Kontrast styczeń-luty 2013

Page 52

Adaptacje, adaptacje... Michał Wolski

W

chwili, kiedy piszę te słowa, jestem na świeżo po seansie pierwszej części Hobbita zatytułowanej filuternie Niezwykła po­ dróż. Ileż emocji i kontrowersji budzi ten film! Od żywo komentowanych, weryfikowanych i deprecjonowanych kwestii technicznych poprzez – conajmniej dziwną – decyzję o nakręceniu trzech części na podstawie jednej książki (liczącej raptem 180 stron), aż po problemy związane z prawami do ekranizacji, o które reżyser obrazu – Peter Jackson – musiał latami walczyć w sądzie. Mniejsza już o dwie pierwsze sprawy (tym bardziej, że domorosłe przeliczenia liczby stron na zużycie taśmy filmowej są co najmniej nieadekwatne) i skupmy się na problemie wspomnianych praw autorskich, tutaj bowiem robi się naprawdę ciekawie. Oto bowiem spadkobiercy Tolkiena – a przynajmniej kilku z nich – nie życzyli sobie, żeby ekranizacją spuścizny literackiej ich przodka zajął się reżyser Władcy Pierścieni. Dlaczego? Każdy, kto oglądał Władcę... i czytał wersję książkową, jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Peter Jackson zwykł bowiem dość swobodnie poczynać sobie z twórczą pracą innych; znany jest przypadek Christophera Lee, który na wieść o tym, że wszystkie sceny z jego udziałem zostały wycięte z kinowej wersji Powrotu króla, zbojkotował premierę. Trzecia część trylogii Władcy Pierścieni jest przy okazji najlepszym dowodem na samowolę Jacksona, który nie bał się zmienić zakończenia i wymowy całego dzieła, w wersji pisanej wszak niosącego zupełnie inne przesłanie. Sceny nieujęte w książce, nowi bohaterowie, brak kilku poIlustr. Kalina Jarosz (2)

staci opisanych przez Tolkiena... poprzednia trylogia Jacksona pełna była takich przeinaczeń względem oryginału. Podobnie rzecz ma się z Hobbitem, który został bardzo elastycznie potraktowany, tak, by umieścić w nim jak najwięcej nawiązań do Władcy Pierścieni, rozciągnąć narrację i uwznioślić nieco tę dość kameralną opowiastkę o wyprawie po skarb strzeżony przez smoka. I znów: dużo zmian, szereg przeinaczeń, odmienne potraktowanie wielu wątków i ostatecznie wspomniane już rozpisanie całej fabuły na w sumie 9 godzin filmu. Pytanie zasadnicze brzmi: dobrze to czy źle? W tym dylemacie kryje się jednak problem znacznie szerszy, dotykający swobody odtwórcy danego dzieła. Na ile tekst adaptowany na język filmu może być zmieniany? Na ile film oparty na tekście literackim jest w istocie przetłumaczeniem go na kod właściwy innemu medium, a na ile wizją innego twórcy – reżysera – inspirowaną dokonaniami kogoś innego? Czy w przypadku filmowej adaptacji tekstu zasadnym jest określanie go mianem oryginału, skoro ostatecznie powstaje nie kopia, a nowa jakość? To trudne kwestie. Tym bardziej, że w obu przypadkach – książki i filmu – mamy do czynienia ze skrajnie nieraz odmiennymi środkami wyrazu, inną dramaturgią i zupełnie różnymi kanałami percepcji. Na pewno niektóre zmiany mające na celu podkreślenie dramaturgii dzieła są zasadne. Ale czy zalicza się do nich wycięcie całego zakończenia? Czy wprowadzenie kolejnego, nieprzewidzianego przez autora książki arcywroga podniesie jakość przekazu czy – przeciwnie – zburzy jego koherencję? Mamy w Polsce bardzo bogatą tradycję adaptacji filmowych. Wiele z nich da się podsumować wylansowanym przez kabaret Limo frazesem „Spoko, szkoły przyjdą”, przypisywanym – fikcyjnie, rzecz jasna – Andrzejowi Wajdzie. Nietrudno się jednak domyślić, że kolejne, podejmowane z uporem godnym lepszej sprawy ekranizacje Ogniem i mieczem, Pana Tadeusza, Zemsty, Przedwiośnia, Quo Vadis czy nawet Sposo­ bu na Alcybiadesa są podyktowane przede

wszystkim rezultatami analizy ekonomicznej. Podparcie się literackim autorytetem, znajdującym nieraz odzwierciedlenie w ka­nonie szkolnych lektur, pozwala podwoić czy nawet potroić spodziewane zyski z biletów. Jeszcze pół biedy, gdy za daną realizacją stoi jakiś zamysł artystyczny, choćby i najbledszy. Ale gdy są to tępe, realistyczne prezentacje treści, to widz de facto zamiast cieszyć się filmem, skupia się na porównywaniu oglądanych obrazów z ich wyobrażeniem zapamiętanym z lektury. A te zawsze będą lepsze niż to, co zobaczymy w kinie. Tak po prostu są skonstruowane nasze głowy. Miałem w tym miejscu jeszcze wspomnieć o ekranizacji Wiedźmina, ale pomyślałem, że szkoda czasu i miejsca w „Kontraście”. Dość wspomnieć za Sapkowskim, że jak się bierze za jakąkolwiek filmową adaptację, to wypadałoby najpierw przeczytać książkę. Rzecz w tym, że każdy z nas musi ocenić, czy i w jakim stopniu wrażenia z lektury są dla niego kompasem w ocenie – pewnie bardziej krytycznej niż optymistycznej – filmowej adaptacji książki. Dlatego obok tej oceny warto postawić sobie pytanie, czy takie zabiegi, jakimi uraczył nas reżyser Hobbita, nie przenoszą recepcji dzieła na zupełnie inny poziom. Oto bowiem znana historia opowiadana jest w sposób nowy, zmieniony i w znacznym stopniu odseparowany od wrażeń czytelniczych. A stąd jest tylko pół kroku, żeby otworzyć się na wrażenia już czysto filmowe, w których – i to trzeba mu przyznać – Jackson jest mistrzem. Przecudny świat, wspaniała i drobiazgowa narracja, bogate realizacje znanych motywów pozwalające odpłynąć w filmowym świecie... Tym jest Niezwykła podróż. Tyle tylko, że każdy z nas musi przed seansem ocenić, czy czeka na Hobbita Tolkiena czy Jacksona.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.