Może coś Więcej, nr 8

Page 1

s. 1


SPIS TREŚCI

T E M AT N U M E R U

Jezus Chrystus - Mesjasz Starego Testamentu 22

MYŚLI NIEKONTROLOWANE

Ku pokrzepieniu serc

18

MACIEJ PUCZKOWSKI

KAJETAN GARBELA

25

Pieśń o Zmartwychwstaniu

KAJETAN GARBELA

30 Czym ta Noc różni się od

TAKA SYTUACJA

Jezus i złote trampki czyli o dewaluacji wszystkiego 16

ALEKSANDRA BRZEZICKA

pozostałych nocy?

NIE OGARNIAM

MAJA MROCZKOWSKA

27 Zmartwychwstanie -

śledztwo historyczne

Raskolnikowe powołanie

19

MARIUSZ BACZYŃSKI

KRZYSZTOF RESZKA

32 Pascha po katolicku

WOJCIECH URBAN

36 Zmartwychwstanie a

moje życie

ROBERT JANKOWIAK

R O Z M O WA K U LTU R A L NA

50 Pobądźmy razem tej

wiosny

WYDARZENIA I OPINIE 6

Boża radość jak rzeka

8

Janowicz a sprawa polska

MAJA MROCZKOWSKA

ANNA ZAWALSKA

MATEUSZ NOWAK

10

Wielki przekręt

12

Co tam, panie, w polityce

SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA JAN BARAŃSKI

Gwiazdorzenie po katolicku 14

ANNA ZAWALSKA

s. 2


SPIS TREŚCI

Z ŻYCIA KOŚCIOŁA 40

Kościół bez propagandy

KAMIL DUC

43 Wprowadzisz świat w Nowe

Tysiąclecie

KONSTANCJA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA

RECENZJE

Publikować czy nie publikować - oto było pytanie 60

ALEKSANDRA BRZEZICKA

62

Noe - wybrany przez Boga

64

Artysta jakich mało

WOJCIECH URBAN

MATEUSZ NOWAK

K U LT U R A

54 Poeta Karol Wojtyła

ANNA KASPRZYK

55 Tradycje Wielkanocy i

Wielkiego Postu

ANNA KASPRZYK

MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE 48 Radość wojownika

KRZYSZTOF RESZKA

ROZMOWY 38 Różaniec Wielkiego Wujka

JAN BARAŃSKI

KAZANIA PONADCZASOWE

Jak ojciec zdobywa autorytet dziecka 46

JESTEM, WIĘC MYŚLĘ

KS. MIROSŁAW MALIŃSKI

CZEMU ŻYCIE 47

Ja w środku

O. TOMASZ MANIURA OMI

O śpiewającym księdzu słów kilka 82

KAMIL MAJCHEREK s. 3


WSTĘPNIAK

Najpiękniej Wielki Post był wymagający. Masa wyrzeczeń, zasad do przestrzegania i umartwień z każdej strony. Tak wymęczeni przeżyjemy Zmartwychwstanie. I nic w nas z tego tak naprawdę nie pozostanie. Wzruszenia z Wielkiej Nocy odejdą w kąt naszej emocjonalności i zaczniemy normalnie żyć. Od świąt, do świąt. Potem znów umartwianie. I znów niewiele znaczące Zmartwychwstanie. Anna Zawalska Osobiście nigdy nie umiem przeżyć Wielskiego Postu tak, by mieć satysfakcję. Zawsze wszystko mija za szybko, nie mam czasu na refleksję, ani na postanowienia. Nabożeństwa wielkopostne sobie, a ja sobie. Nic nie jest tak, jak być powinno. Ale potem przychodzi Zmartwychwstanie. I jest najpiękniej. Dziwna zależność – nie przeżywam za bardzo Wielkiego Postu, dlatego Zmartwychwstanie uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Może Deon. pl miał faktycznie rację odwołując Wielki Post? Potem sobie myślę: zanim Jezus Zmartwychwstanie, trzeba jeszcze przeżyć Wielki Tydzień. Od Niedzieli Palmowej aż do Wielkiej Soboty przeżywamy taki Wielki Post w pigułce. Gdyby nie to, obchody Wielkiej Nocy nie miałyby sensu, ani takiego wielkiego znaczenia. Niedziela, jak każda inna. A potem znów nowy tydzień i do pracy. Niestety nie da się przeżyć radości

Zmartwychwstania, bez wcześniejszych zmartwień Wielkiego Postu. Dla mnie jest on zamknięty w Wielkim Tygodniu, w Paschalnym Triduuum, kiedy od początku do końca przeżywam to, co Jezus. I potem przychodzi Święta Noc. Najpiękniejsza. Najradośniejsza. Dająca nadzieję i uświadamiająca przy okazji, że nie ma tak ciemnych sytuacji, których nie dałoby się oświetlić. Zmartwychwstanie Jezusa to temat szeroki, dla każdego znaczy co innego, przez każdego inaczej przeżywany. W tym numerze prezentujemy kilka koncepcji, tematów i pomysłów na to, jak przeżyć wielkanocne Święta. Udowadniamy, że Jezus był zapowiadanym w Starym Testamencie Mesjaszem, że prawdziwie powstał z martwych i że jest obecny wśród nas. Przeżywają to również nasi starsi bracia w wierze i w jednym z tekstów przedstawiamy to, w jaki sposób oni świętują Wielkanoc. W kwietniu czeka nas również

inne wyjątkowe wydarzenie, mianowicie kanonizacja bł. Jana Pawła II. Dlatego postaraliśmy się też o to, aby znalazły się teksty dotyczące Papieża Polaka. Można przeczytać wspomnienia pani dr hab. Katarzyny Barańskiej, naszą recenzję wydanych niedawno notatek osobistych Karola Wojtyły, obszerne kompendium na temat cudów za wstawiennictwem Jana Pawła II oraz kilka słów o jego twórczości poetyckiej. Na najbliższe dwa tygodnie sporo czytania i myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie! Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska

Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Bartłomiej Ligas, Mateusz Nowak, Marcin Dryja, Anna Żmudzińska, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Anna Kasprzyk, Marta Fick, Tomasz Markiewka, Wojciech Greń, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Anna Donabidowicz, Krzysztof Skopiec, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska, Maria Nejma-Ślęczka, Wojciech Urban, Konstancja Nałęcz-Nieniewska, Anna Bonio, Jan Barański, Maja Mroczkowska, Michał Musiał Korekta: Katarzyna Zych, Andrea Marx Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com

s. 4


WYDARZENIA

www.modlitwawdrodze.pl s. 5


WYDARZENIA I OPINIE

Boża radość jak rzeka Śpiewający ksiądz robi furorę w Internecie. Tak samo, jak wcześniej śpiewająca siostra zakonna. Przydałby się jeszcze papież śpiewający jakiś hit. Wtedy na pewno liczba osób przynależących do Kościoła Katolickiego nagle by się zwiększyła. W końcu każdy chciałby być katolikiem skoro siostrami zakonnymi są normalne kobiety, a księżmi normalni faceci. Szok, niedowierzanie, konsternacja. Anna Zawalska Kłótnie pomiędzy neoliberalnymi katolikami, uważającymi performance księdza za nową ewangelizację, a tradsami ubolewającymi nad tym, ile zasad liturgicznych ów występujący złamał zostawiam z boku. Nie staję po żadnej stronie, chociaż o wiele bardziej przemawiają do mnie argumenty tych drugich. Mnie w tym wszystkim boli co innego. Że katolicyzm taki nie na czasie, to wie każdy. Moherowe berety w pierwszych ławkach klepiące paciorki, biskupi nie dostosowani do polskiej rzeczywistości społecznej i mieszkający w pałacach, Ojciec Dyrektor i świta, no i oczywiście zupełnie przestarzałe i rodem ze średniowiecza zasady co do moralności. Tak, tak, to wie każdy. Nic nowego. Dlatego niesamowicie dziwnie się robi w opinii publicznej, kiedy jednak okazuje się, że ktoś z tej trzódki posłusznych (w sumie nie wiadomo już komu) baranów wybija się na prowadzenie. Jeszcze dziwniej się robi, kiedy ten wybijający się, ukazuje nam obraz Kościoła, jakiego jeszcze nie znaliśmy i nie widzieliśmy. Oto przed państwem ksiądz śpiewający Cohena, o głosie równie zniewalającym co wielki piosenkarz. Internet bardzo szybko tego typu śmieci podłapuje. W końcu

s. 6

“Niesamowicie dz-

iwnie się robi w opinii publicznej, kiedy jednak okazuje się, że ktoś z tej trzódki posłusznych (w sumie nie wiadomo już komu) baranów wybija się na prowadzenie. Jeszcze dziwniej się robi, kiedy ten wybijający się, ukazuje nam obraz Kościoła, jakiego jeszcze nie znaliśmy i nie widzieliśmy. posłuchanie krótkiej piosenki i to jeszcze w takim niespodziewanym wykonaniu rozchodzi się wśród znajomych moich znajomych bardzo szybko, bo nie wymaga myślenia, ani tym bardziej trudnej dla wielu umiejętności czytania i refleksji nad tym, co się przeczytało. Więc Facebook, Twitter i inne zdobycze współczesnej cyfryzacji w przeciągu kilku godzin zapełniły się odnośnikami do filmiku. Co więcej, pod koniec dnia, wyjątkowy ksiądz był główną wiadomością

we wszystkich możliwych stacjach telewizyjnych. I wniosek każdego materiału jeden: nie taki Kościół straszny, skoro ma TAKICH księży. No właśnie, jakich? Mając na uwadze, że w seminarium śpiew to jeden z przedmiotów i uczy się go każdy kleryk, to chyba nie takie to dziwne, że ksiądz może umieć ładnie śpiewać. Talent talentem, jednak to trzeba wyćwiczyć. Jednak chyba nie o śpiewnie tutaj chodzi, a pewną dozę wyluzowania, ludzkiego odruchu. Bo w końcu ksiądz okazał się człowiekiem. Prezent taki piękny, para młoda taka wzruszona, wierni tacy nawróceni. Misja Kościoła została wykonana. W mojej opinii śpiewający ksiądz narobił wiele złego. Powodów, by tak uważać, mam kilka. Po pierwsze: ksiądz Kelly obnażył bardzo smutną prawdę o katolickich mediach. Oto bowiem większość takich portali prześcigała się we wrzucaniu linków i komentowaniu materiału w możliwie jak najbardziej zachwalających określeniach. Obrazek tutaj nasuwa mi się jeden: to nic innego jak rozpaczliwe przekrzykiwanie się na temat tego, jaki to ten Kościół świetny i jak to fajnie w nim być. Jeden pisze o zmianach, drugi o nowej ewangelizacji, a trzeci doszukuje się innego działania Boskiego w tym wszystkim. Każdy jednak na


WYDARZENIA I OPINIE

swój sposób stara się innowierców przekonać, że w Kościele jest super. Ja nikogo zapewniać nie muszę. Mój Kościół mi się podoba, choćby i nawet ani jednego następcy Cohena w nim nie było. I nie potrzebuje ku temu takich zapewnień. Po drugie: jeśli dla kogoś wierzącego Msza święta to odpowiednie miejsce na osobiste popisy księży, to niestety marny z niego katolik. Nie muszę znać liturgicznych przepisów, być zapalonym tradycjonalistą, czy mieć biblioteczki pełnej dokumentów kościelnych w tym temacie, by stwierdzić, że coś tu nie gra. Ksiądz ubrany w ornat, stojący przed ołtarzem, jako następca Chrystusa powinien sprawować Najświętszą Ofiarę w sposób jak najbardziej godny, a nie dawać pokazy muzyczne. Eucharystia to pamiątka Czegoś naprawdę wyjątkowego i jeśli jeden czy drugi iksiński potrzebują w jej trakcie dodatkowych przeżyć duchowo-emocjonalnych w postaci występu life Elvisa Presleya, to niestety nie tędy droga. Po trzecie: całe zamieszanie wokół duchownych wokalistów powoduje, że na świat przecieka niekontrolowany obraz Kościoła, niestety w dodatku

mocno zakrzywiony. Ludzie nachapani Bożą radością, w pełni uniesienia biegną do spowiedzi, aby się nawrócić, po czym zderzają się z brutalną rzeczywistością, bo wszystko okazuje się nie takie piękne, jak to wyśpiewał jeden czy drugi. Nawrócenia pod wpływem „bo ksiądz taki fajny” bardzo szybko się wypalają i gdzieś w tym wszystkim zatraca się prawdziwa wiara w Boga Trójjedynego. Po czwarte: dla zażartych przeciwników Kościoła śpiewający ksiądz, to kolejny argument nienawiści zgodnie z zasadą „wyjątek potwierdza regułę”. Ile to komentarzy typu „takich księży w Polsce brakuje” przyniósł ten filmik, to nawet stali bywalcy internetow nie będą w stanie zliczyć. W końcu w naszym kraju mamy tylko zgraję ks. Rydzyka, brak tu jakichś nowoczesnych księży, którzy będą podrygiwać w rytm rockowych kawałków do Mszy. U nas księża przede wszystkim interesują się moralnością swoich wiernych, a kto by się tam tym przejmował, skoro można sobie radośnie pośpiewać i potańczyć, kochając się nawzajem. Nie mam nic do śpiewających księży, pląsających sióstr czy jeszcze

innych twórczych ekspresji we wspólnocie Kościoła. Wszystko to jest na swój sposób wyjątkowe i dopinguję każdemu, kto wykorzystuje talenty dane przez Boga. Jednak ochocze bicie braw, bezkrytyczne zachwycanie się i w końcu zażarta obrona tego typu zdarzeń, jak to na irlandzkim ślubie, może być zgubne i prowadzić do smutnych konsekwencji. Za mało Boga w Kościele, a za dużo szołmenów. Pijarowcy wiary katolickiej za wszelką cenę starają się dbać o nienaganny wizerunek wspólnoty, do której należą, jakby siebie samych przekonując, że to istna bajkowa kraina, w której wszyscy się kochają i w której przez każdego przepływa Boża radość, jak rzeka. Nie ma tak milutko. Wiara musi być wymagająca. Kto tego nie rozumie niech lepiej da sobie spokój. 

s. 7


WYDARZENIA I OPINIE

Janowicz a

sprawa Polska Mateusz Nowak

Mija już ponad tydzień od słynnej konferencji prasowej naszego najlepszego tenisisty, która odbyła się po przegranym meczu Polska - Chorwacja w Pucharze Davisa. I dopiero teraz powoli zaczynają milknąć jej echa. A sam zainteresowany, mimo że w jednej chwili stał się wrogiem wszystkich mediów w kraju, milczy i dodatkowo oświadcza, że nałożył sobie zakaz kontaktów z dziennikarzami. Jak on śmie? Przecież po tym co zrobił, powinien sie ukorzyć, przeprosić, posypać głowę popiołem i najlepiej jeszcze wycałować wszystkich obecnych na konferencji prasowej redaktorów.

Już dawno przestałem się dziwić zasadom na jakich istnieją osoby publiczne w naszym kraju, a zwłaszcza sportowcy. W ich przypadku jest to bardzo proste. Wygrywają to ich chwalimy, gotowi sprzedać im najbardziej wyszukane komplementy. Kiedy jednak podwinie im się noga, spadają z piedestału. Jedną porażkę może jeszcze przebolejemy, ale dwie, trzy? A nie daj Boże jeszcze ze zdecydowanie słabszymi rywalami. W takich sytuacjach tylko potrafimy krytykować, myśląc, że nasi sportowcy muszą wszystko wygrywać. Ich człowieczeństwo jest nie do zaakceptowania, powinni być zaprogramowani jak roboty, byle tylko osiągać ciągle sukcesy. Tylko na jakiej podstawie tak myślimy? I jeśliby pomyśleć racjonalnie chociaż przez chwilę, to słowa wypowiedziane przez Janowicza wcale nie odbiegają tak daleko od rzeczywistości. Ale racjonalne myślenie jest jednak obce dla większości dziennikarzy (z najpopularniejszych portali internetowych) w naszym kraju, więc nie można oczekiwać od nich zbyt wiele. Tak w skrócie, jakby do kogoś jakimś (nie?)szczęśliwym trafem nie dotarły echa konferencji Janowicza. Odbyła się ona po przegranym przez Jerzyka meczu z Marinem Ciliciem. Polak uległ Chorwatowi w pięciu

s. 8

“Najlepszy przykład

tego mieliśmy podczas Igrzysk w Soczi i całą historię z Justyną Kowalczyk, która po słabszym starcie była atakowana ze wszystkich stron. Nikt z krytykujących nie pamiętał jej zasług, jej determinacji, tego, że jest zdolna do najwspanialszych wyczynów sportowych. setach, mimo że prowadził już 2:0. W wyniku tej porażki nasza reprezentacja poległa w całym spotkaniu z tenisistami z Bałkanów 1:3. Spytany przez jednego z dziennikarzy czy może oczekiwania wobec Polaków nie są zbyt duże, Janowicz nie wytrzymał i skwitował to bardzo ostro i emocjonalnie, pytając m.in. “kim jesteście, żeby mieć oczekiwania?” i podkreślając, że media potrafią jedynie krytykować, a nasi sportowcy, żeby do czegoś dojść to muszą trenować po

“szopach”. Podał tu za przykład mistrza olimpijskiego Zbigniewa Bródkę, który swoje przygotowania do igrzysk musiał odbywać za granicą. Na tym jednak nie skończył, dodał, że sytuacja ta odnosi się nie tylko do sportu, ale ma związek z wszystkimi młodymi ludźmi, którzy studiują w Polsce tylko po to, żeby wyjechać za granicę, bo w naszym kraju nie ma żadnych perspektyw. Być może użył zbyt mocnych słów, być może powiedział w emocjach coś, nad czym w normalnych warunkach kilka razy by się zastanowił. Nie zrobił jednak do cholery nic złego! A zewsząd atakowały nas tytuły prasowe “skandaliczne zachowanie Janowicza, krzyczał na dziennikarzy”, wszędzie powtarzane jak mantra słowo “skandal”. A ja się pytam, co skandalicznego było w tej wypowiedzi? Czy skłamał, czy minął się z prawdą, czy nie powiedział na głos tego, co tak naprawdę myśli 90% społeczeństwa? Ale wielkie oburzenie musi być, bo jak sportowiec może się wypowiadać w takim tonie, to przecież niedorzeczne. Na Janowicza spadła ogromna krytyka, nie tylko ze strony dziennikarzy, ale również ze strony wielu poważanych osób ze środowiska sportowego, na czele z panami Tomaszewskimi, znanymi


WYDARZENIA I OPINIE

komentatorami tenisa. Głównym ich zarzutem był brak skruchy i pokory ze strony naszego tenisisty, który po porażce zamiast atakować dziennikarzy powinien przyznać rację, że nawalił i spróbować w jakiś sposób wyjaśnić przyczyny przegranej. I tu jeszcze mogę się z nimi zgodzić. W tej kwestii nie ma co go usprawiedliwiać, przegrał i powinien to przyjąć na klatę, jednak nie o samą porażkę tutaj chodzi. Nikt z wielce zabierających głos nie zwraca uwagi na to, że w Polsce panuje moda na wielkie dyskredytowanie zasług sportowców. Najlepszy przykład tego mieliśmy podczas Igrzysk w Soczi i całą historię z Justyną Kowalczyk, która po słabszym starcie była atakowana ze wszystkich stron. Nikt z krytykujących nie pamiętał jej zasług, jej determinacji, tego, że jest zdolna do najwspanialszych wyczynów sportowych. Nikt. Przypomnieli sobie dopiero, gdy zdobyła złoto w następnym biegu. Nawet nie ma co tu komentować, po prostu żałosne. Innym przykładem może być choćby Adam Małysz, który po serii trzech wygranych w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, znacznie obniżył loty, przez kilka sezonów wypadał słabiej, choć nadal skakał zdecydowanie najlepiej z całej kadry. Wtedy też podnosiły się głosy, że może powinien już odpuścić, zakończyć karierę, bo jest przecież na równi pochyłej. A co on zrobił? W 2007 roku został mistrzem świata i ponownie zdobył Kryształową Kulę, w 2010 dwukrotnie stanął na olimpijskim podium,

a na zakończenie kariery zdobył brązowy medal na mistrzostwach świata w Oslo. To również nie wymaga komentarza. Wróćmy jednak do Janowicza. Co więc takiego złego powiedział. Po pierwsze zarzucił, że dziennikarze potrafią tylko krytykować, a wręcz niszczyć sportowca po porażkach. I miał rację. Po drugie stwierdził, że w Polsce nie ma odpowiednich warunków do trenowania, więc oczekiwania wobec naszych sportowców są mocno wygórowane. Co do baz treningowych to sprawa już nie jest aż tak tragiczna jak mogłoby wynikać z wypowiedzi Janowicza, niemniej jednak nadal bardzo kuleje w porównaniu do warunków, w jakich rozwijają się sportowcy na zachodzie. Sam Jerzyk aby dojść do miejsca, w którym jest teraz, musiał dokonać w życiu wiele ciężkich wyborów i gdyby nie odważne decyzje jego rodziców, to nigdy nie osiągnąłby sukcesu sportowego. To nie żaden związek czy działacze doprowadzili do tego, że mógł rozwijać swój talent, ale właśnie w głównej mierze rodzice. Nie dziwi więc jego rozgoryczenie, gdy teraz ostro sie go krytykuje, nie patrząc na to przez co ten gość musiał w życiu przejść. Zresztą sytuacja ma się podobnie w przypadku sióstr Radwańskich, o których rozwój musieli zadbać rodzice. A co z tymi wszystkimi talentami, które nie mają takich możliwości, którym finanse nie pozwalają na kontynuowanie kariery? Wolę nawet nie myśleć, ile takich potencjalnych mistrzów już utraciliśmy

w wyniku słabych warunków treningowych w naszym kraju. Ciężko nie odnieść wrażenia, że jednak Janowicz przynajmniej w części miał rację i nie zasłużył moim zdaniem na aż tak wielką krytykę, która na niego spadła. A teksty, że powinien udać się do psychiatry, są już naprawdę poniżej jakiegokolwiek poziomu. Jego słowa na temat sytuacji studentów, którzy po zdobyciu dyplomu wyjeżdżają z kraju za pracą są już bardzo oklepane, choć niestety nadal aktualne. Może nie we wszystkich dziedzinach, ale jednak, Polska nadal jest krajem z mniejszymi perspektywami niż kraje zachodnie. Tu jednak pozwolę sobie nie zgodzić się z Janowiczem, bo pomimo takiej, a nie innej sytuacji gospodarczej, to w nas, młodych ludziach jest nadzieja na przyszłość tego państwa, a wyjeżdżając stąd, w żaden sposób nie pomożemy w jego rozwoju. A bez tego faktycznie Polska pozostanie krajem bez żadnych perspektyw. Tak więc słowa naszego najlepszego tenisisty powinny raczej zmusić media do myślenia, a nie tylko do mieszania go z błotem i robienia z niego wroga publicznego numer jeden. Niestety dopóki będziemy mieć taki stan rzeczy, jaki mamy cały czas, telewizja i portale internetowe nadal będą starały się ogłupiać społeczeństwo, jak to bez przerwy konsekwentnie robią. 

s. 9


WYDARZENIA I OPINIE

Wielki przekręt Oto podsumowanie tego, co już wiemy o krakowskim przekręcie. Sprawa Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Krakowie ośmiesza nasz wszystkich. Władzom tego miasta wydaje się, że mogą zbudować Kraków na nowo. Za nasze pieniądze, oczywiście. Sara NałęczNieniewska Zaczęło się od idiotycznego spotu reklamowego krążącego po internecie i emitowanego w TV. Narciarz rozmiarów giganta sunie przez ośnieżony, miniaturowy Kraków. Marne z tego dziełko sztuki, a jednak koszt stworzenia go to 550 tys. zł. TVN za puszczanie tej maszkary podczas swojego cennego czasu antenowego otrzymał 500 tys zł., a Polsat około 300 tys. zł. W końcu kumpli trzeba wspierać. Już wtedy Krakowianom nóż otworzył się w kieszeni. To był jednak dopiero początek. Logo i strona internetowa to, bagatela, 145 tys. zł wydanych z pieniędzy podatników dla firmy Eura7. Sama aplikacja Miasta Kraków, jako organizatora Zimowych Igrzysk Olimpijskich to 18 mln zł. Przygotowuje ją firma z Lozanny zamieszana w międzynarodowy przekęt w Indiach. Na arenie światowej cieszy się złą sławą, podejrzewana już wielokrotnie o korupcję, została jednak wynajęta przez krakowskie biuro. Kolejne planowane wydatki sięgają 21 mld zł., ale prawdopodobnie należy jeszcze zadaszyć nasze krakowskie stadniony i zbudować nową halę. Koszty tych przedsięwzięć szacuje się na około 120 mln zł. Koszty jednej podróży Komitetu zajmującego się Igrzyskami to około 90 tys. zł. Nie uwzględniam tu oczywiście zarobków samych organizatorów tego interesu czy kosztów zwykłej reklamy.

s. 10

“Kwalifikacje pani

Marczułajtis są wątpliwe, jak również jej droga po szczeblach politycznej kareriery. Dziś ogłosiła jednak, iż rezygnuje ze swojego stanowiska. Powód? Mąż próbujący przekupić dziennikarzy. o redaktorów portalu LoveKrakow.pl zgłosił się Andrzej Walczak proponując, aby przygotowali artykuły schlebiające i promujące kandydaturę Krakowa na gospodarza Zimowych Igrzysk. Na czele tych złodziejskich działań - oprócz Prezydenta Miasta Krakowa, który powołał Komitet Konkursowy Kraków 2022 - stoi posłanka PO, była szefowa biura poselskiego, Jagna Marczułajtis – Walczak. Kwalifikacje pani Marczułajtis są wątpliwe, jak również jej droga po szczeblach politycznej kareriery. Dziś ogłosiła jednak, iż rezygnuje ze

swojego stanowiska. Powód? Mąż próbujący przekupić dziennikarzy. Do redaktorów portalu LoveKrakow. pl zgłosił się Andrzej Walczak proponując, aby przygotowali artykuły schlebiające i promujące kandydaturę Krakowa na gospodarza Zimowych Igrzysk. Teksty miały być publikowane w różnych serwisach. W ramach prowokacji dziennikarze zażądali 15 tys. zł miesięcznie za swoją pracę. Okazało się nie być to problemem i już tego samego dnia dyrektor Komitetu, Rafał Dyląg, spotkał się z jednym z dziennikarzy wręczając mu pendrive z materiałami do tekstów. Redaktorzy portalu dysponują nagraniami i zdjęciami z tych spotkań. Walczak przyznał się dziennikarzom, że jego żona prowadziła podobne rozmowy z właścicielem „Rzeczpospolitej” Grzegorzem Hajdarowiczem i redaktorem naczelnym „Newsweeka” Tomaszem Lisem (na całe szczęście się nie zgodzili). Komitet planował również kontakt z blogerami. Marczułajtis odwróciła się plecami od swojego męża zostawiając go samego na polu bitwy. Wydała oświadczenie, w którym pisze, że nie miała nic wspólnego z działalnością męża. "Zważywszy na nagonkę medialną na moją osobę oraz atmosferę niesprzyjającą samemu projektowi, uznałam, że moja rezygnacja może pomóc w realizacji celu, jakim jest zostanie Miastem Gospodarzem


WYDARZENIA I OPINIE Zimowych Igrzysk Olimpijskich" napisała posłanka. Po ujawnieniu szczegółów prowokacji poratlu LoveKrakow.pl postanowiono rozwiązać Komitet Konkursowy. Przebywająca w tym momencie w Turcji Marczułajtis – Walczak, po powrocie ma podać się do dymisji. Jacek Majchrowski jak narazie zarządził kontrolę finansową. Inni posłowie i posłanki już ustawiają się w kolejce, żeby zająć miejsce w nowym Komitecie i też nieco chapnąć z naszych pieniędzy. Ustalone wcześniej etaty opiewają na 5 tys. zł netto miesięcznie. Zadzwiające jest również to, że pieniądze za przygotowanie aplikacji otrzymują, oprócz firmy z Lozanny, członkowie Komitetu. W rezultacie dwa razy płacimy za to samo. Zorganizowanie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Krakowie nie jest możliwe z paru prostych względów. Koszta takiego przedsięwzięcia zdecydowanie wykraczają poza możliwości miasta, a jego infrastruktura nie pozwala na stworzenie miejsc dla konkursów z wszystkich dyscyplin sportowych. Razem z nami w konkursie startuje przykładowo Oslo, w którym warunki pogodowe i rozkład miasta pozwalają na tak wielką imprezę. Tej zimy śnieg w Krakowie padał przez tydzień. O wynikach dowiemy się dopiero w lipcu 2015 roku, ale przecież i tak nikt nas nie pytał o zdanie. 25 maja ma odbyć się referendum dotyczące Igrzysk, o kilkanaście milionów za późno. "Czy jesteś za organizacją ZIO w 2022 r. w Krakowie?" takie pytanie planował zadać nam Majchrowski, Platforma odrzuciła jednak jego pomysł dorzucając pytania o bezpieczeństwo i rozwój Krakowa. Tania psychologiczna zagrywka. Nie pozwólmy napychać im kieszeni naszymi pieniędzmi. Koszta życia w naszym mieście prównywalne są do stolicy Irlandii, Dublina. Sztokholm po obliczeniu wydatków, jakie musiałby poświęcić na organizacje olimpiady w swoim mieście od razu ze sprawy zrezygnował. W Monachium większośc mieszkańców powiedziała: NIE w referendum. I my też nie dajmy się zrobić w balona. 

s. 11


WYDARZENIA I OPINIE

Co tam, panie, w polityce... #1 Przez ostatnie dwa tygodnie w polityce polskiej było raczej spokojnie. Partie przerzucają się nowymi spotami wyborczymi. Najaktywniejszy wydaje się PiS. Nic dziwnego, skoro przez ostatni miesiąc stracił on swoją, choć nieznaczną, ale jednak przewagę nad PO. Jan Barański Platforma wzięła pod uwagę, że, co ostatnio powtarzane jest jak mantra przez różnych komentatorów i polityków, gdy naród nie czuje się bezpiecznie – vide aneksja Krymu przez Rosję i napięta sytuacja na Ukrainie – niejako z automatu garnie się do władzy. Postanowiła więc pokazać stanowczość w działaniach na rzecz bezpieczeństwa. Stanowczość wykazał minister Sienkiewicz, komentując skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego kwestii inwigilacji obywateli. Powiedział, że TK nie powinien „osłabiać naszego bezpieczeństwa”, zwłaszcza w czasie potencjalnego zagrożenia międzynarodowego. Czyli jednocześnie stanowczość, jak i straszenie. Podobnie jak straszył premier, gdy mówił o tym, że 1.IX dzieci mogą nie pójść do szkół. Ta taktyka dała niewielki, ale wystarczający skok w sondażach partii Donalda Tuska. Zdecydowanie wypowiadał się również minister Sikorski. Zapowiedział, że będzie czynił starania o to, by w Polsce stacjonowały przynajmniej dwie brygady pancerne NATO. Prezes Kaczyński, jak zwykle grając na antyniemieckich polskich nastrojach, skomentował: „musi minąć siedem pokoleń, zanim będzie dopuszczalne to, żeby wojska niemieckie stacjonowały w Polsce”. To stawianie sprawy na ostrzu noża, ale antyniemieckość już raz przyniosła PiSowi

s. 12

“Tusk nie jest

tchórzem, jest sprytny. Wie, że w debacie, jak to ładnie ujęła jego rzeczniczka, „jeden na jeden” prawdopodobnie zgniótł by Kaczyńskiego. sukces – gdy w 2005 roku partia wtedy jeszcze braci Kaczyńskich wyciągnęła Tuskowi dziadka z Wermachtu. *** Przez ostatnie dwa tygodnie katastrofa Smoleńska w kampanii prezesa Kaczyńskiego pojawiła się dwukrotnie. Za każdym razem było to spowodowane czynnikami zewnętrznymi. Za pierwszym razem, na początku miesiąca, spowodowało to ogłoszenie raportu prokuratury wojskowej. Zdaniem tego organu nie ma mowy o wybuchu na pokładzie samolotu; wnioski wyciągnęto na podstawie kilkuset próbek. Jak można było podejrzewać, od razu do tablicy wywołany został przezes PiSu. I, rzecz jasna, kwestionował on wiarygodność ustaleń prokuratury. „Wiarygoność raportu MAK i Millera jest zerowa”, jak mówił. A skoro tak, to ponieważ prokuratura swoje badania opiera na ustaleniach

tych dwóch komisji – Tatiany Anodiny i ministerialnej – to nie jest wiarygona. Tym bardziej, że niedawno prokuratura okręgowa w Warszawie udowodniła, że ustalenia MAKu, jakoby generał Błasik był w chwili tragedii nietrzeźwy, nie są prawdziwe. Prezes Kaczyński zapowiedział stworzenie „ustawy smoleńskiej” – mającej posłużyć jako pomoc prawna do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Podobno taką ustawę stworzyły USA po zamachach 11.IX. Przyznał, że „jeżeli takie śledztwo orzeknie, że wybuchu nie było, to ja się z tym zgodzę”. Ta zapowiedź to próba wymuszenia na parlamencie, a zwłaszcza na premierze Tusku, zgody na tę ustawę. Bo skoro premier tak dużo mówi o tym, że w sprawie katastrofy wszystko jest jasne, to nie powinien się niczego obawiać. Czyli są dwa warianty: a) ustawa przechodzi – Jarosław wygrywa, bo udało mu się przepchnąć w parlamencie kontrowersyjną ustawę; b) ustawa nie ma szans – PiS sugeruje, że premier ma coś do ukrycia, że czegoś się boi. Wydawałoby się, że w tej kwestii zwycięstwo jest nieuniknione. *** Reakcja premiera Tuska była do przewidzenia – powiedział on, że ma „bardzo niską etyczą ocenę tych polityków, którzy konsekwentnie wykorzystują katastrofę do trywialnej gry


WYDARZENIA I OPINIE politycznej”. Czyli uderzył w tę samą strunę co zawsze. I, jak zawsze, prawdopodobnie jest to skuteczne o tyle, o ile podtrzymuje obraz PiSu jako partii nieodpowiedzialnych naiwniaków z głowami w chmurach. Premier wie doskonale, że Kaczyński nie ma wyjścia w takiej sytuacji i musi komentować, jeśli nie sam, to przy użyciu Macierewicza; nie spodziewał się pewnie jednak projektu ustawy. Co nie zmienia faktu, że będzie czekał na dalsze ruchy prezesa. W międzyczasie głos w sprawie katastrofy zabrał pierwszy raz od paru lat Jerzy Miller – rzecz jasna broniąc premiera Tuska. *** Drugi raz do Smoleńska powróciliśmy oczywiście 10.04. Pierwszym punktem programu było posiedzenie komisji parlamentarnej Antoniego Macierewicza. Jak można było przypuszczać, poruszana była głównie kwestia wybuchu rządowego samolotu w powietrzu. Komisja, w przeciwieństwie do prokuratury, nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że wybuch miał miejsce. Materiał dowodowy Macierewicz oddał dzień później prokuraturze. Chce zasugerować, że nie chodzi tu o politykę, tylko o prawdę. *** W trakcie obchodów w Warszawie prezes Kaczyński również nie był zaskakujący – dziękował „Gazecie polskiej” za zaangażowanie w poszukiwanie odpowiedzi; mówił o braku godności Polski w kwestii ustalania przyczyn katastrofy; zapowiadał kontynuację misji swojego śp. brata. Nie zamierzał więc wychodzić poza to, co stanardowe i przewidywalne. Rocznica katastrofy, co oczywiste, musiała znaleźć się na przewyborczej mapie dla PiSu, przede wszystkim z powodu oczekiwań większości elektoratu partii Kaczyńskiego. *** Jednak PiS chyba raczej wolałby odsunąć uwagę mediów w tej kampanii od Smoleńska. Po pierwsze, obiecanych miejsc na listy do Europarlamentu nie otrzymali specjaliści z komisji Macierewicza. Po drugie, nowy spot PiSu nawiązuje wyraźnie do kwestii gospodarczych. I po trzecie, najważniejsze, 7 kwietnia w gmachu Senatu partia

Kaczyńskiego zorganizowała debatę o służbie zdrowia, na którą zaproszony został premier Tusk, który nie stawił się na niej, co z resztą było zapowiedziane przez rzeczniczkę rządu, posłankę Kidawę-Błońską (podobno premier jest gotowy do debaty z prezesem Kaczyńskim, ale „jeden na jeden”). O tym wiedzieli politycy PiSu, natychmiast mówiąc o jego tchórzostwie – zapewne, podobnie jak w przypadku ustawy smoleńskiej, celem podkopania chwilowego wizerunku Tuska stanowczego i odważnego. Kaczyński pojawił się na debacie na kilka minut, zarzucił premierowi arogancję i oddał głos specjalistom. Tusk na debatę wysłał ministra Arłukowicza, który opowiadał o swoim pakiecie kolejkowym, mającym skrócić czas oczekiwania na wizytę u lekarza. PiS próbował przekonać, że nie da się w chwili obecnej poprawić służby zdrowia bez zwiększenia składki zdrowotnej –sugerując Platformie, że wydaje ona pieniądze na mało istotne, a w każdym razie mniej pilne sprawy, podczas gdy w kwestii służby zdrowia wykonywane są pozorowane działania, a tak na prawdę brak jest planu i jakiegokolwiek pomysłu. *** Tusk nie jest tchórzem, jest sprytny. Wie, że w debacie, jak to ładnie ujęła jego rzeczniczka, „jeden na jeden” prawdopodobnie zgniótł by Kaczyńskiego. Który z kolei świetnie zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zaprasza premiera na debaty z udziałem specjalistów. Krąg się zamyka, klincz trwa. *** Co w takim razie u małych partii? Kłopoty ma Solidarna Polska. Okazało się, że pod wnioskiem o uchwałę, która miała przyjąć, że dzień kanonizacji Jana Pawła II był wolny od pracy, złożony został podpis za posła Tomasza Górskiego. Natychmiast pojawiły się pogłoski o jego możliwym przejściu do Platformy Obywatelskiej. W takim wypadku Ziobryści mieliby już tylko 15 szabel, co oznaczałoby, że jeszcze jedna dezercja w ich szykach to rozwiązanie klubu. Senator Maciej Klima, choć to nie poseł, ale również opuszcza tonący jak się wydaje statek – wypisał się on bowiem z SP. Nieoficjalnie mówi się o jego możliwym przejściu do PiSu.

Jako polityczną kroplówkę posłużyć ma bokser Tomasz Adamek, który będzie startował do Europarlamentu jako „jedynka” na Śląsku z list SP. Ziobro liczy również na poparcie o. Rydzyka, stąd silne nawiązanie do telewizji Trwam w spocie jego partii. *** Jarosław Gowin jeździ po całej Polsce i próbuje budować samorządy. Zapowiada, że chce wzorować się na Viktorze Orbanie. Prowadzi również swoją akcję promowania patriotyzmu zakupowego. Wciąż wierzy, że może mieć 3. wynik, po PO i PiSie. To zapewne pobożne życzenia, jednak chyba przekroczenie progu wyborczego nie jest niewykonalne dla „Polski Razem”. W spocie tej partii mówi się o zgodzie i współpracy: wyraźnie rysuje się próba zaproponowania wyborcom alternatywy dla „wojny polsko-polskiej”. *** „Twój Ruch”, zgodnie z zapowiedzią przewodniczącego, Janusza Palikota, nie zamierza prowadzić negatywnej kampanii wobec SLD. Wypowiedzi o tym mają za pewne zatrzeć złe wrażenie, które wywołał spot „Twojego Ruchu”. Palikot zdaje się czekać aż emocje opadną. Na niego trzeba poczekać. *** W tym czasie SLD w swoim spocie namawia do niegłosowania na PO i PiS. „Głosowałam na PO (...) Zrozumiałam, że oni są PiSem”, mówi prezenterka w spocie. Co było do przewidzenia, SLD chce być alternatywą dla PO-PiSu, podobnie jak partia Gowina. *** PSL również ma wewnętrzne problemy – na zjeździe PSL, zwołanym przez Janusza Piechocińskiego, na którym ustalane były listy do Europarlamentu, nie pojawił się Waldemar Pawlak. Mówił on o swoim klubowym koledze, że „Piechociński boi się wstać z kolan”. Miał na myśli politykę Piechocińskiego wobec premiera Tuska. PSL jest w kampanii również wyczekujący – prawdopodobnie samorządy i góra partii czekają na efekt wewnętrznego sporu, być może uznając to za ważniejsze od zbliżających się wyborów, które i tak, za sprawą stałego elektoratu, PSL zakończy ponad progiem wyborczym.

s. 13


WYDARZENIA I OPINIE

Gwiazdorzenie po katolicku

Anna Zawalska

Służymy Bogu, nie mamonie. Służymy Kościołowi, a nie sobie samym, byleby tylko nachapać się jak najbardziej sławy. Trochę to smutne, że duchowni zamiast ewangelizować bawią się w celebrytów. Zamiast służyć Bogu i bliźniemu walczą o coraz większy rozgłos. Forma głoszenia Dobrej Nowiny oczywiście dobra, jak każda inna. Szkoda tylko, że w większości wybierana z miłości do siebie. Od zawsze wiedziałam, że pycha to najgorszy ze wszystkich grzechów głównych.

Przykładów pewnie trochę by się tu znaleźć mogło: jeden czy drugi zakonnik występujący u Lisa, czy udzielający wywiadu dla Gazety Wyborczej o tym, jaki to Kościół zacofany i co powinien w sobie zmienić. Niestety żaden z nich nie bierze pod uwagę jednej podstawowej zasady, że to nie nasze podwórko i nie nasze zabawki. Dlatego powinniśmy się trzymać z daleka i na dystans. Że Lis Kościoła nie lubi, to przecież wie każdy. Że Gazeta Wyborcza ciśnie, na katolików na wszelkie możliwe sposoby, to również średnio inteligentny legwan byłby w stanie rozgryźć. Że inne Newsweeki czy Wprosty raczej mają swoją wersję kościelnego nauczania, to też nie takie trudne do rozstrzygnięcia. Kto, jak kto, ale wykształceni prowincjałowie zakonów powinni mieć tego wszystkiego świadomość. Więc ja pytam, po jaką cholerę pakować się w ich piaskownicę i jeszcze dowalać kolejnych argumentów na to, jak to źle w tym Kościele jest? Zasada jest taka, że jak na moim podwórku pojawiają się oprychy i chcą narozrabiać, to staram się ich wyeliminować, wygonić, być może z nimi walczyć jeśli są wyjątkowo natrętni. Tymczasem nie dość, że niektórzy swoim zachowaniem zapraszają najgorszych chuliganów do

s. 14

“Nie widzę tutaj

sensu kolaborowania z mediami przeciwnymi Kościołowi i promującymi tezy niezgodne z katolickim nauczaniem i moralnością. Próbując nawrócić, nie nawrócisz. Chcąc zmienić myślenie, na pewno tego nie zrobisz. Tłumacząc nauczanie Kościoła, nie zostaniesz zrozumiany. środka, to jeszcze zbroją ich dodatkowymi kijami bejsbolowymi, by ci mogli biednych katolików okładać jeszcze bardziej. To nie wypali. Zasada ewangelizowania pogan tutaj się nie sprawdzi, bo jak ktoś przeciwnikiem Kościoła jest, to nim pozostanie i tylko Bóg jeden może tu coś zdziałać. Choć z niektórymi i On może mieć problem. Oczywiście, odwieczna reguła chrześcijaństwa, co do kierowania się miłością w kontaktach z bliźnimi

jak najbardziej jest tutaj na miejscu. Tylko jeśli ktoś wychodzi przeciwko mnie z orężem, to otwieranie ramion „na misia” i głaskanie go po głowie nic nie da, bo przypadkiem mogę stracić kilka zębów. Zadziwia również to, że duchowni ową chrześcijańską miłością kierują się tylko i wyłącznie względem swych wrogów. Szlachetne. Wszystko tutaj wychodzi w dyskusjach. Kiedy do dysputy włącza się „odmieniec”, swego rodzaju inaczej myślący, ateista czy inny antyklerykał, wtedy takie zdanie uszanować trzeba. Docenić to, że w ogóle zechciał włączyć się w rozmowę, postępować z nim jak z najdroższym przyjacielem i pochwalić za odważne tezy. Broń Boże nie krytykować, bo się ptaszyna spłoszy i jeszcze bardziej Kościół znienawidzi. Jednak jeśli w polemikę wchodzi jakiś współbrat w wierze i ma czelność mieć inne zdanie, to trzeba mu dopiec jak najbardziej, wykazać możliwie jak najwięcej wyimaginowanych błędów i jeszcze litościwie pouczyć, by czytał więcej Ewangelii, zamiast korzystać z innych metod poznawania Kościoła. Zdaje się, że duchowni występujący w mediach głównego nurtu w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielkie szkody Kościołowi czynią. Sami siebie mają za reformatorów, za otwartych na inne opcje katolików,


WYDARZENIA I OPINIE

za wyjątkowo rozwiniętych w swej duchowości chrześcijan-intelektualistów, którzy ponad wszelkie podziały potrafią kierować się przede wszystkim miłością do nieprzyjaciół i zdrowym rozsądkiem, a nie ślepą ufnością nauczaniu Kościoła. Zamiast grzesznikowi wytknąć błędy, utwierdzają go w nich, przekazując nieco zafałszowane nauczanie Jezusa, że Bóg tak naprawdę kocha każdego geja, rozwodnika, czy aborcjonistkę i wszyscy na pewno spotkamy się w niebie. A to nic innego, jak pożywka dla hien, które tylko czekają, aby zmanipulować każde słowo padające z ust człowieka wysoko postawionego w hierarchii kościelnej. Kierując się ewangelicznym przesłaniem łatwo tutaj wyrysować wzór idealnego katolika. Przykładem

do naśladowania powinien być Jezus. Nie potępiał nikogo, wybaczył prostytutce i przebywał z grzesznikami. Jednak z faryzeuszami nie wchodził w konszachty, ostro krytykował ich podejście, a grzesznicy wokół których się obracał wyraźnie zdeklarowali chęć nawrócenia i zmiany swojego życia. Obawiam się, że zakonnicy występujący na łamach Newsweeka czy Wyborczej albo przeceniają swoje siły, albo zwyczajnie chcą zaistnieć. W końcu to bardzo łatwy sposób pojawienia się w pełnym świetle reflektorów, zyskania rozgłosu wśród odbiorców i pławienia się w swojej własnej cudowności. Bycie wiernym szczeniaczkiem Lisa czy Michnika, to niska cena jaką trzeba zapłacić. Zyskują tutaj tak naprawdę obie strony: jedna staje się gwiazdą, a druga

ma swojego własnego eksperta od Kościoła, który będzie mówił to, co się przyda, by jeszcze bardziej katolikom dowalić. Warto tu również zwrócić uwagę na odbiorców takich mediów. Kiedy przeczytają, bądź usłyszą, padające z ust księdza słowa: „homoseksualiście należy się szacunek” zrozumieją to zupełnie inaczej, niż przeciętny katolik. Zaczną domagać się zmian w nauczaniu, tolerancji ze strony Kościoła do wiadomych związków i błogosławieństwa Bożego dla każdego geja czy lesbijki. Bo przecież tak powiedział ksiądz, duchowny Kościoła Katolickiego, ktoś, kto się na pewno na tym zna! Nie widzę tutaj sensu kolaborowania z mediami przeciwnymi Kościołowi i promującymi tezy niezgodne z katolickim nauczaniem i moralnością. Próbując nawrócić, nie nawrócisz. Chcąc zmienić myślenie, na pewno tego nie zrobisz. Tłumacząc nauczanie Kościoła, nie zostaniesz zrozumiany. Co więcej, zostaniesz tak zmanipulowany, że zagwarantujesz katolikom jeszcze więcej wrogów. Koło się zamknie, bo jak lisy po Kościele cisnęły, tak cisnąć będą dalej, z jeszcze większym zaparciem. Więc po co to wszystko? Chcę wierzyć w dobre intencje przedstawicieli kościelnych, jednak im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wydają mi się one odwracaniem uwagi od właściwego powodu lansowania się w mediach. Niestety, ale jeśli ktoś jest głodny sławy, to nie powinien zostawać duchownym. Chociaż zdaje się, że to zawód do celebrytowania dobry, jak każdy inny. Tylko czekać, aż jakiegoś zakonnika zobaczymy pląsającego u boku mistrza tańca w marnym szoł Polsatu czy innego Tefałenu. Bo do tego to niestety zmierza. Poza tym, kto powiedział, że nie można ewangelizować przez taniec? 

s. 15


TAKA SYTUACJA

Jezus i złote trampki czyli o dewaluacji wszystkiego Tym razem o pewnym zdumieniu. Obserwuję i nie wierzę własnym oczom. O ile wrodzona wada wzroku może zniekształcać odbierany przeze mnie obraz, o tyle całkiem sprawny mózg potrafi go jednak prawidłowo zinterpretować i stwierdzić, że ludziom się coś pomieszało… Aleksandra Brzezicka Symbol potrzebny był ludzkości niemalże od zawsze. Wyrażał to, co niejednokrotnie trudne do wyrażenia lub w skondensowanej formie przekazywał treści pod postacią jakiejś umownej rzeczy. Człowiek tworzył symbole kierowany nie tylko ekonomicznymi czynnikami, ale i realną potrzebą, aby przedstawić coś, co abstrakcyjne, trudne do zwizualizowania. Definicja słownikowa kieruje też naszą uwagę na dwojakie znaczenie symbolu – dosłowne i ukryte. Lis jest zwierzęciem leśnym, które – poprzez przemyślany sposób polowania i zdobywania pożywienia – jest obdarzony mianem przebiegłego, czyli symbolizuje chytrość i spryt. Przedstawiona w powyższym przykładzie zależność jest podstawą w mechanizmie tworzenia i powoływania symboli. Z języka greckiego bowiem słowo „symbol” oznacza podobieństwo różnych elementów, łączenie ich między sobą, tworzenie pewnej więzi. W głowie mi się nie mieści fakt, że w sezonie wiosna/lato 2014 jednym z najbardziej trendy wzorów(?)/ emblematów ubraniowych(?) jest krzyż. W losowo wybranej grupie kilkunastu młodych ludzi – daję sobie rękę uciąć – znajdziemy wzór krzyża na jakimiś elemencie garderoby. Najpopularniejsze są wszelkiej maści t-shirt’y i bluzy, na których

s. 16

“Jeśli jakiś pozbawiony

uczuć narodowych i zwykłej ludzkiej wrażliwości k t o ś - kogo mieliśmy przykrą okazję niedawno obserwować przy okazji obławy urządzonej przez internautów - bezcześci pomnik Polaków, którzy poświęcili życie za nasz kraj, to mamy do czynienia z przemyślaną (choć skrajnie prymitywną) formą gwałcenia tego, co ważne i uświęcone dla całego społeczeństwa. ramiona krzyża rozciągają się od szyi aż po pas. „Rządzą” też wzorzyste trampki – całe w malusieńkich krzyżykach – a skoro diabeł tkwi w szczegółach – niekwestionowanie modne są też kolczyki-krzyżyczki. Skrajnie dziwne uczucie wywołał u mnie widok białej koszulki, na której nadrukowany był ogromny krzyż wypełniony deseniem – również sza-

lenie popularnym od kilku sezonów – tzw. panterki. A jeśli ten look może wydać się komuś niepełny, zawsze można uzupełnić go różańcem, który nonszalancko trzeba zarzucić na szyję, bo – jak uczą nas amerykańscy celebryci – nic tak dobrze nie pasuje do fluoroscencyjnych adidasów, jak złoty różaniec. Nagły wzrost wiary i potrzeba zamanifestowania jej? Jakoś nie sądzę. Bezrefleksyjne kupowanie tego, co oferują zagraniczne sieciówki czy świadomy wybór? Jakkolwiek by nie było – i tak źle, i tak niedobrze. Nie wiem tylko co gorsze – brak przywiązywania uwagi do czegokolwiek, czy przemyślane gwałcenie symbolu? Trudno rozstrzygnąć jednoznacznie. Zwłaszcza że ludzie, o których traktuje ta moja krótka refleksja to przedstawiciele naszego kręgu kulturowego, a co zatem idzie – choćby nawet część niewierząca – to na pewno świadoma symboliki krzyża. Przyznaję – to właśnie ciuchy z nadrukiem krzyża (ale i koszulki z Matką Boską, które na własne oczy widziałam w jednym z „młodzieżowych” sklepów) wbijają mnie w ziemię. Jednak, gdyby zastanowić się szerzej nad zjawiskiem tego typu i jemu podobnymi, wniosek nasunie się ten sam – nastąpił upadek wartości, które zwykle


TAKA SYTUACJA

są reprezentowane przez umowne symbole właśnie. Coś, co kiedyś znaczyło, dziś często oznacza co innego lub – co gorsze – nie znaczy już absolutnie nic, do niczego nie donosi. Przykład owych „modnych” ubrań jest na swój sposób porażający – jeśli poświęci się mu trochę uwagi i zastanowi nad nim. Ale istnieje cały szereg innych rzeczy, symboli, które utraciły swoje znaczenie. Weźmy na przykład welon. Abstrahując już od faktu, z jakiego kręgu kulturowego się wywodzi, w polskiej kulturze do niedawna jeszcze był symbolem czystości i dziewictwa. Obecnie, o tym, czy panna młoda założy welon nie decyduje jej aktualny stan owej czystości czy dziewictwa, ale względy zdecydowanie pozkulturowe i pozareligijne – krój sukienki, owal twarzy, panująca w danym sezonie moda ślubna. Nic w tym złego. Gorzej jednak, kiedy na welon decyduje się kobieta, która jest już matką, a która robi to – znowuż – kierowana krojem sukienki, owalem twarzy czy panującą w danym sezonie modą ślubną. Nie jest to już druzgocący przykład, ponieważ od

kilku/kilkunastu lat obserwujemy w Polsce takie podejście do kwestii założenia welonu bądź rezygnacji z niego. Ale świadczy to tylko o jednym – bezrefleksyjnym podejściu, a może nawet upadku wartości. To niebezpieczne zjawisko rozpanoszyło się wśród Polaków na dobre. Jest ono szkodliwe tym bardziej, że rozwija się w sposób niezauważalny. Jeśli jakiś pozbawiony uczuć narodowych i zwykłej ludzkiej wrażliwości k t o ś - kogo mieliśmy przykrą okazję niedawno obserwować przy okazji obławy urządzonej przez internautów - bezcześci pomnik Polaków, którzy poświęcili życie za nasz kraj, to mamy do czynienia z przemyślaną (choć skrajnie prymitywną) formą gwałcenia tego, co ważne i uświęcone dla całego społeczeństwa. Taką patologię łatwo dostrzec, bo jest to czyn godny pogardy, jaskrawy ale też natychmiastowy. Inaczej działa mechanizm dewaluowania znaczenia czegoś dotąd ważnego. Znieczulica, obojętność, brak reakcji – wszystko to rozwija się „po cichu”, a daje znać o sobie w społecznej świadomości

dopiero po upływie jakiegoś czasu. Przykłady można by mnożyć, by wskazać tylko na używanie bez zastanowienia niektórych słów (a które w swej naturze mogą być tzw. zaklęciami czy przekleństwami) czy wykonywanie gestów – a także posługiwanie się pewnymi emblematami - które oznaczają coś sprzecznego z naszymi deklarowanymi poglądami (np. „widełki” czy pentagram – tak popularne wśród młodzieży). Nie tylko zresztą formuły zwane magicznymi są związane z pozbawieniem niektórych słów dotychczasowego znaczenia, ale i zwykła, codzienna komunikacja – oto czternastoletnie psiapsióły (takie krejzi i w ogóle odjechane…) nazywają siebie nawzajem w Internecie (ale i pewnie w realu również) np. „cipkami”. Czy komentarz jest potrzebny…? 

s. 17


MYŚLI NIEKONTROLOWANE

Ku pokrzepieniu serc

W dzisiejszych czasach każdy może tworzyć i publikować. Przy użyciu niewielkiego nakładu sił można wepchnąć przestrzeni publicznej dowolny twór naszego umysłu.

Problem pojawia się, kiedy sami chcemy z ogromu „dzieł” wybrać te, które będą dla nas w jakiś sposób dobre. Chcemy takiego pokarmu, który nas wzbogaci, sprawi, że będziemy silni. Dlaczego więc karmimy się ciężkostrawnymi psychologicznymi filmami uznanymi przez bliżej nieokreślonych znawców za

Maciej Puczkowski

dobre, dołujemy się melancholijną poezją lub gapimy na odmóżdżające seriale?

Po czym poznać, czy dzieło jest dla nas dobre? Po wykonaniu? Po tym, czy trzyma w napięciu? Nie! - Po tym, czy krzepi nasze serce.

Co to znaczy „krzepić serce”? Najprostszą odpowiedzią jest: „sprawiać, że będzie silne”. Jednak, żeby głębiej odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się najbardziej znanemu autorowi z naszej literatury, o którym mówimy, że pisał ku pokrzepieniu serc. Czym wyróżniały się utwory Henryka Sienkiewicza spośród innych dziewiętnastowiecznych dzieł, że krzepiły serca Polaków? Nie dawały im wszak nadziei. Przecież tło historyczne „Trylogii” to powolny i nieuchronny upadek Rzeczpospolitej. Sienkiewicz nie czaruje, że mogło być inaczej. Pokazuje gnuśność szlachty, słabość władzy i potęgę zdrajców. Być może krzepią sporadyczne zwycięstwa, które są raczej miłą odmianą wobec szeregu klęsk. Ostatecznie jednak i tak okazują się syzyfową pracą. Zanim odpowiemy na to pytanie, przywołajmy jeszcze jedno krzepiące dzieło – film „Braveheart”. Co „Braveheart” ma wspólnego z „Trylogią” Sienkiewicza? Oba dzieła wzbudzają w człowieku pragnienie stawania się lepszym, dając jednocześnie wzorce, do których należy dążyć. Nieważna jest męczeńska śmierć bohatera filmu i dramatyczny okrzyk „freedom!”. Ważne jest to, że chłopiec, wychodząc z kina lub odchodząc od telewizora, chce stać się mężczyzną. Nierzadko Sienkiewicz jest pierwszą osobą, która młodemu Polakowi opowiada o ojczyźnie, odpowiedzialności i honorze. Zarówno „Krzyżacy” jak i „Trylogia” sprawiają,

s. 18

że młody gimnazjalista postanawia, że będzie prawdomówny, honorowy i rycerski. Czy któreś z wymienionych dzieł mówi „nie martw się” lub „będzie lepiej”? Tak samo nie czyni Pismo Święte. Owszem, Ewangelia jest Dobrą Nowiną. Nowiną o tym, że Bóg jest z nami i tak nas umiłował, że oddał swojego Syna, który umarł i zmartwychwstał, żeby nas zbawić. Jednak tenże Syn mówi – świat was znienawidzi. Dalej zaś naucza, jak mamy postępować. Bóg również stara się krzepić nasze serca. Jednak krzepienie serc jest wyraźnie czymś innym niż pocieszanie lub zagłuszanie problemów. To formowanie człowieka, tak żeby mężnie stawiał im czoła, żeby się nie lękał, nie smucił, nie był pyszny ani leniwy. Mimo wszystko jednak czasem lubimy się odmóżdżać, zwłaszcza gdy jesteśmy zmęczeni pracą, w szczególności umysłową. Czy to oznacza, że marnujemy swój czas? Często tak. Jednak podążając za Arystotelesem – trzeba znać umiar. Kiedy sercu brakuje radości, należy mu ją dostarczyć i to też jest krzepiące. Nic jednak nie usprawiedliwia oglądania tandetnych seriali, które serwowane nam są w telewizji publicznej. Nawet tłumaczenie, że robimy to tylko „dla śmiechu”. Kiedy karmimy się kiczem, stajemy się kiczowaci niezależnie od intencji. Przecież jest wiele wartościowych seriali, filmów i książek, które nie są trudne i

świetnie nadają się na odpoczynek, a są krzepiące. Bardzo często, chcąc odpocząć, wpadamy w pewną pułapkę. Najpierw rozluźniamy się przy jakiejś niezobowiązującej komedii, mając nadzieję, że nasz umysł nie musząc myśleć wypocznie, a potem wpadamy w lenistwo i nie jesteśmy w stanie niczego już zrobić do końca dnia, do którego być może pozostało jeszcze wiele czasu. Umysł nie znosi niemyślenia i męczy się niemyśleniem. To nam się wydaje, że jest odwrotnie. Silnemu sercu potrzeba zdyscyplinowanego umysłu, nieprzemęczonego i nierozleniwionego. Stąd nieraz nadmiernie wychwalane „ciężkie” filmy psychologiczne też przynoszą nam więcej szkody niż pożytku, choć możemy się tłumaczyć, że nabywamy dzięki nim jakiejś mądrości czy wiedzy. Gdyby zrobić przegląd wszystkich współczesnych dzieł wytworzonych przez człowieka, ile z nich byłoby krzepiących? Czy w ogóle bierzemy to kryterium pod uwagę w swojej ocenie? Czy jest jakaś nagroda za najbardziej budujący film? Czy odpowiedzi na powyższe pytania nie są niepokojące? W dzisiejszych czasach każdy może tworzyć i publikować. Przy użyciu niewielkiego nakładu sił można wepchnąć przestrzeni publicznej dowolny twór naszego umysłu... i serca. Pokrzepiajmy więc nasze serca i ku ich pokrzepieniu twórzmy. 


NIE

OGARNIAM

Raskolnikowe

powołanie

s. 19


NIE OGA

NA MARGINESIE

Tak na dobry początek chciałem napisać, że zaskoczyłem samego siebie. Bo jak powinniście pamiętać, numer temu wyzywałem się na ludzkiej głupocie, która jest tak olbrzymia, że zmieściłyby się na niej dwa lotniska w Sosnowcu. Wtedy myślałem, że pierwszy kwietnia niczym mnie nie zaskoczy. A jednak dał radę, albo raczej ja dałem radę. Gubiąc kartę płatniczą i dowód. Jednocześnie. Sam siebie za to podziwiam. Ograniczam się więc do tego co niezbędne i tylko tak na marginesie chciałbym dodać, że… …święta idą! Święta! A wraz z nimi rodzinna atmosfera, wyjazdy do bliskich, jajeczka i te sprawy. Wspólne przygotowania, żona walcząca z babką, a mąż z dywanem. Wszystko według starej dobrej zasady, że wspólnymi siłami uda zdziałać się więcej. Niestety chyba ta zależność nie zawsze się sprawdza, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod lupę relacje teściowo-małżeńskie. Choć stwierdzenie, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach wydaje się dla mnie zbyt przygnębiające, to pewna młoda kobieta idąca metr przed mężem pewnie się z tym powiedzeniem zgodzi. Bo ciężko mi jest stwierdzić inaczej skoro słyszałem ją pod papierniczym kiedy ta wychodziła spod Bagateli, dla niewtajemniczonych to dobre 400 metrów, jak dość jasno w żołnierskich słowach stwierdzała do bogu ducha winnego faceta, że to „on swego ojca zabawiać będzie skoro sobie ubzdurał, że <pip> tam pojedziemy.” Po co te nerwy się pytam? Poczęstować teścia bądź żonę starym jajeczkiem to z łazienki do końca oktawy nie wyjdzie… ...ponadto chciałem zauważyć, że...

…chyba zaczyna się mi nawrót jakiejś choroby. Uderza ona na mózg wywołuje halucynacje i ogólnie rzecz biorąc to mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. To już miało miejsce kilka lat temu, a teraz wróciło. Zapewne spytacie co widzę. Otóż wszędzie widzę papieża Polaka, Jana Pawła II. Nie da się ukryć, że sezon ogórkowy na Karola Wojtyłę się zaczął i chyba się nie skończy do 13 maja. Papieża można kupić na wszystkim i wszędzie. Wpadasz do lewiatana a tam na ladzie obok gum Turbo i prezerwatyw wisi kartonik z breloczkami. Lecisz na stację, a tam modlitwa kierowcy do JPII. Idziesz ulicą, to jak nie obrazek, to rzeźba.

s. 20

Mariusz Baczyński

Mamy w sobie to coś. Taką niezwyk skalę światową. Jednak jest to zjaw nie niemożliwe. Nie wypływa ono z żadnym zapożyczeniem, bo niby skąd nowotwór. Bo nie umiem inaczej n po narodowych tragediach. To pr ciankowość i głupota. Jest to gor no się postawić kropkę, bo aż żal t wszystko o nas, a więc wsadzamy k

Może troszkę uogólnię, ale świat przyjmuje tragedię i wyciąga wnioski. Czasem beznadziejnie głupie, innym razem zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Zawsze jednak pozostaje święte imię poszkodowanych. To jest tak naturalna postawa, tak czysto ludzka, że ciężko sobie wyobrazić inne zachowanie niż upamiętnienie tych, którzy odeszli. Nie ogarniam tego, jak można inaczej do tego podejść. My Polacy tak mamy, że lubimy do pewnych spraw podejść z tylko sobie znanym ideologicznym zapałem. Niewiele trzeba, by czyjaś śmierć była kartą przetargową w politycznej przepychance. Łatwo nam wywiesić „Zimnego Lecha” na „Forum” w Krakowie, nie wspomnę już o pijanych pilotach i wiecznej naszej winie za wszystko. Dla nas to doskonała okazja do wzniesienia kolejnego podziału. Z jednej strony racja, dzielimy się akurat w miejscach gdzie te różnice faktycznie występują. Ale jak można obrzucać się winą jak małpy błotem i zrzucać wzajem odpowiedzialnością? Więc mury rosną, fundamenty się poszerza, ale w pewnym momencie zapomina się kto jest po drugiej stronie. Wiemy, że są źli, niedobrzy i brzydcy. Ale jak spytasz dlaczego, to ochrzczą ciebie odmieńcem i wyślą na tamtą, gorszą, stronę. Najgorsze jest to, że dzielą się ci, którzy razem mogliby najwięcej. Bo nie ukrywajmy Katolicy stanowią o sile tego kraju, i jakiego byś Palikota nie znalazł to nie wmówi, że jest inaczej. Jest nas moc w liczbie, poglądach i etyce. Teoretycznie powinniśmy być nie do ruszenia. Jednak jesteśmy totalnym betonem.

“Z jednej strony rac-

ja, dzielimy się akurat w miejscach gdzie te różnice faktycznie występują. Ale jak można obrzucać się winą jak małpy błotem i zrzucać wzajem odpowiedzialnością? Więc mury rosną, fundamenty się poszerza, ale w pewnym momencie zapomina się kto jest po drugiej stronie. Typowym Katolickim betonem, do którego mówisz, a on nie rozumie, któremu tłumaczysz, a on grozi Szatanem, z którym chcesz współpracować, a on ci na to, żeś lewacki. Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego faktycznie istnieje gdybym sam się z tym nie zderzył. Czas zakładania tego czasopisma był, dla mnie i dla osoby głównodowodzącej, okresem nadziei opartej właśnie na tej wspólnej, wewnętrznej solidarności, na tym wsparciu głoszonym z ambon i sile płynącej ze wspólnego celu. Nic bardziej mylnego. Do tej pory w to nie wierzę, ale tu prawie wszędzie jest pierwszorzędny beton. Staram się to zrozumieć, ale jednak nie ogarniam. Jeśli już uda się złapać jakikolwiek kontakt, to słyszymy: „próbujcie dalej, ale marne wasze szanse”, albo „ u nich już


ARNIAM

NA MARGINESIE

kłą narodową cechę, która jest ewenementem na

wisko tak absurdalne, że wydaje się być absolut-

jakiejś pierwotnej dzikości człowieka, nie jest też

d?

To nasz narodowym nowy twór, albo raczej

nazwać tej wyjątkowej zdolności do dzielenia się

rzypadłość gorsza niż najbardziej parszywa zaś-

rsze niż komuna do kwadratu.

Tu w sumie powintu o tym pisać. Jednak nie będzie tak lekko, bo to kijaczka w mrowisko. byliśmy, ale nic nie dają od siebie”, a tylko najmniejsi chcą współpracować i chcą razem pchać ten wózek. Skoro podziały tworzą się na tragediach, to co to za nasza katolicka klęska, która pozostawiła tak dogłębne żleby w naszej świadomości, że nie potrafimy się otworzyć na swoich? Więc była taka jedna, wielka Katolicka tragedia, lata temu. I może by się dało o niej zapomnieć i jakoś wewnętrznie pogodzić, ale ona się powtarza. Bo to co roku Chrystus umiera na Krzyżu za nas wszystkich i niestety to nas wszystkich dzieli. To wydaje się absurdalne, ale nie ma opcji żeby było inaczej. Scenariusz powtarza się od lat, zawsze ten sam, niezmienny. Idą święta, zaduma, nostalgia, oczekiwanie. Znikoma komercja pozwala choć momentami przystać nad tym, co aktualnie się dzieje. Co poniektórzy zaglądają na liturgię i widzą na własne oczy i słyszą, i czują jak Chrystus oddaje życie za wszystkich grzesznych. Do tej pory wszystko układa się dobrze. W kościele Katolik przy Katoliku. Ramię w ramię. Do czasu. Potem nagle, albo chociaż stosunkowo niespodziewanie lądujemy w małym prywatnym gronie. Spędzamy je rodzinnie, szczęśliwi ze Zmartwychwstania, albo chociaż zadowoleni z końca Wielkiego Postu, a jak nas już puszczą do ludzi, tośmy gotowi sobie do gardeł skoczyć nawzajem. I to nie z jakiegoś konkretnego powodu, bo żeby za coś, no za cokolwiek. Absolutny brak chęci zrozumienia i dialogu. Po tych całych świątecznych uniesieniach każdemu z nas wydaje się, że dotknął prawdy objawionej. Jesteśmy wtedy tak fajni,

że czujemy w sobie niczym Raskolnikowe powołanie do szerzenia jedynej prawdy objawionej. Jedynego słusznego wytłumaczenia. Mieczem i toporem, byleby nawrócić nawróconych. Kiedyś w przypływie frustracji zabiłem komara za pomocą dezodorantowego miotacza ognia. Z czystego lenistwa, bo po prostu nie chciało się mi wyczekać na odpowiednią chwilę i pacnąć go gustownie kapciem. Więc tak samo tutaj, wyciąganie ciężkiego oręża w obronie własnej interpretacji jakiegoś fragmentu teologii jest patologiczne. Bo choć zgadzamy się w większości to z zewnątrz wygląda to tak, jakbyśmy nie potrafili odnaleźć żadnej nici porozumienia. Jezus umarł za wszystkich po równo. Dla każdego oddał tyle samo siebie, czyli całość. Więc nie ważne ile złego zrobimy i tak nie zmarnujemy tego daru, bo musielibyśmy go odrzucić po całości. Więc skoro wierzymy w zbawczą moc Męki i chcemy z niej czerpać to pora przestać dzielić. A, że Jezus Zmartwychwstał, żeby prowadzić to może na tym uda się zbudować trwałą jedność wśród wierzących? 

Jak nie rzeźba, to różaniec. Jeszcze chyba tylko zniczy nie widziałem, ale to chyba kwestia czasu. Ale nie to w tym wszystkim jest najgorsze. Bo jeszcze te wszystkie zdjęcia, to jako tako podobne do naszego rodaka. Ale ja nie wiem kto im te rzeźby lepi, struga czy ociosuje, bo czasem dopatrzeć się w nich ludzkich rysów twarzy jest problemem, a papieża to tylko po piusce idzie poznać. Oczy jakoś nierówno, nos taki krzywy, a uszy… no mniejsza o nie. Ale dajmy temu spokój. Skoro rzeźba drzewa się nie sprzedała to trzeba było przestrugać na papieża, a z takiej roślinnej ozdóbki to niełatwo, więc szacun i poważanie…

...ale nie zapominajmy, że...

…zakończyła się runda zasadnicza polskiej ekstraklasy piłkarskiej. Nie jest to może wiadomość z pierwszych stron gazet, a mam pewne przeczucie, że wiele redakcji nie związanych ze sportem pomija ten fakt wymownym milczeniem, bo niestety nie da się inaczej jak widzi się ten motłoch chaotycznie biegający po trawie starający się wbić czymkolwiek piłkę do bramki. Ale nie w tym problem. Otóż od tego roku będzie rozegranych dodatkowych siedem kolejek. Ale nikt nie wpadł na to, że nie będzie komu tego oglądać. Panie Boniek! Znieśże chociaż prohibicje na stadionach, na trzeźwo na to patrzeć się nie da…

a na koniec krótko o tym, że…

…zaczęło się największe polityczne szaleństwo. Zauważyliście, że w sejmie trochę mniej ochoczo obrzucają się oskarżeniami? Czy w waszej okolicy ruszają nagle wielkie inwestycje? Czy na ulicach Krakowa napadają Was bojówki klubów parlamentarnych? No właśnie. To znak, że wybory za pasem. Nie ważne do czego, nie ważne kto na listach, tak każdy wie, że głosuje się na konkretne partie. Jednak przeraża mnie poziom spotów. Niektóre co prawda przyzwoite, ale zmiłuj się Boże. Kalisz obliczający poparcie z obwodu w pasie? Gardias strzykawką aplikuje Euro? No i cała gromadka „zrobiła to z Migalskim.” Zróbmy im ściepę na jakiś PR… Dla własnego zdrowia.. …to by było na tyle jakby ktoś znalazł mój dowód albo kartę to ostrzegam. Na koncie 63 grosze, a dowód wyrabia się nowy, więc żadnej chwilówki na mnie nie weźmiecie. Ale jakbyście znaleźli jakiś kompromitujący spot wyborczy, to na facebooku mi poślijcie, chętnie zobaczę jak słabo można to nakręcić.. 

s. 21


TEMAT

NUMERU

Jezus Chrystus – Mesjasz

Starego Testamentu

s. 22


TEMAT

NUMERU

Stary Testament w wielu miejscach zapowiada Mesjasza, charakteryzując go i podając konkretne fakty z jego życia, w tym okoliczności i miejsce narodzin, miejsce i treść głoszonych przez niego nauk czy sposób, w jaki umrze i jak zostanie potraktowane jego ciało. Okazuje się, że każde z tych proroctw wypełniło się w życiu Jezusa Chrystusa, o czym zgodnie piszą wszystkie Ewangelie. Kajetan Garbela Mesjasz miał więc pochodzić z pokolenia Judy – mówi o tym już księga Rodzaju (Rdz 49, 10: „Nie zostanie odjęte berło od Judy ani laska pasterska spośród kolan jego, aż przyjdzie ten, do którego ono należy, i zdobędzie posłuch u narodów”); a konkretniej – spośród potomków Jessego – Iz 11,1-2 („I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni/ I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej”), oraz króla Dawida - 2 Sm 7,12-13 („Kiedy wypełnią się twoje dni i spoczniesz obok swych przodków, wtedy wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo. On zbuduje dom imieniu memu, a Ja utwierdzę tron jego królestwa na wieki”) oraz Jr 23,5 („Oto nadejdą dni - wyrocznia Pana, kiedy wzbudzę Dawidowi Odrośl sprawiedliwą. Będzie panował jako król, postępując roztropnie, i będzie wykonywał prawo i sprawiedliwość na ziemi”), a w Nowym Testamencie potwierdzają to takie fragmenty, jak Mt 1,1-16 (rodowód Jezusa), Łk 3,23-28 czy Rz 15,12. Mesjasz pocznie się z dziewicy: Iz 7, 14 („Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel”, w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu – Septuagincie, pochodzącym z ok. 150 roku przed Chrystusem „panna” zostało przetłumaczone jako parthenos – dziewica) i urodzi się w Betlejem: Mi 5, 1: („A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności”).

“ Czytamy więc

o jego przybiciu do krzyża oraz nieludzkim cierpieniu i oszpeceniu, o chłoście, ranach i wywyższeniu, które prorok porównuje do młodego, dopiero co wyrosłego drzewa Wiele proroctw mówi o misji Mesjasza: Bóg ześle kogoś, kto przygotuje mu drogę – Iz 40,3-5 („Głos się rozlega: «Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką. Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały»”), cytowane w Mt 3,1-3 oraz Ml 3,1 („Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów”), które podaje Mk 1,1 – Ewangeliści zgodnie odnoszą je do osoby Jana Chrzciciela. Pan wezwie go z Egiptu – Oz 11, 1 („Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu”), co w Nowym Testamencie znajdujemy w Mt 2, 14-15. Gdy zaś on sam przyjdzie, będzie uzdrawiał chorych i rozpocznie dzieło zbawienia – Iz 35, 4-7 („Powiedzcie małodusznym: «Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto - pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, by zbawić was». Wtedy przejrzą oczy niewidomych

i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. Bo trysną zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie; spieczona ziemia zmieni się w pojezierze, spragniony kraj w krynice wód; badyle w kryjówkach, gdzie legały szakale - na trzcinę z sitowiem”); uwolni pozostających w niewoli i pocieszy strapionych – Iz 61,1-2 („Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej, i dzień pomsty naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych”) – sam Jezus zresztą odniósł to proroctwo do siebie w synagodze w Nazarecie w Łk 4,16-21. Podobnie zresztą w Mt 13, 14-15 odniósł do siebie słowa z Iz 6,9-10 o ludzie, który nie będzie słuchał Mesjasza i go odrzuci („I rzekł [mi]: «Idź i mów do tego ludu: Słuchajcie pilnie, lecz bez zrozumienia, patrzcie uważnie, lecz bez rozeznania! Zatwardź serce tego ludu, znieczul jego uszy, zaślep jego oczy, iżby oczami nie widział ani uszami nie słyszał, i serce jego by nie pojęło, żeby się nie nawrócił i nie był uzdrowiony»"). W Iz 11, 2-4 podane są jego kolejne cechy („I spocznie na niej [różdżce z pnia Jessego] Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej. Upodoba sobie w bojaźni Pańskiej. Nie będzie sądził z pozorów ni wyrokował według pogłosek; raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok. Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego”). Gdy przybędzie, wjedzie na ośle – Za

s. 23


“ Widzimy więc

wyraźnie, że powstające na przestrzeni około tysiąca lat przed narodzinami Jezusa teksty, wyraźnie wskazują na Niego jako Mesjasza i Syna Bożego. Praktycznie nie ma możliwości, by mówiły one o kimś innym, niż syn Maryi z Nazaretu. 9, 9 („Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny - jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy”), odwiedzi także krainę Zebulona i Neftalego – Iz 8, 23 („W dawniejszych czasach upokorzył [Pan] krainę Zabulona i krainę Neftalego, za to w przyszłości chwałą okryje drogę do morza, wiodącą przez Jordan, krainę pogańską”) – co opisuje i do czego odnosi się bezpośrednio Mt 4, 15. W bardzo wielu miejscach Stary Testament mówi o jego męce i śmierci. Traktuje o niej praktycznie cała pieśń Sługi Pańskiego z Iz 52, 13-15 i jej kontynuacja w Iz 53 („Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo. Jak wielu osłupiało na Jego widok – tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi […] On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał […] Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie […] nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich […] Grób Mu wyznaczono między bezbożnymi, i w śmierci swej był [na równi] z bogaczem, chociaż nikomu

s. 24

TEMAT NUMERU nie wyrządził krzywdy i w Jego ustach kłamstwo nie postało”). Czytamy więc o jego przybiciu do krzyża oraz nieludzkim cierpieniu i oszpeceniu, o chłoście, ranach i wywyższeniu, które prorok porównuje do młodego, dopiero co wyrosłego drzewa (znów oczywista aluzja do krzyża), o milczeniu w czasie procesu oraz wyznaczeniu miejsca pochowania jego ciała między bogaczami i bezbożnymi (co odnosi się do grobu, w którym złożono Jezusa po śmierci – tylko bogaci Żydzi mogli sobie pozwolić na grób w ogrodzie, a takim był właściciel grobu wg Mt 27, 59-60, czyli Józef z Arymatei). Ewangeliści bezpośrednio odwołują się do tego fragmentu Izajasza np. w J 12,37 i J 19, 15-16; Mt 8,16-17; Mk 15,27-28; J 19,15. Warto dodać, że Księga Izajasza pochodzi z około 700 roku przed Chrystusem. Ps 69, 22 mówi z kolei o napojeniu trucizną i octem, Am 8, 9-10 o zaćmieniu słońca w czasie jego śmierci, w Za 11, 13 czytamy o trzydziestu srebrnikach, natomiast w Za 12, 10 – o przebiciu włócznią i opłakiwaniu. Księga Mądrości zapowiada spisek przeciw Mesjaszowi, który doprowadzi do jego wyśmiania i haniebnej śmierci: Mdr 2, 12-20 („Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. […] Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo – jak mówił – będzie ocalony"), co w Nowym Testamencie wypełnia się w Mt 23,23-28 (mowa Jezusa do faryzeuszów) czy J 5,18 (Żydzi chcący Go zabić). Wypowiedzi na ten temat zawiera również Psalm 22. W jego drugim wersecie czytamy „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, co wg Mt 27,46 sam Jezus powtórzył na krzyżu, w wersetach 17-19 z kolei: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem; moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię”, co cytuje J 19,23-24. Również Ewangelia Jana w

19, 31 podaje, że żołnierze nie łamali jego kości – cytuje wtedy słowa Ps 34, 19, gdzie jest o nich napisane, że „ani jedna z nich nie ulegnie złamaniu”. Księga Psalmów ostatecznie została skodyfikowana ok. III wieku przed Chrystusem, aczkolwiek niektóre psalmy mogły powstać nawet 800 lat wcześniej. Co do pozostałych wymienionych fragmentów Pisma, np. Księga Malachiasza powstała najprawdopodobniej w V wieku przed Chrystusem, a Księga Jeremiasza wiek wcześniej. Widzimy więc wyraźnie, że powstające na przestrzeni około tysiąca lat przed narodzinami Jezusa teksty, wyraźnie wskazują na Niego jako Mesjasza i Syna Bożego. Praktycznie nie ma możliwości, by mówiły one o kimś innym, niż syn Maryi z Nazaretu. W książce „Więcej niż cieśla” autor, Josh McDowell, zajmuje się właśnie porównywaniem starotestamentalnych zapisków ze znanymi z Nowego Testamentu faktami z życia i czynami Jezusa. Wybierając jedynie osiem proroctw ze Starego Testamentu, przedstawia proste obliczenie matematyczne, które jasno pokazuje, iż na pewno Chrystus jest oczekiwanym Mesjaszem: „Okazuje się, iż szansa, aby ktoś z żyjących do tej pory ludzi spełnił wszystkie osiem proroctw, jest jak 1:1017². To byłoby 1:100 000 000 000 000 000. Aby pomóc nam wyobrazić sobie ogrom tej liczby, Stoner ilustruje ją następująco: «Przypuśćmy, że bierzemy 1017 srebrnych dolarówek i kładziemy je na ziemi w stanie Teksas (około dwukrotnie większa powierzchnia, niż terytorium Polski – przyp. aut.) Przykryłyby one cały stan warstwą o grubości ponad 60 cm. Teraz zaznaczcie jedną z tych monet i wymieszajcie całą tę masę na obszarze całego stanu. Zawiążcie komuś oczy i powiedzcie, że może poruszać się tak daleko jak chce, lecz musi podnieść jedną srebrną dolarówkę, właśnie tę jedyną. Jakie jest prawdopodobieństwo wybrania zaznaczonej monety? Takie samo jak spełnienie się wszystkich ośmiu proroctw w odniesieniu do jednego człowieka od czasów ich spisania do dnia dzisiejszego»”. 


TEMAT NUMERU

Pieśń o

Zmartwychwstaniu Kajetan Garbela

Chyba największe i najpopularniejsze dzieło w historii muzyki wiąże się właśnie z okresem wielkanocnym. Mesjasz, czyli trzyczęściowa opowieść o Jezusie, Odkupicielu ludzkości, została skomponowana przez Jerzego Fryderyka Händla, mieszkającego w Wielkiej Brytanii kompozytora pochodzenia niemieckiego. Już w historii powstania utworu widzimy analogie do świąt wielkanocnych – od smutku, braku nadziei i zapomnienia, do triumfu oraz nieśmiertelnej sławy i chwały.

Mesjasz powstał w bardzo trudnym momencie życia Händla. Jego popularność wśród mieszkańców Londynu zaczęła drastycznie spadać. Dawniej uwielbiany, zapraszany na salony kompozytor, niewzruszony na liczne westchnienia dam (do końca życia nie związał się z żadną kobietą) i szanowany przez mężczyzn, teraz przestał przykuwać uwagę. Co prawda, jako jeden z nielicznych wielkich twórców był znany i podziwiany w wielu krajach już za życia, jednak z czasem uznano go za staromodnego grajka, nie idącego z duchem czasu. Pojawiały się coraz głośniejsze zdania, że jego czas już się skończył, że muzyka wkracza na nowe, nieosiągalne dla niego tory, że w wieku ponad pięćdziesięciu lat już niczego sensownego nie skomponuje. Nie dość, że cierpiała jego duma – a należał do łasych na komplementy i uznanie – to jeszcze kończyły się gaże, a nowe zamówienia, i co za tym idzie – gotówka, nie nadchodziły. Sytuację utrudniał także jego porywczy charakter – bywał arogancki, obrażalski, sarkastyczny, by nie rzec wręcz: chamski. Ostatecznie, rozgoryczony muzyk postanowił na jakiś wyjechać z Anglii, samemu odpocząć, a i innym pozwolić za sobą zatęsknić. Jego wybór padł na Dublin. Stolica Irlandii, zamieszkana

“ Händel nie chciał

iść na łatwiznę i stworzył muzykę monumentalną, godną i odpowiednią dla bogatego przesłania teologicznego libretta, zresztą pióra wspomnianego Jennensa. Według jego zamysłu, oratorium składa się z trzech części, opowiadających o osobie Jezusa Chrystusa. przede wszystkim przez katolików przyjęła go bardzo życzliwie. Znów uwielbiany, pełen energii poprowadził kilka koncertów charytatywnych, które spotkały się ze znacznym zainteresowaniem. W ramach wdzięczności postanowił, jak sam pisał, „ofiarować temu szlachetnemu uprzejmemu narodowi coś nowego”. Przyjął propozycję swego przyjaciela Charlesa Jennensa oraz lorda porucznika Williama Cavendisha, aby stworzyć utwór, który miał być wykonany w trakcie kolejnego sezonu oratoryjnego, organizowanego przez jedno z miejscowych towarzystw dobroczynnych. Podjął się więc stworzenia kompozycji, która co prawda nie

miała mu zapewnić bogactwa, ale gwarantowała jeszcze większe uwielbienie lokalnej publiczności i była odpowiednim podziękowaniem dla jej gościnności. Mesjasz powstał w niecałe trzy tygodnie, pomiędzy 29 sierpnia a 14 września 1741 roku. O talencie i poważnym podejściu kompozytora świadczy to, że w tak wielkim pośpiechu, mało śpiąc i jedząc i praktycznie nie wychodząc z domu, potrafił stworzyć tak monumentalne dzieło. Do tego, w pełni oryginalne – a w ówczesnych czasach wiele utworów, szczególnie pisanych na szybko i na zamówienie, było pełnych zapożyczeń ze wcześniejszych kompozycji różnych twórców. Händel nie chciał iść na łatwiznę i stworzył muzykę monumentalną, godną i odpowiednią dla bogatego przesłania teologicznego libretta, zresztą pióra wspomnianego Jennensa. Według jego zamysłu, oratorium składa się z trzech części, opowiadających o osobie Jezusa Chrystusa. Pierwsza część to zapowiedź Jego pierwszego przyjścia, druga opowiada o ziemskiej działalności, męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, zaś trzecia, najkrótsza – wychwala Jego wspaniałość i potęgę oraz zapowiada powtórne przyjście na końcu czasów. Całość narracji składa się z 53 odpowiednio dobranych i

s. 25


TEMAT

zestawionych cytatów ze Starego i Nowego Testamentu, zaczerpniętych z Biblii Króla Jakuba, protestanckiego tłumaczeniu Pisma Świętego na język angielski. Kompozycja nie jest typowym oratorium, przypominającym religijną wersję opery – brak tutaj jakichkolwiek dialogów, chór i soliści przytaczają odpowiednie fragmenty Pisma jako narratorzy. Wśród instrumentów przeważały smyczki, którym towarzyszyła trąbka jako jeden instrument koncertujący. Później powstały wersje rozpisane na więcej instrumentów, doszły m. in. oboje, kotły, fagoty. Było to spowodowane tym, iż kompozytor najczęściej tworzył wpierw dosyć prostą wersję utworu, który potem mógł według uznania rozbudowywać czy – w zależności od możliwości miejscowych zespołów – zmieniać w niektórych fragmentach. Premiera dzieła odbyła się 13 kwietnia 1742 roku w Dublinie. Towarzyszyło jej wielkie zainteresowanie, także wielu ważnych i wysoko postawionych osób. Po zakończeniu wykonania, wielu uznało Mesjasza za najgenialniejszą kompozycję w historii, a autor zebrała wiele bardzo pochlebnych opinii. Opromieniony sławą, postanowił eksportować oratorium do Londynu. Tam jednak dalej towarzyszyła mu niechęć – nie dość, że spotykał się z wieloma opiniami, jakoby stworzył byle jaką muzykę i sprofanował Pismo Święte, to jeszcze pozwolono na wystawienie go pod zmienionym tytułem A sacred Oratorio. Ostatecznie, dzieło nie przypadło

s. 26

NUMERU

Anglikom do gustu i zostało wystawione w stolicy trzy razy w 1743 roku, później dwa razy w 1745 i znów dopiero w 1749. Z londyńskimi wykonaniami utworu wiąże się tradycja, nakazująca słuchaczom powstanie z miejsc w czasie najważniejszego i jednocześnie najbardziej znanego fragmentu - chóru Halleluja. Ponoć zapoczątkował ją sam król angielski Jerzy, pragnąc przez to wyrazić swoje uznanie dla geniuszu mistrza. Początkowa niechęć Anglików z czasem znikała, dalej jednak nie zbliżała się nawet w części do uwielbienia Irlandczyków dla Mesjasza. Sam Händel dyrygował jego wykonaniami do śmierci, zawsze wystawiając go na cele charytatywne. W jednym z listów pisał on, że chciałby tak, jak Jezus umrzeć w Wielki Piątek i złączyć się z Nim w dniu Wielkanocy. Jego życzenie prawie się spełniło – zmarł w Wielką Sobotę 14 kwietnia 1759 roku. W końcu XVIII wieku dzieło zyskało wielką popularność w Niemczech, gdzie jego własną aranżację opracował sam Wolfgang Amadeusz Mozart, prywatnie wielki fan zarówno samego oratorium, jak i pozostałej twórczości jego autora. Później jego sława rozlała się na cały świat. Rosła także ilość ludzi, zaangażowanych w jego wykonanie – według zamysłu kompozytora, miało w nim brać udział maksymalnie 23 śpiewaków i 33 instrumentalistów, natomiast w XIX wieku wykonywały go jednocześnie nawet 4000 muzyków! Mesjasz jest ponadczasowy. To

pierwsze dzieło w historii muzyki, które od momentu wystawienia nie schodzi z afiszy na całym świecie, ciesząc się nieustannie uwielbieniem słuchaczy, nawet tych, nie będących fanami muzyki klasycznej. Chór Halleluja już dawno trafił do popkultury, był wiele razy przemycany i interpretowany przez wykonawców muzyki popularnej, a w wersji organowej można go usłyszeć w większości kościołów w czasie Wielkanocy (sam autor dzieła pisał je z myślą o tym święcie, natomiast dziś jest ono najczęściej wystawianie w okresie bożonarodzeniowym). Na jego ciągłą aktualność i niebagatelność wpłynęła także w dużej mierze bogata treść teologiczna, stworzona z misternie dobranych fragmentów Pisma Świętego, którym towarzyszy wspaniała, harmonijna i dostojna muzyka. Jest także pięknym i autentycznym świadectwem wiary Händla, człowieka co prawda trudnego charakteru, ale wielkiego talentu, który postanowił wykorzystać dla chwały Boga i pożytku ludzi. Biograf kompozytora, Romain Rolland tak pisał o tym oratorium i jego twórcy: „W życiu wielkich ludzi często się zdarza, że w chwili, gdy wszystko wydaje się im stracone, gdy wszystko upada, są właśnie bliżej szczytu niż kiedykolwiek. Händel wydawał się być zwyciężony. I w tej samej godzinie napisał dzieło, które mu miało przynieść sławę nieśmiertelną”. 


TEMAT

NUMERU

Śledztwo

w sprawie Zmartwychwstania Krzysztof Reszka

Śmierć Jezusa z Nazaretu jest najpewniejszym faktem w historii. Chrześcijanie, Żydzi i Rzymianie, mimo licznych sporów i konfliktów - w tym jednym punkcie są całkowicie zgodni. Jezus został zabity, a jego śmierć jest potwierdzona. Tego faktu nie kwestionują nawet liberalni uczeni. A jednak nigdy później nie odnaleziono Jego zwłok. Mamy za to serię niezwykłych wydarzeń i licznych świadków, gotowych umrzeć za wiarę, że on zmartwychwstał. Dlaczego?

W krótkim czasie po tej haniebnej Śmierci, grupa ludzi zaczęła z mocą głosić Jego Zmartwychwstanie. Jak podaje rzymski historyk Swetoniusz, w 49 r. byli już obecni w Rzymie za czasów cesarza Klaudiusza. Korneliusz Tacyt wspominając pożar Rzymu i podejrzenia wobec cesarza Nerona, pisze: “podstawił Neron winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Piłata, a przytłumiony na razie zgubny zabobon znów wybuchnął, nie tylko w Judei gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy” (Roczniki XV, 44). Rzymski gubernator Pliniusz Młodszy, pisał o chrześcijanach do cesarza Trajana ok. 110 r., że: “mieli zwyczaj w określonym dniu o świcie zbierać się i śpiewać na przemian pieśni ku czci Chrystusa jako Boga”. Co się stało, że uczniowie z pokonanych tchórzy, tak szybko przekształcili się w pełnych entuzjazmu głosicieli, którzy nie wahali się oddać życie dla Chrystusa? Oto jak potoczyły się ich losy: Andrzej, brat Szymona Piotra, misjonarz w Scytii, Tracji, Epirze, Grecji i na Krymie – ukrzyżowany w Patras, na

“Dwunastu

mężczyzn, narażało się na tortury i śmierć, byli więzieni i prześladowani. Przeżyli śmierć swoich braci i przyjaciół. Jakub Starszy zginął jako męczennik 43/44 r. a jednak jego brat Jan, nie wahał się głosić Ewangelii do końca swego życia, czyli przez kolejne ok. 66 lat! krzyżu w kształcie litery „X” ok. 70r. Bartłomiej (Natanael) – udał się prawdopodobnie do Arabii południowej. Został pobity, (obdarty żywcem ze skóry jak podaje późniejsza tradycja) a potem ukrzyżowany ok. 70r. Jakub Młodszy, syn Alfeusza, brat Judy Apostoła – w Nowym Testamencie: autor Listu św. Jakuba Apostoła, ukamienowany w 62r. w Jerozolimie, gdzie stał na czele Kościoła lokalnego. Jakub Starszy, syn Zebedeusza i Salome, brat Jana Apostoła – ścięty 43/44 r. w Jerozolimie za Heroda Agryppy. Zginął jako pierwszy z Apostołów.

Jan, syn Zebedeusza i Salome, brat Jakuba Starszego – napisał Ewangelię (co potwierdzają m.in. Kanon Muratoriego po 155 r. i św. Ireneusz z Lyonu ok. 180 r.) oraz Apokalipsę i Listy. Wygnany, umarł śmiercią naturalną w Efezie ok. 100/104 r. Jego uczniem był św. Polikarp, biskup Smyrny, uczniem zaś Polikarpa – św. Ireneusz z Lyonu, który przekazał nam spis 12 papieży począwszy od św. Piotra i potwierdził 4 Ewangelie w dziele „Przeciw Herezjom” napisanym ok. 180r. Juda Tedeusz, syn Alfeusza, brat Jakuba Młodszego. W Nowym Testamencie – autor Listu św. Judy Apostoła. Ukamienowany/dobity pałkami w drugiej połowie I wieku. Mateusz (Lewi), syn Alfeusza, był celnikiem (co wydaje się potwierdzone przez fachowe słownictwo dotyczące podatków i walut w jego Ewangelii). Prowadził misje w Palestynie, spisał Ewangelię (co potwierdzają m.in. Papiasz w 130r. i św. Ireneusz z Lyonu ok. 180r.). Poniósł śmierć od miecza. Szymon Piotr (Kefas), brat Andrzeja Apostoła. Pierwszy papież. W Nowym Testamencie pochodzą od niego: 2 Listy oraz Ewangelia spisana przez jego słuchacza i tłumacza – Marka. W Rzymie 67 r. (lub 64 r.) został ukrzyżowany głową w dół. Tę formę ukrzyżowania wybrał na własne życzenie czując się niegodnym umierać

s. 27


TEMAT

jak jego Pan. Filip – miał działać w Azji Mniejszej i w kraju Partów. Ukrzyżowany w Hierapolis (Frygia) Szymon Gorliwy – zajmował się misjami nad Morzem Czarnym, może też w Afryce Północnej i Persji. Został ukrzyżowany. Tomasz zwany Didymos – sceptyk, który ostatecznie jednak wyznał wiarę w Bóstwo Jezusa. Podawany jako misjonarz ludów między Scytią, Persją a Indiami. Chrześcijanie rytu malabarskiego uważają go za założyciela swojego Kościoła. Przebity włócznią, najprawdopodobniej w Kalamina, pochowany w Mailapur, przedmieściu dzisiejszego Madras (Indie). Jego relikwie przeniesiono w III w. do Edessy, a później do Ortona w Italii. Maciej – Przyjęty do grona Apostołów po śmierci Judasza. Podaje się go jako misjonarza mieszkańców Etiopii i Kolchidy. Miał zginąć śmiercią męczeńską w Kolchidzie (Gruzja), prawdopodobnie został ukamienowany Dwunastu mężczyzn, narażało się na tortury i śmierć, byli więzieni i prześladowani. Przeżyli śmierć swoich braci i przyjaciół. Jakub Starszy zginął jako męczennik 43/44 r. a jednak jego brat Jan, nie wahał się głosić Ewangelii do końca swego życia, czyli przez

s. 28

NUMERU

kolejne ok. 66 lat! Trudności i cierpienia nie zniechęciły ich, by poświęcić życie głoszeniu Chrystusa Zmartwychwstałego. Czy fakt, że Apostołowie i inni chrześcijanie oddali życie dla sprawy Zmartwychwstałego, automatycznie dowodzi słuszności i autentyczności tej sprawy? Nie.W historii wielu ludzi oddało życie za kłamstwo, ale subiektywnie byli przekonani, że umierają w słusznej sprawie. Kłopot w tym, że “słuszna sprawa” Apostołów, umarła na krzyżu. Jezus był całkowicie inny, niż wyobrażenia mesjańskie z Jego czasów. Uczniowie, byli przekonani, że On wyzwoli Izraela z niewoli i ustanowi na ziemi Królestwo Boże. Takie wyobrażenia wpajano im od dzieciństwa. Kłócili się o stanowiska polityczne, na dworze przyszłego króla. Nie spodziewali się, że nagle umrze. Ponieważ często słyszymy tylko to, co chcemy słyszeć, nawet gdy zapowiadał swoją śmierć i zmartwychwstanie, nie brali sobie tego do serca, nie rozumieli lub bali się dopytywać. “Żywiono nadzieję, że Jego ocena sytuacji była zbyt pesymistyczna i że Jego obawy okażą się bezpodstawne (...) ukrzyżowany Chrystus oznaczał dla Apostołów skandal i sprzeczność; w podobny sposób patrzy na to większość narodu żydowskiego długo po tym, jak Pan wstąpił na

tron chwały”. Hańbiąca i przerażająca śmierć Mistrza na krzyżu była dla nich definitywnym przekreśleniem nadziei, że On mógłby być Mesjaszem. Tak więc istotnie, wielu ludzi umarło za sprawę, o której byli przekonani, że jest słuszna. Apostołowie nie oddawaliby życia za martwego, fałszywego Mesjasza. Gdyby zmartwychwstanie było oszustwem, to oni, jako twórcy tego oszustwa świadomie i dobrowolnie umierali by za kłamstwo! Jedynie spotkanie ze Zmartwychwstałym mogło przekonać ich, że On jest prawdziwym Mesjaszem, tak, że za tę prawdę byli gotów oddać życie. Nawet po Jego zmartwychwstaniu, wciąż żywili wobec Niego nadzieje czysto polityczne: “Czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” (Dz 1,7). Co ciekawe, nie tylko uczniowie i przyjaciele Jezusa uwierzyli w Jego zmartwychwstanie. Szaweł - znany dziś jako św. Paweł - był młodym, wykształconym rabinem z dużego miasta. Kochał żydowskie Prawo i nienawidził sekty chrześcijan. A jednak on również uwierzył w Zmartwychwstałego dzięki pewnemu doświadczeniu. Rozpoznał w nim prawdziwego Mesjasza, zapowiadanego przez żydowskich proroków. Ok. 56-57 r. po Chrystusie - św. Paweł wysłał Pierwszy List do Koryntian, w którym napisał: “Przekazałem


TEMAT wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi” (1Kor 15,3-8). List ten napisano w dość krótkim czasie po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa (publikacje naukowe wskazuję, że ta pierwsza Wielkanoc nastąpiła w 30 r. lub w 33 r.) Badacze zgadzają się, że w powyższym fragmencie św. Paweł przekazał wyznanie wiary, czy też tradycję z okresu od trzech do ośmiu lat po ukrzyżowaniu Jezusa. Przyjmuje się, że Paweł przyjął to credo po swoim nawróceniu (które nastąpiło w ciągu kilku lat po zmartwychwstaniu Jezusa) lub trzy lata później, podczas swojego pobytu w Jerozolimie, kiedy odwiedził Kefasa (św. Piotra) i Jakuba brata Pańskiego. Wzmiankowanie w Liście tak ogromnej rzeszy świadków - ponad pięciuset - którzy w większości nadal jeszcze żyli, oznaczało, można było ich zapytać o to podczas podróży do Jerozolimy. Św. Paweł nie mógłby beztrosko rzucać takiego wyzwania, gdyby opisywane przed niego wydarzenie nie nastąpiło w rzeczywistości. Bez wiary w Zmartwychwstanie chrześcijaństwo nie mogłoby powstać: “Uczniowie zostaliby rozbitymi, pokonanymi ludźmi. Nawet gdyby pamiętali Jezusa jako swojego Ukochanego Nauczyciela, jego ukrzyżowanie, na zawsze przekreśliłoby wszelkie nadzieje, że On jest Mesjaszem. Krzyż pozostałby smutnym i wstydliwym końcem jego kariery. Zatem początki chrześcijaństwa wypływają z wiary pierwszych uczniów w to, że Bóg wskrzesił Jezusa z martwych.” Skoro wiara chrześcijańska rozprzestrzeniała się, a władze rzymskie i religijni przywódcy żydowscy nie mogli tego zatrzymać inaczej niż przez brutalne prześladowania - z pewnością pusty grób Jezusa musiał być faktem. Wiadomość o zmartwychwstaniu „nie

NUMERU

mogła by utrzymać się w Jerozolimie, ani jeden dzień, ani nawet godzinę, gdyby fakt pustego grobu nie był oczywistością dla wszystkich”. Dr John Warwick Montgomery, dziekan Simon Greenleaf School of Law – napisał: „Warto zwrócić uwagę na to, że kiedy uczniowie Jezusa, ogłaszali zmartwychwstanie, robili to jako naoczni świadkowie i robili to, kiedy żyli jeszcze ludzie, którzy mieli kontakt, z wydarzeniami o których opowiadali. W roku 56. Paweł napisał że ponad pięćset osób widziało zmartwychwstałego Jezusa i większość z nich jeszcze żyje (zob. 1 Kor 15,6n.). Przekracza granice wiarygodności to, że pierwsi chrześcijanie wymyślili taką baśń, a potem rozgłaszali ją wśród tych, którzy z łatwością mogli ją obalić, po prostu pokazując Ciało Jezusa.” Dr J.N.D. Anderson – dziekan wydziału prawa Uniwersytetu Londyńskiego, profesor prawa orientalnego, oraz dyrektor Instytutu Zaawansowanych Studiów Prawniczych - napisał: „Najbardziej dramatycznym sposobem odrzucenia tych dowodów, było by powiedzenie, że te wszystkie opowieści są wymyślone, że to wierutne kłamstwa. O ile mi jednak wiadomo, ani jeden krytyk dzisiaj nie przyjął by takiej postawy. Właściwie byłoby to naprawdę niemożliwe stanowisko. Wystarczy pomyśleć o liczbie świadków, ponad pięciuset. Warto pomyśleć o charakterze tych świadków, ludzi, którzy dali światu najwyższe nauczanie etyczne, jakie świat zna, i którzy nawet wedle świadectwa wrogów realizowali tę naukę w swoim życiu. Wystarczy pomyśleć o psychologicznym absurdzie przedstawienia gromadki pokonanych tchórzy, chowających się jednego dnia w sali na górze, a kilka dni później przemienionych w grupę, której żadne prześladowania nie mogły uciszyć – a potem usiłowania przypisania tej radykalnej zmiany żałosnemu wymysłowi, który usiłowali narzucić światu. To nie miało by sensu.” 

Źródła: • Ks. Marian Banaszak, Historia Kościoła Katolickiego, tom 1 starożytność, Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa 2005 • „Księga Męczenników Foxa” [w:] http://www.kazdystudent.pl/a/apostolowie.html • Biblia (Nowy Testament; wstępy do poszczególnych ksiąg Nowego Testamentu, tablica chronologiczna) • Zdemaskowanie i odparcie fałszywej gnozy (Adversus haereses), św. Ireneusza z Lyonu (ur. ok. 130/ 140 - zm. 202), • tłum. M. Michalski, [w:] Antologia literatury patrystycznej, t. I, Warszawa1975, s. 166 - zob. także http:// www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/ mistrzowie/sw_irene.html • „Historia Kościelna” Euzebiusza z Cezarei (ur. ok. 264, zm. ok. 340) • „O mężach przesławnych” św. Hieronima (ur. 345 lub 347 w Strydonie, zm. 30 września 419 lub 420 w Betlejem) – zob. wersje ang. http:// www.documentacatholicaomnia. eu/03d/0347-0420,_Hieronymus,_ De_Viris_Illustribus_Liber_Ad_Dextrum_%5BSchaff%5D,_EN.pdf • „Czy św. Piotr był w Rzymie” - http:// www.trinitarians.info/w-obronie-wiary/art_200_CZY-SW_-PIOTR-BYLW-RZYMIE_.htm • A. B. Bruce, “The Training of the Twelve”, Kregel Publications, Grand Rapids 1971, s. 177. por. Josh McDowell, Więcej niż Cieśla, s. 66 • Gary R. Habermas, “The Historical Jezus: Ancient Evidence for the Life of Christ”, Joplin, Missouri: College Press, 1996, rozdział 7. por. (Nie?) Wiarygodne Zmartwychwstanie, s. 268 • Wliam Lane Craig, “Knowing the Truth of resurrection”, Ann Arbor, Mich.: Servant Books, 1988 Rev. ed. Of The Son Rises. Chicago: Moody Bible Institute 1981, 116-117 – cyt. za: Josh McDowell, W poszukiwaniu odpowiedzi. Kod Leonarda Da Vinci , Ruch Nowego Życia, Katowice – Warszawa 2006, s. 105 • Paul Althaus, Die Wahrheit des kirchlichen Osterglaubens, str 22, 25 i nast. • John W. Montgomery, History and Christianity, InterVarsity Press, Downers Grove, Illinois, 1972, s. 78. - cyt. za: Josh McDowell, W poszukiwaniu odpowiedzi. Kod Leonarda Da Vinci , Ruch Nowego Życia, Katowice – Warszawa 2006 , s. 108-109

s. 29


TEMAT

NUMERU

Czym Ta Noc różni się od

pozostałych nocy? Żydzi. Słowo miliona skojarzeń, tysiąca reakcji. Dziękuję Bogu jednak, że w całym tym wszechświecie nie chodzi o nas, ani o nasze widzimisię, ale o Niego, Jego serce i Jego myśli w tej sprawie. To nas odciąża w samozwaństwie przekonań. Jeśli zgodzimy się na wejście w Bożą perspektywę, możemy być tacy lekcy. Wanna come in?

Maja Mroczkowska Ten artykuł nie ma ambicji być encyklopedią judaistyczną w pigułce. Nie. Chcę Wam opowiedzieć zaledwie o jednym, niezwykle ustronnym i poruszającym haśle. Nie dojdziemy tu do „pojeżdżania” Grossa, ani do „przerzucania” Michnika. Nie, chodźmy gdzie indziej, wyżej i bardziej. Zapraszam Was na pogaduchy o dobrej sprawie, łagodnej u podstaw, nuklearnej w konsekwencjach. Żydzi mesjanistyczni. Są to osoby, które, nie porzucając swojej żydowskiej tożsamości, uznają Jezusa za obiecanego Mesjasza Izraela, który miał przyjść. Nie są oni jako tako członkami Kościoła, funkcjonują w ramach wspólnot nazywanych kongregacjami. W tym miejscu większości chrześcijan otwiera się roszczeniowo-emocjonalny nóż w kieszeni z etykietką: „Po co cudują, robią jakąś siódmą kolumnę – nie mogą się ochrzcić, wejść do Kościoła i po sprawie?” albo też krótsza wersja, taka z półuśmiechem: „Aa, czyli tacy spóźnieni chrześcijanie z kompleksem oryginalności?” Nie będę się spierać, wrzucę Wam tylko parę kamyczków do ogródka. Kamyczek 1: Biblia została w całości napisana przez Żydów, dla Żydów i w ich języku; nawet to, co w tekstach Nowego Przymierza (Testamentu) zostało napisane po grecku, to była to

s. 30

“Nie chodzi o eg-

zotyczne doświadczenie. O orientalny fetysz. Ani o filosemityzm. Tu jest coś więcej niż kulturalno-religijne zajście. Ta Noc różni się od pozostałych nocy. To zapowiedź takiej jakości wspólnego wyznawania wiary w jedynego Boga, która z abstrakcji staje się ciałem na naszych oczach. tzw. żydowska greka, której zwyczajni Grecy nie rozumieli (trochę jak czysta polszczyzna w zestawieniu z jakąś gwarą – śląską, góralską...) Kamyczek 2: Wszyscy uczniowe Jezusa i cały pierwotny Kościół (który wtedy tak się nie nazywał) składał się z Żydów z krwi i kości, którzy nadal praktykowali judaizm; Kamyczek 3: Sam Jezus zdaje się być niezłym nacjonalistą, kiedy mówi do Syrofenicjanki: Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a dawać psom. Zostałem posłany tylko do owiec, które

poginęły z domu Izraela (Mt 15,24); Kamyczek 4: Jezus był Żydem praktykującym, mówi, że nie przyszedł znieść Prawa, ale właśnie je wypełnić (Mt 5,17); Kamyczek 5: greckie Chrystus to wyraz utworzony specjalnie na potrzeby oddania hebrajskiego terminu Masziach – czyli namaszczony, na wskroś autorskie żydowskie słowo, oznaczające dla Żyda jednoznacznie króla i to konkretnego – żydowskiego; Kamyczek 6: Żydzi tworzący pierwotne zgromadzenia wierzących byli nieźle zdziwieni, kiedy przychodzili do nich ludzie, którzy nie byli Żydami i mówili, że wierzą w Jezusa jako Mesjasza (dosł. króla żydowskiego) i chcą się przyłączyć, czyli znaleźć pod Jego władaniem (to trochę tak, jakbyśmy my chcieli intronizować Angelę Merkel albo Putina); Kamyczek 7: Czy to w porządku, żeby gałązki cudownie wszczepione w naturalny korzeń wynosiły się ponad niego? (Rz 11); Kamyczek 8: Wielu ludzi sądzi, że Bóg odrzucił Izrael, bo nie przyjął on Jezusa i teraz Kościół zajął jego miejsce, stając się tzw. duchowym Izraelem. Chwileczkę. Stary Testament to zbiorowisko obietnic Boga względem Izraela, tego z krwi i kości. Jeśli więc Bóg odwrócił się od nich i wszystko odwołał, jaką możemy mieć pewność,


TEMAT

że nam (Kościołowi) dotrzyma słowa? Czy jesteśmy wierniejsi od nich? Czy taki On jest, że się obraża na zawsze? Wystarczy. Kamyczkom na razie basta. Tytuł artykułu odnosi się do nocy z 14 na 15 dzień żydowskiego miesiąca Nisan. Pascha. Trwa 8 dni, w tym roku akurat od 14 do 22 kwietnia. To święto stanowi pamiątkę wyjścia Izraelitów z Egiptu pod wodzą Mojżesza. Symbolicznie chodzi tu o wyzwolenie z niewoli grzechu, nawrócenie. Wieczerza, którą się w tym dniu spożywa – ta sama, którą jadł Jezus z uczniami, zanim Go pojmano – to tzw. seder (hebr. porządek). Wszystkie potrawy mają wyraz symboliczny: je się wyłącznie macę, czyli chleb niekwaszony (wystrzeganie się wszelkiego kwasu grzechu); zamiast warzyw tylko gorzkie zioła (pamiątka trudnych czasów w Egipcie); je się polegując, czyli tak, jak ludzie wolni. Pije się 4 kielichy wina, każdy ze szczególnej przyczyny, każdy z osobnym wymiarem znaczeniowym: kielich uświęce-

NUMERU

nia, kielich plag, kielich zbawienia, kielich chwały. To tylko krótki trailer tego, co znajduje się na takim stole. Cudowne jest, że nie chodzi tu o jedzenie dla samego jedzenia – to platforma dla przeżycia retrospekcji, portal w święty wymiar Bożego czasu, w którym zawsze jest Teraz. Tak w dużym skrócie wygląda tradycyjny żydowski seder. A jaki jest ten mesjanistyczny? Uzupełniony o osobę Jezusa. Dopełniony Nią. Tutaj maca symbolizuje Jego Ciało, w którym nie było grzechu (kwasu), a jeden kawałek zostaje owinięty w płótno i schowany na jakiś czas jako symbol złożenia Jezusa w grobie w oczekiwaniu na Zmartwychwstanie; kielich 3. – odkupienia – odsyła do ofiary Jego Krwi, kość baranka do Jego odkupieńczej śmierci. Tak bardzo przypomina się Msza, tak wiele z liturgii staje się jasne, jakby odnalazło zagubiony kontekst. Pascha jest starsza niż Wielkanoc. A może bardziej – „była”. W sederze mesjanistycznym oba te układy spotykają się i stają jednym. Czy nie brzmi jak

pełnia? W Polsce tego typu wydarzenia organizowane są już od prawie 10 lat i cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Tego roku wieczerzę sederową, która w Krakowie będzie już po raz ósmy, prowadzi małżeństwo mesjańskich Żydów ze Stanów, Hylan i Rita Slobodkin. Miejsce: krużganki franciszkańskie, Franciszkańska 4. W ostatnich latach liczba uczestników przekraczała rokrocznie 300 osób, podobna frekwencja spodziewana jest także i w tym roku. Nie chodzi o egzotyczne doświadczenie. O orientalny fetysz. Ani o filosemityzm. Tu jest coś więcej niż kulturalno-religijne zajście. Ta Noc różni się od pozostałych nocy. To zapowiedź takiej jakości wspólnego wyznawania wiary w jedynego Boga, która z abstrakcji staje się ciałem na naszych oczach. Czas przyspiesza, widać znaki. Tu jest potrzebna mądrość. Kto się odważy być mądry? 

s. 31


TEMAT

NUMERU

Pascha

po katolicku Czemu w Wielki Czwartek podczas Mszy tabernakulum jest puste? Czemu nie kończy się rozesłaniem? Po co modlimy się za Żydów w Wielki Piątek? Dlaczego w Wielką Sobotę nie odprawia się Mszy? O której powinna rozpocząć się Wigilia Paschalna? I gdzie w tym wszystkim miejsce na tradycyjną, polską święconkę?

Wojciech Urban Już za kilka dni skończy się Wielki Post! Wiąże się to z trzepaniem dywanów, ścieraniem kurzu, myciem okien, pieczeniem mazurków, dekorowaniem babek, malowaniem pisanek… krótko mówiąc: Wielkanoc is coming. Jeżeli przez ostatnie 40 dni realizowałeś jakieś postanowienie (dodatkowa modlitwa w ciągu dnia, abstynencja od alkoholu etc.) to chyba nie po to, żeby teraz mocniej w dywan walić, czy wymalować piękniejsze pisanki? To wszystko było po to, by w tych dniach uczestniczyć w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. By przeżyć Triduum Sacrum. Przeżyć, nie przestać. Święta te stoją najwyżej w hierarchii kościelnej. Może prywatnie wolisz bardziej Boże Narodzenie, względnie Wszystkich Świętych, „Zielone świątki” lub święto translacji relikwii św. Anzelma, jeżeli chcesz być prawdziwym kato-hipsterem, ale oficjalnie najważniejsza jest Wielkanoc. Z tej racji liturgia tych świąt jest naszpikowana treścią bardziej niż polskie drogi fotoradarami. Są to nieraz szczegóły, ale to one przesądzają o sile wyrazu całej celebracji. Jeżeli twój proboszcz nie lubi długich mszy, jeżeli zawsze stoisz za filarem (bądź kimś znacznie wyższym od ciebie), jeżeli nigdy nie rozumiałeś, dlaczego to wygląda tak a nie inaczej, to ten tekst… nie-

s. 32

“ Żeby można było

odprawić mszę, na ołtarzu musi znajdować się biały obrus. Zdjęcie go oznacza, że nie można sprawować Eucharystii. I przez dwa dni się jej nie sprawuje. Być może kogoś katecheta uczył, że Wieli Piątek to jedyny dzień w roku, kiedy nie odprawia się mszy świętej, ale nie jest to prawda. W Wielką Sobotę również nie ma Mszy Świętej. koniecznie Ci wszystko wyjaśni. Za dużo tego. Dlatego poruszę kilka niuansów, tak na zachętę do osobistego zgłębiania tematu.

UMYJ NOGI. BLIŹNIM

Pierwsza msza Triduum – Msza wieczerzy Pańskiej. Jest szczególna pamiątka ustanowienia przede Eucharystii. Rola kapłanów jest podrzędna, są po to by odprawiać msze, w ogóle udzielać sakramentów.

Krótko rzecz ujmując: księża są po to, żeby służyć. Wyraża to obrzęd obmycia nóg, zainspirowany czytanym na tej mszy fragmentem Ewangelii według św. Jana. Pan Jezus okazał szczególną miłość (umył nogi) tym, których wybrał. Na koniec powiedział im, że to, co On zrobił dla nich, apostołowie mają czynić innym ludziom. Nie chodziło w tym wszystkim o zabiegi sanitarne, a o uniżenie. Dalszy ciąg tej lekcji nastąpi w Wielki Piątek. Msza ta odbywa się przy pustym tabernakulum. Kilka dni wcześniej kapłani przestają konsekrować na mszy hostie dla ludu, a na ostatniej mszy przed Triduum spożywają wszystkie, które pozostały w tabernakulum. Komunia rozdawana w Wielki Czwartek i Wielki Piątek jest „świeżo konsekrowana”. W ogóle wszelką materię używaną do sprawowania sakramentów „odnawia” się w czasie świąt paschalnych. Oleje używane do namaszczenia chorych, chrztu, bierzmowania i święceń konsekrowane są przez biskupa na specjalnej mszy w Wielki Czwartek, która choć nie należy do Triduum, stanowi bezpośrednie przygotowanie do tego okresu. Wtedy również kapłani odnawiają swoje przyrzeczenia. Również woda, używana do chrztu, święcona jest podczas tych świąt.


TEMAT

NUMERU TRZYDNIOWA MSZA ŚWIĘTA

Msza ta kończy się w niezwykły sposób. A tak właściwie, to się nie kończy. Po komunii bowiem, Najświętszy Sakrament przenoszony jest do specjalnej kaplicy, zwanej ciemnicą. Następnie kapłani obnażają ołtarz. Żeby można było odprawić mszę, na ołtarzu musi znajdować się biały obrus. Zdjęcie go oznacza, że nie można sprawować Eucharystii. I przez dwa dni się jej nie sprawuje. Być może kogoś katecheta uczył, że Wieli Piątek to jedyny dzień w roku, kiedy nie odprawia się mszy świętej, ale nie jest to prawda. W Wielką Sobotę również nie ma Mszy Świętej. W tych dniach nie udziela się również żadnych sakramentów, poza pokutą i pojednaniem oraz namaszczeniem chorych. Na koniec Mszy Wieczerzy Pańskiej kapłani schodzą do zakrystii – bez słowa, bez żadnego błogosławieństwa. Jest to o tyle istotne, że następna celebracja, Liturgia Wielkiego Piątku rozpoczyna się w bardzo nietypowy sposób. Każda modlitwa, Msza, droga krzyżowa, nabożeństwo, każda modlitwa rozpoczynana jest znakiem krzyża i pozdrowieniem zgromadzonego ludu przez kapłana (np.: „Pan z wami”). Podczas tej liturgii, kapłan wchodzi w ciszy, pada na twarz, po czym odmawia specjalną modlitwę, pomija nie tylko znak krzyża, czy pozdrowienie, ale również charakterystyczne wezwanie („Módlmy się”). Chodzi o to, że wszystkie celebracje świąt wielkanocnych, to tak naprawdę jedna liturgia. Nie da się dobrze przeżyć całości, jeśli pominie się choć jeden element.

KAPŁAN NA KRZYŻU

Liturgia słowa podczas tej celebracji jest długa i to nie z powodu homilii. Po pierwsze opis Męki Pańskiej (nad nim nie będę się rozwodził, za szeroki temat), po drugie bardzo rozbudowana modlitwa wiernych. Nie dość, że zawiera aż dziesięć wezwań (podczas mszy dopuszcza się najwyżej sześć), to jeszcze są dwuczęściowe. Pierwszą – intencję – śpiewa diakon

s. 33


TEMAT

lub kantor, a właściwą modlitwę odmawia kapłan przewodniczący liturgii. Układ tej modlitwy ilustruje powszechny zasięg zbawczej śmierci Chrystusa. Niezwykłe jest również to, że kapłan, który przewodniczy tej liturgii, ubrany jest w ornat. Zasadniczo wszelkie nabożeństwa i celebracje liturgiczne (Liturgia godzin, wystawienie Najświętszego Sakramentu etc.), o ile nie są bezpośrednio połączone z Mszą, kapłan sprawuje w kapie – coś na kształt płaszcza. Ornat jest zarezerwowany jedynie na Mszę. Liturgia Wielkiego Piątku to pewien wyjątek. Ma jednak swoją logikę. Liturgia ta uwypukla śmierć krzyżową Chrystusa. Krzyż jest ołtarzem, na którym Chrystus, Najwyższy Kapłan, złożył najcenniejszą ofiarę – samego siebie. Msza Święta jest uobecnieniem ofiary krzyżowej Chrystusa. Żeby ukazać ten nierozerwalny związek Mszy z Golgotą, kapłan liturgię Wielkiego Piątku sprawuje w ornacie.

TRADYCJA A POBOŻNOŚĆ

Mimo, że w tym dniu nie jest sprawowana Msza, podczas liturgii udziela się komunii świętej. Jest to jedyna okazja, kiedy kapłan spożywa komunię świętą tylko pod

s. 34

NUMERU

postacią chleba. Normalnie, żeby ważnie odprawić Mszę, kapłan musi spożyć komunię pod obiema postaciami. Na zakończenie celebracji Najświętszy Sakrament przenosi się do tzw. Grobu Bożego. Tam wystawiony jest w monstrancji do publicznej adoracji. Monstrancję przykrywa się welonem, symbolizującym płótna, w które owinięto ciało Pana Jezusa przed złożeniem do grobu. Dekoracje Grobu Bożego powinny koncentrować wzrok nie na figurze zmarłego Chrystusa, lecz na Nim samym, żywym i obecnym pod postacią chleba. Nawet podczas liturgii upamiętniającej Jego mękę, nie możemy zapominać, że On zmartwychwstał. W Wielki Piątek obowiązuje nas post ścisły. Zasadniczo post ten dobrze by było przedłużyć również na Wielką Sobotę, wszak Chrystus nadal leży w Grobie. Sporym utrudnieniem może być tutaj przygotowanie „święconki”. Warto jednak wiedzieć, że święcenie pokarmów w kościele powinna poprzedzać wspólna adoracja Jezusa leżącego w grobie.

„WIELKA NOC”, NIE „WIELKI WIECZÓR”

Wigilia Paschalna rozpoczyna już Wielkanoc, jednocześnie jest ostatnią celebracją Triduum. Liturgia Wielkiego Piątku, tak samo jak Msza Wieczerzy Pańskiej, nie zakończona została rozesłaniem. Wigilia Paschalna rozpoczyna się bez znaku krzyża i bez pozdrowienia – to w dalszym ciągu elementy jednej, wielkiej celebracji świąt paschalnych. Wigilia Paschalna rozpoczyna się poświęceniem ognia i światła. Żeby ten obrzęd był właściwie zrozumiały, powinien byś sprawowany, gdy już będzie ciemno. Zarówno liturgia słowa, jak i pozostałe teksty mszalne odwołują się do nocy. Dlatego też przepisy dość jasno stwierdzają, że nie można rozpocząć Wigilii Paschalnej przed zachodem słońca. 19 kwietnia 2014 roku słońce zajdzie około godziny 19.40. Skoro na pasterkę da się przyjść, to na Wigilia sprawowana po godz. 20.00 również nie powinna być problemem.

ŚWIATŁO NA OŚWIECENIE POGAN. I KATOLIKÓW

Poświęcenie ognia odbywa się na zewnątrz. Procesja z powrotem do kościoła ma odmienny układ, niż zwykłe procesje. Normalnie jest tak, że na początku niesione jest


TEMAT kadzidło (chyba że w procesji jest niesiony Najświętszy Sakrament, wówczas kadzidło jest bezpośrednio przed Nim), krzyż w asyście świec, dalej pozostali ministranci, lektorzy, następnie akolici, diakoni, księża i biskup – kolokwialnie mówiąc, „szychy” na końcu. Procesję podczas Wigilii Paschalnej prowadzi diakon lub kapłan niosący paschał, za nim pozostali kapłani. Po przyjściu do prezbiterium śpiewane jest bardzo długi i bardzo piękne orędzie wielkanocne. Również i podczas tej celebracji liturgia słowa jest bardzo rozbudowana. Liczy aż dziewięć czytań. Siedem pierwszych czytań zaczerpniętych ze Starego Testamentu opisuje wielkie dzieła, jakich Bóg dokonał w historii zbawienia. Po każdym czytaniu kapłan odmawia specjalną modlitwę, dziękując Bogu za poszczególne dzieła, wskazując jednocześnie, że były to zapowiedzi odkupienia ludzkości. Po czytaniach ze Starego Testamentu zapala się świece przy ołtarzu, następnie śpiewa hymn „Chwała na wysokości Bogu”, po czym następuje czytanie z Nowego Testamentu (Epistoła) oraz Ewangelia o Zmartwychwstaniu. W szczególnych wypadkach można ograniczyć liczbę czytań, zawsze

NUMERU

jednak należy odczytać czytania o przejściu Izraelitów przez Morze Czerwone, Epistołę i Ewangelię. Normalnie podczas odczytania Ewangelii w czasie mszy, koło ambonki mogą stanąć ministranci ze świecami. Symbolizuje to, że Słowo Boże jest światłem na drodze wiary. Podczas Wigilii Paschalnej nie praktykuje się tego, ponieważ koło ambonki stoi paschał – Światło Chrystusa.

KONIEC. ALE TO DOPIERO POCZĄTEK

Po homilii następuje poświęceni wody. Używana jest ona potem do chrztu oraz do różnych poświęceń (np. pokarmów). Dla ukazania pełni symboliki dobrze by było, gdyby udzielano podczas Wigilii paschalnej chrztu oraz bierzmowania (jeśli oczywiście mamy biskupa pod ręką). W pierwszych wiekach Kościoła chrztu i bierzmowania udzielano tylko podczas tej uroczystości. Wskazuje to na związek tego sakramentu ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Jeżeli procesja rezurekcyjna odbywa się o poranku, udziela się pierwszego od zakończenia Wielkiego Postu błogosławieństwa, bardziej uroczystego (dodane jest

do formuły rozesłania „Alleluja”). Można po niej wystawić Najświętszy sakrament, ale już nie przykrywa się Go welonem. Na czele procesji rezurekcyjnej, obok krzyża, niesiona jest figura zmartwychwstałego Pana Jezusa. To jest ciekawe, że obok siebie niosą Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, a na dodatek kawałek za nimi kapłan niesie Pana Jezusa w monstrancji. Nie ma tu sprzeczności. Tajemnica krzyża prowadzi do tajemnicy zmartwychwstania. Przez cały okres wielkanocny na krzyżu stojącym obok ołtarza zawieszona jest stuła. Wskazuje to, że wszelkie czynności kapłańskie swoją moc czerpią właśnie z ofiary krzyża. Tematu symboliki liturgii świąt paschalnych nie da się wyczerpać. Jest to temat rzeka. Tutaj jedynie powierzchownie starałem się zwrócić uwagę na elementy, które bywają niedostrzegane. Zachęcam jednak, aby owocnie przeżyć święta wielkanocne, poczytać jakiś komentarz liturgiczny, zanim siądzie się w ławce w kościele (o ile znajdzie się wolne miejsce). 

s. 35


TEMAT

NUMERU

Zmartwychwstanie

a moje życie

Co roku obchodzimy Wielkanoc czyli Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, słyszymy po raz kolejny że Jezus zmartwychwstał. Może pojawić się myśl: „no dobra Jezus zmartwychwstał, ale jaki ma to wpływ na moje życie”. Robert Jankowiak Święta Wielkanocne to dla wielu czas sprzątania, gotowania no i obowiązkowo święcenie pokarmów. Jeśli zatrzymamy się tylko na tym to kolejne święta przeminą i nic nie zmienią w naszym życiu. Warto wyłuskać z tych świąt coś więcej. Jest czas Triduum Paschalnego: Wielki Czwartek, Wielka Piątek, ale to co jest najważniejsze i na czym chce się tutaj skupić to Zmartwychwstanie. Co zmartwychwstanie Jezusa, które dokonało się około 2000 lat temu wnosi do życia człowieka XXI wieku? Po pierwsze z tego, że wierzymy w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa wynika, że śmierć nie jest końcem wszystkiego ale początkiem nowego życia. Jezus jest tego przykładem. Wskrzeszenie Łazarza jeszcze tego nie ukazywało, ponieważ Łazarz w prawdzie wrócił do życia, ale po jakimś czasie znowu umarł. Jezus natomiast powstał z martwych i żyje na zawsze. My także możemy żyć na zawsze, jeśli żyjemy w łączności z Bogiem. Po drugie Jezus pokonał Szatana przez Swoją śmierć na Krzyżu i przez Swoje Zmartwychwstanie. Słyszymy o wielu zagrożeniach duchowym i rzeczywiście są obszary w których Zły Duch działa, ale w tym wszystkim jest dla nas dobra wiadomość. Jezus zwyciężył Szatana i jeśli jesteśmy z Nim w łączności to nie musimy

s. 36

“Z tego, że wierzymy w

śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa wynika, że śmierć nie jest końcem wszystkiego ale początkiem nowego życia. Jezus jest tego przykładem.

się bać nawet Diabła. Zbawiciel jest od niego większy i nie tylko, Jezus jest większy od każdego zła które jest na świecie. Może nieraz wydawać się, że zło jest silniejsze od dobra, ale Zmartwychwstanie pokazuje że to Miłość zwycięża. Jezus mówił różne rzeczy, czasami także trudne, ale Jego zapowiedź śmierci i zmartwychwstanie musiała być bardzo trudna do uwierzenia dla Jego uczniów. Jednak dokonało się tak jak zapowiedział. To znaczy, że Jezus jest słowny i możemy mu zaufać. Co więcej skoro mówił prawdę o swoim zmartwychwstaniu to jest też prawdą że umarł za nas i wylał swoją krew na odpuszczenie naszych grzechów. Możemy w sakramencie pokuty oczyścić swoją duszę z grzechów. Jeśli ktoś ma problem z wiarą w to że Bóg może mu naprawdę odpuścić grzechy to argumentem może być to, że na

odpuszczenie jego grzechów Jezus wylał swoją drogocenną krew. Co jeszcze mówi nam zmartwychwstanie? Uchyla nam rąbka tajemnicy jak będzie wyglądało nasze zmartwychwstałe ciało, bo przecież my też zmartwychwstaniemy tak jak Jezus. Jezus spożywa posiłek i daje włożyć rękę Tomaszowi do swojego boku. Nie jest więc duchem i Jego ciało jest tym samym ciałem które miał przed śmiercią. Amatorzy jedzenia mogą mieć zatem nadzieję że po swoim zmartwychwstaniu dalej będą mogli się cieszyć z jedzenia. Nasze ciało tak jak ciało Jezusa nie będzie ograniczone czasem i przestrzenią. Wiemy także kiedy zmartwychwstaniemy: przy powtórnym przyjściu Chrystusa czyli jak to mówimy jak będzie koniec świata. Koniec świata zwykle nas przeraża, a to jest właśnie dobra wiadomość dla nas, że jako wierzący i należący do Chrystusa, Bóg ożywi nasze ciała i będziemy w pełni, już razem z naszym ciałem cieszyć się radością nieba. Są zatem argumenty za tym aby w święte robić coś więcej niż sprzątać i jeść. Tego życzę sobie i Wam. Oby te święta Wielkiej Nocy pomogły nam z odwagą i nadzieją patrzeć w przyszłość nie tylko tą ziemską ale i tą w wieczności. 


s. 37


ROZMOWY

Różaniec

Wielkiego Wujka O swoich wspomnieniach związanych z Janem Pawłem II opowiada pani dr hab. Katarzyna Barańska z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Jan Barański Poznała Pani Jana Pawła II jeszcze jako młoda dziewczyna. Jak to się właściwie stało? Miałam szczęście. Mieszkałam w Krakowie i byłam członkiem takiej, a nie innej rodziny. Dzięki właśnie rodzinnym koneksjom zdarzyło mi się kilkukrotnie spływać kajakami po różnych polskich rzekach i jeziorach w towarzystwie zwanym umownie Środowiskiem, którego sercem był i chyba na zawsze pozostał Karol Wojtyła. Byłam wtedy małą dziewczynką, potem młodą dziewczyną, nieco zbuntowaną i całkiem niekiedy rogatą, uczestniczyłam w kajakach lub kolędach na Franciszkańskiej bez świadomości, że oto ocieram się o historię. Niektóre zdarzenia – jak migawki – wracają po latach, próbuję odnajdywać w nich sens lub po prostu wspominam je z niemałym ładunkiem wzruszenia i dumy, że miałam to szczęście. Czy pamięta Pani jakieś wydarzenie, które szczególnie zapadło Pani w pamięć? Wśród wielu wspomnień jest jedno wydarzenie, które stało się dość istotne dla mnie w moim przyszłym życiu i do którego teraz niejednokrotnie wracam myślą w kontekście wykonywanej przeze mnie pracy nauczyciela muzealnego i akademickiego. To było nad pięknym jeziorem,

s. 38

“Miałam poczucie,

nie do końca zresztą wtedy uświadamiane, że On rzeczywiście wierzy w sens tego co robi, że nie ma tam miejsca na żadną bylejakość i pośpiech – właściwy niestety wielu Mszom, na których bywałam w krakowskich kościołach. Trzeba przyznać, że to poczucie sensu i spokój panowały po obu stronach ołtarza na turystycznym stoliku kajaki tzw. stacjonarne – wcześniej spływaliśmy Regą, a na czas ostatni (może tydzień?) dojechał do nas swym czarnym samochodem Wujek Wielki, czyli kardynał Wojtyła. Las piękny, sosnowy, brzeg wysoki, namioty rozsiane pomiędzy drzewami. W czasie tego biwaku poświęcony został nasz – mojej Cioci Marytki i mój – kajak; nadałyśmy mu imię MarKaś. Pomiędzy drzewami był jeden większy namiot, w przedsionku którego co rano urządzano ołtarz i Wujek odprawiał Mszę

Świętą. Patrzyłam na Niego odprawiającego Mszę nie pierwszy raz wtedy i, podobnie jak wcześniej, uderzał mnie spokój i pewność każdego gestu. Miałam poczucie, nie do końca zresztą wtedy uświadamiane, że On rzeczywiście wierzy w sens tego co robi, że nie ma tam miejsca na żadną bylejakość i pośpiech – właściwy niestety wielu Mszom, na których bywałam w krakowskich kościołach. Trzeba przyznać, że to poczucie sensu i spokój panowały po obu stronach ołtarza na turystycznym stoliku. Msza była wydarzeniem wspólnym i tym bardziej się czuło Bożą Obecność w niskich promieniach słońca pomiędzy drzewami. Czy wspomina Pani jakąś rozmowę z przyszłym papieżem Janem Pawłem II? Pamiętam kiedyś, że zamiast popłynąć na jakąś wycieczkę zostaliśmy – nie jestem pewna czy wszyscy – na biwaku. Siedzieliśmy w kręgu i odbywała się jakaś rozmowa – pewnie o sytuacji Kościoła lub ekumenizmie w Europie. Chciałam w tym jakoś zaistnieć i odważyłam się zadać pytanie. Trudno mi w tej chwili zrekonstruować dokładnie o co chodziło, w każdym razie w tym pytaniu wykazałam się podstawową niewiedzą i naiwnością, usprawiedliwioną przez mój wówczas paronastoletni wiek. Pamiętam, że chodziło o Kościół w Hiszpanii. Pytanie było z rzędu – czy w Hiszpanii


ROZMOWY

są katolicy? Albo coś takiego. Kiedy o to zapytałam przynajmniej dwie osoby się obruszyły, że to takie głupie i jak ja tego mogę nie wiedzieć. A Wujek nie. Osadził te Ciotki – tak zwracaliśmy się do dorosłych – jednym spojrzeniem i spokojnie, wręcz „łopatologicznie” wytłumaczył mi w czym rzecz. Miałam w tym momencie poczucie, że jest to absolutnie naturalne, że Wujek uważa, że ta informacja mi się należy i że jakoś jestem uprawniona do zadawania nawet głupich i naiwnych pytań. Być może uważał, że pytania, o ile mieszczą się w kanonie rozmowy, nigdy nie są głupie; mogą być tylko głupie lub obraźliwe odpowiedzi. Przynajmniej ja to tak rozumiem i tak staram się rozmawiać z tymi, których w życiu przyszło mi uczyć – od przedszkolaków w muzeum po magistrantów na UJ. Również na tym biwaku pamiętam inną scenę. Poszliśmy kiedyś z Tadeuszem Rostworowskim, wtedy tuż przed jego wstąpieniem do seminarium w Starej Wsi, na spacer leśnymi drogami. W lesie tym pamiętam taki obraz: wyszliśmy na skrzyżowanie dróg, „nasza” sosnowa ścieżka krzyżowała się z piękną drogą, którą można by nazwać niemal aleją – po jej obu stronach brzozy. I tam właśnie spotkaliśmy Wujka, który szedł sobie wśród brzóz i trzymał w ręku różaniec. Uśmiechnął się do nas miło, kiwnął głową, minęliśmy się i poszliśmy w swoje strony. Dla mnie, młodej i zbuntowanej, pomysł, że można tak sobie chodzić po lesie z różańcem w

garści był uderzający w swojej prostocie. Przyszły papież „po prostu” odmawiał różaniec, tak samo jak „po prostu” robił wiele innych rzeczy, które w sposobie ich wykonywania nagle stawały się swego rodzaju świadectwem. I zapewne czasem, nawet bez takich intencji, trafiały na podatny grunt i przemawiały do ludzi, którzy Go spotykali. Takie rekolekcje w codzienności. Zdarzało mi się potem chodzić z różańcem po lesie. Często myślałam, że pomysł ten zawdzięczam Wujkowi, tyle, że On o tym nie wie… Ksiądz kardynał przestał jeździć na spływy kajakowe z oczywistego powodu – gdyż został wybrany na papieża. Czy spotkała Go Pani po wyborze na głowę Kościoła? W czerwcu 1979 roku, w czasie wizyty Jana Pawła w Polsce, stało się tak, że młodzież z Sacrosongu poprosiła mego dziadka, Antoniego Gołubiewa, by razem z nimi na Skałce przedstawił Ojcu Świętemu projekt przygotowania święta stworzenia świata i człowieka. Niestety, dziadek bardzo przeżywał to wszystko, co się działo przy okazji wizyty i wylądował w tym czasie z ciężkim stanem serca w szpitalu. Kilkanaście dni później zmarł. Poprosił mnie, bym w Jego imieniu na Skałce przeczytała napisany tekst. Wiele osób potem mówiło mi, że mi zazdrościli tego, jak tam stałam, przed Ojcem Świętym – sama sobie tego dziś zazdroszczę. O ile pamiętam, zapowiedział nasze wejście ksiądz Płonka – ówczesny duszpasterz od św. Anny. Weszliśmy – ja wraz ze studentami z

Sacrosongu – przed oblicze siedzącego na fotelu Jana Pawła. Ale wtedy wszyscy zebrani przed kościołem na Skałce zaczęli bić brawo i rzucać kwiatami w kierunku podwyższenia, na którym był papież. Z góry to wyglądało jak kwietny dywan nad głowami przesuwający się w jednym kierunku. Staliśmy i my, bijąc brawo, a Ojciec Święty pytał mnie o stan dziadka i kazał pozdrowić. W czasie tej krótkiej wymiany zdań czułam, że rzeczywiście przeniósł się na chwilę do sali w Szpitalu Narutowicza i że niejako przeze mnie łączył się z dziadkiem, którego przecież doskonale znał z krakowskich czasów. Tuż obok stóp Ojca Świętego upadł bukiecik chabrów. Drobiazg, na który tylko ja zwróciłam uwagę, ale który na zawsze zapadł mi w pamięci. Chabry z czerwonego dywanu pod stopami Ojca Świętego stanowią istotny fragment mojego osobistego bukietu wspomnień. dr hab. Katarzyna Barańska, adiunkt w Katedrze Zarządzania Kulturą w Instytucie Kultury na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ, pracownik Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie, współpracownik Muzeum Zamku w Niedzicy (zbiory etnograficzne), członek Kolegium Redakcyjnego "Opuscula Musealia" wydawanego przez Muzeum UJ, członek Stowarzyszenia Historyków Sztuki, Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego, ICOM (Międzynarodowa Rada Muzeów).

s. 39


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Kościół bez propagandy Wielki Post to czas nawrócenia. Jedni troszczą się o potrzebujących, inni idą do spowiedzi, a jeszcze inni rezygnują z mieszkania w rezydencji o wartości 2 mln dolarów. W przygotowaniu do Wielkanocy pomagają też internetowe rekolekcje. Ale święta miną, a przygotowania do ŚDM w Krakowie ruszą już na dobre. Kamil Duc W każdym kraju władza nie lubi się z biskupami. Chyba że hierarchowie siedzą cicho. A jak już się odezwą na temat sposobu rządzenia danej partii, to Kościół od razu dostaje po głowie, bo przecież od polityki powinien trzymać się z dala. Otóż rozwieję wszelkie wątpliwości. Biskupi nie mogą sugerować wiernym, na jakie ugrupowanie głosować, ale jak najbardziej mają prawo ustosunkować się do tego, co dzieje się w państwie. Przewodzą wspólnocie składającej się z obywateli państwa, więc ich obowiązkiem jest zabieranie głosu w ważnych społecznie kwestiach. Jeśli nawet to zostanie uszanowane, to pojawia się kolejny problem. Poglądy hierarchów Kościoła niezgodne z kierunkiem działań politycznych są od razu lekceważone, a katolicyzm nazywa się ciemnogrodem. Tak właśnie zostały potraktowane słowa przewodniczącego episkopatu Boliwii na rozpoczęcie obrad plenarnych. Ocenił rządy prezydenta Evo Moralesa jako rozczarowanie dla społeczeństwa. Wspomniał również, że nie należy milczeć wobec rozkładu państwa i korupcji. Na co minister komunikacji Amanda Dávila stwierdziła, że biskupi nie rozumieją rzeczywistości i wykazują się średniowiecznym zacofaniem. Cóż, można i tak określić troskę o kraj.

s. 40

“Kościół strzela cza-

sem do własnej bramki. Takie a nie inne myślenie o katolikach po części wynika z postawy i działań biskupów oraz księży. Krytyka pod ich adresem jest często zmanipulowana, ale niekoniecznie bezpodstawna. Do Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich dołączyła Marie Collins z Irlandii, która sama była ofiarą pedofilii. W dzienniku „Irish Times” znalazły się bardzo ważne słowa wypowiedziane przez kobietę. Zaznaczyła w nich, że troska o los dzieci i chęć włączenia się w działania na rzecz ich ochrony przed nadużyciami muszą być ważniejsze niż osobisty strach i nieufność wobec Kościoła katolickiego, czy poczucie poniżenia. Jej postawa jest naprawdę godna pochwały. Łatwo jest oskarżyć cały Kościół o zaniedbania, ale ile znajdziemy w mediach prawdziwej troski o dobro dzieci? Najczęściej spotykamy się z obraźliwymi komentarzami na temat wszystkich księży,

generalizacją i walką ze wszystkim, co katolickie. Tymczasem prawdziwa ofiara, która ma prawo do żalu i oskarżeń, chce współpracować. Pragnie realnie pomóc. Dobór członków komisji sugeruje, że możemy spodziewać się prawdziwych zmian w postępowaniu Kościoła w sprawach nadużyć seksualnych. Arcybiskup Atlanty Wilton Gregory wybudował sobie rezydencję za 2,2 mln dolarów. Ale zauważył, że zachował się odrobinę nie w porządku wobec miejscowych katolików. Dlatego postanowił się wyprowadzić i sprzedać dom. Dziwne, że nie przyszło mu to do głowy wcześniej. W każdym razie przeprosił za popełniony błąd. Pozostaje wierzyć, że arcybiskup z większą rozwagą będzie odtąd wydawał pieniądze. Trzeba przyznać, że duchownym brakuje nieraz wyobraźni i skromności, ale nie wszystkim. Myślę, że nawet nie większości. Ale przypadki jak ten w Atlancie kreują wizję, która często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Papież Franciszek przez wielu jest uwielbiany za sposób bycia. Z kolei niektórzy uważają, że zachowuje się on jak celebryta. Ludziom naprawdę trudno dogodzić. Według mnie Franciszek czuje ducha Ewangelii i ze wszystkich sił stara się w zgodzie


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

z nim postępować. A jak ma dać przykład Kościołowi bez wykorzystania mediów? Papież przyjął w Watykanie włoskich głuchoniemych i niewidomych. W czasie spotkania nawiązał do Ewangelii Jana o uzdrowieniu niewidomego. Człowiek niepełnosprawny nie doświadcza kary od Boga, ale jest to w jakimś wymiarze możliwość spotkania z Jezusem. Franciszek podkreślił, że to właśnie Chrystus przywracał chorym godność. W Jego wspólnocie mogli zbudować prawdziwe relacje, na co normalnie nie pozwalał im ich status społeczny. Dlatego to przede wszystkim Kościół powinien wziąć w opiekę najbardziej doświadczonych przez cierpienie ludzi. W całej pięćdziesięcioletniej historii instytucji Synodu Biskupów chyba żadnego zebrania nie oczekiwano z taką niecierpliwością, jak to ma miejsce dzisiaj. Październikowe obrady będą dotyczyć kwestii rodziny. Do wszystkich diecezji zostały rozesłane kwestionariusze. Odpowiedzi pomogą określić, na czym należy się skupić i jakie problemy musi rozwiązać Kościół. Z pewnością będą to: znajomość nauczania Kościoła nt. małżeństwa i rodziny, koncepcji prawa naturalnego, związki partnerskie oraz problemy osób rozwiedzionych,

które zawarły ponowny związek cywilny. W wielu sprawach zdania biskupów są podzielone, jednak po raz setny powtórzę, że nie wydaje mi się, aby nastąpiły radykalne zmiany, choć tajemniczo brzmią słowa kardynała Lorenzo Baldisseri. Według sekretarza generalnego Synodu Biskupów, Franciszek podejmując ten temat, pokazuje, że Kościół nie boi się wyzwań, chce iść z duchem czasu i towarzyszyć ludziom w ich nadziejach i troskach. Jaki będzie ostatecznie głos Kościoła w kwestii zmian w pojmowaniu rodziny? Dowiemy się za kilka miesięcy. Franciszek przyjmował ostatnio prezydenta Baracka Obamę oraz królową Elżbietę II. Ale nie tylko ważne osobistości mają szansę na chwilę rozmowy z papieżem. Dwa tygodnie temu spotkał się on z młodzieżą z Gandawy, by udzielić im wywiadu. Z zaplanowanych dwudziestu minut zrobiło się czterdzieści pięć. Franciszek zwracał uwagę na odrzucenie, jakie dziś obserwujemy, gdy chodzi o dzieci i starszych, ale również o młodych, którzy nie są dostatecznie wspierani choćby przez państwo. Ostrzegał przed strachem. Wspominał własne błędy, ale wyznał, że jest szczęśliwym człowiekiem. Taka rozmowa była z pewnością niezwykłym doświadczeniem dla

młodych Belgów. Świadczy ona o zainteresowaniu naszego pokolenia osobą papieża, który przyciąga swoją postawą do wiary. A skoro już mowa o młodzieży, to należy wspomnieć, że delegaci z Polski odebrali wczoraj w Rzymie krzyż Światowych Dni Młodzieży. Będzie on przekazywany kolejnym diecezjom, a także niektórym europejskim krajom. Ma to być okazja do modlitwy przygotowującej nas do wielkiego wydarzenia w Krakowie. Przedstawiciele ruchów i stowarzyszeń z całego kraju są w Rzymie od środy. Fakt, że otrzymali symbol ŚDM właśnie w niedzielę palmową nie jest przypadkiem. Co roku w to święto przypada Diecezjalny Dzień Młodzieży. Oprócz przekazania krzyża, młodzi uczestniczą również w spotkaniu delegatów z ponad 90 krajów, na którym podsumowane zostały ŚDM w Rio. Jest to świetna okazja, by wysłuchać krytycznych uwag i wykorzystać je, by nie popełnić błędów przy organizacji wydarzenia w Polsce. W ostatnim czasie rośnie popularność internetowych rekolekcji. Filmiki z krótkim rozważaniem to bardzo wygodna forma nauki wielkopostnej. Cieszy ogromna liczba wyświetleń. W przypadku ojca Adama Szustaka

s. 41


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA przekroczyła ona milion. Jednak obejrzenie takiego kilkuminutowego materiału nie może zastąpić prawdziwych rekolekcji w kościele. Przez Internet nie można przyjąć sakramentów, ani poczuć ducha wspólnoty. A przecież o to właśnie chodzi. Zbliżyć się do Boga i do drugiego człowieka. Stawać się coraz bardziej człowiekiem zdolnym do kochania. W żaden jednak sposób nie neguję słuszności docierania do ludzi za pomocą środków masowego przekazu. Cierpimy na brak czasu, więc taka forma pobudzenia duchowego jest jak najbardziej potrzebna i odpowiednia. Ale Wielki Post się kończy. Zbliża się Wielkanoc, więc tłumy ustawiają się w kolejkach do spowiedzi. W tamtym tygodniu w Krakowie miała miejsce noc konfesjonałów. Do godziny 2.00 można było się wyspowiadać u Dominikanów, w kolegiacie św. Anny oraz w kościele Dobrego Pasterza. Uważam, że jest to świetna inicjatywa. Wiem, że nie można się wiecznie usprawiedliwiać brakiem czasu, bo w tak dużym mieście nie jest problemem znalezienie „aktywnego” konfesjonału od rana do późnego wieczora. Ale wpaść w biegu i jeszcze szybciej wybiec, to nie najlepsza metoda na dobrą spowiedź. Cenię sobie, że późnym wieczorem przychodzę, na spokojnie robię rachunek sumienia i czekam w kolejce bez ciągłego zerkania na zegarek. Poza tym o tak późnej porze łatwiej się człowiekowi otworzyć. W tym temacie jeszcze krótki komentarz do słów abpa Stanisława Gądeckiego. Metropolita poznański zaznaczył, że spowiedź nie jest sesją psychoterapii, a konfesjonał to nie sala tortur. Wyznanie grzechów ma uświadomić nam, że w naszym życiu coś poszło nie tak. Trzeba się do tego przyznać, bo inaczej nie można zacząć rozwiązywać problemu. Poza tym popełniając grzech, rezygnujemy po części z tego, co Bóg chce nam dać. Warto podejść do tematu szczerze. Porozmawiać z księdzem. Wyjaśnić wątpliwości. A już na pewno nie trzeba się bać, bo to sakrament miłosierdzia. Tymczasem najczęściej

s. 42

czujemy wyłącznie ulgę, gdy już uda nam się odejść od konfesjonału na bezpieczną odległość. Spowiedzi też należy się uczyć. Rocznica katastrofy smoleńskiej powoli staje się świętem niemal narodowym dla pewnej grupy polskiego społeczeństwa. Dodatkowo mamy do czynienia z polityczno-medialną grą, w której ciężko odróżnić fakty od fikcji. Dziwię się tylko, że Kościół bierze w tym udział. Nie ukrywam, że sam chciałbym, aby przeprowadzono rzetelne śledztwo w sprawie katastrofy (sam nie wiem, czy to jeszcze możliwe), ale roztrząsanie sprawy nie pomoże. Msze, w czasie których poruszane są kwestie zaniedbań w śledztwie, niczego nie zmienią. Nic nie przywróci życia ofiarom. Dajmy im spokojnie odejść. Kościół nie powinien się w to mieszać, bo dla przeciętnego obywatela będzie to wyraźne przywiązanie do określonej partii politycznej. KUL od przyszłego roku chce wprowadzić zajęcia fakultatywne

na temat gender. Jest to chyba najciekawsza, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, z dotychczasowych inicjatyw środowisk katolickich. Skoro gender stanowi tak ważny obszar nauki, to dlaczego nie zająć się nim na lubelskiej uczelni. Dyskusja wejdzie z pewnością na wyższy level. Może wreszcie obie strony sporu znajdą porozumienie na gruncie naukowym. Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego. Mało kto przywiązuje do tego wagę, a przecież prawo UE bezpośrednio nas dotyka. Ciekawy projekt stworzyły zaangażowane politycznie organizacje chrześcijańskie. 1 kwietnia ruszył portal „The Europe Experience”. Można tam znaleźć wiele informacji o Unii Europejskiej podzielonych na kategorie: polityka rodzinna i młodzieżowa, polityk społeczna i ekonomiczna, stabilny rozwój UE, migracja i azyl, UE na świecie. Będzie możliwa dyskusja, która pozwoli skonfrontować głosy różnych ugrupowań i stronnictw. 


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Wprowadzisz świat w Nowe Tysiąclecie Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który poświęcił tyle uwagi cudom, czyli znakom Bożej siły na ziemi. Za swojego pontyfikatu beatyfikował i kanonizował ponad 1200 osób. Korytarze Kongregacji Nauki i Wiary pełne były kartonów ze zgłoszeniami cudów. Teraz napływają wciąż nowe świadectwa z całego świata o otrzymanych łaskach za wstawiennictwem papieża Polaka. Konstancja NałęczNieniewska

ANALIZA NIEWYJAŚNIONEGO

Procedura uznania cudu jest szczegółowa: zajmuje się tym zarówno Kongregacja Nauki i Wiary, która sprawdza czy zgłoszony cud wydarzył się naprawdę, jak i Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych, która ma za zadanie określić, czy jest to nadzwyczajny przypadek czy Boska ingerencja. Swoją opinię wydają również komisja lekarzy i komisja teologów. Najczęściej największą uwagę przywiązuje się do sytuacji niewyjaśnialnych z medycznego punktu widzenia: nagłego wyleczenia z nieuleczalnej choroby, zaniknięcie wrodzonej wady etc. Proces beatyfikacyjny prowadzony jest przez Trybunał Beatyfikacyjny – aby doszło do uznania danej osoby za błogosławioną, musi zostać udowodniona m.in. heroiczność cnót tej osoby, jak i cud za jej wstawiennictwem już po śmierci. Proces taki może rozpocząć się dopiero po 5 latach od odejścia kandydata do Pana. Jednak w przypadku Jana Pawła II Benedykt XVI zrobił wyjątek i ogłosił początek procesu beatyfikacyjnego miesiąc po jego śmierci. Jan Paweł II w swej wielkiej pokorze nigdy nie chciał, by go w jakikolwiek sposób czczono – często

“Pośród niesnasek Pan

Bóg uderza W ogromny dzwon, Dla słowiańskiego oto papieża Otworzył tron. Ten przed mieczami tak nie uciecze Jako ten Włoch, On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze; Świat mu – to proch! Juliusz Słowacki się spowiadał i uważał za grzesznika. Niezwykła jest historia, gdy pewien żebrak, były ksiądz, który zszedł na manowce, błąkał się pod Bazyliką Świętego Piotra, o czym dowiedział się Ojciec Święty. Zaprosił go wtedy do siebie na obiad, a później poprosił, aby gość zgodził się go wyspowiadać... 1 maja 2011 roku Jan Paweł II został beatyfikowany. Za cud uzna-

no ozdrowienie zakonnicy Marie Simon-Pierre z nieuleczalnej choroby Parkinsona już dwa miesiące po śmierci Ojca Świętego. Do wyniesienia kogoś na ołtarze potrzebne jest uznanie przez ludzi i Kościół kandydata za świętego a także udowodnienie cudu za jego wstawiennictwem. Kanonizacja Jana Pawła II odbędzie się 27 kwietnia 2014 roku. Jako cud kanonizacyjny przyjęto przypadek ozdrowienia Floribeth Mora Diaz z Kostaryki, która była chora na groźnego tętniaka mózgu. Modliła się za wstawiennictwem Ojca Świętego Jana Pawła II i tętniak zniknął. Swoje świadectwo zaś przesłała e-mailem do watykańskiej postulatury!

ODWAGA, KTÓRA ZMIENIŁA ŚWIAT

Uznanie Jana Pawła II przez ludzi za świętego nie ulega wątpliwości. Dzięki swoim dwóm dłoniom i pomocy Bożej zmienił świat – i to nie jest przesadzone, patetyczne stwierdzenie. Zwracał się bowiem do młodzieży na całym świecie, a na spotkania z nim przybywały tysiące młodych osób, które dzięki niemu przyjęły naukę Kościoła. Gdy umierał, pod jego oknem dzień i noc śpiewano pieśni, których był autorem.

s. 43


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Nie bał się Związku Radzieckiego i zmienił politykę ugodową Watykanu w stosunku do niego, nigdy nie mając wątpliwości, że zaraz upadnie. Swoją duchową siłą zyskiwał szacunek wszystkich przywódców świata, uznawano go za najbardziej wpływowego człowieka na świecie. Przepraszał Żydów za cierpienia, które świat im sprawił i pogodził ich z chrześcijanami. Potrafił wpłynąć na mafię, tak jak w Agrygencie we Włoszech, w 1993 r., gdy wezwał ich do odpowiedzialności i nawrócenia. Po tym przemówieniu jeden z większych mafijnych bossów, Carmino Alfieri, przywódca kamorry, zgłosił się na policję i złożył zeznania. Jednocześnie najwięcej uwagi poświęcał szaremu człowiekowi, kochał dzieci i zawsze znajdował czas na rozmowę z nimi. Kuria Rzymska długi czas nie była zadowolona z takiego sposobu bycia Jana Pawła II, uważano, że jest „za mało święty” czy zbyt ludzki. Gdy został wybrany na papieża i kardynałowie tradycyjnie przyszli przed nim uklęknąć, ten podniósł ich z kolan i przytulił. „Przecież to moi bracia!” – powiedział. Zmiany jakie wniósł, ukazuje nam fakt, że poprzedni papieże (oprócz Jana Pawła I) byli jeszcze wiezieni lektykami! Jan Paweł II potrafił zaś przyjść w Afryce do domku biednej rodziny, kazać szoferowi przynieść napoje i siedzieć z nimi w pyle, bawiąc się z dziećmi i rozmawiając o codziennych problemach. Nigdy nie przestał wychodzić do najzwyklejszych ludzi, nawet po zamachu na swoje życie.

DOWIEDZIELIŚMY SIĘ O CUDACH

8 kwietnia 2005 roku, w dniu pogrzebu Jana Pawła II, do Rzymu zjechały się miliony, w tym przywódcy światowi: 4 królów, 5 królowych, ponad 70 prezydentów z całego globu. Do jego grobu codziennie przychodziło 12 tysięcy osób. Cały świat żegnał tego człowieka, ludzkiego przedstawiciela Boga na ziemi. Na jego trumnie położono Pismo Święte, którego kartki wertował mocny wiatr. Papież mawiał, że wiatr może być zwiastunem obecności Ducha Świętego...

s. 44


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Odejście Ojca Świętego to jednocześnie moment, w którym otwiera się dla nas kopalnia wiedzy na temat dokonanych przez niego cudów. Papież bowiem nie chciał, by informacje o nich publikowane były za jego życia. Niemiecki korespondent z Watykanu, Andreas Englisch, dwadzieścia lat podążał wszędzie tam, gdzie Jan Paweł II. 7 lat po śmierci Ojca Świętego wydał książkę o jego cudach pod tytułem „Uzdrowiciel”. Dotrzymał słowa, że nie wyjawi wcześniej tych sensacyjnych informacji. Englisch opisuje niesamowite przypadki, których nie da się określić inaczej niż cuda dokonane przez Ojca Świętego jeszcze za życia. 12 maja 1990 r. samolot papieski wylądował na lotnisku w Zacatecas w Meksyku. Jan Paweł II wyszedł do witającego go tłumu, jednak, jak twierdzą świadkowie, wydawał się czegoś szukać. W pewnym momencie przeciął tłum i podszedł prosto do matki trzymającej kilkuletniego, łysego chłopczyka. Pobłogosławił go i ucałował, ktoś w tym samym momencie wypuścił z rąk białego gołębia. Po powrocie do domu okazało się, że nieuleczalna choroba – białaczka, która trawiła Herona Badillo zniknęła bez śladu. Tak samo było przypadku chore-

go na szereg schorzeń, sparaliżowanego chłopczyka Kevina Jeremiesa na wyspie Saint Lucia, gdy Jan Paweł II, jakby dokładnie wiedząc kogo ma znaleźć, podszedł do matki trzymającej go na rękach (gdyż nie miał siły stać na własnych nogach) i pobłogosławił go. Po powrocie do domu wszystkie objawy zniknęły, a Kevin zaczął biegać po domu. Badania wykazały, że był kompletnie zdrowy. Gdy doniesiono o tym papieżowi, ten z uśmiechem rzekł: „Jakich cudownych rzeczy dokonuje Bóg”. Oczywiście wszystkie cuda były skrzętnie ukrywane, a gdy dziennikarz rozpoczął pracę w Watykanie, wszyscy radzili mu „tylko nie pytaj o Saint Lucia”. Po dwudziestu latach pracy dowiedział się, co tam się wydarzyło. Ciekawym przypadkiem cudu na odległość jest sprawa ks. Alessandro Overy pochodzącego z biednej dzielnicy w Neapolu, u którego wykryto nowotwór i przerzuty w kościach. Ojciec Święty usłyszał o jego sytuacji i obiecał, że będzie się za niego modlił. Lekarze nie mogli uwierzyć, gdy rak zupełnie zniknął. Jan Paweł II uzdrowił również Ugo Festę, cierpiącego na stwardnienie rozsiane i epilepsję. Na zdjęciu uchwycono moment, gdy ten siedzi na wózku inwalidzkim, trzymając na kolanach obrazek Jezusa Miłosierne-

go, a papież go błogosławi. Ugo Festa całkowicie wyzdrowiał.

CIERPIENIE I MIŁOSIERDZIE

Dla Ojca Świętego niezwykle ważne było Boże Miłosierdzie i orędzie siostry Faustyny. Zawsze namawiał do zaufania Bogu i nawoływał „Nie lękajcie się!” – wlał nadzieję w serca milionów ludzi. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie było jednym z najważniejszych dla niego miejsc. W 2000 roku kanonizował s. Faustynę, a do kalendarza liturgicznego dodał jedno święto: Niedzielę Miłosierdzia Pańskiego. Zmarł właśnie w dniu tego święta. W Medjugorje Matka Boska przekazała wiadomość, że papież będzie musiał dużo wycierpieć. I tak było: Jan Paweł II borykał się z wieloma chorobami, jednak nigdy nie dał po sobie poznać, że cierpi. Niejeden raz dziękował za swoje cierpienie, uważając je za łaskę. Robił piorunujące wrażenie, gdy był już starym, schorowanym człowiekiem, a jednak oddziaływał z taką mocą. Prymas Stefan Wyszyński przed swoją śmiercią rzekł do Karola Wojtyły: „Wprowadzisz Kościół w Trzecie Tysiąclecie”. Były to prorocze słowa. Ten człowiek z Wadowic poprowadził świat za rękę w nowe tysiąclecie. 

s. 45


KAZANIA

PONADCZASOWE

Jak ojciec zdobywa autorytet dziecka Cały problem polega na tym, że wyginęły mamuty. Dopóki żyły mamuty sprawa była jasna prosta i czysta i nie było żadnego problemu. Ojciec brał swoje dzieci i szedł zapolować na mamuta. ks. Mirosław Maliński Kopali dół, robili zasadzkę na mamuta, tam umieszczali pale, które były zaostrzone, wszystko maskowali, po czym wchodzili na drzewo i czekali na mamuta. No i idzie taki durny mamut i pierdut w tę zasadzkę, nadział się na te pale, ojciec zeskakiwał z drzewa, przybijał mamuta dzidą. I dzieci podziwiały ojca, który miał niesłychany autorytet. W końcu to ich ojciec upolował mamuta. Później brał go za trąbę na plecy, niósł, rzucał żonie na stół. Ta z kolei miała przygotować posiłek. Żona oczywiście również była pełna podziwu. No ale, mamuty wyginęły. I co teraz zrobić? Wydaje się, że pozostaje tylko po prostu uczyć swoje dzieci. Nauczyć swoje dziecko wszystkiego czego wie-

s. 46

my. Świat znamy doskonale, wiemy jak funkcjonuje. Bierzemy dziecko na spacer, mijamy drzewo i mówimy: „Patrz to jest drzewo, które korzeniami trzyma się ziemi i czerpie nimi sole mineralne i wodę. Następnie to wszystko idzie do liści, w których jest zielony proszek – chlorofil. O tym za 5 lat też Ci opowiem. A to jest pień, który ma słoje. W zależności ile słoi, tyle lat. Przynieś piłę, ścinamy i liczymy słoje”. Dziecko jest zachwycone, bo ojciec wie wszystko o świecie. Idziemy dalej, stoi kamienica. A ta z kolei ma fundamenty, które w zależności od tego jaki jest grunt mogą być mniejsze bądź większe. Czy grunt jest bardziej piaszczysty, czy jest zwięzły, kopiemy oglądamy i dziecko

znów jest zachwycone Naucz dziecko czytać. Bo to jest niemożliwe żeby jakaś Pani Helenka uczyła dziecko czytać, pisać i co on potem bierze gazetę i sobie myśli: pani Helenka nauczyła mnie czytać. Nie wolno takiej okazji wypuścić z ręki. On biorąc gazetę ma nieustannie sobie przypominać: ojciec nauczył mnie czytać, pisać... A szkoła? Owszem gdzieś tam od gimnazjum, dla wyrównania poziomu jest potrzebna. Naucz dziecko jeździć samochodem, nauczyć dziecko pływać. To jest rozkoszowanie się ojcostwem, to jest prawdziwe ojcostwo, a dla takiego dziecka skarb na całe życie. Zdrowie wszystkich ojców! 


CZEMU ŻYCIE

Ja w środku Tomasz Maniura OMI

Nie raz mamy ochotę przyspieszyć sprawy, zrobić jakiś skok w dal, ominąć przeszkody i znaleźć się na drugim brzegu rzeki. Czasem jest w nas taka siła, która pcha nas bardzo do przodu. Chcemy dotrzeć do człowieka, do ludzi. Pragniemy się jakoś mocno odbić, wyzwolić z tego, co nas trzyma, co hamuje, spowalnia, co ogranicza. Okazuje się, że to my sami w sobie blokujemy prawdziwą radość, wolność, szczęście. Ta mocna siła jest w nas, zatem z nas trzeba ją wyzwolić, z nas, którzy ją ograniczamy.

Życie ciągle się w nas wykluwa, ciągle coś jest schowanego w zanadrzu, coś ukrytego, czego nie wiemy. Nie wiemy jaki w sobie potencjał nosimy, do czego jeszcze jesteśmy zdolni. Jak budzić w sobie to, co dobre? Jak to wydobywać? Jak kierować swoim życiem, by odkrywać w sobie to, co rzeczywiście jest wartościowe, co warto rozwijać, co ma jakiś sens? Gdy patrzymy wstecz, zawsze odkrywamy, że wszystko miało jakiś sens... Z czasem nakładamy na siebie różne oblicza, narzucamy na siebie jakieś skorupy. Dochodzenie do tego ogromu możliwości w nas, to odrzucanie tych nabytych warstw, to dochodzenie do samej głębi swojego wnętrza, do tego co we mnie najbardziej istotne. Nieraz to chwilowe przebłyski, gdy udaje nam się dostać do samej głębi, czasem to drobne iskierki, szybko przemijające. Sztuka jest je uchwycić, zapamiętać, jakie odczucie, jakie światło, jakie pragnienia... i iść w tym kierunku, nie bać się, bo to właściwy ja, w samej głębi, taki jaki siebie zastałem, taki, jaki zostałem stworzony, jaki zostałem obdarowany przez dane mi życie.

Nie wolno mi zapomnieć tych chwil, tych przebłysków. One są we mnie siłą napędową, są motorem, źródłem siły, ciągle odnawianej nadziei i wiary w sens i kierunek mojego dalszego życia. Rozmyślać, odczytywać, zastanawiać się nad tym, co w sobie widzę i z myśli przechodzić do działania. Potrzeba mi odwagi do jednego i drugiego. Do uczciwego zajrzenia w głąb siebie i do realizacji tego, co w sobie zauważyłem. Dawno już zauważyłem, że życie zostało mi dane, że to nie ode mnie. Coraz bardziej widzę, że to życie jest też mi zadane, że jest moim obowiązkiem, że to ja także bardzo mocno nadaję mu kształt i formę. To ciągły proces, bo stale wchodzę w siebie i odkrywam coraz to nowe rzeczy. Ale to moja odpowiedzialność, odkrywać i realizować. Wysiłek wchodzenia w siebie to zadanie, od którego nie mogę uciekać. To niełatwy wysiłek, wymaga ciszy, zatrzymania, zostawienia tych skorup, do których się już przyzwyczaiłem. Łatwo odkładać to na później, łatwo siebie zagłuszyć, zakrzyczeć, zatrzymywać się na tych formach zewnętrznych, już nałożonych. Ale gdy przestanę widzieć,

co we mnie się dzieje, to te zewnętrzne kształty szybko się zestarzeją, szybko pobrudzą, znudzą. Dlaczego tak często zajmuję się tylko tym, co zewnętrzne? Cała siła napędowa, siła radości, świeżości życia jest w środku. Patrząc na drugiego, też widzimy to co zewnętrzne. Czy podejmujemy wysiłek zajrzenia do środka, żeby lepiej zrozumieć, żeby umieć być przy drugim? Czasem trzeba pomóc drugiemu zrzucić zewnętrzna maskę. Nieraz widać, że to zewnętrzne wdzianko jest po prostu bardzo obronne, bardzo odgradzające. Tak naprawdę im więcej tego na zewnątrz, na sobie, tym ciężej. Prawdziwy jestem w środku. Dobrze, że odkrywam w sobie te wielkie pragnienia. Dobrze jest tak samo z wielką siłą je realizować, być im wierny, nie zniechęcać się. Przecież w momencie kiedy nie chcę ich realizować, zdradzam niejako samego siebie. To co w środku - to mnie tworzy. Jeśli to pozostawiam, nie realizuję tego, to tak naprawdę jakbym nie żył. Co robię z siłą, która jest we mnie?

s. 47


MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE

Radość wojownika Krzysztof Reszka

Pierwszy cud jakiego dokonał Pan Jezus w Kanie Galilejskiej to przemiana wody w wino. Tak dobitnie podkreślił, że przygoda do jakiej Cię zaprasza – zmierza do wielkiej radości. “Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” – te słowa wypowiedział do swoich uczniów podczas Ostatniej Wieczerzy (J 15,9-11).

Radość życia nie jest błogą beztroską lekkoduchów i niebieskich ptaków. Jest ona trzeźwym, racjonalnym wyborem i heroiczną decyzją. To nie jest słodka chwila, na którą można sobie pozwolić, ale wyzwanie i męstwo, które należy podjąć. Tak jak pisał św. Paweł "Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!" (Flp 4,4). Czym się więc cieszyć, skoro każdy widzi, że wokół tyle krzywdy, bólu i śmierci? Tym że Pan Bóg JEST i jako Wojownik już podjął walkę, a Jego zwycięstwo krzyża i zmartwychwstania będzie się uobecniać w nas. A co więcej, my walczymy razem z Nim. Tak jak mówił przez proroka Izajasza: "Ja dałem rozkaz moim poświęconym; z powodu mego gniewu zwołałem moich wojowników, radujących się z mej wspaniałości" (Iz 13,3). Więc z czego mamy się cieszyć, radować? Ze wspaniałości naszego Pana. To już nie są sentymenty i humory związane z tym, czy sytuacja biometeorologiczna jest dziś akurat korzystna czy też nie. Czy piękna kobieta odpisała mi na SMS, czy też nie ma dla mnie czasu. Nie chodzi o to, że jak zdobędę to czy tamto, wszystko pozałatwiam i osiągnę, to dopiero wtedy będę szczęśliwy. Bo nie ma chwili, ani nawet sekundy w historii Wszechś-

s. 48

“Radość chrześcijanina

nie oznacza głupkowatej i naiwnej wesołości, która nie dostrzega realnych problemów. Jezus autentycznie płakał z powodu śmierci swojego przyjaciela Łazarza. Przed Męką rzeczywiście się bał, tak że aż pękały mu naczynka krwionośne, co ewangelista Łukasz opisywał jako krwawy pot. wiata, kiedy Pan straciłby cokolwiek ze swojej wspaniałości. Więc dlatego najpierw się trzeba cieszyć Jego obecnością, a wtedy wszystko jest na swoim miejscu i dopiero wtedy, jak już mamy jasny ogląd sytuacji – możemy działać. Taką też perspektywę wskazuje psalmista: "Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca" (Ps 37,4). Trzeba jednak pamiętać, że radość chrześcijanina nie oznacza głupkowatej i naiwnej wesołości, która nie

dostrzega realnych problemów. Jezus autentycznie płakał z powodu śmierci swojego przyjaciela Łazarza. Przed Męką rzeczywiście się bał, tak że aż pękały mu naczynka krwionośne, co ewangelista Łukasz opisywał jako krwawy pot. O doświadczeniach duchowej ciemności wspominają m.in. św. Jan od Krzyża czy Matka Teresa z Kalkuty. Rzecz w tym że, jak pisał św. Paweł z Tarsu: "cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić" (Rz 8,18). Zanim nadeszły gorzkie godziny Męki, Jezus dodawał otuchy swoim uczniom: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać" (J 16,20-22). 


s. 49


ROZMOWA KULTURALNA

„Pobądźmy sobie razem tej wiosny” czyli „Zaoferowanie obecności”

Prawie-zapis z prawdziwej rozmowy z Olą Koźmińską, jedną w głównych organizatorów SLOT Festu w Krakowie. Maja Mroczkowska przedtakt (zakulisowe studium nad tematem przewodnim) SAF to największy w Polsce festiwal kultury alternatywnej. Mający swoje początki w latach 80-tych jako niezamierzona opozycja wobec Jarocina (gdzie amsterdamski zespół No Longer Music został niedopuszczony do dania koncertu ze względu na ewangeliczne przesłanie swojego pokazu), organizowany w różnych miejscach, od 2001 roku doczekał się stałej lokalizacji, z którą jest teraz kojarzony – Lubiąż na Dolnym Śląsku. Co roku 5 niezapomnianych dni wypełnionych pokazami, warsztatami, konferencjami, koncertami, a wszystko to w murach barokowego pocysterskiego kompleksu budynków klasztornych w towarzystwie kilku tysięcy osób nie tylko z Polski. Inspirująca „siła nośna” Slot-u doprowadziła z czasem do powstania m.in. edycji krakowskiej, która w tym roku, 29-30 marca, odbyła się już po raz 11. Na tym właśnie „dziecięciu” SAF-u skupimy się w tym prawie-zapisie prawdziwej rozmowy. Ola w wariacji retrospektywnej (przygrywka do tematu głównego) Moja rozmówczyni mówi, że wersja krakowska zrodziła się z niedosytu bywalców festiwalu w Lubiążu. Pod koniec roku 2008 zgromadzili się na naradzie w „leg-

s. 50

“Inspirująca „siła

nośna” Slot-u doprowadziła z czasem do powstania m.in. edycji krakowskiej, która w tym roku, 29-30 marca, odbyła się już po raz 11. Na tym właśnie „dziecięciu” SAF-u skupimy się w tym prawie-zapisie prawdziwej rozmowy endarnej kuchni” Daniela Pochaby i lokalna edycja stała się ciałem już następnej wiosny. „Rajcy kuchenni” postanowili pójść za wspólną fascynacją szerokopojętym Wschodem, który stał się im bliski poprzez podróże, badania, studia, mieszkanie. Tak też w wiosenno-jesiennym pulsie festiwalu oprócz tego, że pochylono się już nad m.in. Turcją, Syberią, Kaukazem, Iranem, krajami islamskimi i Wschodem ogólnie, miały miejsce też inne tematycznie edycje poświęcone podróżom autostopem, Niezły cyrk czy Times New Rom (dedykowany kulturze Romów). W tym miejscu Ola nieznacznie napomyka także o notorycznej samoewokującej się

potrzebie tzw. ciągłego ciągu dalszego – innymi słowy: inspiracje projektów jednorazowych okazały się mieć „kończyny” chwlebnie dłuższe od spodziewanych. Ola w motywie głównym (część właściwa kompozycji, metrum aktualne) Tegoroczna edycja poświęcona Azji Centralnej zakotwiczyła przy ul. Sobieskiego 9 w budynku II LO im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Czasoprzestrzeń została rozdzielona pomiędzy 10 kuratorów poszczególnych dystryktów tematycznych: od podróżniczego przez laboratorium, sekcję kuglarską, artystyczną, tzw. czajownię aż po strefy myśli i dyskusji oraz gier. Tu Ola z dostrzegalnym ożywieniem mimiki i wzmożoną gestykulacją tłumaczy specyfikę tegorocznych motywacji organizatorów co do celu SLOT Festu. Tym razem postanowiono wymierzyć potencjałem imprezy przede wszystkim do wewnątrz – w organizatorów, wolontariuszy, prowadzących warsztaty (których liczba może dochodzić łącznie nawet do 250, co stanowi ponad 40% wszystkich osób, które wzięły udział w wydarzeniu). Wszystko po to, żeby, jak tłumaczy moja rozmówczyni, aktywnie i kreatywnie odpocząć przy sobie, zmieniając model osobistego nastawienia: chodzi o to, by zaoferować


ROZMOWA KULTURALNA

nie wyłącznie swoją użyteczność – ale przede wszystkim obecność; jak mówi zaczerpnięty z Urzekającej autorstwa Johna i Stasi Eldredge’ów cytat na pierwszej stronie broszury programu: „Przyjść – bez ochrony, bez roztargnienia, dzielić posiłek, iść na spacer, odbyć długą rozmowę. Być w pełni obecnym i zaangażowanym w to, z kim się w tym momencie jest.” Nie bić rekordów frekwencji, nie podporządkowywać motywacji obsesyjnemu wymogowi potencjalnego feedbacku. Być osobą, nie funkcją. Dlatego też kuratorzy sal mieli dużą wolność w aranżacji swojego działu - mogli wszystko poddać tematowi przewodniemu Azji Centralnej, ale nie musieli. W konsekwencji stanowiło to jedynie korzystne poszerzenie mentalnej przestrzeni w spędzeniu tego czasu razem, a nie, jak to zdarzało się sugerować ironicznym „bystrzakom”, pełniło rolę platformy do krypto-przesłania płynącego z religijnych akcentów imprezy (np. niedzielne przedstawienie MARK-

DRAMA, czyli alternatywne, amatorskie przedstawienie Ewangeli św. Marka). Taki chrześcijański przekaz podprogowy, lokowanie produktu. Nic z tych rzeczy, przekonuje Ola. Slot nie jest wydarzeniem religijnym, ale kulturalnym, a to że w większości dla ludzi go tworzących punktem wyjściowym wszelkiego działania jest żywe doświadczenie Boga – to już jest jakby „ryzyko wpisane w zabawę”. Nie ma tu konstytucji, aby „zwabić i zbawić”, chrześcijaństwo nie jest celem, ale źródłem, a to w konsekwencji czyni sprawy właśnie bardzo przestronnymi i twórczymi. I ekonomicznymi, co więcej. Ola się uśmiecha. SAF utrzymuje się bowiem z jednego tylko grantu, jakim jest Opatrzność objawiająca się m.in. w tym, że wszyscy uczestnicy, bez względu na status zaangażowania w imprezę, chcą być wychowywani do zdrowego pojmowania, czym jest „płacenie za kulturę” i, płacąc wejściowe, tak naprawdę wprowadzają całą machinę w ruch. Opatrzność jest

praktyczna. A to nie jedyne „plecy”, jakie mają organizatorzy Slotu. Funkcjonuje także slotowa grupa modlitewna, wstawiająca się za to wydarzenie w przestrzeni duchowej. Ola w fermacie (charakter wyczekiwania) O czym następna edycja krakowska? Być może już na jesień, o ile model nie zostanie do tego czasu alternatywnie zmodyfikowany. Ola prezentuje wachlarz: może Bałkany, może Bliski Wschód, może nieznane zakątki Polski, może Ukraina, może Białoruś? Może poczekajmy. Ola za kurtyną (zbieranie róż, wyłączanie dyktafonów) Dziękuję za prawdziwą rozmowę.

s. 51


KULTURA MASOWA

Ameryka dobrze znana Tomasz Markiewka

Wybierając się na film Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz nie wiedziałem do końca czego mam się spodziewać. Jedyne co podejrzewałem to fakt spotkania na ekranach wraz z głównym bohaterem tytułowego Zimowego żołnierza oraz to, że akcja inaczej niż w pierwszej części tego filmu będzie miała miejsce w czasach współczesnych. Zupełnie nie podejrzewałem, że film tak zaskoczy mnie tak pozytywnie standardową jakością której zazwyczaj oczekuję od filmów z Hollywood tego typu, czyli z marką Marvel.

Obraz ten wydaje się bardzo dobrym preludium do zbliżającego się coraz większymi krokami drugiej części serii o Mścicielach – Avengers: Age of Ultron. Zostałem zaskoczony akcją, która była prowadzona dla mnie w bardzo żywy i płynny sposób. Były jednak też swego rodzaju minusy, które zaserwowali nam bracia Russo. Wszystko jednak po kolei. W roli głównej jak w pierwszej części Steve Rodgers, czyli Kapitan Ameryka (Chris Evans). Tym razem nie będzie mógł liczyć na ludzi ze swojego oddziału, ale towarzyszyć mu będzie Natasha Romanoff lub jak kto woli Czarna wdowa (Scarlett Johansson) oraz jego nowy przyjaciel Sam Wilson inaczej znany jako Falcon (Anthon Mackie). Już od samego początku filmu dostajemy standardową porcję humoru, gdy Sam i Steve się poznają podczas wspólnego biegania. Tylko na początku jest tak spokojnie, bo zaraz potem mamy pierwszą akcję Rodgersa po jego siedemdziesięcioletnim śnie w lodach Arktyki. Po niej następuje nieprzerwany splot bardzo szybkiej akcji połączonej z humorem. Zadanie zleca dobrze znany Nick Fury (Samuel L. Jackson), który jest jednym z szefów organizacji S.H.I.E.L.D. zajmującej się obroną pokoju na świecie drogą daleką od pacyfistycznej, drugim szefem jest Alexander Pierce (Robert Bedford). Akcja wydaje się w sporej części udana, gdy zakładnicy zostają

s. 52

“Kapitan Ameryka

szuka swojego miejsca w świecie. Z jednej strony nie chce czuć się wyalienowany i pragnie wsparcia oraz szuka drugiej połówki, a z drugiej strony pyta sam siebie czy na pewno ma do tego prawo. odbici, jednak Steve jest zaniepokojony tym, że nie znał wszystkich jej szczegółów. Burzliwa rozmowa o tym z Fury’m przekonuje go o tym że coś w S.H.I.E.L.D. jest nie tak. Intuicja go nie zawodzi, bo za wszystkim tym stoi ktoś kogo do końca się nie spodziewamy. I w tym kierunku zdąża główny wątek filmu. Pojawia się nowy główny antagonista Rodgersa w miejsce zwolnione przez Red Skulla, czyli tytułowy Zimowy żołnierz (Sebastian Stan), którego paradoksalnie Kapitan Ameryka bardzo dobrze zna. Jego pierwsze pojawienie się filmie ma miejsce przy okazji próby porwania Nicka, który sam przeczuwa że coś złego dzieje się w S.H.I.E.L.D. Dzieje się to jednak zbyt późno. W dalszej części filmu widzimy, kto stoi za tym wszystkim i jest to mocno związane

z organizacją HYDRA dobrze nam znaną z pierwszej odsłony filmu. Nie pozbyto się więc wątku nazistowskiego co tylko sprawia, że film ogląda się zdecydowanie przyjemnie. W dobrym pomyśle nie ma co szukać na siłę ulepszeń, a na tym właśnie wygrywał komiks z Kapitanem Ameryką. Przez to wszystko Steve wpada w sam środek spisku międzynarodowego ukrytego w samym centrum agencji rządowej co bracia Russo powoli nam odkrywają jakby grali kartami, których niech chcą zbyt szybko rzucać na stół aby widz mógł spokojnie rozkoszować się seansem i pozostawić pewną dozę nieprzewidywalności. To jak w pierwszej części był bardzo dobrze rozwijany wątek Starka i tego skąd się wzięła energia w jego nowoczesnej super – zbroi, tak teraz bardzo zgrabnie są wplecione w całą perypetie Natashy Romanoff i Steve’a Rodgersja, których dialogi nie są jakoś bardzo skomplikowane, ale za to można się za nimi dopatrzeć głębszej filozofii i szerszego spojrzenia, co jest nam sprzedawane w bardzo lekkostrawny sposób. Czarna wdowa wciela się nawet w postać swatki, żeby Rodgers mógł się odnaleźć we współczesnym świecie. Co do swobodnego wchodzenia Kapitana Ameryki w świat współczesny, który trochę się zmienił oraz poszedł naprzód od momentu jego zapadnięcia w stan hibernacji. W ciekawy


KULTURA MASOWA

sposób jest pokazane jak stara się on nadrobić zaległości w dzisiejszym świecie i chce nadrobić to co go ominęło ze świata rozrywki. Ma on sporządzoną specjalną listę gdzie znajduje się takie pozycje jak: Steve Jobs, Star Wars czy też Nirvana. W ten sposób twórcy podsumowują także jak większość amerykanów widzi ostatnie półwiecze. Nie jest to jednak jedyny dobry pomysł braci Russo. W celu uniknięcia zagubienia widzów, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z Kapitanem Ameryka posłużyli się oni dość ciekawym narzędziem. Steve Rodgers odwiedza muzeum poświęcone… jemu samemu. W całym filmie mamy poruszonych wiele ważnych problemów dla dzisiejszego świata. Dzięki nim cały obraz nie jest pustą rozrywką mającą na celu tylko zapchać nasz czas, uszczuplić nasze portfele, a napchać głębokie kieszenie twórców. Ten film daje nam dużo więcej. Dzieje się tak dzięki nie jednopłaszczyznowym bohaterom. Pod tym względem najbardziej podobał mi się niezawodny Robert Redford. Jeśli chodzi o wspomniane problemy to doskonale widać jak Kapitan Ameryka szuka swojego miejsca w świecie. Z jednej strony nie chce czuć się wyalienowany i pragnie wsparcia oraz szuka drugiej połówki, a z drugiej strony pyta sam siebie czy na pewno ma do tego prawo. Wszystko to jest owinięte w gruby humor, więc nie sposób jest nudzić się przez cały

film. Można powiedzieć że to nie do końca czysty film przygodowy, ponieważ dostajemy coś w stylu nowoczesnego kina szpiegowskiego. Zdecydowanie temu filmowi bliżej do Trylogii Bourna niż do serii o przygodach Indiany Jonesa. Jednocześnie obraz zmierza się z bardzo poważnymi problemami współczesności, które wraz z coraz bardziej rozwijającą się technologią i tym co obija się nam o uszy raz po raz wraz z informacjami prasowymi czy telewizyjnymi puka do naszych umysłów. Zimowy żołnierz stawia problem inwigilacji nas przez rządy i tych którzy obiecują się o nas troszczyć. Doskonale jest to pokazane w samym centrum relacji możnych społeczeństwa ubiegającego się o miano najbardziej cywilizowanego i rozwiniętego (także jeśli chodzi kwestie związane z wolnością obywateli). Jak dla mnie Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz jest najbardziej dojrzałym ze wszystkich produkcji Marcela. Nie przestaje jednak być kinem młodzieżowym. Krytyka Braci Russo w stronę rządzących jest jednak dość klarowna i można powiedzieć bezczelna, ale to właśnie jest nam zaserwowane w sposób bardzo smaczny. Posiłek ten sprawi, że nie będziemy głodni, ale też nie sprawi byśmy stali się ociężali. Wracając do postaci Kapitana Ameryki to on sam pokazuje to co w duchu amerykańskim najpiękniejsze do czego sami amerykanie chcieli by dążyć, ale brakuje im sił albo dobrej

woli. Także w samym filmie widać doskonale, że to Rodgers daje taki impuls. On nie jest tak przerażony i zniesmaczony tym jak wygląda świat jeśli chodzi o zaawansowanie technologiczne, ale tym jak mentalnie są nastawieni współcześni ludzie. Rzeczywiście jest on tym który przedstawia: sprawiedliwość, wiarę i prawdę. Ta triada nie jest – całe szczęście – przedstawiona w sposób nudny, nostalgiczny i nieciekawy, bo patetyczny. Steve jest pewny swoich racji i tego o jaki świat walczy. Do tego stopnia, że decyduje się nawet stać wrogiem publicznym numer jeden i postawić się poza prawem. Smaczku dodają jego filozoficzne dyskusje z Natashą, które jak całe dzieło są sprawnie sprzedane. Film oczywiście nie uniknął kilku niedociągnięć, które wynikają także z konwencji Marvela. Mamy z tym szczególnie do czynienia w przypadku Nicka, którego spotyka coś co już w jednym z obrazów Marvela go spotkało. Czasem film wydaje się trochę przewidywalny, ale twórcy radzą sobei z tym dość dobrze, gdy po takim momencie staję się coś czego się nie spodziewamy. Film jak dla mnie jest bardzo dobrą zapowiedzią nie tylko kolejnej części Avengersów, ale i kolejnej części Kapitana Ameryki, która mam nadzieję powstanie. I co bardzo ważne. Nie zapomnijcie poczekać do końca napisów! 

s. 53


KULTURA

Poeta Karol Wojtyła Dobrze nam znany Karol Wojtyła urodził się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Dość szybko stracił matkę, potem brata. Pozostał sam z ojcem. Od lat wczesnej młodości towarzyszyło mu zamiłowanie do sztuki. Dużo uwagi poświęcał Stwórcy i dziełom, które On stworzył. Nawet po wybuchu wojny nie zamknął się na sztukę. Anna Kasprzyk Niestety z powodu wojny musiał przerwać studia. Mimo trudnych czasów, nadal rozwijał się naukowo i artystycznie. Założył tajny Teatr Rapsodyczny, w którym był aktorem, jak też reżyserem. Właśnie w tym okresie zaczął pisać wiersze i dramaty (były wydane po wielu latach od napisania). Starał się godzić swoje pasje z walką o ojczyznę, ze zgłębianiem wiedzy, z trwaniem w miłości do Boga i przyjaciół oraz ciężką pracą w kamieniołomie, jak i fabryce chemicznej. Jednak obarczony wieloma sprawami, w 1942 roku podjął tajne studia filozoficzne na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale nie tylko postanowił udać się na studia. Wówczas wstąpił także do konspiracyjnego seminarium – święcenia kapłańskie otrzymał w 1946 roku. Nigdy nie oddalał od siebie upodobania do artystycznej twórczości bądź innych pasji. Niestety wraz z wybraniem go na papieża, z uwagi na inne bardzo ważne obowiązki względem Kościoła Katolickiego, musiał zrezygnować z teatru i twórczości poetyckiej. Jednak w tym czasie rozwijał się literacko, pisząc wiele na tematy filozoficzne, etyczne i religijne (m.in. rozważania, encykliki). Co do jego poezji, bez wątpienia był poetą z głębokimi przemyśleni-

s. 54

“Co do jego poez-

ji, bez wątpienia był poetą z głębokimi przemyśleniami natury filozoficznej. Jego spojrzenie na świat i opis otoczenia w jego twórczości jest wyraźny. Dużo miejsca w swoich utworach poświęca wychwaleniu przyrody – bo wszystko to jest stworzone przez Boga i trzeba się temu uważnie przyglądać oraz docenić Jego wkład w piękno tego świata.

ami natury filozoficznej. Jego spojrzenie na świat i opis otoczenia w jego twórczości jest wyraźny. Dużo miejsca w swoich utworach poświęca wychwaleniu przyrody – bo wszystko to jest stworzone przez Boga i trzeba się temu uważnie przyglądać oraz docenić Jego wkład w piękno tego świata. Karol Wojtyła w swojej poezji

wiele mówi o Trójcy Przenajświętszej, Matce Bożej, ale też o Polsce oraz o miejscach, w których żył. Jego utwory można było czytać w czasopismach katolickich od 1950 roku. Najczęstszym pseudonimem jakim się podpisywał był Andrzej Jawień. Tomik zawierający wiersze z lat wczesnej młodości są zebrane w tomiku „Renesansowy Psałterz” (wydany w latach 90.). Napisał także dwie sztuki teatralne. Pierwsza to „Brat naszego Boga” – o bracie Albercie. Druga to „Przed sklepem jubilera”. Obie zastały pomyślnie ocenione przez środowisko krytyków. Kiedy przywołujemy wspomnienia o działalności i życiu w trudnych czasach Karola Wojtyły, potem papieża Jana Pawła II, przypominamy sobie wiele niezwykłych opowieści, zachowań i słów naszego rodaka. Jego przemyślenia były głębokie, jak i jego twórczość poetycka i literacka. Możemy z niej wiele czerpać… – wystarczy tylko usiąść i przeczytać, co przez swą poezję chciał przekazać nam Karol Wojtyła. 


KULTURA

Tradycje

Wielkiego Postu i Wielkiej Nocy Od dawien dawna było tak, że tradycje religijne przekładały się na kultywowanie tradycji świeckich – oczywiście na podstawie tego, co działo się w aktualnym czasie w Kościele. Nie tylko w katolicyzmie istnieje takie zjawisko, ale w każdej religii. Zatem przyjrzyjmy się temu, co nam bliższe, czyli tradycjom kultywowania Wielkiego Postu i Wielkanocy w Polsce.

Anna Kasprzyk

CZAS TRWANIA POSTU

Na pamiątkę przebywania Jezusa na pustyni okres Wielkiego Postu trwa 40 dni. Ale nie tylko czas pobytu na pustyni wyznacza długość Postu. Zapominamy, że 40 lat trwała wędrówka Izraelitów po ucieczce z Egiptu. Jednak losy Chrystusa, skłaniają nas bardziej ku uczczeniu czterdziestodniowego pobytu na pustyni. Może dlatego, że Wielki Post przybliża nas do Jego Krzyża i naszego odkupienia. Zatem możemy się czuć zobowiązani, by utożsamiać czas Wielkiego Postu z samym Zmartwychwstałym Panem. Jednak nie zawsze post trwał tyle czasu, co dziś. W II wieku obowiązywał post 40-godzinny (Wielki Piątek i Wielka Sobota). W III stuleciu poszczono cały Wielki Tydzień, natomiast od IV wieku ten okres trwał 40 dni. W VI wieku post obowiązywał przez 6 tygodni. Ponieważ niedziele były wyłączone od poszczenia, trwał 36 dni. W związku z tym w VII stuleciu postanowiono dodać brakujące dni i tak, początek Wielkiego Postu wyznaczono na środę – Środę Popielcową. Popielec w Polsce był też nazywany Wstępną Środą, ponieważ ten dzień stanowił „wstęp” do obrzędów

“Popielec w Polsce

był też nazywany Wstępną Środą, ponieważ ten dzień stanowił „wstęp” do obrzędów wielkopostnych. Pierwszym z nich było posypywanie głów wiernych popiołem. Rytuał ten został wprowadzony do liturgii Kościoła ok. IV wieku. wielkopostnych. Pierwszym z nich było posypywanie głów wiernych popiołem. Rytuał ten został wprowadzony do liturgii Kościoła ok. IV wieku i aż do X wieku przeznaczony był wyłącznie dla osób publicznie odprawiających pokutę. Po posypaniu popiołem pokutnicy musieli opuścić kościół. Mogli przyjść do świątyni dopiero po spowiedzi wielkanocnej w Wielki Czwartek (uznawany za dzień odpuszczenia grzechów i pojednania z Kościołem). Zwyczaj posypywania głów popiołem wszystkim wiernym wprowadził papież Urban II w 1091 r. Określił też, że popiół ma pochodzić

z poświęconych palm wielkanocnych z poprzedniego roku.

ŚWIECKIE TRADYCJE WIELKIEGO POSTU

Z początkiem Wielkiego Postu, czyli w Środę Popielcową starannie myto i wyparzano wszystkie naczynia, aby nie było na nich ani śladu tłuszczu, a patelnie wyrzucano przez okno do sadu lub wynoszono je na strych. Tym sposobem okazywano gotowość do wielkopostnych umartwień. W ciepłym miejscu, na przypiecku, gospodynie ustawiały garnki z zaczynem z mąki żytniej i wody - postny żur. Była to podstawowa potrawa wielkopostna. Nawet śpiewano przy tym różne piosenki o żurze. Post był niegdyś bardzo uważnie przestrzegany. Jedzono w tym czasie, prócz żuru postnego, także ziemniaki, kwaszoną kapustę, suszone owoce, śledzie i chleb. W niedziele pozwalano sobie na obfitsze posiłki. W bogatszych rodzinach przyrządzano potrawy z ryb w różnej postaci oraz spożywano masło, jaja, mleko i sery. Rezygnowano z picia alkoholu i palenia tytoniu, a także z gry na instrumentach. Ustawały śpiewy, wszelkie zabawy

s. 55


KULTURA i spotkania. Nawet karcono młodzież i dzieci za głośniejsze śmiechy i krzyki. Zamiast towarzyskich spotkań miało miejsce wspólnie odmawiane modlitw (na dworach zdarzało się wspólne czytanie pobożnych książek). Jednak ta wszechobecna cisza była przerywana w połowie Postu. W Kościele jest to Niedziela Radości (Niedziela Laetare), a w obrzędach świeckich ten dzień nosi miano półpośćca. Wówczas młodzież wydawała okrzyki radości i stukała kołatkami oraz rozbijała gliniane garnki wypełnione popiołem o drzwi domów (zwłaszcza tam, gdzie mieszkały panny na wydaniu). Półpościec oznaczał, że należy już myśleć o przygotowaniach do świąt. Niedziela Palmowa w Polsce był nazywana „kwietną” lub „wierzbną” z uwagi na to, że w polskim klimacie nie rosną palmy i w związku z tym układało się je z kwiatów, bądź wierzb. Istniał zwyczaj, że domownik, który pierwszy wstał w tym dniu, mógł wysmagać palmami pozostałych. Poświęconą palemkę umieszczało się nad drzwiami lub wtykano za ramę świętego obrazu, aby strzegła od ognia i piorunów. Wielka Środa. W tym dniu zbierała się młodzież i przez całą wieś ciągnęła kukłę ze słomy, przedstawiającą Judasza. Było przy tym śmiechy, krzyki oraz śpiewy. Kiedy kukła została wytargana poza wioskę, była albo palona albo topiona. Zwyczaj ten nazywamy topieniem lub paleniem Judasza.

TRIDUUM PASCHALNE I ZMARTWYCHWSTANIE

Wielki Czwartek (święto kapłanów – w tym dniu, w czasie Ostatniej Wieczerzy został ustanowiony sakrament kapłaństwa). Wtedy następuje obmycie nóg dwunastu ludziom przez kapłana, jako nawiązanie do gestu Pana Jezusa, który obmył nogi swoim uczniom. Na koniec Eucharystii w Wielki Czwartek ogołocony zostaje ołtarz, milkną w kościele wszystkie dzwonki. Można usłyszeć jedynie drewniane kołatki, symbolizujące zdradę Judasza. Wielki Piątek – szczególnie istotna w tym dniu jest Droga Krzyżowa.

s. 56


KULTURA Wspólne przeżywanie jej przez wiernych jest refleksją nad męką Chrystusa. Potem następuje złożenie Go do grobu. W Polsce grób Pański zawsze odgrywał ważną rolę. Często obok motywów religijnych przekazywał motywy narodowe i prowyzwoleńcze. Przy grobie stoją często honorowe straże, harcerze czy nawet wojska. Pod koniec Wielkiego Postu, najczęściej w Wielki Piątek, odbywał się pogrzeb śledzia i żuru. Ludzie mieli dość jedzenia wciąż tego samego, dlatego wprowadzili taki zwyczaj. W tym dniu cała społeczność wioski wrzucała do specjalnego dołu, wykopanego poza wioską, wszystko to, co kojarzyło im się z jedzeniem wielkopostnym. Potem, według odpowiedniego ceremoniału, to zakopywali. W okolicach Krakowa zakopywano także garnek z popiołem, żeby symbolicznie pożegnać czas smutku i pokuty. Wielka Sobota – dzień największej żałoby w Kościele. Odbywa się adoracja przy Grobie, a także święcenie pokarmów. Dawniej, we wsiach położonych daleko od kościoła, zapraszano kapłana do jednego z gospodarzy. Tam schodziła się cała wioska i święcono pokarmy. Po powrocie ze święconką należało trzy razy obejść dom dookoła, aby odpędzić złe moce. W tym dniu następuje także święcenie wody, ognia i paschału. Zawartość „święconki” była zależna od regionu. Jednak na pewno znajdowały się w niej barwne pisanki. Skąd się wzięły? Dlaczego są kolorowe i do tego ozdabiane? Dokładnie nie wiadomo, ale istnieją dwie przesłanki. Pierwsza zakłada, że gdy św. Magdalena wróciła do domu z wieścią o zmartwychwstaniu Chrystusa, zobaczyła, że wszystkie jajka stały się kolorowe. Druga wersja mówi, że Matka Boża chcąc wyprosić darowanie życia Jej Synowi, podarowała dzieciom Piłata kolorowe jajka. Jak naprawdę było, trudno zbadać. Pewne jest to, że barwy jaj mają swoje znaczenie. I tak, kolor czerwony symbolizuje Krew Chrystusa przelana na krzyżu, fiolet i niebieski – żałobę i Wielki Post, a kolor zielony, żółty i brązowy – radość ze

zmartwychwstania. Wierzono, że jajka chronią przed złymi duchami, dlatego często zakopywano je w polu, w celu zapewnienia dobrego urodzaju lub w kurnikach, aby kury dobrze niosły. Niedziela Zmartwychwstania – rozpoczyna się tradycyjną rezurekcją (zdarza się, że jest ogrywana wtedy scena z niewiastami i aniołem przy pustym grobie). Rozlegają się dźwięki dzwonów w kościołach, niosące wieść, że Chrystus zmartwychwstał! Niekiedy jeszcze można spotkać się z regionalnymi strojami, które w tym czasie są ubierane. Tego dnia młodzież praktykowała tłuczenie jaj. Każdy chłopak miał swoją pisankę, którą starał się stłuc skorupę pisanki kolegi. Ten, któremu skorupa pękła, musiał oddać jajko partnerowi z gry. Wygrywał zawodnik, który stłukł więcej jaj. Potem mógł nimi obdarowywać dziewczyny. „Lany Poniedziałek” inaczej Śmigus-Dyngus. Tutaj także istnieją dwie koncepcje wprowadzenia tego zwyczaju. Pierwsza może upamiętniać to, co działo się w Jerozolimie po zmartwychwstaniu. Mianowicie, przeciwnicy chrześcijaństwa rozpędzali tłumy, które rozmawiały na ulicach o zmar-

twychwstaniu Chrystusa, poprzez oblewanie ich wodą. Drugi wariant zakłada, że jest to upamiętnienie masowego chrztu, obmycia z grzechu oraz odrodzenia do nowego życia. Polewanie dziewcząt wodą i smaganie ich po nogach rózgami to śmigus, a wręczanie sobie podarków to dyngus. Do tej pory bycie oblaną wodą świadczy o powodzeniu wśród chłopców. To tylko namiastka tego, co się działo w świeckim życiu w oparciu o tradycję Kościoła. Tak jak skład „święconki” był zależny od regionu, tak też zwyczaje różniły się w poszczególnych miejscach. Niektóre zwyczaje są praktykowane do dziś. Inne pozostały tylko na papierze, ale warto je znać, zagłębić się w ich symbolikę, bo to cześć kultury w jakiej żyjemy. Dobrze jest wiedzieć coś o tradycjach swojego kraju, a szczególnie własnego regionu. Nieraz możemy się też zdziwić pomysłowością, co do przekonań np. gdy przeczytamy, że niegdyś połykano „kotki” bazi, ponieważ wierzono, że ustrzegą one od chorób gardła. Zatem sprawdźmy, co w tradycji piszczy. 

s. 57


K S I Ą Ż K A vs F I L M

Dziewczyna z perłą Z popękanego płótna Vermeera ogląda się za nami pewna Dziewczyna. Patrzy na nas przez ramię, patrzy pytająco dużymi, szarozielonymi oczami. Jakby chciała coś powiedzieć. Kryje się w niej jakaś tajemnica… Karolina Kowalcze Jan Vermeer to jeden z najbardziej znanych malarzy holenderskich. Nie bez powodu został nazwany „malarzem ciszy”. Kameralne, spokojne i klimatyczne przedstawienia, które wyszły spod jego pędzla są prawdziwymi perełkami baroku. Sceny z życia codziennego, które bardzo polubił artysta, mają w sobie coś z sacrum. Otwarte okna, przez które wpada delikatne światło, stoły i draperie oraz „obrazy w obrazie”… wszystko to sprawia wrażenie, że każdy z tych przedmiotów otacza cisza. Przedstawienia są niezwykle łagodne i klimatyczne. „Dziewczyna z perłą” jest jednym z najsłynniejszych portretów artysty. I jednym z najbardziej tajemniczych. Nie wiadomo, kim jest sportretowana Dziewczyna. Na czarnym tle kontrastowo ubrana, z tak modnym w tych czasach turbanem, obraca się i spogląda pytająco na widza. Obraz często zmieniał właścicieli: dzisiaj znajduje się w Mauritshuis w Hadze i jest inspiracją nie tylko dla malarzy, ale również dla… pisarzy. W 1999 roku Tracy Chevalier, absolwentka wydziału twórczego pisania na Universtity of East Anglia, wydała „Dziewczynę z perłą”, jedną z najciekawszych powieści historycznych ostatnich lat. To wymyślona przez Chevalier historia Dziewczyny

s. 58

“Dziewczyna z perłą

jest jednym z najsłynniejszych portretów artysty. I jednym z najbardziej tajemniczych. Nie wiadomo, kim jest sportretowana Dziewczyna. Na czarnym tle kontrastowo ubrana, z tak modnym w tych czasach turbanem, obraca się i spogląda pytająco na widza. z portretu, czyli szesnastoletniej Griet, córki malarza kafli piecowych, który na skutek pożaru stracił oczy, a wraz z nimi pracę. Rodzina, aby przetrwać, zapomina o dumie i zmuszona sytuacją finansową wysyła najstarszą córkę na służbę do bogatych Vermeerów. Griet, jako druga służąca, ma sprzątać pracownię już wtedy docenianego artysty, żywiciela rodziny. Jako jedyna ma wstęp do pracowni. To czyni ją wyjątkową, tak jak miejsce, które ma sprzątać. Tracy Chevalier stworzyła bardzo wierny obraz Holandii XVII wieku. Opisy zwyczajów i stosunków międzyklasowych są dobrze oddane.

Osoby, które miały okazję odwiedzić Delft, mogą rozkoszować się opisami targu czy nawet malowniczą ulicę Koornmarkt, którą można spacerować po dziś dzień. Taki wierny opis nie mógł również pominąć stosunków protestancko-katolickich. Griet, jako surowa, skromna i powściągliwa protestantka udaje się na służbę do katolickiej rodziny. Camerę obscurę uznaje za katolickie czary, a obrazy przedstawiające sceny religijne budzą w niej niepokój. Griet boi się nawet pokazać włosy i mimo odrobiny wolności uzyskanej wraz z opuszczeniem domu rodzinnego, nie pozwala się zapomnieć: „Miałam długie, trudne do opanowania włosy. Odsłonięte zachowywały się tak, jakby należały do innej Griet – Griet, która mogła chodzić sama z mężczyzną i nie była wcale taka cicha i porządna. Do Griet, która przypominała kobiety pokazujące swoje włosy. Właśnie dlatego zupełnie je zakrywałam – żeby usunąć wszelki ślad po tamtej Griet” (T. Chevalier, „Dziewczyna z perłą”, Poznań 2002, s.117). Opisy pracy Griet i jej spostrzeżenia na samym początku mogą się wydawać nużące, zwłaszcza dla czytelnika, który lubi szybkie zwroty akcji. Ale to właśnie te opisy, a zwłaszcza zmiany codziennego planu budują


K S I Ą Ż K A vs F I L M napięcie i nie pozwalają zapomnieć o książkowej historii. W tych opisach łatwo wyczuć subtelność malarstwa Vermeera – Chevalier „przepisała” klimat obrazów do swojej książki. Podobny zabieg wykorzystali filmowcy. Większość kadrów „Dziewczyny z perłą” w reż. Petera Webera mogłoby być scenami Vermeera.

W filmie pada niewiele słów. Pokazani są ludzie z uwypukleniem ich charakterów (wredna Cornelia gdy tylko pojawia się na planie, w niezwykły sposób denerwuje widza!), pejzaże, przedmioty… Zupełnie jak w Vermeerowskich obrazach: pokazane minimum, które można interpretować do… maksimum.

Wierny książce film można oglądać wiele razy. Filmowcy zrezygnowali z kilku drobnych wątków, które można odnaleźć w książce, jednak cała historia, jaką pokazali ma sens, a pominięcie kilku postaci, jak np. młodszej siostry i starszego brata głównej bohaterki, można ocenić na plus. Widz skupia się tylko na tym co najważniejsze: na pięknej i tajemniczej Griet, która ma niezwykły dar obserwacji świata i pomimo niskiego pochodzenia rozumie sens sztuki. Film jest bardzo wierny epoce. Jeśli skupimy się na wątkach pobocznych, zobaczymy barokowe Delft, dokładnie takie, jakie było: kanały, targ, kościół protestancki, kamienice i wnętrza budynków… Wszystko to wygląda jak w jakimś rzeczywistym śnie… Niesprawiedliwością byłoby pominięcie gry aktorskiej: Colin Frith jako Jan Vermeer, Scarlett Johanson jako Griet, w rolę mecenasa Vermeera wcielił się Tom Wilkinson… Nic dziwnego, że film zdobył wiele nagród i nominacji – jedną z nich była nominacja do Oscara za zdjęcia (Eduardo Serra), scenografię (Ben van Os, Christina Schaffer, Cecile Heideman) i muzykę (Alexandre Desplat). Moim zdaniem jak najbardziej słusznie. Film jak i książka są nieprzeciętne i trudno jest jednoznacznie określić, która z nich bardziej jest godna polecenia. Film posługuje się innymi środkami wyrazu niż książka, która wymaga więcej poświęcenia od odbiorcy: moim zdaniem powieść Chevalier i film Webbera świetnie uzupełniają się nawzajem. Gdy przed zobaczeniem filmu odbiorca najpierw zapozna się z powieścią, filmową adaptację z pewnością przeżyje intensywniej niż widz, któremu wszystko zostało podane na tacy przez cały sztab ludzi pracujących przy filmie. Jednak i on odczuje charakter baroku i magię jednego z najpiękniejszych obrazów tamtej epoki. 

s. 59


RECENZJE

Publikować czy nie publikować –

oto było pytanie

„Jestem bardzo w rękach Boga. Notatki osobiste 1962-2003” – „niepotrzebnie złamany testament” czy „klucz do zrozumienia duchowości” Jana Pawła II? Wyraz troski o ocalenie tego, co pozostawił po sobie papież i przybliżenie jego osoby czy zorientowany na zysk wydawniczy gest kard. Dziwisza? Aleksandra Brzezicka Bez sensu. Bez celu. Nie w porządku i bez krzty człowieczeństwa… – pomyślałam natychmiastowo, kiedy po raz pierwszy przeczytałam o zapowiedzi wydania osobistych notatek Jana Pawła II. Jakkolwiek, wiedziona ciekawością ludzką, chciałabym się dowiedzieć, o czym myślał/marzył/z czym się zmagał Karol Wojtyła, silniejsze wydawało mi się zapisane w testamencie „Notatki osobiste spalić”. Zapis ten – w swej naturze nakazujący – nie okazał się zakazem. Kardynał Stanisław Dziwisz zdecydował się przekazać dwa notatniki pozostawione przez Jana Pawła II redaktorom i wydać je w wydawnictwie Znak. Decyzja trudna – jak w wielu przypadkach, kiedy zachodzi konieczność zarządzenia czyimiś dobrami tego typu po jego śmierci. Wątpliwa tym bardziej, że w grę wchodzą notatki papieża, więc osoby, która żywo interesuje ludzi na całym świecie. Kontrowersyjna o tyle, że w końcu łamie się wolę nie kogo innego, ale samego Ojca Świętego. Dyskusyjna nieporównywalnie bardziej, kiedy podejmuje ją ten, który jako jedyny został zobligowany do wypełnienia papieskich życzeń. W kilka tygodni po publikacji sporne kwestie przygasają, bo ani jedni nie przekonają drugich, ani drudzy pierwszych (zwłaszcza, że obie strony posługują się raczej argumentami emocjonalnymi, co skądinąd wydaje się naturalne). Książka się ukazała i pytanie o to, czy warto lub czy

s. 60

“Jak się wydaje opub-

likowanie tych notatek nie zmieniło tak wiele. Poszukiwaczy skandalu – rozczarowało, ostrzących sobie zęby na fakty z papieskiego życia dotąd nieznane – zawiodło, pozostałych – umocniło w przekonaniu, że był to naprawdę święty człowiek. powinno się upubliczniać prywatne zapiski Ojca Świętego, nie ma już większego sensu. Teraz czas na lekturę i postawienie pytania, co ta publikacja przyniosła ze sobą. Wszelkich opinii upatrujących w decyzji kardynała przede wszystkim chęci zarobienia sporej sumy pieniędzy nie będę nawet komentować – ze względów oczywistych. Nie do końca zgodzić się mogę także ze stwierdzeniem Tomasza Terlikowskiego, że „«Notatki osobiste» nie wnoszą nowej wiedzy i nie widać powodów, by te brudnopisy notatkowe upubliczniać. Nie ma w nich nic, czego nie moglibyśmy przeczytać, jeśli nie w dziełach samego Ojca Świętego, to w książkach czy wspomnieniach o nim”. Jak sądzę, nie o odkrywanie faktów dotąd nieznanych chodziło Stanisławowi

Dziwiszowi, ale o udokumentowanie ich, swojego rodzaju potwierdzenie. Pisane trudnym (choć pięknym) teologicznym językiem książki papieskie i encykliki są nie tylko wyrazem nurtujących papieża zagadnień, ale i ich naukowym opracowaniem. Inaczej w przypadku „Notatek osobistych”, które – w lekturze również trudne, jeśli nawet nie niedostępne – są żywym przykładem, praktyczną realizacją poszukiwań drogi i odpowiedzi na kluczowe pytania. Lektura tej publikacji jest lekturą trudną – pojawiają się często lakoniczne zapisy np. o temacie rekolekcji czy podjętej refleksji lub długie, ale osobiste interpretacje Pisma, które jest w stanie zrozumieć tylko „teologiczna głowa”. Wpisy w przeważającej części nie stanowią ciągłej narracji o danym problemie, ale skrótowy zapis drogi myślowej czy przeżycia duchowego. Niekiedy na kanwie jakiegoś wydarzenia papież snuje refleksje (informacja o pogrzebie księdza dziekana Śliwy jest punktem wyjścia do prowadzenia medytacji o śmierci), innym razem zapisuje fragmenty odmówionych modlitw lub nawet modlitewny porządek całego dnia (różaniec przebłagalny, psalmy pokutne, akt ofiarowania NMP i wiele innych). Notatki zdominowane są przez zapiski z uczestnictwa w różnych rekolekcjach i dniach skupienia. To właśnie ma szczególny wpływ na fakt, że całość nie tworzy tylko trudnej teologicznej roz-


RECENZJE

prawy na tematy ważne, ale osiągalną dla katolika „bez wykształcenia”, niemalże pamiętnikarską relację z tego, co w człowieku ukryte i najbardziej osobiste. Jak we fragmencie: „W obrębie tego zasadniczego aktu oddania i zawierzenia pragnę 1º być do całkowitej dyspozycji Pana Jezusa, gdy chodzi o posługę i sposób oddawania posługi Ludowi Bożemu w Kościele, 2º przyjąć wszystkie doświadczenia, które wedle Jego myśli i woli należą do całości mojej ziemskiej drogi, 3º prosząc tylko o Łaskę, abym zawsze umiał sprostać: przyjmował, podejmował, służył”. Zawartość tej książki jest więc bardzo osobista – nie poprzez zawarcie w niej jakiś szczegółów, które zazwyczaj ludzie na całym świecie zapisują w swoich pamiętnikach, ale poprzez tak bardzo ludzkie ukazanie intymnej relacji Jana Pawła II z Bogiem. Dlatego publikacja ta jest bardzo odważną decyzją kardynała Dziwisza. Co ciekawe, „kontrowersyjność” związana z publikacją zeszytów papieża to etykieta, która od samego początku przylgnęła do poruszanego tematu. Jedni byli za, inni – zaryzykuję tezę, że w większości – byli przeciwni albo przynajmniej z zauważalnym dystansem. Przekonany dogłębnie był na pewno on – kardynał Dziwisz – wieloletni współpracownik, przyjaciel, wreszcie wskazany przez Jana Pawła II wykonawca papieskiego testamentu. Wiedziony wewnętrznym przekonaniem o potrzebie czy nawet konieczności opublikowania notatek pozostawionych przez papieża ani się

nie broni, ani nie stara usprawiedliwiać podjętej przez siebie decyzji. Więcej – nie stara się również o atmosferę odkrywania tajemnicy, ujawnienia tego, co może być nieznane czy nawet wywołania półskandalu (do czego przyzwyczaił nas polski rynek wydawniczy), ponieważ wprost przyznaje: „w osobistych notatkach papieża nie ma niczego kontrowersyjnego, co mogłoby zdziwić czy w sposób negatywny zaskoczyć czytelnika”. Co przyniosła publikacja prywatnych zapisków papieskich? W jaki sposób wpłynęła na myślenie o Janie Pawle II? Jak się wydaje, opublikowanie tych notatek nie zmieniło tak wiele. Poszukiwaczy skandalu – rozczarowało, ostrzących sobie zęby na fakty z papieskiego życia dotąd nieznane – zawiodło, pozostałych – umocniło w przekonaniu, że był to naprawdę święty człowiek. Zapiski, choć czasem lakoniczne i w przeważającym stopniu związane z odbywanymi rekolekcjami – a więc oscylujące wokół podejmowanej na nich tematyki, rozmyślań natury teologicznej i filozoficznej, ćwiczeń duchowych i fragmentów modlitw – są organizowane przez jedną zasadę nadrzędną – chrystocentryzm. Na ten szczególny rys charakteryzujący tę publikację zwraca trafnie uwagę ks. Jan Machniak, który uważa, że Jan Paweł II „odnosił wszystkie swoje przeżycia do Chrystusa, Najwyższego Kapłana (…), wszystkie swoje osobiste sprawy oraz problemy, jakimi żył jako biskup diecezji, kardynał i papież”.

Osobiste notatki papieża Polaka, pozornie nużące, a na pewno trudne w pierwszym odbiorze dla przeciętnego katolika, nie stykającego się na co dzień z teologią czy filozofią, są ważnym dokumentem nie tylko w procesie kanonizacyjnym. Oto tzw. zwykły, przeciętny, czasem nie próbujący obudowywać swojej wiary w podstawy teologiczne katolik widzi na własne oczy, że życie z Jezusem trzeba prowadzić, a nie tylko raz (przy chrzcie czy bierzmowaniu) zadeklarować. Nie wystarczy wyłącznie opowiedzenie się, potrzeba nieustannego dążenia i doskonalenia relacji z Bogiem, pogłębiania jej. „Notatki osobiste” to swoisty dokument pokazujący nam, że wiara to nie tylko deklaracja, że świętość nie spada na człowieka ot tak. Czterdzieści lat życia Jana Pawła II utrwalone na kartach dwóch zeszytów pokazuje, jak ten święty człowiek wypracował swoją świętość – jako biskup, jako papież, wreszcie (a może przede wszystkim) – po prostu jako chrześcijanin. Powierzona mu funkcja i bycie autorytetem moralnym nie upewniły go w przekonaniu o własnej pozycji i kondycji w wierze. Nie zwolniły go z poszukiwania, pogłębiania wiary i relacji z Bogiem. Przeciwnie – zmusiły do stawiania pytań (natury religijnej, moralnej, społecznej i filozoficznej) i poszukiwania – w Chrystusie – na nie odpowiedzi. Widzimy człowieka, który nie dawał sobie taryfy ulgowej i wciąż miał potrzebę odkrywania tego, co na kartach Pisma Świętego mówi do niego Bóg. To właśnie uważam za największy walor tej niecodziennej publikacji. Myślę też, że przedstawienie sylwetki przyszłego świętego, którego całe życie zorientowane było na poszukiwanie Boga, stanowiło dla kardynała Dziwisza najważniejszy bodziec, by niejako „sprzeciwić się” ostatniej woli papieża. Spokój i pewność wieloletniego przyjaciela Ojca Świętego są zdumiewające i mnie osobiście utwierdzają w przekonaniu, że dobrze wiedział, co robi i jak niewspółmiernie duże korzyści może przynieść publikacja tych notatek (a nie ich spalenie). Ta sześciusetstronicowa książka upewnia mnie tylko, że Jan Paweł II faktycznie „był bardzo w rękach Bożych”. 

s. 61


RECENZJE

Noe - wybrany przez Boga Film oparty na komiksie stworzonym jako zapowiedź filmu, a wszystko inspirowane Biblią, apokryfami i gnozą. Do tego nowoczesna technologia i znani aktorzy. Wydawać by się mogło, że to recepta na sukces. Jednak w tworzeniu własnej interpretacji twórcy trochę się zapędzili . W efekcie otrzymaliśmy materiały szkoleniowo-ideologiczne dla bojówek Greenpeace’u. Wojciech Urban

INSPIRACJE

Filmowcy w ostatnich latach bardzo chętnie czerpią pomysły z komiksów. Daren Arfonsky, utalentowany reżyser i scenarzysta – „Pi” (1998), „Requiem dla snu” (2000), „Źródło” (2006), „Zapaśnik” (2008), „Czarny łabędź” (2010) – gdy wpadł na pomysł filmu, najpierw zrobił o nim komiks w czterech odcinkach (1 – „Za niegodziwość ludzi”; 2 – „Wszystko, co pełza po ziemi”; 3 – „I wody spadły na ziemię”; 4 – „Kto przeleje krew”). Pierwsza część powieści graficznej o patriarsze Noem ukazała się w 2011 roku (nad Wisłą w 2013), ostatnia jest jeszcze w przygotowaniu. Komiksy Arfonskiego, do współtworzenia których zaprosił niezwykle zdolnego rysownika, Niko Henrichona, zebrały na ogół wysokie noty. Zarówno w przypadku komiksu, jak również filmu, dość luźno potraktowano wersję biblijną. Już sam fakt przedstawienia tytułowego bohatera w opisie filmu jako: „wojownika, maga i uzdrowiciela” sugeruje, że nie będzie on wyświetlany na lekcjach religii. Na ekranie widzimy inspiracje gnostyckie. Autorzy sięgnęli również do apokryficznej księgi Henocha. Henoch to pradziadek Noego, „który żył w zażyłości z Bogiem, a potem zniknął, bo Bóg go zabrał” (por. Rdz 5, 24). Księgę Henocha cytuje również św.

s. 62

“Jednak film rozcza-

rowuje. Mimo zaawansowanych technik, zebrania aktorów z potencjałem i ciekawym pomysłem, twórcy poszli w klimaty apokaliptyczno-ekologiczne. Ludzie są źli, bo niszczą przyrodę. Biblijny Noe miał zapewnić ocalenie gatunkowi ludzkiemu, w filmie ma jedynie uratować florę i faunę. Juda apostoł w swoim liście.

TECHNIKALIA

Wątki biblijne potraktowane są bardzo różnie. Enigmatyczna wzmianka o synach Bożych, którzy współżyli z córkami ludzkimi w czasach, gdy na ziemi żyli olbrzymi zainspirowała do przedstawienia Strażników. Byli to upadli Aniołowie, którzy po wygnaniu Adama i Ewy z raju, zbuntowali się przeciw Bogu i zeszli na ziemię, by pomagać ludziom. Nauczyli oni ludzi cywilizacji, dzięki czemu człowiek łatwiej

eksterminował przyrodę. Pomysł jest o tyle dziwny, że według angelologii, upadli Aniołowie to najwięksi wrogowie ludzi. Film w warstwie technicznej prezentuje się przyzwoicie. Przedstawiony świat wygląda ponuro i apokaliptycznie, ma pokazywać, jak bardzo człowiek zniszczył ziemię stworzoną przez Boga. Twórcy dużo wykorzystywali nowoczesnych technologii, choćby dla pokazania Strażników, tabunów zwierząt ciągnących do arki, czy samego potopu. Muzyka jakoś szczególnie nie porusza, ale też nie drażni. Służy podbudowaniu klimatu w kilku miejscach, lecz nie przykuwa uwagi. Obsada aktorska jest atutem, który wielu na pewno przyciągnie na seans. Russel Crowe radzi sobie najlepiej z całej obsady, Emma Watson natomiast wyszła trochę sztucznie. Mnie najbardziej spodobał się Anthony Hopkins. Niektórzy twierdzą, że aktorsko stacza się, jednak w „Noem” zbudował bardzo przyjemną i humorystyczną postać Matuzalema, mądrego i odrobinę ekscentrycznego starca, co dla mnie było miłym kontrastem wobec wszechobecnej atmosfery bólu, cierpienia i zagłady.

SPOILERY

Jednak film rozczarowuje. Mimo zaawansowanych technik, zebrania


RECENZJE aktorów z potencjałem i ciekawym pomysłem, twórcy poszli w klimaty apokaliptyczno-ekologiczne. Ludzie są źli, bo niszczą przyrodę. Biblijny Noe miał zapewnić ocalenie gatunkowi ludzkiemu, w filmie ma jedynie uratować florę i faunę. Uderzający jest brak konsekwencji w przestawieniu tytułowego bohatera, który więcej miłosierdzia okazuje zwierzętom niż ludziom, nawet niewinnym. W jednej ze scen Noe mówi swojej żonie, iż nawet oni są źli, bo byliby gotowi zabić w obronie swoich dzieci – każde zwierzę przecież będzie chronić swoje młode. Mimo pozornego pacyfizmu patriarchy Noego, nie zawaha się on wyrżnąć (przy znacznym współudziale Strażników) szukających ocalenia kobiet i dzieci. Zresztą cała scena szturmu na arkę armii króla Tubal-Kaina jest mocno naciągana, byle by tylko pojawiła się jakaś monumentalna bitwa, żeby wykorzystać do maksimum możliwości 3D. Film jest z jednej strony zbyt rozciągnięty, za długi, a z drugiej jakby niedokończony. Zakończenie wzięte znikąd, pojawia się nienaturalnie. Po wyjściu z arki Noe odchodzi od rodziny z przekonaniem, że zawiódł Boga, dopiero synowa (Emma Watson) wyjaśnia mu sens całej historii, dzięki czemu mamy, wątpliwej jakości, happy end. Nie oczekiwałem wiernej ekranizacji biblijnej historii, niemniej autorzy, na kanwie historii o olbrzymim i wciąż aktualnym balaście kulturowym, zrobili widowiskowy manifest ekologiczny, biblijną wersję kina katastroficznego. Potop i arka Noego są alegorią chrztu, nadchodzące święta mocno z tej alegorii czerpią, miałem więc nadzieję, że film ten pozwoli na głębszą refleksję. Ale tak się nie stało. 

s. 63


RECENZJE

Artysta jakich mało Mateusz Nowak

Premiera wyczekiwanego, solowego krążka Artura Rojka miała miejsce 4 kwietnia. Album zatytułowany “Składam się z ciągłych powtórzeń” odpowiada na wiele pytań, które zaprzątały umysły wszystkich fanów byłego wokalisty Myslovitz. Czy podoła wyzwaniu, w jakiej jest formie, czy nie straci na wartości? Otóż tak, podołał wyzwaniu, jest w świetnej formie i nie traci na wartości, a co więcej zyskuje bardzo wiele, tworząc coś zupełnie nowego w swoim dorobku artystycznym.

Singiel “Beksa” był strzałem w dziesiątkę. Zyskał dużą popularność w sieci, radiowej trójce i zapowiadał naprawdę ciekawy album. Zresztą recenzowałem go dokładnie w jednym z poprzednich numerów, dlatego też nie będę się nad nim teraz już głębiej pochylał. Płytę rozpoczyna nowa wersja piosenki “Lato 76”. Bardzo klimatyczna, przepełniona goryczą, wprowadzająca stan niepewności u słuchacza, którego uwaga zostaje w tym momencie zdecydowanie przykuta. Następna jest właśnie “Beksa”, która zmienia klimat, wprowadza trochę ożywienia, przyjemniejsze dźwięki, które nie dołują już jak w pierwszym utworze. Trzecia pozycja to “Krótkie momenty skupienia”, które są utrzymane w podobnym tonie. Kompozycja utworu jest ciekawa, w refrenie po raz kolejny słyszymy falset wokalisty, natomiast tekst nie wlewa zbyt wiele optymizmu. Taki jest jednak Rojek, jego teksty nigdy nie są banalne i zawsze dotykają problemów niełatwych, o których nierzadko ciężko jest mówić całkiem pozytywnie. Następny jest “Czas, który pozostał”, chyba najlepszy utwór na całej płycie, z bardzo emocjonalnym tekstem, szczególnie uwydatniającym się w refrenie. Później nadchodzi “Kot i pelikan”, w odświeżonej

s. 64

wersji, piosenka spokojna, wręcz melancholijna. Ze względu na to ten utwór wywarł na mnie najsłabsze wrażenie, mimo że aranżacja jest dość ciekawa, pozbawiona elektroniki, której trochę jest w pozostałych pozycjach. Następny “Kokon” jest zupełnie inny, może nawet trochę szokujący, wypełniony elektroniką, pozbawiony tak naprawdę tekstu, czegoś takiego jeszcze u Rojka nigdy nie słyszeliśmy. Wprowadza niepokój, który szybko jednak znika po przejściu do następnego w kolejce “To co będzie”. Zdecydowanie żywsza piosenka, z ciekawym tekstem, który nie przytłacza aż tak bardzo, dodatkowo miłe dla ucha dźwięki dodają przyjemny klimat, który zrzuca całkowicie ciężkie wrażenia pozostałe po “Kokonie”. Ten klimat pozostaje w “Syrenach” i w “Lekkości”, utworach które co prawda dotykają poważnych problemów bardzo otwarcie, jednak wlewają trochę optymizmu do serca. Album kończy się za to intymnym “Pomysłem 2”, utrzymanym w podobnym tonie, co otwierające “Lato 76”. Tak w skrócie można opisać co nas czeka na solowym krążku Artura Rojka. Trzeba otwarcie powiedzieć, że nie każdemu ten album przypadnie do gustu. Próżno tu szukać rockowych brzmień, nie ma tu też jednak typowego popu, jest

co prawda sporo elektroniki, choć nie razi ona mocno. Jak ktoś jednak jest otwarty na nowe brzmienia i eksperymenty muzyczne, to “Składam się z ciągłych powtórzeń” jest albumem zdecydowanie dla niego. Płyta na pewno ciekawa, obok której ciężko przejść obojętnie. Osobiście wyciąłbym może kilka bardziej melancholijnych utworów, które mogłyby spowodować stany depresyjne, jednak jako całość nie mogę mieć większych zastrzeżeń. Rojek podtrzymuje więc swoją wartość artystyczną, wytycza nową drogę w swojej karierze muzyczną i udowadnia, że jest odważnym wokalistą i tekściarzem, słowem pokazuje na co go stać. I nawet jeśli nie do końca trafia w mój gust muzyczny, to potrafię docenić, że tworzy muzykę niezwykle ambitną, której tak bardzo brakuje w naszych mediach. Dlatego też całkowicie zgodnie z sumieniem polecam “Składam się z ciągłych powtórzeń” wszystkim tym, którzy tak jak i ja, mają dość ciągle tej samej sieczki, którą aplikują nam najbardziej popularne stacje radiowe. Warto promować prawdziwych artystów, a do takich z pewnością zalicza się Artur Rojek. 


s. 65


KRWAWE ŻNIWA

Adsum, czyli jestem

– życie i śmierć ks. Jerzego Popiełuszki Wkrótce minie 30 lat od zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Tych, którzy wydali rozkaz zabicia go nigdy nie skazano. Czterej sprawcy zbrodni odsiedzieli symboliczne, zaledwie kilkuletnie wyroki i dziś są na wolności.

Sara NałęczNieniewska I znowu cofamy się do PRL-u. Możecie mi zarzucić stronniczość i monotematyczność, jednak jak już pisałam, i pewnie będę pisać jeszcze wiele razy – dla mnie granica pomiędzy Polską Ludową, a III Rzeczypospolitą, pomiędzy komunizmem, a demokracją jest rozmyta i nieczytelna. W naszym kraju na najwyższych stanowiskach, w zarządach, na partyjnych stołkach nadal zasiadają elity tamtej władzy. Oprawcy i kaci dostają wielotysięczne emerytury. Morderstwo księdza Jerzego Popiełuszki zostało nazwane mordem założycielskim III RP. Wiązała się z nim największa akcja bezpieki mająca na celu zatuszowanie śladów tej zbrodni. Proces „zabójców” był popisowym teatrzykiem władzy. O księdzu Jerzym Popiełuszce trzeba pamiętać. I to nie tylko dlatego, że go podstępnie i brutalnie zamordowano, ale przede wszystkim dlatego, że był wspaniałym człowiekiem. Piewcą życia! Jego stanowisko w sprawie wartości i godności człowieka było szeroko znane. Przyjaźnił się z lekarzami i był ich duchowym powiernikiem. Opiekował się studentami. Porywał ich swoją prostotą i zwyczajnością. Czuwał nad ich rozwojem i traktował jak swoich przyjaciół. Był również duszpasterzem robotników, którzy we władzy komunistycznej obiecane-

s. 66

“O księdzu Jerzym

Popiełuszce trzeba pamiętać. I to nie tylko dlatego, że go podstępnie i brutalnie zamordowano, ale przede wszystkim dlatego, że był wspaniałym człowiekiem. go wsparcia nie znaleźli, kapelanem „Solidarności”. Zbliża się kanonizacja bł. Jana Pawła II. Ks. Popiełuszko swojego ojca duchowego widział właśnie w Karolu Wojtyle: często w kazaniach cytował jego encykliki, a w życiu codziennym kierował się Jego radami. ***

ŻYCIE ALUMN W WOJSKU

Młody Alek Popiełuszko, jeszcze nie Jerzy, od dziecka związany był z posługą Kościelną jako ministrant. Imię Alfons dostał po zmarłym młodo Alfonsie Gniedziejce – partyzancie AK. Popiełuszko zaraz po maturze wstąpił do seminarium duchownego. Sam wyjątkowo świadomy swojej

duchowości zarażał nią kolegów i pomagał im w dalszej drodze. Opieka nad ludźmi stała się później najważniejszym aspektem jego życia. Po pierwszym roku seminarium, wraz z innymi klerykami został oddelegowany do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Jednostka ta znana była z ciężkich warunków i niesamowitego rygoru. Został tam poddany ciężkiej próbie ateizacji. Mimo umowy zawartej z władzami komunistycznymi w 1950 roku alumni byli wcielani do wojska, gdzie próbowano ich indoktrynować i zniechęcić do dalszego uczenia się w seminarium. Komunistyczna władza liczyła na to, że dzięki wyselekcjonowanej kadrze oficerów uda się wybić klerykom z głowy Boga. Alumnów próbowano nawet przekupywać. Razem z nimi w pokojach spali podstawieni klerycy, inwigilatorzy i donosiciele. Młody Popiełuszko nie złamał się. Wiedział, że nie może dać się zastraszyć, bo łatwiej będzie nim manipulować. Na kolanach odmawiał pacierz narażając się przełożonym. Za modlitwę czy czytanie mszału były bardzo ciężkie kary. Alek Wspierał jak mógł swoich kolegów. Za swoją odwagę zapłacił zdrowiem. Przez całe życie borykał się z różnymi chorobami.


KRWAWE ŻNIWA ADSUM, CZYLI JESTEM

Z wojska do seminarium wrócił w 1968 roku. Święcenia kapłańskie przyjął od Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wraz z innymi klerykami słowem „adsum” obwieszczał swoją gotowość do podjęcia posługi kapłańskiej. Oficjalnie zmienił imię na Jerzy, choć jego przyjaciele już od dawna go tak nazywali. Rozpoczął nową drogę swojego życia. Obowiązek głoszenia Ewangelii wziął sobie do serca. Opiekował się ludźmi gdziekolwiek się znalazł. Pierwszym miejscem jego posługi była Parafia Trójcy Świętej w Ząbkach koło Warszawy. Pełen zapału i ducha odnowy zaczął wprowadzać zmiany. Zaprzyjaźnił się z dziećmi, dla nich stworzył kółko różańcowe, a każdego z nich obdarowywał obrazkami katechetycznymi. Starsi parafianie również mogli liczyć na swojego kapłana. W roku 1975 został przeniesiony do Kościoła Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie, gdzie zamieszkał w pokoju nad kinem „Wrzos”. Kolejna była Parafia pod Wezwaniem Dzieciątka Jezus na Żoliborzu. Tam poproszono go o zajęcie się duszpasterstwem w środowisku lekarzy i pielęgniarek. Wtedy poznał również swoją długoletnią przyjaciółkę i lekarkę Barbarę Janiszewską, która do końca jego życia starała się dbać o jego zdrowie. Było to trudne ze względu na aktywny tryb życia księdza i jego niechęć do leczenia się. W Kościele Św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu zajął się studentami. Przygotowywał dla nich specjalne kazania. W dżinsach i swetrze spotykał się z młodzieżą. Wiedział, że ma do czynienia z przyszłą elitą, nową inteligencją polską, tak przetrzebioną przez wojny i okupacje. Prowadził dla nich konwersatoria, na które zapraszał różnych prelegentów. Poruszał ważne tematy. Razem ze swoimi studentami wyjeżdżał w góry i na obozy, a oni nazywali go „Szefem”. Wiedzieli, że władzy nie podobają się takie wędrówki z księdzem. Ale nie opuścili go nawet, gdy nadeszła kolejna przeprowadzka. Ks. Popiełuszko oddelegowany został, jako rezydent do Parafii Świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu. Biskupem był tam Teofil Bogucki, kapelan

środowiska żołnierzy Armii Krajowej, który stał się wielkim przyjacielem i powiernikiem ks. Popiełuszki. Ksiądz Jerzy miał wielki dar. Potrafił łączyć ludzi różnych profesji i zawodów, o różnym wieku i odmiennych poglądach. Dla każdego miał czas. Każdego znał z imienia. W jego pokoju na plebanii było zawsze mnóstwo ludzi.

KAPELAN ROBOTNIKÓW

Rok 1980 przyniósł podwyżki żywności. Wywołało to falę robotniczych strajków. Delegacja hutników prosi kardynała Wyszyńskiego o księdza i Mszę Świętą. Do huty Warszawa jedzie ks. Popiełuszko. Ta Msza i spotkanie z robotnikami stała się wielkim wydarzeniem dla obu stron. Ks. Jerzy odnalazł z robotnikami wspólny język i pokochał ich. Stworzył dla nich nawet „robotniczy uniwersytet”, gdzie uczyli się historii, literatury, ekonomii. 25 kwietnia 1981 roku odbyła się bardzo podniosła uroczystość, podczas której ks. Popiełuszko poświęcił pierwszy sztandar NSZZ „Solidarność”.

Kiedy rok później gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny wielu z walecznych robotników zostało internowanych. Popiełuszko stworzył mapę internowanych, która wisiała w jego pokoju. Dokładnie wiedział, kto i czego potrzebuje. Jego pomoc była rozsądna i konkretna. Nie opuszczał swoich robotniczych przyjaciół nawet na procesach. Zawsze siedział w pierwszym rzędzie podtrzymując ich na duchu. Zajmował się także rodzinami internowanych. W trakcie Świąt Bożego Narodzenia wyszedł na ulice do milicjantów z opłatkiem. Nawoływał swoich wiernych do przebaczenia oprawcom. Do zwyciężania zła dobrem. Próbował wpoić im miłość do bliźniego, nawet do katów i zbrodniarzy.

MSZE ZA OJCZYZNĘ

Modlitwy w intencji Polski zrzeszały kilkudziesięciotysięczne tłumy. Tak zwane Msze za Ojczyznę zapoczątkował bp. Teofil Bogucki, a ks. Popiełuszko kontynuował jego dzieło. Ludzie mówili, że w niepozornym i wychudzonym księdzu wielkość

s. 67


KRWAWE ŻNIWA rodziła się przy ołtarzu. Popiełuszko skrzętnie przygotowywał swoje kazania, tak żeby trafiać w sedno ludzkich problemów. Mówił o biedzie, godności człowieka pracy, prawdzie i sprawiedliwości. Potępiał kłamstwo, hołdując twierdzeniu, że tylko prawda może wyzwolić człowieka. Władzom bardzo się nie podobały wyczyny młodego księdza. Do Episkopatu przychodziły listy z żądaniem odsunięcia ks. Jerzego od sprawowania mszy i posługi. A agenci SB wysyłani byli do kościołów. Msze za Ojczyznę cechowała niesamowita oprawa artystyczna, sztandary i dekoracje. Aktorzy czytali literaturę romantyczną, poruszano tematy historyczne, uczono robotników prawdy o Polsce. Często śpiewano „Ojczyzno tyle razy we krwi skąpana”. Te dwie godziny, zawsze w ostatnią niedzielę miesiąca, były dla ludzi azylem, namiastką wolności i bezpieczeństwa. Dzięki tym nabożeństwom, wiele osób nawróciło się.

POTYCZKI Z SB

Przez wszystkie lata działalności ks. Popiełuszki służby komunistyczne nad nim „czuwały”. Podstawieni agenci wciąż wokół niego krążyli. Był nagabywany i zastraszany. Często prześladowano i wzywano na przesłuchania także bliskich znajomych ks. Jerzego. Wielokrotnie zatrzymywano i przeszukiwano jego samochód. Agenci nagrywali każdą jego homilię. Uciekali się nawet do wieszania plakatów odwołujących Msze za Ojczyznę i podstawiania autobusów z młodzieżą do prowokacji. Popiełuszko zawsze prosił swoich wiernych, żeby w ciszy i spokoju wracali do swoich domów, nie dając komunistycznym władzom powodów do szykan. Podsłuchów w mieszkaniu księdza było tak wiele, że kiedy jeden z jego przyjaciół przyniósł urządzenie wykrywające, natychmiast się spaliło. Ksiądz Jerzy często wymykał się obławom wyskakując przez okno, uciekając tylnym wyjściem, czy jak wspominają świadkowie, chwytając za kijek i udając, że się gimnastykuje. Jedną z najsłynniejszych akcji SB była „prowokacja na Chłodnej”. W mieszkaniu należącym do księdza Popiełuszki podczas rewizji podłożono

s. 68

amunicję, farbę drukarską, materiały wybuchowe i podziemną prasę. Ks. Popiełuszko zaśmiał się wówczas i powiedział „Panowie, trochę przesadziliście”. Księdza aresztowano. Dzięki wstawiennictwu biskupów wypuszczono go po 48 godz. Jednak wezwania na komendę nasilały się. Przesłuchania były częste, długie i poniżające. Na wszelkie możliwe sposoby próbowano ks. Popiełuszkę złamać. Bez skutku. Latem 1984 roku odwiedził go dziennikarz z Radia Chicago tłumacząc mu, że musi ochronić swoje życie. Z perspektywy amerykańskiej sprawa była oczywista, wywrotowy ksiądz nie może pożyć długo. Robotnicy chcąc chronić swojego kapelana wysyłają pismo do Prymasa Glempa, z prośbą, aby wysłał Popiełuszkę do Rzymu. Ks. Jerzy jednak stanowczo odmówił. Nie chciał opuszczać swoich ludzi. Uważał, że byłaby to zdrada. Tajniacy zaś nasilali swoje działania. Popiełuszko dostawał anonimowe listy z pogróżkami: „Będziesz wisiał na krzyżu!”, czy „Zostaniesz bohaterem narodowym nr. 2 zaraz po Przemyku!”. Grzegorz Przemyk był synem opozycjonistki i poetki Barbary Sadowskiej. Został zakatowany przez SB. Ksiądz Popiełuszko odprawiał jego pogrzeb i wspierał jego matkę.

Popiełuszki publikując artykuł mówiący o możliwości skazania niewygodnych osób na banicję. Obrzydliwa nagonka nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów. Biskup Teofil Bogucki wygłosił płomienne kazanie w obronie swojego przyjaciela. Inspirowanie morderstwa ks. Popiełuszki przez media zaczęło się w Moskwie. Leonid Toporkow 12 września w rosyjskiej „Iziwiestii” pisał jak straszne jest to, że polskie władze nie radzą sobie z księdzem, który podważa braterstwo naszych narodów. To była potężna krytyka dla Jaruzelskiego i Kiszczaka. Po tej sytuacji padły jedne z ważniejszych słów, po których zdecydowano o usunięciu kapłana Solidarności. „Zrób coś żeby on przestał szczekać!” -powiedział Jaruzelski do Kiszczaka po przeczytaniu artykułu. Jerzy Urban w 2004 roku, dzięki dowodom zebranym przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego miał zasiąść na ławie oskarżonych za podżeganie do mordu. Jednak inspiracja wyszła prosto z Rosji. Warto zauważyć również, że z użytego przez Urbana sformułowania „seanse nienawiści” do dziś korzystają dziennikarze w chociażby anty-kościelnej czy anty-pisowskiej propagandzie.

NAGONKA PRASOWA

Pod koniec 1983 roku przedstawiono ks. Popiełuszce akt oskarżenia wystosowany przez wiceprokurator Annę Jackowską. Oskarżano go m. in. o gloryfikację NSZZ „Solidarność”, pomawianie władz o to, że „posługują się fałszem, obłudą i kłamstwem, powołując się na antydemokratyczne ustawodawstwo, niszcząc godność człowieka”. Jackowska odnotowała również, że jego kazania mają „jednoznaczną wymowę antypaństwową”. „Przy wykonywaniu obrzędów religijnych (...), w wygłaszanych kazaniach nadużywał wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne, a w szczególności pomawiał, że te władze posługują się fałszem, obłudą i kłamstwem, poprzez antydemokratyczne ustawodawstwo niszczą godność człowieka, a także

Wizerunek księdza Jerzego próbowano zniszczyć także przy wykorzystaniu mediów. Napastliwej krytyce przewodził król kłamstwa Jerzy Urban. W artykułach „Garsoniera ob. Popiełuszki” czy „Seanse nienawiści” naśmiewał się z ks. Popiełuszki. Z nienawiścią dyskredytował jego kazania - „Jednym słowem ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. Mówca rzuca tylko kilka zdań wyzbytych sensu perswazyjnego oraz wartości informacyjnej. On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami.” Urban podjął również próbę zastraszenia ks.

AKT OSKARŻENIA


KRWAWE ŻNIWA

pozbawiają społeczeństwo swobody myśli oraz działania, czym nadużywając funkcji kapłana, czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej.” – napisała w akcie oskarżenia. Za zarzucane czyny Popiełuszce groziła kara 10 lat pozbawienia wolności. Ksiądz wielokrotnie musiał zgłaszać się na przesłuchania. Cały czas trwały też rewizje i przeszukania. Ostatecznie do procesu jednak nie doszło wskutek amnestii z 22 lipca 1984.

ŚMIERĆ PORWANIE

13 października podjęto pierwszą próbę usunięcia księdza. Piotrkowski, agent SB z Departamentu IV odpowiedzialnego za dezintegrację w Kościele, wyskoczył przed jadący z nim samochód i rzucił cegłą. Do wypadku jednak nie doszło. Serdeczny i życzliwy dla wszystkich Popiełuszko nie podejrzewał, że w jego otoczeniu roi się od agentów. Nie wnikał w przeszłość ludzi go otaczających, wszystkich parafian przyjmował z

otwartymi ramionami. Dzięki jego wielkoduszności udało się SB ulokować blisko niego agentów. Jedną z takich osób był Tadeusz Stachnik, działacz „Solidarności”, wcześniej internowany, a później pozyskany przez władze, jako TW. Za swoje donosy dostawał pieniądze, liczył również na wysokie stanowisko w służbach bezpieczeństwa. Często preparował swoje zeznania, oskarżając księdza o intymne stosunki z kobietami czy zamawianie miotaczy ognia do konspiracyjnych działań. Niestety, niektórzy z księży obecnych w życiu ks. Popiełuszki również szli na ugodę z władzami i donosili na swojego kolegę. Nie są jednak ujawnione nazwiska tych księży. Jednym z zarejestrowanych współpracowników SB jest również jego kierowca i przyjaciel, Waldemar Chrostowski o pseudonimie „Desperat”. 19 października 1984 roku, agenci: Grzegorz Piotrowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala postanowili zrobić prezent urodzinowy swojemu przełożonemu, generałowi Czesławowi Kiszczakowi i wreszcie usunąć księdza Popiełuszkę z życia społecznego.Wraz

z Waldemarem Chrostowskim wyjechał on do Bydgoszczy, aby odprawić Msze św. dla ludzi pracy. Pierwszy raz od dawna nie byli śledzeni przez tajniaków. Po odprawieniu Mszy ruszyli w drogę powrotną. Ks. Popiełuszko był w dobrym nastroju, opowiadał Chrostowskiemu historie z dzieciństwa. Niestety dalszy przebieg wydarzeń jest znany przede wszystkim z zeznań „Desperata”. Agenci SB, Piotrkowski, Chmielewski i Pękala przebrani za milicjantów zatrzymali ich samochód pod pozorem rutynowej kontroli. Chrostowskiego zakuli w kajdanki i posadzili na tylnym siedzeniu swojego samochodu. Popiełuszkę natomiast związali i wrzucili do bagażnika. Ruszyli w dalszą drogę. Podczas jazdy Chrostowski wyskoczył z samochodu jak się później okaże była to część akcji SB - i uciekł. Pobiegł do pierwszej parafii, jaką widział i poinformował o porwaniu księdza. Popiełuszko kilkakrotnie podejmował próby ucieczki z bagażnika. Oprawcy musieli się zatrzymać. Bili go dopóki nie stracił przytomności, a następnie związali w charakterystyczny sposób. Lina przewiązana była przez nogi i szyję tak, że przy każdej próbie poruszenia się człowiek sam się przydusza. Dalsze losy ks. Popiełuszki przestają być na razie znane. Do czasu. Istnieją poszlaki, które potwierdzają, że zakatowany, ale żywy ksiądz Popiełuszko został przekazany innej ekipie. Nie wiemy czy byli to agenci KGB czy inny oddział resortu, jednak wydaje się być pewnym, że za jego morderstwem nie stała jednak ekipa Piotrowskiego.

SFINGOWANY PROCES

Kiedy wszyscy dowiedzieli się o porwaniu ks. Popiełuszki przez nieznanych sprawców, władza ludowa rozpoczęła wyjątkowo nagłośnioną akcję poszukiwawczą. Informacje o porwani, o działaniach milicji i agentów w próbie odnalezienia i uratowania księdza, wylewały się z wszystkich telewizorów i gazet. Zaangażowanych w akcję było kilkuset funkcjonariuszy, wszystkie media. Na czele tych wszystkich działań stał generał Czesław Kiszczak. Równolegle do akcji poszukiwawczej księdza

s. 69


KRWAWE ŻNIWA prowadzone były rozmowy o ujawnieniu ciała i obarczeniu kogoś winą za jego śmierć. Kiszczak był w pełni świadomy, że opinia publiczna wie, że to MSW odpowiada za porwanie i zamordowanie księdza. Musiał tak pokierować sprawą, żeby nie doprowadzić do niepokoju społecznego. MSW podrzucało dowody zbrodni dla prokuratury i procesu sprawców. Na ławie oskarżonych miała zasiąść ekipa Piotrowskiego i wicedyrektora Departamentu IV MSW - płk Adama Pietruszki. Problemem była ich wiedza. Kiszczak chciał żeby milczeli o przekazaniu księdza innej ekipie. Piotrowski napisał nawet wielki elaborat oczerniający Kiszczaka w momencie aresztowania, jednak po obietnicach zaopiekowania się nim dokument zniknął. Ekipa Piotrowskiego uwierzyła w zapewnienia swojego generała. Jednak płk Pietruszka nie był chętny na bycie kozłem ofiarnym w sprawie, o której nie miał za wiele pojęcia. Kiszczak obiecał mu stopień generała, zwrócił się do niego w więzieniu: Generale Pietruszka trzeba się dać chwilowo zamknąć. Pietruszka żądał najwyższej opieki od MSW. Wystarczyło teraz zebrać spreparowany materiał sądowy i znaleźć odpowiednich sędziów i prokuratorów. Proces odbył się szybko, bo już w grudniu 1984 roku. Transmitowany był przez telewizję i nagłośniony w prasie. Urabiano sędziów. Najwyżsi rangą w MSW zajmowali się akcją. Zastraszano znanych adwokatów: Jana Olszewskiego, Edwarda Wendego, Krzysztofa Piesiewicza i Andrzeja Grabińskiego. W lutym 1984r. Sąd Wojewódzki w Toruniu skazał sprawców na kary : G.Piotrowskiego na 25 lat, A.Pietruszkę na 25 lat, Pękalę i Chmielewskiego na 12 lat pozbawienia wolności. Rozpoczęto proces zacierania śladów, zabezpieczono akta operacyjne Popiel i Desperat - zostały bezpowrotnie zniszczone z powodu, jak to określono w urzędowym zapisie: “braku jakiejkolwiek wartości operacyjnej”. Ginęli ludzie mający informację w sprawie śledztwa od strony agentury – mjr Wiesław Piątek i płk Stanisław Trafalski. Generał Z. Płatek podejrzewał, że Kiszczak chce go otruć. W

s. 70

maju 1985r. szefem Departamentu IV został płk Zygmunt Baranowski. Został znaleziony martwy za swoim biurkiem po rozległym zawale, nigdy wcześnie nie lecząc się na schorzenia serca. Jego ciało nigdy nie zostało wydane rodzinie.

TERESA, TRAWA, ROBOT

MSW rozpoczęło trzy sprawy operacyjne: “ROBOT”, “TERESA”, “TRAWA”. Były to najdłużej trwające operacje w historii krajów komunistycznych - okres prowadzenia tych spraw przypada na listopad 1984 kwiecień 1990. Zaangażowanych w nie było kilka pionów MSW, a nadzorował je osobiście generał Kiszczak. Działania w ramach tych operacji podejmowane były przede wszystkim wobec płk Pietruszki i kpt. Piotrowskiego. Dla Pękali i Chmielewskiego Piotrowski był autorytetem - kiedy udałoby się urobić jego, reszta pójdzie za nim. Największym zagrożeniem dla resortu był jednak Pietruszka, który nie godził się ze swoją rolą. Próbowano przekupić jego żonę Różę Pietruszkę, proponowano jego synowi wyjazd do Szwajcarii. Nigdy nie przyjęli tych propozycji. Dokonano, więc włamania do ich mieszkania w poszukiwaniu dokumentów mogących skompromitować MSW i Kiszczaka. Podsłuchy,

kontrola korespondencji, ograniczenie kontaktów z rodziną, wywieranie presji psychicznej na Pietruszkę i jego żonę, zwolnienie Jarosława Pietruszki z MSW to tylko niektóre z długiej listy działań resortu wobec rodziny Pietruszków. Piotrowski godził się natomiast na wszystko, co chciał generał Kiszczak. Pisał grypsy do Pietruszki „ile pan zamierza tu siedzieć”, miał nadzieję, że niedługo wyjdzie. Złożona wcześniej Piotrowskiemu przez Kiszczaka obietnica wyjścia z więzienia zaczęła się jednak oddalać. Kontrolą MSW objęła wszystkich, którzy mieli, bądź mogli mieć, jakikolwiek związek ze sprawą ks. J. Popiełuszki.

POSZUKIWANIA PRAWDY PRZEZ WITKOWSKIEGO

Jedną z najważniejszych osób mogących posiadać informacje w sprawie zamordowania ks. Popiełuszki jest Waldemar Chrostowski, jego osobisty kierowca i TW o pseudonimie „Desperat”. Wyskoczył on rzekomo z samochodu pędzącego 100 km/h i zbiegł porywaczom. Prokurator Andrzej Witkowski w trakcie prowadzenia śledztwa zrobił wizję lokalną. Zatrudnił specjalistów, zgodzili się oni jednak na wyskoczenie z samocho-


KRWAWE ŻNIWA du jadącego dwa razy wolniej. Jeden skończył eksperyment z połamanym barkiem, drugi z bardzo poważnymi potłuczeniami. Chrostowski miał tylko drobne otarcia, a kajdanki rozpięły mu się same. Jak się później okaże były przepiłowane, a podarta marynarka okazała się być przecięta. Dwóch biegłych profesorów włókiennictwa jednoznacznie ocenia, że marynarka została pocięta ostrym narzędziem. Wojciech Sumliński, dziennikarz śledczy badający sprawę Popiełuszki powiedział w jednym z wywiadów, że „Waldemar Chrostowski jest jedynym znanym opozycjonistą, który dostaje od kiszczakowskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odszkodowanie w wysokości 1,65 mln złotych.” Witkowski dotarł do 6 funkcjonariuszy WSI, którzy byli świadkami porwania ks. Popiełuszki i znali prawdę o tej tragicznej zbrodni. Obiecali zeznawać, kiedy dostaną zapewnienie i ochronę od najwyższych władz. Kiedy Witkowski zgłosił się do swoich przełożonych w 1991 roku sprawę natychmiast mu odebrano. W 2002 roku, po powstaniu IPN, śledztwo wróciło do rąk Witkowskiego, jednak jego poprzednie akta tej sprawy dziwnym trafem zniknęły. Mimo to w 2004 roku był gotowy do postawienia aktu oskarżenia ok. 20 osobom, m. in. Kiszczakowi, Waldemarowi Chrostowskiemu, i Jerzemu Urbanowi. Sprawę zabrano mu ponownie. Ciało księdza Popiełuszki nieoficjalnie wydobyto dnia 26 października 1984 roku. Prowadzący śledztwo prokurator Andrzej Witkowski posiadał informacje od płetwonurków milicyjnych, którzy brali udział w całej akcji. Nocą z 25 na 26 października świadkowie widzą jak czyjeś zwłoki zrzucane są z tamy. Już na drugi dzień zbiera tam się ogromna ekipa – wojsko, milicja, ZOMO, agentura, płetwonurkowie. O godzinie 13 zaprzestają poszukiwań, prokurator Marian Jęczmyk otrzymuje telefon o wydobyciu zwłok ks. Jerzego, wysyła swojego przedstawiciela na miejsce, a ten dowiaduję się, że zaszła pomyłka. Informacja już zdążyła się rozejść, czekano tylko na potwierdzenie - jakież było zdziwienie, kiedy okazało się, że ciała Popiełuszki nie odnaleziono. Co działo

się, więc od 26 do 30 października? Według ustaleń prokuratora Witkowskiego doszło do pewnego rodzaju „zawirowań” operacyjnych. Historia jednak jest prosta, zwłoki księdza Popiełuszki nie wyglądały na leżące w wodzie długo, tak żeby morderstwo mógł popełnić Piotrowski i jego ekipa. Należało świeże zwłoki „dopracować”. Agenci, którzy porwali ks. Popiełuszkę zostali aresztowani już 23 października, nie mogli, więc go zamordować. Mieli odegrać rolę kozłów ofiarnych. Tak naprawdę przekazali pobitego księdza innej ekipie. Agenci wiedzieli o pierwszej części swojego zadania, natomiast nie spodziewali się roli, jaką odegrają w tuszowaniu zbrodni. MSW chciało, żeby ciało zostało odnalezione. Posłużyli się śmiercią Popiełuszki instrumentalnie. Istniały dwa równoległe scenariusze zdarzeń. W pierwszym ekipa Piotrowskiego łamie księdza. Piotrowski wziął nawet ze sobą magnetofon żeby nagrać jego błaganie o litość, werbuje go w swoje szeregi, a następnie wysyła do Rzymu, żeby był blisko Papieża. KGB nie miało w Watykanie swojego agenta, polski ksiądz o wielkim wpływie był idealnym kandydatem. Ks. Popiełuszko jednak nigdy nie dałby się złamać. Drugim scenariuszem stało się, więc wykorzystanie jego śmierci do rozprawy z opozycjonistami. Nigdy do niej nie doszło, postanowiono podzielić się Polską w Magdalence i przy Okrągłym Stole. Według ustaleń Witkowskiego, Piotrowski nie wiedział nawet, po której stronie tamy zostało zrzucone ciało, podczas rekonstrukcji zdarzeń pokazał drugą stronę. Różaniec ks. Popiełuszki pojawił się kompletnie w innym miejscu niż zeznali oskarżeni agenci. Oleiste plamy na sutannie Popiełuszki mogą świadczyć o tym, że znajdował się w bazie wojsk sowieckich koło Kazunia. Agent SB, który odnalazł różaniec ks. Popiełuszki miał osobiste kontakty z rezydentem KGB w Polsce. Tego typu poszlak w śledztwie jest mnóstwo, jednak sprawa nadal stoi w miejscu. Witkowski deklaruje, że jeśli śledztwo wróci w jego ręce, jest w stanie w ciągu pół roku postawić akt oskarżenia i rozwiązać jedną z największych zbrodni w Polsce.

WIĘCEJ ZGONÓW

30 listopada 1984 roku w wypadku samochodowym (zderzenie z ciężarówką) zginęli oficerowie MSW płk. Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Badali oni sprawę Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego. Wracali z południa Polski z teczkami i notatkami, których jednak nigdy nie odnaleziono, jak i również nie podjęto próby ujęcia sprawcy wypadku. Na skutek straszliwej pomyłki w 1985 roku zginęła kobieta niezwiązana ze sprawą ks. Popiełuszki, tłumaczka Anna Grabińska. Zbiegiem okoliczności nosiła to samo nazwisko, co mecenas Andrzej Grabiński, oskarżyciel posiłkowy rodziny Popiełuszków. W tej samej dzielnicy, co zamordowana mieszkała jego synowa. Morderstwo nie nosiło śladów rabunkowych. Co dziwne po 1989 r. zniknęły akta śledztwa w tej sprawie. 22 lipca 1989 roku zginęła 82 letnia, schorowana, Aniela Piesiewicz, matka kolejnego oskarżyciela w procesie toruńskim. Co jest znamienne skrępowano ją dokładnie w ten sam sposób, co księdza Popiełuszkę. W 1992 roku zmarł Tomasz Popiełuszko, syn brata ks. Jerzego, również na skutek zatrucia alkoholem metylowym. Jego ojciec, Józef, na jakiś czas przed jego śmiercią otrzymywał telefony z pogróżkami. Miał przestać węszyć w sprawie śmierci księdza Popiełuszki pod groźbą pobicia i śmierci. W roku 2000 zmarła żona drugiego brata księdza, Danuta Popiełuszko. Znana była wszystkim, jako osoba stroniąca od alkoholu, mimo to zginęła w białostockim szpitalu na skutek zatrucia alkoholem. Jeden z lekarzy zauważył na jej ciele ślady po igłach w okolicach żył. Ktoś wstrzyknął jej stężony alkohol. Jan O. był kluczowym świadkiem w procesie, to on wraz z bratem i szwagrem widział jak ktoś zrzuca ciało z tamy. Byli tak, blisko, że ciało prawie wpadło do ich łódki. W grudniu 2004 roku zmarł w szpitalu na skutek zatrucia alkoholem metylowym. Mimo próśb rodziny sekcji zwłok nie przeprowadzono. Lista świadków, którzy mogliby podważyć wyrok procesu toruńskiego jest długa, jednak od lat giną oni w dz-

s. 71


KRWAWE ŻNIWA

iwnych okolicznościach. Płetwonurek, który widział ciało Popiełuszki 26 października uciekł z kraju i odmawia rozmów z kimkolwiek.

MORD ZAŁOŻYCIELSKI III RP

Badającemu sprawę śmierci ks. Popiełuszki dziennikarzowi śledczemu Wojciechowi Sumlińskiemu, pod fałszywymi oskarżeniami protekcji finansowej i zapewnieniu miejsca Leszkowi Tobiaszowi, byłemu agentowi WSI w komisji Antoniego Macierewicza zabrano wszystkie materiały dotyczące sprawy ks. Popiełuszki i wielu innych. Zastraszano, aż w końcu złamano Sumlińskiego, doprowadzając do jego próby samobójczej. Leszek Tobiasz natomiast padł martwy na podłogę, na jakiejś rządowej potańcówce i nie udało się go uratować. Sumliński na razie cieszy się dobrym zdrowiem i nie zamierza zrezygnować ze sprawy. Nie odzyskał jednak żadnych dokumentów. Jak mówi w wywiadzie:,„Dlaczego sprawa ta jest taka trudna do wyjaśnienia? Bo układ, który doprowadził do zamordowania ks. Jerzego nadal funkcjonuje”. Sumliński wychował się na Żoliborzu przy kościele, w którym Popiełuszko odpra-

s. 72

wiał Msze za Ojczyznę, sprawa ma, więc dla niego najwyższą wartość. Jest teraz jednym z najbardziej zaszczutych dziennikarzy w Polsce. Prokuratorowi Witkowskiemu natomiast kilkakrotnie odbierano sprawę, gdy tylko przedstawiał materiał dowodowy podważający wynik komunistycznego śledztwa. W sfingowanym procesie toruńskim osądzono i skazano trzech bezpośrednich sprawców porwania, a nie prawdziwych morderców. Szkalujący ks. Popiełuszkę Piotrowski, dawno temu wyszedł na wolność i oddaje się urokom pracy dziennikarskiej pod kobiecymi pseudonimami, a pensyjkę wysyłają na konto jego żony. Chrostowski, który okazał się być zdrajcą, zajmuje ciepłą i wygodną posadkę i wygrał każdy proces o naruszenie jego dobrego imienia. Sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy z tamtego czasu jest dziś posłem do Europarlamentu. Osławiony, dzięki swoim kłamliwym artykułom Jerzy Urban, dziś znów bryluje w mediach. Zaproszony do programu w Polsat News przez Agnieszkę Gozdyrę tym razem szczuje na PiS i tradycyjnie na Kościół. Generałowie Kiszczak i Jaruzelski cieszą się urokami spokojnej starości, z emeryturami przekraczającymi kilkakrotnie średnią pensję Polaka. Kiszczak dorad-

za dzisiaj prezydentowi w sprawie stosunków polsko – rosyjskich. Lista martwych świadków jest długa, a ci, którzy żyją, nadal boją się mówić. Czy można, więc nazwać mord na kapelanie Solidarności mordem założycielskim III RP? Wskazuje na to instrumentalne potraktowanie jego śmierci. Wykorzystano wszelkie siły resortu do stworzenia fikcyjnego procesu. Zagrożeni komuniści musieli tak pokierować sprawami, żeby wyjść z sytuacjo obronną ręką. Obawiano się protestów, świadomość Polaków rosła. Na świecie, dzięki papieżowi Polaków coraz bardziej rozumiano krytyczną sytuację Polski. Era resortu dobiegała końcowi. Należało wymyślić scenariusz, w którym komuniści wychodzą obronną ręką. Umoczono, więc wielu opozycjonistów, a Polskę podzielono między siebie, po to żeby do dziś zbierać profity. Pod tym względem morderstwo ks. Popiełuszki można uznać za motor do działań transformacyjnych. „Tak się dzieje w organizacjach przestępczych o charakterze zbrojnym i na tych fundamentach zbudowane jest nasze państwo, dla którego śmierć demokratycznie wybranego prezydenta i elity jest warta tyle, co włamanie do garażu na Pradze.” – cytując jednego z komentatorów tej sprawy. 


s. 73


REFLEKSJE

Wiara

Staroświeckość. Nuda. Ciemnota. Ograniczenia. Prymitywizm. Wydawać by się mogło, że to ulubione słowa młodych na opisywanie wiary i wierzących. Tymczasem okazuje się, że niekoniecznie jest to tak oczywiste, jak próbuje się nam wmawiać. Joanna Fiut Na początek biorę garść faktów ze szczyptą statystyk. Z Internetu dowiaduję się, że jak wynika z badań CBOS, wśród młodzieży ciągle wysoka jest potrzeba transcendencji, bo tych, którzy deklarują się jako wierzący jest około 90%. Poza tym mimo, że zaczyna się coraz bardziej zarysowywać indywidualizm w pojmowaniu duchowości, polska młodzież jest jedną z najbardziej wierzących w Europie. EKAI podsumowuje: „Przywołane powyżej dane świadczą o tym, że wciąż większość polskiej młodzieży szkolnej i akademickiej, choć jest nadal przywiązana do wiary swoich przodków, to o jej wyborze decyduje coraz bardziej wybór osobisty. Jednakże – pod wpływem, jak i w opozycji do silnych prądów laicyzacyjnych – postawy młodych ulegają dość znacznej polaryzacji: wzrasta liczba zarówno niewierzących, jak i tych którzy wiarę traktują w sposób poważny”.

RADOSNY TŁOK

Parę minut przed niedzielną akademicką Mszą Świętą przychodzę do bazyliki ojców dominikanów w Krakowie. Świątynia, która normalnie wydaje się spora, dziś jakby się zmniejszyła... Pokonuję istny labirynt próbując przecisnąć się do przodu przez tłum studentów. To nie jest garstka osób, które zajmowałyby kilka ławek – o, nie. W dni powszednie zresztą też towarzystwo zastaję niemałe. Szybko wertując pamięć przypominam sobie momenty, w których z

s. 74

“Kolejne inicjatywy

przyciągające młodych to oczywiście pielgrzymki. Tysiące młodych nóg przemierzają ze wszystkich stron kraju setki kilometrów w jednym kierunku – na Jasną Górę. Nie trzeba też przypominać o tym, jaką popularnością cieszą się Światowe Dni Młodzieży. takim radosnym tłokiem miałam do czynienia. Pierwsze przychodzi mi do głowy Europejskie Spotkanie Młodych – Taize. Odbywa się ono zawsze na przełomie roku w różnych miejscach Europy. Prawie zawsze z wszystkich uczestników najwięcej jest Polaków. Dalej – Lednica 2000. 80 tysięcy młodych ludzi tańczących, śpiewających, cieszących się spotkaniem ze sobą, zabawą i modlitwą. Kolejne inicjatywy przyciągające młodych to oczywiście pielgrzymki. Tysiące młodych nóg przemierzają ze wszystkich stron kraju setki kilometrów w jednym kierunku – na Jasną Górę. Nie trzeba też przypominać o tym, jaką popularnością cieszą się Światowe Dni Młodzieży. To wszystko to jednak regularne, ale dość rzadkie wydarzenia, a przecież w codzienności Kościół też ma młodym mnóstwo do zaoferow-

ania. Któż nie słyszał o takich wspólnotach jak np. Ruch Światło-Życie, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, czy trochę mniej znane, ale ciągle się rozrastające jezuickie duszpasterstwo młodzieżowe – Magis. No i oczywiście duszpasterstwa akademickie, jak choćby słynna krakowska Beczka i Na Miasteczku.

OD OGÓŁU DO SZCZEGÓŁU

Niejeden mogłabym podać przykład osoby, która zachwyciła się rzeczywistością wiary na tyle, że chce ją przekazywać dalej, ale na pierwszy ogień – znajomi. Jednym z tych, którzy do serca wzięli sobie słowa „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni nie wymagali” jest Maciek z Tarnowa. Rozmawiamy przez telefon. Najpierw o wszystkim i o niczym – jak zawsze. W pewnym momencie proszę go, by opowiedział o tym, jak to się stało, że tak mocno postawił na rozwijanie wiary. Nie wydaje się zmieszany dość przecież niełatwym pytaniem – odpowiada szybko i konkretnie: „Mój rozwój duchowy zaczął się prosto – od szukania pomocy w Bogu w konkretnej sytuacji z mojego życia. Może z początku to było dość egoistyczne, ale zmieniło się szybko w świadome wejście w tę sferę – po jakimś czasie szukałem już czegoś nie tylko dla mnie, ale też tego jak ogólnie powinienem się realizować jako wierzący. Gdyby jednak nie ludzie – sam bym daleko nie zaszedł. Przyciągnęli mnie przyjaciele, zachęcił przykład ich życia


REFLEKSJE i szczerość kiedy w radzeniu mi nie mówili schematami «należy, trzeba», ale dawali autentyczne świadectwo pokazując jak oni robią”. Dzisiaj Maciek udziela się w kilku wspólnotach – Oratorium św. Filipa, misyjnym ruchu młodych Tucum i Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży. Ukończył Młodzieżową Szkołę Animatora. Jeździ na szkolenia, pielgrzymki i rekolekcje. Przy tym jednak idzie dalej i to, co kiedyś sam otrzymał, stara się przekazywać innym. „Jakiś czas temu w rozmowie ze znajomymi zeszliśmy na religijne tematy i nagle okazało się, że ludzie, którzy niewiele mają wspólnego z Kościołem, a z którymi do tej pory nie miałem częstej okazji rozmawiać, zaczęli się otwierać. Bardzo mnie zbudowało, gdy powiedzieli, że mają duży szacunek do tego, co robię i opowiadali, że chcieliby się jakoś udzielać, ale że to ciągle jest dla nich obce. To świadczy o tym, że często zewnętrzna oschłość wobec wiary to tylko poza, wpasowywanie się w otoczenie. Sporo jest osób zagubionych, które by chciały

czegoś więcej, ale otoczenie przeszkadza – choćby nagonka na Kościół w mediach. W dodatku «Msza ich nudzi», a co wtedy? Według mnie wystarczy po prostu zrozumieć, co dzieje się na ołtarzu. Nie da się tego przeżyć będąc tylko obserwatorem z zewnątrz”. Chwilę po rozmowie włączam Internet. Tam to dopiero widać szturm ewangelizacyjny. Młodzi coraz częściej organizują się tworząc blogi, portale, społeczności czy nawet gazety internetowe. Pokazują jak się cieszyć, uczyć i żyć pasją. Jednym z takich miejsc w sieci jest popularny blog „Bóg, Honor, Rock & Roll”. Prowadzi go Mateusz Ochman, który zapoczątkował również kilka inicjatyw na Facebooku. Zapytany o to, jak ocenia działalność ewangelizacyjną młodych w sieci mówi „Istnieje coś takiego, ale jeszcze czegoś brakuje. Szczególnie «normalnego języka». Rzadko do opowiadania o Bogu używa się zwykłego, prostego języka”. Zarzutów o brak prostego języka nie możemy z pewnością postawić jego blogowi. Pisze go dow-

cipnie, ironicznie i z dużym wyczuciem. Stawia też przede wszystkim na rozumowe argumenty, bo uważa, że emocje tylko zaciemniają prawdę i mimo, że nie są one złe same w sobie, to powinny prowadzić do przeżywania wiary w świetle Tradycji i Pisma Świętego. Pytam go również o to, co według niego najbardziej zachwyca młodych w Ewangelii? Odpowiada zdecydowanie „Zachwyt nad Panem Jezusem i Ewangelią bierze się z tego, że to są radykalne sprawy. Jest tak–tak i nie–nie. Nie ma półśrodków tak często serwowanych nam przez świat. Trzeba być zimnym albo gorącym”. Wszystko pięknie tylko jak to wygląda w praktyce? Pisze sobie chłopak bloga i nikt tam nie zagląda? Bynajmniej! Mateusz przyznaje, że otrzymuje sporo maili, w których może przeczytać, że przez jego bloga ktoś zmienił sposób patrzenia na świat albo jeszcze radykalniej: nawrócił się. Raz miał nawet okazję rozmowy, z której dowiedział się, że po lekturze „Bóg Honor Rock & Roll” ktoś pierwszy raz od wielu lat poszedł do spowiedzi. To wszystko, co usłyszałam sprawia, że wracam po raz kolejny do mojego ukochanego autora –Tolkiena i przypominam sobie słowa Gandalfa „Saruman uważa, że tylko wielka moc zdoła trzymać w szachu wielkie zło. Ja jestem innego zdania. Odkryłem, że to małe rzeczy, codzienne starania zwykłych ludzi nie dopuszczają złego, proste dowody dobroci i miłości”.

JESZCZE WIĘCEJ

Kilka dni później zmierzam na ulicę Skośną w Krakowie. Pewnie mało kto słyszał, że to tam znajduje się dom misjonarzy kombonianów. Mieszkańcy mówią, że bardzo im zależy, żeby stworzyć atmosferę otwartości, której uczą się pracując w krajach misyjnych. Ledwo mijam próg i już jestem pewna, że ich słowa nie są puste – zanim jeszcze zdążam cokolwiek powiedzieć, otrzymuję co najmniej 4 propozycje herbaty. Niby nie znamy się prawie w ogóle, a mam wrażenie jakbyśmy spotkali się lata temu i przegadali niejedną godzinę. Witam się z trzema ojcami po kolei, a tu nagle proszę – podbiega jakaś dziewczyna. Wydaje się jakby tam

s. 75


REFLEKSJE mieszkała! O co chodzi? – zastanawiam się – dziewczyna w domu misjonarzy to dość osobliwe. Po chwili dowiaduję się, że to nic niezwykłego, kombonianie bowiem organizują też misje świeckich. Asia. Z wykształcenia polonistka. Niedawno skończyła studia. Uśmiechnięta, rozgadana, pełna energii. Czym się wyróżnia? Otóż przygotowuje się właśnie do wyjazdu na misje – 5 marca zaczyna już kontrakt. Czekają ją 2 lata pracy w Ugandzie. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że też wyrosła we wspólnocie. Była związana z KSM-em, a później z akademickim duszpasterstwem Niniwa. To wszystko doprowadziło ją powoli do misjonarzy kombonianów, aż sama została świecką kombonianką. Zapytana, co ją pociąga w misyjności odpowiada z uśmiechem: „Po pierwsze – ludzie, których się spotyka. Ludzie uczą Cię wielu rzeczy, w życiu bym się nie domyśliła, że jestem w stanie tak mocno zmienić swoje myślenie. Świeżo po licencjacie spędziłam już miesiąc na doświadczeniu misyjnym w Ghanie i to mnie bardzo uformowało. To rozwija człowieka w każdej sferze – od duchowej, aż po zawodową. Po drugie – to, że mogę podzielić się tym, co sama dostałam. Nie zatrzymać tego dla siebie, a dać komuś, kto tego naprawdę potrzebuje. Generalnie misje mnie pociągają – zwłaszcza ta egzotyka, inność, którą spotykasz i prostota”. To, że młodą dziewczynę stać na takie poświęcenie, może się wydawać niektórym dość niepospolite. Skąd w niej tyle siły i determinacji? „Wszystko idzie z góry. Najważniejsze to Pan Bóg i modlitwa. Dlatego zawsze prosimy o modlitwę przy okazji różnych akcji, bo zdarzają się dni, gdy zwyczajnie człowiekowi nie chce się wstać z łóżka, a jest szereg rzeczy do zrobienia. Jeśli nie ma w tym Pana Boga to polegnie. On daje siłę i zapewnienie, że nic nie jest bez sensu. Po drugie ludzie. Ze względu na mój charakter bardzo dużo czerpię od ludzi, zwłaszcza młodych. Kiedy np. prowadzimy spotkania informacyjne, animacje w szkole, jestem naładowana energią na najbliższe tygodnie”. Ekscytację wyjazdem da się wyczuć na odległość. Szybko udziela mi się jej entuzjazm. Po takiej rozmowie

s. 76

chciałoby się zmienić cały świat – i jak tu usiedzieć na miejscu? Okazuje się, że misjami interesuje się coraz więcej młodych, a taka fascynacja może co nieco powiedzieć o duchowości. O. Maciek Zieliński – kombonianin opowiada: „To pokazuje, że duchowość nie jest zawieszona w powietrzu, ale prowadzi do konkretów. Bo jeśli patrzymy pod względem misyjnym, to często mamy do czynienia z ekstremalną biedą, której młodzi chcą w jakiś sposób ulżyć, podarować kawałek siebie. Wielu z nich angażuje się też w Polsce, ale perspektywa rozszerza się gdy widzimy biedę kogoś daleko. Młodzi związani z misjami mają prawdopodobnie głębokie doświadczenie Pana Boga – i to dobre skoro chcą się nim dzielić. To obraz Boga, który nas przyjmuje i kocha każdego, a także Boga, który sam jest misjonarzem – posyła swojego Syna, żeby opowiedział o tym, czego doświadczył we wspólnocie Trójcy Świętej. Jezus z kolei posyła nas do wychodzenia ze swojego «zagrzanego miejsca»”. Do wyjazdu coraz bliżej, a Asia i o. Maciek mają przed sobą jeszcze sporo przygotowań, dlatego, żeby nie zajmować im więcej czasu, zadaję jeszcze tylko jedno pytanie. Co według nich charakteryzuje duchowość naszego

pokolenia, czego my w niej szukamy. Według o. Maćka samą charakterystyką jest już szukanie. „Kiedyś było tak, że pewne rzeczy przychodziły z tradycji i to się przejmowało od rodziców, a teraz sporo młodych ludzi patrzy krytycznie – w dobrym sensie. Na wspólnotę, wiarę, hierarchię, sposób życia różnych ludzi. To powoduje, że wiara i przez to także duchowość zaczyna być coraz bardziej «moja», a nie ogółu, zaczynam mieć swój sposób. Przejście może być trochę niebezpiecznie, bo grozi odejściem od wiary, ale jeśli dokonuje się w dobrej atmosferze, dobrym duchu i w oparciu o solidny fundament, to daje ciekawy efekt”. Asia z kolei twierdzi, że cechuje nas zagubienie. „Wydaje mi się, że nie mamy jasnej granicy między tym, co dobre a tym, co złe i żyjemy trochę na pograniczu. Jeśli ktoś nie wyniósł z domu pewnych rzeczy i później ich nie formował, nie ma twardego kręgosłupa moralnego, to się gubi. To jest chyba główny problem pokolenia, że zachowuje się jak chorągiewka na wietrze. Jak zobaczy, że tu jest fajniej, wygodniej, wtedy za tym idzie, a nie zawsze tam, gdzie jest wygodniej, jest lepiej. Dlatego myślę, że szukamy takiej stałości, potwierdzenia pewnych rzeczy i spokoju w tej burzy,


REFLEKSJE

a duchowość pozwala na wyciszenie”.

AHOJ PRZYGODO!

Po paru tygodniach w Krakowie wsiadam do autobusu i wracam do domu, do Nowego Sącza. Słuchawki na uszy, książka w rękę i zadowolona odcinam światu zewnętrznemu dostęp do siebie. Minęło parę takich spokojnych minut i ledwo, bo ledwo, ale gdzieś zza muzyki słyszę „Asia?!” – „Piotrek?!”. Do pekaesu wsiada ktoś, kogo nie widziałam już dobre kilka lat. Co słychać, wszystko dobrze, a u ciebie, latka lecą, studiuję, licencjat, drugi kierunek, narzeczona, praca, itd., itp. I tak od słowa do słowa wdziera się temat, który kiedyś nas łączył. Otóż wyrośliśmy oboje w jednej wspólnocie (wspomnianym wcześniej Magisie), a tym samym zaczynamy rozmawiać o wierze. Piotrek lubi opowiadać, ale to wcale nie nudzi. Wyobrażam go sobie kiedyś jako dziadka z długą brodą i wnuczętami pod fotelem czekającymi z rozdziawionymi buziami na dalszą część bajki. Pozwalam mu więc rozwinąć słowne skrzydła i słucham zaciekawiona. „Ludzka zdolność do walki z własnym egoizmem to jest dla mnie największe świadectwo. Naprawdę. Przez to widzę, że jest Bóg i działa w nas na co dzień. Chodzi o

proste, codzienne życie, kiedy wyrzekamy się jakiejś części swojego ja, po to, by dać siebie komuś innemu”. Dowiaduję się, że podobnie jak u wcześniejszych rozmówców, najważniejszymi powodami przyciągającymi go do Kościoła są sakramenty, w których spotyka Żywego Boga i wspólnota, z której czerpie siłę do wyznawania wiary. „Widok innych modlących się ludzi (i to wielu!) w jakiś sposób dodaje mi otuchy i wychodząc ze świątyni jestem spokojniejszy niż przed wejściem”. Pytam też o to, czego on szuka w duchowości, nie muszę wiele dopytywać – sam znowu podejmuje temat – „po prostu istoty samego siebie. Wszystkiego, czego potrzebuję, by być szczęśliwym. Azylu, gdy otoczenie daje w kość. Sensu, że w ogóle istniejemy. Inspiracji, by codziennie być kimś bardziej przyzwoitym niż wczoraj. Wiadomo, że młodość to dosyć burzliwy okres i szukamy wszystkiego, co prawdziwe i najbliższe istocie rzeczy. No i wtedy zdecydowana większość z nas przekonuje się, że tylko duchowość może przybliżyć nas do zadowalających odpowiedzi. To jest szalenie budujące, jak widzę twarze znajome z sal wykładowych na mszach studenckich. Stąd wiem i zawsze będę twierdził, że z duchowością młodych

ludzi wcale nie jest tak źle, jak zwykło się mówić”. Przyznaję mu rację i zastanawiam się głośno jak teraz, po skończeniu formacji rozwija swoją wiarę nie będąc w żadnym duszpasterstwie. Okazuje się, że to, co wyniósł ze wspólnoty, czyli choćby codzienne czytanie Pisma Świętego, modlitwa, czy wzbudzanie w sobie zainteresowania drugim człowiekiem – ciągle w nim trwa. „Wiara jest jedną wielką przygodą i to nie na całe życie, ale na wieki. Nieraz doświadczam Bożych niespodzianek. Jak się Mu zaufa to człowiek odkrywa nagle, że jego życie zaczyna być jazdą bez trzymaki. Napotyka się ludzi i sytuacje, o których ciężko nawet pomyśleć w «normalności». W dodatku niesamowite jest to poczucie szczęścia, jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że właśnie tego zawsze się chciało i jest, jak być powinno. Dla osób postronnych to brzmi jak science fiction, no nie? Ale ty też przecież wiesz, że wystarczy choć raz pozwolić się Bogu poprowadzić i się dzieje. Wtedy można pojąć, o co chodziło tym dziwnym, uśmiechniętym ludziom, gdy mówili o wierze jak o przygodzie”. Wieczorem, po spisaniu wszystkich tych rozmów parzę herbatę, siadam wygodnie i biorę do ręki jedną z moich ulubionych książek – „Quo Vadis” Sienkiewicza. Kartkując ją widzę fragment… „Petroniusza uderzył ten spokój i uderzył go zwłaszcza w ludziach. W twarzy Pomponii, starego Aulusa, ich chłopca i Ligii – było coś czego nie widywał w tych twarzach, które go co dzień, a raczej co noc otaczały: było jakieś światło, jakieś ukojenie i jakaś pogoda płynąca wprost z takiego życia, jakim tu wszyscy żyli. I z pewnym zdziwieniem pomyślał, że jednak mogła istnieć piękność i słodycz, których on, wiecznie goniący za pięknością i słodyczą, nie zaznał. Myśli tej nie umiał ukryć w sobie i zwróciwszy się do Pomponii rzekł: – Rozważam w duszy, jak odmienny jest wasz świat od tego świata, którym włada nasz Nero. Ona zaś podniosła swoją drobną twarz ku zorzy wieczornej i odrzekła z prostotą: – Nad światem włada nie Nero – ale Bóg”. 

s. 77


REFLEKSJE

Seks o jakim wam się nie śniło! Niedawny artykuł mojego redakcyjnego kolegi pt. „Przebudźcie się panowie!” traktujący o złożonościach relacji męsko-damskich widzianych z perspektywy mężczyzny stał się dla mnie swoistą inspiracją. Idąc za ciosem postanowiłem przelać „na papier” własne przemyślenia dotyczące newralgicznej sfery ów więzi jaką jest ludzka seksualność. Wojciech Greń Kiedy myślimy o seksualności, nasza podświadomość mimowolnie i automatycznie podsuwa nam obrazy i skojarzenia związane z przestrzenią łóżkową. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż uwielbienie dla ludzkiego ciała, zwłaszcza w owym aspekcie, zalewa nas właściwie z każdej strony. Jakkolwiek nasza fizyczność była obiektem artystycznej inspiracji już od starożytności to jednak tak jak nigdy, dziś przeżywamy w tej materii absolutne przesycenie i zwulgaryzowanie. Natomiast wydaje się, że seksualność jest czymś znacznie szerszym i głębszym pojęciowo niż to co mieści się w ramach definicji seksu. To przede wszystkim poszukiwanie wrażliwości odmiennej od tej, którą sam posiadam, takiej która będzie jej autentycznym uzupełnieniem. Myśląc o właściwej naturze tej przestrzeni życiowej na usta ciśnie mi się jedno dawno zapomniane słowo jakim jest „zbliżenie”. Jeśli czytając jakieś dzieło - a najpewniej takie, które zostało stworzone w odległych nam dziejach - natkniemy się na sformułowanie, że „oto mąż zbliżył się do swojej żony” możemy mieć absolutną pewność, iż chodzi o odbycie stosunku. Jednak kiedy wyjdziemy poza cielesność i dotkniemy psychologicznej istoty tego wyrażenia odkryjemy jego zupełnie nowe znaczenie. Niesłychanie pomocnym może

s. 78

“Wydaje się, że sek-

sualność jest czymś znacznie szerszym i głębszym pojęciowo niż to co mieści się w ramach definicji seksu. być tu wyobrażenie dwójki ludzi, którzy przybrani w zbroje stoją w znacznej odległości naprzeciw siebie. Te dwie osoby, wytwarzając między sobą więź, podchodzą coraz bliżej siebie jednocześnie zrzucając poszczególne części pancerza, aż w końcu będąc na tyle blisko, by się objąć orientują się, że znikło wszystko co by ich chroniło i odgradzało od drugiego człowieka - są zwyczajnie nadzy i bezbronni. Obraz ten symbolizuje owo psychologiczne zbliżanie się dwojga ludzi, odsłanianie poszczególnych płaszczyzn, które nas tworzą: mentalnej, emocjonalnej, intelektualnej itd. Ostatecznie jest to jakby niema wypowiedź w kierunku tej drugiej osoby „znasz mnie tak dobrze, że przy Tobie jestem bezbronny/a. Daję Ci sztylet w ręce i przykładam go do piersi, bo właśnie tak łatwo możesz mnie zranić, gdyż już nic mnie nie chroni, jednak ufam, że tego nie zrobisz”. Ta niewypowiedziana deklaracja

najczęściej ma miejsce w trakcie ceremonii zaślubin, kiedy to dwa życia zostają trwale splecione w jedno. Właśnie wtedy dochodzi do ostatniego etapu zbliżenia jakim jest bliskość fizyczna. Dopiero w takim momencie jesteśmy w stanie zawierzyć drugiej osobie nasze obawy związane z naszą cielesnością, wiedząc, że nie zostaną one zbagatelizowane. Tak właśnie poznajemy zamysł Stwórcy, który poprzez doskonałe zespolenie tych dwojga daje nam do zrozumienia, co miał na myśli tworząc człowieka jako wspólnotę mężczyzny i kobiety. Rozumiemy też w tym kontekście, iż właśnie ten człowiek wyrażony w tej komunii dwóch ciał, będąc stworzony na obraz i podobieństwo Boga, ma poprzez akt seksualny udział w akcie Stworzenia. Dopiero tak rozumiane zbliżenie i zespolenie jako jedność mentalności, emocjonalności, wrażliwości i fizyczności ukazuje piękno daru ludzkiego życia. Dlatego warto rozwijać w sobie wrażliwość wypływającą z seksualności oczekując w międzyczasie na osobę, której będziemy mogli powiedzieć: „Tak jak goście weselni dziś nas obdarowali, tak ja obdarowuję Ciebie najwspanialszym prezentem jaki mogę mieć dla kogoś – samym sobą - darem który zachowałem i pielęgnowałem oczekując na Ciebie”.


REFLEKSJE

Internet „haram” / Internet „halal” Islamska Republika Iranu Liczba mieszkańców: 77 milionów Liczba użytkowników Internetu: 25 milionów Liczba kafejek internetowych w Teheranie: 1500 Wskaźnik penetracji Internetu: 32% Maria Nejman-Ślęczka Minęło już ćwierć wieku odkąd padł berliński mur, a razem z nim Czerwone Imperium. W tym czasie w Polsce wyrosło nowe pokolenie, które nie pamięta, czym jest cenzura i brak swobody wypowiedzi. Pojęcie „wolności jednostki” wrosło głęboko w naszą polską-europejską tożsamość i trudno nam wyobrazić sobie, że jakiś abstrakcyjny byt pod nazwą „państwo” ingeruje w nasze osobiste decyzje. Ponadto, jak dotąd granice naszej wolności wyznaczała kultura, która narzucała pewne normy społeczne, a wśród nich tę podstawową: moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja. Pojawienie się wirtualnego świata spowodowało załamanie się tych granic: w sieci zupełnie bezwstydnie krytykujemy, obrażamy, kradniemy, tworzymy swoje nowe anonimowe tożsamości. A co by było, gdyby ktoś ukrócił naszą wirtualną wolność? Co, gdyby z dnia na dzień odcięto nas od Facebooka, YouTube i Gmaila? Co, jeśli za krytykę rządu na blogu groziłoby więzienie? Co się dzieje, kiedy Internet staje się wrogiem publicznym numer jeden?

WROGOWIE INTERNETU

Birma, Chiny, Kuba, Iran, Arabia Saudyjska, Syria, Turkmenistan, Uzbekistan, Wietnam – to tylko niektóre z państw, którym organizacja Reporterów bez Granic

“W restrykcyjnym

obyczajowo Iranie wolność i anonimowość, jaką dawał Internet była bezcenna. Początkowo podłączeniem do Internetu dysponowały głównie ośrodki akademickie, których liczba znacznie się zwiększyła ze względu na skok demograficzny w okresie porewolucyjnym. nadała niechlubny tytuł „wrogów Internetu”. W tym roku do tej listy z całą pewnością dołączy Turcja, w której konserwatywny rząd Erdogana zablokował powszechny dostęp do Twittera i grozi całkowitym „wykorzenieniem” serwisów społecznościowych. Jak dotąd rządowa cyber-armia działa nieudolnie, gdyż niedługo po wprowadzeniu blokady ilość „tweetów” rekordowo wzrosła. Można się jednak spodziewać, że kolejne możliwości obejścia cenzury będą odcinane. Skutecznych rozwiązań Turcja mogłaby się nauczyć choćby od Iranu, w którym szczelny system działa już od wielu lat i jest wciąż ulepszany. Mimo to,

Iran znajduje się na drugiej pozycji pod względem ilości użytkowników Internetu w regionie (tylko za Izraelem). Irańczycy wciąż widzą w wirtualnej rzeczywistości jedną z niewielu platform względnej wolności.

INTERNET – PREZENT OD ALLAHA

Kiedy w Polsce zmiany zdążały w kierunku demokratyzacji, w Iranie rewolucja islamska z 1979 roku pchnęła kraj w stronę utworzenia „republiki religijnej”. Celem rewolucjonistów było ustanowienie islamu dominującą ideologią, która wyznaczy ramy kulturze, polityce i prawodawstwu. Jedną z ważnych przyczyn obalenia szacha Rezy Pahlawiego była jego fascynacja cywilizacją zachodnią i usilne, ale nieskuteczne próby westernizacji Iranu. Zbyt szybka i zarazem nieudolna modernizacja w połączeniu z problemami ekonomicznymi i rosnącym despotyzmem wzbudziły opór w tradycyjnym szyickim narodzie. Wbrew temu, co można by sądzić, nowe muzułmańskie władze, w odróżnieniu od innych państw bliskowschodnich, jak na przykład Arabia Saudyjska czy Emiraty Arabskie, początkowo nie dążyły do zahamowania rozwoju Internetu. Wręcz przeciwnie, dostrzegły wiele korzyści płynących z jego wspiera-

s. 79


REFLEKSJE nia i aż do 2003 roku (a więc przez dekadę od podłączenia Iranu do światowej sieci) pozwalały swoim obywatelom korzystać z niego właściwie bez ograniczeń. Przyczyn tej zaskakującej swobody było co najmniej kilka. Po pierwsze: w tym okresie Iran nie był jeszcze w stanie wprowadzić cenzury w Internecie z powodu zacofania technologicznego (do tej pory jest daleko w tyle za Chińską Republiką Ludową, w której stosowane są bardzo zaawansowane metody kontroli Sieci). Władze Iranu dostrzegały też korzyści ekonomiczne oraz możliwość usprawnienia administracji rządowej poprzez wprowadzenie usług publicznych online. Ponadto konserwatyści wykorzystując hasło „modernizacji” używali Internetu do promowania islamu. Niektórzy duchowni nazywali wręcz Internet „prezentem danym, aby rozprzestrzeniać słowo Proroka”. Powstało mnóstwo stron, na których duchowni mogli prezentować swoją wykładnię Koranu. Przyczyn poparcia dla rozwoju Internetu można także upatrywać w tym, że podczas rewolucji mass media wspierające Ajatollaha Chomeiniego istotnie przyczyniły się do jego sukcesu. Jednak w dalszej perspektywie środek, który umożliwił religijnym konserwatystom zwycięstwo musiał zostać stłumiony, aby nie obrócił się przeciwko nim.

OSTATNI BASTION WOLNOŚCI

W restrykcyjnym obyczajowo Iranie wolność i anonimowość, jaką dawał Internet była bezcenna. Początkowo podłączeniem do Internetu dysponowały głównie ośrodki akademickie, których liczba znacznie się zwiększyła ze względu na skok demograficzny w okresie porewolucyjnym. Powstała liczna grupa społeczna młodych i wyedukowanych ludzi, w której istotny procent stanowiły kobiety. Dzięki studentom pochodzącym spoza dużych ośrodków miejskich Internet zagościł również na wsi. Coraz częściej z Internetu korzystano poza uczelniami, a popularność zdobył przede wszystkim sektor rozrywki

s. 80

oraz chat-roomy. W wirtualnej przestrzeni nie obowiązywała separacja płci, przestrzegana we wszystkich miejscach publicznych. Prowadząc podwójne życie – to wirtualne i to „realne” – Irańczycy mogli wreszcie swobodnie wyrażać swoje poglądy polityczne i utrzymywać nieformalne damsko-męskie kontakty. Kobiety zdobyły wolność ekspresji niedostępną dla nich w pozawirtualnym świecie ze względu na sztywne zasady moralne, obowiązujące w religii muzułmańskiej. Wśród najbardziej szokujących przykładów kobiecej aktywności w Internecie znalazły się wyznania irańskiej prostytutki, która dzieliła się swoimi doświadczeniami na blogu, opowiadając o problemie, który nie istnieje w oficjalnym dyskursie.

iązujące prywatnych dostawców Internetu do filtrowania treści i blokowania stron „niemoralnych” lub antyrządowych. Niewiele wcześniej zamknięto kilka reformatorskich wydawnictw i uniemożliwiono dostęp do ich stron internetowych (gazety „Neshat”, „Jameh”, „Tous”). Niemal wszystko to, co jest niezgodne z oficjalną wykładnią władz, jest uznawane za „polityczne”, stąd wśród blokowanych treści znajduje się spora liczba stron dotyczących sztuki (według badań aż 50% stron w tej kategorii znalazło się na „czarnej liście”), mody, muzyki, edukacji, społeczeństwa. Szczególną walkę wypowiedziano treściom przeznaczonym dla dorosłych – 95% tego typu stron jest niedostępna dla użytkowników.

FILTRY TREŚCI NIE TYLKO DLA DZIECI

GDY CYBER-OKO PATRZY

Rosnące „rozpasanie moralne” w Internecie musiało w końcu pobudzić irańskie władze do działania. Już wiele lat wcześniej wydano zakaz korzystania z anten satelitarnych, które umożliwiały dostęp do zagranicznych programów, w tym takich, którym daleko do skrajnie rozumianej przez Iran przyzwoitości. W 2001 roku wydano prawo zobow-

Metody stosowania cenzury przez irańskie władze są zróżnicowane i nie ograniczają się jedynie do blokowania stron. Rząd utworzył specjalne organy zajmujące się polityką internetową: - Komitet określający obraźliwe treści (The Committee Determinig the Offensive Contents): komitet ten na bieżąco aktualizuje listę „stron zakazanych”, znajduje się ona na internet.ir oraz peyvandha.ir


REFLEKSJE są one na przechwycenie szyfrowanych danych wysyłanych przez dwie strony poprzez umieszczenie między nimi narzędzia wyłapującego komunikaty (może to dotyczyć np. poczty elektronicznej lub systemów bankowości online). W 2011 roku ponad 300 000 użytkowników padło ofiarą tego typu ataków. Od pewnego czasu mówi się o pomyśle irańskich władz, aby stworzyć Internet „halal” („halal” oznacza to, co jest dozwolone w świetle szariatu). Oznaczałoby to całkowite odcięcie od międzynarodowej Sieci i utworzenie rodzimego Internetu, tworzonego i monitorowanego przez władzę. Aby zniechęcić obywateli do korzystania z międzynarodowego połączenia, rząd planuje jeszcze bardziej ograniczyć prędkość łącza oraz znacząco podwyższyć koszty jego użytkowania. - Cyber Policja (Iran Cyber Police): jest odpowiedzialna za karanie użytkowników nielegalnie działających w Internecie - Cyber Armia (The Revolutionary Guard Cyber Defense Command): broni Iranu przed cyber-atakami Rządowe manipulacje Internetem zaostrzają się wyraźnie za każdym razem, kiedy zbliża się ważne wydarzenie, jak np. wybory. Działania prewencyjne zostały podjęte również w czasie arabskiej wiosny, kiedy protestujący wykorzystywali Internet jako główny środek komunikacji. W takich sytuacjach cenzura dotyczy przede wszystkim zagranicznych serwisów informacyjnych i społecznych. Prędkość transmisji danych w sieci dramatycznie spada, często całkowicie uniemożliwiając przeglądanie stron. Jednym ze sposobów manipulacji jest tworzenie sztucznego ruchu, który obciąża serwery. Ponadto nawet w normalnych warunkach przepustowość łącza dostępna dla domowych użytkowników wynosi jedynie 128 kb/s (z szybszego łącza mogą korzystać uczelnie). Limit prędkości ma ograniczać korzystanie z materiałów audio i video (szczególnie w streamingu). W 2002 roku wprowadzono

system cenzury sterowany przez TCI (Telecommunication Company of Iran), dzięki któremu każde żądanie wysłane do „zakazanej” strony jest przekierowywane na adres należący do cenzora (10.10.34.34). Dostawcy Internetu muszą być zarejestrowani a strony – uzyskać licencję od TCI. Aż do 2009 roku użytkownicy radzili sobie z problemem filtrowania treści dzięki korzystaniu z software’u VPN (Virtual Private Network), co sprawiało wrażenie, że żądania są wysyłane spoza Iranu. Z czasem jednak wprowadzono zakaz używania VPN.

„TWEETY” AJATOLLAHA I INTERNET „HALAL”

Przed długi czas zakazane było korzystania z serwisów typu Facebook i Twitter. W 2013 roku rząd odblokował te strony, wychodząc najprawdopodobniej z założenia, że korzystniejsze od blokowania jest kontrolowanie zamieszczanych tam treści. W praktyce oznacza to, że widoczne są „tweety” Najwyższego Przywódcy Iranu, ale już nie te wysyłane przez zachodnich dziennikarzy. Prawdopodobnie irański rząd jest również w stanie przeprowadzić tzw. ataki man in the middle. Skierowane

WIRTUALNY RUCH OPORU

W trwającej ofensywie przeciw wolności w Internecie irańskie władze posługują się nie tylko środkami technologicznymi. Iran jest krajem o jednym z najwyższych odsetków aresztowanych dziennikarzy. Wśród nich wymienić można choćby Ghasema Sole Sa’di umieszczonego więzieniu za krytykę Ajatollaha Chameneiego w internetowym komentarzu. Z kolei w 2003 roku Sina Motallebi został pierwszym historii skazanym blogerem. Gorliwość, jaką wykazuje irański rząd w walce z Internetem świadczy o tym, jak wielkie dostrzega w nim zagrożenie. O ile stosunkowo łatwo jest cenzurować prasę, o tyle Internet wydaje się wręcz niemożliwy do kontrolowania. Irańczycy wciąż wymyślają nowe sposoby na obchodzenie blokad i wymieniają się radami, jak bezpiecznie korzystać z Internetu. Z pewnością Sieć jest więc przestrzenią, która mogłaby się stać skutecznym miejscem walki o demokratyzację państwa. Pozostaje więc otwartym pytanie o to, jaką rolę odegra Internet w przyszłości Iranu.

s. 81


J E S T E M, W I Ę C M Y Ś L Ę

O śpiewającym księdzu słów kilka

Obecny numer „Może coś Więcej” poświęcony jest przede wszystkim Wielkanocy i temu tematowi chciałem pierwotnie poświęcić mój artykuł. Jednakże pod wpływem pewnych wydarzeń zmieniłem zdanie. Kamil Majcherek Hitem Internetu jest ostatnio filmik, na którym irlandzki ksiądz śpiewa nowożeńcom „Hallelujah” w czasie mszy świętej. Jak to było do przewidzenia, to zjawisko (nie pierwsze zresztą- na Youtube można znaleźć przynajmniej kilka podobnych filmików z podobnymi „atrakcjami” serwowanymi uczestnikom mszy świętej) wywołało całkiem żarliwą dyskusję, dzieląc dyskutantów na dwa obozy: chwalących i ganiących występ celebransa. Ktokolwiek mnie w miarę dobrze zna, ten wie, że do wszelkich tego typu wyskoków mam niezwykle krytyczny stosunek i uważam je za haniebne. Wszyscy obrońcy księdza, uważający, że dla pewnego celu – jakikolwiek by on był – wolno (a może wręcz należy) okazywać nieposłuszeństwo przepisom liturgicznym Kościoła, posługują się argumentami rozpoczynającymi się od „wydaje mi się, że…” – i to już jest problem. W kwestii liturgii, szczególnie w kwestii mszy świętej, będącej dla Kościoła największą świętością, niczego nie rozwiązuje się argumentem z czyjegoś widzimisię. Matka Kościół po to właśnie ustanowiła w swojej mądrości przepisy liturgiczne, aby przez ich przestrzeganie oddawać Bogu należną mu cześć, a wiernych

s. 82

“Matka Kościół po to

właśnie ustanowiła w swojej mądrości przepisy liturgiczne, aby przez ich przestrzeganie oddawać Bogu należną mu cześć, a wiernych uchować przed zgorszeniem bądź utratą wiary płynącą z odarcia liturgii z sacrum i szacunku wobec Stwórcy. uchować przed zgorszeniem bądź utratą wiary płynącą z odarcia liturgii z sacrum i szacunku wobec Stwórcy. W tym artykule są to ostatnie moje słowa. Postanowiłem bowiem zderzyć wszelkie argumenty sprzeciwiające się wierności Kościołowi przez zachowywanie Jego przepisów liturgicznych, a budujące jedynie na własnych przekonaniach, z paroma tylko wycinkami z nauczania tegoż Kościoła i Jego pasterzy. Ku rozwadze obrońcom swawolnych improwizacji w czasie ofiary mszy świętej. Podkreślenia pochodzą ode mnie. Jan Paweł II: „W owym „Sacrum”, które się urzeczywistnia w

różnych formach liturgicznych, może brakować jakiegoś elementu drugorzędnego, ale nie może być ono w żaden sposób pozbawione swojej istotnej świętości i sakramentalności, które pochodzą z woli Chrystusa i są przekazywane i strzeżone przez Kościół. „SACRUM” TO NIE MOŻE TEŻ BYĆ UŻYTE JAKO ŚRODEK DO INNYCH CELÓW. Oderwane od swojej ofiarniczej i sakramentalnej istoty, misterium eucharystyczne po prostu przestaje być sobą. Nie przyjmuje żadnej „świeckiej” imitacji. Taka imitacja bardzo łatwo - jeśli nie wręcz z reguły - staje się profanacją. O tym trzeba zawsze pamiętać, a chyba zwłaszcza w naszych czasach, w których obserwujemy skłonność do zacierania granic pomiędzy „sacrum” a „profanum” na tle ogólniejszej (przynajmniej w niektórych stronach) dążności do desakralizacji wszystkiego. (…) Kapłan jako szafarz, jako celebrans, jako przewodniczący eucharystycznego zgromadzenia wiernych, winien w szczególny sposób mieć poczucie wspólnego dobra Kościoła, które swoją posługą wyraża, ale któremu też w swojej posłudze winien być wedle rzetelnej dyscypliny wiary podporządkowany. NIE MOŻE UWAŻAĆ SIEBIE ZA „WŁAŚCICIE-


J E S T E M, W I Ę C M Y Ś L Ę

LA”, KTÓRY DOWOLNIE DYSPONUJE TEKSTEM LITURGICZNYM I CAŁYM NAJŚWIĘTSZYM OBRZĘDEM JAKO SWOJĄ WŁASNOŚCIĄ I NADAJE MU KSZTAŁT OSOBISTY I DOWOLNY. Może to się czasem wydawać bardziej efektowne, może nawet bardziej odpowiadać subiektywnej pobożności, jednakże OBIEKTYWNIE JEST ZAWSZE ZDRADĄ TEJ JEDNOŚCI, która się w tym Sakramencie jedności nade wszystko winna wyrażać. I każdy z Kapłanów celebrujących Najświętszą Ofiarę musi pamiętać, że NIE MODLI SIĘ W NIEJ ON SAM ZE SWOJĄ WSPÓLNOTĄ, ALE MODLI SIĘ CAŁY KOŚCIÓŁ, DAJĄC RÓWNIEŻ POPRZEZ UŻYWANIE ZATWIERDZONEGO TEKSTU LITURGICZNEGO WYRAZ SWOJEJ DUCHOWEJ JEDNOŚCI W TYM SAKRAMENCIE. Jeśli ktoś takie stanowisko nazywałby „uniformizmem”, świadczyłoby to tylko o niezrozumieniu obiektywnych wymagań jedności - autentycznej jedności. Byłoby przejawem NIEBEZPIECZNEGO INDYWIDUALIZMU”. W innym miejscu: „Niestety, trzeba z żalem stwierdzić, że począwszy od czasów posoborowej reformy liturgicznej, Z POWODU ŹLE POJMOWANEGO POCZUCIA KREATYWNOŚCI I PRZYSTOSOWANIA, NIE BRAKOWAŁO NADUŻYĆ, KTÓRE DLA WIELU BYŁY PRZYCZYNĄ CIERPIENIA. (…) Czuję się zatem w obow-

iązku skierować gorący apel, ażeby podczas sprawowania Ofiary eucharystycznej NORMY LITURGICZNE BYŁY ZACHOWYWANE Z WIELKĄ WIERNOŚCIĄ. Są one konkretnym wyrazem autentycznej eklezjalności Eucharystii; takie jest ich najgłębsze znaczenie. LITURGIA NIE JEST NIGDY PRYWATNĄ WŁASNOŚCIĄ KOGOKOLWIEK, ANI CELEBRANSA, ANI WSPÓLNOTY, W KTÓREJ JEST SPRAWOWANA TAJEMNICA.” Kard. M. Rantjith: „smutną rzeczą jest, że niektórzy kapłani, na szczęście nie wszyscy, ciągle dopuszczają się nadużyć swoimi NIEWYTŁUMACZALNYMI EKSTRAWAGANCJAMI W LITURGII, która – trzeba o tym przypomnieć – NIE JEST ICH WŁASNOŚCIĄ, A KOŚCIOŁA. Tym kapłanom przypominam, że muszą, podkreślam muszą, szanować oficjalną liturgię Kościoła Katolickiego. Dość tych nadużyć i osobistych interpretacji: MSZA NIE JEST WIDOWISKIEM, LECZ OFIARĄ, DAREM I TAJEMNICĄ.” Kard. S. Canizares Llovera: „Nie wszystkie rodzaje muzyki czy ekspresji artystycznej są w zgodzie z naturą liturgii, która powinna przestrzegać swych własnych zasad. (…)Niestety, oprócz pewnej dozy bezmyślności, skupienia się na zewnętrznym wymiarze celebracji, popadania w liturgiczną rutynę, spotykamy się również z wieloma nadużyciami. Te przykłady łamania przepisów są wyrazem

BŁĄDZENIA W WIERZE, które tym samym prowadzi ludzi do WYPACZENIA ICH WŁASNEJ RELIGIJNOŚCI. Konieczne jest włożenie maksymalnego wysiłku w naprawę tych nadużyć, a poprzez to budowanie wiary.” Benedykt XVI: „LITURGIĘ SPRAWUJE SIĘ DLA BOGA, A NIE DLA NAS SAMYCH, jest ona Jego dziełem: On jest podmiotem, a my musimy się na Niego otworzyć i pozwolić, aby prowadził nas On i Jego Ciało, którym jest Kościół”. W innym miejscu: „Każda próba stawiania siebie w centrum celebracji liturgicznej sprzeciwia się tożsamości kapłańskiej. Kapłan przede wszystkim jest sługą i winien ciągle starać się być znakiem, który jako posłuszne narzędzie w rękach Chrystusa, odsyła do Niego. Wyraża się to szczególnie w pokorze, z jaką kapłan przewodzi liturgii, w posłuszeństwie wobec obrzędu, służąc mu sercem i umysłem, UNIKAJĄC WSZYSTKIEGO, CO MOŻE SPRAWIAĆ WRAŻENIE NIESTOSOWNEGO STAWIANIA SIEBIE NA PIERWSZYM MIEJSCU. Polecam zatem duchownym, by zawsze pogłębiali świadomość własnej posługi eucharystycznej jako pokornej służby wobec Chrystusa i Jego Kościoła." Naprawdę chcecie z tym polemizować, kochani zwolennicy irlandzkiego księdza? 

s. 83


Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora zdjęcia do artykułów historycznych: Instytut Pamięci Narodowej

s. 84


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.