nietak!t nr 12

Page 27

Czekam, czekam, czekam A on przyjdzie, przyjdzie, przyjdzie Ja wiem, że on przyjdzie On przyjdzie, przyjdzie i będzie Ja wiem, że on przyjdzie Da mi robotę Wreszcie Krew zamieni w ciało Ciało zamieni w krew A wódkę zamieni w wodę Przyjdzie Mesjasz Ja czekam Tańcują w przymierzu „jacy tacy”. Zapijają wódkę wódką. Bezrobotni i butni. Biedni i bogaci. Pełni i puści. Bo przecież „nie masz nic lepszego człowiekowi niż weselić mu się”. Umęczona podłoga skrzypi boleśnie. I znów jak na akord: „Rany Boskie, słyszę!” – urywają w pół taktu i spoglądają na oniemiałą kuzyneczkę. „Jedzie, jedzie, pędzi, pędzi, będzie ze sta, do sta koni, bracie duch, natężać, natężać słuch!”. To oczekiwanie jest już nie do wytrzymania… Padają wszyscy, ledwo żywi.

Toast trzeci Tymczasem ściągają kolejni goście: jest pani Doktorowa z pustymi rękami, pan poeta, pani w białej sukience i osiedlowa dziwka, a nawet Matka Boska, której obecnością jakoś nikt się nie przejął. Wujek się goli, Haneczka gdzieś goni, mierzy, przykłada serwety, poprawia widelczyki, wita gości… Wtem, cicho, cisza, gospodarz wzniesie toast. No dobrze, to słuchamy. Wyciąga z kieszeni wczorajszą „Wyborczą” i poczyna czytać artykuł Adama Michnika: „Szefowie IPN, działając na zlecenie swych sponsorów politycznych, potrafią w ciągu jednej nocy wynaleźć haki na każdego z nas. Każdy z nas w każdej chwili może być opluty” – i tak nikt go nie słucha, bo na parkiecie pojawił się błazen na szczudłach, szepcąc dziwnie znajomą frazę: „A kornik napisze twój uładzony życiorys”.

Nowalijki Gospodyni załamana pustkami na stole w akcie desperacji przyniosła nam jeszcze trochę surowych warzyw wygrzebanych z dna lodówki. Jak wesele, to wesele – trza być w butach i się najeść. „Rośliny to wojsko, wszechpotężne wojsko wszechświata” – kuzyn z kuzynką – swoją drogą wybitni specjaliści dendrolodzy – wdrapali się na scenę i śpiewają psalm dedykowany obrońcom Doliny Rospudy. Zajadając się rzodkiewką, bujamy się w rytm muzyki. Wtem wszystko zaczyna się niemożliwie kręcić na zewnątrz i wewnątrz mnie, tort weselny i karp weimarski z bigosem drugiej świeżości, móżdżki perliczek na grzance z puddingiem śmietankowym, kotlet z wódką, wódka z kotletem, wódka z wódką… Wybiegam pośpiesznie z sali weselnej. Orkiestra tnie namiętnie Kalinkę, a mnie się zdaje, że na środku nie kto inny, jak sam Hetman Branicki wrzeszczy ze wszystkich sił: „Niech żyje car!”. Jestem wolny, więc wybiegam w noc…

Albośmy to jacy tacy, fot. z archiwum Teatru Powszechnego w Warszawie

ny bażant” – wzdychają kuzynki, mdlejąc z wrażenia. „Á la Święte Przymierze” – wieńczy z dumą gospodyni. To jemy… Wtem drzwi z hukiem – trach! A w progu zatacza się sąsiad Branicki w potarganych gaciach i czerwonej pelerynie podszytej gronostajem. „Pocałuj się z nami!” – już kroczy chwiejnie ku pannie młodej. „Znajcie pana, bierzcie złoto!” – wykrzykuje bez sensu, sypiąc konfetti zza pazuchy. Siada nieproszony do stołu i zjada nam wszystko: i spory zraz cielęcy we własnym sosie, i tłuste gołębie z ptaszarni, i ćwiartkę sarny z korniszonami, i indyka nadziewanego truflami, i karpia reńskiego au naturelle, i pasztet sztrasburski w kształcie bastionu. A na koniec połyka też obrus. „Zdrowie! Za Polskę” – stryjek wznosi żałośnie kieliszek, ale coś smutno się zrobiło, więc spycha ze sceny orkiestrę i sam poczyna śpiewać.

25


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.