Cbr nr 27

Page 29

BRODNICA–CBR.PL

HISTORia    29

Czwartek, 20 sierpnia 2015

Z brodnickiego lamusa

POWIAT BRODNICKI Najazd niemieckich policjantów, śmierć doktora, powstanie towarzystwa, wygrane Naprzodu, wypadek elektryka, śmierć księdza i inne wydarzenia znajdziemy w tym odcinku lamusa

13 sierpnia 1938 roku pojawiły się w Brodnicy dwa samochody osobowe pełne… niemieckich policjantów. Jeszcze tym razem nie chodziło o wrogi najazd, a o wspólną akcję na złodziei aut z Prus Wschodnich. Okazało się, iż międzynarodowy gang polsko - niemiecki rabował (najczęściej w Olsztynie) mercedesy, lub adlery, po czym przez pobliską Brodnicy granicę (ok 30 km) przemycał je do Polski. Rzecz jasna w interes było „umoczonych” wielu przedstawicieli różnych zawodów; od strażnika granicznego, celnika, po zwykłych „doliniarzy” (złodziei kieszonkowych kradnących dokumenty). Niemiecka policja dogadała się z naszymi, po czym wspólnie przeprowadzili doskonale zorganizowaną akcję na terenie powiatu brodnickiego. Zatrzymano kilkanaście osób. 14 sierpnia 1973 roku, w Brodnicy zmarł doktor medycyny Feliks Smoczyński (na zdjęciu). Do dziś wielu mieszczan wspomina go jako ofiarnego, świetnego lekarza, w całości oddanego służbie ludziom i miastu. Był rodowitym brodniczaninem (ur. 18 października 1908 roku), synem piekarza Bolesława. Po studiach w Poznaniu i promocji doktorskiej (1937) podjął prace w Szpitalu Powiatowym w Brodnicy. Po zajęciu miasta (1939) Niemcy przesiedlili go do Wąbrzeźna, skąd wrócił w 1944 roku, by zająć się pracą z tutejszymi pacjentami. Po wejściu do Brodnicy „wyzwolicielskich” wojsk radzieckich (styczeń 1945) został schwytany w łapance na ulicach Brodnicy, osadzony w bolszewickim obozie koncentracyjnym w Działdowie, a potem, pomimo licznych próśb społeczności miasta, a nawet komunistycznych

władz lokalnych – wywieziony do rosyjskiego obozu w Charkowie. Zwolniony pod koniec 1945 roku wrócił do miasta i zajął się organizacją służby zdrowia. Do końca życia cieszył się wprost niesamowitym szacunkiem naszej społeczności. Spoczywa na brodnickim cmentarzu. 16 sierpnia 1934 roku powstało w Brodnicy Towarzystwo Ogrodów Działkowych. Pierwotnie utworzyło je 30 osób, natomiast Zarząd Miasta przekazał im tereny w pobliżu Drwęcy na których można było urządzić od 40 do 50 działek. Towarzystwo bardzo szybko się rozrosło, natomiast, wkrótce powiększono areał pod działki ogrodowe. 18 sierpnia 1936 roku, w Jabłonowie Pomorskim miejscowa drużyna piłkarska Naprzód Jabłonowo (złośliwi mówili „Najprzód Jabłonowo”) rozegrała aż dwa mecze (drugi był 19 sierpnia) ze znakomitym KS Ruch Grudziądz. O dziwo, jabłonowscy piłkarze oba te mecze wygrali! W pierwszym spotkaniu zmasakrowali grudziądzan 4:0, natomiast drugie zakończyło się rezultatem 3:2 dla gospodarzy. 19 sierpnia 1936 roku, w Jabłonowie Pomorskim miał miejsce następujący wypadek. Otóż siostry zakonne zleciły podłączenie jednego ze swych obiektów do linii energetycznej. Do tej pracy miejscowa elektrownia wyznaczyła niejakiego pana Gwizdałę. Tenże Gwizdała wspiął się na słup, lecz że jeden z żelaznych słupowłazów, które miał na nogach mu się omsknął, to aby nie spaść chwycił dłońmi za izolatory z nawiniętą linką energetyczną. W tym momencie poraził go prąd, przytrzymując na słupie. Wszystko widział małoletni synek Gwizdały i gdy zorientował się, że coś z ojcem nie tak się dzieje, natychmiast pobiegł do niedalekiej elektrowni. Tu szybko wyłączono na linii prąd, zdjęto nieprzytomnego nieszczęśnika ze słupa, po czym zawołano lekarza i księdza. Pierwszy przybył jabłonowski proboszcz i włożył na Gwizdałę oleje święte wyprawiając go już do lepszego świata. Jednakowoż monter był nie lada twardzielem, zaś lekarz fachowcem, bo gdy wreszcie tam dotarł (na rowerze), to mimo – na pierwszy rzut oka – beznadziejnej sytuacji rozpoczął upartą reanimację, tak, aż zdołał przywrócić mężczyznę do życia. 19 sierpnia 1970 roku, w Col-

gan (Kanada-Onatario) zmarł nagle ksiądz Franciszek Bielicki. Urodził się 3 grudnia 1901 roku w Brodnicy jako syn znanego kupca Józefa i Bolesławy (de domo Stefańska). Uczęszczał do brodnickiego gimnazjum, gdzie w 1924 roku zdał maturę. Przedtem, jako ochotnik wziął udział w wojnie z bolszewikami. Teologię studiował w Pelplinie, zaś święcenia kapłańskie otrzymał w grudniu 1929 roku. Był kapelanem marynarzy oraz pracowników portowych. Pływał na statkach: „Polonia”, „Pułaski”, „Kościuszko”, „Piłsudski”. Od 1936 został proboszczem parafii w Bierzgłowie. 3 listopada aresztowali go Niemcy, po czym całą wojnę spędził w niemieckich obozach koncentracyjnych (ostatni w Dachau). Po wojnie nie wrócił do Polski, lecz wyjechał do Kanady, gdzie prowadził pracę duszpasterską, aż do nagłej śmierci. Ciekawe, że przed wojną proboszczem parafii brodnickiej był ksiądz Józef Bielicki (zm. w 1935 roku) pochodzący z zupełnie innej rodziny, choć też był uczniem naszego gimnazjum i tu składał maturę. Obaj duchowni znali się. 22 sierpnia 1926 roku, na stacji kolejowej w Brodnicy doszło do katastrofy. W chwili, gdy pociąg osobowy relacji Nowe Miasto – Brodnica wjeżdżał na stację, kierownik parowozu manewrowego nr 672 nie zauważył sygnału wjazdowego, w wyniku czego uderzył w bok nadchodzącego składu. W wyniku tego oba parowozy zostały uszkodzone, jak również dwa wagony pociągu osobowego. Na szczęście nikt nie zginął, jedynie lekkie rany odniósł podróżny z Lubawy Jan Krasiński i małżeństwo Witulskich z Jajkowa (on - pracownik kolejowy). Wszystkich opatrzył lekarz kolejowy Otto. Przerwa w ruchu trwała 50 minut. W sierpniu 1633 roku ukazało się dzieło naszego rodaka Andrzeja Dębołęckiego z Konojad (brata sławniejszego Andrzeja) pt. „Orzeł odmłodniały Królestwa Polskiego. Wróżbit boju moskiewskiego, pamiątka bojów moskiewskich” pisownia oryginalna). Andrzej był dość płodnym „wierszopisem” (że potraktujmy go delikatnie). Pisał głównie utwory religijne i panegiryki, posługując się przy tym barokowym językiem, gęsto gmatwając swoje utwory odnośnikami do mitologii i heraldyki. Jak to wszystko dało się czytać

dr. Feliks Smoczyński wystarczy, że przytoczę podtytuł „Orła odmłodniałego...”, a mianowicie (pisownia oryginalna): „Orzeł odmłodniały Królestwa Polskiego przez fortunne korony osiągnięte Najjaśniejszego y niezwyciężonego Władysława IV z łaski Boży Króla Polskiego, wielkiego Xcia Litwy, Rusi, Prus, Mazowieckiego, Zmudzkiego, Inflantskiego, Gotskiego, Wandalskiego, Szwedzkiego Króla y pana dziedzicznego a mianowanego Cara Moskiewskiego. Od Andrzeja z Konoiad Dębołęckiego na świat wypuszczony. Thorunii, typografią Franciszka Schnellboltzii 1633.” No, przyznacie, że urokliwe. Jego brat Wojciech, który do dziś słynie z kronik Lisowszczyków (gdzie opisywał awanturnicze wyprawy polskich najemników) był dużo większym oryginałem, gdy w jednym ze swych dzieł dowiódł niezbicie, że pierwsi rodzice Adam i Ewa rozmawiali w raju po… polsku. W sierpniu 1891 roku. Jako, że mamy sezon ogórkowy w pełni, Czytelnikom „Lamusa” należy się przynajmniej jedna historyczna anegdotka. Otóż w sierpniu 1891 roku patrol pruskich pograniczników z Brodnicy przyłapał na nielegalnym przekroczeniu granicy kilku przemytników z Kongresówki. Zgodnie z umową między Rosją, a Prusami odstawiono ich pod eskortą na drugą stronę. Po przekazaniu gagatków do carskiej strażnicy pod Dobrzyniem (tym nad Drwęcą) czterej żołnierze postanowili dla ochłody łyknąć sobie w jakiejś gospodzie po szklanie wina. Na rozwidleniu drogi z Dobrzynia do Nowogrodu i Działynia, oraz Pomorzan

i Ciechocina stała ongiś słynna na okolice karczma „Kurencja” (nazwa zapewne wywiedziona od łacińskiego rzeczownika currantiae” – opiekować się), w której zazwyczaj zbierało się w niej wielu Polaków, pochodzących z tzw. „szlachty szaraczkowej” (zubożałych szlachciców), gdzie podczas tęgiej pijatyki najczęściej politykowano do upadłego, a nieraz brano się za łby. Nieświadomi tego żołdacy rozsiedli się tam na ławach, zaś jeden z nich wrzasnął do karczmarza: „Wina! Tylko daj takie kielichy, z których jeszcze żadna polska świnia nie piła!” Siedząca niedaleko grupa dobrzyniaków zamarła ze zgrozy. Popatrzyli po sobie z niedowierzaniem, a gdy troszkę ochłonęli, zaczęli groźnie podnosić się ze swych siedzisk. Awantura wisiała w powietrzu, ale jeden z nich wyglądający na przywódcę, gestem dłoni usadził wszystkich z powrotem na miejscach, coś im mruknął, po czym wyszedł na zaplecze. Gdy tam zniknął, któryś z pozostałych ściągnął ze ściany strzelbę myśliwską, załadował i wycelował w Prusaków. Zaskoczeni tym żołnierze kompletnie zbaranieli stygnąc w bezruchu. Tymczasem przywódca wrócił z zaplecza trzymając w rękach niezbyt czysty … nocnik. Nalał do niego trochę wina i każdego z żołdaków zmusił do pociągnięcia sporego łyku, zapewniając solennie, że z tego kielicha jeszcze żaden Polak nie pił. Na koniec, wśród kpin i niewybrednych żartów wyrzucili Prusaków z knajpy. Piotr Grążawski


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.