PODRÓŻE
świat
rodzinkę i około dziewiątej rano zaczęliśmy łapać pierwszego tego dnia stopa. Staliśmy przy bardzo ruchliwej drodze, słońce zaczynało mocno przypiekać nasze nosy, więc tym bardziej marzyło nam się, by szybko coś złapać, choćby za miasto. Po jakichś dziesięciu minutach zatrzymała
chwyciłam jej zgrabne dłonie, żeby go oddać. Nie zgodziła się. Delikatnie, ale stanowczo schowała znowu u mnie australijski papierek, przytuliła mocno, pocałowała w policzek i powiedziała, że chciałaby kupić nam obiad. Potem jeszcze raz mocno mnie uścisnęła, życzyła szczęśliwej po-
się mniej więcej pięćdziesięcioletnia Chinka (a może była to Australijka z chińskimi korzeniami?). Nie wiedzieliśmy, czy stanęła tam dla nas, ponieważ zaparkowała dosyć daleko. Kiedy zobaczyłam, że cofa, podbiegłam do auta. W tym czasie zdążyła już wysiąść. Przywitałyśmy się bardzo ciepło i zapytałam, czy jedzie do miasta, które mieliśmy wypisane na naszej tabliczce. Pokiwała głową, że nie, ale zatrzymała się po coś innego. Wzięła moją dłoń i wsadziła w nią papierowy banknot. W odpowiedzi tym razem to ja szybko
dróży i odeszła. Moje oczy zapełniły się łzami. To było niezwykłe spotkanie, nie dlatego, że dostaliśmy pieniądze, ale ze względu na nią. Podczas naszego spotkania jej twarz była tak cudownie uśmiechnięta, wypełniona pięknym, nadzwyczajnym spokojem, przez co nie mogłam oderwać od niej oczu. Wyglądała, jakby znała nas od lat. Tak, to było niesamowite. Czułam, jakbym przytulała najbliższą mi osobę. Kiedy odjechała, otworzyłam swoją dłoń i zobaczyłam zielony kolor: 100 dolarów… Wzruszyłam się jeszcze bardziej. Nie
128
blogostrefa SIERPIEŃ/WRZESIEŃ 2017