angielskiegoprzełożyłKRZYSZTOFMAZUREKWARSZAWA2004WydanieIwersja2Tytułoryginału:THEDAVINCICODEUu

Page 109

Mój dziadek, słynny odludek! Jacques Sauniere jak widać, znacznie mniej stronił od ludzi, niż dawał to po sobie poznać. Chyba dzisiaj, jeszcze pod nieobecność Sophie, wydawał jakieś przyjęcie, a sądząc po markach samochodów, zaprosił najbardziej wpływowych paryżan. Ciesząc się na niespodziankę, jaką mu szykowała, pobiegła do frontowych drzwi. Okazało się jednak, że są zamknięte. Zapukała. Nikt nie odpowiedział. Zaskoczona i zdumiona, obeszła dom wokoło i spróbowała wejść tylnymi drzwiami. One też były zamknięte. Nikt się nie odzywał. Zbita z tropu, stała chwilę w ciszy i nasłuchiwała. Słyszała tylko, jak chłodny wiatr Normandii, wiejąc przez dolinę, szumi niskimi tonami wśród drzew. Nie było słychać muzyki ani żadnych głosów, w ogóle nic. W ciszy pośród wysokich drzew Sophie pospiesznie podeszła do bocznej ściany domu i wdrapała się na stos drewna do kominka, a potem przylgnęła policzkiem do okna salonu. To, co zobaczyła, nie miało żadnego sensu. Nikogo tam nie było! Wyglądało na to, że całe pierwsze piętro jest puste. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Z bijącym sercem Sophie pobiegła do drewutni i znalazła zapasowy klucz, który jej dziadek trzymał pod pojemnikiem na chrust i szczapy. Pobiegła do drzwi frontowych, otworzyła sobie i przekroczyła próg. Kiedy weszła do pustego holu, na tablicy kontrolnej systemu alarmowego zaczęło migać czerwone światełko — ostrzeżenie, że osoba, która weszła, ma tylko dziesięć sekund na wczytanie poprawnego kodu, zanim zawyją alarmy. Ma włączony alarm podczas przyjęcia? Sophie szybko nacisnęła właściwe klawisze kodu i wyłączyła system. Weszła głębiej i okazało się, że cały dom jest pusty. Na górze też nie było nikogo. Zeszła znów do pokoju frontowego i stała przez chwilę w ciszy, zastanawiając się, co się mogło wydarzyć. Właśnie wtedy do uszu Sophie dobiegł jakiś dźwięk. Przytłumione głosy. Wydało jej się, że dochodzą gdzieś spod jej stóp. Nie potrafiła sobie wyobrazić skąd. Uklękła i przyłożyła ucho do podłogi. Tak. Wyraźnie słychać było dźwięk gdzieś z dołu. Odgłosy śpiewu czy modlitwy... Była przerażona. Dotąd nie wiedziała, że w tym domu jest piwnica — i to przeraziło ją najbardziej. Odwróciła się i powiodła oczami po ścianach pokoju frontowego. Jej oczy spoczęły na jedynym przedmiocie, który wydawał się teraz nie na swoim miejscu — ulubiony antyk dziadka, olbrzymi arras z miasta Aubusson, zwykle wisiał na wschodniej ścianie, tuż obok kominka, ale dziś ktoś go przesunął w bok na mosiężnej listwie, na której wisiał, odsłaniając pustą przestrzeń ściany. Podeszła bliżej i wydało jej się, że zaśpiew staje się głośniejszy. Z wahaniem przyłożyła ucho do drewnianej płyty. Głosy były teraz wyraźniejsze. Tak, to na pewno śpiew — słów nie dało się rozróżnić. Przestrzeń za tą ścianą jest pusta! Przebiegła palcami po brzegu płyty i znalazła wgłębienie, akurat na palec. Było dyskretnie wyżłobione. Drzwi przesuwne. Z bijącym sercem włożyła palec w puste miejsce i pociągnęła. Bezgłośnie, z precyzją dobrze naoliwionego mechanizmu, ciężka ściana przesunęła się na bok. Gdzieś z ciemności zabrzmiało echo głosów. Sophie przeszła przez ukryte drzwi i znalazła się na grubo ciosanych kręconych kamiennych schodach, wiodących w dół. Przyjeżdżała do tego domu od dziecka i nie miała zielonego pojęcia, że takie wejście w ogóle istnieje! Schodząc, poczuła, że robi się coraz chłodniej. Głosy były wyraźniejsze. Męskie i kobiece. Jej pole widzenia było ograniczone do spirali schodów, ale kiedy zrobiła następny krok, otworzyła się przed nią szersza przestrzeń. Zobaczyła kawałek piwnicznej podłogi — kamiennej, oświetlonej pełgającym pomarańczowym blaskiem żywego ognia. Wstrzymując oddech, ostrożnie zrobiła jeszcze parę kroków, a potem przykucnęła, żeby


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.