2015 mna maj www

Page 1


ŚWIĘTY JAN PAWEŁ II Codziennie Ciebie widzę, nie cichnie tęsknota. Zawsze jakaś koło mnie Twa myśl szczerozłota. Zawsze wspomnień o Tobie z tak dobrej pamięci mój dzień zwyczajny ubogaca, raduje i święci (…) Z myślą o Ojcu Świętym (fragment) Aldona Kraus

2 kwietnia 2005 roku zmarł Karol Wojtyła, Papież Jan Paweł II. Wydarzenie to pogrążyło w żałobie cały katolicki świat. Polacy przeżywali podwójnie Jego odejście – Ojca Kościoła i swego najwybitniejszego Rodaka. W roku owym nasze pismo istniało już tylko w postaci sterty niewydrukowanych marzeń. I oto stał się mały cud - za sprawą Haliny Kowalskiej, jej wielkiego umiłowania Papieża - Polaka. Nie była członkiem redakcji, ale to ona właśnie sprawiła, że ukazał się niecodzien-

nik, świadczący o przywiązaniu aninian do Człowieka, który zmienił bieg historii nie tylko Polski. To Halina znalazła środki na druk, zmobilizowała redakcję, żeby choć w skromnej szacie niecodziennika oddać hołd Zmarłemu. Sprawiła to jej niezłomna wiara i wierność istocie myśli św. Jana Pawła o miłości bliźniego ponad wszelkimi podziałami. Skłaniamy głowę w przededniu dziesiątej rocznicy Jego śmierci przed ludźmi, wiernymi myślom i przesłaniom Wielkiego Pasterza, który niejednokrotnie przypominał: Wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Wszyscy. Nie ma już nikogo, kto mógłby tak jednoczyć Polaków, jak czynił to Święty Jan Paweł II. Redakcja MNA

CO NOWEGO W MNA? ukazywać się częściej - w dwumiesięcznym cyklu i w po­ dwójnym nakładzie.

Wiosna zwykle kojarzy się z młodością, aktywnością i zmia­ nami, dlatego też w wiosennym numerze MNA poświęcili­ śmy sporo miejsca sprawom anińskiej szkoły i jej uczniom. Co więcej – podjęliśmy decyzję o nawiązaniu ścisłej, stałej współpracy z grupą młodych zapaleńców, którzy chcą spró­ bować swoich sił w redakcyjnym rzemiośle. To świetnie ro­ kujący zespół (patrz okładka) pod dowództwem Agaty Gła­ dykowskiej, nauczycielki języka polskiego w ZS nr 114.

Nie boimy się zmian. Mam nadzieję, że te, które wprowa­ dziliśmy, wyjdą nam na dobre. Oczami wyobraźni widzę mnóstwo oryginalnych artyku­ łów i całą rzeszę nowych, oddanych czytelników. (Napiszcie do nas, jak podoba się wam logo MNA zaprojektowane przez p. Grzegorza Muczke).

A zmiany? Ich jest sporo. Wróciliśmy do korzeni - Bibliote­ ka Wawerska pod kierownictwem dyr. Jacka Czarnowskiego znów stała się wydawcą naszego niecodziennika. Będziemy

REDAKTOR NACZELNA

Barbara Mildner

KOCHANI! jekty: sfinansowania sześciu wydań MNA oraz zakupu sprzętu w postaci komputera z drukarką, aparatu foto­ graficznego i dwóch dyktafonów. Bardzo liczymy na głosy młodzieży, z którą współtwo­ rzymy nasz niecodziennik. Zachęcamy też do wsparcia inicjatyw szkolno-harcerskich. Zagłosujcie na nasze, anińskie projekty w dniach 6 - 26 czerwca br.

Jesteśmy czasopismem o charakterze społeczno­ kulturalnym. Nie zamieszczamy reklam. Członkowie redakcji i osoby z nami współpracujące nie pobierają honorariów. Ukazujemy się od 2000 roku. Zaczynaliśmy skromnie, od czarno-białych stron powielanych na kserokopiarce. Potem nastały czasy profesjonalnej drukarni i koloru. Wciąż jednak nie mamy redakcyjnego sprzętu. Wciąż brakuje nam funduszy na przygotowanie do druku i druk. Postanowiliśmy skorzystać z szansy, jaką daje bu­ dżet partycypacyjny. Zgłosiliśmy na rok 2016 dwa pro­

Dziękujemy

Redakcja MNA

Na okładce (od lewej na górze): Magdalena Łój, Karolina Płocka, Agata Gładykowska, Jarosław Stegienka, Jan Raniszewski, Grzegorz Samson, Aleksandra Marczenko, Martyna Brodecka, Mateusz Cichecki, Filip Olejniczakowski. 2


Zdzisław Jastrzębski

MÓJ ANIN

NASZ SKLEP

Jak dla niewielu dotychczas pi­ szących w tej rubryce – dla mnie Anin jest przede wszystkim miejscem pra­ cy. Mieszkałem w Otwocku, obecnie – w Michalinie; codziennie od 17 lat, w dni powszednie, dojeżdżam do swo­ istego centrum w Aninie – do sklepu, który zlokalizowany jest na osiedlu IBJ. Od rana gromadzą się w nim moi pra­ cownicy i pierwsi klienci, śpieszący na autobus do Świerku. I może Anin pozostałby tylko miej­ scem mojej troski o dobry towar i licz­ nych klientów, gdyby nie ścisła więź, która w 2000 roku połączyła mnie z całym Aninem – Starym i Nowym – w dużo szerszym znaczeniu, niż tylko sprzedaż. W tym bowiem roku nawią­ załem kontakt z redakcją tworzącego się właśnie ogólno anińskiego pisma – dzięki temu, że mogłem zaoferować grupie redaktorów – moich klientów – powielanie przygotowanych mate­ riałów na nowo zakupionym do sklepu kserografie. Wspólnie z redakcją zorganizowa­ liśmy konkurs na nazwę mojej placów­ ki i wkrótce nad oknami pawilonu han­ dlowego zawisł napis: „NASZ SKLEP”, wymyślony przez Henryka Kryja, na­ grodzonego I nagrodą przez jury kon­ kursowe, a ufundowaną przeze mnie. Na ścianach zewnętrznych i we­ wnątrz sklepu pojawiły się tablice z ogłoszeniami, na których mieszkańcy obwieszczają do dziś o wszystkich waż­ nych wydarzeniach w Aninie: klubo­ wych imprezach, bibliotecznych spotka­ niach, o zgubach, o gotowości kupna, bądź sprzedaży czegoś, ale i o śmierci

bliskich. To jeden z nielicznych „słupów ogłoszeniowych” w Aninie. Włączam się w różne inicjatywy zgłaszane przez klientów. Wspomnę tu o jednej z nich. Zbieramy w sklepie, przynoszone przez kupujących, plasti­ kowe nakrętki. Dzięki tej zbiórce za­ kupiono już dwa wózki inwalidzkie dla potrzebujących dzieci. Obecnie zbiera­ my na trzeci. Dzięki miłej współpracy stałem się jakby obywatelem Anina, zapra­ szanym do udziału w jego życiu kultu­ ralnym, w ważnych dla mieszkańców momentach. Z radością, w 2010 roku, uczestniczyłem w obchodach 100-lecia Anina. Podczas inauguracji jubileuszu, w XXVI LO przy ulicy Alpejskiej, otrzy­ małem wyróżnienie od Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Oddział Anin: ZASŁUŻONY PRZYJACIEL ANINA. Otrzy­ małem również – w dowód przyjaźni – od państwa Kowalskich – ogromny tom, pięknie oprawiony, zawierający wszystkie czarno-białe numery MNA – te powielane u mnie i te drukowane w drukarni moich darczyńców. W ciągu tych 17 lat, o których pi­ szę, wiele się zmieniło w moim skle­ pie. Podkreślam – jestem właścicielem sklepu mieszczącego się w pawilonie, należącym do Stanisława Pisarczyka. Przebudowałem go, dostoso­ wałem do wymogów współczesnego handlu. Wiele czasu poświęcam na nawiązanie dobrego kontaktu z miesz­ kańcami, w czym od początku pomaga mi niezastąpiona pani Halina Wawer – kierowniczka sklepu. Pracuje ona od świtu do wieczora, bardziej niezmor­

Zdzisław Jastrzębski

dowana niż ja. Pomagają jej zastęp­ czynie – pani Beata Gros, znakomity fachowiec, lubiana przez kupujących, i pani Grażyna Grabowska, dbająca o właściwe zaopatrzenie w towary i ich rozmieszczenie w sklepie. Dzięki takim zaufanym współ­ fot. XXXXXX pracownicom mogę więcej czasu po­ święcać rodzinie. Moja żona Halina – z zawodu nauczycielka chemii, od lat pracuje w Technikum Nukleonicznym w Otwocku, gdzie mieszkaliśmy bardzo długo. Tam też pełni ona zaszczytną funkcję prezesa Otwockiego Związ­ ku Nauczycielstwa Polskiego. Pracuje społecznie z zapałem, ciesząc się jed­ nocześnie czwórką wnucząt – dzieci naszego syna i naszej córki. Mam dla kogo pracować – od ciemnego jeszcze świtu aż do ciemnej nocy. Jak to w handlu bywa.

X ŚWIĘTOJANA

Zdzisław Jastrzębski

Jak co roku - już po raz dziesiąty - w dniu 11 czerwca 2015 r. o godz. 18.00 spotkają się miłośnicy poezji ks. Jana Twardowskiego w 100-lecie Jego urodzin, w gościnnym ogrodzie doktor Aldony Kraus. Dla tych, którzy przybędą po raz pierwszy, podajemy adres: Anin, ul. Niemodlińska 36. Na uroczystość zapraszają: Burmistrz Dzielnicy Wawer m.st. Warszawy oraz Zespół Anińskich „Kamieniarzy”. 3


Niezwykły Zespół Szkół

Stary, dawno wrosły w pejzaż ulicy Alpejskiej budynek. A w środku tego całkowicie przebudowanego obiektu - eleganckie wnętrza klas, znakomicie wyposażona biblioteka, winda dla niepeł­ nosprawnych i inne dla nich ułatwienia, dużo przestrzeni i światła na przestronnych korytarzach. Patrzymy z przyjemnością. Tu zalazły swą przystań dwie odrębne szkoły, każda z wła­ snym, wypracowanym dorobkiem, każda z własnym patronem: stosunkowo „młode” międzyleskie gimnazjum i „stare” liceum, dźwigające tradycje odwiecznej nieomal szkoły średniej w Ani­ nie; liceum wróciło na stare śmieci.

We wrześniu 2011 roku przed dyrektorką nowo powołane­ go Zespołu Szkół, Magdaleną Sitnicką, stanęło niezwykle trudne zadanie: przetrwać okres przejściowego zamieszania, związany z trwającym rok remontem przyszłego lokum Zespołu Szkół, kiedy to obie szkoły gnieździły się w budynku byłego gimnazjum w Międzylesiu; zintegrować zespół nauczycieli; odeprzeć preten­ sje zdenerwowanych sytuacją rodziców; przeprowadzić nabór do nowej placówki; wypracować model pracy nowej placówki Redakcja

PLANOM, NADZIEJOM NIE MA KOŃCA NOWE OTWARCIE

siłek i stopień wywiązywania się z obowiązków szkolnych. Warto też wspomnieć, że nasza szkoła proponuje szeroką gamę zajęć specja­ listycznych: logopedyczne, rehabilitacyjne, socjoterapię i reedukację oraz zapewnia opiekę psychologa i pedago­ ga szkolnego. Integracja to nie zapew­ nienie „taryfy ulgowej” lub Magdalena Sitnicka Dyr. Zespołu Szkół nr 114 „obniżenie wymagań”. To system pedagogiczny opierający się na wzajemnej życzliwości, a osiąganie dobrych wyników i sukcesów możliwe jest przez wszystkich uczniów. W pracy z młodzieżą przy­ świeca nam motto: Jesteśmy tak silni, jak nasze najsłabsze ogniwo (Yann Martel, „Życie Pi”).

Nadszedł wrzesień 2012 roku, długo oczekiwane przenosiny szkoły do budynku przy ul. Alpejskiej 16. Nauczyciele wraz z ucznia­ mi i rodzicami urządzali nowe klasy, wszyscy pomagali w przepro­ wadzce. Ogólna radość, oczekiwanie czegoś nowego, dobrego… Pierwszą osobą, która mnie odwiedziła w nowej/starej szkole, był Konrad Wójcicki – były dyrektor XXVI Liceum Ogólnokształcącego, z którym łączy nas wieloletnia znajomość. Przybyła też nieoceniona i niezwykle oddana szkole dh. Danuta Rosner, emerytowana nauczy­ cielka Liceum. Odwiedzała nas z radą i pomocą była radna Dzielnicy Wawer, śp. Grażyna Sierakowska i wielu innych życzliwych ludzi. Zainteresowanie Zespołem Szkół było bardzo duże, oczeki­ wania jeszcze większe. A my, nauczyciele, rodzice i uczniowie mu­ sieliśmy zderzyć się z nową rzeczywistością, pełną niewiadomych. Wiedziałam, że podołamy. W naszej szkole zatrudnieni przecież zostali świetni pedagodzy, znakomici specjaliści; miałam kierować doskonałym zespołem ludzi oddanych młodzieży i swojej pracy. Ważne było, aby szkoła została ukierunkowana na ucznia, jego środowisko rodzinne i lokalne. By zapewniała dobre przygo­ towanie do następnego etapu kształcenia, a jednocześnie była po­ datna na modyfikacje, wprowadzanie innowacji i eksperymentów pedagogicznych. Młodzi ludzie potrzebują wyzwań i motywacji. Ważne jest, aby każdy uczeń miał określone warunki rozwoju umiejętności i postaw na miarę swoich możliwości, aby w każdym wykształcić wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka. Realizację tych zamie­ rzeń może zapewnić tylko indywidualne podejście do każdego z nich oraz ogólna atmosfera wzajemnej życzliwości.

KLASY DWUJĘZYCZNE – CZYM SIĘ CHARAKTERYZUJĄ? Gimnazjum nr 103, (obecnie część składowa Zespołu) posia­ da wieloletnią tradycję prowadzenia klas dwujęzycznych. Ucznio­ wie do tych klas przyjmowani są po przystąpieniu do testu kompe­ tencji językowych i uzyskaniu wymaganej ilości punktów, zgodnie z procedurami rekrutacji. Lekcje języka angielskiego w klasach dwujęzycznych pro­ wadzone są wyłącznie w języku angielskim; program nauczania rozszerzony jest o praktyczną naukę języka, a szczególny nacisk kładziony jest na ćwiczenie sprawności tworzenia wypowiedzi ustnych i pisemnych w języku obcym. Uczniowie mają zwiększoną ilość godzin języka angielskiego do 5 godzin tygodniowo w klasach I i II, a w klasie III - do 6 godzin. Ponadto niektóre przedmioty (ak­ tualnie historia, wiedza o społeczeństwie, a w planie biologia i geo­ grafia) nauczane są dwujęzycznie. W program nauczania w klasach dwujęzycznych wpisane jest rozwijanie zainteresowań uczniów. Mamy w szkole boga­ to wyposażoną bibliotekę (kilkaset tytułów w języku angiel­ skim). Współpracujemy też z Biblioteką Obcojęzyczną, gdzie raz w miesiącu uczniowie III klas uczestniczą w zajęciach Re­ ading Group (Czytelnicza Grupa Dyskusyjna w języku angiel­ skim). Zapewniamy młodzieży możliwość kontaktu z żywym językiem poprzez udział w niezwykle atrakcyjnym „Tygodniu Językowym”, czyli różnorodnych zajęciach z Native Speakera­ mi, spektaklach i warsztatach w języku angielskim. Regularnie organizujemy warsztaty językowe w Wielkiej Brytanii, podczas których uczniowie (mieszkając u rodzin angielskich) ćwiczą ję­ zyk angielski w praktyce.

INTEGRACJA – NA CZYM POLEGA W Liceum, jak też w Gimnazjum, istnieją klasy integracyjne. Integracyjny system kształcenia i wychowywania polega na włącze­ niu uczniów niepełnosprawnych do grona zdrowych rówieśników. W takiej wspólnej klasie prowadzone jest nauczanie wielopozio­ mowe; program nauczania modyfikuje się do potrzeb i możliwości konkretnego ucznia, stymuluje się jego rozwój i przygotowuje go do pokonywania trudności w życiu społecznym; uczymy tolerancji, otwartości na innych, pobudzamy wyobraźnię. Cechą charakterystyczną klasy integracyjnej jest mała liczba uczniów (15 – 20 osób, w tym 3 – 5 z orzeczeniem do kształcenia integracyjnego). Ponadto w klasie pracuje dwóch nauczycieli – na­ uczyciel przedmiotu oraz pedagog wspomagający, będący jednocze­ śnie wychowawcą danej klasy. Podstawę programową realizuje się zgodnie z obowiązującym prawem oświatowym, zaś system ocenia­ nia jest spójny z Wewnątrzszkolnym Systemem Oceniania. Ocenia­ jąc uczniów z orzeczeniami, nauczyciele uwzględniają nade wszystko postępy poszczególnych jednostek, biorąc pod uwagę wkładany wy­ 4


NASZE PLANY

Wawer, Jolanty Koczorowskiej. Uczelnia objęła patronatem nasze Liceum, co oznacza, że uczniowie będą mogli uczestniczyć w mię­ dzynarodowych konferencjach, wykładach, seminariach, różno­ rodnych projektach i forach dyskusyjnych. Zainteresowanie młodzieży klasami wojskowymi w ostat­ nich latach niezwykle wzrosło. Dlatego też wychodzimy naprzeciw tym potrzebom. Z uwagi na trendy i na prośbę uczniów obecnej klasy pierwszej Liceum uzyskaliśmy zgodę aktualnego burmistrza naszej Dzielnicy, Łukasza Jeziorskiego, na wprowadzenie autor­ skiego programu także w tej klasie. Będzie to bardzo nowatorskie przedsięwzięcie.

W roku szkolnym 2015/2016 mamy zamiar zorganizować w Gimnazjum nr 103 cztery klasy pierwsze tj. klasę integracyjną, dwujęzyczną i dwie klasy ogólne. W jednej z klas ogólnych planu­ jemy realizację programów własnych z matematyki i informatyki, co wiąże się ze zwiększoną liczbą godzin z wymienionych przed­ miotów. Uczniowie zyskują dodatkowo jedną godzinę tygodniowo z matematyki w 3-letnim cyklu nauki, a z informatyki dodatkowo jedną godzinę tygodniowo w klasie I. Wiedza i umiejętności nabyte na lekcjach informatyki posłużą do rozwiązywania i wykonywania zadań i doświadczeń matematycznych. Zajęcia będą w większym

DUŻO DZIEJE SIĘ …także poza lekcjami. W godzinach popołudniowych nasza szkoła tętni życiem. Organizujemy różnego rodzaju zajęcia – koła przedmiotowe, zajęcia wyrównawcze. Od lat działa u nas Szkolne Koło Caritas założone przez nieocenioną Marię Pogorzelską-Szu­ mowską. Jej dzieło kontynuuje i rozwija Agnieszka Buksińska nie­ zwykle oddana idei wolontariatu. Planujemy zorganizowanie wo­ lontariatu również na rzecz CZD. Pod czujnym okiem dh. Marcina Świderskiego rozwija się ZHP. Szczep wawerskich drużyn harcerskich liczy ok. 200 zuchów i harcerzy, a Hufiec Wawer ok. 500 osób. Swoją siedzibę harcerze mają w naszej szkole przy Alpejskiej 16. Kontynuujemy warsztaty teatralne, które w tym roku powró­ cą do swojej pierwotnej formy sprzed lat. Gimnazjum zorganizuje je pod znanym tytułem SMOK WAWERSKI, a Liceum tradycyjnie - TUWIMIADĘ.

WAŻNE ROCZNICE

fot. M.Samson

Dni otwarte ZS 114

W 2015 r. przypada 100. rocznica urodzin Patrona Gimna­ zjum nr 103, ks. Jana Twardowskiego. Uroczyste obchody planu­ jemy w październiku 2015 r. Jeszcze w tym roku młodzież weźmie udział w tradycyjnej uroczystości organizowanej przez dr Aldonę Kraus, osobę oddaną twórczości i pamięci ks. Jana Twardowskie­ go jak nikt inny oraz w uroczystościach organizowanych przez pa­ rafię Sióstr Wizytek w Warszawie. W 2015 r. przypada także 70-lecie XXVI Liceum Ogólno­ kształcącego. To wielkie i zaszczytne wyzwanie. Obchody planu­ jemy rozpocząć od Zjazdu Absolwentów w czerwcu 2015 r., na który serdecznie ich zapraszamy. Szkoła rozwija się dzięki pracy i zaangażowaniu wszyst­ kich nauczycieli, m.in.: Elżbiety Daleckiej - wicedyrektora szkoły, Agnieszki Buksińskiej, Katarzyny Kostrzewskiej-Wawer, Doroty Dzikowskiej, Agaty Gładykowskiej, Magdaleny Frąckiewicz-Wi­ śnioch (organizatorki tradycyjnych rajdów i gier historycznych), Agnieszki Wojdowicz – polonistki i autorki serii powieści dla mło­ dzieży („Niepokorne” - cz.I „Eliza” i cz. II „Klara”) oraz wielu innych pedagogów – matematyków, anglistów, nauczycieli przedmiotów przyrodniczych i wielu innych; nie sposób wszystkich wymienić. Ważna jest też prawdziwa współpraca szkoły z rodzicami; rodzicami zaangażowanymi autentycznie w sprawy i problemy naszej szkoły, myślącymi o niej jak o wspólnocie, nie tylko przez pryzmat korzyści swojego dziecka. Chciałoby się powiedzieć: wię­ cej takich wspaniałych rodziców, jak Joanna Grotkowska, Marek Samson, Agnieszka Swoboda, Gaweł Podwysocki, Agata Dalecka – znów nie sposób wszystkich wymienić. Dzięki pracy i zaangażowaniu całej społeczności szkolnej jest nadzieja na dalszy rozwój Zespołu Szkół nr 114 (Gimnazjum nr 103 i XXVI Liceum Ogólnokształcącego), tym bardziej, że czujemy wiel­ kie wsparcie społeczności lokalnej Anina oraz naszych władz samo­ rządowych. dyr. Magdalena Sitnicka

stopniu rozwijać wyobraźnię, abstrakcyjne myślenie, logiczne ro­ zumowanie. Proponowane modyfikacje nauczania informatyki i matematyki pozwolą w większym stopniu rozwinąć kompetencje matematyczne uczniów i zwiększą ich szanse na kontynuowanie nauki w szkołach ponadgimnazjalnych w klasach o profilu ścisłym.

REWOLUCJA Absolutna rewolucja nastąpiła w propozycji dla klas pierw­ szych w Liceum. W roku szkolnym 2015/2016 planujemy zorgani­ zować dwie klasy pierwsze: klasę komunikacji społecznej i klasę bezpieczeństwa narodowego. W klasie komunikacji społecznej, przeznaczonej także dla uczniów niepełnosprawnych, wprowadzono autorski program promocji zdrowia i komunikacji społecznej. Przewidujemy na­ uczanie w zakresie rozszerzonym z języka polskiego oraz do wy­ boru obowiązkowo dwu z trzech przedmiotów: historii, wiedzy o społeczeństwie lub geografii. Dodatkowymi przedmiotami uzupełniającymi będą promocja zdrowia z komunikacją społecz­ ną i matematyka w zadaniach. Taki program ułatwi młodzieży rozwijanie zdolności i zainteresowań ekologią, polityką społeczną i zdrowotną, zarządzaniem placówkami służby zdrowia, pozwoli zdobyć umiejętności organizacyjne i udzielania pierwszej pomocy w różnych przypadkach zagrożenia życia i zdrowia. Nawiązaliśmy współpracę ze Szpitalem Pomnikiem Centrum Zdrowia Dziecka w zakresie realizacji programu promocji zdrowia na terenie CZD. W Klasie bezpieczeństwa narodowego wprowadzony będzie autorski program – Historia i współczesność bezpieczeństwa mię­ dzynarodowego (Polska i Świat). Przewidujemy nauczanie w za­ kresie rozszerzonym języka angielskiego oraz do wyboru podob­ nie jak w klasie komunikacji społecznej (geografii, historii, wiedzy o społeczeństwie). Dodatkowymi przedmiotami poza wspomnia­ nym programem autorskim będzie psychologia pracy i organizacji oraz matematyka w zadaniach. Klasa bezpieczeństwa narodowe­ go powstała po zawarciu umowy o współpracy z Akademią Obro­ ny Narodowej dzięki wsparciu ówczesnego burmistrza Dzielnicy 5


MŁODZI PISZĄ Podejmij właściwy wybór, czyli oświatowa katastrofa. „Gdzie idziesz do liceum?”- to pytanie słyszę właściwie co chwilę. Nie dziwi mnie to wcale, ponieważ sama, chcąc do­ wiedzieć się jak najwięcej, zadręczam tym wszystkich wokół. Ostatnio wśród moich kolegów zapanowała histeria dotycząca rozpoczęcia nauki w tej instytucji. Trzecia klasa gimnazjum, to nie przelewki. „Tego wyboru musisz dokonać samodzielnie, to pierwszy krok do dorosłości”- mówią rodzice. Znaczy to mniej więcej tyle, co: „Jak podejmiesz złą decyzję, to się wkopiesz i to będzie całkowicie twoja wina”. Doskonale o tym wiem i mam ogromne obawy co do przyszłych znajomych, nauczy­ cieli, poziomu edukacji, moich możliwości, progów punkto­ wych, egzaminów… Oczywiście pójście do liceum to całkowita zmiana środo­ wiska, większe wymagania, no i nie zapominajmy, że przybli­ ża nas ono nieubłaganie do studiów (lub pracy, zależy, co kto ma w planach). Ale nie zapominajmy, że to tylko kolejny etap kształcenia, przez który każdy z nas przechodzi. W większości przypadków sam wybór szkoły nie ma większego wpływu na to, co robimy w przyszłości. Ba! Czasami nasz zawód nie ma nic wspólnego z kierunkiem studiów, które ukończyliśmy (star­ si czytelnicy z pewnością kiwają teraz głowami ze zrozumie­ niem). Jednak mnie też ogarnęło całe to „oświatowe szaleń­ stwo”, więc zdecydowałam się pójść na zebranie zorganizowa­ ne w naszej szkole, którego tematem był właśnie wybór szkoły. Gdy weszłam na salę, powitał mnie ogromny napis, głoszący: „TWOJE LICEUM - TWOJA PRZYSZŁOŚĆ”. Od razu poczułam się zrelaksowana. W mojej głowie na chwilę pojawiły się obrazy, mnie jako bezrobotnej, gotującej zupę grochową dla ósemki swoich dzieci i męża, alkoholika. Tak, z pewnością to spotka

mnie, jeżeli podejmę niewłaściwą decyzję. Przynajmniej to jest nam wpajane. Liceum jest miejscem, które może zrobić z cie­ bie człowieka sukcesu lub bezdomnego. Jedno z dwóch. Nie namawiam nikogo do rzucania szkoły, sama przykładam dużą wagę do nauki, ale presja, która ciąży na osobach w moim wie­ ku, jest naprawdę duża. Moi rodzice patrząc na to, jak ciągle siedzę nad książka­ mi, mówią, że „za ich czasów to wychodzili na dwór”, ale także (czego dowiedziałam się nie od nich, tylko od dziadków) wa­ garowali i imprezowali. Być może jesteśmy dziwną generacją albo to ja jestem po prostu jednostką niedostosowaną. Osobi­ ście nie potrafię dobrze się bawić, jeżeli w perspektywie mam sprawdzian oraz lawinę moich prawdopodobnych porażek ży­ ciowych, którą zapoczątkuje oblanie go. Słowa „Ucz się, bo będziesz doły kopał”, to sposób, w jaki rodzice od dawien dawna skłaniają swoje dzieci do przyswajania wiedzy. Przecież chcą, by ich pociecha uzyskała dyplom profeso­ ra lub doktora, którego im nie udało się zdobyć. Tylko, że w dzi­ siejszych czasach wcale nie jest to gwarancją sukcesu. Często ludzie, którzy ukończyli studia wyższe, nie mogą znaleźć pracy, a tzw. „pracownicy fizyczni” są szczęśliwie zatrudnieni. I co w tej sytuacji należy robić? Może po prostu rzucimy jakimś truizmem typu „Zawsze bądź sobą!” ? Mimo, że nie jest to właściwe zacho­ wanie w każdej sytuacji („Jestem leniwy, chaotyczny i często się spóźniam. Proszę, tutaj jest moje CV”), chyba najlepszym wyj­ ściem jest robienie tego, co się umie najlepiej. A jeżeli ktoś ma talent, właściwa szkoła pomoże mu się rozwinąć, a źle dobrana - wzmocni psychicznie. Przynajmniej tak sobie powtarzam, zasy­ piając nad podręcznikiem o dwunastej w nocy. Karolina Płocka

Niezwyczajni są wśród nas. już po raz pięćdziesiąty, organizację rocznicowych obchodów dotyczących bohatera szczepu, koordy­ nację opieki nad mogiłami w dzielnicy Wawer. Po­ nadto za przygotowanie wieczornicy, która odbyła się 15 grudnia w 75.lecie „Mordu Wawerskiego” pod patronatem Instytutu Pamięci Narodowej i Bur­ mistrza Dzielnicy Wawer, z honorowym udziałem kombatantów i ponad 150 gośćmi. Głosy w plebiscycie na swoich kandydatów moż­ na było oddawać do północy 22 lutego br. Uroczyste rozstrzygnięcie konkursu odbyło się 28.02.2015 r. w Eu­ ropejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, podczas Gali Dnia Myśli Braterskiej pt. „Pokolenie wolności”. Wyniki plebiscytu ogłosił Henryk Wujec, doradca pre­ zydenta RP - legenda „Solidarności”. fot. M.Samson Hufiec Wawerski, w którego strukturach jest 147 Szczep „Błękitni” powstał w 2013 r. – może to niedługi, ale bardzo dobry okres. Harcerstwo w Wawrze pręż­ nie się rozwija – w Hufcu zrzeszonych jest już około 400 zuchów i harcerzy, z czego w samych „Błękitnych” prawie 200. Siedzibą Hufca jak i Szczepu są gościnne progi Zespołu Szkół nr 114 przy ul. Alpejskiej 16 w Aninie - dzięki uprzejmości dyrektor Magda­ leny Sitnickiej. W imieniu redakcji serdecznie gratulujemy druhowi Mar­ cinowi tak prestiżowego wyróżnienia oraz życzymy kolejnych sukcesów w pracy z wawerską młodzieżą. Czuwaj! Marek Samson

Druh Marcin Świderski ze swoją drużyną

Miło nam poinformować, że Komendant Szczepu 147 ZHP „Błękitni” im. Tadeusza Sygietyńskiego, pwd. Marcin Świ­ derski, został laureatem nagrody w ogólnopolskim plebiscy­ cie harcerskim „Niezwyczajni 2014”. Nie było łatwo. Spośród ponad stu tysięcy osób zrzeszonych w Związku Harcerstwa Polskiego do plebiscytu zgłoszono 171 kandydatów. Kapituła, po weryfikacji, do konkursu nominowała 25. w 5. kategoriach. Marcin Świderski został nominowany w kategorii „Działalność obywatelska” za realizację przedsięwzięć pielęgnujących har­ cerskie tradycje: coroczne organizowanie rajdu „Szlakiem Tra­ gedii i Chwały Anińsko-Wawerskiej”, który w 2014 r. odbył się 6


Konkurs dla młodych historyków.

PAMIĘĆ I PATRIOTYZM POLACY NA WSCHODZIE. Z dużym zaangażowaniem młodzież szkół wa­ werskich prezentowała wiadomości o tragicznych losach Polaków po 17 września 1939 r. Swoje pra­ ce przygotowali na konkurs, który pod powyższym tytułem odbył się w Aninie już po raz dziesiąty, pi­ lotowany przez nauczycieli historii. Właśnie peda­ godzy, którym udaje się zainteresować młodzież tak bardzo trudnym okresem w historii Polski, zasługują na szczególne uznanie. Nagrodę główną konkursu ufundował bur­ mistrz Dzielnicy Wawer, Łukasz Jeziorski. Do finału zakwalifikowało się 14, zazwyczaj dwuosobo­ wych zespołów, które przedstawiły przygotowane materiały w formie prezentacji audiowizualnej. Wybrane przez uczniów tematy to: Zbrodnia wawerska (kilka prac), Losy polskich jeńców – Janina Lewandowska (kobieta pilot, zamordowana w Katyniu), Polskie Siły Zbrojne; Władysław Anders, Losy Eugeniusza Bodo, Hanki Ordonówny, Augusta E. Fieldorfa, Edmunda Brzozowskiego (późniejszego uczestnika walk pod Monte Cassino) oraz Rzeź wołyńska 1943. Laureatami konkursu zostali: I nagroda – Aleksandra Marczenko, Wojciech Wasy­ lewski z ZS 114 za pracę nt. Eugeniusza Bodo, prezentowany

fot. D.Dzikowska

Zdobywcy I nagrody z dyr. M.Sitnicką i M.Kraską

również na kartach kalendarza, II nagroda (dwie równorzęd­ ne) – Maciej Zajkowski, Marcin Chołody z ZS 111 za wywiad z Eugeniuszem Brzozowskim, Daniel Wawer z XXV LO za opra­ cowanie materiału o rzezi wołyńskiej, III nagroda – Weronika Kowalczyk, Agata Galas z ZS 116 za opracowanie strony inter­ netowej o zbrodni wawerskiej. Ponadto wyróżnieniem uhonorowani zostali: Julia Koro­ na i Beata Jezierska z XXV LO za prezentację tematu „Katyń”, Michał Pajdowski z ZS 116 za pracę „Na nieludzkiej ziemi”, Pa­ weł Wągrowski i Szymon Dawgul z ZS 114 za przedstawienie losów generała Nila. Halina Woźniak Konkurs „Syrenka”

POLOWANIE NA TALENTY od 200 do 240 osób (sic!) Z tej grupy jurorzy mają za zadanie wy­ łonić tylko sześciu zwycięzców (w trzech kategoriach wiekowych) i zakwalifikować ich do finału w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki. Tam odbywa się finał owego święta recytacji poezji i pro­ zy i niemal zawsze w grupce wyłonionych do dalszego etapu znaj­ duje się uczeń z Dzielnicy Wawer. Stale zmieniają się trendy poetyckie, ulubieni autorzy. W ostatnich latach najpopularniejsza wśród uczniów dzielnicy Wawer jest poezja Juliana Tuwima, Jana Brzechwy, Doroty Gell­ ner, Danuty Wawiłow, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Wśród gimnazjalistów dominuje twórczość Bolesława Leśmiana, Wisławy Szymborskiej, Stanisława Barańczaka. Prezentowane bywały też utwory Szekspira czy Goethego. Dobór repertuaru zależy od umiejętności i zamiłowań danego ucznia oraz od prowadzącego pedagoga. W takich du­ żych przeglądach ważny jest trafny dobór jury. Przez długi okres trwania „Warszawskiej Syrenki” w jury zasiadali znani miłośnicy pięknego słowa, polskiego języka; osoby takie, jak Emil Karewicz, Laura Łącz, Ewa Szykulska, Grażyna Suchocka, Teresa Bojanowicz, Tadeusz Woźniakowski. W dniach 18 i 19 marca b.r. po raz kolejny uczniowie stoczyli zapasy na słowa. Do finału ogólnowojewódzkiego zakwalifiko­ wali się: Jakub Laskowski kl. I SP nr 216, Zofia Maj kl. III SP nr 92, Iwo Wiciński kl. IV SP nr 92, Antonina Kamińska kl. VI SP nr 28 Sióstr Felicjanek, Jeremiasz Górniak kl. II, Gimnazjum nr.4 Sióstr Felicjanek, Wiktoria Kośnik kl. III Gim nr 1. Wśród 39 wyróżnionych recytatorów znalazły się Ada Au­ gustyniak kl. II oraz Julia Krasuska kl. V, ze Szkoły Podstawowej nr 218 w Aninie. Mirosław Perzyński

fot. A.Sachanowski

Jurorzy: od prawej - E.Szykulska, M.Perzyński, B.Mildner. nagrodzeni: od prawej - J. Górniak, J.Laskowski, A.Kamińska, Z.Maj, I.Wiciński

Jeżeli pewne wydarzenie kulturalne trwa przez lata i nie jest przez ludzi odrzucane, niewątpliwie posiada wewnętrzną war­ tość. Konkurs Recytatorski dla Dzieci i Młodzieży „Warszawska Syrenka” w tym roku odbywa się już po raz 38. Aż trudno w to uwierzyć, że kolejne pokolenie uczniów szkół podstawowych i gimnazjów bierze w nim udział. W ostatnich latach jego obszar został rozszerzony na całe województwo mazowieckie. Poezję i prozę można pisać, można czytać, można i recyto­ wać. Dla siebie i dla innych. Ogromna tradycja recytacji poetyc­ kich jest na Bliskim Wschodzie, również w Iranie, Pakistanie. Mi­ strzowie pamiętają całe rozdziały narodowych eposów i potrafią podać je w sposób zachwycający. Prezentacje owe propagują własną literaturę, zachęcają do jej poznawania, uczą młode po­ kolenie umiejętności werbalnego przekazu. W naszej polskiej tradycji jeszcze w XIX wieku w salonach pięknie deklamowano strofy poezji Mickiewicza, Słowackiego, Asnyka. Nasza „Syrenka” od lat skupia liczne grono recytatorów. W dzielnicy Wawer co roku wyłonieni w eliminacjach szkolnych uczniowie prezentują swoje umiejętności w Klubie Kultury Anin (od lipca ubiegłego roku w filii Anin WCK). Każdorazowo jest ich 7


W

D O B R Y M

T O W A R Z Y S T W I E

SIOSTRA ANTONIETTA NAreszcie w Aninie

Po raz kolejny WCK filia Anin gościła znamienitego gościa. Tym razem była to, długo oczekiwana siostra Antonietta (dr Teresa Frącek) ze zgromadzenia Sióstr Ro­ dziny Maryi. Zjawiła się na V Poprzecznej 27 lutego 2015 r. wraz ze swoją opowieścią o św. arcybiskupie Zygmuncie Szczęsnym Felińskim, wygłoszoną piękną polszczyzną. Jako postulatorka jego sprawy kanonizacyj­ nej dużą część swego życia poświęciła na to, by badać Jego życie, poznawać przesłanie i przypomnieć je światu. Jednak nie opo­ wiadała o tej swojej benedyktyńskiej, nie­ zmiernie ciekawej pracy. A szkoda… Wraz z siostrą Antoniettą przybyła do nas obdarzona pięknym głosem siostra Daniela. Przywiozły ze sobą wiele prezen­ tów – w postaci książek i broszur. Bohaterka wieczoru zaprezentowała referat, połączony z cyklem slajdów, ilustru­ jących życie świętego; wzbudził duże zainte­ resowanie. Wysłuchano go z wyjątkowym skupieniem, w wiele mówiącej ciszy. Po prezentacji, w atmosferze przy­ jaźni i rozbudzonej ciekawości słuchacze poczęli oblegać siostrę Antoniettę, aby uzyskać więcej informacji, dopełnić pozy­ skaną wiedzę, dopytać o pewne niejasne dla nich jeszcze szczegóły. Dzięki życzliwości i ciepłu, którymi siostra ujęła wszystkich, spotkanie przecią­ gnęło się i przeobraziło w luźne rozmowy. Niektórych zaciekawiła na przykład geneza stroju zakonnego sióstr, jakie jest znaczenie sznura przy habicie, jego koloru itp.

Później zaczęły się też wspo­ minki. Siostra Daniela „przyznała” się do związków z anińską parafią poprzez więzy przyjaźni ze śp. ks. proboszczem Wiesławem Kalisia­ kiem. Mówiło się i o tym, że na V Poprzecznej bywali, a może jesz­ cze i bywać będą wychowankowie Sióstr Rodziny Maryi jako uczestni­ cy różnych zajęć. Bardzo miłym akcentem wie­ czoru była pieśń zakonna, sponta­ nicznie zaśpiewana a capella przez siostrę Danielę i grupę anińskich sióstr postulantek przybyłych na spotkanie. Całe szczęście, że na sympa­ tycznie wyglądającym stoliczku, który przycupnął skromnie i bar­ dzo stosownie w kąciku, nie bra­ kowało soków, kawy i herbaty oraz wspaniale kuszących łakoci, gdyż w przeciwnym razie uczestnikom pozostałaby wyłącznie biesiada in­ telektualna. Spotkanie pewnie trwałoby jeszcze dłużej, bo atmosfera do tego zachęcała, jednak nieubłaga­ ny zegar nadał w końcu sygnał do opuszczenia gościnnych progów; a z czasem jeszcze nikt nie wygrał…

Joanna Wąsik

fot. W.Pawlik

Siostra Antonietta wśród „Sióstr Rodziny Maryi”

List do organizatorów Dziękuję za miłe słowa, za zaproszenie do Anina i trud przygotowania całej impre­ zy. Ja i siostra Daniela jesteśmy urzeczone naszym przyjęciem w Aninie, co za atmos­ fera życzliwości i dobroci, zainteresowania i cierpliwego słuchania o pięknej postaci św. abp. Z. Sz. Felińskiego. Dobre słowa, kwia­ ty, poczęstunek i atmosfera towarzysząca mojej prelekcji przyczyniły się na pewno do lepszego poznania postaci Świętego Pa­ sterza Warszawy. Dziękujemy Pani, Paniom Organizatorkom, Pani Teresie i Pani Halinie, Panu Mirosławowi i wszystkim uczestnikom Spotkania za umożliwienie nam włączenia się choć na chwilę w społeczność Anina. Z podziękowaniem, wyrazami wdzięcz­ ności dla Pani Barbary i jej Towarzyszek oraz z najmilszym pozdrowieniem - s. Antonietta i s. Daniela

POŚWIĄTECZNE JAJA W jeszcze świątecznym nastroju (i wystroju), choć już po świętach wielkanocnych, odbyło się doroczne spotkanie informacyjne członków Oddziału Anin TPW. I nie tylko członków: zaszczyciła nas swą obecnością prezes Z.G. TWP, Beata Michalec, wraz ze swoim „mini­ strem skarbu”, przemiłym Pawłem Krukiem, (skarbni­ kiem w naszych władzach zwierzchnich) oraz - uwaga - aż dwójka burmistrzów: była pani burmistrz, Jolanta Koczorowska (została naszym członkiem!), oraz obecnie pełniący tę funkcję– Łukasz Jeziorski. Na to spotkanie zaprosił nas do siebie Jacek Czar­ nowski, dyrektor Biblioteki Wawerskiej (po raz pierw­ szy w historii odbyło się ono nie w Klubie Kultury Anin). Pierwsza jego część potoczyła się, jak zwykła się toczyć; sprawozdawała prezes Oddziału, Stanisława Cygot i jego skarbniczka, Halina Wożniak. Plany na rok 2015 omówiła sekretarz, Barbara Mildner. (Materiały do wglądu u sekreta­ rza). Miłą niespodziankę miała Jadwiga Wołoszka – z-ca prez. Oddziału. Otrzymała honorowe wyróżnienie ZASŁUŻONY PRZYJACIEL ANINA. Część druga spotkania, prowadzona przez gospodarza obiektu, Jacka Czarnowskiego, odbyła się przy suto zastawio­ nym stole daniami, przygotowanymi przez pracowite członki­

Uczestnicy zebrania informacyjnego Oddziału Anin TPW

nie Towarzystwa. Były baby, mazurki, sałatki, słodycze (kupione przez mniej pracowite). Mnie najbardziej smakowały jaja w wykonaniu Stasi Cyn­ got. Nie myślcie, że były to zwykłe jaja! Dziękujemy, panie dyrektorze, za miły nastrój i gościnę… (Z przebiegu spotkania sprawę zdała TESZ) 8


( P R Z Y J A C I Ó Ł

W A R S Z A W Y )

„ACH, JAK PRZYJEMNIE KOŁYSAĆ SIĘ WŚRÓD FAL...” W historii spotkań pt. „Ludzie Wawra” organizowanych przez aniński oddział Towarzystwa Przyjaciół Warszawy w fili Anin WCK gościły najróżniejsze osoby. Nie brakowało naukow­ ców, pisarzy, lekarzy, historyków i duchownych. 20 marca br. zaproszono znanego sportowca, olimpijczy­ ka, Władysława Zielińskiego. To reprezentant dyscypliny koja­ rzonej z wypoczynkiem na łonie przyrody - z kajakarstwem. Ale oprócz turystycznej formuły, kajakarstwo ma też formę wyczy­ nową, stricte sportową. Gość wieczoru rozpoczął właśnie swoją opowieść o życiu sportowca, karierze, zwycięstwach i porażkach. Zmaganiach z ograniczeniami organizmu, z biurokracją środowiska sporto­ wego i o zwykłym życiowym szczęściu. Pan Władysław już jako nastolatek zauroczony kajakami zapisał się do Klubu Sportowego „Spójnia” w Warszawie nad Wisłą. Co ciekawe, wbrew woli swojego ojca niezbyt pochleb­ nie oceniającego wartość tej dyscypliny sportowej. Lęk przed „pater familias” sprawiał, że treningi odbywał konspiracyjnie. Rodzic dowiedział się o podwójnym życiu syna, gdy tenże został Mistrzem Polski. Wówczas kajakarski faux pas zostały mu łaska­ wie wybaczony. Nasz gość snuł przed publicznością obraz polskiego spor­ tu lat 60, 70 tych ubiegłego wieku. Często „od kuchni”. Wiele interesujących faktów, zapomniane a sławne niegdyś nazwi­ ska, ożyły, powróciły z głębokiej pamięci części gości. Barwne życie sportowców tamtych lat na tle siermiężnej rzeczywistości PRLu odmalowane zostało smacznie i z dowcipem. Skromność zysków osobistych była rażąco niewspółmierna do osiągnięć. A były one w przypadku bohatera wieczoru ogromne. Trzykrotny olimpijczyk, brązowy medalista olimpijski z Rzy­ mu ( 1960) 33-krotny Mistrz Polski, Mistrz Świata (Praga 1958) Srebrny i brązowy medalista Mistrzostw Europy. Wielokrotny finalista Mistrzostw Świata. Zasłużony Mistrz Sportu. Odznaczo­ ny Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Smakowitym kąskiem dla publiczności były medale, odzna­ czenia, rozliczne zdobycze sportowe będące nagrodami za osią­

fot. A.Sachanowski

gnięcia sportowe naszego gościa. Można je było oglądać, jak też i poznawać manualnie. Niemalże symbolicznym artefaktem spo­ tkania było wiosło z kajaka, które pan Władysław używał podczas zdobywania medalowych miejsc. Postać jego przypominała mi stanowisko starożytnych Greków o kondycji ludzkiego organizmu. Psyche i some to nie­ rozerwalne elementy poczucia naszego istnienia. Należy dbać o obie te sfery, ponieważ zaniedbanie jednej z nich powoduje zaburzenia w rozwoju drugiej. Już w trakcie kariery myśląc per­ spektywicznie nasz gość wyuczył się zawodu jubilera, co wielce wymownie świadczyło, o jednak amatorskim charakterze ów­ czesnego sportu. Pan Zieliński odznacza się pogodą ducha, kulturą osobistą. Okazał się świetnym narratorem, ozdabiając potoczystą opo­ wieść porcją dowcipu. Wspomnienia olimpijczyka przeniosły nas wszystkich do wspaniałego okresu polskiego sportu. Jakże odmienny jest ten obecny w wielu aspektach. Wziąłem do rąk olimpijskie kajakarskie wiosło. Ciężkie, drewniane. Nie tak jak te obecne z włókna węglanowego. Czy jednak wszystko ma być łatwiejsze? Bo jeśli tak, to czemu nie ma powtórki tych wspaniałych sukcesów polskiego sportu? Mirosław Perzyński

SENTYMENTALNE ODWIEDZINY

Marka Ławrynowicza nasza społeczność zna od daw­ na, albowiem był uczestnikiem obchodów 100-lecia Anina, w 2010 r., jako dawny mieszkaniec naszej dzielnicy i absol­ went anińskiego liceum. Bywał też wcześniej gościem mię­ dzyleskiej Biblioteki. Spotkanie z pisarzem, które odbyło się w sobotnie popołudnie 14 marca 2015 r., w Wypożyczalni nr 121 jeszcze bardziej przybliżyło jego postać i twórczość przy­ byłym gościom. Marek Ławrynowicz znany jest nie tylko jako powieściopisarz, ale również jako autor słuchowisk radio­ wych i scenarzysta filmowy. Pisarz obecnie mieszka w Kampi­ nosie i bardzo sobie chwali tamtejszą ciszę, zdrowe powietrze i uroki przyrody, np. sarenki podchodzące pod okna. Zorganizowane przez Bibliotekę w Międzylesiu spotka­ nie, które pięknie poprowadziła Katarzyna Nowak – pełna wdzięku i ciepła bibliotekarka, dotyczyło najnowszej książ­ ki autora pt.: „PATRIOTÓW 41”., o której pisaliśmy w po­ przednim numerze MNA. Książka opowiada o życiu wielu rodzin zamieszkujących pewną kamienicę w Miedzeszynie, na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Autor, dowcipnie, z nie­ wymuszonym uśmiechem na twarzy, opowiadał o swoim dzieciństwie spędzonym w domu wśród sosen, o rodzicach,

o sąsiadach, których pamięta. Wspominał lata młodości spę­ dzone w Wawrze, co bardzo rozluźniło atmosferę. Pani Kasia solidnie przygotowała się do spotkania. Zadała sobie wiele trudu w odnalezienie już historycznego numeru 41. Zaś jed­ na z uczestniczek spotkania, Anna Oleksiak, redaktor pisząca dla „Wiadomości Sąsiedzkich” wyjaśniła, iż numeracja posesji w ciągu ulicy Patriotów zmieniła się w związku z przyłącze­ niem Wawra do Wielkiej Warszawy. Biblioteka z trudem pomieściła uczestników tej miłej biesiady. Wśród przybyłych gości znalazła się również znana pisarka – Małgorzata Gutowska-Adamczyk – nasza sąsiad­ ka, mieszkanka Anina. Jej obecność uświetniła spotkanie, a serdeczna relacja uczestników z Markiem Ławrynowiczem wpłynęła na ciekawy jego przebieg. Obecność Marii Chodo­ rek – dawnej nauczycielki biologii w anińskim liceum - nadała spotkaniu ton sentymentalny. Czas wyznaczony na wykład minął szybko, ale długo jeszcze trwały ożywione rozmowy w kuluarach. Ksenia Zimna

9


HOMO LEGENS

KLĄTWA Fortuna i namiętności zdjęła ze mnie klątwę niechęci do powieści historycznych. To książka, która zmusza do refleksji nad… naszą współczesnością.

opisani zbójnicy mogli istnieć naprawdę…

BO TO POLSKA WŁAŚNIE…

Jeśli celem książki historycz­ nej jest zainteresowanie czytelni­ ka epoką, o której autor pisze, to niewątpliwie FORTUNA cel swój spełni. Bo w niej PONADTO - zga­ dzam się z opinią Wiktora Zbo­ rowskiego (tył okładki): „Świetnie zapleciona akcja, pełnokrwiści bohaterowie.”

…rozlały rzeki/ pełne zwierza bory/ i pełno zbójców na drodze. Czytałam tę balladę o powrocie taty wraz z baśniami braci Grimm i wyznam szczerze - zbójcy byli dla mnie cały czas tworami wyobraźni, podobnymi do krasnali i olbrzymów. Przy czytaniu KLĄ­ TWY zauważyłam, że Gutowska uczyniła zbójców istotami z krwi i kości – czyżby tak udatnie ich wymyśliła? Wydało mi się to prawdopodobne, bowiem w jednej z nie­ licznych rozmów z autorką usłyszałam z jej ust, że nie musi czerpać z wzorów np. z otoczenia, bowiem jej postacie powstają „z gło­ wy”. Tak, tak, tylko że… Przekonałam się, poznając jej warsztat twórczy, że zabierając się do pisania zapełnia tę głowę wiedzą, wygrzebaną z opasłych ksiąg z epoki, słowników, poznaczonych przy czytaniu przez autor­ kę kolorowymi przylepkami. Wiele czasu musiała Małgorzata spę­ dzić nad książkami historyków, żeby potem móc czytać w licznych już recenzjach o znakomitym odtworzeniu w KLĄTWIE sytuacji politycznej, gospodarczej, obyczajowej - epoki, będącej tłem dla fabuły. Nie warto tu jej streszczać, niech sobie ludzie poczytają. Trudny to był okres dla Polski i – mało mi znany... To dopiero KLĄTWA zachęciła mnie do sprawdzenia, czy istotnie ci zbójnicy tak się wówczas panoszyli na drogach? Sięgam do książki Henry­ ka Samsonowicza, który stwierdza o czasach saskich: „ogólne roz­ prężenie, a także natężenie ZBÓJNICTWA, które przyciągało ludzi luźnych, przedstawicieli marginesu społecznego…”. A więc żywo

NADWIŚLAŃSKIE URZECZE

ŁUKASZ MAURYCY STANASZEK. WARSZAWA, CZERSK 2014. WYD. 2 POPRAW.

Jeśli szukasz w książce „momentów”, o których napo­ myka W. Z. – znajdziesz je. Ostrzegam: nieliczne, w dodatku sub­ telne jakieś, gdzie im do dzisiejszych telewizyjnych obrazków. Jeśli szukasz książki o miłości – znajdziesz w KLĄTWIE wątki romansowe. I to jakie! Jeśli interesują cię obyczaje „za króla Sasa…” (jeden z nich w książce właśnie umiera, jeden walczy o tron), poznasz obycza­ je… I poznasz budującą się Warszawę! Przede wszystkim jednak znajdziesz w tej książce coś niespo­ dziewanego: Prawdę o Polsce. I to nie tylko o tej z epoki saskiej, w której Polacy miotali się od Sasa do Lasa. Przez pryzmat odle­ głych wieków popatrzysz na nasze życie. Coś ci to wyda się znane? Teresa Szymczak

Kiedy w 2012 r. ukazała się monumental­ na praca dra Stanaszka – „Na Łużycu. W zapo­ mnianym regionie etnograficznym nad Wisłą”, stało się oczywiste, że jest to jak dotąd jedyne takie dzieło z pogranicza etnologii i etnogra­ fii dotyczące tego mikroregionu Mazowsza, a w szczególności okolic Warszawy. O tym, że było to dzieło otwarte, a temat niewyczerpany, świadczy nowe jego wydanie – poprawione i uzupełnione z 2014. Czym zatem jest Urzecze [gwar. Łurzyce] i gdzie dokładnie się znajduje? Otóż, wedle słów samego autora jest to „podwarszawski mikroregion etnograficzny rozciągający się po obydwu brzegach Wisły, pomiędzy dawnymi ujściami Pilicy i Wilgi, a mokotowskimi Siekier­ kami i prawobrzeżną Saską Kępą”. Świadomość odrębności mikroregionu mieli już wybitni polscy etnografowie z Oska­ rem Kolbergiem na czele. Nigdy jednak nie podjęli kompleksowego opracowania. Dopiero ostatnie lata przyniosły systematykę badań i to zarówno pod względem historycznym, jak et­ nograficznym i nazewniczym. Stąd również ko­ nieczne okazało się drugie wydanie książki dra Stanaszka. A jest to książka – jak podkreśla sam autor – o charakterze popularnonaukowym, a zatem jej recepcja ma być dostępna wszyst­ kim zainteresowanym. Oba wydania mają nad­ to charakter albumowy, co jest faktem nie do przecenienia zarówno dla czytelników, jak i dla 10

samej wartości opracowania. Zdjęcia bowiem, ukazują nie tylko piękno samego regionu, ale przede wszystkim specyfikę bytowania nad Wi­ słą osadników. Ci ostatni zaś napływali tutaj już w XVII i XVIII stuleciu aż z dalekiej Fryzji i Sambii, i zwani są osadnikami olęderskimi. Ludność ta zajmowała się nie tylko rolnictwem, ale również flisem i handlem rzecznym, co było uprawnio­ ne specyfiką miejsca i dogodnością położenia, jako że Urzecze usytuowane jest maksymalnie 40 km na południe od Warszawy. Publikacja dra Stanaszka to solidna księ­ ga. Jak przystało na album dość ciężka i duża, ale dzięki temu pomieszczony tu materiał jest przejrzysty, edytorsko perfekcyjny. Całość za­ tem zachęca do sięgnięcia po to nowatorskie opracowanie. Tym bardziej, że jak się dowiadu­ jemy z recenzji prof. Piaseckiego, antropologa, Łukasz Maurycy Stanaszek, również antropolog i archeolog, stał się odkrywcą mimo woli, z czy­ stego przypadku niejako. Otóż, badając gene­ alogię swojej rodziny, autor „odkrył” w dolinie środkowej Wisły ów zapomniany mikroregion etnograficzny, sięgający południowych przed­ mieść Warszawy. Oddaną do rąk czytelników publikacją autor zaprasza każdego z nas, komu nieob­ ca jest idea „Małych Ojczyzn”, do „odkrycia” Urzecza – owego zapomnianego regionu nad Wisłą. Polecamy. Katarzyna Nowak


osiedle poetów

ZABAWA SŁOWAMI

Dariusz Osiński Pionier

Teresa Szymczak Chłopcy – jacy?

Mirosław Perzyński Do B. z Anina

Anin… z braku witamin rzednie mu mina i chce do Marysina… Ale coś mu się wyraźnie miesza, Nowym Wawrem trafia do Międzylesia, by w Radości, z wigorem nielota, iść przez Sadul, Żerzeń, Miedzeszyn i Błota… Zaś w Falenicy, prawdziwie już rześka głowa, niesie go wprost do Aleksandrowa…

Pyta wawerczyka pewna zakonnica, czy kobieta z Wawra to jest wawerczyca?

Niechaj mnie Baśka o wiersze nie prosi, Bom ja nie szczygieł lub jakowyś drozd Co swym pisklętom robaczki donosi Na dobre zdrowie i dorodny wzrost.

Może jednak raczej (tak jak warszawianka) mieszkająca w Wawrze to jest wawerczanka?

Choć nie szczebiocę i pienia unikam Niemym nie jestem, takoż verbum władam, Gdy mnie ukłuje muzy ostra sztyka, To wtedy słowa jedno z drugim składam.

A chłopczyk – wawerczyk, zaś z Wawra mężczyzna to jest wawerczanin, chyba każdy przyzna.

Ja nie odmawiam, ględząc mową mdłą Chcę tylko wersy wykwintne utworzyć Dźwięczące złotem nie żelaza rdzą Krzesząc by myśl mą w poezję ułożyć.

Barbara Mildner Dyktando

Jam syn człowieczy, skołatana głowa, Po której przeszedł niszczycielski front. Dźwigać się próbuję i myśleć od nowa, aby zrzucić z siebie ten ohydny swąd.

Widać w Aninie zapędy pionierskie, leczy się zwiedzając osiedla wawerskie i zapewne teraz relację nam zda w kolejnym, ciekawym MNA. Barbara Mildner Przedsięwzięcie Od rana mi pęka głowa, atakują straszne słowa, za sekundę zacznę kląć... jak odmieniać przedsięwziąć? Przedsiębiorę? Przedsięwzinam? Męczę się, główkuję, spinam, Biorę przed się? przedsięwziuję? Wyjdę z siebie i zwariuję! Przedsięwziewa, przedsiębierze, nie wiem i tak mówiąc szczerze mam to gdzieś! Dosyć, psia mać! Nic nie będę przedsiębrać! Ksenia Zimna Zagadka Zazwyczaj to dziwne zwierzę zasiada przy komputerze, czasem nos z norki wychyli, by się w niej schować po chwili. Aż do dziury kartkę zdziera, kiedy „byka” z niej wyciera.

Spójrzże – dziewczę hoże chyżo bieży w zboże! Zmierza ku pszenicy, w przykrótkiej spódnicy. Porzuciła dzieżę i tak mówiąc szczerze, chyba coś zamierza ta dziewoja świeża. Wśród gzów, chrząszczy wtórze, w kunsztownym mundurze, na skróty przez rżysko podąża chłopisko.

Gdy psyche łaskawie udziela dyspensy, To słowa na karty łagodnie mi lgną. Chwytam je niczym święte chleba kęsy A one cicho na papierze schną. Wkrótce demon podły rozluźni swe szpony, Nie turbuj się zatem ma Barbaro miła I źle o mnie nie myśl, albowiem niedługo Ze słów mej poezji wianki będziesz wiła. Teresa Szymczak Groźne NI

Rusza prosto w zboże w lubieżnym humorze i jak rzadko który, uderza w konkury.

Jedno maleńkie NI swą mocą NIweczenia w NIwecz obraca mi najskrytsze me MARZENIA.

Wkrótce, pośród chaszczy, jej wianek zawłaszczy, bo chwat, krzepki taki! Oj! Będą bliźniaki!

I uNIcestwia przyjaźń, w NIcość radość zamienia, przed NIkim nIe uratuje, NIgdzie nie da schronienia. ZNIkąd nie ma ratunku, jam NIczyj i smutno mi, kiedy nadchodzi groźne NIby zNIkome NI.

Myślę, że już dobrze wiesz jak nazywa się ten zwierz. Mirosław Perzyński

W Septembrze łońskiego 2015 roku w Polszcze w Sjemie posły gwarzyły.Jedne złorzeczyli, drugie kokoszyli się, kuglowali. Insze melankolje wylewali, frasowali się, maskotali i krzektali. Zawżdy krasili mowę, bajali bałamajce. Posły niepoczesne swoje małpy i miłośnice mianowały aże jedne miarkowały drugich. Kożden kęblował urząd. Krzywi, gniewniki, lżywi byli a lutość i podejście ludzkie do kmiotków słowili. Mnogi z nich mamotliwy moszczem napity ni o czym ni z kim gwarzył, za żywot się dzierżał a maci swojej wołał. Aż na prask Car Ruski nielubieźliwy niedowodnie z namysłem zasadził się i Sjem najechał. Ni zacz kondycyje posłów miał. Na niezboże niewczas w niewolstwie nikczemnie dotychmiast żyją, modlitwy nosząc do Boga, któren zawżdy spomożenie daci zdolen. Kyrie eleison. W sierpniu zeszłego 2015 roku w Polsce w Sejmie rozmawiali posłowie. Jedni złorzeczyli, drudzy nadymali się i błaznowali. Inni smutek swój wylewali, martwili się, mlaskali i rechotali. Zawsze ozdabiali swoje wypowiedzi i pletli bzdury. Nieobyczajni posłowie swoje nierządne kobiety i kochanki wyliczali aż jedni powstrzymywali drugich. Każdy piastował urząd. Na przekór z prawem, agresywni i fałszywi byli, a litość i empatię do ubogich pracujących udawali. Niejeden z nich jąkał się winem opity, o niczym i z nikim rozmawiał, za brzuch się trzymał i matki swojej wołał. Aż na nieszczęście Car Rosyjski nieprzyjazny, bez motywacji, celowo przygotował się i Sejm napadł. Stan posłów miał za nic. Na nieszczęście w niewoli marnie dotąd żyją, modlitwy zanoszą do Boga, który zawsze pomoc dać jest zdolny. Panie zmiłuj się.

11


Bobrzy ogon – potrawa postna

Cienka jestem właściwie. Jakieś… 70, może 75 cm w talii, bioder nie pamię­ tam… To nieistotne zresztą. W każdym razie cienka. Niektórzy określają to ina­ czej. W mojej pierwszej pracy, gdy byłam jeszcze dzierlatką, pani Basia wykrzyknę­ ła na mój widok: -o Boże, jakaś Ty chuda! Moja ówczesna szefowa wstawiła się za mną i powiedziała stanowczym tonem: -chudy to jest ser, a ona jest szczupła. Bywają jednak dni, gdy zaczyna mi przybywać centymetrów, a kształty za­ Rycina ok. 1480 r. czynają się zaokrąglać tu i ówdzie. Z nie­ pokojem wtedy spoglądam na ulubione jeansy, które niedawno świetnie pasowały, a nagle zaczęły być niewygodne, przyciasne i myślę sobie: oho, czas przejść na dietę. Ale jak to zrobić, gdy za oknem wciąż jeszcze chłod­ no, słońce daje wprawdzie już o sobie znać, ale rzadko, ziąb i wiatr za to często, a prognozy zapowiadają, że nieprędko bę­ dzie lepiej, o nie. Organizm nauczył się radzić sobie w takich sytuacjach, natura zaopatrzyła nas na ten czas w mechanizm wzmożonego apetytu. Mają tak misie, susły, koty, mam i ja… Tak, tak, ja i mój kot zaczynamy gromadzić zimowy tłuszczyk już mniej więcej w połowie sierpnia. Owszem, wiem, że wtedy jest jeszcze całkiem ciepło (zazwyczaj), jednak my już czujemy pismo nosem i rzadko odchodzimy od miski… hm… talerza… Dawniej ludzie mieli gorzej… jeśli chodzi o możność za­ spokajania apetytów w rozmaitych porach roku. Weźmy na przykład taki Wielki Post. Trudny okres, głównie z tego wzglę­ du, że przypada na czas chłodnych jeszcze zazwyczaj miesięcy, gdy organizm potrzebuje zwiększonej dawki kalorii. Rozwijające się chrześcijaństwo miało znaczny wpływ na dietę Europejczyków. Nakazywało wiele dni postnych. Stawiane wymagania były różne w zależności od epoki i re­ gionu. Inaczej poszczono wtedy, gdy młodziutka religia do­ piero zdobywała wyznawców, pełnych świeżości i gorliwości, pobudzonych Dobrą Nowiną do licznych wyrzeczeń, inaczej w średniowieczu, jeszcze inaczej pościmy dziś. Inne praktyki obowiązywały we Wschodnim Kościele, a inaczej to wyglądało w Zachodnim. Znany nam dziś czterdziestodniowy post kształtował się powoli i jest kombinacją postu sześciodniowego, który obo­ wiązywał w Aleksandrii w III w. oraz czterdziestogodzinnego, przestrzeganego w Galii na przełomie II i III w. Ukształtował się on jeszcze przed soborem nicejskim z 325 r. Jego początkiem była pierwsza niedziela postu. Ponieważ od początku w chrze­ ścijaństwie założono, iż w dni świąteczne pościć nie wolno, wszystkie niedziele były wyłączone z tego obowiązku. A zatem trwał on zaledwie 36 dni. Dopiero w 715 r. dodano brakujące cztery i odtąd zaczyna się on w Środę Popielcową. Główną ideą była lekcja duchowa – umartwienie ciała, aby pobudzić do życia duszę. Dopuszczano jednak odstęp­ stwa dla pewnych grup. Św. Tomasz z Akwinu dawał dyspensę dzieciom, osobom starszym, chorym, pielgrzymom, pracow­ nikom, żebrakom. Pozostali byli zobowiązani do ścisłego prze­ strzegania zakazów. A były one bardzo surowe. Zawsze zakładały wyłącze­ nie z menu produktów pochodzenia zwierzęcego, w tym jaj i przetworów mlecznych. Spożywanie ryb było dozwolone. Jednakże średniowiecze było czasem stopniowego łagodzenia wymagań w tym zakresie.

Wprawdzie podstawą wyżywienia dla większości ludzi wówczas był chleb i kasze, ale warstwom wyższym powodziło się lepiej. Stać je było na mięso, głównie drób i wieprzowinę, a na dworach rycerskich pojawiała się też dziczyzna. Osoby te potrafiły w wyrafinowany sposób ominąć trudy lekcji du­ chowej, odpowiednio definiując np. to, czym jest ryba. Otóż w wiekach średnich uważano, iż rybą jest wszystko to, co pły­ wa w wodzie, a zatem również morświny, wieloryby, niektóre gatunki ptactwa wodnego i… bobry. Te ostatnie były bardzo poszukiwane w klasztorach i na dworach magnackich. Mięso bobra spożywano bez zmrużenia oka, z pełnym przekonaniem o rzetelnym zachowaniu postu. Sądzi się, że miało to związek z wyglądem jego ogona, który jest pokryty niby łuską, do złu­ dzenia przypominającą łuskę ryby. No dobrze, można ostatecznie uznać, że bóbr to ryba, bo ma łuski na ogonie. Ale co z kazarką – dziką kaczką? Wie­ rzono, iż rośnie ona na drzewach, a gdy osiągnie dostateczną wielkość, spada z niego. Od przypadku zależało jej być, albo nie być. Jeśli miała szczęście i drzewo, na którym „rosła” znaj­ dowało się nad wodą, po prostu odpływała sobie w siną dal, by wieść beztroski żywot. Jeśli nie, spadała na ziemię i umie­ rała w zetknięciu z twardym gruntem. Ryba czy owoc??? Jeść albo nie jeść? Oto jest pytanie… W tym czasie przestano też ograniczać ilość jedzenia w dni postne. O ile w dobie najsurowszych wymagań ogra­ niczano się do jednego posiłku dziennie, a często nawet re­ zygnowano całkowicie z jedzenia, o tyle później stoły ugina­ ły się od potraw pojawiających się na nich. Wolno też było podawać alkohol i słodycze. Aby dogodzić podniebieniu, ale i oko ucieszyć, dania z ryb imitowały potrawy mięsne, sery i jaja. Mistrzowie kuchni kształtowali je tak, by przypominały dziczyznę, puste skorupki jajek faszerowano ikrą z dodatkiem mleczka migdałowego, którego zadaniem było także zastąpie­ nie mleka zwierzęcego. Ci, których było na to stać, stosowali drogie zamienniki, aby zadość uczynić apetytowi. Tylko naj­ gorliwsi wierni lub najbiedniejsi potrafili (musieli) naprawdę zachować wszelkie wymagania towarzyszące nakazowi umiar­ kowania w jedzeniu i piciu w określone dni roku. Dobrze, że dziś wolno już w czasie postu jeść jaja, sery, a nawet, prawie zawsze, mięso, bo co ja bym biedna zrobiła w te zimne, nieprzyjazne dni, gdy wieloryby daleko i polowa­ nia na nie są zakazane, morświnów jak na lekarstwo, a bobry są gatunkiem chronionym? Kazarki zaś nigdy nawet nie wi­ działam. Wypadłoby chyba misia jakiegoś z gawry wyciągnąć i spróbować namówić do oddania futra, przynajmniej do wio­ sny, a to jak przypuszczam, nie byłoby takie proste…. Joanna Wąsik 12


DOBRA PROZA

JAJO

Przypuszczam, że pojawiło się w moim życiu razem z kolejną od­ mianą diety noworodka. Kogel-mogel trafiał we mnie łyżeczką łykany na pewno w tempie błyskawicznym aż do łapczywego wylizania resztek. Urodziłem się na przedmieściach Warszawy, gdzie kury były pra­ wie w każdym domostwie. Te wszędobylskie nieloty, kiedy tylko poczuły swój matczyny instynkt, potrafiły znosić jaja w ukryciu. Poszukiwania były fascynujące… Kura obwieszczała narodziny zanosząc się gdakaniem, czyli wskazywała w przybliżeniu miej­ sce. Bywały jednak kury cwane. Te poddawane były szczegóło­ wej obserwacji włącznie z macaniem palcem wskazującym. Nie pamiętam, czy tego odpowiedzialnego zajęcia nauczyły mnie babki, czy rówieśnicy. Pamiętam jednak, że zbyt mały palec nie zawsze potrafił z sukcesem spenetrować przyrząd nośny ptaka. Wiejskie poszukiwania jaj odbywały się na nieporównywalnie większą skalę. Wtedy nauczyłem się spijać surowe jaja. Taki posi­ łek, bez konieczności odwiedzania domu, ratował niejedną wiej­ ską przygodę. Nie pamiętam, żebyśmy się obrzucali jajami, ale to chyba wynikało z ogólnego szacunku do jedzenia. Poza tym jaja skupowała sklepowa, a to już były wymierne korzyści.

- Czy życzą sobie Państwo na śniadanie jaja? - Tak. Bardzo prosimy - gotowane na miękko. Starsza pani idzie do kuchni i bardzo długo z niej nie wychodzi… Po jakiejś chwili słyszymy rozmowę telefoniczną: - Mam gości z Europy… Oni chcą jajka gotowane na miękko… Jak się to robi??? Ratunek był pokrętny, bo jajka dostaliśmy obrane, podane na ta­ lerzu i oczywiście na twardo. W dalszej części podróży, bywając w restauracjach, z ciekawości dopytywaliśmy się o jajka na miękko. Pytanie wprowadzało za­ mieszanie. Ktoś nawet stwierdził, że u nich gotuje się wyłącznie na twardo. Jajecznica na maśle ze świeżo zebranymi kurkami - to jest to! W Gąsiorowie, nad Zalewem Zegrzyńskim w latach osiemdzie­ siątych zjechała się nas spora wycieczka. Poszliśmy na grzyby, postanawiając rezultat zamienić w przepyszną jajecznicę. Trwa­ ło to bardzo długo, bo gaz w butli był na ukończeniu, a patelnia ogromna. Oczekujący, rozdrażnieni zapachem, obstawiali zakła­ dy, czy danie kiedykolwiek będzie gotowe. Powolna obróbka cieplna wpłynęła jednak korzystnie na potrawę, która podana zniknęła w kilka razy szybciej niż trwało jej przygotowanie.

Jaja faszerowane… Te wszystkim dzieciakom smakowały, do tego stopnia, że nazywaliśmy je lodami… A jeszcze takie utytłane w drobno pokrojonym wiosennym szczypiorku… Pycha!

Pod koniec lat siedemdziesiątych trafiło mi się zamówienie ży­ cia, chociaż nie z mojej branży. Niemiecki hurtownik poszukiwał Tuż przed pójściem do podstawówki byłem na koloniach w Po­ kilku tysięcy pisanek. Pisanka rzecz prosta, ale taka ilość już nie. roninie. Przy ognisku pożegnalnym rówieśnicy odgrywali skecz. We wstępnych przygotowaniach ustaliłem, że mamy w kraju Fabuła dość skomplikowana. Żart polegał na tym, że jeden z ak­ dużo cukierni, a one wykorzystują przecież dużą ilość jaj… Na­ torów chował cztery kurze jaja pod harcerską czapką na swojej leżało jedynie przekonać cukierników, by nie rozbijali skorupek, głowie. Współaktor, zdziwiony wyglądem podniesionej czapki, tylko robili wydmuszki. Obmyśliłem rodzaj karuzeli, na której jaja uderzał w nią dłonią i następował spektakularny wyciek surowej pozbywałyby się swoich wnętrzności przy pomocy siły odśrod­ jajecznicy ku wielkiej uciesze gawiedzi. Chóralne wołanie o bis kowej. Teoretyczne przygotowania zajęły tak dużo czasu, że, na nie przyniosło uciesznej powtórki, bo po pierwsze, nie było wię­ szczęście dla mnie, hurtownik przerzucił zamówienie do kraju, cej rekwizytów, a po drugie, aktor zaczynał krzepnąć. gdzie praca ręczna była jeszcze niżej opłacana, niż u nas. Jeszcze w latach sześćdziesiątych w jakiejś magicznej książce wy­ nalazłem sztuczkę wpychania jaja do butelki po mleku. Problem polegał na tym, że otwór był za mały. Wystarczyło jednak jajo na­ moczyć w occie, a skorupka miękła i całość bez problemu dawała się wcisnąć do środka, przynosząc wygraną w zakładach. W książce była również propozycja konkursu zbicia jaja miską. Podstęp polegał na umieszczeniu celu w rogu ścian i podłogi.

Jaja wyzwalają w niektórych talenty plastyczne, szczególnie na Wielkanoc. Samo gotowanie, w łupinach cebul, w burakach, w kurkumie, w liściach czerwonej kapusty, daje ciekawe efekty. Niektórzy jeszcze potrafią wydrapywać finezyjne wzorki. Mnie z tej okazji nazywano nawet Łowiczanką... Jestem przekonany, że misternie zdobione pisanki, kraszanki pojawiać się będą jeszcze długo w naszych koszyczkach, a jaja gotowane, smażone, faszerowane będą smakować dalej kolej­ nym pokoleniom niezależnie od szerokości geograficznej, w któ­ rej się znajdziemy.

Jajko na miękko… Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić bardziej pysz­ ne śniadanie? Otóż chyba tak, ale nie u nas, tylko np. w stanie Newada na zachodnim wybrzeżu USA. Znalazłem się tam z ro­ dziną w 2014 roku. Upał 40*C. Postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę bladym świtem. Gospodyni pensjonatu pyta:

Dariusz Osiński

JUBILEUSZ NA ALPEJSKIEJ. 70 lat minęło. 13.06.2015 zapraszamy na

Jubileuszowy Zjazd Absolwentów

z okazji 70-lecia Szkoły. Wszelkie informacje:

www.zs144.waw.pl lub tel. 22 277 11 05 13


CO JEST, U LICHA, Z TYM ANINEM? Jakieś specjalne fluidy, wydzielane przez dęby, sosny i brzozy razem wzięte przyciągają na ten skrawek ziemi tylu twórczych ludzi? Jakiś genius loci błąkający się po Poprzecz­ nych i Marysińskich zaprasza tu pisarzy, artystów, poetów? No popatrzcie: Zaruba, Gałczyński, Tuwim, Twardowski – ci już w zaświatach, więc pojawiają się następni, z których może­ my być dumni. I cieszyć się, że żyją wśród nas, bywają w tym samym klubie, sklepie, bibliotece, że pojawiają się na spotka­ niach, festynach. Ba, czasem uda się niektórym z nas wypić razem szklaneczkę tego lub owego… Do tych refleksji pobudził nas rok szczęśliwy dla państwa Adamczyków (do kwadratu, a może nawet do trzeciej potę­ gi szczęśliwy). Małgorzata Gutowska promowała niedawno swoją nową powieść, a jej mąż, Wojciech Adamczyk, odbiera zasłużone hołdy jako reżyser najlepszego, polskiego serialu. Pisaliśmy już o nim przy kilku okazjach. Człowiek niezwykły. A jednocześnie taki zwykły. Taki normalny pan z sąsiedztwa. Dowcipny i roześmiany, kiedy trzeba i poważny, profesjonal­ nie ostry w zawodowych sytuacjach. Mieliśmy szczęście ob­ serwować go przy pracy podczas nagrywania jednego z od­ cinków RANCZA, jak też - okazję słuchania jego opowieści na spotkaniu w klubie, kiedy mówił o swojej pracy. Cieszymy się, że WILKOWYJE RZĄDZĄ, a RANCZO jest „najlepszym serialem obyczajowym, jaki w ogóle u nas nakrę­ cono.” „Nasz” reżyser sprawił, że serial rozbił bank oglądalności - 7 milionów widzów! Cieszmy się , aninianie! Wyborcza TV, 3 - 9.04.2015

(Ja się cieszę tesz)

UKRAINKI W ANINIE Opiekują się chorymi, pomagają starszym, sprzątają wiel­ kie posesje i mieszkania w blokach. Ile ich jest w Aninie, nikt nie policzył. Przyjeżdżają na zaproszenia, mają prawo pobytu i pracy, ale czy wszystkie? Pracowite, skromne, ciche – niewie­ le mówią o sobie. A jeśli już mówią, to okazuje się niekiedy, że wykształcenie mają wyższe, niż panie, które je zatrudniają. Maria spadła mi wraz z wiosną ze wschodniego nieba – pomogła mi sprzątnąć odwieczny bałagan. Długo już w Polsce przebywa; z rodzinami, w których pracowała, związana jest wręcz uczuciowo. Kiedy wyjechała na Ukrainę, by pomóc cór­ ce w opiece nad nowo urodzoną wnuczką, bardzo za Polską tęskniła. W Polsce – tęskni za rodziną. Z zawodu nauczyciel­ ka, czyta i mówi po polsku; jej mąż - też nauczyciel, tłumaczył wiersze Mickiewicza na ukraiński. Kiedy po zakończeniu prac siadłyśmy przy herbacie, Ma­ ria pokazała mi swoje wiersze. Oczywiście, pisane w języku, którego nie znam. Co gorsze, okazało się, że alfabet ukraiński różni się od rosyjskiego, o czym, oczywiście, jak większość Po­ laków, nie miałam pojęcia. Tłumaczyłyśmy sobie nawzajem każdy wers, sprawdzając swoje lingwistyczne zdolności. I tak po godzinie okazało się, że mogę pojąć urok wierszy Marii. Jeden z nich wzruszył mnie bardzo; przetłumaczyłam go na j. polski. To tłumaczenie dedykuję wszystkim paniom z Ukrainy, które ciężko pracując - ułatwiają nam życie. Teresa Szymczak 14

Maria Nogal

LIST DO MATKI Wiatr leciutko gałęzie kołysze, Wieczór cichy opada na ziemię Czekasz na mnie, wciąż w okno zerkając, Więc choć myślą polecę do ciebie. Ciężka praca, noce nieprzespane Zniweczyły twą jasną urodę. W życiu szczęścia nie zaznałaś wiele. Gorzka, smutna była twoja dola. Nie wiem, czemu tak bywa na świecie, Że ci męki przypadły w udziale… Wyfrunęły z gniazda twoje dzieci I samotna zostałaś w swej chacie. Matko moja, najdroższa gołąbko, Jakże rada byłabym ci pomóc, Szczęścia przydać z daleka choć trochę. Nie potrafię, nie umiem – bezsilna. Warszawa, 25 marca 2015


FELIETON

SPOD KAPELUSZA

Wiosną w każdej kobiecie dochodzą do głosu atawizmy. Mało która potrafi się oprzeć– okna muszą być umyte, pajęczy­ ny zdjęte ze ścian, obejście wysprzątane, kwiatki zasilone nową ziemią. Wreszcie, po wszystkich żalach i radościach Wielkiego Ty­ godnia i Wielkanocy, po nieudanych mazurkach, niewyrośniętych babach, spapranych pisankach i ucieczkach spod wiader z wodą w Lany Poniedziałek, znów pojawia się zasadnicze i natrętne pyta­ nie: CO ROBIĆ Z RESZTĄ ŻYCIA? Zimą chodzi o to, żeby przetrwać i nie popaść w depresję. Wytrzymać ranne i wczesnopopołudniowe ciemności, wygrzebać się jakoś z przewlekłego kaszlu i kataru, przeżyć poślizgi na oblodzo­ nych chodnikach, a zwłaszcza odgarnianie śniegu (jeżeli spadnie). Natomiast wiosną otwierają się rozliczne możliwości rozkosz­ nych zajęć (pomińmy harówę w ogródku i mus podlewania – to przyjemność dla masochistów). Bo trzeba planować wakacje, po­ jawia się nieznośny przymus wyjazdu dokądkolwiek, zwłaszcza w owe przedłużone weekendy, święta takie i owakie, choć przecież ogródek i kot trzymają nas na uwięzi. Ilość zajęć i rozrywek dla se­ niorów zwiększa się z wiosną do nieogarniętych rozmiarów. I wte­ dy właśnie, wiosną, zaczyna błąkać się po głowie pytanie o sens wszystkiego. Czy ów sens nadają życiu przyjemności? Czy reszta życia ma służyć utrzymywaniu się w dobrej kondycji, aby tych przy­ jemności zażywać? Nie zamierzam udawać, że wymyślę coś oryginalnego. Pro­ blem został rozstrzygnięty już dawno przez prawdziwych mędr­ ców tak: rób człowieku coś pożytecznego i niech Ci to sprawia przyjemność. Idąc za tą wskazówką można się na przykład zabrać za odkrywanie lokalnych tajemnic. Skoro otrzymałam nomina­ cję na jednoosobowe centrum kultury w Falenicy (vide MNA nr 3/82, z rąk nieocenionego pana Jana Czerniawskiego) i na histo­ ryka-amatora (historyczka jednak brzmi głupio), zabrałam się za ustalanie faktów z życia linii otwockiej, a konkretnie dworców falenickich. Wiem, wiem, są od tego specjaliści, ale nawet oni nie znaleźli dokumentu, który stwierdzałby czarno na białym, że drewniany dworzec zbudowano wtedy, a murowany wtedy. Inne stacje – proszę bardzo – daty są, fotografie są. Ale Falenicy wśród nich nie ma. Nie sądzę, aby czytelnicy MNA mogli ekscytować się tą spra­ wą. To rzecz dla maniaków. Ale prawie każdy (zwłaszcza kobiety!) próbował ustalić datę fotografii, na której figuruje dawny przodek lub ktoś z rodziny. Ileż takich niepodpisanych fotografii mamy w na­ szych zbiorach! Brak dat, brak imion i nazwisk. Ci, którzy mają takie doświadczenia zrozumieją mój problem (i może pomogą?). Co wiemy? Otóż pierwszy, skromny dworzec drewniany (ra­ czej stacja z kasą i poczekalnią), nie mógł powstać wcześniej, niż w 1897 r., kiedy zrobiono tu (na Drodze Żelaznej Nadwiślańskiej do Kowla) przystanek kolejowy. Dużo później pewnie też nie, bo w ów­ czesnych Willach Falenickich zaczęło przybywać domów i miesz­ kańców. Budynek dworca się nie zmienił, trochę inne jest otoczenie i brak bluszczu, który kiedyś bujnie go obrastał. Dziś mieszkają tam

kolejarskie rodziny. Został wpisa­ ny na listę zabytków. A duży dworzec murowa­ ny, który w dawnej poczekalni mieści dziś kinokawiarnię? Tu pojawia się pole do spekulacji. Mogli go jeszcze zaplanować Rosjanie, ale nie zdążyli. Zbu­ dowali natomiast, z początkiem XX w., gustowny szalecik, który podobno służył też za łaźnię! Piece pozostały, co ujawnił trwający właśnie remont. Dlaczego obiekt ten postawiono tak daleko od dworca drewnianego? No bo trzeba było zostawić miejsce na murowany. Podobno w ogródku przy­ dworcowym, gdzie kiedyś posadzono morwy, aby kolejarze mogli hodować jedwabniki (to nie żart, w Ministerstwie Kolei w 1930 r. powstał specjalny referat d.s. ogrodów przydworcowych), pół wie­ ku temu widać było jakieś wystające zręby fundamentów. Może dworzec miał być jeszcze większy. Może. Usilne poszukiwania wiadomości na temat dworca falenickie­ go przyniosły tylko jedną rewelację. Otóż w sprawozdaniu DOKP za lata 1918-1928 zamieszczono fotografie odbudowanych dworców. A wśród nich: dworzec w Falenicy! Szczęście moje trwało krótko, bo niby bryła się zgadzała z grubsza ze współczesną, ale okna, okna już nie! Te na fotografii (żeby było trudniej podpisanej „rys.” czyli ry­ sunek) były wielkie, u góry półkoliste, pałacowe wręcz podobne do okien dworca kolei Warszawsko-Wiedeńskiej na Marszałkowskiej. A obecne są obrzydliwie zwyczajne. Po co było przebudowywać okna, zmieniać elewację? Trzęsienia ziemi tu nie było. Może niektórzy pamiętają, że rok 1936 był dla naszej linii otwockiej bardzo ważny. Ukończono linię średnicową i zelektryfi­ kowano trasę Pruszków-Otwock. Przy okazji podniesiono poziom peronów i zbudowano wiaty „modernistyczne”, które stoją do dzisiaj. Jedynie w Falenicy i Wawrze nie ma na nich poczekalni. Bo przecież były dworce! Ale przy okazji uroczyście otwieranej linii 15 grudnia tego roku nikt nie zrobił zdjęcia dworca w Falenicy, który tam już stać musiał. Od kiedy? Nawiasem mówiąc nie znalazłam też spisu polskich dworców z pożądanymi informacjami. Owszem, publikuje się książki z najśliczniejszymi dworcami. Niestety, falenicki do nich nie należy. Na koniec, mając na uwadze wszystkie przewagi Anina nad Falenicą, z satysfakcją podkreślam, że jednak tylko u nas jest dworzec z prawdziwego zdarzenia, a nie poczekalnia na peronie. Można tu obejrzeć ciekawe filmy przy konsumpcji czegoś smacz­ nego, przyjść na koncert, spotkanie autorskie, a w salce obok kupić książkę, poczytać gazety czekając na pociąg – lub wyprawić dziecku imieniny. I to nie są wszystkie atrakcje tego dworca! Wkrótce doj­ dzie do nich wyremontowany sąsiedni budyneczek łaźni-szaleciku, który zachował oryginalny styl i ma serwować dobre jedzenie. Tego jeszcze nie było na linii otwockiej, a nawet w Aninie! Barbara Wizimirska

MIĘDZY NAMI ANINIANINAMI – NIECODZIENNIK – PISMO BEZPŁATNE

Nasz blog: http://aninski.blogspot.com

Redaguje zespół społeczny w składzie: Barbara Mildner (redaktor naczelna), Ksenia Zimna (redaktor prowadząca),Katarzyna Nowak (sekretarz redakcji), Dariusz Osiński (redaktor wy­ dania cyfrowego), Maria Chodorek, Alicja Francman, Agata Gładykowska, Michał Nowacki, Marek Samson, Mirosława Skoczeń, Teresa Szymczak, Joanna Wąsik – we współpracy z Od­ działem Anin TPW.

Projekt okładki: Grzegorz Muczke Skład i łamanie: Marek Setniewski Druk: FORMAT PLUS, ul. Ciołka 13 lok. 106/107 01-445 Warszawa tel. 692 580 536

WYDAWCA: Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wawer m.st.Warszawy; 04­618 Warszawa, ul. Trawiasta 10

Nakład: 1000 egzemplarzy

Adres redakcji: 04­637 Warszawa, ul. X Poprzeczna 8; e­mail:ja.aqua@gmail.com

REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO REDAGOWANIA (W TYM SKRACANIA) TEKSTÓW. 15



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.