Herling-Grudziński Gustaw - Inny świat

Page 108

i niewiele brakowało, abyśmy się zaczęli trącać pustymi szklankami i wychodzić chwiejnym krokiem do zony. U szczytu podniecenia rozmowy nabierały bowiem ostrości i zaczepnych akcentów, tak typowych dla pijackich burd. Wychodziłem ze sklepiku późnym popołudniem. Ten teatr nie miał nic wspólnego z fikcją - wprost przeciwnie, zastępował w każdym najdrobniejszym szczególe życie. W zonie szarzało. Przed barakami stały małe grupki więźniów, rozmawiając ściszonymi głosami. Młodsi ruszali w kierunku baraku kobiecego i wywoływali znajome dziewczęta. Na ścieżkach mijały się pary, rozlegały się śmiechy, więźniowie przystawali na chwilę, aby zamienić parę słów, i zapraszali się wzajemnie do swoich baraków. Niebo powlekało się przed wieczorem nieprzezroczystą błoną, a od strony lasu szła pustym polem lekka zadymka, niecąc po drodze kłęby śniegu, które układały się fałdami jak wydmy piaszczyste. Daleko na horyzoncie zapalały się pierwsze światła w wolnych domach. Nieraz przystawaliśmy na wartowni, patrząc na nie bez słowa, przejęci wzruszeniem i zamyśleni o świecie, który żył własnym życiem, przestrzegał niezmiennych praw dnia, wieczoru i nocy i zdawał się nie wiedzieć, że w odległości paru kilometrów podpatruje go kilkadziesiąt lub kilkaset zachłannych spojrzeń. Co myśleli o nas ludzie, zapalający teraz światła w dalekich oknach? Czy nienawidzili nas, tak jak ich tego uczono, czy może współczuli nam po cichu, patrząc przez otwory w oblodzonych szybach na dymy unoszące się w górę z tego małego skrawka ziemi, na którym dwa tysiące skazańców próbowało wykrzesać choć trochę radości ze swego cierpienia? Czy uwierzyliby, że jeszcze żyjemy, przyjrzawszy się z bliska naszym martwym twarzom, dotknąwszy naszych wyschniętych i owrzodzonych ciał, wejrzawszy w nasze stwardniałe na kamień serca? My sami bliscy byliśmy zwątpienia, spoglądając sobie nawzajem w oczy, a cóż dopiero oni - mimowolni obrońcy naszego poniżenia i naszej nędzy? Zachodziłem kolejno do baraków, w których miałem znajomych więźniów. O tej porze prawie wszyscy pisali listy do domu lub odczytywali stare listy z domu. Przy stołach, na pryczach - podłożywszy sobie drewniane kuferki pod papier - siedziały przygarbione postacie, zatopione w rozmyślaniach, o twarzach zaczerwienionych od wy siłku i zastygłych w wyrazie tęsknoty. W kątach baraków i zbierały się małe grupki więźniów, obradujące z ożywieniem, co należy i wolno napisać w liście wysyłanym na wolność, co zaś trzeba za wszelką cenę ukryć przed cenzurą obozową i adresatem. Piśmienni przechodzili wolno wzdłuż prycz, ofiarowując głośno za kawałek chleba swoje usługi niepiśmiennym. Więźniowie, nie mający szans


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.