Miasta Kobiet kwiecień 2014

Page 1

nasze miejsca spotkań

kwiecień 2014

portret

Czesława Marciniak Jestem waszym aniołem

str. 8-11


Klasyczna

elegancja na kaŻdA okazję

Caterina to ekskluzywna marka, od czternastu lat ubierająca torunianki, które cenią sobie jakość i styl. Kolekcje marki cechuje doskonała jakość wykonania i szlachetne tkaniny, sprowadzane prosto z Włoch. Każdego roku marka Caterina przedstawia dwie autorskie kolekcje, przygotowane przez profesjonalny zespół projektantów i stylistów. Do każdej z nich starannie dobierane są dodatki: torebki, buty, paski oraz biżuteria. Klientki marki Caterina mogą zatem ubrać się komplementarnie zarówno na co dzień, wyjątkowe okazje oraz do pracy. Choć moda stale się zmienia, to jednak niezmienna pozostaje estetyka i poczucie elegancji. Zarówno jedno jak i drugie stanowi istotny czynnik przy wyborze ubioru do pracy. O ile na co dzień możemy decydować się na różnorodny styl, o tyle należy pamiętać, iż dress code w pracy, to zupełnie osobna kategoria ubioru, którą charakteryzują szyk oraz prostota. Sztuka ubioru do pracy nie należy do łatwych. Nasz strój nie tylko powinien być odpowiedni do zajmowanego stanowiska, ale również powinien być dopasowany do sytuacji. Inaczej powinniśmy się ubrać do biura, a inaczej, kiedy charakter naszej pracy wymaga od nas częstych podróży służbowych. Inaczej powinniśmy ubierać się na lunch, a jeszcze inaczej na oficjalne spotkania biznesowe. Marka Caterina w każdym sezonie posiada w swoich kolekcjach ubiory do pracy. Wśród propozycji znajdziemy eleganckie żakiety oraz marynarki, klasyczne spódnice, sukienki, bluzki oraz buty. Całość stylizacji uzupełniają dodatki o najwyższej jakości. Klasyka sprawdza się w każdych sytuacjach. Można wykorzystać ją na co dzień, przy oficjalnych spotkaniach biznesowych czy podczas wieczornych wyjść. Istotnym elementem, mającym wpływ na stylizację, są tutaj dodatki. Stanowią one zarówno dopełnienie, jak i podkreślają charakter stylizacji. Odpowiednio dostosowane buty, torebka, pasek czy również biżuteria, potrafią diametralnie zmienić nasz wygląd. Bez wątpienia jest to duży atut i przygotowując swój strój do pracy, należy pamiętać właśnie o takich szczegółach jak dodatki - twierdzi Joanna Kurdelska-Pawlak, właściciel Salonu Caterina w Toruniu. Najnowsza kolekcja marki Caterina na sezon wiosna/ lato 2014 powstała w wyniku wymieszania pewnych stylów z przeszłości, głównie lat 50. i 60., z nowoczesnymi trendami. Odnajdziemy w niej prostotę, charakteryzującą design lat 60. Szerokie spódnice i sylwetka w kształcie klepsydry to z kolei przywołanie wcześniejszej dekady: epoki new look. Myślą przewodnią (leitmotiv) kolekcji jest możliwość łączenia kolorów oraz form. Silnie akcentowana jest możliwość różnorodnego zestawienia modeli - również do pracy! Wiosna/lato 2014 według projektantów marki Caterina w bazowych kolorach opiera się bieli, czerni, beżach, szarości i granacie. Kolory tworzące różne kombinacje z bazowymi to: czerwień, fiolet, szmaragd oraz pastele - pudrowy róż i rozbielona mięta. Wszechobecne złoto, głównie w akcesoriach, stanowi dodatek do większości kolorów. W Toruniu salon tej ekskluzywnej marki znajduje się w Domu Towarowym PDT na Rynku Staromiejskim 36-38.

271814TRTHA


451214BDBHA


P

I

E

R

W

S

Z

Wydawca: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 tel. 52 32 60 733

E

urodziny!

Prezes Zarządu: dr Tomasz Wojciekiewicz Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa

Głosujcie na Kobiety z Pasją! Trzymasz w ręku już 12. numer naszego miesięcznika. „Miasta Kobiet” obchodzą pierwsze urodziny! Chcemy świętować je z Wami. Urodziny będziemy obchodzić hucznie i długo, aż do końca maja w miastach wyjątkowych kobiet, czyli Bydgoszczy i Toruniu. Już niedługo zobaczycie na ulicach elementy naszej nowej kampanii - sześć znanych kobiet z regionu będzie polecać nasz miesięcznik na przystankach, tramwajach i ścianach miejskich budynków. Nasze ambasadorki wystąpią także w filmach. Najważniejszą częścią naszych urodzin jest plebiscyt - „Kobieta z pasją”. Spośród 12 niezwykłych kobiet, jakie pojawiły się na okładkach, to Wy - nasze Czytelniczki i Czytelnicy, wybierzecie jedną, która otrzyma tytuł i statuetkę „Kobieta z Pasją 2013/2014”. Każda z nich jest niepowtarzalna i znalazła się na okładce nie bez powodu. Niektóre panie są już znane w Bydgoszczy i Toruniu, inne zostały przez nas dostrzeżone dzięki temu, co robią. Wszystkie te kobiety łączy pasja i ciągła chęć rozwoju. W naszym plebiscycie nie chodzi jednak wyłącznie o te konkretne kobiety, których sylwetki przybliżyliśmy w miesięczniku. Chcemy zwrócić uwagę na potencjał wszystkich kobiet z naszego regionu. Tych najbardziej przebojowych, odważnych i przedsiębiorczych, tych skromnych, nieśmiałych, a zarazem twórczych, tych, które gdzieś w cieniu dokonują wielkich rzeczy. Jesteśmy wszystkie zupełnie inne, ale każda ma w sobie coś wartościowego, co warto rozwijać. Pasja i talent są w nas, choć czasem długo musimy ich szukać. Emilia Iwanciw, redaktorka prowadząca „MIASTA KOBIET”

Głosowanie rozpocznie się już w piątek, 28 marca, i potrwa do 5 maja na stronach codziennego wydania „Nowości” i „Expressu Bydgoskiego”, a także na naszym fanpage’u. Możecie głosować na dwa sposoby: wysyłając SMS-a albo za pomocą aplikacji na Facebooku. Każda z naszych bohaterek specjalnie dla Was wystąpiła w filmie, który można oglądać od 28 marca na naszym Facebooku (www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski). Ich historie poznacie również wracając do poprzednich numerów na stronie www.miastakobiet.pl

Redaktorka prowadząca: Emilia Iwanciw, tel. 52 32 60 863 e.iwanciw@expressmedia.pl Teksty: Dominika Kucharska d.kucharska@expressmedia.pl Janusz Milanowski j.milanowski@expressmedia.pl Lucyna Tataruch l.tataruch@expressmedia.pl Jan Oleksy j.oleksy@express.media.pl Jacek Kowalski j.kowalski@expressmedia.pl Kamil Pik k.pik@expressmedia.pl Paulina Błaszkiewicz p.blaszkiewicz@expressmedia.pl Zdjęcie na okładce: Tomek Czachorowski Projekt: Iwona Cenkier i.cenkier@expressmedia.pl Skład: Ilona Koszańska-Ignasiak i.koszanska@expressmedia.pl Sprzedaż: Michał Kopeć, tel. 56 61 18 156 m.kopec@nowosci.com.pl Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 a.suminska@express.bydgoski.pl

nasze miejsca spotkań

Znajdziesz nas na: www.facebook.com/ MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski

kwiecień 2014

portret

Czesława Marciniak Jestem waszym aniołem

str. 8-11

„Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca, jako dodatek do „Expressu Bydgoskiego” i „Nowości - Dziennika Toruńskiego”. Przez cały miesiąc są dostępne również w 91 miejscach w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

4

miasta kobiet

kwiecień 2014


242314TRBRA


felieton

Nawet jeśli jesteś klepsydrą, nie ciesz się tak. Nazwa tej sylwetki również jest wymowna. Czas płynie i ani się obejrzysz jak staniesz się jabłkiem, kręglem, czymś równie „zwiewnym jak motylek”. Lena Kałużna*

Zaklinam się, że nie dzielę kobiet na typy sylwetek. A podziałów powstało wiele i jest w czym wybierać. Najpopularniejszą kategorią jest „baba na rynku”, czyli owoce i warzywa. Znane są ci zapewne jabłka i gruszki, zaczyna się więc lekko. Ale uważaj, bo Twoje ciało może załapać się do kształtnej kategorii pieczarki lub papryki. Można też cofnąć się do podstawówki, przypomnieć sobie alfabet i nazwać swoją sylwetkę jedną z literek. Np. „W” jak „Weź idź i nie wracaj”. Do fascynujących kategorii należą też klasyfikacje według przyrządów kuchennych i innych z finezją dobranych cudów. Kielich, kręgiel, dzwon, kolumna, młotek czy mój faworyt - cegła…

W cycki Istnieje oczywiście ideał kobiecej sylwetki, klepsydra. Posiadaczka talii osy, proporcjonalnych ramion względem bioder i cudownego wszystkiego. Ale nawet jeśli jesteś klepsydrą, nie ciesz się tak, nazwa tej sylwetki również jest wymowna. Czas płynie i ani się obejrzysz, staniesz się jabłkiem, kręglem czy czymś równie „zwiewnym jak motylek”. Pilnuj się dziewczę, zegar tyka, ziarenka piasku przesypują się z jednej komory klepsydry do drugiej. Zgodnie z grawitacją, w stronę bioder i brzucha. Nigdy tak jak byśmy chciały - w cycki.

6

miasta kobiet

kwiecień 2014

Problem z zaletami Ja się tak trochę buntuję i nie dzielę. Pracuję przecież nie tylko z kobiecą sylwetką, ale i jej posiadaczką. Często babką, która wyrwana w nocy ze snu potrafi w ułamku sekundy wyrecytować wszystkie swoje niedoskonałości i niepożądane fałdki. Problem ma natomiast z zaletami. Uczę więc, co i jak nosić, żebyśmy były z siebie zadowolone. Nie dolewam oliwy do ognia przedmiotowym traktowaniem sylwetek. Staram się wzmocnić w kobietach świadomość swoich zalet, a o tym, co uważają za swoje wady rozmawiać krótko i na temat. Ale zawsze łagodnie. Nieustannie zadziwia mnie natomiast, jak kobiety same nazywają swoje ciała. Szczególnie, kiedy nie są one takie, jak byśmy pragnęły. Do delikatnych nazw należą „bufory” czy „uszy jamnika” (tak nazywają biust), „oblesie” (tak nazywają nogi), czy określanie ramion jak u „enerdowskiej pływaczki po sterydach”. Słyszałam bardzo wiele wulgarnych i ohydnych określeń, jakimi kobiety nazywają swoje ciało. Nie mogę ich napisać, bo redaktorka prowadząca i tak je wykreśli przy korekcie. Zresztą nie chcę, bo jeszcze zacznie ktoś z nich korzystać.

mówisz, jak się zwracasz do siebie - bo Twoje ciało słucha i bardzo się tym przejmuje. Kiedy codziennie rano stojąc przed lustrem jak mantrę w kółko mówisz do siebie „jestem brzydka, zero kobiecości”, twój umysł powtarza echo tych słów i traktuje je jak prawdę. Ciało będzie czuło się niekochane. Słowami trzeba wspierać własną duszę, głaskać ją. Oczywiście samymi słowami nie zmienisz w sobie poczucia, że nie wyglądasz kobieco. Tak samo jak siedząc na kanapie, jedząc czekoladę i mówiąc „jestem szczuplutka” nie schudniesz. Ale jeśli patrząc na swoje odbicie w lustrze wcale nie czujesz się ani jak rajski ptak, ani zgrabny łabądek, to proszę, pamiętaj chociaż słowa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „(…) kochajcie wróbelka, dziewczęta. Kochajcie do jasnej cholery!”

Głaskać ją Psychologowie już dawno udowodnili ogromną moc słów. Uważaj, co do siebie

Socjolożka, trenerka wizerunku. Pomaga kobietom odnaleźć własny styl. Szczegóły na: www.kobiecaperspektywa.pl www.facebook.com/perspektywakobiet

*Lena Kałużna


15%

1

RABATU NA

PRODUKTY MARKI ORGANIQUE

7

Trendy z 8

9

Kupon ważny w dniach 1-30.04.2014 r. w CHR Toruń Plaza. Oferta nie łączy się z innymi promocjami.

10

3

12

4

2

5 11 6 15

wiosenne

14

TRENDY

16 18

17

13

Wiosna! Masz ochotę na odrobinę szaleństwa i luzu? Czas zrzucić ciężkie zimowe szaty i dodać lekkości swojemu wizerunkowi. Nowe trendy to kolory: turkusowe, malinowe, koralowe, żółte. Popularne będą też połączenia czerni z bielą oraz błękit, również w formie dżinsu. O tej porze roku króluje jednak przede wszystkim świeżość i lekkość. Poddaj się wiosennej aurze!

19

Anna Deperas-Lipińska stylistka Toruń Plaza

21

20

22

23

Toruń Plaza: ul. Broniewskiego 90, www.torun-plaza.pl, czynne codziennie od 9 do 21

miasta kobiet

kwiecień 2014

7

452014BDBHA

1. Balsam do ust wiśniowe cukierki Organique - 29 zł, Toruń Plaza 2. Bluzka Mohito - 89,99 zł, Toruń Plaza 3. Pasek Big Star - 69,90 zł, Toruń Plaza 4. Zegarek FOSSIL ES3433 SWISS - 555 zł, Toruń Plaza 5. Lordsy Kazar - 329,00 zł, Toruń Plaza 6. Torebka Ochnik - 399,90 zł, Toruń Plaza 7. Sukienka Orsay - 119,95 zł, Toruń Plaza 8. Czekolady owocowe Cukiernia Sowa - 10 zł, Toruń Plaza 9. Naszyjnik Cropp - 24,99 zł, Toruń Plaza 10. Biustonosz Triumph - 159,90 zł, Toruń Plaza 11. Figi Triumph - 49,90 zł, Toruń Plaza 12. Koszulka Big Star - 49,90 zł, Toruń Plaza 13. Szpilki Kazar - 569,00 zł, Toruń Plaza 14. Sandały Deichmann - 79,00 zł, Toruń Plaza 15. Pasek Cropp - 24,99 zł, Toruń Plaza 16. Bluzka Big Star - 69,90 zł, Toruń Plaza 17. Spodenki-kombinezon Tally Weijl - 149,90 zł, Toruń Plaza 18. Torba Big Star - 139,90 zł, Toruń Plaza 19. Trampki Venezia - 299 zł, Toruń Plaza 20. Naszyjnik Cropp - 15,99 zł, Toruń Plaza 21. Koszula House - 69,99 zł, Toruń Plaza 22. Spodnie Big Star - 149,90 zł, Toruń Plaza 23. Koszulka Lee Wrangler - 169 zł, Toruń Plaza


8

miasta kobiet

kwiecień 2014


jej portret

Nie zapomnę pierwszej rady pedagogicznej, kiedy dostałam od dyrektora długą listę nazwisk chłopców, którzy mieli już na sumieniu poważne przestępstwa. Byłam w szoku, bo mnie się wtedy wydawało, że w szkole podstawowej największym problemem są wagary. Z Czesławą Marciniak* rozmawia Emilia Iwanciw

Trudno było Panią namówić na ten wywiad… Bo wie pani, ja to jestem skromna kobieta, a te wszystkie panie na okładkach to takie zacne osobistości. Gdzie mnie do nich… Kiedy wybieramy bohaterkę numeru, zwracamy uwagę na to, co robi. Każda w pewien sposób jest wyjątkowa. Nad tym też się zastanawiałam przed tym wywiadem, co we mnie takiego wyjątkowego. I do jakich wniosków Pani doszła? Że ludzie do mnie zawsze lgnęli. Może to jest wyjątkowe? Myślę, że nie tylko to. Ilu ludziom pani pomogła, dziś już nie sposób zliczyć. Odwiedzają Panią jeszcze te wszystkie dzieci z bydgoskiego Okola, które udało się uratować od poprawczaka i więzienia? To już dziś są dorośli ludzie, ale tak, wielu wychowanków SP nr 10 mnie odwiedza. W trudnych momentach ich życia byłam czasem jedyną osobą, która w nich wierzyła. Zawsze zadawałam sobie pytanie: dlaczego dziecko tak się zachowuje? Wychodziłam z założenia, że dziecko nigdy samo z siebie nie jest złe. My, pedagodzy, widzimy już tylko konsekwencje, objawy. A to dziecko musiało w życiu czegoś doświadczyć, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Pamięta Pani konkretne historie dzieci, które były pani wychowankami? No pewnie. Pamiętam prawie wszystkie. Na przykład Anię (imię zmienione przez redakcję), która przyszła zimą do szkoły zmarznięta, spóźniona i oświadczyła, że przeprasza, ale szła pieszo od cioci, z Fordonu. Proszę sobie wyobrazić - sama szła z Fordonu na Okole pieszo! Musiała w nocy uciec do cioci, bo w domu była awantura. Zapytałam, czemu nie przyjechała tramwajem, a ona na to, że nie miała na bilet. Szła więc wzdłuż torów tramwajowych.

I co Pani zrobiła? Najpierw ją nakarmiłam, wysłuchałam i puściłam na ostatnie lekcje. W tym czasie szybko załatwiłam postanowienie z sądu, by ją i brata umieścić w pogotowiu opiekuńczym. Udało się, sama ich tam zawiozłam. Potem pojechałam do rodziców - ojciec był oburzony. Powiedziałam, że w takich warunkach nie jest możliwe wychowywanie dzieci. Musimy w tym domu dużo zmienić. Rodzice mogli je odwiedzać, ojciec był długo obrażony, ale później mi dziękował, zrozumiał błąd, dużo zmienił. Umiałam na to czekać. Na koniec naszej współpracy, gdy ta rodzina była już na prostej, powiedział mi, że jestem najlepszym pedagogiem. To musiało być wspaniałe uczucie. Było. Dziś mam kontakt z Anią, wyrosła na wspaniałą dziewczynę. Nie ona jedna, dzięki Pani… Nie zawsze udawało się pomóc. Domyślam się. Okole w czasach kiedy zaczynała Pani pracę pedagoga, to był w dużej mierze światek przestępczy. Kiedy 1 września 1985 roku zaczynałam pracę jako niedoświadczony, nieopierzony pedagog, byłam w szoku. Nie zapomnę mojej pierwszej rady pedagogicznej, kiedy dostałam od dyrektora długą listę nazwisk chłopców, którzy mieli już na sumieniu poważne przestępstwa. Wtedy poczułam odpowiedzialność. Mnie się wówczas wydawało, że w szkole podstawowej największym problemem są wagary. Okazało się, że to, czego nauczyłam się na studiach i rzeczywistość to są dwa różne światy… Nie chciała Pani uciec do jakiejś przyjemniejszej roboty? Nie. Wręcz odwrotnie. Zrozumiałam, że czeka mnie dużo pracy, ale wyciągnę te dzieciaki.

Kiedy zaczęłam poznawać historie tych chłopaków, okazało się, że należą do gangów, które zajmują się kradzieżą samochodów, okradaniem mieszkań i piwnic. Kradli wszystko, począwszy od zapraw, a na rowerach kończąc. W gangach dorośli wysługiwali się dziećmi i płacili im 5 zł za np. stanie na czatach. To byli moi uczniowie. Niektórzy z nich poszli potem do ośrodka resocjalizacyjnego, niektórzy się zmienili… Ich rodzice pili? Nie zawsze. Czasem cierpieli na syndrom wyuczonej bezradności. Niebieskie ptaki. Nie chcieli pracować, już nie potrafili. Brakowało na jedzenie. Szybko dotarło do mnie, że większość tych dzieci kradła, bo były po prostu głodne. Zamiast na lekcje, chłopaki uciekali na rynek przy ulicy Granicznej i kradli owoce. Wzięłam ich na rozmowę, mówię: „Ja wiem, gdzie wyście byli”. A oni: „Skąd pani wie?” Odpowiadam: „Ja jestem waszym aniołem, widzę, co robicie. Kradniecie, ale ja wiem, że wy nie jesteście źli. Dlaczego to zrobiliście?”. „Bo byliśmy głodni”. I ja ich rozumiałam. Oni wszyscy na samym początku nie robili tego dla zabawy. Postanowiłam więc ich karmić na przerwie i w ciepłych warunkach słuchać ich historii. W ten sposób poznawałam mechanizmy dewiacyjnych zachowań. Szłam na wywiad do rodziny. Organizowałam spotkanie rodziców z dyrektorem, wychowawcą i wspólnie zastanawialiśmy się jak pomóc. Słyszałam, że wprowadziła Pani w szkole tradycję „drugich śniadań”. Namówiłam jedną z piekarń, by zostawiała nam drożdżówki, takie ścinki z ciast. Świeże i smaczne, ale mało efektowne, więc nienadające się do sprzedaży. Siadałam z dziećmi na długiej przerwie i rozmawialiśmy, zajadając. Dzieliły się ze mną tym, co je denerwowało, co przeżywały. Dzięki tym spotkaniom stawiałam miasta kobiet

kwiecień 2014

9


jej portret diagnozy. Tłumaczyłam, jak mogą sobie coś załatwić bez uciekania się do kradzieży. „Rozumiem, że byliście głodni. A czy teraz coś wam przychodzi do głowy, że można by było inaczej postąpić, niż kraść?” - pytałam. I oni sami znajdowali rozwiązania. „A może byśmy poprosili tę panią, żeby nam coś dała?”. Nauczyłam ich, jak mogą poprosić i podziękować. Poszłam na ten rynek z nimi, przyglądałam się z oddali, poprosili o coś do jedzenia i dostali. Dużo się z czasem zmieniło. Co było najtrudniejsze? Moja pierwsza rozprawa w sądzie. To było coś, co bardzo przeżyłam. Byłam rozdarta. Wiedziałam, że dziecko najbardziej pragnie być z mamą, a zarazem wiedziałam, że mama nie jest w stanie zapewnić poczucia bezpieczeństwa. W takich momentach wydawało mi się, że każde z możliwych rozwiązań jest złe. Z czasem nauczyłam się przyjmować tę rzeczywistość. Tłumaczyłam mamie, że będzie cały czas mamą, ale dajmy sobie czas, by podjąć leczenie. Praktyka wyzwalała we mnie nowe siły i pomysły. Nie mogłam partaczyć roboty, nie mogłam pogodzić się z tym, kiedy inni partaczyli. Podejmowali złe decyzje, ustawiali się negatywnie do dzieci… Pani w każdym potrafiła zobaczyć dobre cechy. Słyszałam, że prawie wszyscy mieszkańcy dzielnicy Panią znali. Długo Pani szła do szkoły, bo po drodze spotykała swoich wychowanków, rodziców i z każdym chciała porozmawiać. Z takich rozmów można było dowiedzieć się o wiele więcej niż z wypełnionych kwestionariuszy, jak mnie uczono na studiach. Kiedy chodziłam na wywiady, trzymałam w rękach kwestionariusz, ale bardzo rzadko go używałam. Postanowiłam sobie, że chcę poznać wszystkich uczniów, odwiedzając ich w domu. Ale nie na zasadzie: „Przyjdę i was sprawdzę”. Przychodziłam pozytywnie nastawiona, z szacunkiem do rodziców i mówiłam, że „chcę z wami stworzyć drużynę, aby nasze wychowanie było jak najbardziej owocne”. Czasem rodzice sami przyklejali swoim dzieciom etykietki: „Jaś jest nieznośny, źle się uczy” - mówili. A ja wtedy opowiadałam jak Jaś ładnie opowiada, jak on umie tańczyć, jaki jest kreatywny. Niezależnie od ilości dwój na świadectwie Jasia, widziałam jego zalety. Bywało też tak, że rodzina była niby „normalna”, a dopiero z czasem się okazywało, na czym polega problem. Na przykład? Była pewna bardzo wrażliwa dziewczynka w rodzinie zastępczej z babcią, która, jak się okazało, ciągle ją poniżała, że ma chorą głowę, że do niczego nie dojdzie. Jej brat z kolei był gloryfikowany. Chciałam, żeby mała wybrała dla siebie fajną ponadpodstawową szkołę. Chodziłam z nią więc od szkoły do szkoły. Babcia była zła, tłumaczyła, że dziewczynka nie jest normalna, a ja jej pokazuję normalny świat, po co? Dziewczynka była zamknięta, wycofana, nieśmiała, ale naprawdę fajna. Jednak nie tak zaradna jak jej brat. Miała swój proces rozwoju.

10

miasta kobiet

kwiecień 2014

Co dziś robi? Dziś ma rodzinę, pracę, pięknie funkcjonuje. Jak kiedyś kupiłam mieszkanie dla swojej mamy, ona mi pomagała skrobać ściany. Wyganiałam: słońce, morze, chłopacy czekają. A ona znów następnego dnia przychodziła. To już była absolwentka. Serce mi się cieszyło. Myślę, że może gdyby nie ja, to ta dziewczyna by miała trudniej w życiu. Pamięta Pani najtrudniejszych uczniów? Wielu ich było. Opowiem pani o takim chłopaku, co od zerówki zwracał na siebie uwagę. Jak się zdenerwował, był agresywny. Na przykład gdy dostał nie taką ocenę, albo coś nie było po jego myśli, to dezorganizował lekcję. Nauczyciele dzwonili po mnie. Wezwania dyrektora nic nie dawały. Chciano go wyrzucić ze szkoły. Ja stosowałam wobec niego niepolecane dziś metody. Początkowo po prostu go przytulałam i trzymając w objęciach czekałam aż się wyciszy. Pewnego dnia po kolejnej interwencji, pomyślałam - basta! Muszę mu załatwić nauczanie indywidualne. Codziennie opisywałam jego zachowania, żeby mieć materiał do poradni. Jak po roku przerwy wrócił do szkoły, to jakby nie ten chłopak. Po pierwsze dorósł, po drugie odetchnął, bo on już też był zmęczony tym byciem kontra, po trzecie, nauczyciele odpoczęli od niego. Dał się lubić, był asystentem na lekcjach. Wyszedł na prostą. Domyślam się, że w wielu sytuacjach winni byli rodzice. Na pewno nieraz ogarniało Panią poczucie bezradności, kiedy nie udawało się zmienić myślenia dorosłych. Było wiele takich momentów. Pamiętam, jak nocą straż miejska zawiozła do domu chłopca, który wędrował po ulicy. Zastanawiałam się, czego mu brakuje. Okazało się, że bezpieczeństwa, poczucia ważności i przynależności. On patrzył na mamę z tęsknotą. Chciał by go pogłaskała, przytuliła, a matka była bardzo zimna, ostra, nastawiona tylko na wygląd. Bardzo elegancka, samotna, zainteresowana ułożeniem swojego osobistego życia. Wychodziła z założenia, że syn powinien robić to, co ona każe i tylko go rozliczała. Rozmawiałam z tą matką, ale ona nie potrafiła przyjąć nic do siebie. Macierzyństwo traktowała instrumentalnie. Dziecko czekało na jej odruch ciepła, a on nie nadchodził. Niestety, nie zawsze udawało się pomyślnie rozwiązać problem… Proszę nie płakać. Jestem pewna, że więcej jest tych, którym udało się pomóc. Denerwowało mnie, że tyle czasu muszę spędzać na rozprawach. Miałam ponad 20 rozpraw w roku. Postanowiłam stworzyć Szkolny Zespół Koordynujący, skupiający ludzi, którzy we wczesnej fazie mogą rozwiązać problem. W grupie tej byli przedstawiciele policji, straży miejskiej, wychowawca, dyrektor, pracownik socjalny. Mieliśmy spotkania raz w miesiącu. Byli zapraszani rodzice wraz ze swoim dzieckiem i wspólnie wdrażaliśmy program naprawczy.

Takie działania nie były wtedy stosowane na powszechną skalę. Dyrekcja nigdy nie studziła Pani zapału? Nie. Dyrektor widział, że wykonuję swoją pracę z pasją. Cały czas się szkoliłam i szkolę do dziś. Ponad dwadzieścia lat temu po raz pierwszy zetknęłam się z aktywizującymi metodami nauczania i się w nich rozkochałam. Szkoła Podstawowa nr 10, w której działałam, stała się Szkołą Profilaktyczną. Stworzyłam też w niej Grupę Wsparcia dla moich koleżanek, będących pedagogami szkolnymi. Na spotkaniach rozważałyśmy trudne sprawy wychowawcze, a także motywowałyśmy się do realizacji dalszych zadań. Stąd już niewielki krok do pracy w BORPA. Tak. Specjalizowałam się w profilaktyce i stworzyłam taki dział w BORPA. Swoje pomysły ze skali osiedla zaczęłam przenosić na skalę całego miasta. W duecie z Barbarą Domagałą zaczęłyśmy rozkręcać to, co nam podpowiadała intuicja. Tworzyłyśmy nowe struktury, nowe formy pomocy dopasowane do nowych czasów. Człowiek nigdy nie ma efektów sam. Zawsze musi być zespół ludzi. Ja mam szczęście do ludzi. Pamiętam nasze pierwsze półkolonie profilaktyczne. Partyzancko, warunków nie było, ale myśmy i tak je robiły. Półkolonie być musiały, bo dzieci nie mogą się nudzić. Nuda sprzyja robieniu złych rzeczy. Po półkoloniach swoje obserwacje o uczestnikach, spisane, przekazywałam do szkół. Stworzyłyśmy też świetlice socjoterapeutyczne w szkołach, które działają do dziś. Tam przez rok korygujemy zniekształcone sądy dzieci o rzeczywistości i samych sobie, które mogą im przeszkadzać w życiu. Prowadzimy Punkty Interwencji Szkolnej wobec dzieci i młodzieży eksperymentującej. Zaczęliśmy organizować imprezy ogólnomiejskie, aby uczyć dzieci spędzania czasu nie tylko na podwórku i wiele więcej. Dla wielu pedagogów, psychologów, studentów jest dziś Pani wielkim autorytetem. Pani była pionierką w Bydgoszczy, stosującą nowe metody. Pani nie moralizowała, nie dawała wykładów… Proszę jednak pamiętać, że ja sama tego wszystkiego nie dokonałam. Dla mnie ważniejsze od bycia autorytetem w tak zwanym środowisku, była potrzeba zostania wysłuchaną przez rodziców i dzieci. Dla nich chciałam być autorytetem. I to się udało. Co roku z Pani warsztatów „Akademia Rodzica” wychodzą setki bardziej świadomych, dojrzałych rodziców. Myśli Pani, że dziś rodzice bardziej niż kiedyś potrzebują drogowskazów, bo nie wiedzą, jak wychowywać dzieci? Tak, bo dziś rodziny nie żyją wielopokoleniowo, więc nie uczą się od starszych. Rodzice są wrzucani na głęboką wodę i potrzebują częściej asekuracji. Ja szybko zrozumiałam, że jak chcę trwale zmienić życie dziecka, muszę zająć się całym systemem rodzinnym. Bo na początku myślałam, że można zbawić samo dziecko. A ono czasem poznając inny świat


jej portret nie. To jest moje zadanie, żeby go zachęcić, przyciągnąć, a nie tylko rozliczać z przyniesionych usprawiedliwień i uwag w dzienniku. Nauczyciele nie powinni zapominać, że dziecko ma prawo eksperymentować, a my jako dorośli musimy się z tym zmierzyć. To, że dziecko sprawia problemy w klasie, nie znaczy, że jest złe. Nie ma totalnie dobrych dzieci i nie ma totalnie złych. Pod tym względem nasze myślenie powinno się zmienić. Ale dość już negatywów. Ja proszę pani, widzę dziś również wiele pozytywnych zmian. Na przykład? Podziwiam mężczyzn, którzy stają się coraz bardziej emocjonalni w roli ojca. Przytulają, noszą niemowlęta w nosidełkach. Uwielbiam te momenty, na spotkaniach z rodzicami, kiedy widzę, że mamy na nich trochę odpoczywają, a ojcowie uganiają się za dzieciaczkami. To jest bardzo pozytywna zmiana. Ojców tak bardzo zaangażowanych w wychowanie jak dziś, nigdy jeszcze w Polsce nie było. Sama mam przykład takiego ojca nowej generacji we własnej rodzinie. Syn? Tak, mam na myśli jednego z moich dwóch synów i jego relację z moim wnukiem - Jasiem. Czy wie pani, że mój syn przeczytał moje rady dla młodych rodziców w poprzednich „Miastach Kobiet” i się do nich zastosował? Zorganizował wspaniałą niespodziankę urodzinową dla żony - Magdy. Zabrał ją na basen, do teatru i na kolację. I powiedział: „Mamo, to pomysł z Twojego artykułu”. Podziękowałam mu, że jest taki dbający. Niestety, syn nie mieszka w Bydgoszczy, wnuka widuję na Skypie i kiedy jedziemy z mężem do Warszawy albo on odwiedza nas w Bydgoszczy. Piszę dla niego pamiętnik. Na początek wkleiłam pierwsze zdjęcie, które przysłała mi Magda z USG. Jak zatęsknię, albo coś się wydarzy, to od razu piszę ważne myśli dla niego. Kiedyś mu to dam, żeby wiedział, że ja cały czas nim żyłam, mimo odległości jaka nas dzieliła.

wartości niż we własnym domu, czuło się jeszcze gorzej. Jeśli doświadczało zrozumienia od innego dorosłego, to zaczynało być niezadowolone z postępowania rodziców. Nam, pedagogom, nie wolno do końca zastępować rodzica. Trzeba go zmobilizować, by sam zmienił swoje postępowanie. Dziś problemy dzieci i kryzysy w rodzinach mocno się różnią od tych w latach 80. i 90.? Dziś nie ma już kradzieży w piwnicach. Nowe technologie wygenerowały nowe wyzwania dla pedagogów. Rodzice mają kłopot z uczeniem dzieci umiejętnego korzystania z dobrodziejstw takich jak komputer, telefon komórkowy. Zagrożeniem jest cyberprzemoc. Trzeba uświadamiać młodym, mówiąc ich językiem, zagrożenia w sieci. Bo np. nastolatki wysyłają chłopakom na czatach czy przez

telefon swoje półnagie zdjęcia i nie myślą, że następnego dnia na portalu społecznościowym może je zobaczyć cała szkoła. Pogubiliśmy się też z wartościami. Rodzice widząc tak zwany wyścig szczurów, zaczynają aprobować agresywne zachowania dzieci: „Jaś cię uderzył, to mu oddaj, nie bądź gorsza” - mówią. Agresja nie ma dziś podziału na płeć. Dziewczęta i chłopcy biją się tak samo. To prawda, że rodzice są dziś bardziej roszczeniowi? To fakt, ale nie chciałabym tego demonizować. Ja naprawdę podziwiam dziś rodziców za ich troskę o edukację i rozwój dzieci. Nie dziwię się, że mają duże wymagania wobec nauczycieli. Kiedy rodzic przychodzi do szkoły z pierwszakiem, to teraz od mojej postawy, jako wychowawcy zależy, czy ja go porwę do duetu, czy

Piękne. Sądzę, że mało kto by wymyślił coś tak kreatywnego, by pielęgnować relację na odległość. A dziś przecież coraz więcej bliskich żyje w rozłące. O czym Pani pisze w pamiętniku? To są takie moje złote myśli. Na przykład, że przez całe życie człowiek musi być w drodze. Albo: „Tak żyj, żeby ludziom było dobrze z Tobą i Tobie z nimi”. Że życie to sztuka, która polega na tym, by wciąż się rozwijać, rozwijać, rozwijać…

*Czesława Marciniak Pedagog, specjalistka terapii uzależnień, trenerka interpersonalna, instruktorka programów profilaktycznych, nauczycielka dyplomowana, edukatorka kursów, socjoterapeutka. Przez 21 lat była pedagogiem szkolnym, przez 14 lat zastępcą dyrektora Bydgoskiego Ośrodka Rehabilitacji Terapii Uzależnień i Profilaktyki BORPA, od 38 lat jest wykładowcą na bydgoskich uczelniach.

miasta kobiet

kwiecień 2014

11


z

kontrowersje

Świat się zmienił. Twój partner może cię podsłuchiwać i namierzać bez twojej wiedzy. Skutecznie! No chyba, że podejmiesz grę i uciekniesz mu, korzystając z usług jednej z firm zapewniających fałszywe alibi. Tekst: Paulina Błaszkiewicz, Jacek Kowalski

L

udzie dzielą się na tych, którzy nie chcą słyszeć o zdradzie, i tych, którzy wolą znać choćby najgorszą prawdę. Są też tzw. „zapobiegacze”, wyznający zasadę: kontrola podstawą zaufania. Ci ostatni kontrolują każdy ruch ukochanej osoby. Kto, kogo i dlaczego podsłuchuje? I jak można się przed tym obronić?

Permanentna inwigilacja Sylwia ma 30 lat. Filigranowa blondynka o niebieskich oczach, mieszkająca samotnie. Przez siedem lat zakochana w żonatym Andrzeju, który ją totalnie kontrolował. Prześwietlił każdego znajomego, wiedział, co je na śniadanie, a rozkład dnia znał co do godziny. Kobieta nie wytrzymała ciągłej kontroli. Zostawiła go. Dwa miesiące po rozstaniu wyjechała na weekend. I wtedy zaczął się obłęd…

12

miasta kobiet

kwiecień 2014


zdrada kontrowersje

One wcale nie chcą zdradzać, one potrzebują nieistniejącego alibi na wypadek wyjścia z przyjaciółką, na które nie zgadza się zazdrosny mąż

- „Udanego pobytu na Pomorzu” - SMS-a o takiej treści dostałam od Andrzeja, dojeżdżając z koleżanką do Gdańska - opowiada Sylwia. - Byłam zaskoczona i przerażona, bo nie zdradziłam mu, gdzie wyjeżdżam. Kilka dni później odebrała kolejną wiadomość: „Nie przejmuj się tą kłótnią z rodzicami. Przejdzie im”. Poczuła się jak w Matriksie. Pamięta, że zaczęła rozglądać się po mieszkaniu jak po pułapce. Wtedy przypomniała sobie, że dwa lata temu dostała na urodziny telefon od Andrzeja. Następnego dnia pojechała do salonu z nadzieją, że wykryją podsłuch. - Proszę pani, nie ma żadnego podsłuchu, ale jeśli pani sobie życzy możemy zmienić numer. Co miałam zrobić? Odchodziłam od zmysłów, a nowe wiadomości od niego doprowadzały mnie do szału - wspomina. Wściekła się i telefon wylądował na dnie Wisły. - Nigdy więcej nie przyjmę żadnego elektronicznego gadżetu w prezencie. Przeżyłam piekło - mówi z naciskiem.

Naciśnij zieloną słuchawkę Toruński detektyw Wojciech Kowalski tłumaczy, że dziś każdy może być podsłuchiwany. - To już prawie norma - mówi bez zdziwienia. - Jeśli kupujemy telefon i umowa jest „na nas”, to możemy zainstalować w nim, co tylko chcemy. Na przykład aplikację, dzięki której sprawdzimy, gdzie dana osoba jest. Tak oprogramowany telefon dajemy w komuś prezencie i mamy człowieka pod kontrolą. Lokalizacja to nie wszystko. Możemy też podsłuchiwać rozmowy. Jeśli nasze szczęście dzwoni, to jesteśmy o tym powiadamiani. A wtedy wystarczy wcisnąć guziczek z zieloną słuchawką i usłyszymy rozmowę. Tak często robią też rodzice z troski o swoje dziecko. Jeśli chodzi o pary, to stosuje się bardziej wyrafinowane metody. - Przychodzą do mnie i mężczyźni, i kobiety, zamawiają nowoczesny system podsłuchowy; taki nie do wykrycia przez przeciętnego człowieka - wyjaśnia detektyw. - Ja nie mogę tego instalować, ale instruuję klientów, jak i gdzie mają to zrobić. Najczęściej w telefonach i samochodach. O co chodzi? O dowody zdrady? Nie tylko. Ludzie nie śledzą się tylko po to, żeby mieć dowód na rozprawie rozwodowej. Często kieruje nimi zapobiegliwość. …A ona kochała pieniądze Jacek, 36-letni biznesmen, żył z kobietą w wolnym związku przez cztery lata. W końcu zdecydowali się na ślub, ale intuicja mężczyzny wysyłała mu ostrzegawcze sygnały. Podzielił

?

się wątpliwościami z detektywem. Kowalski dał mu „specjalną” listwę zasilającą, którą Jacek podłączył do komputera przyszłej żony. - I to mi ocaliło skórę - mówi Jacek. - Pewnego razu wyjechałem służbowo… Kiedy wrócił do hotelu, postanowił sprawdzić, co się dzieje w domu i połączył się komputerem narzeczonej. A ta przy kieliszku wina rozmawiała na skypie z koleżanką… - Pamiętam, że robiłem sobie herbatę, kiedy usłyszałem: „Wiesz, po trzech miesiącach złożę pozew o rozwód. Będę miała prawo do samochodu, który chce mi kupić i do połowy supermieszkania. Domek nad jeziorem wezmą rodzice.”. Oblałem się wrzątkiem. W szoku wypiłem niemal całą butelkę whisky „na raz”. Jego wybranka - skromna, wrażliwa, mądra, kochająca… Czuł się podle, również z tego powodu, że ją podsłuchiwał. Nie chciał się do tego przyznać. - Dżentelmeni tak nie robią - mówi. - Po powrocie zabrałem ją na kolację i poprosiłem o podpisanie intercyzy - opowiada ze smutkiem. - Powiedziałem, że to dla naszego dobra. Ona nazwała mnie egoistą. Skończyło się grzecznym rozstaniem. Dziś wiem, że nikomu nie wolno ufać w stu procentach. Nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby nie podsłuch. Ja kochałem ją, a ona moje pieniądze.

Podwójne życie i luksus 45-letnią Hannę przez 15 lat oszukiwał mąż, prowadząc podwójne życie. Ona, wiecznie zabiegana, zajęta pracą, atrakcyjna bizneswoman nie zwracała uwagi na to, co jej mąż robi z pieniędzmi. Zresztą - ufała mu. Zimą odkryła jednak, że część ich wspólnych złotówek wyparowuje. Zdecydowała się na założenie podsłuchu w telefonie męża. Okazało się, że jej wybranek płacił alimenty innej kobiecie, z którą miał czteroletnią córkę. Rozwód odbył się z jego winy. - Odzyskałam pieniądze, ale straciłam rodzinę - mówi z żalem. Joannie (34 lata) nie brakowało niczego. Luksusowy dom, pieniądze… Czuła się jednak dziwnie z powodu patologicznej zazdrości męża, który okazywał jej brak zaufania; bo taka piękna, bo każdy facet się za nią ogląda. Podczas awantury, mąż stracił nad sobą kontrolę i przekonał ją, że wie o wszystkim, co robi w domu, gdy jest sama. Wezwała firmę detektywistyczną. Fachowcy odkryli, że w każdym (!) pomieszczeniu był podsłuch i ukryte kamery. Nawet w toalecie za muszlą. - Rozwiodła się pani? - pytam. - Powiedzmy, że mój małżonek bardzo tego pożałował - mówi twardo, ale nie chce zdradzić, co zrobiła z zemsty.

Cel: zniknąć z horyzontu Jedni inwigilują, inni na wszelkie sposoby starają się uciec z celownika zazdrosnego męża czy podejrzliwej żony. I dla tych powstają internetowe firmy, zapewniające fałszywe alibi. Z jednej strony dają sensowne wytłumaczenie niewiernym, ale bywa, że ratują tych, których nęka zbyt zazdrosny partner. Zasada działania takiej firmy jest prosta: zgłaszasz się do niej, a wtedy sztab ludzi opracowuje dla ciebie fantastyczne (także w znaczeniu: nieistniejące) alibi, fabrykując fałszywe rachunki z hotelów, kwity z pralni, podstawiając ludzi, którzy udają kontrahentów i wywołują cię na spotkanie - itp. Firmy ogłaszają się w necie, a jej właściciele pracują nad ich anonimowością. Wiadomo: w tym fachu to podstawa. W zamian za to, gdy zgłosisz się z problemem - np. do ludzi z portalu Alibi.zdrada.pl lub Infofirma.pl/damalibi - „zorganizują” kurs, na który „musisz wyjechać” (w ofercie nawet fałszywe telefony od nieistniejących kursantów), sfabrykują dokumenty z hotelu, w którym się zatrzymałaś itp. Po co? - Jedną z grup klientów, zgłaszających się do nas, coraz częściej są kobiety, dla których codzienne życie z podejrzliwym partnerem stało się piekłem. One wcale nie chcą zdradzać, one potrzebują nieistniejącego alibi na wypadek wyjścia z przyjaciółką, na które nie zgadza się zazdrosny mąż - mówi wlaściciel jednego z polskich portali, ułatwiających „zniknięcie” z horyzontu. Czy to jeszcze miłość Czy dziś mamy do czynienia z epidemią niewierności, czy raczej braku zaufania? Psycholożka Monika Bronisz mówi, że nie powinniśmy wyciągać pochopnych wniosków. - Coś na pewno jest na rzeczy. Zmienił się nasz system wartości. Żyjemy w społeczeństwie konsumpcyjnym, gdzie liczą się: młodość, piękno i pieniądz. Chcemy mieć cudowne i poukładane życie bez niespodzianek. Na wszelkie sposoby zabezpieczamy się przed nimi. I to, jej zdaniem, jest powód „miłości na podsłuchu”. - Kiedyś ludzie nie podpisywali intercyz - mówi. - Mieli świadomość tego, że w życiu bywa różnie, a dziś z góry zakłada się, że związek może się nie udać. Gazety donoszą, że co czwarte małżeństwo się rozpada. Jesteśmy zaprogramowani na klęskę.

Imiona bohaterów zostały zmienione

miasta kobiet

kwiecień 2014

13


kobieta smakuje

BŁOGO ZE SMAKIEM Wiem, jak ważna jest każda subtelna nuta smaku i nawet ten ledwo wyczuwalny aromat. Michał Łobocki, szef kuchni w restauracji Meluzyna

Roladki z soli Kolorowy bukiet warzyw Julienie, zawinięty w delikatny filet z soli. Serwowany z białym ryżem w aromatycznych ziołach w aksamitnym oraz jednocześnie bardzo intensywnym sosie kaparowym. Jest to uwieńczenie kulinarnej uczty. Połączenie warzyw, ryb i aksamitnego sosu, skusi niejedną damę do skosztowania tych roladek. Jako szef kuchni gwarantuję, iż to połączenie wzbudzi zachwyt.

Kaczka z kluskami

K 451314BDBHA

toś mógłby powiedzieć, że gotowanie dla kobiet nie różni się niczym od przygotowywania dań dla mężczyzn. Co do zasady, nie będę się spierał. Dobrej potrawie poświęcam tyle samo uwagi, bez względu na to, dla kogo jest przeznaczona. Znam jednak ten błysk w kobiecym oku spod przymkniętej powieki, gdy po udanym posiłku wraca wspomnienie o wyjątkowym smaku. I przede wszystkim dla takich chwil warto gotować. Na co dzień robię to w zabytkowej willi Wilhelma Blumwe, przy ulicy Gdańskiej 50, czyli w restauracji Meluzyna. To idealne miejsce na spotkania i wspólny posiłek. Dbałość o szczegóły stały się naszą wizytówką, podobnie jak świeżość w odkrywaniu dawnych korzeni, znanych bydgoszczanom od lat. Wszak miejsce to zapisało się już na kulinarnej mapie, jako punkt wart odwiedzin w naszym mieście. To tutaj je się najlepiej, najmilej spędza czas. Stąd też zamawiać można eleganckie dania na domowe przyjęcia, bankiety i uroczystości.

14

miasta kobiet

kwiecień 2014

Jako szef kuchni wiem, jak ważna jest każda subtelna nuta smaku i nawet ten ledwo wyczuwalny aromat. Dzięki temu mogę budować bogate kompozycje, które gwarantują eksplozje doznań. W moim menu królują dania z kuchni polskiej, ubarwione europejskim klimatem. Z myślą o idealnym posiłku z naszej karty polecam dla pań tatar z łososia, roladki z soli czy kaczkę z kluskami. A na deser coś, co pomoże na chwilę oddać się błogiej przyjemności. To propozycja dla zdecydowanych i otwartych na niebanalne pomysły kobiet, wyrafinowanych i wymagających amatorek najlepszego smaku. Czyli wprost dla Czytelniczek „Miast Kobiet”. Zapraszam.

Restauracja Meluzyna ul. Gdańska 50, Bydgoszcz tel. 52 327 42 05 tel. kom. 667 666 667 www.restauracjameluzyna.pl

Dla kobiet kochających tradycyjne smaki polecamy filet z pieczonej kaczki w jabłkach i czerwonym winie. Podajemy z kluseczkami i z modrą kapustą. Ciemny, wyrazisty sos podkreśla walory smakowe całego dania i jego różnych aromatów. Jednocześnie lekko kwaśny od jabłek oraz słodki od kaczki. Połączenie tych smaków przywróci wspomnienia o tradycyjnych smakach i zapachach pięknej i bogatej kuchni polskiej.

Naleśnik z malinami Odrobinę zapomnienia od codziennego zgiełku znajdziemy w naleśniku zapiekanym pod sosem waniliowym. Deser ten będzie stanowił kulinarny azyl od codziennych trudów, jakim musi stawiać czoło współczesna kobieta.


Milena Maroszek, stylistka Jest zawsze na czasie z modowymi nowinkami!

Lena Kałużna, trenerka wizerunku Miłośniczka klasyki, na spotkaniach zdradza triki stylistów!

O sesji modelka Izabela Czaplicka: To było dla mnie cudowne doświadczenie. Bardzo dużo nowej wiedzy, przydatnej kobietom. Dowiedziałam się, co do mnie pasuje. Mądrzej robię zakupy. Obie stylistki są wspaniałe, urocze i czułam się przy nich jak gwiazda. Wreszcie ktoś zadbał o mnie, mogłam oderwać się od codzienności. Najbardziej podobał mi się zestaw z dżinsami i koszulą, nigdy sama nie zwróciłabym uwagi na spódnicę w kwiaty. A wyglądałam w niej świetnie. Pasuje też do płaskich butów i jest bardzo wygodna. Od tamtego spotkania zaczęłam też codziennie nosić biżuterię. Galeria Pomorska to miejsce, gdzie, oprócz zrobienia zakupów - możesz również skorzystać z darmowych porad stylistek. Jeśli czujesz się zagubiona w morzu wieszaków sklepowych i nie wiesz, jaki fason sukienki czy spodni pasuje do Twojej figury - koniecznie umów się na spotkanie z naszymi trenerkami wizerunku! Czekają na Was Lena i Milena!

Odmień

STYLIZACJA: Milena Maroszek, Lena Kałużna, MODELKA: Izabela Czaplicka, FOTOGRAFIE: Marta Pawłowska

stylistka poleca

swój wizerunek

Spodnie CUBUS 129,00 zł Kurtka LARA FABIO 239,00 zł Bluzka CAMAIEU 39,90 zł Torba TATUUM 169,00 zł Buty BADURA 279,00 zł Okulary MOHITO 59,99 zł

na luzie na kawę Spódnica QUIOSQUE 139,90 zł Kurtka RESERVED 149,99 zł Chusta RESERVED 49,99 zł Koszulka KAPPAHL 39,90 zł Botki VANEZIA 339,00 zł Torba SIX 64,90 zł Kolczyki SIX 19,90 zł

stylizacja Leny Kałużnej

stylizacja Leny Kałużnej

na luzie na zakupy

stylizacja Mileny Maroszek

Kobieco na kawę

stylizacja Mileny Maroszek

Spódnica PRETTY ONE 259,00 zł Koszula RESERVED 99,99 zł Szpilki BADURA 359,00 zł Naszyjnik SIX 54,90 zł Torba TATUUM 199,99 zł

kobieco na zakupy Spodnie PROMOD 99,00 zł Sweter MOHITO 99,99 zł Zegarek MOHITO 99,99 zł Torba ESTILO 150,00 zł Naszyjnik SIX 34,90 zł Kolczyki SIX 34,90 zł Bluzka PROMOD 79,00 zł Koturny PROMOD 34,90 zł Okulary (oprawa) VISION EXPRESS 349,00 zł

BEZPŁATNIE W KAŻDĄ ŚRODĘ. Wejdź na: www.galeriowaszafa.pl

MAKIJAŻ

421814BDBHA

Twoje indywidualne spotkanie ze stylistką


kontrowersje

Są tu jakieś niegrzeczne dziewczyny?! Niech was usłyszę! TEKST: Dominika Kucharska, ZDJĘCIA: Marta Pawłowska

Ó

smy marca, wieczór. To nie będzie zwykła impreza. Można to wyczuć już przed wejściem do bydgoskiego klubu Broadway. Niby sobota jak każda inna. Niby muzyka podobna do tej granej tydzień wcześniej, ale… - Myślisz, że wszystko pokażą? - No raczej. W końcu to nie striptiz dla ubogich. Takie dialogi nie są tu na porządku dziennym. Grupka kobiet, na oko będących przed czterdziestką, rozmawia przy drzwiach do toalety. Szpilki, koszule z kołnierzykami wsadzone w materiałowe spodnie, delikatna biżuteria, usta pociągnięte szminką. Klasa. Są koleżankami z pracy. Do późnego popołudnia siedzą z nosem w komputerze, kartkując jednocześnie stosy dokumentów. Dziś postanowiły zaszaleć. W końcu Dzień Kobiet jest raz w roku. Nie liczą na tulipany i rajstopy. Banały odeszły wraz z zachodem słońca. Te kobiety przyszły tu po gorące wrażenia i pokaz, który będą pamiętać jeszcze długo. O godzinie 23 na oświetlonej scenie ma się pojawić grupa Bad Boys. Trio polskich chippendalesów. Chodząc po klubie wiem, co na pewno różni tę imprezę od innych. Przekrój wiekowy. Nie co sobotę w Broadwayu można spotkać nastolatki, bawiące się na parkiecie z paniami po pięćdziesiątce. Po wielu z nich widać, że są tu pierwszy raz. Skromne bibliotekarki w golfach i długich spódnicach, sprzedawczynie, bizneswoman, gorące, młode mamy z odważnymi dekoltami, szalone studentki, zgłodniałe emocji mężatki… Wszystkie wyglądają na równie podekscytowane. Zdarza się jednak, że przez warstwę pudru złośliwie wydobywa się rumieniec zawstydzenia. - Niby to coraz bardziej popularne, ale ktoś i tak rzuci, że takie rzeczy kobietom nie przystają. Skoro faceci mogą oglądać striptiz, to czemu my nie? - słyszę od jednej z czekających na pokaz.

Żołnierz Pisk. Od tego się zaczyna. Pierwszy wydobywa się chóralnie, gdy jeden z chippendelesów przechodzi przez scenę. Chłopak podskakuje, żeby sprawdzić wytrzymałość desek na podwyż-

16

miasta kobiet

kwiecień 2014

szeniu. Puszcza oko jak idol do wpatrzonych w niego fanek i biegnie do przebieralni. W kilka sekund pod sceną robi się tłoczno. Toczy się dyskretna walka o miejsce jak najbliżej podestu. Panowie są punktualni. Wchodzą na scenę pochyleni. Wcielają się w komandosów, przedzierających się przez dżunglę, tym samym perfekcyjnie uderzają we wrażliwy punkt damskich fantazji. Strój moro, berety z polskim orłem, twarze przysłonięte czarnymi bandamkami. Z głośnika wydobywa się hiphopowy bit. Zamontowany nad sceną stroboskop sprawia, że wszystko wokół pulsuje. Tańczą. Na razie jest jak w „You Can Dance”, ale to dopiero przedsmak. Potem bluzy lądują na ziemi. Białe podkoszulki, umięśnione ramiona, tatuaże. Dziewczyny piszczą głośniej. Tleniony z irokezem, szatyn z włosami mocno związanymi w małą kitkę i krótko ostrzyżony blondyn z chłopięcą grzywką i słodkim uśmiechem. Sprawdza się zasada stosowana w boysbandach - dla każdego coś miłego. Co druga oglądająca trzyma w dłoni komórkę. Będzie można się później pochwalić atrakcjami koleżankom. Na drewnianych deskach leży coraz więcej ciuchów. Wreszcie w dół idą też bojówki. Trzeba trochę popiszczeć, żeby

tancerze zaświecili pośladkami. To jednak nie stanowi najmniejszego kłopotu. Równie głośno piszczą i bibliotekarki, i bizneswoman, i nastolatki. Chippendalelsi prężą się w samych stringach. Uczestniczki szoł są w siódmym niebie. Wyciągają ręce, żeby dosięgnąć nagiego ciała. Czas, aby posunąć się krok dalej. Gwiazdy wieczoru zaczynają dotykać cienkich sznurków od majtek. Ma być uwodzicielsko, ale jest trochę komicznie. W końcu nie co dzień można obserwować faceta bawiącego własnymi stringami. - Ten w środku jest zajebisty - komentuje dziewczyna stojąca obok mnie i wytęża wzrok. - Ciekawe czy pokaże wszystko! Kolejnym rekwizytem jest flaga. Bad Boys wykorzystują tę, którą posługiwali się konfederaci Stanów Zjednoczonych. Materiałem zasłaniają przyrodzenie. Odwracają się tyłem. Są zupełnie nadzy. - Flagi mają iść w górę? - Taaak! - odpowiadają zgodnie dziewczyny. Odwróceni tyłem do publiczności tancerze odrzucają flagi na bok. Tłum szaleje. Wcześniejsze opory odeszły w zapomnienie. Nieodłącznym elementem szoł Bad Boys jest zaproszenie na scenę trzech pań z publiczności. Na widok krzeseł wyrasta las rozochoconych


kontrowersje

Występ grupy „Bad Boys” odbył się w sobotę, 8 marca, w bydgoskim klubie Broadway

rąk. Te, które stoją najbliżej, mają największe szanse. Chippendalesi wodzą wzrokiem. Mają już swoje typy. Wciągają na scenę trzy dziewczyny i sadzają je na krzesłach. Te nie do końca wiedzą, czego się spodziewać. Ich miny zdradzają zawstydzenie wymieszane z ciekawością. Trio zaczyna tańczyć. Każda na minutę ma Bad Boys na wyłączność. Można, a nawet trzeba, klepnąć go w pośladki, wsmarować balsam w gołą klatę. Pierwsze ochotniczki podchodzą do tego nieśmiało. Panowie robią wszystko, żeby rozładować atmosferę, ale jednocześnie nie są natarczywi. Po wszystkim każda pani jest całowana w dłoń i odprowadzona na miejsce. Ten dżentelmeński gest nie jest przypadkowy. Oni doskonale wiedzą, że to na nas działa. Mimo nagości gwiazd wieczoru, spotkanie nie kipi wyłącznie seksem. Więcej w tym śmiechu. Striptiz męski znacznie różni się od damskiego. Tu dobra zabawa zdecydowanie przewyższa podniecenie. Dziewczyny w niektórych momentach zasłaniają usta, nieraz także oczy, ale z każdą minutą wstyd maleje. Występujący kłaniają się w pas. Znikają przy huku oklasków. Zaczyna się przeglądanie i komentowanie zdjęć i filmików zrobionych komórką. - Było super! - mówi roześmiana blondynka po trzydziestce. - Ale chyba jeszcze raz wyjdą? Bo to za krótko. Pierwszy raz jestem na takim pokazie. Nie myślałam, że aż tak się rozbiorą dodaje, popijając drinka.

Więzień Pod drzwiami do przebieralni ustawia się kolejka młodych kobiet. Chcą zajrzeć do środka. Jedna odważna łapie za klamkę. Akurat w tym momencie chłopacy wychodzą ubrani w więzienne pasiaki. Nie wiem, czy kobiety fantazjują o przestępcach. W końcu sami nazwali tak swoją grupę. A może to odniesienie do pierwszych chippendalesów, w historię których wpleciony jest szereg zbrodni? Zaczęło się od nocnego klubu „Destiny II”, który działał w Los Angeles na początku lat 80. XX wieku. Jego założycie-

lami byli pochodzący z Indii Somen Banerjee i Paul Snider. Ten drugi niedługo po rozkręceniu biznesu zabił z zazdrości „Dziewczynę Roku” Playboya - Dorothy Stratten. Jego hinduski wspólnik postanowił zaangażować do pracy choreografa Michaela DeNoia. Jego zadaniem było wymyślenie układów tanecznych dla przystojnych i uwodzicielskich mężczyzn, którzy nie mieli zielonego pojęcia o tańcu. Wszystko szło doskonale, pieniądze spływały na konta właścicieli „Destiny II” szerokim strumieniem, do czasu… DeNoia zaczął domagać się od Banerjee praw autorskich do widowiska. W 1987 roku choreograf został zastrzelony w swoim nowojorskim biurze. Podejrzenia padły oczywiście na Banerjee. Nie udowodniono mu jednak niczego. Tancerze objechali ze swoim szoł całe Stany. Zyski rosły, aż nastał kryzys. Na początku lat 90. grupę opuścili najlepsi. Dla menedżera był to tak duży cios, że w 1991 roku wynajął płatnego zabójcę, aby zabił dwóch dawnych tancerzy Chippendales i nowego choreografa. Mordercę wyprzedzili funkcjonariusze FBI. Banerjee został aresztowany, groził mu wyrok 26 lat więzienia i utrata majątku. Na krótko przed ogłoszeniem wyroku Banerjee popełnił w celi samobójstwo. Dzięki temu prawa handlowe do nazwy „Chippendales” przeszły na członków jego rodziny, która ma je do dzisiaj.

odzew natychmiastowy Wracamy do Bydgoszczy. Bad Boys szukają kolejnych, rozgrzanych do czerwoności szczęściar. - Są tu jakieś niegrzeczne dziewczyny?! Niech was usłyszę! - krzyczy zza didżejskiej konsolety tleniony tancerz z irokezem. Odzew jest natychmiastowy. Jest dużo odważniej niż za pierwszym razem. Jedną z dziewczyn striptizer zarzuca sobie na ramiona. Ta druga nie dotyka już tylko męskich pośladków. Jej dłoń wędruje po ciele, aż z ust tancerza pada upomnienie - „Moja droga, pamiętaj, że co do ręki to do buzi”.

Szkot Trzecie wyjście. Didżej puszcza szkocką muzykę. Dominują dudy. Panowie wmaszerowują na scenę ubrani w spódniczki w kratę, kolanówki i białe koszulki. Jest zabawnie. Tańczą pod rękę kankana, obracają się wokół. Pod spódniczkami mają tylko stringi. Scenariusz jest taki sam jak poprzednio. Trzy dziewczyny znów lądują na krzesłach. Rudowłosa, siedząca w środku jest wymagająca - chce być uwiedziona. Striptizer podejmuje grę. Jego palce wędrują po szyi dziewczyny. Potem jej dłonie wodzą po jego torsie. Podobnie bawi się pozostała dwójka. - Jak było? - pytam dziewczynę, która jeszcze przed chwilą miała swoje 5 minut na scenie. - Jezu, nie myślałam, że mnie wybierze. Mogłam chociaż zdjąć obrączkę - mówi wciąż w lekkim szoku. Przy barze razem z koleżanką stoi Monika. Chętnie rozmawia. Ma 26 lat. Na pokazie chippendalesów była już kiedyś w Dublinie. - Wspominam to do dziś. Mam filmik na telefonie - mówi, wyciągając z torebki białego iPhona. Na ekranie prężą się czarnoskórzy tancerze. - Wiesz, jaka tam była atmosfera? Szaleństwo. Laski prawie rzucały stanikami. W Irlandii kobiety są odważniejsze, nie mają oporów. Polki w porównaniu z nimi to wzór cnoty. - Podnieca cię to? - pytam. - No pewnie. Który facet tak w domu zatańczy? Zresztą, ci tutaj są zadbani, chodzą na siłownię. Miło na nich popatrzeć. Nieraz lubię zamknąć oczy i przypomnieć sobie takiego przystojniaka. Po północy chłopaki, znów ubrani w żołnierskie stroje, wsiadają do zaparkowanego pod klubem combi na zachodniopomorskich blachach. - Jeszcze tylko jedno zdjęcie! - krzyczy brunetka z papierosem w jednej dłoni i telefonem w drugiej. Tancerze przepraszają. Nie mają czasu. W innym klubie czekają na nich kolejne niegrzeczne dziewczynki. miasta kobiet

kwiecień 2014

17


kultura w sukience Razem z wiosną, Bydgoszcz i Toruń budzą się do życia. W kwietniu będzie czas na koncert, film i spektakl, a na deser polecamy czekoladę… Lucyna Tataruch

Poznaj Animocje

Nasz BIG BIT

Jazzowo w Artusie

BYDGOSZCZ, MCK 9-12 KWIETNIA, warsztaty od godz. 16.30 pokazy oD Godz. 18, WSTĘP OD 5 ZŁ

BYDGOSZCZ, MÓZG 4 KWIETNIA, GODZ. 21, WSTĘP 30/35 ZŁ

TORUŃ, DWÓR ARTUSA 9 KWIETNIA, GODZ. 19, WSTĘP 30 ZŁ

Od swojego debiutu w 2011 roku Ania Rusowicz niezmiennie przypomina nam, jak ponadczasowe są bigbeatowe brzmienia utworów jej matki, Ady. Na swojej nowej płycie „Genesis” artystka sięga do tego, co pierwotne, bliskie natury. W tekstach opisuje rzeczywistość, w jakiej żyjemy i zastanawia się, na ile zdominowani jesteśmy przez nowoczesne technologie. Bydgoski koncert pełen będzie retrospekcji, refleksyjnych chwil i bogatych dźwięków. Natura versus technologia, co wygra? Przekonajmy się 4 kwietnia.

Znakomity trębacz Piotr Wojtasik nie po raz pierwszy wstąpi w toruńskim Dworze Artusa. Jego Quartet od sześciu lat zajmuje szczególne miejsce na muzycznej mapie naszego kraju. Dyskretny jazzowy czar to niejedyny muzyczny klimat, jaki formacja przygotowała na toruński koncert. Utwory, ubarwione dźwiękami etno i free, utrzymane są w nowoczesnych konwencjach. Całość jest częścią trasy promującej album „Amazing Twelve”. Zapraszamy na ten wyjątkowy, akustyczny wieczór.

O tym, że animacja to nie tylko bajki dla dzieci, będziemy mogły przekonać się w tym miesiącu podczas cyklicznego Festiwalu Filmów Animowanych ANIMOCJE. W trakcie wydarzenia wręczona zostania Bydgoska Nagroda za Najlepszy Film Animowany. Organizatorzy już po raz czwarty przygotowują ciekawe spotkania z twórcami, wystawy, pokazy z muzyką na żywo, warsztaty i wiele innych atrakcji. To najlepsza okazja, by poznać ten szczególny fragment kinowego świata.

Wieczór z Kometami

O wiecznej mizantropii

TORUŃ, DWA ŚWIATY 26 KWIETNIA, GODZ. 20, WSTĘP 20/25 ZŁ

Na koncert jednego z najważniejszych współczesnych zespołów alternatywnych zapraszamy do Dwóch Światów. Komety zaprezentują nam swoją najnowszą płytę „Paso Fino”. W jednej z najbardziej dojrzałych i przebojowych produkcji grupy usłyszmy zaproszonych gości, sekcję dętą i kwartet smyczkowy. Warto sprawdzić, czym jeszcze Komety nas zaskoczą. Na koncercie wystąpi także zespół The Cashed, prezentujący utwory ikony muzyki, Johnnego Casha.

Czekoladowo BYDGOSZCZ, SOWA DO 12 KWIETNIA, GODZ. 11, WSTĘP WOLNY

Pamiętacie „Charliego i fabrykę czekolady”? W tym miesiącu zapraszamy w równie słodką podróż, pełną najlepszych smaków i atrakcji. Restauracja Sowa organizuje warsztaty dla dzieci i dorosłych, na których nie zabraknie pokazów tworzenia i dekorowania pralin. Kraina słodkości stoi otworem. Polecamy tę dodatkową dawkę czekoladowych endorfin!

Ladies Night TORUŃ, CINEMA CITY CZERWONA DROGA/ BYDGOSZCZ CINEMA CITY 24 KWIETNIA, GODZ. 19.30, WSTĘP 21 zł Wiosenna edycja Ladies Night upłynie pod znakiem humoru i dobrej zabawy. Przedpremierowo w najlepszej formie zaprezentuje się dla nas Cameron Diaz! „Inna kobieta”, czyli film z jej udziałem, to opowieść o trzech kobietach w życiu jednego mężczyzny. Co dzieje się dzieje, gdy wszystkie panie odkrywają zdradę? Sprawdźmy jak można połączyć siły, by dać komuś nauczkę. Przed filmem czeka na nas moc atrakcji: prezenty, konkursy z nagrodami oraz porady. Tym razem będą to przede wszystkim praktyczne sugestie dotyczące stylowego ubioru i dodatków na wiosnę. 455614BDBHA

18

miasta kobiet

kwiecień 2014

TORUŃ, TEATR IM. WILAMA HORZYCY 1-9 KWIETNIA, GODZ. 11/19/19.30, WSTĘP 18/25 ZŁ

Spektakl napisany przez Moliera, jednego z najwybitniejszych komediopisarzy, od 350 lat jest aktualny. Wieczny dylemat „mieć czy być” rozwiązany zostanie na deskach toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy. Główny bohater spektaklu „Mizantrop”, czyli przystojny kawaler Alcest, bez namysłu odpowiada: być! Czy jego postawa pomoże mu w miłosnym zauroczeniu piękną Celimeną? Sprawdźmy. Warto jednak pamiętać, że nie będzie to typowa historia o zakochanych. Krytyczne spojrzenie na świat i bezkompromisowe złośliwości ubarwią przedstawianą fabułę. Gorąco polecamy!

Dla nauki i sztuki TORUŃ, UMK/DWÓR ARTUSA 25-29 KWIETNIA, WSTĘP WOLNY

Co skrywają naukowe laboratoria i pracownie uczonych czy artystów? Przekonajmy się podczas 14. Toruńskiego Festiwalu Nauki i Sztuki! W poprzednich latach przygotowane wykłady, dyskusje, wycieczki czy warsztaty cieszyły się ogromną popularnością. Specjalnie dla zwiedzających organizatorzy przewidzieli wiele atrakcyjnych konkursów z nagrodami. Zapraszamy.


452414BDBHA

267714TRTHA

Promocja wiosenno-świąteczna Polecamy: • biżuteria złota, srebrna • naprawy i przeróbki biżuterii • skup złota i srebra • grawerowanie • zegarki i zegary • naprawy zegarków • wymiana baterii, pasków i szkieł

-10

Oferujemy: - pieczywo - nabiał - wędliny Sklep - owoce, cytrusy, z żywnością warzywa ekologiczną - produkty ZAPRASZA NA ZAKUPY! bezglutenowe - sery kozie i owcze

%

na ca asorty ły ment!

Zapraszamy: Zapra Z Zapr Za a apr 466614BDBHA

Białe Błota, ul. Szubińska 8 (pasaż przy Biedronce) • Osowa Góra, ul. Delfinowa • Szwederowo, ul. Ugory 23 Godziny otwarcia naszych pracowni: pon. - pt. 10.00 - 18.00 / sob. 9.00 - 14.00

ul. Szosa Chełmińska 141 tel. 784 510 286, Pn.-Pt. 9-19, Sob. 9-14


kobieca perspektywa

Mój facet oszalał To właśnie ten słynny kryzys wieku średniego. Ma różne oblicza i natężenie, jednak prawdopodobnie dotrze i do Twojego związku. Skąd ta pewność? Tekst: Lucyna Tataruch

N

agle stał się apatyczny, wiecznie poirytowany. Ekscytuje się gadżetami, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Z abnegata zmienił się w modnisia, wypatrującego na wieszakach barwnych marynarek, a po latach przysypiania na kanapie z dnia na dzień zapisał się na siłownię. Patrzysz na niego i myślisz skołowana - „mój facet oszalał”.

Co się dzieje? To właśnie ten słynny kryzys wieku średniego. Ma różne oblicza i natężenie, jednak prawdo-

20

miasta kobiet

kwiecień 2014

podobnie dotrze i do Twojego związku. Skąd ta pewność? - Taki stan to jeden z kryzysów rozwojowych, jakie przechodzimy nieustannie - tłumaczy Bassam Aouil, profesor nadzwyczajny UKW z Gaudium Vitae, Centrum Pomocy Psychologicznej, Seksuologicznej i Szkoleń w Bydgoszczy. - Żyjemy od kryzysu do kryzysu, wchodzimy w nowe role, nie posiadając umiejętności radzenia sobie z tym, co nas w nich spotka. Mężczyzna uświadamia sobie, ile życia już za nim i do czego nie wróci. Kobiety też to przechodzą, tylko zwykle nieco wcześniej. Niełatwo tak od razu sobie poradzić z nowymi wnioskami. Niektórzy więc z tej całej frustracji „chodzą po ścianach”. Tak, Ty też po nich chodziłaś. Przypomnij sobie reakcję na pierwsze zmarszczki, pierwszy świadomy żart, by ukryć w rozmowie, ile masz lat, pierwszą myśl o tym, że są już na świecie młodsze kobiety, które mogą być konkurencją. Twój partner przechodzi to właśnie teraz. Nasz specjalista jednak od razu Cię uspokoi: - Każdy kryzys to tylko okres przejściowy.

Pierwsze symptomy Jeśli Twój przywiązany do zwykłego smarfona facet, nagle staje się mistrzem nowych technologii, spójrz na to od jego strony. Być może wcześniej powstrzymywał się od swoich zachcianek dla innych priorytetów. Rodzinne kombi służy całej rodzinie, ale wasze dzieci pewnie niedługo zaczną radzić sobie same. Pomyśl, czy sama też nie chciałabyś pojeździć czymś lepszym? Oczywiście, gorzej jest, jeśli on faktycznie rozgląda się za modelami, na które nie możecie sobie pozwolić. Jeśli nowe pragnienia nie wydają się absurdalne, poluźnij gumkę swojej kobieco-matczynej racjonalności. Pomyśl też, czy tu faktycznie chodzi o te sprzęty, bajery, czy samochody. Bassam Aouil mówi wprost: - To bywa przedłużeniem męskości, a w kryzysie może to przesłaniać panom wszystko inne. Ze zrozumieniem Czas też zmierzyć się z jego nowym stylem. Z kosmetykami, które znienacka pojawiły się w łazience. Z wdzięczeniem się przed lustrem i pytaniem „Czy dobrze wyglądam?”. Prędzej czy później zauważysz w szafie te fioletowe koszule, z których wcześniej żartował. Nagle zainteresował się kremami pod oczy i nowymi perfumami? Świetnie! Możesz mu podpowiedzieć, które kosmetyki faktycznie się sprawdzą. Martwią Cię większe wydatki? Usiądź spokojnie i przelicz zawartość swojej szafy, a potem zastanów się, czy naprawdę powinnaś robić mu wyrzuty o kasę. Twój facet chce zadbać o siebie, po prostu to wykorzystaj. Może czasem ciężko się powstrzymać, ale jednak, pod żadnym pozorem go nie wyśmiewaj. Nawet gdy zauważysz przypadkiem, jak przegląda w Internecie oferty przeszczepu włosów. Ty dostrzegłaś wcześniej te

urocze zakola; jego dopiero teraz olśniło, że za chwilę staną się większe. Przypomnij sobie, o ilu absurdalnych zabiegach dla siebie sama myślałaś. Raczej nie pomogły Ci wtedy uwagi, że Twoje problemy są śmieszne. Daj mu do zrozumienia, że nadal z nim wszystko OK, a nawet więcej, jak w tym przysłowiu o winie (choć lepiej unikać magicznego zwrotu „im starszy…”). I nie licz na to, że jedna uwaga załatwi sprawę.

Samcze testy Bassam Aouil podkreśla, że wszystkie te nowe zachowania to test męskiego uroku: - Łączy się to z obawą, że jego najlepsze lata, gdy był w kręgu ponętnych kobiet, już minęły. Teraz zostaje lęk, że jedyne, co może dostać, to pełen politowania wzrok zarezerwowany dla „uroczego tatuśka”. Twój partner zaczyna oglądać się za młodszymi kobietami, flirtuje z opiekunką do dziecka czy koleżanką z pracy? Spokojnie, to jeszcze nie zdrada! Te gierki budują jego pewność siebie. Nie baw się w złośliwości. Podkopując jego poczucie wartości tylko go od siebie odsuwasz. Zastanów się, jak znaleźć się na miejscu tej obcej dziewczyny, której on wczoraj posłał dawno niewidziany w waszym domu uśmiech… Zgadza się, to znowu jedna z tych chwil, kiedy masz zadbać o nastrój waszego pożycia. Czasem wszystkie mamy tego dość, ale pomyśl, czy jesteś pewna, że on nigdy podobnie się nie starał? A może, gdy znosi Twoje nastroje i przyzwyczajenia, założyłaś już, że to po prostu Ci się należy? Gdy on szuka potwierdzenia swojej męskości, niech znajdzie je u swojej kobiety. To Ty znasz go najlepiej, koniecznie to wykorzystaj. Przewietrz sypialnię Wszystko to w prostej drodze zaprowadzi Cię do wspólnego łóżka. - Kryzysy często biorą się z rozpadu życia seksualnego - mówi Bassam Aouil. - Pary, które przychodzą na terapię, często sygnalizują wypalenie, małą częstotliwość współżycia, rutynę. Warto pomyśleć, co zmienić. Każdy ma swoje pomysły, nie bójmy się nowych rzeczy. To właśnie z zaufanym partnerem najlepiej wcielać je w życie. Kryzysy mogą być rozwojowe. Ten moment zderzenia z nowymi myślami daje szansę, by odświeżyć coś więcej niż wspólną sypialnię. Specjalista podkreśla, że najważniejsze jest zrozumienie i wsparcie, nawet wtedy, gdy nasz partner nagle staje się rozkapryszonym królewiczem. Za każdym fochem stoi coś więcej. Może nagle usłyszysz, że on całe życie chciał mieć własny dom, że inaczej wyobrażał sobie swoją pracę? Pomóż mu zaplanować zmiany, przypomnij sukcesy i to dlaczego właśnie w nim się zakochałaś. A jeśli Twój partner właśnie teraz poczuł, że musi odkrywać świat na nowo (bo jak nie teraz, to kiedy?), spróbujcie odkryć go razem.


I Ty możesz pomóc dzieciom Dziecko - duma, radość, szczęście. Bezgraniczne i bezwarunkowe. Jesteś z nim od początku. Tulisz, gdy płacze, płaczesz, gdy staw stawia pierwsze kroki, gdy w wreszcie powie „mama”. A jjeśli ta historia wygląda inaczej? Jeśli dziecko nie potrafi inacz samodzielnie wstać, choć sam rówieśnicy już biegają? Jeśli jego niewyraźne słowa tylko ty rozumiesz, choć rówieśnicy już recytują z pamięci wierszyki? pa

kąt postrzegania sukcesu. Inny - większy staje się nakład pracy, które trzeba włożyć, aby ten sukces osiągnąć. Często nawet nie powiesz, że potrzebujesz wsparcia: duchowego, emocjonalnego, aby czuć, że nie jesteś sama. Będziesz szukać wsparcia merytorycznego, wskazówek, jak każdego dnia prowadzić dziecko do jego małych i wielkich sukcesów. Ewa Grobelska prezes Fundacji „Daj szansę”

Czy jest się mniej dumnym z dziecka, dziecka które nigdy nie będzie miało IQ studenta Harvardu? Które świat stud zdobywać zdoby będzie z perspektywy wózka Duma jest taka sama, wózka? niemierzalna. niemi Zmienia się jedynie 270014TRTHA

430314BDBHA


atlas kobiet Adnotacja na czerwonej okładce najczęściej brzmi: „Sprawa zgwałcenia Anny Z. przez żołnierzy sowieckich”. Tekst: Janusz Milanowski

A

rmia Czerwona nie wyzwoliła Torunia, tylko do niego wkroczyła bez strzału. Armia niemiecka porzuciła miasto-twierdzę, gdyż dostała rozkaz połączenia się z siłami gen Weissa pod Świeciem. Czerwonoarmiści weszli tu 1 lutego 1945 mniej więcej o 9.00. Pod ratusz podjechała dekawka z komisarzem, który miał dwa nagany u pasa. Użył ich nieopodal pod Łukiem Cezara. Osobiście zabił swoich towarzyszy broni, którzy uciekli z obozu jenieckiego na Glinkach i wojnę przetrwali, ukrywając się u Polaków. Ujawnili się od razu po wkroczeniu swoich, nie wiedząc że Beria nakazał rozstrzeliwać czerwonoarmistów wziętych do niewoli niemieckiej. Czterech innych rozstrzelano też na placu św. Katarzyny. Ich ciała leżały parę dni. Najstarsi torunianie pamiętają, że jak wszędzie, tak i w naszym mieście panował strach przed czerwonoarmistami. Jak wszędzie kradli czasy (zegarki) i rowery. Jak wszędzie kobiety unikały ich jak ognia, a niektóre pokrywały twarze sadzą, by wyglądać na chore i dzięki temu uniknąć gwałtu. Toruń ominęła hekatomba gwałtów na miarę Gdańska, Mazur czy Śląska. Jednak było tu ich znacznie więcej niż w Bydgoszczy, gdzie (na szczęście) z sowietami wkroczyło też Ludowe Wojsko Polskie. Świadectwa licznych gwałtów, których dopuścili się czerwonoarmiści na toruniankach i mieszkankach okolic w 1945 r., znajdują się w aktach Prokuratury Sądu Okręgowego w Toruniu, przechowywanych w Archiwum Państwowym. Zgwałcone kobiety zgłaszały sprawy do prokuratury, ale nie w nadziei na ukaranie sprawców. Chodziło o sądowe zaświadczenie umożliwiające przeprowadzenie aborcji. W archiwum znajdują się akta 179 takich spraw, przestępstw z art. 204 popełnionych w roku 1945. Adnotacja na czerwonej

22

miasta kobiet

kwiecień 2014

okładce najczęściej brzmi: „Sprawa zgwałcenia Anny Z. przez żołnierzy sowieckich”.

Nie ma panienek na ulicy Anna Z. miała 25 lat w kwietniu 1945 r. Bawiła raz w Chełmnie u koleżanki, w mieszkaniu przy ul. Poprzecznej. Ok. 20.30 do drzwi zastukał „milicjant Milicji Miejskiej Genio A”. wraz z ruskim żołnierzem. Anna i koleżanka usłyszały, że szpiegują dla Niemców i muszą się wylegitymować przed radzieckim oficerem. Zaprowadzono je do domu przy ul. Rycerskiej, gdzie stanęły przed rzekomym generałem-majorem. Po krótkim przesłuchaniu, generał-major wyprowadził koleżankę na korytarz. Anna została sama z dwoma żołnierzami. Jeden z nich kazał się jej rozebrać. „W końcu pod groźbą broni rozebrałam się i uległam” - czytamy w zeznaniach (pisownia oryginalna.). - Po tym gwałcie drugi żołnierz rosyjski wszedł do pokoju. Jemu opierałam się stanowczo i nie chciałam mu się oddać, za co ten mnie bił i w końcu i temu uległam. Po drugim nastąpił trzeci i czwarty” i tak przez dwie godziny. Koleżanka przeżyła podobny horror z generałem-majorem w innym pokoju. Do domu odprowadził je milicjant Gienio, który też próbował Annę zgwałcić po żołnierzach, ale dała mu mocno w pysk. „Wy nie jesteście pierwsze ani ostatnie i na całej ulicy nie ma już żadnych panienek, gdyż wszystkie się pochowały” - oświadczył milicjant Genio. Sąsiad z czerwonego domu Maria S., mieszkanka toruńskich Bielan, w 1945 roku miała 48 lat. Trzy lata wcześniej jej mąż zmarł w więzieniu w Bydgoszczy. Wówczas wdową zainteresował się jej sąsiad Żbikowski. Chciał się żenić, ale Maria go odprawiła. Dokładnie 11 lutego wieczorem do jej mieszkania

wtargnęło trzech Rosjan z karabinami. Domagali się zegarków i pierścionków, bo „w czerwonym domu powiedzieli, że wy germany i macie czasy”. „Wtenczas żołnierze zaczęli strzelać w mieszkaniu, pobili mego wujka staruszka, mnie zaś wepchnięto do osobnego pokoju, rozebrano mnie do naga, dopuszczając się na mnie kolejno gwałtu. Córka moja, lat 17 w czasie strzelaniny ukryła się, wykorzystując moment, kiedy żołnierze zajęci byli mną, zbiegła przez okno. Po dokonaniu gwałtu na mnie zabrano mi wszystkie rzeczy i bieliznę”. W czerwonym domu mieszkał Żbikowski.

Nie chciała z tym żyć… Elizabeth P. w 1945 miała 53 lata. W dniu 24 lutego do jej mieszkania przy ul. Chełmińskiej weszło czterech sowietów. Scenariusz ten sam. Groźby, kradzież. Najwyższy stopniem odprawił trzech pozostałych, zgwałcił Elizabeth i wyszedł. Wrócił pół godziny później. Ukradł jej pierścionki i zgwałcił ponownie. Wrócił jeszcze tej samej nocy z wódką i gwałcił do rana. Wódkę pewno dostał za te ukradzione pierścionki. Następnego dnia Elizabeth podcięła brzytwą żyły w przegubach. Niemal całkowicie wykrwawioną, leżącą twarzą na podłodze, znalazł ją milicjant, który zajrzał do otwartego mieszkania. Do Obywatela Prokuratora Toruń, dnia 12.4.1945 r. „Donoszę uprzejmie, że podczas kontroli przeprowadzonej w końcu lutego br. u mnie w mieszkaniu zostałam przez rosyjskich oficerów zgwałcona. Świadków nie ma, gdyż byłam wówczas w mieszkaniu sama. Po zbadaniu przez lekarza okazuje się teraz, że jestem w ciąży. Ponieważ jestem panną i zaręczoną, proszę uprzejmie o zezwolenie na przerwanie ciąży”. Z poważaniem…” Podpis nieczytelny.


atlas kobiet Komendant wojenny Krawcowa, Zofia K. w 1945 r. miała 19 lat. Mieszkała w Gniewkowie. Miała tzw. trzecią grupę narodowościową i musiała meldować się w komisariacie. Tam upatrzył ją sobie major Sorokin - komendant wojenny. Wieczorem wysłał po Zofię uzbrojonego żołnierza. Był już pijany, gdy zaczął Zofię gwałcić z przerwami do rana. „Takie same wypadki były przez 4 następne noce - zeznała krawcowa Zofia. - Wskutek tych zgwałceń jestem w ciąży i proszę o zezwolenie na jej przerwanie”. zagrzmiały działa Pani Irena ma niebieskie, pogodne oczy i 84 lata. Mieszkanka Torunia. Szczupła, elegancka starsza pani, absolwentka poznańskiego uniwersytetu. Pamięta też kołatkę na drzwiach świeckiej plebanii, którą bezsilnie stukała pewnej mroźnej nocy. Gdy miała 15 lat trafiła z siostrą do więzienia NKWD w Świeciu. Były wygłodzone po pobycie w niemieckim obozie i osłabione po tyfusie. - Jak takie szmaciane lalki - wspomina.. Szmaciana lalka miała serce w gardle z przerażenia. Podkomendni gwałcili osadzone kobiety dzień w dzień i każdej nocy. W celach i na korytarzu. Szmaciane lalki były za chude i miały odleżyny po tyfusie - na szczęście. Ojciec pani Ireny był cenionym fachowcem z branży spożywczej. W 1944 r. upomniała się o niego rolna firma, bo na froncie zaczęło brakować chleba. Dlatego zwolniono go z obozu z całą rodziną. Trafili pod Żuromin. Duży młyn, silosy. Matka, Irka i siostra pracowały fizycznie jako niewolnice. Tato zastępował niemieckiego kierownika, ale też był niewolnikiem. I tak do czasu, gdy z oddali zagrzmiały ruskie działa. Wtedy ojcu dano przepustkę i furmankę z końmi, żeby wywiózł dokumentację księgową do Torunia. Konie zabrali im po drodze. Zdołali dotrzeć do Malankowa między kolumnami uciekających w strachu Niemców. Tam postanowili przeczekać. Zima była potworna. W Malankowie zajęli poniemieckie gospodarstwo, które wskazał im parobek pracujący w nim przed wojną i znający ojca. Krowy, świnie, kury - wszystko. Ale inny parobek powiedział ruskim, że ojciec to przedwojenny burżuj. Przyszli po tatę i zabrali (wrócił pod koniec roku). Irka, matka i siostra zostały same w gospodarstwie. Czerwonoarmiści zaczęli je nachodzić. Irka nie rozumiała, dlaczego mama tak bardzo się ich boi. Mama bała się też parobka. W sąsiedniej wsi mieszkała kobieta z 20-letnią córką i synową. One też się bały. Ta kobieta zaproponowała matce Irki, żeby zamieszkały u niej, że będzie im raźniej, łatwiej, więc zamieszkały. Gościna okazała się pułapką. - Moją mamę, wymęczoną obozem i niewolniczą pracą, upatrzył sobie radziecki oficer, a nasza gospodyni nie kryła zadowolenia z tego powodu. Jej córka i synowa stały się nietykalne - opowiada starsza pani z gorzkim uśmiechem na wspomnienie gościnności. - No i to się stało… Pani Irena milczy. Zbiera myśli. Zaczyna mówić cicho… - Miałam piętnaście lat i nic nie rozumiałam ze spraw damsko-męskich. Moja starsza siostra - tak… - wspomina powoli. - On nie chciał

chyba do końca postąpić po chamsku. Kiedyś przyszedł z woreczkiem mąki, grudką łoju i proszkiem do pieczenia w niemieckim opakowaniu. Był styczeń, czas karnawału i ten oficer przyniósł też patefon i płytę z kolędami do… tańca. Naszej gospodyni kazał upiec pączki na tym łoju. Był pijany. Moja mama robiła wszystko, żeby przed nami ukryć strach, a on chciał tańczyć przy tych kolędach…

Młode, ładne dziewczyny… Dom był duży. Bez prądu. Ciemno we wszystkich pokojach. Na oficera czekał pokój w głębi. Irka z siostrą nie odstępowały mamy na krok. Żołdakowi to nie przeszkadzało. W tym ciemnym pokoju zaczął coś szeptać do matki i sapać. Wtedy wstąpił we mnie potworny strach. Zaczęłyśmy z siostrą makabrycznie krzyczeć, a mama z nami. Krzyczałyśmy tak strasznie, że aż trzęsły się ściany i to bydlę uciekło. Pani Irena dowiedziała się potem, że miłośnik kolęd przesadził w swych zalotach i złodziejstwie do tego stopnia, że swoi go rozstrzelali. Ten sam parobek, który doniósł na ojca, doniósł też na nie. Wszystkie trzy trafiły do więzienia NKWD w Świeciu przy ul. Sądowej. Tam pani Irena zobaczyła orgie, jak to określa, „gwałty i nie-gwałty”. Bydlaki w mundurach z czerwonymi gwiazdami znęcali się nad kobietami w różny sposób. Gwałcili najczęściej podczas przesłuchań w piwnicach. Wtedy słychać było krzyki. Irka to widziała, bo też ją przesłuchiwali w nocy. Na szczęście wyrośnięta szmaciana lalka była brudna, miała odleżyny po tyfusie i strasznie poranione nogi. Była tak brudna, że nie rozpoznawały jej znajome siedzące razem z nią w tym piekle. Irka poznawała je doskonale. I patrzyła na to, co im robią. - Pamiętam młode, ładne dziewczyny. One… oddawały się, żeby się uwolnić…, żeby z tego piekła wyjść… Wiele z nich znałam i to było dla mnie najgorsze - opowiada pani Irena. Jej niebieskie oczy gasną. Siostrę wywieźli pod Czelabińsk. - Do końca życia nie wróciła do psychicznej równowagi. Niby normalnie żyła, ale przetrącona. Nikt i nigdy nie poznał prawdy o tym, co przeżyła pod tym Czelabińskiem… Anioł odszedł w noc …Anioł był zastępcą komendanta więzienia. Przyszedł do Irki w nocy po dwóch tygodniach. Irka jeszcze wtedy nie wiedziała, że to jej anioł i bardzo się go bała. Anioł powiedział po rosyjsku, że miał babuszkę Polkę i dlatego chce ją wyprowadzić z piekła. Irka nie wierzyła. Anioł z kieszeni spodni wyjął polską książeczkę do nabożeństwa. Ojcze nasz, któryś jest w niebie… - zaczął spokojnym głosem, kalecząc polszczyznę. A potem… Zdrowaś Mario, łaskiś pełna. - Udawał, że czyta, bo książeczkę trzymał odwróconą. Mówił z pamięci, widocznie babuszka go nauczyła. Wtedy mu uwierzyłam - wspomina pani Irena już spokojnym głosem. Nie zostawił dziewczyny na mrozie w środku nocy. Zaprowadził na pobliską plebanię (jak to anioł). Ale nikt nie chciał otworzyć drzwi, choć gospodyni plebanii znała babcię Irki z jednej pensji. Wtedy anioł zamienił się w oficera. - Job

twoju mać! - wrzasnął straszliwie, wyciągając broń z kabury. - Otkrywaj, swołocz! Kopnął w piękne antyczne drzwi z kołatką i zagroził, że przestrzeli zamek. Drzwi otworzyła gospodyni. Irce zrobiło się ciepło. Anioł odszedł w noc. Bez słowa. - Byłam w szoku. Do dziś żałuję, że nie zapytałam go, jak się nazywał, że go nie szukałam, że nie powiedziałam słowa „dziękuję”, że nie wiem, co się z nim stało - jednym tchem mówi starsza pani. - Teraz sobie uzmysławiam, że mój anioł z czerwoną gwiazdą na pewno bał się tego, co robi. Gdyby ktoś na niego doniósł…

Zwycięstwo człowieczeństwa Pani Irena zimę przetrwała na plebanii. Wspomina jeszcze historię woźnego ze Starostwa Powiatowego ze Świecia. Jego małżonka i synowa nie zdążyły się ukryć, gdy do budynku wkroczyli czerwonoarmiści. Od razu zamknęli obydwie kobiety w jednym z pokoi. Woźny chciał je bronić. Bydlaki przywiązali go wtedy do ciężkiego mebla. Musiał przez wiele godzin patrzeć na kolejkę gwałcących najbliższe mu kobiety. Synowa zaszła w ciążę. Była kobietą silnej wiary i zdecydowała się urodzić. Cała rodzina otoczyła dziecko wielką miłością, a woźny (dziadek) - chyba największą. - Zwycięstwo człowieczeństwa - powiedziała w zamyśleniu starsza pani. Gdy lód odpuścił Wiśle, Irkę wraz z innymi ukrywającymi się ludźmi przewieziono łódką do Chełmna. Tam cała rodzina znów się połączyła. Gdy po miesiącu poszła do liceum, nogi wciąż miała w ranach, zabandażowane gałganami. Nauczycielka od łaciny wywoływała ją na podium przy katedrze. Szmaciana lalka musiała się kręcić jak w tańcu. Klasa się śmiała… Ich ostatnia kobieta Najstarsi torunianie bardzo dobrze pamiętają dzień wyzwolenia. Ktoś wspomina żołnierza na kucyku w odświętnym stroju ludowym, który prowadził kolumnę wojsk ulicą Kościuszki. Nie wolno było podchodzić do okien, bo żołnierze od razu mogli strzelać widząc kogoś za szybą. Ktoś inny pamięta jak skośnoocy żołnierze uczyli się jeździć na rowerach w hali Bumaru, gdzie gromadzili łupy z szabru. Kogoś innego mama przestrzegała, że ma się chować, gdy jedzie pociąg z żołnierzami przez most kolejowy, bo strzelają do ludzi dla sportu. Nie wiem, o czym pan mówi. Ja nie słyszałem o żadnych gwałtach - padała zwykle odpowiedź na pytanie o te przestępstwa. Albo… - Proszę pana, ofiary jeszcze żyją, po co im to przypominać? Tylko pani Irena zdecydowała się opowiedzieć, co widziała. Tej karty historii naszego miasta nie badali historycy, ani też nie pisali o niej dziennikarze. Armia Czerwona opuściła Toruń dopiero 30 sierpnia 1991 r. Gdy kolumna ciężarówek wyjeżdżała z jednostki przy ul. Grudziądzkiej, przy bramie stała kobieta (sfilmował ją kamerzysta pracujący dla Urzędu Miasta). Na głowie miała czerwoną chustę, krótką czerwoną sukienkę, czerwone rajstopy i czerwone szpilki. Załzawiona, machała czerwoną chusteczką. Źródło: Archiwum Państwowe w Toruniu. Akta Prokuratora Sądu Okręgowego w Toruniu - 1945 r. Imię głównej bohaterki, z którą przeprowadziłem wywiad, zostało zmienione na jej prośbę.

miasta kobiet

kwiecień 2014

23


jej pasja

Pracowałam w laboratorium, w sklepie mięsnym i w biurze. Mając 58 lat zostałam instruktorką fitness. Z Irminą Ziółkowską*, rozmawia Dominika Kucharska, zdjęcie: Tomasz Czachorowski

Powiedziała Pani, że mając pięćdziesiątkę na karku lepiej nie wymieniać partnera życiowego, ale za to na rewolucję w życiu zawodowym jest to moment idealny. To prawda. Jak jest się z kimś wiele lat, to obok miłości rodzi się przyjaźń. Zmiana na lepszy czy młodszy model tego nie zrekompensuje. Za to na zmianę pracy nie jest za późno. Po pięćdziesiątce ma się więcej czasu, dzieci są już odchowane i przeważnie samodzielne. Nabyte doświadczenia dają znajomość samych siebie. To dobry moment, aby zacząć robić to, co naprawdę daje nam satysfakcję. Pani przez długi czas szukała tej satysfakcji? Nie szukałam, gdyż nie wiedziałam, że sama mam jej w życiu poszukać. Od najmłodszych lat nauczona byłam spełniać prośby innych. Wychowano mnie w przekonaniu, że myślenie o sobie świadczy o egoizmie. Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby się zastanowić, czego ja naprawdę chcę. Zawsze ktoś podpowiadał mi, że ta droga będzie odpowiednia i ja to przyjmowałam bez dyskusji. Nawet się nie dziwiłam, że nie jestem szczęśliwa. Myślałam, że tak musi być. Właściwie teraz po raz pierwszy robię zawodowo to, co naprawdę lubię. Cofnijmy się jednak o parę lat. Skończyła Pani technikum chemiczne i została laborantką… Praca w laboratorium była lekka, ale raczej nudnawa. Potem zaczęłam pracować w sklepie mięsnym. Przenosiłam tony mięsa. W latach socjalistycznych to było bardzo ciężkie zajęcie. Kiedy pojawiła się pierwsza refleksja, żeby pomyśleć o sobie? W trakcie rozwodu. Bo widzi pani, za mąż też wyszłam za namową innych. Wszyscy wokół

24

miasta kobiet

kwiecień 2014

mówili, że powinnam się związać właśnie z tym człowiekiem. To był ogromny błąd. Decyzja o tym, żeby się rozwieść była moją pierwszą wojną o siebie. Po wszystkim odetchnęłam z ulgą. Czy perspektywa bycia samotną matką Pani nie przerażała? Nie, wtedy były inne czasy. Może szaro-bure, ale bezpiecznie. Nie było lęku o pracę i przyszłość. Wiedziałam, że sobie poradzę i nie zabraknie na jedzenie dla mnie i syna. Jednak straciła Pani pracę w sklepie mięsnym… Po kilkunastu latach pracy musiałam zacząć od nowa. Miałam wtedy 38 lat. Uważałam, że jeszcze jestem młoda i mogę dużo zdziałać. W tym czasie dotarło do mnie, że wszystko, co do tej pory robiłam, poza wychowywaniem dziecka, mi się nie podobało. Utrata pracy była impulsem do zmian. Byłam wykończona pracą fizyczną i pomyślałam sobie, że chcę zostać urzędniczką. Dość drastyczna zmiana… Wychodziłam z założenia, że to spokojne zajęcie, w konkretnie wyznaczonych godzinach, z wolnymi weekendami. Nie wiedziałam, że praca biurowa może być nie mniej męcząca niż fizyczna, ale o tym przekonałam się później. Udało mi się znaleźć zatrudnienie w urzędzie pracy. Sprawdzałam się w tym. Rozpoczęłam studia ekonomiczne. Ile wtedy miała Pani lat? 40. Nauka to było to. Oczywiście, egzaminy wiązały się ze stresem, ale zdawałam je z sukcesami. Satysfakcja jest miłym uczuciem. Trzeba na nią w życiu pracować. Po obronie chciałam poszukać lepszej pracy. Widziałam

rozwijającą się tendencję do udawania, a ja muszę widzieć sens pracy. Może być nudna, ale komuś do czegoś potrzebna. Marzyło mi się samodzielne stanowisko specjalisty. Udało się? Tak, zostałam kadrową w regionalnym biurze regionalnym dużej firmy ochrony osób i mienia. Po 5 latach zlikwidowano jednak biuro w Bydgoszczy, znów zostałam bez pracy. Potem byłam jeszcze księgową, ale krótko. Siostra bliźniaczka zaproponowała mi pracę w swojej restauracji Hollywood 66. Niestety obroty spadały i lokal zamknęła. Miałam już 56 lat, komplet porażek i zero szans na znalezienie normalnego zatrudnienia. Porażek? Na każdym stanowisku sprawdzała się Pani bezbłędnie. Tak, ale dla mnie to wciąż były porażki. Zaczęłam popadać w depresję. Może za mocno we mnie tkwiło przyzwyczajenie wyniesione z poprzedniej epoki, że w jednej pracy można dotrwać do emerytury. Osoby z moich roczników pamiętają, że tak było. Bezpieczeństwo socjalne jest człowiekowi potrzebne. Wiedziałam, że jestem jeszcze w pełni sił, dyspozycyjna, że mam dużą wiedzę i doświadczenie. Jednak wiedziałam też, że w moim wieku na rynku pracy praktycznie się nie liczę. W dzisiejszych czasach takie bezpieczeństwo jest mało realne. Niestety… Zaczęłam mieć za dużo czasu. Syn był dorosły, założył rodzinę i mieszkał na swoim. Dużo czytałam. Uwielbiam to, tylko ile można? Za spacerami nie przepadam, bo nie lubię chodzić bez celu. Zajęcia domowe nigdy nie dawały mi poczucia wartości, chociaż cenię kobiety, które się w tym spełniają. Tkwiłam w zawieszeniu, aż spotkało mnie przezna-


jej pasja czenie... Może wołało mnie już wcześniej, ale dostrzegłam je dopiero wtedy. To było to! „To”, czyli…? Trafiłam na program dotowany z Unii - „Aktywność fizyczna drogą do sukcesu zawodowego”, kierowany do osób zagrożonych wykluczeniem. Szkolenie trwało pół roku. Warsztaty dotyczyły komunikacji interpersonalnej, przedsiębiorczości, pracy w organizacji, sposobów na radzenie sobie ze stresem. Drugim elementem programu były zajęcia w klubie fitness, od 4 do 5 godzin w tygodniu. To dość dużo. Tak, szczególnie, że to była moja pierwsza wizyta w klubie fitness w życiu. Wcześniej do głowy by mi nie przyszło, żeby w moim wieku wybrać się w takie miejsce. Byłam molem książkowym z lekką nadwagą. Ćwiczyłam jogę, ale z długimi przerwami i zawsze na poziomie podstawowym. Zresztą z pierwszej jogi wyszłam z płaczem. Nic mi nie wychodziło, ale z czasem to przełamałam. Fitness też na początku mi nie pasował. Tym razem jednak nie było wyjścia. Właśnie, podjęcie udziału w programie zobowiązywało. Na starcie było bardzo ciężko. Połowy z ćwiczeń nie potrafiłam wykonać. Shape’y, dance’y… Nie nadążałam. Dopiero po 2-3 miesiącach załapałam. Lecz nagle shape’y zaczęły mi wychodzić. Zaczęłam poznawać siebie. Ćwicząc kierowałam myśli w swoją stronę. Ładnie zeszczuplałam, stałam się bardziej sprawna, odzyskałam kondycję. Znów się uśmiechałam, lepiej wyglądałam. Ćwiczenia sprawiały, że łatwiej radziłam sobie z problemami. Nie wiem, jak to się tak dzieje, ale właśnie tak to działa. Półroczny program się skończy. Co wtedy? Znów nie wiedziałam, co dalej. Zaczęłam ćwiczyć samodzielnie i w miarę moich skromnych możliwości finansowych, korzystać też z ćwiczeń w klubie fitness. Po pół roku znów pomogła mi siostra. Dostałam od niej karnet do klubu fitness na wszystkie zajęcia. Mogłam ćwiczyć, ile chciałam. Chodziłam głównie na jogę i na fitness. Z czasem doszłam do takiego poziomu, że ćwiczeniom poświęcałam kilkanaście godzin w tygodniu. Widziałam, jak moja kondycja i sprawność rosną. Nie odstawałam od grupy, a czasem zdarzało mi się nawet prowadzić podstawy jogi zastępując instruktora. Trenerki i trenerzy patrzyli na mnie w taki fajny, akceptujący sposób, że w moim wieku jednak można. To była ciężka praca, ale widziałam efekty. Znów poczułam komfort poruszania się. Była Pani najstarsza na sali? Nie zawsze, ale często tak było. Zamarzyłam, żeby więcej osób w moim wieku i tych starszych,

przychodziło regularnie do klubów fitness. Pomyślałam, że mogłabym być dla nich przykładem i prowadzić dopasowane do ich możliwości zajęcia. Chciałam, żeby ćwiczyły bezpiecznie, tak, aby serce im nadmiernie nie biło, żeby płuca spokojnie pracowały, a stawy się nie przeciążały. W zeszłym roku zaczęłam się rozglądać za kursem na instruktora fitness. Dodam, że moja siostra bliźniaczka, też będąc w tym czasie na kolejnym zakręcie swojej drogi zawodowej, postanowiła zostać instruktorką jogi.

Jak ona lekko spłynęła po tych schodach, nie trzymając się żadnej poręczy. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo wiedziałam, że ja nie jestem tak sprawna jak ona, a co będzie, gdy będę w jej wieku. Miałam wybór, albo zacznę ćwiczyć, albo na starość będę chodzić o kulach. Wizja tej kobiety mobilizowała mnie w trudnych momentach, gdy już nie miałam siły. Życzę wszystkim, żeby spotkali na swojej drodze taką panią, która wspaniale spłynie po schodach z tramwaju.

Widziała Pani zdziwienie w oczach osób przyjmujących Pani zgłoszenie? W ich oczach widziałam pytanie „Czego ta babcia tutaj szuka?”. Od bliskich, którzy byli ze mnie dumni, usłyszałam, że poradzę sobie lepiej niż ci młodzi. I rzeczywiście, na kursie nie było ciężko. Spodziewałam się, że będzie trudniej. Spokojnie dałam radę.

Spoty, których Pani jest bohaterką, emitowano w ogólnopolskiej telewizji. Jak do tego doszło? Zadzwoniła do mnie pani z ministerstwa i zaproponowała udział w spocie. Nie zastanawiałam się ani chwili. Pomyślałam, że to fajna przygoda, a poza tym świadectwo, że osoba w moim wieku może zmienić w swoim życiu wszystko, no i zacząć ćwiczyć. Do tego w spocie pięknie zaprezentowano nasze miasto.

Prowadzącym opadły szczęki? Nie wiem, czy opadły im szczęki. Na pewno zostałam zaakceptowana. Instruktorzy i koleżanki z kursu byli pod wrażeniem mojego zapału i umiejętności. Po kursie kolejny raz zaczęła Pani poszukiwania pracy? Tak. Zgłosiłam się do klubów, w których sama ćwiczyłam. O dziwo spotkałam się z bardzo miłym przyjęciem. Po pierwsze menedżerowie wiedzieli, że jestem systematyczna i potrafię ćwiczyć. Po drugie, mieli tę samą nadzieję, co ja, że jak instruktorem będzie osoba w moim wieku, to osoby starsze chętniej przyjdą na te zajęcia. Przeczucie okazało się prawdziwe? Przyznam, że grupę buduje się trudno. Wiele osób ma słomiany zapał. Jeśli przez wiele lat nie ćwiczyły, to ciężko im wejść w rytm. Ciało z biegiem lat coraz trudniej rozruszać i zmusić do wysiłku. Niełatwo jest także przełamywać stereotypy: „przepracowałam tyle lat, już nic więcej nie uda mi się osiągnąć”, „po 50. idzie się tylko w dół” - tak myśli wiele osób. A to nie jest prawda. Z takim podejściem rzeczywiście najlepiej usiąść na kanapie i czekać na koniec. Często słyszę od osób w moim wieku, że one by poćwiczyły, ale mają chore kolano, schorzenia kręgosłupa, kłopoty z ciśnieniem, itp. To wykręty, bo poćwiczyć jogę czy wykonać proste ćwiczenia może każdy. Oczywiście, wygodniej jest się zapisać na rehabilitację, ale bez świadomej aktywności fizycznej nic nie osiągniemy. Potencjał w osobach starszych jest ogromny, ale często one same tego nie wiedzą. Ludziom potrzebny jest impuls. Pamiętam takie zdarzenie. Wtedy byłam po trzydziestce i stałam na przystanku. Z tramwaju wysiadła kobieta, mająca około 70 lat.

Męczy Panią nieraz myśl, że tę życiową rewolucję można było zacząć znacznie wcześniej? Nad tym, co chcę robić w życiu, mogłam się zastanawiać wcześniej, ale tak sobie myślę, że przecież mogłabym się tak samo pomylić, jak realizując pomysł, aby zostać urzędniczką. Moje wszystkie doświadczenia i nawet te wydarzenia, które określam mianem porażki, przygotowywały mnie do rozpoczynania czegoś innego. Sukcesy nie rozwijają. Po nich łatwiej spocząć na laurach. Teraz jestem znów na początku drogi. Jestem szalenie ciekawa, co będę robić za rok. Jest Pani niezwykle inspirującą kobietą. Czy ja wiem? Próbowałam w życiu tylu różnych zajęć. Niewiele z tego wyszło i niewiele osiągnęłam. W wieku 58 lat uzyskałam certyfikat instruktora fitness i rozpoczęłam pracę w tym zawodzie. Jeśli jest w tym coś inspirującego, to na pewno to, że bez względu na wiek można zacząć od nowa, i że można osiągnąć sukcesy w obszarach, które kompletnie nie pasują do naszego stereotypowego wizerunku. Zajrzyj na naszego Facebooka 8 kwietnia! Specjalnie dla Czytelniczek „Miast Kobiet” Irmina Ziółkowska poleci najlepszy zestaw ćwiczeń fitness www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci. ExpressBydgoski

*Irmina Ziółkowska Bydgoszczanka. W wieku 58 lat postanowiła zostać instruktorką fitness. Jest bohaterką ogólnopolskiego programu promującego fundusze unijne. Spoty z jej udziałem emitowane są w ogólnopolskiej telewizji.

Rozmowa z Irminą Ziółkowską we wtorek (25.03.) o godzinie 10.00 i 12.00 oraz w piątek (28.03.) o godzinie 12.00 w Radio Eska. 94,4 fm (Bydgoszcz) 104,6 fm (Toruń) miasta kobiet

kwiecień 2014

25


jej pasja

moda we krwi Ubierała Justynę Steczkowską, Małgorzatę Kożuchowską i Joannę Moro. Na co dzień ubiera torunianki, bo tu ma swoje atelier. Z Marylą Walkowską*, projektantką i właścicielką marki MarylaW, rozmawia Dominika Kucharska

Z wykształcenia jest Pani ekonomistką. Mam tytuł magistra ekonomii i zarządzania. Jak doszło do tego, że spotykamy się w atelier, a nie w biurowcu czy banku? Zaprowadziły mnie tu koleje losu. Szycie towarzyszyło mi od podstawówki. Wtedy zaczynałam kombinować, projektować, przerabiać. Ciągle coś układałam sobie w głowie. Pierwszą rzeczą, którą uszyłam, były spodnie. Sprułam parę starych, zrobiłam wykrój. Wertowałam instrukcje w „Burdzie”. W ten sposób nauczyłam się szyć detale. Na osiemnastkę zażyczyłam sobie od mamy maszynę. Zresztą u mnie w rodzinie każdy miał jakieś zdolności manualne. Mamie zdarzało się szyć dla sąsiadek pościele i koszule nocne. Siostra taty też interesowała się krawiectwem, więc to krąży w moich żyłach. W czwartej klasie jeździłam do Gdańska na korepetycje z malarstwa. Po maturze chciałam pójść na studia. Niestety, nie dostałam się na Akademię Sztuk Pięknych. Poza tym moje życie ułożyło się w ten sposób, że niedługo po liceum wyszłam za mąż. Miałam już dwójkę dzieci. Brakowało mi jednak tego wyższego wykształcenia, to było moim kompleksem. Zmobilizowałam się i mając 28 lat zaczęłam studiować zaocznie. Padło na ekonomię. Po studiach pasja krawiecka wróciła? Ona nigdy nie odeszła. Wciąż tworzyłam. Swoją pracę magisterską napisałam o tym, jak zakładam własne przedsiębiorstwo. Działałam na żywym organizmie, bo opisywałam swoją rodzącą się firmę. Profesorowie byli zachwyceni. Cieszyli się, że teorię przemieniam w praktykę. Otworzyłam pracownię krawiecką.

26

miasta kobiet

kwiecień 2014

Ale chodziło o skracanie nogawek i wszywanie zamków, czy już wtedy była mowa o własnych kolekcjach? Do dziś zdarza mi się skracać i wszywać. Żeby móc utrzymać firmę nie wolno odcinać się od pewnych zadań. Często przychodzą do mnie klientki ze zdjęciem, np. modelki ubranej w sukienkę i proszą o podobną dla nich. Nie odmawiam. Od samego początku zatrudniałam krawcowe. Dzięki temu rzeczy, za którymi nie przepadam, mogę przekazywać innym (śmiech). Widać, że wykłady z zarządzania nie poszły w las. Zdecydowanie bardziej lubię coś zaprojektować i zacząć to robić, a dziewczyny później to wykańczają. Dziś mój zespół doskonale wie, co to jakość. Moje krawcowe, tak samo jak ja, dobrze rozumieją potrzeby klientek i bardzo chętnie wykonują - moje czasami dziwne - pro-jekty na pokazy. Wiem, że wiele projektantek, szczególnie tych początkujących, ma problem z delegowaniem zadań. To przychodzi z czasem. Ja za to obserwuję odwrotną tendencję. Powszechnym zjawiskiem jest to, że projektanci wcale nie potrafią szyć. Nie wiedzą, jak siedzieć przy maszynie. Nie neguję tego. Takie mamy czasy. Jeśli, projektant potrafi przekazać swoją wizję krawcom, to OK. Ja natomiast nie wyobrażam sobie tak działać. Lubię pracę z manekinem. Stopniowo układam na nim projekt, coś modyfikuję, coś dodaję. Widuje Pani w mieście kobiety ubrane w stroje marki MarylaW?


jej pasja Tak. Nie prowadzę jednak bardzo rozwiniętej sprzedaży, w związku z czym trudno jest mi walczyć z ogólnopolskimi markami, nie wspominając o sieciówkach. Są jednak osoby ceniące rzecz, która jest unikatowa, stworzona specjalnie dla nich. Staram się także, aby w moich strojach pokazywały się gwiazdy. Justyna Steczkowska występowała w sukience mojego autorstwa. Wyglądała w niej genialnie i chyba tak samo się czuła. Specjalnie podziękowała mi ze sceny. W skórzanej spódnicy zaprojektowanej przeze mnie wystąpowała Małgorzata Kożuchowska. Sukienki marki MarylaW wybrała także Joanna Moro. W jednej z nich pokazała się na gali pierwszej edycji Festiwalu Sztuki Faktu w Toruniu. Zauważyła mnie również czołowa blogerka modowa w Polsce MACADEMIAN GIRL. Stworzyła ona stylizacje z zaprojektowanym przeze mnie żakietem z baskinką oraz ze spodniami mojego autorstwa. Drzwi dla polskich projektantów są coraz szerzej otwarte. Promocja rozwijających się marek to dla mnie i innych ogromne wsparcie. Jednym z przejawów tego wsparcia jest Fashion Week Poland. W maju na wybiegu zobaczymy modelki w strojach Pani autorstwa. Próbowałam się tam dostać już dwa lata wcześniej. Okazało się, że do trzech razy sztuka. Już nie mogę się doczekać, szczególnie, że to dziesiąta, jubileuszowa edycja imprezy. Traktuję to jako ogromne wyróżnienie, ale jednocześnie wyzwanie, okazję do sprawdzenia się. Czym Pani urzeknie widownię na Fashion Week? Puzzlami! Zaprezentuję tam kolekcję na sezon jesień-zima 2014/2015, która inspirowana jest motywem puzzli. Kształty tej popularnej układanki zostały wtopione w konstrukcję poszczególnych ubrań lub wykonane jako wzór w postaci aplikacji ze skóry. Na razie mam ukończoną jedną trzecią kolekcji. Puzzlowy pomysł zrodził się w mojej głowie, gdy zobaczyłam pierścionek wymyślony przez mojego znajomego, ozdobiony właśnie puzzlem. Jeśli chodzi o kolory, to będą one zdecydowane, ale ubrania na pewno nie będą pstrokate. Wolę monochromatyczność, nie lubię przekombinowanych rzeczy. Nie zabraknie głębokiej ziele-

ni, ale także odcieni pudrowych oraz pasteli uzupełnionych bielą i czernią. Czy to będzie najważniejszy pokaz w Pani karierze? Na pewno będzie on najbardziej spektakularny. Dotychczas, nie licząc tych robionych przy okazji jakiś wydarzeń, zorganizowałam trzy, albo cztery pokazy. Do dziś wspominam ten w Dworze Artusa. Naprawdę wyszło fajnie, byłam bardzo zadowolona. Zaletą tego typu wydarzeń organizowanych u nas jest cena. Koszty są nieporównywalnie niższe niż te, z którymi musiałabym liczyć się robiąc pokaz w stolicy. Dla kogo Pani stworzyła kolekcję „Puzzle”? To ubrania bezwiekowe. Myślę, że dobrze będzie się w nich czuła zarówno piętnastolatka, jak i pani mająca sześćdziesiąt lat. Te stroje dają wiele możliwości. Szyk i nowoczesny look został nadany poprzez ciekawe rozwiązania z kieszeniami oraz konstrukcje z peleryną. Duże wrażenie zrobiły na mnie Pani płaszcze. Bardzo mnie to cieszy, bo z reguły MarylaW jest kojarzona z sukienkami, a ja uwielbiam tworzyć okrycia wierzchnie. Jestem laikiem, ale wydaje mi się, że te drugie trudniej uszyć… Niekoniecznie. Wielu osobom tak się wydaje, bo do płaszcza czy kurtki wykorzystuje się cięższe materiały. Zapewniam jednak, że skomplikowana sukienka potrafi nieraz bardziej dać w kość. W maju spełni się Pani marzenie o udziale w Fashion Week. Co jest kolejne na liście? Chciałabym dużo podróżować. Jestem ciekawa świata. Wstyd się przyznać, ale nie byłam jeszcze w Paryżu, ani w Mediolanie. Internet pozwala mi śledzić prezentowane w tych miastach najnowsze kolekcje, ale chciałbym móc poczuć klimat modowych stolic. Liczę, że mi się uda.

Kolekcję „Puzzle” obejrzyj 15 kwietnia na naszym Facebooku www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci. ExpressBydgoski

* Maryla Walkowska Torunianka. Właścicielka marki odzieżowej MarylaW. Od trzech lat współpracuje z Showroomem Verdiego w Warszawie. Jej ubrania można zobaczyć i kupić na stronie internetowej www.marylaw.pl. Mama dwójki dzieci. miasta kobiet

kwiecień 2014

27


kobieca perspektywa

Z Połtawy do Bydgoszczy Były tam osoby nazywane „tituszki”, czyli tacy ukraińscy dresiarze, którym płacono 100-200 hrywien za bicie majdanowców. Przywożono je autobusami, wypuszczano w okolicy protestujących, a potem odwożono do rodzinnych miast. Z Ielizavetą Ponomarenko* rozmawia Kamil Pik. Wywiad był przeprowadzony 10 i 17 marca 2014 r.

Jak trafiłaś do Polski i do Bydgoszczy? Zawsze chciałam studiować za granicą. W pewnym momencie myślałam o Skandynawii, ale nie wiedziałam, jak to zrealizować. Spotkałam jednak kiedyś znajomą pracującą na Ukrainie w firmie pośredniczącej, która pomaga w rekrutacji na studia za granicą. Dlaczego wybrałam Polskę? Bo z jednej strony taki wyjazd jest dla nas najtańszy. Za trzy nasze hrywny kupimy jedną złotówkę, a za jedno euro musimy dać ich aż dziesięć. Z drugiej, polskie uczelnie są otwarte na współpracę z ukraińskimi studentami i łatwiej dostać wizę do Polski niż do wielu innych państw Unii. Od razu wybrałaś Bydgoszcz? Nie. Najpierw ci pośrednicy organizują wyjazdy zapoznawcze na kilka uczelni w różnych miastach i dopiero po takiej wizycie student podejmuje decyzję, gdzie chciałby się uczyć. Ja miałam do wyboru Lublin, Poznań, Warszawę i Bydgoszcz. Dlaczego nie Lublin? Lublin to była dla mnie prawie w dalszym ciągu Ukraina. Blisko granicy i mnóstwo rodaków. Nie było też odpowiadającego mi kierunku. Chciałam się uczyć języków obcych, najlepiej więcej niż jednego. W Bydgoszczy były studia z lingwistyki stosowanej, co ważne niedrogie w porównaniu z innymi uczelniami, no i podczas wizyty zapoznawczej spodobało

28

miasta kobiet

kwiecień 2014

mi się samo miasto. Jak wróciłam do domu po tej wizycie to powiedziałam rodzicom, że już wiem, gdzie będę studiować. Dzisiaj to już cztery lata jak tu mieszkam. Przyjechałam mając 17 lat.

to bardzo ludne miasta, przemysł i kopalnie, na zachodzie miasta są mniejsze i nie ma tyle przemysłu, ale więcej jest rolnictwa. Za to zachodni Ukraińcy są moim zdaniem bardziej wyluzowani.

Skąd pochodzisz? Z Połtawy, to całkiem spore wojewódzkie, miasto niedaleko Charkowa. U nas w kraju mówi się, że to duchowa stolica Ukrainy. Samo miasto słynie z bitwy stoczonej w ramach wielkiej wojny północnej przez wojska cara Piotra Wielkiego ze Szwedami w 1709 roku. Szwedzkie wojska zostały rozbite i odwróciły się losy wojny. Miasto jest zbudowane na podobnym planie do Sankt Petersburga.

Z zachodnią częścią Ukrainy ostatnio kojarzą się w Polsce ruchy nacjonalistyczne, ze wschodnią zaś prorosyjskie. Owszem są takie grupy, ale nie jest to jakaś dominująca część społeczeństwa. Są one niewielkie, ale głośne i wyraziste. W ostatnich tygodniach wszyscy Ukraińcy bardzo się zjednoczyli. Nawet w telewizji - oprócz logo kanału od niedawna widnieje hasło „jedna Ukraina”. To efekt tego, co się działo w ostatnich miesiącach w Kijowie.

Pochodzisz ze wschodniej Ukrainy. Czy rzeczywiście są duże różnice pomiędzy mieszkańcami wschodniej a zachodniej części twojej ojczyzny? Może nie jakaś ogromna, ale różnica jest. Przede wszystkim mniej więcej od Kijowa na wschód i południe wszyscy mówią po rosyjsku. Czują się Ukraińcami, nie Rosjanami, ale słabo znają ukraiński. Ja też, jeśli muszę mówić po ukraińsku, miewam z tym kłopot. Jest to język bardzo podobny do polskiego i mieszkając od kilku lat w Polsce mylę czasami słowa. Na Ukrainie używany jest jeszcze tzw. surżyk, czyli mieszanki ukraińskiego i rosyjskiego. Obie części Ukrainy różni też gospodarka. Wschód

No właśnie, pod koniec listopada to głównie młodzież rozpoczęła protest na kijowskim majdanie. Jak wówczas patrzyłaś i oceniałaś to z perspektywy Ukrainki mieszkającej w Polsce? Z początkiem tego protestu zbiegły się przygotowania do dużego koncertu, który przygotowywaliśmy wspólnie z pozostałymi bydgoskimi studentami z Ukrainy. Wśród moich kolegów pojawiały się takie głosy, że trzeba zorganizować tutaj też coś na wzór majdanu, aby solidaryzować się z rodakami. Wszyscy dopingowaliśmy protestujących rodaków. Mieszkając w Polsce jeszcze bardziej zależało nam, aby Ukraina


BUT

266614TRTHA

K

Magiczne miejsce, w którym kupisz zarówno rzeczy nowe (Butik) jak i eleganckie rzeczy u¿ywane (Komis).

Butik na Piêtrze ul. Szosa Lubicka 166 Aktualna oferta

260714TRBRA

tel. 667 949 000, e-mail: butiknapietrze@wp.pl

APTEKI w Chojnicach w Przychodni Medyk ul.Towarowa 2 a tel. 512 239 242 pn. - pt. 8-18

w Nakle nad Notecią Osiedle B. Chrobrego 16/4 tel. (52) 385 15 36 pn.-nd. 8-21

w Malborku ul. Słowackiego 71/1 tel. (55) 247 62 95 pn.-nd. 8-21

-III

w Brodnicy

w Koninie

w Bydgoszczy

ul. Korczaka 10b tel. (55) 279 78 43 pn.-sb. 8-20

w Szubinie

ul. Chopina 9 tel. (63) 243 70 13 pn.-nd. 8-22

ul. Grunwaldzka 71 tel. (52) 347 84 90 pn.-nd. 8-22

w Kwidzynie

ul. Zamkowa 19 tel. (56) 474 02 33 pn.-nd. 8-22

ul. 3 Maja 23 tel. (52) 371 63 13 pn.-nd. 8-22

-IV

-V

w Bydgoszczy

ul. Skłodowskiej-Curie 26 / E.LECLERC tel. (52) 346 06 96 pn.-sb. 8-21, nd. 10-16

w Koronowie ul. Kościuszki 4 tel. (52) 382 28 78 pn.-nd. 8-21

w Warlubiu

w Turku

ul. 18-tego Lutego 2 tel. (52) 332 64 86 pn.-pt. 8-18, sob. 8-12

ul. Konińska 24 tel. (63) 289 22 49 pn.-nd. 8-22

-VI

w Bydgoszczy

ul. Pielęgniarska 13 (Stary Fordon) w przychodni „Nad Wisłą” tel. (52) 343 98 28 pn.-nd. 8-22

w Bydgoszczy

ul. Wielorybia 109 tel. (52) 349 05 06 pn.-nd. 8-22

Apteki CAŁODOBOWE w Bydgoszczy ul. Skłodowskiej-Curie 1 tel. (52) 346 01 11, 346 12 93

ul. Gdańska 140 tel. (52) 345 57 57 Apteka „Pod Orłem” z gr. w Świeciu nad Wisłą ul. Księcia Grzymisława 4 tel. (52) 33 111 80

w Grudziądzu ul. Legionów 37 tel. (56) 46 334 99, 517 108 182 we WłocŁawku ul. Wiejska 18a/4 tel. (54) 236 63 65

INFORMUJEMY, IŻ ZAWARLIŚMY AKTUALNE UMOWY Z NFZ

348414BDBRA

w Inowrocławiu ul. Dworcowa 33 tel. (52) 318 39 99

-bis w Bydgoszczy


kobieca perspektywa

że uda się wprowadzić do władzy naprawdę nowych ludzi, bo rząd tymczasowy to politycy, którzy już byli przy władzy plus kilku przedstawicieli majdanu, którzy pewnie i tak nie mają zbyt wiele do powiedzenia w kreowaniu polityki. Teraz ja i miliony Ukraińców marzymy o tym, aby wybrać nową władzę, która pomoże zmienić Ukrainę w kierunku europejskich norm, zlikwiduje korupcję i wprowadzi wyższe standardy funkcjonowania państwa. Wielu młodych, kompetentnych Ukraińców bardzo chciałoby się zaangażować w zmienianie swojego kraju.

związała się z Unią Europejską, bo widzieliśmy w tym szansę na poprawę sytuacji w moim kraju. Nikt jednak nie myślał, że tak to się potoczy. Szczególnie zaskoczyły mnie działania milicji. Nie spodziewałaś się takiej reakcji? Moja mama pracuje w drogówce, więc znam trochę ukraińską milicję od kuchni. Okryty złą sławą Berkut to głównie młodzi zastraszeni chłopcy, którzy po prostu karnie wykonują rozkazy. W takiej sytuacji, nawet jeśli odeszliby ze służby, mogliby pozostać bez środków do życia, o co zadbałyby władze, a rodzinę trzeba wyżywić. W pewnym momencie emocje po obu stronach były już tak duże, że wystarczyła jakaś drobna iskra i pojawiła się agresja. Pierwsza siły użyła milicja i Berkut. To oni zaognili sytuację, chcąc opanować majdan. O agresji można jednak mówić nie tylko po stronie milicji. A nie masz wrażenia, że te koktajle Mołotowa, czy amunicja z kamieni i bruku po stronie demonstrantów to była taka desperacka próba samoobrony ludzi przypartych do muru przez brutalną akcję milicji? Pewnie w dużym stopniu tak to właśnie było, ale jak rozmawiam z rodziną, to słyszę, że obie strony mogły wielu rzeczy nie zrobić. Jak byłam ostatni raz w domu, w lutym, to właśnie rozpoczynała się kumulacja wydarzeń, która doprowadziła do podpisania porozumienia i ucieczki Janukowycza. Różne formy protestów odbywały się w wielu miastach, także w Połtawie. W pewnym momencie odbieram telefon od mojej mamy i słyszę, że mam odebrać siostrę ze szkoły i zaprowadzić szybko do domu, bo majdanowcy znów zaczynają u nas protest. Gdy wracałam już z siostrą, widziałam grupy ludzi rozbierających bruk z chodników i idących w kierunku placu, na którym protestowano. Jeśli nie zamierzali go wykorzystać, to po co zdzierali bruk w drodze na protest? Ja bałabym się stanąć tam razem z nimi, bo nie wiadomo, co by się stało. Mogłabym oberwać od milicji, albo jakąś kostką brukową od majdanowców. Jednak wielu moich znajomych w tajemnicy przed rodzicami dołączało do protestu. Czy Twoja mama słyszała o tym, o czym informowały nasze media, że wśród Berkutowców byli też najemnicy z Rosji? Nie, o tym nikt u nas nie mówił. Nie słyszałam nigdy od mamy, aby coś takiego miało miejsce. Były za to osoby nazywane „tituszki”, czyli tacy ukraińscy dresiarze, którym płacono 100-200 hrywien (30-70 złotych) za bicie majdanowców. Przywożono je autobusami, wypuszczano w okolicy protestujących, a potem odwożono do rodzinnych miast. Były to osoby, które też od czasu do czasu pobiją kogoś, są na bakier

30

miasta kobiet

kwiecień 2014

z prawem. A tutaj mogły robić to na zlecenie władzy. Byłe na to gotowe za parę groszy zapłaty. Protest był domeną zachodnich Ukraińców, czy wschodni też go popierali? Więcej zwolenników było na zachodzie. Na wschodzie było sporo takich opinii jak pewnego mężczyzny, którego spotkałam w samolocie do Polski w lutym. Mówił on, że mieszkańcom zachodniej części kraju bliżej do Unii, chcą tam wyjechać, a ci na zachodzie mają mniejsze bezrobocie, w dużych miastach żyje się stabilnie, nie trzeba więc robić zadym. Na wschodzie wiele osób tak myślało. 16 marca na Krymie odbyło się referendum, w które miało potwierdzić wolę przyłączenia się tego regionu do Federacji Rosyjskiej. Jak się odnajdują w tej sytuacji twoi rodacy? Krąży strach przed ewentualną wojną z Rosją? Według organizatorów referendum Krym jest już osobnym państwem. Mówi się tam o zmianie ukraińskiej hrywny na rosyjski rubel. To dla Ukraińców było oczywiste od początku, że Putin będzie dążył do przyłączenia Krymu do Federacji Rosyjskiej. Ukraińskie władze nie podejmują jednak żadnych kroków i zachowują cierpliwość. Cała ta sytuacja jest dla obywateli Ukrainy bardzo trudna i wzmaga strach. Nikt tak naprawdę nie wie, co się wydarzy się następnego dnia, bo wszystko za szybko się zmienia. Ludzie są zaniepokojeni, boją się, co będzie. O czym marzysz w najbliższej przyszłości po wydarzeniach na Ukrainie? Przy tym, co teraz się wydarzyło, pomarańczowa rewolucja to nic takiego. Jest jednak wiele obaw, aby znów nie zaprzepaścić nadziei. Trudno np. powiedzieć, że jest nowa ekipa rządowa. Zaraz po ucieczce Janukowycza ludzie na majdanie krzyczeli, że nie po to tu stali i ginęli, żeby do władzy wróciła Julia Tymoszenko. Teraz czekamy na majowe wybory i liczymy,

Korupcja to największy problem? Jest ona wszechobecna na Ukrainie. Większość ludzi przyzwyczaiła się do tego przez lata i pewnie trudno byłoby im nagle funkcjonować, gdyby nie mogli załatwiać wszystkiego pod stołem. Ale w takim kraju nie ma przyszłości, szczególnie dla młodych Ukraińców. Dobry przykład korupcji i nadużyć to mój blok w Połtawie. Ma on trzy klatki i jest obudowany płytkami. Na dwóch wykańczanych w pierwszej kolejności klatkach płytki trzymają się nadal. Na trzeciej niemal wszystkie odpadły po paru latach. Jak wyjaśnił mi tata, po prostu część materiałów lepszej jakości została rozebrana i wykańczano budynek byle czym. Przecież to zaprowadzi nas donikąd. Jak zobaczyliśmy zdjęcia z willi Janukowycza czy prokuratora generalnego, który pozował do portretów niczym Cezar, to przerosło to nasze wyobrażenia o tych ludziach i o tym, ile nakradli. Zamierzasz teraz pozostać w Polsce? Czy tutaj planujecie jakieś działania wspierające rodaków? Skończyłam studia. Uczelnia zaproponowała mi pracę. Na razie zatem zostaję w Bydgoszczy. Jeśli chodzi o pomoc Ukraińcom, to niedawno zorganizowaliśmy koncert w Eljazzie, na którym zbieraliśmy pieniądze na pomoc dla rodzin osób poszkodowanych w ostatnich miesiącach na Ukrainie. Myślimy też w gronie studentów z Ukrainy o zorganizowaniu w Bydgoszczy kolejnych podobnych akcji. Czego zatem powinienem Ci dziś życzyć? Żeby moja Ukraina mogła zmienić się tak bardzo jak zmieniła się Polska przez dwadzieścia lat. Żeby więcej osób mogło upatrywać dobrej przyszłości na Ukrainie, a nie za granicą.

*Ielizaveta Ponomarenko Pochodzi z Połtawy na Ukrainie. W Bydgoszczy mieszka od czterech lat. Studiowała lingwistykę stosowaną na Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy, obecnie pracuje na tej uczelni.


Niesamowita dieta! Niskie ceny! Chcesz nauczyć się zdrowo odżywiać i zrzucić kilka kilogramów? Przyjedź na turnus oczyszczająco-leczniczy z dietą owocowo-warzywną dr Ewy Dąbrowskiej organizowany przez „Solanki” Uzdrowisko Inowrocław. Postaw na zdrowie. Zapisz się na turnus oczyszczająco-leczniczy oparty na diecie warzywno-owocowej dr Ewy Dąbrowskiej.

Dieta pełna zalet Stosowanie diety powoduje m.in. usuwanie toksyn i zbędnego tłuszczu. Wpływa również na zmniejszenie bólu w stawach, ustabilizowanie poziomu cukru we krwi, zwiększenie odporności, poprawę wyglądu skóry, utratę wagi i ogólną poprawę samopoczucia oraz podwyższenie samooceny. Zwiększa się także wydolność psychofizyczna organizmu. Poprawie ulega też pamięć. Korzyści są więc ogromne.

Wprowadź dietę już teraz A kto powinien wprowadzić dietę oczyszczająco-leczniczą w życie? Niemal każdy! Wskazań do jej zastosowania jest bardzo dużo: • rewitalizacja organizmu u osób zdrowych; • osłabiona odporność na infekcje bakteryjne, wirusowe, grzybicze, alergie, astma, nietolerancje pokarmowe, migreny, gościec reumatoidalny, zapalenie tarczycy, zapalenie wątroby, choroby skóry takie jak: łuszczyca, trądzik,

sucha skóra, egzema; • schorzenia neurologiczne: padaczka, udary niedokrwienne mózgu, pobudzenie, nerwica, stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona; • choroby endokrynologiczne: zaburzenia miesiączkowania, klimakteryczne, niedoczynność tarczycy, guzki tarczycy, torbiele jajników i inne.

Atrakcyjne terminy i ceny Wiosenny turnus rozpocznie się 28 marca i zakończy 11 kwietnia. Kolejna szansa na zdrowotną odnowę pojawi się w maju (9-23.05.), a następna na przełomie czerwca i lipca (20.06.-4.07.) Pozostałe terminy turnusów można znaleźć na stronie www.solanki.pl. Ceny są bardzo przystępne.

REZERWACJE przyjmujemy pod numerami telefonów 52 35 63 283 lub 52 35 63 101. Odpowiadamy również na zapytania mailowe: marketing@solanki.pl lub medicalspa@solanki.pl. Aktualne informacje są też dostępne na stronie www.solanki.pl. Nie zwlekaj i zadbaj o swoje zdrowie

Syta oferta turnusów Turnusy zapowiadają się bardzo atrakcyjnie. Pobyt w Willi „Ostoja” przy al. Sienkiewicza 49 w bliskiej odległości do tężni solankowych. Odpowiednio zbilansowane wyżywienie pod kontrolą dietetyka. Konsultacja lekarska. Opieka pielęgniarska, w przypadkach nagłych zachorowań. Pomiary wagi, BMI oraz ciśnienia. Wstęp do Strefy Wellness. Edukacja prozdrowotna. Aż 49 zabiegów, w tym helioterapia, zajęcia ruchowo-taneczne, poranna gimnastyka oddechowo-rozciągająca, ćwiczenia w basenie i aktywne zajęcia na świeżym powietrzu Nordic Walking. 16414BIBIA

232614TRTHA


kobieta w podróży

*Agnieszka Siejka Pracownik naukowotechniczny Wydziału Biologii UMK. Wyprawy do: Libanu, Indii, Iraku, Kurdystanu, Azerbejdżanu, Armenii, Gruzji, Maroka i innych krajów. Członkini Akademickiego Klubu Górskiego „Halny”, założycielka stowarzyszenia „W Różowych Rękawiczkach”

R

E

K

L

A

M

A

233514BDBHB


kobieta w podróży

w różowych rękawiczkach Wielki sukces odniosła pierwsza polska kobieca zimowa wyprawa na najwyższą górę Spitsbergenu - Newtontoppen. Szczyt zdobyły m.in. Agnieszka Siejka z Torunia i Ewa Grewling z Kcyni. Tekst: Jan Oleksy zdjęcia: Agnieszka Siejka, Katarzyna Siekierzyńska

M

ieszkanki naszego regionu wraz z Katarzyną Siekierzyńską z Poznania dotarły tam po siedemnastu dniach marszu. - Nie przypuszczałyśmy, że mogą być aż tak trudne warunki. Nie chodzi tu tylko o mróz, bo i w Polsce temperatura spada poniżej -30 stopni, ale o wiatr i ostrą zadymkę - mówi Agnieszka Siejka. Trasa, jaką pokonały Polki, prowadziła z największej na wyspie miejscowości Longyearbyen przez zamarznięty Sassenfiord do doliny Gipsdalen i dalej na szczyt Newtontoppen.

Droga impreza Po podjęciu decyzji o wyjeździe pojawiły się obawy. Nie były to wczasy all inclusive. Problemem okazały się też pieniądze. - To bardzo droga impreza. Wzięłam kredyt. Spłacam go do tej pory, ale odbieram też odsetki w postaci nowych przyjaźni i nowych horyzontów, które się przede mną otworzyły - wyjaśnia Agnieszka. Najtrudniejsze wcale nie było to, co przeżyły na Spitsbergenie, tylko przygotowania, które trwały cały rok, a sama wyprawa niecały miesiąc. Musiały zebrać wiele praktycznych informacji o obcym miejscu, które dotychczas znały jedynie z opowieści czy książek Marka Kamińskiego. Noc na balkonie Uczestniczki wyprawy nawiązały kontakt z polarnikami, zdobywały informacje o warunkach, sprzęcie, jedzeniu. Musiały też się wzajemnie poznać. - Trzy kobiety, każda z silnym, władczym charakterem. Musiałyśmy sprawdzić, do czego jesteśmy zdolne i czy możemy, na siebie liczyć. Znałyśmy się jedynie z klubu górskiego „Halny” - opowiada uczestniczka wyprawy. - Docierałyśmy się w Tatrach, organizowałyśmy wspólne treningi siłowe, ciągnęłyśmy za sobą opony, niczym sanie. Musiałyśmy przećwiczyć temperatury, spałyśmy na balkonie lub w śpiworze pod domem, żeby się zahartować - wspomina polarniczka. Konieczne było również prze-

szkolenie strzeleckie, by w razie czego obronić się przed niedźwiedziem polarnym. Trudnym zabiegiem logistycznym było pakowanie sprzętu i prowiantu. Wyszło dziewięć pakunków po 23 kg każdy, a wszystko musiało się zmieścić na trzech saniach. W dniu startu sanie ważyły po około 60 kg. Do wyposażenia doszły jeszcze damskie narzędzia ozdobione w kwiatki i kilka kompletów różowych rękawiczek.

Łatwo nie było Poranne przygotowania trwały zwykle cztery godziny, od momentu otwarcia oczu do założenia nart. - Pod biegunem wszystko robisz wolniej - twierdzi Agnieszka. Karkołomne były zabiegi higieniczne. - Wzięłam dużo nawilżonych chusteczek do pielęgnacji dzieci. Było tego ze dwa kilo. Okazało się, że wszystko zamarzło i było bezużyteczne. Nauczyłam się więc nosić chusteczki w małych pakiecikach i trzymać je blisko ciała. Ręce wystarczyło przetrzeć ze trzy razy śniegiem, posypać mydłem w płatkach i powtórnie zwilżyć śniegiem wspomina polarniczka. Herbatka ze śniegu Dużym problemem okazało się gotowanie wody, a w takich ekstremalnych warunkach człowiek powinien wypijać dziennie około pięciu litrów wody. Stopienie litra ze śniegu zajmowało około pół godziny, więc jedzenie udawało się przygotować najwcześniej po półtorej godzinie. Żywność musiała być wysokoenergetyczna. W tych warunkach organizm potrzebuje od 6-7 tys. kalorii dziennie, gdy normalne zapotrzebowanie wynosi od 1,6 tys. do 2 tys. kalorii. - Zabrałyśmy żywność liofilizowaną, słodycze, bakalie, salami, a nawet zwykłe schabowe, które w arktycznych warunkach też od razu były mrożonkami. Trzy bomby atomowe - Byłam kierownikiem tej wyprawy. Jak chciałam, żeby dziewczyny coś zrobiły, to zwykle

mówiły „wypchaj się”, ale jak się o coś kłóciły, to podkreślały - „jesteś kierownikiem, więc rozsądź” - wspomina Agnieszka Siejka. Pierwszy raz pokłóciły się dziesiątego dnia. Według polarników to jest norma. Na początku jest miło, wzajemne poznawanie się, dopiero później każdy stara się wypracować sobie pozycję lidera (wtedy polarnicy biorą się za łby), a na końcu następuje stabilizacja. - Tak jest, gdy spotykają się trzy silne osobowości, trzy bomby atomowe w jednym miejscu, które w końcu muszą wybuchnąć. To nic szczególnego - twierdzi Agnieszka.

Zachwyt nad lodowcami Na szczycie była ogromna radość, niezwykłe przeżycie, przecudne widoki, alpejski krajobraz. Fotograficzne udokumentowanie wyczynu też nie była łatwa, bo ściągnięcie trzech czy czterech par rękawiczek i wyjęcie aparatu stawało się karkołomnym zadaniem. Ale dokumentację trzeba było zrobić. Na pamiątkę i dla sponsorów. - Województwo kujawsko-pomorskie dało nam ciężką flagę, ważącą chyba półtora kilo. Było co nosić, ale potem na szczycie było też czym machać! Niezapomniane wrażenia. Przy zejściu pełnia księżyca i równocześnie wschód słońca, bez realnej nocy. Była to nagroda za cały nasz wysiłek - mówi z satysfakcją traperka. Mocny przykład Uczestniczki różnych spotkań z polarniczkami często podkreślają, że to, co zrobiły te drobne dziewczyny, było niesamowite, dało im to siły, by zacząć myśleć o sobie, zostawić w domu męża z dzieckiem, wziąć kijki i zacząć treningi. - Chcemy, by nasz wyczyn stał się inspiracją dla tych, którym brakuje nieraz odwagi, by zacząć żyć inaczej. Z myślą o nich zakładamy teraz stowarzyszenie „W Różowych Rękawiczkach”, które ma aktywizować kobiety. Nie będziemy uprawiać wojującego feminizmu, ale inspirować - podkreśla Agnieszka Siejka.

Rozmowa o podróżach z kobiecego punktu widzenia i bezpieczeństwie kobiet w sobotę (29.03) i niedzielę (30.03) o godzinie 8.00 w Radiu ZET Gold 92,8 fm oraz na www.zetgold.pl

miasta kobiet

kwiecień 2014

33


Prosto z życia: budowanie więzi

Dzieci nie są niegrzeczne bez powodu. Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że ich więź z dzieckiem jest powierzchowna. Jak sprawić, by była silna i głęboka? odpowiada: Czesława Marciniak

Mój syn - Jaś - jest niegrzeczny. Buntuje się, zbiera uwagi w szkolnym dzienniku, uchyla się od obowiązków, pyskuje. Próbowaliśmy już wielu rzeczy. Wprowadzaliśmy kary, tłumaczyliśmy, groziliśmy konsekwencjami, jednak to nie przyniosło efektów, albo były one tylko na chwilę. Oboje jesteśmy zapracowani, ale zależy nam na tym, by syn dobrze się uczył i nie sprawiał kłopotów. Mimo wielu z nim rozmów, mamy wrażenie, że on się od nas oddala. Co robić? Rodzice

Drodzy Rodzice! Więź dziecka z dorosłymi jest najważniejszym czynnikiem, chroniącym przed ryzykownymi zachowaniami. Dzieci, które nie mają dobrej relacji z rodzicami, o wiele częściej są agresywne, buntownicze, mają kontakt ze środkami psychoaktywnymi, konflikt z prawem, wagarują, doświadczają wczesnej inicjacji seksualnej. Stworzenie silnej więzi z dzieckiem nie jest jednak wcale takie oczywiste. Zabiegani rodzice czasem nie mają świadomości, że ich relacja z synem czy córką jest powierzchowna. Jak budować mocną więź? Przede wszystkim musimy kochać, na drugim miejscu wymagać. Wprowadzenie dyscypliny bez okazywania miłości dziecku, będzie jedynie owocowało buntem i odrzuceniem. Pomiędzy tymi filarami wychowania musi być zachowana kolejność i równowaga. Miłość jest podstawą, na której możemy budować wszelkie ograniczenia i wymagania. Jedną z metod jest polecana przez Josha McDowella w książce „Jak być bohaterem dla swoich dzieci”. Opiera się na sześciu zasadach. Plan obejmuje:

1 Akceptację bezwarunkową Niezależnie od tego, co dziecko zrobiło, rodzic zawsze powinien akceptować je jako osobę. Należy dostrzegać odrębność, niepowta-

34

miasta kobiet

kwiecień 2014

rzalność dziecka, pamiętając, że być innym od rówieśników, nie znaczy być gorszym.

2 Docenienie Należy dodawać otuchy i mówić: „Jesteś dla mnie ważny”, wyszukiwać to, co dobre w dziecku i chwalić - to daje poczucie ważności. 3 Okazywanie uczuć Musimy przytulać, głaskać, całować. Mówić: „Kocham cię”. Kiedy dziecko dorasta, również potrzebuje naszej czułości i uwagi, tylko w innej formie. Nawet, gdy o nią wprost nie zabiega. 4 Dostępność W kontakcie z dzieckiem warto skupić uwagę wyłącznie na nim, aby czuło, że jest ono w tym momencie dla swego rodzica najważniejszą osobą na świecie. 5 Obliczalność Uczmy umiejętności rozliczania się ze swoich zachowań, wyjaśniania, brania odpowiedzialności za czyny, wyciągania wniosków na przyszłość. Chodzi o umiejętność samokontroli i panowania nad emocjami. 6 Autorytet Dziecko powinno czuć, że jesteśmy przywódcami, którzy sobie radzą z pokonywaniem przeciwności. Częste rozmowy z dzieckiem oraz przemyślane decyzje pomagają być autorytetem. Należy wyznaczać normy, zasady i granice zachowania, dostosowane do wieku dziecka, a także pokazywać mu wartości. Koncepcję 6 zasad pozytywnego wychowania można porównać do budowy domu. Akceptacja jest fundamentem, docenienie podwaliną, mury to uczucia i dostępność, a to wszystko nazywa się miłością. Krokwie i dach to wymagania, czyli obliczalność i autorytet. Tak jak budowy domu, nie da się zacząć od dachu, tak prawidłowych relacji, nie uda się zbudować wyłącznie na autorytecie. Miłość

musi być najpierw - przed wprowadzeniem ograniczeń. Tylko wprowadzenie właściwej kolejności może sprawić, że staniemy się wzorcem osobowym dla własnego dziecka. Możemy próbować egzekwować posłuszeństwo rygorem, ale wtedy dzieci będą tylko pozornie posłuszne. Wewnętrznie będą odczuwać strach, frustrację i gniew. Przy pierwszej okazji, kiedy poczują, że władza rodzicielska ich nie dosięgnie, odrzucą obowiązujące reguły. Okazujmy więc dzieciom bezwarunkową akceptację, doceniajmy je i przede wszystkim poświęcajmy im czas i uwagę, a wtedy będą w stanie zaakceptować zasady. Dzięki temu uda nam się stworzyć szanujący styl wychowania, który uchroni nasze dziecko przed zagrożeniami. Taki styl, jak pokazują wszelkie badania pedagogów, daje o wiele większe korzyści dzieciom i całym rodzinom, w odróżnieniu od stylu autokratycznego, pobłażliwego czy obojętnego. Radzę więc rodzicom Jasia, by przyjrzeli się bliżej swoim relacjom z dzieckiem i zadali sobie pytanie: Czego Jasiowi brak? Następnie należy uzupełnić swoją miłość czynami.

Partnerem cyklu jest:

Bydgoski Ośrodek Rehabilitacji, Terapii Uzależnień i Profilaktyki

Porozmawiaj z nami!

tel. 52 375 54 05, 52 361 76 82 ul. Przodowników Pracy 12 poniedziałek - piątek: godz. 8.00 - 20.00 Filia BORPA Fordon, ul. J. Porazińskiej 9 poniedziałek - piątek: godz. 8.00 - 20.00


Nasze Centra Naturhouse

BYDGOSZCZ ul. Dworcowa 84, tel. 52 322 48 22, kom. 798 967 799. ul. Gdańska 98, tel. 52 389 11 55, tel. kom. 533 016 533.

TORUŃ Nowa lokalizacja ul. Rynek Nowomiejski 22, tel. 56 622 55 25, tel. kom. 535 000 513.

Po co mi suplementy w czasie odchudzania? Szczupła sylwetka jest marzeniem każdego z nas. Ze wszystkich stron kuszą nas reklamy idealnej figury. Jak osiągnąć taki efekt? Dieta, ćwiczenia, a może preparat wspomagający zdrowe odżywianie? Powiedzmy sobie szczerze – nie ma ani diety cud ani suplementów, które w magiczny sposób spowodują ubytek zbędnych centymetrów w biodrach czy talii. Bez odpowiednio zbilansowanej diety i aktywności fizycznej nie osiągniemy docelowego rozmiaru. No dobrze, więc po co suplementy, skoro odpowiednie jedzenie i ćwiczenia pozwolą osiągnąć sukces? Powodów jest kilka. Jak podkreśla Magdalena Adamczak, dietetyk Naturhouse, Bydgoszcz, ul. Dworcowa 84, „Podstawowym zadaniem suplementów diety jest uzupełnianie brakujących składników mineralnych i witamin w organizmie, które nie zawsze łatwo jest dostarczyć w optymalnych ilościach, gdy jesteśmy na diecie niskokalorycznej. Cierpią na tym zwłaszcza nasze włosy, skóra i paznokcie. Źle odżywione tracą swój blask, jędrność oraz są łamliwe. Dlatego warto na przykład sięgnąć po preparaty z wyciągiem ze skrzypu polnego (bogatego w krzem)”. Suplementy wzbogacają organizm w antyoksydanty, które zwalczają wolne rodniki - małe cząsteczki chemiczne naturalnie powstające w organizmie w czasie procesów metabolicznych. W nadmiarze sprzyjają rozwojowi wielu chorób, zwłaszcza układu krążenia i nowotworów. W czasie odchudzania, gdy tkanka tłuszczowa ulega redukcji, powstaje dużo wolnych rodników, które należy neutralizować właśnie za pomocą antyoksydantów. Zaliczamy do nich na przykład: witaminy A, C i E, selen, cynk, beta-karoten, likopen, polifenole. Suplementy faktycznie wspomagają odchudzanie poprzez pobudzanie procesów lipolizy, czyli rozkładu tkanki tłuszczowej. Szczególnie pomocne są wówczas ekstrakty z zielonej herbaty, kawy, karczocha, a także takie związki jak L-karnityna czy CLA (sprzężony kwas linolowy). „Problemem wielu odchudzających się pacjentów jest nadmierny apetyt. – dodaje dietetyczka. - Często jest on skutkiem wahań stężenia glukozy we krwi. Zanim unormujemy go poprzez wdrożenie zdrowych nawyków żywieniowych (zwłaszcza naukę niepodjadania pomiędzy posiłkami) z pomocą przychodzą nam suplementy z błonnikiem pokarmowym w składzie.” Zdaniem wielu specjalistów ds. prawidłowego żywienia układ pokarmowy pacjentów, którzy przyszli na pierwsze spotkanie z dietetykiem, często jest „zmęczony” niezdrowym żywieniem. Skutkuje to dokuczliwymi wzdęciami czy zaparciami. Wówczas warto sięgnąć po preparaty zawierające ekstrakty wspomagające trawienie, uzyskane z takich roślin jak ananas, papaja, koper włoski, karczoch, werbena bądź mięta. Jak więc widać naturalna suplementacja ma jedynie wspomóc nasz organizm podczas długiego i trudnego procesu odchudzania. Środki takie nie mogą być stosowane zamiast posiłku, a jedynie jako dodatek mający uzupełnić niedobory niezbędnych do funkcjonowania organizmu składników. Należy również pamiętać, aby przyjmowanie suplementu skonsultować z dietetykiem bądź lekarzem.

W Centrum Dietetycznym Naturhouse można skorzystać z bezpłatnych konsultacji z dietetykiem. 438814BDBHA


fot. www.EIDOS.pl

zdrowie i uroda

Na zdjęciu lingeristka Barbara Lietz

Makijaż na medal Na zawodach trzeba się bardzo skupić i precyzyjnie wykonać swoją pracę, bo jej efekty na modelce pozostanę na zawsze. Z Barbarą Lietz*, lingeristką i zdobywczynią I miejsca na mistrzostwach świata w makijażu permanentnym rozmawia Kamil Pik Słyszałem, że specjalizuje się Pani w nowocześniejszym zabiegu kosmetycznym niż dość dobrze znany makijaż permanentny. Tak, po nawiązaniu współpracy z firmą Long Time Liner, wykonuję tzw. mikropigmentację. Makijaż permanentny polega na wprowadzeniu pigmentu do skóry właściwej, trwale - jak tatuaż. Podczas mikropigmentacji zaś barwnik wprowadzamy w warstwę naskórka. Wskutek czego z czasem wraz ze złuszczającym się zrogowaciałym naskórkiem efekt słabnie. Po półtora roku, dwóch latach trzeba wykonać korektę. Do zabiegu wykorzystuje się bezpieczne i nietoksyczne naturalne barwniki.

Czy trwałe korygowanie czyjejś urody połączone z rywalizacją niesie dodatkowe emocje? Na zawodach trzeba się bardzo skupić i precyzyjnie wykonać swoją pracę, ponieważ, efekty na modelce pozostanę na zawsze. W takich okolicznościach zawsze istnieje dodatkowy stres związany z rywalizacją. Dlatego trzeba szczególnie uważać, aby nie popełnić błędu. Dziewczyny, na których pokazujemy swoje umiejętności, podpisują wcześniej specjal-

Za swoje umiejętności w tej dziedzinie otrzymała Pani ostatnio nagrody. R

266714TRTHA

E

ne zgody, a uczestniczki mistrzostw ponoszą pełną odpowiedzialność za swoją modelkę. Na mistrzostwach świata modelkami są panie zapewnione przez organizatora imprezy. Na zawodach niższej rangi zdarza się, że można startować z własną modelką. To u niektórych obniża poziom stresu.

W 2013 roku dwukrotnie zajęłam I miejsce na mistrzostwach Polski w makijażu permanentnym oraz II miejsce na mistrzostwach świata. W tym roku udało mi się już zająć I miejsce na mistrzostwach świata.

K

L

Od początku wiedziała Pani czym chce się zajmować? Nie. Trwały makijaż wykonuję dopiero od sześciu lat. Wcześniej pracowałam jako kosmetyczka, zajmując się pielęgnacją dłoni, stóp czy makijażem okazjonalnym. Pierwszy raz z makijażem tego typu zetknęłam się, gdy pojechałam razem z moją ówczesną szefową do gabinetu, w którym wykonano jej taki A

M

A


zabieg. Pomyślałam wtedy, że podoba mi się takie zajęcie i też mogłabym to robić. Od razu przeszła Pani do działania? Gdy dowiedziałam się, jak kosztowne są szkolenia i niezbędny sprzęt, to uświadomiłam sobie, że nie da się szybko podjąć nowego wyzwania. Ceny szkoleń sięgają nawet dwunastu tysięcy złotych. Z czasem, gdy już udało mi się uzbierać niezbędne pieniądze, rozpoczęłam kształcenie w tym kierunku. Szkoliłam się do tej pory m. in. u pani Magdaleny Bogulak z Sharley Instytut Zdrowia i Urody Medical Spa, w AriSpa w Toruniu i w głównej siedzibie Long Time Linera w Monachium. Kolejne szkolenia odbywam również dzisiaj, aby ciągle rozwijać i podnosić swoje umiejętności. Uważam, że kto nie idzie do przodu, ten się cofa. To, czym się Pani zajmuje, to pasja czy jedynie praca i pozostaje jeszcze czas na życie poza nią? Udało mi się połączyć pracę z pasją. Choć to chyba jednak przede wszystkim pasja. Potrafię jednak tak sobie zorganizować zajęcia, by znaleźć też czas dla rodziny, przyjaciół, na wakacje. Nie jestem osobą, która byłaby pochłonięta tylko pracą. Uważam, że trzeba umiejętnie znaleźć równowagę pomiędzy pracą a życiem osobistym. Potrafi Pani nie tylko trwale umalować kobiety. Może też Pani skorygować wiele niedoskonałości wyglądu. Zgadza się. Od jakiegoś czasu wykonuję również zabiegi pigmentacji medycznej. Wykonywane są one np. do zatuszowania blizn. Można także wykorzystać je u pań po zabiegu mastektomii do odtworzenia otoczki sutka i stworzenia takiej trójwymiarowej brodawki. Korzystają z nich również osoby z tzw. zajęczą wargą. Odpowiednim kolorem da się odtworzyć górną wargę. Można także wypełnić plamy u osób cierpiących na bielactwo. U łysiejących mężczyzn zaś można stworzyć efekt drobniutkich, króciutkich włosków. Wróćmy jeszcze do mikropigmentacji. Co możemy uzyskać zgłaszając się na ten zabieg? Można w ten sposób korygować kształty ust, brwi. Można podkreślić linię rzęs. Może to być alternatywa dla codziennego makijażu. Jeśli nie udaje nam się np. wykonać perfekcyjnej kreski eyelinerem, to taki makijaż trwale rozwiąże nasz problem. Stworzona z wykorzystaniem cieniutkiej igiełki kreska utrzyma się bez względu na to czy klientka będzie spała, pływała, ćwiczyła na siłowni. Tak samo pigmentem w odpowiednim kolorze można trwale wypełnić usta.

Istnieją jakieś przeciwwskazania do mikropigmentacji? Nie powinna być ona wykonywana u osób z cukrzycą, łuszczycą, hemofilią, przyjmujących leki sterydowe lub chemię. Przeciwwskazaniem jest również ciąża - ze względu na pojawiający się stres. Oraz w przypadku mikropigmentacji ust ze względu na konieczność przyjmowania leków przeciwwirusowych zapobiegających opryszczce, a nie wskazanych w trakcie ciąży. Nie polecam również wykonywania zabiegu zimą, jeśli jesteśmy długo wystawieni na działanie niskich temperatur, np. pracujemy na powietrzu. Jaki makijaż zaleca Pani swoim klientkom? Czy są jakieś kryteria, którymi należy się kierować? W przypadku dziewcząt polecam pigmenty bardzo delikatne, naturalne, tylko podkreślające urodę. Jeśli chodzi o kreski na powiekach, zalecam je delikatne w linii rzęs. W przypadku ust sugeruję bardzo delikatne kolory, zbliżone do naturalnej czerwieni wargowej. Również dojrzałym kobietom, powiedzmy w wieku około czterdziestu lat, radzę sięgać po jasne naturalne barwniki, które odtworzą młodzieńczy wygląd twarzy, a nie dodadzą jej sztucznego charakteru. U dojrzałych pań pracujemy z reguły również nad kreską podkreślającą dolną powiekę. Z upływem lat górna powieka opada, a górna kreska jest mniej widoczna, skupiamy się więc na dolnej. Z wiekiem pojawia się także coraz mniej włosków brwi. Możemy to skorygować zabiegiem pigmentacji metodą zwaną włoskową lub piórkową. Wprowadza się w takim przypadku pigment cieniutkimi kreseczkami imitującymi włoski.

kreski górne  650 - 950 złotych kreski dolne  450 złotych brwi metodą włoskową  1250 złotych brwi metodą cieniowaną  1000 złotych

usta  1250 złotych

(cena obejmuje jedną korektę)

Zdarzały się Pani dziwne życzenia wśród klientek? Np. prośby o ekstrawagancki wygląd makijażu twarzy? Rzadko. Jeśli przychodzi do mnie klientka i jej oczekiwania nie zgadzają się z moją wiedzą na temat tego jak powinniśmy korygować wygląd twarzy, czy też po prostu uważam, że będzie to brzydko wyglądało u tej konkretnej osoby, to nie podejmuję się takiego zlecenia. Po prostu uprzejmie informuję, że będzie to trwała ingerencja w wygląd i ja w taki sposób tego zabiegu nie wykonam. Wolę zrezygnować z takiej klientki, niż zrobić coś, czego po jakimś czasie ktoś mógłby się wstydzić.

*Barbara Lietz Kosmetyczka i linergistka, właścicielka gabinetu kosmetycznego w Osielsku pod Bydgoszczą. Zdobywczyni I miejsca w mistrzostwach Polski oraz II miejsca w mistrzostwach świata w makijażu permanentnym w Warszawie w 2013 roku oraz I miejsca na III międzynarodowych mistrzostwach Long Time Liner-Elite 2014

415414BDBHA

Zdarzyło się Pani spotkać klientkę, która miała źle wykonany makijaż permanentny? Można naprawić taki błąd? Tak. Są to tzw. makijaże naprawcze. Polegają one na nadaniu odpowiedniego kształtu danemu fragmentowi. Wszystko, co znajduje się poza obrębem pożądanego kształtu można

wówczas wypełnić tzw. pigmentem kamuflującym. Jeśli więc zdarzyłoby się którejś z pań, że podczas wykonywania takiego makijażu kosmetyczka popełniłaby jakiś błąd, np. wykonała krzywą kreskę, to jeszcze nic straconego. Da się to skorygować.

przykładowe ceny zabiegów mikropigmentacji

miasta kobiet

kwiecień 2014

37


Mam gdzieś kryzys

męskim okiem

Tak zwany kryzys wieku średniego dotyczy tylko mężczyzn, którzy stali się niewolnikami kobiecych oczekiwań. Janusz Milanowski* Aouila („Mój facet oszalał”, str. 20), ale psychologowie żyją z kryzysów. Pan Profesor stwierdza, „że żyjemy od kryzysu do kryzysu”. Moim zdaniem kryzys wieku średniego wmawiają mężczyznom kobiety. Jest tylko starzenie się naszych organizmów i z tym związane symptomy oraz refleksje. Początki „kryzysu” lokuje się po przekroczeniu przez faceta 40. roku życia. Kolejna bzdura! Jeśli w tych czasach 30-letni mężczyźni są często na garnuszku mamy, to trudno powiedzieć, że za 10 lat osiągną tzw. dojrzały wiek średni. Inna bzdura dotycząca symptomów: facet zaczyna dbać o siebie. Jeżeli to ma być objaw „kryzysu”, a nie zdrowej chęci życia, to ja jestem św. Aleksy. Mądre kobiety powinny też wiedzieć, że nie wolno facetom ograniczać dostępu do zabawek. Chciałem kiedyś nauczyć się jeździć motorem, ale moja ówczesna wybranka sprzeciwiła się temu. Dobra, niech jej będzie, może dłużej pożyję - dosłownie tak właśnie pomyślałem mimo całej miłości do niej. I co? I zacząłem z nostalgią patrzeć na smugi pędzących samolotów na niebie. Nie muszę chyba mówić na wprost, że zabolało… W każdym człowieku budzi się potrzeba odnowienia ekspresji własnej natury. Wy, Drogie Panie, poprawiacie urodę, zdzieracie skórę peelingami, ostrzykujecie twarz zastrzykami. Ale żaden mądry facet nie powie, „zwariowała mi baba”, bo wie że robi to dla niego. Nam też jest przykro i źle,

Ilekroć spotykam psychologa, zawsze zadaję pytanie, na które nigdy nie otrzymałem odpowiedzi: czy psyche można tłumaczyć przez logos? To takie moje prywatne stanowisko pod nazwą demaskacja pretensjonalna. Stosuję je w obliczu pierduologii rozpowszechnianej. W różnych TVN Stylach, Polsat Cafe spotyka się aktorka-hrabina, aktorka wybitna, dziennikarka wybitna, Pani eks-Pierwsza Dama z Pierwszą Córką no i zaczyna się ekspercka rozmowa o facetach z dywagacjami na temat fajnych torebek. Naturalnie, przewodnim motywem jest nieoceniony walor kobiecej mądrości na tle dziecinnego świata mężczyzn, pozbawionego walorów poznawczych oraz intelektu. Na świecie nie ma facetów pracujących nad nowymi szczepionkami, ratujących życie innym specjalistyczną wiedzą. Są tylko misie, którym winne jesteśmy zrozumienie. Trzeba je okazywać z dystansem, używając seksapilu. Erekcja powoduje, że facet otwiera się na naszą mądrość i zaczyna myśleć. Inaczej mu się nie chce. Rzecz jasna, opisana strategia dotyczy mężczyzny dojrzałego, który zaczyna się gubić, bo ma… kryzys wieku średniego. Z tymi kryzysami w ujęciu psychologów jest jak z lobbowaniem biznesmenów na rzecz konfliktów zbrojnych. Wywołajmy wojenkę, a zarobimy na handlu bronią. Z całym szacunkiem dla cytowanego przez moją koleżankę Lucynę Tataruch, prof. Bassama R

E

K

L

gdy na głowie powstaje placek. Wkurzamy się, gdy patrzycie na wystylizowanych aktorów tak, jak my oglądamy się za kobietami na ulicy. Oczywiście absolutnie nie do przyjęcia jest takie zachowanie w Waszej obecności i nie ma tu usprawiedliwienia - to kwestia etykiety. Co tak naprawdę was niepokoi, gdy „misiu” (brrrr…) zaczyna dbać o siebie? Proste! Podświadoma myśl, że wyrusza na łowy młodych łań. Najczęściej tak nie jest w gruncie rzeczy, choć facetów manipulujących młodymi kobietami nie brakuje. Zasługują na potępienie tylko w wypadku, gdy druga strona na tym cierpi; gdy przez jedną one stand night story niszczą swą długoletnią pracę na rzecz rodziny. Jest w tym jakieś szaleństwo spowodowane często chimerami kobiet. Nie bez żalu stwierdzam, Drogie Panie, że same często się o to prosicie. Nie zwalajcie takich zachowań na „kryzys”, na właściwości męskiej natury tylko przyjrzyjcie się sobie krytycznie i nie chodzi o urodę, tylko o zachowanie.

Post scriptum Za rok skończę 50 lat. Dziś dokładam więcej na sztangę. Zbliża się lato. Pewne jezioro czeka na mój łeb w żółtym czepku. Gdzieś mam „kryzys”. *Janusz Milanowski Dziennikarz, publicysta, fotograf. Miłośnik długodystansowego pływania i jazzu. A

M

A

2085913BDBHA


463214BDBHA

Nie musisz radzić sobie sam. Skorzystaj z porad ekspertów.

270114TRTHA 269714TRTHA


www.taxlas.com.pl

Przedsiębiorstwo Wielobranżowe TAXLAS zaprasza dzieci z rodzicami na ekologiczne warsztaty recyklingowe:

ŚMIECI...? COŚ Z NICH ZROBIMY 29 i 30 marca w godzinach od 12.00 do 18.00 w Centrum Handlowym Bielawy podczas WIOSNY w TORUNIU powstaną ekologiczne zabawki, instrumenty muzyczne przedmioty codziennego użytku z tektury, opakowań po jajkach, butelkach i wielu innych odpadków. Będziemy uczyć dzieci jak ważna jest ekologia, jak świetnie można się bawić, robiąc zabawki z tego co zostaje w domu i ląduje w śmietniku. Dzieciaki! Weźcie swoich Rodziców i koniecznie przyjdźcie na nasze warsztaty. Dla uczestników do wygrania supernagrody: rodzinne loty widokowe nad Toruniem. Zapraszam Właściciel firmy TAXLAS Jerzy Nasiłowski • wynajem i sprzedaż mieszkań 32, 49, 50, 56, 69 m2 / Toruń, ul. Suwalska 37G • budowa domów z drewna w systemie szkieletowym • budowa domów z bali • projektowanie i wykonawstwo małej architektury (tereny zielone, rekreacyjne, ogrody przydomowe) • pełna konserwacja terenów zielonych • rekultywacja gruntów • drewno opałowe i kominkowe

87-100 Toruń, ul. Grunwaldzka 66 tel./fax: (56) 654 42 99 tel. kom. 601 649 267 biuro@taxlas.com.pl 271414TRTHA


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.