Monitor Polonijny 2013/10

Page 1

festiwal

Muzyczne wzruszenia w Nitrze

str. 16

str. 10

Allan Starski: „Jestem człowiekiem do wynajęcia“ str. 5

Przyjaźń str. 14

bez granic


poprzednim numerze „Monitora Polonijnego“ informowałem o trudnej sytuacji finansowej naszego pisma. Dziś sytuacja jest inna – od pana konsula, radcy ministra Grzegorza Nowackiego otrzymaliśmy dobrą informację: dodatkowy wniosek o pomoc Ministerstwa Spraw Zagranicznych na dotację „Monitora“ został rozpatrzony pozytywnie. Dodatkowe wsparcie dzięki wstawiennictwu ambasadora RP w RS, pana Tomasza Chłonia otrzymaliśmy również z Kancelarii Rady Ministrów RS. Z tej okazji chciałbym serdecznie podziękować Panu Ambasadorowi Tomaszowi Chłoniowi oraz Panu Konsulowi Grzegorzowi Nowackiemu za pomoc i wsparcie w pozyskiwaniu środków na działalność „Monitora“ i naszego Klubu. Dzięki temu wsparciu uda się nam wydać wszystkie zaplanowane numery „Monitora“, a także zrealizować główne przedsięwzięcia klubowe. Mam nadzieję, że tegoroczne perturbacje finansowe ominą nas w roku przyszłym, dzięki czemu będziemy mogli skupić się przede wszystkim na realizacji klubowych zadań programowych. TOMASZ BIENKIEWICZ, prezes Klubu Polskiego – Stowarzyszenia Polaków i Ich Przyjaciół na Słowacji, wydawcy „Monitora Polonijnego”

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: STANO STEHLIK

W

2

ZDJĘCIE: JAKUB PACZEŚNIAK

Szanowni Czytelnicy

Plenerowa wystawa historyczna w Bańskiej Bystrzycy

Bańskiej Bystrzycy 25 września została otwarta plenerowa wystawa „Komunizm – La Belle Époque. Dekada lat siedemdziesiątych XX wieku w europejskich państwach bloku sowieckiego“, przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej we współpracy z Bułgarskim Instytutem Kultury w Warszawie, Czeskim Centrum, Rumuńskim Instytutem Kultury w Warszawie,

W

ZDJĘCIE: MARTIN HORŇAN

Instytutem Słowackim w Warszawie oraz Węgierskim Instytutem Kultury w Warszawie. Wystawa zorganizowana została przez Centrum Języka i Kultury Polskiej, działające przy Katedrze Języków Słowiańskich Wydziału Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Mateja Bela, a patronat honorowy nad nią objął prezydent miasta Peter Gogola. Wystawę umieszczono w jednym z najbardziej reprezentacyjnych (i uczęszczanych) punktów miasta – na placu Štefana Moyzesa, łączącym się bezpośrednio z placem SNP. Otwarcia wystawy dokonał zastępca dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN dr Łukasz Michalski, który po krótkiej uroczystości w plenerze wygłosił wykład okolicznościowy w Państwowej Bibliotece Naukowej, do której przenieśli się uczestnicy spotkania. Wystawa w zamiarze jej twórców ma służyć odkłamywaniu historii najnowszej. W panelu, wprowadzającym w świat lat siedemdziesiątych w państwach bloku sowieckiego, napisano: „Lata 70. XX w. w Bułgarii, Czechosłowacji, Niemieckiej Republice Demokratycznej, Polsce, Rumunii i

na Węgrzech to czas triumfu tzw. realnego socjalizmu. Władza komunistyczna już ustabilizowała swoją pozycję i kupowała społeczne poparcie za cenę poprawy warunków życia. Niepokornych kontrolowała tajna policja polityczna, czyli bezpieka. W dorosłość wchodziły pierwsze pokolenia wychowane w komunistycznej dyktaturze. Ludzie ci w większości nie znali życia w innym świecie. Zdawali się pogodzeni z otaczającą ich rzeczywistością i starali się czerpać z niej jak najwięcej korzyści. Opozycja – nawet jeżeli istniała – miała marginalne znaczenie. I choć w kolejnej dekadzie komunizm upadł, bezkrytycznie powielana legenda lat siedemdziesiątych jako beztroskiego okresu szczęśliwości trwa…“. W uroczystości otwarcia udział wzięli przede wszystkim studenci bańskobystrzyckiego uniwersytetu, którzy z uwagą wysłuchali inauguracyjnego wykładu. Wystawa umożliwiła im też specyficzną formę nauki języka polskiego (została przygotowana w wersji polskiej i angielskiej, w Centrum Języka i Kultury Polskiej dokonano ponadto przekładu tekstów na język słowacki), poznanie historii oraz kultury Polski i Europy Środkowej. Dzięki temu nauczanie zyskało kompleksowy charakter, a – jak dowodzi praktyka – to najskuteczniejsza forma edukacji. Wystawa potrwa do 22 października. Potem prawdopodobnie zostanie zaprezentowana w innych miastach Słowacji. JAKUB PACZEŚNIAK, Centrum Języka i Kultury Polskiej w Bańskiej Bystrzycy

ZDJĘCIE: MARTIN HORŇAN

MONITOR POLONIJNY


„W języku słowackim używa się słowa »učiteľ«, ponieważ to ten, kto uczy, a w polskim »nauczyciel«. Czyżby w polskich szkołach chodziło o nauczenie, a nie tylko o uczenie?“ – pytała mnie przed laty moja teściowa, z którą często rozmawiałam o podobieństwach i różnicach między językiem słowackim i polskim. Była moją zarówno »učiteľką«, jak i »nauczycielką« języka słowackiego. Dlaczego o tym wspominam? W październiku w Polsce obchodzony jest Dzień Nauczyciela i o tym święcie przypomina nastrajając do refleksji, wspomnień o czasach szkolnych, nasza redakcyjna koleżanka w artykule pt. „Szkoła życia“ (str. 4). Z kolei artykuł pt. „Przez 4 dni cały świat patrzył na Čierną nad Tisą“ (str. 22) to kolejna z lekcji słowackiej historii, które serwujemy Państwu na łamach „Monitora“ już od kilku lat. Jeśli mowa o szkole, lekcjach, to nie może zabraknąć sprawdzianu, w ramach którego zadam Państwu pytanie: Ile Oscarów zdobyli Polacy? Prawidłową odpowiedź, ale i rozważania na temat możliwości zdobycia kolejnych statuetek znajdą Państwo w wywiadzie ze światowej sławy scenografem, zdobywcą Oscara Allanem Starskim (str. 5). W poprzednim numerze naszego miesięcznika informowaliśmy Państwa o innym, swoistym sprawdzianie, któremu poddali się członkowie Klubu Polskiego w Bratysławie, a mianowicie o konkursie na najsmaczniejszy gulasz. W tym numerze przynosimy przepis na ten wyjątkowy specjał (str. 32). Innym sprawdzianem był festiwal filmów emigracyjnych EMiGRA, który odbył się po raz pierwszy w Warszawie i zakończył rozdaniem nagród dla najciekawszych filmów, nadesłanych przez naszych rodaków z różnych zakątków świata (str. 16). Natomiast mniejszości narodowe zamieszkujące Słowację zostały wywołane do tablicy, by zaprezentować się podczas konferencji, zorganizowanej przez Kancelarię Rady Ministrów RS (str. 12). W numerze nie zabraknie też relacji z imprez polonijnych, jak i artykułów ze stałych lubianych rubryk. Czytelnikom „Monitora” życzymy miłej lektury, zaś NAUCZYCIELOM – tym, pracującym w szkołach i tym „Monitorowym“, którzy co miesiąc dostarczają nam wiedzy, a także tym, od których uczymy się na co dzień – z okazji ich święta WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Szkoła życia

4

Z KRAJU

4

WYWIAD MIESIĄCA Allan Starski: „Jestem człowiekiem do wynajęcia“

5

Z NASZEGO PODWÓRKA

8

OPOWIEŚCI POLONIJNEJ TREŚCI Szklany, kolorowy krasnal 18 OKIENKO JĘZYKOWE Wywołana do tablicy…

19

KINO-OKO Samotność wielowymiarowa 20 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI Cejrowski wśród dzikich plemion CZUŁYM UCHEM Urszula najsłabsza od lat?

21

WAŻKIE WYDARZENIA W DZIEJACH SŁOWACJI Przez 4 dni cały świat patrzył na Čierną nad Tisą

22

SŁOWACKIE PEREŁKI Spacer z Beethovenem

24

Smutne fakty o polskiej prasie

25

20

MONITOR GOŚCI MNIEJSZOŚCI Z niemieckim porządkiem i punktualnością 26 POLAK POTRAFI W tajnej służbie brytyjskiego wywiadu (cz. I) 27 Nie taki polityk straszny, jak go malują

28

OGŁOSZENIA

28

ROZSIANI PO ŚWIECIE Rozprószenie

30

MIĘDZY NAMI DZIECIAKAMI Sięgamy po książki

31

PIEKARNIK Dobre, bo polskie…

32

ŠÉFREDAKTORKA: Małgorzata Wojcieszyńska • REDAKCIA: Agata Bednarczyk, Agnieszka Drzewiecka, Ingrid Majeríková, Katarzyna Pieniądz, Magdalena Zawistowska-Olszewska KOREŠPONDENTI: KOŠICE – Urszula Zomerska-Szabados • TRENČÍN – Aleksandra Krcheň JAZYKOVÁ ÚPRAVA V POĽŠTINE: Maria Magdalena Nowakowska, Małgorzata Wojcieszyńska GRAFICKÁ ÚPRAVA: Stano Carduelis Stehlik ZAKLADAJÚCA ŠÉFREDAKTORKA: Danuta Meyza-Marušiaková ✝(1995 - 1999) • ADRESA: Nám. SNP 27, 814 49 Bratislava KOREŠPONDENČNÁ ADRESA: Małgorzata Wojcieszyńska, 930 41 Kvetoslavov, Tel./Fax: 031/5602891, monitorpolonijny@gmail.com PREDPLATNÉ: Ročné predplatné 12 euro na konto Tatra banka č.ú.: 2666040059/1100 REGISTRAČNÉ ČÍSLO: 1193/95 • EVIDENČNÉ ČÍSLO: EV542/08 • IČO: 30 807 620 Redakcia si vyhradzuje právo na redigovanie a skracovanie príspevkov • Realizované s finančnou podporou Úradu vlády Slovenskej Republiky

www.polonia.sk PAŹDZIERNIK 2013

3


życia

których dzieci z mniejszą lub większą radością zrywają się co rano do szkoły, pamiętają zapewne, że 14 października obchodzony jest w Polsce Dzień Edukacji Narodowej, potocznie zwany Dniem Nauczyciela.

Ci,

Na Słowacji nauczyciele świętują 28 marca – może to sympatyczniejsza data, bo przecież wiosną wszystko wydaje się bardziej optymistyczne, pachnie świeżością i nawet dwóje mają mniej gorzki smak. Jesienne świętowanie skłania za to do większej refleksji – ci, którzy chodzą do szkoły, zapewne marzą nieraz, jak mogłaby ona wyglądać, by było niesamowicie. Ci zaś, którzy już z ławki wyrośli – narzekają na ogół na niską jakość nauczania, upadający prestiż pracy nauczyciela i nieprzystosowanie szkoły

SOBOTA 14 WRZEŚNIA była kulminacyjnym dniem Ogólnopolskich Dni Protestu, zorganizowanych w Warszawie przez związki zawodowe NSZZ „Solidarność“, OPZZ i Forum Związków Zawodowych; manifestacje zgromadziły ponad 100 tys. osób i odbywały się pod hasłem „Dość lekceważenia spo4

do realiów współczesnego życia. Ale skoro Dzień Edukacji Narodowej dumnie czerwieni się w naszym kalendarzu, powspominajmy przez chwilę własne lata młode i ten strach, który mroził wszystkich, gdy szkolnym korytarzem szedł najsurowszy z nauczycieli – pan od historii lub geografii czy też pani od biologii lub matematyki. Jakże to dzisiaj wydaje się wzruszające! Kłopoty, stresy i przekonanie, że dwóje z tego czy owego przedmiotu zrujnują nasze życie. Ale – co ciekawe – jest taka prawidłowość, że to wła-

łeczeństwa“. Protestujący domagali się m.in. rzeczywistego dialogu społecznego w ramach komisji trójstronnej, odwołania ministra pracy i przewodniczącego wspomnianej komisji Władysława Kosiniaka-Kamysza, wycofania zmian, dotyczących elastycznego czasu pracy, oraz wycofania zmian, związanych z podwyższeniem wieku emerytalnego do 67 lat. W KRAKOWIE w dniu 17 września odbył się pogrzeb Sławomira Mrożka. Wybitny pisarz, drama-

śnie najsurowszych nauczycieli pamięta się najdłużej, tych, co wymagali, dużo zadawali, u których czwórka była mistrzostwem świata i smakowała wspanialej niż kilka piątek zdobytych w łatwy sposób. Nasi nauczyciele, wychowawcy, którzy nieodłącznie kojarzą się nam z życiem szkolnym, poza murami szkoły wyglądali zawsze jakoś inaczej. Często okazywało się, że surowy historyk na obozach harcerskich pięknie grał na gitarze, a pani od biologii opowiadała na wycieczkach najlepsze dowcipy. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy w ostrym belfrze dostrzegaliśmy człowieka, z jego inteligencją, wrażliwością i tym czymś, czego na ogół brakowało innym dorosłym – autentyczną sympatią do młodych ludzi. No i gdzie są dziś nasi nauczyciele? Przeliczając pracowicie kilometry przejeżdżanych dróg, wartość kilku dekagramów cukierków, nie myślimy przecież, że to cierpliwa praca „tej od matmy” zaowocowała takimi umiejętnościami. W głowach kołaczą się nam rozmaite daty, symbole pierwiastków chemicznych, niewidziane nigdy eu-

turg, rysownik, który w wieku 83 lat zmarł 15 sierpnia w Nicei, spoczął w panteonie narodowym w kościele św. Piotra i Pawła. Prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. W pogrzebie uczestniczył minister kultury i dziedzictwa narodowego Bohdan Zdrojewski, homilię wygłosił o. Jan Andrzej Kłoczowski. W imieniu artystów pisarza pożegnał prezes Związku Artystów Scen Polskich Olgierd Łukaszewicz oraz aktor Jerzy Stuhr.

Z UDZIAŁEM PREZYDENTA Bronisława Komorowskiego z małżonką oraz Lecha Wałęsy 21 września w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie odbyła się polska premiera filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei“ w reżyserii Andrzeja Wajdy. Rolę legendarnego przywódcy „Solidarności” zagrał w nim Robert Więckiewicz, zaś w roli Danuty Wałęsy wystąpiła Agnieszka Grochowska; autorem scenariusza jest Janusz Głowacki. PO BURZLIWEJ DEBACIE Sejm odrzucił 27 września obywatelski MONITOR POLONIJNY


gleny zielone czy pantofelki – mimo tylu lat zasiedlają nasze mózgi, gotowe w każdej chwili odżyć, gdy zajdzie taka potrzeba. A ile razy powtarzaliśmy gniewnie: „Po co ja mam się tego uczyć…?!”. Po to, żeby dziecku wytłumaczyć, krzyżówkę rozwiązać, odpowiadać sprawniej niż męczący się na wizji uczestnik teleturnieju. Choć czasy się zmieniają i może się to wydawać banalne, nie wolno nam zapominać o szacunku dla ludzi, którzy często wyposażeni w nader skromne możliwości, upchali w naszych niechętnych łepetynach bagaż wiedzy na całe życie. To ciężka praca, w dodatku niekoniecznie uczciwie nagradzana. Ale dopóki ludzi z pasją nie brakuje, takich, którzy lubią dzieciaki, rozumieją zwariowaną młodzież i mają coś ciekawego do powiedzenia, możemy być spokojni o nasze dzieci czy wnuki. Nauczyciel to ktoś, kto może obudzić pasję w najwię kszym matole, pokazać mu drobiazg, otwierający szeroko drzwi wiedzy – jednym słowem to czarodziej. Zarówno polskim, jak i słowackim nauczycielom życzę więc, nie tylko z okazji ich święta, by zawsze pielęgnowali w sobie tę umiejętność czarowania. Niezależnie od kolejnych nierozumianych przez społeczeństwo reform oświaty, niech zawsze robią to, co lubią i co serce im dyktowało, gdy wybierali zawód. Oni dobrze wiedzą, że dając nam solidny wycisk w szczenięcych latach, tak naprawdę budują w nas szkołę – na całe życie. AGATA BEDNARCZYK projekt, zaostrzający ustawę antyaborcyjną. Przewidywał on wprowadzenia zakazu tzw. aborcji eugenicznej, czyli wtedy, gdy występuje duże prawdopodobieństwo upośledzenia płodu lub wystąpienia nieuleczalnej choroby. O NIEOBECNOŚCI KOBIET w polityce rozmawiano 27 września podczas konferencji w Warszawie. Uczestnicy debaty przyznali, że w krajach Grupy Wyszehradzkiej w polityce jest za mało kobiet. Konferencję „(Nie) obecność kobiet w polityce – czy wspólna straPAŹDZIERNIK 2013

Allan Starski: „Jestem człowiekiem do wynajęcia“ jeden z najbardziej znanych i cenionych scenografów na świecie, uhonorowany wieloma nagrodami filmowymi, także tą najważniejszą – Oscarem za scenografię do filmu „Lista Schindlera“ w reżyserii Stevena Spielberga. Stoją przed nim otworem drzwi do kina światowego, ale on najlepiej czuje się w Polsce, bo – jak twierdzi – jego dom jest w Warszawie. O międzynarodowej karierze naszego rodaka, jego pracy jako członka Akademii Filmowej i polskiej kinematografii rozmawialiśmy w Wiedniu, gdzie Allan Starski podejmowany był jako gość honorowy LET’S CEE Film Festivalu i zgodził się udzielić wywiadu dla czytelników naszego pisma.

To

Podobno zarzekał się Pan, że nie powtórzy drogi życiowej ojca, który był autorem scenariuszy popularnych filmów powojennych? Od dziecka interesowałem się filmami, w domu zawsze się o nich rozmawiało, były wokół mnie. Ale kiedy młodych ludzi ogarnia bunt, chcą zerwać z tym, w czym wyrastali. Ja chciałem zająć się grafiką użytkową, wtedy bowiem wydawało mi się, że praca nad filmem nie jest aż tak twórczym zadaniem. Na szczęścia tak się nie stało. Jak młodemu scenografowi udało się zaistnieć w kinie światowym?

tegia dla Europy ŚrodkowoWschodniej jest możliwa?“ zorganizował Instytut Spraw Publicznych i Fundacja im. Friedricha Eberta. EPISKOPAT POLSKI 28 września przeprosił za przypadki pedofilii wśród duchownych. Na konferencji prasowej zapewnił, że Kościół w Polsce poważnie traktuje tę sprawę. „Przepraszamy – to chyba najsłabsze, co można w tej sytuacji powiedzieć” – podkreślił sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Wojciech

Jak się robi dobre filmy, z dobrymi reżyserami, to się odnosi sukcesy, jest się zauważanym. Mój drugi i trzeci film, który zrobiłem jako samodzielny

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Polak. Była to reakcja na ujawnione przypadki pedofilii wśród duchownych, m.in. księdza Grzegorza K. z warszawskiego Tarchomina i michalitę Wojciecha G., pracującego w Dominikanie.

cję. Nagroda Lecha Wałęsy to dyplom, statuetka oraz czek na 100 tysięcy dolarów, ufundowany przez bank PKO BP, z przeznaczeniem na wsparcie działalności laureata.

SYN MICHAIŁA CHODORKOWSKIEGO, odsiadującego wyrok w rosyjskim łagrze, odebrał w Gdańsku 29 września w jego imieniu nagrodę Lecha Wałęsy. Paweł Chodorkowski podkreślił, że jedyną zbrodnią jego ojca było to, że nie ugiął się przed władzą na Kremlu i zdecydował się wspierać opozy-

PAPIEŻ FRANCISZEK ogłosił 30 września, że kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII odbędzie się 27 kwietnia 2014 roku. Obaj papieże zostaną wyniesieni na ołtarze w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, święto, ustanowione w 2000 roku przez Jana Pawła II. mp 5


scenograf, to filmy Andrzeja Wajdy, który wtedy był jednym z najbardziej znaczących reżyserów w Europie. Jego „Danton“ uzyskał duży rozgłos we Francji. Dzięki Wajdzie poznałem swiatowych reżyserów, między innymi Alana Pakulę. Później robiłem bardzo znany serial „Ucieczka z Sobiboru“. Pracowałem też w Wiedniu, chyba nad największym filmem, jaki w latach 80. zrobili Austriacy, o Franzu Schubercie. Piąłem się po szczeblach tej filmowej drabiny, robiłem znane filmy, a potem przyszła propozycja od Stevena Spielberga. I wszystko potoczyło się jeszcze szybciej. Kiedy przyszła propozycja od Spielberga, wiedział Pan, o czym będzie film? Tak, wiedziałem. Wydaje mi się, że żaden serio pracujący twórca filmowy, nie zastanawiałby się nad tym, czy przyjąć propozycję od Spielberga.

to ci w trakcie przygotowań potrafią słabszy scenariusz poprawiać, skorygować tak, by powstał dobry film. Wierzę więc w dobrych reżyserów. Zdarzyło się Panu odrzucić jakąś propozycję i później tego żałować? Nie często, ale jednak. Nie chciałbym o tym specjalnie mówić. Aż tak bolesne to było? W tym fachu często bywa tak, że dostaje się dobre propozycje w momencie, kiedy pracuje się nad innym filmem. Miałem kiedyś robić film z Volkerem Schlöndorffem, ale byłem w tym czasie zaangażowany w inny projekt. Potem bardzo tego żałowałem. Pański ojciec przyjaźnił się ze Szpilmanem. Czy to w jakiś sposób pomogło Panu w odtworzeniu tamtych czasów na planie filmowym „Pianisty“ Romana Polańskiego?

Być może emocjonalnie było to pomocne, ale zawodowo musiałem się porządnie przygotować, tak jak do każdego filmu. Zrobienie scenografii to bardzo skomplikowany proces – trudne przygotowania, zgromadzenie olbrzymiej ilości dokumentacji. Jak długo trwają takie przygotowania? Do dużego filmu co najmniej pół roku, ale zdarzają się też takie projekty, jak ostatni, kiedy od momentu pierwszego spotkania z reżyserem do zakończenia mojej pracy minęły dwa lata. Najpierw gromadzę informacje, zdjęcia czy szkice na temat okresu, o którym opowiada film. Dyskutuję z reżyserem, operatorem, a potem zaczynam normalną pracę scenografa, robię projekty, gromadzę ekipę, buduję dekoracje. W jednej ze swoich wypowiedzi mówił Pan, iż dokonując rozeznania terenu, w którym ma Pan pracować, oglądanie domów rozpoczyna Pan od piwnic i strychów. To prawda? Nie wszędzie istnieją domy z piwnicami czy strychami; na przykład w Warszawie po wojnie nie zachowały się stare budynki, które kryłyby historię, ale w Wiedniu, Paryżu,

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Aby podjąć decyzję o udziale w nowym projekcie filmowym, musi się Pan zachwycić scenariuszem czy wystarczy nazwisko reżysera? Najważniejszy jest reżyser, bo to on jest wyznacznikiem, czy film będzie dobry. Czasem na początku scenariusze nie wydają się aż tak ekscytujące, jednak jeśli trafią do rąk utalentowanych reżyserów,

„Jak się robi dobre filmy, z dobrymi reżyserami, to się odnosi sukcesy, jest się zauważanym“.

6

MONITOR POLONIJNY


Zasłynął Pan filmami wojennymi. Która epoka jest Panu najbliższa? Zrobiłem sporo filmów, których akcja rozgrywa się w XIX wieku, niedawno stworzyłem scenografię do obrazu z czasów I wojny światowej. Wie pani, ja już tyle lat robię filmy, że gdybym ułożył je w kolejności i opracował swego rodzaju kalendarz, to obejmowałby on okres od 1793 roku po dzień dzisiejszy. Przygotowywałem też film z okresu cesarstwa rzymskiego i film Sci-Fi.

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Brukseli czy Krakowie – owszem. Na strych czy do piwnicy wynoszono stare rzeczy i to jest ten poznawczy i historyczny skarb.

„Dzięki Oscarowi za pośrednictwem mojego agenta w Los Angeles otrzymuję propozycje również od reżyserów amerykańskich”.

Współpracował Pan z Krzysztofem Kieślowskim, Andrzejem Wajdą, Agnieszką Holland, Stevenem Spielbergiem, Romanem Polańskim i innymi. Od którego reżysera nauczył się Pan najwięcej? Od Wajdy. To mój mistrz. Jest fantastycznie uzdolniony plastycznie, potrafi genialnie przekazać scenografowi swoją wizję. I robi świetne szkice!

światową, bowiem i Pana pojedynczy głos decyduje o przyznaniu Oscara temu lub innemu filmowi, temu lub innemu twórcy. Tak, na kandydatów do Oscara głosuje pięć tysięcy osób, ale liczy się każdy głos.

Oscar zmienił Pańskie życie? Zmienił. Poszerzył możliwości pracy nad różnymi filmami, co jest dobre, bo ja jestem człowiekiem do wynajęcia i czekam na propozycje. Dzięki Oscarowi za pośrednictwem mojego agenta w Los Angeles otrzymuję propozycje również od reżyserów amerykańskich.

Myśli Pan, że Polacy nie mają szczęścia do Oscarów? Przecież Andrzej Wajda był nominowany wiele razy i otrzymał statuetkę za całokształt pracy twórczej. Oprócz mnie i Ewy Braun, Oscara dostał też Zbigniew Rybczyński za krótki film, Jan A. P. Kaczmarek za muzykę. No i Janusz Kamiński!

No i dzięki Oscarowi jest Pan też członkiem Akademii Filmowej… No tak, co roku biorę udział w głosowaniu na filmy, kandydujące do Oscara. Cieszę się z tego, bowiem zawsze ceniłem amerykańskie kino. Ponadto Ameryka to miejsce, gdzie się film narodził, a bycie członkiem Akademii Filmowej pozwala mi na kontakt nie tylko ze sztuką filmową, która dla mnie jest najważniejsza, ale i z przemysłem filmowym.

W ubiegłym roku „W ciemności“ Agnieszki Holland otrzymało nominację do Oscara, ale nagroda przypadła innemu filmowi. Ten film miał w Ameryce świetne przyjęcie. Oscar to też kwestia szczęścia albo czasu, kiedy film był zrealizowany. Podobnie było przecież ze świetnym filmem Agnieszki Holland „Europa, Europa“, przy którym też pracowałem. Bardzo żałuję, że statuetki nie otrzymał. Życzyłbym nam więcej szczęścia, by nasze dobre filmy były zauważane.

Ma Pan też wpływ na kinematografię

„Żaden serio pracujący twórca filmowy, nie zastanawiałby się nad tym, czy przyjąć propozycję od Spielberga”. PAŹDZIERNIK 2013

Może w tym roku Agnieszka Holland będzie mieć więcej szczęścia, bowiem Czesi zdecydowali się wystawić jako swojego kandydata do Oscara film „Gorejący krzew“ w jej reżyserii. Co Pan na to? Niestety filmu nie widziałem, ale gorąco Agnieszce kibicuję, bo robi świetne, głębokie filmy. Sądzi Pan, że najnowszy film Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei“, który Polska zgłosiła jako swojego kandydata do Oscara, ma szansę na zdobycie tej najważniejszej nagrody filmowej? Chciałbym, żeby Andrzej konkurował z Agnieszką w tym wyścigu. „Wałęsę“ widziałem, to ważny, uczciwy film. I widać w nim mistrzowską rękę Wajdy. Tworzył Pan scenografię do wielu filmów Andrzeja Wajdy, ale przy jego ostatnim dziele Pana z nim nie było. Dlaczego? Jestem z Andrzejem w bardzo dobrej komitywie. Kiedy Wajda robił ten film, ja pracowałem nad innym. Oczywiście, gdyby padła z jego strony propozycja współpracy, na pewno bym zrobił wszystko, aby ten film zrobić. Ale są też inni, młodsi scenografowie, dobrzy w swoim fachu. Przygotowywał Pan scenografię do filmu Władysława Pasikowskiego „Pokłosie“, który wywołał sporo emocji, nawet na etapie przygotowań, do tego stopnia, że producent zastanawiał się, czy nie nakręcić go na Słowacji. Pan też odczuł towarzyszące filmowi emocje? Moja praca, czyli przygotowanie obiektów, odbywała się w Polsce i, mówiąc szczerze, nawet nie wiedziałem o pomyśle, by film realizować na Słowacji. Zbudowałem dekoracje, nie napotykając żadnych problemów. Wie pani, to jest film, który porusza bardzo bolesne zagadnienia, trudne do zaakceptowania przez niektórych ludzi w Polsce. Film wywołał olbrzymie dyskusje – są ludzie, którzy go akceptują, są ludzie, którzy się sprzeciwiają takiej interpretacji tamtych wydarzeń. 7


„Zawsze staram się robić filmy, które mają duży budżet, są ciekawe scenograficznie i takie, z których przesłaniem się zgadzam“. A jak Pan odbiera ten film? Jako dobry! Bardzo się cieszę, że przy nim pracowałem. Czy ważne jest dla Pana, by film, przy którym Pan pracuje, był zgodny z Pańskimi przekonaniami? Zawsze staram się robić filmy, które mają duży budżet, są ciekawe scenograficznie i takie, z których przesłaniem się zgadzam. Owszem, interpretacja reżysera może biec w inną stronę niż początkowo na to wskazuje scenariusz, ale ja zawsze emocjonalnie angażuję się w filmy i wierzę, że będą zgodne z moim rozumieniem świata.

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Jest Pan zwolennikiem koprodukcji? Tak, ponieważ wydaje mi się, że europejskie filmy, znane nie tylko w jednym kraju, mogą konkurować z filmami amerykańskimi. Koprodukcja to możliwość pozyskania większej liczby widzów z różnych krajów, a także środków finansowych.

8

Jak na przykład film o Janosiku Agnieszki Holland? Tak. Niedawno skończyłem niemiecki film „The Cut“, w którym główną rolę grał Francuz, reżyserem był Niemiec tureckiego pochodzenia, a ekipa była międzynarodowa. Myślę, że ten obraz zyska rozgłos. Jak Pan świętuje swoje 70. urodziny? Nie miałem na to czasu. Pewnie będę świętował kolejne. W listopadzie wydaję książkę o scenografii. Może ją wydacie na Słowacji? Ma Pan jakieś kontakty na Słowacji? Jednym z moich projektantów jest Słowaczka z Bratysławy Zuzana Čižmarová, z którą współpracowałem przy wielu filmach. Moje ekipy to międzynarodowa mieszanka fachowców z różnych krajów: Chorwacji, Anglii, Włoch, Słowacji, Czech. Cieszę się, że mogę pracować z utalentowanymi ludźmi, bardzo dobrze się z nimi czuję. A jak Pan się porozumiewa ze Słowakami czy Czechami? Po angielsku, niestety. Jest Pan gościem honorowym LET’S CEE Film Festivalu w Wiedniu. Jak ocenia Pan to przedsięwzięcie? To szansa obejrzenia dużej liczby filmów, które często umykają uwadze widzów. Ale wie pani, ja mam tu mało czasu na oglądanie filmów, ponieważ do Wiednia przyjechałem głównie z powodu 20-lecia „Listy Schindlera“. Myślę, że wykonuję tu dobrą pracę, spotykając się z młodzieżą po pokazach tego filmu. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, WIEDEŃ

Zlot młodzieży polonijnej towarzyszenie „Polonus” z Żyliny w ostatni weekend września zorganizowało w Rajeckich Teplicach zlot młodzieży polonijnej pod hasłem „Dawni bohaterowie literaccy kontra współcześni idole młodzieży”. W programie znalazły się wykłady, prezentacje, dyskusje, zajęcia sportowe i taneczne, a także nauka przyśpiewek ludowych oraz konkursy o tematyce dotyczącej bohaterów literackich oraz idoli red współczesnych.

S

Demon saksofonu

w Koszycach

dam Pierończyk to jeden z najciekawszych i najbardziej twórczych saksofonistów młodej generacji w Polsce. Jeszcze kilka lat temu jego nazwisko było w kraju nad Wisłą zupełnie nieznane, ponieważ od osiemnastego roku życia mieszkał i studiował w Niemczech. Ukończył Wyższą Szkołę Muzyczną w Essen i tam założył swój pierwszy zespół „Temathe“. Swoją pozycję ugruntował dzięki interesującej współpracy z Leszkiem Możdżerem. W roku 1997 czytelnicy „Jazz Forum” przyznali mu tytuł Nowej Nadziei Polskiego Jazzu, a w ubiegłorocznej ankiecie zyskał pierwsze miejsce w duecie z Leszkiem Możdżerem. Koncertował prawie wszędzie na świecie, a ostatnio, we wrześniu, zawitał na Słowację, konkretnie do Koszyc – Europejskiej Stolicy Kultury, by wystąpić w Kulturparku, gdzie swoim wyusz stępem zachwycił publiczność.

A

MONITOR POLONIJNY


ZDJĘCIA: ROMANA DOROTA GREGUŠKOVÁ

-

SzkOLka polonijna w Nitrze -

ak co roku we wrześniu rozpoczął się rok szkolny dla dzieci, uczęszczających do szkółki polonijnej w Nitrze. Przywitaliśmy nowych uczniów, a rozstaliśmy się z tymi, którzy ze względu na zmianę miejsca zamieszkania nie będą mogli uczestniczyć w zajęciach. Nowi uczniowie z obawami uczestniczyli w pierwszych zajęciach, choć na pewno na duchu podtrzymywała ich obecność – chociażby na początku zajęć – któregoś z rodziców. Dzieci, które już dłużej uczęszczają do szkółki, nowych kolegów i koleżanki przyjęły bardzo serdecznie, z zaciekawieniem obserwując ich pierwsze kroki w nauce języka polskiego. Dla niektórych z nich

J

PAŹDZIERNIK 2013

okazało się to nie lada wyzwaniem, bowiem nie wszyscy zetknęli się wcześniej z językiem polskim i nie wszyscy mają w rodzinie kogoś z Polski. W takiej sytuacji pomogło tłumaczenie na język słowacki, ale już po pierwszej lekcji widać było, że nowi uczniowie zaczynają się oswajać z polszczyzną. Co więcej, okazało się, że zajęcia tak im się spodobały, że niezrażone pierwszymi trudnościami zgłosiły chęć uczestnictwa w nich przez cały rok szkolny. Dzieci, które do naszej szkółki uczęszczają już od kilku lat, odważnie podchodziły do tablicy, by prezentować swoje wakacyjne wspomnienia po polsku. Cieszy nas, że właśnie

dzięki tym zajęciom naszym uczniom udało się osiągnąć sukcesy w Szkolnym Punkcie Konsultacyjnym w Bratysławie, co więcej – jeden z naszych podopiecznych został zakwalifikowany do klasy wyższej, ponieważ tak dobrze mówił i pisał po polsku.

Wszystkim uczniom i ich rodzicom życzymy wytrwałości i cierpliwości w poznawaniu języka polskiego i historii Polski. ROMANA DOROTA GREGUŠKOVÁ Zgodnie z życzeniem autorki jej honorarium zostanie przeznaczone na działalność administracyjną szkółki polonijnej w Nitrze.

9


Muzyczne wzruszenia w Nitrze uż po raz szósty Klub Polski w Nitrze zorganizował koncert muzyki polskiej, który odbył się tradycyjnie na wzgórzu zamkowym, w katedrze św. Emerama.

J

ważnego dla Słowaków święta Matki Boskiej Bolesnej. Spotkanie sympatyków dobrej muzyki i Klubu Polskiego rozpoczęło się o godzinie 15. mszą świętą,

W tym roku termin koncertu – 15 września – zbiegł się z obchodami

odprawioną w języku polskim przez o. Jacka ze zgromadzenia księży salwatorianów, posługujących w Nitrze. Po niej przyszedł czas na koncert polskiej muzyki historycznej w wykonaniu organisty wirtuoza Marcina Jurczyka, pochodzącego z Krakowa, a związanego ze Śląskiem. Wielkich muzycznych wzruszeń dostarczył występ zespołu „Ad libitum“ z Krakowa, który wystąpił

w składzie: Katarzyna Puch – sopran, Paulina Tkaczyk – flet oraz Małgorzata Włodarczyk – lutnia i gitara basowa. Na koncert w wykonaniu trzech uroczych pań złożyły się XVI-wieczne

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

10

MONITOR POLONIJNY


utwory Mikołaja Gomółki do słów psalmów Jana Kochanowskiego, anonimowe pieśni o królu Janie III Sobieskim, na końcu zaś zabrzmiała „Ave Maria“ Giulia Cacciniego.

Marcin Jurczyk z kolei zachwycił słuchaczy organowym wykonaniem m.in. utworów Feliksa Nowowiejskiego, Tomasza Kalisza, arii ze zbioru sióstr klarysek ze Starego Sącza czy

poloneza „Pożegnanie z Ojczyzną“ Michała Ogińskiego. Konferansjerkę poprowadziła z wielkim wdziękiem główna organizatorka wydrzenia Romana Gregušková. Koncert swą obecnością zaszczycili panowie Piotr Wardak z ambasady RP w Bratysławie oraz Jan Vančo, wiceburmistrz Nitry. Po uczcie muzycznej odbyło się spotkanie przy kawie i lampce wina, które było okazją do poznania przybyłych z Polski artystów.

Tak wielkich muzycznych wzruszeń dostarczył nam niestrudzony Zarząd Klubu Polskiego w Nitrze już po raz szósty, za co szczególnie dziękuje świadek tych wydarzeń i piszący te słowa JAN KOMORNICKI Z MAŁŻONKĄ ZOFIĄ

Koncer t zorganizowano dzięki finansowemu wsparciu Kancelarii Rady Minis trów RS, w ramach programu Kultura mniejszości narodowych 2013 PAŹDZIERNIK 2013


Prezentacja mniejszości w Koszycach dybym zapytała państwa o znanych Polaków, z pewnością wymieniliby państwo papieża Jana Pawła II, Lecha Wałęsę czy Fryderyka Chopina, ale czy znają państwo nas, Polaków mieszkających na Słowacji?“ – tym pytaniem Małgorzata Wojcieszyńska rozpoczęła prezentację polskiej mniejszości podczas konferencji na temat mniejszości narodowych, zorga-

„G

nizowanej przez Kancelarię Rady Ministrów RS pod patronatem premiera RS Roberta Ficy, która odbyła się 20 września w Teatrze Thália w Koszycach. Organizatorzy przedsięwzięcia wystosowali zaproszenia do trzynastu mniejszości narodowych zamieszkujących Słowację, by te podczas konferencji zaprezentowały swoją działalność. Program przewidywał dwa bloki tematyczne Podczas konferencji głos zabrali: Diana Dobrucká – mniejszość bułgarska, Jozef Klačka – mniejszość chorwacka, Alexander Viktorovič Čumakov – mniejszość rosyjska, Slobodan Bengin – mniejszość serbska, Viera Kamenická – mniejszość żydowska, Dagmar Takácsová – mniejszość czeska, Béla Hrubík – mniejszość węgierska, Anton Oswald – mniejszość niemiecka, Malgorzata Wojcieszyńska – mniejszość polska, Agnes Horváthová – mniejszość romska, Štefan Mirga – mniejszość romska, Vladimír Protivňák – mniejszość rusińska, Pavol Bogdan – Związek Rusinów-Ukraińców RS (Zväz Rusínov-Ukrajincov Slovenskej republiky) 12

– pierwszy dotyczył historii, tradycji, dziedzictwa kulturalnego mniejszości narodowych, zaś drugi rozwoju mniejszości narodowych w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Polska mniejszość zaprezentowała się w drugim bloku tematycznym, dotyczącym aktywności Polaków w okresie ostatnich dziesięciu lat. Jej reprezentantka Małgorzata Wojcieszyńska opisała polonijną działalność wydaw-

niczą oraz najważniejsze imprezy Klubu Polskiego i organizacji „Polonus”. Poruszyła też problemy, nurtujące działaczy polonijnych, związane z okrojeniem środków finansowych ze strony Kancelarii Rady Ministrów RS, brakiem siedziby Klubu Polskiego w Bratysławie, a co za tym idzie niemożliwością prowadzenia zajęć zespołu artystycznego dzieci (ten działał w stolicy Słowacji przed ponad dziesięciu laty). Również przedstawiciele innych mniejszości nie uciekali od problemów ich nurtujących. Niektóre z nich to m.in. malejąca liczba osób, zgłaszających swoją przynależność na przykład do niemieckiej mniejszo-

ści, czy dysproporcje w odbiorze i identyfikacji mniejszości ukraińskiej i rusińskiej. Bolączką niemalże

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

MONITOR POLONIJNY


letnim numerze „Monitora Polonijnego“ ogłoszone zostały wyniki konkursu na najpiękniejszą bajkę. Konkurs ten, adresowany do dzieci i młodzieży, zorganizowała redakcja „Monitora Polonijnego“ we współpracy ze Szkolnym Punktem Konsultacyjnym w Bratysławie. W tamtym numerze opublikowana została też praca Zuzi Lackovej, która zajęła pierwsze miejsce. W tym zaś przedstawiamy bajkę, napisaną przez Izę Lackovą (14 lat).

W

wszystkich mniejszości to opóźnienia w otrzymywaniu środków na finansowanie działalności kulturalnej, co powoduje odwoływanie imprez bądź opóźnienia w regulowaniu opłat związanych z konkretnymi przedsięwzięciami. Podczas spotkania poruszony został też problem podziału środków przeznaczonych dla wszystkich mniejszości. Rolę gospodarza konferencji pełnił Peter Krajňák z Kancelarii Pełnomocnika Rządu RS ds. Mniejszości Narodowych, który z dużym wyczuciem przedstawiał prelegentów i komentował poruszane przez nich tematy. Na konferencji obecni byli też różni goście, a wśród nich polski konsul, radca minister Grzegorz Nowacki, który wraz z przedstawicielami

Polonii jeszcze tego samego dnia udał się na Festiwal Mniejszości Narodowych, odbywający się w dniach 20 – 21 września w Bastionie Kata w Koszycach. Tam, oprócz grup muzycznych, na specjalnym stoisku zaprezentowano publikacje niektórych mniejszości narodowych, w tym polskiej. Słowacka Polonia przedstawiła swoje pismo, czyli „Monitor Polonijny“,

oraz wydawnictwa książkowe: „Polska oczami słowackich dziennikarzy“ i „Polonia na Słowacji” Michała Lubicza Miszewskiego. Okazało się, że właśnie jej stoisko cieszyło się największym zainteresowaniem odwiedzających i zostało uznane za najciekawsze. Prezentacja mniejszości narodowych w Koszycach – Europejskiej Stolicy Kultury 2013 to ważne wydarzenie zarówno dla przedstawicieli mniejszości, jak też i Słowaków, którzy mieli okazję te mniejszości poznać. red, usz

Klub Polski Koszyce składa podziękowanie p. Marii Očkajovej za doskonałą obsługę polskiego stoiska podczas Festiwalu Mniejszości Narodowych. PAŹDZIERNIK 2013

„O królewnie Karolinie“ Dawno, dawno temu za górami, za lasami, za siedmioma górami było sobie Królestwo Południa. Rządził nim stary król Kazimierz, wdowiec, który miał tylko jedną córkę, Karolinę. Matka Karoliny zmarła, gdy dziewczyna miała 3 latka. Król, jej ojciec, zaplanował, że w dniu, kiedy Karolina skończy 16 lat, zgodzi się poślubić Marka, królewicza ze Wschodniego Królestwa. Marek był bardzo uparty, zarozumiały i głupi. Karolina nigdy, przenigdy nie zamierzała zostać jego żoną, ale jej ojciec powiedział, że to jedyny sposób, by nie dopuścić do wojny ze Wschodnim Królestwem! Co miała robić? Postanowiła poświęcić się dla swojego królestwa i wyjść za mąż za okropnego królewicza Marka, wbrew swojej woli! Na pocieszenie, z okazji szesnastych urodzin dostała od króla Kazimierza przecudny sznur pereł, pamiątkę po zmarłej matce. To był wspaniały prezent. Ogromne perły lśniły w słońcu. Karolina wyszła na balkon, aby nacieszyć się nimi i piękną pogodą. Nagle w jednej z pereł zobaczyła jakąś postać. Przyjrzała się jej dokładnie i… ujrzała księcia Samuela z Północnego Królestwa! - Ach, jaki on miły, mężny i mądry – pomyślała królewna. W tym momencie ich oczy spotkały się i oboje… zakochali się w sobie! Karolina pobiegła do swojego ojca i o wszystkim mu opowiedziała, a Samuel poprosił o jej rękę. Wzruszony król Kazimierz bez namysłu zgodził się mu oddać rękę córki. Wszyscy byli tacy szczęśliwi! Kiedy dowiedział się o tym królewicz Marek, tak się rozgniewał, że zebrał swą armię i wyruszył na wojnę z Królestwem Południa. Jego wojska doszły prawie do zamku króla Kazimierza, lecz w tym momencie pojawił się królewicz Samuel wraz z rycerzami z Północnego Królestwa i Marek został pokonany! Wszystko skończyło się dobrze – Karolina i Samuel pobrali się i żyli długo i szczęśliwie. IZA LACKOVÁ 13


Przyjaźń

bez granic ieszę się, że również Polacy prezentują się w naszym mieście, bowiem Trenczyn to miasto wielokulturowe” – powiedział Richard Rybníček, prezydent Trenczyna, którego spotkaliśmy w Rynku podczas imprezy „Przyjaźń bez granic“.

„C

Na scenie występował właśnie zespół Leliwa Jazz Band z Tarnowa, który licznie zebraną publiczność raczył swingiem. Już po raz jedenasty mieszkańcy Trenczyna mogli dzięki działającemu w tym mieście Klubowi Polskiemu zapoznać się z polską kulturą. I na tym nie koniec, bowiem jeszcze przez cały październik będą oni mogli obejrzeć wystawę prac Štefanii Gajdošovej-Sikorskiej z Koszyc pod tytułem „Droga Jedwabna“, która została otwarta 21 września w Centrum Seniorów Miasta Trenczyn „Sihot”.

14

Na trenczyńską imprezę przybył ambasador RP w RS Tomasz Chłoń, który pochwalił zespół z Tarnowa za występ, organizatorów za przygotowanie całego przedsięwzięcia, a Štefanię Gajdošovą-Sikorską za dzieła malowane na jedwabiu. W obecności artystki obejrzał jej prace – i te abstrakcyjne, i te, prezentujące portrety bliskich, za-

MONITOR POLONIJNY


przyjaźnionych i ważnych dla niej osób. Niespodzianką był dla ambasadora obraz, przedstawiający jego wraz z małżonką. „Wszystkie prace portretowe malowałam na jedwabiu, wzorując się na zdjęciach, którymi dysponowałam“ – wyjaśniała Štefania GajdošováSikorska. Sobotnie popołudnie i wieczór 21 września były też świetną okazją do rozmów w gronie klubowiczów z Trenczyna, Dubnicy nad Wagiem, Koszyc czy Bratysławy. W części mniej oficjalnej były nawet śpiewy przy akompaniamencie gitary, którą Renata Straková, prezes Klubu Polskiego w Trenczynie, ma zawsze w pogotowiu, bowiem ten oddział naszej organizacji słynie z zamiłowania do śpie-

wu polskich pieśni i piosenek. Kiedy dziesięć lat temu Klub Polski w Trenczynie po raz pierwszy organizował przedsięwzięcie pod hasłem „Przyjaźń bez granic“, jego członkowie marzyli, by grani-

ce między Polską i Słowacją zniknęły. Obecnie, kiedy to formalnych granic brak, imprezy tego typu pozwalają ich uczestnikom lepiej się poznać i burzą inne granice, te międzyludzkie. red

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

Pr zedsięwzięcie zorganizowano dzięki finansowemu wsparciu Kancelarii Rady Minis trów RS, w ramach programu Kultura mniejszości narodowych 2013,S towar zyszeniu „Wspólnota Polska“ oraz ambasadzie RP w RS.

PAŹDZIERNIK 2013

15


Festiwal ten odbył się w Oranżerii Pałacu w Wilanowie w dniach 25 – 29 września br. W jego ramach zaprezentowano zarówno wcześniejsze filmy o tematyce emigracyjnej, jak i produkcje nowe, nadesłane na konkurs. „Uważam za sukces, że podczas pierwszej edycji imprezy do sekcji konkursowej zgłoszono 12 filmów z różnych zakątków świata“ – oceniła główna organizatorka przedsięwzięcia Agata Lewandowski. Przy okazji podkreśliła, że pomysł zorganizowania festiwalu filmów emigracyjnych zrodził się ponad rok temu, ale Fundacja na Rzecz Mediów Polskojęzycznych za Granicą „Wschód-Zachód” mogła rozpocząć przygotowania dopiero w czerwcu, kiedy udało się zebrać minimum środków finansowych na realizację projektu. „Spotkałam się ze zdziwieniem, że coś takiego jak film emigracyjny istnieje, ale z drugiej strony z bardzo ciepłym przyjęciem i dużym zainteresowaniem“ – dodała Lewandowski, opisując etapy przygotowań projektu. Organizatorom chodziło głównie o zainteresowanie życiem emigrantów rodaków w Polsce. „Film to uniwersal16

al

fe s

„W

tiw

zruszyło mnie wyznanie jednego z bohaterów filmu, który z balkonu w Nowym Jorku obserwuje lecące do Europy samoloty i marzy o tym, by znaleźć się na pokładzie jednego z nich, by spotkać się z rodziną w Polsce. Piękna jest też opowieść drugiego bohatera, który imał się różnych zawodów, by utrzymać rodzinę w Szwecji“ – tak zareagowała poseł Joanna Fabisiak na film „Skądinąd dziennikarze“ Piotra Latałły i Agaty Lewandowski, powstały podczas ubiegłorocznego XX Światowego Forum Dziennikarzy Polonijnych, a otwierający I Festiwal Filmowy EMiGRA. ny środek, przemawiający do wyobraźni, a emigracja to kwestia, która dotyczyła, dotyczy lub będzie dotyczyła kogoś z rodziny, dlatego chcieliśmy pokazać, jak żyjemy w różnych krajach, jacy jesteśmy, jak wygląda emigracja i jakie jest jej często słodkokwaśne oblicze“ – wyjaśniała. Widownia mogła obejrzeć filmy nadesłane m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Uzbekistanu, Nepalu, Kaszmiru, Szwecji, Danii, Polski. Ostatniego dnia jury ogłosiło wyniki konkursu. „Bardzo trudno było wybrać najlepszy film, bowiem wszystkie powstały z potrzeby serca“ – podsumowała organizatorka. Podczas festiwalu zeprezentowano też film „Syberiada polska” w reżyserii Janusza Zaorskiego i w jego obec-

ności. Interesujące było spotkanie z Rafaelem Lewandowskim – zdobywcą Paszportu Polityki, urodzonym we Francji reżyserem polskiego pochodzenia, który pokazał swoje filmy: „Piosenka i życie“ i „Bye, bye, Dublin“. Oddzielny blok filmowy tworzyły filmy poświęcone polskim laureatom Oscarów: „Janusz Kamiński – szkic do portretu artysty“ w reżyserii Krzysztofa Bukowskiego i „Jan A. P. Kaczmarek“ w reżyserii Roberta Wachowiaka. Zaprezentowane zostało też „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego, nagrodzone w 1983 roku Oscarem w kategorii krótkometrażowego filmu animowanego. Projekcję poprzedzało spotkanie z Piotrem Latałłą, reżyserem, producentem programu telewizyjnego „Oblicza Ameryki“, emitowanego na antenie Polsat 2 International na całym świecie. Organizatorzy zadbali też o młodą widownię, zapraszając uczniów lokalnych szkół ponadpodstawowych zarówno na projekcje filmowe, jak i spotkania z młodymi Polakami z Niemiec, Ameryki, Norwegii i Litwy. Pięciodniowa impreza była dość urozmaicona. W jej ramach odbyła się też wystawa 60 obrazów, zatytułowana „Magia Wilna“, miasta od wieków łączącego tradycje kultury litewskiej, polskiej, żydowskiej, białoruskiej, rosyjskiej, ukraińskiej, tatarskiej i karaimskiej, a także recitale Evgena Malinovskiyego oraz Leonida Volodki.


Natomiast dwa pierwsze wieczory poświęcone były poezji, którą zaprezentowali poeci z różnych stron świata. „Przez 19 lat Romuald Mieczkowski z Wilna organizował festiwal poetycki Maj nad Wilią. Jego marzeniem było, by festiwal ten zaprezentować też w Warszawie. I tak powstał Maj nad Wilią i Wisłą, który w tym roku zakończył się we wrześniu poetyckimi wieczorami właśnie w Wilanowie“ – wyjaśniła Agata Lewandowski. Według niej to ciekawe połączenie dwóch rodzajów sztuki, które mogą się inspirować nawzajem. „Reakcje poetów na tę dziwną, oryginalną krzyżówkę były ciekawe. Myślę, że wszyscy potrzebujemy inspiracji, w tym wypadku obraz może stać się inspiracją dla poetów, zaś słowo dla tych, którzy pracują nad filmami“ – powiedziała główna organizatorka, dodając, że przybyli z różnych krajów świata uczestnicy festiwalu powiedzieli jej, iż stał się on dla nich inspiracją do realizacji filmów, przedstawiających emigrantów w krajach ich zamieszkania. Festiwal zakończył monolog kabaretowy wiecznie powracającego z USA Grzegorza Heromińskiego.

Patronat nad imprezą sprawowali: Senat RP, TV Polonia, Polskie Radio dla Zagranicy oraz cała rzesza mediów polskich za granicą, w tym „Monitor Polonijny“. Zdaniem organizatorów – Agaty Lewandowski i Romulada Mieczkowskiego – ten nowatorski projekt, łączący dwa rodzaje sztuki, poezję i film, czyli słowo i obraz, to pierwszy festiwal o Polakach na całym świecie i dla Polaków na całym świecie. Wydaje się, że uczestnicy wrześniowej imprezy podzielają zdanie jej pomysłodawców, czego dowodem będą zapewne kolejne edycje festiwalu. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, WARSZAWA PAŹDZIERNIK 2013

Poezja w Oranżerii – w poetyckim spotkaniu wzięli udział: Maciej Mieczkowski (Litwa), Romuald Ławrynowicz (Litwa), Tadeusz Rawa (Szwecja), Leokadia Komaiszko (Belgia), Karolina Francois (Syria), Lam Quang My (Wietnam), Jazep Januszkiewicz (Białoruś), Joanna Kasperska (Polska-Warszawa), Józef Pless (Niemcy), Barbara GruszkaZych (Polska-Katowice), Krystyna Lenkowska (Polska-Rzeszów), Bożena Intrator (Austria, USA) oraz poeci

z Poznania: Danuta Bartosz, Maria Duszka, Kalina Izabela Zioła i Paweł Kuszczyński.

Jury I Festiwalu Filmów Emigracyjnych EMiGRA – Warszawa-Wilanów 2013 w składzie: przewodni czący – Piotr Latałło (USA), członkowie – Romuald Mieczkowski (Litwa), Ewa Malinowska (Polska), Sławomir Sobczak (USA-Polska), Agata Lewandowski (Niemcy) ogłosiło następujący werdykt: „Honorową nagrodę otrzymuje za swoją wieloletnią działalność, siłę przetrwania i epicką impresję Tak to było – polska telewizja z Danii i jej twórcy Roman Śmigielski i Marian Hirschorn. Spośród nadesłanych utworów zawodowych twórców nagrody otrzymują następujące filmy: Walc z Miłoszem – reż. Joanna Hollender i Bo Persson, Tylko Ja wróciłem – Józef Szarfman – reż. Dariusz Migalski, Kto ty jesteś? – reż. Małgorzata Piekarska, Powrót taty – reż. Barbara Medejska. Za wyjątkowo interesujący, nowatorski projekt jury uznało pracę Rozmawiając z Anilem Marty Kotlarskiej, jedynego fotografa percepcyjnego w Polsce, która w ramach swoich działań artystycznych oddała kamerę w ręce młodego Hindusa, pokazującego nam swoje życie codzienne w Nepalu. Wyróżnienie za film popularyzujący wyjątkowe wartości patriotyczne wśród młodzieży polskiej na Białorusi jury przyznało obrazowi Byliśmy uczciwi, czyści i odważni, reż. Anna Panisheva i Viera Dziemieńczuk. Z kolei nagroda publiczności za całokształt pracy twórczej, a szczególnie filmy dotyczące tematyki emigracyjnej: „Szczęśliwego Nowego Jorku”, „Jezioro Bodeńskie” oraz „Syberiadę polską”, przyznana została Januszowi Zaorskiemu, którego poproszono o objęcie patronatu nad przyszłymi edycjami EMiGRY. Laureaci wszystkich nagród otrzymują zaproszenie na cztery dni do Wilna, na przyszłoroczny XXI Międzynarodowy Festiwal Poezji Maj nad Wilią“.

NAGRODY I WYRÓŻNIENIA

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

17


rew lała się strumieniem. Skaleczona ręka wymagała natychmiastowej wizyty na pogotowiu. Zdenerwowani rodzice pojechali więc z jej młodszym bratem do lekarza. Po powrocie matka oskarżała starszą siostrę o to, że ta nie upilnowała chłopca i zabawa skończyła się tak drastycznie. Cały czas do ich powrotu ze szpitala Aneta biła się z myślami i miała wyrzuty sumienia, bo to przecież właśnie ona pokazała dziecku szklaną solniczkę. Kolorowy krasnal tak się spodobał dziecku, że bez przerwy wyciągało po niego ręce. Dominika, starsza siostra, która miała się nim opiekować, rozmawiała przez telefon i bezwiednie podała bratu to, czego chciał. Żadna z nich zapewne nie przypuszczała, że sprawy przybiorą taki obrót. „Jak mogłaś być taka bezmyślna? – krzyczała matka do Dominiki. – Pewnie znów wisiałaś na telefonie! Nie mam z ciebie żadnej pomocy!“. Aneta mogła ująć się za starszą siostrą, ale… nie zrobiła tego. Od dawna była o nią zazdrosna. O uwagę, jaką jej poświęcali rodzice, o to, że na więcej jej pozwalali (w końcu najstarsze dziecko w rodzinie), o ubrania, wyniki w nauce i – od niedawna – o zainteresowanie chłopców. Obie wchodziły w wiek dojrzewania. Przez dziesięć lat Aneta była ulubienicą rodziny, wypieszczoną, docenianą. Do czasu, kiedy urodził się Karol. Teraz to on pochłaniał całą uwagę rodziców. Ona zaś próbowała odnaleźć się w nowej sytuacji, co nie było dla niej łatwe. „Mogłaś mnie poprosić, bym popilnowała Karolka, mnie by się takie coś nie mogło przydarzyć. Jestem bardziej odpowiedzialna od Dominiki“ – powiedziała nagle do matki i sama była zaskoczona swoimi słowami. To chęć zwrócenia na siebie uwagi spowodował, że chciała pogrążyć siostrę.

K

18

Szklany, kolorowy

krasnal

i Opowolioeśncijnej

p reści t

Pamięta też, jak któregoś wieczoru patrzyła na zmęczoną twarz mamy i, żeby się jej przypodobać, pochwaliła ją za piękny wygląd. A przecież widziała jej sińce pod oczami, bladą twarz… Miała jednak nadzieję, że w ten sposób zaskarbi sobie jej przychylność. Na chwilę wywołało to na twarzy matki uśmiech – przytuliła córkę. Aneta coraz częściej uciekała się do takich wybiegów, byle tylko być w centrum uwagi. Doszło nawet do tego, że odbiła chłopaka siostrze, byleby triumfować sama przed sobą i z zadowoleniem spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Związek nie przetrwał długo, ale cała ta sytuacja zepsuła relacje z siostrą.

Podczas studiów zakochała się naprawdę. Ta miłość wymagała wyrzeczeń, bowiem chłopak mieszkał za granicą. Postanowiła wyjechać z nim, zacząć wszystko od nowa. Swoją pozycję w nowym świecie musiała budować powoli. Droga ta nie była usłana różami. Dlatego też znanym sobie sposobem próbowała przejść ją na skróty, zyskując sobie przychylność osób wpływowych, na stanowiskach, za pomocą pochlebstw i nieuzasadnionych komplementów. Po kilku latach spędzonych w nowej ojczyźnie skierowała swoje kroki do organizacji polonijnej. Okazało sie, że swoje umiejętności, zdolności może spożytkować na rzecz Polski i rodaków. Miała mnóstwo pomysłów i chęci do ich realizowania. Swoimi projektami potrafiła zainteresować innych. Uwierało ją jednak, że nie była tą pierwszą, tą jedyną, tą najważniejszą. Chciała, by jej głos był słyszany wyraźniej, by liczono się z nią bardziej niż z prezesem organizacji, którego nie lubiła. On cieszył się szacunkiem w ich wspólnym środowisku, a ją raziły jego potknięcia. I o tych potknięciach zaczęła mówić na głos, krytykując go w tym czy innym gronie. Otoczyła się osobami, które podzielały jej zdanie, które w niej widziały swojego przywódcę. W końcu wraz z nimi uwierzyła, że mogą się usamodzielnić i działać po swojemu. Aneta wiedziała, jak połechtać swoich przyszłych podopiecznych. Wiedziała też, jakiej powinni użyć „broni” w walce, by oddzielić się od macierzystej organizacji… I kolejny raz w życiu przez nią „krwawili“ niewinni ludzie. Znów rozbił się szklany, kolorowy krasnal. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA MONITOR POLONIJNY


Wywołana do tablicy… swoim artykule wstępnym do niniejszego numeru „Monitora Polonijnego” jego redaktor naczelna zwraca szczególną uwagę na święto nauczycieli, odwołując się przy tym do metaforycznych sprawdzianów i wywołań do tablicy. Pisze m.in. o tym, jak to we wrześniu w Koszycach wywołano do tablicy mniejszości narodowe… Chciałabym nawiązać do tych jej skojarzeń szkolnych także i w tej rubryce, bowiem i ja zostałam wywołana do tablicy. Jeśli Państwo czytają „Monitor” dokładnie, to zapewne nie uszło Państwa uwagi wtrącenie naszego redakcyjnego kolegi, piszącego o sporcie, Andrzeja Kalinowskiego, który w poprzednim numerze naszego pisma, przy okazji opisu sukcesów polskich sportowców, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, wywołał do tablicy mnie, obiecując w moim imieniu, iż kiedyś pewnie wyjaśnię Państwu problem nazw kobiet, uprawiających różne dyscypliny sportu. Co prawda na łamach „Monitora” pisałam już o nazwach żeńskich, głównie stanowisk i zawodów („Monitor Polonijny”, styczeń 2012 oraz kwiecień 2012), ale ze względu na powstałe wątpliwości, postanowiłam do tematu wrócić i przynajmniej podjąć próbę ich wyjaśnienia. Autor sportowych rozważań miał obiekcje, co do użycia nazwy kobiety, uprawiającej rzut młotem. Rzucający młotem mężczyzna to młociarz, a zatem jeśli młotem rzuca kobieta, to to oczywiście młociarka (i takiej formy autor użył) – analogicznie jak: lekarz – lekarka; łyżwiarz – łyżwiarka, narciarz – narciarka itp. Ale rzeczownika młociarka nie odnotowują współczesne słowniki, przynajmniej jeszcze. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by właśnie w ten sposób nazywać rzucającą młotem kobietę – forma ta jest bowiem systemowa, nie konotuje innych znaczeń, no

W

PAŹDZIERNIK 2013

i wobec sukcesów polskich „młociarek” po prostu potrzebna i użyteczna. Swoją drogą przyznaję, że proces tworzenia odpowiedników żeńskich od męskich nazw sportowców nie zawsze jest tak prosty i nie budzący wątpliwości. Już samo określenie kobiety uprawiającej jakikolwiek sport jest w polszczyźnie problematyczne. On dziś to sportowiec, a ona? Forma sportowiec jednak nie zawsze była taka oczywista. Przejęto ją z języka angielskiego na początku XX w. na bazie rzeczowników sport i sportsman, dodając typowo polski przyrostek –owiec. Pierwotnie w języku polskim zarówno nazwa angielska sportsman (także w spolszczonej pisowni sportsmen), jak i sportowiec funkcjonowały równolegle; dopiero z czasem prymat zdobyła forma rodzima, od której trudno było utworzyć odpowiednik żeński. Bo niby jaki? Sportówka? Teoretycznie taki być powinien, ale… No właśnie – na początku XX w. tym mianem określano czapkę sportową lub sportowy samochód, zatem nazwa była już użytkowana i raczej się nie nadawała, by wykorzystać ją do nazwania kolejnego desygnatu, czyli kobiety-sportowca. Mało tego, proszę zwrócić uwagę, że problemy z tworzeniem odpowiedników żeńskich od nazw męskich zakończonych na –owiec były zarówno wtedy, jak i dziś, np. on to handlowiec – ale ona to przecież nie handlówka, on to bankowiec – ale ona to nie bankówka, on to naukowiec – ale ona to nie naukówka itd. Wszystko to spowodowało, że uprawiającą sport kobietę zaczęto nazywać sportsmenką – do funkcjonującej wcześniej w polszczyźnie formy męskiej sportsmen dodano tylko typowy polski sufiks –ka i forma żeńska była gotowa. Dziś budzi ona wiele wątpliwości, bo-

wiem w dobie powszechnej znajomości angielskiego (przynajmniej tego podstawowego) ta hybryda po prostu jest nielogiczna. Próbuje się ją zastąpić niekiedy angielską pożyczką – sportswoman – ale mało kto odważy się ją zapisać po polsku, gdyż sportsłumen raczej śmieszy. Pora zatem przestać się boczyć na sportsmenkę i nie próbować jej zmieniać, bowiem lepszej formy nikt nie wymyślił, a ponadto ta dobrze się zaaklimatyzowała w polszczyźnie. Co jednak robić w przypadku problemu z innymi żeńskimi odpowiednikami nazw sportowców, uprawiających konkretne dyscypliny? W Polsce popularny jest np. żużel; ten kto uprawia żużel, to żużlowiec. A jeśli to jest kobieta, to jak ją należy nazywać? Ktoś zaraz powie, że na żużlu jeżdżą mężczyźni, zatem żeńska forma jest zbędna, ale to nieprawda, gdyż w polskiej lidze żużlowej (np. klub Falubaz Zielona Góra) występuje już dziewczyna z licencją żużlową i konkurująca z mężczyznami. Kim zatem ona jest? Żużlówką? No może jeszcze nie, gdyż owa nazwa musi się rozpowszechnić i musi zostać zaakceptowana przez większość użytkowników. Formalnie jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by tak się stało. Podobnie też jest albo będzie z innymi nazwami żeńskimi; kobiet jest co raz więcej w sporcie, co raz więcej sukcesów odnoszą, a język polski znalazł się w momencie, kiedy to jego użytkownicy (no, może bardziej użytkowniczki) upominają się o żeńskie formy nazw osób wykonujących przeróżne czynności. Z tego też powodu kategoria nazw żeńskich przeżywa drugą młodość. I o ile jeszcze nie tak dawno uśmiechaliśmy się lub nawet pękaliśmy ze śmiechu, słysząc o psycholożkach i reżyserkach, to dziś te formy w większości traktujemy neutralnie, co sugeruje, że być może niedługo tak też będziemy traktować wszelkie młociarki, skoczkinie, a nawet żużlówki. MARIA MAGDALENA NOWAKOWSKA 19


ilm Małgorzaty Szumowskiej „W imię…” jeszcze dobrze nie zadomowił się na polskich ekranach, a już ze względu na swą tematykę okrzyknięty został kontrowersyjnym. Według mnie nie jest to jednak film tak skandalizujący, jak chciałyby tego media i opinia publiczna. Wydawać by się mogło, że „W imię…” to film o homoseksualizmie w polskim kościele katolickim. I faktycznie, na pierwszy plan wysuwa się ten temat. Nie można jednak nie zauważyć, że poza pierwszym planem obraz ten ma drugie, a nawet trzecie dno i porusza wiele innych tematów społecznych. Film Szumowskiej jest dramatem, rozgrywającym się gdzieś na głębokiej prowincji. W ospałej, ogarniętej atmosferą beznadziei wsi żyją ospali ludzie, znudzeni pustką, która ich otacza. Na parafii pojawia się nowy ksiądz (fenomenalny Andrzej Chyra), który rozpoczyna pracę w ośrodku dla trudnej młodzieży. Pełnym sercem angażuje się w resocjalizację i wychowanie skrzywionych psy-

F

Samotność wielowymiarowa chicznie nieletnich kryminalistów, dla których ośrodek jest ostatnią szansą, nim trafią do poprawczaka. Ksiądz, będący opoką dla innych, zawsze znajdujący czas dla parafian, nie może się przyznać do własnych słabości. Ze swoimi problemami – homoseksualizmem i chorobą alkoholową – walczy w samotności. Zaprzyjaźnia się z małomównym Dynią (Mateusz Kościkiewicz), chłopakiem, który wraz z upośledzonym bratem jest wyszydzany i gnębiony przez agresywnych mieszkańców ośrodka wychowawczego. Nagłaśniany przez media wątek homoseksualny to tylko jeden z wielu

poruszanych w filmie. „W imię…” to przede wszystkim opowieść o wyobcowaniu; tu wszyscy są „inni” i odrzuceni przez społeczeństwo. Nieakceptowany Dynia, jego upośledzony brat, młodzi kryminaliści, a nawet żona kierownika ośrodka, która czuje się nieszczęśliwa i samotna (Maja Ostaszewska). Obok kilku profesjonalnych aktorów w filmie zagrała cała masa naturszczyków, którym reżyserka nie wpychała w usta sztucznych dialogów. Ich rozmowy opierają się więc na improwizacji, co pogłębia realizm filmu. Widz ma wrażenie, że Szumowska weszła z kamerą do poprawczaka i sfilmowała jego smutną rzeczywistość. Reżyserka wykazała się niebywałą wrażliwością i talentem w operowaniu emocjami, dzięki czemu uniknęła atmosfery taniej sensacji i grania pod publiczkę. Film nie jest jednak bez wad. Z jednej strony występuje w nim wiele ciekawych niedopowiedzeń, które dają widzowi wolność interpretacyjną, z drugiej pojawiają się momenty zbyt dosłowne, a nawet kilka przerysowanych. W scenie, w której agresywne nastolatki szydzą i biją upośledzonego

Cejrowski wśród dzikich plemion

W pewnym momencie obraz Cejrowskiego, wspaniałego, odważnego podróżnika zaczął zastępować wizerunek skandalisty i zacietrzewionego radykała. Na szczęście w prezencie otrzymałam książkę jego autorstwa „Gringo wśród dzikich plemion” (Wydawnictwo „Poznaj świat”, 2003). Dzięki tej książce moja sympatia do jej autora powróciła. „Gringo…” to zbiór wspomnień z wypraw do dżungli amazoń-

Kilka lat temu przestałam Cejrowskiego darzyć sympatią. Jego radykalne poglądy religijne i społeczne oraz bijąca z wypowiedzi agresja całkowicie mnie do niego zniechęciły. Nie ukrywam, że poczułam się w pewien sposób oszukana. Jak to możliwe, że człowiek tak otwarty na świat i na inne kultury, sam nie potrafi być tolerancyj20

ojciecha Cejrowskiego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Kiedy mieszkałam jeszcze w Polsce, z zapartym tchem śledziłam jego podróżnicze programy telewizyjne.

W

ny wobec osób o innych niż jego poglądach? Jak to możliwe, że człowiek o nieprzeciętnej inteligencji za-

kłada na oczy klapki i staje się ultrakatolikiem, irytując komentarzami rodem z mroków średniowiecza?

MONITOR POLONIJNY


chłopca na cmentarzu żydowskim, zło jest tak widoczne, że aż razi. A przecież wystarczyłoby, aby wydarzenia te rozegrały się w lesie lub na boisku szkolnym, by ich wydźwięk był tak samo szokujący. „W imię…” ma kilka takich przerysowań. Można je jednak policzyć na palcach, wobec czego nie niszczą całej konstrukcji filmu, cechującego się dużą wrażliwością i odwagą w poruszaniu tematów tabu. Obraz Szumowskiej jest ważny społecznie – samotność i wyobcowanie mają tu charakter wielowymiarowy i uniwersalny, a homoseksualizm – co podkreślam po raz kolejny – to tylko jeden z wątków. Film zdobył wiele nagród międzynarodowych, m.in. Teddy Award na ostatnim festiwalu w Berlinie. W dniach 13-21 września prezentowany był na wiedeńskim Lets Cee Film Festivalu. Jego pokazy zostały nagrodzone owacjami, co potwierdza, że warto poruszać tematy trudne, choć dla niektórych kontrowersyjne. MAGDALENA MARSZAŁKOWSKA

skiej i spotkań z ostatnimi dzikimi plemionami Indian, żyjącymi z dala od cywilizacji. Książka urzeka szczerością i błyskotliwym humorem. Cejrowski żartuje w niej często sam z siebie, udowadniając, że mimo wszystko ma ogromny dystans do swojej osoby. „Gringo…” jest gawędą z typu tych, które snuje się przy ognisku. Jej prosty, lekki, ale bardzo trafny język i obrazowe formułowanie myśli sprawiają, iż odPAŹDZIERNIK 2013

Urszula najsłabsza od lat? M iała być płyta stylistycznie nawiązująca do przebojowej „Białej drogi”, wydanej w połowie lat 90. ubiegłego stulecia i cieszącej się ogromną popularnością. „Na sen”, „Ja płaczę”, „Niebo dla Ciebie” czy „Konik na biegunach” – to utwory z „Białej drogi”, które znała niemal cała Polska i które okupowały pierwsze miejsca list przebojów przez długie tygodnie. Ich słabą stroną były dość infantylne teksty, w większości autorstwa samej wokalistki, ich siłą – nośne, energetyczne melodie i mocny głos Urszuli. Nowa płyta, zatytułowana dość pretensjonalnie „Eony snu”, rzeczywiście może nieco „Białą drogę” przypominać, niestety głównie za sprawą banalnych, płytkich tekstów. Szczególnie irytujące są „Jak możesz teraz” („Jak możesz teraz być z nią / po tym wszystkim, co dałam Tobie ja/ jak możesz teraz kochać ją / być jej bliskim / jak byłam kiedyś ja”) i ckliwy „Ocean łez” („Odejdzie cały mój gniew / spóźniony lęk nie odnajdzie mnie / I wtedy po nieba kres / ocean łez już nie będzie mną”). „Nie jestem zawodowym tekściarzem, nie mam nawyku zbierania tekstów, najpierw muszę usłyszeć muzykę. Na Eony snu pisanie tekstów przyszło naturalnie, czerpałam z życia, z gazet” – opowiadała niedawno Urszula w „Muzycznej Jedynce”. Może przyszedł czas

nosi się wrażenie, że jest się w dżungli, właśnie przy ognisku, a Cejrowski siedzi obok i snuje swoje opowieści. Autor gawędziarz, wciąga nas w świat Indian, zabierając ze sobą w daleką podróż. Ujawnia przy tym niezwykły dar ubierania w słowa zjawisk ulotnych, takich jak uczucia, smaki i zapachy. Opisując życie Indian, nie ogranicza się

na bardziej przemyślaną strategię tworzenia tekstów lub zatrudnienie proCzulym fesjonalisty? Ćwierć wieuchem ku temu, współpracując z Budką Suflera, Urszula wykonywała utwory będące tekstowymi majstersztykami... Strona muzyczna też nie zachwyca. Większość melodii to dzieło gitarzysty i producenta Piotra Mędrzaka (ma na koncie współpracę z Reni Jusis i Magdą Femme), a za ostatnie szlify odpowiadał Greg Calbi, ceniony inżynier dźwięku, który wcześniej pracował m.in. nad brzmieniem albumów Johna Lennona i Bruce’a Springsteena. Efekt nie jest jednak powalający. To zaledwie poprawny, przewidywalny miks popu i rocka. Żadna z dwunastu kompozycji nie dorównuje przebojowością utworom z „Białej drogi”. Otwierająca album tytułowa piosenka „Eony snu” jest nijaka, a głos Urszuli brzmi dziwnie słabo i nienaturalnie. Następna w kolejności, energiczna „Pasujesz mi” to jeden z lepszych i wyróżniających się momentów na tej płycie. Pozostałe niestety zlewają się w banalną, pozbawioną iskry i świeżości całość. Próba stworzenia „Białej drogi” bis zdecydowanie się nie powiodła. KATARZYNA PIENIĄDZ

do tego, co widoczne, nie przybliża nam tylko tradycji i codziennego życia dzikich, ale idzie dalej, pokazując ten świat widziany oczami Indian, relacjonując, jak postrzegają oni szczęście, przemijanie i czas. Tej książki się nie czyta, ją się połyka! Opowieści wciągają czytelnika, bawią go, ale także zmuszają do refleksji. Prawdy uni-

wersalne przedstawione są w sposób prosty, bez zadęcia i uderzania w mentorski ton. I mimo że Cejrowski poucza, to robi to w sposób bardzo lekki i zabawny. Choć pana Wojtka już raczej nie polubię jako człowieka, to muszę przyznać, że „Gringo…” sprawił, iż znowu darzę go ogromnym szacunkiem i podziwiam jako podróżnika i pisarza. MAGDALENA MARSZAŁKOWSKA 21


Przez 4 dni cały świat patrzył na Čie ierna nad Tisou – osada zagubiona na krańcach WAŻKIE WYDARZENIA Słowacji, stacja kolejowa, gdzie zmienia się W DZIEJACH rozstaw szyn z normalnego na szeroki, SŁOWACJI kilkanaście zniszczonych budynków mieszkalnych w charakterystycznym sowieckim stylu i podupadły dom kultury kolejarzy.

Č

Po przemianach ustrojowych i gospodarczych część mieszkańców wyjechała, a okna bez firanek potęgują wrażenie końca świata i cywilizacji. Były jednak dni, kiedy na Čierną nad Tisą zwrócone były oczy świata. Dokładnie były to cztery dni – od 29 lipca do 1 sierpnia 1968 roku. Po raz pierwszy w historii imperium sowieckiego 11 członków Biura Politycznego sowieckiej partii jednocześnie opuściło Moskwę i udało się na zapadłą prowincję w celu przeprowadzenia rozmów z kierownictwem czechosłowackiej partii komunistycznej. Nawet w dramatycznym roku 1956 do Warszawy czy Budapesztu jeździło w imieniu Kremla maksymalnie czterech członków ścisłego sowieckiego Politbiura. Co spowodowało, że ponad połowa sowieckiego kierownictwa na czele z sekretarzem generalnym Breżniewem i premierem Kosyginem zdecydowała się wsiąść do specjalnego pociągu, jechać nim ponad 20 godzin i spać pięć nocy w wagonach sypialnych? Od połowy lat 60. Czechosłowacja przechodziła kryzys, dotyczący funkcjonowania socjalistycznego państwa. Co prawda buńczucznie ogłoszono, że zbudowano już podstawy socjalizmu i zmieniono nazwę kraju na „Republikę Socjalistyczną”, ale wtajemniczeni, przede wszystkim lu-

22

dzie z aparatu władzy wiedzieli, że gospodarka jest niewydolna, a w kraju panuje marazm i demoralizacja. Część aparatu partyjnego planowała i domagała się reform. Z dzisiejszego punktu widzenia bardzo ograniczonych, można nawet powiedzieć nieistotnych, jedynie kosmetycznych, ale i te plany wzbudzały opór dużej części władzy, ludzi słabo wykształconych, nieznających świata i zasad ekonomii, konserwatywnych, bojących się o swoje przywileje. Grupa reformatorska, kształtująca się powoli od 1967 roku, na swego przywódcę wybrała nowego sekretarza generalnego partii, Słowaka Alexandra Dubčeka (funkcję pełnił od 5 stycznia 1968 roku). Było to doskonałe posunięcie – jak byśmy dziś powiedzieli – PR-owskie. Dubček nie był specjalnie wykształcony i nie do końca rozumiał zamiary reformatorów, ale był człowiekiem życzliwym ludziom, pogodnym, zawsze uśmiechniętym. W kwietniu reformatorzy sformułowali swój program. Oficjalnie nazywał się on „Programem akcji” i miał być zatwierdzony na XIV zjeździe partyjnym pod koniec sierpnia. Program ten nazywano też popularnie „socjalizmem z ludzką twarzą” czy „praską wiosną”, które to nazwy brzmiały dobrze i ciepło, rozbudzały nadzieję, pozwalały zwykłym ludziom utożsamiać się z reformatorami.

Przemiany w Czechosłowacji budziły opór nie tylko lokalnych partyjnych konserwatystów. Wzbudzały także niepokój w sąsiednich krajach komunistycznych, w których to obawiano się przede wszystkim tego, gdzie mogą się zakończyć te raz rozpoczęte reformy. Po raz pierwszy sformułowano tezę o „rewizjonistycznym zagrożeniu” podczas szczytu partii komunistycznych w Dreźnie 23 marca 1968 roku. Niestety, do największych krytyków i podżegaczy, donoszących do Moskwy na zagrożenie płynące z Czechosłowacji, należeli szef PZPR Władysław Gomułka i szef partii NRD Walter Ulbricht. Kiedy 4 maja 1968 r. Dubček składał rutynową wizytę w Moskwie, został tam surowo skrytykowany za swoje eksperymenty. Cztery dni później na tajnym moskiewskim spotkaniu pięciu szefów partii komunistycznych (niestety, znowu ze znaczącym udziałem Gomułki) zdecydowano, że w Czechosłowacji istnieje „niebezpieczeństwo kontrrewolucji”, któremu w razie potrzeby należy położyć kres, stosując wojskową interwencję. Uznano, że „czechosłowackie niebezpieczeństwo” stanowi główny front walki klasowej na ówczesnym etapie. W połowie lipca szefowie partii komunistycznych (bez przywódcy rumuńskiego, który dystansował się od sowieckiej polityki) rozmawiali tylko o tym, czy plany zmian w Komunistycznej Partii Czechosłowacji już wymagają interwencji wojskowej, czy można jeszcze poczekać. Wbrew temu, co myśli się dziś, przywódcom sowieckim niełatwo było podjąć decyzję o interwencji w Czechosłowacji. Zdawali sobie oni sprawę ze słabości gospodarczej bloku moskiewskiego, kryzysu ideowego wśród ludzi wykształconych, problemów z przebudzeniem narodowym w republikach nadbałtyckich i niebezpieczeństwa narastającej rywalizacji wewnątrzkomunistycznej z Chinami. Dlatego, choć zdecydowali się pozostawić w Czechosłowacji jednostki MONITOR POLONIJNY


rną nad Tisą Armii Czerwonej, które uczestniczyły tam w czerwcu w rutynowych ćwiczeniach nad granicą niemiecką, a w lipcu wydali polecenie Sztabowi Generalnemu przygotować plan inwazji na Czechosłowację, wstrzymywali się z wydaniem rozkazu do działania. Zapadła decyzja wezwania na rozmowy kierownictwa KPCz, by przekonać się czy „towarzysze czechosłowaccy potrafią sami przeciwstawić się kontrrewolucji”. Propozycja rozmów na przygranicznej stacji kolejowej pomiędzy ZSRR a Czechosłowacją padła ze strony sowieckiej. Sowieccy przywódcy nie chcieli w zasadniczy sposób opuszczać terytorium Związku Sowieckiego, więc zaplanowali rozmowy tak, by co noc ich pociąg wracał na terytorium ZSRR. Dubček był podobno zszokowany sowiecką propozycją. Čierna nad Tisą nie miała zaplecza do ważnych rozmów i goszczenia tak dużej grupy osób. Delegacje spały w wagonach sypialnych. Wedle wspomnień towarzyszącego personelu brakowało wody do mycia, część osób była przez cztery dni w tej samej spodniej bieliźnie. Rozmowy toczyły się albo w sali kinowej domu kultury, albo w wagonach. Poza sześcioma głównymi spotkaniami odbyły się dziesiątki dłuższych i krótszych rozmów na marginesie, w rozmaitych konfiguracjach. Większość z nich nie została zaprotokołowana. Nie ma przede wszystkim zapisu ani notatki z najważniejszej rozmowy Breżniewa z Dubčekiem, przeprowadzonej w cztery oczy 1 sierpnia. Prawdopodobnie niektórzy członkowie czechosłowackiej delegacji potajemnie przyznawali rację „towarzyszom radzieckim” i przedstawiali się jako „prawdziwi internacjonaliści” zaniepokojeni obrotem spraw w Czechosłowacji i gotowi z pomocą towarzyszy z Moskwy „położyć tamę kontrrewolucji”. PAŹDZIERNIK 2013

Rozmowy toczyły się w komunistycznej nowomowie. Sowieccy przywódcy atakowali Czechosłowaków za „zbyt małą czujność klasową”, „utratę więzi z klasą robotniczą”, „dopuszczanie do głosu kontrrewolucji”, „niedocenianie zagrożenia imperialistycznego”. Dubček i czechosłowacka delegacja bronili się w tej samej konwencji, deklarując, że panują nad „wewnątrzpartyjną dyskusją”, „partia kieruje”, wsłuchując się w „głos klasy robotniczej” i „bratnich partii z sowiecką partią komunistyczną na czele”, a także, że nie ma mowy, by dopuścić w jakiejkolwiek mierze do głosu „elementy socjaldemokratyczne” albo „religianckie”. Breżniew i Kosygin szczególnie zarzucali Czechosłowakom brak kontroli nad prasą i ukazywanie się „kontrrewolucyjnych, antyradzieckich” artykułów. Ostro krytykowano z nazwiska działalność Smrkovskiego i Kriegla, paradoksalnie stuprocentowych komunistów, choć czasem mających własne zdanie. Tego ostatniego Petro Szelest, szef partii na Ukrainie, zirytowany w pewnym momencie miał nawet nazwać „brudnym Żydem z Galicji” [Kriegel był Żydem z Polski]. Breżniewowi zdarzyło się kilka razy podnieść głos, kiedy w emocji stawiał zarzuty „naszemu Saszy Aleksandrowi Stiepanowiczowi”, jak konsekwentnie nazywał Dubčeka. Ostatecznie rozmowy zakończyły się kompromisem. Sowieccy przywódcy wydawali się uwierzyć zapewnieniom ekipy Dubčeka, że sprawuje on kontrolę nad sytuacją w kraju, zwiększy kontrolę nad mediami, od-

sunie na bok krytycznie ocenianych działaczy, usunie ze słownika politycznego zwroty o „naprawie socjalizmu” i nie dopuści do odrodzenia się partii socjaldemokratycznej. Na zakończenie Breżniew powiedział, że strona sowiecka jeszcze raz uwierzy, iż partia czechosłowacka nie „odeszła od pozycji marksistowsko-leninowskich”. W zamian za zapewnienia ograniczenia dyskusji i krytyki, sowieccy przywódcy dali zgodę na zorganizowanie zjazdu partii 9 września. Obie strony umówiły się, że za dwa dni, czyli 3 sierpnia, dojdzie do spotkania przedstawicieli partii komunistycznych bloku sowieckiego na terenie Czechosłowacji, w Bratysławie, podczas którego ocenione zostaną wyniki wewnętrznej czechosłowackiej dyskusji i założenia proponowanych przez KPCz reform. Delegacja KPCz zgodziła się, że podda się krytyce i usunie ze swego programu wszystkie zauważone błędy doktrynalne i polityczne, a „rewizjoniści” zostaną usunięci z jej szeregów. Obie delegacje wyjeżdżały zadowolone… Dzisiaj wiemy, że trzy tygodnie później, w nocy z 20 na 21 sierpnia, ćwierć miliona żołnierzy i 2 tysiące czołgów Układu Warszawskiego wjechało do Czechosłowacji, przerywając normalne życie kraju i działalność ekipy Dubčeka. Losy narodu czeskiego i słowackiego zostały zmienione. Przyszedł czas „normalizacji” – jak pompatycznie nazwano pacyfikację kraju i odchodzenie od reform. Nie wiemy jednak dokładnie, co spowodowało, że ustalenia z Čiernej okazały się dla sowietów niewystarczające i że zdecydowali się oni na interwencję. Historycy przypuszczają, że ostateczne rozkazy rozpoczęcia „Operacji Dunaj”, czyli obsadzenia Czechosłowacji, zostały wydane między 14 a 18 sierpnia, ale w świetle dzisiejszego stanu wiedzy nie umieją jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało. ANDRZEJ KRAWCZYK 23


Spacer z Beethovenem Słowackie perełki

P

Po kilku minutach jazdy przez wieś naszym oczom ukazał się klasycystyczny, osiemnastowieczny pałac rodziny Brunswick. Pałac ten od strony ulicy wyglądał na trochę zaniedbany, jednak południowa strona budowli zachwyciła nas swoim ogromem i szerokimi schodami, prowadzącymi do rozległego parku angielskiego. Wzdłuż schodów stały kamienne wazy, wysadzone tujami i barwnymi kwiatami. Ach, jakże piękne musiały być tu przechadzki bogatych hrabin we wspaniałych sukniach, nocne zabawy i popołudniowe podwieczorki w ogroZDJĘCIA: MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA

Jednym z niezapomnianych miejsc, które odwiedziliśmy, była znajdująca się ok. 10 km od Trnawy wieś Dolná Krupá. Przejeżdżając przez nią, zauważyliśmy, iż zarówno główny plac, jak i ulica, kafejka, a nawet karczma noszą imię Ludwiga van Beethovena. Zastanawialiśmy się, cóż wspólnego może mieć taka mała, nieznana i niepozorna wieś z jednym z największych kompozytorów wszechczasów. Czyżby mieszkali tu sami miłośnicy tego wybitnego kompozytora? Wkrótce znaleźliśmy odpowiedź na nurtujące nas pytanie.

odczas tegorocznych rowerowych wojaży po Słowacji odwiedziliśmy z mężem mnóstwo miasteczek i wsi. W niektórych w ogóle się nie zatrzymywaliśmy, a niektóre urzekły nas swoją historią lub położeniem.

24

dzie… – rozmarzyłam się, spacerując po parku. Niespodziewanie moją uwagę przykuł niewielki, znajdujący się zaledwie kilkanaście kroków od pałacu skromny domek z napisem „Ludwig van Beethoven” i kamienny obelisk, poświęcony pamięci kompozytora. Jak się okazało, Beethoven był trzykrotnie gościem rodziny Brunswick i właśnie tutaj, podczas swojego pobytu w 1801 roku skomponował jedną z najsłynniejszych sonat fortepianowych w historii muzyki „Sonatę Księżycową”. Trzydziestoletni wówczas kompozytor zadedykował ją swojej ukochanej Giulietcie Guicciardi, będącej jednocześnie jego uczennicą, z którą przebywał w Dolnej Krupie. Za niewielką opłatą zwiedziliśmy zarówno barokowy domek Beethovena, w którym urządzono ekspozycję, poświęconą życiu i twórczości kompozytora, jak również pałac, w którym dawniej znajdował się instytut dla psychicznie chorych, później siedziba słowackich kompozytorów, a obec-

nie mieści się tu Muzeum Muzyki. W sali koncertowej pałacu, ozdobionej oryginalnymi freskami, organizowane są koncerty. Mają tu także miejsce okazjonalne wystawy, seminaria i szkolenia oraz spotkania towarzyskie. Oprócz Beethovena w Dolnej Krupie bywali także: Mária Henrieta Choteková – założycielka największego rosarium w Europie Środkowej, rodzina Dopyery – wynalazcy gitary rezofonicznej, Ján Pálffy – właściciel bojnickiego zamku czy Romain Roland – laureat nagrody Nobla w dziedzinie literatury, który tu własnie gromadził materiały do książki o Ludwigu van Beethovenie. Warto wybrać się na spacer śladami Beethovena do Dolnej Krupy, gdzie Nizina Naddunajska styka się z Małymi Karpatami, i posłuchać nie tylko historii tego miejsca, ale i cudownej muzyki, płynącej z jednej z najciekawszych rezydencji szlacheckich na Słowacji. MAGDALENA ZAWISTOWSKAOLSZEWSKA

MONITOR POLONIJNY


ziesięć lat temu, 22 października 2003 roku, ukazał się w Polsce pierwszy numer „Faktu”. Dziennik, należący do koncernu Axel Springer AG, wzorowany na niemieckim „Bildzie”, miał być bezpośrednią konkurencją dla wydawanego od 1991 roku „Super Expressu” (SE), uznawanego za pierwszy polski tabloid. Twórcy SE chcieli, by był lekki, łatwy i przyjemny w odbiorze – pełen informacji o charakterze rozrywkowym, z pobieżnie zaznaczonymi polityką i gospodarką. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny SE Grzegorz Lindenberg podkreślał jednak, że dobór lżejszych tematów, sformatowanych pod masowego czytelnika, nigdy nie oznaczał zgody na brak dziennikarskiego profesjonalizmu i nierzetelność. Udany debiut „Faktu” zmusił jednak SE do zmiany strategii. Polakom, poza niską ceną nowego dziennika (1 zł za numer, podczas gdy najtańsze wydanie SE kosztowało 1,3 zł, a „Gazety Wyborczej” 2 zł), spodobały się agresywne dziennikarstwo, populistyczne artykuły dotyczące polityków, epatowanie opisami zbrodni, historie z życia wzięte i opisy intymnego życia gwiazd, obowiązkowo okraszone wykonanymi przez paparazzi zdjęciami. SE, który jeszcze w 2002 roku próbował odejść od retoryki tabloidu i stać się wyważoną gazetą, szybko podjął rzucone mu wyzwanie. Jego nowy redaktor Mariusz Ziomecki, chcąc przyciągnąć i zszokować czytelników, wielokrotnie przekraczał granice dobrego smaku. To za jego kadencji SE zamieścił w 2004 roku na okładce zdjęcie martwego korespondenta TVP Waldemara Milewicza (Milewicz zginął, przygotowując relację z Iraku). Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (SDP) potępiło publikację SE, nazywając ją „oburzającym naruszeniem zasad etyki dziennikarskiej i norm obyczajowych”. Grzegorz Lindenberg pisał wówczas do Ziomeckiego w liście otwartym: „(...) nabrałem niezbitego przekonania, że pod Twoim kierownictwem gazeta, którą z ogromnym wysiłkiem stworzy-

D

PAŹDZIERNIK 2013

Smutne fakty o polskiej prasie łem i której poświęciłem kilka lat ciężkiej pracy, a której wiele osób oddało swoje umiejętności, zapał i nadzieje, schodzi na psy (…) Jest zasadnicza różnica pomiędzy gazetą popularną – jaką z SE starałem się zrobić – a brukowcem, jaki z tej gazety robisz Ty. (…) Można bowiem robić gazetę dla ludzi, popularną, informacyjno-rozrywkową, która jest przyzwoita (…) To, co robisz z SE, jest nie tylko niemoralne i dziennikarsko nierzetelne. Jest też biznesowo bezsensowne. Nie wygrasz konkurencji z Faktem w robieniu głupiej, nierzetelnej i manipulacyjnej gazety”. Mimo zmiany stylu dziennikarstwa i postawienia na sensację SE nie poradził sobie z nowym graczem na rynku. „Fakt” szybko zdobył palmę pierwszeństwa wśród dzienników ogólnopolskich i nie pozwolił sobie jej odebrać – aktualnie, według danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, każdego dnia sprzedaje się ok. 326 tys. jego egzemplarzy. To wynik imponujący; znajdująca się na drugim miejscu „Gazeta Wyborcza” sprzedaje się w liczbie 183 tys. kopii, a SE – 143 tys. Jako lider sprzedaży „Fakt” nie pozostaje bez wpływu na inne tytu-

ły na rynku. Niechęć do podejmowania poważnych tematów, unikanie tekstów analitycznych, maksymalnie uproszczony, wręcz potoczny język, ograniczona do minimum funkcja edukacyjna oraz skupienie na rozrywce i plotkach – te tabloidowe cechy nosi obecnie w mniejszym lub większym stopniu każdy polski dziennik i tygodnik, co jest bezapelacyjnie pokłosiem sukcesu „Faktu”. Ten trend widać wyraźnie zarówno w internetowych, jak i papierowych wersjach gazet. Nie ma wydania bez skandalu, sensacji, szokujących zdjęć. Na granicy dobrego smaku balansują „Polityka”, „Wprost”, a także „Newsweek”, kierowany przez Tomasza Lisa, którego za okładkę przedstawiającą chłopca klęczącego przed mężczyzną w sutannie SDP nominowano do Hieny Roku, zarzucając mu epatowanie wulgarnymi skojarzeniami i tworzenie negatywnych stereotypów. Inną bolączką polskiej prasy jest drastyczne pogorszenie warsztatu dziennikarskiego. W tekstach roi się od błędów ortograficznych i merytorycznych, niewłaściwego użycia związków frazeologicznych, pleonazmów, tautologii i literówek, będących wynikiem niechlujstwa autorów i – coraz częściej – braku profesjonalnej korekty. Przykłady można mnożyć: „co i róż”, „kradł telefony ze szpitali i biór”, „najbardziej inteligentniejszy”, „urlop macieżyński”, „premiera 30 lutego” i wiele innych. Smutną normą jest też nieznajomość geografii i historii. Według obiegowej opinii za niski poziom tekstów odpowiadają stażyści, którzy po wymuszonych przez kryzys zwolnieniach zastąpili droższych, wykwalifikowanych dziennikarzy. Być może. Ale zwierzchnikami rzeczonych stażystów są w większości doświadczeni ludzie, znający tajniki dziennikarskiego fachu. Zatem albo nie są oni zainteresowani poziomem artykułów, pisanych przez młody narybek, albo są zbyt leniwi, by go porządnie szkolić. Każda z tych opcji brzmi jednakowo smutno. KATARZYNA PIENIĄDZ 25


Z niemieckim porządkiem i punktualnością

N

go

śc

i

Osadnicy-górnicy Historia Niemców, zamieszkujących tereny dzisiejszej Słowacji, sięga XIII wieku. Kremnica, Handlová i inne miejscowości, w których istniały kopalnie, były zasiedlane przez górników z Niemiec. „Przyjeżdżały tu typowe rodziny, w których mężczyźni pracowali w kopalniach, kobiety zajmowały się dziećmi i domem“ – opisuje Anton Oswald. Podobnie było też w jego rodzinie. Mój rozmówca urodził się w Kunešovie k. Kremincy, w rodzinie niemieckiej z dziada pradziada. Do piątego roku życia mówił tylko po niemiecku, bowiem w domu używano właśnie tego języka. Również z rówieśnikami z sąsiedztwa porozumiewał się po niemiecku, albowiem wszyscy oni wchodzili w skład niemieckiej mniejszości. „To dialekt, niemiecki z dawnych czasów, z naleciałościami z języka słowackiego, węgierskiego i polskiego – wyjaśnia Anton Oswald. – My na przykład nie mówimy Du (ty), ale Deu – tak jak w dawnym niemieckim“. W szkole szybko nauczył się słowackiego. „Kiedy dorastałem, spotykałem się z zarzutami, że to my jesteśmy odpowiedzialni za II wojnę światową“ – wspomina. To jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że jest Niemcem. Zaczął poszukiwać odpowiedzi na różne pytania, dociekać prawdy. „Przecież to, że wojnę wywołali Niemcy, nie oznacza, że członkowie jej mniejszości są 26

za nią odpowiedzialni“ – argumentuje. Opowiada też o przymusowych przesiedleniach Niemców po wojnie, o tym, że w pewnym momencie okazało się, że państwo niemieckie więcej osób już nie przyjmie i że spora cześć ludności niemieckiej musi pozostać w Czechosłowacji. „Ci ludzie byli w strasznej sytuacji, stracili obywatelstwo, nie mieli dowodów osobistych, nie mogli się żenić czy wychodzić za mąż“ – opisuje Oswald. Również jego życie za czasów socjalizmu nie było łatwe. „Musiałem żyć z łatką: niemiecka mniejszość, jego krewni mieszkują w RFN“ – wspomina. Dla mojego rozmówcy ta „łatka” oznaczała gorszy start w dorosłe życie. „Owszem skończyłem studia, jestem inżynierem chemii, ale nie mogłem zajmować kierowniczych stanowisk“ – opisuje.

Entuzjazm po 1989 roku Po przewrocie w 1989 roku pojawiła się możliwość założenia organizacji mniejszościowej i mój rozmówca aktywnie zaangażował się w ten projekt. „Odwiedzałem wsie, rozmawiałem z ludźmi, zachęcając ich do aktywnego uczestnictwa w życiu naszej mniejszości“ – wspomina. Efektem było założenie w 1990 roku Stowarzyszenia NiemcówKarpackich na Słowacji i imponujący wynik spisu ludności, przeprowadzonego w 1991 roku, kiedy to niemiecką narodowość zaznaczyło

5414 osób, choć w kwestionariuszach widniała tylko rubryka „inna narodowość”, bez uwzględniania konkretnej. „Myślę, że ludzie wtedy uwierzyli, że ich los się zmieni. Być może liczyli na lepszą pracę, większe możliwości z racji znajomości języka niemieckiego?“ – zastanawia się głośno Oswald, który z żalem stwierdza, że dziś ten entuzjazm znikł, a podczas kolejnych spisów powszechnych liczba osób, deklarujących przynależność do niemieckiej mniejszości, zmalała – w roku 2011 wyniosła 4690 osób.

Festiwale i nie tylko Stowarzyszenie Niemców Karpackich na Słowacji działa w pięciu regionach: Bratysława – Pressburg, Centralna Słowacja – Hauerland, Górny Spisz – Oberzips, Dolny Spisz – Unterzips i Dolina Bodvy – Bodvatall, zrzeszając około pięciu tysięcy członków, działających w 30 miejscowych kołach, posiadających 20 zespołów śpiewaczych. Każdy z regionów organizuje charakterystyczne przedsięwzięcia, na przykład w Bratysławie odbywa się Pressburgertreffen, w Centralnej Słowacji – Hauerlandfest, w regionie Bodvy – Bodvataltreffen, połączony z Dniami Miasta Medzev, Górny Spisz organizuje imprezę pod hałsem „Dziedzictwo naszych przodków“. Klamrą spinającą działalność niemieckiej mniejszości jest festiwal pod hasłem „Święto kultury i wzajemności”, odbywający się w Kieżmarku.

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

iemiecka mniejszość ma swoje biuro w Koszycach, M onitor ale jej prezes Anton Oswald mieszka w Prievidzy. Po kilku nieudanych próbach umówienia się z nim ci oś sz na rozmowę, spotykamy się w końcu w Koszycach, j e ni m podczas konferencji poświęconej mniejszościom narodowym. W czasie tego spotkania przekonuję się, że mojego interlokutora charakteryzują typowe niemieckie cechy, m.in. punktualność, bowiem Anton Oswald zerka ciągle na zegarek, by nie spóźnić się na kolejne spotkanie. „Jestem überpüntklich, czyli więcej niż punktualny, na każde spotkanie przyjeżdżam przed czasem“ – wyjaśnia.

MONITOR POLONIJNY


W poprzednich latach stowarzyszenie organizowało też festiwal młodzieżowy, obóz dla dzieci, ale z uwagi na wyraźne cięcia finansowe ze strony Kancelarii Rady Ministrów RS, która w tym roku przyznała niemieckiej mniejszości o 64 tysiące euro mniej niż w roku poprzednim, z imprez tych zrezygnowano. W sumie w tym roku mniejszość niemiecka otrzymała 80 tysięcy euro. Jednym z ważniejszych przedsięwzięć stowarzyszenia jest wydawanie miesięcznika „Karpatenblatt”, którego redaktorem naczelnym jest nasz rodak, Andrzej Mikołajczyk (jego sylwetkę prezentowaliśmy w październikowym numerze „Monitora Polonijnego” z roku 2008). W ramach stowarzyszenia działa też organizacja młodzieżowa.

Prezesowanie Anton Oswald stoi na czele niemieckiej organizacji od 2009 roku, reprezentuje też mniejszość niemiecką w Radzie ds. Mniejszości Narodowych w Kancelarii Rady Ministrów RS. Na moje pytanie, jak działa pod jego przewodnictwem liczące pięć tysięcy członków stowarzyszenie, mówi o porządku w regionalnych strukturach. „W regionach działają prezesi i to do nich zwracają się z problemami, pomysłami członkowie organizacji, ja też przecież nie dzwonię do premiera z moimi pytaniami“ – wyjaśnia i dodaje, że często jego rola bywa niewdzięczna, bowiem zadania, które wykonuje, mogą być przez różne osoby różnie oceniane. „Kiedy w tym roku obcięto środki na naszą działalność, stanąłem przed problemem, jak zaspokoić potrzeby naszych ludzi. W tej sytuacji, każde rozwiązanie wydawało się złe“ – dodaje. Z pewnością jednak niemieckie cechy charakteru pomagają w pokonywaniu różnych trudności – mój rozmówca wymienia dwie z nich: punktualność i zamiłowanie do porządku. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, KOSZYCE PAŹDZIERNIK 2013

rystokratka z pochodzenia, bardzo piękna i nieprzeciętnie inteligentna, femme fatale, rozkochująca w sobie mężczyzn i uwikłana w liczne romanse, a jednocześnie pierwsza kobieta szpieg w historii brytyjskich służb specjalnych – Krystyna Skarbek, znana również jako Christine Granville, ulubiona agentka Churchilla. Urodziła się w 1908 roku (w nowej metryce, przygotowanej dla niej na potrzeby służby w wywiadzie, zmieniono tę datę na rok 1915) w Młodzieszynie, w bogatej rodzinie o arystokratycznych korzeniach. Bardzo szybko zaczęto określać ją mianem „chłopczycy” – kochała bowiem narty, jazdę konną i wspinanie się na drzewa. Rodzice głowili się, jak nieco „ugrzecznić” córkę i okiełznać jej temperament. Świetnym wyjściem wydało im się wysłanie Krystyny do szkoły zakonnej w Szwajcarii. Buntowniczy charakter hrabianki okazał się jednak zbyt dużym wyzwaniem dla prowadzących placówkę zakonnic – po kilku miesiącach odesłały ją do domu. Skarbkówna wróciła może nie grzeczniejsza, ale za to z niezłą znajomością francuskiego. Do wybuchu wojny hrabianka prowadziła beztroskie i bujne życie towarzyskie. Brylowała na salonach, świetnie się bawiła, w 1930 roku wzięła nawet udział w konkursie Miss Polonia i zdobyła tytuł Gwiazdy Piękności. Dwukrotnie wychodziła za mąż. Pierwsze małżeństwo, zawarte w 1933 roku z biznesmenem Karolem Gettlichem, rozpadło się po zaledwie sześciu miesiącach. Drugie (1938), z podróżnikiem i poszukiwaczem przygód Jerzym Giżyckim, rokowało lepiej. Małżonkowie wydawali się doskonale dobrani i dobrze się rozumieli. Krótko po ślubie wyjechali do Abisynii (obecnie Etiopia), gdzie Giżycki objął posadę polskiego konsula generalnego. Tam zaskoczył ich wybuch wojny. Przez Kenię udało im się dostać do Francji, a stamtąd Skarbkówna – już sama, bowiem jej małżeństwo z Giżyckim się rozpadło, albowiem nie był on w stanie zaakceptować jej słabości do flir-

A

POLAK POTRAFI

W tajnej służbie brytyjskiego wywiadu tów z innymi mężczyznami – przedostała się do Anglii, gdzie zgłosiła się do służby wywiadowczej. Początkowo Secret Operations Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych), prestiżowa supertajna agencja rządowa, utworzona z inicjatywy Winstona Churchilla, nie była zainteresowana usługami polskiej hrabianki. Do zwrócenia uwagi na młodą, piękną Polkę przekonał Brytyjczyków znany dziennikarz Frederick August Voigt. Na zaaranżowanym przez niego spotkaniu z członkiem brytyjskiego wywiadu Skarbek zaproponowała pomoc w nawiązaniu kontaktu z polskim podziemiem. Oficerowie Secret Operations Executive byli sceptyczni, ale postanowili dać jej szansę. Sprawdzianem jej umiejętności i zarazem pierwszą misją miał być wyjazd do Budapesztu, skąd miała nielegalnie przedostać się do Polski i nawiązać kontakt z działaczami krajowego podziemia. Mimo bardzo niesprzyjających warunków atmosferycznych (środek wyjątkowo ostrej i śnieżnej zimy) Skarbek zdecydowała się na nocną przeprawę przez Tatry. Towarzyszyć miał jej tatrzański kurier Jan Marusarz (brat słynnego olimpijczyka Stanisława). Przyjaciele hrabianki uznali jej plan za brawurowy, ba, samobójczy i nie do zrealizowania. Kto przy zdrowych zmysłach ryzykowałby wspinaczkę w śniegu, bez szlaków, brnięcie przez zaspy w ekstremalnych warunkach, a potem równie niebezpieczny zjazd na nartach na polską stronę? KATARZYNA PIENIĄDZ 27


Nie taki polityk straszny, jak go malują

polskiej i słowackiej polityce przyjęło się mówić albo źle, albo wcale. W powszechnym przekonaniu poseł jest synonimem człowieka, któremu na sercu leży nie dobro kraju, lecz własny interes.

O

I dlatego zdecydowana wię kszość z nas dystansuje się od jakichkolwiek kontaktów z polityką, co w świetle wyłaniającego się z mediów obrazu parlamentu wcale nie dziwi. Taki obraz polityki – kłótliwej, nastawionej na osobiste korzyści – nie jest oczywiście niczym przypadkowym. Liderzy partyjni całe lata pracowali na to, by zwykli wyborcy ich po prostu znienawidzili. Ale obraz polityki, pokazywany przez media, to tylko połowa prawdy. Nie chcę się wypowiadać na temat niuansów słowackiego parlamentu, bo nie mam wystarczającej wiedzy na ten temat, ale ze strony polskich posłów i ich asystentów spotkałem się jak dotąd z ogromnym wsparciem w sprawach, które były zaniedbane przez władzę wykonawczą. Na podstawie tych kontaktów z parlamentarzystami doszedłem do wniosku, iż im dalej od spraw będących na celowniku mediów i im mniej znany poseł czy senator, tym bardziej rzeczowo i otwarcie podchodzi on do zgłaszanego mu problemu. Do napisania tych słów skłoniły mnie ostatnie wydarzenia, związane z obcięciem dotacji dla polskiej mniejszości na Słowacji oraz słowacką nagonką na polską żywność. Obie sytuacje są wysoce niekomfortowe dla naszej społeczności. Dokąd się zwrócić o pomoc? Tym bardziej, że – nie oszukujmy się – w przyszłości jeszcze wiele razy przyjdzie nam mierzyć się 28

z podobnymi problemami. Pierwszy odruch – to polska ambasada. I chociaż nasi dyplomaci w Bratysławie w oczywisty sposób życzą nam dobrze, to jednak ich interwencje mogą okazać się niewystarczające. Są jeszcze organizacje pozarządowe, dbające o Polaków za granicą, np. Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, ale kiedy jej oczyma popatrzymy na problemy Polaków z Kazachstanu czy Syberii, to okaże się, że nasze kłopoty mają charakter drugorzędny. Czyli co, mamy siedzieć cicho i nic nie robić, kiedy to sytuacja Polaków na Słowacji ulega pogorszeniu? I tu właśnie pomóc mogą polscy posłowie, senatorowie i europarlamentarzyści. Podstawowym narzędziem każdego posła polskiego Sejmu jest instytucja interpelacji lub zapytania poselskiego. Dla posłów i ich asystentów jest to zresztą swego rodzaju wyznacznik aktywności – im więcej (sensownych i skutecznych) interpelacji i zapytań dany poseł złoży, im więcej spraw pozytywnie załatwi, tym lepsze jego miejsce w różnego rodzaju rankingach. Dlatego też biura poselskie wbrew pozorom bardzo chętnie podejmują sprawy, zgłaszane im przez zwykłych obywateli, o ile rzeczywiście jest coś na rzeczy. A przecież taki charakter mają nurtujące nas problemy: obniżenie dotacji dla polskiej mniejszości, nagonka na polską żywność, brak polsko-słowackich lokalnych połączeń autobusowych, kolejowych i lotniczych czy opóźnienia w ważnych dla nas inwestycjach transportowych, jak autostrada Żylina – Katowice czy linia kolejowa ze Słowacji, przez Muszynę, Tymbark i Podłęże, do Krakowa. Na podstawie własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że rozwiązania tego typu spraw bardzo chętnie podejmą się polscy

parlamentarzyści różnych opcji, jeżeli zostaną im one zasygnalizowane nie przez jedną, ale przynajmniej przez co najmniej kilkanaście osób z naszego środowiska. Dlatego warto poprosić parlamentarzystów (zwłaszcza tych z komisji łączności z Polakami za granicą) o pomoc w sprawach ważnych dla naszej społeczności, a w każdym razie zasygnalizować im nasze problemy. Wbrew pozorom asystenci posłów czytają maile i reagują na nie. Co więc należy zrobić konkretnie? Na stronie www.sejm.gov.pl są adresy posłów i ich współpracowników, są też wskazane komisje sejmowe i zespoły parlamentarne, które mogą być dla nas przydatne. Strona jest rzeczowa i przejrzysta: zajrzyjmy więc tam, znajdźmy adresy mailowe posłów i ich asystentów, którzy działają w sprawach takich jak nasze, i weźmy sprawy w swoje ręce. JAKUB ŁOGINOW

WYBÓR Z PROGRA Ë DNI GRUPY WYSZEHRADZKIEJ: MŁODE WROCŁAWSKIE SZKŁO I CERAMIKA 15 października, godz. 17.00, Koszyce, Múzeum Vojtecha Löfflera, Alžbetina 20 Wystawa składa się z prac młodych studentów i absolwentów Wydziału Ceramiki i Szkła Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu. Dzięki różnorodności twórczych autorskich postaw wystawa prezentuje szeroki zakres środków wyrazu we współczesnym szkle i ceramice. Wystawa będzie czynna do 10 listopada Ë ROCK (BLUES) W MUZEUM: GRZEGORZ KAPOŁKA TRIO • 18 października, godz. 19.30, Bratysława, Múzeum obchodu, Linzbothova 16 • Muzeum Handlu w Podunajskich Biskupicach stara się włączyć do swojej oferty również muzykę, aby zwiedzający mieli możliwość słuchania jej bezpośrednio w sali ekspozycyjnej. Tym razem w tym niezwykłym miejscu zaprezentuje się wybitny przedstawiciel polskiego blues rocka Grzegorz Kapołka z własnym triem. Więcej informacji: www.grzegorzkapolka.net, www.rockvmuzeu.sk. MONITOR POLONIJNY


Msze święte

w języKu PolsKim Gdy 8 września słowacka Polonia spotkała się na uroczystej mszy świętej w bazylice Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mariance, wyłoniła się wspaniała propozycja, aby mogła się ona spotykać częściej. Ustalono wówczas wstępnie, że msze święte w języku polskim będą sprawowane dwa razy w miesiącu. W związku z tym bez zmian, czyli w drugą niedzielę miesiąca, będą odprawiane msze w Bratysławie, a dodatkowo, w każdą ostatnią niedzielę miesiąca polskie msze będą celebrowane w Mariance o godz. 17.00. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam wszystkich wiernych. o. Tymoteusz Górecki

MU

INST Y TUTU

Szkolenia dla młodzieży Polska Narodowa Agencja Programu Unii Europejskiej „Młodzież w działaniu“ prowadzi nabór aktywnej młodzieży w wieku od 16 do 24 lat, mieszkającej w krajach europejskich, do udziału w cyklu szkoleniowym w Polsce, prowadzonym w języku polskim:

DZIAŁAJ SKUTECZNIE! MŁODZIEŻOWA AKADEMIA LOKALNYCH LIDERÓW TEMATYKA SZKOLEŃ: • jak organizować pracę zespołową, • jak motywować siebie i innych do działania, • jak badać lokalne potrzeby, • jak budować współpracę w środowisku lokalnym, • jak planować działania odpowiadające na potrzeby lokalne, • na czym polega praca metodą projektu.

GDZIE? Ośrodek szkoleniowy w Konstancinie k. Warszawy w Polsce ZGŁOSZENIA Termin przyjmowania zgłoszeń: 24 listopada 2013 roku

UWAGA! Zgłoszenie jest równoznaczne z deklaracją udziału we wszystkich trzech częściach Akademii. Nie ma możliwości brania udziału tylko w pojedynczych modułach. Formularz zgłoszeniowy oraz szczegółowe informacje są również dostępne w dziale SZKOLENIA na stronie internetowej www.mlodziez.org.pl/szkolenia. KTO POKRYWA KOSZTY? Narodowa Agencja Programu „Młodzież w działaniu” pokrywa koszty związane z udziałem w szkoleniu (wyżywienie, zakwaterowanie, udział w szkoleniu). Koszty podróży uczestników, mieszkających w innych krajach niż Polska, pokrywa Narodowa Agencja Programu „Młodzież w działaniu“, działająca w kraju zamieszkania uczestnika. Szczegółowe zasady zwrotu kosztów będą przekazane osobom zakwalifikowanym do udziału w szkoleniu.

POLSKIEGO

Ë ARS POETICA Międzynarodowy Festiwal Poezji „Ars Poetica” (17 – 21 października). W ramach festiwalu będzie można też obejrzeć filmy, m.in. „Młyn i krzyż” w reż. Lecha Majewskiego. 17 października, godz. 20.00, Bratysława, kino Lumiére, Špitálska 4 • „Młyn i krzyż”, reż. Lech Majewski, 2011 Urzekające wizualnie dzieło, w którym autorzy ożywili świat słynnego obrazu Pietera Bruegela pt. „Droga krzyżowa”. Dzięki nowym technologiom pokazali obraz w formacie 3D, rozgrywając losy jej 12 postaci. Ë WIECZÓR POEZJI: PIOTR MACIERZYŃSKI, ROBET RYBICKI• 18 października, godz. 19.00, Bratysława, A4, Karpatská 2• W drugi dzień festiwalu odbędą się spotkania z dwoma polskimi poetami – Piotrem Macierzyńskim i Robertem Rybnickim. Ë ORAVA JAZZ: JANUSZ MUNIAK QUARTET 18 października, godz. 18.00, Námestovo, Dom Kultury, Štefánikova 7 • W ramach 4. edycji festiwalu jazzowego na Orawie wystąpi również polski muzyk Janusz Muniak ze swoim kwartetem. Legendarny jazzowy saksofonista, flecista i kompozytor współpracował w swojej karierze z muzykami różnych krajów. W Namestowie wystąpi wspólnie z Marcinem Ślusarczykiem (saksofon altowy), Maciejem Adamczakiem (kontrabas) i Arkiem Skolikiem (perkusja). Więcej informacji: www.oravajazz.sk PAŹDZIERNIK 2013

KIEDY? I zjazd: 18 - 23 lutego 2014, II zjazd: 1- 6 kwietnia 2014, III zjazd: 3 - 8 czerwca 2014

NA

PAŹDZIERNIK

Ë SŁAWOMIR MROŻEK: LETNI DZIEŃ 18 października, godz. 19.00 i 23 października, godz. 19.00, Preszów, Teatr A. Duchnoviča, Jarková 77 Teatr Alexandra Duchnoviča przygotował premierę dramatu niedawno zmarłego Sławomira Mrożka. Ë JAZZ PREŠOV: EDILSON SANCHEZ QUARTET 23 października, godz. 18.00, Preszów, Čierny orol PKO, Hlavná 50 Edilsonowi Sanchezowi udało się stworzyć w Polsce własny projekt – połączył jazz-funk z tradycyjną muzyką kolumbijską i kulturą latynoamerykańską. Obecnie współpracuje z 3 znakomitymi muzykami – Piotrem Wyleżołem (fortepian), Markiem Podkową (saksofon) i ukraińskim perkusistą Igorem Hnydynem. Grupa, jako jedyna tego typu w Polsce, łączy kulturę kolumbijską i europejską. Więcej informacji: www.jazzpresov.sk.

2013

Ë PRO-TÉZA: PORYWACZE CIAŁ 23 października, godz. 20.00, Bratysława, A4, Karpatská 2 Festiwal teatru autorskiego Pro-téza (22-26.10) prezentuje innowacyjne projekty teatralne zarówno krajowej, jak i zagranicznej sceny teatralnej. W jego ramach zobaczyć będzie można znany poznański autorski teatr Porywacze Ciał, jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk na dzisiejszej polskiej scenie teatralnej, który zaprezentuje spektakl „Partytury rzeczywistości” w reżyserii i z udziałem Katarzyny Pawłowskiej i Macieja Adamczyka. Więcej informacji: www.porywaczecial.art.pl, www.a4.sk. Ë WIECZOR DYSKUSYJNY ÚPN: POGRANICZE POLSKO-SŁOWACKIE W 1938 ROKU 24 października, godz. 17.00, Bratysława, Instytut Polski, Nam. SNP 27 W cyklu dyskusji, organizowanych przez słowacki Instytut Pamięci Narodowej, odbędzie sie spotkanie na temat pogranicza polsko-słowackiego w okresie poprzedzającym II wojnę światową z udziałem historyków z Polski i Słowacji. 29


„Rozprószenie”

Dokończenie z poprzedniego numeru

Tallinn magiczny Budzą mnie po drugiej w nocy. Wychodzę na drżących nogach. Przede mną wyrasta monumentalny budynek (obecnie hotel Telegraf), ulica Vene – osiedle Ladina Kvartal (Dzielnica Łacińska), lita ściana z fasad średniowiecznych kamienic z żurawiami, oświetlone ciepłym światłem wieże cerkwi i katedry pw. św. Piotra i Pawła. Po monotonii drogi przedświt na starówce w Tallinnie wydał mi się magiczny. Domy i kościoły większe niż w rzeczywistości – jakbym na powrót stała się dzieckiem, które widzi świat ogromnym. Zostanę zakwaterowana w atelier Mariusa przy św. Ducha. Jest „klimatycznie” – suterena średniowiecznej kamienicy, dwupoziomowa przestrzeń z prowizoryczną toaletą w pobielonym do wysokości linii wzroku przewodzie kominowym. W dzień światło zaledwie przez kwadrans około południa. Większość powierzchni zajmuje skład przedmiotów poprzednich użytkowników. Raj dla artysty – niestety także dla myszy. Nie ma kuchni, łazienki. Jest pianinko Krasnyj Oktjabr (zachwycał się nim potem Leszek Możdżer), są świece na dziwnie wydrążonym stole, wspierającym się na rzeźbionej nodze. Kiedyś była to pracownia jubilera… To miejsce, do którego wróciłam po roku, podczas międzylądowania z Tokio, i po dwu latach, jako świeżo poślubiona żona Mariusa. Tu przynieśliśmy potem naszą pierwszą córkę Miriam, stąd, nie bez nostalgii, choć z ulgą, wyprowadziliśmy się do leśnej dzielnicy Tallinna – Nõmme, gdzie zamieszkaliśmy w niemal stuletnim drewnianym domu, należącym niegdyś do szewca.

E-stonia W każdym Estończyku pejzaż miejski przenika się z plenerem. Praca, dużo pracy, najlepszy komputer, tele30

fon, samochód, najlepiej Jeep, a jednocześnie zatopienie w przyrodzie. W piątek Tallinn pustoszeje – kto może czmycha na wieś. Mało kto uprawia ziemię, coraz rzadziej babcia częstuje mlekiem prosto od krowy, ale ambicją wszystkich jest mieć swoją działkę, najlepiej na tyle daleko od najbliższego sąsiada, by było z niej widać jedynie dym z komina jego domu. Blisko musi być tylko Internet. Wiadomo – E-stonia. Na działce powinna być sauna. Obok niej staw, potem dom. Koniecznie trawnik, no i klomby. Z czasem też ogród warzywny. Wyznaczyć też należy miejsce na rytualne ognisko 23 czerwca. Dobrze, by była huśtawka, na której może się huśtać na stojąco kilka osób, ale niezbędna wydaje się również trampolina. Wakacje trwają od wigilii św. Jana do 1 września. To najlepszy okres na wspólny rytuał sauny, zabawy, muzykowanie i rozmowy przy ognisku do późna w nocy, a także spanie do popołudnia, wyprawy nad Bałtyk czy spacery na bagnach i zażywanie kąpieli w bagiennych jeziorach lub rześkiej wodzie strumieni. Dzielić tę wakacyjną przygodę mogą jednak tylko przyjaciele, a od znajomego do przyjaciela droga nie jest najkrótsza.

Język ojczysty – język matczyny Na początku mówiliśmy z mężem po rosyjsku, pisaliśmy do siebie po angielsku. On nauczył się od moich przyjaciół polskiego, nim się pobraliśmy, ja zaczę-

Serce zakorzenione w przyrodzie, stopy mocno przywierają do ziemi… porzekadło estońskie łam mówić po estońsku rok po ślubie. Pracując w polskiej ambasadzie, szybko zorientowałam się, że operowanie językiem kraju urzędowania może mi otworzyć szybciej wiele drzwi i pozwoli zorganizować więcej ciekawych, wynikających z rzeczywistego zainteresowania wydarzeń artystycznych. Doświadczenie i efekty trzynastu lat pracy zdecydowanie to potwierdziły. W pracy mówię po estońsku, w domu z mężem po polsku. Czasem za granicą używamy estońskiego jako swego rodzaju języka tajnego, najczęściej – niestety – kiedy przychodzi mi się wstydzić za rodaków. Zabrakło nam czasu na rzetelną edukację – kompetencji językowych nabieramy dzięki praktyce. Po trzynastu latach Marius mówi po polsku świetnie. Jeszcze lepiej tłumaczy na estoński. Ja radzę sobie z estońskim dość sprawnie, choć przydałby mi się porządny kurs gramatyki. Martwi mnie brak szkółki języka polskiego – starsze dzieci piszą po polsku fonetycznie, czyli fatalnie. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, jak miałabym dzieciom, które chodzą do szkoły na ósmą, a wracają po wszystkich zajęciach przed dwudziestą, proponować: „A teraz będziemy się uczyć po polsku”. Odniosłoby to z pewnością odwrotny skutek. Tu życie pisze scenariusz. Kołowrót w pracy i w życiu; po Miriam przyszli na świat AnnaMagdalena, Klara Helena, Celia i Johan Kaspar. Nie zdążyłam nauczyć czytać najstarszej córki po polsku przed jej pójściem do pierwszej klasy i miałam z tego powodu straszne wyrzuty sumienia. Ale pewnego wieczoru, poproszona przez nią o poczytanie przed snem, narzekałam na zmęczenie. Wówczas Miriam zaproponowała: „To ja poczytam”. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po przebrnięciu pierwszej strony dukanie przerodziło się w coraz płynniejsze czytanie. Skąd wiedziała, że „d-ż” to „dż”, „r-z” to „rz”, a „e” z ogonkiem to „ę”?! Pięcioro naMONITOR POLONIJNY


szych dzieci mówi dość swobodnie po polsku i po estońsku. Sekret tego wydaje się leżeć nie w świadomej, żmudnej edukacji, ale w konsekwentnym przestrzeganiu zasad – ja rozmawiam z nimi po polsku, mąż po estońsku. Szczęśliwie udało się nam uniknąć telewizyjnej niańki, choć są słuchowiska, filmy, książki (także edukacyjne), które wybieramy, kierując się radami przyjaciół z Polski. Ale i to nie byłoby wystarczające. To, że dzieci utożsamiają się z oboma kulturami i językami wynika też z dbałości o utrzymywanie silnych więzów z rodzinami i przyjaciółmi – także dziecięcymi. Ważne jest osadzenie w inspirującym środowisku językowym, ważne jest wytworzenie poczucia swojskości w obu krajach, oswojenie obu kultur. Ważne jest, by mieć coś do powiedzenia, ważny jest kontakt z człowiekiem, któremu chce się coś powiedzieć, chce się być zrozumianym, chce się zrozumieć to, co ktoś mówi, bo wierzy się, że on ma coś ważnego do powiedzenia. Po estońsku język ojczysty to emakeel (‘język matki’). W naszej rodzinie jest więc na odwrót, bowiem estoński, czyli język, którym mówi ojciec, nasze dzieci w szkole nazywają „matczynym“. Gdyby jednak uczyły się w polskiej szkole, językiem ojczystym byłby język matki. Na szczęście ojczyzna jest ojczyzną (isamaa ‘ziemia ojca’) także po estońsku. Na szczęście Marius i w Estonii, i w Polsce czuje sie jak w ojczyźnie. Na szczęście przekraczanie granic między Estonią a Polską nie jest już traumatycznym przeżyciem. Na szczęście żyjemy na kontynencie, gdzie swoją małą ojczyznę można budować i pielęgnować w sobie i wokół siebie. SŁAWOMIRA BOROWSKA-PETERSON, ESTONIA PAŹDZIERNIK 2013

Sięgamy po książki ześć! Tu Sonia, poznaliśmy się przed miesiącem, kiedy podałam Wam przepis na ulepienie wakacyjnych wspomnień. Wakacje za nami, teraz mamy już jesień, a pogoda płata nam figle. To wietrzyk przyciąga buraśne chmury, to deszczyk dopada nas znienacka. A jak wszystkim wiadomo, w czasie deszczu dzieci się nudzą. Ostatnio mama zapytała mnie o to, co najbardziej lubię robić, kiedy na dworze jest nieciekawie. Chwilę się zastanowiłam i wyszło, że obok rysowania i zabaw moimi lalkami, Celinką i Malwinką, jednym z najbardziej ulubionych moich zajęć jest czytanie. Razem z mamą i moją młodszą siostrą Hesią chętnie sięgamy po książki. Mama czyta, a my słuchamy. Czasem się śmiejemy, czasem smucimy razem z bohaterami, przeżywamy ich przygody jak własne. Czytanie to moja ulubiona rozrywka. A tato mówi, że dzięki temu wzbogacam też swoje słownictwo. Zdarza się, że bardzo polubię któregoś z bohaterów, a książka właśnie się kończy. Wtedy sama wymyślam jego dalsze przygody. Na razie nie potrafię jeszcze pisać, więc opowiadam te historie mamie albo je rysuję. Myślę, że w przyszłości mogłabym pisać książki, bo pisarz może wyczarować cały świat taki, na jaki ma na ochotę. Tak się składa, że zbliżają się właśnie targi książki w Krakowie. Kiedy w październiku lub listopadzie jesteśmy w naszym rodzinnym mieście, staramy się uczestniczyć w tym wy-

C

darzeniu. Wtedy zawsze wracamy do domu bardzo szczęśliwi, bo każdy niesie ze sobą jakieś zdobycze, najwięcej zwykle tato. Mama wówczas zastanawia się, gdzie postawimy kolejne książki. Kiedyś podpowiedziałam jej, że przydałaby się nam taka czarodziejska pompka, jaką miał pan Kleks. Dzięki niej moglibyśmy powiększyć nasze mieszkanie i nie byłoby kłopotu. Mama jednak mówi, że w końcu musimy zrobić przegląd naszych regałów i część ich zawartości oddać do biblioteki. Bardzo lubię jesienne targi książki, ale fajniejsze są te czerwcowe, bo dotyczą literatury dla dzieci i rodzice buszują po stoiskach wyłącznie z myślą o nas. W tym roku kupiliśmy kilka książek, np. „Koty, czyli historie z pewnego podwórka” Melanii Kapelusz oraz „Florka. Listy do babci” Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel, czyli trzecią część przygód ryjówki. Podczas targów oprócz poszukiwania ciekawych tytułów można także świetnie się pobawić. Organizowanych jest bowiem wiele konkursów i quizów. Można stawiać domki z kartonów, lepić ludki z ciastoliny, budować zamki z kinetycznego piasku, no i oczywiście zdobyć autograf ulubionego pisarza. Jeśli tej jesieni będziecie mieli okazję być w Polsce, to koniecznie odwiedźcie Kraków i jego targi książki, które odbędą się w dniach 24-27 października. Polecam! BEATA OŚWIĘCIMSKA, SONIA PACZEŚNIAK

ILUSTRACJE: SONIA PACZEŚNIAK

31


To hasło reklamowe można znaleźć na najlepszej jakości wyrobach, wytwarzanych w Polsce. Tych, które produkowane są według starych, oryginalnych receptur, z naturalnych składników, bez zbędnych konserwantów. Hasło to dobrze pasuje też do gulaszu, przygotowanego według przepisu pani Kasi Tulejko przez Klub Polski w ramach „gulaszowania”, które już po raz kolejny odbyło się w Podunajskich Biskupicach.

Trzeba podkreślić, iż pomysłodawczyni oryginalnej receptury tegoż gulaszu trudziła się przez wiele dni, by w końcu sporządzić przepis na polską odmianę tej węgierskiej potrawy. I choć głównej nagrody polski gulasz nie zdobył, to trzeba przyznać, że zarówno uczestnicy konkursu, jak przypyli na imprezę smakosze docenili jego walory smakowe.

Gulasz staropolski Składniki • 3-4 kg przerośniętej wołowiny (np. gicz, kark, pręga) • 1 kg marchwi • 1 kg cebuli • główka czosnku, • seler – nać i korzeń • 15 dag suszonych grzybów • gotowy bulion lub kilka wołowych kostek rosołowych • trochę mąki do posypania mięsa • kawałek razowego chleba

• smalec do samżenia • przetarte pomidory lub pulpa z puszki • czerwone wino – około pół butelki (według upodobania) • kminek świeżo roztarty w moździerzu • przyprawy (pieprz ziarnisty, ziele angielskie, liść laurowy, gorczyca, sól, pieprz mielony, łyżeczka ostrej mielonej papryki, maggi)

Sposób przyrządzania seler, grzyby i wszystkie przyprawy według uznania. Po około 2-3 godzinach, kiedy to wołowina jest już miękka, dodajemy do niej pulpę pomidorową, rozdrobniony chleb, a potem wszystko to podlewamy czerwonym winem – według własnego smaku. Gotujemy jeszcze chwilę i odstawiamy, by wszystkie składniki się przegryzły.

Czujecie, jak pachnie najlepsza polska tradycja? Te składniki, przyprawy… Zupełnie jak w domu! Jesienią gulasz trzeba jeść jak najczęściej, jego nadmiar zamrażać, by móc wykorzystać później, gdy najdzie nas na niego ochota lub zatęsknimy za dobrym polskim smakiem.

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

Mięso kroimy w większe kostki, solimy, oprószamy mąką i obsmażamy na smalcu na mocnym ogniu. Następnie odkładamy je, a na pozostałym tłuszczu smażymy pokrojoną cebulę i czosnek. Wszystko mieszamy w sporym garnku, zalewamy bulionem i powoli dusimy. Kiedy mięso powoli pyrkocze, kroimy i dodajemy do niego marchew,

AGATA BEDNARCZYK


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.