01 marzec 2012

Page 1

01/2012

luty-marzec 2012

magazyn bezpłatny

ISSN 1739-1688


Z przyjemnością oddajemy do Waszych rąk pierwszy numer „Suplementu” w nowym roku. Tym razem tematem raportu ustanowiliśmy studenckie firmy oraz działalność Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości przy UŚ. Informujemy również o kontrowersjach związanych z planowanym wprowadzeniem płatności za drugi kierunek studiów, a także z USOSem. Osobom chętnym do zaangażowania się w działalność kół naukowych podpowiadamy, w której studenckiej grupie będą mogły realizować swoje pasje, a chętnym do ratowania świata radzimy jak zostać prawdziwym superbohaterem. Przedstawiamy także listę najdziwniejszych kierunków studiów i najbardziej wyszukanych fakultetów. Ponadto, prezentujemy szereg interesujących, czasem zaskakujących zjawisk, takich jak pareidolia, reklama religijna, wirtualne nekropolie czy linczowanie celebrytów w programach telewizyjnych. W numerze znajdziecie oczywiście także artykuły poświęcone tematyce kulturalnej (polecamy m.in. materiał o outsiderach amerykańskiej literatury) i historycznej (zachęcamy do lektury tekstu o historii czarostwa na Górnym Śląsku). Zapraszamy również na naszą stronę internetową www.suplement.us.edu.pl. Znajdziecie na niej informacje o najciekawszych stworzonych z myślą o studentach inicjatywach, szkoleniach, warsztatach, praktykach i stażach, targach i dniach kariery, konferencjach, konkursach, a także wydarzeniach kulturalnych (zapowiedzi wystaw, przeglądów filmowych i koncertów). Na stronie znajdziecie także poprzednie numery Suplementu dostępne w wersji online. Zachęcamy również do polubienia naszego fanpage’a na Facebooku, gdzie publikujemy newsy o wydarzeniach i inicjatywach dotyczących studentów. Przypominamy, że przez cały rok jesteśmy otwarci na zgłoszenia osób chętnych do współpracy z redakcją. Piszcie do nas na: suplement@us.edu.pl.

Magazyn Studentów UŚ Suplement Pl. Sejmu Śląskiego 1 40-120 Katowice e-mail: suplement@us.edu.pl www.suplement.us.edu.pl Redaktor Naczelna: Ewa M. Walewska (ewa_walewska@o2.pl) Z-ca Red. Naczelnej: Weronika Piernik (werka_p@vp.pl) Redaktor Artystyczny: Bartosz Kondziołka (toszbar@wp.pl) Redaktorzy: Ewa M. Walewska, Weronika Piernik, Bartosz Kondziołka Korekta: Anna Uliasz (a_toci@interia.pl)

22

Zespół redakcyjny: Anna Duda, Weronika Piernik, Ewa M. Walewska, Bartosz Kondziołka, Adam Andrysek, Paweł Świerczek, Karol Kućmierz, Agata Stronciwilk, Miłosz Markiewicz, Jakub Wesecki, Tymoteusz Wallus, Michał Nowak, Kamila Stosik, Katarzyna Głowacka, Mariusz Pałka, Anna Hora, Agnieszka Kot, Anna Baron, Adam Walkiewicz, Klaudyna Barszcz. Współpracownicy: Piotr Müller, Angelika Dobrzyńska, Natalia Gorzelnik, Katarzyna Niesporek, Agnieszka Skwarczowska, Maciej Wołosz, Bogumił Stoksik, Ewa Drab, Agata Wasilewska, Klaudia Wachowska, Justyna Kurek, Monika Wysocka, Anna Uliasz. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych reklam. Skład: Bogumił Stoksik Druk: 2M Promotion Okładka: Maciej Wołosz

02/2011 01/2012

www.suplement.us.edu.pl

2- Edytorial 3- Raport: Biznes z indeksem w kieszeni 5- Sprawy studenckie/Kraj: Drugi kierunek (bez)płatny? Czyli absurdy polskiego prawodawstwa 6- Sprawy studenckie/UŚ: Erasmus to szansa dla Ciebie! 7- Sprawy studenckie/UŚ: Szok systemowy 8- Kariera: Być wolnym strzelcem 9- Sprawy studenckie/UŚ: Wszyscy jesteśmy skołowani 11- Miasto: Mural jaki jest każdy widzi 12- Wydarzenie: Science fiction w Zabrzu 13- Miasto: Eksplorując miasto 15- Zjawisko: Najdziwniejsze kierunki studiów 16- Zjawisko: Sacrum w sieci 17- Zjawisko: Świętość na toście 18- Zjawisko: Comedy Central Roast – jak usmażyć celebrytę 19- Zjawisko: I Ty możesz zostać superbohaterem! 20- Kultura: Kultura (prawie) za free 21- Kultura: Wypromuj się sam – mixtape i darmowa muzyka 22- Wydarzenie: Speed dating na UŚ Aktualności: Kolejna edycja Dni Kariery® AIESEC! 23- Kultura: Ousiderzy amerykańskiej literatury: Cormac McCarthy i Thomas Pynchon 24- Kultura: Wielcy Ślązacy 25- Kultura: Czarownice na Górnym Śląsku 27- Podróże: AaaaaaPracuj i Podróżuj w USA!


Raport

Bartosz Kondziołka

Młodzi Polacy rzadko decydują się na założenie własnego biznesu. Dlaczego? Czy warto się jednak odważyć? Jak radzą sobie ci, którzy zdecydowali się na własną firmę podczas studiów? Jakie instytucje mogą służyć tutaj pomocą? Prawie połowa młodych Polaków chciałaby założyć własną działalność, ale decyduje się na to jedynie 2% z nich – informował w 2010 roku instytut MillwardBrown SMG/KRC. Młodzi boją się skomplikowanych przepisów podatkowych, konkurencji i braku środków. W 2011 roku Fundacja Edukacja dla Demokracji w ramach projektu „Kariera OK jesteśmy przedsiębiorczy” przygotowała Raport z ogólnopolskiego badania studentów dotyczący postaw wobec utworzenia i prowadzenia przedsiębiorstwa. Badanie miało na celu m.in. odpowiedź na pytanie: jakie czynniki stanowią główne powody założenia własnej firmy? Wzięło w nim udział 517 studentów. Ankietowani odpowiedzieli: „samorealizacja, zajmowanie się rzeczami, które się lubi i czerpanie z tego satysfakcji” (28%), „niezależność i samodzielność” (25%), „nienormowany czas pracy” (15%), „brak szefa nad sobą” (13%), „wysokość dochodów” (13%) oraz „biuro, służbowy samochód, telefon” (5%). Badanie pokazało także, w które umiejętności i postawy wymagane do prowadzenia własnej firmy ankietowani zostali wyposażeni podczas dotychczasowej edukacji (szkoły, uczelni). Najwięcej osób wskazało: „organizację czasu” (17%), „umiejętność analizy problemów i podejmowania decyzji” (17%), a także „prowadzenie korespondencji przy użyciu e-maila oraz znajdowania potrzebnych informacji w Internecie” (16%). Zdaniem ankietowanych, dotychczasowa edukacja najmniej przygotowała ich w obszarach: „diagnozy sytuacji rynkowej (ustalenia, które z rodzajów działalności mają szansę powodzenia na lokalnym rynku)” (8%) oraz „praktycznych umiejętności zarządzania nabytych poprzez np. pracę w samorządzie uczniowskim, kole naukowym czy projekcie tematycznym” (5%). Firma w Inkubatorze

Przy UŚ funkcjonuje Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości – instytucja, która osobom do 30. roku życia oferuje pomoc w zakładaniu firm i tworzeniu pomysłów biznesowych. Inkubatory działają w całej Polsce. Udostępniają pakiet usług, takich jak biuro, internet, telefon, faks (z czego można korzystać w ich biurach), a także służą obsługą księgową i prawną. Cena tych usług wynosi 250 zł miesięcznie. – Normalnie sama księgowość początkującej firmy kosztuje ok.

– mówił koordynator. Być na swoim Dominika Hofman ma 26 lat. Pochodzi z małej wioski Wymysłów, położonej ok. 30 km od Katowic. W 2009 roku skończyła politologię na UŚ. Obecnie jest na studiach doktoranckich. Jej firma Maturowo była jedną z pierwszych, które powstały w AIP przy UŚ. Firma pomaga w przygotowaniach do matury z WOS-u i historii. Tworzy w tym celu e-podręczniki i kursy e-lerningowe, jednak 95% przychodów firmy pochodzi z warsztatów, które organizuje w 10 miastach Polski. W ubiegłym roku przygotowała do matury 501 osób. – Na decyzję, żeby założyć własną firmę złożyły się cechy mojej osobowości – mówi Dominika. – Chciałam być na swoim i zrobić też coś dobrego. Interesowała mnie dydaktyka i możliwości nauczania. Na firmę zarobiła za granicą. W Stanach pracowała na obozie dla ortodoksyjnych żydów, a w Luksemburgu sprzątała. Biznes założyła z trzema koleżankami. Była wtedy na trzecim roku studiów. Z dwiema się nie dogadała. AIP było mediatorem w konflikcie. W Inkubatorach prowadziła firmę przez trzy lata. Do dzisiaj odbywa się w nich księgowość Maturowa. Dla Dominiki pracuje 15 osób – trenerzy, grafik i programista.

300/400 zł – mówił dla „Suplementu” w kwietniu 2011 roku Wojciech Kiliańczyk, koordynator AIP przy UŚ. Ponadto, inkubatory organizują szkolenia, głównie związane z rachunkowością, finansami i księgowością, zajmują się także promocją i budowaniem zespołów pracowniczych. Fundacja AIP powstała 7 lat temu z inicjatywy warszawskich studentów. Na początku 2008 roku w fundacji działało w Polsce ok. 450 firm. Obecnie funkcjonuje ich ponad 1350. – Inkubatory cieszą się zainteresowaniem. Przy UŚ działa kilkanaście firm. Okres prowadzenia firmy w AIP trwa 24 miesiące. Po tym okresie część firm z powodzeniem działa na rynku

Największym problemem są dla niej państwowe regulacje. W 2011 roku usługi edukacyjne zostały obłożone stawką VAT. – Przepisy były niejasne – mówi. – Musiałam oddać 1/4 przychodu. Czy wychodzi na swoje? – Utrzymuję się sama, zainteresowanie firmą się zwiększa, ale Maturowo przynosi dochody od stycznia do kwietnia, a koszty ponoszę cały czas. Musi nastąpić zróżnicowanie usług. Będę starała się rozwijać interaktywne konferencje, wchodzimy też w projekty unijne. Pasja – Cenię sobie samodzielność i niezależność. Źle znoszę wykonywanie czyichś poleceń – mówi Przemek Hawel z Piekar Śląskich. Ma 23 lata. Prowadzi szkołę nauki gry na gitarze Zielona Gitara, której działalność obejmuje lekcje indywidualne, grupowe i warsztaty muzyczne. Przemek studiował politologię, filozofię i kulturoznawstwo. W ostatnich latach liceum i w trakcie

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

3


studiów pracował dorywczo w kilku przedsiębiorstwach. „W okolicach ostatniej klasy liceum, rozpoczęła się moja muzyczna odyseja – podaje na stronie internetowej firmy. – Szybko zauważyłem, że jestem w stanie czynić w tej dziedzinie postępy dużo szybsze niż przeciętny Kowalski. Miłość do instrumentu rozwijała się”. Przemek oddał się pasji bez reszty. Przy pomocy absolwentów śląskiej i warszawskiej akademii muzycznej nadrobił braki w wiedzy muzycznej. Nauczaniem zajmuje się od 4 lat. O AIP dowiedział się od kolegi z roku. Współpraca z Inkubatorem trwa już 6 miesięcy i jest bezproblemowa. Ratuje go od

morderczych stawek ZUS-owskich. Przemek pracuje sam. Posiada największą w swojej okolicy grupę uczniów, która wciąż się powiększa. Firma działa w Piekarach Śląskich, jednak uczniowie przyjeżdżają z wielu innych miast, m.in. z Katowic, Tychów, Tarnowskich Gór i Bytomia. – Największą zmorą są ferie i wakacje. Znakomita większość młodych uczniów przerywa wtedy naukę – mówi Przemek. – Moim marzeniem jest utrzymywanie się z samej muzyki. Aktualnie Zielona Gitara poszukuje odpowiedniego lokalu na nową siedzibę w sąsiednich miastach. Właściciel zdobył już dostateczną ilość środków. W drugim kwartale tego roku, przy współpracy z zaprzyjaźnionymi muzykami, odbędzie się pierwszy z cyklu warsztatów w Sosnowcu lub Katowicach. Z formularzem do urzędu Nie wszyscy korzystają z pomocy AIP. „Wystarczą pomysł, przemyślany plan działania oraz podstawowa znajomość przepisów i procedur urzędowych” – zachęca serwis Gazeta.pl. Najpopularniejszą formę działalności stanowi firma jednoosobowa. Pozwala ona na rozpoczęcie dowolnego przedsięwzięcia gospodarczego, z którego cały zysk należy do właściciela. Jedną z możliwości zdobycia funduszy na działalność jest ubieganie się o dofinansowanie ze środków unijnych. W ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki można uzyskać nawet do 40 tys. zł bezzwrotnego dofinansowania. O dotację (ok. 20 tys. zł) można wystąpić również do Urzędu Pracy. W tym celu należy zarejestrować się jako osoba bezrobotna. Takiego statusu nie mogą jednak uzyskać studenci studiów dziennych. W staraniach o pomoc finansową przydatny będzie biznesplan. Działalność gospodarczą rejestrujemy za pośrednictwem internetu (www.firma.gov.pl) lub w urzędzie gminy odpowiadającym naszemu miejscu zamieszkania. Należy przygotować wniosek CEIDG-1. Rejestracja nie podlega opłacie, a formularz CEIDG-1 jest jednocześnie wnioskiem o wpis do Krajowego

44

02/2011 01/2012

Rejestru Urzędowego Podmiotów Gospodarki Narodowej (REGON). Gdy otrzymamy numer REGON dobrze jest wyrobić firmową pieczątkę. Osoby deklarujące podjęcie czynności w zakresie podatku VAT zobowiązane są do dokonania rejestracji w urzędzie skarbowym za pośrednictwem formularza VAT-R (170 zł). Należy też udać się do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w celu zgłoszenia do odpowiednich ubezpieczeń. Należy pamiętać, że niektóre działalności wymagają specjalnych zezwoleń. Informacje na ten temat udzieli urząd gminy. Ambicja Łukasz Granek z Mysłowic agencję reklamowo-wydawniczą ARAmedia założył sam. Zrobił to pod koniec studiów. Łukasz ma 27 lat. W latach 2006-2011 studiował kulturoznawstwo na UŚ. Czeka go jeszcze obrona pracy dyplomowej. Fachu uczył się w telewizji TVS. Pracował też w gazecie, w wyniku czego głównym projektem jego firmy jest wydawanie „Gazety Mysłowickiej”. – Zdecydowałem się otworzyć firmę z powodu ambicji – mówi. – Na kolejnych etapach życia zawsze starałem wyznaczać sobie cele. Ma to ułatwić niezależność zawodowo-życiową. Ważnym powodem było też to, żeby robić to co lubię. Poza wydawaniem „Gazety Mysłowickiej” ARAmedia prowadzi usługi reklamowe – od pomysłu i projektu aż do końcowego produktu. Z każdym miesiącem w firmie pojawia się więcej klientów i partnerów. „Gazeta” ma zasięg miejski, jednak agencja realizuje są też projekty o zasięgu regionalnym. Wsparcie wyrażają firmie czytelnicy „Gazety”. – To motywuje nas do pracy – mówi Łukasz. – Póki co jest nas garstka, ale to wystarcza by tworzyć dobry zespół pełen pomysłów i chęci. Z jakimi problemami w swojej pracy boryka się Łukasz? – Głównym problemem w prowadzeniu agencji jest brak czasu – dodaje. – Wielu klientów oczekuje szybkiego działania, a to wymaga dużych nakładów pracy. Wracając do domu niejednokrotnie zjadam kolację przed komputerem przy którym zasypiam pracując do późnych godzin. Czy własna firma to zajęcie na przyszłość? – Pierwszy rok to dużo pracy i mnóstwo wyrzeczeń. Na rynku nie jest łatwo, zwłaszcza iż z każdej strony słyszymy o kryzysie, ale chciałbym, żeby to zajęcie towarzyszyło mi przez większość życia. Przygoda Nie każde przedsięwzięcie przynosi dochody, czasem to hobby. Michał Tyrała (32 l.) w latach 1998-1999 studiował fizykę, a w latach 1999-2007 psychologię na UŚ. Jako student założył z kolegą rozgłośnię radiową Radio Aktywne. Działała na obszarze zasięgu lokalnej mysłowickiej telewizji kablowej TOYA. Telewizja udostępniała kanał, na którym radio było nadawane na terenie niemal całego miasta. Zarówno wcześniej jak i w trakcie działania firmy Michał był też konsultantem telefonicznym. Pracował również jako przedstawiciel handlowy. – Zdecydowałem się na założenie firmy chyba głównie dla przygody i chęci, żeby coś takiego w mieście powstało – mówi. – Nie było wtedy mysłowickiej rozgłośni radiowej. Wkład w rejestrację firmy wyniósł 50 zł. Wyciszone pomieszczenie, w którym prowadzone były audycje, komputery, sprzęt odsłuchowy i pomieszczenia wspólnicy uzyskali w zamian za reklamę. Firma działała 6-7 lat. Przez ten czas w ekipie radia przewinęło się około 300 osób. Z racji sytuacji finansowej zatrudnienie odbywało się w formie wolontariatu. Na

www.suplement.us.edu.pl

antenie były programy rozrywkowe i informacyjne z życia miasta. Żeby się utrzymać Radio Aktywne działało też jako agencja reklamowa. Projektowała m.in. nadruki na kalendarze i wizytówki. Dlaczego więc radio przestało istnieć? – Nie było współpracy z miastem i jego władzami – mówi Michał. – Opłaty na ZUS i urząd skarbowy były bardzo wysokie. Jako instytucja publiczna bezskutecznie walczyliśmy o jakąś dotację. Firma padła, bo urząd miasta zrobił swoje radio, które ma się dobrze do dziś. Obecnie Michał jest pracownikiem fizycznym w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych. – Zawsze oprócz firmy miałem inną pracę plus studia – mówi. – I jakoś był jeszcze czas, żeby napić się piwa, a teraz brakuje go nawet na obejrzenie filmu w telewizji. Einstein miał rację, czas jest względny... Odkrycie Ameryki Sukcesy firm zakładanych przez studentów bywają spektakularne. W 2006 roku student informatyki z Wrocławia Maciej Popowicz założył serwis Nasza-klasa.pl. Kiedy rok później w wieku 23 lat sprzedał część udziałów w serwisie, został jednym z najmłodszych milionerów w Polsce. Z usług jego serwisu korzysta dzisiaj 14 mln użytkowników. Czy warto założyć własną firmę? – Tak – mówi Wojciech Kiliańczyk. – Trudność sprawia studentom utrzymanie motywacji, brak w przygotowaniu menadżerskim, a także niewłaściwe dostosowanie oferty do potrzeb rynkowych. Dzięki własnej firmie można się jednak nauczyć zarządzania sobą w czasie, zarządzania kontaktami, a także formułowania i precyzowania celów. Można zdobyć wiele kontaktów, które w przyszłości mogą okazać się lekarstwem na gorsze czasy. Nawet jeśli ktoś ostatecznie zdecyduje się na pracę na etacie, to pokaże potencjalnemu pracodawcy, że jest samodzielny. Z powodzeniem własnego biznesu bywa różnie, ale są przykłady, które pokazują, że warto założyć własną firmę, jeśli tylko mamy wyjątkowy pomysł na działalność. I można to zrobić będąc jeszcze na studiach. Mogą w tym pomóc unijne i państwowe dotacje oraz instytucje takie jak AIP. Własna działalność to dobra propozycja dla osób pomysłowych, odważnych i ceniących sobie niezależność. Pamiętajmy, że doby pomysł, plan i cierpliwość mogą być receptą na sukces.


Sprawy studenckie/Kraj

Piotr Müller

Drugi kierunek (bez)płatny? Czyli absurdy polskiego prawodawstwa

Fot. Stelmachowski & Zalewska

W 2011 roku Sejm RP uchwalił ponad 200 ustaw. Gdyby prace posłów oceniać jedynie przez pryzmat liczby aktów prawnych, moglibyśmy być naprawdę bardzo zadowoleni. Doskonale zdajemy sobie jednak sprawę, że pierwszorzędnym kryterium oceny prawa powinna być jego jakość, a jedną z zalet ‑ jego zwięzłość.

O racjonalności słów kilka Jednym z kluczowych założeń systemu prawnego jest fikcja powszechnej znajomości prawa. Krótko mówiąc, zakłada się, że każdy obywatel ma świadomość swoich praw i obowiązków wynikających z obowiązujących przepisów. Kolejnym kluczem do wykładni jest również założenie, że ustawodawca jest racjonalny. Oznacza to, że nawet jeśli na pierwszy rzut oka przepis wydaje się niezrozumiały, trzeba w nim (korzystając ze sposobów wykładni) znaleźć jak najbardziej racjonalną interpretację. Czasami jest to zadanie niezwykle karkołomne. Z tego powodu stosunkowo często dochodzi do niejednolitej interpretacji przepisów. Tak stało się również w przypadku interpretacji przepisów dotyczących odpłatności za drugi kierunek studiów… Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego twierdziło nieprzerwanie, że odpłatność za drugi kierunek studiów wejdzie w życie dla studentów już z początkiem roku akademickiego 2012/2013. Okazało się jednak, że interpretacja art. 29 ust. 2 ustawy z dnia 18 marca 2011 r. o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych innych ustaw (DzU 2011 nr 84 poz. 455) pozostawia w tej kwestii wątpliwości. Z tego też powodu zwróciłem się z prośbą o oficjalne stanowisko Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jedno słowo źródłem problemu Wykładnia literalna tego przepisu, jak również wykładnia celowościowa wskazuje wyraźnie, że opłaty za drugi kierunek studiów nie mogą być pobierane od studentów, którzy zostaną przyjęci w nadchodzącej letniej rekrutacji. W znaczący sposób zmienia to sytuację prawną studentów oraz polskich uczelni, które w przypadku próby pobrania opłaty za drugi kierunek studiów z całą pewnością spotkałyby się ze słuszną odmową studentów w tej sprawie. Art. 29 ust. 2 nowelizacji, stanowi, że „Studenci przyjęci na studia przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy oraz w roku akademickim 2011/2012:

1) studiujący bez opłat za kształcenie na więcej niż jednym kierunku studiów nie wnoszą opłat, o których mowa w art. 99 ust. 1 pkt 1a ustawy, o której mowa w art. 1, w brzmieniu nadanym niniejszą ustawą, do końca okresu studiów przewidzianego w programie i planie studiów […]”. Użycie sformułowania „w roku akademickim” a nie „na rok akademicki” oznacza, że osoby, które podczas trwania obecnego roku akademickiego zostaną przyjęte na studia (zrekrutowane) mogą dalej bezpłatnie studiować na dwóch kierunkach studiów. Ponadto gdyby wolą ustawodawcy było wprowadzenie odpłatności za drugi kierunek studiów od następnego roku akademickiego (2012/2013) przepis w ogóle nie zawierałby drugiego członu „oraz w roku akademickim 2011/2012”. Przepis bez drugiej części faktycznie objąłby wtedy opłatami za drugi kierunek studiów wszystkich przyjętych na studia od 1 października 2011 roku. Jednakże wyraźną wolą ustawodawcy (przyjmujemy założenie racjonalności) było przedłużenie tego okresu poprzez dodanie drugiego członu sformułowania. Wątpliwości też nie może budzić sformułowanie „przyjęci na studia”, ponieważ należy rozpatrywać je łącznie z art. 170 ust. 1 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, który mówi, że „Osoba przyjęta na studia nabywa prawa studenta z chwilą immatrykulacji i złożenia ślubowania, którego treść określa statut uczelni”. Oznacza to wyraźnie, że moment przyjęcia na studia następuje przed rozpoczęciem kolejnego roku akademickiego, czyli w przypadku osób rekrutujących się w tym roku będzie to „w roku akademickim 2011/2012”. Fakt powstania stosunku prawnego student–uczelnia w momencie przyjęcia na studia (a nie z chwilą nabycia praw studenta) potwierdza orzecznictwo sądowe (III SA/Lu 49/11): „[…] powstaje w trybie kilku zdarzeń i aktów prawnych, które łącznie tworzą przesłanki ukształtowania stosunku prawnego pomiędzy studentem/doktorantem

i szkołą wyższą w jej pełnym wymiarze. Analiza treści art. 169 i 170 p.o.s.w. […] wskazuje, że na wspomniane przesłanki składają się: pozytywne przejście procedury rekrutacyjnej, której warunki, w granicach określonych ustawą określa uchwała senatu uczelni, decyzja o przyjęciu na studia (art. 169 ust. 7 i 8) oraz immatrykulacja i złożenie ślubowania (art. 170)”. Kto zapłaci i za co? W komunikacie z dnia 9 lutego br. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przychyliło się do powyższej interpretacji. Każdy kto zostanie przyjęty na drugi kierunek studiów w tym roku akademickim (w praktyce do końca września) będzie mógł go bezpłatnie ukończyć. Następnie wejdą przepisy o odpłatności za drugi kierunek studiów oraz ponadlimitowe punkty ECTS (choć tutaj też pojawiają się wątpliwości prawne, kiedy to nastąpi!). Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nowe przepisy zakładają w praktyce bezpłatną pulę punktów ECTS, a nie bezpłatne ukończenie kierunku studiów jako takiego. W związku z tym rezygnacja ze studiów np. po pierwszym roku i rozpoczęcie nowych, będzie wiązało się z koniecznością wniesienia opłaty za punkty wykorzystane na studiach, z których się zrezygnowało, ponieważ zabraknie ich do ukończenia studiów na nowo wybranym kierunku! Za drugi kierunek studiów nie zapłacą tylko ci, którzy spełnią kryteria stypendium rektora. Aby kontynuować drugi darmowy kierunek, stypendium rektora muszą otrzymywać w każdym roku nauki! Błędy w prawie – czyli rosyjska ruletka Powyżej opisany błąd w konsekwencji doprowadził do pozytywnych efektów dla zainteresowanych osób. Niemniej błędy ustawodawcy są jak rosyjska ruletka. Nie wiadomo, kto stanie się ofiarą kolejnego błędu. Jednego niestety możemy być pewni – ktoś się nią stanie.

Piotr Müller – Przewodniczący Zarządu Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, członek Senatu Uniwersytetu Warszawskiego oraz Rady Studentów Parlamentu Studentów RP (PSRP). Reprezentuję 52 tysiące studentów UW w Porozumieniu Uczelni Warszawskich (PUW) oraz Forum Uniwersytetów Polskich (FUniP). Jest także aktywnym uczestnikiem prac legislacyjnych dotyczących szkolnictwa wyższego i przeciwnikiem szkodliwych zmian w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz innych ustawach dotyczących młodego pokolenia.

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

5


Sprawy studenckie/UŚ dokumenty: Learning Agreement, Recognition Sheet, Confirmation of Mobility i Transcript of Records – to w nich zapisany jest program studiów w uczelni przyjmującej, planowana data wyjazdu i powrotu oraz uzyskane wyniki w nauce. Członkostwo w Unii Europejskiej zwalnia nas z większości obowiązków, którym podlegają np. mieszkańcy Serbii czy Turcji, rzadko więc wymagane jest na przykład zameldowanie się za granicą.

to szansa dla Ciebie! Dlaczego warto zainteresować się Erasmusem? Dzięki temu największemu programowi edukacyjnemu UE w ciągu jednego roku akademickiego za granicę wyjeżdża ponad 300 studentów Uniwersytetu Śląskiego. Co dokładnie oferuje Erasmus? Stypendialny wyjazd zagraniczny. Wyjazdy studentów są dwojakiego rodzaju: w celu zrealizowania części studiów w zagranicznej uczelni partnerskiej lub w celu odbycia praktyki w zagranicznym przedsiębiorstwie czy innej, oczywiście też zagranicznej, instytucji. Student może zrealizować zarówno wyjazd pierwszego jak i drugiego typu, ale każdy z nich tylko raz w życiu. Czyli w sumie możesz wyjechać w ramach Erasmusa dwukrotnie. Wyjeżdżający studenci otrzymują stypendium mające zrekompensować wyższe, w trakcie pobytu za granicą, koszty mieszkania i utrzymania. Stypendium Erasmusa jest tylko dofinansowaniem wyrównującym tę różnicę. Program zakłada, że student podczas pobytu na stypendium wydaje również własne środki, które i tak musiałyby zostać spożytkowane podczas studiów w kraju. Studia w ramach Erasmusa oraz uzyskane w ich trakcie zaliczenia i oceny są traktowane jako równoważne ze studiami, zaliczeniami i ocenami, które zostałyby uzyskane w uczelni macierzystej. Warunkiem jest zrealizowanie planu studiów, czyli zaliczenie w uczelni zagranicznej wybranych i zatwierdzonych przez uczelnię macierzystą przedmiotów. Student Erasmusa zachowuje status studenta swojej uczelni macierzystej i uzyskuje status uczelni przyjmującej. Za studia realizowane w ramach programu Erasmus nie ponosi się żadnej dodatkowej opłaty. Uwaga: okres praktyki nie jest traktowany jako równoważny z okresem studiów. Dlatego też większość wyjazdów na praktyki przypada na okres od czerwca do października. Dokąd można wyjechać? W celu realizacji części studiów wyjechać można do uczelni partnerskiej, z którą Uniwersytet Śląski ma podpisaną umowę o współpracy w ramach Erasmusa dla odpowiedniego kierunku studiów (obecnie prawie 400 umów z 250 uczelniami partnerskimi). Wyjazdy można realizować do tych uczelni, z którymi współpracę prowadzi macierzysta jednostka studenta (wydział lub instytut). Z kolei praktykę można zrealizować w każdej instytucji, która umożliwia jej odbycie, jest zgodna z kierunkiem studiów i która nie jest placówką dyplomatyczną kraju ojczystego, instytucją centralną, zarządzającą środkami unijnymi lub zagranicznym oddziałem instytucji z kraju ojczystego. Wyjeżdżać można do wszystkich 26 państw UE (poza Polską, rzecz jasna), 4 krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego (Islandia, Norwegia, Lichtenstein i Szwajcaria) oraz do Chorwacji i Turcji. Wysokość stypendium zależy od długości pobytu, kraju oraz od rodzaju wyjazdu. Co zrobić, aby wyjechać? Chcieć! Doskonalić (albo opanować) język, w jakim prowadzone będą zajęcia czy praktyka. Zadbać

66

02/2011 01/2012

Zakwaterowanie Uczelnia przyjmująca czasem pomaga też w znalezieniu jakiegoś lokum, ale nie jest to regułą. W miastach akademickich jest wiele ofert mieszkaniowych, choć trzeba się liczyć z możliwością spędzenia kilku pierwszych nocy w hostelu. Na szczęście student na Erasmusie nie jest zdany tylko na siebie – w wielu zagranicznych uczelniach (jak również na UŚ!) funkcjonuje instytucja tzw. Erasmus Buddy, studenta-opiekuna, który może pomóc w odszukaniu mieszkania i poznaniu podstaw życia na uniwersytecie. O imprezach, zabawach i innych rozrywkach organizowanych specjalnie dla gości zza granicy nie muszę nawet wspominać.

o średnią i odpowiednie uzasadnienie swojej kandydatury. Zapoznać się z zasadami programu i wziąć udział w rekrutacji. Kwalifikacje odbywają się w trakcie semestru letniego (luty–kwiecień) w terminach ustalonych przez wydziały i instytuty i dotyczą całego następnego roku akademickiego. Więcej informacji o Erasmusie: www.erasmus.us.edu.pl

- garść przydatnych informacji Miejsce i czas wyjazdu W ramach Erasmusa można spędzić jeden semestr lub cały rok akademicki na zagranicznej uczelni. Warto już teraz dokładnie przemyśleć, kiedy i na jak długo chcemy wyjechać w ramach programu Erasmus, ponieważ decydując się na powrót po pół roku, nie można powtórzyć przerwanego wyjazdu. Przedłużenie pobytu z semestru letniego na zimowy również nie wchodzi w grę. Rekrutacja Zasady rekrutacji różnią się dla poszczególnych wydziałów, ale odbywa się ona głównie na podstawie uzyskanych do tej pory ocen. Oprócz tego może być potrzebny list polecający od jednego z wykładowców, a w przypadku trzeciego i piątego roku studiów konieczna będzie też zgoda promotora. Terminy W przypadku studiów kwalifikacja obejmuje wyjazd już w przyszłym roku akademickim, natomiast praktyki odbywają się zazwyczaj dopiero w przyszłoroczne wakacje! Trzeba pilnie przestrzegać terminów składania dokumentów, bo skompletowanie ich może zająć trochę czasu. Dokumenty W przygotowaniach do wyjazdu kluczowe są cztery

www.suplement.us.edu.pl

Język Co może spotkać studenta, który wybiera się na podbój obcych krajów? Niestety, bariera językowa. Znajomość języka kraju docelowego teoretycznie jest wymagana, ale w praktyce na początek wystarczy znajomość angielskiego. Oprócz tego dla zagranicznych studentów organizowane są intensywne kursy językowe jeszcze przed rozpoczęciem zajęć na uczelni albo już w trakcie semestru. Zazwyczaj kończą się one egzaminem i otrzymaniem certyfikatu, co jest dodatkowym plusem. Korzyści Pozostaje pytanie – czy taki wyjazd się opłaca? Moja odpowiedź brzmi: jak najbardziej. Głównie dlatego, że kontakt z innymi kulturami i obyczajami wcale nie jest pustym sloganem. W prztteciwieństwie do wycieczek z przewodnikiem i biurem podróży, taki pobyt naprawdę pozwala poznać obcy kraj od podszewki, ale też dowiedzieć się czegoś o innych ludziach. Czegoś, o czym nie można przeczytać w książkach ani obejrzeć w telewizji. Wśród setek studentów zza granicy, którzy w zeszłym roku odwiedzili Universidade de Aveiro w Portugalii, gdzie sam byłem, znaleźli się nie tylko mieszkańcy krajów Unii Europejskiej, ale także Chin czy Iranu, a nawiązane z nimi kontakty utrzymuję do dziś. Warto też przekonać się o tym, że edukacja akademicka poza Polską wygląda zupełnie inaczej niż u nas. Lepiej czy gorzej? To już będziecie musieli ocenić sami. Autor „Erasmus – garść przydatnych informacji”: Jakub Wesecki


Sprawy studenckie/UŚ

Jakub Wesecki

Sz ok Systemowy Tegoroczne problemy spowodowane przez USOS tuż przed rozpoczęciem sesji związane były z koniecznością rejestrowania się nawet na obowiązkowe zajęcia. Na wielu kierunkach ten wymóg pojawił się po raz pierwszy, a dla studentów okazał się kompletnie niezrozumiały... ...a stąd już tylko krok do licznych nieporozumień i spekulacji, niezadowolenia i rozpaczliwych prób przypomnienia sobie ustawionego przed laty hasła dostępu do systemu. Teraz jednak warto je dobrze zapamiętać, bo choć kiedyś USOS był potrzebny tylko do wybrania zajęć z języka obcego i wf, to wkrótce będzie on odgrywał w życiu uczelni coraz większą rolę. Problemy USOS, czyli Uniwersytecki System Obsługi Studiów, jest wykorzystywany na Uniwersytecie Śląskim już od 2005 roku. Właśnie wtedy po raz pierwszy użyto go do tzw. rejestracji żetonowych na zajęcia ogólnouniwersyteckie, takie jak lektoraty i wychowanie fizyczne. Oprócz tego stosowany był na Wydziale Prawa i Administracji, gdzie już od dawna za jego pomocą logowano się na konwersatoria, seminaria i wykłady monograficzne. Ale skąd wziął się obowiązek rejestracji na zajęcia, na które muszą uczęszczać wszyscy studenci danego kierunku? Okazuje się, że jest to odgórny wymóg administracyjny, narzucony przez jedno z ministerstw. I choć pomysł wdrożenia tego obowiązku istniał już od dawna, to dopiero teraz rektor musiał wydać odpowiednie zarządzenie. Jak na razie rejestracja nie objęła jeszcze na przykład Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska, ale i to ma się wkrótce zmienić. Wadą systemu rejestracji jest jego mała elastyczność: przeciążone serwery, ograniczenia czasowe i wszechobecna zasada „kto pierwszy, ten lepszy”. A dodatkowo, na przykład na prawie, do wzięcia udziału w rejestracji konieczne jest wcześniejsze otrzymanie zaliczenia, przez co lepsi studenci mogą wcześniej logować się na ciekawsze zajęcia. Poza tym za wprowadzanie informacji do systemu odpowiedzialnych jest wiele różnych osób (protokoły wypełniają wykładowcy, a inne dane wprowadzają dziekanaty), co przy konieczności zweryfikowania 30 tysięcy studentów UŚ po prostu musi doprowadzić do pojawienia się błędów. Nawet wykładowcy narzekają, że nowe wymogi przysporzyły im dwa razy więcej dokumentów do wypełnienia. Przede wszystkim jednak zawiodła komunikacja. Na niektórych kierunkach kwestię rejestracji poruszono na spotkaniach informacyjnych na początku roku, w których często brali udział informatycy, szczegółowo wyjaśniając problem. Nacisk położono na poinformowanie o zmianach studentów pierwszego roku. Niestety, w wielu przypadkach (np. na Wydziale Filologicznym) wieści o nowych wymogach administracyjnych rozchodziły się jedynie pocztą pantoflową. Zmiany na lepsze Tego typu problemy są niestety charakterystyczne dla nowo wdrażanych rozwiązań informatycznych. Nowe

funkcje USOS mają jednak liczne zalety. Po pierwsze, pomagają uporządkować administrację uczelnianą. Dzięki logowaniu przez internet ograniczona zostaje ilość papierkowej roboty: oprócz indeksu i karty egzaminacyjnej, oceny studentów muszą też znaleźć się w uczelnianym protokole, który dzięki internetowej rejestracji już przybrał formę elektroniczną. Dzięki temu możliwy będzie dostęp do ocen online. USOS mógłby rozwiązać problem przepisywania ocen przy studiowaniu dwóch kierunków i byłby dużą pomocą dla osób planujących IOS. Prostsze stanie się też wypełnianie i analizowanie wyników ankiet. Rejestracja żetonowa może wydawać się niesprawiedliwa, ale wcześniej w tym

samym celu trzeba było ręcznie wpisać się na listę. Co prawda dzięki temu można było zamienić się miejscami w grupach (o ile zgadzał się na to prowadzący zajęcia), a teraz w tym celu konieczne byłoby przerejestrowanie się w systemie. Rozważana jest jednak możliwość dodania takiej funkcji. Choć zmiany w systemie wywołały tak duże zamieszanie, jego zadaniem jest poprawienie komunikacji pomiędzy studentami, wykładowcami i władzami uniwersytetu. Pracownicy naukowi, którzy obecnie kontaktują się ze swoimi studentami za pomocą e-maili czy tablic ogłoszeń, mogliby wykorzystywać do tego celu właśnie USOS. Jest to możliwość, z której chce korzystać coraz większa liczba wykładowców. Wkrótce w systemie ma też zostać umieszczona Karta Nauczyciela Akademickiego, zawierająca komplet informacji o danym pracowniku naukowym będzie w niej można prześledzić jego działalność dydaktyczną oraz publikacje, a powstająca przy udziale Biura Współpracy

z Gospodarką Biblioteka Prac Dyplomowych zapewni ogólnodostępny wgląd do tego typu pism. Tutaj też będzie można rezerwować sale, sprawdzać zakres i terminy egzaminów oraz szukać planów zajęć studentów i wykładowców. Uzyskamy także multimedialną platformę e-learningową, dzięki której udostępniane byłyby testy, egzaminy i materiały na zajęcia. Ponadto USOS jest w stanie sprawdzić automatycznie proste testy wyboru, a także nie istnieją żadne ograniczenia uniemożliwiające przeprowadzenie za jego pomocą bardziej skomplikowanych sprawdzianów. Nie zmienia to jednak faktu, że Krajowe Ramy Kwalifikacji zalecają zrezygnowanie z testów wielokrotnego wyboru, przez co quizy językowe opublikowane w systemie mają charakter wyłącznie pomocniczy. Wirtualny indeks W wirtualnym dziekanacie już teraz można zapłacić za rekrutację, dodać zdjęcie do legitymacji oraz przejrzeć decyzje dotyczące przyznanych stypendiów. Elektroniczna rejestracja może natomiast doprowadzić do uproszczenia karty egzaminacyjnej, która byłaby drukowana w dziekanacie już z wypełnionymi ocenami, a wykładowcy podpisywaliby się tylko w indeksach. Czy w przyszłości doprowadzi to do zlikwidowania samych indeksów i przeniesienia całej administracji do wirtualnej rzeczywistości? Nie, chociaż na zachodzie papierowa książeczka już dawno przeszła do lamusa. Należy jednak pamiętać, że gdyby na przykład pojawiła się rozbieżność pomiędzy oceną w indeksie i w systemie, to indeks jest ostatecznym potwierdzeniem uzyskania zaliczenia. To dzięki niemu możemy dowodzić naszych racji w razie jakichkolwiek problemów. Pozostaje też uroczym symbolem i potwierdzeniem statusu studenta. Natomiast aby USOS w pełni przejął funkcję realnego dziekanatu, konieczne byłoby wprowadzenie w naszych dowodach osobistych podpisu elektronicznego, gdyż polskie prawo ciągle wymaga przechowywania wszelkich dokumentów w formie papierowej. Najważniejszy jest jednak fakt, że kontakt z drugim człowiekiem zawsze będzie mieć przewagę nad interakcją z maszyną. Nie taki diabeł straszny USOS ma się cały czas rozwijać, a jego funkcjonalność będzie wzrastać. W tym roku informowanie o rejestracji nie przebiegło najlepiej, ale przynajmniej sprawiło, że przypomnieliśmy sobie o istnieniu systemu. Jego błędy są zazwyczaj spowodowane czynnikiem ludzkim, ale można je łatwo naprawić. Zaginione hasło da się odzyskać online. W przypadku jakichkolwiek innych problemów należy w pierwszej kolejności udać się do dziekanatu lub skorzystać ze skrzynki kontaktowej na stronie www. Gdyby to nie pomogło, trzeba skontaktować się z Działem Administracji Sieci i Usług Sieciowych lub Działem Informatycznej Obsługi Toku Studiów, które działają przy rektoracie. Podsumowując, nie taki USOS straszny jak go malują. Nie uciekniemy przed wszechobecną informatyzacją naszego życia, ale może przynajmniej uczynimy ten proces bardziej przyjaznym dla wszystkich zainteresowanych.

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

7


Kariera

Kamila Stosik

Są programistami, dziennikarzami, tłumaczami, grafikami, ale i artystami, kreatorami mody, fotografami, malarzami... Wiele ich dzieli, ale jedno łączy – nie chcą pracować na etacie. Kim jest freelancer? Dziś już raczej nie trzeba tego tłumaczyć, ponieważ freelancing jest trendem o stale rosnącej popularności, zarówno na Zachodzie jak i w naszym kraju. Osoby, które jakimś trafem nie spotkały się jednak dotąd z tym pojęciem, czujemy się w obowiązku poinformować, że freelancer to wolny strzelec ‑ osoba pracująca bez etatu, realizująca projekty na zlecenie. Najczęściej są to osoby, które z własnego wyboru odrzucają ograniczenia, jakimi są dla nich sztywne godziny pracy i przymus spędzania przy biurku ośmiu bitych godzin dziennie. Raport prawdę ci powie Wielu cennych informacji na temat zjawiska freelancingu na polskim rynku pracy dostarczył Raport z badania „Freelancer w Polsce 2010” opublikowany przez inFakt (infakt.pl). Raport ten nie tylko scharakteryzował ogólną sylwetkę freelancera, ale i podsumował dotychczasowe doświadczenia wolnych strzelców w naszym kraju. Kto decyduje się na taki system pracy? Jak dowiadujemy się z raportu, w środowisku freelancerów dominują osoby stosunkowo młode i dobrze wykształcone. „68,19% badanych jest w wieku od 26 do 40 lat […], 66,21% badanych ma wykształcenie wyższe, 28,84% średnie, a tylko 4,08% zawodowe”. W jakich branżach działają freelancerzy? „Badani prowadzą działalność głównie w szeroko pojętych usługach. Przoduje handel i sprzedaż (16,83%), informatyka/programowanie (14,60%) oraz doradztwo i konsulting (11,01%). Dość licznie reprezentowane są również budownictwo (8,79%) oraz grafika i projektowanie (8,17%)”. A czy wielkość aglomeracji wpływa na popularność freelancingu jako rodzaju aktywności zawodowej? Z badań wynika, że tak – ponad połowa ankietowanych działa na terenie aglomeracji i dużych miast: „58% ankietowanych zarejestrowała firmę w miejscowości powyżej 500 tys. mieszkańców, a 21,66% w miastach od 100 tys. do 500 tys. Mieszkańców”. I na koniec jedno z najważniejszych pytań: ile zarabia freelancer? „42,45% respondentów uzyskuje średni przychód brutto w skali miesiąca do 5 000 PLN, a 34,41% do 10 000 PLN. Są też tacy, którzy swoje miesięczne przychody brutto szacują na poziomie powyżej 100 000 PLN (1,98%)”. W sieci kontaktów Bez wątpienia w rozwoju tego trendu w Polsce i na świecie pomógł przede wszystkim internet, który nie tylko dał szansę ogłaszania swoich usług, ale i stworzył pole do pracy m.in. grafikom i programistom. Sieć jest skarbnicą ofert i kontaktów, zarówno dla ogłaszających swoje usługi, jak i dla tych, którzy sami szukają wolnego strzelca do wykonania zlecenia. Warto przy tym zaznaczyć, że z usług freelancerów korzystają nie tylko firmy, ale i „koledzy po fachu”, którzy często wzajemnie zlecają sobie pracę.

88

02/2011 01/2012

Jak szukać ofert? Oprócz przeglądania portali e-zleceń warto założyć konto na tzw. „profesjonalnych portalach społecznościowych” czy inaczej sieciach networkingowych, takich jak Goldenline, Linkedin, Profeo, Biznes.net, itp. Ostatnio ciekawą aplikację zaproponował swoim użytkownikom lider rekrutacji online, Monster (monsterpolska.pl). BeKnown to aplikacja pozwalająca tworzyć na portalu Facebook sieć kontaktów zawodowych, wspierającą nasze poszukiwania pracy, przy jednoczesnym oddzieleniu od siebie sfery zawodowej i prywatnej. Wszystko to udowadnia, że w dzisiejszym świecie informacje i kontakty są „cenniejsze niż złoto”. Cienie i blaski Największym zmartwieniem początkującego freelancera jest brak zleceń. Większość zleceniodawców wymaga bowiem prezentacji wcześniejszych projektów jako

też, w celu negocjacji i ewentualnej walki z nierzetelnymi zleceniodawcami, powstało stowarzyszenie Freelancity. org, które zrzesza freelancerów z całej Polski, rozpowszechnia ideę freelancingu oraz broni praw wolnych strzelców. Charakter naszej umowy Właściciele firm lubią współpracę z freelancerami. Dlaczego? Ponieważ nie muszą martwić się o utrzymanie stałego pracownika np. w obliczu braku zleceń, a co za tym idzie ‑ kryzysu finansowego w firmie. Przy zatrudnieniu na zasadzie freelance podejmują zobowiązanie tylko na krótki czas potrzebny do wykonania zlecenia. Czego powinien dopilnować jeszcze niedoświadczony wolny strzelec? „Kodeks Dobrych Praktyk Freelance” (dostęp online: http://www.kodeksfreelance.pl/tresc_ kodeksu.html) wymienia dokładnie co powinno zostać uregulowane w relacjach Zleceniodawca–Freelancer: „a) Przede wszystkim charakter umowy. Do najczęściej stosowanych należą umowa zlecenie i umowa o dzieło; b) Prawa autorskie: każde dzieło musi być odpowiednio uregulowane stosownym zapisem w umowie [...] c) sposób i formy wynagradzania [...] Każda podpisywana umowa bezwzględnie winna zawierać stosowne zapisy regulujące wartość wynagrodzenia za wykonane dzieło oraz sposób i termin zapłaty”. Razem raźniej Freelancer na ogół pracuje zdalnie, dzięki czemu nie musi wychodzić z domu. Dla pracodawcy ważne są jedynie efekty pracy, czyli satysfakcjonująca realizacja zlecenia. Niektóre osoby nie potrafią jednak pracować we własnym domu, czy to ze względu na brak odpowiednich warunków, czy też z powodu słabej samodyscypliny i problemów z zarządzaniem własnym czasem. Właśnie dla takich osób powstają biura coworkingowe. Są to miejsca, w których można spotkać się z innymi freelancerami, porozmawiać lub po prostu popracować. Obecność innych ludzi jest silnym środkiem motywującym. Dzięki biurom coworkingowym freelancerzy wychodzą z domu, a ze względu na to, tym mniej wytrwałym nie grozi spędzenie całego dnia przed komputerem przy oglądaniu seriali...

dowodu doświadczenia i zdolności. Z tego powodu wielu początkujących wolnych strzelców realizuje zlecenia za pomocą portali pośredniczących. Zyskując doświadczenie, większość zyskuje równocześnie stałych zleceniodawców, a z czasem najlepsi zakładają własne firmy. O ile początkujący martwią się brakiem zleceń, to starsi stażem freelancerzy martwią się tymi, za które im nie zapłacono. Częstym problemem jest także ciągłe odsyłanie przez zleceniodawcę projektów do korekty, co powoduje opóźnienia w ich realizacji, a także frustrację realizatora, jeżeli pracodawca wciąż zmienia zdanie i wymaga kolejnych poprawek. Częsta jest także praktyka wielomiesięcznego zwlekania z zapłatą za wykonaną pracę, a ponieważ freelancer pracuje sam, sam musi borykać się ze swoimi problemami. Dlatego

www.suplement.us.edu.pl

Praca na trzy etaty Jeżeli ktoś zostaje freelancerem, bo wyobraża sobie, że będzie spał do południa, popracuje ze dwie godziny, a potem będzie miał wolne, to znaczy, że nie wie na co się pisze. To jest bowiem praca w wymiarze 24/7 (najpierw podczas szukania klientów, następnie przy realizowaniu zleceń). Wbrew temu, co można by myśleć, wolność od etatu nie oznacza wakacji co dwa tygodnie. Jeżeli freelancing traktuje się poważnie, to na wakacje po prostu brakuje czasu. Ponadto jest to forma pracy, w której nie można się spodziewać bezpieczeństwa finansowego, pewności zarobku, comiesięcznych wpłat na konto i świętego spokoju. Jednak bycie własnym szefem i niezależność to argumenty, które naprawdę pociągają i niejedną osobę przekonują silniej niż obietnica bezpieczeństwa, jaką składa etat. Poza tym freelancing to wyzwanie, przygoda i możliwość sprawdzenia własnej kreatywności i odpowiedzialności. Kto podejmie wyzwanie?


Sprawy studenckie/UŚ

Paweł Świerczek, Adam Andrysek .

Na Uniwersytecie Śląskim do tej pory zarejestrowano prawie dwieście kół naukowych, a w dodatku liczba ta wciąż się powiększa. Niektóre koła są widoczne w życiu uczelni, inne natomiast... zostały zawieszone lub zaniedbane. Postanowiliśmy przyjrzeć się tym, które działają najprężniej i są godne uwagi potencjalnych przyszłych członków. W kołach naukowych kumuluje się energia i niesamowita kreatywność studentów, którzy pragną działać, dzielić się swoimi pomysłami i zdobywać nowe doświadczenia (bardziej lub mniej naukowe), a przy tym wszystkim dobrze się bawić i poznawać nowych ludzi. Członkowie kół naukowych naszego uniwersytetu tworzą niepowtarzalne projekty i wydarzenia, za które należą im się gorące pochwały. Ilość naszych kół cieszy, ale jednocześnie uniemożliwia nam opisanie ich wszystkich. Dlatego też musieliśmy dokonać trudnego wyboru... Poniżej prezentujemy nasz subiektywny wybór niektórych spośród wielu aktywnych kół działających na UŚ. Wydział Filologiczny Zacznijmy klasycznie. Koło Młodych Klasyków tworzą studenci Wydziału Filologicznego zainteresowani kulturą starożytnej Grecji i Rzymu. Na ich spotkaniach odbywają się nie tylko dyskusje – członkowie koła podjęli się także skonstruowania makiety antycznego teatru greckiego. Ponadto, młodzi klasycy wydają czasopismo naukowe „Classica Catoviciensia Scripta Minora” oraz broszurkę „Factum”. Koło Oświeconych zrzesza natomiast pasjonatów kultury XVIII wieku. Grupa może się pochwalić szeroką działalnością: obok tradycyjnych spotkań organizuje wykłady zaproszonych gości, przygotowuje inscenizację Panny na wydaniu A.K. Czartoryskiego (premiera w listopadzie 2012 r.), konferencję naukową „Oświecenie (nie tylko) w szkole” (18 maja br.) oraz konkurs BON MOT 2012. Oprócz tego Koło zaangażowane jest w Festiwal INTERPRETACJE i Festiwal Nauki w Chorzowie. Koło Oświeconych to także wyjazdy śladami XVIII-wiecznych zabytków. Studenckie Koło Naukowe Romantyzmu zajmuje się kolejną epoką z osi czasu, jak również jej spuścizną we współczesności. Temu zagadnieniu poświęcona będzie konferencja „Dziedzictwo romantyczne. O (nie)obecności romantyzmu w kulturze współczesnej” (21-22 marca). Na regularnych spotkaniach odbywają się dyskusje i projekcje filmów (w tym semestrze planowany jest m.in. seans Nosferatu wampir Wernera Herzoga). Kolejne aktywne koło Wydziału Filologicznego to Koło Naukowe Polonistów, które w tym roku akademickim skupia się na krytyce literackiej i nowościach książkowych. W maju Koło zorganizuje

Fot. Szymon Nawrat

Festiwal Literacki „Wokół debiutów”, w ramach którego odbędą się spotkania autorskie, warsztaty krytycznoliterackie, sesja naukowa oraz panel dyskusyjny. Członkowie Koła Kultury Języka Polskiego zajmują się natomiast zagadnieniami i popularyzacją poprawnej polszczyzny, współpracują z Poradnią Językową UŚ i prowadzą warsztaty dla maturzystów. Koło organizuje konkurs dla licealistów „Rozwiąż swój język. Polszczyzna bez tajemnic”, jest także współorganizatorem sesji naukowej z okazji

Dnia Języka Ojczystego (21 lutego br.). KKJP planuje również publikację naukową, organizację warsztatów naukowych oraz akcję „wlepkową”, promującą poprawną polszczyznę. Studenci nie zamykają się jednak w granicach kultury naszego kraju. Osoby zafascynowane Skandynawią może zainteresować Koło Naukowe Sympatyków Języka i Kultury Szwecji. Obok cyklicznych spotkań poświęconych kulturze, literaturze i zwyczajom Szwecji, Koło organizuje coroczne obchody święta św. Łucji. Koło Naukowe Arabistów „Al-Qamar” skupia się z kolei na kulturze i historii krajów arabskich. Regularnie organizuje spotkania, panele dyskusyjne i projekcje filmowe, a jego najważniejszym projektem jest coroczny Dzień Kultury Arabskiej (jego czwarta edycja odbędzie się 24 kwietnia). Kolejna aktywna grupa studentów tworzy Koło Naukowe Filmoznawców „Kinotok”. W tym roku akademickim Koło skupia się na kinie amerykańskim.

Ponadto kontynuuje tradycję wyjazdów na festiwale filmowe i publikacji czasopisma studenckiego „Kwadratura Koła”, a także działa poza murami uczelni – organizuje spotkania DKF „Ambasada” w Kinie Kosmos, współpracuje z Festiwalem Filmów Kultowych i Festiwalem Ars Indepentent oraz przygotowuje warsztaty audiodeskrypcji (technologia umożliwiająca „oglądanie” filmów niewidomym). Na koniec Koło Krytyki Psychoanalitycznej – młode koło, które od początku cieszy się ogromną popularnością (już na pierwsze spotkanie przyszło prawie 50 osób). Planowane spotkania i panele dyskusyjne z zaproszonymi gośćmi oscylować będą wokół polityczności psychoanalizy, a punktem kulminacyjnym będzie konferencja „Polityczność psychoanalizy. Freud – Lacan – Žižek” (9-11 maja). Wydział Nauk Społecznych Jednym z najaktywniejszych kół na tym wydziale jest Koło Naukowe Socjologów. Do najważniejszych inicjatyw socjologów zrzeszonych w Kole należą organizowane corocznie (od 7 lat) Dni Socjologii (w ubiegłym roku wydarzenie uzyskało status międzynarodowej konferencji). Koło organizuje sympozja naukowe w Szczyrku oraz realizuje projekty naukowo-badawcze w ośrodku UŚ w Bornem Sulinowie, ale także inicjatywy zlecane np. przez Instytut Socjologii UŚ. Niebawem Koło wyda drugi numer Zeszytów Naukowych oraz będzie współorganizowało konferencję „Made In China”. Z kolei Koło Naukowe Socjologii Reklamy i Komunikacji Społecznej zajmuje się szeroką tematyką reklamy i public relations. Jego członkowie aktywnie współpracowali m.in. z biurem ESK podczas realizacji projektu SuperOgród oraz z Biurem Promocji UŚ, organizując badania na temat preferencji licealistów w wyborze kierunku studiów, a także z innymi kołami, np. przy konkursie „Rozwiąż swój język” czy w ramach akcji „Studenci dzieciom”. Obecnie Koło jest zaangażowane w pomoc przy projekcie „Drogowskazy Kariery”. Studenckie Koło Naukowe Historyków to jedno z najstarszych i największych kół naukowych na UŚ. Działalność Koła skupia się aż w dziesięciu sekcjach. W najbliższym czasie, poza regularnymi spotkaniami, planowana jest organizacja dwóch wyjazdów naukowych (do Petersburga i Moskwy), dorocznego wyjazdu do Rud Raciborskich (gdzie prowadzone będą warsztaty historyczne dla dzieci),

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

9


XX Ogólnopolskiego Zjazdu Historyków Studentów (w ramach którego przewidziano rekonstrukcję GRH Festung Breslau oraz LARP przenoszący nas do Katowic okresu międzywojnia), konferencji naukowej „Sukcesy i Porażki. Historia Śląska” oraz wydanie internetowego biuletynu.

Naukowym Antropologii Literatury. Koło organizuje także Święto Liczby Pi. Koło Naukowe Chemików UŚ organizuje z kolei pokazy chemiczne, a jego członkowie zajmują się pracą laboratoryjną i teoretyczną, a także chętnie uczestniczą w konferencjach naukowych. Koło umożliwia zainteresowanym zapoznanie się z pracą chemika, m.in. poprzez zajęcia laboratoryjne. Członkowie Koła w najbliższym czasie planują udział w marcowym Święcie Liczby Pi oraz w corocznym Jarmarku Wiedzy w ramach Festiwalu Nauki.

Powstałe zaledwie dwa lata temu Studenckie Koło Naukowe Historyków Sztuki również może poszczycić się wyjątkowo aktywną działalnością. Celem jego członków jest propagowanie wiedzy o kulturze i sztuce Katowic i ich okolic, m.in. poprzez aktywne uczestnictwo w akcjach związanych z ratowaniem zabytkowych budynków. Koło organizuje spacery po różnych miastach regionu zatytułowane „Szlakiem ... zgliszczy”, a także angażuje się w organizację uczelnianych i ogólnopolskich konferencji naukowych (najbliższa dotyczyć będzie zamków i pałaców Śląska). Koło planuje umożliwić osobom zainteresowanym sztuką oraz dziedzictwem kulturowym Górnego Śląska publikację w czasopiśmie „Majster Sztuk”, którego pierwszy numer zostanie niebawem opublikowany.

Wydział Informatyki i Nauki o Materiałach Na tym wydziale aktywni studenci tworzą m.in. Koło Naukowe Informatyków, gdzie zainteresowani mają możliwość poszerzenia swych umiejętności w dziedzinach związanych z szeroko pojętymi kwestiami informatycznymi, jak programowanie czy nowinki technologiczne. Członkowie Koła aktywnie angażują się w projekty krajowe i międzynarodowe – uczestniczyli m.in. w konferencji BlackBerry DevCon (poświęconej tworzeniu aplikacji na platformę mobilną BlackBerry) oraz zorganizowali konferencję IT Academic Day. Koło ma w planach: wzięcie udziału w Nocy Technologii Microsoft i konkursie Imagine Cup oraz organizację LGBS Day i wsparcie GameDay EXPO w Sosnowcu.

Inna aktywna grupa studencka tworzy Koło Naukowe Politologów, które zajmuje się szeroko pojętą tematyką polityczno-politologiczną – organizuje spotkania, wykłady, konferencje i wyjazdy naukowe; przygotowuje także spotkania z autorami książek politologicznych oraz akcje charytatywne. Koło Naukowe Polityków Społecznych także poświęca się działalności charytatywnej, a ponadto tematyce polityki społecznej. Ostatnio Koło zorganizowało m.in. projekt badawczy dotyczący wolontariatu (na przykładzie studentów WNS), zakończony sympozjum naukowym. W najbliższym projekcie badawczym członkowie Koła skupią się na problemach osób starszych oraz na stopniu świadomości tych problemów wśród studentów. Całość zostanie zwieńczona przygotowanymi przez Koło panelami na konferencji „Kongres Seniorów”. Członkowie Koła Naukowego Stosunków Międzynarodowych stawiają sobie natomiast za cel wywołanie debaty na temat stosunków międzynarodowych. Skupiają się nie tylko na spotkaniach, sympozjach naukowych i publikacjach (m.in. „Pisma Humanistyczne”, „Szkice o Państwie i Polityce”), ale też na współpracy z młodymi ludźmi z zagranicy. Niebawem Koło organizować będzie Ogólnopolski Konkurs Negocjacyjny dla szkół ponadgimnazjalnych oraz konferencję naukową „Made In China – rozmowy o Państwie Środka” (28-29 marca). Przy WNS działa także Koło Naukowe „Spinacz”, którego członkowie zajmują się tworzeniem Magazynu Studenckiego „Spinacz”: przygotowaniem i redakcją artykułów, poszukiwaniem patronów medialnych itp. oraz prowadzeniem strony internetowej www.eSpinacz.pl.

Wydział Biologii i Ochrony Środowiska Swoją aktywność na wydziale z powodzeniem pokazuje Koło Naukowe Biotechnologów „GENEration”, które zrzesza studentów zainteresowanych zagadnieniami biologii molekularnej oraz biotechnologii. Studenci czynnie uczestniczą w organizowanej przez UŚ akcji „Studenci uczniom”, prowadząc warsztaty popularyzujące kierunki przyrodnicze w gimnazjach i liceach. Najbliższa działalność Koła skupi się na dwóch projektach badawczych: „Analiza mutantów Arabidopsis thaliana związanych z inicjacją rozwoju włośników” oraz „Analiza bioróżnorodności mikrobiologicznej Zbiornika Goczałkowickiego”. Z kolei członkowie Koła Naukowego Paleozoologów „Perisphinctes” spędzają swój wolny czas w terenie, poszukując podczas wykopalisk śladów życia. Następnie studenci zajmują się preparowaniem i naukowym opracowaniem zgromadzonych materiałów, które w późniejszym czasie wzbogacają zbiory Katedry Zoologii. Obecnie Koło planuje organizację naukowego obozu paleontologicznego w Mielniku nad Bugiem, podczas którego prowadzone będą poszukiwania głowonogów, małży, jeżowców, otwornic oraz kręgowców sprzed 65 mln lat. Koło weźmie także udział w sopockiej IV Konferencji Naukowej „Młodzi w Paleontologii” oraz w III Ogólnopolskiej Sesji Kół Naukowych „Wyzwania XXI wieku” w Tarnobrzegu. Fot. Aga Janik

Wydział Pedagogiki i Psychologii Przy PIPSie działa prężnie Studenckie Koło Psychologii Organizacji. Koło realizuje projekt spotkań z praktykami psychologii organizowanych pod hasłem „Dobre praktyki podstawą Twojego sukcesu!”. W najbliższym czasie, w dniach 21-22 marca, Koło organizuje konferencję „Czy biznes potrzebuje psychologii?”. Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii Na tym wydziale aktywnie działa m.in. Koło Naukowe Matematyków. Obszar zainteresowań Koła stanowi matematyka teoretyczna i popularyzacja obszarów matematyki wykraczających poza program szkolny (matematyka wyższa i olimpijska), poprzez organizowanie różnego typu spotkań dla uczniów. Najbliższe plany Koła obejmują cotygodniowe spotkania, otwarte, bezpłatne, cykliczne warsztaty z programowania obiektowego, cykliczne wykłady popularyzujące matematykę oraz sympozjum z Kołem

1010

02/2011 01/2012

www.suplement.us.edu.pl

Fot. Aga Janik

Wydział Nauk o Ziemi Jednym z najaktywniejszych kół na tym wydziale jest Studenckie Koło Naukowe Hydrogeologów „AQUA”, którego członkowie zajmują się m.in. ochroną środowiska wodnego oraz działalnością dotyczącą zagadnień hydrogeologicznych. Najważniejszym z nadchodzących projektów Koła są Trzecie Międzynarodowe Warsztaty Terenowe dla Młodych Hydrogeologów w Ustroniu, planowane na czerwiec br. Ich działalność skupi się także na zagadnieniach związanych z wodami termalnymi w Tatrach oraz na technologii pracy Browarów Tyskich, z uwzględnieniem środowiskowych kwestii ich działalności. Studenckie Koło Naukowe Geofizyków także ma się czym pochwalić. Jego członkowie zajmują się m.in. zagadnieniami geofizyki kopalnianej oraz metodami obrazowania opornościowego i profilowania elektromagnetycznego. Niebawem Koło planuje zaangażować się w Studenckie Warsztaty Geofizyczne „Geosfera 2012” oraz – w czasie wakacji – zająć się badaniami terenowymi w celu rozpoznania struktury geologicznej pradoliny rzeki Piławy w rejonie Bornego Sulinowa. Studenckie Koło Naukowe Paleontologów „Paradoxides” organizuje z kolei wyjazdy terenowe w celu poszukiwania skamieniałości. W tym roku, w związku z jubileuszem 10-lecia powstania Koła, studenci organizują także wykłady poświęcone paleontologii, prowadzone przez zaproszonych gości.


Miasto

Miłosz Markiewicz

Historia murali sięga pierwszych malowideł naściennych stworzonych przez człowieka. Potem, przez kolejne wieki, mieliśmy do czynienia z freskami powstającymi nie tylko wewnątrz budynków, ale też na ich elewacjach. Krótko mówiąc, podobne malowidła towarzyszą człowiekowi już od czasów prehistorycznych. Nie powinien więc dziwić fakt, że we współczesnych miastach zadomowiły się już na dobre… Zeszłoroczny Street Art Festival, o którym pisaliśmy w jednym z poprzednich numerów, otworzył mieszkańcom Katowic oczy na uroki sztuki ulicy. Powstające w czasie jego trwania murale i graffiti do tej pory chlubnie szczycą katowickie mury. Instalacje miejskie Dana Witz’a cieszyły się natomiast tak dużym powodzeniem, iż zniknęły z ulic w przeciągu miesiąca od zakończenia festiwalu… Teraz zapewne wiszą na ścianach w mieszkaniach amatorów sztuki ulicy, podobnie jak w Anglii kradzione dla kolekcjonerów dzieła Banksy’ego. Może wiszą nawet w mieszkaniach osób czytających ten tekst? Już 20 kwietnia rusza druga edycja wydarzenia, czyli Katowice Street Art Festival 2012. Tym razem rozrasta się również samo rozumienie pojęcia sztuki ulicy. I tak, jedną z zaproszonych gwiazd jest Olek (Agata Oleksiak) ‑ artystka znana na całym świecie ze swoich szydełkowych wariacji street-artowych (warto wspomnieć tu chociażby o tym, iż ubrała w różowy sweter słynnego Szarżującego Byka, będącego symbolem Wall Street), wpisujących się w nurt tzw. „knit graffiti” (czyli „sztuki robionej na drutach”). Mieszkańcy Katowic mogli poznać ją już w lutym podczas przeprowadzanych w BWA warsztatów szydełkowania, których efektem miała się stać instalacja miejska. Uważni obserwatorzy z pewnością już dostrzegli w pobliżu katowickiego Rynku opatulone kolorową włóczką sanki…

ARYZ - kogut

Zanim jednak rozpocznie się kolejna edycja Street Art Festival, warto by przypomnieć sobie, jak życie sztuki ulicy wyglądało w naszym mieście przez cały rok od zakończenia tej poprzedniej. Czy od tamtej pory w Katowicach nadal czuć ducha street-artu? A może mieszkańcy przechodzą dziś już obojętnie obok nowych prac artystów ulicznych, gdyż tak bardzo im one spowszedniały? Przyjrzyjmy się temu zatem… Wszyscy przechodziliśmy zapewne nie raz przez nasz uniwersytecki campus. Wystarczy choć trochę zagłębić się pomiędzy jego budynki (np. w drodze do Biblioteki Głównej), by odnaleźć jedną z ciekawszych instalacji, jakie powstały w minionym roku. Jej autor, Jean-Michel Alberola, to prawie 60-letni francuski artysta, który uważany jest za jednego z najważniejszych innowatorów francuskiego malarstwa lat 80. XX wieku. Jego prace, wystawiane na całym świecie, będące najczęściej ironicznym komentarzem do aktualnego statusu sztuki, cieszą się powodzeniem nieprzerwanie od tamtego czasu (krótko mówiąc, ta sława trwa już 30 lat!). Kilkukrotnie gościł on w Katowicach we wcześniejszych latach. Tym razem został zaproszony do stworzenia instalacji street-artowej w obrębie naszego campusu akademickiego. Jego pracę Wróć do rozmowy możemy oglądać na jednej ze ścian budynku Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego (ul. Bankowa 12a. Prosty, choć niejednoznaczny przekaz, stworzony przez artystę w tym dziele, nie przestaje intrygować przechodniów. Artystką, która niewątpliwie zrobiła największą karierę po zakończeniu Festiwalu, jest Mona Tusz. Ta absolwentka katowickiego ASP w zawrotnym tempie zaczęła pokrywać swoimi pracami coraz to większą powierzchnię ulic naszego miasta. Przechadzając się po Katowicach, bardzo łatwo jest natrafić na jej nowe prace. Jednym z ostatnich przedsięwzięć artystki jest mural Szeptuchy stworzony na ścianach podziemnego parkingu Silesia City Center. Ta monochromatyczna praca (pierwsza taka w dorobku artystki), namalowana na powierzchni 150 m2 przedstawia dziewięć scen ze świata snów, zamieszkanego przez magiczne i tajemnicze istoty. Już sam pomysł przybliżenia sztuki ludziom przebywającym w galerii handlowej zasługuje na pochwałę. Podczas odsłonięcia pracy, połączonego z autorskim performance’m przygotowanym przez artystkę, widoczne już było duże zainteresowanie tym dziełem. Mona Tusz brała udział w jeszcze jednym wartym wspomnienia projekcie. 16 września 2011 roku, otwarto w Katowicach pierwszą uliczną galerię sztuki ulicznej (dokładnie tak). I choć brzmi to nieco dziwnie, to jedno z najciekawszych działań artystycznych na terenie Katowic. Ajnfart Story – bo tak ją nazwano – to galeria mieszcząca się w bramie (ajnfart, to po śląsku brama) przy ulicy Andrzeja 12. Otwarta jest całą dobę, tak więc każdy, i to o każdej porze (w nocy uruchamiane jest specjalne oświetlenie), może wejść, by obejrzeć prace naszych artystów. Udział w projekcie wzięli: Mona Tusz, Magda Drobczyk, Miszmasz i Raspazjan.

www.suplement.us.edu.pl

Mona Tusz - ‚z matki’ w ajnfart story

Raspazjan - fragment muralu z ajnfart story

01/2012

11


galeria Ajnfart Story

Olek - poznańska realizacja artystki

Połączenie wyjątkowych stylów tej czwórki artystów czyni galerię Ajnfart Story miejscem absolutnie niezwykłym. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z futurystycznymi wizjami, jakie zaprezentował nam Raspazjan, a z drugiej ‑ murale będące echem dziecięcych wspomnień, stworzone przez Miszmasz. Na dokładkę mamy Magdę Drobczyk i jej opowieści o codzienności, a także Monę Tusz z jej onirycznym światem ducha. Co ciekawe, same murale zostały zabezpieczone specjalnym preparatem, który chroni je przed zamalowaniem.

Jean-Michel Alberola - wróć do rozmowy

Wydarzenie

Kontynuując temat, można by przywołać jeszcze wiele przykładów prac, jak chociażby niezwykły mural Linoskoczek na ul. Tylnej Mariackiej, powstały w ramach zeszłorocznego Off Festiwalu. Warto jednak poświęcić chwilę uwagi także świadectwu echa pierwszej edycji katowickiego Street Art Festival. We Francji przyznano słynne międzynarodowe Graffiti Art Magazine Awards za prace powstałe w 2011 roku. To prestiżowe wyróżnienie przyznawane jest co roku w wielu kategoriach, takich jak np. najlepsza książka o graffiti, najlepsza wystawa zbiorowa/indywidualna,

Działająca od trzech lat we współpracy z Urzędami Miasta naszego regionu Silesia Events kreuje na nowo wizerunek Śląska poprzez projekty mające na celu aktywizację tutejszej społeczności. Do tej pory agencja zorganizowała gry miejskie na terenie Pszczyny, Tarnowskich Gór, Cieszyna, Zabrza, Katowic, Bytomia, Gliwic i Chorzowa, a wszystkie one spotykały się z dużym zainteresowaniem odbiorców. Rekord padł trzy lata temu w Pszczynie podczas pierwszej edycji Nocnej Gry Książęcej, gdzie osób chętnych do wzięcia udziału w zabawie i odnalezienia skrzyni ze skarbem Starego Księcia było aż 700! Niestety, ustalony limit pozwolił dopuścić do udziału tylko 200 osób, co i tak stanowiło absolutny rekord w grach miejskich w Polsce. Trzeba przyznać, że podobne wydarzenia są stosunkowo nową propozycją rozrywki w naszym kraju, jednakże tym samym coraz

02/2011 01/2012

najlepszy artysta itd. W tym roku nagrodę w kategorii „Najlepszy mural” uzyskał słynny już katowicki kogut, stworzony przez hiszpańskiego artystę Aryza. Stanął on dzięki temu na podium obok takich sław, jak Banksy! Katowicka sztuka ulicy została więc doceniona na międzynarodowym forum. Za każdym razem, kiedy przejdziemy obok kolorowego dzieła w pobliżu ulicy Mariackiej, możemy być więc dumni z tego, że znajduje się ono właśnie u nas. Jak więc widać, street-art w naszym głównym uniwersyteckim mieście ma się dobrze, jak nigdy dotąd. Festiwal zorganizowany w ramach starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury sprawił, że katowickie mury oraz ściany odżyły i wypełniły się kolorami. Na szczęście, nie skończyło się na jednorazowym wydarzeniu, a murale mnożą się u nas bez przerwy. Sama kultura sztuki ulicy nabrała tak dużego rozpędu, że ciężko ją teraz będzie zatrzymać. Dlatego też z niecierpliwością oczekujemy na kolejną edycję Festiwalu, która rusza już w kwietniu i wpisuje się w starania miasta o tytuł Europejskiej Stolicy Młodzieży 2015.

Angelika Dobrzyńska Czym właściwie są gry miejskie? To połączenie wielu znanych i lubianych form rozrywki, takich jak harcerskie podchody, flash mob, uliczny happening oraz gry RPG, przy jednoczesnym wykorzystaniu przestrzeni miejskiej. Czemu służy organizacja podobnych wydarzeń? To nie tylko czysta rozrywka, nawiązująca do radosnych zabaw z dziecięcych lat, ale także okazja do oderwania się od komputera i wyjścia z domu, poznania nowych ludzi, a przede wszystkim spojrzenia na dobrze znane sobie miasto z zupełnie innej perspektywy. Ideą gier miejskich jest bowiem ukazanie walorów historycznych, turystycznych oraz kulturalnych danej miejscowości.

Katowicka agencja Silesia Events, organizująca gry miejskie na terenie największych miast województwa śląskiego, zaprasza do wzięcia udziału w najbliższym planowanym wydarzeniu – grze w klimacie science-fiction, której akcja zostanie rozegrana w maju na ulicach Zabrza.

1212

Mona Tusz - ‚szeptuchy’ z parkingu SCC

bardziej popularną. 29 października 2011 r. odbyła się ostatnia do tej pory edycja gry, pod hasłem „Wygraj Katowice”, będąca częścią działań promujących utworzony i oznakowany Szlak Moderny łączący 16 najciekawszych budynków międzywojennej architektury. Trzydzieści siedem drużyn, które ruszyły do gry, zamieniły się na 3 godziny w przedstawicieli zagranicznych towarzystw inwestycyjnych z Anglii, Włoch i Niemiec. Na trasie czekały zadania powiązane z międzywojenną polityką Katowic, ówczesnym życiem towarzyskim i społecznym oraz oczywiście architekturą modernistyczną.

www.suplement.us.edu.pl

Nastawienie na lokalność, możliwość odwiedzenia atrakcyjnych, nieznanych nam dotąd miejsc oraz fabuła rodem z filmów science-fiction ‑ to tylko niektóre z argumentów, które powinny przekonać do wzięcia udziału w zbliżającej się majowej edycji gry miejskiej w Zabrzu. Zapowiada się wspaniała zabawa – fabuła będzie naprawdę kosmiczna, a do miasta zawita mnóstwo postaci, których spotkanie będzie punktem na drodze do wygrania niepowtarzalnej nagrody. Jakiej? Zwycięska drużyna odbędzie lot balonem! Uczestnicy będą mogli sprawdzić swoje możliwości, wiedzę, zręczność oraz znajomość rzeczywistości zabrzańskiej, jednak o wygranej zdecyduje z pewnością umiejętność współpracy w drużynie. Co najważniejsze w idei gier miejskich, do wzięcia udziału w zabawie zapraszani są absolutnie wszyscy mieszkańcy zarówno z Zabrza jak i z całego Śląska i kraju, i to nie tylko ludzie młodzi, ale i np. rodziny z dziećmi. Udział w grze jest oczywiście bezpłatny. Więcej informacji już wkrótce na naszym profilu FB oraz na stronie: www.silesiaevents.pl


Miasto

Agata Stronciwilk

Pałac Sobańskich

Poznawać miasto można na wiele sposobów. W jego obrębie odnajdujemy różne przestrzenie. Część z nich jest nam dostępna na co dzień, są one eksponowane i otwarte. Istnieją jednak także takie przestrzenie i miejsca, które są ukryte, zapomniane, zabite deskami. Dotarcie do nich okazuje się wyzwaniem, czasem wymaga nawet złamania prawa. O tym, że warto podjąć ryzyko są przekonani ci, którzy eksplorują miasto. Urban exploration to działanie, na które składa się wiele czynności. Polega na wyszukiwaniu opuszczonych miejsc, zwiedzaniu ich i fotografowaniu. Przeważnie są to opuszczone fabryki, szpitale (w szczególności psychiatryczne), kamienice, ale także kościoły, zamki, pałace. Dotarcie do wybranych obiektów często wiąże się z wieloma komplikacjami. Nie są to budowle przyjazne, często są ukryte i trudno dostępne. Nawet jeśli uda się je odnaleźć, pojawia się problem z wkroczeniem na ich teren. W większości są to ruiny, dlatego przebywanie w takim miejscu może być niebezpieczne, a często nawet jest zakazane. Jednak istnieją osoby, które decydują się podjąć ryzyko, czego efektem są niezwykłe przeżycia i zapierające dech w piersiach zdjęcia. O fotografiach Fotografie, które możemy oglądać na stronach internetowych poświęconych tej tematyce przenoszą nas do innego świata. Mroczne, ponure, opuszczone przestrzenie wyglądają niczym scenerie z filmów grozy. Fotografie te charakteryzują się specyficznym klimatem. Odrapane ściany, przeciekające dachy, wybite szyby – tak wygląda większość opuszczonych obiektów. Często wizyta w danym obiekcie wiąże się także z poznawaniem jego historii, przeszłości… Oglądając te niesamowite zdjęcia zaczynamy się zastanawiać, jak

wyglądały te miejsca w czasach, gdy jeszcze tętniły życiem. Na niektórych widzimy stare gazety, zabawki, meble, rzeczy osobiste, a potem zastanawiamy się, dlaczego te miejsca zostały opuszczone, co stało się z ludźmi, którzy niegdyś je zamieszkiwali lub w nich pracowali. Nasza wyobraźnia otwiera się na indywidualne historie i scenariusze życia, których ślady odnajdujemy w tych ponurych przestrzeniach. Eksploracje dalsze... Przykładem jednego z najciekawszych obiektów, które stają się celem eksploracji jest ukraiński Czarnobyl. Po słynnej katastrofie utworzono wokół miasta kilkanaście zamkniętych stref, które obejmowały łącznie obszar prawie 5 tys. km 2. Do dziś strefa wokół Czarnobyla pozostaje zamknięta, obowiązuje też zakaz przebywania na jej terenie. Pomimo tego ukraińskie miasto pozostaje punktem wycieczek z całego świata. Strefa jest zamknięta, wpuszczane na jej teren są tylko zorganizowane grupy. W trakcie zwiedzania nie wolno schodzić z asfaltowej drogi, ani niczego zabierać ze sobą. Zdania na temat dawki promieniowania, na jaką jest się narażonym podczas wycieczki, są sporne. Według niektórych skażenia mogące wywołać szkody w ludzkim organizmie występują w promieniu około kilometra wokół reaktora. Inni są przekonani, że skażenie sięga znacznie dalej... Pomimo niepewności, chętnych do odwiedzania nie brakuje.

Kolejną „atrakcją” jest legendarne, opuszczone miasto, określane mianem „Miasto widmo” – Prypeć, znajdujące się w pobliżu czarnobylskiej elektrowni. Dzień po wybuchu podjęto decyzję ewakuacji całej populacji. Prawie 50-tysięczna ludność z dnia na dzień musiała opuścić mieszkania, zostawiając cały swój dobytek. Do dziś miasto pozostaje opuszczone. Pomimo znaków ostrzegających o możliwości ekspozycji na promieniowanie radioaktywne, niesamowity widok wymarłej metropolii przyciąga wielu turystów. W Prypeci możemy zobaczyć opuszczone kino, sklepy, a nawet wesołe miasteczko. W mieszkaniach wszystkie przedmioty leżą tak, jak zostawili je właściciele, gdyż w czasie ewakuacji ludziom pozostawiono czas jedynie na zabranie dokumentów. Bez wątpienia widok opuszczonego „miasta widma” jest niezapomnianym przeżyciem. .... i te bliższe Jednak wyjazdy w stylu urban exploration przeważnie nie są aż tak ekstremalne, ani niebezpieczne. Na forach poświęconych temu tematowi można odnaleźć wiele propozycji wycieczek. Opcji jest mnóstwo: zarówno polskich, jak i zagranicznych. Okazuje się, iż opuszczonych, niszczejących obiektów jest w naszym otoczeniu więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. Niestety, porzucone przez właścicieli, niszczone przez wandali, popadają w ruinę. W Polsce także można zwiedzić zupełnie opuszczone miasto – jest to Kłomino (rosyjski Gródek), poradziecka osada w województwie zachodniopomorskim. Do ciekawych miejsc w naszej okolicy można natomiast zaliczyć nieczynną cementownię w Jaworznie-Szczakowej.

Elektrownia jądrowa Żarnowiec

Browar w Niemczy

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

13


XIX-wieczny obiekt jest częstym miejscem eskapad fotograficznych, niestety jest systematycznie wyburzany. Kolejnym ciekawym przykładem jest znajdujący się na terenie województwa śląskiego opuszczony kurort wypoczynkowy w Kozubniku. Wybudowany w latach 70., jest nieczynny od 1996 roku. Pomimo znacznego stopnia dewastacji wciąż jest chętnie odwiedzany przez amatorów niecodziennych wrażeń. Do jednych z ciekawszych obiektów zalicza się także opuszczony posowiecki szpital w Legnicy, a właściwie ogromny kompleks szpitalny z kinem, kościołem, basenem i prosektorium. Jest to jednak strzeżony teren prywatny, co w znacznym stopniu ogranicza możliwość zwiedzania szpitala. Oczywiście to tylko kilka wybranych obiektów, na forach odnajdziemy setki przykładów opuszczonych budynków wraz z oceną ich atrakcyjności. Ryzyko i wyzwanie Urban exploration to docieranie do miejsc niechcianych, porzuconych. Wiąże się z zupełnie innym typem doświadczania miasta i jego przestrzeni, niż znany nam z codzienności. To odrzucenie tego, co eksponowane w oficjalnych folderach, na rzecz tego, co brzydkie, zniszczone, odpychające. Można uznać, że jest to rodzaj specyficznej, alternatywnej turystyki. Nie jest przyjemnym zwiedzaniem zabytków z przewodnikiem, tylko niebezpieczną wyprawą, która wymaga szczegółowego planowania i specjalnych środków bezpieczeństwa. Konieczne jest wcześniejsze wyszukanie informacji, czy dany obiekt jest strzeżony czy nie, czy nie grozi zawaleniem i czy nie ma w nim substancji niebezpiecznych dla życia i zdrowia. Dlatego też urban exploration nie jest zabawą, i z pewnością nie jest dla wszystkich. Jest przeznaczony dla osób, które mają mocne nerwy i nie boją się ponieść ryzyka dla niezwykłego zdjęcia i niezapomnianych wrażeń. O przeżyciach związanych z urban exploration rozmawiam z Grzegorzem – autorem znanej strony opuszczone.net: A.S: Skąd wzięła się u Ciebie ta pasja? Grzegorz: Zamiłowaniem do takich miejsc zaraziłem się chyba od ojca, który także uwielbiał „zwiedzać” różne bunkry, forty czy zapomniane cmentarze. A.S: W jaki sposób odnajdujesz zniszczone obiekty? G: Zazwyczaj jest to internet, jednak często też uda mi się coś ciekawego wypatrzeć na mieście. A.S: Z którego znaleziska jesteś najbardziej dumny, które najbardziej Ci się spodobało? G: Każde miejsce jest ciekawe i wyjątkowe na swój niepowtarzalny sposób, ale najbardziej lubiłem zburzone już Zakłady Róży Luksemburg i Fabrykę Traktorów w Ursusie, która jest w ciągłej rozbiórce. Nie mogę też nie wspomnieć o Papierni w Kaletach i Zakładach Chemicznych w Jeleniej Górze. A.S: Czy masz jakieś niezapomniane przeżycie, przygodę związane z urban exploration? G: Tak samo jak przy poprzednim pytaniu, każde odwiedzone miejsce to inna, niezapomniana historia. Zawsze wspaniałym przeżyciem jest po prostu odkrywanie kolejnych pomieszczeń zwiedzanego budynku. Najbardziej w pamięci zostają chwile np. na dachu pełnym dziur na wysokości kilku czy nawet kilkunastu pięter, lub bicia rekordów w biegach gdy okaże się, że ochrona ma pieska. A.S: Urban exploration bywa niebezpieczne. Czy masz jakieś rady dla osób które chciałyby się tym zajmować? W jaki sposób dbać o bezpieczeństwo? G: Ważne są buty z grubą podeszwą i wygodne ubranie, ale najważniejsze jest myślenie i odpowiednie zachowanie. Zawsze trzeba wszystko przemyśleć, zanim się gdzieś wejdzie, a jak już się jest w środku, należy być bardzo uważnym, gdyż chwila nieuwagi może dużo kosztować. Źródło zdjęć: www.opuszczone.net

1414

02/2011 01/2012

Zakłady Mechaniczne Ursus, Warszawa

Fabryka amunicji, Ludwikowice

Kościół Ewangelicki

Niedomickie Zakłady Celulozy

Zamek w Łapalicach

www.suplement.us.edu.pl


Zjawisko

Tymoteusz Wallus

W dzisiejszych czasach, kiedy rynek pracy przesycony jest absolwentami wyższych uczelni, nie wystarczy już znajomość kilku języków, tytuł magistra, czy lata doświadczenia. Co na to poradzić? Trzeba być oryginalnym! Bo co komu po skończonych popularnych kierunkach studiów takich, jak politologia czy socjologia, skoro ich studentów są tłumy. Kluczem do sukcesu może okazać się tutaj egzotyczny kierunek lub nietypowy fakultet. Dlatego też uczelnie na całym świecie prześcigają się w otwieraniu coraz to dziwniejszych… Dla sportowców niecodziennych Chcesz wiedzieć z jaką prędkością bila uderzona z siłą 3N pod kątem 60 stopni wpadnie do łuzy? Nasi sąsiedzi z Czech na pewno Ci to wyjaśnią, gdyż w Ołomuńcu otwarto kierunek fizyka bilardu. W Brimingham natomiast można studiować Golf Management, gdzie nauczymy się, jak zrobić dobrą piłeczkę, wytrzymały kij, a w dodatku jak to później wypromować na świecie. Z kolei niedoszłych macho zapraszamy do Madrytu, gdzie mogą odbyć kurs Macho jako formy latynoamerykańskiej męskości. Wielbiciele bardziej amerykańskich sportów powinni udać się natomiast do Douglas College na kurs rodeo, żeby chwycić byka za rogi! Jeśli bardzo potrzebujesz dyplomu, a nie lubisz sportów ekstremalnych, w Danville jest kierunek dla Ciebie – Art of walking, czyli sztuka chodzenia. Plymouth University szkoli natomiast adeptów surfowania oraz zarządzania tym sportem. Dla wielbicieli telewizji Kto z nas nie lubi czasem spojrzeć w szklane pudło... ale żeby tak od razu się czegoś nauczyć? W Berkley fani amerykańskiego programu telewizyjnego Sędzia Judy mogą dowiedzieć się, jakiej argumentacji trzeba byłoby użyć spierając sie z tytułową sędziną. Czy w programach TV jest coś z filozofii? Otóż jak najbardziej tak! Dlatego właśnie stworzono takie kierunki jak filozofia Homera Simpsona czy proponowana przez Georgetown University – filozofia StarTreka, gdzie analizując poszczególne odcinki serii odpowiadamy na pytania „czym jest czas?” lub „czy komputery to istoty myślące?”. Telenowele: Rodzina i role społeczne, to oferta Wisconsin University podobno w dużej mierze opierająca się na perypetiach bohaterów Mody na Sukces. Z myślą o fanach J.K.Rowling w Maryland stworzono natomiast kierunek Science and Psychology of Harry Potter, na którym rozważa się prawdopodobieństwo istnienia w rzeczywistości zjawisk tłumaczonych powszechnie jako magiczne. Spiczasta czapka to oczywiście element obowiązkowy. Dla maniaków komputerowych Będziesz grał? ...w grę? Najlepiej zrób to na Berkley University! Uczelnia oferuje studia na temat strategii i taktyki na podstawie kultowej gry Starcraft. W Birmingham otwarto z kolei kierunek dla miłośników różnych portali społecznościowych (głównie Facebooka), gdzie nauczyć się można tworzenia blogów i wykorzystania sieci społecznościowych. Taka wiedza jednak kosztuje, i to niemało ‑ 5,5tyś $. Miłośnicy

wielogodzinnego przeglądania filmików na YouTube również znajdą coś dla siebie, gdyż jedna z amerykańskich uczelni proponuje badanie wpływu treści filmów zamieszczanych w internecie na współczesną kulturę. Dla osób praktycznych Jeśli nie lubisz myśleć o niebieskich migdałach tylko wolisz wchłaniać wiedzę praktyczną, to bezzwłocznie udaj się do Mediolanu, studiować naukę o produkcji i transformacji mleka albo na Bari studiować naukę o hodowli, higienie i dobrym samopoczuciu psów i kotów. Michigan State University oferuje inny praktyczny kierunek – technologię pakowania. Kierunek w dużej mierze kładzie nacisk na nauki ścisłe, a absolwenci tej uczelni znajdują zatrudnienie w największych korporacjach zajmujących się pakowaniem! A dla smakoszy złocistego trunku na Heriot-Watt University w Edynburgu otwarto kierunek brewing a distilling, na którym nauczyć się można sztuki warzenia piwa i korzystnego sprzedawania go. Osoby uzdolnione manualnie świetnie poradzą sobie na California University w San Diego, uczelnia proponuje bowiem studia z podwodnego tkania koszyków! Osoby ciekawskie i ludzie z manią prześladowczą z pewnością świetnie poradzą sobie z kolei na londyńskim City University studiując inwigilację. Na szczególną uwagę zasługuje uczelnia otwarta przez szwedzką artystkę Ylvę Marię Thompson w Wiedniu. Ekscentryczna kobieta chcąc, aby jej studenci stali się łóżkowymi demonami, założyła Austriacką Międzynarodową Szkołę Seksu. Absolwenci tej szkoły wyjdą bogatsi o wiedzę z anatomii ludzkiego ciała, technik pieszczot i wszystkich pozycji Kamasutry. Chętnych odstraszać może tylko cena – 1400 euro za semestr. Ale przecież taka wiedza musi kosztować... Dla miłośników zjawisk paranormalnych Zostać doktorem ufologii? Czemu nie?! Martin Plowman kilka lat temu zdobył taki tytuł na Melbourne University, po ponad 7-letnim badaniu osób, które przeżyły s p o t k a n i e z pozaziemską cywilizacją. Choć sam do takich kontaktów się nie przyznaje, chętnie opowiada swoim studentom o doświadczeniach innych. Na Coventry University można natomiast studiować

parapsychologię. Te dwuletnie studia prowadzone przez Tony’ego Lawrence’a pozwolą studentom zrozumieć techniki telepatii... rozmawiać ze zmarłymi... a także wykrywać źródła zjawisk nadprzyrodzonych... Natomiast po studiach w Wyższej Szkole Astronomicznej w Paryżu na kierunku wróżbiarstwo możemy zostać drugim Nostradamusem albo chociaż pisać horoskop do „Metra”. Dla Polaków z krwi i kości Niestety w naszej ojczyźnie trudno znaleźć aż tak bajeczne kierunki studiów – u nas wygląda to zdecydowanie... nudniej. Ale może po prostu oceńcie to sami. Nowoczesne Metody Prowadzenia Stada Bydła Mlecznego. Myli się ten, kto uzna to za kolejną fanaberię pokręconych Francuzów, gdyż taki kierunek oferuje Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Można się tam nauczyć, jak leczyć chore racice, czy choćby jakie są metody inseminacji krów. Uniwersytet Warszawski proponuje natomiast Tybetologię jako specjalność na Mongolistyce, a Politechnika Warszawska oferuje m.in. takie kierunki takie jak lotnictwo i kosmonautyka czy ochrona odgromowa i przepięciowa. Na Wydziale Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu można natomiast studiować protetykę słuchu, uzyskując tym samym zawód ekspercki. Jeżeli jesteś absolwentem studiów teologicznych i masz do dyspozycji jakąś małą parafię, to Uniwersytet Śląski na kierunku zarządzanie parafią nauczy Cię, jak organizować zbiórki charytatywne i kontaktować się z wiernymi przy pomocy internetu. Jeśli bardziej niż bezpieczeństwo duchowe interesuje Cię ochrona kraju, to Bezpieczeństwo Narodowe na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu jest kierunkiem dla Ciebie! Jak widać, sposobów na zdobycie wykształcenia wyższego jest wiele. Trzeba tylko umiejętnie dobrać kierunek... Ale przypuszczam, że przy takim wyborze każdy znajdzie coś dla siebie.

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

15


Zjawisko

Agnieszka Kot

Obecnie, na naszych oczach elementy wymiaru sacrum zaczynają przenosić się do sieci. Trudno się temu dziwić ‑ internet oferuje osobne uniwersum, w którym sami organizujemy sobie życie, w którym przebywamy coraz dłużej i do którego importujemy z „realu” wszystko, czego potrzebujemy. Nawet religię. W dzisiejszych czasach, kiedy większość przeciętnych obywateli zachodniego świata ma dostęp do internetu, nie musimy już wychodzić z domu by zapłacić rachunki, wziąć kredyt czy zrobić zakupy. W dodatku sieć wciąż otwiera przed nami nowe możliwości, i to nie tylko w sprawach codziennych, ale nawet w wymiarze duchowym. Za jego pomocą możemy np. zapalić wirtualny znicz, obejrzeć online mszę odprawianą za zmarłego znajomego z odległego miasta czy wybrać sobie komunijny prezent w promocji… Reklama religijna Znane powiedzenie mówi: „reklama dźwignią handlu”. Skoro w praktycznie każdej dziedzinie ludzkiej działalności reklama ma tak duże znaczenie, dlaczego kościoły miałyby po nią nie sięgać? Wśród najciekawszych sposobów promocji wiary zaobserwowanych w ostatnich latach wymienić należy bez wątpienia kampanię „Czyniąc Wszechwiedzącego Wszechobecnym”. Akcja, o której kilka lat temu pisał „Gość Niedzielny”, została zorganizowana przez wspólnoty chrześcijańskie w Singapurze w myśl zasady „Dobry Bóg już zrobił, co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca”. Przygotowanie strategii kampanii zlecono specjalistom od marketingu z uznanej agencji reklamowej, którzy wymyślili koszulki z hasłami, takimi jak np. „Nietzsche umarł. Bóg”, „‚Nienawidzę reguł. Dlatego stworzyłem tylko dziesięć”, „Nie zapomnij wziąć parasola. Mogę dziś podlewać rośliny”, a także przewrotne „Co muszę zrobić, żebyś mnie zauważył? Wykupić ogłoszenie w gazecie? Bóg”. „Gość Niedzielny” pisał także o innym przykładzie udanej kampanii religijnej: „Na plakacie przygotowanym przez fundację franciszkańską Ewangelizacja Wizualna różaniec przypomina przewód, jakim przekazuje się dane, powyżej hasło ‘Przyłącz się do sieci’ zachęca do odmawiania modlitwy Maryjnej”. W Polsce znacznie rzadziej, ale także powstają podobne inicjatywy ‑ na billboardach, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, pojawiają się slogany typu „Ciężko Ci? Wyspowiadaj się przed Wielkanocą”, „Są lepsze sposoby na kaca moralnego. Spowiedź Wielkanocna” lub „Wybiel się” (hasło na plakacie przedstawiającym czarnego baranka w i e l k a n o c n e g o). Zdarza się, że twórcy podobnych przekazów otwarcie nawiązują do stylistyki znanych nam z codzienności reklam i w ten sposób „puszczają oko” do odbiorców. Widać to np. w ogłoszeniu „Świąteczna promocja! Czyste

1616

02/2011 01/2012

sumienie – 0.00 zł” nawiązującym do promocyjnych ofert hipermarketów. Innym językiem Jakie są nowoczesne sposoby popularyzacji Słowa Bożego przez chrześcijan? Wierzący mogą np. zamawiać SMS-em, a potem tą samą droga otrzymywać fragmenty ewangelii na dany dzień (oczywiście nie jest to usługa bezpłatna). Autorem pomysłu jest Simon Jenkins, redaktor chrześcijańskiego pisma internetowego „Ship of Fools”, który wymyślił także wyjątkowy sposób na popularyzację Biblii wśród młodych ludzi – wydał zbiór testamentowych cytatów przetłumaczonych na internetowy slang pt. „r father n hvn: up 2 d8 txts frm d bible” („Ojcze nasz w niebie: aktualne teksty z Biblii”). W Polsce mamy własne eksperymentalne tłumaczenie Biblii – przekład księgi na język hip-hopu pt. „Dobra Czytanka wg św. zioma Janka”, a ponadto także kontrowersyjny modlitewnik dla młodych „Z Bogiem na czacie” autorstwa o. Jędrzejewskiego, dominikanina z Łodzi. Podobne sposoby ewangelizacji z wykorzystaniem socjotechnik mogą budzić pewne kontrowersje, jednak czasem faktycznie stają się swego rodzaju łącznikiem między wspólnotą religijną a grupami odbiorców, które nie zainteresowałyby się tradycyjnym przekazem. Wkraczając w sieć Już w 1989 r. papież Jan Paweł II napisał w liście opublikowanym z okazji Światowego Dnia Telekomunikacji, że „Kościół musi się nauczyć pracować w świecie kultury komputerowej”. Słowa te były świadectwem świadomości zmian, jakie zachodzą w świecie oraz faktu, że nie można (albo raczej: nie ma sensu) się przed nimi bronić. Kościół Katolicki pokazał, że próbuje się dostosować do nowych czasów. Szybko nauczył się też wykorzystywać rządzące nimi mechanizmy na własny użytek. Podobnie stało się w przypadku innych chrześcijańskich odłamów. W Wielkiej Brytanii na przykład wybrane kościoły protestanckie utworzyły „Churches Advertising Network” ‑ organizację prowadzącą profesjonalne religijne kampanie reklamowe. Ciekawym zjawiskiem są popularne w Stanach kościoły online, czyli miejsca spotkań, w których równocześnie transmitowana jest ta sama msza. Miejscami tymi są odnowione fabryki, stare szkoły, kina, które nie onieśmielają nowicjuszy, którzy mogliby się czuć nieswojo w tradycyjnym budynku. Interesującym pomysłem jest także portal Msza Online (mszaonline. aptekaotc.pl) dający dostęp do transmisji mszy na żywo z kościołów z całego świata (odpowiednik amerykańskiego LifeChurch.tv). Odwiedzający mogą

www.suplement.us.edu.pl

wybrać język, w którym szukają właśnie odprawianej mszy (np. polski, chiński, niemiecki, węgierski, portugalski). Stworzenie podobnych stron z pewnością ułatwia uczestnictwo we mszy osobom, które z różnych powodów nie mogą wychodzić z domu (np. ze względu na zły stan zdrowia, niepełnosprawność lub podeszły wiek). Wirtualne nekropolie Mówiąc o zjawisku sacrum w sieci nie można nie wspomnieć o popularności, jaką cieszą się cmentarze online. Są to animowane wirtualne wizualizacje faktycznie istniejących lub fikcyjnych cmentarzy, na których można symbolicznie pochować ukochaną osobę lub zwierzątko, a później odwiedzać jego grób (bez wychodzenia z domu). Na cmentarz online wkraczamy przez szeroką bramę, potem chodzimy trawiastymi ścieżkami szukając odpowiedniego sektora, a na końcu możemy na wirtualnym grobie lub pod pomnikiem złożyć kwiaty (ale i zabawkę dla pieska czy różową miseczkę dla kotka…) oraz zapalić znicz (oczywiście za odpowiednią, już nie wirtualną, opłatą). Czym innym są z kolei portale, takie jak Odeszlipamietamy.pl. To akurat ogólnopolska baza osób zmarłych i niemal wszystkich nekropolii w kraju (wraz z przydatnymi informacjami, takimi jak adresy czy mapy cmentarzy), ale również wielka, pamiątkowa księga wspomnień. Można tam zupełnie za darmo stworzyć stronę o zmarłej osobie, dodając jej zdjęcia, życiorys, cytaty, a nawet wspomnienia video. Serwisem o podobnym charakterze jest serwis Wieczni.pl, który oferuje wystawienie bliskiej osobie lub ukochanemu zwierzątku „pomnika” w postaci zdjęć oraz krótkiego opisu i życiorysu, do którego można dodawać komentarze, świeczki, a nawet upominki. Przegląd tych upominków sam w sobie wydaje się być materiałem na osobny artykuł, znajdziemy tam bowiem np. baloniki, dziecinny smoczek, ciastko z malinami, butelkę wina, kość dla pupila, piłeczkę do golfa, serce na walentynki, gumową kaczuszkę, papierosa czy… marihuanę. Dzięki temu możemy zmarłej ukochanej osobie przynieść wszystko, co lubiła za życia. Strona zawiera również działy z nekrologami oraz rozważaniami i refleksjami internautów na tematy związane ze śmiercią. Takie same możliwości oferują strony e-nekropolie.pl oraz Pamietajmy.com.pl. Ponadto istnieją także wyszukiwarki cmentarzy i grobów, takie jak np. Grobonet.com, a także powiązana z nią strona Polskie-cmentarze.com. Podsumowując, w dobie powszechnej komputeryzacji i ogromnej wagi internetu, a także wszechobecnej reklamy będącej w stanie sprzedać wszystko, i to każdemu, religia ma się naprawdę dobrze.


Zjawisko

Agata Stronciwilk

Zjawisko odkrywania wizerunków świętych na różnych, codziennych przedmiotach nie jest niczym nowym. Nowością jest natomiast obecny sposób rozpowszechniania tego typu odkryć, które po sfotografowaniu koniecznie muszą znaleźć się w Internecie… Fot. AFP

Istnieją specjalne strony, które poświęcone są takim znaleziskom – przykładowo stuffthatlookslikejesus. com. Twarz lub zarys sylwetki Jezusa czy Marii można odnaleźć na różnego typu, nawet najdziwniejszych, obiektach. I tak na przykład możemy zobaczyć Madonnę z Dzieciątkiem na gnijącym winogronie, Madonnę preclową, twarz Jezusa na udku z kurczaka i Mojżesza na drewnianej desce. Oczywiście nie można też zapomnieć o nachos w kształcie papieskiej mitry. Wśród zarchiwizowanych przykładów do ciekawszych należał też zarys sylwetki Marii na skanie mózgu (który został sprzedany na eBayu za ponad 700 dolarów!). Jezus na piłce, pierogu, w popielniczce… właściwie można wymienić praktycznie nieskończoną ilość zaskakujących, a czasem całkowicie absurdalnych „objawień”. Jednym z najsłynniejszych był wizerunek Jezusa na toście, który stał się tak popularny, że na jego podstawie zaczęto produkować specjalne tostery. Teraz za niecałe 30 dolarów każdy może mieć codziennie rano wizerunek Zbawiciela na swym pieczywie.

Bluźniercze tony Wiele osób, czytając o świętych postaciach (będących najważniejszymi symbolami religii chrześcijańskiej) w kontekście powyższych absurdalnych „objawień”, z pewnością trzęsie się z oburzenia. Trudno jednak zaprzeczyć, że wyżej wymienione sytuacje są w większości opisywane i nagłaśniane nie przez kpiących przeciwników wiary, lecz przez prawdziwie wierzących, często bardzo gorliwych chrześcijan. Są to jednak osoby, które ulegają złudzeniu, że stały się świadkami cudu i uporczywie tkwią we własnych ‑ często właśnie tak absurdalnych ‑ przekonaniach. W głowie się nie mieści Kolejnym słynnym przykładem opisywanego zjawiska jest historia świętej tortilli. Wszystko miało miejsce w Nowym Meksyku w 1977 roku. Maria Rubio podczas przyrządzania śniadania zorientowała się, że na tortilli widoczna jest twarz Jezusa. W niewielkim mieście wieści rozniosły się bardzo szybko. Tego samego dnia, gdy wracała z pracy, zobaczyła kolejkę ludzi, którzy ustawiali się przed jej domem, aby zobaczyć ów spożywczy cud. Jej rodzina wybudowała więc w ogrodzie ołtarz, gdzie eksponowano tortillę. Przez lata był on odwiedzany przez tysiące ludzi. Tortilla, wbrew głosom niedowiarków, musiała faktycznie mieć nadprzyrodzone cechy, gdyż na owym ołtarzu była eksponowana przez 30 lat (!). Niestety, w 2006 podczas pokazu w szkole, upadła na ziemię i rozpadła się na kawałki… Pomimo tego Maria Rubio wciąż trzyma ją w domu. W 2009 na U k r a i n i e w miejscowości Wielkie Berezne na budynku fabryki pojawił się cudowny zaciek, który przypominał

twarz Chrystusa. Tłumy zbierały się pod zgrzybiałą ścianą, całowały ją i składały kwiaty. Niestety po kilku tygodniach zaciek ustąpił. Ciekawymi przykładami są też dwa wizerunki Madonny: Madonna na pniu z Teksasu oraz Madonna na szybie z Berlina. Podobnie jak na Ukrainie, w obu przypadkach domniemany cud przyciągał pielgrzymki wiernych. Prawda czy fałsz? Czy poszukiwanie świętych wizerunków w zwykłych przedmiotach jest rzeczywistym przejawem poszukiwania sacrum? Czy też jest to tylko rodzaj ciekawostki, żartu, zabawy? Rozsądek sugerowałby skierować się ku drugiej opcji. Jak jednak wytłumaczyć pielgrzymki wybierające się, aby zobaczyć świętą tortillę lub pień? Australijczyk, który dostrzegł twarz Jezusa na przypalonej patelni twierdził, iż obudziło to w nim wiarę i ma nadzieję, że patelnia podziała w ten sposób także na innych. W podobnych przypadkach nie sposób nie zadać sobie pytania o to, czy osoby oglądające te przedmioty rzeczywiście wierzą w ich nadprzyrodzone pochodzenie…? Trudno byłoby jednak wierzyć w zapewnienia samych zainteresowanych, musiałyby tu więc chyba zostać przeprowadzone badania psychologiczne. Wydaje się, że w przypadku tego zjawiska znajdujemy się pomiędzy dwoma wątkami: z jednej strony poszukiwaniem i oczekiwaniem cudu, który w materialny sposób potwierdziłby istnienie transcendencji, a z drugiej ‑ fascynacją tym, co dziwne, niecodzienne, tajemnicze. Zjawisko dopatrywania się kształtów w przypadkowych szczegółach jest znane nauce i zostało nazwane pareidolią. Odnosi się nie tylko do poszukiwania wizerunków świętych, ale do wszelkich przejawów doszukiwania się znajomych kształtów w swym otoczeniu. W pewnym stopniu jest to zjawisko zwyczajne i normalne, wynikające z naszego sposobu percepcji. Jednak u niektórych osób może przybierać formę obsesyjnego poszukiwania wybranego kształtu. Będąc w ten sposób nastawionym na poszukiwanie pewnych form, można odnaleźć je dosłownie wszędzie, o czym zapewne świadczy wiele z powyższych przykładów. Nie pozostaje nic innego jak udać się do kuchni z nadzieją na kulinarne objawienie, które będzie potem można sprzedać na eBayu…

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

17


Zjawisko

Michał Nowak

Amerykański show-biznes potrafi być okrutny, o czym niejednokrotnie przekonali się tamtejsi idole publiczności. Tabloidy tylko czekają na żenujące wpadki w życiu osobistym sławnych ludzi, a ci zazwyczaj nie każą im długo czekać. Kiedy ekscentryczny tryb życia zaczyna wpędzać celebrytów w kłopoty, a cały świat żyje doniesieniami o ich osobistych porażkach, jedyną właściwą linią obrony okazuje się dla nich ironiczny dystans do własnej osoby. Nic w tym zdystansowaniu nie pomaga bardziej, niż Comedy Central Roast. Jest to cykl nieregularnie emitowanych programów specjalnych, które można by nazwać „ceremoniami obrzucania się błotem”. Formuła spektaklu jest prosta: każdy odcinek poświęcony jest jednej osobie (tzw. Man of the Hour), która zasiada w specjalnym miejscu na scenie, w celu wysłuchania najróżniejszych obelg pod swoim adresem. Zniewagi płyną od przemawiających z mównicy komików, artystów i innych ludzi ze świata mediów (Roasters). Całości przewodniczy mistrz ceremonii, a wokół zasiada publiczność, wśród której również można znaleźć wiele znanych nazwisk. Pod koniec show role się odwracają i to gość honorowy otrzymuje prawo do obrażania swoich adwersarzy. Trochę to przypomina galę rozdania Oscarów, tylko że tutaj nikomu nie przyznaje się nagród… Słodko-kwaśno Comedy Central Roasts nie znają pojęcia tabu. Żarty są wulgarne, poniżej pasa i przede wszystkim bez cenzury. Zazwyczaj obiektem drwiny stają się dokonania artystyczne (a raczej anty-artystyczne) uczestników, ale bynajmniej nie jest to żadna granica. Wyśmiewanie czyjejś orientacji seksualnej, pochodzenia, przebytych operacji plastycznych i rozwodów, a nawet ciężkich chorób – to tematy na porządku dziennym. Jest to również chyba jedyne miejsce, w którym można spotkać kompletnie skrajne osobistości siedzące obok siebie na jednej sali. Tutaj nikogo nie dziwi widok znanego z programu Jackass kaskadera Steve-O, zasiadającego obok mistrza wagi ciężkiej Mike’a Tysona. Albo popularnego rapera Snoop Dogga, dzielącego pomieszczenie z legendą telewizji ‑ Larrym Kingiem. Ważne ogniwo „linczujących” stanowią także, a nawet przede wszystkim, komicy. Często są to stali bywalcy roastów i to od nich wychodzą najpodlejsze i najlepiej trafiające w sedno żarty. Należy w tym miejscu wymienić choćby Jeffreya Rossa, Lisę Lampanelli, czy Grega Giraldo. Niestety, ten ostatni zmarł przedwcześnie w 2010 roku, a jego pamięci został poświęcony odcinek z Donaldem Trumpem. Polscy widzowie mogli się przekonać czym jest Comedy Central Roast w zeszłym roku, gdy program po raz pierwszy wyemitowano w rodzimej telewizji, a jego głównym bohaterem był Charlie Sheen. Historia roastów sięga jednak dużo dalej, niż czasów telewizji komercyjnej. Niemal stuletnia tradycja Pierwsze linczowania celebrytów odbywały się już na początku XX wieku. Idea narodziła się w prywatnym lokalu „New York Frairs Club”, do którego wstęp mieli wyłącznie członkowie stowarzyszenia, złożonego z przedstawicieli świata szeroko pojętej rozrywki. Pierwsze roasty narodziły się podczas organizowanych dorocznie bankietów, na których wybierano do linczu określonego członka klubu. Wtedy właśnie powstało hasło, które przyświeca idei roastów po dziś dzień –

1818

02/2011 01/2012

„Linczujemy tylko tych, których kochamy”. Do znanej nam współcześnie formuły te swoiste anty-benefisy zbliżyły się w 1949 roku, kiedy to członkowie klubu zdecydowali uczynić z roastów osobne wydarzenie. Nadal była to jednak impreza mocno elitarna – początkowo nikt spoza stowarzyszenia nie mógł zasiadać wśród publiczności, a nawet przez pewien czas było to wydarzenie zarezerwowane wyłącznie dla

mężczyzn. Oczywiście, wszystkie te ograniczenia z czasem znikały, a idea linczów w „New York Friars Club” przetrwała do czasów współczesnych. Na przestrzeni lat wśród gości honorowych pojawili się tam m.in. Humphrey Bogart, Barbra Streisand, Bruce Willis, Hugh Hefner, a ostatnio ‑ Quentin Tarantino. W latach 70. dla amerykańskiej telewizji NBC powstał program The Dean Martin Celebrity Roast, czyli sygnowany nazwiskiem popularnego muzyka, aktora i komika, komercyjny odpowiednik roastów z klubu w Nowym Jorku. Chociaż żarty nie były tak samo wulgarne i dosadne, to jednak program Deana Martina stanowił jedyną okazję dla przeciętnych widzów, aby ci zobaczyli gwiazdy obrzucające się publicznie inwektywami. Lista pojawiających się gości honorowych była imponująca (Truman Capote, Frank Sinatra, Muhammad Ali…), a sam program emitowano przez 10 lat. Do telewizyjnej formuły celebrity roastów powrócono w 2002 roku, tym razem za sprawą stacji Comedy Central, która postanowiła przenieść linczowanie na ekrany telewizyjne we właściwym, obrazoburczym duchu.

www.suplement.us.edu.pl

Najważniejsze, żeby wyjść z twarzą Jeśli chodzi o znane osoby wśród uczestników linczu, stacja Comedy Central może się pochwalić całkiem okazałym portfolio – dawna królowa seksapilu Pamela Anderson, gwiazdor serii Star Trek William Shatner, telewizyjna weteranka Joan Rivers, nieprzyzwoicie bogaty Donald Trump, zapomniany symbol męskości David Hasselhoff i wiecznie niepokorny Charlie Sheen, to tylko niektóre nazwiska poddane linczowi. Chociaż formuła programu nie zna granic, to goście honorowi mają prawo odmówić poruszania pewnych niewygodnych wątków z ich biografii. Inna sprawa, że mało kto z tego przywileju korzysta. Dlaczego więc decydują się na publiczne poniżanie na oczach milionów telewidzów? Okazuje się, że decydującym czynnikiem często nie są pieniądze, a raczej chęć zdystansowania się do wcześniejszych porażek i próba udowodnienia światu, że potrafią śmiać się z samych siebie. Kiedy zapytano Davida Hasselhoffa dlaczego zdecydował się wziąć udział w linczu, ten odpowiedział, że przeglądając filmiki ze swoim udziałem na YouTube odkrył, iż nic nie może być bardziej upokarzające od tego, w czym do tej pory brał udział. Hasselhoff był wtedy świeżo po odejściu z programu America’s Got Talent, a widzowie nadal pamiętali zamieszczone w Internecie nagranie z jego udziałem, w którym ten, kompletnie pijany, stara się zjeść hamburgera z podłogi. Oczywiście roasterzy nie zapomnieli tego wypomnieć aktorowi, wielokrotnie nabijając się z jego problemów z alkoholem. Z kolei Pamela Anderson wzięła udział w linczu po tym, jak jej seks-taśma z ówczesnym mężem Tommym Lee, wyciekła do sieci. Nietrudno zgadnąć, wokół jakiego tematu były skupione żarty tego odcinka. Warto dodać, że Pamela przeznaczyła całą gażę za udział w programie na rzecz organizacji PETA. Do tej pory ostatnim roastem pod egidą Comedy Central był lincz Charliego Sheena, który zgromadził przed telewizorami 6,4 miliona widzów w momencie premiery, bijąc zarazem wszelkie rekordy w historii programu. Sheen był akurat świeżo po utracie dochodowej posady w serialu Dwóch i pół. Uczestnicy programu bezlitośnie naśmiewali się z uzależnienia aktora od alkoholu, narkotyków i prostytutek, często w swoich żartach przekraczając granicę przyzwoitości i dobrego smaku. Charlie w tym czasie śmiał się i przyklaskiwał, pokazując tym samym, że nie należy traktować siebie zbyt poważnie. I właśnie taka jest idea formatu celebrity roast. Najtrafniej ujął to Greg Giraldo – „mówimy sobie nawzajem wiele podłych rzeczy, ale spójrzmy prawdzie w oczy, jutro nikt już o nich nie będzie pamiętał”. Trudno się z tym nie zgodzić.


Zjawisko

Michał Nowak

.

Żyjemy w czasach zdominowanych przez środki masowej komunikacji, wciąż poszukujemy nowych wyzwań i doświadczeń. Codzienność staje się niecodziennością, a rzeczywistość potrafi mieszać się z fikcją. Dlaczego więc współcześnie kogokolwiek miałby dziwić widok domorosłego superbohatera, strzegącego porządku w swojej dzielnicy? Ludzie pragną zmieniać świat, a siła oddziaływania popkultury nie zna granic. Czy to ptak? Czy to samolot? A może to jakiś facet w pelerynie i trykotach? Każda opcja jest równie prawdopodobna. Przywdziewanie kolorowych kostiumów, przyjmowanie pseudonimów i wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę – wielu ludziom nadal kojarzy się to z kompletną ekstrawagancją. Moda na bycie superbohaterem w prawdziwym życiu to zjawisko dość nowe, choć może nie tak bardzo, jak mogłoby nam się wydawać. Dużą rolę w wykreowaniu tego trendu próbuje się przypisać niedawnym filmom, takim jak Kick-Ass, Super czy Defendor, które pokazywały komiksowym maniakom, że chałupniczymi metodami można osiągnąć status superherosa. Okazuje się, że nie jest to do końca prawda, bo pierwsi „realni superbohaterowie” pojawili się już kilka lat temu, a dokładnie tuż po zamachu na wieże World Trade Center…

czy utrzymany w bardziej stonowanych barwach – ważne, by się wyróżniał. Na stronie internetowej World Superhero Registry można przeczytać o kilku zastosowaniach kostiumu. Mianowicie, dzięki odpowiedniemu umundurowaniu można: inspirować innych, chronić swoją prywatność, podkreślać poświęcenie dla jakiejś idei, ukrywać luki w uzbrojeniu, chronić tożsamość rodziny i bliskich oraz – co równie ważne – czerpać większą frajdę z czynienia dobra i zwalczania przestępczości! Co ciekawe, maska wcale nie jest niezbędnym elementem. W przeciwieństwie do Batmana czy Spidermana, prawdziwi superbohaterowie w wielu przypadkach nie ukrywają swojej tożsamości.

Takie rzeczy tylko w USA? Znów pudło! Wprawdzie zjawisko rzeczywistych superbohaterów istotnie cieszy się największą popularnością w Stanach Zjednoczonych, ale jednocześnie nie można temu trendowi odmówić globalnych rozmiarów. Przykładowo w Meksyku dużą popularnością cieszy się zamaskowany Superbarrio, na terenie Kanady działa Polar Man, we Włoszech funkcjonuje Entomo, a z Wielkiej Brytanii pochodzą Black Arrow, Shadow Ninja i kilku innych. Narodowość nie stanowi żadnej przeszkody, podobnie jak płeć, wiek i status społeczny. Najlepszym na to przykładem jest liczący 63 lata Thanatos, obrońca uciśnionych z Vancouver. Zresztą, przedstawiciele nurtu prawdziwych superbohaterów nie nazwaliby tego zjawiska modą, a raczej powołaniem.

Kiedy mamy już gotowy kostium, należy dobrać sobie pseudonim. Podobnie jak ze strojem, tutaj również trzeba wykazać się inwencją twórczą, ale także poszanowaniem dla praw autorskich. Inspiracja jest dopuszczalna, lecz oczywiście plagiat już nie, dlatego nie można z siebie zrobić klona już istniejącej postaci komiksowej. Green Scorpion, Master Legend, Zetaman, Citizen Prime, Foxfire czy Dark Guardian, to tylko niektóre z imion realnych superbohaterów. Co więcej, rzadko się zdarza, żeby superherosi działali samotnie. Zwykle należą do jakiegoś większego ugrupowania, które również posiada swoją nazwę i działa na wyznaczonym obszarze. Działając zgodnie z literą prawa, nie można jednocześnie tego prawa łamać. Dlatego w ekwipunku rzeczywistego superbohatera nie znajdziemy broni palnej i noży. Zamiast tego dopuszczalne jest używanie paralizatorów, pałek, gazu pieprzowego i wszelkich wynalazków własnej roboty. Niektórzy znają także sztuki walki. Nie stwierdzono natomiast, żeby którykolwiek z samozwańczych stróżów prawa posiadał faktyczne supermoce…

Potęga wizerunku Bycie zamaskowanym stróżem prawa to poważna sprawa, więc trzeba spełniać kilka podstawowych warunków, żeby zostać za takiego uznanym. Przede wszystkim niezbędny jest odpowiedni kostium. Nieważne, czy będzie to strój przesadnie kolorowy,

Formy aktywności Najważniejszy pozostaje fakt, że to nie szata zdobi superbohatera, a raczej jego dobre uczynki. Dlatego jeśli ktoś w ogóle chce się znaleźć w zaszczytnym gronie herosów, najpierw musi się odznaczyć pewną aktywnością. Innymi słowy, bohater musi robić to, co do niego należy. Jest to również jeden z wymogów, aby zostać wpisanym do wspomnianego wcześniej World Superhero Registry. Skąd można się dowiedzieć o aktywności danego superbohatera? Może zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale zwykle to media o nich informują. O poczynaniach Superbarrio mówiono w telewizji CNN, magazyn „Rolling Stone” opublikował pokaźny artykuł o Master Legend, a samo zjawisko obrońców sprawiedliwości zostało sportretowane okiem kamer HBO. Jednym z popularniejszych zamaskowanych stróżów prawa jest 23-letni Phoenix Jones, który określa siebie mianem Stróża Seattle. O jego bohaterskich zmaganiach niejednokrotnie wspominano w telewizji, on sam jest liderem grupy „Rain City Superhero Movement”, a jego facebookowy fanpage liczy ponad 40 tysięcy fanów. Typowym działaniem każdego superbohatera jest zwalczanie przestępczości. Rozpracowywanie gangów czy ściganie seryjnych morderców, to dość ciężki kaliber, lepiej więc pozostawić tego typu sprawy policji. Domorośli obrońcy prawa zajmują się raczej drobnymi złodziejami i wandalami. Jednym ze sposobów dbania o morale miasta może być na przykład powstrzymanie pijanego kierowcy przed jazdą samochodem. Innym popularnym działaniem jest przepędzanie dilerów narkotykowych z określonego rewiru. Znacznie bezpieczniejszą formą aktywności, jest wolontariat. Wielu realnych superbohaterów decyduje się na niesienie pomocy tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Ludzie bezdomni często mogą liczyć na podarunek w postaci jedzenia, wody, odzieży lub artykułów pierwszej potrzeby. Dzieciaki z biednych rodzin otrzymują zabawki, na które w żadnych innych okolicznościach nie mogłyby sobie pozwolić. Zwrócenie uwagi na jakiś problem też jest częstą formą działania. Można to osiągnąć choćby poprzez rozwieszanie dodatkowych plakatów z wizerunkiem poszukiwanego przestępcy. Z pracą superbohatera wiąże się ciągłe ryzyko – czasem wynikające nawet ze zwykłych nieporozumień. Przykładowo pewnego razu drużyna Phoenixa Jonesa przesiadywała w samochodzie na parkingu stacji benzynowej. Kiedy przechodząca nieopodal kobieta zauważyła grupkę przebierańców, pomyślała, że ci szykują napad i wezwała policję. Właściwi stróże prawa ustalili markę i numer rejestracyjny samochodu. Jak się później okazało, Kia Fate którą przemieszczali się obrońcy sprawiedliwości, należała do matki chrzestnej jednego z pasażerów. Kobieta zeznała policji, że jej wychowanek działał w dobrej wierze. Przybywają w pokoju Chociaż ludzie w pierwszym odruchu się z nich śmieją, to realni bohaterowie starają się tym nie przejmować. Niektórzy z nich z czasem stają się nawet legendami swojego regionu. Policjanci zaczynają traktować ich poważniej, choć nadal polecają w razie niebezpieczeństwa dzwonić pod staromodne 911. Nawet legendarny twórca komiksów Stan Lee, poproszony o wyrażenie opinii na temat prawdziwych superbohaterów, wyraził szczere zatroskanie w stosunku do nich. Jednocześnie dodał, że podziwia ich odwagę i życzy im powodzenia w tym, co robią. Bo, abstrahując od ekscentrycznych kostiumów i wymyślnych pseudonimów, trzeba pamiętać, że świat potrzebuje prawdziwych bohaterów.

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

19


Kultura

Adam Andrysek Studencie! Ile razy zdarzyło ci się zrezygnować z wizyty w teatrze tylko dlatego, że skutecznie odstraszyła cię cena biletu? Czy zaporowe koszty uczestnictwa w życiu kulturalnym regionu choć raz spowodowały, że zrezygnowałeś z interesującej cię wystawy, przedstawienia, filmu, festiwalu? Muzeum Śląskiego w Katowicach. Zbiory CSP można oglądać już od symbolicznej złotówki, w każdy drugi piątek miesiąca. W pozostałe dni bilet kosztuje 5 zł, natomiast za cenę 10 zł możemy zwiedzić zarówno CSP jak i Muzeum Śląskie, oferujące wiele wystaw stałych oraz czasowych. Co więcej, osoby zainteresowane jedynie częścią ekspozycji nie muszą kupować biletu na zwiedzanie całości (7 zł): wstęp na wszystkie wystawy czasowe kosztuje 5 zł, na wybraną wystawę czasową – 3 zł, a fotoplastykon – 1 zł. Za darmo zapoznać się można z ekspozycjami placówek, takich jak: Biuro Wystaw Artystycznych w Katowicach (w środy), wystawy stałe Muzeum Śląskiego (w soboty), Galeria Szyb Wilson, Galeria „Na Żywo” w siedzibie Polskiego Radia Katowice, Biblioteka Śląska oraz Miejska Galeria Sztuki MM w Chorzowie. Nie należy zapominać o katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, która w takich miejscach, jak Rondo Sztuki, Galeria Koszarowa, zabrzańska Galeria Cafe Silesia, czy Galeria Multimedialna „Piwnica” (część Muzeum Miejskiego w Siemianowicach Śląskich) regularnie organizuje wernisaże oraz wystawy prac zarówno swoich studentów, jak i zaproszonych artystów. Za darmo bądź – jak na przykład w przypadku siemianowickiego muzeum – za niewielką opłatą.

Sądzę, że w tym miejscu wielu czytelników skinie potakująco głową, udowadniając tym samym, jak silnie zakorzenione jest w naszym społeczeństwie przekonanie o tym, że dobra kultura to droga kultura. Jakby tego było mało, spora część ludzi nie dostrzega żadnych alternatyw bądź rozwiązań umożliwiających korzystanie z dobrodziejstw kulturalnych Śląska bez konieczności wydawania w tym celu sum drastycznie uszczuplających zawartość portfela. Tymczasem przy odrobinie wysiłku poświęconego na research można odnaleźć naprawdę interesujące propozycje wydarzeń kulturalnych, wymagających jedynie niewielkich wydatków na bilet wstępu, bądź też nie wymagających ich wcale. Aby poszukiwania uprościć, redakcja „Suplementu” dokonała subiektywnego przeglądu najciekawszych lub najbardziej opłacalnych „inwestycji w kulturę”. Malarstwo, sztuki plastyczne i fotografia W tanim lub nawet darmowym udostępnianiu kultury zdecydowany prym wiodą instytucje, takie jak Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek. W CKK znajduje się aż sześć różnych galerii, a organizowane w nich wystawy (zarówno dzieł cenionych, jak i mniej znanych artystów, głównie z regionu, ale także z całej Polski) dostępne są dla każdego, bez wydawania ani grosza! Darmowy dostęp do niezwykle różnorodnych obszarów sztuki w ramach jednego budynku to niewątpliwy atut tej instytucji. W CKK znajduje się również sala koncertowa Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach – ulgowe bilety na jej koncerty można nabyć już od 15 zł. CKK organizuaje także wiele innych imprez stałych i czasowych, na przykład cykl seansów filmowych „W starym kinie”, na który obowiązują darmowe wejściówki. W tym samym budynku mieści się także Centrum Scenografii Polskiej, będące oddziałem

2020

02/2011 01/2012

Koncerty, spektakle Oferta kulturalna Śląska obejmuje oczywiście także sceny muzyczne i teatralne. Niestety wśród mieszkańców regionu wciąż krąży mit dotyczący konieczności wydania sporych pieniędzy w celu zobaczenia dobrej sztuki bądź wyjścia na koncert muzyki klasycznej. Nic bardziej mylnego! Nie znaczy to oczywiście, że tego rodzaju aktywność nie potrafi „uderzyć po kieszeni”; wystarczy jednak np. obniżyć swoje oczekiwania w stosunku do komfortu odbioru, by móc cieszyć się tanią kulturą na wysokim poziomie. Filharmonia Śląska w Katowicach pozwala na przykład na zakup wejściówek w cenie 5 zł na wszystkie koncerty abonamentowe. Haczyk? Brak gwarancji miejsca siedzącego. W Operze Śląskiej w Bytomiu, instytucji kojarzonej zazwyczaj z wysokimi cenami biletów, najtańszy (stojący) bilet dostępny jest już od 15 zł, natomiast w przypadku występów zespołu na scenie Teatru Śląskiego kwota ta spada jeszcze bardziej, nawet do 7 zł. Doskonałe koncerty muzyki klasycznej organizuje także Akademia Muzyczna im. Karola Szymanowskiego w Katowicach – na większość z nich wystarczy z odpowiednim wyprzedzeniem odebrać darmowe wejściówki! Trzeba być jednak czujnym, gdyż rozchodzą się one jak świeże bułeczki. Miejscem względnie przyjaznym kieszeni studenta jest także wymieniony wcześniej Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, ponieważ na niektóre spektakle można zakupić wejściówki w cenie 10 lub 15 zł; należy o nie pytać w dniu spektaklu. „Real”... i co dalej? Świat realny to jednak za mało dla dzielnych poszukiwaczy taniej kultury. W internecie znajdziemy także całkiem sporo miejsc, które warte są zwiedzenia za pomocą monitora i myszki. Jednym z najaktywniejszych kulturowo miejsc w sieci jest Second Life, przestrzeń umożliwiająca chociażby podziwianie wirtualnych replik obrazów artystów, takich jak Rembrandt, Vermeer, Canaletto, Poussin, Watteau, Dürer czy Tycjan, bądź też uczestniczenie w koncertach na żywo (w ten sposób w SL wystąpiła

www.suplement.us.edu.pl

m.in. grupa U2). Jednak ponieważ SL wydaje się raczej hermetyczne, a proces „aklimatyzacji“ w tej przestrzeni może zająć użytkownikowi sieci trochę czasu, ciekawsze wydają się inne możliwości. Jedną z nich jest Valentino Garavani Virtual Museum, zawierające ponad trzysta kreacji autorstwa słynnego projektanta, około pięć tysięcy zdjęć oraz prawie sto filmów z pokazów mody. Całość umieszczona została w wirtualnej przestrzeni, po której można poruszać się zupełnie swobodnie, bez ograniczeń typowych dla innych tego rodzaju muzeów (wiele z nich to de facto zbiór panoram 3D poszczególnych pomieszczeń). A wszystko to za darmo, po ściągnięciu i zainstalowaniu niewielkiej aplikacji. Twórcy muzeum zwracają uwagę na to, że w rzeczywistym budynku ekspozycja tak wielu eksponatów zajęłaby powierzchnię około tysiąca metrów kwadratowych! Na uwagę zasługuje również inna witryna o nazwie „We Choose The Moon”, odtwarzająca ze szczegółami przebieg lądowania misji Apollo 11 na Księżycu. Pomimo, że opisywana strona internetowa mało ma wspólnego z wirtualnym muzeum, a jej mechanizm opiera się na znanej nie od dziś interaktywności polegającej na klikaniu w odpowiednie ikony, to bogactwo zawartych tam informacji oraz pieczołowitość w odtworzeniu jednego z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości naprawdę robi wrażenie i warte jest poświęcenia chociażby kilku minut naszego czasu. Jak więc widać spory procent niezwykle bogatej oferty kulturalnej województwa śląskiego nie wymaga szczególnych nakładów finansowych. Oprócz wymienionych wcześniej instytucji, praktycznie w każdym mieście regionu znajdują się domy kultury, galerie, biblioteki oraz inne przestrzenie, których oferty zapewne zainteresują niejednego studenta lub studentkę. Gdy dodamy do tego różnorakie imprezy okolicznościowe (np. dni miast, noc świętojańska), koncerty plenerowe, festiwale, juwenalia itp., otrzymamy naprawdę imponujący wachlarz możliwości spędzenia wolnego czasu. Kultura ma bowiem to do siebie, że lubi czaić się na swych odbiorców w najmniej oczekiwanym miejscu…


Kultura

Karol Kućmierz, Paweł Świerczek liście „Billboardu”, a sam Ocean zaśpiewał na Watch the Throne Jaya-Z i Kanye Westa. Warte odnotowania mixtape’y wydali również tacy raperzy jak: A$AP Rocky (Live.Love.A$AP), Big K.R.I.T. (Return of 4Eva), Danny Brown (XXX), wokalista Terius Nash (1977) czy producent Clams Casino, którego podkłady są rozchwytywane w środowisku.

Krajobraz rynku muzycznego wciąż zmienia swój kształt, a zyskują na tym przede wszystkim konsumenci i fani. Znaczący procent najlepszych piosenek ubiegłego roku można było ściągnąć za darmo i to bez wyrzutów sumienia. Muzycy kierując się etyką „Do It Yourself” tworzyli bez ograniczeń, pokazując, że na początkowym etapie kariery wsparcie wytwórni wcale nie jest konieczne. Wydawanie muzyki w internecie to już od dłuższego czasu żadna nowość, jednak w 2011 roku nastąpiło istotne przesunięcie w traktowaniu cyfrowych plików z nagraniami. Analizując liczne podsumowania roku trudno nie zauważyć, że na najwyższych pozycjach list coraz częściej pojawiają się albumy i single dostępne za darmo w sieci. Do tej pory zazwyczaj tworzono osobne rankingi, chcąc delikatnie wyróżnić taki sposób dystrybucji, ale traktując go na „specjalnych” zasadach, poza sferą „oficjalnych albumów”. W roku 2011 krytycy najważniejszych portali i magazynów nie mieli już żadnych oporów w należytym docenianiu digitalnych EP-ek, singli i mixtape’ów. Chcąc uniknąć kompromitacji, innej drogi nie było. Wydawnictwa te bardzo często były po prostu lepsze i ciekawsze niż drogie, silnie promowane produkcje wielkich labeli.

Hip-hop/R&B Artyści reprezentujący takie gatunki jak hip-hop oraz R&B bardzo szybko i naturalnie wykorzystali zmieniające się warunki. To właśnie mixtape’y z tej przegródki były najpopularniejsze w 2011. Wyróżniającą się postacią był z pewnością kanadyjski wokalista Abel Tesfaye, lepiej znany jako The Weeknd. W przeciągu roku wypuścił aż trzy różnorodne wydawnictwa: House of Balloons, Thursday oraz Echoes of Silence (podczas premiery ostatniego z nich strona artysty chwilowo przestała działać z powodu przeciążenia). Wszystkie zdobyły duże uznanie wśród słuchaczy i recenzentów, a House of Balloons znalazł się w czołówce niezliczonych podsumowań. Ryzykowny projekt bardzo się opłacił – The Weeknd szybko stał się istotną postacią, wystąpił już na płycie

Wymieniony już mixtape okazuje się w tym układzie pojęciem kluczowym. Sam termin funkcjonuje już od czasów kaset magnetycznych Stereo-8, za pomocą których wymieniano się kompilacjami czy bootlegami. Tworzenie tych kasetowych składanek stało się bardzo popularną formą kulturową, zarówno bardziej profesjonalną działalnością (DJe), jak i czysto amatorską rozrywką. Nośniki oczywiście ewoluowały, samych kaset używa się dziś jedynie z nostalgicznych lub snobistycznych pobudek, lecz sama idea mixtape’u przetrwała. Mixtape bardzo często łączy się z hip-hopem i R&B – jest to znany sposób na autopromocję raperów, producentów i wokalistów pomiędzy regularnymi albumami lub jeszcze przed oficjalnym debiutem. Może się na nim znaleźć materiał na żywo, freestyle czy instrumentalne podkłady. Obecnie klasyczne rozumienie mixtape’u również się zmieniło – określenie przylgnęło do nieoficjalnych, darmowych albumów, rozpowszechnianych w sieci poza przemysłem muzycznym.

rapera Drake’a oraz podpisał kontrakt na debiutancki album z wytwórnią XO.

Innym specyficznym, ale bardzo istotnym formatem stało się także EP (Extended Play), wydawnictwo dłuższe od singla i krótsze od pełnoprawnego albumu (LP, czyli Longplay). Zespoły często posługują się EP-kami w ramach sprawdzania gruntu czy niezobowiązujących eksperymentów, do czego sieciowa dystrybucja pasuje idealnie. Jednak wzrastająca częstotliwość i jakość EPek skłania krytyków do uwzględniania ich w rocznych plebiscytach.

Dzięki aktywności sieciowej wypromował się także hip-hopowy kolektyw z Los Angeles – Odd Future. Raperzy, producenci i wokaliści z tej grupy udostępnili już wiele darmowej muzyki, w końcu założyli także własny label. Oficjalnie zadebiutowali już Tyler, The Creator oraz duet The Internet, jednak jednym z bardziej spektakularnych sukcesów był mixtape R&B Franka Oceana, zatytułowany Nostalgia, Ultra. Niedługo później singiel Novacane pojawił się na

Elektronika Kryjący się pod pseudonimem Totally Enormous Extinct Dinosaurs (T.E.E.D.) Orlando Higginbottom nie odniósł tak monumentalnych sukcesów jak The Weeknd czy Odd Future. Oscylujący wokół (post) house’u muzyk buduje swoje taneczne utwory na dźwiękach rodem z ośmiobitowych gier wideo (najlepszym przykładem jest Moon Hits The Mirrorball). Zwrócił na siebie uwagę pomysłowymi remiksami, debiutował w roku 2009 EP-ką All In One Sixty Dancehalls – do tej pory jego dorobek powiększył się o kilka interesujących utworów. Jego muzyka to nie tylko ciekawe beaty, ale i niegłupie teksty. Największą popularność przyniósł T.E.E.D. utwór Garden, wykorzystany niedawno w reklamie pewnego telefonu komórkowego. 2012 rok może być dla Higginbottoma triumfalny: na kwiecień zapowiedział kolejną EP-kę, a już w maju ukaże się jego pierwszy longplay. Niezłym dorobkiem pochwalić może się scena witch house (mroczna, subwersywna odmiana muzyki elektronicznej w pogańsko-okultystycznych klimatach). Plikom, udostępnianym za darmo przez takich twórców jak oOoOO, Salem czy Summus Exussum Ervum, znacznie bliżej do tradycyjnie rozumianego mixtape’u niż do ostatnich dokonań sceny hip-hopowej. To kilkudziesięciominutowe utwory (ważące od kilkudziesięciu do kilkuset megabajtów), w strukturę których wplecione są autorskie kawałki, remiksy popowych hitów i wygrzebane z otchłani niepamięci utwory sprzed lat. Mixtape nie jest dla muzyków witchhouse’owych alternatywą, a kolejnym, istotnym (obok albumów studyjnych i wideoklipów) elementem ich działalności. Jeden z pionierów młodego subgatunku ‑ zespół Salem – pomimo długogrającego, oficjalnie wydanego albumu na koncie (King Night z 2010 roku), udostępnia na swojej stronie dziewięć darmowych kompilacji, regularnie dodając kolejne. oOoOO, czyli Christopher Dexter Greenspan wydał dwie interesujące EP-ki, których zawartość można legalnie pobrać w serwisie Soundcloud. Innym wschodzącym podgatunkiem (krytycy nie doszli do konsensusu, czy naprawdę istnieje), który zyskał rozgłos, m.in. dzięki darmowemu rozpowszechnianiu, jest chillwave – pop przesiąknięty nostalgią za latami 80-tymi, wykorzystujący w dużym stopniu syntezatory, sample i loopy, tworzące tło dla przetworzonego, eterycznego wokalu. Z nurtem chillwave’owym utożsamia się najczęściej takie nazwy jak Toro Y Moi, Washed Out, Neon Indian, czy Memory Tapes (prekursorzy to Panda Bear, Ariel Pink, a według niektórych także The Beach Boys). Oprócz podobieństw stylistycznych, łączy ich sposób działania w sieci. Polska Polska strefa darmowej muzyki wciąż pozostaje w cieniu oficjalnego obiegu, warto jednak odnotować przynajmniej dwa domorosłe projekty. O Olivii Annie Livki głośno zrobiło się po jej występie w polsatowskim talent show, Must Be the Music. I choć wokalistka odpadła w przedbiegach, nie dała o sobie zapomnieć przede wszystkim dzięki udostępnianej za darmo EP-ce The Smilling Face of Progress (która po wydaniu oficjalnego debiutu niestety zniknęła z sieci).

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

21


Wyraźne inspiracje PJ Harvey, ale przy tym własny styl (lokujący się gdzieś w polu semantycznym epitetu „indie”), na który pracują charakterystyczny wokal, energicznie szarpane struny gitary basowej i autorskie kompozycje – świeże i na przekór najnowszym trendom. Po pierwszych sukcesach i występach na największych polskich festiwalach muzycznych, Olivia Anna Livki nagrała album The Name Of This Girl Is – i choć za piosenki na nim zawarte każe sobie płacić, warto odnotować, że wydawnictwo powstało bez wsparcia jakiegokolwiek studia muzycznego. Artystka sama zajęła się produkcją i dystrybucją. Na jeleniogórski zespół Microexpressions składają się osoby Michała Stambulskiego i Szymona Szczęśniaka. Panowie udostępniają na swojej stronie cztery EP-ki, prezentujące jedno z najciekawszych

Skąd się wziął pomysł na taką imprezę? Jak zazwyczaj w przypadku wszelkich „wynalazków” – z potrzeby. Wydział Pedagogiki i Psychologii, chronicznie borykający się z problemem niedomiaru pierwiastka męskiego, to idealne miejsce na przeprowadzenie takiej inicjatywy. Przyszłe panie psycholog i pedagog tłumnie zgłosiły swój udział w wydarzeniu. Trochę gorzej prezentowała się sprawa z panami… Tych, Rada Samorządu Studenckiego PIPS „importowała” z innych, mniej sfeminizowanych wydziałów UŚ oraz sąsiednich, zaprzyjaźnionych uczelni. Panowie bardzo chętnie dawali się „pożyczyć”, dzięki czemu 16 lutego w Klubie Muzycznym Źródło można było spotkać studentów z wydziałów: Nauk o Ziemi, Filologicznego (cześć neofilologiczna), Radia i Telewizji, jak również z Akademii Wychowania Fizycznego oraz Politechniki Śląskiej. Jakie są zasady tej zabawy rodem z amerykańskich komedii romantycznych? Zaczynamy od tego, że równa ilość pań i panów (w przypadku PiPsowego Speed Datingu – po 23 przedstawicieli każdej z grup) jest sadzana przy stolikach z przypadkowo dobranym przedstawicielem płci przeciwnej. Rozlega sie sygnał do rozpoczęcia rozmowy, a zegar zaczyna odmierzać dokładnie 3 minuty, podczas których mamy poznać naszego rozmówcę/rozmówczynię. Po upływie czasu, jedna osoba z pary przesiada się do sąsiedniego stolika, gdzie znowu ma jedynie 3 minuty na poznanie nowej osoby. Czy 3 minuty wystarczą na pierwszą randkę? Otóż według psychologów społecznych w ocenie drugiej osoby kierujemy się przede wszystkim pierwszym

2222

02/2011 01/2012

Pojedyncze przykłady nie świadczą jeszcze o szerokiej zmianie, ale dają nadzieję na przyszłość. Artyści zauważyli, że samodzielność i bezpośredniość to skuteczna droga do sukcesu – a słuchacze to docenili. Pojawia się także coraz więcej niezależnych wytwórni: Wytwórnia Krajowa, Nowe Nagrania, Lado ABC, Alkopoligamia. Przestrzeń już istnieje, wystarczy ją dobrze zagospodarować.

Marzec to miesiąc obfitujący w skierowane do studentów wydarzenia związane z rynkiem pracy i rozwojem zawodowym. Już 27 marca w katowickim Altusie rozpoczynają się organizowane przez AIESEC Dni Kariery. Więcej informacji na www.dnikariery.pl.

Znalezienie drugiej połówki w dzisiejszych czasach nie jest zadaniem prostym. Nie dość, że żyjemy coraz szybciej i mamy coraz mniej czasu, to jeszcze wraz z wiekiem rosną nasze wymagania w stosunku do tego jedynego/tej jedynej J I mimo tego, że każdy skrycie marzy o pięknej historii miłosnej, to niestety nie czai się ona za każdym rogiem, nie puka sama do drzwi… Właśnie dlatego, warto czasem dopomóc szczęściu i wziąć sprawy we własne ręce! W tymże celu Rada Samorządu Studenckiego Wydziału Pedagogiki i Psychologii zorganizowała dla swoich studentek walentynkowy Speed Dating.

zjawisk we współczesnym pejzażu polskiej muzyki. Microexpressions wymyka się gatunkowym klasyfikacjom – w obrębie jednego utworu zespół potrafi przejść od ambientu do indie rocka (Land Can Be z najnowszej Lie In Wait EP), skomplikowanie kompozycji nawiązuje do rocka progresywnego, syntezatory sąsiadują tu z żywymi instrumentami, a wokal Stambulskiego stapia wszystko w spójną, chwytliwą całość.

To już ponad 20. edycja Dni Kariery prowadzona przez międzynarodową organizację studentów AIESEC, dzięki której studenci mają szansę nawiązania kontaktów zawodowych, starania się o jak najlepszą praktykę i odnalezienia wymarzonej pracy czy stażu.

wrażeniem – decydują początkowe 3 do 7 sekund! W tym czasie jesteśmy w stanie podświadomie zaobserwować, czy dana osoba nam odpowiada i czy „może być chleb z tej mąki”... W myśl tej teorii, „miłość od pierwszego wejrzenia” jest zjawiskiem wielce prawdopodobnym. A Speed Dating pozwala nam na dwadzieścia parę pierwszych wejrzeń w ciągu niecałej godziny! Po pełnej turze 3-minutowych rozmów każdy uczestnik Speed Datingu miał chwilę na to, by na podstawie załączonej „karty oceny” wybrać tę osobę, w stosunku do której serce zabiło mu szybciej. Później natomiast wszyscy uczestnicy mieli możliwość wzięcia udziału w drugiej części wieczoru, czyli w imprezie zorganizowanej w Klubie Muzycznym Źródło, także dającej szansę poznać nowych ludzi. Ta impreza nie była już jednak zarezerwowana wyłącznie dla uczestników zabawy. Przy wejściu każdy gość dostawał bransoletkę na rękę, której kolor dawał sygnał: zielona – chętnie kogoś poznam, żółta – jestem tu sam, ale nie chcę nikogo poznawać, czerwona ‑ jestem z partnerem. Zachęcona sukcesem wydarzenia Rada Samorządu Studenckiego Wydziału Pedagogiki i Psychologii postanowiła zorganizować Speed Dating ponownie. Organizatorów zaprosiły w tym celu na swój wydział studentki Wydziału Filologicznego w Katowicach! Wszystkich zainteresowanych Speed Datingiem odsyłam więc do przeglądania strony RSS PIPS (wrsspips.us.edu. pl), gdzie niebawem pojawią się informacje o reedycji oraz innych PiPsowych imprezach organizowanych we współpracy z Klubem Muzycznym Źródło. Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w zabawie! Przepyszna zabawa gwarantowana! Natalia Gorzelnik Przewodnicząca RSS PIPS

www.suplement.us.edu.pl

Wszyscy chętni powinni przyjść 27 marca br. do budynku Altus przy ulicy Uniwersyteckiej 13 w Katowicach. To właśnie tam odbędą się wielkie targi, na których ponad 30 pracodawców, zarówno polskich jak i zagranicznych, zaprezentuje swoje propozycje drogi do sukcesu dla rzeszy młodych ludzi, którzy w niedalekiej przyszłości chcą zacząć pracę. Takie spotkania umożliwiają swobodny dialog środowiska studentów i profesjonalistów. Nieskrępowana atmosfera pomaga w wyjaśnieniu przeróżnych zawiłości, takich jak kryteria oceny kandydatów czy specyfika pracy w poszczególnych działach firmy. Student ma możliwość porównania ofert wielu pracodawców i dokonania właściwego wyboru pod kątem swoich możliwości, kwalifikacji i zainteresowań. Co więcej, w ramach imprezy zorganizowano Akademię Umiejętności. Są to rozpoczynające się w dniu targów warsztaty, dzięki którym każdy będzie mógł poćwiczyć i nabyć nowe umiejętności zawodowe, dopracować CV oraz podszlifować warsztat komunikacyjny, potrzebny podczas rozmów kwalifikacyjnych. Zarówno targi, jak i prowadzone przez specjalistów warsztaty i szkolenia są darmowe i otwarte dla wszystkich. Wydarzenie Dni Kariery® 2012 poparli: Prezydent Miasta Katowice – Piotr Uszok, Wojewódzki Urząd Pracy w Katowicach, Wojewoda Śląski – Zygmunt Łukaszczyk. Projekt Dni Kariery® 2012 popiera również Marszałek Województwa Śląskiego – Adam Matusiewicz. Więcej informacji o Dniach Kariery jest dostępnych na stronie internetowej www.dnikariery.pl w zakładce Katowice oraz na www.katowice.aiesec.pl. Karolina Halarewicz Koordynator Dni Kariery® 2012 +48 698 695 427 karolina.halarewicz@dnikariery.pl


Kultura

Karol Kućmierz

Cormac McCarthy i Thomas Pynchon są często wymieniani w ścisłej czołówce żyjących amerykańskich pisarzy. Łączy ich stosunkowo niewiele — renoma w środowisku literackim, „grant dla geniuszy” Fundacji MacArthura, National Book Award, a głównie liczne puste miejsca w biografii. Popularność tych autorów jest odwrotnie proporcjonalna do faktycznej wiedzy na ich temat. Jakość prozy mówi sama za siebie, jednak dla pasjonatów ten „głos” to wciąż za mało. Artystyczna izolacja Pustelniczy tryb życia pisarzy to popularne wyobrażenie i skuteczny sposób na wykrzesanie zainteresowania wokół danego twórcy. Enigmatyczny geniusz odcinający się od cywilizacyjnego zgiełku, by w samotności płodzić arcydzieła — to dla wielu czytelników bardzo kuszący opis z tylnej okładki. W rzeczywistości może to być świadoma autokreacja, strategia wydawnicza lub efekt osobistej polityki prywatności. Jednak anegdoty z biografii takich autorów jak H.P. Lovecraft, Emily Dickinson czy Marcel Proust ciągle podsycają kolejne mity na temat literackich pustelników. Jednym z najbardziej znanych pisarzy otwarcie walczących o swoje prawo do prywatności był J.D. Salinger. Artysta całkowicie wycofał się z życia publicznego po niespodziewanym sukcesie Buszującego w zbożu (za to dość często pojawiał się w sądach, próbując zatrzymać nieautoryzowane biografie i inne publikacje na swój temat) i był nieustępliwy w tej strategii aż do śmierci w 2010 roku. Następca Faulknera i Oprah Winfrey Niedługo po tym jak Droga (2006) Cormaca McCarthy’ego zdobyła nagrodę Pulitzera, jej twórca wylądował na kanapie w The Oprah Winfrey Show, udzielając swojego pierwszego wywiadu telewizyjnego. Samo wystąpienie nie zatrzęsło posadami świata — McCarthy skromnie i cierpliwie odpowiadał na tendencyjne pytania o przebieg kariery, inspiracje, pisarską metodę czy relację z synem. Jednak dla utrzymywanego przez lata wizerunku genialnego samotnika było to istotne pęknięcie, nawet jeśli tylko chwilowe. Wcześniej niewielu wiedziało, jak pisarz wygląda, nie mówiąc już o faktach z jego życia. Targani obsesją fani musieli uciekać się do poszukiwawczych wypraw i grzebania w śmieciach, żeby uzyskać choćby skrawki informacji o nim. Cormac McCarthy rozpoczął swoją literacką drogę Strażnikiem sadu (1965). Krytycy docenili jego wczesne dzieła, jednak sam autor żył na granicy ubóstwa — książki słabo się sprzedawały, a McCarthy uparcie odmawiał spotkań z czytelnikami, wykładów na temat swojej twórczości czy jakiejkolwiek działalności promocyjnej; podobno nie miał nawet agenta. Zwrot nastąpił dopiero wraz z przyznaniem grantu MacArthura w 1981 roku. McCarthy kupił za otrzymane pieniądze dom w Teksasie, napisał wybitny Krwawy południk (1985) i popularne Rącze konie (1992). Kolejny okres w karierze amerykańskiego pisarza to już przygoda z Hollywood. Ekranizację Rączych koni (2000) wyreżyserował Billy Bob Thornton — i choć film był raczej komercyjną klapą i artystyczną porażką, to zwrócił uwagę na nazwisko McCarthy’ego. To nie jest kraj dla starych ludzi

(2007) braci Coen, adaptacja powieści o tym samym tytule, to już prawdziwy triumf pisarza i reżyserów, przypieczętowany czterema Oscarami. Później przeniesiono na duży ekran Drogę (2009), powstał także film telewizyjny dla HBO, The Sunset Limited (2011). W międzyczasie moda na McCarthy’ego dotarła także do Polski; wiele powieści ukazało się już na łamach Wydawnictwa Literackiego. Wzrost zainteresowania jednak nie zrobił na autorze większego wrażenia — ponownie usunął się w cień, aby pisać. Paranoja jest zaraźliwa Kwestia prywatności Thomasa Pynchona to sprawa dużo bardziej złożona, niemal równie skomplikowana jak wielowątkowe fabuły jego powieści. Bohaterowie tego pisarza najczęściej działają po omacku, w ciągłej paranoi, dysponując ograniczoną ilością informacji. W podobnej sytuacji postawiony jest czytelnik, który chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o życiu Pynchona. Autor doskonale bawi się swoim wizerunkiem, świadomie go kreuje i pozwala, żeby konfabulacja niezauważalnie wkraczała pomiędzy fakty. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że kiedy w 1976 roku niejaki John Calvin Batchelor ogłosił światu rewelację: „Pynchon to w istocie sam J.D. Salinger!”, Pynchon odpowiedział na to tylko krótką notką: „Nieźle. Próbuj dalej”. Ilość znanych faktów na temat tego autora jest niewielka. Wiadomo, że studiował fizykę i angielski na Uniwersytecie Cornella (podobno jednym z jego wykładowców był Vladimir Nabokov), służył przez dwa lata w marynarce, pracował krótko w koncernie Boeinga — później ślad się urywa. Jego ostatnia znana fotografia pochodzi z 1955 roku. Mimo błyskotliwej i kontrowersyjnej kariery literackiej udawało mu się skutecznie unikać kontaktu z mediami. Po sukcesie jego pierwszej powieści V (1963), tygodnik „Time” wysłał fotografa po zdjęcie Pynchona do Meksyku. Według legendy, autor w filmowym stylu wyskoczył przez okno i uciekł najbliższym autobusem. Kiedy w 1974 otrzymał National Book Award za Tęczę grawitacji, komik Irwin Corey odebrał nagrodę w jego imieniu — w efekcie wielu gości podczas gali uznało go za pisarza. W tym samym roku jury zarekomendowało Pynchona do nagrody Pulitzera, jednak komisja zawetowała tę decyzję, powołując się m.in. na „obsceniczność” powieści. Jeśli tak wyglądają bardziej znane epizody wokół autora, to jak przedstawiają się spekulacje i teorie spiskowe? Pynchon ukrywa się z powodu nieodwracalnych zmian w mózgu spowodowanych LSD. Pynchon jest ścigany przez CIA. Pynchon nie daje się fotografować, bo wstydzi się swoich króliczych zębów. Szczytem tych absurdalnych wymysłów było przekonanie, że Pynchon to terrorysta Ted Kaczynski, znany jako Unabomber. Pisarz wyrasta z tych plotek

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

23


jako prawdziwie mityczna figura, nieuchwytny człowiek pojawiający się w niespodziewanych okolicznościach — niemal zupełnie jak Slothrop, bohater Tęczy grawitacji. W późniejszych latach fanatyczni wielbiciele mieli więcej szczęścia. W 1997 ekipie stacji CNN udało się sfilmować autora na Manhattanie. Pynchon zainterweniował telefonicznie na to wtargnięcie w swoją prywatność — ostatecznie pokazano jedynie ujęcie tłumu na ulicy, tożsamość pisarza pozostawiając w sferze domysłów. Pynchon w rozmowie z CNN krytycznie odniósł się do

Kultura

Franz Waxman. Chorzów, w którym się urodził w 1906 roku, był wtedy jeszcze Królewską Hutą. Zmarł 61 lat później w Los Angeles. Co robił w Stanach Z j e d n o c z o n y c h? Tworzył muzykę filmową, był kompozytorem i dyrygentem. Zanim jednak zyskał światowy rozgłos, wychowywał się w niemiecko-śląskiej rodzinie żydowskiego pochodzenia. Przed wyjazdem na studia muzyczne do Drezna, a potem Berlina, pracował w banku. Przygoda z filmem rozpoczęła się od dyrygowania orkiestrą nagrywającą muzykę do Błękitnego anioła Josefa von Sternberga. Zanim wyemigrował do Paryża, gdzie poznał Billy’ego Wildera i Fritza Langa, komponował muzykę do niemieckich filmów. Odkąd wyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1935 roku, stworzył około 200 utworów filmowych. Wielokrotnie nominowano go do Oscara, a w sumie zdobył dwie statuetki za filmy ze słońcem w tytule (Bulwar Zachodzącego Słońca Billy’ego Wildera i Miejsce pod słońcem Georga Stevensa). Hans Bellmer. Był malarzem, grafikiem i rzeźbiarzem. Pochodził z Katowic. Zasłynął instalacjami niedojrzałych seksualnie lalek ludzkiej wielkości. Zmutowane twory w niekonwencjonalnych pozach przeciwstawiał Bellmer kultowi perfekcyjnych ciał. Jego dzieła wywoływały poruszenie. Zanim oficjalnie przyłączył się do grupy surrealistów, w czasopiśmie „Minotaure” opublikowano cykl fotografii Wariacje na temat montowania rozczłonkowanej małolatki. Tworzeniem erotycznych rysunków i fotografii zajął się po wojnie. Wtedy też poznał swoją życiową partnerkę, pisarkę i rysowniczkę – Unicę Zürn. Bellmer zmarł w Paryżu. Na pamiątkę artysty jego imieniem nazwano

02/2011 01/2012

Być może niewielu widziało Pynchona, ale teraz przynajmniej wiadomo jak brzmi jego głos. Oczywiście, jeśli to nie kolejna mistyfikacja. Autor ma się dobrze Jak widać, teoretyczny konstrukt zwany autorem nie potwierdził pogłosek o własnej śmierci, a jego reputacja na tym nie ucierpiała. Czytelnicy, wystarczająco kompetentni do bycia współautorami, wciąż są zainteresowani prywatnym życiem swoich ulubionych pisarzy — im mniej informacji, tym większe wyzwanie.

Katarzyna Głowacka

Co łączy Franza Waxmana, Hansa Bellmera, Marię Göppert-Mayer, Ernesta Pohla, Horsta Eckerta i Karola Godulę? Wszyscy byli Ślązakami. Ba, wielkimi Ślązakami, uznanymi na całym świecie. Każde z nich zasłynęło w innej dziedzinie. Kim byli? Oto sylwetki znanych i mniej znanych, ale równie ważnych osobistości związanych ze Śląskiem.

2424

charakteryzowania go jako odludka. Stwierdził, że to określenie wymyślone przez dziennikarzy na człowieka, który nie lubi rozmawiać z reporterami. W 2004 roku autor zaskoczył wszystkich, dwukrotnie „występując” w serialu The Simpsons. Pynchon użyczył głosu swojemu animowanemu wizerunkowi (postać w papierowej torbie na głowie), który rekomenduje powieść Marge Simpson: „Thomas Pynchon pokochał tę książkę prawie tak bardzo, jak uwielbia aparaty!”. Natomiast w ramach promocji swojego najnowszego wydawnictwa, Wady ukrytej (2009), pisarz nagrał narrację do trailera na Youtube.

katowicką kawiarnię przy Teatrze Śląskim (Bellmer Cafe), która utrzymana jest w stylistyce dzieł artysty. Podczas Festiwalu Ars Cameralis 2009 mieliśmy okazję podziwiać wystawę „Bellmer Lost in Japan”, która zgromadziła lalki najwybitniejszych j a p o ń s k i c h współczesnych artystów, inspirujących się twórczością Bellmera. Maria Göppert-Mayer. Jedna z dwóch kobiet, obok Marii Skłodowskiej-Curie, która otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. Doceniono i wyróżniono jej „odkrycia dotyczące struktury powłokowej jądra atomowego”. Pochodziła z rodziny uczonych, w której pradziadek był profesorem botaniki, dziadek – prawa, a ojciec pediatrii. Göppert-Mayer na niemieckim uniwersytecie w Getyndze zdobyła doktorat z fizyki kwantowej. W 1930 roku wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie m.in. brała udział w pracy nad bombą atomową. Zmarła w wieku 66 lat w San Diego. Jakie miała związki ze Śląskiem? Urodziła się w Katowicach. Przypomina o tym tablica na domu przy ulicy Młyńskiej 5. GöppertMayer zostanie także upamiętniona w galerii śląskich noblistów, która ma niebawem powstać w Katowicach. Już teraz jedna z katowickich ulic nosi jej nazwisko. Ernest Pohl. Nochal, Yła, Ewa to były jego przydomki boiskowe. Pohl był bowiem piłkarzem i reprezentantem Polski w latach 1955-65. Sławę zdobył nie tylko jako wielokrotny mistrz Polski, ale także jako trzykrotny król strzelców polskiej ekstraklasy. Napastnik z Rudy Śląskiej strzelił w ekstraklasie 186 bramek, co do dziś jest rekordową liczbą w polskiej piłce nożnej. Po zakończeniu kariery trenował piłkarzy Górnika Zabrze. Dziś zabrzański stadion nosi imię Ernesta Pohla.

www.suplement.us.edu.pl

Zainteresowani futbolem mieli niedawno okazję zgłębić wiedzę oglądając wystawę Górnoślązacy wpolskiejiniemieckiej reprezentacji n a r o d o w e j w piłce nożnej, do niedawna dostępną wbytomskimMuzeum Górnośląskim. Horst Eckert. Lepiej znany jako Janosch. A jeszcze lepiej ‑ jako autor Cholonka, książki o losach mieszkańców Górnego Śląska. Na jej podstawie katowicki Teatr Korez wystawił sztukę o tym samym tytule. Janosch urodził się w Zabrzu, a obecnie mieszka na Teneryfie. Przez całe życie zajmował się głównie pisaniem książek dla dzieci (powstało ich ponad 300), ale też grafiką (sam ilustruje swoje opowiadania). Zdarzyło mu się pracować w charakterze ślusarza oraz w z b u d z a ć kontrowersje o tematyce religijnej. Od kilku lat Ślązacy rozsławiający nasz region otrzymują Cegły Janoscha od redakcji Gazety Wyborczej. Nagrody są prawdziwymi cegłami z domu, w którym pisarz przyszedł na świat. Choć Eckert tworzy w języku niemieckim, zawsze podkreśla swoją śląskość. Karol Godula. Dzięki niemu rozwinął się gospodarczo Górny Śląsk. Godula był przedsiębiorcą, posiadaczem 19 kopalń galmanu, 40 kopalń węgla kamiennego i trzech hut cynku. Do jego majątku wliczały się też tereny: Orzegów, Szombierki, Bujaków, Bobrek i Paniowy. Choć Godula zmarł w 1848 roku we Wrocławiu, to dziś jego prochy znajdują się w Szombierkach, a jedna z dzielnic Rudy Śląskiej została nazwana jego nazwiskiem.


Zjawisko

Weronika Piernik

Europa w swych dziejach przeżyła wiele wydarzeń, które siały grozę i strach wśród milionowych rzesz ówczesnych społeczeństw. Jednym z nich pozostają niewątpliwie procesy czarownic” – tak rozpoczyna swoja pracę naukową Agnieszka Folkert, studentka Uniwersytetu Śląskiego, absolwentka studiów licencjackich na kierunku historia. Praca pt. Procesy czarownic na Górnym Śląsku w wiekach XVI-XVIII, której promotorem był dr Wacław Gojniczek z Zakładu Archiwistyki i Historii Śląska UŚ, to nie tylko intrygująca lektura, ale przede wszystkim próba wypełnienia luki w zakresie wiedzy o polskim czarostwie. A trzeba wspomnieć, że sabaty i stosy nie ominęły także Górnego Śląska… O lataniu na miotle oraz o tym, jak wygląda gromadzenie materiałów do podobnej pracy, rozmawia z autorką Weronika Piernik. Weronika Piernik: Skąd pomysł na napisanie pracy o czarownicach? Agnieszka Folkert: Świat magii, alchemii, nauk tajemnych, przesądów i zabobonów pozostaje już od dawna w kręgu moich zainteresowań. Śledząc publikacje i zgłębiając wiedzę ogarniała mnie coraz większa ciekawość, jak to u nas sprawa się miała ze wszelkimi dziwami, zwłaszcza z domniemanymi wiedźmami. Niestety, bogactwo literatury zazwyczaj tyczy się kwestii ogólnoeuropejskich, gdzieniegdzie jedynie można natrafić na wzmianki o Górnym Śląsku, przez co wiedza o tutejszym polowaniu na czarownice jawiła się w sposób niekompletny. Postanowiłam więc zbadać szczegółowo owe zagadnienie. W tytule pracy użyłaś sformułowania „procesy czarownic”, nie zaś popularnego terminu „polowanie na czarownice” ‑ czy było to celowe? Tak, ponieważ termin „polowanie” kojarzy się z intencjonalnymi łowami podjętymi na dużą skalę. Na Górnym Śląsku nigdy nie doszło do wielkich polowań tego typu, a jedynie do wybuchu małych panik lokalnych związanych z posądzeniem o czary, na ogół spowodowanych ludzką złośliwością, zazdrością lub uprzedzeniami sąsiadów. Z chwilą donosu rozpoczynała się operacja sądownicza – powoływano świadków, niekiedy żądano dowodów

winy, poddawano oskarżonych próbom, wreszcie ogłaszano wyrok.

klimatu na samopoczucie i życie ludzi. W połowie XVI wieku rozpoczęła się zmiana klimatu związana ze wzmożoną aktywnością lodowców w Islandii, Szwecji i Alpach. Zbliżanie się niżu sprzyjało depresjom oraz wzrostowi śmiertelności. Ostrzejszy klimat powodował też większe zapotrzebowanie na pokarm. Niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych mogła powodować większą nerwowość oraz podejrzliwość ludzi.

Piszesz w swojej pracy, że to nie zabobonne przesądy doprowadziły do masowych polowań na czarownice ‑ jak więc do tego doszło? Do dziś nie wiadomo dokładnie, dlaczego wybuchło polowanie na czarownice, każdy autor ma własną teorię i trudno podawać konkretne argumenty. Urojenia, które zawładnęły umysłowością Europejczyków, stając się przyczyną coraz liczniejszych procesów o czary, miały jedynie luźny związek z rozpowszechnioną wśród ludzi zabobonną wiarą w złe kobiety, guślarki czy wiedźmy. Sam przesąd nie prowadził nigdy do masowych polowań na czarownice. Od czasów późnego średniowiecza zaczęły się jednak pojawiać w Europie dogodne warunki, które ostatecznie doprowadziły do wybuchu zbiorowej paniki. Wtedy to nieszczęścia w szczególny sposób skumulowały się ze sobą: czarna śmierć, powstania, niekończąca się wojna stuletnia, postępy tureckie, wielka schizma, moralny upadek papiestwa, późniejsza naprawa dokonana przez reformę katolicką, secesja protestancka oraz wzajemne ekskomuniki, rzezie i wojny… Także pojawienie się druku zaowocowało fatalnymi skutkami. Wśród wykształconych kręgów społeczeństwa rozpowszechnione zostały traktaty demonologiczne, których treść za sprawą działalności księży, zakonników i misjonarzy stała się znana również i prostym ludziom. Wyobrażenia piekła, diabła i jego popleczników wspierała także intensywnie sztuka. Artyści nadawali wizualną formę mitom kulturowym opisanym dokładnie w traktatach, pobudzając tym samym wyobraźnię odbiorców. Należy również mieć na uwadze negatywne konsekwencje klęsk żywiołowych i odkryć geograficznych, czyli głód, inflacje, kryzys zatrudnienia i produkcji oraz wpływ

A jak wyglądało to na Górnym Śląsku? Czy możesz przytoczyć konkretne historie oskarżeń o czary? Górny Śląsk nie wystrzegł się wojen, wpływu reformacji oraz późniejszej działalności kontrreformacyjnej. Wskutek dokonanych zniszczeń, rabunków i pomorów, ludność chętnie dawała posłuch krążącym wieściom, że przyczyną nieszczęść jest działalność sił nieczystych. Istniały dwie aktywności określane mianem czarów – maleficia, tj. magia niszczycielska, oraz satanizm. Bardzo często oskarżano kobiety o „szkodzenie na zdrowiu”, sprowadzanie gradu i deszczu w celu zniszczenia plonów, o odbieranie krowom mleka. Zostały o to obwinione m.in. żona oraz córka Andrzeja Hoski ze wsi Szałsza pod Gliwicami. Świadkowie zeznali, że Hoska powiązała węzłami ogony wszystkich krów oraz nakazała córce wylać magiczną wodę przed bramą sąsiada. Sama oskarżona podczas tortur przyznała się, że pozwoliła niejakiej Katarzynie namaścić zwierzętom ogony, by „mieć z nich korzyść”. Znamy również przypadki tzw. białej magii, kiedy to pewne zabiegi były czynione w celu poprawienia swego losu. Mieszkanka Bytomia, Hanna Kurowa, włożyła do trumny zmarłego dziecka trzy kawałki chleba i krzyżyk z ziela, by w ten sposób ustrzec pozostałe dzieci od śmierci. Z kolei w domu wspomnianej już Hoski odnaleziono pióra pochodzące od kury urżniętej w dniu św. Tomasza, które miały sprawić, by ciągnięty przez trzodę pług był lekki tak, jak one. Interesująco przedstawia się kwestia Cieszyna, który zasłynął z odkrywania skarbów! Jedni z więźniów przyznali się, że do szukania kosztowności używali trzech rodzajów różdżek wykonanych wg specjalnej receptury.

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

25


Czy zachowały się zapiski na temat pierwszego i ostatniego procesu na Górnym Śląsku? Najstarsze znane nam oskarżenia o czary pochodzą z końca XVI wieku. Tzw. „Czarna księga sądowa” z Gliwic podaje lata 1583 oraz 1597, kiedy to odbyły się procesy osób zamieszkujących wsie Dubieńsko oraz Szałsza. Wiadomo również, że w 1581 roku w Głubczycach spalono na stosie kilku mieszkańców. Trudno powiedzieć, czy były to pierwsze procesy, gdyż wiele źródeł nie zachowało się do naszych czasów. Trudno również stwierdzić, kiedy odbył się ostatni. Pod koniec XVII wieku ilość procesów diametralnie spadła, choć zdarzały się oskarżenia pochodzące z początku następnego stulecia, nie wiadomo jednak, czy wiązały się one z odpowiedzialnością karną. Przyjmuje się, że datami krańcowymi dla Niemiec i Polski jest rok 1775, dla Śląska z kolei ‑ 1740. A co z tzw. sabatami? Przebieg górnośląskich zgromadzeń różnił się nieco od swego europejskiego prototypu. Zabrakło bowiem u nas zabójstw dzieci, kanibalizmu, orgii, skomplikowanych rytuałów oddawania czci diabłu. Były natomiast tańce, muzyka oraz łakomstwo. W zeznaniach oskarżonych nie pada ani razu słowo „sabat”, lecz „karnawał”, „czartowskie tańce”, „posiedzenia nocne”. Ważną datą dla niemieckich i śląskich czarownic był 30 kwietnia lub 1 maja, kiedy to obchodzono powrót wiosny. Na miejsca lokalnych spotkań wybierano pastwiska, łąki, wzgórza oraz granice. Na większe sabaty udawano się do Piotrowych Kamieni w pobliżu najwyższego szczytu Jeseników – Pradziada. Przewagę wśród osób obecnych na sabacie miały kobiety, mężczyźni pojawiali się w charakterze muzykantów, służby, rzadziej czarowników. Na wyznaczone miejsce zgromadzeń czarownice przybywać miały dzięki umiejętności latania: na widłach, miotłach, a nawet kołowrotkach, często wydostając się na zewnątrz domu przez…komin. Lot mógł odbyć się przy porywie wiatru lub za pomocą maści, którą smarowano środki lokomocji czy wybrane partie ciała. Recepturę na taką maść czarownica otrzymać miała oczywiście od czarta. W rozdziale poświęconym procesom piszesz o tzw. „wypróbowaniu czarownicy” ‑ co to takiego? Była to czynność wywodząca się ze średniowiecznych ordaliów, czyli „sądów bożych”, której celem było sprawdzenie, czy oskarżona osoba rzeczywiście znajdowała się na usługach Szatana. Istniało pięć takich prób: próba łez, szpilkowa, wagowa, ogniowa

2626

02/2011 01/2012

oraz wodna. Często stosowano próbę szpilkową, polegającą na wygoleniu ciała i poszukiwaniu znamion czartowskich, a następnie ich nakłuwaniu i czekaniu, czy popłynie z nich krew ‑ jej brak oznaczał ingerencję diabła. Najbardziej popularne było jednak pławienie. Ofiara wiązana była w tzw. „kozła”, krępowano jej silnie wygiętą do tyłu lewą rękę z prawą nogą i lewą nogę z prawą dłonią, a następnie wrzucano do wody. Jeśli tonęła, był to znak, że Szatan przestał jej sprzyjać. Jeżeli zaś wypłynęła na powierzchnię uznawano, iż jest czarownicą. Według wierzeń woda była żywiołem czystym, który nie zechce przyjąć plugawych istot. Chyba najbardziej utrwaloną w naszej świadomości karą za czary jest palenie na stosie ‑ czy na Górnym Śląsku również miało to miejsce? Tak, wśród orzekanych kar arbitralnych dominowały wyroki śmierci poprzez spalenie lub uprzednie ścięcie mieczem. Smutną sławą może poszczycić się m.in. Racibórz, gdzie prawdopodobnie czarownice palone były w okolicy Kościoła Matki Bożej. Tego typu wydarzenia wzbudzały żywe i powszechne zainteresowanie. Każdy bowiem chciał ujrzeć tę, która zawarła przymierze z Diabłem. Np. w Gliwicach dzień wykonania wyroku na czterech tamtejszych czarownicach ogłoszono świętem! Zamknięto warsztaty i szkoły, orkiestra grała od samego rana, tłum gromadził się wokół placu, na którym kat przywiązał oskarżone kobiety do słupów i je podpalił. Natomiast w Bytomiu i Cieszynie nie praktykowano palenia, lecz skazywano na karę chłosty i wygnanie. Znamy również przypadek uniewinnienia kobiety, która musiała jedynie złożyć oczyszczającą przysięgę. Utrwalił się stereotyp czarownicy-kobiety. Czy odnalazłaś jakieś zapiski o oskarżonych o pakt z Diabłem mężczyznach? Zdarzały się niekiedy „męskie czarownice” pertraktujące z Diabłem, jak Kacper Gottwald z Domašova, który własną krwią zapisał się do „Czarnej księgi”, w zamian za co otrzymał podobno moc uśmiercania zwierząt, ale były to wypadki sporadyczne. Zazwyczaj powodem posądzania mężczyzn o czarostwo było osobiste uprzedzenie, zazdrość lub chęć pozbycia się konkurencji, jak w przypadku żydowskiego właściciela karczmy w Bytomiu, którego oskarżono o ściąganie klienteli przy użyciu czarów. Inna sytuacja licznych oskarżeń występowała wtedy, gdy polowanie wymykało się spod kontroli ‑ skatowane ofiary wskazywały swych licznych wspólników, w tym męskich. Mówiąc o procesach czarownic rzadko bierze się pod uwagę czynnik finansowy. W swojej pracy piszesz że, wszelkie koszty ponosiła oskarżona, wliczając w to nawet opłacenie piwa które wypili ławnicy… Tak, wszczynając proces trzeba było liczyć się z pokryciem szeregu kosztów, nawet tak intrygujących, jak zapewnienie napitku „znużonym” toczącą się sprawą ławnikom. Na podstawie rachunku za pobyt w więzieniu mieszczki bytomskiej Katarzyny Niedzieliny wiadomo, iż do wydatków wliczano koszt wyżywienia, opłatę dla strażników więziennych, wynagrodzenie dla wójtów, różnych sług, sekretarza i przede wszystkim kata, tzw. „mistrza poprawnego”, który pobierał jedną z największych kwot. W zależności od majętności ofiar,

www.suplement.us.edu.pl

Szabat czarownic, J. Ziarnko procesy mogły stać się albo niezwykle dochodowym przedsięwzięciem, albo wręcz uciążliwym. Rajcy raciborscy skarżyli się, że utrzymywanie skazańców w lochach zbyt drogo ich kosztuje i wyrażali nadzieję, że wydatki zostaną pokryte przez kasę cesarską… W bibliografii Twojej pracy znajduje się wiele źródeł rękopiśmiennych. Jak wyglądało szukanie tych materiałów? Najpierw należało oczywiście zapoznać się z literaturą przedmiotu poruszającą problematykę czarownic w sposób bezpośredni lub marginalny, a następnie wyruszyć na poszukiwanie zachowanych archiwaliów. Udałam się w tym celu do Archiwum Państwowego w Katowicach, oddziałów w Cieszynie oraz Raciborzu. W archiwach przeglądałam wszystkie możliwe inwentarze dotyczące interesującego mnie regionu. Jeśli tylko zauważyłam polskie lub obcojęzyczne słowa „czary”, „proces”, „kat” etc., to należało to sprawdzić. Panuje powszechne przekonanie, że teraz wszystko można znaleźć w Internecie, ale prawda jest taka, że jeśli nawet faktycznie przytaczane są tam jakieś przykłady, to niestety brakuje nazw archiwów czy sygnatur. Nawet niektóre książki nie zawierają takich informacji albo są nieaktualne, gdyż np. zespół archiwalny otrzymał nową nazwę, został złączony czy przeniesiony. Będąc jednak na specjalizacji archiwalnej było dla mnie oczywiste, że poszukiwanie źródeł nie będzie łatwe. Czekało mnie siedzenie godzinami w pracowni naukowej archiwum… Ponadto cennik w archiwach państwowych jest naprawdę zniechęcający dla studenta. Nie przewiduje on zniżek studenckich, a kopiowanie dokumentów jest dość drogie. Najbardziej owocne pod względem źródeł okazały się dla mnie wizyty w katowickim archiwum, gdzie w Zbiorach dokumentów byłego Archiwum Miejskiego miasta Bytomia natrafiłam na kilka spraw dotyczących czarownic. Po otrzymaniu ich kopii oraz przejrzeniu XIX-wiecznych monografii miast rozpoczął się okres żmudnego odczytywania pisma neogotyckiego, tłumaczenia z języka niemieckiego, niekiedy również czeskich i łacińskich wtrąceń. Trudności sprawiały także zniekształcone, staropolskie formy wyrazów.


Podróże

Mariusz Pałka targi te organizowane są w największych miastach w Polsce na przełomie lutego i marca. W ofercie programu znajdują się różne opcje i stanowiska zatrudnienia. Pierwsza to tzw. „support staff” – pracujemy przy obsłudze infrastruktury ośrodka, czyli przygotowujemy i wydajemy posiłki. Możemy również zarabiać jako kierowcy lub wykonując drobne naprawy w ośrodku. Kieszonkowe po ukończeniu 8-10-tygodniowego kontraktu to 1250 dolarów. Każdy kolejny tydzień poza podpisanym kontraktem to minimum 240 dolarów. Jest i druga opcja – „camp counselor”, czyli bezpośrednia opieka nad dziećmi, w roli wychowawcy, ratownika, trenera, instruktora itp. (kieszonkowe po ukończeniu 9-tygodniowego kontraktu: od 800-1000 dolarów).

Przyjemne z pożytecznym, zarabianie, a w wolnym czasie zwiedzanie – jaka praca daje studentowi takie możliwości? Odpowiedzią są dwa programy zarobkowych wyjazdów do Stanów Zjednoczonych, które chcemy dzisiaj porównać – Work & Travel oraz Camp Leaders. Zacznijmy od Work and Travel. Jest to wymyślony przez rząd Stanów Zjednoczonych program, dzięki któremu do „Hameryki” miało przyjeżdżać znacznie więcej młodych ludzi, pragnących zwiedzić kraj, ale także zarobić trochę zielonych papierków. Dokładnie 65 lat temu Departament Stanu USA powołał specjalną fundację CIEE, która do dzisiaj zajmuje się programem Work & Travel. Jakie są wymagania stawiane chętnemu do wzięcia udziału w programie? Przede wszystkim minimum podstawowy, komunikatywny poziom języka angielskiego. Najczęściej to od stopnia znajomości języka zależne jest, jaką otrzymamy pracę, co naturalnie wiązać się będzie z wysokością zarobków. Oczywiście musimy również zaopatrzyć się w paszport oraz złożyć w biurze dowolnej agencji, która zajmuje się programem W&T, niezbędne dokumenty, formularze aplikacyjne, zgłoszenia i umowy zawarte z pracodawcą. Jest tego naprawdę mnóstwo, ale dzięki temu będziemy pewni otrzymania zarobionych pieniędzy, będziemy ubezpieczeni oraz (o czym zresztą nie każdy pamięta) będziemy mogli aplikować o zwrot podatku. Gdy załatwimy już wszystkie niezbędne formalności, czas na wybór daty wylotu, staranie się o wizę oraz przejście tzw. „Orientation Meeting” – niezbędnego do wyjazdu szkolenia. Odbywa się ono na przełomie maja i czerwca i jest dostępne również na platformie on-line. Jeśli chodzi o terminy i czasowe ograniczenia w programie Work & Travel, pracować i poróżować po Stanach Zjednoczonych możemy maksymalnie 5 miesięcy, jednak tylko przez 4 miesiące (od 25 maja do 1 października) pracujemy. Potem możemy oddać się z pasją podróżowaniu. Oczywiście można też pracę skończyć wcześniej (np. po 2 miesiącach) i dłużej zwiedzać kraj. Każdy uczestnik programu powinien jednak opuścić USA do 30 października.

z ubezpieczeniem (tańsza 620, droższa – 695 dolarów). Koszty dodatkowe to rejestracja w systemie SEVIS (35 dolarów) oraz bilet lotniczy (od 500 do nawet 2500 zł). I oczywiście wiza ‑ 140 dolarów. Choć po podsumowaniu koszty wydają się ogromne, trzeba pamiętać o tym, że szybko się nam zwrócą (prawdopodobnie już po kilkunastu dniach pracy).

Jeśli chodzi o koszty, jakie musimy z góry ponieść, są one o wiele niższe aniżeli w przypadku oferty wcześniejszej. „Koszty programowych opłat są w sumie równe cenie zwykłych wakacji w Europie czy nawet w Polsce, gdyż ogółem suma poniesiona przez uczestnika wynosi około 2000 złotych” – mówi Ania Baron, konsultantka Camp Leaders Poland. „W tej kwocie są zawarte wszystkie obowiązkowe opłaty: za bilet lotniczy, ubezpieczenie oraz kwestie związane z procedurą wizową. Poza tym program Camp Leaders gwarantuje uczestnikom zakwaterowanie i wyżywienie na campie” – dodaje. Ważna różnica między programami – z Camp Leaders możemy zostać w Stanach Zjednoczonych o 2 tygodnie krócej, niż z „W&T”.

Druga, nieco inna oferta to program Camp Leaders. Choć programy na pierwszy rzut oka są do siebie podobne, różnic w gruncie rzeczy jest naprawdę sporo. Zacznijmy od początku… Camp Leaders jest o wiele młodsze od Work and Travel, ponieważ istnieje na rynku europejskim „dopiero” od 15 lat, ale corocznie wysyła do Stanów Zjednoczonych coraz większą ilość studentów. Camp Leaders współpracuje z ok 2200 ośrodkami w USA, do których przyjeżdżają studenci z całego świata.

Jakie inne niż zarobkowe argumenty mogą przekonać do wzięcia udziału w programie Camp Leaders? „Dzięki udziałowi w programie można nie tylko przeżyć przygodę swojego życia, ale również zdobyć nowe doświadczenia, ciekawe referencje czy wykonać praktyki na określonych kierunkach studiów, jak turystyka, pedagogika lub filologia angielska. Z Camp Leaders w ubiegłym roku ponad czterystu polskich studentów spędziło niezapomniane wakacje za wielką wodą, a wielu z nich i w tym roku powróci, by zwiedzać kolejne niezwykłe zakątki tego kontynentu, kontynuować międzynarodowe znajomości oraz przeżywać lato w niezwykłej atmosferze” – mówi Ania Baron.

Do „CL” rejestrujemy się wyłącznie on-line (na stronie www.campleaders.com). Zaraz po wypełnieniu aplikacji, skontaktuje się z nami konsultant z biura, który umówi nas z regionalnym przedstawicielem firmy. Na spotkaniu zostaną ocenione nasze kompetencje językowe, będziemy tez mogli zdecydować o rodzaju pracy jaką chcielibyśmy wykonywać. Ponadto biuro „Camp Leaders” organizuje targi pracy, na których można spotkać się z przyszłym pracodawcą i porozmawiać o warunkach zatrudnienia. Najczęściej

No cóż, w tej chwili wszelkie teorie o tym, jakoby „nie było pracy za granicą dla ludzi z moim wykształceniem” legły w gruzach, prawda? :) Okazuje się, że wystarczy komunikatywna znajomość języka angielskiego, odpowiedzialność i otwartość na nowe znajomości, żeby dostać niezwykłą ofertę – min. 2 miesiące nieźle płatnej pracy w Stanach oraz 1 miesiąc podróżowania po Ameryce Północnej. Dla osób chętnych do zwiedzenia USA i znalezienia tam pracy niewątpliwie jest to nielada gratka.

Nie ma co się oszukiwać, zdecydowana większość młodych ludzi jedzie do Stanów Zjednoczonych głównie po to, by zarobić. Zarobki w programie W&T wahają się od 5,5 do 12 dolarów za godzinę, a średnia stawka wynosi ok. 8 USD. Jeśli chodzi o zakwaterowanie, to student samodzielnie opłaca koszty związane z mieszkaniem (przeciętnie od 150 do 350 dolarów miesięcznie). Inne koszta jakie musimy ponieść? Przede wszystkim opłata organizacyjna – 700 zł oraz opłata programowa

www.suplement.us.edu.pl

01/2012

27


2828

02/2011 01/2012

www.suplement.us.edu.pl


Artykuł Sponsorowany

Drodzy Studenci, Przedstawiamy Wam dzisiaj dwie osoby pracujące dla Steria Polska Sp. z o.o. Zarówno Anna, jak i Richard, są ambasadorami programu promującego innowacyjne pomysły w firmie Steria. Richard Potter jest szefem projektu IDEX z ramienia korporacji, natomiast Anna jest zwyciężczynią konkursu IDEX w roku 2011. W przyszłości, jej projekt zostanie zaimplementowany jako usługa, którą firmy z grupy Steria będą proponować swoim klientom na całym świecie. A pomysł ten narodził się w Polsce...

Aniu, wytłumacz nam proszę, czym tak naprawdę jest IDEX? IDEX jest platformą, w której każdy pracownik firmy STERIA może zabłysnąć swoim genialnym umysłem :-) Od 3 lat organizowany jest konkurs, w którym wybierane są najciekawsze oraz najbardziej innowacyjne pomysły, które zostaną zasponsorowane i przeznaczone do realizacji. Platforma dostępna jest przez cały czas, jest również regularnie weryfikowana przez założyciela i głównego fundatora, który na bieżąco wychwytuje interesujące projekty. Patrząc z punktu widzenia Pracownika – czy uważasz, że ten projekt jest dużą szansą? Moim zdaniem udział w tego typu firmowych aktywnościach daje pracownikowi wielką szansę. Przede wszystkim możliwość zaangażowania się w sytuację i sprawy firmy, poznanie jej z innej strony niż tylko od podstawowych zadań do wykonania. Jest to ekscytujące doświadczenie, a także ważna próba charakteru i sprawdzenia swoich własnych możliwości. W firmie jest dużo utalentowanych osób, których nie można wyłapać na samym początku, a które mają szansę pokazania swojej kreatywności właśnie w platformach typu IDEX. Dodatkowo, jest to świetna zabawa, jak również możliwość poznania kolegów z różnych zakątków świata - taki „firmowy Facebook” :-)

w medycynie łączący ze sobą przyjemność zabawy z poprawianiem stanu zdrowia. Pacjent w przyjaznym, domowym środowisku będzie miał możliwość wykonywania ćwiczeń, które do tej pory były zarezerwowane tylko dla Centrum Rehabilitacyjnych oraz jednostek szpitalnych. Rozwiązanie to pomoże obniżyć koszty rehabilitacji oraz dojazdów, ale jego głównym zadaniem jest motywowanie pacjentów do leczenia poprzez siłę gier video, która uprzyjemni codzienną monotonię! Jak myślisz, co będzie uważane za „innowację’ za 5-10 lat? Za 5-10 lat możliwości innowacji staną się jeszcze większe! To, co dzisiaj wydaje nam się futurystyczną wizją, jutro będzie już codziennością. Myślę, że za te kilka lat innowacyjne projekty to będzie tylko unowocześnianie naszego wirtualnego środowiska w formacie 4D, w którym każdy z nas będzie się czuł się jak w filmie. Będzie to zapewne dotyczyło każdej dziedziny naszego życia. Z Anną będziecie mogli się spotkać w marcu, w ramach Drogowskazów Kariery – wspólnie odwiedzimy Uniwersytet Śląski w celu poprowadzenia naszego gościnnego wykładu o innowacyjności. Juz dzisiaj serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w wykładzie.

Powiedz nam coś więcej o swoim zwycięskim projekcie. Czym jest ComboSTER? ComboSTER jest to projekt dotyczący TeleRehabilitacji coraz bardziej popularnego narzędzia

Was it difficult to convicepoeople in different Steria’s country to join IDEX contest? Take up across the Group varies but it’s clear that the strongest mechanism for increasing take up is viral. Pools of people quite rapidly grow around particular ideas and also key evangelists. The take up also varies according to job function. Technically-oriented employees particularly those comfortable using social media predominate. My current focus is to try to get more sales and commercial people experiencing the wonders of IDEX! Their input is really important as they provide insight about how we might take ideas to market. Do you see any disadvantages or weaknesses when it comes to IDEX? No! I can see only positives - but then I’m an optimistic person, generally. Collaborative platforms like IDEX are the key to us harnessing this belief we have in the Power of Sharing into something truly valuable.

Czy sądzisz, że program taki jak IDEX może tak naprawdę coś zmienić? Jeżeli chcemy wprowadzić zmiany, możemy to zrobić również bez platformy takiej jak IDEX, ale bez wątpienia IDEX to narzędzie, które zachęca oraz pomaga w wyrażeniu myśli. Uważam jednak, że jeśli jesteśmy wystarczająco zmotywowani, zmiany możemy proponować na różne sposoby. It`s up to you! Skoncentrowałaś się głównie na pomysłach związanych z ochroną zdrowia. Skąd taki wybór? Moje zainteresowanie medycyną oraz ochroną zdrowia zaczęło się już w szkole podstawowej. Niestety, a może na szczęście, moje życie potoczyło się zupełnie innym torem. Połączenie informatyki z medycyną jest dla mnie najbardziej fascynującym romansem, który mnie nakręca i pcha do działania na każdej płaszczyźnie.

I wanted to establish in the platform. First it was important to have crowdsourcing of idea development and selection. For me innovation is most effective when it’s collaborative so I wanted to makes sure that most of the work in thinking through ideas was not done by some boffins in a lab but was done by all our employees. Getting them to also do a lot of the down-selection work at the same time was also very sensible. Secondly, I wanted to build a ‘game’ into it to encourage people to use it. Developing ideas on IDEX is supposed to be fun and social, connecting people across the organisation.

What is the story of IDEX? Where this idea came from? IDEX is built on a platform called spigit (www.spigit.com) and I actually first came across spigit about three years ago at a client site in the UK. I thought it was unlike anything else I had ever seen and a fantastic collaboration platform. I knew that there we’re plenty of people in Steria with lots of great ideas spigit was a great way of connecting them all. What was your first thought about this project? IDEX itself is also an innovation...isn’t it? There were two key innovative features that

I’m sure in past few years you’ve found your favouriteidea :-) Which idea was it? Oh, there have been so many great ideas. The ones I particularly like are those that begin quite small and then grow. Take, Anna, for instance. Her idea began with a simple personal experience of her father’s rehabilitation after a trip to hospital. By the time she won her fantastic prize in the final her idea had grown extensively with the help of a whole range of contributors. The healthcare business community, Microsoft and technical architects all played their part in developing an idea that is really exciting for Steria. What would you advise to young, talented people in matter of designing their own future? Collaborate. The connected world we inhabit enables us to produce amazing things by harnessing the many different talents we have. I’m always blown away by talented individuals, but at the end of the day, the people that really impress me are those that can bring it all together into some magic. Being able to navigate your way through a connected world, bringing people together to achieve a successful outcome - that’s real talent!





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.