NR 1(20) | 10.2012 | SPIS TREŚCI
KATARZYNA NIEWĘGŁOWSKA
str. 3
Czas was rozliczy MARTYNA BOROWIK
str. 4
Zabawa dla DUŻYCH dzieci IWONA MAZGAJ
str. 7
Metallica w Polsce! KAJA SZYMAŃSKA
str. 11
Kilka słów o bezsenności Sover
str. 11
Trochę poezji ANIA BELNIAK
I
mamy jeszcze jeden rok za plecami, spory kawał czasu, a razem z nim mnóstwo przeżyć, wspomnień i doświadczeń. Sentymentalnym duszom pewnie zakręci się łezka w oku, a ci, którym matematyczne skłonności weszły w krew do tego stopnia, że stały się zawodowym zboczeniem, będą robić podsumowania i bilanse zysków i strat. Ale zawsze coś się kończy, żeby zacząć mogło się coś nowego. Za nami JUŻ, ale też przed nami JESZCZE dużo czasu. Mając jednak świadomość, że potrafi uciekać szybciej niż postacie z kreskówek, którym zabawnie nie widać nóg, warto przy okazji kolejnego zakończenia, zrobić jedno drobne postanowienie: żeby z każdą sekundę traktować tak, żeby później móc żałować, że już nigdy drugiej takiej nie będzie. „Carpe de diem - chwytajcie karpia!”
str. 12
Martyna Borowik
Nadal „fejs” czy już może „fejsBóg”? MARTYNA BOROWIK
str. 13
Matura to nie bzdura! JAN WASAK
Gazetka ukazuje się TAKŻE dzięki
RADZIE RODZICÓW
str. 14
Na progu Tajemnicy Wszechświata! JAN WASAK
Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych
str. 16
WYWIAD Z ALEKSANDRĄ SERGIEL
Rysuję dla przyjemności ALEKSANDRA ŁADNA
www.rasil.home.pl KRS 0000199220
str. 18
WYWIAD Z MATEUSZEM KANIĄ
Wszyscy mówią mi „cześć” MARTYNA BOROWIK
str. 19
W poszukiwaniu ideału ALEKSANDRA ŁADNA
str. 20
NEXT LEVEL - czyli czas do liceum IWONA MAZGAJ
str. 21
Opiekun: Izabela Świć Redaktor naczelna: Magdalena Łuba Zastępca redaktor naczelnej: Magdalena Łuba Redaktorzy: Aleksandra Ładna, Martyna Borowik, Kaja Szymańska, Jan Wasak, , Iwona Mazgaj, Karolina Niewęgłowska, Ania Belniak Redaktor graficzny: Marcin Blicharz WWW: Marcin Blicharz Gazeta Młodzieżowa„bezMyślnik” Wydawca: I Liceum Ogólnokształcące, Partyzantów 8, 21-300 Radzyń Podlaski
Warszawo, walcz!
ISSN: 2299-1905
AW
www.bezmyslnik.pl facebook.com/bezmyslnik e-mail: kontakt@bezmyslnik.pl
str. 22
Spotkanie z podróżnikiem Robertem Maciągiem
Druk: INTERGRAF, Międzyrzec Podlaski Nakład: 120 egzemplarzy
felieton
Czas Was
rozliczy Karolina Niewęgłowska
bezMyslnik.pl
nauczyciel uważa prowadzone przez siebie zajęcia za najważniejsze. Otóż, poloniści są pod tym względem szczególnie wrażliwi. Są przekonani, że bez wiedzy takiej jak znajomość konkretnej daty dziennej wybuchu dżumy w Oranie, koloru wstążek Lotty z „Cierpień młodego Wertera” czy odległości w krokach pomiędzy dworkiem Sopliców a zamkiem Horeszków, zdanie matury na poziomie podstawowym jest absolutnie niemożliwe. Kiedy ktoś z klasy próbuje nieśmiało wtrącić, że wypracowanie pisze się głównie na postawie fragmentu, a jeżeli chodzi o znajomość całości utworu, wystarczy opanować ogólną tematykę i główne postacie, poloniści wpadają w stan furii. Po pewnym czasie człowiek godzi się z myślą, że walka z osobą, która może nie dopuścić go do matury, jest strzałem w stopę. Lekcje języka polskiego są więc pewnego rodzaju szkołą życia. Na nich uczeń zaczyna rozumieć, że bez sensu jest przyswajanie masy zbędnych informacji, a należy zapamiętywać to, co przydatne. Tylko na tych
zajęciach widać wyraźnie, że to, co człowiek osiąga, zależy nie tylko od tego, ile umie lub czy potrafi myśleć logicznie, ale czy jest w stanie zgadnąć, jakiej odpowiedzi chce zadający pytanie – możliwości jest wiele, ale to ty musisz wybrać, co polonista ma na myśli. Polski to przedmiot obowiązkowy, więc uczniu liceum, chcesz czy nie, musisz z tym żyć. Na zakończenie dodam, że mimo kilku gorzkich słów wcześniej, sądzę, iż poloniści to ludzie w y j ąt kow i – wrażliwi
i wierzący, że wszystko, co robią, jest dla naszego dobra. W końcu o ludziach nijakich szybko się zapomina, a nie znam absolwenta liceum, który nie miałby w zanadrzu kilku opowieści o lekcjach polskiego. Po prostu związek między uczniami a nauczycielami polskiego to tzw. „tough love”, czyli trudna miłość. Idealnie pasuje tu fragment piosenki Krzysztofa Krawczyka i Edyty Bartosiewicz:
„
Trudno tak razem być nam ze sobą Bez siebie nie jest lżej Lecz trzeba nam, trzeba dbać o tę miłość Nie wolno stracić jej Nam nie wolno stracić jej
„
J
eżeli miałabym odpowiedzieć na pytanie, co na pewno zapamiętam z okresu liceum, to podałabym to jedno zdanie. Słyszałam je w ciągu trzeciej klasy liceum tyle razy, żę wyryło się w mojej pamięci na zawsze. O dziwo, nie są to słowa profesorów od biologii, chemii czy fizyki (z tych przedmiotów zdaję maturę na poziomie rozszerzonym), ale sorki od polskiego. Później pojawiły się różne wariacje na temat tego zdania typu: „Matura was rozliczy”, ale mi osobiście najbardziej podoba się wersja: „Czas was rozliczy, a jeśli nie czas, to ja na pewno”. To jak wielkie piętno na psychice uczniów pozostawiła ta sentencja, wiedzą tylko oni sami. Będzie ona do końca życia przypominać te wyrzuty sumienia, gdy zamiast uczyć się biologii, brałam do ręki streszczenie „Dżumy”Alberta Camusa i starałam się je przeczytać – niestety zasnęłam na trzeciej stronie. Będzie zawsze przenosić mnie do tej klasy, gdzie, pisząc wypracowanie, starałam się zagłuszyć chęć napisania wniosków wynikających z otrzymanego fragmentu tekstu i zastąpić je dywagacjami o tym, co może oznaczać warkocz matki Karola Wąbrowskiego z „Granicy” Nałkowskiej. Tak, język polski to specyficzny przedmiot. W liceum dowiedziałam się ważnej rzeczy. Wszyscy wiedzą, że każdy
3
temat numeru
„Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki…” - tak śpiewały Elektryczne Gitary w dobrze wszystkim znanej piosence. Nieomylnie. Nie trzeba siedzieć z nosem w statystykach, żeby wiedzieć, że to obrazek z życia wzięty. Nie trzeba też daleko szukać. Alkohol, papierosy, coraz częściej „grubszy towar” jest bezdyskusyjną składową każdej imprezy, począwszy od gimnazjum. Zresztą, melanż nie jest konieczny, żeby pozwolić sobie na utratę kontroli. Na „szlug-time” wystarczy 15-minutowa przerwa, a plenerek na procentach w czasie wagarów to świetny sposób na „zalanie” wolnego czasu.
Zabawa dla
DUŻYCH dzieci MARTYNA BOROWIK
fot. www.ssgmusic.com
4
1(20)
temat numeru
P
rawda, że zakazany owoc smakuje najlepiej przechodzi z pokolenia na pokolenie i w każdym z nich jednakowo dobrze się sprawdza. Nie jest tajemnicą, że akurat ten smakuje coraz młodszym, zdecydowanie za bardzo i zdecydowanie za często go próbują. A wszyscy za często na te zabawy patrzymy, żeby mogły nas szokować.
Gorący temat w wirtualu „Nie piłam. Za to paliłam od 1 klasy podstawówki przez kilka lat. Paląc nie czułam się jak takie małe dziecko, którym starsi (mam na myśli uczniów klas starszych) pomiatają. Miałam z nimi wtedy dużo lepszy kontakt. A narkomanem jest mój przyjaciel, więc z narkotykami mam
bezMyslnik.pl
styczność, ale sama odważyłam się wziąć tylko raz. To było naprawdę mocne przeżycie. Nie żałuje. Ale więcej tego nie zrobię. Chcę przypomnieć, że mam 13 lat”. - tak pisze Nikuska na jednym z forów młodzieżowych. Temat takich przyjemności jest, zaraz po seksie, najgorętszym ogniskiem wymiany opinii i przeżyć internautów w wieku gimnazjalnym i ponadgimnazjalnym. Wydawałoby się, że oklepany i przewałkowany do znudzenia: przez psychologów, redaktorów, statystyków i samych chętnych, by podzielić się wrażeniami „po”. A grupa tych ostatnich jest całkiem obszerna. Wertując Internet w poszukiwaniu bazy do artykułu,
zajrzałam na Grono. Liczba założonych tematów w kategorii „Używki, alkohole, wino” przekroczyła moje najśmielsze wyobrażenia. 3640 wątków, pod wieloma z nich odpowiedzi liczone w 4-5-cyfrowych liczbach. A to tylko jedno z miejsc w otchłani Internetu, gdzie można znaleźć taką lekturę. Najwięcej mówi się o wspomnieniach tych, których poniósł melanż. Historie o największych przypałach i zgony roku absorbują sporą rzeszę internautów, chętną do komentowania i wymieniania swoich przeżyć. „Obudziłem się zarzygany. W sumie
coraz częściej mi się to zdarza”. - pisze Diego. To jest już pewien powód do dumy, ale słabo wypada w porównaniu z opowieściami o nocy spędzonej w lesie kilometr od miejsca imprezy czy tańczeniu półnago na stole.
Jesteś tym, co pijesz
W takim kanonie historii do wyboru zwykła wpadka nie robi wrażenia. Szacunek zyskuje się w towarzystwie znajomych. Każde balowanie kończy się serią, teoretycznie
5
FOT. www.orientacja3.wm.pl
temat numeru
kompromitujących, zdjęć, które w rzeczywistości dają znaczący awans społeczny. Kujon automatycznie przestaje być kujonem po kilku głębszych, mimo tego, że jedno z drugim ma tyle wspólnego, co piernik z wiatrakiem, a abstynenci od razu wpisywani są w rubryczkę „frajer”. Siedzisz w sobotę wieczorem w domu? Jesteś frajerem. Nie pijesz dzisiaj? Jesteś frajerem. Nie pijesz w ogóle? Jesteś frajerem absolutnym. Z takimi rozmawia się z reguły o niczym, bo co oni niby mogą wiedzieć o jakimkolwiek życiu? Odnosi się wrażenie, że alkohol procentuje zwłaszcza jeżeli chodzi o wartość człowieka. Wniosek bardzo oczywisty: jesteś tym, co pijesz.
Alkoholowi zdecydowane… TAK! Wspomniane „nie-picie dzisiaj” w rzeczywistości nie istnieje. Lawina tekstów typu „ze mną się nie napijesz??” na kwejkopodobnych portalach udostępnianych we wszystkich możliwych miejscach, gdzie gromadzi się wirtualna społeczność, nie wzięła się z powietrza. Z jednej strony szepcze do ucha zazdrość niekwestionowanej przyjemności, z drugiej głośno krzyczy towarzystwo. Głos zdrowego roz6
sądku mówiącego „dzisiaj nie, bo jutro kac/tony książek do przewertowania/egzamin…” nie ma możliwości przebicia się w tym hałasie. Presja robi swoje. Wśród masy moralizatorskich wypowiedzi szlachetnych abstynentów, których skutkiem, w gruncie rzeczy, jest tylko śmiech, i pewnych siebie zaprawionych w boju, znajduje się też kilka szczerych głosów, którzy otwarcie mówią jak sprawa wygląda. „Pijemy, bo taki jest już z góry narzucony model. Zaczynamy, bo wszyscy tak robią. Później melanż pod wódkę jest już tak normalny FOT. buddhasai.com
jak poranna kawa. Czy można bawić się bez alkoholu? Oczywiście, że można. Tylko po co?” - mówi kolejny internauta. Alkohol leje się nie tylko na imprezach. To byłoby nawet w jakiś sposób zrozumiałe, bo jest okazją. Spora część pije na odwagę. Uczucie lekkiej głowy, bez problemów, brak skrępowania i odbijającego się nieustannie echem między uszami „nie wypada” to jeden z głównych powodów wlewania w siebie wódki, szybszej terapii na leczenie nieśmiałości jeszcze nie wynaleziono. Ale przypadki picia
z nudów i żeby przetrwać ciężki dzień w szkole też przestają być już jednostkami. Szukać nie muszę daleko, takie przypadki mogę śmiało przytaczać z najbliższego otoczenia. Niedaleko pewnej szkoły jest sklep spożywczy. Nie ma przerwy, na której nie siedziałaby tam na ławce jakaś grupka znajomych z piwem w ręku. Dlaczego nawet w szkole? Usłyszałam odpowiedź zaskakująco prostą i logiczną: „Z nudów. Gdybyśmy mieli, co robić na przerwach, nie chodzilibyśmy pić”. Zwykłe towarzystwo znajomych dla urozmaicenia wolnego czasu przestaje wystarczać. Odrobinka adrenaliny też jest dobrym motywem. A dlaczego by nie wypić w szatni albo w łazience? To też nie raz już widziano. Tak po cichu, po kryjomu, żeby nikt nie zobaczył, uda się - nie uda się? Jeśli się uda, 1:0 dla nas, jeśli nie, będzie przypał. W gruncie rzeczy też dobrze. Będzie, o czym opowiadać przez najbliższy tydzień i co wspominać. Zresztą alkohol rozładowuje stres, a tego w szkole nie brakuje. I mimo że co drugi twierdzi, że ma na wszystko wywalone (choć wszyscy dobrze wiemy, że nie to słowo z reguły pada), to w rzeczywistości powody do podenerwowania, mniejsze lub większe, ma każdy i trzeba znaleźć sposób, żeby sobie z tym radzić.
Nieusłyszany alarm Według statystyk Centrum Terapii i Uzależnień ok. 90% uczniów w wieku 15 lat miało za sobą już kontakt z alkoholem, 50% chłopców sięgnęło po raz pierwszy po alkohol mając 13 lat, a ok. 50% chłopców i 40% dziewczynek w wieku 15-16 lat ma za sobą upicie się. Teoretycznie, te dane powinny szokować. Już nie szokują. Normalnym zaczyna być, że gimnazjaliści piją, co do szkół ponadgimnazjalnych to szarość codzienności. Normalnym, bo nienormalne z czasem przyzwyczaja i oburzenie powstaje tylko w skrajnych przypadkach. 1(20)
temat numeru
REPORTAŻ
Metallica w Polsce!
FOT. www.whosbadmusic.com
IWONA MAZGAJ
W
1992 r. na rynku ukazała się pewna koszulka: Z przodu namalowane były twarze 4 muzyków, z tyłu 4 napisy: „Birth” [narodziny], „School” [szkoła], „Metallica”, „Death” [śmierć]. Koszulka została wypuszczona z okazji wydania piątego już krążka tej grupy, zatytułowanego po prostu „Metallica”. Płyta od 1991 roku do dziś sprzedała się w niewyobrażalnie ogromnej ilości 22 milionów egzemplabezMyslnik.pl
rzy i wciąż pozostaje niedoścignionym wzorem dla wielu kapel rockowych i metalowych. Moment jej wydania zmienił na zawsze życie pewnych czterech chłopaków: Jamesa Hetfielda, Larsa Ulricha, Kirka Hammetta i Jasona Newsteda. Mimo oskarżeń o komercję, album zwyczajnie wprowadził metal na salony. W tym roku, zespół świętował „dwudziestawą” rocznicę jego wydania, zorganizowano trasę. Jej drugi koncert odbył się 10 maja na warszawskim Bemowie, gdzie miałam zaszczyt być. Zbliżała się 21.00 O tej godzinie Metallica miała wejść. Z sąsiedniej sceny było słychac Titusa z Acid Drinkers wydzierającego się: „You gotta’ lose your mind in Detroit ROCK CITY!”, niczym Paul Stanley z KISS. Kwasożło-
py schodzą ze swojej sceny, z głośników zaczynają płynąć dźwięki „It’s A Long Way To The Top” AC/DC. Wśród publiki słychać głosy: „Czyli zamiast Mety [Metalliki] mamy AC/DC z playbacku?” I gwizdy. Ale nagle światła gasną... I oto... A nie, jeszcze nie. Jeszcze trochę AC/DC. Osobom stojącym wokół mnie morale zaczęło siadać... Ale w końcu jest! głośników płynie „Ecstasy Of Gold” Ennio Morricone, utwór, który zawsze poprzedza wejście Metalliki. Swoją drogą to ciekawe, czy po 30 latach jeszcze im się nie znudził... Ekrany (telebimy) rozświetlają się, widać pojedyncze sceny z westernu „Dobry, Zły i Brzydki”, bohaterowie do siebie strzelają. Naraz słychać ryk publiczności. Widać jakiś ruch za perkusją!
Scenę spowija delikatne niebieskie światło, ale widać niewiele. Utwór się kończy. Nagle błyskają reflektory, światło oślepia. Eskscytacja publiczności sięga zenitu. Teraz już wyraźnie widać Larsa Ulricha, niewysokiego Duńczyka, szczerzącego do nas zęby zza swojej perkusji i starającego się wydobyć z niej jak najwięcej hałasu. Rozlega się pick slide, znowu błysk, i już publika skacze do riffu otwierającego „Hit the lights”. Utwór ten jest prawdopodobnie „najsampierwszym” zarejestrowanym kawałkiem grupy, znalazł się bowiem zarówno na jej pierwszym albumie, jak i składance „Metal Massacre” wy‚ danej rok przed „Kill em all”. ‚ Radosny okrzyk „No life til leather!” poniósł się echem po lotnisku. James wykrzykiwał 7
temat numeru
słowa do mikrofonu, cały czas uśmiechnięty Kirk z wdziękiem wycinał soczysty riff, Lars tłukł w gary tak, jakby wyrządziły mu jakąś krzywdę, Robert Trujillo, grający już w Metallice od 10 lat przemaszerował w poprzek sceny krokiem tarantuli... Nie pytajcie mnie jak. To trzeba zobaczyć. Szalone pogo, w które skoczyłam pozwoliło mi przenieść się kilka metrów bliżej budzącego ekscytację Snake Pitu. Do sceny dobudowano coś jakby wybieg z otworem w środku. Tam znalazło miejsce kilku metclubbersów, członków fan clubu Metalliki, oraz grono szczęśliwców, ktorym pass do Snake Pitu został podarowany podczas wcześniejszego show Machine Head. Miało to nawiązywać do trasy promującej „Metallikę”, zwaną też z racji swojej czarnej okładki „Black Albumem”, kiedy to wykorzystano Snake Pit pierwszy raz. Można to zobaczyć na DVD „Live Sh*t” na koncercie z Mexico City. No, ale kończę swoje rozkminy, bo oto Metallica atakuje jednym z najgenialniejszych riffów thrashu, obok „Madhouse” Anthraxu, „Symphony Of Destruction” Megadeth i „Raining Blood” Slayera... Nadchodzi „Master Of Puppets”! Publiczność szaleje. Ja też. Gdzieś po mojej prawej ostre pogo. Wszyscy z tym samym okrzykiem na ustach: „Master! MASTER!”. I „Yeah!” Jamesa. I jak zwykle zamiast pierwszych słów trzeciej zwrotki „Hell is worth all that” drę się „Coli z wódką dać!”. Posłuchajcie wersji studyjnej i sami sprawdźcie. Na kolejny ogień poszło „The Shortest Straw” z trochę niedocenianej płyty „...And Justice For All”. James, wspomagany przez Roberta, Kirka i oczywiście nas, poradził sobie z nim wyjątkowo dobrze, chyba najlepiej od początku koncertu. Gdy utwór się skończył, Metallica nas powitała: - Warszawo, jak się macie?! Wiele czasu na odpowiedź nam nie dano. -Jesteście ze mną? - Yeah! 8
- Na 110 procent?! - YEAH! - Oh yeah?! - YEEEAAAHH! Ulrich zaczął wybija stopą rytm. Co bardziej doświadczeni skumali szybciej, pozostałych Papa Het (czyli James) musiał zachęcić do skandowania „Hey! Hey! Hey!” do rytmu. Aż tu nagle wchodzi gitara i rozbrzmiewa charakterystyczne intro na basie z „For Whom The Bell Tolls” z płyty „Ride The Lightning”. Panowie pozostali trochę dłużej przy tym albumie, bo następne poszło „Fight Fire With Fire” ze swoją dziwną, połamaną rytmiką. Ciężki growling Hetfielda sprawiał, że ciarki szły po plecach... I właśnie po tym kawałku zaczęła się właściwa część przedstawienia. Światła ponownie zgasły, rozbrzmiał dzwon, a na ogromnym telebimie, znajdującym się z tyłu sceny, zostały wyświetlone urywki z filmu „A Year And A Half In The Life Of Metallica”, opowiadającego o nagrywaniu „Black Albumu”, oraz o trasie, która promowała płytę. Można było tam zobaczyć rejestrowanie intra do „Wherever I May Roam” na... elektrycznym sitarze, czy Larsa (wtedy jeszcze długowłosego), który, obudzony bladym świtem, mówi kamerzyście, żeby się „f*ck off ”. Polecam cały film, mnie ujęły sceny trollowania producenta płyty Boba Rocka. Jeszcze fragment BBC News (czy innego CNN), w którym dziennikarka mówi o wielkim „listening party” przy akompaniamencie werbla - takim oto sposobem przeszli do dwunastej ścieżki z legendarnej płyty - „The Struggle Within”. Rozległ się podcinany riff i słowa: „Reachin’ out for something, you gotta’ feel...” Podczas solówki kolejne pogo. Gdy ten utwór się skończył, światło reflektorów padło na basistę Roberta Trujillo. Spod jego palców (facet kostki nie używa) popłynęły tak lubiane przeze mnie dżwięki „My Friend Of Misery”. Mimo że wokalnie początek wyszedł tak sobie, to to reszta utworu należała do
absolutnych perełek wieczoru, zwłaszcza, że było to drugie wykonanie tej piosenki w całej historii zespołu (pierwsze miało miejsce kilka dni wcześniej w Pradze). Magicznie zabrzmiała linia basu odśpiewana przez publikę podczas kilku taktów między refrenem a solówką, jak i sama solówka, której początek obaj gitarzyści zagrali razem, jeden wyżej, drugi niżej. Kolejny odegrany utwór to „The God That Failed”. Tłem dla kwartetu były posępne obrazy krzyży z jakiegoś cmentarza wyświetlane na telebimach. W szczególny sposób pasowały do pełnego goryczy i rozczarowania tekstu utworu. Między tą a następną piosenką Kirk zagrał kilkusekundowe solo, a potem panowie sięgneli po jeden z mniej znanych utworów „Of Wolf And Man”. W refrenie można było wyraźnie usłyszeć, że Hetfield się starał, bo śpiewał nie przeponą a gardłem. Ten pierwszy sposób mniej męczy, ale to tę charakterystyczną gardłową chrypkę pamiętamy z pierwszych albumów. Jeszcze zanim utwór się skończył, emocje prawie sięgnęły ciemnego już nieba. Ci, którzy album znali, wiedzieli, co zaraz nastąpi. I rzeczywiście, bez zbędnej przerwy światła złagodniały, a z głośników popłynęła chyba najprostsza i najbardziej znana sekwencja dźwięków z utworu, który do dziś stanowi żelazny punkt każdego koncertu Metalliki, bo jest ich, nie ma się co oszukiwac, największym przebojem. Czy jest jakakolwiek osoba, która, sięgnąwszy po gitarę, nie szarpnęła tych 4 pustych strun usłyszanych w, moim zdaniem, najpiękniejszej balladzie świata? Zapewne już wiecie o czym mówię: „Nothing Else Matters”. W wyciągniętych w górę dłoniach publiczności zajaśniało kilkanaście tysięcy płomieni zapalniczek. Co prawda wiatr po chwili zrobił swoje, ale widok w trakcie tych kilkudziesięciu sekund zapierał dech i sprawiał, że łzy kręciły się w oczach. Tutaj muszę zauważyc, że improwizowana wstaw1(20)
temat numeru
fot. www.popculturezoo.com
bezMyslnik.pl
9
temat numeru
ka Hammetta w połowie numeru była kompletnie nietrafiona, ale cóż... plus za chęci, że coś do tego jeszcze dodają, coś tworzą. W trzeciej zwrotce znów pojawia się charakterystyczna chrypka, a przed swoją solówką Hetfield porwał się nawet na znane z albumu „Yeeeeah!”. Samo solo bez szaleństw, ale zaduma, w jaką wprowadzona została publika, sprawiła, że po skończonym utworze nie było pisków ani wrzasków. Po prostu brawa i skandowanie: „Me-tal-lica! Me-tal-lica!” Wyobraźcie sobie, jak szybko nam to minęło, gdy grupa zaatakowała potężnym „Through The Never”. Wręcz przegalopowali przez ten kawałek z oszałamiającą prędkością. Chyba jednak niewystarczająco szybko otrząsneliśmy się po „Nothing Else Matters”, ponieważ James zapytał: - Warszawo, jesteś jeszcze z nami?! Odzew był widocznie zadowalający, bo bez ceregieli rozpoczęli „Don’t Tread On Me”, charakterystycznie bujający numer opowiadający o walce Stanów Zjednoczonych o niepodległość. Właśnie od tej piosenki wziął się zarys węża na okładce „Metalliki”. Ten gad oraz hasło „Don’t Tread On Me” znajdowały się na amerykańskiej fladze podczas wojny. Muszę przyznać, że stan moich strun głosowych uległ znacznemu pogorszeniu po tym utworze. Zapewne nie tylko moich, choć to i tak nic w porównaniu z tym, co stało się kilka utworów później... Ale nie uprzedzajmy faktów. Rozległy się wspomniane już wcześniej dźwięki sitaru, a po nich „Wherever I May Roam”. Następnie druga najbardziej znana ballada: „The Unforgiven”, której spora część została odegrana na gitarze akustycznej przez Jamesa, tak jak w wersji studyjnej. Teraz czterej jeźdźcy wzięli się za wściekłe „Holier Than Thou”, który, pomimo swojej agresywności, nie jest zbyt lubiany przez fanów. I pomyśleć, że miał być pierwszym singlem! Refren jednak na żywo 10
wyszedł tak beznadziejnie, że w sumie się nie dziwię. Ale to wszystko można było puścić w niepamięć. Zbliżaliśmy się do końca, tzn. do początku płyty (bo grali ją od końca). Znaczyło to, że pozostały 2 hity. Pierwsze poszło „Sad But True”. Poprzedzony krótką, ale wyjątkowo treściwą solówką na perkusji, powolny, masywny riff rozległ się na płycie lotniska i rozłożył na łopatki. Mimo niezbyt szybkiego tempa, jest to jeden z ulubionych utworów koncertowych. Kilkadziesiąt tysięcy pięści w górze mówi samo za siebie. Po „Sad But True” miejsce miała solówka basowa, do której rytm wyklaskiwała publika. Na kolejny, ostatni już utwór nie trzeba było długo czekać. Uśmiechnięty Kirk Hammett otworzył go tak rozpoznawalnymi dźwiękami nadchodzi „Enter Sandman”! Wybuch radości słuchaczy niemalże zagłuszył gitarzystę, ale po chwili potężny huk purpurowych rac, które rozświetliły niebo, przebił nasze owacje. No coż, nie jest łatwo by głośniejszym od Metalliki, aczkolwiek śpiew „Exit light, enter night” był temu bliski. Stałam w dość sporej odległości od sceny, jednak żar bijący od płomieni wyrzucanych w górę na dobrych kilka metrów czułam na twarzy dość mocno. Po ostatnim refrenie, a przed outro, James dobijał gardła publiki (i swoje): - Warszawo, jesteś tam jeszcze?! - Yeeeaaaa! - Oh yeah?! - Yeaaah! - YEEAAAH?! - YEEEAAAAARRGHH!!! Różnica była taka, że on, cwaniak, miał mikrofon. My, nie. Ta miła konwersacja zakończyła główną część spektaklu. Panowie zeszli ze sceny. No, ale jakże to tak, bez swoich żelaznych szlagierów? Wszyscy dobrze wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. I nie mylili się. - Oh, jeszcze tu jesteście? Płomienie buchnęły, huknęło „Creeping Death” z „Ride The Lightning”. Mimo że utwór ma ponad 6 minut, na koncercie
przemknął w mgnieniu oka. Wnosząc po częstotliwości odpalania miotaczy płomieni, rachunek za gaz będzie spory... Ale dla tego widoku było warto! Wstęp do kolejnej piosenki zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Pirotechnicy wykonali kawał dobrej roboty. Na scenie rozegrała się symboliczna inscenizacja bitwy. Zaczęły błyskać światła, wybuchały ładunki, w poprzek sceny przeszła seria z karabinu. Nie było do końca wiadomo, co się dzieje, huk i chaos były wręcz przerażające. Co innego oglądać to na YouTube, co innego zobaczyć na własne oczy. Nagle nad głowami pojawiły się lasery. Wiązki światła jaśniały w dymie powstałym z wybuchów, smętne światło padło na Jamesa i Kirka i w złowieszczej ciszy po eksplozjach rozległy się dźwięki „One”. Piosenka, która zaczyna się łagodnym solo, w finale rozwija się w brutalne, agresywne śmiganie po gryfie. Stroboskopy oślepiały, dając widok tylko na pojedyncze obrazy, symbolizując błyski ostrzału artyleryjskiego. Gwałtownie urwany riff został nagrodzony gromkimi brawami. Nadszedł czas na wielki finał. „Warszawo, byliście świetni! Dziękujemy za to, że tu przyszliście, że wciąż utrzymujecie ciężką muzykę przy życiu. Czy możemy prosić o swiatła?” rzekł James. Wtedy reflektory oświetliły kilkudziesięciotysięczny tłum. - No to skoro tu jeszcze jesteście, zagrajmy jeszcze jedną piosenkę! - Yeeeaaaaa! - I wiecie, jaka to piosenka! - Yeeeeaaaa! - Bo jest prosta, to tylko 3 proste słowa! więc wszyscy razem SEEK! AND DESTROOOOOY! I odpalili charakterystyczny riff tej piosenki. Tytułowe trzy słowa za każdym razem śpiewała oświetlona reflektorami publiczność. Nadwyrężone gardła wydały ostatnie tchnienia przy końcowych owacjach. Ktoś ze Snake Pitu rzucił na
scenę polską flagę z napisem „Metallica”, którą James podniósł i podał Larsowi. Ten rozłożył ją na swojej perkusji. Jeszcze tylko końcowy ukłon, przybicie paru piątek z fanami spod sceny, rzucenie publice wszystkich kostek, jakie zostały, obiecanie przez Larsa „see you very f*cking soon, thank yoooouuuuu!” i koniec. Scena rozbłysła światłami, bramki zostały otwarte. Pozostała tylko długa droga do domu. Metallice należą się wielkie brawa za wspaniałą atmosferę i kontakt z publicznością. Na uznanie zasługują też ich ludzie od nagłośnienia. Podczas występów wcześniejszych zespołów jakość dźwięku pozostawiała wiele do życzenia. Jednak od pierwszych nut „Hit The Lights” brzmienie było klarowne i przejrzyste. Ale nie było tak różowo. Papie Hetowi w przyszłym roku stuknie pięćdziesiątka... co słychać. Mimo niesamowitej energii, jaką emanował cały zespół, wokaliście głos szwankował. „Yeah!” przy „Sandmanie” było ledwo wyciągnięte... No cóż, te utwory były nagrywane jakieś 20 lub więcej lat temu, nie da się wiecznie brzmieć idealnie. Ale powiem szczerze, ze zauważyłam to dopiero przy odsłuchiwaniu różnych nagrań już w domu. Na samym koncercie bawiłam się tak dobrze, że w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Mimo że bilety tanie nie były, nie żałuję. Gardło leczyłam tydzień. Liczne siniaki i stłuczenia po pogo trochę krócej. Na koniec chciałam jeszcze podziękować kilku osobom: Jagodzie i mojemu Ojcu, towarzyszom podróży, którzy znieśli moje jęki i narzekania w drodze powrotnej; organizatorom Sonisphere Festival za to, że już trzeci raz umożliwili zespołowi takiego formatu zagranie przed polską publicznością; no i oczywiście samej Metallice za to, że po 30 latach kariery wciąż znajdują w sobie siłę i pasję, aby wychodzić co noc na scenę i grać utwory, które ich słuchacze noszą w sercach. 1(20)
felieton
Kilka słów o bezsenności
B
ezsenność nie dokucza mi zbyt często. Zwykle pojawia się kiedy jestem chora, gorączka jest jej najlepszą przyjaciółką. Zdarza się też od czasu do czasu ta melancholijno-emocjonalna bezsenność, którą wszyscy znają. I nie są wtedy problemem ani te emocje, ani melancholijne myśli, ale problemem jest kwestia: „co ja mam ze sobą zrobić?” Wstawać nie bardzo, bo już całkiem się rozbudzę i nigdy nie zasnę, ale leżeć tak bez celu i nudząc się niezmiernie też nie. Dobra, wstaję. Co dalej? Tele-
wizja? Nie, o tej porze emitowane są programy, które raczej nie trafiają w mój gust, tak jakby wielbiciele boksu, nagich pań i horrorów byli jedynymi ludźmi, którzy mają problemy ze snem. (W sumie, jakbym miała takie hobby, to też bym pewnie nie mogła spać). Szukamy dalej. Lodówka? Podjadanie w nocy sprzyja tyciu, poza tym będę się rano źle czuła. Cóż, i tak będę się źle czuła. Książka? Żółte światło lampki razi mnie i zniechęca. Ostatecznie wracam do łóżka. Zastanawiam się ile osób na świecie też teraz nie może zasnąć i dlaczego nie możemy się
jakoś skontaktować, założyć jakiegoś klubu ludzi bezsennych i opowiedzieć sobie o swoich problemy. Swoją drogą, gdyby poszukać, to na pewno znaleźlibyśmy przynajmniej kilka tego typu grup na Facebook’u. Ale Internet to też nie jest dobre wyjście, przecież kiedy nikt nie siedzi po drugiej stronie gotowy, by Cię pocieszyć, to jakoś nie masz ochoty oglądać obrazków z kotami. Raz obudziłam się kiedy było już prawie jasno, postanowiłam wyjść do ogrodu i oglądać wschód słońca. Pomysł wydał mi się całkiem genialny, niestety, było prze-
raźliwie zimno, jak na maj, co skutecznie przeszkodziło mi w tym jakże romantycznym obrazku. Dochodzę do wniosku, że lekarstwa na bezsenność tego typu po prostu nie ma. Trzeba ją przeleżeć. Sen zmorzy Cię tuż przed dzwonkiem budzika, co zapewni Ci jakże cudowny humor na cały dzień. Dobra wiadomość jest jednak taka, że pod koniec roku szkolnego w liceum ten problem nie grozi ani uczniom, ani nauczycielom. Dobranoc. KAJA SZYMAŃSKA
Trochę poezji Autor: Sover Kochać znaczy czuć nie tylko o tym snuć rozumieć każde słowo nadane nie tylko mowa szczęścia zaznać smak odgadując każdy znak nieważne w jakim wieku ale na złamane serce nie ma reku gdy zrani osoba inna nie tylko jedna strona jest winna zakochać się łatwo, czyż nie? Wtedy w koszmar zmienia się piękny dzień to co kiedyś było cudne Z dnia na dzień jest bardziej nudne każda sekunda spędzona razem jest tylko miłości smutnym obrazem to już finał, meta, koniec zmarł już Amor - miłości goniec
bezMyslnik.pl
Autor: Sover Kłamstwo jest najgorsze na świecie wszyscy tego doświadczyli, wszyscy to wiecie rani ludzi, niszczy przyjaźń, zmienia dobro w zło podałam niektóre następstwa katastrofy jakiej czyni kłamstwo szczerość pomaga ale też rani za zbytnia szczerość człowieka się też zgani trzeba znać granice wiedzieć kiedy skręcić w kłamstwa przecznice ale należy wiedzieć gdy na prawdę wrócić trzeba wiedzieć jak i kiedy zawrócić...
11
felieton
N
fot1. www.techinfo-4u.com fot2. www.ulaola.com
ie da się ukryć, że o gól no ś w i atow y portal społeczności owy facebook.com odgrywa w życiu każdego człowieka ważną rolę. Coraz częściej słyszymy w rozmowach słowa: „napiszę ci na fejsie”, „zobacz na fejsie”, „pogadamy na fejsie”. To właśnie z Facebooka dowiadujemy się, co słychać u naszych „znajomych”, widzimy ich zdjęcia, czytamy statusy na tablicach, czy widzimy, kto aktualnie jest z kim w związku. Facebook żyje życiem innych ludzi, a my razem z nim, tworząc jego wspólnotę. Czy można uzależnić się od „fejsa”? Chyba sporo osób się ze mną zgodzi, że tak. Sama na własnym przykładzie to widzę. Pierwsze co robię, wracając ze szkoły, to włączam komputer i loguję się na Facebook’u i dokładnie go przeglądam. Tak najczęściej zostaję do wieczora, oczywiście kosztem nauki… Zwykłe przyzwyczajenie czy już uzależnienie? Hmm, skoro kiedy nie mam czasu wejść
12
ANIA BELNIAK
na Facebook’a , bo spędzam czas ze znajomymi, to tragedii nie ma. Jednak to tylko mój przypadek a ile jest osób, które kiedy nie mają dostępu do komputera korzystają z Facebook’a w telefonie. To już można nazwać pewnego rodzaju uzależnieniem. Ale od czego się uzależniamy, od rozmów ze znajomymi? Raczej nie, w szkole mamy ich pełno… A może od naszego zainteresowania życiem innych? Chyba to jest to, każdy tym żyje, każdy wie, co się dzieje u każdego. Największy problem pojawia się wtedy, kiedy nasze wirtualne życie wnosi do naszej „szarej codzienności” jedynych barw. Zatem czym jest znany i tak lubiany przez wszystkich Facebook? Czy to nadal tylko portal społecznościowy ułatwiający komunikację, czy już nieodłączny element w naszym życiu codziennym? „Nie masz fejsa, nie żyjesz..”z takim przekonaniem żyje większość nastolatków.
1(20)
felieton
„Już za rok matura…” Czas ucieka nieubłaganie, więc, żeby ten postrach licealistów nas nie zaskoczył, już robimy przygotowania. Nawet ci szczęśliwcy, których matura dopadnie dopiero za 2 lata, nie leżą do góry brzuchem. I mimo że koniec roku kusi słodkim lenistwem, 6. czerwca całe 1 LO gryzło długopisy i wystawiło swoje szare komórki na prawdziwy survival pisząc Lubelską Próbę Przed Maturą 2012. A może dla nas to była bułka z masłem? Co o tegorocznej próbnej maturze z matematyki mówią uczniowie?
Matura
to nie bzdura! MARTYNA BOROWIK
L
ubelską Próbę Przed Maturą co roku piszą wszyscy uczniowie klas pierwszych i drugich w całym województwie. I mimo że dostosowana jest ona do przerobionego materiału, może sprawiać sporo problemów. My jednak staramy się trzymać fason i zwykle wypadamy bardzo dobrze. Jak było w tym roku? Tegoroczną maturę licealiści oceniają na niezbyt trudną. I wprawieni matematycy i amatorscy humaniści twierdzą, że poradzili sobie nieźle. Pojawiło się jednak kilka zadań, które były dla nas niezłą łamigłówką. Przede wszystkim większość zaskoczyło ostatnie zadanie dotyczące funkcji liniowej, która - a to ci niespodzianka! - okazała się wcale nie być funkcją! A tych, których nie zaskoczyło przy rozwiązywaniu arkusza, bardzo zdziwiło na pierwszej lekcji matematyki, kiedy dowiedzieli się o błędzie. Kłopotliwa funkcja jednak nauczyła nas, co zrobić z maturalnymi pomyłkami. „Wiedziałem, że to nie jest funkcja, ale rozwiązałem zadanie normalnie, bo myślałem, bezMyslnik.pl
że jeżeli napiszę, że nią nie jest i zostawię pustą kartkę to dostanę 0 punktów. Myślałem, że liczy się tylko to, żeby trafić w klucz odpowiedzi” - mówi Maciek, uczeń klasy drugiej. Okazuje się, że tak właśnie trzeba było zrobić, i błędne zadania rozwiązywać tak, jakby były zadaniem-pułapką. Na szczęście dla nas, nie będzie ono punktowane. Poza tym matura nie była bardzo problematyczna, jednak
było kilka zagadek, którym należało poświęcić trochę. „Matura była bardziej na myślenie niż na wiedzę, trzeba było wpaść na pomysł. Jeżeli wpadłeś na rozwiązanie, to sobie poradziłeś, jeśli nie, mogło pójść średnio dobrze.” - ocenia Weronika z klasy drugiej. Klasy pierwsze też nie narzekają na wygórowany poziom trudności. „Rozwiązywaliśmy chyba ten sam arkusz, co klasy drugie, i nie było z nim większych problemów.
Jak na pierwszą taką próbę, myślę, że nie jest źle” - mówi pierwszoklasistka, Magda. Żadna matura nie jest 1 LO straszna. Z tą, na dobry początek poradziliśmy sobie świetnie, i mam nadzieję, że z tą prawdziwą, najstraszniejszą, damy sobie radę tak samo, albo nawet lepiej i nikt nie będzie miał okazji zaśpiewać, że „znów za rok matura…”. Oby tak dalej!
fot. www.sitemedia
13
relacja
Wyjazd warsztatowy do Instytutu CERN w Genewie
Na progu
Tajemnicy Wszechświata! JAN WASAK
O
laboratoriach Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN) w Genewie krążą liczne pogłoski. To niezwykłe miejsce przeraża wielu ludzi. Mówi się, że mogą tu powstać czarne dziury zdolne zniszczyć naszą planetę. Takie informacje przemawiają do wyobraźni! Dan Brown w swojej powieści „Anioły i Demony” pokazuje, jaką siłę zniszczenia ma antymateria wytwarzana w podziemnych laboratoriach. Sami naukowcy ogłaszają, że chcą odtworzyć moment powstania świata – Wielkiego Wybuchu. Emocje podsyca fakt, że mało kto będzie miał kiedykolwiek okazję zobaczyć, co tak naprawdę się tam dzieje. Tę niesamowitą możliwość daje udział w programie Archimedes. Wraz z grupą ok. 50 uczniów z całej Polski miałem okazję zwiedzenia Instytutu podczas wyjazdu warsztatowego do Genewy, który odbył się w dniach 5-10 maja. Oczywiście, zwiedzaliśmy miasto, czemu poświęciliśmy popołudnie i wieczór 6. maja. Podczas spaceru po Genewie obejrzeliśmy m. in. kilka słynnych budynków, takich jak siedziba Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ),
14 14
Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Dzięki świetnej pogodzie mieliśmy okazję podziwiać symbol miasta – Jet de Geneve – najwyższą fontannę w Europie, która wyrzuca wodę na wysokość 140 metrów. Miasto robi niesamowite wrażenie, jakby mieszkali tam sami bogacze, pełno tam sklepów z towarami luksusowymi, a po ulicach jeździ mnóstwo drogich samochodów. Nie było to takie dziwne po tym, czego mieliśmy się dowiedzieć podczas zwiedzania CERN-u, czyli Instytutu Europejskich Badań Jądrowych, który był celem naszej wyprawy i gdzie spędziliśmy dwa dni: 7. i 8. maja.
Wielki Zderzacz Hadronów Dlaczego to miejsce tak intryguje, przeraża, pobudza wyobraźnię? Największą i najsławniejszą maszyną CERN-u jest Wielki Zderzacz Hadronów – LHC. To właśnie o niej było głośno w mediach, kiedy została uruchomiona 10 września 2008 r. To, jak działa ta niesamowita maszyneria, dla większości ludzi wydawać by się mogło fikcją naukową. Protony przyśpieszane w tunelu o długości 26 659 metrów
osiągają nieprawdopodobną prędkość równą 99,9999991% prędkości światła. Jak przyspiesza się takie protony i jednocześnie zakrzywia ich tor tak, aby krążyły dokładnie po wyznaczonej trasie? Wykorzystano 9300 elektromagnesów zbudowanych z bardzo cieniutkiego drucika, który schłodzony do temperatury -271,3 °C wykazuje właściwości nadprzewodnika – jego opór jest wtedy równy zeru, dzięki czemu drucik nie nagrzewa się i nie traci energii. Tymczasem w próżni kosmicznej panuje temperatura ok -270 °C. LHC jest więc najzimniejszym znanym nam miejscem we wszechświecie. Co ciekawsze, podczas zderzeń cząstek wyzwala się temperatura taka, jak podczas wielkiego wybuchu – ponad 100 milionów razy większa niż we wnętrzu słońca. Strumień tych cząstek jest jednak cieńszy niż ludzki włos. Zatem najzimniejsze i najgorętsze miejsce w znanym nam wszechświecie dzielą zaledwie milimetry.
Eksplozja w Wielkim Zderzaczu Hadronów Jakiej precyzji wymagają te urządzenia, pokazuje wypadek z 19 września 2008 roku: niespełna 9 dni od uruchomienia
LHC wielka eksplozja dosłownie rozerwała kilka metrów tunelu! Dopiero po 14 miesiącach udało się go ponownie uruchomić. Okazało się, że druciki elektromagnesu były od siebie o ułamki milimetra za blisko, przez co zetknęły się, wywołały zwarcie; temperatura podniosła się i w tym momencie na tym malusieńkim odcinku nadprzewodnika wytworzył się opór elektryczny. Ogromne ilości energii przepływające przez cały tunel wyzwoliły się w tym miejscu, powodując ogromne zniszczenia.
Bomby z antymaterii Wielu ludzi boi się, że technologie wykorzystywane w CERN-ie mogłyby wpaść w ręce terrorystów i posłużyć jako broń masowej zagłady. Dan Brown w swojej powieści „Anioły i Demony” przedstawił historię terrorystów, którzy ukradli pojemnik z kilkoma gramami antymaterii, aby wysadzić Watykan. Antymateria po zetknięciu się z materią ulega anihilacji – cała masa zmienia się w energię – więc po świętym miejscu zostałaby tylko dziura w ziemi. Naukowcy z Instytutu zapewnili nas jednak, że wytworzenie antymaterii nie jest taką prostą sprawą i powstają tam 1(20)
tylko pojedyncze atomy, które udało się utrzymać przy życiu najwyżej kilka minut. Bomba z antymaterii jest więc jak na razie bardzo interesującą, ale tylko fikcją. Jak zarejestrować cząstki elementarne 100 milionów razy mniejsze od protonu? Do tego celu skonstruowano specjalne detektory takie jak największy – ATLAS – wielkości .........!!!!!!
Fizyka ma przyszłość. Warto się jej uczyć! To tylko wierzchołek góry lodowej ciekawych informacji, których mogłem dowiedzieć się wraz z innymi uczestnikami wyjazdu warsztatowego do CERN-u. Łącznie były to dwa dni zajęć w Instytucie. Mogliśmy tam z bliska zobaczyć m. in. Centrum Kontroli CERN-u, liniowy akcelerator LINAC, gdzie zaczynają swoją wędrówkę hadrony oraz wiele innych ważnych dla funkcjonowania placówki miejsc. Oprócz tego niektóre obiekty przeznaczone są specjalnie dla zwiedzających. Na szczególną uwagę zasługuje The Globe for Science and Innovation – budynek w kształcie kuli o średnicy 40 metrów. Jego wnętrze daje wrażebezMyslnik.pl
nie, jakbyśmy znajdowali się w futurystycznym statku kosmicznym. Dla CERN-u pracuje około 10 000 osób w tym około 200 Polaków. Jeden z naukowców oprowadzających nas po ośrodku wspominał, jak sam się tu znalazł. Przyjechał do Instytutu na praktyki w ramach programu studenckiego, a później został na dłużej. Chociaż na początku nie znał francuskiego, bardzo szybko nauczył się języka. Podkreślił, że mimo iż w Instytucie pracują ludzie z wielu różnych krajów, atmosfera jest bardzo przyjazna. Od kiedy się tu pojawił, nikt nie odmówił mu pomocy, mimo że na początku - zanim na dobre zapoznał się ze wszystkimi panującymi tu regułami bardzo często jej potrzebował. Przyznał, że praca w CERN-ie jest bardzo ciekawa i daje mu wiele satysfakcji. - Chociaż dostanie tutaj etatu jest trudne, nie jest niemożliwe – zapewniał. Instytut potrzebuje nie tylko fi-
zyków jądrowych, ale również specjalistów z wielu innych dziedzin – inżynierów, matematyków, chemików. - Trzeba być jednak bardzo dobrym w swojej dziedzinie – dodał nasz przewodnik. Zdradził nam też, że zarobki w Instytucie wahają się od 4 do 13 tysięcy franków szwajcarskich (czyli od 15 do 45 tys złotych !). To skutecznie przekonało nas, że fizyki uczyć się warto. Oprócz dwudniowego pobytu w CERN-ie organizatorzy warsztatów zapewnili nam wiele atrakcji. Pierwszego dnia - wspomniane już zwiedzanie Genewy. Drugiego świetnie bawiliśmy się w miejscowym aquaparku. Trzeciego, korzystając z tego, że przebywaliśmy w Alpach, wjechaliśmy kolejką linową na szczyt Aigulle du Midi w masywie Mont Blanc. Znaleźliśmy się na tak dużej wysokości, że podciśnienie rozsadzało nam bębenki w uszach. Oczy w tym czasie chłonęły niesa-
mowite widoki ośnieżonych zboczy gór. Czwartego dnia, w drodze powrotnej przeszliśmy się ulicami Berna – stolicy Szwajcarii. Mówi się, że podróże kształcą. Ta dała nam dużo wiedzy z zakresu fizyki, ale również stała się okazją do bardzo ciekawych obserwacji socjologicznych. Każdy z nas znalazł się nagle w grupie osób, które pierwszy raz ujrzał na oczy. Oderwanie od tych wszystkich ludzi, których spotykamy na co dzień, którzy mają o nas już określone zdanie, daje niesamowitą okazję, aby być w końcu naprawdę sobą. Dochodzi jeszcze świadomość tego, że za tydzień się rozstaniemy, nikt nie martwi się tym, aby wywrzeć na innych jak najlepsze wrażenie, więc nikt nie udaje. To wszystko powoduje, że atmosfera na takim wyjeździe jest niesamowita, bo ludzie w końcu naprawdę są sobą. A efekt? Już od pierwszego dnia między uczestnikami warsztatów zawiązywały się bardzo głębokie relacje. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z najbliższymi znajomymi z tego obozu. Ja sam jestem wielkim miłośnikiem podróży i szczerze polecam każdemu raz na jakiś wyjechać gdzieś samemu i odkryć, jak inne może być myślenie ludzi już 100 km dalej. Takie oderwanie od codziennych nawyków, stereotypów, jakie mamy o innych i inni o nas, zawsze pozwala odkryć jakąś prawdę o sobie samym. Oczywiście, aby tego doświadczyć, nie trzeba jechać aż do Szwajcarii. Zbliżające się wakacje są świetną okazją, żeby wsiąść na rower, do autobusu czy do pociągu i przekonać się na własnej skórze, że podróże kształcą.
DOŁĄCZ DO NAS facebook.com/bezmyslnik 15
wywiad
WYWIAD
Rysuję dla przyjemności Z Aleksandrą Sergiel rozmawia Jan Wasak Jestem pod wiekim wrażeniem Twoich rysunków. Wydają się one bardzo profesjonalne. To efekt nauki czy jesteś talentem samorodnym? Myślę, że to przede wszystkim sprawa genów. Ja po prostu od dzieciństwa lubię rysować, umiem to robić i sprawia mi to wielką przyjemność. Czasem po prostu czuję, że muszę coś narysować. Najczęściej chwytam za ołówek spontanicznie, nigdy się do rysowania nie zmuszałam. Talent plastyczny odziedziczyłam chyba po dziadku. Czy uważasz, że bez talentu mozna wyćwiczyć pewne umiejętności? Sądzę, że jeśli ktoś talentu nie ma, to wiele może zrobić,wiele umiejętnosci wyćwiczyć, ale gdy twórczość mu nie sprawia radości, nie daje satysfakcji, to wcześniej czy później z tym skończy. Talent, który dostaje się w genach wręcz przymusza do podejmowania wysiłku. Wprawa, doświadczenie i związane z tym efekty przychodzą z czasem. Jakie są Twoje ulubione tematy rysunków? 16
Najbardziej lubię rysować ludzi. Jednak nie tych przeciętnych, nudnych, którzy nie zwracają na siebie uwagi. Także ich portret nie przyciągnie wzroku. Lubię robić portrety ludzi dziwnych, oryginalnych – wcale nie idealnych. Fascynuje mnie na przykład rysunek, jaki tworzy na twarzach ludzi starszych sieć zmarszczek. Ostatnio wiele pracuję nad oczami. Jak się mówi „oczy sa oknem duszy”, odzwierciedlają charakter człowieka. Dzięki temu można powiedzieć o człowieku coś więcej niż tylko odtworzyć jego wygląd. Skąd czerpiesz tematy do swoich prac? Czasem inspirują mnie prace innych, ale przede wszystkich staram się tworzyć prace oryginalne, aby powiedzieć przez nie coś nowego, oryginalnego, zwrócić uwagę na coś, czego ktoś inny jeszcze nie dostrzegł. Szukam tematów wokół siebie, czasem korzystam z fotografii. Najbardziej jednak lubię te obrazy, które rodzą się w mojej wyobraźni. Czasem we śnie. To mi coś przypomina. Czy podoba ci się surrealizm?
Czy masz ulubionych malarzy, którzy Cię inspirują? Tak, podoba mi się wyobraźnia Salvadora Dalego, jego niezwykłe wizje utrwalone w obrazach. Mi się również zdarza, że rysuję obraz, który pojawił się w mojej wyobraźni, we śnie. Podoba mi się również sztuka użytkowa, szczególnie tzw. art boom, czyli sztuka uliczna. Jej wykorzystanie obserwuję podczas corocznych pobytów w Krakowie, obserwowałam podczas wycieczek we Francji i Włoszech. Kiedy rysujesz? Najchętniej w nocy, czasem do 4.00-5.00 nad ranem. Wtedy mam spokój, nikt mi nie przeszkadza, nic nie odwraca mojej uwagi. Czy z rysunkiem, malarstwem wiążesz swoją przyszłość czy to tylko hobby? Na razie rysuję dla przyjemności – własnej i aby sprawić radość innym. Ale być może uda mi się wykorzystać to w przyszłości. Myślę o architekturze. Od roku uczestniczę w zajęciach Lubelskiego Instytutu Architektury i Sztuki w Lublinie.
■ 1(20)
bezMyslnik.pl
17
wywiad numeru
Wybory prezydenckie w naszej szkole już pod koniec wakacji stają się elektryzującym tematem. Burzliwe kampanie wyborcze, głosowanie, oczekiwanie i ogłoszenie wyników. Tylko w „bezMyślniku” ekskluzywny, oficjalnie pierwszy wywiad ze świeżo upieczonym Prezydentem Ssamorządu Uczniowskiego!
Wszyscy mówią mi
„cześć”
Z MATEUSZEM KANIĄ rozmawia ALEKSANDRA ŁADNA Dlaczego zdecydowałeś się kandydować w wyborach na Prezydenta szkoły? To była moja wewnętrzna potrzeba samorealizacji. Lubię być organizatorem, koordynatorem, świetnie czuję się w tej roli. Mam masę pomysłów, energii, zapału i możliwości. Chcę przede wszystkim być osobą, która wniesie do tej szkoły dużo radości i zostawi coś po sobie. Jakie są Twoje główne cele? Czym chcesz wyróżnić swoja prezydenturę? Przede wszystkim postaram się o to, żeby każdy uczeń pod koniec czerwca mógł napisać trzystustronicową książkę o tym, co działo się tego roku. A wieści o tym jak ciekawa jest ta szkoła jako społeczność mają sprawić, że młodzi adepci będą gotowi przebiec maraton, żeby móc tu uczęszczać. Tyle żartów. Nie cierpię nudy - to moja zmora. Postaram się was pozytywnie zaskoczyć. Czy Twoim zdaniem konkurencja była silna? Faktycznie, dziewczyny pokazały dużą klasę i wcale nie wyglądało na to, że zamierzają się poddać mężczyźnie. Podoba mi się to. Przyznam szczerze, że podczas ogłaszania wyników ciśnienie podskoczyło mi bardzo wysoko. Wszyscy pokładają w Tobie 18
takie same a nawet większe nadzieje niż w Twoim poprzedniku. Nie czujesz presji? Presję czuć, ale jestem spokojny w stu procentach, nie porywałbym się na to, gdybym wiedział, że nie dam rady podołać oczekiwaniom. Na jednym z promujących Cię plakatów widniało hasło „ nie twarz, a czyny”. Jednak teraz jesteś jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w szkole. Czy popularność i władza nie za bardzo uderzają do głowy? Popularność – fajnie, jak wszyscy mi mówią „cześć”. Myślę, że to źle kojarzyć moją rolę
z władzą, ponieważ moje rządy ograniczać się będą chyba do rozkazu: „Sztandar wprowadzić!” na akademiach. Jestem bardziej człowiekiem, który będzie dbał o rozrywki kulturalne naszej młodzieży. Despotyzm czy współpraca nawet z kontrkandydatami? Miałem w planach wszcząć powstanie, ogłosić niepodległość i siebie samego faraonem, ale największym problemem byłaby korona. Jasne, że współpraca, nie jestem alfą i omegą. Kobieca rada moich kontrkandydatek to zawsze inne spojrzenie na to, co będę robił. Na pewno nieraz skorzystam
z ich pomocy. Jesteś kolejnym mężczyzna, który zasiada na prezydenckim stołku. Dlaczego? Czyżby płeć piękna nie miała predyspozycji do rządzenia? Myślę, że płeć nie odgrywa tu żadnej roli. Po prostu jestem wyższy, większy i lepiej mnie widać z daleka. Będziesz miał teraz wiele obowiązków. Czy starczy Ci czasu na rozwiązywanie równań z deltą, a może nauka schodzi na drugi plan? Przyszedłem do tej szkoły przede wszystkim się uczyć. Nie zamierzam zostać na drugą kadencję i proszę mnie o to nie błagać. Poza tym, jak mógłbym odłożyć w kąt ukochaną deltę? Jestem przecież mat - fiz’em. Z obowiązkami dam sobie radę, myślę, że jestem dobrze zorganizowany i konsekwentny. Chciałbyś coś powiedzieć swoim wyborcom? Tak, chciałbym jeszcze raz podziękować za zaufanie w postaci głosów. LO GÓRĄ! Ulubiony grzyb? :) Macrolepiota procera* ~Aleksandra Ładna * Nie uwierzycie! Po przetłumaczeniu „na nasze” to znaczy … kania. :) 1(20)
felieton
Nikt nie jest idealny - rzecz z pozoru oczywista dla każdego przeciętnego zjadacza chleba. Jednak o ile teoretycznie cała ludzkość staje murem za tą tezą i poświęciłaby w imię tej pewności nie tylko jedną rękę, ale i wszystkie pozostałe kończyny, o tyle większości z nas jakiś natrętny głosik między neuronami nieustannie szepcze: „chciałbym być jak on…”. Może z wyjątkiem egocentryków namiętnie czczących swoje własne „Ja”, pisane, rzecz jasna, wielką literą.
W poszukiwaniu
M
IDEAŁU
ałe dziecko mały problem, duże dziecko duży problem. I wbrew pozorom nie dotyczy to wyłącznie rodzicieli cierpliwie użerających się ze swoimi pociechami. Czasy, gdy nosiło się kolorowe ubranka w rozmiarze ekstra-mini miały tę jedną wspaniałą zaletę, że wtedy wszystko było proste. Mamusia była najwspanialszym człowiekiem pod słońcem, a dylemat dotyczący przyszłości ucinało jedno oczywiste zdanie: „Chcę być jak tatuś”. Schody zaczynają się w momencie, gdy wyrasta się z przyciasnych ubranek i zaczyna dostrzegać, że nawet tak niedoścignione ideały, jak rzekomo nieskazitelni rodzice, mają jednak swoje wady, mniejsze bądź większe, ale czar absolutnej doskonałości jednak pryska. Rozdział pod tytułem „Rozczarowania” na tym się nie kończy. Następnie dowiadujemy się, że ukochana pani przedszkolanka miała 5 mężów, a Mikołaj jednak nie istnieje. I wtedy, po opłakaniu utraconych wzorców, w akcie desperacji zaczynamy poszukiwania dalej. Sprawa autorytetu okazuje się wcale nie być tak stabilna, jak mogłoby się wydawać, bo teoretycznie chyba każdy człowiek na świecie wie, w jaki bezMyslnik.pl
sposób miałoby wyglądać uosobienie pakietu idealnych według niego cech. Z reguły autorytetów szukamy w kręgu znanych, cenionych, niekiedy medialnych i lubianych. Ku zaskoczeniu, o ile w czasie życia wielka osobistość może być nam kompletnie obojętna, o tyle wraz z wieścią o jej odejściu nagle z prawej i z lewej strony wszyscy głoszą, że oto właśnie utracili swój wzorzec. I historia zapętla się z każdą kolejną tragiczną nowiną. Obrazek zaczyna wyglądać komicznie, gdy raz opłakujemy
„
wielkiego poetę, innym razem gwiazdę rocka. Dużo prościej byłoby autorytetu szukać bliżej niż w kolorowych gazetach, bo gdyby spojrzeć choć jednym okiem obiektywnie okazałoby się, że to ludzie ulepieni z tej samej gliny co my. Ale na taki genialny pomysł wpadają tylko wybitne jednostki. Posiadanie autorytetu bardzo ułatwia życie. Może wynika to z naszego wygodnego przyzwyczajenia do kombinacji „kopiuj-wklej”, może z braku pomysłu na własne cele i system
nienaruszalnych zasad nawet pod karą tortur. Podają gotowy schemat, któremu wystarczy przytaknąć. Wygodniej, ale czy lepiej? Spotkałam się niedawno ze stwierdzeniem, że „autorytety powinny być punktem wyjścia, z którego wyrusza się, by znaleźć własną drogę i własne miejsce”. Być może właśnie na tym powinna polegać ta zabawa. MARTYNA BOROWIK
fot. www.fotoforum.gazeta.pl
„
autorytety powinny być punktem wyjścia, z którego wyrusza się, by znaleźć własną drogę i własne miejsce
19
felieton
NEXT LEVEL – czyli czas do liceum
W
końcu liceum! Całkiem niedawno, bo trzeciego września w naszym liceum pojawiło się sporo świeżej krwi. Mowa oczywiście o pierwszoklasistach. Również redakcja „bezMyślnika” (czyt. najlepszej pod słońcem gazetki szkolnej) wita Was w murach I LO. Zapewne jeszcze dokładnie nie poznaliście wszystkich tajników miejsca, w którym, przy pomyślnych wiatrach, spędzicie dwadzieścia osiem miesięcy życia. Wtedy z odsieczą idziemy my – starsze roczniki, zaangażowane w prace nad gazetką – i już dziś wprowadzamy Was w licealne realia. Jak zauważyliście, nie jest to szkoła na styl amerykański. MTV nie kręci tu odcinków sitcomu o perypetiach uczniów, a stołówka nie serwuje fast – food’ów. Na cóż, ale zajmijmy się tym, co jest, bo jest sporo. Na uwagę zasługuje zadbany dziedziniec przed szkołą. Parę minut przerwy na świeżym powietrzu dotleni zaspane komórki i, przy odrobinie szczęścia, synapsy będą działać sprawniej. Szkoda, iż taki rarytas tylko w ciepłe dni, ale lepszy rydz niż nic. Po lewej stronie od wejścia mamy sklepik szkolny, który codziennie oferuje świeże słodkie bułeczki, batoniki, soki. Jednak ceny są „trochę wyższe” niż u tzw. pobliskiego Kota. Niestety jest on okryty złą sławą szczególnie wśród Profesorstwa. Natomiast po prawej stronie znajdują się 20
ALEKSANDRA ŁADNA
schody do szatni. No cóż, one po prostu są, szału nie ma. Co więcej na parterze? Stołóweczka – o, wspaniałe miejsce! Co roku oblegana przez głodnych uczniów, hołduje jednej złotej zasadzie – kto pierwszy ten lepszy. Jest tu również wybawiciel zaspanych – automat kawą. Kiedy zaczniecie pracę
redakcji, zaraz po sali nr 24. Zachęcamy do współpracy, zawsze czekamy z otwartymi ramionami. Mole książkowe z pewnością wybiorą się do biblioteki. Wędrówkę kończymy na drugi piętrze,a tam… o tak, najlepsze na koniec – słynna Kanciapa. Pieszczotliwa nazwa nadana kiedyś przez kogoś
FOT. ROBERT MAZUREK
na pełnych obrotach (gdzieś tak koło listopada/grudnia, więc teraz nie narzekajcie) to bez niego ani rusz. Na pierwszym piętrze znajduje się bezMyślnia, czyli kwatera główna
okazała się strzałem w dziesiątkę. Dzieją się tam rzeczy, że tak eufemistycznie powiem, różne. Możecie się domyślać, a może kiedyś sprawdzicie sami? Co by nie było, w Kanciapie warto
być. Władzę nad tymi paroma metrami kwadratowymi sprawuje Prezydent Szkoły, który stamtąd uprzyjemnia (dobra, przynajmniej powinien) nam przerwy puszczając muzykę. Dodatkowo mamy (tak, Partyzantów a nie tylko Sikor) nową, dużą, fajną, wyposażoną halę sportową. Tam bez przeszkód możecie przygotowywać się do kolejnych igrzysk olimpijskich. To tyle. Koniec wycieczki, czas do książek. Nie zamierzam owijać w bawełnę, tak naprawdę do tej pory nie wiedzieliście, co to prawdziwa nauka. Oczywiście jeśli komuś zależy, bo można przesiedzieć te trzy lata. Wszystko w imię zasady Im ciężej w szkole, tym lżej w życiu. Jednak w tym liceum na pewno wydarzy się wiele rzeczy, które będziecie wspominać z uśmiechem na twarzy. Nowe przyjaźnie, zauroczenia, ogniska, półmetek, studniówka – takich rzeczy się nie zapomina. Ok, od razu ucinam domysły, patrząc obiektywnie możliwe jest, aby nie pamiętać, któregoś wydarzenia. I koniec tematu, nie można demoralizować młodszych. Ze strony starszych nic Wam nie grozi. „Kociaki” mogą spać spokojnie. Jeżeli Samorząd Uczniowski będzie działał tak sprawnie jak w roku ubiegłym, to będzie sporo rozrywki. Od Was zależy w jaki sposób spędzicie tu czas, ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie miło. Powodzenia! 1(20)
felieton
Warszawo, fot. www.static2.wpolityce.pl
IWONA MAZGAJ
T
ak sobie ostatnio Sabatonu słuchałam. Niedawno minęła rocznica wybuchu II Wojny Światowej, a jeszcze wcześniej Powstania Warszawskiego. We wrześniu ‚ 39 nie było marudzenia, że znowu do szkoły. Był strach, ból i śmierć. Na co dzień nie zdajemy sobie chyba sprawy z tego, co to znaczyło dla tamtych ludzi - domorosłych żołnierzy. Dziś dla wielu uczniów II Wojna Światowa to tylko fakt z historii, kolejna data, którą trzeba wkuć na sprawdzian u sorki Nowickiej. Ale zadajmy sobie pytanie. Ilu z nas, gdybezMyslnik.pl
walcz!
byśmy stanęli w obliczu wojny, znalazłoby w sobie siłę i determinację, aby chwycić za karabin i bronić ojczyzny? Czy chłopaki porzuciliby swoje matki i poszli na pewną śmierć? Czy dziewczyny przezwyciężyłyby strach i obrzydzenie i udzieliłyby pomocy umierającemu żołnierzowi? Lektura marcowego „Uważam Rze” (numer 59) skłoniła mnie do wątpliwości. Przeczytałam tam (wiadomości w TV nie oglądam), że znany i szanowany (?), cieszący się autorytetem (?!) pan poseł Palikot na spotkaniu u prezydenta Kwaśniewskiego powiedział, że powinniśmy być najpierw Europejczykami, a dopiero później Polakami. Że „przyszedł czas, aby powiedzieć Polakom, że muszą wyrzec się polskości”. Chodziło o europejską tzw. „rewolucję kulturalną”. No dobra,
ale o ile mi wiadomo, to póki co Polska w Europie jeszcze leży i nie zamierza się stąd wynosić. Czyli że polska kultura jest jednocześnie też europejską. Czyli co poeta miał na myśli? Nie miało być o polityce, tylko o naszej tożsamości narodowej. Fascynację kulturą zachodnią rozumiem. Tylko czemu jest ona często równoznaczna ze wstrętem do ojczyzny? Anglia, Ameryka, Francja - cacy. Polska - be. Komu zawdzięczamy taki stan rzeczy - nie wiem. Ale uwierzcie, ta „zabita dechami dziura” jest lepsza niż myślicie. To naszą potęgę uznały Prusy w 1000 r. To my wykopaliśmy Krzyżaków z Europy. To my przerwaliśmy Szwedom podbijanie Europy. To my rozwaliliśmy Turków pod Wiedniem. To my jako drudzy na świecie uchwaliliśmy konstytucję. To naszych
żołnierzy Napoleon chciał mieć w armii. To my zatrzymaliśmy marsz bolszewików na zachód w 1920. To nasi ludzie przez 3 dni bronili się przed czterdziestokrotnie większą armią niemiecką pod Wizną (tak, znowu Sabaton). To u nas pierwszych upadła komuna. Nie robi to na Was wrażenia? Możecie powiedzieć, że to było dawno temu. I co z tego? Każde zwycięstwo jest warte zapamiętania. Porażka też, o ile są z niej wyciągnięte wnioski. Nie chodzi mi o to, żeby przekonać Was, że Zachód jest zły, bo nie jest. Chciałabym tylko, żebyście popatrzyli czasem na Polskę jak na dom, a nie więzienie. Taki dom, który ma swoje wady i zalety. Nie jest idealny, czasem ma problemy, często się na niego narzeka... Ale to tu się wychowaliśmy i to do niego właśnie wracamy. 21
wydarzenie
Spotkanie
z podróżnikiem
ROBERTEM MACIĄGIEM
M
am nadzieję, że pana opowieść rozbudzi w młodzieży marzenia o dalekich podróżach i życzę, aby te marzenia się spełniły – dziękując Robertowi Maciągowi
nik. Drugim, może nawet ważniejszym wątkiem opowieści o Azji, były spotkania z ludźmi – tymi zwykłymi, spotykanymi po drodze. A jednak niezwykłymi: otwartymi, życzliwymi, niezwykle gościnnymi, ciekawymi świata. – W zamian za
bert Maciąg. Z humorem opowiadał o zaproszeniach „na herbatę”, które okazywały się pretekstem do zatrzymywania gości nawet kilka dni. – Byliśmy dla nich czymś w rodzaju telewizji, źródłem wiadomości o świecie.
wspaniały środek lokomocji, którym można dotrzeć tam, gdzie inne pojazdy nie mogłyby dojechać, ułatwiający kontakty międzyludzkie, otwierający serca i domy. Spotkanie z Robertem Maciągiem zorganizowa-
za spotkanie powiedział dyrektor I LO Tadeusz Pietras. W czwartkowe przedpołudnie 21. września Oranżeria wypełniła się uczniami z Radzynia, Drelowa i Woli Osowińskiej, którzy z zaciekawieniem wysłuchali barwnej opowieści Roberta Maciąga o dalekich podróżach do Azji Środkowej i Indii, jakie odbył on na rowerze. Na pewno w pamięci uczestników spotkania pozostały prezentowane podczas pokazu fotografii niezwykłe „księżycowe” krajobrazy – nieogarnięte przestrzenie pustynne, niemal jednobarwne, z których emanował niewzruszony spokój, niemal „widać” było ciszę, o której mówił towarzyszący małżeństwu Maciągów podróż-
gościnność prosili nas o tabletki od bólu głowy i opowieści o naszym kraju: chcieli wiedzieć, skąd przybywamy, jak nam się żyje – wspominał Ro-
Podczas omawianej wyprawy podróżnicy przejechali rowerami Syrię, Iran, Pakistan, Uzbekistan, Pamir, Indie. Okazuje się, że rower to
ło Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu. Obecny na spotkaniu prezes RaSIL Józef Korulczyk podziękował Robertowi Maciągowi za ciekawą prezentację, a Robert Mazurek zaprosił na kolejne prezentacje z cyklu „Spotkania z podróżnikami”. – Głównym ich celem jest poznanie dalekich, egzotycznych, tajemniczych miejsc, odległych geograficznie i kulturowo. Zaproszeni goście to pasjonaci, którzy w niekonwencjonalny sposób przemierzają świat, marzą i nie boją się dążyć do realizacji tych marzeń. Kolejne spotkanie z tego cyklu odbędzie się w grudniu. AW
22
FOT. ARCHIWUM SKKT PTTK nr 21
1(20)
bezMyslnik.pl
23