notes.na.6.tygodni #64

Page 60

Inaczej na to patrząc, w pewnym sensie nawiązuję ostatnio też do czasów studenckich, studiów modela, ciała i siermiężnych lat 90., kiedy robiłem kolaże z użyciem pornografii sprowadzanej do abstrakcji (kolor cielisty). Moim, trochę wstydliwym, bo dla niektórych oczywistym, odkryciem z ostatnich lat jest odkrycie człowieka jako świata. Długo wydawało mi się, że świat składa się z kombinacji przedmiotów, ludzi, zdarzeń postrzeganych przeze mnie – że jest jak powieść albo instalacja, którą czytam/oglądam, a czasem tworzę. Taka wizja „romanocentryczna”, w której tkwi się w kleszczach opozycji i w napięciu między byciem biernym i czynnym, podmiotem i przedmiotem – chyba ciągle dosyć popularna. W ciągu ostatnich lat kompletnie mi się to przebudowało – teraz widzę wciąż skrawki setek, tysięcy opowieści dziejących się równolegle, ocierających się o siebie, uwspólniających się i rozdzielających – czasem piszę jakiś krótki rozdział dla kogoś i mam tego świadomość, czasem piszemy coś razem, czasem czytam to, co ktoś pisze, z zainteresowaniem, czasem ze znużeniem, czasem gram role w historiach innych, czasem pierwszo-, czasem drugo-, trzecioplanowe, czasem robię to świadomie, a czasem nie wiedząc nawet o tym. W takim patchworkowym świecie dużo więcej się dzieje, więcej widzę, słucham, dostrzegam sprawczość, ale też sam stałem się bardziej sprawczy albo pogodzony ze sprawczością mimo wszystko, bardziej bezpośrednio, dotkliwie dotykający, ale też boleśnie dotykany. Co najważniejsze, wiąże się to z cudownym poczuciem pogodzenia z wielością – statystycznie bardzo mało ode mnie (i od każdego z nas zależy), a jednocześnie wszystko, absolutnie wszystko, co robimy, ma wpływ, wywiera skutek, działa… I czasem jest trochę tak, jakbym miał do dyspozycji dwie perspektywy jednocześnie – oprócz własnej, tę wyzwalającą – z lotu ptaka, z której widzę siebie jako statystę. Ale wypracowanie prawa do widzenia siebie z góry daje wiele nowych możliwości i rodzaj buddyjskiego spokoju włóczęgi niezależnego. W tym kontekście cierpienie, ból obok innych wartościowanych pozytywne, negatywnie czy niejednoznacznie stanów pojawia się jako jeden z ważniejszych skutków emocjonalnych tak rozumianego dynamicznego, wielowymiarowego systemu ludzi-światów, w którym w każdej chwili następuje setki spięć, interakcji, akordów współdziałania. Obok uniesień, wzruszeń, radości, zauroczeń, podnieceń, ekstaz jest ból, smutek, cierpienie, melancholia czy lęk, są one środowiskiem pracy i życia żywych organizmów, częścią każdego gestu, który wychodzi poza sferę intelektualną, odbywa się w przestrzeni oddziałujących na siebie emocji czy zmysłów. Dużo o tym rozmawiamy w ramach tego rodzaju eksperymentów, dużo się sam nad tym zastanawiam, ale oczywiście są to trudne sprawy i często coś mnie/nas przerasta, tym bardziej, że często trzeba jednocześnie wypracowywać język dla konceptualizacji materialistycznych praktyk. Są też momenty, kiedy programowo działa się „out of control”. Stąd metafora puszczania się – nie tyle zajmowania terytoriów, ile wyzwalania się spod normatywnych władz.

→→ Przy odrobinie świadomości społecznej powiedzieć o sobie „jestem białym heteroseksualnym Polakiem” bez organicznego obrzydzenia jest trudno

również w tym sensie, że o „puszczaniu” decyduje nie tyle jednostka, ile sytuacyjny kontekst... Skądinąd, moim zdaniem w Polsce nie odbyła się rewolucja seksualna – jesteśmy krajem, w którym ludzie wstydzą się swoich potrzeb i często nie potrafią ani rozmawiać o seksie, ani go uprawiać; podobnie z uczuciami... To ma niejaki związek z miłością, ponieważ w większości przypadków miłość to jednak emocje, do tego związane z seksualnością. Myślę, że bez rewolucji seksualnej jakoś trudniej kochać. Jak uważasz?

Och, tak! Ale to wszystko mówi wolny, niezależny podmiot, który może jasno określić, co i dlaczego mu się przydarza... Tymczasem miłość w moim przekonaniu to też rozpoznawanie zależności, doświadczanie wielości

To jest bardzo ważnym kompleksowy, interdyscyplinarny temat: lingwistyczny, społeczny, polityczny, psychologiczny, kulturowo-obyczajowy. Osobiście wolę mówić o rewolucji obyczajowej, bo nie tyle albo nie tylko chodzi o seksualność, ale o obyczajowość – język, kulturę gestów, mowę ciał, swobodę ekspresji, wypowiadania się itd. U nas wciąż króluje logika poczucia winy. To, co w tej logice najbardziej toksyczne i dysfunkcyjne to to, że odbiera, niszczy wolę działania i poczucie pozytywnej, w sensie logicznym, sprawczości. To co stało się fundamentem ideologicznej władzy kościoła, jest zaprzeczeniem jedynej wartościowej i realnie rewolucyjnej myśli chrześcijańskiej – koncepcji wolnej woli, bez której nie można myśleć o emancypacyjnej sile sprawczości czy twórczej sile miłości. Człowiek zdeterminowany logiką wina-kara, kiedy spostrzega, że jego działanie odnosi skutek, wpada w panikę albo euforię, mówi „to moja wina”, jest zaskoczony że coś się udało, albo jest otumaniony poczuciem władzy, mocy sprawczej. W takim środowisku emocjonalność jest podwójnie sterroryzowana – przez tradycje i reżim kościelny z jednej strony i pooświeceniowe odczarowanie, drenaż tego, co niejasne, nieracjonalne, niesamowite z drugiej. U nas, w kraju, który nie tylko nie przeszedł rewolucji seksualnej, ale też nie przeszedł oświecenia, skutkuje to biernym i czynnym analfabetyzmem w dziedzinie komunikowania wolnej woli – nieumiejętnością arty-

116

czytelnia

notes.64 czytelnia

notes.64

117


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.