęd- na pomysł takich obrotów sprawy, jak w Janowie ności życia zainwestowali w sławę miejsca. Bo na Podlaskim. I to we wszystkich popełnionych przez co teraz i komu nieużywane miejsca noclegowe siebie „dziełach” razem wziąwszy. I w dodatku i gastronomia, pomoc przy koniach? Być może zapraszając do współpracy Agathę Christie z RoJanów straci najbardziej prestiżową imprezę jeź- bertem Louisem Stevensonem.

GRAŻYNA STANKIEWICZ

To zupełnie zmienia postać rzeczy. To znaczy, że ktoś klacze z premedytacją otruł. W mediach teoria spiskowa goni teorię spiskową, a na światło dzienne wychodzą coraz to nowe fakty. Fakty i akty. Zupełnie jak w amerykańskim filmie pod tym samym tytułem, kiedy spece od PR, chcąc odwrócić uwagę opinii publicznej od sprawy uwodzenia przez prezydenta USA nieletniej i to chwilę przed drugą turą wyborów, „wywołali” wojnę w Albanii. Działania wojenne tak naprawdę miały miejsce w wynajętym studio filmowym na potrzeby zrealizowania newsów telewizyjnych i serwisu fotograficznego, a sama Albania przez cały okres tego wojennego koszmaru pozostała w błogiej nieświadomości, że taki oto koszmar na jej terytorium właśnie się rozgrywa. Ale wojna to mało. A tu trzeba dużo większych emocji. Kto najbardziej potrafi wzruszyć telewidzów? Umorusana od dymu, osierocona i zagubiona wśród zgliszczy rodzinnego domu biedna dziewczynka. Jeszcze mało? To może osierocona, umorusana od dymu i zagubiona wśród zgliszczy rodzinnego domu biedna dziewczynka z kotkiem na rękach. Wszak zdjęcia z kotkami mają największą oglądalność w sieci. Tymczasem sytuacja w Janowie Podlaskim jest dynamiczna i jak mawia pewna moja znajoma – przebiega w procesie. Ale zaraz, zaraz. Shirley W. podaje, już podała czy dopiero zamierza podać Rząd RP do sądu?

9


tygiel

(bor)

Arianie w Wojciechowie

(Jakub Krzysiak)

8-letni geniusz

HIT

Kiedyś Doogie Howser, nastoletni lekarz medycyny z amerykańskiego serialu o tym samym tytule, budził rozbawienie i pewną ciekawość. W Lublinie mamy swojego, nawet młodszego bo zaledwie 8-letniego geniusza, który bynajmniej nie jest wytworem filmowego scenariusza. Kamil Wroński obecnie uczy się jednocześnie w klasie III i IV szkoły podstawowej, ma wybitne zdolności informatyczne i matematyczne. Ze względu na swoje niebywałe predyspozycje Kamil trafił na zajęcia na Poli() technikę Lubelską, do uczelnianych laboratoriów. Podobno przebywając w nich czuję się jak w najlepszym parku rozrywki, z tą różnicą, że tutaj zajmuje się głównie mechatroniką. Rzecznik Politechniki, Iwona Czajkowska-Deneka, potwierdza, że jest to pierwszy taki przypadek w historii uczelni. Sposób nauczania musi być dostosowany do potrzeb chłopca, jednak wykładowcy ze zdumieniem przyznają, że Kamil radzi sobie zarówno z terminologią, jak i z wiedzą z tego zakresu, a obecnie jest już w stanie zaprojektować układ scalony od podstaw. Lubelszczyzna, nazywana wyżyną IT, z pewnością niejednokrotnie usłyszy o tym małym geniuszu. (abc)

Być jak Polizei...

KIT

Niektóre lubelskie inicjatywy napawają nas dumą, a innym dziwimy się. Pewien 33-latek z Lublina postanowił nadać swojemu samochodowi nowe życie, odmalowując go. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczynił z niego auto policyjne, co ciekawe, o niemieckim rodowodzie. Srebrno-niebieski rumak z napisem „Polizei” został ponadto wyposażony w adekwatną sygnalizację świetlną i dźwiękową. Auto było widywane niejednokrotnie na lubelskich ulicach, a kierowca zupełnie świadomie wykorzystywał przy tym przywileje należne policji w nagłych przypadkach. Sprawą zainteresowała się prawdziwa policja. Okazało się, że przykuwający uwagę volkswagen passat miał pod maską ukryte światła błyskowe i syreny, zaś w kabinie układ sterujący. Policjanci zatrzymali dowód rejestracyjny, sprawę skierowano do sądu, a kierowca

10

To nieprawda, że Wojciechów koło Lublina znany jest głównie z zabytkowej kuźni. Zanim miejsce zasłynęło z kowalstwa, na początku XVI wieku została tu wzniesiona przez starostę lubelskiego Jana Pileckiego trójkondygnacyjna Wieża Ariańska. Ta okazała konstrukcja architektoniczna miała charakter zarówno obronny, jak i rezydencjonalny i była przykładem nowoczesnej myśli technicznej i budowlanej. W 1907 roku została odrestaurowana według projektu Jana Koszczyca Witkiewicza, tego samego, który wzniósł pałac w Adampolu koło Włodawy, prywatnie kuzyna Stanisława Ignacego Witkiewicza. Po kolejnych remontach w zabytku znalazły swoje siedziby Gminny Ośrodek Kultury, Muzeum Regionalne, Muzeum Kowalstwa, Biblioteka Gminna, Punkt Informacji Agroturystycznej oraz Kawiarnia Ariańska. Całkiem sporo jak na jedno miejsce. A skąd nazwa? Przez sąsiedztwo. Przez długi czas właścicielami okolicznych majątków byli kalwini i arianie – stąd nazwa „Wieża Ariańska”. Niezależnie od przydomku budowla od zawsze robi wrażenie. Nic więc dziwnego, że Stefan Żeromski opisał ją na łamach swojej powieści „Nawracanie Judasza”. (maz)

magazyn lubelski (36) 2016

dostał zakaz dalszej jazdy. Niestety, to nie pomogło. Niedoszły policjant wciąż czuł się ponad prawem lub nawet jego przedstawicielem. Ponownie wyruszył autem na lubelskie ulice, co skończyło się kolejnym zatrzymaniem. Ułańska fantazja bohatera naszego kitu miesiąca była równie niezmierzona, jak jego głupota. (abc)

Foto KWP L

ublin


tygiel

(sta)

Nocne marki nad Bystrzycą

()

Oj, narozrabiały bobry. Te sympatyczne, uważane za największe w Euroazji gryzonie mają nawet ponad metr długości i ważą prawie 30 kg. Prowadzą wybitnie nocny tryb życia, a w ciągu dnia odsypiają w swoich norach. Dzięki silnym siekaczom bobry mogą ścinać drzewa nawet o średnicy 1 metra. Potrafią budować stopnie z gałęzi i mułu, aby wyżej się wspinać. Budują tamy i żeremia, niejednokrotnie zmieniając bieg rzeki. Naturalnymi wrogami bobrów są wilki, rysie i niedźwiedzie. Na Lubelszczyźnie zagrożenie nie istnieje, więc bobry miewają się dobrze, systematycznie powiększając swoją populację. Niestety niszczą sady i uprawy, drewniane konstrukcje. Obecnie na Lubelszczyźnie jest ich ponad 10 tysięcy. Wprawdzie podlegają częściowej ochronie prawnej, ale 700 bobrów z terenu 15 lubelskich gmin zostanie odstrzelonych. Jednak póki co bobry ciężko pracują przez cały rok, m.in. nad Bystrzycą. (gór)

(pod)

Przy Słonecznej w Poniatowej Miasto to niezwykłe, bo całkiem nowe, wzniesione tuż przed wybuchem II wojny światowej w miejscu wyrąbanego lasu. W latach 50. ubiegłego wieku prężnie działający tu zakład Predom EDA spowodował konieczność wybudowania nowego osiedla mieszkaniowego. Zamknięta w kwartał ulic dzielnica powstała w obowiązującym w tym czasie w budownictwie stylu realizmu socjalistycznego, co zaowocowało m.in. charakterystycznymi gzymsami, dwuspadowymi dachami i dekoracyjnymi portalami nad drzwiami wejściowymi. Socrealizm w budownictwie mieszkaniowym kierował się również dbałością o przestrzeń wypełnioną zielenią i infrastrukturę, jak. np. przedszkola czy żłobki, które były wznoszone w kształcie... pałaców. Stąd taki właśnie pałac sprzed 60 laty znajduje się w tej części miasta. O niebanalnej architekturze, zaniedbany, z sypiącą się dekoracją i mieszczący w swoich murach różne instytucje. (maz)

Aeroklub Lubelski

Święto Flagi

Z SIECI

Nikt na świecie nie kocha flagi narodowej bardziej niż Amerykanie. Z 13 białymi i czerwonymi pasami przypominającymi o 13 pierwotnych koloniach i 50 białymi gwiazdami symbolizującymi liczbę 50 stanów USA powiewa w niemal każdym amerykańskim ogródku. Jest symbolem dumy, radości i nieustannego wzruszenia od chwili podpisania Deklaracji Niepodległości w 1776 roku. Kult polskiej flagi narodowej ma znacznie dłuższą historię, ale dopiero w sierpniu 1919 r. sejm uchwalił ustawę o godle i barwach Rzeczpospolitej Polskiej, które określały wygląd flag, chorągwi i sztandarów. Wtedy też po raz pierwszy rozdzielono flagę i godło. Z kolei Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej został ustanowiony przed 13 laty. Wybór 2 dnia maja nie był przypadkowy – połączenie świąt 1 Maja i 3 Maja i nawiązanie jednocześnie do Światowego Dnia Polonii. Trzeba przyznać, że na Lubelszczyźnie, szczególnie w miastach, narodowa symbolika na początku maja jest coraz częściej obecna. (maz)

(pod)

W Radawcu Dużym znajduje się cywilne lotnisko sportowe należące do Aeroklubu Lubelskiego, zaledwie 11 km od Lublina. Od 1927 roku aeroklub skupia miłośników lotnictwa sportowego i rekreacyjnego. Jego członkami byli m.in. Antoni Mroczkowski, as myśliwski z I wojny światowej, i Jerzy Dąbrowski – późniejszy konstruktor samolotu PZL P-37 „Łoś”. Klub może się poszczycić wyszkoleniem sporej grupy pilotów wysokiej klasy, którzy walczyli w dywizjonach bombowych i myśliwskich na wszystkich frontach II wojny światowej. Na terenie lotniska znajduje się pomnik dedykowany pamięci Bohaterskim Lotnikom Polskim i Radzieckim walczącym przeciwko hitlerowcom w latach 1939–1945. (abc)

magazyn lubelski (36) 2016

11


z okładki

Nie siedzę za biurkiem pod palmą

12

magazyn lubelski (36) 2016


O magii uzdrowiska w Nałęczowie, rehabilitacji ponowotworowej, turystyce zdrowotnej, kreatywnej stronie komercji, a także fotografowaniu i podróżowaniu z Tomaszem Kwiatkowskim, prezesem Zakładu Leczniczego Uzdrowisko Nałęczów S.A., rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Marcin Pietrusza.

–Często chadza Pan po uzdrowisku? – Codziennie, nawet po kilka razy. – I wciąż się Panu podoba? – Pewnie, że tak. Choć podobanie się kuracjuszowi albo turyście a mnie to dwa zupełnie różne podobania się. – A pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w Nałęczowie? – To były lata 60. Mama jeź́dziła co roku na zjazdy stomatologów do Kazimierza. Jak odwiedzaliśmy ją z ojcem, to zawsze wstępowaliśmy też do Nałęczowa do „Eweliny” na herbatę. Nałęczó́w zapamiętałem jako smutne miejsce dla starszych ludzi. Szpitalna, przygnębiają̨ca atmosfera. Gdy jakieś́ 8 lat temu dostałem propozycjeę obję̨cia stanowiska dyrektora do spraw lecznictwa, spojrzałem na Nałęczó́w z innej perspektywy. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby nadać mu właś́ciwą rangę. Wprawdzie nie lubię, jak inni mówią o Nałęczowie, że tu jest małomiasteczkowo, ale tak było. Natomiast teraz to jest miasto, a uś́ciślając, uzdrowisko – miasto zdrowia. – Co wyróżnia Nałęczów spośród innych polskich miejscowości dla kuracjuszy, których przecież jest całkiem sporo? W czym jesteś́my konkurencyjni? – Tych aspektów jest kilka, ale przede wszystkim jest to trwałość tradycji. Mamy budynki wzniesione przez założycieli uzdrowiska, doktorów Fortunata Nowickiego, Wacława Lasockiego, Konrada Chmielewskiego i Władysława Sipniewskiego, do których dołączył inżynier Michał Górski - właściciel folwarku, a więc gruntów, na których uzdrowisko powstało. Tu mieszkał Stefan Żeromski: był guwernerem córek państwa Górskich, choć krótko, bo jego wrażliwa dusza artysty została wystawiona na zbyt wysoką próbę przy bliskich spotkaniach z urodziwymi pannami. Tu przyjeżdżał Henryk Sienkiewicz, tu przez 27 sezonów bywał Bolesław Prus. Poza tym, licząc od czasów przedwojennych, pracuje tu już czwarte pokolenie rodzin. Są w Polsce uzdrowiska starsze, ale nie mają one takiej ciągłości. Cały Dolny Śląsk usiany był poniemieckimi kurortami, których kulturę po wojnie trzeba było tworzyć od nowa. Poza tym w innych miejscach można korzystać z siarki czy krynickich żródeł, ale u nas są lepsze warunki klimatyczne i niskomagnezowa woda, co daje nam charakter uzdrowiska w wersji slow life. Dziś jest to szalenie atrakcyjne marketingowo. Ludzie nie potrzebują bodźców wysokiego oddziaływania, tylko

chcą wyłączyć się z napiętego do granic wytrzymałości życia codziennego. Poza tym każdy, kto przyjeżdża po raz pierwszy do Nałęczowa, jest zaszokowany ilością zieleni i ulokowaniem obiektów w samym centrum miasta, na 20-hektarowym obszarze porośniętym starodrzewiem. – No i udało się odczarować to melancholijne miejsce. – Jak widać. Ówczesny prezes, zatrudniając mnie spytał: „Słuchaj, jaki masz pomysł na Nałęczów?”. „Nałęczów zostanie Aninem wschodu” - odpowiedziałem., Było z tym związane podniesienie do roli ośrodka, który będzie mocno preferencyjny, naukowy, bezpieczny i bardzo profesjonalny. „No dobra, to mi się podoba. A co dalej?” – dopytywał prezes. „Anin Nałęczowem Mazowsza” - zażartowałem. I to też mu się spodobało. – Dziś jednym z pomysłów biznesowych i wizerunkowych jest turystyka zdrowotna. Jako pierwsze uzdrowisko w Polsce macie na liście gości nawet arabskich szejków. – Szejkowie też już u nas bywali, ale my mamy bardziej przyziemny pomysł na rozwój Nałęczowa. Chcemy, żeby przyjeżdżali tu obywatele Kuwejtu, Omanu i innych krajów Bliskiego Wschodu. Pacjenci, kuracjusze, turyści, ale też osoby, które będą się u nas szkoliły. Pragniemy, żeby nasze doświadczenie zostało zaszczepione wśród personelu pracującego w tamtych krajach. Mają już u nas praktyki studenci z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie czy z AWF z Białej Podlaskiej. Jest też spora grupa studentów m.in. z Kuwejtu. W grudniu podpisaliśmy umowę dotyczącą pobytów leczniczych, rehabilitacyjnych i związanych z leczeniem operacyjnym pacjentów z krajów arabskich. Wkrótce wybieram się na targi turystyki medycznej do Dubaju, gdzie będę rozmawiał z ministrem zdrowia Sułtanatu Omanu, który jest zainteresowany leczeniem u nas chorób metabolicznych, w tym otyłości. Układanie relacji ze stroną arabską trwa zazwyczaj kilka lat, nam udało się uzgodnić warunki kontraktu w rok. Od stycznia gościliśmy już kilkanaście osób. Wszyscy byli bardzo zadowoleni zarówno ze standardu pobytu, jak i z opieki medycznej. A są to zazwyczaj klienci przyzwyczajeni do warunków szwajcarskich i niemieckich. I twierdzą oni, że poziom zabiegów jest u nas wyższy. – Dobra opinia uzdrowiska w dużej mierze opiera magazyn lubelski (36) 2016

13


się na nowej koncepcji rehabilitacji – kardiologicznej czy ortopedycznej. I raczej nie chodzi tylko o słynne spacery po parku. – Spacery są ważne, ale najistotniejszy jest sposób myślenia o procesie dochodzenia do równowagi po chorobie. Rehabilitację można prowadzić w każdym szpitalu, więc dlaczego pacjenci chcą przyjeżdżać właśnie do nas? Bo my oferujemy poczucie bezpieczeństwa, ale jesteśmy też przygotowani do prowadzenia leczenia w sposób współczesny i w atmosferze sporego luzu. Oferujemy trochę powiewu historii, pamiątek z przeszłości i tego wszystkiego, co sprawia, że człowiek nie czuje się tu chorym w szpitalnej pidżamie. Dla nas pacjent jest partnerem w grze o zdrowie, często o życie. Jeżeli przekonamy go np. do zmiany funkcjonowania, czy choćby do innej diety, to już jest dobrze. Dlatego jego pobyt musimy maksymalnie wykorzystać, również poprzez współpracę z bardzo dobrym zespołem psychologów. Sukces w rehabilitacji jest wtedy, kiedy pacjent zacznie myśleć o sobie jako o pełnowartościowej jednostce, nawet z tymi ułomnościami zdrowotnymi, z którymi do nas przyjeżdża. Ale jest warunek, że musi nauczyć się swoje słabości akceptować. Parafrazując – nie kupujemy kawałka mięsa, tylko szansę na zrobienie sobie świetnego tatara lub polędwicy. Bez świadomości, że pacjent jest głównym rozgrywającym na rynku usług medycznych, nie mamy sensu istnienia.

14

magazyn lubelski (36) 2016

– Czeka was „mała” rewolucja. Wkrótce zostaniecie pierwszym polskim uzdrowiskiem, które będzie zajmować się rehabilitacją osób chorych na nowotwory. – Lecznictwo uzdrowiskowe nie jest już holistycznym XIX-wiecznym leczeniem, gdzie podstawowym elementem było popijanie wody i spacer po parku. Nie trzeba jechać do uzdrowiska, żeby leczyć wrzody żołądka, wystarczy wziąć antybiotyk. Jeszcze w czasach, kiedy pracowałem jako lekarz, pacjent po zawale musiał leżeć 30 dni bez ruchu. Teraz jest rehabilitowany już na drugi dzień. Onkologia do tej pory tkwi w okowach doktryny z lat 50., według której jedynym elementem wymagającym rehabilitacji, jest obrzęk limfatyczny po mastektomii, po usunięciu węzłów chłonnych. Popatrzmy na pacjentów onkologicznych z innej perspektywy. To już nie są ludzie skazani na śmierć. Coraz więcej ludzi wychodzi z choroby nowotworowej. Ale nikt do tej pory nie pomógł im wyjść z syndromu cancerofobii, pozbyć się poczucia izolacji od świata, zostania samemu ze swoimi problemami. Jakoś nam umknął element związany z psyche pacjenta. Tego nie załatwią stowarzyszenia czy inne grupy oddolne, bo one działają na zasadzie stojących naprzeciwko siebie luster – po jednej i po drugiej stronie są osoby dotknięte tym samym problem. Tymczasem tych pacjentów trzeba przekonać, że są pełnowartościowymi ludźmi.


Bo można nauczyć się żyć z zagrożeniem, a nawet w twórczy sposób to wykorzystywać. Ale do tego są potrzebni profesjonaliści. – Kiedy pacjenci onkologiczni będą mogli korzystać z tego typu rehabilitacji? – Pracujemy nad tą ideą od kilku lat, ale dopiero teraz mamy zielone światło z Ministerstwa Zdrowia. Dostaliśmy przyzwolenie na przygotowanie takiego projektu – określenie procedur, wytypowanie zespołów chorobowych, które mogą być włączone do tego programu. Sądzę, że w przyszłym roku będzie to funkcjonowało już w pełnym zakresie. Program będzie dotyczył osób z chorobami nowotworowymi, które są jeszcze w trakcie leczenia oraz tzw. późnej rehabilitacji, która ma sprawić, że te osoby poczują się normalnie funkcjonującymi i bez stygmatu choroby nowotworowej. – Pierwiastki ludzkie są pierwiastkami ludzkimi, ale w grę wchodzi jeszcze opłacalność biznesu. – Zdecydowanie tak. Żeby był produkt, to musi być i sprzedaż tego produktu. Możemy mówić o ideologii i humanizmie, ale na końcu tego łańcucha są pieniądze. To wymaga stworzenia zespołu, nauczenia konkretnych umiejętności, zorganizowania się. Nieprawdą jest, że można zrobić coś profesjonalnego, nie inwestując konkretnych pieniędzy, które na to są potrzebne. A potem de facto w sytuacji spółki prawa handlowego muszą one mieć tzw. realną stopę zwrotu. Obecnie dysponujemy 800 łóżkami. W większości mamy pełne roczne obłożenie, czyli na poziomie 95%, i są to pacjenci, których pobyt jest refundowany przez NFZ lub PEFRON. W obiektach o charakterze komercyjnym obłożenie sięga 60%, co też w standardach hotelowych jest świetnym wynikiem. – Uzdrowisko Nałęczów to nie tylko firma, to już dziś przede wszystkim marka i ciągle duży potencjał. – Dziś mamy swój wyraźny marketingowy obraz. Jesteśmy firmą, miejscem, nazwą, które się jednoznacznie kojarzą. Uzdrowisko, profil kardiologiczny i działalność lecznicza to nasz produkt docelowy. Ludzie coraz wcześniej podejmują pracę, coraz szybciej się bogacą i mimo różnych opinii, ich potencjał nabywczy rośnie. Dlatego obszar, w którym my chcemy funkcjonować, to lecznictwo, ale w takim wydaniu, którego nie zabezpieczają powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych i organizacje ochrony zdrowia, nawet te, które są instytucjami komercyjnymi. Co nas odróżnia? Podejście. Klient jest tym, wokół kogo wszystko się ogniskuje. Nowy kierunek, o którym myślimy, to medical spa. Do placówek publicznych zgłaszamy się w razie choroby, ale przecież coraz częściej chcemy w odpowiednich warunkach odpocząć, skupić się na swoim zdrowiu, mieć dostęp do wy-

sokiej jakości badań, porozmawiać z fizykoterapeutą o bolących plecach, a z lekarzem o tym, co kiedyś w rodzinie się zdarzyło. I to właśnie składa się na produkt, który będzie się przebijał w miarę rozwoju świadomości zdrowotnej. – To truizm, ale zwłaszcza taka firma nie może dobrze działać bez odpowiedniego zespołu ludzi. Zatrudnia Pan blisko 400 osób, stając się tym samym największym pracodawcą w Nałęczowie. – Bez dobrego zespołu nic nie można zdziałać. Pod koniec lat 90. uzdrowisko Nałęczów jako pierwsze w Polsce zostało sprywatyzowane. Cały personel musiał nauczyć się pracować w warunkach komercyjnego przedsiębiorstwa. Wielu osobom komercja kojarzy się z krwiożerczym kapitalizmem. Tymczasem to odzwierciedla mechanizmy kultury organizacyjnej – szacunek dla klienta, myślenie o funkcjonowaniu w przyszłości, stawianie celów, uświadamianie pracownikom, jakie funkcje mają do spełnienia. W takiej firmie równie ważny jest prezes, jak wózkowy, pielęgniarka, kelner, sprzątaczka – bo to są ludzie, którzy kształtują nasz wizerunek. Mogę mieć pomysły i wizje, ale nie wprowadzę ich w życie bez zespołu. Nasi pracownicy wiedzą, czego chcą, są znakomitymi fachowcami. Nie jestem prezesem, który siedzi za biurkiem pod palmą, tylko dobrze się znam i z panem, który sprząta parking i z kierownikami. Praca każdej zatrudnionej tu osoby musi być jego dumą. Pensja jest tylko dowodem, że ktoś jest u nas zatrudniony, ale najważniejsze jest dla mnie to, by nasi pracownicy mogli się u nas realizować i rozwijać. – Czy uzdrowisko było kiedykolwiek pod kreską? – W momencie prywatyzacji zostały nałożone pewne zadania przez Ministerstwo Skarbu. Około 30 mln złotych przeznaczono m.in. na nową infrastrukturę, by uzdrowisko stało się nowoczesnym miejscem pracy. W chwili, kiedy firma Nestle sprzedawała swoje udziały, trzeba było ten kredyt spłacić, no i zaczęło brakować pieniędzy. Kiedy pod koniec 2014 roku zostałem powołany na stanowisko prezesa zarządu spółki, od razu zaczęliśmy wdrażać strategię zrównoważonego rozwoju. Z sukcesem, bo już rok później udało się nam spłacić zadłużenie. Nasza nowa strategia polega na podniesieniu standardu ośrodka. Termy Pałacowe to poziom, który jest już akceptowany nawet przez gości zagranicznych. Natomiast pozostałe obiekty, poza pawilonem angielskim, pozostawiają wiele do życzenia. Najbardziej boli mnie budynek Księcia Józefa, położony nad stawem, i obok niego stare łazienki, które były pierwszą balneologią. To powinien być znakomity, pięciogwiazdkowy, butikowy hotel. Z 23 apartamentami dla gości P. – O realizacji takich planów się marzy czy po prostu idzie się do celu? magazyn lubelski (36) 2016

15


– Mam nadzieję, że marzenia się spełnią.Chciałbym tu połączyć tradycję i nowoczesność, tak jak udało się to zrobić np. w Hotelu Alter na lubelskim Starym Mieście, gdzie w podziemiach zabytkowej kamienicy mamy basen. Do celu zmierzam też z bliską mi starą zasadą, że wiem, że nic wiem – zawsze można się czegoś nauczyć. Mam to szczęście, że zawsze na swojej drodze spotykałem dobrych, mądrych ludzi. Tak samo jest tutaj, w Nałęczowie. – Pochodzi Pan z Biłgoraja, z domu o tradycjach lekarskich. Jaki był pański dom rodzinny? – Murowany z łazienką (śmiech). Zawsze kojarzy mi się z zapachami medycyny. Mama była stomatologiem i miała gabinet w domu. Więc moje dzieciństwo to też pacjenci czekający w poczekalni w korytarzu, warkot wiertarki i zapach kamfory. Ojciec z kolei był chirurgiem i wracając ze szpitala, wnosił do domu taki ostry zapach eteru, to była jeszcze epoka, kiedy eter był powszechnie stosowany do narkozy. Kiedy miałem 7 lat, zaczęliśmy się z moim dwa lata starszym bratem uczyć angielskiego – to w latach 60. był ewenement, ale rodzice stwierdzili, że jak kiedyś w przyszłości będzie można jeździć za granicę, to znajomość obcego języka nam się przyda. Co roku były wyprawy do Warszawy, w maju, na Kiermasz Książki do Pałacu Kultury. W związku z tym mieliśmy w domu dużo książek z dedykacjami

16

magazyn lubelski (36) 2016

od autorów. Jeździliśmy też na spektakle do warszawskich teatrów,. Najbardziej utkwiła mi w pamięci „Balladyna” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, z motocyklami Hondy jeżdżącymi po scenie. No i wielkim przeżyciem były dla nas wczasy w Bułgarii, potem we Włoszech. Takie rodzinne wyprawy. Jak na ówczesne możliwości, dużo zwiedzaliśmy. – Ta pasja podróżnika została. No i dokumentowanie tych podróży. – Uwielbiam podróżować, jeszcze przed wakacjami wybieram się do Murcji, ale w planach mam Uzbekistan, marzy mi się, żeby w końcu zobaczyć Samarę. Wszędzie towarzyszy mi aparat fotograficzny. To też pasja z dzieciństwa, młodości. Wypalone paluchy od wywoływacza w ciemni, którą mieliśmy w domu, to była norma. Najpierw fotografowałem Smieną, później był Zenit. Mam olbrzymią walizkę negatywów z tamtgo czasu. Potem nastała era cyfrowych aparatów. I rzeczywiście zawsze aparat mam pod ręką, bo warto pokazać to, co się zobaczy. Lubię fotografować wyrazistych ludzi, reportażowo, lubię architekturę i klimat industrialny. – Można też fotografować w Nałęczowie. Co czeka gości odwiedzających uzdrowisko w tym roku? – W najbliższych planach mamy zjazd stomatologów, liczymy też na wizyty tych gości orientalnych.


Jednemu z nich tak się u nas spodobało, że rezyduje już w Nałęczowie trzeci miesiąc. W sierpniu czekają nas mistrzostwa balonowe Polski i 35 balonów nad Nałęczowem, w przyszłym roku odbędą się też ogólnopolskie balonowe zawody kobiet. Obydwie imprezy organizujemy wspólnie ze „Skrzydlatą Polską”. A póki co, Majówka z Prusem i Narodowe Czytanie „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza. Po remoncie palmiarni jest już czynna pijalnia czekolady. A poza

tym przestrzeń, widoki i najlepsze powietrze i woda, więc zapraszam serdecznie. – I jeszcze puenta naszej rozmowy ... – Najpierw trzeba mieć marzenia, potem one się krystalizują, a potem potrzebny jest jeszcze czas i pomysł. No i w ten sposób w końcu to się zrobi.

Tomasz Kwiatkowski pochodzi z Biłgoraja, z rodziny lekarskiej. W 1985 roku ukończył lubelską Akademię Medyczną. Praktykował m.in. w PSK 1 w II Klinice Chirurgii u prof. Pawła Misiuny. Ukończył studia MBA i MPH w Akademii Leona Koźmińskiego. Związany z niemal wszystkimi zawodowymi środowiskami medycznymi w Polsce – był wiceprzewodniczącym Okręgowej Rady Lekarskiej w Lublinie, pracował w Lubelskiej Regionalnej Kasie Chorych, w centrali NFZ w Warszawie i w Lublinie, od ośmiu lat jest związany z uzdrowiskiem w Nałęczowie. Na SGH w Warszawie wykłada od 8 lat na kierunku Zarządzanie w Ochronie Zdrowia. Wspiera rozmaite działania społeczne. Lubi ludzi i slow life. Kolekcjoner sztuki i specjalista od pieczenia świątecznych pasztetów. Zakochany w swoich dzieciach, jeszcze bardziej we wnukach. Od 20 lat jeździ rekreacyjnie motocyklem. Obieżyświat, swoją najdłuższą podróż odbył przez Indie, Malezję, Pakistan i Gruzję. Fotograf zafascynowany ludźmi i architekturą, autor kilku wystaw.

magazyn lubelski (36) 2016

17


ludzie

Na rogu Staszica i Zielonej tekst Maciej Skarga  |  foto Michał Patroń

Jeszcze dziesięć lat temu w obrębie lubelskiego Krakowskiego Przedmieścia w co drugiej bramie było wejście do zakładu kaletniczego. Kiedy jednak pojawiły się tu galerie handlowe i właściciele domów zaczęli podnosić czynsze, drobni rzemieślnicy pozamykali swoje zakłady. W oficynach podwórka przy pobliskiej ulicy Zielonej 20 po sklepie zoologicznym, fryzjerze i krawcowej pozostały tabliczki nad miejscami parkingowymi. Utrzymał się tylko niewielki zakład kaletniczy. Jego adres lublinianie przekazują sobie pocztą sąsiedzką.

18

magazyn lubelski (36) 2016


Dariusz Dudkiewicz pochodzi z niewielkiej miejscowości Skępe położonej między Toruniem a Włocławkiem. Jego ojciec Ryszard był znakomitym krawcem. Uszyte przez niego marynarki mogły być noszone przez wiele lat i nigdy się nie gniotły. Jednak Dariusz, widząc jak maleje zainteresowanie klientów szyciem garniturów, nie chciał kontynuować tradycji krawieckiej. Postanowił zostać elektronikiem i mieć zawód, dzięki któremu w niedalekiej przyszłości można będzie bez zbytnich problemów finansowych utrzymać rodzinę. Jednak nie od razu tak było. Gdy zdał maturę, jeszcze w stanie wojennym, okazało się, że w Toruniu nie ma policealnej szkoły elektronicznej, tylko elektryczna. A ta go nie interesowała. Natomiast niemal natychmiast nim samym zainteresowała się wojskowa komisja poborowa. Żeby więc obronić się przed „pójściem w kamasze”, podjął naukę w Studium Policealnym Techniki Żywienia. Kontynuując swoje pasje „naukowe”, zdążył jeszcze złożyć papiery na Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jednego jednak nie przewidział. Egzaminy były w czerwcu, a komisja poborowa w kwietniu. Z planowanych treningów pozostały mu tylko krok defiladowy i marszobiegi.

Dostał się do 1. Pułku Lotnictwa w Mińsku Mazowieckim, gdzie przydzielono go do pułkowej Straży Pożarnej. Stamtąd został przeniesiony do Szkoły Podoficerskiej Wojskowej Straży Pożarnej w Lublinie. Tu awansował do stopnia starszego kaprala i zdobył zawód strażaka. Jednocześnie był recytatorem w wojskowym teatrze poezji. W tej roli debiutował jeszcze we wczesnych latach szkolnych, interpretując poezję m.in. C. K. Norwida i Leopolda Staffa. W okresie PRL-u teatr wojskowy nie był czymś wyjątkowym. Był za to ważny dla kaprala Dudkiewicza, bo dzięki niemu poznał występującą w zespole Dorotę, z którą jeszcze przed zakończeniem służby wojskowej wziął ślub. A po opuszczeniu koszar na stałe zamieszkał w Lublinie. Pierwsza była praca w lubelskiej cukrowni. Później przeniósł się do nieistniejącego już dziś Zakładu Skórzanego im. Buczka przy ulicy Kunickiego. Tam poznał strukturę skóry, jej rodzaje i wady. Nauczył się ją rozkrajać. Materiały tekstylne także. Przepracował w nim dziesięć lat. Któregoś dnia postanowił uszyć żonie torebkę. Skroił w domu skórę i materiały, ale nie miał na czym tego zszyć. W ten sposób trafił do zakładu kaletniczego prowadzonego od 1957 roku przez Zygmunta Łazarza w oficynie narożnego budynku lubelskich ulic Staszica i Zielomagazyn lubelski (36) 2016

19


nej. Ten świetny fachowiec szyjący przede wszystkim różnego rodzaju paski do zegarków, pozwolił mu dokończyć szycie na swoich maszynach. A kiedy zobaczył wynik jego pracy, zaproponował współpracę w swoim warsztacie. Dwadzieścia lat temu pan Zygmunt postanowił przejść na emeryturę. Dariusz Dudkiewicz przejął jego rzemieślniczą schedę i w taki oto sposób zaistniał na stałe w zakładzie, który przy drzwiach wejściowych ma szyld: Kaletnik, a nad nim informację: Naprawa zamków. Zakładamy oczka i nity.

Wszystko da się naprawić

Dwa malutkie pomieszczenia zapełnione stosem: toreb, torebek, torebeczek, walizek, walizeczek, pasków, plecaków, butów i trampek. Od podłogi niemal po sufit. Na ścianach wiszą bluzy i kurtki, na półkach leżą spodnie. W jaki sposób się w tym wszystkim połapać, wie tylko właściciel. W głębi zakładu stoją trzy maszyny do szycia. Wśród nich łaciarka, na której można zszyć nawet przedarcie na czubku buta. Tuż przy drzwiach wejściowych jest lada, a za nią przy ścianie wiszą narzędzia. Niektó-

20

magazyn lubelski (36) 2016

re są tu od początku istnienia zakładu. Kilka jest wykonanych według pomysłu właściciela. Na przykład specjalne cążki do rozginania i zaginania ramki w portfelu pozostawiające go w pierwotnym kształcie. Między ladą a ścianą, przed stołem, w niewielkiej przestrzeni metr na półtora metra na wysokim stołku siedzi pan Dariusz i przyszywa centymetrowy odcinek spirali (ząbki zamka) do materiału zamka w bucie. Na pytanie, jak się czuje w tak ciasnym miejscu, odpowiada, jak zwykle, żartobliwie: – Ja mam dlatego tak małą przestrzeń, żeby mnie nogi nie bolały od chodzenia. Jest to jego niemal królewskie miejsce. Tu generalnie, poza bardziej skomplikowanym szyciem na maszynach, np. gruszek, worków i rękawic bokserskich, naprawia torby, paski, kurtki i walizki. Wymienia napy, zatrzaski i nity. Wstawia metalowe oczka wzmacniające, np. w trampkach otwory do przełożenia sznurowadeł. Podczas naszego spotkania do zakładu wchodzi klient. – Gwałtu, rety! Panie! Z paska do torby takie maleństwo mi wypada. Ta się odpina i leci na ulicę. Da się zrobić?! – Da się. Kaletnik bierze od niego torbę. Wysuwa zbyt luźną metalową końcówkę z paska. Poklepuje ją młotkiem. Wciska w otwór z powrotem i po problemie. Pasek trzyma jak dawniej.


Tutaj trafiają różne rzeczy. Nowe kurtki lub buty poprzecinane w momencie rozpakowywania paczek z towarem, które przynoszą pracownicy sklepów. Walizka, w której w plastykowej rączce odpadła śruba. Podarte torby, kurtki, paski, plecaki czy buty i ubrania z uszkodzonymi zamkami i z prośbą właścicieli o przywrócenie im używalności. Jeśli są to drobne awarie, wtedy bierze odpowiednie narzędzie, coś tam rozchyli, potem ściśnie, jeszcze puknie w niego na imadełku i wszystko chodzi. Przy poważniejszych musi wyznaczyć kilkudniowy termin. – Każdą rzecz da się nareperować – stwierdza pan Dariusz. – Jeśli człowiek ją wyprodukował, to i człowiek ją nareperuje. Trzeba tylko dokładnie się jej przyjrzeć. Mój mistrz Zygmunt Łazarz ujmował to tak: „Ino obym obocył, jak to się robi, to już zrobię. Ot i cała tajemnica”. I miał absolutną rację. A takie drobne naprawy, jak np. zamka czy drobne podszycie, łatwiej jest mi zrobić szybko od ręki niż je przyjmować, przetrzymywać i wyznaczać termin. Trzeba zawsze robić tak, żeby było dobrze, w miarę niedrogo i szybko dla klienta. Pan Dariusz jest zawsze wesoły i pogodny. Co jakiś czas puści dyma z e-papierosa i w trakcie pracy dorzuci żartobliwy komentarz. Ot choćby taki: – Pasek do spodni jest potrzebny, żeby je przytrzymywał. A guzik w nich, żeby nie spadły i żeby nie było darmowej reklamy. Dlatego do jego zakładu czasem wpadają stali klienci, żeby nawet tylko z nim pogadać i niejako przejąć z jego uśmiechniętej twarzy choćby odrobinę optymizmu. Nie traci bowiem humoru nawet wtedy, gdy precyzyjnie, ale i mozolnie przyszywa do materiału kilka ząbków zamka, które się od niego oderwały. Gdzie indziej pewnie nikomu nie chciałoby się tego robić. Przecież najprościej wypruć stary zamek, kupić nowy i wszyć. Nie będzie wcale lepiej, ale na pewno drożej. Ale u niego nic z tych rzeczy. Dlaczego? Odpowiada krótko: – Jeżeli zamek nie jest jeszcze bardzo zniszczony, to szkoda go wymieniać i zwiększać koszty usługi. U mnie jest taka zasada, że jeśli można naprawić cokolwiek mniejszym kosztem i wszystko będzie w porządku, to ma tak być z zadowoleniem dla obu stron.

Trzeba być elastycznym

W warsztacie przy ulicy Zielonej 20 naprawia się wiele drobnicy, której nawet niektórzy rzemieślnicy z reguły nie chcą przyjmować do reperacji. I chociaż w większości wykonywanych tu prac są elementy kaletnictwa, to praktycznie w obecnym czasie jest to generalnie zakład napraw. Bo takie są potrzeby rynku. – Mnie się wydaje – podkreśla pan Dariusz – że najważniejszą rzeczą w prowadzeniu działalności rzemieślniczej jest elastyczność. Jeżeli wykonuję jakąś usługę w jakimś zawodzie, ale na nią powoli brakuje popytu, to zaczynam wykonywać inne, na które popyt jest. I myślę, że jeżeli ludzie tak będą robić, to będą mieli zawsze co robić, zwłaszcza że obecnie tendencją

producentów jest robić więcej, ale i słabszych jakościowo rzeczy. Żeby napędzać własną koniunkturę. Żartuje, że producenci pewnie nie są zadowoleni z powodu napraw, jakie prowadzi w swoim zakładzie, bo w ten sposób zmniejsza im zbyt. Na poważnie dodaje, że coraz częściej firmom produkującym rzeczy, które potem trafiają do niego, jakoś zupełnie nie zależy na tym, żeby były trwałe. One z zasady mają się szybko popsuć i wymusić kupno nowych. Czasy, w których buty nosiło się nawet po dwadzieścia lat, ubrania szybciej ulegały molom niż przetarciu, a cenne zegarki przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie – bezpowrotnie minęły. Paradoksalnie jednak wychodzi na to, że dzięki temu takie rzemiosło jak to jeszcze długo nie zginie. Oczywiście pod jednym warunkiem. Że będzie solidne, oparte na wiedzy i doświadczeniu oraz zgodne z etyką wzajemnego poszanowania między klientem a rzemieślnikiem. Dziwi więc sytuacja, w której do zakładu wchodzi klient z kilkunastoletnim synem, do którego mówi: – Jak się nie będziesz uczył, to będziesz tak samo robił jak ten pan. W końcu jednak nie rzemieślnik do tego pana, ale ten przyszedł do niego po pomoc w naprawie rzeczy, którą kupił, poddając się kolorowej reklamie. I warto, żeby o tym z szacunkiem pamiętał.

Nie święci garnki lepią

Wykonuje naprawy od poniedziałku do niedzieli. Po dziewięć godzin. Dwadzieścia lat pracy. Praktycznie wszystko w rękach. Ciągłe dłubanie w materiałach i skórach. Podważanie dłutkiem metalowych części. Precyzyjna praca różnymi cęgami, młoteczkiem i pilnikami. Ręczne szycie. I jego spracowane dłonie w końcu nie wytrzymały. Pojawił się w nich zespół cieśni nadgarstków i przestały być tak sprawne jak kiedyś. W pracy zakłada więc na dłonie stabilizatory, ale w domu bywa, że palce tak bolą i tak puchną, że spać nie można. Poprawa może nastąpić tylko w przypadku operacji, ale na to, jak na razie, nie może sobie pozwolić, bo wtedy musiałby zamknąć zakład co najmniej na miesiąc. Zarobki jednak nie są zbyt duże, a utrzymanie rodziny jest dla niego najważniejsze. Zawodu zaś nie zmieni, ponieważ go lubi. – Myślę – podkreśla – że część rzemieślników wykonuje swoją pracę z konieczności, a część z powołania. Ci drudzy bywają po trosze artystami w zawodzie, który zazwyczaj nie przynosi obecnie zbyt wielkich efektów finansowych, ale w codziennym życiu pozwala normalnie funkcjonować. Święci garnków nie lepią i każdy może się pewnych rzeczy nauczyć, a jeśli ktoś ma w sobie jakąś iskierkę talentu, to robi to samo co inni, lecz o wiele lepiej. Ja nie wiem, czy taką mam, ale staram się to, co robię, wykonywać najlepiej jak potrafię. Pan Dariusz odpoczywa więc tylko w niedzielę i wtedy cały swój czas poświęca rodzinie. Jeśli tylko pozwolą finanse, udają się do filharmonii, Teatru magazyn lubelski (36) 2016

21


Muzycznego czy też Teatru Osterwy. Ostatnio obejrzeli operetkę „Baron Cygański”. W niektóre niedzielne południa idą do restauracji na wspólny obiad. Uważa, że żona, która pracuje cały tydzień, także ma mieć chwilę wolnego i powinna miło spędzić dzień. Rzadko, co prawda, ale bywa, że wspólnie zwiedzają Lubelszczyznę. Jego dzieci nie poszły w ślady ojca. Syn Mateusz, który wprawdzie nauczył się prac kaletniczych, jest absolwentem wydziału informatyki, starsza córka Agata skończyła ekonometrię z informatyką. Oboje pracują w Warszawie. Najmłodsza

22

magazyn lubelski (36) 2016

latorośl jest licealistką i póki co bardziej interesuje się grafiką komputerową niż kaletnictwem. Natomiast cała trójka przejęła od ojca zamiłowanie do poezji i muzyki i podobnie jak on grają na gitarze. Dariusz Dutkiewicz nie martwi się tym, że jego dzieci raczej nie przejmą po nim zakładu. Uważa bowiem, że trzeba się rozwijać. Na pewno jednak pozostanie w nich świadomość, jak ważną jest rodzina. I to jest, poza kaletniczym, jego życiowy sukces.


GH Plaza, Lublin, ul Lipowa 13 GH Olimp, Lublin, ul Spółdzielczości Pracy 34 GH Orkana, Lublin, ul Orkana 6


ludzie

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana

tekst Karolina Wójciga  |  foto Jakub Borkowski Czwartkowy wieczór, szkoła tańca Dance Mania w Lublinie. Z jednej z sal wydobywa się głośna, taneczna muzyka. Kilkanaście kobiet w różnym wieku wylewa z siebie siódme poty, by nadążyć za krokami choreografa. Pośród nich, w pierwszym rzędzie, w skupieniu i z zaangażowaniem próbuje swoich sił krótkowłosa blondynka – Marzena Efir, lubelska projektantka mody plus size, a od niedawna zapalona tancerka, miłośniczka jogi, różowych sukienek, no i życia.

Współczesny świat zwariował na punkcie rozmiaru XS. W większości sieciówek rozmiarówka kończy się zazwyczaj wraz z rozmiarem 42. Wszystko co nie jest tiny i skinny nie mieści się w sztywnych ramach dyktowanych przez media i świat mody. Jak w okrutnej dyktaturze smukłego, wysportowanego ciała mają odnaleźć się osoby plus size? Marzena Efir, której posiadany rozmiar nie przeszkadza ani tańczyć, ani podbijać świat, jakiś czas temu zaczęła treningi od tańca brzucha. Teraz próbuje salsy, samby i cha-chy. W każdy wtorek i czwartek w szkole tańca ćwiczy razem z innymi kobietami, które w taki sposób chcą walczyć ze swoimi kompleksami i przy okazji nieco odmienić swoje życie. – Nigdy nie należałam do osób szczupłych – wyznaje Marzena – w pewnym momencie mojego życia ważyłam już tak dużo, że lekarze dawali mi 10 lat życia. Byłam wrakiem człowieka. Gdy spoglądała w lustro, widziała w nim smutną, przygnębioną

24

magazyn lubelski (36) 2016

osobę, którą nie chciała być. Kiedy ktoś na nią patrzył, zawstydzona uciekała wzrokiem. Z powodu wagi miała problem z podstawowymi czynnościami, takimi jak zasznurowanie butów czy wejście na pierwsze piętro. Gdyby nie fakt, że sama potrafi szyć ubrania, miałaby duży problem ze znalezieniem czegokolwiek w swoim rozmiarze. To był moment przełomowy. Postanowiła zadbać przede wszystkim o zdrowie, a spadek wagi był tylko pozytywnym skutkiem tej decyzji. W ciągu roku schudła 50 kilogramów. Poważne problemy zdrowotne ustąpiły, obwody stały się dużo mniejsze. Teraz patrząc na stare fotografie, mówi, że wraz ze zbędnymi kilogramami pozbyła się jakichś 20 lat – wygląda i czuje się młodziej. Zmiana nastąpiła także w jej sposobie myślenia. Kiedyś ukrywała się pod luźnymi, czarnymi ubraniami, teraz z gracją i dumą nosi podkreślające jej atuty kolorowe sukienki. Z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy maszeruje przez


miasto w czerwonym płaszczu, na co jeszcze kilka lat temu nie byłaby w stanie się odważyć. W ramach organizowanej przez nią akcji „Pokochaj siebie z Marzeną Efir” pomaga niepewnym siebie kobietom wydostać się z obszernych ubrań i zachęca je do wyjścia z domów, by tak jak ona mogły poczuć się pięknymi i pełnowartościowymi osobami. Jej misją jest udowodnienie, że można czuć się dobrze w swoim ciele bez względu na posiadany rozmiar czy wiek.

50 kilogramów temu

Szyła od dziecka, początkowo dla lalek, a gdy skończyła podstawówkę, doszła do takiej wprawy, że mogła projektować i szyć ubrania także dla siebie. Pierwsze kroje i techniki szycia podpatrywała u cioci, która także była krawcową. Skończyła szkołę krawiecką, a 10 lat temu otworzyła niewielką pracownię w Mełgwi.

Interes rozwijał się coraz bardziej, Marzena Efir zaczęła zatrudniać pracowników, a po pewnym czasie wpadła na pomysł, by zacząć sprzedaż już gotowych ubrań, w tym także plus size. Początki były trudne. Szukała wsparcia w różnych organizacjach i instytucjach, ale szło opornie. W myśl swojego życiowego motta: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i w pojedynkę stawić czoła światu mody, który do tej pory nie uznawał rozmiarów z pierwszą cyfrą większą niż 3. No i udało się. Krok po kroku zaczęła być kojarzona z projektami ubrań plus size i modelkami o rubensowskich kształtach bez kompleksów chodzącymi po wybiegach. W pracowni przy ulicy Męczenników Majdanka oraz w swoim niedawno otwartym butiku w jednej z lubelskich galerii handlowych spełnia marzenia nieco większych pań, które też chcą poczuć się pięknie i stylowo ubrane. Oczywiście, że można tu znaleźć wiecznie modne klamagazyn lubelski (36) 2016

25


syczne czerń i odcienie szarości, ale przede wszystkim dominuje kolor – róż, czerwień, pomarańcz i turkus. Kiedy projektantka pozbyła się zbędnych kilogramów, odkryła w sobie pokłady energii, które musiała jakoś spożytkować. Zaczęła od jogi, następnie wpadła na pomysł warsztatów tanecznych, a w przyszłości planuje zapisać się także na siłownię. Dziś nie wyobraża sobie tygodnia bez choćby godzinnych zajęć tanecznych. Teraz wraz z choreografem Andrzejem Jakubowiczem w ramach jej kolejnego projektu – „Zatańcz z Marzeną Efir” – stara się przekonać kobiety, że wszystko jest możliwe, a najlepszym tego dowodem jest jej osoba. W swoim butiku trzyma zdjęcie sprzed – jak sama mówi – pięćdziesięciu „kilolat”. Klientki nie mogą uwierzyć, że zaniedbana, ociężała i smutna kobieta w nieokreślonym wieku z fotografii i stojąca przed nimi projektantka to jedna osoba. Dziś nosi rozmiar 52 i uważa, że wygląda dobrze. – Jestem zadowolona ze swojego obecnego wyglądu, czuję się dobrze w takim ciele, jakie aktualnie mam, ale chciałabym jeszcze zejść dwa rozmiary w dół – nie chcę być szczuplejsza. Moi pracownicy krzyczą na mnie, żebym więcej nie chudła, bo przestanę być autentyczna i stracimy klientki – mówi z uśmiechem. Dzięki temu, jaki nosi rozmiar, bardziej rozumie, czego potrzebują jej klientki. Bo – jak podkreśla – kobiety, które mają rozmiar większy niż 42, także mogą się pochwalić kształtną pupą, wydatnym biustem czy widoczną talią, które niejedna szczupła pani chciałaby mieć. Zatem wie, co kobiety plus size chcą zatuszować w swoim wyglądzie, a co uwydatnić, by czuć się atrakcyjnie.

Doba jest za krótka

Marzena Efir cierpi na chroniczny brak czasu. Projektuje ubrania i biżuterię, prowadzi bloga modowego, organizuje pokazy mody i akcje charytatywne, a poza tym wszystkim znajduje jeszcze czas na uprawianie swoich pasji. Gdzie czas na wytchnienie? Relaksuje się podczas robienia biżuterii i torebek – to ją uspokaja. Dekoracyjne kolie z ciężkich kamieni i kolorowe torby-worki coraz częściej można spotkać na ulicach Lublina. – Marzena jest niesamowicie energiczną i pracowitą osobą. Nigdy nie ma czasu dla siebie, zawsze poświęca go innym – mówi Justyna Żukowska, założycielka Ladies Quartet, a także uczestniczka zajęć tanecznych w Dance Manii. Sama zainteresowana podkreśla, że nie ma życia prywatnego. Może i lepiej. Niedawno rozstała się z mężem. Ale czas leczy rany, poza tym ma przy sobie osiemnastoletnią córkę i grono przyjaciół. I jeszcze są różne kobiety, które wspiera w odnalezieniu drogi do spełnienia. Często słyszy, że jest dobrym psychologiem – coś w tym musi być. Spod skrzydeł Marzeny Efir wyszła niejedna kobieta, która odmieniła siebie na lepsze. Panie, które opuszczają jej butik z uśmiechem i modną sukienką, czy te, które spocone i zmęczone, ale zadowolone z siebie schodzą tanecznym krokiem

26

magazyn lubelski (36) 2016


z parkietu po treningach, są najlepszą rekomendacją dla misji, jaką sobie obrała. Chce pokazać kobietom i wszystkim niedowiarkom, że trzeba walczyć o siebie, chociażby poprzez taniec, który daje świetne rezultaty terapeutyczne. – Nie chodzi tylko o to, by nauczyć się kroków czy choreografii. Najważniejszym elementem naszych zajęć jest wydobycie czegoś, co drzemie w tych kobietach, czyli emocji. Chciałbym, aby dzięki tym warsztatom, patrząc w lustro, nie oceniały siebie, lecz zaakceptowały to, jakie są, a z czasem i litrami potu wylanymi podczas naszych zajęć pokochały siebie bezwarunkowo – mówi Andrzej Jakubowicz, który od początku wspiera taneczne pomysły pani projektant.

Dobrze w swoim ciele

Co prawda uczestniczki zajęć nie wyglądają jak rasowe tancerki, a nauka choreografii idzie im raz lepiej, raz gorzej, jednak nie to jest istotne. Najważniejsze, że przełamały się i wyszły z domu, poznały nowych ludzi i zrobiły coś tylko dla siebie. Sposób postrzegania tęższych osób przez społeczeństwo powoli zmienia się na lepsze, ale jak zaznacza Marzena Efir, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jak mantrę powtarza swoim „podopiecznym”, że zmiana najpierw musi nastąpić w nich, bo jeżeli one nie zaakceptują siebie, jak ma to zrobić otoczenie? Kiedy otworzą się na świat, świat otworzy się na nie – to reakcja wiązana. – Uwielbiam patrzeć, jak dziewczyny, które ze

mną tańczą czy prezentują moje ubrania na pokazach mody, po wyjściu z sali ćwiczeń lub zejściu z wybiegu, stają się nowymi osobami – wyznaje. Zaczynają dbać o swój wygląd, inaczej się odżywiają, ćwiczą, ubierają się bardziej kolorowo i modnie, częściej się uśmiechają, mają więcej energii. Kiedy zaczyna współpracę z jakąś kobietą, widzi w niej siebie sprzed 3 lat – zamkniętą w sobie, smutną i szarą otyłą panią. Stara się nauczyć kobiety, by poczuły się dobrze w swoim ciele, niezależnie od wieku i rozmiaru, który noszą, bo pięknie można wyglądać zarówno w rozmiarze 34, jak i 64. Metamorfoza każdej z pań napawa ją entuzjazmem, ale też motywuje do dalszej pracy nad sobą i pomocy innym. Ma prawie 40 lat i dopiero teraz jest jej ze sobą dobrze. Kiedy patrzy za siebie, widzi czarną dziurę. Teraz odchudzona o osiem numerów, tańcząca latin pop i czerpiąca garściami z życia chce nadrobić stracony czas. Dlatego przy okazji pokazów zaprojektowanych przez siebie ubrań organizuje także akcje charytatywne, tak jak ostatnio na rzecz chorej na glejaka mózgu Leny z Lublina. Najbliższą okazją, aby pomóc innym, będzie czerwcowy pokaz mody z okazji dziesięciolecia firmy, podczas którego zbierane będą pieniądze dla dzieci z autyzmem. Marzena Efir planuje wraz z uczestniczkami treningów zaprezentować wówczas specjalny układ taneczny. A co tam!

www.kia.com

Robi wrażenie.

Nowa Kia Sportage. Pełna niesamowitych rozwiązań.

Nazwa Dealera

Miasto / ulica / numer / telefon / www 7 lat / 150 000 km gwarancji. Szczegółowe okresy gwarancji oraz jej warunki określone są w książce gwarancyjnej.

The Power to Surprise


społeczeństwo

Jeśli potrzebujesz pomocy tekst Edyta Zdanuczyk foto Marcin Pietrusza Według Światowej Organizacji Zdrowia przemoc to celowe użycie siły fizycznej lub władzy sformułowane jako groźba lub rzeczywiście użyte, skierowane przeciwko samemu sobie, innej osobie, grupie lub społeczności, które zagraża spowodowaniem obrażeń cielesnych, śmierci, szkód psychologicznych, wad rozwoju lub braku elementów niezbędnych do normalnego życia i zdrowia. – Wie pani, on nie jest zły, tylko czasami jak się zdenerwuje… to mnie popchnie albo uderzy w twarz, ale to przecież u faceta normalne. Mojej koleżanki mąż to dopiero daje jej popalić, ona bez jego zgody nawet wyjść nie może, nie mówiąc już o tym, że daje jej grosze na zakupy, a później ma pretensje, że tak mało w lodówce. A mój… to wie pani, nie jest taki najgorszy, najważniejsze, to żebym go ja nie zdenerwowała albo dzieci, bo kiedy za dużo mówię albo chcę, żeby mnie przytulił, to wtedy mówi, że idiotką jestem… pewnie ma rację, za dużo chcę… albo kiedy mówię mu, że mógłby mnie gdzieś zabrać, to śmieje się i mówi, że z taką szkaradą to on się nie będzie pokazywał wśród ludzi. Czasami to mi smutno, ale staram się czymś zająć... bo nie ma co narzekać, pracuje, pieniądze czasem da, a i dzieci mają ojca… choć one wolą ze mną spędzać czas, ojca się boją... Historia, która się powtarza i która ma zazwyczaj dramatyczny przebieg. W swojej pracy spotykam się na co dzień z podobnymi życiorysami. Przemoc w rodzinie. Sprawca i jego ofiara. Nierównowaga sił. Zamierzone działanie mające na celu utrzymanie kontroli i władzy nad ofiarą. Cierpienie, które przybiera różne formy: psychiczną – ośmieszanie, straszenie, wyzywanie, tłamszenie emocjonalne; fizyczną – zadanie bólu fizycznego; seksualną – gwałt; ekonomiczną – wydzielanie pieniędzy, uzależnianie; zaniedbania. Przemoc, która przebiega intensywniej z gwałtownymi wybuchami złości i taka, która przebiega wydawałoby się spokojniej, rozłożona w czasie. Wtedy emocje kotłują się w sprawcy, który

28

magazyn lubelski (36) 2016

odreagowuje je z odpowiednią częstotliwością, ale na chłodno. A później po takim wybuchu następuje faza miodowego miesiąca, kiedy jest wprost idealnie, bo trzeba uciszyć ofiarę, która niczego nie zgłosi na policję lub do opieki społecznej, wierząc, że ta druga osoba jednak się zmieni. Po latach doświadczania ofiara już wie, kiedy znów oberwie. To rodzaj wyuczonej bezradności. Kiedyś próbowała, straszyła, uciekała z domu, wzywała policję. Na chwilę pomagało, a potem znowu było to samo, a nawet gorzej, wywołując jeszcze większą agresję.

Niebieska Karta

Mężczyźni również doświadczają przemocy domowej, jednak spotyka się ich znacznie rzadziej. Na stronie statystyk policyjnych z 2015 roku znajdują się informacje oparte na liczbie wypełnionych formularzy Niebieskiej Karty (to procedura opracowana przez organy policji wspólnie z Państwową Agencją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych), według której liczba ofiar przemocy wynosi blisko 100 tysięcy, w tym liczba ofiar kobiet to niemal 70 tysięcy, liczba ofiar mężczyzn to ponad 10 tysięcy, a liczba ofiar małoletnich ponad 17 tysięcy. Ogólna liczba osób podejrzana o przemoc wynosi 76 tysięcy i tu również jest więcej mężczyzn, bo ponad 70 tysięcy, zaś kobiet ponad 5 tysięcy. Aż ponad 46 tysięcy to sprawcy będący pod wpływem alkoholu. Te dane są przerażające. Dlatego tak ważna jest interwencja – sąsiadów, księdza, pracowników lub wolontariuszy opieki społecznej, ale też przypadkowych przechodniów na ulicy. To wymaga od nas wykonania jednego telefonu lub chociażby zwrócenia uwagi. Niewiele, ale jak wiele może znaczyć. Oprawcę może przestraszyć, wstrzymać przed kolejnym aktem przemocy. Z kolei ofiara ma świadomość, że nie jest sama, a zachowanie jej partnera wykracza poza społeczne normy.


Edukacja i informacja Ze względu na to, iż przemoc najczęściej dzieje się w tak zwanym zaciszu domowym, w zamkniętym systemie rodzinnym, to prawdopodobnie faktyczna liczba osób doświadczających przemocy jest dużo większa. Konsekwencje są na tu i teraz i na przyszłość. Przemoc trwa latami. Doprowadza do izolacji społecznej, zaburzeń psychicznych, urazów i w ich skutek zabójstw, samobójstw i uzależnień. Dlatego tak ważna jest edukacja i polityka informacyjna. Bez tego pozostajemy obojętni, bo to nie moja sprawa, bo nie chcę mieć problemów, bo tak jak w każdym domu, bo nic się nie dzieje, bo i tak nic się nie zmieni. A co z dziećmi, które wychowują się w takiej atmosferze i stają się mimowolnymi uczestnikami tych zdarzeń? Kiedy dorastają, często upodabniają się do osób, przez które zostały doświadczone w dzieciństwie. Stają się sprawcami lub nadal są ofiarami. Czy można to zmienić? Tak, choć wymaga to od ofiary zebrania w sobie wszystkich sił do życia i podjęcia walki ze sprawcą, z systemem, ze swoim lękiem, poczuciem bezsilności, z wątpliwościami, które pojawią się w trakcie długiego procesu powrotu do zgodnej z normami społecznymi rzeczywistości. Kiedy spotykam się z kobietami, które przez wiele lat doświadczają przemocy, widzę w nich ostatki

nadziei. Tak bardzo chciałabym wtedy, żeby nasz system był sprawniejszy, żeby kobieta, która doświadcza przemocy psychicznej, nie słyszała od policji podczas zgłaszania tego: „A ma pani dowody? Jeśli nie, to nic nie możemy zrobić”, albo „niech pani go nie zaczepia, to się uspokoi”. To jednak się zmienia – dzięki kampaniom społecznym informującym o zjawisku przemocy domowej oraz coraz bardziej powszechnym szkoleniom różnych służb dotyczących tej problematyki, a także organizacjom społecznym i wolontariackim problem jest coraz bardziej nagłaśniany oraz coraz częściej ogranicza sprawcę w jego poczuciu bezkarności, a ofiary nie pozostawia w poczuciu bezsilności. Edyta Zdanuczyk – psycholog, terapeuta uzależnień i współuzależnień Realizację zadania publicznego dofinansowano ze środków Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych dla Miasta Lublin na 2016 r. Zadanie pn. „Edukacja publiczna w zakresie problematyki przemocy w rodzinie oraz osób współuzależnionych z syndromem DDA – Dorosłych Dzieci Alkoholików” realizuje Fundacja na Rzecz Seniorów BONUM VITAE.

KOSMICZNY ZASIĘG

PROFESJONALNE USŁUGI W ZAKRESIE INSTALACJI TELEWIZYJNYCH, SATELITARNYCH I NAZIEMNYCH

INSTALACJE RTV/SAT DLA DOMÓW JEDNORODZINNYCH I BUDYNKÓW WIELORODZINNYCH

MONTAŻ DVB-T I SAT

NAPRAWY, MODERNIZACJE I DOSTROJENIA PLATFORM SATELITARNYCH

SALON NC+ TARASY ZAMKOWE

DYSTRYBUTOR NC+

Al. Unii Lubelskiej 2  |  Lublin

ul. 1 Maja 15  |  Lublin

tel. 602 501 488

660 (36) 397 998 magazyn tel. lubelski 2016

29


biznes

„Blog” w bezpośrednim tłumaczeniu z języka angielskiego oznacza „dziennik sieciowy” i mimo że wiele się zmieniło, to ta cecha pozostała akurat niezmienna. To osobiste strony internetowe, na których autorzy poruszają wybrane przez siebie tematy, umożliwiając komentowanie wpisów przez odbiorców. Dla wielu jest to możliwość podzielenia się swoją pasją. Z czasem blogi stały się ważnym głosem nowych mediów, przy wsparciu profilów społecznościowych. Dla niektórych głosem na tyle silnym, że stał się również zawodem, który oprócz ciekawej pracy, gwarantuje również całkiem satysfakcjonujące zarobki. W rozmowach z blogerami, przedstawicielami tematyki modowej, urodowej i lifestylowej, związanymi z Lublinem, zgłębiamy istotę blogowania, a także poznajemy ich zakulisowy świat.

30

magazyn lubelski (36) 2016


Fashionelka, blog cieszący się niesłabnącą sławą od niemal 8 lat, na którym autorka, Eliza WydrychStrzelecka pisze o modzie, urodzie, podróżach i szeroko pojętym lifestylu. Miesięcznie Fashionelkę odwiedza około 300 tys. osób, które generują ponad milion odsłon. Fashionelka razem z kilkoma innymi przedstawicielami polskiej blogosfery, zmieniła status blogera na profesję.

Prowadzenie bloga modowego to wymagające zajęcie. Efekt końcowy, który dla wielu jest czymś pozornie łatwym i szybkim w zrealizowaniu, poprzedza długa praca. Zależnie od obranej tematyki, składają się na to m.in.: idealne dobrane stylizacje i makijaże, przemyślane teksty, interesujące filmy, dopracowane zdjęcia i skrupulatnie prowadzone profile społecznościowe. Blogerzy nad każdym swoim postem pracują przez wiele godzin, mając na uwadze utrzymanie własnej stylistyki, ale również gust ich czytelników. BO4GO, którego pomysłodawcami są Bohdan Dobrzański i Gosia Ciechomska, to blog prekursorski pod względem użytej techniki. Wszystkie zdjęcia wykonane są iPhonem i bynajmniej nie działa to na ich niekorzyść. Bohdan ma wykształcenie fotograficzne, ale postanowił zrezygnować z całego niezbędnika fotografa, czyli nowoczesnego aparatu, lamp, blend, obiektywów. W najwyższym stopniu opanował sztukę robienia zdjęć telefonem, którą nazwał: Iphonografią. Ich zdjęcia są charakterystyczne, nasycone kolorem, nowoczesne, ze sznytem typowym dla magazynów modowych. Każde jest dokładnie opracowane pod względem stylu utrzymanego na ich blogu. – Bywa, że odrzucam 90% zdjęć. W poście fotografii może być niewiele, ale muszą z miejsca przy-

kuwać uwagę – opowiada Bohdan. Czasami dostarcza to powodów do dyskusji. – Ilość włożonej pracy w sesję czasami uniemożliwia obiektywne spojrzenie. Jednak ufam zmysłowi fotograficznemu Bohdana, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł – dodaje Gosia. Ola Marzęda, założycielka bloga Styloly, prowadzi go od 6 lat. Od początku pomaga jej narzeczony Piotr, który jest autorem wszystkich obecnych tam zdjęć. W ich przypadku blog okazał się wspólną pasją i pracą. Ola zrezygnowała z innych zajęć i w całości poświęciła się prowadzeniu bloga. Jej charakterystyczne ultrakobiece, często pastelowe stylizacje śledzi grono blisko 150 tysięcy obserwatorów. – To praca na pełen etat, a nawet na dwa! Ciągle jestem online. Uzupełnieniem postów na blogu są profile social media, które cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem. Tam dzielę się skrawkami swojej codzienności, miejscami, które odwiedzam, rzeczami, które mi się podobają i wieloma innymi – mówi Ola. Można by pomyśleć, że bycie ciągle „online” jest męczące, jednak w jej przypadku jest zupełnie odwrotnie. Czytelniczki często pytają ją o radę w kwestii stylizacji, dziękują za wskazanie ciekawych rozwiązań, a także za polecone (i co ważne: godne zaufania) produkty i miejsca. Rosnąca popularność zmotywowała Olę i Piotra do doskonalenia magazyn lubelski (36) 2016

31


BO4GO, czyli Bohdan Dobrzański i Gosia Ciechomska, najbardziej zakręcona i najlepiej ubrana para polskiej blogosfery. Na swoim blogu pokazują stylizacje i skrawki swojej codzienności. Oprócz bloga posługują się Snapchatem, Instagramem, Facebookiem i kanałem na YouTube. Zawsze spontaniczni, zabawni i roześmiani, wypracowali swój charakterystyczny styl, szczególnie zauważalny na filmach i fotografiach.

się, on ciągle poszerza swoje umiejętności fotografa i grafika, a Ola skończyła kurs wizażu i coraz poważniej myśli o karierze stylistki. Razem wypracowali charakterystyczny styl bloga Styloly, spójny i bardzo rozpoznawalny.

Więcej niż etat

Eliza Wydrych-Strzelecka należy do grona pierwszych polskich blogerek, które odniosły duży sukces. Pamięta czasy, kiedy blogowanie było jeszcze zupełnie abstrakcyjną działalnością w polskich realiach, często nieufnie przyjmowaną. Obecnie jej bloga czytuje około 60 tysięcy fanów. Blog Fashionelka pełen jest wysmakowanej estetyki w odniesieniu do: mody, trendów i aranżacji wnętrz. Dodatkowo zawiera mnóstwo smaczków z podróży, wpisów kulinarnych, porad co do planowania ślubu, a coraz częściej i psychologii, która jest drugim wielkim zamiłowaniem Elizy. Przez wiele lat prowadziła bloga sama, zaś zdjęciami zajmował się jej mąż Mateusz. Eliza poszła tropem topowych blogerów, którzy korzystają z usług profesjonalistów i obecnie o wygląd jej bloga dba grafik. – Jeżeli chodzi o grafikę komputerową, to jestem w tych sprawach laikiem, więc pomoc profesjonalisty jest mi niezbędna. Czy zatrudnianie

32

magazyn lubelski (36) 2016

zawodowców oznacza, że blog traci na indywidualnym stylu? W moim przypadku nie. To wszystko dzieje się pod moim okiem i zgodnie z moją wizją. Całą resztę robię sama. Nie mam redaktora, który pisze za mnie teksty i nie zgodziłabym się na to. To przecież blog, twór mocno subiektywny i osobisty. Grafik zajmuje się tworzeniem kolaży czy moodboardów, te grafiki są tłem do wpisów. Zwykle jest tak, że to ja tworzę tekst i instruuję grafika, jak ja bym to widziała. Z Asią, z którą współpracuję, świetnie się dogadujemy i podobają nam się te same rzeczy – opowiada Eliza. Dodatkowo tematykę jej bloga od jakiegoś czasu wzbogacają przeglądy najciekawszych stylizacji mody ulicznej z największych polskich miast, cykl ten zaistniał dzięki współpracy z obecnymi tam fotografami. Prowadzenie bloga uczy systematyczności, tylko ci, którzy stale dbają o swoich fanów, cieszą się największą popularnością. Obok zmysłu estetycznego, niezbędna jest tutaj pewna doza ekstrawertyzmu, połączonego z odpornością na krytykę, której w zasadzie nie da się uniknąć. – Najlepiej traktować ją z humorem i dystansem, a w praktyce pojmować ją za skutek większego rozgłosu – mówi Bohdan Dobrzański z B04GO. Ola Marzęda (Styloly) natomiast przekonuje, że wystarczy traktować z szacunkiem osobę, która wyraża krytykę. Wszak zachowanie klasy nigdy nie wychodzi z mody.


Własne miejsce w sieci Najczęściej pobudką do założenia bloga jest chęć posiadania własnego miejsca w sieci, w którym chcemy się podzielić swoimi zainteresowaniami, opiniami, a czasem po prostu codziennym życiem. Agnieszka Adamowicz z bloga Przystanek Uroda od zawsze interesowała się alternatywnymi metodami dbania o urodę. W zaciszu domowym przetestowała niezliczone ilości: maseczek do twarzy i włosów własnej roboty i sposobów na pielęgnację ciała. Swoimi obiektywnymi i wnikliwymi spostrzeżeniami postanowiła podzielić się na blogu, na którym obaliła również wiele mitów wokół pewnych kosmetyków, zyskując przy tym zaufanie czytelniczek. Agnieszka w pewnym momencie zainteresowała się również przerabianiem ubrań, a z czasem poszła o krok dalej. Zupełnie spontanicznie stworzyła dla siebie koszulkę z ręcznie malowanym napisem. Biały klasyczny T-shirt z dowcipnym hasłem wzbudził duże zainteresowanie. Pojawiły się pytania o to, gdzie go kupiła. Postanowiła zaryzykować i stworzyć kilka koszulek, które stały się przyczynkiem do założenia autorskiej marki koszulek ThinkPink. – To czytelniczki dodały mi wiary w sukces tego projektu. Zainteresowanie było tak duże, że z czasem zaczęłam korzystać z usług szwalni. Wymyślałam kolejne napisy, również dla mężczyzn, ciągle dokładając starań o to, by koszulki były unikatowe i wysokiej jakości – mówi Agnieszka. Sara Fereira prowadzi bloga Miss Fereira, na którym znajdziemy jej stylizacje i barwne opowieści z życia rodzinnego, a dokładniej jej zabawnych rozmów z mężem i trójką dzieci. W jej przypadku blog stał się odskocznią od obowiązków żony i matki, jak sama określa: „To moja przestrzeń, która z czasem stała się również bardzo przyjemną i kreatywną pracą”. Ola Marzęda (Styloly) już w liceum zauważyła, że jej stylizacje przyciągają uwagę. Zdarzało się, że koleżanki ze szkoły inspirowały się jej stylem. Początkowo dzieliła się na blogu stylizacjami innych osób, które jej się podobały, często znanych. Z czasem postanowiła przedstawić szerszej publice własne pomysły. – To niebywałe, jak dużą wagę czytelniczki przywiązują do moich sugestii. To chyba największy komplement i motywacja do działania. Jednocześnie nie stałam się wyniosłym guru modowym, a kimś, do kogo mogą zwrócić się z pytaniem lub polegać na mojej opinii. To pewien przywilej bycia blogerem, oscylujemy między statusem znawcy tematu, a wciąż jesteśmy „blisko czytelników” – mówi Ola. Gosia Ciechomska (BO4GO) to kolorowy ptak lubelskich przestrzeni. Można spotkać ją w żółtym futrze na zakupach albo w różowym garniturze na spacerze. Z nonszalancją łączy eleganckie sukienki ze sportowymi butami. Moda dla niej to indywidualizm i odważne rozwiązania, a ta filozofia przyniosła jej tytuł Najlepiej Ubranej Polski 2014 w Modowej Bitwie Miast. Jej chłopak Bohdan to największy wielbiciel jej wyróżniającego się stylu. W podziękowaniu za opiekę w trudnych chwilach chciał stworzyć miejsce, w którym Gosia zaprezentuje swój styl, a które jemu pozwoli wyrazić swoje fotograficzne zacięcie. We wszystkich tych

Przystanek Uroda, blog o tematyce urodowej Agnieszki Adamowicz, który jest pełen sprawdzonych porad na domową pielęgnację, trików makijażowych, a także bardzo przydatnych i wnikliwych recenzji kosmetyków. Agnieszka jest również pomysłodawczynią marki ThinkPink, słynącej z charakterystycznych koszulek z zabawnymi hasłami.

magazyn lubelski (36) 2016

33


Styloly, blog Aleksandry Marzędy, na którym znajdziemy wpisy o modzie i urodzie. Ola w tych kwestiach jest wyrocznią modową dla grona, bagatela, 150 tysięcy czytelników, niezmiennie od 6 lat. Kobiece stylizacje, mnóstwo porad modowych i urodowych, a także widoki z Lublina to znaki rozpoznawcze Styloly. A wszystko to widoczne na bardzo plastycznych i estetycznych zdjęciach autorstwa Piotra Czerwonki.

przypadkach zakładanie bloga miało na celu jedynie wyrażenie swojej pasji. – Nastawienie się na korzyści finansowe przy zakładaniu bloga na ogół daje odwrotny efekt. Zaangażowanie i pasja do tego, co się robi, powinny być jedynymi motywacjami – dodaje Ola Marzęda.

Bloger = marka

Zmiany na rynku reklamowym, a także w postrzeganiu blogerów dostarczyły im jednak pewnych niespodzianek. Za dużym zainteresowaniem fanów w parze idzie także zainteresowanie reklamodawców, które przynosi bardzo atrakcyjne i opłacalne kontrakty. Dla części blogerów oznacza to możliwość zupełnej niezależności finansowej dzięki blogowi. – Zmieniło się wiele. Przede wszystkim to, że agencje i marki zaczęły ufać blogerom. To bloger najlepiej wie, co sprawdzi się na jego blogu, a co zupełnie nie. Kiedyś wszystko było realizowane zgodnie z tym, co nakazał klient. Teraz równie ważny głos ma bloger. Reklamodawcy z miesiąca na miesiąc widzą coraz większy potencjał w blogosferze. Teraz niemal każda kampania reklamowa odbywa się też na blogach. Kiedyś to była nowość i niezbadany teren – wspomina Eliza Wydrych-Strzelecka (Fashionelka). Eliza ma na swoim koncie współpracę z takimi markami, jak

34

magazyn lubelski (36) 2016

Nivea, H&M, Chanel, Ikea, W. Kruk czy Orange. Na pytanie o to, jak dobierać rodzaje współpracy, by nie zrazić czytelników i pozostać w zgodzie z sobą, jednocześnie mając z tego korzyści, odpowiada, że przede wszystkim poleca rozsądek. – Trzeba działać zgodnie ze swoim sumieniem. Bloger musi być w 100% pewny produktu, który reklamuje. Musi się pod nim podpisać i zdać sobie sprawę, że jest ambasadorem marki. Jeśli coś jest sprzeczne z jego poglądami i nie utożsamia się z daną marką, to nie może przeprowadzić danej kampanii – przekonuje Eliza. Czytelnicy widzą tylko jedną stronę blogowania: wpisy, zdjęcia, filmy, nie znają za to biznesowej strony bloga, która jest równie ciekawa i pozwala spełniać się na wielu płaszczyznach. Eliza każdą współpracę traktuje jak wyzwanie. – Planowanie kampanii, negocjowanie, spotkania z klientami, monitoring internetowy (czyli co czytelnicy piszą o mnie w sieci), analiza statystyk, tworzenie nowych źródeł wejść na blog, optymalizacja strony. To jest fascynujące i przyczynia się do rozwoju bloga. Samo blogowanie dziś już nie wystarczy. Bez tej drugiej strony blog nigdy nie stałby się moją pracą i źródłem utrzymania – opowiada. Kreatywność i intuicja w przypadku reklamy na blogu są niezbędne. Gosia i Bohdan (BO4GO) zebrali wiele gratulacji po przeprowadzeniu kampanii


dla marki Somersby. W trakcie upalnego lata rozdawali butelki piwa grupom znajomych i wspólnie z nimi pozowali do zdjęć. Zaskoczeni ludzie reagowali bardzo entuzjastycznie, dzięki temu powstała seria klimatycznych zdjęć pokazujących radosnych ludzi, grup przyjaciół, którzy idealnie oddawali założenie kampanii: Frendsi. Ola Marzęda (Styloly) wyznaje tę samą zasadę, co i Eliza (Fashionelka). Uważa, że czasami lepiej jest zrezygnować z danej współpracy na korzyść zachowania wiarygodności wizerunku. Poza tym trzymanie się swoich zasad procentuje. Nie tak dawno brała udział w kampanii CCC, jej klasyczne stylizacje zdobyły uznanie w konkursie na najlepszą stylizację z udziałem obuwia tej marki. Popłaciła intuicja i zdanie się na swój gust. Zdarzyło jej się wyrazić krytykę wobec miejsca, które odwiedziła, lub wobec produktu, który ją zawiódł. Nigdy nie zgadza się na współpracę z zastrzeżeniem pozytywnej recenzji. – Dla potencjalnego reklamodawcy współpraca z blogerem przede wszystkim ma tę zaletę, że można zmierzyć efekty reklamy. Posiadamy statystyki ze stron i profilów społecznościowych, wiemy, ile osób zainteresowało się danym produktem. Wszystko jest przejrzyste i bardzo miarodajne. Pracuję nad wiarygodną marką, a odbiorcy nie da się oszukać. Doświadczyłam sytuacji,

w której dodane na mój profil Instagramowy zdjęcie pewnego ubrania spowodowało lawinową sprzedaż go. Dzięki takim sytuacjom wiem, że ciąży na mnie duża odpowiedzialność za to, co reklamuję – mówi Ola.

Ambasadorzy Lublina

Na blogach i profilach społecznościowych naszych rozmówców odnajdujemy wspólny mianownik, często z dumą pokazują widoki z Lublina i Lubelszczyzny. Promują tutejszą kulturę, chętnie uczestniczą w różnego rodzaju wydarzeniach i je relacjonują. Polecają restauracje, w których lubią bywać, i miejsca, które warto zobaczyć. Identyfikują się z Lublinem, niezależnie od tego, czy stąd pochodzą, czy mieszkają od niedawna. Przede wszystkim dostrzegają jego potencjał i dają przykład temu, że wbrew obiegowym opiniom jest ciekawym miejscem dla życia i rozwoju. To grupa ambasadorów Lublina, których rola w promocji miasta i regionu staje się coraz ważniejsza. Są młodzi, ambitni, bywają kontrowersyjni i przyciągają uwagę tysięcy osób w Polsce. Oscylują pomiędzy różnymi profesjami i branżami, ale wciąż pozostawiają sobie komfort bycia sobą, jednocześnie budując własną markę.


biznes

LUBLIN INSPIRUJE BIZNES

Z Mariuszem Saganem, Dyrektorem Wydziału Strategii i Obsługi Inwestorów Urzędu Miasta Lublin, o tym, co inspiruje mieszkańców w zakresie gospodarki i przedsiębiorczości rozmawia Piotr Nowacki, foto Marek Podsiadło „Lublin. Miasto inspiracji” – hasło określające Lublin w zakresie kultury, w której faktycznie mamy sporo sukcesów. Co natomiast z biznesem? Czy również w tym zakresie Lublin może się stać miastem inspirującym do różnego rodzaju działań? Lublin w 2007 roku postawił na markę „Miasto inspiracji”, ponieważ był to zupełnie inny czas dla rozwoju gospodarczego Lublina. Brakowało nam partnerów, infrastruktury, strategii pozyskiwania inwestorów, czyli podstawowych elementów, które przyciągają biznes. Mobilizacją było uczestnictwo miasta w konkursie o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, dzięki któremu Lublin rzeczywiście rozwinął skrzydła w zakresie kultury i aktywności mieszkańców. W 2011 roku, od momentu rozpoczęcia kadencji Prezydenta Krzysztofa Żuka, zdecydowanie postawiono na poprawę infrastruktury miasta, a tym samym na rozwój gospodarki. Obecnie mamy już ugruntowaną pozycję w tym zakresie, a Lublin coraz częściej jest

36

magazyn lubelski (36) 2016

doceniany prestiżowymi nagrodami potwierdzającymi wzrost atrakcyjności inwestycyjnej miasta. Dodatkowo, dzięki drodze do Warszawy, Lublin zostanie włączony w sieć dróg ekspresowych, co znacząco wpłynie na poprawę dostępności komunikacyjnej. Obecnie możemy już mówić o zdynamizowaniu aktywności i rozwoju środowiska biznesowego. Nastał dobry moment na umacnianie potencjału gospodarczego Lublina. Co można uznać za sukces w sektorze gospodarczym Lublina? Przywołam przykład firmy Fabryka Samochodów Ciężarowych, w której pod koniec lat 80. pracowało blisko 12 tys. osób. Dekadę później zatrudnienie skurczyło się do 3 tys. pracowników. W tamtym czasie bezrobocie w Lublinie przekraczało 14%, dzisiaj na terenie po dawnej fabryce samochodów potocznie zwanym Daewoo pracuje blisko 4,2 tys. osób, czyli


więcej, niż w momencie upadku koreańskiego producenta. W tym miejscu powstały innowacyjne firmy przemysłowe czy usługowe i sukcesywnie odbudowywane są tradycje motoryzacyjne Lublina. Dlatego miasto zdecydowało się na rewitalizację tego obszaru, przeznaczając na ten cel 80 mln złotych. Liczymy na to, że zmiany rozpoczną się w 2017 roku. Jest to jedna z najbardziej obiecujących branż, dlatego polskie firmy w tych sektorach najszybciej zwiększają zatrudnienie. W poprzednim roku, tylko w branży motoryzacyjnej, powstało 500 nowych miejsc pracy, głównie na terenie dawnego Daewoo, a także w spółce Plastic Omnium Group, która produkuje systemy paliwowe dla dużych koncernów. To potwierdza, że Lublin staje się zapleczem dla dużych koncernów motoryzacyjnych, wytwarza produkty wysokiej jakości, np. felgi, resory, systemy paliwowe, które wykorzystywane są w pierwszej kolejności przez wymagające marki klasy premium, m.in. Audi, BMW czy Citroen. Z drugiej strony mamy Ursus – producenta ciągników oraz autobusów elektrycznych, które powstały we współpracy z Politechniką Lubelską, a obecnie jeżdżą po lubelskich drogach.

Wracamy do formy sprzed kilkudziesięciu lat? Zdecydowanie tak, obecnie jesteśmy największym ośrodkiem przemysłowym w Polsce Wschodniej, mamy największe przychody w sektorze przetwórstwa przemysłowego, w 2014 roku było to blisko 7 mld złotych rocznie. Na drugim miejscu uplasował się Mielec i Stalowa Wola, co pokazuje, że także małe ośrodki powiatowe potrafią prężnie rozwijać ekosystemy przemysłowe. Drugą dziedziną, w której Lublin wyróżnia się na tle innych miast, jest branża informatyczna i sektor nowoczesnych usług biznesu. I te firmy możemy określić mianem eksportowych, ponieważ 3/4 swoich usług czy produktów sprzedają poza terenem województwa lubelskiego a nawet kraju. – Tak, to oznacza, że firmy lubelskie korzystają z popytu zewnętrznego. Im większy udział w eksporcie, tym lepiej. Przykładem tutaj mogą być firmy Infinite, DataArt czy eLeader – globalny lider w oprogramowaniu bankowości mobilnej. Spółek informatycznych, które mają dziś bardzo silny potencjał eksportowy i są innowacyjne w Lublinie, jest blisko 100, co pokazuje, magazyn lubelski (36) 2016

37


Hala produkcyjna w Aliplast Sp. z o.o.

że to ogromne środowisko, a przy okazji gwarantujące płace na jednym z najwyższych poziomów w mieście. W niektórych spółkach średnia płaca przekracza 7–8 tys. brutto. Wielu mieszkańcom biznes lubelski jawi się jako wielkie call center, który zresztą nie cieszy się dobrą opinią. Ile w tym prawdy? To zależy o jakim rodzaju call center mówimy, ponieważ jest to część sektora nowoczesnych usług, do którego zaliczamy np. IT, ITO, czyli outsourcing informatyczny, back office czyli obsługę finansowo-księgową dla dużych banków. Mamy również prostsze funkcje czy usługi, które zajmują zaledwie 1/3 sektora, a nadal dominują wysoko płatne miejsca w branży IT. Z szacunków wynika, że mamy obecnie zatrudnionych w tym sektorze prawie 8 tys. osób. Wiąże się to z potrzebą pozyskiwania wysokich kompetencji u pracowników. W mieście coraz lepiej funkcjonuje ekosystem, który kreują uczelnie wraz ze studentami i absolwentami kierunków informatycznych, nieformalne środowiska oraz sieć inkubatorów biznesu. Proces ten wspiera szereg inicjatyw podejmowanych przez władze samorządowe i instytucje otoczenia biznesu. Obecnie 5 z 9 lubelskich uczelni wyższych kształci blisko 4,6 tys. studentów na 7 kierunkach informatycznych, a ich mury co roku opuszcza blisko 900 absolwentów. Znaczna część studentów znajduje zatrudnienie w lubelskich firmach IT już na studiach, a pozostali wchodzą błyskawicznie na rynek poprzez start-upy,

38

magazyn lubelski (36) 2016

własne projekty lub są rekrutowani przez globalnych graczy rynkowych. Jak wygląda obecnie sytuacja w naszej strefie ekonomicznej, która została wyodrębniona z mieleckiej strefy? Część podmiotów mieszczących się na jej terenie działała wcześniej w obrębie miasta lub też powiatu lubelskiego. Rzeczywiście, 60% firm, które znajdują się na terenie podstrefy, to firmy z Lublina i Lubelszczyzny, zaś pozostałe to koncerny międzynarodowe. Wszystkie, dzięki temu, że trafiły do strefy, świetnie się rozwinęły. Dobrym przykładem jest tutaj firma Aliplast, która obecnie zatrudnia prawie 400 osób, czyli kilkanaście razy więcej, niż przed przeniesieniem do podstrefy. Pamiętajmy, że o obliczu gospodarki w Lublinie tak naprawdę ciągle decyduje biznes lubelski. To nie są wielkie koncerny, przez co nasz ekosystem jest bardziej zrównoważony, niższe jest ryzyko ucieczki firmy do innych krajów, w sytuacji gdyby wzrosły koszty operacyjne w Lublinie. Podstrefa jest w zasadzie zapełniona, obecnie 90% terenów jest już zagospodarowanych, na blisko 130 ha funkcjonują 43 firmy, które aktualnie zatrudniają prawie 2,5 tys. osób, a docelowo zapewnią około 5 tysięcy miejsc pracy. Czy będzie to rynek pracy dla specjalistów, których z racji licznych uczelni wyższych powinniśmy mieć wystarczającą ilość? Ważne dla miasta jest zapewnienie specjalistów do pracy w przemyśle. Coraz więcej młodych ludzi sta-


te firmy nam zaufały i podjęły współpracę na rzecz dobra wspólnego. Inicjatywa pochodzi z Lublina, ale współpracujemy z Nałęczowem, Puławami, Chełmem oraz Zamościem. W przypadku usług stricte komercyjnych, jak stomatologia, dermatologia czy medycyna estetyczna, ogromny potencjał leży w lubelskich ośrodkach, które już dziś przyjmują pacjentów. Kilkanaście ośrodków wypracowało także wspólną ofertę, z którą byliśmy m.in. na Targach w Berlinie.

Mariusz Sagan i Robert Bronisz, dyrektor zakładu ABM Greiffenberger Polska

wia na naukę w technikach i szkołach zawodowych, Miasto poprzez szereg projektów, współfinansowanych także ze środków europejskich, konsekwentnie wspiera ten rozwój. Oczekujemy także na wsparcie w zakresie rządowym i ministerialnym. Zapewnienie specjalistów wymaga świetnego wyposażenia szkół w nowoczesne maszyny i urządzenia, na których mogliby odbywać zajęcia praktyczne. Stawiamy na naukę w praktyce, dlatego tak ważna jest współpraca z przedsiębiorcami, którzy stanowią bazę dla staży, praktyk czy stypendiów dla uczniów. Dobrym przykładem tego typu działań jest kooperacja Uniwersytetu Przyrodniczego z Lubellą, co stanowi modelową współpracę nauki z biznesem. Nowa perspektywa środków unijnych stawia na wspieranie działań w zakresie klastrów. Urząd Miasta mocno udziela się we wspieraniu Klastra Usług Medycznych. Klaster, do którego obecnie należy już 100 podmiotów medycznych, powstał w celu obsługi pacjentów zagranicznych. Jednym z zadań klastra jest zainteresowanie naszym miastem turystów medycznych z kilku rynków na świecie, w tym krajów skandynawskich, arabskich, Ukrainy, Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Podejmujemy coraz więcej działań promocyjnych, mając nadzieję, że to przysporzy również korzyści rynkowi usług lotniczych, hotelarskiemu i gastronomicznemu. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ środowisko medyczne jest zatomizowane i we wstępnej fazie było niechętne do współpracy. Ranga Urzędu Miasta sprawiła, że

I jeszcze najnowsze działania, czyli projekt Kupcy Lubelscy. W ścisłym centrum miasta, w okolicach ulic: Zamojskiej, Lubartowskiej czy Zielonej, ubywa najemców, a rejony te wymagają zrewitalizowania. Miasto pozyskało 1,3 mln złotych na ten cel z dotacji Ministerstwa Rozwoju. Chcemy ożywić zapomniane przez mieszkańców ulice, które kiedyś tętniły życiem usługowo-handlowym. W planach jest odnowienie oświetlenia, wyglądu kamienic, małej architektury oraz ogólnej estetyki. Drugim naszym celem jest przywrócenie obecności małych lubelskich przedsiębiorstw rzemieślniczych w tym rejonie. Projekt ma na celu integrację środowiska małych przedsiębiorców, usług rzemieślniczych, danie im wspólnego wizerunku pod szyldem Lubelskich Kupców. Po drugie, dzięki programom lojalnościowym, chcemy dać przedsiębiorcom możliwość realizowania różnego rodzaju zniżek na kolejne zakupy. Podobne programy są realizowane np. w Łodzi. My chcemy rozpocząć działanie od ulic Lubartowskiej, Świętoduskiej i Zielonej, a później przejść w kierunku zmian na ul. Zamojskiej. Można powiedzieć, że Lublin zmienia swoje oblicze pod wieloma względami. Zdecydowanie. Dzisiejszy Lublin śmiało może konkurować z największymi polskimi metropoliami, o czym świadczą m.in. nagrody i wyróżnienia, jakie otrzymujemy. Tylko w pierwszym kwartale tego roku otrzymaliśmy m.in. wyróżnienie przez fDi Magazine, gdzie Lublin zajął 3. miejsce w kategorii „Strategia pozyskiwania bezpośrednich inwestycji zagranicznych w małych miastach od 100 tys. do 350 tys. mieszkańców”. Zostaliśmy również docenieni w rankingu Smart City Forum m.in. za inwestycje w inteligenty system sterowania ruchem oraz rozwiązania w transporcie zbiorowym. Lublin pokonał również polskie miasta, zajmując pierwsze miejsce w kategorii miast na prawach powiatu w „Rankingu Zdrowia Polski Dziennika Gazeta Prawna” za potencjał medyczny, jaki oferuje swoim mieszkańcom. A proszę pamiętać, że to dopiero początek roku, jednak jeszcze wiele pracy przed nami. W takim razie życzymy kolejnych sukcesów. Dziękuję za rozmowę. magazyn lubelski (36) 2016

39


biz-njus

(pod)

odbyły się wystawy, warsztaty i panele dyskusyjne. Na jednym z nich o designie w praktyce mówił Radek Nowakowski, uzupełnieniem zaś była prelekcja Michała Ćwieka traktująca o spójności identyfikacji wizualnej. Oprócz środowiska architektów i projektantów w „Lubelskim Wzorze” wzięli udział przedstawiciele różnych branż, w tym przemysłowej, zainteresowanych designem dla firm. Być może, dzięki takim projektantom i wydarzeniom, utworzy się platforma porozumienia między designerami a klientami z większych firm, a design zejdzie z piedestału sztuki dla wybranych. (abc)

Zamość w Berlinie

Spot „Zamość – Twierdza Otwarta” otrzymał nagrodę specjalną na międzynarodowym festiwalu filmów turystycznych i multimedialnych Das Goldene Stadttor Tourism Multimedia Award w Berlinie. Film reklamowy został zrealizowany w ubiegłym roku na zlecenie zamojskiego magistratu i został wyemitowany ponad 2 tysiące razy w ponad 30 stacjach telewizyjnych. Największy aplauz zdobył film prezentujący znajdującą się nad Nysą Łużycką i liczącą 2500 mieszkańców Łęknicę. Festiwal cieszy się opinią jednego z najbardziej prestiżowych branżowych wydarzeń promocyjnych w Europie. Jego finał odbywa się podczas targów ITB w Berlinie. (gór)

36 godzin non stop

LUBCODE „Koduj dla Lublina” to bezpłatny 36-godzinny maraton programowania, którego celem jest stworzenie aplikacji mobilnych, gier mobilnych oraz serwisów internetowych, które mogą ułatwić życie mieszkańcom miasta oraz turystom przybywającym do Lublina. Maraton odbył się w weekend 9 i 10 kwietnia. Uczestników wspierali mentorzy z lubelskich firm informatycznych. Uczestnicy mieli zapewniony pełen catering – pizzę i napoje energetyczne. Ideą LUBCODE jest zwrócenie uwagi na najlepszych programistów w Lublinie, zapoznanie się z innowacyjnymi projektami oraz integracja lubelskiej społeczności IT. Wydarzenie ma stworzyć kreatywną przestrzeń dla lubelskich programistów i przyczynić się bezpośrednio do powstania wielu ciekawych projektów. Maratony dla programistów to na świecie nowy trend w badaniu potencjału głównie młodych ludzi.(pod)

(bor)

„Lubelski Wzór” dla Radka Nowakowskiego

O Radku Nowakowskim, projektancie i designerze pochodzącym z Torunia, a tworzącym w Lublinie, można było przeczytać na łamach poprzedniego numeru LAJF-a. Osiągnięcia bohatera naszego artykułu zostały docenione statuetką „Lubelski Wzór”, którą przyznano podczas tegorocznej Gali Architektury i Designu „Lubelski Wzór”. W ramach wydarzenia

40

magazyn lubelski (36) 2016

ósmy. Lubelszczyzna wzorem lat poprzednich i w tym roku miała silną reprezentację. To impreza o zasięgu ogólnopolskim i europejskim, więc nie brakuje okazji do kontaktów, podejrzenia, jakie praktyki stosowane są w innych rejonach kraju oraz do promowania oferty turystycznej, rekreacyjnej i kulinarnej. Temu służyły m.in. Forum Turystyki Wiejskiej i Agroturystyki, jarmark produktów regionalnych i rzemiosła, także prezentacje oferty wypoczynku na wsi przez krajowych i zagranicznych wystawców, a także warsztaty marketingu i kreowania marki. Dobre praktyki można było podpatrzeć na stoiskach gościa specjalnego wydarzenia – włoskiego regionu Umbria, który słynie ze znakomitej promocji. Mieszkańcy obszarów wiejskich na Lubelszczyźnie coraz śmielej zmieniają profil swojej działalności, tym bardziej cieszy uczestnictwo w targach lokalnych grup działania m.in. LGD „Kraina wokół Lublina” i LGD Ziemi Kraśnickiej. (gór)

(Genowefa Baran)

AGROTRAVEL 2016

To największa tego typu impreza targowa w Polsce. Międzynarodowe Targi Turystyki Wiejskiej i Agroturystyki AGROTRAVEL w Kielcach odbyły się już po raz

(pod)

Jak produkować polski cydr naturalny

W Mikołajówce koło Urzędowa, w siedzibie Lubelskiego Stowarzyszenia Miłośników Cydru, odbyły się pierwsze w tym roku warsztaty poświęcone produkcji przefermentowanego soku z jabłek. Warsztaty skierowane są do rolników, sadowników, liderów wiejskich oraz osób zainteresowanych przetwórstwem jabłek, a ich celem jest zaznajomienie z funkcjonowaniem kameralnych przydomowych cydrowni. Do Mikołajówki, którą otacza kilkanaście hektarów sadów, i która posiada wzorcową cydrownię, przyjechali goście z całego kraju. Program obejmuje m.in. zagadnienia związane z odmianami jabłek uprawianych w Polsce i ich doborem do produkcji cydru, technologią, aspektami organizacyjno-prawnymi produkcji cydru w Polsce oraz wizytację we wzorcowej cydrowni. Kolejne spotkania odbędą się w czerwcu, wrześniu i listopadzie. (maz)


Zapraszamy na Rodzinny Rajd Rowerowy sobota 21 maja Start g. 11.00 (E.Leclerc, ul. T. Zana)

Rejestracja uczestnik贸w rajdu: - online pod adresem: frslublin.pl/rodzinnypiknikrowerowy, - w punkcie BOK - w dniu imprezy, w miejscu Startu Organizatorem rajdu jest Fundacja Rozwoju Sportu w Lublinie

Zbieraj naklejki i odbieraj nagrody - akcja trwa od 14 marca do 15 maja 2016r.


moto

Made by Sweden tekst | foto Piotr Nowacki Po 13 latach doczekaliśmy się nowej wersji flagowego modelu z fabryki Volvo. Premiera miała miejsce w ubiegłym roku i rozpoczęła się sprzedażą limitowanej wersji XC90 First Edition. Sprzedano go 1927 sztuk, a liczba była związana z datą powstania firmy Volvo. Ta limitowana wersja, pomimo że kosztowała ponad 400 tys. zł, rozeszła się jak przysłowiowe świeże bułeczki. 30 egzemplarzy znalazło nabywców również w Polsce. Szkoda, że sprzedaż odbyła się z pominięciem salonów samochodowych, tylko on line. Nowe Volvo zostało stworzone od podstaw, a firma przeznaczyła na jego zaprojektowanie 40 mld złotych. Ta wersja XC90 ma nową płytę podłogową, zawieszenie, silniki oraz systemy zwiększające poziom bezpieczeństwa użytkowników auta i innych uczestników ruchu drogowego. Można pokusić się

42

magazyn lubelski (36) 2016

nawet o twierdzenie, że nowe XC90 rozpoczyna nową erę w dziesiątą dekadę istnienia firmy Volvo i bez wątpienia jest jednym z najbardziej ekskluzywnych SUV-ów w swoim segmencie. Auto, które mieliśmy okazję testować, wyposażone było w silnik diesla o pojemności dwóch litrów i mocy 225 KM. Wydawać by się mogło, że to trochę zbyt mała pojemność, aby pociągnąć to dwutonowe monstrum. I tu przychodzi zaskoczenie. Jednostka napędowa oznaczona symbolem T5 bardzo ładnie zbiera się do startu, a do osiągnięcia przysłowiowej setki potrzebuje niespełna 8 sekund. Jeżeli chodzi o apetyt na paliwo, to uwzględniając, że jedziemy dwutonowym „kioskiem ruchu” i spalamy 9,2 litra/100 km, nie powinno nas przerazić. A teraz czas na zawieszenie. Do wyboru mamy kilka trybów, w tym comfort, eco, dynamic, off-rode.


Przy tym standardowym podczas jazdy miejskiej i poza miastem prześwit wynosi około 24 cm. Po przejściu na tryb off-road samochód podnosi się o kolejne 4 cm. Zwiększony do 28 cm prześwit utrzymuje się do prędkości 40 km/h. W czasie jazdy powyżej 100 km/h auto obniża się w celu zmniejszenia oporu o 1 cm. My najczęściej korzystaliśmy z trybu comfort. Samochód prowadził się wówczas bardzo przyjemne. Naprawdę pełen komfort. Pneumatyczne zawieszenie doskonale wybierało wszelkie nierówności i świetnie stabilizowało samochód w czasie gwałtownej zmiany kierunku jazdy. Kierowca prawie nie czuł, że prowadził dwutonowe auto. Wnętrze kabiny urządzone jest wręcz klimatycznie. Eleganckie detale dają poczucie luksusu, a wpływ szwedzkiego wzornictwa widoczny jest w każdym szczególe. Duży, ponad 12-calowy monitor umożliwia sterowanie większością urządzeń w aucie. Przykładowo, możemy sterować ustawieniem foteli kierowcy i pasażera, a system pozwala nam nie tylko na odpowiednie wyprofilowanie foteli, ale także funduje znakomity masaż pleców. Oferowane do wyboru tryby masażu z pewnością zaspokoją wymagania każdego zmęczonego kierowcy i pasażera. Nowe Volvo wyposażone zostało także

w nienagannie zestrojony sprzęt audio firmy Bowers & Wilkins, uznany za jeden z najlepszych seryjnych zestawów nagłośnieniowych na świecie. Faktycznie tak może być, ponieważ ta brytyjska firma z 50-letnim doświadczeniem była twórcą nagłośnienia w legendarnym londyńskim studio nagrań Abbey Road Studios. A to zobowiązuje. Wspomniany system audio to konstrukcja złożona z głośników o dużej mocy, generujących minimalne zniekształcenia. Zestaw składa się z aluminiowych kopułek wysokotonowych, kewlarowych głośników średniotonowych oraz głośników niskotonowych. Zestaw zawiera także, niespotykany dotąd w kabinach aut, centralny głośnik wysokotonowy, poprawiający przestrzenność sceny dźwiękowej. Podsumowując, model XC90 to przestronny i luksusowy SUV z niezwykle eleganckim, pełnym skandynawskiej prostoty wnętrzem, atrakcyjnym i perfekcyjnie dopracowanym podwoziem oraz dobrym silnikiem, który wnosi dużo świeżości do tej grupy aut w klasie premium. Bez wątpienia to poważny gracz w tym segmencie. My jednak z niecierpliwością czekamy na model o hybrydowym napędzie plug-in, który jak zapewnił nas szef działu sprzedaży Mariusz Łukasiewicz, będzie dostępny już w sierpniu tego roku. A zatem do sierpnia. magazyn lubelski (36) 2016

43


konkurs

Lubelskie tak widzę!

Konkurs fotograficzny LAJFa rozstrzygnięty Nagrodę główną – zaproszenie na dwudniowy pobyt z atrakcjami SPA dla dwóch osób w Zakładzie Leczniczym Uzdrowisko Nałęczów S.A. oraz roczną prenumeratę naszego magazynu zdobył Mateusz Borny z Lublina, który przedstawił reportaż przyrodniczy, pokazujący rezerwat Imielty Ług w Lasach Janowskich podczas zmieniających się pór roku.

To już druga edycja naszego konkursu fotograficznego, i po raz kolejny jesteśmy pozytywnie zaskoczeni liczbą zgłoszeń, jak i poziomem nadesłanych prac. Pozostawiliśmy naszym Czytelnikom dużą swobodę tematyczną. Natura, przedsiębiorczość, krajobrazy, architektura zabytkowa i nowoczesna, infrastruktura i ginące zawody i nowe technologie, tradycyjne produkty i regionalna kuchnia, turystyka, rekreacja i sport, ale też ludzie, pasje, piękno i dynamika- to wszystko zawiera się w słowie Lubelszczyzna. Otrzymaliśmy zarówno pojedyncze zdjęcia, jak i całe historie opowiedziane w fotoreportażach. Obowiązkowym było również dołączenie krótkiej opowieści o tym, co zostało zawarte na zdjęciach. Laureatom gratulujemy, a uczestnikom dziękujemy za udział w konkursie.

Wyróżnienie - foto Andrzej Mikulski 44

magazyn lubelski (36) 2016


Zwycięskie zdjęcie autorstwa Mateusza Bornego

Autorowi udało się oddać tajemniczy urok tych nietypowych terenów. Jury w składzie: Adam Niedbał i Grzegorz Jaworski - Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego oraz z ramienia „LAJF magazyn lubelski” – Piotr Nowacki i Robert Pranagal, postanowiło również przyznać dwa wyróżnienia: dla Andrzeja Mikulskiego, autora cyklu zdjęć z ulic Lublina i Justyny Mazur-Sokołowskiej, która nadesłała pamiątkowe zdjęcie znad Jeziora Rotcze. Konkurs był możliwy dzięki naszym patronom i sponsorom: Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego Zakład Leczniczy Uzdrowisko Nałęczów S.A.

Wyróżnienie - foto Justyna Mazur-Sorkowska magazyn lubelski (36) 2016

45


kultura – okruchy „Ostatnim Demonie z Biłgoraja” i „Ostatniej miłości” sztuka przygotowana przez Fundację Kresy 2000 z Nadrzecza koło Biłgoraja, dowodzoną przez aktorskie małżeństwo Alicję Jachiewicz i Stefana Szmidta. „Lekcja polskiego” to dramat Anny Bojarskiej opowiadający o schyłku życia Tadeusza Kościuszki i rozgrywający się w Solurze w Szwajcarii. Przedpremierowa odsłona spektaklu miała miejsce na scenie Biłgorajskiego Centrum Kultury. Sztukę wyreżyserował oraz zagrał w niej główną rolę znakomity polski aktor teatralny i filmowy – Zdzisław Wardejn. To niejako drugie życie tej sztuki. Po raz pierwszy w Nadrzeczu została pokazana w tej samej reżyserii 10 lat temu. Główną rolę zagrał wówczas krakowski aktor Kazimierz Borowiec. Jak podkreślają Alicja Jachiewicz i Stefan Szmidt (sceniczni księżna Lubomirska i generał Paszkowski), powodem do ponownego wystawienia dramatu jest przyTeka puławska Dobre czasy dla periodyków kulturalno-ar- padająca w tym roku 270 rocznica urodzin Tadeusza Kościuszki oraz nader aktualna tystycznych dawno minęły, tym bardziej cieszy, że na rynku wydawniczym pojawiają treść. (maz) się nowe publikacje w formie magazynów i z perspektywą zachowania ciągłości. Do nich należy „Teka puławska”, której atutem jest nie tylko grono autorów, ale również tematyka związana z historią Puław. Teka ukazuje się z mniejszymi lub większymi przerwami od końca lat 90. ubiegłego wieku z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Puław. To w ogóle jest miasto sprzyjające wydawaniu publikacji związanych ze szczególnie bogatą historią i tożsamością miejsca, opartych na wspomnieniach i przypomi(Michał Dmitruk) naniu ważnych dla tej części Lubelszczyzny wydarzeń. W najnowszym numerze m.in. 13 pięter współczesna literatura białoruska i ukraińFilip Springer to gorące nazwisko ska, Zbigniew Herbert w Puławach, wiersze publicystyki poświęconej historii archiAndrzeja Niewiadomskiego i Artura D. Li- tektury. Uprawiany przez niego reportaż skowackiego, proza Krzysztofa Gryko, Piotra traktuje o twórcach, budowlach i polityce Machula i Zbigniewa Janickiego, Barbara mieszkaniowej. To nowy rodzaj pisania Miluska o ulicy Kazimierskiej i rozmowa o polskiej architekturze. I chwała mu za z Bohdanem Zadurą. Publikacja liczy 115 to. W ciekawym skądinąd architektostron i kosztuje 15 zł. Tyle co średnia cena nicznie miejscu spotkań z modą i sztuką, biletu do kina. A ile jest czytania. (maz) jakim jest lubelska GALA, Filip Springer zaprezentował swoją nową książkę pt. „13 pięter”, mówiącą o sytuacji polskiego budownictwa mieszkaniowego w okresie międzywojennym oraz w czasach współczesnych, Dzięki temu otrzymujemy interesujący socjologicznie obraz międzywojennej Warszawy z ówczesnymi osiedlami mieszkaniowymi w tle. Dzięki bardziej dziennikarskim niż naukowym dociekaniom jego książki czyta się jak powieści. (Piotr Mazurek) W twórczości Springera jest mocny akcent lubelski w postaci wydanej w 2013 „Lekcja polskiego” roku książki „Zaczyn. O Zofii i Oskarze To już siódma po „7 obrazach z Chłopów Hansenach”, traktującej o fenomenie – czyli Reymoncie w Nadrzeczu”, „Drzewie”, „Requiem dla gospodyni”, „Klątwie”, Osiedla Słowackiego w Lublinie. (gras)

46

magazyn lubelski (36) 2016

(pod)

Powiało świeżością Ten rok będzie należeć do Muzeum Lubelskiego. I nie tylko dlatego, że właśnie obchodzimy 110 lat istnienia tej instytucji. Po prostu – na zamkowym wzgórzu dużo i dobrze się dzieje. Dopiero co zostały otwarte dwie wystawy Zdzisława Beksińskiego – jego malarstwa i fotografii. Mało kiedy w Lublinie szturmuje się wejście na wernisaż, a tym razem tak było, co świadczy o tym, że jest potrzeba tego, co elitarne – nazwisk i prac na światowym poziomie. Obecnie można również oglądać polsko-francuską wystawę „Lublin – Warszawa – Nancy. Parantele”. Dopiero co zakończyła się międzynarodowa konferencja archeologiczna, dopiero co Jan Kondrak zaprosił na pierwsze spotkanie z poezją śpiewaną i literacką w ramach nowego cyklu spotkań „Galeria postaci”. Dodajmy do tego jeszcze marketingowe pomysły dla zwiedzających, w tym mobilną aplikację, oraz kampanię promocyjną z jeżdżącym po Lublinie autobusem oklejonym trzema boginiami przeniesionymi z obrazu z warsztatu Simona Voueta, znajdującego w Galerii Malarstwa Obcego. A to dopiero początek, bo przed nami sezon letni i wydarzenia na dziedzińcu zamkowym. Dobre pomysły, dobra energia, dobry czas. (maz)

(Wioletta Mazur)

Literacko w Niedrzwicy Na zaproszenie Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Niedrzwicy Dużej gościła znana polska reportażystka i pisarka Magdalena Grzebałtowska, która jest autorką biografii ks. Jana Twardowskiego oraz Tomasza i Zdzisława Beksiń-


kultura – okruchy skich, a także książki „1945. Wojna i pokój”. Magdalena Grzebałtowska mieszka w Sopocie, debiutowała przed 20 laty w trójmiejskich mediach. Jest laureatką licznych nagród dziennikarskich i literackich w tym Grand Press oraz Śląskiego Wawrzynu Literackiego. Obecnie pracuje nad książką poświęconą zmarłemu w 1969 roku polskiemu muzykowi i kompozytorowi Krzysztofowi Komedzie, twórcy kołysanki z filmu Romana Polańskiego „Rosemary baby’s”. Niewielki ośrodek kultury, tłumnie przybyła publiczność, interesujące rozmowy – oby więcej takich miejsc i wydarzeń. (maz) Zwierciadła po raz 13 Szkolna scena II Liceum im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie stała się przestrzenią artystyczną dla grup teatralnych z całego regionu, a to za sprawą organizowanych po raz trzynasty Spotkań Teatralnych „Zwierciadła”. Podczas trzech festiwalowych dni oprócz spektakli odbywały się tutaj różnego rodzaju warsztaty, m.in. fotograficzne z Jakubem Mrozem, improwizacji z Przemysławem Buksińskim,

a także ekspresji słowa z Mateuszem Nowakiem. Festiwalowi towarzyszyły również spotkania z osobistościami ze świata teatru. W tym gronie znaleźli się Paweł Passini i po raz kolejny Mateusz Nowak, wraz ze swoim monodramem „Od przodu i od tyłu”. Grupy teatralne wystąpiły z autorskim sztukami, w których często poruszano tematy nurtujące współczesną młodzież. Oceniani pod okiem znawców teatru mieli oni szansę na zdobycie atrakcyjnych wyróżnień. Najważniejsi jednak

byli wszyscy młodzi entuzjaści teatru, w tym wolontariusze z liceum „Zamoya”, którzy od wielu miesięcy zajmowali się przygotowaniem festiwalu i poznali praktyczną stronę organizacji dużych wydarzeń. Mieliśmy przyjemność patronować wydarzeniu, a uczniom liceum, ich opiekunom, a także występującym grupom gratulujemy świetnej promocji, organizacji i umiejętności dzielenia się swoją pasją. (abc)

(mwiechnik.pl)


za horyzontem

Piąte życie

pałacu w Kijanach tekst i foto Grażyna Stankiewicz Wiedzie do niego aleja lipowa z drzewami liczącymi ponad 100 lat. Jej zwieńczeniem jest okazały klomb i tuż za nim fasada pałacowa. Pierwszy w tym miejscu został wzniesiony zamek, prawdopodobnie na planie kwadratu. Zamek warowny, którego przeznaczenie wynikało z położenia na niewysokim wzniesieniu i nad płynącym wokół wzgórza Wieprzem. Pierwsze wzmianki pochodzą z początku XVI wieku, ale zamek mógł już wtedy mieć nawet i 200 lat. Barokowego dekoru nadała zamkowi gruntowna przebudowa dokonana według projektu słynnego Tylmana z Gameren, autora pałacu Brühla w Warszawie, pałacu Branickich w Białymstoku i pałacu Czartoryskich w Puławach. Znane nazwisko i okazałe realizacje podnosiły rangę wznoszonych budowli. Modna od czasów królowej Bony „włoszczyzna” zaowocowała włoskim ogrodem ziołowym, w którym rosły m.in. praktycznie nieznane wówczas na ziemiach polskich winogrona. Na terenie posiadłości od strony Wieprza powstał również zwierzyniec. W tych czasach rzeką odbywał się transport do Gdańska, a usytuowane w okolicy liczne spi-

48

magazyn lubelski (36) 2016

chlerze były naturalnym elementem krajobrazu. W połowie XVII wieku, kiedy Kijany należały do rodziny Sanguszków, zamek i pozostałe dobra zaczęły popadać w ruinę. Drugie, a tak naprawdę trzecie życie dała Kijanom rodzina Sonnenbergów, która przebudowała zamek na pałac i nadała nowy charakter otaczającemu go parkowi. Był zmierzch



50

magazyn lubelski (36) 2016


XIX wieku, w Europie dokonywała się rewolucja przemysłowa, w sztuce dużymi krokami zbliżała się secesja, a w kijańskich dobrach trwał gigantyczny remont. Autorem przebudowy był polski architekt Apoloniusz Paweł Nieniewski, który na Lubelszczyźnie wzniósł m.in. dwory w Woli Głaszowskiej oraz w Sobianowicach. Trzykondygnacyjny budynek z mansardowym dachem i ośmioboczną salą balową z galerią dla orkiestry przykrytą kopułą powstał w stylistyce neorenesansu. Fasada pałacu została wzbogacona o trójdzielny filarowo-arkadowy portyk. W zewnętrznych arkadach do niedawna stały posągi dwóch greckich bogiń – Ateny i Demeter. Z kolei z sali balowej wychodziło się po schodach wprost do parku utrzymanego w stylistyce angielskiej, pełnego romantycznych zakamarków. Pałac w Kijanach z impetem wszedł w XX wiek, stając się siedzibą szkoły rolniczej. A wszystko za sprawą Erazma Plewińskiego, lubelskiego ziemianina i właściciela majątku na Felinie. Znany z filantropii i działań społecznych zapisał swoje dobra Lubelskiemu Towarzystwu Rolniczemu na potrzeby zorganizowania szkoły i kursów dla miejscowej ludności. W 1914 roku dzięki uzyskanym dochodom i kupieniu pałacu w Kijanach wraz z całą gospodarczą infrastrukturą historyczne założenie zmieniło swoją funkcję. Szkoła była prowadzona na wysokim poziomie. Dzień zaczynał się o 4.30 i był

wypełniony wykładami i zajęciami praktycznymi. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości szkoła jeszcze podwyższyła swój poziom, zajęcia odbywały się m.in. z takich dziedzin, jak ekonomia społeczna. Okres po II wojnie światowej to kontynuacja tradycji edukacyjnych – najpierw mieściło się tu gimnazjum, następnie liceum. W 1998 roku ponownie została tu powołana szkoła rolnicza. Dziś pałac znajduje się w całkiem dobrej formie, choć wymaga remontu. Na terenie otaczającego go parku stoją m.in. budynki mieszkalne i nowa siedziba szkoły ze stajniami i zabudowaniami ogrodniczymi. We wrześniu pałac został wydzierżawiony przez Fundację Think Tank Szlaku Jana III Sobieskiego. Opracowany przez fundację projekt przewiduje m.in. stworzenie centrum edukacyjnego na bazie nowych technologii. Jedną z głównych atrakcji będzie wirtualna wycieczka w przeszłość, kiedy w położonych niedaleko Kijan dobrach spędził dzieciństwo i potem pomieszkiwał polski król Jan III Sobieski. W parku już trwają prace porządkowe, a pałacowe wnętrza inspirują artystów i filmowców. W styczniu we wnętrzach rozpocznie się remont. I tak oto właśnie zaczyna się piąte życie pałacu w Kijanach. Więcej o historii szkoły w Kijanach na www.zsrkijany.pl

magazyn lubelski (36) 2016

51


historia

O tym, jak

Adolf Weisblatt

wybudował lubelski

wodociąg

tekst Marcin Bielesz  |  foto archiwum MPWiK

Projekt fasady wieży cisnień przy ul.Namiestnikowskiej

52

magazyn lubelski (36) 2016

Pierwszy lubelski wodociąg położony w 1506 roku przez rurmistrza Jana na mocy zezwolenia Kazimierza Jagiellończyka działał w Lublinie do 1673 roku. Po jego zdemontowaniu mieszkańcy miasta zmuszeni byli zaopatrywać się w wodę z kilkudziesięciu studni rozmieszczonych w różnych lokalizacjach. Nie tylko było to niewygodne, ale i już w następnym stuleciu i przez większą część XIX wieku przestało to wystarczać. Stopniowy rozwój Lublina sprawiał, że zaopatrzenie ludności w wodę stało się dla władz miasta pilnym do rozwiązania problemem. Sprawa urastała do rozmiarów wyzwania cywilizacyjnego, bo po pierwsze jakość wody w studniach często pozostawiała wiele do życzenia. Studnie łatwo było skazić, tym bardziej, że nieczystości były odprowadzane do lubelskich rzek Bystrzycy i Czechówki. Stan sanitarny miasta był katastrofalny a efekty nie dały na siebie długo czekać. W 1892 i 1894 r. Lublin nawiedziły dwie epidemie cholery. Po drugie zagrożeniem były również wybuchające co pewien czas w różnych częściach miasta pożary. Ze względu na zbyt małe zasoby wody trudno było je skutecznie gasić. Te wydarzenia zmusiły wreszcie magistrat do odważnej decyzji i inwestycji na miarę ówczesnych zdobyczy technicznych. Zlecenie trafiło w ręce inżyniera Adolfa Weisblatta, pracującego do tej pory dla firmy działającej w Petersburgu. Umowę na budowę i eksploatację liczącego ponad 8 km wodociągu podpisano w 1896 r., a parafowali ją sam Weisblatt i stojący na czele władz miasta Kliment Hryniewicz. Inżynier szybko zabrał się do pracy i wkrótce rozpoczęła się budowa sieci wodociągowej, do której włączono część ulic w centrum miasta: m.in. Krakowskie Przedmieście, Namiestnikowską (czyli dzisiejszą Narutowicza), Bernardyńską, Lubartowską, Bychawską, Jateczną, Dominikańską. Planowano, że w dalszym rozwoju sieci miały być do niej podłączone również miejskie przedmieścia. Wielka inauguracja wodociągu odbyła się w dniu 1 lipca 1899 roku wraz z otwarciem wieży wodnej, którą wzniesiono na obecnym placu Wolności. Był to budynek niezwykle efektowny architektonicznie, zbudowany w modnym wówczas stylu neogotyckim, przypominający basztę obronną i znacznie przewyższający kamienice znajdujące się przy placu. Dzięki swojej formie i wysokości szybko stał się charakterystycznym symbolem miasta. Wieża uległa zniszczeniu podczas wkraczania Armii Czerwonej do Lublina w 1944 roku, a dwa lata później została rozebrana. Dziś w jej miejscu znajduje się fontanna z jej miniaturą. Zaprojektowana przez Weisblatta konstrukcja od początku wzbudzała zainteresowanie nie tylko wyglądem, ale i swoją funkcją. Na jej szczycie znajdował się zbiornik mogący pomieścić 150 metrów sześciennych wody tłoczonej przez dwie pompy parowe, skąd trafiała do poszczególnych budynków. Władze miasta podpisały z Weisblattem kontrakt na 40-letnią wyłączną


Fontanna w kształcie nieistniejącej wieży ciśnień na obecnym placu Wolności

eksploatację lubelskiego wodociągu, co było dużym błędem i początkiem wojny magistratu z niesłownym, jak się okazało, inżynierem. Mając w ręku tak skonstruowaną umowę, Weisblatt nie miał zamiaru wywiązywać się ze swoich zobowiązań, czyli ani myślał rozbudowywać wodociąg w kierunku przedmieść Lublina, głównie na Czwartek i Kalinowszczyznę. Zamiast tego czerpał solidne zyski z sieci wodociągowej, która zaopatrywała jednak zaledwie około 15 procent mieszkańców miasta. Tam, gdzie wodociągu nie było, nadal wybuchały ogniska chorób. Nie bez znaczenia była również cena. Lubelska woda należała

do najdroższych na ziemiach zamieszkałych przez Polaków i to nie tylko w zaborze rosyjskim. Być może gdyby nie wybuch I wojny światowej, taki stan trwałby jeszcze długo. W czasie chaosu wojennego stan sanitarny miasta ciągle się pogarszał. W końcu administracja nad wodociągiem została odebrana Weisblattowi. Sprawa skończyła się długim sporem sądowym, gdyż inżynier domagał się zadośćuczynienia finansowego za instalację, którą zaprojektował. W efekcie miasto spłaciło Weisblatta dopiero w 1929 roku, gdy w lubelskich wodociągach trwała już zupełnie inna, nowoczesna era.

Projekt wodociągu autorstwa Adolfa Weisblatta, 1897

magazyn lubelski (36) 2016

53


księgarnik

Dopóki niebo nie płacze

roku i który był rówieśnikiem, może nawet sąsiadem wielu z tych, których wizerunki zostały utrwalone na chwilę przed Zagładą. I na końcu pojawiły się rysunki. Szesnaście prac. Nieco odrealnionych, jak ze snu, a jednak prawdziwych, jak na dotyk ręki. Iwona Chmielewska pokazała, że z niekompletnych puzzli można ułożyć Piękna to książka. Taka, którą chce się mieć w pobliżu, sięgać po kompletną całość. Jej książka emanuje spokojem, atencją natury, nią, oglądać, czytać, przesuwać palcami po kartkach, zamykać ją, kosztowaniem zwyczajnej codzienności. „Dopóki niebo nie płacze” odkładać i znowu do niej wracać. Iwona Chmielewska, pochodząca to mądra książka, operująca prostym przekazem wizualnym, ale z Torunia pisarka i ilustratorka, absolwentka wydziału grafiki na jednocześnie pokazująca ducha tego, co miało miejsce, chwilę Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, obdarowana prestiżowymi przed tym, zanim wydarzył się koniec świata. Kropką nad i jest nagrodami (w tym Złotym Jabłkiem na Biennale Ilustratorów to, co autorka sama napisała: „Na moich ilustracjach bohaterowie w Bratysławie oraz ilustratorskim Oscarem – Bologna Ragazzi fotografii ożywają w uroczystym teatrze w przyjaznym otoczeniu, Award) i ciesząca się gigantycznym fan clubem w Korei Południo- wśród zwierząt i roślin. Na tej scenie pamięci od zimy do późnej wej „skomponowała” swoją nową książkę z kilkunastu rysunków jesieni każdy z nich odgrywa ważną, pełną godności rolę”. własnego autorstwa, wierszy Józefa Czechowicza dedykowanych dzieciom i fotografii pochodzących z kolekcji szklanych negatywów Wydawcą książki jest Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr wykonanych przed wybuchem II wojny światowej, a odnalezionych NN”. Premiera książki odbyła się 16 marca 2016 roku w Bramie niedawno w kamienicy przy Rynku 4 w Lublinie. Powiązanie Grodzkiej, która do czasu II wojny światowej łączyła w Lublinie tych wszystkich elementów w jedno dało klimatyczną, opartą na dwa światy – żydowski i chrześcijański. Po spotkaniu, jak co roku niuansach całość. 16 marca, odbyło się Misterium Światła i Ciemności – symboliczne upamiętnienie likwidacji lubelskiego getta. Pierwsze były fotografie. Setki portretów osób, których świat w jednej chwili przestał istnieć. Spojrzenia uwiecznione na szklanych negatywach nie dawały autorce spokoju, wodziły za nią wzroGrażyna Stankiewicz kiem, prowokowały myśl, że należy tę materię pokazać innym Dopóki niebo nie płacze, Iwona Chmielewska, z komentarzem w postaci rysunku, może wiersza. Stąd poezja Ośrodek „Brama Grodzka –Teatr NN”, Lublin 2015 Józefa Czechowicza, który zginął w Lublinie we wrześniu 1939

54

magazyn lubelski (36) 2016


moda

u b i ó r ,

m ó j

w i z e r u n e k tekst Adam Trzaskowski foto Dorota Sitkowska

Już nasi przodkowie nosili ją niemalże codziennie. Do dziś jest uniwersalnym elementem ubioru sprawdzającym się podczas mniej lub bardziej oficjalnych spotkań. W pewnych sytuacjach i środowiskach, a także grupach wiekowych koszulę wypiera z szaf T-shirt. Rzeczywiście to znakomite rozwiązanie na czas wyjazdu na narty lub rower. Warunkiem koniecznym jest tkanina systemowa – oddychająca i nieabsorbująca wody. T-shirt sprawdza się również w duecie z marynarką. Jednak koszulową klasykę wciąż trudno zastąpić. Formalna – do pracy, gdy jej charakter jest publiczny, czyli zawsze wtedy, gdy spotykamy się z klientami lub interesantami i ranga naszej pracy jest wysoko pozycjonowana lub wtedy gdy wymaga tego od nas dress code na każdego typu uroczystościach. Casualowa (sportowa), gdy charakter naszej pracy jest zamknięty, bez kontaktu z klientami oraz gdy nasza praca jest niżej pozycjonowana. Dotyczy to również większości sytuacji codziennych, jakich doświadczamy. Wówczas dodatkowym atutem koszuli jest możliwość jej rozpięcia, większość z nich posiada kieszeń lub dwie, a podwinięcie rękawów nadaje jej weekendowy look. Charakter koszuli możemy dowolnie kreować. Wychodząc z pracy, zdejmujemy

marynarkę i krawat, rozpinamy jeden guzik pod szyją (pamiętajmy, że tylko jeden) i możemy śmiało iść np. ze znajomymi na piwo. Rozpięcie więcej niż jednego guzika może być zaakceptowane na plaży, jachcie lub na spacerze po molo. Taka stylistyka wygląda słabo w tzw. citywear, czyli ubraniu miejskim. Błędem nr 1, na który należy zwrócić uwagę, a jest nagminny, to noszenie pod koszulą T-shirta. Wzięło się to z czasów, gdy w pomieszczeniach temperatura nie przekraczała 16 stopni ciepła. Dzisiaj nie ma takiej potrzeby, a dużo lepiej wygląda sweter włożony pod marynarkę, a na koszulę, dając tym samym kolejną warstwę, czyli jednocześnie ciepło. Jeżeli już musimy włożyć „coś” pod koszulę, niech będzie to bielizna, czyli biały, bardzo dopasowany T-shirt z nienagannym ściągaczem pod szyją lub możliwie większym wcięciem, tak aby nie wystawał spod koszuli. Adoptowanie wszelkiego rodzaju T-shirtów codziennych pod koszulę jest niepoprawne i sprawia, że wyglądamy niechlujnie. Błędem nr 2 jest noszenie koszul formalnych (wizytowych) na wierzchu, czyli na spodnie, wygląda to fatalnie i skraca sylwetkę, a gdy włożymy do tego jeszcze marynarkę, to efekt jest katastrofalny. Koszule, które możemy nosić na wypust, są inaczej krojone, czyli mają inny fason, są krótsze i wycięte na bokach, często mają wszyty godet – trójkątny kawałek tkaniny wstawiony po obu dolnych stronach koszuli celem jej wzmocnienia na szwach bocznych. Błąd nr 3 to krawat wkładany do koszuli z krótkim rękawem. Tak naprawdę koszule z krótkim rękawem w naszej szafie powinny mieć charakter tylko i wyłącznie sportowy. Żaden szanujący się mężczyzna nie założy koszuli formalnej z krótkim rękawem nawet bez krawata. Błąd nr 4 to koszula typu button down z krawatem. Jedyny krawat, jaki możemy założyć do koszuli z guziczkami przy kołnierzyku, to knit, czyli krawat dziany, inne, a w szczególności jedwabne, to faux pas. Unikajmy również koszul z tzw. holenderskim kołnierzykiem, czyli podwójnym i na wysokiej stójce, bardzo skracają szyję i pasują tak naprawdę bardzo wąskiemu gronu mieszkańców płci męskiej naszej planety. Inwestycja w dobre koszule odwzajemni się wysoką estetyką, łatwym i szybkim prasowaniem, bardzo wysokim komfortem i najważniejsze – dużą ilością tzw. prań. Każda odzież wytrzymuje określoną ilość procesów związanych z praniem. Najlepsze koszule nawet po 100 takich operacjach wyglądają nadal świetnie, nie tracą koloru, fasonu i guzików. Warto więc kupić mniejszą ilość sztuk, a zainwestować w produkt droższy. Czy to się opłaca? Oczywiście, że tak. Nie kupuj koszul poniżej 100 zł. Radość z niskiej ceny za chwilę zostanie zastąpiona rozczarowaniem niską jakością produktu. Podsumowując – kupuj i noś koszule świadomie! Adam Trzaskowski, CEO Quattro Fashion Group, trener wizerunku w biznesie, specjalista ds. selekcji produktu magazyn lubelski (36) 2016

55


integracja

Wojciech

tekst Maciej Skarga foto Zbigniew Mazur

W pokoju siedemnastoletniego Wojciecha Mazura, oprócz typowego biurka ze sprzętem komputerowym, stoją dwa wózki do poruszania się osób z niepełnosprawnością kończyn dolnych. Jeden służy do przemieszczania się po mieszkaniu, a drugi, tzw. aktywno-sportowy, wykorzystywany jest w wyjazdach do szkoły, do poruszania się w trakcie zajęć rehabilitacyjnych i w sportowych wyścigach. Na podłodze leżą ciężarki do ćwiczeń. W górnej framudze drzwi wejściowych wkręcone dwa zaczepy, a na nich drążek służący do podciągania się i wzmacniania mięśni tułowia oraz rąk. Oto miejsce, w którym Wojciech, mając od urodzenia przerwany rdzeń kręgowy i niedowład nóg, uczy się, podnosi sprawność swego ciała i realizuje pasję, którą jest nagrywanie i montowanie filmów oraz grafika komputerowa. Miejsce ułatwiające mu realizowanie swojego celu w życiu, ale niestanowiące wyłącznego jego świata. Ten bowiem istnieje dla niego, przede wszystkim, na zewnątrz, wśród kolegów, przyjaciół, w trakcie wyjazdów krajoznawczych z rodzicami i w czasie zawodów sportowych. W przedszkolu bawił się jak pozostałe dzieci. Umiejętnie schodził z wózka, siadał na podłodze i razem z nimi układał klocki. Zdarzało się, że przemieszczając się na czworakach, miał kolana zdarte o dywan. Ale nie narzekał i dawał sobie radę. W szkole podstawowej nie uczestniczył w lekcjach wychowania fizycznego, ponieważ winda nie docierała na poziom, na którym znajdowała się sala gimnastyczna. Obecnie, będąc uczniem pierwszej klasy lubelskiego XXIII LO w Lublinie, ma już możliwość udziału w ogólnoszkolnych zajęciach sportowych. A główną dyscypliną, której już od szóstego roku życia poświęca każdą chwilę wolnego czasu, jest ściganie się na wózkach. – Fajnie jest tak rywalizować z innymi – stwierdza z dumą. – Wtedy zapominam o niepełnosprawności. Lubię jeździć szybko i mam dużą przyjemność, gdy mogę innym, zwłaszcza osobom chodzącym, pochwalić się swoimi sukcesami. Nie siedzę w domu, tylko podobnie do nich uprawiam sport i spełniam swoje marzenia. Pierwszy puchar Wojciech zdobył w 2004 roku jako najmłodszy zawodnik Grand Prix Lubelszczyzny – wyścigi na wózkach inwalidzkich. Czternastokilometrową trasę w jednym z wyścigów, z Janowa Lubelskiego na Porytowe Wzgórze, pokonał w czasie jednej godziny, siedmiu minut i dwunastu sekund. Dzieci startowały przed dorosłymi, ale małego Wojciecha niewielu z nich dogoniło. W takich zawodach uczestniczył wielokrotnie. Zawsze przywoził z nich medale i puchary. W 2009 roku, w kolejnym cyklu Grand Prix Lubelszczyzny, jako jedyne dziecko wśród dorosłych, uplasował się na 11 miejscu w kategorii paraplegia (porażenie dwukończynowe – najczęściej dotyczy kończyn dolnych) mężczyzn. Każdego roku startuje w „Biegu Orląt” organizowanym przez Dęblińskie Integracyjne Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych. Obecnie uzyskał już miano jednego z najlepszych „wózkersów” w Lublinie wśród amatorów. Jego kolejnym celem są starty wśród zawodowców. I pewnie niebawem tak się stanie. Trenuje nie tylko na wózku, ale i dla osiągnięcia większej sprawności ma za sobą już pierwsze treningi w Białce Tatrzańskiej w zimowej dyscyplinie: mono-ski. Przypięty taśmami do kosza siedziska osadzonego na jednej narcie pokonywał strome zbocze, wyznaczając tor jazdy za pomocą kulonart trzymanych w rękach. Próbował także swych sił w łucznictwie osób niepełnosprawnych, startując w 2013 r. w Mistrzostwach Polski. Jego rodzice: mama Marlena i tata Zbigniew, którym zawdzięcza ten aktywny tryb życia, podkreślają, że: – To, co osiągnął, wynika wyłącznie z jego chęci. My tylko staraliśmy się go ukierunkować. Jesteśmy przeciwnikami trzymania w domu osób niepełnosprawnych. One powinny się pokazywać i dawać przykład, jak ciekawie można jednak z tym żyć. Wojciech tańczy na wózku, trzymając partnerkę za ręce. Z upodobaniem czyta książki. Fotografuje przyrodę. Próbuje prowadzić samochód, w którym wszystko jest sterowane rękami. Posiada Europejski Certyfikat Umiejętności Komputerowych (ang. ECDL), który może mu pomóc w zdobyciu konkretnego zawodu. – Najważniejsze jest wykonać ten pierwszy krok – stwierdza. – Nie bać się. Dla mnie nie ma problemu, że moje nogi nie są sprawne. Coraz częściej nawet w ogóle przestaję myśleć, że jestem niepełnosprawny i jakiś inny. Wózek służy mi tylko do poruszania się. Tak jak innym nogi. I to wszystko.


pedagog

POLA Mogła przymknąć oczy, wyrównać oddech, pójść drogą niekrętą. Jednak poszła tą wyboistą trudnościami, poszła wyprostowana wśród tych, co na kolanach, Pola. Tak pięknie o Apolonii Świątek-Machczyńskiej napisała Marcelina Obarska – uczennica Liceum Ogólnokształcącego nr VII im. K. K. Baczyńskiego we Wrocławiu. Cudzych łez. 19 kwietnia, jak co roku, organizowana jest Akcja Żonkile. Po raz pierwszy odbędzie się w Chełmie. I niech nikt mnie nie pyta, „Co ty masz z tymi Żydami?”, bo jest mi po drodze i z nimi, i z tymi, którzy ich ratowali. Jest mi po drodze z każdym wykluczonym, pogardzanym, wytykanym. Jest mi po drodze z drugim człowiekiem. Podziwiam Polę za jej bezprzykładne bohaterstwo. Nie przymknęła oczu, nie wyrównała oddechu, ale poszła drogą, by ratować bliźniego. Nie Żyda, a bliźniego właśnie. Podziwiam też Duńczyków. W 1943 roku uratowali 7 tysięcy Żydów (prawie wszystkich żyjących w tym kraju) przed deportacją do nazistowskich obozów zagłady. Spiskowcy podziemia wiedzieli, komu można zaufać, a komu nie. Policjanci patrzyli w drugą stronę, kiedy wyłaniały się przed nimi kolejne grupy uciekinierów, ostrzegali przed niemieckimi kontrolami. I szyprowie, którzy swoimi łodziami, kutrami lub jachtami przewieźli ludzi przez morze do Szwecji. Mały naród o wielkim sercu. Polę zdradził jeden człowiek. Mieszkał niedaleko. Sąsiad, chrześcijanin, katolik. Dziś, kiedy dym, to po prostu dym, trudno jest mi zrozumieć, dlaczego to zrobił. Bał się, dostał litr wódki, był kolaborantem? Jedno jest pewne – nie zazdroszczę mu wyrzutów sumienia, o ile je miał. Minęło tyle lat, harmonia znów gra, obłoki płyną w dal, znów toczy się świat. Lecz czy świat może zapomnieć? Czy możemy zakryć groby płaszczem rzeki, nie pamiętać? 19 kwietnia opowiemy o naszych żydowskich sąsiadach, których już nie ma. Opowiemy również o Adeli.

magazyn lubelski (36) 2016

(Przemysław Świechowski)

Między Rykami a Kockiem w Plebankach pewnego zimowego dnia do chałupy weszła Pola i zdjęła kożuch. Zanim wsiadła do sań, którymi przybyła do tego starego domu, brnęła w śniegu, stukając do drzwi swoich sąsiadów. Sznurówki jej butów wlokły się po białym puchu i nie pomagały w szukaniu ratunku. Opadła już z sił, na rękach niosła swoją roczną córeczkę Magdalenę. Mieszkańcy Kocka zaryglowali swe serca i mieszkania, dyskretnie spoglądali zza firanek, a ich oddechy były ciche i ciężkie. Tak więc, gdy Pola dotarła do chaty swego ojca Henryka, pamiętającej czasy powstania styczniowego, i rozpięła kożuch, ukazał się jej brzuch. Była w zaawansowanej ciąży. Dwaj synowie, sześcioletni Sławek i ośmioletni Wojciech, bawili się wówczas na podwórku. Śmiejąc się radośnie, rzucali śnieżkami. Niespodziewanie przyjechało Gestapo. Pola wstała z łóżka i stanęła twarzą w twarz ze śmiercią. Jeżeli znała strach – to tylko ten, który umyka wraz z pierwszym drżeniem powiek. Jeżeli znała strach – to ten, który jedynie obejmuje nadgarstki, lecz nigdy ich nie ściska. Za ukrywanie dwudziestu pięciu Żydów została rozstrzelana. Zginęła ona, jej nienarodzone dziecko i wszyscy, których przechowywała pod podłogą spichlerza. Ryzyko pulsowało w jej żyłach delikatnym prądem krwi, lśniło w jej brązowych oczach co noc, co świt. A przecież mogła ulec lękom, uciec w konformistyczny spokój, zagłuszyć wołania z trzewi. Zabito ją pod stodołą w Annopolu. Nad jej imieniem wyrytym w kamieniu dziś szumi wiatr i nieme pytanie dlaczego. Dzisiaj nikt nie chce pamiętać, nikt też nie chce znać smaku łez.

57


Syreny

Jazz

Dawno, dawno temu… a może jeszcze dawniej żeglarze wabieni głosem pięknych syren smutno kończyli swoje wyprawy. Ja „zaprowiantowany” (doskonały napitek od sąsiada ze strony obok) w swoim ulubionym fotelu zaryzykowałem i dałem się uwieść pięknym głosom „syren” sceny jazzowej. Dawno, ale nie tak bardzo dawno jak podróż Odysa, nie słuchałem wokalistek jazzowych. Te syreny naprawdę uwodzą, zwracają lub odwracają naszą uwagę od zwykłego życia. Impulsów do tej wyprawy było kilka. Jak w dobrym thrillerze (a podróż zawsze ma w sobie taki dreszczyk), na początku była informacja, że 14 lutego 2016 roku zmarła LA VELLE (Louise Lavelle McKinnie Duggan) – wybitna wokalistka o kilkuoktawowej skali głosu i szerokich zainteresowaniach muzycznych. Płyta, którą polecam, to hołd dla twórczości Nata Kinga Cole’a, (ojciec La Velle – był gitarzystą w zespole Nata)„Straight Singing, tribute to Nat King Cole” (1990). Zawodowy zespół z Roy’em Brownem na kontrabasie i Jacky Terrassonem przy fortepianie. Świetnie się słucha. „Route 66”, klasyk autorstwa Troupa, w interpretacji La Velle to petarda. Głos dynamiczny, pędzący panamerykańską autostradą porywa słuchacza i już pędzisz razem z nim. To przygoda pełna niespodzianek interpretacyjnych. Chociaż lekko zmieniają kurs w stosunku do oryginalnych wykonań, niewątpliwie to cała La Velle, bezapelacyjnie. Kolejna syrena to Melody Gardot, która pochodzi z Filadelfii i ma korzenie polskie. Wychowała ją babcia, o której przy każdej okazji wspomina, że nauczyła ją kilku słów w naszym języku, ale z tych najczęściej niecenzuralnych. Jej feeling jest bluesowy, ale niezwykle subtelny i wyrafinowany, taki jazzowy. Melancholia lat 50. w interpretacjach Melody to nawiązanie do stylistyki Peggy Lee, której śpiewem nasza bohaterska syrenka się fascynuje. Bohaterska, bo w 2003 roku, jadąc rowerem, została staranowana przez kierowcę Jeepa na czerwonym świetle. Złamany kręgosłup, roztrzaskana miednica i uraz głowy. Długotrwała rehabilitacja, której jednym z elementów była nauka gry na gitarze. Splot wydarzeń i szczęśliwych zbiegów okoliczności i na rynku pojawiła się Melody Gardot, o jak dobrze. Płyta „Currency of Man” (2015) to 10 kompozycji (w tym 8 utworów autorstwa Melody) i popis budowania nastroju, który wzrusza, intryguje, a czasami zadziwia. Prosta aranżacja, środki też jakby znane, ale brzmi to super. Chórki, efekty trochę z ulubionej epoki Melody, ale dodatki w po-

58

magazyn lubelski (36) 2016

staci śmiechu i odgłosów, dla mnie bomba. „It gonna come” zabrzmiało wielką orkiestrą, elegancką salą i… słyszymy delikatny, wręcz dziewczęcy głos z mruczeniem. Można się rozmarzyć (rozmnożyć także). Koncerty na żywo – piękna blondynka w ciemnych okularach (nadwrażliwość na światło), laseczka w ręku (skutki wypadku) i zaczyna się spektakl, który warto przeżyć, choćby raz. Trzecia syrena jest całkowicie polska. Aga Zaryan (Agnieszka Czulak z domu Skrzypek), pierwsza nasza artystka, która wydaje płyty dla kultowej wytwórni płytowej Blue Note. Kształciła się pod kierunkiem królowej polskiego jazzu Ewy Bem i kontynuowała naukę w Stanford (USA). Jej fascynacjami są wielkie głosy jazzu: Shirley Horn, Carmen McRae, Joni Mitchell oraz Nina Simone i Abbey Lincoln. I tym dwóm ostatnim („last but not least”) syrenom jest poświęcone wydawnictwo pod tytułem „Remembering Nina & Abbey” (2013). Aga jest kontynuatorką tradycji, ma ciepły matowy ton głosu i lekkość frazowania i do tego jeszcze smak. Dobór utworów jest hołdem i jednocześnie wyrazem upodobań artystycznych Agi. Bo wybrane na płytę utwory pokazują nie tylko niezależność, ale i determinację w przekazie. Obie bohaterki płyty to kobiety, które śpiewem i postawą walczyły o równouprawnienie i swobody obywatelskie pól wieku temu. Dobór muzyków – instrumentalistów w zespole to istotny element, by całość zagrała. A zespół jest przedni, Geri Allen (p), Larry Koonse (g), Darek Oleszkiewicz (b), Brian Blade (dr) i Carol Robbins (harp). To muzyka piękna (banalnie), a w swojej wymowie poruszająca. „Don’t Let Me Be Misunderstood” znamy z wykonań wielu (np. The Animals czy ostatnio przez Gregory’ego Portera). Ale wykonanie Agi to coś zupełnie innego, więcej w nim niepokoju, nerwu, tragizmu. Tempo, introdukcja piana i głos Agi Zaryan nie pozostawi Cię, słuchaczu, obojętnym. To bardzo interesujące wydawnictwo, które warto sobie od czasu do czasu odtworzyć. Na szczęście uwodzenie syren nie grozi nam tragicznym końcem w morskiej toni, jedynie nieprzespaną nocą. Dzięki – Diana, Ella, Nina, Billy, Liz, Ewa, Ania, Aretha, Peggy, Carmen, Joni, Shirley, Anna Maria, Abby, Urszula, Stacey, Dee DEE, Natalie, Betty, Norah, Dianah, Nancy, Madeleine, Monika, Fiona, Patricia, Roberta… do zobaczenia, na pewno trafię. Wojciech Mościbrodzki


W gorące letnie popołudnie

Wino

Proste rzeczy bywają najtrudniejsze do wykonania. W ich podjęciu brakuje zwykle zachowania zasady złotego środka. Albo bagatelizujemy, bo przecież są proste, więc wyjdą – i oczywiście nie wychodzą – albo tak się do nich przykładamy, że gubimy ich prostotę, robi się śmiesznie, a czasem kiczowato. Nie inaczej jest z winami – te, które mają być bezpośrednie, czyste, nieskomplikowane, a zarazem pociągające, ba!, wciągające, często najtrudniej zrobić. Bo trochę nie ma jak oszukać. Prostota determinuje ograniczenie środków. Najlepszym przykładem jest ukochane przez wielu Prosecco. Genialny klimatyzator w upalne dni, musujące wino, przy którym ograniczenie się do jednego kieliszka, zwłaszcza w temperaturze powyżej 30 stopni, wymaga woli stalowej. W towarzystwie dobrych przystawek – tytanowej. Produkowane jest metodą charmat, to znaczy taką, w której druga fermentacja, z której pochodzą ożywcze i rozweselające bąbelki, zachodzi w hermetycznej kadzi, a nie tak jak w przypadku szampana czy hiszpańskiej cavy, w każdej butelce osobno. To z kolei przekłada się na cenę – nie potrzeba wielkiej okazji, by po nie sięgnąć. Najlepsze prosecco pochodzą z okolic miasteczek Conegliano i Valdobbiadene na przedgórzu w okolicach Treviso na Nizinie Weneckiej. Produkowane ze szczepu Glera, który jest interesujący wyłącznie w wydaniu bąbelkowym. Tradycyjnie prosecco nie jest w pełni wytrawne i oznacza się je w sposób dość mylący, jako extra dry. Ma charakter bardzo owocowy, świeży, kremowy, z lekką goryczką w końcówce. Wytrawne prosecco to brut – ukłon winiarzy w stronę międzynarodowego gustu. Niektóre wyjątkowe prosecco, tzw. millesimo, to wina rocznikowe, większość nie ma jednak rocznika, są poddawane drugiej fermentacji na bieżąco i generalną zasadą jest pić je jak najświeższe. Oznacza się także pienistość prosecco, większe ciśnienie dwutlenku węgla, bardziej kremowa konsystencja to spumante i tylko takie może być produkowane w najlepszej apelacji. Frizzante to niższe ciśnienie i prostsze wina. Prosecco da się bardzo łatwo zepsuć, najczęściej przez bylejakość, typową dla masowej produkcji przemysłowej. Da się tu także zgrzeszyć nadmiarem, gdy winiarz aspiruje do szampańskiego świata, a budzi się z winem, które zagubiło bezpośredniość, a zyskało pretensjonalność. Sommariva, rodzinna posiadłość z okolic Conegliano, odkryta przez demiurga amerykańskiego rynku winiarskiego Kermita Lyncha, to przykład producenta, u którego czystość, uczciwość, rzemieślnicza dokładność stoją na równi ze świadomością, dla kogo i po co produkuje się wino. Ja wiem – mówi mi Cinzia, która przejęła posiadłość po ojcu – że moje wino będzie pite w leniwe gorące sobotnie popołudnie na zacienionym tarasie do prostego jedzenia. Ale! – to ma być chwila absolutnego szczęścia. To dlatego robimy ręczny zbiór, mamy tylko swoje grona i selekcjonujemy je bez opamiętania. Nie chcemy oranżady, samego gazu, lekko muśniętego owocem, chcemy wina, które pachnie i smakuje. Zapach, jaskółka dobrego wina, to właśnie ta cecha jej prosecco, która od pierwszego, chciałoby się rzec, wejrzenia, powaliła mnie na łopatki. Cinzia potwierdziła moją roboczą teorię o tym, że kobiety są doskonałymi winiarzami, bo rzadziej niż mężczyźni chcą komuś coś udowodnić. A jej prawie wykrzyczane „ale” to niemal winiarska przypowieść o prostocie, która trzyma klasę. Łukasz Kubiak

magazyn lubelski (36) 2016

59


zaprosili nas

Lubimy gospel

tekst Maciej Skarga  |  foto Anna Ewa Jarosz

Siódmy lubelski festiwal „Wiosna Gospel” organizowany niezmiennie przez Lubelskie Stowarzyszenie Gospel już za nami. To lubelskie święto muzyki gospel (nazwa pochodzi od God spell – dobra nowina, ewangelia) trwało cztery dni od 10 do 13 marca. W pierwszych dwóch dniach soliści, którym śpiewanie gospel nie sprawia już trudności, odbyli warsztaty wokalne zakończone koncertem w CaxMafe w Lublinie. Kolejne dwa dni to warsztaty dla wszystkich chętnych niemających doświadczenia w chóralnym śpiewaniu gospel, a po nich koncert finałowy w ACK UMCS Chatka Żaka w Lublinie. W zajęciach wzięło udział sto osób bez ograniczeń wiekowych. Dorośli wraz z ośmiolatkami i młodzieżą, ucząc się dziesięciu utworów, poznawali tajniki dość specyficznej formy śpiewania tego rodzaju muzyki tworzonej do specjalnie napisanych tekstów, którego podstawowa idea zawiera się w przesłaniu: chwalmy Pana. Nie było to łatwe, bowiem piosenki gospel nie mają stałej określonej formy w dźwiękach, frazach i powtórzeniach. Niezmienny jest tylko tekst. Można je więc za każdym razem śpiewać inaczej. Wiele zatem zależy od inwencji solisty prowadzącego chór. W przypadku lubelskiego spotkania z tym rodzajem śpiewu solistami prowadzącymi koncerty, a zarazem instruktorami w czasie warsztatów byli jedni z najlepszych w świecie wykonawców gospel. David Daniel, który śpiewał z takimi artystami jak np. Gloria Gaynor, Graham Kendrick, Andrae Crouch czy też Stevie Wander. Wśród wielu swoich nagród otrzymał nagrodę Steviego Wondera dla najlepszego solisty i nagrodę DMI dla najlepszego wokalisty roku. Drugi z nich to Jnr Robinson, który w 1995 roku otrzymał nagrodę dla najlepszego wokalisty roku „Best male vocalist of the year”. A niedawno

60

magazyn lubelski (36) 2016

wydał swój debiutancki album EP „Preludium”. Obaj z Wielkiej Brytanii. Ich znakomite operowanie głosem, żywiołowość gestów przeradzająca się w formy taneczne i wydobywanie z chóru mocy, która zawsze towarzyszy śpiewom gospel sprawiły, że prowadzony przez nich niedzielny finałowy koncert stuosobowego chóru dość szybko zmienił się we wspólne śpiewanie z publicznością. Widownia powtarzająca frazy, np. The spirit of the Lord is here (obecność Pana jest tutaj), The spirit of the Lord is here i na stojąco, klaszcząc w dłonie, falująca w rytm śpiewanego gospel stała się kolejnym chórem. Wspólnotą jednoczoną dźwiękami i tekstem tej muzyki, która zawsze porusza, unosi i pozwala czuć się wyzwolonym. Podobnie miała się rzecz, gdy na scenie pojawiał się Bryan J. Powell, trzeci równie popularny wykonawca gospel, także z Wielkiej Brytanii, który specjalnie przyjechał do Lublina zobaczyć, jak wygląda tutejszy festiwal. Oczywiście niebagatelną rolę w tworzeniu takiej atmosfery miał zespół muzyczny: Piotr Kiliański (piano), Michał Wąsik (bas), Paweł Nowak (perkusja) i Bartłomiej Garczyński (gitara). Trzeba podkreślić, że ich aranże i sprawność w wykorzystywaniu możliwości instrumentów były bardzo pomocne w tworzeniu wyjątkowego klimatu, jaki ogarnął widownię i wykonawców. Słowem, był to koncert, który na pewno pozostanie w pamięci i uczestników warsztatów, i widzów. Piosenki gospel bowiem, jak podkreśla Nkosikazi Khumalo, prezes Lubelskiego Stowarzyszenia Gospel i koordynator tego festiwalu: – są zdecydowanie bardziej żywe i energetyczne niż inne popularne rodzaje muzyki rozrywkowej. I dodaje: – Lubimy gospel, ponieważ jest to muzyka z przesłaniem, skierowana do Boga, a młodzi duchem, utalentowani ludzie, wykonując te piosenki, są świadomi swojej misji i powołania. Kiedy śpiewam gospel, czuję niesamowitą radość. I to jest jej siła.


(pod)

(Stowarzyszenie IUVO)

zaprosili nas

Beksiński po raz drugi To niezwykła artystyczna uczta. W ciągu miesiąca w Muzeum Lubelskim została otwarta druga część wystawy wybitnego malarza, grafika i fotografika Zdzisława Beksińskiego, tym razem prezentująca jego prace fotograficzne. Artysta zanim w połowie lat 60. zaczął malować, chciał zostać filmowcem, ale ostatecznie porzucił marzenia o kręceniu filmów na rzecz fotografii. Fascynowała go nie tylko materia, ale również możliwość tworzenia fotograficznych obrazów w oparciu o swoje marzenia, sny i obsesje. Dzięki temu dziś w muzeum na zamku możemy oglądać kilkadziesiąt prac z kolekcji Muzeum Historycznego w Sanoku. Ciągle zaskakują świeżością i nieustannie prowokują w nas pytania. Wystawę „Bezpośrednie mówienie snu”. Beksiński – malarstwo i fotografia można oglądać do początku maja. (maz)

Orwell w Teatrze Seniora To już drugie czytanie „Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella, które miało miejsce w ramach Teatru Seniora w Centrum Kultury w Lublinie. Pomysłodawcą, reżyserem i autorem adaptacji jest znany lubelski aktor Michał Zgiet. W projekcie bierze udział dziewięciu aktorów amatorów w wieku 60 plus, w tym osoby z domu opieki społecznej na Czechowie w Lubinie. To nie pierwszy projekt teatralny organizowany przez Michała Zgieta dla osób w podeszłym wieku. Aktor podkreśla, jak ważne są działania integracyjne ludzi starszych, możliwość sprawdzenia się oraz po prostu dobra zabawa. Po okresie poznawania tekstu i prób jego interpretacji zbliża się czas premiery spektaklu. Kunszt aktorski uczestników Teatru Seniora będziemy mogli podziwiać już pod koniec maja. (maz)

magazyn lubelski (36) 2016

61


Wczoraj – dziś – na zawsze

(Paweł Wartacz)

Bieg Zielonych Sznurowadeł

(Dorota Sitkowska)

zaprosili nas

Trenujemy całą zimę, a na wiosnę bijemy swoje rekordy świata Na początku marca lubelscy licealiści z III, IV i V LO zorgani– to hasło organizowanego przez puławską Fundację BezMiar zowali cykl czterech spotkań poświęconych niemieckiej okupacji Biegu Zielonych Sznurowadeł. 19 marca w pobliżu nadwiślań- w Polsce. Pierwsze z nich miało miejsce w lubelskiej cukierni skiego wału w Puławach zostały rozegrane dwie konkurencje: „Chmielewski” i była to promocja książki „Okupacja od kuchni bieg na 5 km, w którym najszybszy był Tomasz Kluziak z – kobieca sztuka przetrwania” z udziałem jej autorki Aleksandry Karczmisk, oraz półmaraton, na metę którego najszybciej przy- Zabrudko-Janickiej. W książce znajdziemy m.in. okupacyjne biegł triathlonista Przemysław Szymanowski. W biegach wzięło przepisy – jak przyrządzić chleb z ziemniaków, budyń z kapusty udział blisko 500 osób, które przyjechały z różnych stron Polski. z dodatkiem cebuli i jajka, tort z fasoli, herbatę z pokrzywy, kawę Do mety dobiegły 414 osoby. Najstarszy zawodnik miał 68 lat. z żołędzi czy piernik z marchwi. W ramach cyklu lublinianie Duże grono uczestników puławskich biegów spotkało się po- spotkali się także w Teatrze Muzycznym z pisarką Barbarą Wanownie podczas półmaratonu warszawskiego, który miał miejsce chowicz, opowiadającą o czasach okupacji, oraz na KUL z miesz29 marca i który pobił kolejny rekord frekwencji – prawie13 kającymi na Lubelszczyźnie żołnierzami Powstania Warszawskiego. tysięcy osób. (gór). Cykl zatytułowany „Wczoraj – dziś – na zawsze” to niewątpliwie znaczące doświadczenie. Lubelskim licealistom za pomysł i jego zorganizowanie należą się gratulacje. (ms)

62

magazyn lubelski (36) 2016


Lubelski Festiwal Piosenki Autorskiej i Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Metamorfozy Sentymentalne” to ogólnopolskie wydarzenie, które po raz piąty miało miejsce w ACK UMCS „Chatka Żaka”. Inspiracją tegorocznego festiwalu były utwory Jacka Kaczmarskiego z cyklu poetyckiego „Między nami”. Do koncertu konkursowego zakwalifikowano 29 wykonawców, a główna nagroda – sfinansowanie nagrania singla w studio Radia Lublin – przypadła Łukaszowi Jędrysowi. W ramach festiwalu odbyły się również m.in. koncert zespołu Raz Dwa Trzy oraz spotkanie autorskie z Kazikiem Staszewskim, Przemysławem Lembiczem i Krzysztofem Gajdą – redaktorami tomiku „Samotni ludzie, wiersze i piosenki” Stanisława Staszewskiego. Nie da się ukryć, że z roku na rok program jest coraz bardziej imponujący. (maz)

Życie jest cudem

(pod)

Kaczmarski sentymentalnie

(sta)

zaprosili nas

Tak twierdzi znakomity polski fotografik Tomasz Tomaszewski, związany od prawie 30 lat z magazynem „National Geographic”, który uwiecznił odchodzący świat Żydów polskich i który przemierzył z aparatem USA ze wschodniego na zachodnie wybrzeże. Natomiast w Lublinie zaprosił na kolejną odsłonę swoich prac, tym razem w galerii na parkanie otaczającym Ogród Saski. Przechodzące obok osoby mogły wziąć udział w nie lada uczcie artystycznej. Tomaszewski uwiecznił życie codzienne mieszkańców Podhala, głównie Bukowiny Tatrzańskiej, naturę, folklor i zwyczaje, nie kryjąc fascynacji fotografowaną tematyką. Pół setki zaprezentowanych tu zdjęć powstało w ciągu dwóch lat i zostało opublikowanych w albumie pt. „To, co trwałe. Górale, tradycja, wiara”. Wernisaż wystawy odbył się Centrum Spotkania Kultur i był połączony z wystąpieniem artysty. (maz)

magazyn lubelski (36) 2016

63


W każdy trzeci czwartek miesiąca w Studiu Polskiego Radia Lublin odbywają się spotkania z autorami powieści kryminalnych, które w ostatnich latach stały się również polską specjalnością. W marcu w Lublinie gościł Ryszard Ćwirlej, pochodzący z Wielkopolski dziennikarz telewizyjny i pisarz, autor m.in. sześciotomowego cyklu o perypetiach poznańskich milicjantów, których historia została osadzona w latach 80. XX wieku. W Radio Lublin pisarz zaprezentował ostatnią swoją książkę, a tak naprawdę liczące ponad 500 stron tomiszcze, zatytułowaną „Tam ci będzie lepiej”, której akcja rozgrywa się w latach 20. w Poznaniu. Okazuje się, że spotkania z autorami powieści kryminalnych cieszą się dużym powodzeniem i bierze w nich udział spora grupa studentów dziennikarstwa i polonistyki obydwu lubelskich uniwersytetów. (maz)

64

magazyn lubelski (36) 2016

Bystrzyca twarzą Lublina

(Paweł Adamiec)

Kryminalne czwartki

(Monika Pietraszkiewicz)

zaprosili nas

Na campusie uniwersyteckim KUL na Konstantynowie w Lublinie została otwarta wystawa „Bystrzyca twarzą Lublina” zorganizowana przez pracowników i studentów Instytutu Architektury Krajobrazu KUL. Prezentacja jest wynikiem prac dyplomowych oraz zaliczeniowych, podczas których studenci projektowali tzw. Park Bystrzyca. Prace inżynierskie dotyczyły biegu rzeki w okolicach Lubelskiego Klubu Jeździeckiego, Parku Ludowego, zlewni Czechówki i Czerniejówki. Nazwa projektu i wystawy nawiązuje do sytuacji, w której procesy kształtujące przestrzeń spowodowały, że miasto „odwróciło się plecami do rzeki”. To z kolei zainspirowało autorów ponad 20 opracowań. Co ważne, wystawa została zorganizowana w ramach współpracy podpisanej przez Rektora KUL z Urzędem Miasta Lublin dotyczącej ochrony wąwozów i suchych dolin Lublina oraz rewitalizacji rzeki Bystrzycy. (maz)


OLDBREAKOUT w Chatce Żaka W klimatycznych wnętrzach lubelskiej Chatki Żaka, jakże adekwatnej do bluesowych brzmień, zebrali się fani muzyków legendarnych formacji Blackout i Breakout z lat 1968­–82, którzy obecnie występują pod wspólną nazwą – OLDBREAKOUT. Przed koncertem odbyło się spotkanie z Bogdanem Loeblem – autorem tekstów z repertuaru zespołu Breakout i Tadeusza Nalepy. Formację OLDBREAKOUT tworzą współzałożyciele zespołu: Krzysztof Dłutowski – klawisze i jeden z najlepszych polskich bluesmanów harmonijkarzy – Tadeusz Trzciński, a także były basista grupy Zbigniew Wypych. Skład uzupełniają: Dariusz Samoraj – gitara i Vlodi Tafel – perkusja. Nowym wokalistą grupy jest śląski bluesman Kazimierz Pabiasz. W programie koncertu zawarto stare utwory BREAKOUT, jak i te z najnowszej płyty. Bez dwóch zdań – było klimatycznie. (abc)

(pod)

(Daniel Drobik)

zaprosili nas

Lublin Restaurant Week Na początku kwietnia mieszkańcy Lublina mogli skorzystać ze specjalnej oferty. Mieli szansę skosztować trzydaniową wykwintną kolację w przyjaznej cenie, a to wszystko za sprawą Restaurant Week, Festiwalu Najlepszych Restauracji, który po raz pierwszy zagościł w Lublinie i w którym uczestniczyło 15 lubelskich restauracji. Oprócz popisowych dań z karty, specjalnie na tę okazję szefowie kuchni przygotowali wyjątkowe potrawy, które nie widnieją na co dzień w menu. Temat przewodni festiwalu „Kwitnąca scena restauracyjna” symbolizuje dynamiczny rozwój polskiej branży gastronomicznej. Dobrze zorganizowana promocja wydarzenia, a także ciekawa oferta gastronomików poskutkowały dużym zainteresowaniem nie tylko stałych bywalców. W wydarzeniu wzięły udział m.in. zaprzyjaźnione z LAJF-em restauracje: Kardamon, La Monde, Arte del Gusto i Atrium. (abc)

magazyn lubelski (36) 2016

65


kwiecień/maj 2016

14-16 kwietnia LUBLIN Konferencja naukowa „Przygody ciała. Przygody ducha” Muzeum Lubelskie na Zamku, ul.Zamkowa 9

16 kwietnia LUBLIN Koncert Urodziny Sztukimistrza

Kawiarnia Artystyczna Hades Szeroka, ul. Grodzka 21, godz. 19:00

23 kwietnia LUBLIN Lublin Blues Session: Koncert „Utwory Tadeusza Nalepy” w wykonaniu Coś tak o, Drath Kowalczyk Duo, Adama Bartosia

LUBLIN Koncert FSC HOT ROD

Studio Muzyczne Radia Lublin, ul.Obrońców Pokoju 2, godz. 19:00

Stare Miasto, godz. 10:00

23-24 kwietnia LUBLIN Spotkanie z kulturą arabską. Galeria handlowa Gala, ul. Fabryczna 2, godz. 18:00

8 maja NIEDRZWICA DUŻA Inscenizacja historyczna „Czasy wyklęte. Gmina Niedrzwica 1946”

.Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji, ul. Lubelska, godz. 15:00

15-17 kwietnia LUBLIN V Ogólnopolski Festiwal Piosenki Artystycznej “Wschody”

16 kwietnia

LUBLIN Festiwal Rzeźb Małych (Bardzo)

Cafe Ramzes, ul. Kołłątaja 3, godz. 20:00

22 kwietnia

ACK Chatka Żaka, ul. Radziszewskiego 16

7 maja

29 kwietnia 22 kwietnia KAZIMIERZ DOLNY Otwarcie wystawy “Aby to piękno służyło innym... Kolekcja Olgi i Tadeusza Litawińskich”

KOZŁÓWKA Otwarcie wystawy „Bakalaureaty arystokraty”

Muzeum Zamoyskich w Kozłówce

Muzeum Nadwislańskie, ul. Rynek 19, godz. 15:00

11-14 maja LUBLIN Festiwal Tradycji i Awangardy Muzycznej „Kody”

Centrum Kultury w Lublinie, ul. Peowiaków 12 i Centrum Spotkania Kultur, Plac Teatralny 1

LUBLIN 30 lecie Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL, ul. Rynek 8

6 maja LUBLIN Gala nagrody „Żurawie”

Studio Muzyczne Radio Lublin, ul. Obrońców Pokoju 2, godz. 19.00

66

magazyn lubelski (36) 2016

1-3 maja JANOWIEC LUBELSKI „Majówka z Kmicicem na Zamku w Janowcu”

Zamek w Janowcu

14 maja LUBLIN Premiera operetki “Bal w Savoyu”

Teatr Muzyczny w Lublinie, ul. Marii Curie-Skłodowskiej 5, godz. 19:00


wrzesień/październik 2015


wrzesień/październik 2015

CZTERY KOŁA W (TR)AKCJI

NOWY FORD S-MAX

Inteligentny napęd na wszystkie koła AWD

Dzięki inteligentnemu napędowi na cztery koła nowy Ford S-MAX reaguje na zmieniającą się nawierzchnię i odpowiednio dzieli dostępną moc między przednią a tylną oś w zależności od przyczepności każdej z nich. I to już od 726 PLN miesięcznie w ofercie Ford Leasing Opcje. FORD LEASING OPCJE

C02

726 PLN/mies.*

139 g/km

*Podana miesięczna rata jest kwotą netto. Wyliczenie dla Forda S-MAX Trend 2.0 TDCi AWD, 150 KM w cenie 119 901 zł na okres 24 miesięcy przy całkowitym przebiegu 80 000 km i opłacie wstępnej 25%, WIBOR 1,7%, wartość końcowa 66,9%. Zużycie paliwa i emisja CO2: S-MAX 2.0 TDCI 150 KM M6 AWD: 5,4 l/100 km, 139 g/km (zgodnie z rozporządzeniem WE 715/2007 z późniejszymi zmianami w WE 692/2008, cykl mieszany).

CARRARA - Lublin, ul. Turystyczna 45, tel. 81 746 11 44 www.ford-lublin.pl

70

magazyn lubelski (36) 2016


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.